Sera naszego powszedniego daj nam dzisiaj, czyli o frytce i eksperymentach
Proszę:
Som:
A tak sobie Żółte smacznie po zabiegu spało, zanim się na moje łóżko hojnie zsikało:
Zabieg sponsorowany przez Teatralną (Żółte mówi, że dzięki, Teatralna, to musiała być gruba impreza, bo nic z niej nie pamiętam, i tylko Kanionek coś marudzi o zalanym materacu, ale kto by się przejmował Kanionkiem), a wykonany przez naszego ulubionego weterynarza, którego znamy jeszcze z miasta, a który, jak się okazuje, sam ma furę zwierząt, a do tego KOZY. Jeśli to Was do niego nie przekonuje, to może dodam, że do kontrolowania kóz ma… dwie owce! Nie wiem jak on to zrobił, że u niego owce rządzą kozami, a nie na odwrót, ale powiem Wam jedno: jeśli będę miała cokolwiek do usunięcia z wnętrza mojego organizmu, to kładę się panu Krzysiowi pod nóż. TYM BARDZIEJ, że po zabiegu doktor Krzysztof wydaje pacjentowi takie tabletki przeciwbólowe, po których pacjent śpi z błogim uśmiechem na pysku, a na wysokości łopatek wyrastają mu anielskie skrzydła. Tabletki, na dodatek, były tak pyszne, jak te od Leśnej Zmory, więc nawet nie trzeba było Żółtego do nich przekonywać – samo żarło. Szkoda, że tylko na trzy dni dostało, ale cośmy świętego spokoju zaznali, to nasze. A teraz przed Państwem jeszcze więcej pomidorów! (W końcu obiecałam, tak? Miesiąc temu, ale się liczy).
To nie jest trzysta zdjęć tych samych pomidorów, tego było naprawdę dużo, a pracy jeszcze więcej. Część na przeciery, część do suszenia (bo sery), a z ostatnich, październikowych, zrobiłam keczup. Z prawie czterech kilogramów pomidorów wyszedł mi niespełna kilogram keczupu, więc naprawdę nie wiem, jak producenci keczupu to robią, że im wychodzi 100 gramów ze 140 gramów pomidorów.
A gdyby Wasze dzieci dostały kiedyś takie zadanie domowe z matmy: ile połówek pomidorków koktajlowych wchodzi na sito suszarki o średnicy 30 cm, to już macie z górki, nic nie musicie liczyć, bo ja Wam mówię, że 140. A pomidorków koktajlowych nasuszyłam coś około tysiąca, więc raczej wiem co mówię.
A jak to się człowiek czasem niestosownie zachowa, to ja nie wiem. Stoję sobie przy stole w kuchni i coś tam dłubię, przy stole siedzi małżonek i patrzy, jak ja dłubię, i w pewnym momencie wchodzi Laser i – swoim starym zwyczajem – zaczyna węszyć po kątach, coś tam gmerać łapką, i znowu węszyć, i w końcu coś tam znajduje i zaczyna ciamkać, i ja go pytam: “Co tam sobie fajnego znalazłeś, Laserku?”, a małżonek na to: “Frytkę z kurzem”, i ja się wtedy zaczynam śmiać jak opętana i przez dobrą godzinę przestać nie mogę. W końcu trochę mi przeszło, idę do koziarni zadać kozom siana, i tak ładuję to siano do głównego paśnika w jedynce, i nagle znowu wybucham śmiechem i niechcący mówię na głos: “Frytka z kurzem!”. A wtedy wszystkie kozy jednym chórem: “GDZIE!?”.
No i już mi nie do śmiechu, i tak sobie myślę, że to jest jedna z tych rzeczy, które nas różnią od zwierząt: my się śmiejemy z frytki z kurzem, a dla nich to jest poważna sprawa, z jedzenia śmiać się nie wolno, a z pysznej frytki to już zwłaszcza. A skoro już tak kulinarnie zaczęłam, to zaraz Państwu podam przepis na moją ulubioną modrą kapustę na ciepło, ale najpierw Wam jeszcze opowiem, co mnie jednocześnie rozśmieszyło i zbulwersowało, gdy niedawno szukałam przepisu idealnego na mozzarellę z koziego mleka.
Otóż znalazłam przepis, z którego wyszła mi taka sobie mozzarella, to znaczy w smaku dobra, tylko nie chciała się ładnie rozciągać, ale to wszystko pikuś w porównaniu z jednym komentarzem, który przeczytałam pod tym przepisem. Brzmiał on mniej więcej tak: “Jezu, musiałeś podać ten przepis w litrach, zamiast w galonach, jak każdy normalny człowiek? I dlaczego aż 10 litrów tego mleka?! Zmarnowałam cały weekend, gówno mi z tego wyszło, i teraz TYLE muszę wyrzucić. Masz może na swoim blogu wpis, który radzi co zrobić z masą zmarnowanego sera?” Coś w ten deseń.
No i Państwo chyba rozumieją, że w Kanionku aż zawrzało, i Państwo pewnie wiedzą, co by było, gdyby ktoś mi zaserwował taki komentarz? Widłami ciskałabym jak Zeus piorunami i nie omieszkałabym zapytać, czy szanowna pani słyszała kiedyś o przelicznikach miar dostępnych w necie, albo chociaż o kal-ku-la-to-rze? Ja na przykład uważam, że system metryczny jest jedynym słusznym w tej galaktyce, ale grzecznie przeliczam sobie cale na centymetry (wielkość kostek skrzepu), funty na kilogramy, uncje na gramy, galony na litry, a farenhajty na celsjusze, i nikomu nie pitolę pod przepisem na ser, że jest jakiś dziwny, bo sobie łokciem drogę odmierza. A ten dobry człowiek wiecie, co jej odpowiedział? Że bardzo mu przykro, że jej ser się nie udał! I że następnym razem może sobie ilości składników podane w przepisie podzielić na pół. (Na pół to ja bym tę durną flądrę podzieliła, tasakiem). I że wszyscy normalni ludzie w jego otoczeniu odmierzają mleko w litrach, bo on jest Kiwi :) No złoty człowiek. Czyste zen. To musi być ta oszałamiająca ilość zielonego dookoła, że oni tacy spokojni i wyluzowani.
O, albo pod innym przepisem pytanie: “Czy mogę mleko krowie w tym przepisie zamienić na mleko kokosowe?” KO-KO-SO-WE. No ja bym odpisała, że TOTALNIE, absolutnie, oczywiście! I że byłam kiedyś na wakacjach na Jamajce, i widziałam młodego, muskularnego Jamajczyka, jak sobie szedł brzegiem morza, i sobie szedł, i szedł, i w pewnej chwili zobaczył, jak gdzieś tam w krzakach przy plaży matka kokosica karmi swoje młode, i on tak raz-raz, przyskoczył do niej, złapał za te włókniste rogi, i ani się obejrzałam, jak wydoił z niej pół wiadra mleka i natychmiast sprzedał przechodzącym obok amerykańskim turystom, i oni sobie wieczorem zrobili z tego mleka ser, na kuchence turystycznej, a potem starli go na tarce i tymi wiórkami kokosowymi posypali czekoladowe ciasto, które wcześniej upiekli z mieszaniny piasku, żywicy i jaj delfina. To-tal-nie. A wiecie, co odpisała autorka przepisu? “Nie”. Tak po prostu, nie! Ja nie wiem, skąd ludzie biorą tyle opanowania. To się gdzieś kupuje? Na funty, litry, czy mile morskie?
Albo przepisy na chleb… TUTAJ to dopiero można się natknąć na tyle kwiatków, że nic tylko wieńce pogrzebowe wić. “A czy mogę mąkę pszenną zastąpić sproszkowanym rogiem afrykańskiego nosorożca?”, “A gdybym dodała gruzu i kamieni, to jak długo będzie wyrastać?”, “Niestety nie jadam soli, bo to biała śmierć, więc sól z twojego przepisu zamieniłam na kryształki Svarowskiego, a ocet winny na kwas mrówkowy, bo jest bardziej naturalny. Niestety mąż złamał zęba podczas konsumpcji, a babcia zasnęła i nie możemy jej dobudzić. Podam cię do sądu i pójdziesz siedzieć za krzywdę wyrządzoną mojej rodzinie!”, “Przepis do bani. Nie mam piekarnika, więc upiekłam w pralce. Wyszedł straszny zakalec, nie polecam tej strony”. ANI TROCHĘ NIE PRZESADZAM. No, może odrobinę, ale zasadniczo tak to właśnie wygląda – zamieniasz połowę składników na inne, zmieniasz czas i temperaturę przyrządzania, a potem bluzgasz świętym oburzeniem, że “dlaczego mi nie wyszło”. Czasem mam ochotę spalić internet, jak pan Dżery swoją szopkę w ubiegłym roku. (Może to jej urok, może to jesienny atak żołądkowej kurwicy).
Jeszcze sobie przypomniałam, hi hi, komentarz pod pewnym przepisem na ciasto czekoladowe: “Ulubione ciasto mojego syna. Piekłam go już kilka razy i zawsze się udaje”. Pamiętajcie, drogie mamusie: jeśli wasz syn jest jakiś nieudany, to może dlatego, że jest nieupieczony. Piecyk, trzy zdrowaśki, i będziecie zadowolone. Powtarzać w razie potrzeby.
Tak więc teraz podam Państwu przepis na moją ukochaną modrą kapustę, który jest trochę śląski, a trochę kanionkowy, i z góry zaznaczam i informuję: możecie sobie zamienić co chcecie na co Wam się żywnie podoba (kapustę na buraczki, rodzynki na śliwki, goździki na cyklameny), możecie też czegoś nie dodać wcale, bo nie macie, albo nie lubicie, MOŻECIE WSZYSTKO, ale wtedy to już nie będzie TA kapusta, tylko INNA kapusta, i może być tak, że nie będzie Wam smakowała. Może być też tak, że zrobicie wszystko zgodnie z przepisem, a i tak nie będzie Wam smakowała, za co już z góry przepraszam i się poczuwam do winy, no bo to jednak JA twierdzę, że ta kapusta jest szałowa, a przecież ja to się akurat dość często mylę (jak ostatnio nastawiałam ser, który miał stać w kotle przez 12 godzin, to dodałam bakterii do mleka o 15:00 i wyszło mi, że do kolejnego etapu przejdę również o 15:00 dnia następnego. Zgadnijcie, kogo coś tknęło po kilku godzinach, sprawdził przepis jeszcze raz, i potem półprzytomny tłukł garami w środku nocy, mamrocząc pod nosem coś o kretynkach?). Dobra, dobra, już daję ten przepis.
Kapusty główkę chyć nie za wielką, albowiem potrzebować będziesz jeno niepełnę kwartę. Nie no, żarcik taki, nie musicie w popłochu szukać Słownika Wyrazów Dziwnych, MY JESTEŚMY NORMALNI. A więc tak:
Kapusty czerwonej, a szczerze posiekanej, weź pięćset gramów.
Jabłek ładnych, słodko-winnych, ze dwa duże.
Cebula duża obleci, albo dwie małe.
Soli szczypty dwie, a pieprzu tylko jedna.
Rodzynków garść lub żurawin (ja daję jedno i drugie).
Octu ciemnego balsamicznego trzy łyżki, choć ja i czwartą doleję.
Wody zwykłej, nie święconej, łyżek 8 lub 10.
Goździków zmiel w młynku ładnie, sztuk około dwunastu.
Cukru się nie bój, ja dwie łyżki daję.
Gorczycy zwykłej, białej, łyżeczkę od herbaty kopiastą – dej.
I potrzebujesz jeszcze tłuszczyku ze trzy łyżki lub pięć, najlepiej gęsiego, ale jeśli nie masz, to olej (nie że zlekceważ, tylko olej weź roślinny, do smażenia się nadający). Cebulę rozmień na drobne, w kosteczkę nożem najlepiej, i na ten tłuszczyk w garnku rozgrzany wrzuć, a płomień zmniejsz do średniego. W tem czasie co się cebula podsmażać będzie, ty weź te jabłka oskóruj i na tarce grubo zetrzyj (możesz i w kosteczkę kroić, jeśliś pedant i szczególarz, ale nie łudź się, że im tak zostanie – i tak się rozgotują). Dorzuć tych jabłek do garnka i z cebulą letko wymieszaj, a jeśli płomień za duży, to zmniejsz jeszcze. I niechaj się smaży, ino nie przypala, a ty w tem czasie kapustę poszatkuj nie za grubo, nie za cienko, a o tak:
Masz już jabłuszka zmiękłe i cebulkę pachnącą, to ślinę z brody obetrzyj i kapusty do garnka dorzuć, a zamieszaj żwawo. I wnet wody odmierz i dolej, octu winnego takoż, cukru sypnij i soli, pieprzem popraw i gorczycą, a zamieszaj znowu. Goździków zbraknąć nie może, przyprawy zza mórz egzotycznych, azaliż sproszkuj je w moździerzu (albo diabelskim młynku na elektryczność), albowiem powiadam ci jako człowiek ućciwy – nie chcesz ty później pluć goździkami w obecności rodziny lub gości. I już mu tylko rodzynków brakuje, temu rozkoszy garnkowi, tudzież albo lub żurawin (aby słodkich!) – toć dosyp, a nie pożałujesz.
Pokrywkę nasadź na rondel, płomień by ino drgał pod nim letko, i tak przez pół godziny warz tę królewską potrawę, jeśliś nerwowy mieszając czasem.
(A i nie zyźryj wszytkiego przed obiadem, jak jakiś Kanionek, bo będzie styd!).
Proste, a pyszne. Czas gotowania może ulec zmianie (brzmi jak komunikat PKP), bo dużo od kapusty zależy, więc sobie sprawdźcie twardość tejże najpierw po dwudziestu minutach, potem po pół godzinie, a jeśli wciąż przytwarda, to jeszcze ją trochę pogotować trzeba, ale uwaga – ona jeszcze “dojdzie” w tym garnku z pokrywką nawet po zdjęciu z płomienia, co trzeba mieć na uwadze. Rozgotowana nie będzie już taka fajna. Aha, jeśli zrobicie DOKŁADNIE według powyższego przepisu, to otrzymacie kapustę słodko-winną i tak aromatyczną, że zlecą się do Was sąsiedzi i wszystkie zwierzęta. Dosolić zawsze możecie, dopieprzyć też, albo dosłodzić, więc jeśli ktoś nienawykły do zdecydowanych smaków, to może niech lepiej da najpierw mniej cukru. Tak tylko mówię.
A teraz nagły zwrot w kierunku sera. Pytali mnie Państwo, aż nazbyt często, czy robię chevre. Pytali też, czy robię ser w formie rolady, obtaczany w ziołach, pieprzach, paprykach, czy co kto tam lubi. No i tak Państwo pytali, że się w końcu wzięłam i zrobiłam… Szewroladę (nazwa zastrzeżona, Alle Rechte vorbehalten!). Czyli taki chevre, tylko w formie walca. Walca, walczyka parami.
W drodze eksperymentów z bakteriami, czasem dojrzewania skrzepu, czasem ociekania i formowania, udało mi się stworzyć ser lekko tylko kwaskowy, z przeważającą nutą śmietankową, dość zwarty, choć jednak kruchy, a jednocześnie mięciutki; tak pyszny, że aż wstyd się przyznać. Tak wygląda spakowany na podróż:
Tu akurat tarzany w ziołach suszonych: bazylii, oregano i pietruszce. A tak wygląda pokrojony w plastry (to trzeba ostrożnie, nie nerwowo, bo to bardzo delikatny ser), które potem panierowałam w mące, jajku i bułce tartej i usmażyłam na oliwie:
Tam powinny być liście świeżej bazylii, ale że na eksperymenty mam czas tylko nocą, a nie chciało mi się z latarką buszować po ogrodzie (jeszcze by się kaczuszki wystraszyły), to liści nie ma, ale pomidor powiedział, że spoko, on to jakoś wytrzyma, więc uznałam, że ja w sumie też. No i plan był taki, że usmażę tę szewroladę, zrobię brzydkie zdjęcie we fluorescencyjnej poświacie lampy jarzeniowej, spróbuję kawalątek i odstawię resztę do lodówki, a następnego dnia będę myśleć, do czego to można podać, ale na szczęście nie musiałam się w ogóle przemęczać tym myśleniem, bo po spróbowaniu wspomnianego wcześniej kawalątka – zjadłam wszystkie cztery kotleciki, i poszłam spać jako człowiek spełniony. Albo może przepełniony. Dumą, szczęściem, i kotlecikami.
(Jeśli ktoś jest bardziej posh i bon ton, to może kotleciki nazywać medalionami, mnie tam wszystko jedno).
(Gdyby ktoś chciał zamawiać szewroladę, to od razu mówię, że nie mam jeszcze odpowiedniej ilości foremek, żeby zrobić pięć kilo sera naraz, więc proszę o spokój i umiarkowanie, oraz żeby nie kopać innych kolejkowiczów! Tylko po kilogramie na osobę, dopóki nie dokupię foremek. Szewroladę, jak każdy ser z rodzaju świeżych, najlepiej spożyć w ciągu 7-10 dni, choć w opakowaniu próżniowym powinna pożyć dłużej, ale ja już Was trochę znam – będziecie eksperymentować, igrać z losem, przeciągać strunę i pluć ryzyku w twarz, więc tak tylko mówię, że 10 dni, a Wy i tak zrobicie po swojemu. Można te walce również zamrażać).
W świecie serów Kanionka słychać jednak nie tylko szewroladę. Narobiłam w tym roku cudów nadziewanych wiankami, część już dojrzała, reszta w okolicach grudnia lub stycznia, i chyba tylko cheddar będzie mógł się z Państwem przywitać dopiero wiosną, i pozostaje mieć nadzieję, że będą tak smaczne, jak się zapowiadają.
I tak: w tym roku również zrobiłam Ibores, ale ten jest co najmniej trzy razy lepszy od ubiegłorocznego, ponieważ po pierwsze – lepiej dobrałam szczepy bakterii, po drugie – sprasowałam go porządnie dzięki nowej prasie serowarskiej made by Mały Żonek, która to prasa może dać nawet 70 kg na krążek, a po trzecie – panierowałam go w prawdziwej papryce prosto z Hiszpanii, którą to paprykę przywiozła mi zupełnie niespodziankowo Barbarella.
Tak wygląda:
I co Wam powiem, to Wam powiem: te nasze papryki sygnowane logiem “wiodących marek” to przy tej hiszpańskiej nie wyglądają nawet jak zmioty z podłogi, tylko jak suszony ekstrakt z wody, którą myto podłogę w hiszpańskiej fabryce suszonej papryki. No serio. Kolor ta papryka daje taki, że serce łka. I ten aromat! Leczo z tą papryką wychodzi w kolorze meksykańskiej czerwieni, narobiłam go już dwa gary sześciolitrowe:
A później jeszcze trochę. Mam słoiki w lodówce na zapas. No ale wróćmy do serów.
Są szwajcary, w tym – znany już Państwu – Baby Swiss, a w ramach nowości jest Jarlsberg Cheese, który – moim zdaniem – od Baby Swiss różni się tylko nazwą, czyli ser dla wielbicieli mocnych wrażeń (300 procent sera w serze, aromat gazu bojowego Skarpetka2000, słodkawy smak i kozi zgrzyt – jeśli ktoś z Państwa myśli, że lepiej by to ujął, to proszę próbować).
Jest Toscano pepato w wersji bardzo ostrej (kolorowy pieprz i chili chaotian), ale jest też Toscano pepato bez pepato, czyli tak naprawdę Cabra Toscano, bez żadnych dodatków. Na zdjęciu wersja z ogniem:
Jest i – łagodny jak baranek – ser Manchego. Oryginalnie wyrabiany z owczego mleka, w Hiszpanii chyba nie ma sklepu, w którym nie można go kupić (no, może w rowerowym nie mają), zrobiony z mleka koziego okazał się bardzo w moim guście, czyli: łagodny i niekozi w smaku, o przyjaznej konsystencji (coś jak tylżycki…?), po prostu taki normalny, zdrowy ser na kanapki. Zostało go jeszcze niewiele ponad kilogram, ale gdy tylko odkryłam jego potencjał, to zaraz zrobiłam wielki krążek o wadze ponad 3 kg, i on dojrzeje za dwa-trzy miesiące.
Jest oczywiście Gouda z pieprzem, Gouda z chili chaotian, i całe pół kilograma Goudy z orzechami włoskimi. Ta z orzechami to był eksperyment, który polegał na tym, że zatopiłam w niej całe połówki orzechów, z tą gorzką skórką i w ogóle, no i czekałam, aż ser się zrobi cały czarny (skórka orzechów włoskich ma taki przykry zwyczaj, że barwi na sino), ale się nie zrobił. Może to kwestia pH? A może kwestia pfff.
Gdy się okazało, że ser nie tylko nie jest czarny, ale jak na złość jeszcze bardzo smaczny, to znów dorobiłam go więcej, ale trzeba na niego poczekać jeszcze dwa miesiące.
Była też wielka kula Caciocavallo, który bardzo lubię, ale jest pracochłonny. Zrobiłam więc tę wielką kulę i myślałam, że wystarczy dla wszystkich, a tu biskup się napatoczył, i jeszcze kilka osób nie zawahało się zadać mi takie szczere i wymagające takiej samej odpowiedzi pytanie: “A co ty tam masz w piwnicy, Kanionku?”, no i ten… Było, nie ma, może jeszcze w tym roku ukręcę, ale to znów trzeba będzie czekać do poświąt, albo i dłużej.
Wciąż za to mam Canestrato! Tylko nie wiem, co o nim sądzić. Bo tak – z jednej strony jest to ser bardzo twardy i dość słony, z drugiej zaś w smaku niekozi, a wręcz śmietankowy. Dostał już dwie bardzo entuzjastyczne recenzje, i było w nich coś o geniuszach, choć nie pamiętam, czy chodziło o mnie, czy o ten ser (a może to bez różnicy?). Canestrato jest serem z rodziny pecorino (jeśli te nazwy kojarzą Wam się z sycylijską mafią, to całkiem słusznie, bo to są sery z włoskim rodowodem), konsumowanym tak w towarzystwie chrupiącej bagietki i pomidora, jak dań na bazie makaronu, czy w postaci przekąski do wina.
Mam też partię tego sera z dodatkiem wspomnianej papryki od Barbarelli, ale jeszcze nie sprawdziłam jak smakuje.
Co ja tam jeszcze… A tak, angielski Derby z szałwią. Oryginalny jest robiony z szałwią, oczywiście, ale i z dodatkiem szpinaku, który nadaje temu serowi koloru wesołej, żywej zieleni. Ja nie miałam szpinaku, użyłam szałwii i pokrzywy (no co? CO?), i ser nie wyszedł ani wesoły, ani żywy, tylko taki bardziej jak ja – smutnawy i w kolorze bladej zgnilizny:
To tak ma być, z tą mozaiką. Żeby te kawałki sera skonsolidować, musiałam mu przyłożyć maksymalne obciążenie na całą noc. Nie mam pojęcia jak smakuje, bo boję się sprawdzić. Mam też inny popularny ser angielski – Lancashire, i też nie wiem jeszcze jak smakuje. Z serów, o których na razie możemy sobie tylko pogadać, mam też Gruyere i Wielką Alpejkę, no i kilka wersji Cheddara. Kilka wersji, bo Cheddar z koziego mleka to nie taka prosta sprawa. To walka między uzyskaniem odpowiedniego stopnia wilgotności skrzepu podczas procesu czedarowania, a kwasowością tego skrzepu, gdzie poziom pH spada najpierw powoli, a później na łeb, na szyję, a kozie mleko, zwłaszcza niepasteryzowane, ze zmieniającym się w ciągu sezonu poziomem białka i tłuszczu, jest pod tym względem materiałem naprawdę wymagającym.
O, podobnie jak mozzarella, o którą też czasem pytacie. Owszem, robiłam niewielkie ilości na własny użytek, bardziej po to, by udoskonalić proces produkcji, ale na razie sobie odpuszczam. Naprawdę ciężko przewidzieć, co wyjdzie za każdym razem. Tu na przykład wyszło nienajgorzej, zamroziłam kilka kulek i później użyłam do pizzy:
Ale pomimo odpowiedniego smaku, ser nie miał charakterystycznej dla mozzarelli ciągliwości, która jest ściśle zależna właśnie od poziomu pH skrzepu w momencie poddawania go gorącej kąpieli w wodzie – pH powinno wtedy wynosić od 5.2 do 5.4, i musicie przyznać, że to dość wąski przedział, a ja dodam, że nie widać tego gołym okiem. Kwasowość skrzepu regulujemy tak rodzajem i ilością bakterii użytych do wyrobu sera, jak temperaturą i czasem dojrzewania skrzepu, i choć te dwie ostatnie wartości można sobie łatwo ustawić, to już zawartości naturalnych bakterii w mleku nie, ani zawartości laktozy i tłuszczu. Mleko z maja zachowa nam się zupełnie inaczej, niż mleko z sierpnia, czy listopada.
Byłabym zapomniała, a przecież niedługo dojrzeje też Cabra al Vino:
I ten sam ser, ale w wersji bez wina, za to z rozmarynem, czyli Cabra al Romero:
Tak, wiem, kolorowy zawrót głowy, ale gdyby ktoś chciał koniecznie spróbować czegoś, tylko sam nie wie czego, bo chciałby w sumie wszystkiego, to zawsze może sobie zamówić np. kilogram sera, różnych gatunków po kawałeczku, jak na tym zdjęciu:
I problem z głowy. Kawałeczki w oryginalnym opakowaniu mogą sobie leżeć w lodówce ho, ho, ho, nawet do świąt, i to Wielkanocnych. Aha, chyba mam jeszcze belper knolle:
A przy tej okazji zaprezentuję Państwu wnętrze specjalnej suszarki do serów, którą zmontował mi Mały Żonek. W suszarce do sera nie chodzi o to samo, co w suszarce do włosów, czy tej do grzybów i pomidorów. Ma być w niej ciemno, temperatura nie powinna przekraczać 20 stopni (sery są w niej tylko dosuszane przez dwa do pięciu dni, nie dojrzewane), wnętrze musi być zabezpieczone przed dostępem owadów, gryzoni, kurzu i innych elementów niepożądanych przy produkcji sera, no i najważniejsze – musi być wymuszony ruch powietrza, żeby ser delikatnie i równomiernie przesychał z wierzchu, tworząc cieniutką skórkę, ale też nie może być zbyt sucho, żeby nie pękał. No to jak to zrobić? Suszarka made by Mały Żonek z zewnątrz wygląda jak wielka, bucząca skrzynia. Skrzynia została wykonana z ciętych na wymiar płyt jakichś-tam, jest otwierana od góry, za buczenie odpowiada wiatraczek komputerowy wkomponowany w precyzyjnie wycięty otwór w jednym boku skrzyni (otwór zabezpieczony siateczką przeciwkurzową, siateczką przeciwowadzią oraz przeciwmysią), a w drugim, przeciwległym boku skrzyni znajdują się dwa otwory wlotowe powietrza, również zabezpieczone jak ten pierwszy. W środku wygląda to tak:
Bucząca skrzynia stoi w spiżarce, w której nawet latem nie bywa gorąco (kiedyś, gdy nie było klimy i centralnego ogrzewania, to się budowało domy tak, żeby spiżarka zawsze była chłodna, czyli od północy i z malusim tylko okienkiem, a sypialnia od południa, bo to i ściany więcej słońca złapią, i okna), i naprawdę nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Większość serów dojrzewających wymaga wstępnego dosuszania przed fazą dojrzewania, niektóre pleśniaki również, a takie szwajcary, których proces dojrzewania jest chyba najbardziej skomplikowany ze znanych mi serów, to już w ogóle. Najpierw muszą leżakować w temp. 13 stopni przy wilgotności powietrza 85%, potem kilka tygodni w temp. pokojowej, i tu już trzeba żonglować wilgotnością względną powietrza, żeby ani nie wyschły z wierzchu na kamień, ani nie zaczęły “płynąć” (a lubią, bo to miękkie sery, słabo prasowane ze względu na bakterie Propionic shermanii, które robią dziury), i tu właśnie bucząca skrzynia jest wprost nieoceniona – za duża wilgotność? Włączamy wiatraczek. Za mała? Wyłączamy. Jeszcze za mała? Wstawiamy naczynie z wodą do środka. Po tych kilku tygodniach gier i zabaw z temperaturą i wilgotnością można wreszcie sery zawoskować lub spakować próżniowo i mieć święty spokój, odwracając je tylko dwa razy w tygodniu w piwnicy, gdzie mogą dojrzewać od dwóch miesięcy do roku.
A skoro już o skrzynkosuszarce, to nie wypada nie wspomnieć o nowej wędzarni! Jest tak piękna, że mogłabym w niej zamieszkać (gdybym nauczyła się spać w pozycji pionowej i w kucki):
Ma z boku, na zewnątrz, zamocowany termometr, którego sonda wchodzi do wnętrza wędzarni i mówi Kanionkowi, jaka jest temperatura dymu. Mało tego – ma SYRENĘ ALARMOWĄ, która odpala się, gdy temperatura przekroczy 50 stopni Celsjusza (syrena robi przeraźliwe ułi-łi-łi-łi słyszalne chyba nawet za rzeką), i to WSZYSTKO zostało sklecone przez Małego Żonka, nie żadne gotowce i kity modelarskie. Sama syrena to nikt już nie pamięta, skąd pochodzi, ale jest z małżonkiem dłużej niż ja, i on sam nie może uwierzyć, że w końcu do czegoś się przydała (czyli dokładnie tak, jak ja).
No to przy tej okazji jeszcze przypomnę, że został już tylko miesiąc na zamawianie serów świeżych, wędzonych, twarożku i fromaża, a potem to już dobranoc Państwu aż do maja, i tylko długodojrzewające ratują sytuację, bo część z nich dojrzeje akurat wtedy, gdy dopadnie Was nagły głód serowy, czyli w okresie od stycznia do kwietnia. No chyba, że biskup Was uprzedzi.
Buziaczki od starej kaczki, trochę się wyeksploatowałam, a przecież mam dla Was jeszcze autorski przepis na chińszczyznę na winie, setkę zdjęć arbuza, ujęcia z procesu laserowego łuskania fasoli oraz wykład o tym, dlaczego kaczki są niezbędne na tej planecie, że nie wspomnę o tych wszystkich filmach, które nakręciłam i skitrałam w szufladzie. No cóż, następnym razem.
Pierwsza!
No to tak:
1. Jak całe dnie warzysz takie cuda, to ja się nie dziwię, że nie ma czasu na wpis. Jakie te sery piękne, aż chciałoby się powiedzieć “jak że sklepu” – no ale sklepowe żółte coś za 9.99 za kg to może kanionkowemu serowi skórkę czyścić co najwyżej.
2. Czy mi się wydaje, czy to jest pierwszy wpis w historii, gdzie nie ma ani jednego zdjęcia kóz :O ?
3. A bo ludzie to czasami są głupi… A na komentarze typu “nie zrobiłam, ale to na pewno nie wyjdzie” (np. przy biszkopcie rzucanym, gdzie ludzi szokuje brak proszku do pieczenia) nie trafiłaś?
ad. 3. Dlatego komentarze czytam tylko u Kanionka :)
A biszkopt rzucany robiłam. Nie wiem czy taki miał wyjść, ale był równiutki, niezbyt wysoki i zwarty :) Dobry do nasączania.
Mi raz się “udało” zrobić go z zakalcem, ale nie ma tego złego – dla ludzi upiekłam nowy, a tamtym zaopiekowały się wiecznie głodne psie pyszczki ;) .
Jeśli chodzi o brak zdjęć kóz, to jest nawet gorzej – to już drugi wpis z rzędu BEZ! No ale z drugiej strony – czego jak czego, ale kóz to tu zawsze było po krawędź beretu, więc krótki odwyk nam chyba nie zaszkodzi.
Ciężko mi dzisiaj myśleć, bo obudziłam się z głową jak dynia – Mały Żonek usłużnie poinformował mnie, że ciśnienie atmosferyczne spadło na samo dno stawu, więc może to dlatego. I ciężko mi pisać, bo zgarnęłam wszystkie psy do domu, z powodu że błoto i mżawka, i teraz Puszczak nieustannie wbija mi się pod prawy łokieć, wywalając klawiaturę, a Żółte galopuje po całym domu szukając zaczepki i raz na trzy minuty wpada do mnie, urwać mi lewy łokieć.
Korzystając z okazji – pytałaś o ławkę wierzbową, i już Ci wszystko mówię: da się na niej usiąść, jeśli się jest trznadlem albo sójką. Nie, nikt jej nie podgryzał, bo ławka znajduje się pod jabłonką w ogrodzie, a ogród jest poza psim i kozim zasięgiem. Te gałązki, które były wkopane w ziemię i miały stanowić szkielet i cały sens ławki, to jeśli w ogóle zrobiły się grubsze, to nieznacznie. Za to wszystkie na nich odrosty, przyrosty, czy jak to się zwie, to jak najbardziej – rosną co roku i szybko osiągają grubość mojej ręki. Koniec końców więc ławka i tak jest zjadana przez kozy, tylko na tej zasadzie, że ja odcinam te dzikie przyrosty i zanoszę do koziego paśnika, a na starość siedzieć będę pewnie i tak tylko na nocniku, więc pal to wszystko diabli ;)
Ja czytam komcie pod przepisami kulinarnymi głównie po to, by sprawdzić, czy ktoś już zadał pytania, które ja chciałabym zadać (żeby autorowi dupy nie zawracać) oraz np. żeby się dowiedzieć, czy ktoś już upiekł taki chleb/ciasto/cokolwiek w piekarniku z epoki Gierka, i czy mu ładnie wyszło. Takie tam.
Biszkopt z proszkiem?
BISZKOPT Z PROSZKIEM?
Naprawdę ludzie dodają proszku do pieczenia do BISZKOPTU?
Ludzkość się stacza.
Uwaga, będzie wyznanie: nigdy nie piekłam biszkoptu! Chyba że liczy się to, że pomagałam Mamie, gdy miałam 10 lat. A tak poza tym to nigdy, bo nie mam zastosowania dla tego cudu kulinarnej gimnastyki z potrójnym saltem (a może chodziło o białko?). Ja bowiem tortów nie jadam, ani innych ciast puszystych i lekkich, tylko same ciężkie konstrukcje.
ALE przypomniałam sobie, skoro o biszkoptach i zgrozach mowa, niedawną rozmowę z Żozefin:
– A pani Aniu, jak pani będzie w mieście, to kupi mi pani tych spodów, co ostatnim razem.
– Spodów…? A! O te biszkoptowe chodzi, tak?
-Tak! One najlepsze były. Bo jak Dżery mi kupił, to niedobre jakieś i trzy razy droższe, niż te od pani. A mój Szymek sobie zamówił ciasto, jego ulubione, to jak przyjedzie to mu zrobię.
– Aha, na tych biszkoptach, tak? – Pytam z czystej grzeczności, bo biszkopt to jest dla mnie ciasto dietetyczne i nie interesuje mnie. – A czym pani te biszkopty przekłada? Może jajek pani trzeba?
– Niee! Szymek mi kiedyś przepis dał, bo to jego ulubione ciasto, i z żadną inną masą on nie chce, tylko tą z puszki taką.
No to już dalej nawet nie pytałam, bo ciasto dietetyczne przekładane rakiem nie interesuje mnie. A może miało być z makiem, nie wiem. Tak tylko mówię, że co Wy wiecie o staczaniu się.
Kajmakiem pewnie:)
Mają takie coś w puszkach? Zresztą, teraz wszystko mają. Ale nie pytam, bo i tak biszkoptowe przecież.
Z suchych ciast dietetycznych to jednak sobie przypomniałam, że lubiłam kiedyś świąteczną babkę z bakaliami i owocami suszonymi/kandyzowanymi, jakoś tak, którą zawsze z zapałem piekła moja ciotka (chyba nadal piecze), i ona tak po dwóch tygodniach wciąż była jadalna (babka, nie ciotka), zwłaszcza podtopiona w kubku z herbatą :)
Hm… Babka podtopiona w herbacie chyba nie brzmi zbyt dobrze.
Moze i nie brzmi zbyt dobrze, ale wazne, ze dobrze smakuje;)
Owszem, maja takie cos w puszkach, w Biedronce sie pojawia, ale chyba sezonowo (zdaje sie, ze wlasnie sezon idzie, bo na jednej wystawie sklepowej w Zaduszki widzialam choinke z bombkami i swiatelkami).
Świat się istotnie stacza bo i kruche ciasto z proszkiem też istnieje. Tylko czy to jest kruche ciasto?
No właśnie, toć bez sensu… A może niektórzy proszek do pieczenia traktują na równi z dobrym zaklęciem? “Żeby się udało!”. No i nazywa się w końcu “proszek do PIECZENIA”, więc tak jakoś sam się prosi ;)
(Jak z tym facetem, co kupił deskę do prasowania i zwrócił do reklamacji, bo nie chciała prasować).
Ja jestem z innej bajki… ja nic nie rozumiem :-(
To można upiec kruche BEZ PROSZKU?
znaczy można piec ciasta bez proszku, sody albo drożdży? ???
Bisia, kruche można, bo to w sumie nie jest ciasto. To znaczy mam na myśli to, że kruche zwykle stanowi ledwie spód lub warstwy jakiegoś ciasta. Zwykle więc jest cieniutkie (i kruchutkie), i właśnie ma nie wyrastać do nieba. Tak ja to rozumiem. Kruche jest spodem do np. nibymazurka migdałowego, mojego ulubionego, albo warstwami ciasta w “torcie” greckim, który nie jest tortem, tylko najsmaczniejszym ciastem na świecie (wg Kanionka).
Bisia, ale to żart był? Że można bez?
Wszystko można. Można “z” i można “bez”.
Podobno w chleb na zakwasie też można z drożdżami, tylko to już nie jest chleb na zakwasie.
Sorki, że tak odpisuję ale już nie mam innej możliwości w tym wątku.
A jednak umieściło się we właściwym miejscu.
Niestety to nie byl zart tylko moja totalna ignorancja jak się okazało.
Druga 🙂
Wow ale urodzaj pomidorowy . A sery mistrzostwo ślinka cieknie, tyle rodzajów i nowe ciagle nie jestem serowym amatorem ale trudno się oprzeć żeby złożyć zamówienie po kawałeczku 🙂 A komentarze rence opadają jak się czyta pod przepisem, mnie to rozwala jak wchodzę kilkanaście komentarzy a nikt nie wypróbował przepisu wszyscy „ muszą wypróbować” albo ich ciocia robi taki sam …. ludzie jak nie macie nic do powiedzenia to po co piszecie ???? Albo te czy mogę zamienić wszystko i ktoś oczekuje ze wyjdzie mu taki sam smak 😛
I dlatego Ciociasamozło dobrze mówi – najlepiej czytać i pisać tylko na “kanionku”, bo tu można od czapki i na każdy temat. I każdy, kto tu wchodzi, spodziewa się co najmniej Hiszpańskiej Inkwizycji, i to właśnie najczęściej zastaje :D
Ale tak na serio – nigdy nie miałam bloga kulinarnego i nie wiem, co bym wolała: żeby ludzie mi pisali “mniam, wygląda pysznie”, “Śliczne babeczki, Kanionku, muszę koniecznie wypróbować Twój przepis (w grudniu, po południu, o 17:62)” itp., czy żeby nic nie pisali. Bo może gdyby nic nie pisali, byłoby mi przykro? Myślę, że dużo zależy też od tego, czy jesteśmy świeżo upieczonym właścicielem bloga i właśnie opublikowaliśmy swój pierwszy przepis na makaron z serem (i czekamy na pierwszy komentarz, obgryzając z nerwów paznokcie), czy mamy za sobą już tysiąc pięćset przepisów na chleb, a tu ktoś po raz osiemset szesnasty pyta nas, czy mąka ryżowa może zastąpić pszenną. Ja się więc z grubsza wkurzam tylko na takich, co nie szanują czasu i wysiłku autora, zadając np. pytanie, które dosłownie dwa komentarze wyżej już padło (i nawet odpowiedź jest), albo atakują go za swoje własne niepowodzenia. O, albo tacy, co piszą: “Sorki, może to pytanie już było, ale NIE CHCIAŁO MI SIĘ CZYTAĆ WSZYSTKICH KOMENTARZY”. No ja wiem, że może się nie chcieć, ale przykre, że taki ktoś wychodzi z założenia, że autorowi musi się chcieć odpowiadać czasem po raz setny na to samo pytanie. Za to doceniam, gdy piętnaście osób na sto napisze “dałam mniej cukru, bo dla nas zdecydowanie za słodkie”, bo wtedy wiem, że dla mnie będzie w sam raz :D
(Na “kanionku” to jednak trochę inaczej – kto by spamiętał, prócz Leśnej Zmory, te wszystkie imiona i perypetie, a tym bardziej pamiętał, co było w tych tysiącach komentarzy. Można więc pytać sto razy o to samo, i ja to biorę na klatę, bo sama mam często wątpliwości, czy już o czymś pisałam, czy to zdjęcie dawałam, czy…)
Coś w tym jest co piszesz 😉 zawsze nurtowały mnie te ludziki obok nicków u kanionka w komentarzach jak one są dodawane ? Zapamiętywane dla konkretnych osób bo chyba nie ?? Rano pisząc pod swoim dostałam nowego stworka to się zdziwiłam .
Stworki są przypisane do adresu mailowego, i wystarczy zrobić literówkę w adresie, żeby stworek nie rozpoznał swojego człowieka i siedział w kącie smutny! Po wnikliwej analizie (sprawdzałam trzy razy i dopiero za trzecim zauważyłam) mogę podpowiedzieć, że tam, gdzie dostałaś różowego stworka, zamiast “com” wpisało Ci się “con”. Detektyw Kanionek do usług :D
I wszystko jasne, literówka bardzo prawdopodobne. Często się zdarzają szczególnie jak telefon uparcie lepiej wie co chcę napisać 😉
Aż się zarumieniłam, ale czuję się przeceniona – ja to w swoich zwierzątkach czasami się gubię i wołam to małe/białe/”ee, ty, chodź tu! Tak, właśnie Ty!”, a co dopiero w kanionkowych, których nie dość że jest więcej, to jeszcze zmieniają imiona jak kameleon!
Ale czego jestem prawie pewna, że nie było, to historia szarej kaczki. Były biegusy i ta jedna zwykła kaczka, długo nic, aż tu nagle nie wiadomo skąd szara kaczka i potomstwo.
A to nie jest kaczka Prezes?
No to i tak, Prezes potrzebował(a)by drugiej kaczki piżmowej, żeby doczekać się potomstwa.
“to jeszcze zmieniają imiona jak kameleon” – a weź… Jednego dnia witasz się z Kawką, a na drugi dzień się okazuje, że to nie żadna Kawka, tylko Koń. Ja sama czasem głupieję. Aha, a herbaciana rodzinka, która trzyma się zwykle w kupie (Herbata, Herbatnik i Mleczko), nazywa się obecnie Herbollah.
Nie pisałam? Szara Kaczka została wykupiona od Żozefin za chleb i jajka, bo siedziała u niej w chlewiku i miała skończyć w zupie. Przez długi czas nie miała partnera i odwalała numery w stylu “a polecę sobie nad staw”, albo “a posiedzę sobie na kominie i wystraszę kurczaki, że niby jestem jaszczompiem”. Rok temu (chyba?) kupiłam jej faceta, za ser, od gościa, który dostarcza nam siano i owies. Najpierw myślałam, że nic z tego nie będzie, bo gąsior straszliwie gnębił tego biedaczka, ale na wiosnę kaczorek jakoś się ogarnął, ogólnie przybrał na masie przez zimę, wyhodował sobie groźnie wyglądające czerwone fyfle na twarzy, i założył z Szarą Kaczką rodzinę. Chyba tak to właśnie było, ale szczerze – mnie samej się już czasem mylą lata i wątki!
Ćmo kochana, Kaczka Prezes jest już kaczką świętej pamięci :( Coś ją dorwało, nie wiem co, gdy ją znalazłam to żyła, ale ledwie, przeniosłam ją w ciepłe miejsce, czyli do Różowego, żeby miała święty spokój, podstawiłam wodę, wiadomo, ale sama widziałam, że kiepsko z nią. Żadnych obrażeń widocznych na zewnątrz, ale na nogach ustać nie mogła, ani głowy nad ziemią utrzymać. Nie napisałam Wam o tym, to była zima, a bezsensowna śmierć Prezes była kolejną cegłą na mój zdołowany łeb. Nawet Mały Żonek lubił tę kaczkę – na tle wiecznie rozgadanych i zaaferowanych życiem biegusów, Kaczka Prezes wydawała się stateczna i mądra ;) No i tak to. Szara Kaczka od początku podchodziła do mnie z dużą dozą podejrzliwości i dystansu pełnego wyższości, i dopiero teraz zaczyna się do mnie przekonywać. Nic na siłę, ja mam czas, a przede wszystkim ziarka, makaron, i cukinię. Szara Kaczka zaczyna doceniać te moje zalety ;)
No ale przecież NIKT NIE SPODZIEWAŁ SIĘ HISZPAŃSKIEJ INKWIZYCJI!!!
a Chewroleta polecam bo miałam już okazję wrzucić na ząb. I tak jak się spodziewałam był pyszny. Tak bardzo, że nie dotrwał do smażenia.
No patrz, komplement przegapiłam! Dziękuję :)
O…
Ale śniadanie zaserwowałaś, Kanionku. I wykład poranny i galeria, i przepis.
Dobry dzień, dobry tydzień, dobry miesiąc się zaczyna.
…ale nie dla naszej pani listonoszki. Skapitulowała, gdy jakieś dwa tygodnie temu uszkodziła sobie podwozie, jadąc do nas z przesyłką, i teraz też zostawia wszystko u Żozefin. I jeszcze taka miła jest, że najpierw dzwoni i pyta, czy może tam zostawić. Poczta w tym powiecie powinna zainwestować w drony! Cyk, przeleci taki nad lasem, bagnem i mokradłem, liścik na parapecie zostawi, poczeka aż mu się polecony podpisze, i z powrotem do listonosza.
Pani listonoszka lepiej niech się do tej awarii nie przyznaje w pracy, bo jeszcze jej dadzą służbowy rower…
No tak, a ja tu o dronach…
(“Jeszcze żeby tej elektryki nie było, to byłabym już spokojna”).
Kanionku cieszę się janiewiemco, że Żółte przeszło pomyślnie operację )))))))))))
podrap za uszkiem i ucałuj w ten piękny pychol. Widać, że mu tam bardzo dobrze u Was i rośnie aż miło we wszystkich kierunkach ))). Kotów naliczyłam sześć. Kaczuszki śliczne i kaczki takoż. Zgłaszam protest w koziej kwestii, bo nie ma. I że jak to??
poza tym Mały Żonek mi zaimponował, nie po raz pierwszy zresztą. Tak ktoś jak on jest nie do przecenienia w gospodarstwie domowym. Szacun.
“podrap za uszkiem i ucałuj w ten piękny pychol” – to weź spróbuj i ucałuj! Jak to pysio z ADHD, i w dodatku szczypie! Z miłości, rzecz jasna, ale ten nasz słodki delfinek kompletnie nie zdaje sobie sprawy ze swojej masy i siły rażenia. Jak mnie dziś rano serdecznie wylizała po twarzy, to okulary trzeba było młotkiem wyklepać ;) Dobrze, że szkła plastikowe.
ach jeszcze dodam, że obrodziło tam u Was, że strach normalnie. Gigantyczne gatunki uprawiacie. To ma jakąś nazwę ;-) gigantusdynios? może.
No sery zrobiły na mnie takie wrażenie, że otworzyła maila i wiesz pisałam równolegle z czytaniem.
Wszystko dzięki kaczuszkom! Tego się nie da zbyt wiele razy powtórzyć :)
A czemu Kanionek trzyma cukinie na krzakach tak długo, aż osiągną rozmiary maczugi, to Wam opowiem w następnym odcinku.
Bo więcej żarełka dla kóz?
Albo rozdziobią ich kaczki i kury. Znaczy je, te maczugi.
Ciocia to ma zdolności paranormalne, słowo daję. Kozy gardzą cukinią w sezonie, bo mają zielsko i jabłka, a wtedy, gdy chętnie by sobie cukinii pojadły, to jej już dawno nie ma. Za to trzymam dla nich dynie – te wielkie i te małe (piżmowa, makaronowa, i chyba jeszcze jakaś). Część na próbę już im zawiozłam, wyżarły tylko ziarka ze środka, a reszta leżała i gniła. Nie, to nie. Za tydzień już sprawy będą się pewnie miały inaczej, jak co roku.
Bardzo smutny, bury i ponury wpis. W sam raz na listopad. Od razu mi lepiej, Kanionku!
Dziękuję!
:)
Żebym ja wiedziała, że masz takie zapotrzebowanie, to bym Ci błotka z podwórka nafotografowała, aż miło! Ale co się odwlecze…
Przesłała w paczce? Błoto znaczy się?
Jeśli ktoś sobie zażyczy, to mogę – ekologiczne! Dobrze wyrobione psimi łapkami i kółkami od wózka z sianem. Może zawierać śladowe ilości kurzego łajna oraz sporą dawkę wulgaryzmów, którymi rzucam na prawo i lewo, gdy kółka grzęzną i wózek zdaje się ważyć pół tony :)
O, i to jest przepis na kapustę na miarę naszych możliwości :) Zwłaszcza, ze gęsi smalec kiśnie w lodówce od jakiegoś czasu i nie umiem go wykorzystać :)
Masz tyle kotów, czy koty z całej wsi się zeszły, bo u Kanionka najlepiej karmią?
Gratulacje dla Ciebie za te wszystkie sery, to musi być prawdziwa pasja. A dla Małego Żonka gratulacje za te wszystkie wynalazki, które sprawiają, że sery są takie wyśmienite.
Kotów tylko sześć przecież :D Gdyby się zlazły wszystkie ze wsi, to podwórka by spod nich widać nie było.
Gęsi smalec w lodówce na pewno czuje się samotny i nikomu niepotrzebny. Bądź człowiekiem, nie znęcaj się nad smalcem, weź go na randkę z kapustą :)
No widzisz, jak to z tymi kotami. Ty mówisz, ze TYLKO sześc, a moja druga połówka twierdzi, że cztery to już jednostka chorobowa ;) A ja tylko chciałam podwoić obecny stan dwóch sztuk, żeby było parzyście.
A tego Twojego białego to mam nawet na tapecie w pracy na komputerze. W jednym z poprzednich wpisów było zjecie jak on siedzi na łące i tak poważnie patrzy. uznałam, ze potrzebny mi ktoś taki, co będzie mi patrzył na ręce :D Czy np. zamiast pracować nie ślinie się do serów Kanionka.
Zapomniałam się zachwycić kaczuszkami – śliczne są, nie dziwię się, ze Cie zawsze pociesza ich widok.
Ange, nie drażnij Połówka czwórką, trójca też się dobrze chowa ( a i biblijnie – Boh Troicu lubit :-) Jak się do trójki przyzwyczai, to wznowisz negocjacje.
Z własnego doświadczenia mówię, bo tyle właśnie posiadam.
Tak właśnie trzeba – powolutku, po trochutku ;)
Jedna kaczuszka, druga kaczuszka, jak są dwie, to przecież trzecia nie zrobi wielkiej różnicy, pięćdziesiąta kaczuszka…
Czwarta!
No Kanionku, rozłożyłaś mię! Zabawnym i mądrym wpisem o kapuście i serach. A potem nastąpiła seria zdjęć z kotkami wśród czerwonej koniczyny i myślałam, że już jestem wystarczająco rozpłynięta, a tu zdjęcia z kaczuszkami! Stan mojego rozpłynięcia w skali od 1 do 10 wynosi sto tysięcy milionów milionów tysięcy ( jak mawia moje najmłodsze dziecię). Dziękuję :)
No, Twoje dziecię wie, jak rzecz ująć w słowa. Sama bym tego lepiej nie wyraziła. A te żółte mikrokaczuszki to właśnie owa jedenastka z końca sierpnia – dziś są już prawie dorosłe, mają prawdziwe pióra, i ich matka może wreszcie trochę odpocząć i zająć się własną garderobą, bo na zdjęciu z września widać, że ręce jej opadają, a suknia deczko uszargana. Teraz jest znowu piękna, gładka i dumna z siebie. Już nawet nie łypie na mnie podejrzliwie, jak kiedyś, i nie skacze po kominach :)
A koty w koniczynie jadały w te tygodnie, gdy mała łąka była zamknięta dla kóz celem regeneracji sił. Gdy była otwarta, to z kolei na gęsim wybiegu, ale wtedy musiałam stać i pilnować, żeby im kaczki nie wyżerały kulek, bo kaczki mają przewagę liczebną i bezczelnościową. I tak to się żyje na tej wsi, bez ustanku kombinując, jak tu wszystkim zrobić dobrze :)
piąta! aż zgłodniałam. Lecę na maila zamówić ten secik do próbowania <3
Na wstępie wpisu powinnam była chyba umieścić ostrzeżenie, żeby nie czytać na pusty żołądek :D
Postaram się dzisiaj odpisać :)
Ani na pusty żołądek ani w pracy, bo się człek ze śmiechu dusić musi! Jak zaczną przyznawać Nobla za poprawianie humoru to Kanionek jest pierwszy na liście!!!
No a Mały Żonek za swoje wynalazki typu skrzynkosuszarka i inne cuda to już w ogóle niech się czuje jak sam Nobel!
I niech sam sobie te nagrody wypłaca! :D
Super! super, że sa sery z orzechami włoskimi, a na widok smażonej szewrolady oczy mi się zaświeciły jak Bazylkowi na widok nornicy w pyszczku Lolka.
Zbiory wszystkich warzyw przepiękne, podziwiam. I wyobrażam sobie ten ogrom Waszej pracy. Suszarka, wędzarnia ! Medal imienia “Pomysłowego Dobromira” dla Małego Żonka.
Pozdrawiam wszystkich.
A wiesz, że gdy ja to wszystko oglądam na zdjęciach, to sama zachodzę w głowę JAK I KIEDY myśmy to wszystko zrobili, przerobili… No ale latem doba faktycznie jest dłuższa ;) I bardziej się chce. A nawet gdy się nie chce, to człowiek wie, że musi. A nawet jeśli czegoś nie musi, to myśli – zrób, żeby później nie żałować. I tak to się jakoś kręci, i wszystko da się znieść, żeby jeszcze nie ta zima :-/
Kanionku, dziękuję!!!
Opisem serów trafiłaś w dziesiątkę (a nawet setkę) bo mi się tu okolica dopomina zamówień serowych i nie wiedziałam co teraz masz. Ale już wiem i zaraz zamawiam WSZYSTKO!
Ja rozumiem, że każdy ser ma swój przepis, który zapewne masz rozpisany i przeanalizowany, ale ogarnięcie TYLU rodzajów sera to jak dla mnie mistrzostwo świata!
Zawsze wiedziałam, że Mały Żonek to zdolna bestia (a nawet Zdolna Bestia), ale suszarka i wędzarnia (przez syrenę kwikłam na głos! a jestem w pracy!) wskazują na to, że jeszcze się rozwija. I trochę mnie przeraża, że może kiedyś, dla dobra Kanionka, zechce nas wszystkich wysłać w kosmos i będzie umiał to zrobić…
Ten wpis zdecydowanie zwiększył wilgotność w okolicy mojego biurka (ślinię się przez kapustę i sery, łzawię ze wzruszenia i ze śmiechu). Zerojedynkowa się rozpływa, a ja mam szansę się utopić (albo odwodnić) ;)
“Ale już wiem i zaraz zamawiam WSZYSTKO!” :D
A to nawet dobrze – jedna przesyłka (pociągiem towarowym) i na drzwiach mogę sobie wywiesić kartkę “renamęt i urlop do odwołania”!
“Ja rozumiem, że każdy ser ma swój przepis, który zapewne masz rozpisany i przeanalizowany, ale ogarnięcie TYLU rodzajów sera to jak dla mnie mistrzostwo świata!” – przepis na mistrzostwo świata jest banalnie prosty: 1. Musisz mieć czarny i czerwony mazak, 2. Musisz mieć kalendarz-brudnopis, po którym będziesz mazać i 3. Musisz mieć nerwicę i rysę chorobliwego pedantyzmu na charakterze. Oraz 4. Kalkulator.
I robisz tak: w kalendarzu zapisujesz, kiedy który ser odwrócić/posolić/dosuszyć/wyjąć z suszarki/wyjąć z piwnicy itp. Na wszelki wypadek zapisujesz to również na karteluszkach, obowiązkowo z wykrzyknikami (w sprawach szczególnie istotnych używasz czerwonego mazaka), a ponieważ martwisz się, że któraś mogła się zgubić, to jeszcze dodatkowo zapisujesz sobie wszystko na małej tablicy suchościeralnej, którą kiedyś kupił ci na urodziny małżonek, przerażony ilością zużywanych przez ciebie karteczek. (Na tablicy zapisałaś sobie również, pół roku temu, że trzeba posprzątać w kurniku, wykrzyknik, ale gdyby zapytać kurczaki, to… Najważniejsze, że zapisałaś). I potem jeszcze tylko, od czasu do czasu, musisz zejść do piwnicy i zakrzyknąć: “O, kruwa, miałam dosuszyć Gruyera!”, ewentualnie: “Mogłabym przysiąc, że miałam tu jeszcze kilka sztuk belper knolle…” – i już. Sukces gotowy.
“I trochę mnie przeraża, że może kiedyś, dla dobra Kanionka, zechce nas wszystkich wysłać w kosmos i będzie umiał to zrobić…” – ja Was nie chcę straszyć, ale on faktycznie coś się ostatnio lotami w kosmos interesuje. Obecnie zgłębia tajniki misji na Marsa realizowanej przez Space-X, ale może być tak, że to nie z czystej ciekawości i podziwu dla Elona Muska, tylko żeby podpatrzeć pewne technologie…
“a ja mam szansę się utopić (albo odwodnić)” – o w mordę… Miałam ściągnąć pranie tydzień temu…
Wychylam zza szafy swój kadłub zakurzony tylko raz w roku, po kalendarz. Ale dziś muszę. Zrobiłam kapustę, ludzie …. POEZJA !!! Kanionku nie tylko ty zjadłaś ją przed obiadem.
Łoo, pani! Tak szybko? To znaczy wiem, sama napisałam, że to pół godziny i gotowe, ale ja jestem z tych, co to najbardziej przyziemną decyzję muszą przemyśleć trzy razy. Czy Ty wiesz, że ja do modrej kapusty przymierzałam się kilka lat, zanim odważyłam się ją zrobić? :D
Cieszę się, że smakowała :) Mały Żonek, gdy mnie widzi nad garnkiem z modrą kapustą, to mówi: “Oho! Kanionek i jego czary w tubce” (w sensie, że ja robię wszystko takie “skoncentrowane”, jego zdaniem).
No siedzę sobie raniutko, czytam, ślinię się i prawie płaczę że laktozy mi nie wolno, ale kapustę mogę i akuratnie zalega głowa modrej w kuchni, to nad czym tu długo myśleć ? :D
O, przypomniałaś mi z tą laktozą. Wiecie, dlaczego osoby z nietolerancją laktozy mogą jeść sery długodojrzewające? Bo bakterie serowe właśnie laktozą się żywią, i im starszy ser, tym mniej jest w nim laktozy. W dwuletnim parmezanie to pewnie nawet nie ma sensu jej szukać. Gdzieś widziałam zestawienie poziomów laktozy w mleku poszczególnych ssaków (w tym człowieka) i w produktach mlecznych, i sery długodojrzewające miały tej laktozy jakiś ułamek śmieszny procenta. Może to jeszcze odkopię.
Kaczuszki!!! Kotki! Piesełki! Sery! I pyszności wszelakie! Brakowało mi Twoich relacji Kanionku! Dobrze, że piszesz… Zamówienie na sery wysłałam mailem, a teraz jeszcze raz wracam do zdjęć i sycę oczy całym TYM DOBROSTANEM!
Wysyłam jesienne SER-deczności! :-)
A dziękuję, Lucy :) I teraz cieszę się, że jednak Wam nie pokazałam zdjęć larw stonki, które ręcznie zbierałam z ziemniaków i wrzucałam do plastikowego pojemniczka (no bo nie pryskam, a stonka to jest taka maszyna, że w dwa dni opędzluje zielsko i po ziemniakach, więc choćby plecy skrzypiały, zebrać to dziadostwo trzeba), bo urodziwe to one nie są i mogłyby zepsuć przyjemność patrzenia. Kaczuszki na blogu wypadają o niebo lepiej :D
A co zrobiłaś z larwami stonki z plastikowego pojemniczka? Nakarmiłaś kaczuszki?
U mnie w tym roku stonki nie było (!). Dlaczego, nie dociekam. Co prawda, ziemniaki też za bardzo się nie udały, pewnie susza im nie posłużyła.
U mnie były w ściółce, głęboko, bo jeszcze niejadalnego siana na wierzch dorzuciłam, więc mokro miały, a stonkę humanitarnie zamroziłam… I na kompost. A w sumie dobrze mówisz, że mogłam kaczuszkom rzucić. Ale te larwy takie paskudne, że jakoś mi do głowy nie przyszło, że ktoś mógłby chcieć to jeść!
Zawsze się znajdzie ktoś, kto chce zjeść kogoś innego.
Podobno tak jest, tylko coś chętnych na kleszcze nie ma :-/
Coś mi się kojarzy, że indyki i/lub bażanty uwielbiają stonkę.
Co do kleszczy to z kolei PODOBNO perliczki.
Ooo, ja chciałam perliczki, wiem nawet kto ma, i to blisko, w sąsiedniej wsi. One są tak cudaczne! Niesłychanie śmieszny ptak. Do tego czujny i bojowy. Jastrzębia wypatrzą i wszystkich ostrzegą. Tylko jest z nimi pewien problem – drą dzioby niemiłosiernie, a do tego w takich rejestrach, że uszy gniją i odpadają. Mnie by to nie przeszkadzało, ale Mały Żonek… No nie chcielibyśmy, żeby Małemu Żonkowi uszy zgniły i odpadły. Tak więc chyba nici z perliczek.
Dzień dobry, piękne sery, aż się zawstydziłam że się tak bardzo nie znam, piękne też Żółte i pomidory no i w ogóle. Co do komentarzy pod przepisami, to mnie doprowadza do szału 50 komentarzy pod przepisem że: wygląda smakowicie, musi być pyszne, och ale mi narobiłaś smaka, no żesz kurwa mać ciekawa jestem czy komuś wyszło i czy jest smaczne a nie że ładnie wygląda, to widzę przecież. Ale jest taka kobieta co ma bloga “niebo na talerzu” i pokochałam ją w momencie jak przeczytałam odpowiedź na pytanie “jak wyłożyć blaszkę papierem?” odpowiedź: “najlepiej jak potrafisz”, a i przepisy ma fajne, zwłaszcza na ciasta. Niezmiennie ściskam, pozdrawiam i podziwiam, to bylam ja Baba Aga z Błot.
Najlepiej jak potrafisz – coś pięknego :D
(To ja Wam powiem, jak ja sobie radzę z wykładaniem blaszki papierem. On jest taki sztywny, prawda? I się odkształca i przesuwa, i nie chce współpracować. No to ja go cap! Klamerką w każdym rogu do blaszki przytwierdzam, na czas wykładania/wylewania tego, co ma się w tej blaszce znaleźć. Taka jestem – jak coś nie chce współpracować, to go młotkiem, sznurkiem, albo klamerką).
Żeby się “poznać” na serach, to ja nie wiem, ile by ich trzeba zjeść. Nie dość, że jest milion gatunków, to jeszcze różnią się nawet ze względu na region, albo niuansami produkcji, albo choćby dlatego, że sery robione z mleka żywego, a nie standaryzowanego i pasteryzowanego, też będą się między sobą różnić, nawet w obrębie jednego gatunku. No i są sery typowo kozie, typowo krowie, czy owcze, ale można je najczęściej zrobić używając mleka od innego gatunku i też wyjdzie smacznie, tylko inaczej.
Ej ale ten patent z klamerkami to chyba zgapie, ile to razy walczyłam żeby ciasto przełożyć a ten papier jakoś tak bezczelnie mi się zawijał ze ciasto ladowalo między papierem i blaszką i potem nie wiedziałam czy już płakać czy jakoś to ratować a tu masz ….DA SIĘ🙂
A ja mam taki patent że papier w kulkę szczelną zwijam, później rozwijam i już można takim pogniecionym wszystko bez problemu wyłożyć.
Czyli też rozwiązanie siłowe :D
Papier wystarczy zmoczyć- robi się super plastyczny i można z nim wszystko robić. Polecam- szybko i łatwo.
O, proszę. Jeden problem może mieć wiele rozwiązań. Nie wpadłabym na moczenie, bo jakoś w głowie miałam, że on przecież wodoodporny, czy coś, ale następnym razem wypróbuję.
Kanionku, chciałabym zamówić to kilo serów różnych, czy mam pisać gdzieś osobno, czy mogę tu?
Olu, najlepiej mailem na: info@kanionek.pl
Aaaa, no a gdzie przepis na ten makaron ze zdjęcia???
No tak się nie robi, rzucić coś i odejść.
Wiem, że pewnie co kto ma, ale ja chcę dokładnie taki, plis :))))
Dokładnie taki to będzie ciężko zrobić, coś jak z wejściem dwa razy do tej samej rzeki. Bo tam, na przykład, znalazł się liść kalafiora z mojego ogrodu (cały jeden!) i jeszcze jakieś inne resztki, kaczuszkom z dzioba wyrwane ;) Ale niedługo, obiecuję, będzie przepis i te wszystkie filmy, które porobiłam, a nie pokazałam.
Fajnie przetwarzasz swoje zbiory
Dziękuję, Agnes.
No i od razu skojarzyło mi się z książką Błogosławieni, którzy robią ser niejakiej Sarah-Kate Lynch
Kanionek, jak ja Cię uwielbiam czytać! Tak bardzo, że nie przeszkadza mi, że tak rzadko piszesz ;)
Jaką drogą zdobyć kilo sera w mieszanym zestawie? Instrukcje pozyskiwania Kanionkowego sera poproszę na maila pieswswetrze@gmail.com
No i biskup powiadasz splądrował Ci sery… tiaaa…. coś jest na rzeczy z tymi osobami duchownymi. We wsi obok znalazłam źródło pierogów wszelkiej maści. Ale najlepsze są te z dynią i prawdziwkami. Niestety dookoła są trzy parafie i kolejne w niejakim oddaleniu, a sława pierogów się niesie po równinie i wzgórzach. No i co nie wpadnę po pracy z wywieszonym ozorem licząc na pierogi z dynią, to zawsze mnie któryś proboszcz ubiegnie! O-żesz-ku! Czy instytucja Michałowej i Babci Józi już odeszła w niebyt?!
Piesu, te z dynią to z prawdziwymi prawdziwkami żywemi, czy suszonemi ? Suszone albowiem i dynie mam, więc chętnie bym sobie wyprodukowała.
Konradowa
Ponieważ mają te pierogi o różnych porach roku, to myślę, że używają żywych lub mrożonych – tak to przynajmniej wygląda. Ale z suszonymi zapewne też da radę. Po prostu spróbuj.
Kanionek produkuje sery, nie instrukcje;)
Poprostu zloz zamowienie mailem, adres kontaktowy jest tu na stronie przeciez.
Po prostu, ofkors.
W menu wybierz forum potem anonse towarzyskie i ogloszenia drobne … potem sery kanionka i jest instrukcja i fotki różnych serów z opisami 🙂
O właśnie, długa , kręta i pełna zasadzek droga do tych instrukcji prowadzi, więc niniejszym składam wniosek formalny do Wszechmogącego Małżonka Kanionka- może by tak dodać zakładkę gdzieś pomiędzy Forum a Kontaktem ? Toż to szalony efekt marketingowy może odnieść i pomóc nam uprzedzić biskupa !
Ooo nie, Mp, żadnych takich marketongów – chcecie, żebym zwariowała? Już tylko po tym wpisie nie nadążam na maile odpowiadać :D
Ja się po prostu obawiam sytuacji, w której połowie chętnych musiałabym odpisywać: “Nie ma, wyszły, będą w przyszłym roku”.
Ale przyznaję, że biskup ma przewagę. On tu się co prawda osobiście nie fatyguje, ale ma posłańca, którego zadaniem jest wyciągać ze mnie zeznania w sprawie “co Kanionek ma w piwnicy” i zaklepywać co smakowitsze kąski.
Piesie w Swetrze – Blessed Are the Cheesemakers – czytałam! A wiecie, że ta fraza pojawia się w filmie Żywot Briana? Tu jest cały dialog (przepyszny): http://montypython.50webs.com/scripts/Life_of_Brian/3.htm
Pozwoliłam sobie kawałek skopiować (jeśli tak nie wolno, to usunę, ja się już gubię w tym współczesnym świecie – niby wszystko można, a prawie nic nie wolno):
MAN #1: I think it was ‘Blessed are the cheesemakers.’
JESUS: …right prevail.
MRS. GREGORY: Ahh, what’s so special about the cheesemakers?
GREGORY: Well, obviously, this is not meant to be taken literally. It refers to any manufacturers of dairy products.
:D
Ale widzę, że Pies też pogubion. “Czy instytucja Michałowej i Babci Józi już odeszła w niebyt?!” – no pewnie! Teraz nawet odkurzacze są samobieżne i inteligentne, lodówki wysyłają esemesy o tym, że zapomnieliśmy zamknąć drzwi, pralki piorą i suszą, to niby co ta Michałowa miałaby robić – kanały w TV zmieniać?
Tajny link do instrukcji: https://kanionek.pl/forum/showthread.php?tid=83
Nie ułatwiasz Kanionek, nie ułatwiasz! Osiołkowi w żłoby dano :(
Za dużo opcji. Ok, na maila skrobnę, a Kanionek niechże pomyśli o takim murowanym zestawie wysyłkowym po 15-20 deka, kilka sztuk w kilogramie, żeby potencjalny klient se styków nie przegrzał od rozmyślań i nadmiernego wyboru!
:D
Ja wiem, potencjalny klyjęt ma przechlapane. Sama bym zgłupiała. Najlepiej to ma kient taki, co już przełamał pierwsze lody, staranował barierkę, dopchał się do lady, nieco obszarpany, ale szczęśliwy, wziął co było, wszystkiego po trochu, i za drugim razem to już spokojniejszy przyszedł, uczesany, i z godnością osobistą nie bez dumy rzekł, że teraz to on już wie, czego chce :)
Ten zestaw murowany to rzecz trudna do zrobienia, bo sery świeże, wędzone, twaróg i fromage, robię tylko pod konkretne zamówienie (żeby nikt nie dostał zleżałego z kminkiem, którego nikt nie chciał), a dojrzewające są zazwyczaj dostępne tylko w okresie wrzesień-grudzień.
Za to na życzenie bez problemu robię zestaw z rodzaju “szef kuchni poleca”, w granicach określonej przez klienta kwoty :)
Sześćdziesiąta ósma!
Kurczaki, miałam siedzieć pod gabinetem u lekarza i pisać komcie, i nic z tego nie wyszło…
Ale, że lekarz nie wyszedł, za szybko przyjął czy w poczekalni brak zasięgu?
Miałam zrobić testy alergiczne – pół godziny siedzenia z próbkami… a okazało się że lekarz przy poprzedniej wizycie nie wystawił mi na to skierowania i dopiero za 2 tygodnie jestem umówiona…
Jak ja Was podziwiam, że Wy tak gdzieś chodzicie, coś załatwiacie… I zaraz sobie przypominam, że przecież ja też kiedyś byłam normalna! Chodziłam do lekarza. Robiłam badania. Z WŁASNEJ WOLI. Płaciłam za prywatę, bo mnie było stać, ale to nieistotne – chodziłam! Sama.
A tak się śmiałam z babcinego gadania, że zdziczeję w tym lesie. I kto się teraz śmieje, i to wcale nie jak ten głupi do sera, tylko bardziej jak wylękniony debil do ściany? Jeżu z kolcem w dziąśle…
A ja nie z własnej woli. Chciałabym wiedzieć, z jakiego to powodu przez 4 miesiące kasłałam jak gruźlik w ostatnim stadium. Bo jakby się to miało na wiosnę powtórzyć, to się wczesniej zastrzelę!
“A ja nie z własnej woli. Chciałabym wiedzieć, z jakiego to powodu przez 4 miesiące kasłałam jak gruźlik w ostatnim stadium” – czyli właśnie, że z własnej woli! Ja też chciałabym się dowiedzieć, dlaczego od dwóch miesięcy, pomimo łykania IPP, mam żaby w żołądku, ból w śródpiersiu, mdłości i dyskomfort w gardle, ale się nie dowiem, chyba że na gastroskopię zawiezie mnie Policja, Straż Leśna, OTOZ Animals, albo Krzysztof Rutkowski. Generalnie potrzebne będą uprzęże, karabinek z nabojem usypiającym, samochód-klatka i umiejętność negocjacji oraz zastraszania.
(Owszem, mam przepuklinę rozworu przełykowego przepony, ale IPP przez tyle tygodni powinny chociaż złagodzić objawy, a tu dupa. Może żołądek jeszcze bardziej wlazł mi do klatki piersiowej, i teraz już tak będzie zawsze? No nic, poczekam jeszcze z miesiąc, skoro już tyle wytrzymałam).
Leki na nsfcisnienie wykluczone z grona podejrzanych?
A mogą być przyczyną? Od sierpnia już nie kaszlę, a leki biorę stale.
Niektore leki wywoluja reakcje alergiczna, b.czesto objawiajaca sie meczacym kaszlem. Zerknij do ulotki. A poczattki tego kaszlu zbiegly sie z nowym lekiem?
No dobra, nawymądrzałam się w komentarzach, to teraz do adremu : w kolejkę zapisuję się niezwłocznie, zaraz ślę maila, nie wiedziałam, że Kanionek takie skarby w swojej piwnicy skrywa ! Proponuję dla wiernych czytelników część schować jeszcze głębiej, coby biskup nie wywęszył. Zdjęcia piesów rozbrajające , czy Żółte faktycznie gustuje w pomidorach ? Bo moja Snurkowata uwielbiała podkradać prosto z krzaków borówki amerykańskie, pies koleżanki chrupał jabłka, a znajomy bokser sam zrywał sobie pomidory, ale używał ich w zastępstwie piłki, więc całkiem to możliwe :-) Kocia banda super, ale i łąka, na której się pasą, wygląda wspaniale, jak wszystko , co spod Państwa Kanionkostwa rąk wychodzi, bo chyba specjalnie ją obsiewacie ? Suszarnia serów i wędzarnia- pełna profeska, żeby nie to, że na końcu świata mieszkacie, to bym chętnie takie cudo zamówiła, oczywiście w wersji mikro.
Tak sobie myślę, że gdyby Kanionek nie próbował zrobić wszystkich serów świata, a skupił się na jakichś 5-6 rodzajach, plus raz na kwartał jakieś ekstra-cudo za , ma się rozumieć, ekstra- pieniądz, to i łatwiej mu byłoby, i mniej roboty, a publika i tak byłaby zachwycona.
Niestety, łatwo mi sobie wyobrazić, ile ciężkiej orki stoi za tymi pięknościami ze zdjęć Kanionka, i trochę mi żal, że po jego sery nie przylatuje co tydzień pomocnik kamerdynera jakiegoś Bezosa czy innego multi-multi i nie zostawia przy beczce worka dukatów. Chylę czoła, jak zwykle .
Mp, u nas warzywno-owocowy najbardziej jest Laser (kocha arbuzy!), Żółte jabłkami się bawi jak piłką, Majączek w sumie opitoli wszystko, co mu się nawinie, i tylko cukinię, z jakichś powodów, żrą wszyscy.
Ja bym się nawet skupiła na tych pięciu serach na krzyż, ale najpierw muszę wypróbować wszystkie (w mojej mocy), żeby wiedzieć, które są najlepsze. No i trochę się obawiam, czy Wam by się w końcu nie znudziło ciągle to samo. W ubiegłym roku był szał na szwajcary, a w tym niekoniecznie, czasem chcecie twarogu wiadrami, a czasem dwie łyżeczki ;)
Nie, jeszcze nie obsiewaliśmy łąk (ale kiedyś pewnie będzie trzeba) – koniczyna dostała skrzydeł, gdy kozy wykończyły oset i pokrzywę, które tu rosły kiedyś po pachy i nie dopuszczały innych gatunków, a do tego siano, które kozom podajemy również w paśniku na zewnątrz, pyli nasionkami aż miło. Jak wiatr powieje, to i kilkadziesiąt metrów takie nasionko poleci. Pojawiły się więc na łące również trawy, których tu kiedyś nie było. Jakoś ten system strzygąco-nawożący na razie działa, ale może ulec przeciążeniu, z czego zdajemy sobie sprawę, ale jeszcze się nie martwimy.
O, to ja się napiję (herbaty z malinami) za tę wizję z kamerdynerem, co zabiera ciężarówkę serów i zostawia worek ze złotem :D
(Żozefin mi się pochwaliła, że dostała podwyżkę renty, a Dżery ma jakieś propsy z MOPS-u, i łącznie to oni “zarabiają” miesięcznie więcej, niż Kanionek z Małym Żonkiem. Ja im nie żałuję, bo ja nie jestem z tych, co by chcieli ludziom zabierać, tylko się zastanawiam, czy obrałam właściwą ścieżkę kariery :D Jedno mnie tylko lekko, LECIUTKO denerwuje, w kontekście tych podwyżek, że Cykanowi Dżery znowu kupił karmę dla kurczaków, bo “ta ode mnie za droga”. A Cykan schudł i zmatowiał. Jeszcze nie jest w stanie “dzwońcie na Policję i dajcie w ryj właścicielowi”, ale… Żozefin kocha tego psa, oczywiście po swojemu, ale kocha, za to Dżeremu jest chyba solą w oku, że pies musi jeść. Kiedyś kupiłam Cykanowi, za swoje, takich psich salcesonów, żeby zjadł chociaż coś, co koło mięsa leżało, no i ten… Okazuje się, że Dżeremu też smakowało… Wczoraj zawiozłam Cykanowi usmażonych kaczych jajek i powiedziałam Żozefin, żeby mu od razu dała, zanim Dżery zeżre. Chociaż trochę białka, tłuszczu i witamin z tego będzie miał).
Biedny Cykan. Dzeremu wiadro sruty zaparzyc!
O! tak właśnie.
A jakby Dżery i Żozefin chcieli się pozbyć Cykana, to ja chętnie przygarnę.
Mój blablador kradnie pomidory w warzywniaku, parę razy wyciągałam z dzioba, ważyłam i płaciłam. Maliny też sam z krzaczka skubie. A na balkonie mam 2 krzaczki poziomek i zawsze jej pokazuję jak są nowe, to rwie prawie z doniczką ;)
Ale nie rozciągałabym tego na całą psią populację, bo blabladory mają wg mnie uszkodzony ośrodek w mózgu, ten co odpowiada za poczucie sytości ;)
A kilogram takiego “pakietu startowego” ile by kosztowal?
Plus taka jedna roladka szewroleta?
Już odpisałam na maila, ale może komuś się przyda: pakiety po dych 9, a kotlety po pisiont. W sensie, że za kilogram. A szewrolety wychodzą o masie około 400g.
Dzieki:)
Niezmiennie Kanionku podziwiam za ogrom pracy. Czy Ty w ogóle kiedyś sypiasz albo odpoczywasz? Aż nietaktem jest proszenie o wpisy, skoro roboty masz wiecznie pod korek albo i wyżej.
W każdym razie pozdrawiam serdecznie
W sezonie nawał roboty, zimą naloty depresji, jak tak się będę usprawiedliwiać, to mogę już “zamknąć sklep” i wykopać sobie dołek :D
A wyrzuty sumienia, gdy dla Was nie piszę, są najgorsze – wiem, że chcecie wiedzieć co tam słychać, że chcecie zdjęć, że Wam się należy, że jak się powiedziało A, B i C, to nie można tak po prostu przejść do “g…”. I tak jesteście cierpliwi!
Nie zamykaj, nie zamykaj. Nie wiem, czy nie będzie to dla Ciebie brzmieniem, ale pół mojej pracy Cię czyta jako anonimowi wielbiciele. I na służbowym komunikatorze pojawia się czasem wpis “jest Kanionek” i wtedy wszyscy natentychmiast robią sobie przerwę.
A czy można nieśmiało zapytać o kozy? Bo stado się rozrasta, jest jakiś punkt krytyczny, w którym musicie się zatrzymać z ilością?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję 😊
Jeden z tych biurowcow na Mordorze zamiera w polowie po nowym wpisie Kanionka?;)
Nie Mordor 😉 ja pracuję z luzakami, czasami aż za bardzo hasają 😁
Nie wiem, czy mnie tu gdzieś jeszcze wpuści z tym komentarzem, ale – Mia, dziękuję! Jakie tam brzemię – pewnie jest Was pińć na krzyż w jakimś biurze projektującym wysokospecjalistyczne kółka do łazików marsjańskich, albo coś w tym stylu, a połowa z pięciu to dwie i pół osoby, no to sama rozumiesz, że co to za fejm.
O kozy można pytać śmiało! Punkt krytyczny uważamy w tym roku za osiągnięty, a nawet nagięty. Pięć młodych dziewczyn zostało, z tegorocznych wykotów, i chyba już zostaną, a do tego mamy kilka “darmozjadów”, których na bruk przecież nie wyrzucimy i muszą się jakoś zmieścić (Mesio – koza, która ma piękne cycki, równiutkie strzyki, idealne do dojarki i ludzkiej dłoni, ale co z tego, skoro mleko można z nich wycisnąć tylko imadłem. Taka wada, małe otworki wylotowe – nawet mesiowe dzieci miały problem z wyssaniem czegokolwiek i musiałam je w ub. roku dokarmiać z butelki. No to teraz Mesio tylko tyje i gwiazdorzy. Jest Raszik, której boję się zakocić po tegorocznych problemach z porodem i później trzeszczącycm kręgosłupem, i jeszcze się takich agentek znajdzie, którym odpuszczamy, bo są problematyczne). Możecie natomiast być spokojni co do jednego: my ich wszystkich kochamy – psów, kotów, kozów, kaczków i w ogóle, ale nie jesteśmy niepoczytalni, i nie dopuścimy do sytuacji, w której zwierzęta musiałyby żyć tylko naszą miłością i kurzem! Choćby Kanionek nie wiem jak się skręcał w łóżku po nocach, młode muszą być sprzedawane (tyle mojego, że robię odsiew i nie sprzedaję oszołomom, analfabetom i innym takim, co do których uważam, że mogliby co najwyżej kamienie hodować). Żółtego to już wzięliśmy lekko zestrachani, ale wierzyłam, że nam pomożecie, i – dobry porze – nie zawiodłam się. Jednak wiem, że gdzieś jest kres. Granica. Czy coś. Najgorzej, to odwrócić oczy od zwierzaka w potrzebie, i próbować z tym żyć, tłumacząc sobie, że “już więcej nie damy rady”. No nic, nie chcę smutać, obyśmy zdrowi byli, i hejże glujże.
No a my te 5 maluchów baaardzo chcemy poznać! Może jakieś zdjęcia, a jak nie, to chociaż opis? Zostały te najlepsze/najbardziej ukochane, czy te, których nikt z kupujących nie chciał?
A myślisz, żeby te biedne zwierzątka trafiające pod Twoje skrzydła puszczać dalej w świat (wiem że już tak było w przypadku Wąskiego – ale chyba jak by nie był takim bandytą, to by został?)?
Mówisz, że mogłabym być jak schronisko (przyjmuje i wydaje zwierzęta), tylko bez statusu prawnego, finansowania i przywilejów schroniska? Hm…
Mogłabym! Tylko dajcie mi jeszcze trzy pary rąk i dobę dłuższą tak ze dwa razy, to ogarniem ;)
Tak, Wąski miał zostać u nas, oczywiście. Gdy go zabieraliśmy od Pana Audi, to właśnie z taką myślą, że spróbujemy mu wyprostować głowę i będzie sobie żył u nas jak cżłowiek. No ale Wąski to był taki orzech do zgryzienia, na którego nie starczyło nam zębów. A dokładniej to właśnie czasu. Z nim trzeba było uczciwie i codziennie pracować, ani na chwilę nie spuszczać z oka, a do tego mieć czas naprawiać szkody, jakie wyrządzał (już pominę to, że jak mi skasował środkowy i serdeczny palec lewej ręki, to znów traciłam czas na robienie wszystkiego dwa razy dłużej jedną ręką). No i znalezienie mu domu z normalnym człowiekiem też nie było łatwe – nie chcieliśmy, żeby trafił do kolejnego oszołoma, na łańcuch. Nie nadawał się do dzieci, ani do gnicia w miejskim mieszkaniu całymi godzinami, bo w pierwszy dzień zrobiłby komuś z chaty jesień średniowiecza i trafił do schroniska. Bez umiejętnego i długotrwałego szkolenia nie nadawał się prawie nigdzie! No ale mniejsza z większą.
Jeśli zamówicie ładną pogodę w Kanionkowie, to zrobię film z kozami i poznacie piątkę dzieci niechcianych – Mega, Krypto, Pieruna, Nadieżdę i Łatkę. WSZYSTKIE są ukochane. Żadnej bym nie oddała. Ale wiecie, że muszę. Najgorzej, gdy one zostają z nami tak długo i już nam siedzą w kieszeni, czyli są tak oswojone i z nami zżyte… No nic. Weź się ogarnij, Kanionek. Na razie są u nas, i tyle.
Ej, ale mi nie chodzi o schronisko, czy nawet azyl/fundację z 20 psami, 50 kotami i starym koniem z rzeźni, tylko np. tuczysz Żółte, wysyłasz je dalej w świat, a potem jak się napatoczy np. Pomarańczowe, to jest na nie miejsce :) . Żeby Żółte się trafiło w ciągu tych paru dni co miałam niezapełnione miejsce dla psa, to chyba bym zaczęła negocjacje na ile kg marchewki ją wymienisz ;) .
A co do biednych piesków to zaraz Ci wyślę bardzo fajne zdjęcie na maila.
Pokaż kozy, może kogoś z fanów Kanionkowa da radę przeciągnąć na kozią stronę mocy :D ? Ja mogę dorzucić koziołka jak coś ;) .
Ha! To odpowiem Ci tutaj, bo już widziałam zdjęcia (może pamiętacie, drogie Kozy – leśna Zmora niedawno przygarnęła zabłąkaną znajdę, w stanie straszliwego wychudzenia, chorą i skołtunioną, do niczego niepodobną) – to jednak prawda, że fryzura odmienia kobietę! Każdą! Twoja Czarna Zmora wygląda teraz jak francuski piesek salonowy, a jak jeszcze przytyje, to już w ogóle będzie śliczna :)
Nooo, teraz Żółtego to już bym nawet za zdrową nerkę nie oddała, a i Żółte by chyba nie chciało – kompletnie bez samochwalstwa, bo nie o to chodzi – Żółte ma tu jak w raju. Jest co niszczyć, jest gdzie szaleć, no i jest Z KIM. A do tego człowieki jakieś takie wyrozumiałe ;) Nie powiem, ile balotów nam w tym roku pieski zmasakrowały (rwą siatkę, nawet jeśli nienaumyślnie, to niechcący, wdrapując się na baloty), i dziwnie zbiegło się to z pojawieniem się Żółtej Błyskawicy w Kształcie Wielkiej Kluchy. No ale nie o tym chciałam.
Jasne, jeśli pojawi się na horyzoncie jakieś Pomarańczowe, Zielone, albo Wpaski, to tym razem najpierw zarzucę przynętę na blogu – a nuż któraś Koza złapie robaka? Was jest sporo, jak się okazuje, bo nawet jeśli na co dzień siedzicie w szafie i czytacie “kanionka” przez dziurkę od klucza, to po ostatniej reklamie serów dojrzewających część z Was nie wytrzymała i się ujawniła ;) Może więc się zdarzyć, że tu będzie bieda do uratowania, a u kogoś z Was akurat kawałeczek miejsca w domu i sercu na tę biedę. Problemem może być fakt, żeście rozsiani po tej planecie, a zwierzaka nie wyślę w paczce, jak kawałek sera. No ale nie martwmy się na zapas.
Ja mam zupełnie tak samo z weterynarzami! Zwłaszcza odkąd zobaczyłam Szczypawki bliznę po sterylizacji, a raczej prawie nie zobaczyłam, bo zawinięta do środka, ani jeden szew nie wystawał i po pół roku nie było śladu.
Natomiast co do serów z różnych stron świata – chyba ktoś nas przerobił na szaro. Albowiem kupiliśmy w tym roku na pamiątkę z wakacji ser migdałowy z wyspy Hierro – mały brązowy krążek, myślałam że obtoczony w migdałach tak jak obtaczają w papryce. I że pod migdałową skorupką jest SER. OTÓŻ NIE! To nie jest żaden SER, tylko taka krówko – chałwa, gotowane mleko z cukrem i mielonymi migdałami. Nawet niezłe, ale dlaczego było wyłożone na półce z SERAMI? Bo taką ma tradycyjną nazwę, no ale jak w mordę, mogliby ostrzegać.
A smażony kozi ser to moja ukochana przystawka. Na Kanarach podają z dżemem z opuncji (albo innym).
Bardzo się cieszę, że papryka się przydała! :)
Po opisie wnioskuję, że to mogło być coś w rodzaju norweskiego Brunost – wbrew pozorom to jest ser! Tylko robi go się zupełnie inaczej niż taki normalny, serwatkę z mlekiem i chyba jeszcze śmietanką odparowuje się tak długo, aż z płynu powstanie takie brązowe coś.
W skansenie w Szwecji też robili taką krówkę (tylko słoną) z odparowanego mleka i twierdzili, że to ser. Pewnie jakiś skandynawski wynalazek, bo tam za sterylnie na kultury bakterii ;P
:D
Nie no, kocham Was.
Na cheesemaking.com pojawił się jakiś czas temu przepis na sos karmelowy z serwatki (serwatka, dużo cukru, gotować sto lat), ale nikt go nie nazywał serem! Skandynawowie muszą uzupełnić słownik, bo jeśli wszystko, co z mleka, jest dla nich serem, to co – jogurt też? A ten przepis na sos karmelowy chciałam oczywiście wypróbować, ale postanowiłam czekać do później jesieni, bo mam co robić i bez tego, no i dobrze, że zaczekałam, bo pojawiły się nowe komentarze pod przepisem i wynika z nich, że kozia serwatka nie bardzeńko. Że sos wychodzi gorzki, albo kwaskowy. No to ja dziękuję za kwaśny sos karmelowy. Mówiłam, że kozie mleko, jak i same kozy, jest przewrotne i lubi robić psikusy? TYlko trzeba mu dać czas na knowanie – takie świeże jest jeszcze niewinne i pyszne.
Sery Łomnickie mają w ofercie Kozią Chałwę, która wygląda właśnie na coś w tym stylu – także wygląda, że z kozy też da radę ;) (ale jak coś to nie namawiam do zmarnowania pół butli gazu na eksperymenty, które mają dużą szansę na skonczenie w kurczakowym korytku – żeby nie było na mnie ;) ).
A w kwestii sterylek – u Żółtego też już ledwie widać ostatnie dwa i pół krzyżyka szwów (rozpuszczalne), taki cień krzyżyków, skóra już gładka, sierść odrasta, a zabieg był bodajże 19 września. Mnie najbardziej zaskoczyło, gdy ujrzałam Żółte jeszcze pod narkozą, rozwalone na pleckach, z tym wygolonym brzuchem, że Żółte pod żółtą sierścią jest takie brązowe! Jak dobrze wypieczony razowiec. A po zabiegu i szyciu doktor tak na bogato zamalował jej brzuch srebrnym sprejem, że potem bez trudu wmówiliśmy Żółtemu, że było na krejzi imprezie, tylko nic nie pamięta ;)
“Bardzo się cieszę, że papryka się przydała!” – przydała, przydaje, i jeszcze długo się będzie przydawać. Toć wysłałaś mi zapas na pół dekady!
Srebrny spray rządzi. Pamiętam jak moja kotka miała pecha i usunięto jej oczko to po operacji oko spryskano srebełkiem. Wyglądał jakby wypadła z Sokoła milenium. Kot o płaskim pyszczku ze srebrna okrągłą gulą na twarzy widok nie do zapomnienia.
Dobrywieczór i łomatkobosko – jakie tu piękne wszystko dziś! Serowy zawrót głowy mam. I mimo deszczu oraz szarugi wieczór mi się rozświetlił. Napisałam maila w trakcie i wysłałam, teraz pościeram tylko zaślinioną klawiaturę i biurko, i lecę po kapustę – też sobie ugotuję.
Nie mogę wyjść z podziwu dla zdolności technicznych Małego Żonka oraz dla zdolności ogrodniczo-kulinarnych Kanionka.
Jolu, maila dostałam, ale chyba jeszcze nie odpisałam – już mi się trochę w głowie kręci, bo chyba ze czterdzieści maili w dwie doby, to na głupiego Kanionka za dużo. Ale wszystkim odpowiem, to na bank :)
(Rozumiem, że właśnie wyjadasz resztki kapusty z garnka? :D)
Doświadczenie mi mówi, że nie ma takiego stanu -rzeczowo odpowiedział Fee – którego nie dałoby się znacznie poprawić dzięki przebywaniu z serami.
Sarah Kate Lynch Błogosławieni, którzy robią ser.
Wy/raz, doceniam przekaz żywcem z literatury pięknej wzięty, ale zapewniam Cię, że jest taki stan, i nazywa się “błogi sen”. Gdybym miała jeszcze spać z serami, to chyba bym zwariowała! (A już i tak kiedyś mi się śniło, że jakiś ser mi zgnił i zachodziłam w głowę dlaczego).
Powtrącałam się trochę powyżej, to teraz mogę spokojnie napisać, że przeczytałam wszystkie komentarze i co z tego? Nic.
Kapustę robię dość podobną. Jeno goździków nie mielę. Niech plują.
Sera chcę w pakiecie 1 kg. Napiszę maila.
A w kwestii zdrowotnej Kanionek mógłby się udać do swojego weterynarza, un na pewno pomoże.
Przyznam się szczerze, że kiedy mój ukochany lat temu parę złamał nogę, to najpierw zadzwoniłam do weterynarza, a potem na pogotowie. A dzwonienie na pogotowie i tak nic nie dało, bo nie chcieli przyjąć zgłoszenia NIE z miejsca zdarzenia, a ja nie zajarzyłam, że trzeba ich oszukać. Więc najpierw przyjechałam do domu, potem wezwałam znowu karetkę, i już po 1,5 godziny panowie przyjechali.
Więc tak sobie myślę, że weterynarz to jest praktyczna opcja dla osób mieszkających w czarnej d..pie.
O patrz, a pani Żozefin jest tak zadowolona z usług pogotowia, że nawet mi doradzała, że jak mnie żołądek boli, albo głowa, to niechaj sobie zadzwonię po pogotowie, bo JEJ POWIEDZIELI, że zawsze trzeba dzwonić, jak coś się dzieje :) Co prawda mieli na myśli sytuacje zagrażające życiu lub grożące poważną utratą zdrowia, ale Żozefin jest optymistką i w takie brednie nie wierzy. Pogotowie jest od tego, żeby przyjeżdżało! Bo co, kurka wodna.
Ja chętnie z weta skorzystam, ale wiesz, że oni do nas też nie dojeżdżają? A pogotowie pewnie nawet gdyby chiało, to nie ma szans, chyba że helikopterem. Jak zwierz jaki chory, to albo go wieziemy do gabinetu, albo jedziemy po leki i instrukcje. Taka dziura, pani, taka dziura…
Nie tylko w czarnej…Mnie weterynarka migreniczka uratowała receptą na czopki robione z pyralginą – (wycofali z aptek gotowe), a mnie tylko takie ratują w czasie migrenowego zgonu.
A lekarka z POZu jakoś nie umiała recepty wypisać. Także może przenieśmy się z leczeniem do weterynarzy – szybsza diagnoza i nie trzeba czekać tygodniami…na wszystko.
Do koleżanki wetki przyszła pani (zwierzaka przy sobie nie miała) i mówi “pani doktor, bo ja mam kleszcza”. Koleżanka na to: “ale ja go nie wyleczę!”.
Hanka,z tego co mi wiadomo, po ostatnich radosnych zmianach w przepisach dotyczących recept lekarze mają prawo mieć problemy z wystawianiem, a farmaceuci z realizacją. Jest totalne burdello, nikt nic nie wie i wszyscy się boją czegokolwiek nietypowego (a nuż podpucha z kontroli) :(
Agniecha, jak kto odbiera tak ma.
“Jak kto odbiera, tak ma?” Wytłumaczysz, wy/raz/ie, bo nie zrozumiałam?
To do pierwszego zdania ;-).
A no tak. Prawda.
No i po weekendzie, po święcie, po zadymach i czerwonych dymach. Do następnego roku, oby!
Ale… tadam! Konkurs rozstrzygnięty! Wygrała Ciociasamozło. Co prawda pomysł na stoliczek był również od Olik, ale kilka godzin później. Był to tez mój pierwszy pomysł, kiedyś tam, kiedy robiłam w głowie inwentaryzację swoich skarbów. Walizeczka bowiem się do nich zaliczała, pamiętałam o niej ostatnich 12 lat, albowiem przed laty … już prawie 13 przeprowadzałam się do domu obecnego, bez piwnicy. We wszystkich miejscach zamieszkania, z których ściągałam aktywa do nowego domu były piwnice, a w piwnicach “przydasie”. Co niektóre do dzisiaj w zamkniętych kartonach na strychu. Nie umiem się ich pozbyć, nie, że żal, tylko nie mam siły ani ochoty znowu do nich zaglądać. Ale walizeczka została w ostatniej piwnicy, która się zachowała na stanie, bo ciągle spłacam kredyt frankowy na nią zaciągnięty.
Także ten, o walizce pamiętałam tylko nie pamiętałam co jest w środku. A było: boa z najprawdziwszych piór (nie łabędzich ani strusich co prawda) brązowe(???, chyba w komplecie do walizki) boa z takichże piór jaskrawo czerwone, w odcieniu makowym i w tym samym kolorze rękawiczki balowe, za łokieć, bez palców tylko zaczepiane na środkowy palec. Szukałam tych boa kiedyś na bal przebierańców dla córki (miały okazję być użyte raz w życiu), pogodziłam się ze stratą, a tu taka niespodzianka! Wspomnienie, w jakich okolicznościach nabyte …
Ciociu, jaki jest Twój najbardziej ulubiony ser? Odpowiedz szybko, zamówię u Kanionka, miejmy nadzieję, że jeszcze ma.
Dobrego tygodnia życzę.
Ps. Kanionku, nie czekaj na zamówienie, skitraj ten ser, na pewno wiesz, co ciociasamozło lubi.
Wow! wygrałam! Bardzo dziękuję Jagodzie za uznanie dla mojego pomysłu!
Jagoda, ser zamów dla siebie i zjedz za moje zdrowie (i walizki, ofkors).
Kilka dni temu złożyłam zamówienie u Kanionka i boję się czy nie przesadziłam z ilością, więc chętnie się zrzeknę.
Koniecznie wrzuć na forum zdjęcie nowego stoliczka :)
Będzie mi przykro, jeżeli nie przyjmiesz nagrody… Pisz zaraz co lubisz i Kanionek Ci dołoży do zamówienia, jutro wysyła, prawda?
Ależ zrobię zdjęcie, nawet jeszcze bez stoliczka, tylko nie wiem, jak wrzucić na forum((:
Jagoda, bardzo dziękuję za nagrodę :)
Nie mogłaś sobie odpuścić, co? ;)
A nie mogłam Ciociu, czy ty wiesz jaką mam z tego korzyść? Ha!
Wszystkiego NajSERszego!!! Czy dla ciocisamozło czy dla Jagody. I gratulajce.
Dzięki za najserszego, przeczytałam najszerszego i sie zasmuciłam, ale tylko na moment. Pozdrawiam.
Boa i rękawiczki mną wstrząsnęły! :D
Im też zrób zdjęcie. Np. taka kompozycja: na walizko-stoliczku patera z serami Kanionka, otwarta butelka wina i niedbale rzucone rękawiczki, wokół wije się boa…
Hejhej, pierwszy raz udało mi się zrobić SMACZNĄ modrą kapustę. Dzięki, Kanionku! Zrobiłam cały gar i dzisiaj do pracy tez mam pojemniczek tej pyszności. I mimo, że nie miałam gorczycy.
Kanionkowi się rodzi roślinków, że hohoho! to miłość, ja to wiem, sprawia. No wiem, że to taka trudna miłość, co skręca kręgosłup i spać nie daje, ale zawsze.
Profesjonalizm serowy Kanionka mnie zachwyca! Tak piszesz, Kochana ,,dobrałam inny szczep bakterii”, o jeny! Szczęka mi opada…Zamykam ją zatem i pędzę zamówić sery. Uściski ślę
Bila, te roślinki to rosną nie dzięki miłości, tylko dzięki kaczuszkom :)
A czekaj, to w sumie dobrze mówisz! Kaczuszki to przecież sama miłość (i radość, i szczęście, i w ogóle).
A z tymi szczepami bakterii to nie jest tak (żebyście tam bób wie czego nie myślały), że Kanionek te bakterie hoduje i każe im skakać przez obręcze, a potem idzie robić ser i mówi do tych bakterii: “Ty, ty, i ty tam, ta w różowym, wskakujcie do mleka”, nie. Kupuję bakterie jak wszyscy. Ale mój problem polega na tym, że korzystam z przepisów głównie ze stron amerykańskich, oni tam mają swoje sklepy serowarskie, a w tych sklepach swoje zestawy bakterii (zwykle nie sprzedaje się każdego szczepu osobno, bo to byłoby zbyt skomplikowane. Chociaż np. Streptococcus thermophilus można kupić solo), i te zestawy rzadko pokrywają się składem z tym, co można kupić w Polsce (w Polsce można kupić chyba tylko bakterie pochodzące z Włoch – taka ciekawostka), więc często muszę improwizować, mieszając zestawy tak, żeby mi wyszło to, czego potrzebuję. GDYBY KOGOŚ TO INTERESOWAŁO, ha ha.
o boże szumiący! przyszła do mnie paczka z 2kg sera do spróbowania (że o świeżych, które dobrze znam nie wspomnę)… Dostałam prawie zapaści od rodzajów sera i nie wiedziałam który otworzyć jako pierwszy i poczęstować ludzi w pracy tą dobrocią… szaleństwo!!!
Ludzie! zamawiajcie póki jest co brać ;)
Hłe, hłe… Nie zamawiajcie, już nie ma co brać!
To znaczy na razie proszę zachować spokój i kierować się w stronę wyjścia ewakuacyjnego (bo w grudniu, styczniu i marcu też dojrzeją jakieś sery), a na tę chwilę to ja sama nie wiem, co mam. Jak tylko pójdą wszystkie zamówienia złożone w ciągu kilku dni po opublikowaniu wpisu, to napiszę nową notkę i ogłoszę, co zostało (to będzie krótkie ogłoszenie, nie oszukujmy się. Jakby co, to na pewno mam jeszcze jakieś frytki z kurzem).
Kozy znów obcięły mleko, kilka dni temu, o prawie jedną trzecią. Nie ma się co oszukiwać – zima idzie.
Tak się cieszę i delektuję (ma się ten refleks!) a to twarożkiem, a to serem (wędzonym z orzechami ofkors na początek) oraz szewroladą. Ale nie smażyłam szewrolady, bo, wstyd się przyznać, na dietkę wskoczyłam i jakoś pociągnę. Za to z buraczkami pieczonymi i grzybkiem marynowanym smakuje wspaniale. Trochę ten smak psuła cykoria czerwona, taka z ogrodu, nie ze sklepu, ma tej goryczy że hoho.
Czy któraś z Was pędziła cykorię, żeby byłą taka bielutka i bez goryczki? Czytałam wprawdzie jak to się powinno robić i nawet część wsadziłam do skrzynki z piaskiem, ale resztę jem au naturel, i skręcam się nieco, mając nadzieję, że bardzo zdrowo.
Ciociasamozło – pozdrawiam szczególnie, a całą resztę równie serdecznie.
Nawet bardzo zdrowo i światowo. Podobno Włosi za nią przepadają. To dzięki składnikom dającym gorzki smak jest taka zdrowa i korzystna dla układu pokarmowego. Tym bardziej, że jakoś tak staramy się usunąć co gorzkie z naszego jadłospisu. A czerwona ma tej goryczy duuużo więcej niż biała. Nie wiem czy w ogóle da się pozbawić jej goryczki.
Daj znać czy dała się wybielić do stanu słodkości.
No dobra, jutro do niej zajrzę i sprawdzę, czy w ogóle zaczęła odrastać.
Ale przyzwyczajam się do gorzkiego, rukola tez gorzka a smaczna.
A próbowałąm jeszcze uprawiać kapustę pak choi. Posiałam i tak ładnie wzeszła, potem rozsadziłam tak pracowicie (i tej rozsady starczyło koleżance również) i podlewałam bo przecież było sucho, a u mnie dodatkowo są rabaty-katafalki, i tam potrzeba więcej wody.
I cóż, rosło jak na drożdżach, tyle, że też zakwitło toto, kwiatki jak na rzepaku były. Jeszcze próbowałam obcinać te pędy kwiatowe, i korzystac przynajmniej z listków. Finalnie moja pak choi wylądowała w kompoście, a ja miałam miejsce na cykorię.
Dodam jeszcze, że koleżanka zaparła się mieć własna pak choi i wysiała w sierpniu, z podobnym do mojego skutkiem. Miłego wieczoru życzę Koziarnio.
Jagoda nie wiem na jakiej jesteś diecie, ja obecnie zgłębiam tajniki insulinooporności i wyobraź sobie moje zdziwienie, ze podobno tak zdrowe buraki mają wysoki indeks glikemiczny. Więc w sumie nie sprzyjają odchudzaniu, to samo z dietetyczną gotowaną marchweką! jestem w ciężkim szoku…
To wiem, że buraki i marchewka, szczególnie gotowane mają wysoki indeks. Ale o burakach pieczonych tego nie napisano ;)). A przeciez buraki to nasz narodowy superfood, więc jak nie jeść? A tak poważnie, to surówka z buraka prosto z pola jest smaczna jeżeli się odpowiednio zakwasi (ja używam octu jabłkowego domowego). No i jest jeszcze kwas buraczany, gdzie indeksu chyba nie zmierzono bo nigdzie się nie spotkałam, żeby ostrzegano diabetyków.
A poza tym, podstawa mojej diety są sery od Kanionka, buraczki to tylko dodatki, także ten, spoko. Pozdrawiam.
Hi, hi. Ja tak miałam ze szpinakiem. Też chciałam mieć własny i nie przejmując się opisem wysiałam w maju. Rezultat ten sam. momentalnie kwiaty, bardzo mało liści. Azjatycka zielenina lubi chłód. Anglicy mogą uprawiać ją zimą. Im cieplej, tym szybciej wybija w kwiat.
Ja się już z kapustą pakową poddałam – bez względu na porę wysiewu rośliny marnieją, może w mojej ziemi ogrodowej zbyt bogaty jadłospis dla nich, nie wiem. A tę francę gorzką, cykorię znaczy, to raz wysiałam, kilka lat temu (gdzieś jest o niej wzmianka, w pradawnych początkach bloga), stwierdziłam, że kto to będzie jadł (takie gorzkie, że szczękościsk powodowało lepszy, niż neurotoksyna tężca), na co Ziokołek stwierdził, że w życiu nic lepszego nie jadła, więc mi się przynajmniej nie zmarnowało (wtedy jeszcze Ziokołek nazywał się Tradycja i był psem na diecie wegańskiej).
A propos cykorii i tężca – tydzień temu zdiagnozowałam tężec u kozy naszego znajomego, przez telefon, na podstawie objawów opisanych językiem mało precyzyjnym (początek opisu brzmiał: “No nie wiem, jakiś wiecheć jej z pyska wystaje i ona tak z tym chodzi”). Kolega chyba za długo zwlekał z wezwaniem weta, albo w ogóle zbyt późno zauważył, że coś jest na rzeczy (a w przypadku tężca gdy widać wyraźne objawy, to często jest już “po rybach”), no i gdy wet w końcu przyjechał (i też stwierdził, że to tężec), dał “jakieś antybiotyki”, ale zastrzegł, że to trochę jak umarłemu kadzidło. No i niestety, nie mylił się :-/
Ja nigdy na żywe oczy nie widziałam zwierzaka chorego na tężec, ale ponieważ łażę boso, to sobie podstawową wiedzę zakułam do łba. Tylko wciąż zapominam zapytać wetki, czy ma stosowne szczepionki i ile by taka impreza dla mojego stada kosztowała. Że nie wspomnę o sobie, bo ostatnie szczepienia to pewnie w podstawówce miałam.
Też mam , też mam :) :) Cudowną paczkę z serami otwarłam w piątek i padłam z zachwytu . Tyle dobroci na raz . Ser z kozieradką był i już go nie ma , tak samo jak cudownego Jarlsberga i Goudy z chili . Reszta serów czeka jeszcze na huczne otwarcie , ale nie mogę za szybko ich otwierać , bo się nie oprę i za szybko zobaczę samo światło w lodówce . Wreszcie czuję zapach i smak sera znany mi z dzieciństwa . Biję pokłony dla Kanionka , Małegożonka , jej kóz wspaniałych i całego zwierzyńca .
Dziękujemy, MagaZ!
Małżonek też mówi, że te kozie sery smakują jak ser, i że dzięki koncentracji 300% sera w serze można sobie ukroić trzy razy cieńszy plasterek na kanapkę, a wciąż będzie wiadomo, że jest z serem :)
A propos szczepień p.tężcowi, to jest obowiązkowa procedura, że jeżeli do lekarza pierwszego kontaktu zgłasza się człowiek pokąsany lub podrapany przez zwierzę, to lekarz szczepi w ramach NFZ, żeby szczepionka była trwała (10 lat) podaje się ją 3 razy, co parę miesięcy.
Jeżeli zwierzę jest domowe ze świadectwem szczepienia p.wściekliźnie, to ok, jeżeli świadectwa szczepienia brak, wozi się na obserwację do weta kilka razy.
Jeżeli zwierzę jest obce i stan szczepień nieznany to może być problem, bo oprócz p.tężęc dochodzą szczepienia ofiary p.wścieklizna. Także lepiej w czasie kiedy mniej roboty pogilgać kota po brzuchu, on zrobi swoje i …
Ale nie wiem, jak załatwić szczepionki z NFZ kozom:((
Pozdrawiam.
To ja bym chciała dodać z własnego doświadczenia – obecnie szczepionka p. wściekliźnie to seria 5x zastrzyków w ramię (bolący jak standardowy zastrzyk), a alkoholu i na słońce nie można tylko parę tygodni po. Bo krąży wiele strasznych legend o tym ;) .
Dostałam paczkę !!! Oczywiście otworzyłam już w pracy, żeby móc chociaż popatrzeć i powąchać – wędzony pachnie nawet przez folię . Myślę, że rodzinka padnie z wrażenia w niedzielę, jak po obiedzie podam deskę serów (PO obiedzie, żeby za dużo nie zjedli :-)))
Akcja zanęcania przeprowadzona przez Kanionka w serowym poście okazała się bardzo skuteczna, tym bardziej jestem szczęśliwa, że nawet mój refleks szachisty pozwolił rzutem na taśmę wstrzelić się w kolejkę. Wyrazy współczucia tym, którzy nie zdążyli.
Kanionku, przyjmujesz na staż? ;)
https://demotywatory.pl/4961469/Idealna-praca-naprawde-istnieje
Taką pluszową alpakę na staż? Chętnie!
A te koźlątka to chyba pigmejczyki, słodkie.
Ludzkich pachołków na staż (a raczej: na stratowanie) mogę przyjąć w maju. Akurat wtedy nowe koźlątka będą już w tej fazie rozwoju, gdy wskakiwanie na cokolwiek wystającego z ziemi sprawia im niewysłowioną radość. W tym roku rekordy bezczelności biła mała Krypto, córka Betonika, która wskakiwała matce na plecy nawet gdy miała już pół roku. Betonik to jest siła spokoju :)
Marzyłam sobie kiedyś o wybudowaniu na łące “koziej skałki” – z betonu, gruzu, kamieni, wszystko jedno, byle nie z drewna, bo z czasem robi się oślizgłe, no i jest nietrwałe. Jednak ilość, koszt i masa materiałów, które trzeba byłoby przywieźć i połączyć w całość, wykraczałaby nie tylko poza nasz budżet, ale nawet wyobraźnię. Może więc ludzka piramida ze stażystów, stęsknionych za kontaktem z naturą…? :D
Myślę, że ogłoszenie na lokalnym rynku typu “przyjmę gruz za darmo” zdziałałoby cuda, tyle że mogłaby się zainteresować ochrona środowiska nielegalnym składowaniem odpadów :-(
Bezpieczniej więc przynosić kawałki gruzu jako pamiątki z wypraw do miasta czy okolicznych lasów- ludzkość u Was taka porządna, że nie zaśmieca okolicy ?
U nas to przez tych człekokształtnych (bo chyba tylko z wyglądu homo sapiens przypominają) z takich przydrożnych i leśnych “pamiątek” niejedną górkę dałoby się usypać.
Może na innym lokalnym rynku tak, ale nie na naszym. Tu nawet gruz i stłuczka szklana są bezcenne ;)
No i nawet gdyby ktoś chciał się pozbyć, to na pewno nie chciałby płacić za załadunek, transport i rozładunek, a z tym transportem do lasu to już jest w ogóle koszmar i “daj pan spokój”. Do tego sam gruz nie wystarczy, to musiałoby być jakoś zespolone, żeby się nie rozlazło po łące, żeby nikomu kopytko nie utkwiło w krwiożerczej szczelinie, itd. Nie, ja już rozpatrywałam ten pomysł drobiazgowo, i to nie ma szans. Pomysł z dupy, pomysł mrzonka (jak wiele pomysłów Kanionka). No i nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ile TON takiego gruzu by trzeba, żeby górkę choć na dwa metry wysoką usypać. Ja już np. wiem, jak śmiesznie mała jest kupka zboża ważąca jedną tonę.
A konstrukcja z bloczkow ytong? One da czyms sklejane zdaje sie.
Tylko, ze to pomysl do realizacji po wygranej w totka, chyba…
Ooo! Podobają mi się te pytongi! I jeszcze czytam, że wodoodporne, przetrwały nawet powodzie na południu. Gdybym tak raz na jakiś czas przytargała jeden, albo dwa, to za kilka lat byłby murek z labiryntem.
To moglby byc nie tylko murek z lsbiryntem, ale prawdziwy kozi gargamel, z wiezyczkami, tarasami itp.
A nie ma w okolicy niepotrzebnych kamieni na polach?
A kto mialby je zbierac i zwozic? Moze kozy dalyby sie namowic;)
Hi hi, o kamieniach też już myślałam, i zacytuję samą siebie: Pomysł z dupy, pomysł mrzonka (jak wiele pomysłów Kanionka). Może, MOŻE, uzbierałabym tych kamieni na górkę wysokości przeciętnego taboretu kuchennego, na której mogłaby stać tylko jedna koza naraz, w związku z czym wszystkie kozy wiecznie by się o ten taboret tłukły :D
A czym i kto miałby te kamienie spajać, to też nie wiem. Pamiętam, jak jakieś 7, może 8 lat temu, samodzielnie postawiłam murek ze starych cegieł, na tyłach tego naszego kojca dla psów (bo tam siatka ledwie sięgała ziemi i psy sobie robiły wycieczki, podkopując się pod nią. No i ten murek jest wysoki na jakieś 30-40 cm, i może ze dwa-trzy metry długi? Musiałabym zmierzyć. W każdym razie śmiesznie niewielki jest. I pamiętam, że kupiłam chyba dwa worki gotowej zaprawy cementowej po bodajże 30 kg każdy. I mieszałam tę zaprawę z wodą w… taczce. Łopatą. To było 8 lat temu i jeszcze miałam wtedy trochę werwy oraz o sto kontuzji z przeciążenia stawów mniej, niż mam teraz. Ludzie złoci. Nie pamiętam, ile godzin stawiałam ten pomnik swojej naiwności, ale pamiętam, że wysiłek, jaki musiałam w to włożyć, był jednym z moich pierwszych “wielkich zdziwień” jeśli chodzi o życie i pracę na wsi. Murek trwa do dziś, o czym mówię nie bez dumy, ale jak sobie wspomnę podnoszenie worków z cementem po 30 kg, pylenie tej suchej mieszanki (nawdychałam się wtedy cementu jak debil), a przede wszystkim ile pary musiałam włożyć w mieszanie tego gęstego, ciężkiego ku*estwa łopatą, do osiągnięcia jednolitej konsystencji, to mi słabo.
Nie, nie, żadnych takich. Ale jak wygram w totka… ;)
To jest mysl! Zagram w intencji koziego lunaparku:)
Aha, betoniarke mozna wypozyczyc, jakby co;)
Wiem, bo 20 lat temu w mieszkaniu wymienialam podlogi, a zeby to zrobic trzeba bylo skuc prlowska wylewke i zrobic nowa. Dwoch panow najpierw skuty gruz wynosilo w wiaderkach, a potem wnosili w nich cement przygotowany w betoniarce na podworku. Betoniarka nowka funkiel, wypozyczona.
Mieszkanie jest na 3 pietrze. Bez windy:)
Kozi plac zabaw :) https://www.youtube.com/watch?time_continue=40&v=58-atNakMWw&feature=emb_logo .
Przynajmniej kamieni nie trzeba się nanosić , ale pewnie trzeba by było wykupić zapasy blachy w okolicznych składach złomu dla wszystkich kozio-dzieci
Tak, już to kiedyś widziałam – czadowe! Ale co to za blacha, że się nie pogięła, to pojęcia nie mam.
A to widzieliście? https://www.youtube.com/watch?v=g8p22U-5yVA
TYlko zamknijcie oczy i uszy na drugim “epizodzie”, gdzie jakaś durna pinda pozwala koziołkowi “bawić” się petami z popielniczki i jeszcze głupio skrzeczy: “Co ty robisz? Jarasz szlugi?”. Reszta jest zabawna, a chwilami zabawna do rozpuku.
Przy okazji – tam jest akcja z szopki bożonarodzeniowej, co mi właśnie przypomina, że w tym roku moje kozy dostały angaż do takiej stajenki świątecznej! Pewnie zasługa biskupa ;) Tylko nie wiem, czy organizatorzy wiedzą, na co się piszą :D
Zawsze obiecuję sobie nie dać się wciągnąć w kolejne filmiki po pierwszym, drugim, trzecim, czwar………………………………… Jeszcze się nie udało.
To i ja zapodam filmik: https://www.youtube.com/watch?v=1VPfZ_XzisU
W razie czego, od biedy, można sobie włączyć auto-tłumacza.
I trwają Kozy w nabożnym milczeniu…………………………………:DDD
Taaa…
Wy to chociaż macie jakiś wybór – obejrzeć, nie obejrzeć, obejrzeć i zapomnieć. A ja? Małżonek zadał mi niedawno taką zagadkę: masz do zrobienia dwa okrążenia bieżni (długość nieistotna). Z jaką prędkością musisz przebiec drugie okrążenie, żeby średnia prędkości z obydwu okrążeń była dwa razy większa od prędkości, z jaką pokonałaś pierwsze okrążenie?
No więc po pierwsze: JA NIE BIEGAM!
Po drugie: akurat wtedy robiłam kotlety mielone, i tak się zdenerwowałam tymi obliczeniami w pamięci, że prawie dodałam cukru zamiast soli do mięsa. Ja lubię na słodko, no ale jednak nie kotlety!
Po trzecie, wyszło mi, że to musi być bardzo łatwe, tylko po prostu akurat nie chce mi się o tym myśleć. I to właśnie powiedziałam małżonkowi. A on mi na to, że wcale nie takie łatwe. I przyszedł za godzinę, zapytać, czy już wymyśliłam! I później przyszedł znowu, i powiedział, że dobra, to on mi podpowie, w swojej wielkiej łaskawości, że to jest niemożliwe. To drugie okrążenie. Że nawet gdybym biegła z prędkością światła, to i tak średnia mi nie wyjdzie dwa razy większa, niż prędkość pierwszego biegu. No to ja mu mówię, że co – ja nie pobiegnę z prędkością światła? Potrzymaj mi kotleta! (Ale już bardzo, bardzo byłam zdenerwowana, bo nie dość, że kotlety, to jeszcze PMS).
Przyszedł znów i pyta, czy rozumiem już, dlaczego to jest niemożliwe!
Ja mu mówię, że jak niemożliwe, jak możliwe: najpierw biegnę z prędkością 10 m/s, a drugie okrążenie 30 m/s, i już mam średnią 20 m/s, czyli wszystko się zgadza.
A on na to, że bulszit, bo na to drugie okrążenie zabraknie mi czasu.
Ja na to, że no pewnie, że mi zabraknie, bo mi na wszystko brakuje, a co dopiero na jakieś bezsensowne okrążenia na wyimaginowanej bieżni!
Chyba się pokłóciliśmy, bo ja nadal nic nie rozumiem.
A kiedy zmywałam gary, to małżonek jeszcze wrócił i drążył kwestię tej sekundy, której rzekomo nie mam.
WY to macie dobrze!
(Pod tego linka to nawet nie zajrzałam, bo się boję. Nadal szukam swojej sekundy).
Czy tego nie da sie podciagnac pod przemoc domowa?
Nie, że się da podciągnąć – TO JEST przemoc domowa!
Mi też wyszło, że drugie okrążenie trzeba przebiec z prędkością 3 razy większą niż pierwsze. O co chodzi z tą brakującą sekundą?
Ogłaszam, że w końcu zrozumiałam! Małżonek mi jeszcze wczoraj próbował wzory jakieś rysować, ale ja ze wzorów to tylko takie na rajstopach rozumiem, więc mu narysowałam tę bieżnię, i dla ułatwienia przyjęliśmy, że ma ona długość 10 m. No wiem, że to wybieg dla kota, nie bieżnia, ale tak jest łatwiej zrozumieć, na czym polega haczyk w tym zadaniu. I na tej narysowanej bieżni, po której biegłam długopisem, w końcu się wywaliłam o swoją własną… ekhem, niemoc intelektualną. I już Ci mówię, jak jest.
No więc biegniesz to pierwsze okrążenie z prędkością np. 10 m/s, tak? Bieżnia ma 10 metrów, więc pokonujesz okrążenie w tę jedną sekundę. To drugie okrążenie chcesz pobiec z prędkością 30 m/s, żeby wyszła ta sakramencka średnia, tak? No to patrz: bieżnia ma tylko 10 metrów! Jeśli biegniesz 30 m/s, to tę bieżnię pokonujesz w czasie jedna trzecia sekundy, i koniec! Czyli masz w sumie przebiegnięte 20 metrów w czasie 1 i 1/3 sekundy. To jaka wychodzi średnia?
No i od razu widać kto tu przelicza galony na litry, centymetry sześcienne na kwadratowe, decylitry na hektolitry, gęstość na objętość, wilgotność na temperaturę.
I bardzo podoba mi się obrazowy sposób tłumaczenia Małżonka. Ten bez wzorów.
Wszystko się zgadza Kanionku, ale kto mi zwróci tę noc spędzoną na bieżni, kiedy to biegłam szybciej i szybciej i wciąż nie mogłam spełnić warunku zadania?
Nudził się Małyżonek? Z przemocą jakoś nie mogę się zgodzić… kto wie?
Zmusiła mnie córa wczoraj (i to była przemoc, chociaż sama jednak pojechałam) do jogi. I klatka piersiowa mnie jakoś po tym boli a miał boleć brzuch. Nie kumam tego.
Cześć i czołem! Co tak cicho, wszyscy pieczecie pierniczki? Czy zakwas na barszcz nastawiony, firanki poprane , okna umyte?
Bo nie spodziewam się, że mieszkania i domy udekorowane… Może się mylę, może ktoś się pochwali?
Pozdrawiam.
Jagoda, nie stresuj mnie pierniczkami. Mieszkanie mam udekorowane między innymi wielką stertą bardzo ważnych papierzysk i książek, które musiałam mieć pod ręką przez dwa miesiące. A teraz ni cholery nie mogę się zmobilizować, żeby to ruszyć. W sobotę miałam silne postanowienie posprzątania sterty a skończyło się na odkamienieniu pralki, żelazka i kranu w kuchni, wyszorowaniu zlewu i toalety… A potem byłam już taaka zmęczona. Prokrastynacja w wydaniu neurotycznej pani domu :/
To i tak napracowalaś dużo, ja w tym tygodniu zaplanowałam ze posprzątam cały dom …. narazie niewiele udało mi się zrobić ale może jutro będzie lepszy dzień 😉 a pierniczków już trochę mam i staropolski dojrzewa w lodowce.
To zdradź, proszę, czym odkamieniasz, zwłaszcza żelazko. Może będę mogła wykorzystać do wyczyszczenia parownicy.
A co do papierów, nie sądzisz, że się mnożą jak nigdy przedtem? Pączkują w dobie elektronicznych dokumentów??? Przeciez poczty coraz mniej, będę musiała się temu bliżej przyjrzeć, szkda, że nie mogę zlikwidować kserokopiarki.
Pojechałam z tymi pierniczkami, no nie? prawdę mówiąc nie nastawiłam staropolskiego dojrzewającego w porę (miałam przyjemniejsze rzeczy do zrobienia, ha!) ale zakwas buraczany już mam i popijam co jakiś czas. Jakby co, to na świąteczny barszcz nastawię świeży.
A z myciem okien to fajna sprawa jak się do tego zabrać w pochmurny dzień. W mig umyłam kilka, świat od razu zrobił sie piękniejszy. Cóż… jak słońce zaświeciło przedwczoraj to miałam ochotę myć od nowa. Na szczęście nie miałam czasu, a dzisiaj znowu pochmurnie.
Pozdrawiam, wbrew pogodzie, słonecznie.
Jagoda, okna olewam (chociaż lubię ten efekt “olśnienia”), barszcz będzie z kartonu, piernik z papierka. Sterta jak leżała, tak leży. Chyba nawet spuchła. Papiery zdecydowanie rozmnażają się samoistnie. Coraz bardziej się boję do nich podchodzić. Nawet kot zrezygnował z zalegania na stercie…
Żelazko odkamieniam jego własnym systemem robienia “PFFF” (specjalna funkcja wyrzutu pary, chyba wszystkie żelazka już to mają). A co zostało w dziurkach to wydłubałam wykałaczką. Raz chyba kiedyś do starego żelazka wlałam trochę octu i nie wiem czy go to nie wykończyło. Czy parownica nie ma takiego systemu samooczyszczania?
W pralce były jakieś straszne złogi kamienia na dole tego gumowego kołnierza między bębnem a obudową. Aż dziurki odpływowe zanikły. Ocet nie bardzo działał to polałam żelem do łazienek (Ajax – polecam, choć pewnie bardzo nieekologiczny ;)). Dziurki – jak wyżej wykałaczką. A potem użyłam jakiegoś specjalnego preparatu do odkamieniania pralek i zmywarek, ale chyba ocet z programem na 90 stopni dałby ten sam efekt.
Jest jedna sztuczka, odkryta przypadkiem. Idź do sklepu rolniczego i kup baniak 5l (albo 1l testowo) kwaśnego płynu do mycia urządzeń udojowych. Zazwyczaj jest w czerwonych zbiornikach. Tylko nie bierz najtańszego badziewia od Janusza z garażu. Ja używam Ecolab (producent). Standardowo stosuje się roztwór 0,5%, więc starczy na długo. Jeśli kamienia jest dużo, zapodaj wyższe stężenie. Rdzawe osady też usuwa. Dla przykładu – wrzucam słuchawkę prysznica do wiaderka (z roztworem oczywiście), przychodzę za pół godziny i po temacie. Żadnego szorowania, przetykania. Tak samo zlew – zalać ciepłą wodą, dodać środka i sam się umyje. Z pralką też powinien sobie poradzić. Zawiera mieszaninę kwasów, jakiś środek powierzchniowo czynny i inne wynalazki. Nie uszkadza nierdzewki, nie niszczy gumy i skoro jest dopuszczony w przemyśle spożywczym, to po wypłukaniu nie zostawia po sobie żadnych dziwnych rzeczy. Nie wiem jak się rzecz miewa z aluminium – wskazane testy. Kanionek ma większe doświadczenie, bo ja go używam zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem.
Dzięki mały żonku! Zapisałam sobie i przy najbliższym wypadzie do miasta zakup płynu marki Ecolab będzie priorytetem. Wypróbuję równiez na kabinie prysznicowej, bo to mi prawie spędza sen z powiek. No jak oni to robią w hotelach, że ścianki kabiny wcale nie są poznaczone mydłem i kroplami wody nawet tuz po użyciu? Trochę przesadziłam z tym snem;))
Ciociu! barszcz z kartonu ? Umyj 2 kilogramy buraków, pokrój w plasterki, włoż do słoja- jeżeli nie masz kamiennego garnka, dodaj kilka ząbków czosnku, lyżeczkę soli, 2 liście laurowe i zalej to przegotowaną, ciepłą wodą. Przykryj gazą, postaw w kącie na blacie kuchennym i za tydzień będzie wspaniały kwas buraczany. Wstaw do lodówki. A potem ugotujesz obrane warzywa (bez ziemniaków) na sałatkę, w tym wywarze ugotujesz buraki z zakwasu (będzie blady), doprawisz tak jak lubisz, na koniec dodasz zakwas, podgrzejesz (już bez gotowania) i włala! Barszcz gotowy.
Tutaj wylazła ze mnie ciotka dobra rada, sorki za to.
Pozdrawiam.
Jagoda,
– znalezienie odpowiedniego słoja i umycie go – 20-30 minut,
– umycie, pokrojenie buraków, obranie czosnku, doprawienie – 15-20 minut
– tydzień przestawiania słoja z miejsca na miejsce, bo blat malutki i miejsca brakuje
– obranie , ugotowanie warzyw – ok 40 minut (nie robię sałatki!)
– ostateczne przygotowanie barszczu – 20 min (?)
A na koniec nikt go nie będzie jadł, bo wszyscy przeżarci śledziem ;))
No way! Wolę Krakusa podgrzanego z suszonym grzybkiem i śliwką.
Jedyną praco- i czasochłonną rzeczą jaką robimy na święta jest karp w galarecie. Zajmuje to 1,5 dnia, najpierw małż godzinami szoruje ryby ze śluzu, a potem ja po nocy siedzę i wydłubuję ości, histeryzuję, że galareta nie siada, rzucam …rwami, że to ostatni raz itp.. Ale to rodzinna tradycja w co najmniej trzecim pokoleniu i jedzą nawet ci, co zwykle rybami plują :)
Popieram Ciocię, bo wiem, że czego jak czego, ale roboty to jej akurat nie brakuje, a czasu tak jakby w drugą stronę ;)
Jagoda – dzięki za przepis na ten zakwas – co roku czytam, że wszyscy robią, i zawsze zapominam nastawić (nawet nie wiedziałam, co z nim potem począć, oprócz tego, że można podobno żywcem wypić), to może w tym roku się uda!
Odkamieniać można też kwaskiem cytrynowym, tylko – jak już małżonek nadmienił – uwaga na aluminium, bo może kwasu nie polubić. Stal też bywa różna, o różnym składzie stopu, więc lepiej najpierw zrobić próbę.
JAGODA! Jeśli zdecydujesz się na środek do mycia urządzeń udojowych to PAMIĘTAJ, że to silnie stężony szit! TO JEST KWAS, OK? Pryśniesz na rękę lub do oka i będzie wielkie kuku! No i wierszyk z podstawówki: pamiętaj chemiku młody, wlewaj zawsze kwas do wody. (Bo jak wlejesz wodę do kwasu, to już na bank się opryskasz, taka będzie burzliwa reakcja). Trzymać z dala od dzieci i zwierząt, wiadomo.
Ja tego używam w następujący sposób: do pojemiczka plastikowego/szklanego nalewam bardzo ciepłej wody z kranu, powiedzmy pół litra, do tego chlust “czerwonego” (czyli tego środka ekolabu), niech będzie pół szklanki, maczam w tym roztworze szmatkę (RYNCE W RYNKAWICZKACH!) i szmatką ową przecieram co potrzebuję – zlew kuchenny, umywalkę, zawsze obryzganą wodą ściankę pralki, a nawet kafelki nad wanną. Osady z wody, mydła i innych takich usuwa elegancko. Czasem po przetarciu szmatką trzeba chwilę poczekać, przetrzeć drugi raz (po uprzednim ponownym namoczeniu szmatki w naszym Roztworze Bez Litości), no a na końcu spłukać, a jak się nie da, to wytrzeć szmatką namoczoną w wodzie, a potem na sucho. Płyn Bez Litości ma jeszcze tę zaletę, że oprócz mycia – dezynfekuje. Niewiele jest na świecie bakterii, które lubią tak kwaśne środowisko (kwas cytrynowy też świetnie odkamienia i dezynfekuje, ale wychodzi dużo drożej).
Aha – mój roztwór to nie jest jakieś 0,5%, co zapewne wszyscy zauważyli. Półprocentowy roztwór to służy do mycia urządzeń udojowych, które myjka automatyczna przepłukuje przez minimum 15 minut, a MÓJ roztwór jest do SZYBKIEGO czyszczenia takich rzeczy, z których nikt obiadu jadł nie będzie ;)
Drugie “aha” – niektóre odkamieniacze do urządzeń AGD zawierają właśnie kwasek cytrynowy :D Tylko jako “specjalny odkamieniacz do czajnika” kosztuje on ciut więcej.
Stwierdzam po raz kolejny, że jestem szczęściarą(ale nudziarą) i do listy wdzięczności dołożę fakt, że mam czas na samodzielne gotowanie.
Kanionku, czy to ten wzmocniony środek do czyszczenia to jest to samo co małyżonkowy 0,5% ecolab? Jeżeli nie, to proszę o nazwę. Czuję, że dałby radę mojej kabinie, bo woda z octem nie daje, a nawet cillit bang w piance jest za słaby na stare zacieki. I powiem wam, że zacieki na ściankach kabiny starzeją się błyskawicznie! A czajnik to odkamieniam octem 10%, który jest świetny do różnych rzeczy, tylko nie do spożywczych.
Idę do mojej nudnej roboty, pa.
Jagodo kochana, mówimy cały czas o tym samym środku, czyli płynie do mycia urządzeń udojowych Ecolab, w opakowaniu czerwonym. Ten roztwór 0,5% to sama masz sobie zrobić :) Ale, jak mówiłam, 0,5% to się używa do dojarek, a ja do czyszczenia robię sobie mocniejszy (jak dasz pół szklanki płynu na pół litra bardzo ciepłej wody, to stare zacieki z kabiny zeżre ze smakiem i poprosi o więcej. Takim półprocentowym to pewnie byś musiała “ścierą latać” w kółko przez kilka minut). TYLKO W GUMOWYCH RĘKAWICZKACH obsługuj zarówno kanister z płynem, jak i swój roztwór! A szmatkę/gąbkę po użyciu dokładnie wypłucz pod bieżącą wodą. I zawsze wlewaj płyn do wody, nie odwrotnie. Przepraszam, że taka namolna jestem z tym BHP, ale to ważne, sama też jestem ostrożna.
Dzięki Kanionku, już szukam Ecolabu w opakowaniu czerwonym. I będę przestrzegać bhp, obiecuję.
Jagoda, jak znajdziesz pochwal się gdzie. Na razie szukając znalazłam: ECOLAB Preparat do mycia i dezynfekcji mlex K no niby czerwony, ale czy to to? Albo to: FARMA HIGENIC K Kwaśny środek myjący na noc przeznaczony do utrzymania higieny w zakresie urządzeń udojowych i chłodniczych, preparat do mycia i dezynfekcji kwaśny Horolith Clean, a i jeszcze, ale to już dedykowane do łazienek, więc stosunek ceny/składu może być różny: Oasis Pro 61 Premium.
Ze względu na datę, moja kabina będzie myta tym co mam, ale do tej pory pluję sobie w brodę, że zlikwidowaliśmy wannę. Mycie wanny to przyjemność w porównaniu z próbą zmycia zacieków z wody na ściankach kabiny. Naprawdę po roku rozważam powrót do wanny, w której z zasłonką prysznicową spokojnie brało się prysznic jak ktoś miał ochotę.
Wannom stanowcze i zdecydowane TAK!!!
Mlex K nie jest już produkowany, został zastąpiony przez Horolith Clean (tego aktualnie używam). Generalnie, nie musi to być Ecolab. Używam akurat tego, bo jest dobry, a nie płaci się ekstra za nalepkę. Wspomniana Farma być może też jest OK, ale nie miałem z nią do czynienia – bierz, będzie Pani zadowolona. Dla przykładu Horolith Clean jest lepszy od poprzednika Mlex K – zauważalnie bardziej zmiękcza wodę, przez co roztwór lepiej penetruje zakamarki. W tej branży marka DeLaval dorabia za odpowiednik Apple – cena razy 2+, a i tak zapewne robi to inny podmiot, a oni zarabiają na nalepce.
Czy nadaje sie do odkamieniania pralek?
24 kg to mi starczy do końca życia :-(. Ew. na późniejszą starość się będę zmiękczać ;-)). Wiem, wiem są też mniejsze.
Ciekawe czy chusteczki do wymion nadają się dla dzieci, bo 800 szt za ok. 90 zł to prawie darmo przy cenach sklepowych. Co prawda nie mam dzieci w wieku chusteczkowym, ale jak ktoś ma… Na logikę powinny być delikatne.
Wpadłam w nietypowe dla mnie produkty jak w Kopalińskiego.
90 pln za 800 szt.to tanio??? W Biedronce sa naprawdze niezle za 4,50 pln/72 szt. A te kozie wychodza po 8,10 za te liczbe chusteczek. Te kozie pewnie sa jakies specjalne.
Nie patrzę teraz na ceny tych chusteczek, bo nie mam potrzeby, pamiętam, że 20 lat temu były raczej drogie.
Sorry.
Jak zwykle musislam wtracic swoje trzy grosze…
A ja mogłam doprecyzować: Dawno, dawno temu, kiedy chusteczki używały dinozaury…
Wlasnie się zawiesiłam, bo Kanionek pisze o ecolab w opakowaniu czerwonym, a ja widzę czerwony ecolab w opakowaniu transparentnym, a w czerwonym opakowaniu Farma…
Wyczyściłam te ścianki prysznica używając cillit bang w piance, z tym, że piankę tym razem zastosowałam na suche ścianki. Po dwukrotnym użyciu opakowanie jest puste (23 zł), a prysznic znowu brudny! Czytałam gdzieś/kiedyś, że należy przygotować domowy płyn do codziennej pielęgnacji kabiny i pryskać tym ścianki po każdym prysznicu a potem używając ściągaczki wysuszyć … Tak sobie myślę, że wytapetuję pięknie to superpiękne szkło, oczywiście z zewnątrz. I niech sobie zarasta od środka nalotem z wody, pleśni nie pozwolę się zalęgnąć.
Wannom po trzykroć TAK! Co prawda u mnie wanna stoi w przeciwległym rogu łazienki i myję ją co tydzień, używając raz na kwartał, ale koty śmigaja po niej i zostawiają sierść codzień. Także o. Nie urobcie(uróbcie??) sobie rąk do łokci sprzątając, bo po świętach znowu sprzątanie. Pozdrawiam.
Jagoda, chyba chodzi o to:
https://archiwum.allegro.pl/oferta/ecolab-preparat-do-mycia-i-dezynfekcji-mlex-k-24kg-i7935077024.html
Czy to już reklama? jakby co to proszę skasować post.
Dzięki, zamówiłam Horolith Clean w czerwonym opakowaniu. Jutro lub pojutrze dostawa, to podzielę się wrażeniami.
Pozdrawiam.
Jagoda możesz się pochwalić gdzie zamówiłaś?
Zastanawiałam się właśnie czy nie otworzyć kamieniołomu, ale skoro istnieje środek, ktory daje kamieniowi radę…
Trzymam kciuki za rezultaty. I czekam na opis wrażeń.
mitenki, oto to link
https://www.grene.pl/preparat-do-mycia-i-dezynfekcji-kwasny-horolith-clean-24-kg.html
Kanionku Najmilejszy, Kozy Kochane, jutro pewnie nie usiądę aż do wieczerzy ;) więc już dzisiaj życzę Wam dobrych Świąt.
Wszystkiego dobrego Kanionkom i Oborze Kanionka! Zdrowia i zdrowej, poslusznej gadziny:)
Koziołych Świąt, Oboro ! I que sera, sera ..
Kanionkowi, Małemu Żonkowi oraz wszystkim Kozom w Oborze Kanionka dobrych świąt, odpoczynku (szczególnie państwu Kanionkom), radości i wszystkiego, czego sami sobie życzycie
Spokojnych świąt.
Dziś w nocy zwierzęta przemówią ludzkim głosem. Życzmy sobie żeby ludzie też….
Ściskam i przytulam!
Kanionku, MałyŻonku oraz cała Koziarnio i drogie Kozy. Wszystkiego naj i zdrowia. Z całą resztą sobie sami poradzicie.
Kanionku, Mały Zonku , Koziarnio, Kozy kochane 🌲 spokojnych chwil spędzonych w przyjaznym gronie i samych słonecznych dni w Nowym Roku.
Kanionkowi i Małemu Zonkowi odpoczynku, herbatki i sałatki dla kóz🐐, psom i kotom czego chcą a dla nas więcej sera.
Ziokolkowych Świąt
Wam, Kozom, żywiźnie i wszystkim nieujętym: zdrowia, mniej zmęczenia, jeszcze więcej zdrowia, radości, ciepła, sił. I wiele. wiele więcej. Dziękuję.
Kanionku, Mały Żonku, Koziarnio…
Wiary, co góry przenosi,
Nadziei, która nigdy nie gaśnie,
Miłości w każdej ilości
na Swięta Bożego Narodzenia i cały Nowy Rok
życzę Wam wszystkim.
Ktos wie co u Kanionka? Czy wszystko w porzadku?
Kanionku, Atosie, dajcie znać co się dzieje.
Pogoda chyba mocno migrenowa:(
Żyjemy (wszyscy).
Migrena, owszem, nagły skok do 1040 hPa, a zaraz znowu będzie spadać. Rzygać się chce, nie zawsze w przenośni.
Dziękuję i przepraszam, ale mnie chwilowo nie ma.
No!
Trzymajze sie, Kanionku!
Ufffff. Cale szczescie zyjecie. Ja teraz czytam przelom 2016/17 no i strach straszny mnie oblecial co u Was.
Kochamy, tesknimy, czekamy, ale bez napinki- wracaj jak bedziesz w stanie,
przytulam wirtualnie i przesylam dobra energie
No to Kochani. Oby był, oby był lepszy, oby był zdrowszy i zasobniejszy. Gospodarzom, Wam, zdrowia, zdrowia, wiele sił, nadziei, wszystkiego!!! Niech się darzy.
Ale ze co? Kozi Sylwester jest kiedy indziej!:)
A do zyczen, rzecz jasna, przylaczam sie!
Kanionkowi i MalemuZonkowi,
Kozom,
kozom, owcom i calej zywinie (klom, pazurom, dziobom) z Kanionkowa
anielskiej cierpliwosci przy czytaniu tych zyczen, niewyczerpalnych pokladow energii, satysfakcji z dziel wlasnych rak, genialnych pomyslow, odpoczynku i wakacji na Kanarach, szerokiej drogi, grubego portfela, prezentow od losu, slodyczy w ilosci hurtowej, zielonego swiatla na skrzyzowaniach, dobrych zbiorow, apetytu, rozowych okularow, siana, ziaren i zywokostu, zdrowego zoladka i reszty wnetrznosci, w zdrowym ciele zdrowego ducha, ostatniego slowa i czego tam jeszcze potrzebujecie
KOZIEGO ROKU <3
Dziękuję i również życzę wszystkim, by udało się osiągnąć założone cele, trawa była bardziej zielona, a wiosna przyszła szybko. Postanowienia noworoczne się nie liczą oczywiście. Niech duch pomyślności towarzyszy Wam w nowym, oby wspaniałym 2020 roku.
No ja rozumiem, zima, Kanionek w czarnej d… i trza czekac do wiosny na reaktywacje…ale Wy Kozy…gdzie jestescie??? 240 komciow, wtf? pincet, 666 …gdzie som?
Ja wiem, zem mloda koza, ale no wezcie…
to tak se tu bede stalkerowac az cos sie zacznie dziac.
Czytam namietnie od poczatku, jeszcze rok mi zostal i juz sie martwie…bo jak w 2014-75 wpisow to w 2019 tylko 9. Jak zyc
to poczatek dopiero, bede sie uzewnetrzniac, a co, Kanionek mowil ze w komentarzach wolno wszystko
No to macie :) na poczatek bo sie rozkrecam
zaczne od najgorszego
– plakalam jak bobr przy wpisach, ktorych nie bede przypominac, zeby Kanionka bardziej nie dolowac…ale jeden wpis zalatwil mnie na cacy, no bo jak to tak i dlaczego kurwamac i ciagle rycze i serce peklo i krwawi ciagle i dobrze ze dopiero teraz przeczytalam, booprocz lez na klawiaturze nic by nie bylo
-i mimo ze to lata temu bylo, niech se organizatorzy w wiaderko wsadza ten durny konkurs na blog, no bo jak to tak, ze najlepszy blog ever czyli Kanionek nic nie wygral? raciczka im w zadek i wszelkie zuo
-dwa razy cisniene mi skoczylo przy komentarzach- jednej Pani dot. rozmnozenia nieplanowanego Jalowiec, drugiej Pani ( ktora jakos tylko politycznie tu sie udzielala) dot polityki, powstrzymalam sie, bo moje komentarze na te komentarze bardzo niecenzuralne by
byly i nie chcialam psuc atmosfery i wracac do starych sporow, a poza tym mnie od polityki tez bola kolana i zeby i wszystko inne
-kaczki, gaski i TV kurczak rzadzom*
-rany i nowe koty i owce
-Atos dzielny* i szacun jak stad do hameryki
-spacery z kozami po lesie i salatki warzywne i herbatki dla nich robione Kanionkowymi spracowanymi rekami zawsze mnie ciesza
-nowe kozie dzieci, sama slodycz i miod na serce*, rogi Idy debest, i nie moge pojac jak im sie te kolory zmnieniaja
-wpis o Pasztedziku boski, tak se poplakalam ze wzruszenia, i matko z kopytkiem jaki on piekny i swiat zrobil sie jasniejszy
-zycie na blogu i komentarze wzruszaja, bawia i robia mi dzien, ze nie wspomne ze po nocach mi sie snia. A dzis to juz w ogole* snilo mi sie ze prowadze ozywiona konwersacje z ciociasamozlo (nie pamietam o czym dokladnie) ale nie wiedziec czemu
kazala do siebie mowic ciociamalezlo*
-rozmowy ze futrami i Gwiazdolotami bawia do lez, a teorie Zozefin i rozmowy z nia to juz OMG
-i mandaty od Ireny mnie ominely, czuje sie z tym zle, nic to, zaplace awansem za to ze tak pozno tu trafilam i tyle dobra mnie ominelo
-komentarz Shelly Lopez z kwietnia 2017 mnie ogluszyl i wytarzal po ziemi ze smiechu
-MalyZonek rzondzi- Jego wynalazki, muzyka i w ogole szacun i nagroda Nobla
-“oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus. Żeby podeszwy Twojego wielbłąda zawsze były w cieniu.2018” czad i osmarkalam kompa
KOCHAM WAS
*z uwagi na brak polskich znakow i wszystkiego, prosze sobie wstawic odpowiedni serduszka i buzki i znaki wk$%^#ienia
I to tak na sucho ten strumien swiadomosci czy wspomaganie jeszcze po sylwestrze zostalo?;)
Zartuje oczywiscie i w pelni rozumiem. Duzo jeszcze wzruszen przed Toba, a Żółte to wisienka na tym torcie:) Zreszta, tych wisienek bez liku.
Niech tylko Kanionek do nas wraca predko…
a na trzezwo, sylwester to dla mnie taki sam dzien roku jak kazdy, bo ja malo imprezowa jestem, chociaz w tym roku fajniejszy byl, bo u Kanionka
kurde ja to wszystko czytam jak najlepsza ksiazke, dobrze Kozy mowily, ze Kanionek powinien wydac
No na Zolte czekam jak na wygrana w totka, ale twarda jestem, po kolei Willow, po kolei powtarzam sobie cichutko
no i trzymam kopytka, zeby Kanionkowi nie bylo strasznie zle i zeby wrocil wczesniej niz w marcu
Wpis o Pasztedziku jest zdecydowanie moim ulubionym <3 (inne też oczywiście są wspaniałe, ale ten jest szczególny). On jest po prostu jak bajka, można dzieciom czytać na dobranoc :) .
Willow, chyba zacznę czytać Kanionka od początku bo już tylu rzeczy nie pamiętam :)
A ciocia była małe zło przez chwilę, 1 stycznia rano gdy obudziła się bez kaca i w pięknych okolicznościach przyrody podreptała na spacer z psem. Niestety chwila była krótka, bo z otwartej bramy jednej posesji wyleciał wkurzony pies i zrobił mojej Bułce dodatkową dziurkę na grzbiecie :(
I znowu jestem samo zło :(
No niedobry gupi pies i gupie ludzie co brame zostawili otwarta. I biedna Bulka, przytulam Was obie a Bule dodatkowo miziam za uszkiem
No i Ciociu czytanie Kanionka od poczatku ma duuuzy sens, bo coz robic w te paskudne styczniowe, lutowe i marcowe dni
Ooo, zajęć na długie zimowe wieczory mam aż nadto! I do czytania kilka lektur (m.in. “Co mówią zwłoki” Sue Black i “Zwierzyniec” prof. Bralczyka) ale gdzie im do ładunku emocjonalnego opowieści Kanionka :D
Kanionku, Mały Żonku, kiedy początek wykotów?
aaaaaa, przeczytalam juz dwa wpisy o Zoltym. No czad po prostu i czapki z glow i w ogole, koooocham
No i ciekawe ile ma w koncu kg, niedlugo bede moze wiedziala, bo juz juz dochodze do konca….I co wtedy ja sie pytam jak Kanionka nie ma. No jak co, od nowa zaczne czytac
I jeszcze chcialam powiedziec, ze no jak na forum nic sie nie dzieje…MalyZonek tak sie napracowal i co. A nic, wrzuce zdjecia mojego kota jak bede umiala
I chwalisie kiedys byly…i nie ma…
No i doczytalam do konca…
-Zolte przesliczne :) i o sterylce juz pewnie nie pamieta.
Moja kota miala miec sterylke po pierwszej rujce (7mies) i podczas zabiegu okazalo sie, ze ma ropomacicze i operacja ratujaca zycie…Co najdziwniejsze zero objawow, ze cos nie tak (a ja panikara raczej i z bele czym do weta), apetyt normalny, smigala po szafach i w ogole…Tez byla
zaszyta do srodka jak Szczypawka Barbarelli, dostala antybiotyki i syropek p-bolowy, po 3 mies sladu nie ma, chociaz niezle byla rozpruta
-Zbiory warzyw imponujace…i te POMIDORY, zazdraszczam, pomidory moge jesc ciagle i zima mi zle bo w sklepach tylko podrobione jakies
-Przepis na kapuste boski (sie slinie) i tak opisany, ze oesu.
Tu jednak musze dalej zrzedzic, ze Kanionek powinien wydac ksiazke. A moze MalyZonek cos pokombinuje i przerobi bloga (z komciami) na jakis pedeefik albo epub? I wtedy ja duzo zaplace i dostane na maila :) i se wrzuce na czytnik i bede mogla miec zawsze przy sobie
-Wedzarnia cudna i suszarka do serow tez, podziwiam
-Gdzies bylo o zbieraniu grzybow, ja to laik jestem, borowika szlachetnego rozpoznam a z reszta do Misia biegam zeby zdecydowal czy to sie je bez uszczerbku na zdrowiu. Raz nazbieralam w wuj kurek, ciesze sie jak dziecko a Mis mowi zeby wyrzucic bo to lisowka :(. Ale tak w ogole grzyby lubie ale w lesie czyhaja robale i kleszcze i dziki…
-No i sery…O borze szumiacy jakie piekne sery…A ja durna trafilam tu w grudniu i tyle dobra mnie ominelo:( No jak zyc bez szewrolady…a jeszcze smazona, chrzanic diete, pozadam.
Ale Kanionek dobra dusza jest i troche dobrosci mi przyslal. To tak musze pochwalic- twarozek poezja po prostu i zal, ze tylko pol kg, bo zniknal w 3 dni , swiezy z pomidorami przepyszny, gouda z orzechami rewelacja. I wszystkie moje ( no twarozek corka ze mna jadla,
bo wpadla na swieta). A Jarlsberg wcale nie daje Skarpeta2000 i tez byl super. I w ogole to co w sklepach sprzedaja, to nie sa sery i jak zyc do wiosny?
-A pogoda dzis depresyjna, wiatrzysko, deszcz, potem snieg i znowu deszcz…masakra jakas, tylko zawinac sie w kocyk, popijac herbate z miodem i czytac
-i na koniec – duzo malych kaczuszek dla Kanionka <3
dobrego roku Kanionku dla Was
Niech się darzy.
I zdrowie żeby było.
I pogoda dobra dla natury.
I choć trochę czasu dla siebie.
Życzy Bo.
Ciekawe co musi się stać, aby Kanionkowo się obudziło. Mam nadzieję, że wystarczy, że zaświeci słońce. Wszystkim tego życzę.
Kanionkowo z pewnoscia nie spi.
Ale ta cisza tutaj jest niepokojaca:(
Ciociu, Ty pewnie cos wiesz…
Sądząc z komentarza pod https://kanionek.pl/2014/10/01/na-moim-gruzie-lopocze-ta-flaga-czyli-o-amen/#comment-22014, Kanionek pod dziesiątą warstwą dna stawu ustala z dinozaurami czy brak sensu ma sens :(((
Co nie znaczy, że my tu na górze nie możemy imprezować ;) Jedną ręką można stukać komcie (trzymać kieliszek z winem/szklankę z herbatką) a drugą trzymać kciuk za szybki powrót Kanionka do formy ;)
Choć pewnie, że bez Kanionka, to nie to samo :/
No nie to samo, ale wiemy, że czasem Kanionek wygrzebuje się na chwilę z błota i nas czyta…To może z tym kieliszkiem wina/szklanką herbatki rzucajmy do tego stawu linkę z głośnikiem ( może ma przy sobie scyzoryk ) i wyciągajmy Kanionka od dinozaurów stukając coś śmiesznego:) Bo jeszcze Kanionkowi się tam spodoba, że może dinozaury lepiej komentują albo coś…
Jeśli Kanionek nie ma przy sobie scyzoryka, to proponuję przeprowadzić nad brzeg jakieś biedne zwierzątko i karmić je śrutą – z najgłębszego dna wylezie i je uratuje :) .
@ Leśna Zmora
Dobrze gadasz Kozia Siostro , ale to by trza przywieźć jakieś , bo w okolicy pewnie już nie ma biednych zwierzątek, Kanionek uratował co się dało :)
Ja sie poswiecic;)
@Cma
to żadne poświęcenie, myślę że wszystkie byśmy się tam zlecialy żeby zostać biednym zwierzatkiem Kanionka 🤣 gdzie by nam było lepiej
Poswiecenie mialo dotyczyc zarcia sruty:)
@Cma
aaa, to sorki :) to faktycznie poświecenie, szacun :)
U Was też wiosennie? dziś u mnie 11 stopni i słońce nawet wyszło na trochę. Trawa jakby bardziej zielona i ptaki świergolą…Głupieje ta pogoda, pewnie w maju śnieg spadnie :(
A ja wczoraj upiekłam kilo boczku i w ramach odchudzania :) żeśmy go z Misiem zeżarli na kolację…masakra, a miałam się za siebie wziąć w Nowym Roku
Ćmo, możemy pokruszyć ciasteczka, na oko będzie wyglądało jak śruta, a smaczniejsze ;) .
U mnie też pogoda się nie zgadza z porą roku, jedyny zimowy akcent to świąteczne dekoracje – a poza tym to zielono… Zapewne śnieg i mróz nadejdzie dopiero, jak nazamawiam sobie jesiennych cebulek z wyprzedaży (przecież te tulipany umrą w sklepie nieposadzone, muszę je uratować!).
Ciociu, jakby nie liczyc, brakuje mi jednej reki, na to wino/herbatke.
Oj tam :) weż słomkę, albo trzymaj zamiast kciuka kopytki ( czyli kończyny dolne )
Cma, słomka jak sugeruje Willow (koniecznie ekologiczna), albo trzymać na zmianę ze stukaniem. Można też próbować trzymać wino/herbatkę razem z kciukiem ;P
Kanionek w czarnej d#*pieczywo, ale wyjdzie jak zawsze. Czekamy i trzymamy kciuki
Durny telefon, sam se napisał. Miało być w czarnej d#pie 🤣
i dojdzie Kanionek do siebie w swoim czasie, a my poczekamy bo kochamy
Kanionku, kochamy, kochamy
czekamy
:-*
Willow, muszę przyznać, że Twój telefon ma inwencję. Lubię taką swobodę w operowaniu słowem przez telefony. Można się nauczyć nowych wyrazów.
Kanionku, wróć!
No ma, drań :) ile dziwacznych smsów wysłałam to moje…a potem paczam co się napisało i żenada jakaś :) i tłumacz się człowieku, że nie miałaś nic złego na myśli.
Można się też nauczyć brzydkich wyrazów…
Słońca, wiosny, słońca, trawy zielonej i słońca, słońca, słońca…
I niebolącego Kanionka.
Udanych wykotów z przewagą dziefczynek.
I wszystkim niech się darzy w tym Nowym.
Słońca…
I tak – kochamy i poczekamy :)
Z tym sloncem to uwazaj, bo kozy zle znosza 30 stopni, a co dopiero wiecej…;)
Ja zartuje, ale wzgledem wiosny mam ambiwalentne uczucia. Bo zaraz po niej lato… I ja juz nie wiem, czy nie wole ciemnych noco-dni z temperatura pozwalajaca na jako takie funkcjonowanie, czy radosnie sloneczne dni z ukropem zamiast powietrza:(
Ale ja nie chcę upałów, tylko jasnych, słonecznych dni a nie takiej szarej waty za oknem jak teraz…
Tak, ja sie domyslam, ale to teraz zdaje sie w pakiecie juz bedzie:(
Żeby nie było, że nie tęsknimy….
Tęsknimy Kanionku <3
przesyłam pozytywną energię :*
Kanionku, trzymam kciuki, tęsknię.
Oby do Nowego Koziego Roku….
Ściskam!
Hej, Kanionek, na opowieści z Kanionkowa to możemy poczekać (najwyżej porośniemy mchem i pajęczynami) ale daj jakiś znak, chociaż chrząknij. Tak żebyśmy wiedziały, że nie trzeba ekipy ratunkowej wysyłać ;)
Podłączam się do prośby cioci. To już można powiedzieć, że społeczeństwo się domaga.
To choc niech Mały Żonek flagę wywiesi jakąkolwiek
No też już się martwię bardzo, taka długa cisza….
Hejka Kochani. Pozdrawiam wszystkie kozuchy i mam pytanie czy ktoś z was pamięta taki wpis Kanionka co mówił, jak można się z nim skontaktować i jakoś to leciało że stać pod drzewem i się odwrócić a potem coś tam trzy razy a na koniec podany był adres mail?
Wpisu Kanionka nie pamiętam, ale znam taki sposób bez wychodzenia z domu:
popatrz przez prawe ramię, potem przez lewe, następnie trzy razy tupnij, wypijj duszkiem szklankę zimnej herbaty, krzyknij “A-HA!” i przewiń stronę na samą górę. Wtedy znajdziesz tam czarny pasek z aktywnym napisem “kontakt”, który przekieruje cię do stosownego adresu ;)
Pytanie tylko czy Kanionek na siłach, żeby maile czytać :(
Wywołany, wywieszam flagę. Wszyscy cali i zdrowi. Kiedyś obiecywałem wpis o meteorologii. Odpuściłem, bo uznałem, że zanudzę na śmierć. Mogę za to osobom zainteresowanym fizyką polecić kolejny odcinek blogera, profesora Arkadiusza Jadczyka. Jest jeszcze drugi AS ukrywający się pod nikiem Eine na Salonie24. Miłego łikendu.
https://www.salon24.pl/u/arkadiusz-jadczyk/1013705,mechanika-kwantowa-nowe-strachy-na-lachy
Taaaaa…
Fizyka-sryzyka, my tu kozy chcemy!
O,o,o. Kanionka i kozy chcemy. I Żółte 💕
Żonku to już lepiej dawaj o tej meteorologii… Tylko tak wiesz – dla kóz, a nie dla profesorów.
I jeszcze przydałaby się jakaś choreografia na taniec deszczu, bo ponoć następny suchy sezon idzie. 🤔
Podpinam się pod choreografię, ale co fizycy o tym wiedzą… Ale jesteście skuteczne Kozy do wywoływania. Brawo Wy.
Nie jestem fizykiem tylko hobbystą. Sporej części tego o czym wypisuje wspomniany pan Arkadiusz nie rozumiem, nie wiem, nie czytałem publikacji do których się często odwołuje. Rzecz w tym, by chociaż załapać obecny stan nauki, cele, wątpliwości, sporne kwestie. Jest też na Youtube polski kanał Astronarium – ciekawy i moim zdaniem wart odwiedzenia o ile kogoś w ogóle pociągają takie tematy.
mały żonku, to nie miało być uszczypliwe, raczej praktyczne, bo choreografia na deszcz może być przydatna. Przepraszam, jeśli zabrzmiało inaczej.
Mały żonku, niestety z artykułu p. Jadczyka zrozumiałam tylko anegdotę o armatach. Znaczenie powiedzenia “strachy na Lachy znałam” więc się nie liczy ;)
Czuję się głupia i nie na czasie z wiedzą o fizyce kwantowej…
Dawaj meteorologię.
Ps. Polecam film “Foton” Normana Leto (https://www.youtube.com/watch?v=P3iwTU3j8ao). Fascynująca wizualizacja zjawisk od tworzenia się materii (niesamowite animacje kwantów, fotonów itd!), poprzez ewolucję do mechanizmów powstawania emocji.
Ja też przeczytałam i zrozumiałam tyle, że fizycy robią mądre miny a zajmują się nieistotnymi głupotami, które tylko mają skomplikowane nazwy np. akcelerator cząstek o wysokich energiach.
A ja miałam dobrą wolę obejrzeć, cóż po prawej stronie zauważyłam kątem oka, czytając i oglądając pilnie, 23 PROSTYCH TRIKÓW CHEFÓW KUCHNI.
Powiem Wam, fascynujące, polecam.
Wyguglałam bo oczywiście te tytuły się zmieniają więc nie wiem czy dobrze trafiłam. W moim filmie przeraził mnie motyw z grzebieniem. Brzydzą mnie włosy w jedzeniu więc nawet nowego bym nie użyła. Ale reszta ciekawa.
Szczęśliwym posiadaczkom kalendarza nie muszę przypominać. Dziś dzień Bez Frytek.
Tak, jak zobaczyłam to mimo, że nie jem frytek, zaraz ich zapragnęłam.
Nawet niebo płacze rzewnymi łzami, że Kanionka nie ma i nie ma.
A co dopiero my?
chlip
Niech pada! Deszcz potrzebny bardzo. Ale Kanionek moglby jednak chrzaknac, jak to ciocia postulowala.
Może napiszemy wspólnie jakąś historyjkę dla Kanionka? Najlepiej opartą na prawdzie, np. o tym, jak bardzo za Kanionkiem tęsknimy. Albo zróbmy konkurs, kto tęskni najbardziej.
Bo np. Ja tęsknię tak bardzo, że o godzinie 2.17 spac nie mogę z tęsknoty.
I mając nadzieję, że Kanionek z zaskoczenia (jak się to już często zdarzało) napisze do Koziarni i po północy, na poczatku Nowego Miesiaca wpis na stronie umieści. Ku ogromnej radości, zwłaszcza mojej, żebym mogła zameldować się w komentarzu “PIERWSZA”.
KANIONKU, choć trzy slowa napisz i jedno zdjęcie nam daj. Swoje zdjęcie.
Ja tęsknię jak Pawlikowska-Jasnorzewska. I wychodzi, że kocham. Tylko czas się nie zgadza. I popieram Jagodę.
Podpinam się pod powyższe 😁Potrzebujemy Kanionka jak słońca . Zaglądam co dzień A tu nowego wpisu nie ma i nie ma…Patrz Kanionku ile ludzi Cię potrzebuje i czeka aż napiszesz chociaż “żyję, czekajcie dalej,bo jeszcze nie jest dobrze “. I my grzeczna poczekamy 💕
U mnie dziś po kilku dniach opadów nieśmiało wychylilo się słońce. Czego wszystkim życzę
Kanionku, Kanionku,
Ty jesteś jak słonko.
Każda z warmińskich opowieści
To się po prostu w głowie nie mieści.
Dawaj nam Żółte, kozy, kurczaki
Nam doskwierają lektury braki!
My tu czekamy, my tu tęsknimy
A Ty coś napisz przed końcem zimy.
Się pod tym podpisuję wszystkimi ośmioma kończynami!
Moimi i koteła, żeby nie było, że jestem jakimś mutantem ;)
Hejka, Kozy, jury nie wybrane!
Kto konkurs rozstrzygnie i nagrodę zapoda?
Zaproponowalabym Małego Żonka, ale smialosci nie mam.
Mógłby się sam zaproponować, ale tez może nieśmiały.
A co Wy na to?
Ps. A za Kanionkiem tęskno coraz bardziej…
Dobrze. Posłuchajcie.
W mojej budce telefonicznej robi się coraz bardziej ciasno.
Od sześciu tygodni nie byłam dalej niż kubeł na śmieci.
Odwalam robotę przy zwierzakach i wracam do budki.
Nic mnie nie cieszy i nic mi nie smakuje.
Nie wiem, jak Wam pomóc, nie umiem pomóc samej sobie.
To tak w dużym skrócie. Bardzo dużym.
Ciężko o nowy wpis w takich okolicznościach.
Zaraz przeczyta to ktoś z mojej rodziny i uprzejmie doniesie mojej Mamie, która ma dość własnych problemów, więc nie chciałam nic pisać, ale mam wobec Was dług.
Przepraszam, kończy mi się żeton.
Trzym sie Kanionku. Oboje sie trzymajcie.
Okropność być w takim stanie… mogę tylko powtórzyć za innymi: trzymajcie się oboje, my trzymamy kciuki z nadzieją, że wiosna, słońce, świeża zieleń i małe kózki zmienią ten podły nastrój.
Kanionku….
Ty wiesz co.
Kanion, a jak nogę złamiesz to też czekasz aż samo przejdzie?
Kanionku, nie masz ŻADNYCH długów wobec nas – to my mamy wobec Ciebie.
Dajesz nam tak wiele, to miejsce jest opatrunek na zbolałą duszę, koi, leczy, przynosi ulgę.
Zaglądam tu codziennie, choć nie zawsze się odzywam (coraz częściej sama siedzę w takiej budce). Żałuję bardzo, że nie potrafię Ci pomóc…
Wrócisz kiedy będziesz chciała, my cierpliwie poczekamy.
Trzymajcie się oboje :*
Aniu kochana, jak ja Cię dobrze rozumiem… Małyżonku, Kanionka przemocą do lekarza.
Prochy pomagają wyjść parę kroków dalej niż łóżko i obora… wiem to. I wiem, że kiedyś Ci podziękuje. Ja nadal jestem wdzięczna za taką przemoc.
Aniu jesteś cudownym człowiekiem, niezależnie jak smutna jesteś. Zawsze będziesz wyjątkowa, na tą wyjątkowość składa się i Twoja wrażliwość i Twój smutek. Dajesz nam z siebie tyle ile możesz. I tak ma być. Myśl najpierw o sobie, o Mamie i Małymżonku. I tak będzie dobrze.
Skamlemy o wpis bo nie chcemy by Obora była pusta. I żebyś nie myślała, że nie myślimy o Tobie..
mitenki i becia dobrze mówią.
cholera, my tu nie dlatego jojczymy, żeby Cię Kanionku pognębić…tak się raczej staramy, żeby Ci było choć odrobinę lepiej…nie za dobrze nam to chyba idzie
no nic, kochamy i będziemy czekać
przesyłam Wam całą pozytywną energię jaką mam
Kanionku, nami się przejmuj tylko w tym zakresie, że my martwimy się o Ciebie :-*
Przykro, że jest jak jest ale dobrze, że napisałaś.
Nie umiem udzielać rad ale myślę, że zanim wiosna, słońce i wszystko co z tym związane dasz się jednak namówić na spotkanie z kimś kto wie jak Ci pomóc…wiem, że to wymaga opuszczenia tej ciasnej budki ale chyba warto spróbować.
Jakoś nie zdarzyło mi się tu nic komentować, ale muzsze. Mam nadzieję Kanionku, że znajdziesz trochę energii żeby dotrzeć do lekarza. Wiem, że trudno, że nic nie ma sansu źle zimno ciemno życie nic już nie ma dla mnie… Ja wiem. Ale podobno to nie jest prawda. Ja zrobiłam krok w dobra stronę po2 latach, nie czekaj tyle. Jak tylko ten sens znajdę to podeślę, chyba że Ty znajdziesz wcześniej – wtedy daj znać. Ale wiem z całą pewnością że nie ma go w tej budce.
Kanionku – ściskam.
Przycupnę obok i pobędę.
……..
……..
……..
P.S. Teraz będę zrzędzić oraz truć i się mądrzyć – ale to z bardzo wielkiej troski: Bywa, że naprawdę warto sobie dać pomóc. Mówię z doświadczenia własnego. Szkoda Ciebie – takiego super Kanionka.
Uścisk dłoni dla małego żonka!
Kanionku Kochany! Jeśli można by było Ci jakoś pomóc- mów, pisz, czy to możliwe? Przesyłam ciepłe uściski, i mnóstwo dobrej energii. Tyle nam dajesz od siebie, bardzo to doceniamy.
Dochodź do siebie w swoim tempie, tak, jak chcesz i potrzebujesz.
Poczekamy
Ja nie umiem tak ładnie jak Kozy, ale trzymaj się i wracaj do zdrowia. Czasami trzeba pozwolić sobie pomóc jak piszą dziewczyny. Każda noc się kiedyś kończy. Szkoda, że jest taka długa…
Przytulam i głaszczę.
Kanionku, pamiętaj że jesteś super Kanionkiem i dajesz szczęście całemu stadu dwu i czteronożnych stworzeń (do pierwszej kategorii zaliczam i całą hordę drobiu i czytelników bloga). Z całego serca życzę, żeby do tej ciemnej budki wcisnęły się jakieś promienie słońca.
Kochany Kanionku jesteś aniołem a Twoje sery to prawdziwe dzieła sztuki . Jesteś wyjątkową osobą tyle robisz a to co robisz jest piękne . Wszystko. Myślę że wiem co przeżywasz uwierz że tak jest. Dałam sobie pomóc trochę późno ale skutecznie teraz już dwa lata nie potrzebuję leków.Trzymam się dzięki zdziwieniu ratowników z karetki która do mnie przyjechała którymś razem,byli zaskoczeni że się tak męczę i nic z TYM nie robię.Więc postanowiłam coś zrobić trafiłam na świetnych ludzi lekarza i terapeutę to terapia dała mi siłę i wiarę że mogę pokonać swoje lęki umiem je opanować i odpowiednio wcześnie wyczuć. Wtedy wiem co się dzieje i nie
nakręcam spirali.Przepraszam że tak się tu wymądrzam ale ja przez coś podobnego przechodziłam dlatego pozwalam sobie napisać. Masz wsparcie w Mężu , rodzinie korzystaj z tego bo wiele osób jest osamotnionych w tym co przechodzą. Masz tyle pięknych wpisów ci wszyscy ludzie cie po prostu kochają i ja też cię kocham i ściskam z całego serca.WALCZ !
Kanionku przecież cały czas piszesz. nie znam drugiego bloga co by miał 300… 500 tysięcy komentarzy. Więc spoko. Daj sobie pomóc. Ściskam mocno.
Pozdrawiam serdecznie.
I ja Cię i Was kocham!
Kanionku…. Martwię się o Ciebie. :-(( Plisss
💚
Tak tylko chciałam napisać, że tęsknię i trzymam wszystkie kończyny żeby Ci było lepiej Kanionku <3
Małyżonku zabierz Kanionka do lekarza…SIŁĄ i godnościom osobistom
Tak sobie tylko zaglądam… i pozdrawiam Wszystkich, a Kanionka szczególnie.
Kochane Kozy. Mam pytanie, czy w tym roku robimy kalendarz? Jeśli jesteście zainteresowane proszę o informację. Wydaje mi się, że szkoda by było zaniechać młodej bo młodej, ale jednak tradycji.
Pomysły, propozycje, zaangażowanie miło widziane. Mam pomysł na okładkę i nadzieję, że dobry ;-).
Możemy coś dać od siebie. Nawet jak to będzie przysłowiowa iskierka w tunelu.
No pewnie! Że niby od kwietnia miałabym być skazana na kalendarz przeniesiony przez lokalnych strażaków?!?
Ja tu widzę tekst na kwiecień :-)
*przyniesiony miało być
No pewnie. Ominęły mnie poprzednie edycje, pożądam kalendarza jak Kanionek małych kaczuszek 🤣
Czy jest gdzieś na blogu zdjęcie małych kaczuszek? Jeśli tak, to musi być!
O mój porze! To jest szansa, że kalendarza nie będzie. I jak rozpocząć Nowy Rok? Bez kóz?
Na forum są propozycje. Jeszcze nie do końca ułożone, bo czekam na Was. Zwracam uwagę, że ze względu na format kalendarza zdjęcie powinno być “w poziomie”.
Mamy max 2-3 (późnawo) tygodnie na dopracowanie całości, żeby każdy otrzymał kalendarz przed 01/04/2020.
Proszę o informacje:
– preferencje tła
Co do kalendarza (wiem że powinnam na forum, ale nie pamiętam hasła, a nie chce mi się cyrkować z odzyskiwaniem, więc piszę tu): w pierwszym poście jest coś w stylu “To nie będzie blog o pląsaniu boso po rosie” i do tego dać zdjęcie bosych stóp Kanionka (pląsających po lesie albo po Braniewie).
Rrrrrrrodoooo, Lesna Zmoro…
Oj, miejscowość B. była już wymieniona całą nazwą ;) . Także nie żebym zdradziła sekret ;) .
Obawiam się, że może nie być takiego zdjęcia, odcisk stopy w piasku ze spaceru jest w tegorocznym kalendarzu.
O ile dobrze pamiętam jest filmik z bosymi stopami Kanionka w roli głównej. Takie bieganie po lesie. Tylko, że to było raczej parę roków temu, a nie ostatnio. Jeżeli znajdę, to wstawię link.
Ktos wie cos o powodach tego komunikatu na czerwonym pasku?
Martwie sie.
I ja się martwię…
Powód jest ten sam, co zawsze. Od lat. Przejrzyjcie poprzednie zimy.
Małżonek odciął mi dostęp do bloga, więc to by chyba było na tyle. Kanionek.
Do niszczenia bloga i całej społeczności. W razie czego, jestem jakieś 6 metrów w prostej linii od Ciebie.
Sorry Kanionku/Koninku ale w tej kwestii popieram Małegożonka! Dopóki nie wróci wiosna i słońce, a szlag nie trafi czarnych dziur wysysających Twoją energię.
To co tu rozkręciłaś jest zbyt dobre, żeby pozwolić na wciągnięcie przez Twoje “czarne dziury” ;P
To i lekarstwo może być to samo co zawsze… nowy piesek, a może konik?
Jagoda, jesteś pewna?
A tak swoją drogą to chcecie mieć niespodziankę, czy zapodać jak już będzie gotowa ostateczną wersję kalendarza?
Ja tam wolę niespodziankę 😁
niczego nie jestem pewna, jak mogę być? dywaguję.
Kalendarza jestem pewna, zapisz mnie proszę.
Dostałam hasło, ale jestem tak rozedrgana, że nie umiem …
A swoją drogą, skąd mi się te słowa biorą???
Nie wiem dlaczego, ale nie mogę się zalogować na forum, nie mogę go nawet zobaczyc, więc serdecznie proszę dopisać mnie na listę. Dziękuję. Za całokształt❤
Jesteście zapisane :-)
Wiecie co… Koninku i Mały Żonku? Prawie zawału przez Was dostałam…
Nie róbcie tego więcej! :P
Czyli ten komunikat to Twoje dzielo, Kanionku? A jesli Twoje, to przeciez wiesz, ze Kozy niezbyt sa posluszne:)
Kanionku, Maly Zonku, trzymajcie sie. I nie wiem co wiecej napisac.
Kanionku, nic nigdy nie jest takie złe jak się wydaje . Zwiń się w środku, stwórz kokon dla emocji i przeczekaj… kiedyś będzie lepiej. Szybciej lub później ale będzie. Na pewno.
Wiecie co, nie zrozumiałam o co chodzi z komunikatem, dopóki nie wróciłam do domu i nie otworzyła mi się wczorajsza, nieodświeżona strona. Teraz rozumiem. Faktycznie tętno mi wzrosło.
Koninku, wydłub Kanionka z czarnej dziury.
Mały Żonku – dziękuję.
Ściskam.
Ja jedyny komunikat jaki widziałam, to ten o kalendarzu. Widzę coś mnie ominęło, może to i lepiej.
Zaraz będą małe kózki i wydłubią.
Tamten tez byl o kalendarzu;)
Bardzo przepraszam że tutaj ale nie umiem na forum, proszę mnie dopisać do listy chętnych na kalendarz sztuk 1, dziękuję.
Kanionku zdecyduj się na lekarza, proszę, bardzo wiem że warto.
Małyżonku dziękuję że tak pięknie czuwasz.
Zapisanaś ;-))
Dziękuję wy/raz :))
I puchate, żółte jak kaczeńce kaczuszki.
Dzień dobry
Zapiszcie mnie na jeden kalendarz, proszę!!!
Tak jest!
I ja bardzo poproszę kalendarz…
Potwierdzam zapisanie.
Przytulam Aniu.. i wiedz, że często myślę o Tobie, jeśli ma to jakieś znaczenie…
Śnił mi się dziś Kanionek zadowolony,że ma nowe małe kózki i robi różniaste sery….
No i moim marzeniem jest żeby to była prawda :)
Dużo słońca i małych kózek Kanionku <3
Aj low ju :)
W kwestii kalendarza:
Koszt kalendarza z wysyłką – 50zł.
Tytuł przelewu – kalendarz darowizna.
Konto (właściciel: Marzena): 38 1020 3408 0000 4902 0114 5408
Dane do wysyłki i ilość zamówionych kalendarzy należy wysłać na adres email: mazyz@wp.pl
KAL x il. sztuk – nick + adres wysyłki
Link prowadzący do wpisu na forum z paska “kalendarz” również został zaktualizowany (wpis) o powyższe informacje.
małyżonku: Ślicznie dziękuje za informację.
Proszę Was jeszcze o podawanie Koziego Imienia w mailach, jako że niekoniecznie połączę Wasze prawdziwe z Kozim.
I jeszcze jedna istotna informacja: proszę o wpłaty i maile do 15.03.2020. Musimy wiedzieć jaką ilość kalendarzy zamówić i mieć czas na wysyłkę.
Gdyby ktoś miał jakieś pytania czy problemy z wpłatą w tym terminie, ale na pewno chciał kalendarz proszę o informację.
Kanionku kochany! Wciąż myślę o Tobie i wysyłam ciepłe myśli. Nie jesteś sama
Kochane Kozy,
Potwierdzam otrzymanie danych do wysyłki i wpłat od: Agnieszki, Jagody, Willow, EEG, Bili, Plum, Buki i Zerojedynkowej. Bardzo dziękuję za trzymanie się terminu.
Mam nadzieję, że Kalendarz Wam się spodoba. Może nawet rozgoni troszkę chmury nad Kanionkiem? Staramy się o to z Kapelusznikiem68 (Samozwańczy Komitet Organizacyjny Kalendarza, SKOK ;-)).
No teraz to się zestresowałam.
Ciocia też przed chwilą przelała! :)
Do zacnego grona dołączyły też: cicha wielbicielka, dolmik i Tymofiejski. Dzięki :-).
Kalendarza pragnę (już się cieszę), ale bardziej pragnę Kanionka zdrowego i uśmiechniętego
patrząc wstecz na bloga już powinny być małe kózki i zadowolony ( prawie) z życia Kanionek
Kanionku kochany tęsknię i trzymam kopytki żeby było lepiej
low ju wer macz
Czy ja jeszcze mogę kalendrza? Co i komu nalać?
Jeszcze można:
Koszt kalendarza z wysyłką – 50zł.
Tytuł przelewu – kalendarz darowizna.
Konto (właściciel: Marzena): 38 1020 3408 0000 4902 0114 5408
Dane do wysyłki i ilość zamówionych kalendarzy należy wysłać na adres email: mazyz@wp.pl
KAL x il. sztuk – nick + adres wysyłki
Wy/raz – ja również przed chwilą potwierdziłam mailowo zamówienie i złożyłam przelew, kajam się za gapiostwo.
Ściskam i utulam Kanionka i proszę o nieznikanie, świat, nawet ten wirtualny, byłby znacznie bardziej ponurym miejscem bez Ciebie, Aniu. A co dopiero mówić o realu !
mp: Mam to samo. Jak żyć bez Kanionka? Jak żyć? Może nam się uda na początek wydłubać otworek, którym wpadnie słońce. Zamówienie potwierdzone :-).
Kochane Kozy, jutro składamy zamówienie na druk, żebyście mogły dostać kalendarze w terminie. Mam was 3-4 niepotwierdzone. Proszę o powiedzenie.
Anomalia, potwierdzam.
Majak, mp, wersja. Potwierdzam.
Już przebieram nóżkami na efekt końcowy :-).
Zaglądam jak Kubuś do słoika z miodem, a im bardziej zaglądam, tym bardziej Kanionka nie ma… A przecież tam są już wykoty i tyyyleeee roboty.
Pozdrawiam.
Kanionku i Małyżonku mam nadzieję że żyjecie, tęsknię i myślę o Was
Przesyłam pozytywną energię, trochę słońca
i moc uścisków
Snilas mi sie, Kanionku.
We snie martwilam sie o Ciebie wraz z przypadkowo poznanym mlodym czlowiekiem, ktory mowil, ze lepszych serow niz Twoje nie jadl, a bloga lepszego od Twojego nie czytal. Zgodzilam sie z nim.
Będąc młodym człowiekiem (cóż bliżej b. dobrej oceny…) potwierdzam, nawet na jawie serów nie jadłam lepszych. A i słowa lepsze rzadko czytałam. Nie dlatego, że nie czytam, tylko masz Kanionku swój sposób pisania, który mi bardzo pasuje. I potrafisz gromadzić ludzi, którzy starają się zerkać poza czubek własnego nosa.
Wracaj, do zdrowia, do nas! No i mały żonku, żeby Tobie też. Kanionku, Wracaj!!!
Organizacyjnie: jutro, jak nie będę musiała czekać przed pocztą godzinę wychodzą kalendarze, bo nieustająco dygam do pracy. Czasowo jestem ograniczona (poczta również się ograniczyła), bo korzystam z “podwózki”. Sama nie zatargam. Idą opcją paczka +. Nie udało mi się zorientować ze strony poczty, a zrobiłam wystawianie kwitów on-line, czy dostaniecie powiadomienia. Przy nadaniu nie było takiej opcji. W mailach podam numery przesyłek.
Jestem ciekawa Waszych wrażeń. I serdecznie dziękuję małemu żonkowi, 3 Ewom (EEG za chęć pomocy w pakowaniu, kapelusznikowi68 z koleżanką za inicjatywę, wsparcie i wytrzymanie ze mną od pomysłu do rezultatu ;-)) , Wam Kozom, nabywcom kalendarza, za to, że jesteście. Bez Was inicjatywa nie miałaby sensu.
I to jest mój taki komentarz do wcześniejszego stwierdzenia, że Kanionek jednak dobrych ludzi gromadzi.
Mam kalendarz! Dziękuję!!! Jest cudowny!
I modra kapusta!
I dużo cytatów!
I zwierzątka!
A nawet Diabeł :D
Teraz to dla mnie normalnie światełko w tunelu czarnej d…y! ;)
Wszystkim zaangażowanym bardzo dziękuję, że się Wam chciało!
Mam i ja!! DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!!! Jest cudny ❤
Kanioooonku! Wracaj…!!! Wiosna bez Ciebie to jak nie wiosna….
Co Wam powiem, to Wam powiem. W tej sytuacji żadnego znaczenia to nie ma, błahe takie ale jakby jest to kontynuacja tematu jak doczyścić kabinę prysznicową. Pamiętacie jeszcze? Jakby wieki temu to było…
Ale do rzeczy – kupiłam ten płyn do czyszczenia narzędzi udojowych. Jak mi kurier przywiózł to mnie zamurowało na parę tygodni; kontenerek o wadze 24,82 kg, ale za to czerwony, jak pisał Kanionek i mały żonek. Trudność taka była, że nie mogłam się do zawartości dobrać, coś mnie ostrzegło, że wężykiem nie dam rady, bo jak to zassać? Ale że szyby prysznica coraz bardziej zarastały to jakoś się postarałam. Efekt taki: rozpuszcza nalot z wody i mydła, ale trzeba trochę nad tym popracować, wybiela fugi (!) i dezynfekuje, co w czasach zarazy nie bez znaczenia jest. Po umyciu podłóg wodą z tymże płynem przecieram je ponownie wodą z płynem do naczyń, bo inaczej na podłodze są ślady stóp. Płyn ma zapach, dla mnie jakiegoś kwasu, który czuć jakiś czas po sprzątaniu.
Ogólnie jestem zadowolona, mam zapas , wieeelki zapas środka czyszczącego do łazienki, wc, kuchni i podłóg.
A wszystko to dzięki Kanionkowi i małemu żonkowi, których pozdrawiam serdecznie.
I całą koziarnię i resztę. Jeżeli kogoś nie wymieniłam to bardzo przepraszam..etc..etc..
Kanionku i Mały Żonku, śniliście mi się dzisiaj. W Kanionkowie był jakiś zjazd oborowego grona, chyba jeszcze jakieś warsztaty (nie pamiętam czego one dotyczyły…). Okazało się, że psy wyglądają zupełnie inaczej niż myślałam i miałam trochę problem z dopasowaniem kto jest kim (Żółte była amstaffowata i jasnobrązowa z białym krawatem, jeszcze był jakiś mały, biały puchaty piesek – to chyba musiał być Pasztedzik…). Ogólnie naprawdę miło było.
U mnie już kwitną kwiaty cebulowe, w oborze bryka stadko koźlątek, a na drodze muszę omijać żaby. Mam nadzieję że na zimnej Warmi też coraz cieplej, wiosenniej i przyjemniej i poprawi to nastrój Kanionkowi.
Dostałam!!!
Jest dopracowany, dowcipny, cudowny, wzruszający, piękny, …..
Zamiatam kapeluszem pyły sprzed stóp Twórczyń. Szacunek i podziękowanie!!!
Dostałam kalendarz. Jest przepiękny! Z roku na rok coraz piękniejszy. Przy zdjęciu Pasztedzika aż mię gula w gardle stanęła, jaki on już duży i przystojny. A Żółte jakie dostojne! A kury jakie fotogeniczne. A pomidory. A całość jak ładnie skomponowana. A koty! A kozy, ech kozy! A przepis na kapustę jak elegancko podany… Szanowne Autorki zdjęć, tekstów i kompilacji – nie wiem, jak Wam dziękować. Po prostu nie wiem. Czy “bardzo, bardzo, bardzo serdecznie” wystarczy?
Wersja, myślę że wystarczy, a może i o jedno “bardziej” przepłaciłaś. ;)
Cieszę się, że Wam się podoba. O to chodziło :-).
Maaaaam kalendarz!!! Jaki on śliczny. Dziękuję wszystkim. ❤❤❤❤
Kochane Kozy!
Bardzo się cieszę, że kalendarz Wam się podoba.
Ze swojej strony chciałam podziękować wy/raz. Z nadzór i całą tą mrówczą pracę, która pomogła osiągnąć efekt, który widzicie.
Za rady, szperanie na blogu w poszukiwaniu zdjęć i cytatów. Za sprawdzanie, sprawdzanie, sprawdzanie i jeszcze za sprawdzanie. Dzięki niej spacje, przecinki, kropki, cudzysłowowy są na miejscu. Wiem z doświadczenia, że to mało widoczna praca ale żmudna i nudna i którą chętnie odstąpiłam. Bez Ciebie trwałoby to w nieskończoność. I TUTAJ OKLASKI PROSZĘ!!!
kapeluszniku68,
Dziękuję. Za powyższe słowa i za całą śliczną oprawę graficzną. Za chęć, zaangażowanie, pomysły, organizację wydruku. Za poświęcony czas, bo od pierwotnego pomysłu upłynęło trochę wody zanim powstał ostateczny efekt. Dziękuję też osobie, która nie wiem czy jest na forum, a dzięki której umiejętnościom i znajomości programów graficznych mamy Kalendarz 2020/2021. Proszę mocno uściskać. I Ciebie też ściskam.
Wiecie, właśnie się spłakałam. Ale to z zadowolenia/zawstydzenia itp.
I Ani też dziękuję, że nas tu zgromadziła.
Właśnie w takiej małej chwili świat jest cudowny!!! :-))
(nie umiem takich ładnych serduszek jak tymofiejski)
OKLASKI!!!
Kalendarz cudo.
W miejsce gwoździka, na którym wiszą 3 poprzednie wbiję duży gwóźdź, żeby tradycyjnie było i w następnych latach, czyli kalendarz na kalendarzu.
Dziękuję serdecznie, pozdrawiam WSZYSTKICH i życzę zdrowia.
Jagoda, u Ciebie też? Myślałam, że tylko u mnie stary nie schodzi ze ściany :D
Jakże, co prawda nie rządkiem, ale jeden na drugim, inaczej być nie może.
I ja też mam kalendarz! Wpuścił promyki radości, wspomnienie czegoś kojącego i nadzieję, że jeszcze TAK kiedyś będzie, a nawet lepiej…. Dziękuję najserdeczniej Samozwańczemu Komitetowi Organizacyjnemu za zaangażowanie, upór i wytrwałość i – oczywiście – kanionkowi i małemu żonkowi za to wspaniałe pastwisko, które nam tu stworzyli… Dziekuję, dziękuję, dziękuję!
Do mnie też kalendarz dotarł wczoraj i JEST CUDNY! graficzne zestawienie, zdjęcia, cytaty, no coś pięknego! Bardzo dziękuję! Kanionku kochany! Oby kalendarz pokazywał Ci tylko dobre dni.
Niezmiennie uściski ślę
Też dostałam kalendarz, jest piękny !
Kozy kochane dziękuję za pomysł, pracę, wykonanie, za to że Wam się chciało. Bardzo dziękuję !
Państwu Kanionkom życzę zdrowia i słońca, na zewnątrz i w środku człowieka.
Mam i ja 🥰 brawo Kozy, jest przecudny 💕
Dzięki wielkie 😘
Teraz trza mieć nadzieję, że z Nowym Kozim Rokiem wróci Kanionek 😍🍾🥂
Tęsknię
🐐
Ja się na kalendarz na forum zapisałam (właściwie to na dwa), a potem się zagapiłam totalnie i dopiero jak na koniec roku koziego spojrzałam, to mi się odpamiętało. Czy jakimś cudem choć jedna sztuka kalendarza została?
Będzie Ci dane ;-)
Jak tylko powiesz w którym kierunku rzucić z wiatrem (2 sztuki dla Ciebie były zamówione).
Przelew poleciał, mail z adresem takoż:)
Bardzo dziękuję:)
Kalendarz cudo!
Oba cuda;)
Bardzo dziękuję, że na mnie czekały i za spóźniony refleks raz jeszcze przepraszam.
A tu są serduszka, których nie umiem.
Wy/raz, masz może jeden kalendarz w zapasie?
Mitenki, jest ;-).
Mój ci on!
Najzdrowszego i najsłoneczniejszego w Nowym Roku :)
jak to tak -wczoraj Kozi Nowy Rok a tu żadnych życzeń…ja mam wytłumaczenie-na moim zadupiu prądu nie było ( jak nie ma prądu to i zasięgu niet) , a Wy Kozy co?
Kanionku kochany wracaj, bez Ciebie obora nie ta…pokazuj nowe kózki, kaczuszki i swój uśmiech
Ja się nie wytłumaczę brakiem prądu. Najwyżej sklerozą :-(.
Najkozialszego i Pełnokanionkowego!!! Pełnego zwierzaków, ciepła i uśmiechu.
Bądźcie zdrowe, bądźmy zdrowi!
Padłam po wczorajszym dyżurze,
wszystkim bez wyjątku dobrego, ZDROWEGO Koziego Roku życzę.
A ja, choć to niepojęte, dopiero dzisiaj dostałam kalendarz. Podobno szewc bez butów chodzi, a kapelusznik bez kalendarza.
Niech Nowy Rok Wam rogatym będzie!
Brody niech Wam rosną po pas a znajomi nich się nie dziwią tylko zachwycają.
Precz z KORONĄ!!!
Zajekozie życzenia kapeluszniku :)
tylko rogi niech nam nie rosną, tak na wszelki wypadek ;)
kaczuszkowe buziaki Kanionku
bądżcie zdrowi <3
Brody lepiej nie! Gdzie ja teraz dobrego barbera znajdę?
Zawsze zostaje być atrakcją dla gawiedzi. Mitenki z brodą;)
Albo zostać krasnoludem.
O, krasnoludem mogę zostać – wzrostem pasuję ;)
A piosenki o złocie śpiewasz i żłopiesz piwo?
Bardzo spóźnione i bardzo serdeczne – zdrowego, zdrowego i zdrowego Koziego Roku życzę Wam Wszystkim.
Niech ten Kozi Rok będzie lepszy od Roku Chińskiego i innych roków, jakkolwiek je zwą.
Mnie nowy Kozi Rok przyniósł istotną zmianę i będę się bardzo starała, żeby była to zmiana na lepsze.
Pozdrawiam.
Lecę po swój Kalendarz.
Najkoziejszego!
Jeśli Kanionek wciąż ma szlaban na blog/komputer, to może Małyżonek skrobnąłby coś czasem? Słówko lub dwa co tam u Was?
Trzymajcie się i niech wreszcie wiosna zawita ❤️💐🌷🌈
Kapusta! :))))
Elo!.. czy ktoś tu jest uzależniony od frytek?
Kalendarz jest piękny – ukłony i gratulacje dla Twórczyń!
Oprawa graficzna, cytaty, zdjęcia… wszystko super :)
A pomysł na okładkę z przepisem na Kanionkową czerwoną kapustkę wart Oskara!
Czyli Kanionek wart Oskara! Szkoda by było, żeby tak soczyście napisany przepis się zmarnował ;-).
A na przyszły rok Mitenki z brodą żłopiąca piwo (tyko pamiętaj, żeby rozłożyć folię, bo większość się rozlewa) :-))).
A ja mam takie swoje marzenie. Podobne do Mitenkowego. Odezwijcie się. Już słyszę to skrobanie pióra i tylko czekam, aż wciśniecie enter.
Czas dziwny, parę rzeczy jeszcze dziwniejsze. Moja młodzież mówi, że to niesamowite, że tak można. Nie używać skrótów, rozmawiać, szanować się nawzajem, uczyć się i wspierać w jakimś sensie. Być wspólnie. No cóż, mamy większą wprawę.
Zdrowia
Wy/raz, młodzież jest fajna! Tylko za rzadko to słyszy i sama o tym nie wie.
Ja tam wierzę w młodzież. Mam co prawda tylko dwie prywatne sztuki ale te sztuki mają znajomych i oni (ci znajomi) też są fajni.
Zrobiłam kapustę Kanionka :)
Już wiem o co chodziło z tym, żeby nie zjeść przed obiadem :D
Dotrwała do obiadu?
Dotrwała, bo zrobiłam cały kilogram ;)
No to zdrowych, słonecznych, ciepłych Świąt. Niech śniadanie smakuje, samopoczucie dopisuje, Poniedziałek niech będzie lany. Trzymajcie się cieplutko!!!
Spokojnych Świąt bez “napinki” tego Wam życzę.
Alleluja! I do przodu… 😊
Kozy kochane, Kanionku, Żonku spokojności i radości.
Wesołego zająca :)
Kanionku, Małyżonku, Kozy kochane- bądźcie zdrowi
Zdrowia, zdrowia, zdrowia… I spokoju :)
A ja tu siadam, rozbijam namiot i oglaszam strajk glodowy (co nie jest trudne, bo co tu jesc jak sera nie daja) I bede tu siedziec w nadziei, ze Kanionek w koncu wyjdzie na slonce, fotosynteze lub zdybie go w drodze do wychodka. Ktos sie przylaczy? Rozpalimy wirtualne ognisko I bedziemy spiewac albo klaskac pod jaworem?
Tobja sie dosiadam, mogę smętnie zawodzić . Serniki mazurek zjadłam mogę głodować. Do Kanionka słonko ślę w ilościach znaczących.
Ja! Po tym całym zajadaniu izolacji głodówka protestacyjna mi na dobre wyjdzie ;)
Kurcze, ja też tu siadam. No ile można wytrzymać bez Kanionka. Podlaski samogon przyniese i będziemy pić na smutno.
Nim senna noc
Chwyci nas moc-
no w pierścień swych uścisków
Ustami w pąk
Śpiewajmy w krąg
Walczyka przy ognisku
Walczyku, nieś
Ożywczą treść
Nucącym optymistom
Lżej krąży krew
Gdy płynie śpiew
Walczyka przy ognisku
-Jeremi Przybora “Walczyk przy ognisku”
Ania W. dawaj tego samogonu, to może zaśpiewam. Bo ja nawet po pijaku nie śpiewam ale dla Kanionka mogę. Tylko nie wiem czy go nie wystraszę.
To ja też do wirtualnego ogniska się przyłącze może Kanionek wyjdzie i pokaże nowe koziołki i kaczuszki. 🦆🦆🦆🦆🦆🐐🐐🐐🐐🐐🐐🐐🐐
Namiot rozbity, transparent naszykowany, śpiewać z taką nadzieją jak Mitenki mogę. Nielegalne zgromadzenie? Mniam :-). To znaczy nie mniam, bo bez sera. Que Sera, Sera…
To na drugą nóżkę:
hejże glujże
Kanionku, tak to leciało?????
O, nielegalne zgromadzenie… to i ja się przyłączę!
Ze śpiewaniem u mnie kiepsko, ale po kilku kielonkach jest mi wszystko jedno :)
(Kanionkowi może nie być, więc jest szansa, że wyjdzie nas uciszyć)
Marakasy – chekd
Tarabuka-chekd
Tamburynek – chekd
I sekcja rytmiczna jal ta lala
Hejże glujże…la la la
Aaaaa juz jest wiosna, aaaa dłuższe dnie,
Aaaa kwiaty rosną, aaaa głupie nie?
Ledwie się człowiek chwilę poizoluje od internetów i już imprezę przegapia!
Zostawiłyście mi trochę tego samogonu?
Hejże glujże na obie nóżki.
I oby z górki.
OOO, to za zdrowie cioci. Ciocia do karniaka!
Nie uchylam się ;)
Dziewczyny, samogonu u mnie ile dusza zapragnie, ja jestem z Podlasia :) :) :) Pijmy!
No to Kozy,
aby było
“hejże glujże!”
higieniczne
trzeba tylko się odkazić
Ania W. zaprasza ślicznie :-))
Do Kanionka! Na pochybel! izolacji Leśnej Zmory, również cioci co złym samym:-).
Miejsce już wybrane mamy.
Kaczce sery za wskazanie nam sposobu na Kanionka!
bo skubniemy przy ognisku trochę ciepła
trochę słońca
co obudzi nas nad ranem w a-legalnej komibracji…
Kapelusznik i Aliwar, i Olika z marakasem
umilą nam to wesele. Śpiewem, grą i swoim czasem.
Gospodyni wraz z Mitenki mam nadzieję, że zaśpiewa
i zatańczy z Anominem i wyrazem .
Ma chęć szczera!
Pozdrowienia Wam!
Z wy/razem ;-)
Bożuniu, no i jam w tej poezji! Dziękuję, dziękuję i stawiam wszystkim!
Ha! Wyraz – Mickiewicz czasów zarazy :D
Cudo!
O, Ciocia – jak zwykle w punkt!
Czemu tu nie ma… 👍 (lubię to)?
:))))))
Ania W. wierzę, moja teściowa z Podlasia. Jej brat tam mieszka. Jaki oni samogon robią…
Rozmarzyłam się.
wy/raz, dzięki, załapałam się do poezji! Znajduję się wielce wzruszoną.
@ Kapelusznik 68. Dzięki.
Oj, oj!! A nie mają jakiejś samotnej buteleczki? Albo u Ani W.? Może taka biedna, samotna błąka się i szuka towarzystwa?
W ogłoszeniach znaleziono niestety nie znalazłam ;-(
Wow!
Nikt nigdy wczesniej o mnie wiersza nie napisal!
Wzruszylam sie gleboko…
I ta wizja tanca z Kanionkiem … teraz to juz w ogole mi sie zachcialo…
Kocham tanczyc, a ze niezbyt umiem to nie bede krzyczec, zeby nie wystraszyc Kanionka ;-)
No i zostałam uwieczniona w poezji :-) ha to jeszcze głośniej – hejże glujże !!!
Może słonko wyjży, może Kanionek wyjży, albo Mały Żonek bedzie szedł ze śmieciami
O tak, mając w pamięci spuściznę po Cebulackich to ostatnie wydaje mi się bardzo prawdopodobne.
Jesteście Wielkie!
E tam, Wielkie, wystarczy wysokie. :P
Ja uwieczniona w poezji? I to obok Kanionka?
Się byłam wzruszyłam…
KANIONKU, WIDZIAŁAŚ?!?
Śpiewamy razem (razem z Wy/razem ;) – liczę na Twoje umiejętności, bo ja to tylko cienko potrafię…
Polejcie tego samogonu!
Mitenki – już nalewam!
oooo :) nielegalne zgromadzonko, super <3 Kochane jesteście
ja też się chwilę odizolowałam od neta, gdzie nie spojrzę tam korona, zasypują mnie memy, odezwy i inne takie…PRECZ Z KORONĄ
to z Wami też posiedzę i poleję se piwa, ktoś chce? wino też mam. I wódkę. I nalewki…Kurde chyba za dużo alkoholu w moim domu :)
Śpiewać też mogę, bo w sumie każdy może…
Kanionku, Małyżonku dajcie znak jakiś
Odezwijcie się, bo opróżnimy podlaskie spiżarnie z samogonu. A jak tak bez zakąski?
Czekamy na kąski :-).
to ja do wina dosiędę i tak bym serem przegryzała, a śpiew się po łące niesie: “wyjżysz, wyjżysz, wyyyyjżysz…” jak Potem kiedyś śpiewali
Kanionkuuu!! Hej hej!
Mały Żonkuuuu!!!
Kiedy co roku Kanionek zaczynał podbierać mleko koziołkom i sery robić? Pamiętacie?
Tego nie pamiętam, natomiast bardziej interesuje mnie, czemu Kanionek nie podbierze komputera Małemużonkowi i nie napisze do nas?
no właśnie!
Weźże, podbieżże ten komputer i coś skrobnij, Kanionku
proszę…
Mam nalewkę z pędów sosny, mogę komuś polać…
A na dwumiesięczny kaszel pomoże?
Jak masz inhalator, to sól zabłocka może trochę pomoże. Jak nie masz, to na zasadzie parówki zioła lub olejki udrażniające (to wyguglujesz), sól morska.
Robiłam różne eksperymenty, bo mam tak nawracające od kilku lat.
Do tej pory mam niestety obserwacje takie, że choćbym stanęła na głowie, to mija kiedy uzna za stosowne. W jednym roku nawet stwierdziłam, że samo przyszło, samo przejdzie. Przeszło, ale nie polecam tej metody. Bo komuś może nie przejść.
No to Buka, coby się chęć nie marnowała, polej!
A jak robisz? Bo niedługo do zbierania. Syrop robiłam, nalewki nie spotkałam.
Robię na dwa razy. najpierw pędy sosny (może być kosodrzewina :) ) zasypuję cukrem i czekam (słoik stoi w słońcu), aż puszczą sok. Sok/syrop zlewam i mam bez % dla dzieci na zimę (jeśli potrzeba). A to co zostało zalewam wódą i zostawiam i czekam (kilka miesięcy, w ciemnicy (słoik)). A potem przecedzam i mam mocno sosnową nalewkę. Niektórym ten aromat przeszkadza ją pić.
Oczywiście można od razu zalać wódą/spirytusem. Ale ja mam “dwa tłoczenia”, no bo ten bez % dla dzieci, a po odcedzeniu – trudno mi takie ładne słodkie pędy wyrzucić, więc stąd drugie parzenie wódką :)
Nalewka z sosny brzmi pysznie i zdrowotnie. Chętnie tez spróbuje 🍷
No, ze od tego spiewania to Kanionek jeszcze nie wyszedl, doprawdy! Ani dym z ogniska Kanionka nie wykurzyl? Spiewajmy glosniej! KUMBAYA MY LORD KUMBAYA! kaczka tez polewa. Likier truskawkowy o smaku syropu na kaszel!
Śpiewajmy!!! https://www.youtube.com/watch?v=OUOAdOFaY6c
Likier truskawkowy? Poproszę, tylko czemu o smaku syropu na kaszel?
Ale imprezka!!! A ja się zagapiłam i zamiast pić to szyję maseczki. Bo jak już mam zasłaniać twarz to niech to będzie coś ładniejszego niż ja.
Cześć Wszystkim!
Dołączyłabym do imprezki, ale moja nalewka porzeczkowa z roku 2018 to raczej kategoria słodycze niż alkohol. Przyjmujecie takie?
Słodycze z prądem! Czemu nie.
Dorzucam beczułki z likierem
Bedzie tego alkoholizowania, przerwa- dorzucam własnoręcznie pieczony chleb z pieczoną karkówką i ogórkiem kiszonym, trza se zapodać wartościowe kalorie :) proszę się częstować a później pijemy dalej ;)
HEJŻEGLUJŻE :) i raaazem
Karkówka, ogórek. To rozumiem. Ale srosum, na drugo nuszke muusi byś…
Śmietnasta nóżka, a rano do pracy… Kalorie koniecznie! Skoczę po buraczki, kiszoną kapuchę i domowy smalczyk.
Dorzuciłabym makowca, alem go zjadła. To poleję rokitnikówki, nalewki z róży i pigwówki. Osz Ty Karol! zapasy się kończą!
rozumi rozumi, ale podkład być musi, bo wątroby nam zdechną…szamaj chlebek nie marudź :) za to poleję śliwowicy, tyż własnej roboty :)
chlamy dalej, Kanionku chodź do nas <3
Dobrze mamo. ;P
Grzeczne dziecko :) no to masz na drugo nuszke <3
kuźwa w alkoholizm wpadniemy zanim Kanionek wylezie
https://youtu.be/W9K6VYr3JEI
Olinka, KLAASYKA!
Kanionka wypłosę, bo wiem, że mnie słyszyyy…
No to jak tak siedzimy se, to wyznam, że idę prostą drogą do weganizmu. Bo tak: wegetarianką zostałam a posunąć się dalej szkoda mi było, bo jak to tak bez serów i twarożków Kanionka, a i jajeczka od kurokezów pyszne som.
No… ale jak serów i serwatki nie ma…Kanionka ni widu ni słychu… to pójdę tą drogą, przecie nie jadam serów ze sklepu, bo zwyczajnie nie lubię. Nawet kawę pijam czarną. Żadne poświęcenie.
A na zagryzkę do nalewki mało alkoholowej upiekę se brownie z aquafabą.
Narka.
Aquafaba? Brzmi jak technika murarska.
Jakby Cię zapytali w Milionerach co to jest aquafaba, to wybierz odpowiedź: płyn, w którym gotowała się ciecierzyca. Otóż można to ubijać jak białko jajka. Co prawda mnie się nie udało zrobić bezy z aquafaby, ale wegański majonez to i owszem.
O rajuśku: aquafaba? Przecież to nie do wymówienia po samogonie! Dziewczyny, ja tu z nową dostawą procentów. Przecież my nie dla pijaństwa, tylko dla zdrowotności i w celu szlachetnym wywabienia Kanionka z dziury. KANION! KANION!KANION! W serialu z dziecięctwa (albo starożytności) pt. “Siedem życzeń” mówili jeszcze HATOR HATOR HATOR!
To chyba powinno pomóc…?
Jagoda, nigdy nie próbowałam tej metody z wodą z cieciorki, choć samą cieciorkę lubię. Ale i tak brzmi jakby tynkarz opowiadał jak wykończy ściany. :D
Aniu W. Nowej dostawy procentów nie odmówię. Cel wyższy. Trza się poświęcić.
I chyba zaśpiewać głośniej. Albo nasłać związanych kibiców RTS i ŁKS, wypuścić dopiero nad Kanionkiem. Tzn. dla własnego bezpieczeństwa nie rozwiązywać, ale knebel można wyjąć.
Wilow, alkoholizm powiadasz. To potem założymy własne koło AA.
Ania W. każde zaklęcie jest dobre jeżeli podziała. Próbuj dalej. :)
Właśnie pyknęło 0,5l komentarzy. Do alkoholizmu jeszcze daleko ;-)
Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek! Accio Kanionek!
Dobre, dobre! Widzę Cię jak wymachujesz pomponami. Nie wiem dlaczego taka wizualizacja ale nie potrafię już nic zmienić.
A to zaklęcie z “Harrego Pottera” :). Może pomoże :)
Tja, teraz jeszcze lecisz na miotle. ;)
Codziennie zaglądam z nadzieją, że Kanionek wreszcie wróci
zaglądam…zaglądam …i dupa blada, nie ma Kanionka :(
Kanionku kochany, my tu wszystkie tęsknimy, czekamy aż wyjrzysz ze swojego Rowu Marjańskiego i Twoja obecność, poczucie humoru i uśmiech rozjaśnią nam dni ( kuwa ale poezją zajechałam :) )
wyłaź albo podrzucimy Ci stado bezdomnych szczeniaczków
albo osiołka
myślę, że w imieniu wszystkich Kóz mogę powiedzieć- KOCHAMY CIĘ, WRACAJ
Małyżonku daj chociaż znać, że żyjecie
<3
Odbijam temat – Małyżonku chociaz ogłoszenie parafialne, że żyjecie (choć w ciemnej d… ) i my sobie tu dalej bedziemy czekać, dobijemy do 1000 komentarzy czy cóś, wysyłam mnóstwo wsparcia, sił i przytulam was i koziniec/psiniec/kaczyniec/kociniec/kurokeziniec do serducha ❤
Podbijam
Ja tak samo jak Willow, zaglądam, wyglądam, pohukuję hop, hop Kanionku!!! Ale nawet echo nie odpowiada. Kanionku kochany pokaż chociaż kopytko albo rózek wystaw, bo my tu z tęsknoty usychamy. No dobra, z tym usychaniem to przesadziłam, bo od tej kwarantanny to mi raczej przybywa. Od kwarantanny oczywiście, nie od zażerania nudy.
Pewnie że KOCHAMY ! czy bez miłości tęskniłybyśmy tak bardzo, że o alkoholizowaniu się nie wspomnę ?
Cześć wszystkim w niedzielne przedpołudnie.
Upiekłam ciasto czekoladowe bezglutenowe, a tęsknię za prawdziwym, takim z kremem, słodkim…
KANIONKU, ile koźląt przyszło na świat? Ile białych, ile herbacianych i ile laciatych? Jak się miewają koty i psy? Jak Ty się czujesz ? Pozdrawiam.
Koziobry :)
ja upiekłam chleb, ciągle piekę ostatnio, ale zaczęłam ćwiczyć, wiec toczę się jakby mniej :)
siedzę i obserwuję kota, który odkąd w kocim tv pojawiły się ptaki zaczyna przejawiać mordercze instynkty :) takie to kurduplowate a jak warczy i syczy :)
zaraz zakwitną jabłonie (już nieśmiałe kwiatki widać) to se przy kolejnej flaszeczce zaśpiewamy
https://www.youtube.com/watch?v=lOZv-HYWkmc
Kanionku moc uścisków i pozytywnej energii przesyłam <3
U mnie tez piekarnik chodzi częściej niż zwykle i tez mam wrażenie ze boczki mi rosną 😉 dziś zaplanowałam zacząć bieżni znowu używać … patrzę a tu nie jestem sama 😄 byle wytrwać w systematyczności …. kiedyś pamietam się zawzielam i to wcale nie jakoś wyczynowo koło pół godzinki raźnego chodu nie to ze biegania …. i efekt po paru tyg było fajnie widać. A jak miło usłyszeć wow jak ty schudłaś 😛. Mój mąż pare dni temu zaczął ćwiczyć z xboxem ale tam strasznie trzeba się namachać i naskakac to nie dla mnie . A na Kanionka czekam tez, może kiedyś się odezwie ….zaglądam tu pare razy dziennie . Fajnie że zawsze ktoś coś napisze, dobrze że jestescie dziewczyny 🤗
u mnie nie zawsze starcza zapału :( jak nie widzę efektów to mam w d…
Ale tym razem se powiedziałam, że nie da się w miesiąc zgubić tego nad czym pracowałam pół roku ;) i codziennie po porannej kawie, przed śniadaniem
https://www.youtube.com/watch?v=DYuw4f1c4xs
polecam, czas płynie szybko i można sobie powiedzieć-no zrobiłam coś dla siebie :)
Moja fobia społeczna trochę wyluzowała, w ciągu 2 mies tylko dwa razy byłam w mieście :), dobrze że na wsi mieszkam. W ogrodzie wiosna, drzewa kwitną jak szalone, lubczyk pięknie wylazł
Poza tym piekę chleby (własny zakwas swoje robi), gotuję i spożywam :)
mam nadzieję, ze w Kanionkowie wszyscy zdrowi
Kanionku dawaj, wracaj już i pokazuj nowe kózki
KOCHAMY CIĘ
Fajne te Twoje ćwiczenia może kiedyś spróbuje😉, u mnie tez swoje chlebki i kwitną drzewa tylko na deszcz czekamy ciagle ….i tez siedzimy prawie cały czas w domu tylko pracy więcej mam bo pół dnia dom w szkole się zamienia …
hmmm Kanionek co tam, jak się dzieje w czasie zarazy? zdrowiście? kurka wodna daj znać, bo się martwię
KANION! MAŁYŻONEK! WE NEED YOU!!!!!!!!!!!!!!! Wystarczy znak dymny, że jest ok.
Przyszedł mi do głowy okrutny plan, a jak byśmy zrobili zrzutkę na lekarza dla Kanionka, to może Kanionek by się poczuł zobowiązany jakby kasa wpłynęła na konto z dopiskiem na lekarza, żeby do niego pójść, teraz można też on line, dadzą e-recepte, więc następna zrzuta na leki 🤪 co myślicie? Za okrutne?
Pomysł bardzo dobry i wcale nie okrutny, trza Kanionka do kupy zebrać, bo jak to tak-najfajniejsze miejsce w sieci i tak ma zniknąć? wiem, że my tu jesteśmy ale bez Kanionka to już nie będzie Obora tylko bezpańskie Kozy-smutne i porzucone.
Pierwszy raz jest trudny, ale psychiatra czasem pomaga…i daje fajne tabsy :) W czasach korony może być trudniej ale chyba do załatwienia
Ja tak od kilku lat funkcjonuję , chociaż przyznaję, ze na emeryturze jest lepiej- chociaż lęki zostały to nie muszę nigdzie chodzić, spotykać się z ludźmi
To jak – kto ma i może wysyła do Kanionka z tytułem “na lekarza i piguły? Najwyżej nas zbanuje, że się wtrącamy
Ja to się boję, że coś w Kanionkowie jest źle bardzo, skoro nawet Małyżonek nie daje znaku :(
No właśnie ja też się tego obawiam, a do psychiatry można teraz on line, ja tam kocham mądrych psychiatrów i te ich tableteczki, uratowali mi dziecko 😃. Ja myślę że nawet dycha do koszyczka przy ilości kóz, spokojnie wystarczy na doktorów i magiczne tableteczki. To co Kozy, działamy?
Tylko trafić na mądrego lekarza, jakiejkolwiek specjalności…
Prywatnie nie jest tak źle, bo jest Znany lekarz i są opinie i od razu informacja czy można on line
Ja działam, jak mnie zbanują to trudno
Kocham Cię Kanionku, idź proszę do lekarza
Działamy, przepraszam za opóźnienie w reakcji, ale jestem tak zalatana, że nie mam kiedy taczek załadować. Jak nie dostanę urlopu na 1-2 dni zacznę pluć jadem.
Ania pisała, że te kolejki i inne ją odstręczają, i podejście lekarza. Wirtualnie można przeskoczyć pewne ograniczenia, może nawet oddzielić się trochę od sytuacji ja-lekarz, więc może warto.
Gdzieś mam wrażenie, że lipcowy wpis był znaczącym kamieniem w lawinie, poza przepracowaniem, stanem zdrowia, chęcią robienia wszystkiego jak najlepiej. Ale ja się nie znam.
@ Babo ago, jak nie puściłaś namiarów na swoich sprawdzonych, to puść Kanionkowi. Jak lekarze nauczą się wirtualnie, może stanie się to jakimś standardem np. ze względu na odległości.
Rozumiem też głosy, że nie wiemy co się dzieje, żeby nie wchodzić z kopytkami, ale jesteśmy tu, bo ktoś stworzył to miejsce. I jeśli możemy podziękować ingerując, zróbmy to. Rodzą się nowe kozy, czas płynie. Za chwilę mały żonek padnie, a jak niewielu mężczyzn nie poprosi o pomoc.
Zróbmy co możemy, bo robimy to również dla zwierząt. Rodzą się, wymagają opieki, starzeją się, trzeba dostosować ilość zwierząt do możliwości, które zmniejszyły się o połowę. Za moment, trzeba będzie dostosować do finansów, bo nie wiem czy jedna osoba ogarnie wszystko i będzie wyrabiać sery i wysyłać je z uśmiechem na ustach trzecią nogą pisząc bloga, żeby zarobić na utrzymanie zwierząt.
Ingerujmy, bo za pół roku może to być spalona pustynia z dwojgiem załamanych ludzi i z umierającymi zwierzakami. Pamiętacie tu link do wielożonatego? On zaniedbał. Tu, myślę raczej zaniedbają siebie właściciele, co finalnie da ten sam skutek.
W pracy ktoś powiedział, że dziś noc czarownic. Czarujmy!
Wy/raz, czy Ty masz jakąś wiedzę o sytuacji w Kanionkowie, której my nie posiadamy?
Wlasnie?
Bo teraz to juz sie naprawde przestraszylam:(
Dobra, to wysyłam pieniążka, faktycznie na coś się zawsze przyda, i linka do świetnej terapeutki. Dziewczyna ma dar i ogromną wiedzę, na pewno doradzi, wytłumaczy i da namiary na lekarza. Polecam każdemu kto potrzebuje, bo to wielokrotnie sprawdzona osoba.
https://www.znanylekarz.pl/malgorzata-szymanska-2/psycholog-seksuolog-psychoterapeuta/wejherowo
Wy/raz.
Wybacz, jeśli będę niemiła, ale teraz to już grubo pojechałaś. Stawiasz tezy nie powiem skąd wyjęte, a ludzie gotowi są przyjąć je za pewnik, bo przecież brzmisz przekonująco, a do tego korespondowałaś z moim mężem, więc “może faktycznie coś wiesz”.
Jak więc jest, Wy/raz? Wiesz coś, czy nie wiesz? A jeśli nie wiesz, to na jakiej podstawie snujesz wizje rodem z horrorów?
“Za chwilę mały żonek padnie, a jak niewielu mężczyzn nie poprosi o pomoc” – :D :D :D
Bądź pewna, że jeśli ktoś tu kiedyś padnie, to nie Mały Żonek.
“Ingerujmy, bo za pół roku może to być spalona pustynia z dwojgiem załamanych ludzi i z umierającymi zwierzakami” – wiesz co? To zdanie jest jak strzał w pysk. Nie wiem, kim jest “wielożonaty”, ale chcę zapytać kim TY jesteś, żeby stawiać takie tezy? Wiedz, że gdyby doszło do jakiejś dramatycznej sytuacji bez wyjścia, to najpierw oddałabym zwierzęta, co do jednego, w dobre ręce, a dopiero potem poszła się jebnąć z mostu. Jestem pewna, że mój mąż zrobiłby to samo. Żadne z nas nie patrzyłoby bezradnie, jak ostatni debil, na głód czy inne cierpienie zwierząt, patrząc w niebo i czekając wuj wie na co.
A teraz, zanim krew mnie zaleje (i będę musiała oddać zwierzęta i jebnąć się z mostu), kilka słów wyjaśnienia.
Powody mojego zimowego milczenia nie były sprawą publiczną (ani też “sprawą dla doktora”, ale dziękuję za diagnozy przez internet, płynące z dobrego serca), a sprawą między mną a małżonkiem, i kosztowało mnie ogrom silnej woli, żeby to milczenie zachować i nie opublikować tych komentarzy, które chwilami cisnęły mi się na ręce.
Przez ponad pięć lat pisałam dla Was bajkę, choć – jak to śpiewał Roman K. – rajów nie ma. Zawsze trafi się gorzkie jabłuszko, które lepiej przegryźć, przełknąć i przetrawić w samotności. Ja miałam w tym roku ciężką niestrawność, ale wciąż uważam, że lepsze to, niż publiczna biegunka.
Od ponad dwóch miesięcy, iście kaczyńskim dekretem Małego Żonka, nie mam już możliwości zalogowania się do bloga, robienia wpisów, wrzucania zdjęć, ani nawet poprawienia głupiej literówki, ale mogę, jak mi Pan Dyrektor wyjaśnił, komentować. Dlaczego nie komentowałam? Bo miałam dwa wyjścia: udawać, że jest słodko i nie dzieje się nic, albo… publiczna biegunka.
Wybrałam milczenie, bo na udawanie najwyraźniej jestem zbyt cienka, i czekałam. Dwa miesiące temu powiedziałam małżonkowi dokładnie, jak się poczułam z jego decyzją (ośmieszona i upokorzona). Od tego czasu pracujemy razem, jeździmy do miasta, jemy obiadki, rozmawiamy o tym i owym, i niby wszystko jest OK, tylko… tak jakby nie jest.
Od dwóch miesięcy ani słowa o blogu. Ani w domu, ani tutaj, do Was.
Przez te wszystkie lata ani jednego złego słowa nie napisałam o moim mężu, bynajmniej nie dlatego, że jest święty. I nadal nie zamierzam. Liczyłam na to, że przepracujemy wszystko między sobą, i że moje uczucia względem dymisji z mojego własnego bloga zostaną uszanowane (albo chociaż zrozumiane – po piętnastu latach małżeństwa), ale nie. Okazuje się, że jak będę grzeczna i będę pisać Wam ładne komcie na blogu, to dostanę hasło, a jak nie, to nie.
Nie będę udawać, ani prosić o łaskę. Mały Żonek wie, co mam do niego, zna na pamięć wszystkie moje pretensje, żale, bóle i wyrzuty. Więcej nie napiszę, bo miało nie być publicznej biegunki.
Co będzie dalej? Nie wiem. Czy kiedyś będzie tak, jak dawniej? Nie sądzę. Dawniej byłam tu “u siebie”. Teraz wiem, że w każdej chwili można mnie wystawić za drzwi, postawić do kąta i zabrać zabawki.
Chciałam tylko Was prosić o jedno – przestańcie snuć wizje o zdychających zwierzętach, bo mnie szlag trafi.
K.
No to ufff, Kanionku, dalas glos:)
Nie wnerwiaj sie na nas, ludzie “z troski” robia rozne glupie rzeczy, a juz szczegolnie, gdy gubia sie w domyslach.
Ten blog to jest bezapelacyjnie Twoje dzielo.. I zadna Derekcja tego nie zmieni. A kody, to se moze Derekcja ….;)
Tak ze ten. Ja jestem, wbrew Twojemu wkurwowi, troche uspokojona ;)
Trzymam kciuki za rozejm. A z czasem za pelen pokoj miedzy Wami.
Roboty pewnie macie huk.
Zdrowia i niech sie naprostuje, co sie spieprzylo.
Kanionku, bardzo Cie lubie.
Przeczytalam co napisalam i spiesze z poprawka: ten blog to TY. Bez Ciebie go nie ma. I jesli z jakiegos powodu chcialas (chcesz?) go wysadzic w kosmos, to jest to Twoje prawo. Pisze to z zalem, bo przywiazalam sie do tego miejsca.
Ale moze jeszcze zmienisz decyzje?
Kanionku,
Jeśli wysnułam jakieś błędne wnioski, to tylko dlatego, że nie dajesz znaku życia. Wspominałaś, że nie jest dobrze, a przecież jakby było dobrze byś się odezwała, choć krzyknęła żyję!
Ponieważ wiem, że zawsze się starasz jak umiesz i możesz najlepiej, założyłam, że gdybyś mogła, tobyś coś powiedziała. I, że nie jest to kwestia złej woli tylko czynników zewnętrznych.
Z małym żonkiem kontaktowałam się w sumie w sprawach związanych z kalendarzem, na pytania co się dzieję z reguły nie odpowiadał.
Chciałam dobrze, przestanę snuć wizję, które podsuwała mi wyobraźnia. A była w tym zakresie uparta.
Przepraszam Cię Kanionku, nie obrażanie było moją intencją, nie wciskanie buta w drzwi. Po prostu tęsknię za Tobą i martwie się. Brakuje mi Ciebie.
Dobry psychiatra jest super, ale żeby się skutecznie leczyć, trzeba tego chcieć. Jeśli tylko Kanionek da mikro sygnał, że chce – dorzucę się z chęcią. Ale wobec tak długiej ciszy, nie wiemy co się dzieje.
Są tu osoby, które mają numer do Kanionka i często rozmawiają w sprawach serowych lub nie serowych. Może tą drogą?
Ciociasamozlo pewnie cos wie, ale skoro nic tu nie pisze, to pewnie ma powod.
W tym sensie powod, ze Kanionek ma jednak swoja prywatnosc.
I choc tu Obora, to jednak z kopytkami wchodzic Kanionkom nie mozemy…
No wiem, że nie możemy…ale serce mnie boli, że Kanionkowi tak długo jest tak żle
no cóż, piszmy po prostu co u nas słychać, to miejsce jest za fajne, żeby nic się tu nie działo :)
u mnie dziś zmiana pogody, zimno jak diabli i słońca niet, może będzie padać:) na razie taka mała mżaweczka ale jest szansa :)
buziaki i miłego dnia wszystkim
No właśnie zróbmy tu jasny zakatel dla Kanionka żeby jak sie wychyli mial słoneczna polanke pelna radosnych Kóz z obory i spoza. U mnie dzis mży i kropi, czekam na kapuśniaczek 😎 mężem trawę wysiałam na wieczory mam porto i poczytuje Malego Wilczka bo syn mi pożycza w miłosierdziu swoim ( ale wydziela po 1 tomie). Trzymcie sie Kozy i pamiętajcie Nic na siłę 🌞
Ja na poprawę humoru polecam
do czytania – serię Dożywocie (przecudna książka, ale trza lubić fantasy) oraz Projekt Rosie ( geniuszem nie jestem, ale ileż cech głównego bohatera w sobie odnajduję, to szok)
do oglądania – serial Big Bang Theory
do jedzenia – bajecznie proste i smaczne ciasto z jabłkami ( ja ze słodkimi wypiekami nie bardzo się lubię ale to wychodzi zawsze )-to dla J. zwykle piekę, bo staram się zrzucić trochę jesienno-zimowej powierzchni erotycznej ;)
Zdrowia i słońca <3
Powierzchnia Erotyczna! To u pań. A u panów – kaloryfer w otulinie zimowej.
Dzieki Kanionku za wpis.
Takie zycie, kazdy z nas ma swoje sprawy, ktore niekoniecznie chce dzielic z innymi.
Trzymaj(cie) sie boz to juz maj mamy
A jakbysmy my tu mogli w jakis sposob pomoc – to pisz, chocby jako Krapionek – tez ladnie :)
Kanionku, bardzo dziękuję za odzew. Nawet taka wiadomość jest lepsza od żadnej wiadomości. Żadna wiadomość to puste i często błędna domysły. Choć to niewiele to myślę o Tobie i całej menażerii nieustająco i ciepło. Powodzenia!