Co było, a nie jest, czyli makaron w czasach zarazy

Podobno nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, i w sumie to nie wiem, bo z rzeką jeszcze nie próbowałam, ale mogę Państwu powiedzieć, że jeśli chodzi o bagienko, to można wchodzić nie tylko dwa razy, ale tyle, ile się tylko zechce. Nikt tego nie sprawdza, nie wlepia mandatów, można wchodzić, brodzić, taplać się i zanurzać po wielokroć.

Druga rewelacja, o której mogli Państwo nie wiedzieć – jeśli człowiek wstaje rano i czuje się jak z krzyża zdjęty, to wcale nie musi oznaczać, że jest święty. Może być równie dobrze co innego, co też rymuje się ze “zdjęty” i święty”, no ale ja tego nie powiem, a Wy się na pewno nie domyślicie.

Na wstępie krótkie wyjaśnienie odnośnie tego, co w dzisiejszym odcinku: otóż w połowie listopada napisałam dla Was połowę notki, której nie opublikowałam. W połowie grudnia musiałam ją trochę zaktualizować, po to, by znów jej nie opublikować. Pod koniec stycznia już prawie ją umieściłam na blogu. Co było później – okryjmy złotą zasłoną milczenia. Teraz mamy prawie połowę maja i nie będę ściemniać, że chwilowego przebłysku poczytalności wystarczy mi na tyle, żeby znowu tę notkę przerabiać, więc – uwaga, bo nie będę powtarzać – TO JEST NOTKA LISTOPADOWO-GRUDNIOWA i lepszej nie będzie (ale nawet nie ma co marudzić, bo do dzisiejszej aury za oknem notka listopadowo-grudniowa pasuje jak w pysk dał, teraz mamy zero stopni, a w nocy ma nawet padać śnieg, hej kolęda, kolęda!).

***

Ja tam nic nie chcę mówić, ale zaczynam rozumieć Policję. W tym sensie, że wiecie – mówi się, że Policja jest zawsze o krok za przestępcami, że nie nadąża za technologią i tak dalej. No ja się wcale nie dziwię, za ludźmi nie trafisz!

Powiem tak. Każdego roku wzrasta zapotrzebowanie na sery długodojrzewające, a ja, jak ta Policja, staram się być o krok przed Wami, ale jakimś cudem zawsze zostaję z tyłu. W tym roku byłam taka sprytna, taka zapobiegliwa i taka przewidująca, że zrobiłam dwa razy tyle sera, co w roku ubiegłym, a do tego trochę nowości, żeby nie było, że w mojej piwnicy wieje nudą, a Wy jedliście już wszystko. No i co? No i piszę na blogu, że słuchajcie, zrobiłam trochę sera, czerwonego, zielonego, i w paski, i że jeśli ktoś ma ochotę, to zapraszam, tylko na spokojnie, bo przecież dla wszystkich wystarczy. I sobie idę spać cała zadowolona, jak to niemowlę po herbatce z suszonego kopru, rano otwieram maila, a tam SZUUUUU! Tornado zamówień zwiało mi włosy z głowy, urwało rękaw od koszuli i chyba nawet jakieś obrażenia wewnętrzne mam! I jak ja teraz wyglądam? No jak ta Policja w polonezie na korbę.

Drzwi do piwnicy nie zamykały się przez trzy tygodnie, nietoperz wkurwiony, pająki zestresowane, że może to komornik, że może lepiej zwijać pajęczynę i wyjechać w Bieszczady, a Wam w zamawianiu serów nie przeszkadzał nawet fakt, że niektóre były wielką zagadką, jak ten szałwiowy Derby – nikt, włącznie ze mną, nie wiedział jak on smakuje, ale “daj mi tego Derby natychmiast, bo mam chorą wiewiórkę, legitymację kombatanta, i medal honorowy z Biegu Na Przełaj Kozia Wólka 1986, w kategorii senior z astmą”. No więc po pierwsze – jak tu odmówić, a po drugie – jeśli to nie jest wysoki poziom zaufania społecznego, to ja nie wiem, co nim jest.

No a ponieważ zamawialiście Derby, i absolutnie nic już z niego nie zostało, to teraz Wam powiem jak on smakuje. Otóż, ku mojemu zaskoczeniu, jest mało szałwiowy (a ja nie przepadam za szałwią, bo jest gorzka). Jego aromat jest bardzo przyjemny, orzeźwiająco ziołowy, coś jak ziołowa pasta do zębów (umie się w te marketingi, co?), a smak przede wszystkim serowy. Dopiero gdzieś tam z tyłu, jak ta chytra baba z Radomia, wyciąga do nas nieśmiało rękę delikatny posmak zielska, z prośbą o uznanie. Jako przeciwniczka stosowania na ludzkim organizmie szałwii i gorzkich herbat ziołowych mogę więc z czystym sumieniem polecić ten ser, bo jest dość oryginalny z wyglądu, a nieagresywny w smaku. Polecić W PRZYSZŁYM ROKU, znaczy się, bo przysięgam, że już tego sera NIE MA.

Nie pytaliście nawet o Lancashire, bo zapomniałam o nim napisać na blogu, a i tak się sprzedał (jak fanty z Cojakowni – wkładasz rękę i nie wiesz co wyciągniesz, ale wiesz, że tego chcesz). Na szczęście zrobiłam go dwa razy, więc już piszę, czym jest Lancashire (oprócz tego, że hrabstwem w północno-zachodniej Anglii) – zwarty, bardzo smaczny, skromnie dziurkowany, bardzo serowy, ale nie śmierdziel – mogę polecić każdemu, bo smak jest taki właśnie dla każdego: serowy, ale niekozi, niezmącony dodatkami, po prostu ser ideał.

Ale to wszystko już NIEWAŻNE, bo już nie ma co zamawiać! NIE MA. Koniec. Dziękujemy i zapraszamy ponownie, jakoś w maju 2020r. Świeżych też już nie będzie, ani wędzonych, ani w ogóle żadnych, bo zamówiliście tyle z wyprzedzeniem, że teraz wyciskamy z kóz ostatnie krople mleka, żeby tym zamówieniom sprostać, a za tydzień oficjalnie zamykamy sezon. MOŻE zostanie trochę szwajcara, ale to tylko BYĆ MOŻE, i wtedy Wam o tym napiszę.

Mam dla Was za to filmy z kaczuszkami (od lipca do października – chyba żadnego jeszcze nie widzieliście, nie mam pojęcia dlaczego) oraz z kozami (nawet świeży, bo z grudnia).



Na drugi dzień nie tylko pogoda się popsuła, ale i nasza pralka. Tak, znowu. I tym razem to już całkiem na śmierć.

Mały Żonek chciał być twardy jak Roman Bratny i podjąć się kolejnej reanimacji trupa, ale tym razem się poddał, albowiem wyrobiło się w pralce jakieś gniazdo łożyska, które jest integralną częścią obudowy, i on chciał nawet kupić całą obudowę, ale się okazało, że już ich nie sprzedają. Do nowszych modeli tej pralki to tak, ale do naszej już nie, bo jest starsza niż węgiel. Co i tak wydaje mi się dziwne, bo węgiel nadal można kupić, choćby nie wiem jak stary, a tej obudowy już nie. (Kanionków też już nie robią takich jak dawniej, i w ogóle wszystko schodzi na psy, oprócz psów oczywiście. Psy schodzą jedynie z łóżka na podłogę, a i to tylko wtedy, gdy już naprawdę muszą się napić). Takie życie, taki świat.

No więc musimy kupić nową pralkę, i tym samym kwestię prezentów na święta mamy tak jakby z głowy – Mały Żonek kupi mi połowę pralki, a ja jemu drugą, i to będą nasze najdroższe prezenty świąteczne odkąd tu zamieszkaliśmy, więc TAK JAKBY powinniśmy się cieszyć, prawda? A że wczoraj był 6 grudnia, to i kurczaki chciały nam zrobić prezent mikołajkowy, i pokazały Kanionkowi, gdzie są te wszystkie jajka, których ostatnio tak szukał. A szukał, bo od dwóch tygodni chodzi nam po głowie sałatka warzywna, taka wiecie, świąteczna właśnie, no i wszystkie składniki w domu są, tylko tych jajek jak na lekarstwo. Ponad dwadzieścia kur, a w kurniku jedno jajko na trzy dni. Nie że jedno na kurę co trzy dni, tylko OGÓŁEM jedno. Raz na trzy dni. No więc wczoraj właśnie dostałam resztę tych jajek. Sto osiemdziesiąt siedem sztuk (słownie: STO OSIEMDZIESIĄT SIEDEM), skitrane w dołku osłoniętym wysoką trawą, pod wschodnią częścią ogrodzenia podwórka.

Tu jest tylko około 100 sztuk, bo resztę musiałam poddać procesowi kasacji in situ, albowiem już po ich masie było czuć, że okres ich świetności minął dawno temu, pewnie gdzieś w okolicach września. Te, które zabrałam, to też jajka niespodzianki, bo przecież pieczątek z datą nie mają, więc jutro będę się bawić w Kopciuszka – każde jajko trzeba rozbić, powąchać, i te dobre wlać do jednej miseczki, a te złe do drugiej miseczki (i nie zemdleć nad tą drugą miseczką), i wtedy te dobre usmażyć i dać psom (Cykan się ucieszy!), bo przecież my sami nie zjemy jajecznicy z – dajmy na to – pięćdziesięciu jaj, a ugotować do sałatki to się ich po rozbiciu nie da.

Pewnie zaraz zapytacie, jakim cudem psy tych jajek nie znalazły, więc już mówię, że jajka były po drugiej stronie ogrodzenia, bo tak to właśnie jest z tymi kurczakami Ninja – same nie zeżrą, drugiemu nie dadzą, ale do ziarek to pierwsze lecą. I jeszcze żeby Kanionkowi krwi napsuć, to też pierwsze. Ja już sto razy mówiłam małżonkowi, że te kurczaki nie powinny latać, a on na to, że gdyby nie latały, to nie byłyby sobą. To ja mu mówię, że gdybym ja chciała być sobą, to nawet z łóżka bym nie wychodziła, i że to nie ma w życiu tak dobrze, żeby każdy mógł być sobą kiedy mu się żywnie podoba, no ale do niego w sprawie kurczaków gadać to jak zepsutym jajkiem o ścianę.

Aha, i jeszcze kozy zdemolowały jeden paśnik w Dwójce (wyrwany ze ściany, połamany i zdeptany; małżonek mówi, że tam nie kołki rozporowe są potrzebne, tylko pistolet ubojowy), oraz jeden w Jedynce (ten już tylko połamany).

Słowo daję – kozy gdyby mogły, głosowałyby na Kononowicza (“i żeby nie było niczego”). Żółte chyba też, bo po tym, jak Mając wyżarł nam plastikowe panele przy drzwiach wejściowych, żółty pies zabrał się za obgryzanie farby z tych drzwi:

Kilka dni później awarii uległ hydrofor w piwnicy (to już trzeci, a może czwarty w historii), dzięki czemu mieliśmy trzy dni jak na biwaku, czyli bez bieżącej wody, a w międzyczasie Żółte wykopało spod ziemi kawałek instalacji odprowadzającej deszczówkę do stawu i rozszarpało na strzępy, dzięki czemu mieliśmy błotne SPA na podwórku (bo akurat, jakżeby inaczej, padało ulewnie), a na deser wysypało się łożysko w lewym przednim kole samochodu, dzięki czemu Mały Żonek miał zapewnione upojne godziny z latarką czołową i walizką narzędzi w dwustopniowym mrozie, podczas gdy Kanionek wydrapywał resztki zapasów żywności z dna zamrażarki. Co mi właśnie przypomniało, że miałam Wam podać przepis na chiński makaron “na winie”!

Moja wrześniowa wersja tego dania mogłaby się nazywać “makaronem chińskiego żniwiarza”, bowiem znalazło się w nim wszystko, co akurat miałam po sierpniowych zbiorach: fioletowa marchewka (z nasion, które dawno temu przysłała mi Zeroerhaplus), liść ozdobnego kalafiora (też z nasion od Zeroerha – to były kalafiorki w kolorze zielonym, w kształcie stożka; do makaronu został mi jeden liść, bo resztę dałam kaczuszkom), natka pietruszki (dużo natki), cukinia, szczypiorek (cały pęczek), fasolka szparagowa, pieczarki, groszek zielony, pomidor, papryka, czosnek! i pewnie coś jeszcze. W oryginalnym przepisie, który pamiętam jak przez mgłę, była na pewno nać kolendry – u nas niezwykle rzadko wykorzystywana w kuchni, ale w przyszłym roku zamierzam posiać kolendrę i ją wykorzystać (posiałam! Smakuje jak mydło).

Oprócz warzyw, w wersji niewege, w makaronie po chińsku powinno się znaleźć również jakieś mięso. Może to być kurczak, albo wieprzowina (w wersji de luxe np. polędwiczka). Mięso należy pokroić w cienkie paski.

Co jeszcze – oczywiście makaron. Idealny byłby japoński makaron soba, ale w naszej części warmińskiego zadupia jest on nie do zdobycia, no i jest stosunkowo drogi, więc ja używam chińskiego makaronu ryżowego wstążki, i też jest dobrze. Ostatnio kupiłam taki, którego się nie gotuje, tylko zalewa wrzątkiem i odstawia na bodajże trzy minuty, i to był strzał w dziesiątkę (bo zdarzało mi się już rozgotować makaron ryżowy), ale za Chiny nie pamiętam gdzie go kupiłam, ani jak się nazywał. Myślę, że Wy nie będziecie mieli tego problemu.

Ze składników absolutnie niezbędnych mamy jeszcze: sos sojowy (koniecznie ciemny i gęsty), sok z limetki (może być cytryna), no i odrobina suszonego imbiru (chyba że macie świeży w lodówce, to może być świeży utarty na drobnych oczkach). No i miód. Nie próbowałam zastąpić go cukrem, więc nie wiem, ale może też wyjdzie dobrze.

Nie dajemy soli, ponieważ sos sojowy jest słony jak diabli, ani pieprzu, bo od regulowania pikantności potrawy mamy imbir. Miodu, sosu sojowego i imbiru zawsze możemy dodać więcej na końcu, więc nie przesadzamy z ilością w trakcie smażenia potrawy.

Aha, prawdziwy Chińczyk smażyłby to wszystko na oleju sezamowym, ale ja smażę na słonecznikowym lub rzepakowym. Pamiętajcie, że nie każdy olej sezamowy nadaje się do smażenia – niektóre wersje są przeznaczone tylko do spożywania na zimno, np. w sałatkach, więc jeśli zdecydujecie się na sezamowy, to najpierw przeczytajcie co tam producent sugeruje na etykiecie. Jeśli akurat macie w domu tylko olej sezamowy “na zimno”, to makaron usmażcie na innym, a sezamowym polejcie potrawę gdy lekko ostygnie, dla dodania aromatu.

No i co tu dużo gadać? Warzywa, tak jak mięso, kroi się w cienkie paski lub plasterki, i smaży się. W głębokiej patelni, szybko i krótko, czyli na dużym płomieniu, mieszając jak szatan, żeby się nie przypalało. Najpierw idzie mięso (malutkie kawałki, najlepiej paski), potem warzywa twarde, jak marchewka, kalafior, fasolka. Potem papryka, pieczarki, cukinia, groszek i/lub kukurydza, opcjonalnie pomidor (no nie zimą, bo co to za pomidory teraz?), nie zapominajcie o mieszaniu (lub odpowiednim podrzucaniu patelnią, jeśli umiecie), już możecie polać zawartość patelni sosem sojowym i dodać łyżkę lub dwie miodu, na końcu wrzucić posiekany czosnek i co tam akurat macie z zieleniny: natkę pietruszki, szczypior, może być nawet zielona część pora, drobno posiekana, czy tam w paski jakieś pocięta (idealna byłaby kolendra, ale kto ma w domu zielsko kolendry, niech pierwszy rzuci doniczką), na to wszystko wyciskacie sok z połowy limetki lub cytryny i sypiecie szczyptę imbiru, no i w końcu makaron! Ugotowany oczywiście, przestudzony, a potem podsmażony z sosem sojowym na osobnej patelni i wtedy dopiero domieszany do reszty tego chińskiego bałaganu. (Uwaga z roku 2020 – nietoperza nie dodajemy!).

Co do szczypiorku zimą, to problemu nie ma: w każdej lodówce znajdzie się taka cebula, której już tęskno do wiosny i wypuszcza zielone czujki, więc taką cebulę wtykamy w doniczkę z kaktusem, czy inną paprotką, i samo jedzie:

Proporcje? Na oko i zdrowy rozsądek. Lepiej mieć za dużą patelnię, niż żeby się z małej wykitrało wszystko na kuchenkę podczas energicznego mieszania. Jakie warzywa dodacie, będzie dobrze. Pieczarki są też tylko opcją, nie koniecznością. Makaron, mięso, warzywa – to wszystko i tak mniej lub bardziej powinno przejść smakiem i aromatem sosu sojowego, miodu, limetki i imbiru. Jak już pisałam wcześniej – na końcu można sobie danie dosmaczyć wedle gustu – jeśli jest za mało słone, to lejemy sosu sojowego, jeśli przesłodziliśmy, to łamiemy ten smak sokiem z limetki lub cytryny. Jeśli danie wydaje nam się za mało chińskie, to można je dosmaczyć gotową mieszanką przypraw (pełno tego w sklepach), tylko trzeba pamiętać, że te gotowce zawsze zawierają sól.

Tu zdjęcia z wrześniowej wersji mojego makaronu:

To była wersja na bogato, bo było lato, ale w listopadzie też go robiłam, bez pomidora i liści kalafiora, na pewno z marchewką, groszkiem mrożonym, resztkami cukinii, zwykłą kapustą, papryką, porem, cebulą i mrożoną natką pietruszki, no i pieczarkami. W ogóle to jest takie danie a la bigos – prawie wszystko można do niego wrzucić, pamiętając o składnikach niezbędnych, i zawsze wyjdzie w kopytko. Tylko smażyć trzeba umieć, żeby nie rozgotować wszystkiego na ciapę, ale to też przychodzi z doświadczeniem. A jak mi się nie chce marchewki w cieniutkie słupki kroić nożem, to robię ją w takie cieniutkie wstążki przy pomocy obieraka do warzyw.

(A tu makaron już z czasów zarazy):

Od samego pisania robię się głodna, ale zanim pójdę sobie zrobić kromkę z chlebem, to jeszcze arbuzik, bo obiecałam. Arbuzik, całe dwie sadzonki, przez pierwsze dwa miesiące stał w miejscu jak zaczarowany – nie pomogły zastrzyki, recenzje, ni pomniki, ni podlewanie i czułe przemawianie. Upał w czerwcu – źle. Zimno w lipcu – też źle. No to jak nie, to nie. W sierpniu sadzonki osiągnęły długość około pół metra, a potem nagle… Rozrosły się jak zmutowana ośmiornica, pokryły powierzchnię dziesięciu metrów kwadratowych, i zaczęły produkować owoce wielkości agrestu. No nie powiem, uśmiałam się. A we wrześniu przecierałam oczy ze zdumienia! Jeden z arbuzów ważył 7 kg, drugi niecałe 5. To jest, proszę Państwa, bardzo dużo arbuza, jak na jedną osobę:

I przez prawie dwa tygodnie leżały sobie na parapecie, bo nie miałam odwagi ich otworzyć (“Pewnie niedojrzałe i niesmaczne, a tak to przynajmniej mam złudzenie, że wyhodowałam porządne arbuzy, i chociaż oko nacieszę”).

Ale w końcu pękłam:

Ten bladoróżowy kolor jest mylący! Nie znam się na odmianach arbuza, w sklepach zawsze widziałam tylko takie ciemnoczerwone w środku, a tu się okazuje, że arbuz może być różowy, soczysty i słodki. Żarłam je grzecznie przez tydzień, a drugi tydzień siedziałam w toalecie, bo to się nawet nie opłaca wychodzić, gdy człowiek sika jak fontanna Neptuna na gdańskiej starówce (jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak dobrze nawodniona), i w przyszłym roku też chcę mieć arbuzy.

 

PS. I niewiele brakowało, a wrzuciłabym Wam film o czosnku, z moim zwyczajowym przynudzaniem, że “a patrzcie, jaka luźna ziemia, jak to się ładnie wyciąga”, i że ściółka, i że liści nie wyrzucać, i w ogóle. I kogo to obchodzi, Kanionek? Ja już samej siebie słuchać nie mogę. Rok w rok opowiadam Wam i pokazuję ciągle to samo, tylko jestem coraz starsza, coraz bardziej niewyraźnie mówię, zaczynam zdania od “yyyy”, szukam słów, które kiedyś znałam… Niecałe dziesięć lat na odludziu, i chyba zaczęła się na dobre moja osobista, życiowa przemiana. W ZIEMNIAKA. No to yyy, yyyyyyyyyyyyy, yy – yyy Państwu.

***

Dopisek styczniowy: NO WIĘC TO BYŁO DAWNO TEMU. A teraz jestem w próżni. I już wiem, że nie zamieniam się w ziemniaka, tylko w hikikomori. Z tą różnicą, że ja jeszcze nie sikam do słoika, no i muszę codziennie wyjść do zwierząt (ziarka i woda dla drobiów, siano i czasem ziarka dla kozów, kulki i woda dla psów i kotów), ale dalej niż kubeł na śmieci nie byłam od sześciu tygodni. Nikt mi też nie gotuje i nie zostawia talerzyka pod drzwiami, co tylko dowodzi, jak daleko nam jeszcze do wysokorozwiniętej cywilizacji japońskiej, ale nie szkodzi. Jak mam lepszy dzień, to coś jem, a jak nie, to nie. I tak nic mi nie smakuje. Może dlatego, że wykańczam resztki zapasów z zamrażarki, więc mam do wyboru: kotlety mielone z rozmrożonym chlebem, kotlety z frytkami z listopada, albo norweskie lefse z surówką z lekko zwiędłej kapusty, która udaje coleslaw. Lefse? Też mam zamrożone. Zrobiłam, gdy jeszcze miałam kubki smakowe, ale już nieco ograniczony asortyment. Potrzeba do nich ziemniaka, mąki, odrobinę masła, soli i cukru, trochę mleka, no i sporo czasu, a tego akurat miałam w nadmiarze.

Niezłe, ale czasochłonne, i trzeba utrafić z konsystencją ciasta, a to też zależy od ziemniaków, więc moje lefse były w smaku trochę za mało ziemniaczane, ciut za bardzo mączne, za to z wyraźną nutą wkurwienia.

A jeśli Wy też macie w domu akurat głównie mąkę i wodę, to możecie sobie zrobić czosnkowy chlebek naan:

Z braku pieca typu tandoor smażyłam moje na wściekle rozgrzanej patelni (smród palonej mąki o trzeciej nad ranem – bezcenny).

Czosnek najlepiej rozgnieść i dodać do masła, którym te zapchajmordy posmarujemy jeszcze na gorąco. Pietruszkę też. Z czym to się je? Zależy co akurat macie w lodówce – może być z mięsem na zimno i surówką. Ja swoje jadłam z depresją i uczuciem porażki. Na drugi dzień odgrzałam je sobie na patelni, z odrobiną żalu, rozgoryczenia, zniechęcenia, bezsilności i gniewu, ale tych przypraw nie polecam, bo to nie są tanie rzeczy, a do tego dają ujemny bilans energetyczny, więc zamiast jeść takie chlebki, lepiej się od razu pieprznąć patelnią przez łeb – mniej roboty, krótki czas wykonania, a efekt z grubsza ten sam.

***

No, to mam nadzieję, że się Państwo najedli, a teraz deser, czyli AKTUALNE zdjęcia koziołków (dla tych, co się pogubili – tak, teraz już jesteśmy w maju 2020).

PS. W ubiegłym roku Kapelusznik wysłała mi srogi kontyngent starych poszewek pościelowych, ręczników, i innych takich, żeby dostały u nas drugie życie (dostały! Bo tu się wszystko przydaje). Z małych poszewek na poduszki, które rozmiarem nijak nie pasują do moich jaśków, uszyłam sobie, małżonkowi i Mamie takie antykolanowirusowe maseczki:

Instrukcję wykonania znajdziecie tutaj: simple face mask
Bardzo proste. Gdy już zapamiętałam poszczególne kroki, to trzecią maseczkę uszyłam w 20 minut, a jeśli ktoś ma maszynę do szycia, to można to wszystko zrobić w 5 minut. Dezynfekcja jest prosta – wystarczy wyprasować.

A pralkę już mamy, i tym się różni od poprzedniej, że działa, oraz jeszcze tym, że ma okienko podglądu (stara pralka była ładowana od góry i nie miała), i niektórym zastępuje telewizor:

Pies rasy bakterier obejrzał cały program, ale przy wirowaniu nie strzymał napięcia i uciekł.

PPS. Zrobiłyście, Kozy, chyba najpiękniejszy kalendarz w dziejach tego bloga. Swój egzemplarz (dzięki, Wy/raz) wysyłam jutro Mamie, więc oglądałam go kilka razy, żeby się napatrzeć i zapamiętać. Wy/raz – podaj mi, proszę, listę osób, które przyłożyły do tego projektu swoje zacne kopytko.

337 komentarzy

  • _wiewiorka

    Witaj Kanionku, tęskniłam i przyznam, ze trochę się już zaczynałam martwić ale dałaś radę. Brawo dziewczynko

  • EEG

    No to jest najlepsza chwila od bardzo dawna-wejść po raz tysiącpięćsetstodziewięćsetny i zobaczyć, że JESTEŚ. Nawet nie mam teraz czasu czytać, bo nakurwiam do huty, ale się wpisuję, żeby Ci powiedzieć, już sama wiesz, co.

  • Anomin

    uff
    :-* :-* :-*

  • Olinka

    Nareszcie ! Niech Wam słonko dobrze świeci a w polu i zagrodzie wszystko rośnie i nie bodzie :-)

  • Póki życia, póty nadziei… Coś w tym jest:))))))))
    Wchodzę, patrzę, oczy przecieram – tak, dobrze widzę!!! Jest Kanionek, czyli póki Kanionek, póty nadzieja;))))
    Wpadam w przerwie i wypadam do roboty (w najśmielszych meandrach mej wyobraźni nie znalazło się zdalne nauczanie autystyków, ale jak widać, wszystko może się zdarzyć.
    Kanionku, nigdy więcej nam tego nie rób, prooooszę….
    Aha, dla mnie też kolendra jedzie mydłem i do ust jej nie wezmę;)

  • Krystyna

    Jakże się cieszę, że Kochany Kanionku znów jesteś z nami.

    • Ola

      Pani Kanionku, kocham Panią, ale kolendra NIE jedzie mydłem!
      A zdjęcia przeglądam z małego mieszkanka w dużym mieście i dają mi ogromnie dużo radości. Dziękuję.

  • kapelusznik68

    Kanionku!!! Nie dopuszczałam do siebie myśli, że już “nic nie będzie”.

    A nad maseczkami uroniłam łzę, pamiętam je jeszcze u mojej mamy. I tak, wiem o czym piszesz, że małe. Nie wiem na co zakładała je moja mama. Są takie małe, że pewnie odpadów było niewiele.
    I co za zdjęcia, nareszcie wielkość satysfakcjonująca. Ja już zbieram na następny kalendarz, a w tym wypadku wielkość ma znaczenie.

  • Ynk

    Radujmy się! Raduję się!! Do Kanionka, małego żonka, Żywotnych i Kóz przed monitorami uśmiechy ślę, a Kanionka zapytowywuję, czy szałwiowy Derby i Lancashire aktualne som? Moja lubić gorzkie i cierpkawe, więc poleca się do polecenia ich w tym roku, którym już przyszły się stał. (żem sie wypowiedziała, dalej w mailu będzie, jakby CO)

  • Ania W.

    Kaaaaaaaaaaaaaanioooooooooooon is baaaaaaaaaaaaaaaaaaaack!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!No i jest okazja, żeby się napić! Proszę bardzo – samogonik dla Szanownej Obory!

  • Ajka

    Dobrze, że jesteś <3. Przyznam, że dostałam lekkiej zapaści jak strona nie działała.
    Duuuuuużo zdrówka przesyłam i samych radosnych dni życzę

  • Najwyraźniej mam zdolności telepatyczne. Otóż wczoraj wieczorem, ni stąd, ni zowąd (bo niby czemu?) pomyślałam sobie, że tak dawno nie przyszło mi na skrzynkę zawiadomienie od Kanionka o kolejnym wpisie. Wytłumaczyłam to sobie od razu totalnym zapracowaniem (ja bym nie dała rady – a w życiu!!) i brakiem czasu na takie fanaberie jak pisanie bloga (a szkoda!!).
    No i? I dziś objawienie! Ach, tyle napisałaś, że będę miała co czytać i oglądać przez kilka podejść :-). Jesteś wielka!
    Serdecznie pozdrawiam!

  • Ania B.

    Kanionku !!!! Ajlawju !!! A kolendra faktycznie śmierdzi – dla mnie starą szmatą i mydlinami – i nie rozumiem tych, co się nią zachwycają… To chyba ci sami, co im się krzywa zachorowań WYPŁASZCZA….

    • kapelusznik68

      A co to znaczy wypłaszcza. Że niby zdejmuje płaszcz? Muszę wiedzieć bo ja lubię kolendrę.
      Kiedyś nie lubiłam ale Francuzi mówią, że jak coś nie smakuje to trzeba zjeść 13 razy i potem smakuje. To zjadłam.

    • Ynk

      Kolendra śmierdzi? Mydłem?? Dla mnie pachnie! Pachnie tatarakiem!! Mniamm.. ;-)

    • Anomin

      Uwielbiam kolendrę :-) ale sprecyzujmy czy mówimy o zielonej natce czy o nasionach, hę?
      Tzn. ja lubię obie postaci, choć natkę jakby bardziej( chociaż trochę nie ma tu porównania bo to jednak dwa inne smaki są)
      Ale nie wiem gdzie się pasuję w ramach wiary, że krzywa się wypłaszcza :-/ przyznaję, że się konsekwentnie izolujemy a w ogóle to nie wiem co o tej krzywej i jej otoczce myśleć…

    • Jagoda

      To też ci sami: cykliści, weganie i jeszcze kogoś wymienił pan od San Eskobar, ale nie pomnę,.. chyba przez kolendrę???
      Poważnie mówiąc, kiedy po raz pierwszy jadłam sushi (Goteborg, wieki temu(jaka ja jestem stara, luudzie)), naprawdę nie rozumiałam jak to może komukolwiek smakować. Za trzecim razem juz mi smakowało, a potem przepadałam, a teraz jest to jedyna potrawa, której mi szkoda… wegańskie jakby ciut ubogie. To samo jest z kolendrą, nie lubiłam ale polubiłam.

  • Jagoda

    Jak miło! Cieszę się, Kanionku, obejrzałam, przeczytałam i stwierdzam, że czasu wiosną nie marnowałaś. Ogóreczki w zrębkach, czosnek i cebula w słomie to dobry pomysł na mniej roboty. Mam nadzieję, że ogórki przeżyły dzisiejszy przymrozek? Wielki pozytyw, Pasztedzik zaprzyjaźnił się z Żółtym, dobrze się ogląda. Ale że te Kurokezy takie wredne a do tego sprytne, nie podejrzewałabym. Nie dajcie się wyrolować w tym roku.
    Aaaleee, napisałaś, że następne sery w maju 2020? to lecę zamawiać, bo nie zdążyłam zostać weganką.
    Pozdrawiam.

  • cornick

    :D:D:D Gęba mi się cieszy jak zawsze, gdy czytam i oglądam to co Kanionek zamieszcza, tym bardziej po tak długiej przerwie. Duża buźka dla całego kanionkowa!

  • Ange76

    Kanionku, wielka radość, że wróciłaś! I do tego z tak smakowitym wpisem.

    Dzięki za te wszystkie filmiki i zdjęcia. Będę się delektować.

  • becia

    Witaj Kanionku :) Dobrze że jesteś… :)

  • Aliwar

    Witaj Kanionku!!! Jakie masz gatunki pomidorów, te z ziemniaczanymi lisciami wyglądają jak Pikuś czy to coś innego?? U nas rano padał śnieg brrrr byle do weekendu a potem już nie powinno być mrozów 😉

  • wy/raz

    Aniuuu!!! . Dobrze, że jesteś.

    Do kalendarza przyłożyła się jak pewnie wiesz Kapelusznik68, koleżanka Kapelusznika i szefowa Kapelusznika. Wszystkie kozy, które zgłosiły chęć jego nabycia (jako motywacja dla twórczyń) oraz Kanionek, jako źródło inspiracji, no i Diabeł w buraczkach przesłał ostre zdjęcie obrazka. A i czerwony pasek na stronie :-).

    Tradycyjnie chcesz zostać bez kalendarza. Nie ma mowy. Nie zgłosiła się jedna Koza, która zamawiała. Możesz więc spokojnie uszczęśliwić mamę, albo jak mama mieszka blisko paczkomatu, to mogę wysłać bezpośrednio do niej, bo poczta koło mnie przeżywa nieustający stan oblężenia. Zostanie jeszcze 1 sztuka kalendarza, chyba, że masz ochotę kogoś obdzielić, to mogę wysłać 2.

    Desery śliczne, wszystko śliczne. Co to za roślina nad zdjęciami porów? Takie duże zielone z podłużnymi liśćmi?

    Wracam się delektować. Od chlebków zgłodniałam.

    Ściskam. Wszystkiego dobrego.

    • kapelusznik68

      wy/raz powiedz tylko słowo a będzie kalendarz wydrukowany. To nie problem.

      • wy/raz

        Dzięki, ale mam jeszcze 2 kalendarze czekające na Kozę, która się nie odzywa. Niepotwierdzone. Też je trzeba zagospodarować. Jak się odezwie, będziemy myśleć. Kanionek bez kalendarza i kalendarz bez Kanionka to taki uwierający temat. Na razie są, elegancko zapakowane w folijce i czekają na właściciela.

        • Cma

          Jesli faktycznie da sie dodrukowac, to sie zglosze, jak juz wyjde z finansowej dudy, w ktorej tkwie. Dlatego nie zamawialam

        • Kachna

          Mamuniu!!!! Wyraz -to chyba ja siė nie odzywam…..
          Zapomniałam na całkowitą śmierć!
          Co mnie teraz robić trzeba?????

          • Kanionek wrocil. Od razu dzien 237687364037482636494848 izolacji stal sie piekniejszym.
            Ufff.

          • wy/raz

            Kachna, ponieważ już uzgodniłam z Kanionkiem zasady organizacji Twoje kalendarze mogę nadać. Na forum pojawił się dopisek co i jak trzeba podać ;-).

        • Ewa

          Hej, to ja proszę o kalendarz, ale byłam na domowej kwarantannie i nie zdążyłam, jak na razie jest ok. napisz proszę na jaki adres mam wysłać pieniądze. Pozdrawiam wszystkie Kozy , Oborę no zaczynając od Kanionka z Małymżonkiem

    • wy/raz

      Proszę bardzo o wpisywanie się na forum. Jest nowy wątek: kalendarz dogrywka ;-). Bliższe dane niebawem.

  • Willow

    O Kozo Najbielsza <3
    codziennie zaglądałam bez większej nadziei i co ja paczam dzisiaj ?
    JEEEEST Kanionek :) oranyoranyjaksieciesze. Normalnie słońce wyszło po wczorajszej ulewie.
    Kanionku nie rób nam tego więcej, plis
    Kurde jakie piękne kózki, a gdzie konkurs na imiona? Zamawiam tego z pierwszego zdjęcia ;) cudo po prostu
    Jakie Żółte wielkie :)
    i ileż pracy w ogrodzie :) ja przez cholerny kręgosłup mój i J. w tym roku nie mam ogródka, nad czym ubolewam wielce :(

  • Buka

    NIGDY WIĘCEJ TAK NIE RÓB
    proszę
    bardzo

    bo jak żyć bez Ciebie, jak?

    Ale już bardzo się cieszę, nie robię scen i awantur. Siedzę cicho i patrzę, chłonę…

  • melanina

    Kanionek wrócił <3

  • Melodia

    Kanionku, jak dobrze że wróciłaś :*

    PS Sery w maju…? Są….?

  • Cma

    Kanionku…, juz Ty najlepiej wiesz co :)
    Piekna notka, piekne filmy i zdjecia. Mozna by pomyslec, ze sielanke tam macie, bo tak pieknie u Was, gdyby nie swiadomosc ile to pracy, ba!, znoju kosztuje.
    Taka niespodzianka, no:)
    ps. A Laser jak zwykle pod kordla:))

  • Kachna

    Kanionek!!!!
    Hejka!
    Kozo marnotrawna.
    Maaachaaam!

  • Kapka

    Ja się nigdzie nie udzielam, ale czytam od lat. Dobrze, że jesteś Drogi Kanionku bo wchodziłam tutaj codziennie z nadzieją i wreszcie się doczekałam. Ufff.
    Ps. Ja tam bym posłuchała jak opowiadasz o czosnku i luźnej ziemi. Do tej pory pamiętam Twoją relacje ze zbioru ziemniaków i była ekstra.

  • Asia

    To miałam nosa, żeby dziś tu zajrzeć. Bardzo miło Ciebie widzieć.

  • Dytek

    :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

  • dolmik

    🤗😊 O tak. I nastało dobre.
    To dobry tydzień będzie. I Kanionek wychynął z okopów i radio kończę i zacznie się ocieplać i….. jeszcze kilka rzeczy. ❤
    Błogość.

  • Dytek

    Ażeby uczcić i uświetnić tę chwilę – rozpieczętowałam pieczołowicie skrywany w najdalszym zakątku lodówki podwędzany z cząbrem i tymiankiem z ubiegłorocznej wczesno-lipcowej dostawy. Jeeeeesssssssssssżżuuuuuuuuuuuuuuuuu………………………………………………….niu.
    To pod ten samogonik.

  • kapelusznik68

    wy/raz widzę, że jest zainteresowanie kalendarzami.
    Na pewno da się to zorganizować. Jeżeli dasz radę zająć się zgłoszeniami i stroną finansową to ja zorganizuję druk.

  • teatralna

    Kanionku )))))))
    otóż sery ech seryyy SERYYY przykleiłam sobie na lodówce nalepki z tych, które mnie oszołomiły alee jakaś menda odkleiła …na szczęście nie wszystkie. Teraz czekam na sygnał KIEDY? egen można będzie zamówić.
    Oraz koniecznie daj proszę przepis na chlebek czosnkowy, plis plis, bo jestem raczej guła kuchenna więc mi trzeba jak krowie na rowie. a wyglądają oszałamiająco. a ja mącznych rzeczy nie umiem, no.
    Oraz dlaczego masz trociny na każdej grządce???
    to wszystko są pytania zasadnicze, bo ja się muszę zaopatrzyć w warzywa, kryzys idzieeee
    poza tym ściskam mocno i radośnie ))))
    Nie miej goryczy i innych przypraw, będzie dobrze, na wsi w ogóle nie widać zarazy, pomyśl co byś zrobiła w blokowisku w pracy online w mieście. brrrr aż mi ciarki przeszły.
    Koniecznie podrap Żółte za uchem.
    [no resztę też ofkorsss]

  • mp

    Dziękuję, że jesteś ponownie :) Zrobię sobie zaraz kawę i będę się delektować zdjęciami i filmikami.

  • Bisia

    Dziękuję, że jesteście. To musiało Was wiele kosztować. Pozdrawiam i życzę żeby było dobrze.

  • Agata

    Dobrze, że jesteś. Czekałam cierpliwie. A co do kolendry – mnie też nie smakowała na początku, teraz przepadam. I na pytanie, kto ma w doniczce, przeważnie odpowiem – ja:) Ale możesz jesteś właścicielką tej odmiany genu, który sprawia, że niektórym brokuł wydaje się gorzki i kolendra nie podchodzi.

  • Zoe

    Kanionu! Jak dobrze, że jesteś 😀 Od dłuższego czasu stałam pod płotem, zaglądam nieśmiało i ani be ani me 😏 Teraz wszyscy w maskach wyglądamy tak samo to pozwolę sobie wejść na podwórko i zawołać radośnie Dzień dobry!

  • Monika

    Miło , że jesteś (-cie)

  • Iwona

    Matko i córko. Nic nie jest ważniejsze niż notka Kanionka. Jesteś, jesteś to super.
    Wszystkiego najlepszego z mojej strony. Wszystkie kozy z obory – musimy wesprzec Kanionka. W końcu jest notka i to taka smakowita. Kanionku trzym się. Wszystkie kozy są z tobą. Kochamy Cię. Naprawdę. Mocno. I Rzetelnie.

  • Jola

    Halo, a sery są?

  • Agnieszka

    Dobrze że wróciłaś, bardzo się cieszę .

  • Meg

    Cudownie, że wróciłaś

  • Jolanta

    Dobrze, ze jesteś. Opowiadaj o czosnku, o pulchnej ziemi, o czym chcesz – tylko opowiadaj.

  • Jagoda

    Piszę, żeby robić tłok, nie mogę się nacieszyć, że znowu działa!

  • Bogutek

    Kaaaanioooonek!!! Nareszcie:) jak to dobrze, że znowu jestes!!!:)

  • kanionek

    Kozy kochane, chwilowo nie czuję się na siłach, żeby odpowiedzieć na siedemdziesiąt komentarzy i maili, ale cieszę się, że Wy się cieszycie.

    Tak poza tym, życie to szmata, i dzień po opublikowaniu tego wpisu zachorował nam koziołek, a dokładnie pięciotygodniowa córeczka Tabusia. Już piąty dzień nic nie je, na początku musieliśmy nawet wodę w nią wlewać strzykawką, teraz chociaż sama pije, choć skromnie. Dwa razy byliśmy z nią u weta, dostała kilka zastrzyków “na czuja” (głównym podejrzanym jest jakiś zator w jelitach, dzisiaj mieliśmy “zaszczyt” pierwszy raz w życiu robić kozie lewatywę). Trzymamy ją w kuchni, na kocykach i z poduszką pod głową – gorączka spadła, ale dolegliwości bólowe są wciąż znaczne (wycie koziołka w nocy – bezcenne), a na nogach biedactwo nie ustoi dłużej niż 10 sekund. Wedle wskazań lekarskich wciskamy jej na siłę siemię lniane, preparaty “na wzmocnienie”, i od dzisiaj rozcieńczone mleko, ale mały Tabuś nie chce współpracować – ani ze smoczkiem, ani ze strzykawką. Chyba nie muszę wspominać, że moja psychika, ostatnio i tak mocno w dupę kopnięta, ledwo ciągnie. Więc tak jakby, ten i teges, koziołek na krawędzi i Kanionek też. Trzymajcie kciuki za to chuchro, bo ona ma wolę życia, tylko jakieś kurestwo chce ją wykończyć.

    Aliwar – te “ziemniaczane” pomidory to zwykła malinówka :)
    I czy to właśnie nie od Ciebie dostałam pakiecik nasion pocieszalnych? To powiedz czym, u diaska, jest SAŁATA ZAJĄC?! Wysiałam próbnie do doniczki i siewki wyglądają jak sałata, ale zbyt skoczne nie są.

    Wy/raz – ta roślina nad porami to czosnek niedźwiedzi (dostałam kiedyś sadzonki na rozmnożenie od mp), a te pory to czosnek :) Tylko z wiosennego siewu, bo jesienią mi się nie chciało grodzić poletka przed kaczkami.

    Jagoda – ja zawsze miałam ogród ściółkowany, inaczej już sobie nie wyobrażam. Wszędzie susza, a u mnie ziemia mokra na każdej głębokości (wiem, bo w tym roku zaczęłam walkę z podagrycznikiem, czyli kopanie i przesiewanie z lupą każdej pięści ziemi). Te biedazrębki to zmioty z podwórka Dżerego – Żozefin kupuje odpady z tartaku na opał, i z tych odpadów odpada kora i takie tam, no i poprosiłam ich, żeby mi to zostawiali. A te ogórki to wschodząca sałata, tylko w dużym zbliżeniu, zaś ogórki mam w doniczkach, na razie tylko szklarniowe, bo u mnie w maju i czerwcu gruntowe zawsze padają ofiarą szkodników (w tym kosów i innych miłych ptaszątek). No i te szklarniowe na noc idą do domu.
    Rozsady mi w tym roku chorują (jaki pan, taki kram) – pomidory chyba przelałam, na dodatek zaś w szklarni zaczął je podgryzać pasikonik, a na 50 sadzonek kapusty padła jakaś zaraza, co wygryza blaszkę liściową od spodu (pod szkłem powiększającym widać jakoweś żyjątka, mikrorobaczki, coś jak roztocza). Załamać się idzie, co zresztą cały czas robię (bo kruwa mać, tyle roboty, przesadzania, hartowania, a tu przyjdzie taka menda i obeżre do kości, a na kolejny siew już za późno).

    Dobra, baterie mi się wyczerpują, ale kiedyś będzie lepiej, podobno.

    Wszystkim Kozom całuję kopytka :-*

    Krapionek.

    • Cma

      Trzymam kciuki za Tabusia! Maluchu, dasz rade!

    • Aliwar

      Nazwę sałaty pewnie Ci uprościłam😉 dostałam nasiona w zeszłym roku jako shokoladnyj zajac czy coś w tym stylu. Posmakowała nam i zebrałam nasiona. Jej liście maja kształt uszu zająca 🙂 w smaku delikatne. Wysle Ci na maila zdjęcie bo tu chyba nie da się wstawić. A kapustę posiej sobie pod koniec czerwca pekińską na zbiór jesienny. Wiem ze to nie to samo ale prawie wszystko z niej można tez zrobić np kapuśniaczek czy gołąbki 😘

      • Aliwar

        A jeszcze przypomniało mi się ze moja sąsiadka chyba w czerwcu siała kapustę wczesna i doczekała się główek, więc może poszukaj nasion jakiejś wczesnej i posiej jeszcze raz jeśli zależy Ci na kapuście 🙂 Wiadomo ze na kiszenie na zimę to może nie jest super ale do kiszenia na bierząco jest świetna delikatna i pyszna .

    • Willow

      Trzymam kopytka za malucha 🐐 musi wreszcie być dobrze kurna mać. I nieustająco wysyłam Ci pozytywną energię i moc buziaków

    • Jagoda

      Czosnek od Ciebie, Kanionku, posadzony na przełomie listopada/grudnia przepiękny. Najładniejsze warzywo we wsi. Masz rękę do wszelkich hodowli, jeżeli jeszcze tego nie wiesz. Pewnie, że wiesz, i będzie dobrze.

    • wy/raz

      Kciuki trzymane. Mocno!

    • Leśna Zmora

      Jak Taboreciątko?

      • kanionek

        Ledwie żywe. Mówię serio.
        Wetka już ponad tydzień temu postawiła na nim krzyżyk, dała nam tubę specyfiku dla cieląt (z metabolitami drożdży, że niby ma odbudować florę żwacza, a gówno tam, nie odbudowało, a koziołek pluł tym po ścianach), i to był już jej ostatni pomysł na Tabusiątko, które od dwóch tygodni robi już kupę i siku (pisałam o lewatywie? W szklarni robiliśmy, pomidory będą w tym roku zalatywać olejem parafinowym), ale nie chce jeść. Wczoraj wieczorem już nie miała siły nawet wstać, dzisiaj też leci przez ręce, ale jest mały postęp… O którym nie napiszę, bo ja wczoraj już ryczałam i się z Tabusiątkiem żegnałam, więc ten, i teges. Jeśli koziołek przeżyje, to Wam wszystko opiszę (trzy tygodnie już mieszka z nami w kuchni, i przy żadnej kozie w życiu tyle się nie naskakałam i nagłówkowałam, co przy tym kościotrupku), a jeśli jednak odpłynie, to nie wiem, czy starczy mi sił.

        Uściski dla wszystkich :-*

        • Leśna Zmora

          Brutalnie powiem, że przynajmniej dobrze, że macie czas się nastawić, a nie w parę godzin ze zdrowego koźlątka robi się zimne i nieruchome…

          Jeszcze na florę żwacza można dać cofkę od innej zdrowej kozy, ale to pewnie dobrze wiesz.

          A nie jest możliwe jakieś mechaniczne uszkodzenie przewodu pokarmowego? Kiedyś (na jakimś forum) czytałam o kozie, która miała dobre i złe dni – okazało się, że miała dziurę chyba w żwaczu (od napaści przez inną kozę) i w zależności od ułożenia jak dziura była zatkana, to było dobrze, a jak nie, to źle.

          Moja weterynarz dla leżącej kózki (zapalenie płuc) zaleciła, żeby utrzymywać ją w pozycji stojącej, bo niedobrze, jak tak cały czas leży. Dostała taki stojaczek na kozę – coś na zasadzie siatki sześcianu z drewnianych kantówek (tylko bez przedniej górnej i tylnej górnej krawędzi), z przodu i z tyłu były zamocowane po 2 taśmy (pomiędzy lewą górną i prawą górną krawędzią), na których kózka wisiała (pewnie coś typu hamak, z wyciętymi dziurami na nóżki też by dało radę). Co prawda nie wytrzymywała w tym jakoś bardzo długo i po dłuższej chwili zaczynała wisieć smętnie jak pranie na sznurku, ale zawsze to był krok w dobrym kierunku.

          • kanionek

            Wolałabym chyba znaleźć martwe koźlę tak ni z gruszki, ni z pietruszki. Przynajmniej wiadomo, że “se ne vrati”. Bo z tym “przygotowywaniem się” na czyjąś śmierć… Najgorsze, że ona już kilka razy dawała nam nadzieję – jednego dnia zjadła kilka liści wierzby. Innego piła mleko jak szalona (podstawiamy ją pod różne kozy wiele razy dziennie – raz zaskoczy, raz nie).
            Dziura w żwaczu – ciekawy przypadek. Ulewająca się do jamy brzusznej zawartość żwacza powinna chyba powodować ostry stan zapalny. Nasz trupek był na antybiotykach przez 6 dni, i to zdecydowanie pomogło na objawy bólowe – przestała wyć we dnie i w nocy przy każdej próbie zmiany pozycji, a nawet i bez. No i zaczęła się regularnie wypróżniać po lewatywie, sama piła wodę, dreptała za nami po domu, szukając co dziwniejszych rzeczy do jedzenia (na szczycie kozich upodobań jest zawsze folia).

            Stojaczek pod kozę fajna rzecz, ale nasza już potrzebuje gorsetu, bo od wczoraj ma “miękką szyję” i łepetynka jej opada jak u martwego kurczaka. Ogólnie widok żałosny. Za to właśnie od wczoraj znowu ma apetyt na mleko, tylko teraz podtrzymywanie jej pod kozą karmiącą to jakaś zaawansowana gimnastyka (nóżki bezwładne, głowa leci, ale pyszczek chce mleka). Ale ja wszystko zniosę, byle to coś dało. Aha, od wczoraj sama pobiera stały pokarm, ale tylko pod warunkiem, że są to liście czerwonej leszczyny, i tylko pod warunkiem, że suszone. Świeżego nie chce nic od trzech tygodni, nie licząc “dnia wierzby”.

            Tak, “cofkę” ze żwacza podawaliśmy, w sumie jakieś 10 starych kóz narażając na straszliwą traumę grzebania im w gardle znienacka (jak nie przystąpisz do ataku w momencie, gdy gula wyląduje w policzku, to po rybach – koza natychmiast połyka zawartość i spierdala ile sił w nogach od pomyleńców). Kto nie próbował, ten się nie dowie, jakie to proste. Gdybyś kiedyś musiała, to pamiętaj – nacisk koziej szczęki w okolicy trzonowców jest w stanie zmiażdżyć kości palców :)

            ODRĘBNĄ KWESTIĄ było wepchnięcie tej cuchnącej papki w koziołka, który za Chiny Ludowe i pół peerelu nie chciał tego żreć. Cała upierdolona i śmierdząca cieszyłam się, że wepchnęłam jej tego w sumie z łyżkę stołową.

            No i tak to. Nadzieja umiera ostatnia, ale dzisiaj to już na oparach naiwności jadę.

        • Willow

          Nieustająco trzymam kciuki.
          Za Tabusiątko i za Ciebie Kanionku
          I nieustająco tęsknię i <3

  • Agniecha

    Kanionek, ty jednak musisz, MUSISZ pisać zdecydowanie częściej, sugerowałabym raz na tydzień. Bo jak napiszesz raz na pół roku, to moja zlasowana mózgownica przyswaja może 14% , oczywiście możesz mi poradzić, to czytaj sobie, Agniecho, po kawałku co tydzień, wyjdzie na to samo, ale chyba nie. Sama wiesz, ile tekstów ucieka, gdy się ich nie zapisze od razu.

    Jedno, co pewne, chyba muszę zmienić miejsce postoju pralki, jednak psy są mądrzejsze niż ludzie. Nowoczesna pralka ma co najmniej tyle programów co telewizor, a sensu w nich więcej niż w TV. Tylko tę rurę z wodą i kanalizę ciągnąć do salonu… Będzie kucie ścin i podłogi.

    Czy “hikikikomori” to znaczy “ziemniak” w języku japońskim?
    Chciałbym Cię teraz pocieszyć dwa razy.
    1. Nie jesteś sama. Też jestem ziemniakiem ( to jednak jest raczej wątpliwe pocieszenie ).
    2. Ziemniak, który potrafi powiedzieć “YYYYYYYYyyyyy” – rewelacja, mówiące warzywo to chyba lepiej niż chłop w ciąży, a tak wszyscy czekają na pierwszego, któremu się uda, nieziemskie pieniądze i nagroda Nobla dla odkrywcy oraz samego ziemniaka czekają.

    Więc życząc Ci z całego serce, by Cię ktoś odkrył, udaję się popatrzeć, co robią ślimaki pod ściółką.

  • wy/raz

    Kozy kochane, proszę albo podać mail do kontaktu, albo przez forum, bo na razie mam tylko informację od Dytka. Kachna, do Ciebie nawet na forum szukałam maila, ale nie masz wpisanego. W wątku forum kalendarz dogrywka na samej górze uzupełniłam wszystkie informację. Pozdrawiam serdecznie.

    • wy/raz

      Przepraszam, nie od Dytka, tylko od Jolanty. Chyba powinnam się udać na jakąś 2-miesięczną kwarantannę.

    • wy/raz

      Kalendarze EDYCJI LIMITOWANEJ (dogrywka z bonusem) wychodzą. Będziecie mieć niespodziankę :-).

      • kanionek

        Wy/raz powinna jakiś medal dostać, choćby za cierpliwość. Kapelusznik i Pomagierki też, ale Wy/raz większy, bo się jeszcze napakowała i nalatała po pocztach, za pierwszym razem i za dogrywką.

  • Kolendrofobka

    Dobry wieczór,
    ja sobie tu tylko tak nieśmiało podczytuję od dawna, ale ponieważ również szczerze nie znoszę kolendry, to pozwalam sobie wkleić link, który rzuca światło na tę kwestię.
    Reasumując to i ja i Kanionek jesteśmy prawdopodobnie w tych 20% ludzi, którzy kolendry po prostu nie mogą polubić. Tyle ponoć populacji ma mutację genu OR6A2, która za to nielubienie odpowiada. Zawsze to miło być w ciekawym towarzystwie.

    https://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-niechec-do-kolendry-mamy-w-genach,nId,2477399

  • Karina

    A ja chyba stwierdzam że coś jest na rzeczy z teoria francuską. Kolendry nienawidziłam i śmierdziało mi okrutnie. Ale podróżując po świecie bylam zmuszona ja jeść,gdy mi gdzies tam już nią coś posypali. Co się dało ściągałam ale zawsze tam co nie co poszło. I Tadam mogę już ja jeść. Nie że fanką jestem,ale w pewnych potrawach jest taką kropką nad I . Jakąś Nową smakową dymensje daje. Serio. I nie trzeba na pęczki ale odrobinę. Czyli można. Się jej nauczyć.

    • kapelusznik68

      No bo na ten przykład salsa z pomidorów. Jakże tak bez kolendry świeżej. Toż to nawet duża ilość czosnku jej nie zastąpi.

      • Willow

        Ja daję pietruszkę 😉 no o ile kolendra w ziarenkach jest ok, to świeża jakoś mną wstrzącha 🤣. Chociaż w indyjskiej knajpie jadłam jakiś zielony sos i mimo że podejrzewam go o zawartość świeżej, to OMG jakie to było pyszne

        • kapelusznik68

          To musi być zielona nać :) Kolendra w ziarkach to zupełnie inna bajka i za tą nie przepadam.

          • Dytek

            Można się nauczyć, można. Też się w końcu zaparłam, że pokonam intensywność. I się udało, teraz jest pycha. Tylko musi być świeża i nie skonsolidowana smakiem z potrawą. Jak coś jest bardzo ciepłe, wolę posypywać po trochu w miarę jedzenia. Jak się rozdyźda w w całej potrawie, to błe. Taka zupa dyniowa z boczniakami + kolendra = pycha.

  • Zielona jak trawa

    Dzień dobry, jeszcze nigdy nic tutaj nie napisałam, a pozwalam sobie zwróć się z pytaniem i prośbą o radę do Pani Kanionek i wszystkich Znających się. Mojej mamie zachciało się kóz. Do tej pory miała tylko owce kameruńskie (takie co wyglądają jak sarenki). Ma już trzy kozy, a dwa tygodnie temu urodziły się cztery kózki. Ma też kozła anglonubijskiego. Cudak straszny. I tę małe też takie kłapouchy :-) Ale pytanie dotyczy dojarki. Mama zbliża się do 70tki i chciałam jej kupić dojarkę dla kóz. Na co zwrócić uwagę? Możecie mi polecić konkretnego producenta? Z góry dziękuję za wszystkie dobre słowa i pomysły

    • mały żonek

      Wyjdźmy od tego, że dla kilku sztuk nie warto. Narobicie sobie więcej roboty niż pożytku. Po udoju trzeba wszystko umyć – zdecydowanie wskazana myjka, bo jakoś nie widzę płukania węży i kubków ot bieżącą wodą. Poszukaj sobie w necie jak to działa. Do tego trzeba kupić środki do mycia (kwaśny i zasadowy) czy pamiętać o poziomie oleju w pompie podciśnienia i dezynfekcji (co jakiś czas) kanałów powietrznych. O pulsatorze nie wspomnę. Jeśli to Ciebie nie zniechęca, to polecam poszukać starej dojarki polskiej produkcji, w dobrym stanie, na licencji Delaval. Porządna konwia za stali szlachetnej, bardzo dobra, masywna pompa, która to w zasadzie jest sercem całego ustrojstwa. Oczywiście trzeba pamiętać, iż zaprojektowane wszystko było pod krowy, więc trzeba kupić inny pulsator albo przerobić istniejący. Gumy udojowe dla kóz, z silikonu są po jakieś 40zł. Gotowe zestawy dla kóz sprzedawane obecnie (zwykle przenośne) są badziewne niestety i raczej trzymałbym się od tego z daleka. Jak się zdecydujesz, mogę trochę pomóc w kwestiach technicznych.

      • kanionek

        Zielona Jak Trawa – jestem ledwo przytomna, ale Ci napiszę, popierając zdanie małżonka: MILION RAZY “NIE” dla dojarki, zwłaszcza dla osoby starszej (chyba że ma rzutkiego parobka na stanie, i jeszcze dobrze, żeby z zamiłowania był inżynierem mechaniki wszelkiej). Bo to nie jest tak, że idziesz sobie z “dojarką” pod pachą do koziarni, stawiasz na podłodze, a ona doi kozy, czyli ułatwia życie. To jest cała przeklęta instalacja! Pompa podciśnienia i rurociąg są montowane na stałe w pomieszczeniu udojowym, a z kanką (nasza waży parę kilo, a z mlekiem to już nawet małżonek wymięka ją targać), wężem “mlecznym” i kubkami telepiesz się do koziarni na czas dojenia. Sama higiena przedudojowa to jest istny cyrk, cycki muszą być idealnie czyste i suche (na koniec najlepiej jeszcze zdezynfekowane środkiem bakteriobójczym, który nie zostaje na skórze), zanim w ogóle podepniesz kubki udojowe, bo inaczej w mleku namnożą się błyskawicznie niepożądane bakterie. To samo z myciem urządzeń – makabra (nie chce mi się opisywać, bo ledwie widzę na oczy, ale uwierz mi na słowo; i te środki do mycia, kwaśny i zasadowy, są naprawdę niezbędne). Przy kilku kozach to byłaby wręcz udręka, a nie ulga. Nam dojarka nie oszczędza czasu, tylko moje ręce, ale gdybym miała doić 7 kóz, to po stokroć wolałabym ręcznie! Po milionkroć!

        Kozy kochane, wiem, że czekacie.
        Ja Was też.
        JUż niedługo (mam nadzieję).
        Wciąż jeszcze trochę Krapionek.

  • Willow

    Kanionku, jakby coś- ciągle tęsknię <3
    pogoda dziś do dupy, mam wrażenie, że wiosna już była, lato dało se spokój w tym roku i od razu przyszła jesień…Wcale mi się to nie podoba
    Potrzebuję zdjęć małych kózek :) i nowego wpisu <3 i KANIONKA

  • Jagoda

    Willow! Pogoda jak pogoda, nie masz na to wpływu, to się ciesz, że śnieg nie pada i przymrozki minęły. Za kilka dni będzie gorąco, zaraz sucho, zakaz wstępu do lasu i będziemy tęsknić za deszczem.
    DYTEK, ta zupa dyniowa z boczniakami dla wegetarianki brzmi bardzo dobrze. Możesz podrzucić przepis? Kolendrę też mam.
    Pozdrawiam i czekam.

    • Dytek

      Oki. Jutro, a właściwie dziś, opiszę na forum. Teraz padam już padam i niestety mam jeszcze trochę pracy.

      • wy/raz

        Kanionku, trzymam za słowo i czekam cierpliwie w kąciku.

        Kozy, które zgłosiły się na kalendarz i jeszcze nie potwierdziły bardzo proszę o kontakt.

        Kozy, które potwierdziły: W przyszłym tygodniu będzie Wam dane.

  • agiag

    Kanionku, dobrze, że jesteś (mój refleks jest jakby mniej) :)

  • Dytek

    Zupa dyniowa na forum

    • Jagoda

      Dzięki, właśnie z forum wróciłam. Odkryłam w garażu dynię zawekowaną w 2016 roku (jeszcze ze słoików nie wyłazi) to przepis jak znalazł.
      Również używam cytryny do zakwaszania, jednakowoż czasem wolę ocet jabłkowy, też kwaśny ale inaczej. Czy mleko sojowe zamiast koziego nie zepsuje zupy?
      Pozdrawiam.

      • Dytek

        To tak jak z kozim – jak się lubi to i jest ok. Mnie akurat sojowe w kubki smakowe kuje i za bardzo zmienia smak potrawy. Dynia jednak delikatna jest.

        • Jagoda

          hmm, hmmm… to mleko sojowe BARDZIEJ zmieni smak niż smażone boczniaki?
          sorki, ale tak od 2 czerwca o tym myślę i wreszcie odważyłam się zapytać, żeby zupę zrobić dopóki mi ta pulpa dyniowa w świat nie pójdzie.

          • Dytek

            Jeżeli nie gotujesz z boczniakami tylko dodajesz w ostatniej chwili przesmażone, żeby się zagrzały, to zupa ich smakiem nie przejdzie. Tak lubię najbardziej. Inaczej smak się połączy i rozmyje. Też dobre ale nie to. A za smakiem mleka sojowego delikatnie mówiąc nie przepadam – taka tektura i trociny. Zmienia smak potraw w stronę, której nie lubię – bardzo. Co innego dobrze zrobione tofu albo śmietanka.

  • Domik

    Kanionku dziękuję Ci, że jesteś :))

    • kanionek

      A nie ma za co. Jestem, to jestem, choć ostatnio częściej mnie nie ma, choćbym bardzo chciała. Oby się nie ziściła moja niegdysiejsza przepowiednia, że nadejdzie czas, gdy na “kanionku” będą już tylko obrazki. Dobra, kończę, bo znowu pesymizuję ;)

      • Willow

        zaglądam codziennie, tęsknię i czekam <3
        i jeśli nawet tylko obrazki, to dawaj Kanionku, brakuje mi Ciebie, Twojego poczucia humoru i spojrzenia na świat…i kóz mi brakuje, i Żółtego i reszty menażerii
        i aż boję się zapytać o Tabusiątko
        buziaki od pokraki

        • Willow

          Kanionku żyjesz?

          • wy/raz

            Nieśmiało się podpinam pod pytanie.

          • kanionek

            Telegram z Kanionkowa.

            Kanionek niby żyje (ale co to za życie?)
            Tabusiątko już niestety nie (chwilowo brak mi słów).
            Cykan od kilku tygodni na łańcuchu (tu mi nie brak słów, ale są mocno niecenzuralne).
            Kupiłam mu karmę, to jeden worek jadł przez trzy miesiące (nie żeby sam sobie tak dawkował, nie). Teraz kupiłam mu dwa worki i dwadzieścia razy poinformowałam Żozefin o dawkowaniu, oraz nastraszyłam, że jak się trzyma otwarty worek dłużej, niż miesiąc, to się zepsuje i będzie do wyrzucenia. Zobaczymy.

            U nas oczywiście susza i od kilku dni skwar, ale wystarczyło, że 28 balotów świeżutko zebranego siana zajechało wczoraj na podwórko, a w nocy od razu spadł deszcz. No jak tu nie kochać poczucia humoru Losu?

            Posadziłam 81 sadzonek kapusty (różne – kamienna, wczesna stożkowa, czerwona), które jednak udało mi się uratować z tej zarazy, co ją wcześniej dopadła, ale co z tego bęðzie, to się zobaczy. To jest rok WSZELKIEJ zarazy. Ostatnio zwłaszcza mszycy. Są na WSZYSTKIM – drzewkach, krzakach, warzywach, jeszcze na psach ich tylko nie ma. Na wiśniach i czereśniach (moich młodziutkich, 2 lata temu sadzonych) jakieś paskudne z ryja gąsienice, które pozbierałam ręcznie, ale nawet kaczki ich zjeść nie chciały, a żrą przecież wszelkie paskudztwo.

            O piątej rano budzi mnie Rosół, który wypasa swoje kury pod moim parapetem, a że sam nie ma nic lepszego do roboty, to drze ryja do drugiego Rosoła, który jeszcze siedzi na drzewie. I nawet nie mam ich z czego zastrzelić. Chyba, żeby kostką rosołową z procy.

            Uściski, niebawem wrzucę jakieś fotki.

        • Cma

          A za Cykan popadl w te niewole?
          Pozdrowienia Kanionku!

          • kapelusznik68

            Tak, Cykana szkoda!
            A ja mam jeszcze taką sugestię, żeby zdjęcia były takiej wielkości aby dały się wrzucić do przyszłorocznego kalendarza. Albo proszę o pilnowanie oryginałów. Bo ja już oprócz myślenia o Kanionku, że milczy i że tęsknię to dumam też o po nocach o za małych zdjęciach. Każdy ma swoje fixum-dyrdum.

          • kanionek

            Kapeluszniku kochany, małe wrzucam ze względu na ilość miejsca na serwerze, a oryginały trzymam, oczywiście, ale najlepiej, gdy do kalendarza idą zdjęcia w miarę świeże, a nie takie sprzed pięciu lat, bo część oryginałów jest na starym dysku od mojego laptopa, i trochę z tym zachodu. Ale – teoretycznie – nie ma rzeczy niemożliwych.

          • kanionek

            Za ucieczki do sąsiedniej wsi.
            Z jednej strony dla niego bezpieczniej, żeby nie uciekał, z drugiej – JUŻ widać, że od uwiązu lasuje mu się mózg. Jeszcze rok i będzie kolejnym, wiejskim okurwieńcem, z wyżartym przez nudę mózgiem. Czyli będzie trochę jak Dżery, tylko ładniejszy.

  • Aliwar

    U nas tez mnóstwo robactwa, ale mamy takąciekawostkę, że elewacje domu polubiły biedronki i to nie pierwszy rok. Ale w tym roku pierwszy raz larwy biedronek obsiadły ją i powoli przepoczwarzają się w biedronki …może pomogą z mszycami 😏 czekam na zdjęcia zwierzaków i ogródka 🙂

    • kanionek

      Larwę biedronki podczas posiłku widziałam wczoraj na własne oczy – przyniosłam ją nieświadomie do domu razem z koperkiem, który też okazał się zasiedlony przez mszyce (takie zieloniutkie, że na pierwszy rzut starzejącego się oka nie widać). No i ta larwa akurat była zajęta konsumpcją jednego zielonego osobnika, niezrażona moim podglądactwem. I powiem Ci, że w takim tempie, w jakim ona żarła, to tych biedronek musiałoby być z pół tysiąca, żeby mi cały koper z mszycy oczyściły, że o reszcie upraw nie wspomnę :-/
      Drugą larwę zauważyłam na wiśni. Całą jedną. A mszyc tysiące. Zainstalowałam na drzewkach opaski z taśmy klejącej (klej na zewnątrz), żeby powstrzymać ruch mrówek, które rzekomo podobno utrzymują kolonie mszyc, chroniąc je przed drapieżnikami – może to coś da, może nie (stawiam na “nie”), ale koperku, sałaty, buraczków czy groszku już przecież nie obkleję taśmą, a żeby spryskać wszystko wywarem z peta to chyba cysternę wywaru musiałabym zużyć.
      No trudno. Jak nie urok, to biegunka, wiadomo. A jeszcze – razem ze “zrębkami” z podwórka Dżerego przytargałam sobie kilka ślimaków, które musiały w tej kupie odpadów drewnianych zimować, więc dziurki w liściach kapusty już są :D A biegusów teraz na ogród nie puszczę, bo zadepczą wszystko. Jak nie sraczka, to wszędoryje zaplute. (“Z życia rolnika ekologicznego”).

      • Willow

        😘cieszę się że jesteś.
        U nas co prawda ogródka niet (do dupy kregoslupy i moje zapalenie stawów) ale mszyc też pod dostatkiem 🤬. Na jasminowcu miliony, do tego stado mrówek do obrony. Od sąsiadki dostałam mnóstwo koperku i walczyłam długo żeby cholerstwo zabić 🤣 A i kleszcze obrodzily nieziemsko zeby było weselej.
        Pogoda też daje się we znaki, temperatura przez ostatnie dni prawie 30 stopni, najlepiej z domu nie wychodzic🤣
        Buziaki od pokraki

      • becia

        No moich hektarach ;) (balkon) ten rok też jest wyjątkowy. Przez zimę przetrwało wszystko, nawet róże i wiciokrzew japoński miały liście do kwietnia. Jak zaczęły wypuszczać nowe to te stare oberwałam bo niby źródło zarazy wszelkiej to jest. Przyszedł przymrozek kwietniowy i rośliny nie miły ani starych liści ani nowych. Ale dzielne były :)wypuściły wtórniki… po czym przyszedł majowy przymrozek i część nie dała rady ruszyć po raz trzeci. :( A na te które dały radę reanimować się kolejny raz wlazł mączniak… straszliwie.:( Zerwałam stare zainfekowane liście, młode pryskałam polisacharydami zapobiegawczo bo to jednak balkon ale to bardzo nie pomogło.. Urokliwie wyglądają moje róże pnące- dłuuugie gołe badyle i ze 3 listki na szczycie każdego.:( Na kwitnienie nie ma co liczyć. A mszycom wypowiedziałam wojnę bezpośrednią- jak tylko dojrzę nową kolonię na młodych listkach to je zgniatam.. tymi palcyma.. paskudne ale skuteczne :) no ale ja mam 8m2 balkonu nie hektary. 80 kapust? matko … kozy tym Kanionku będziesz karmił? Strasznie dużo mi się wydaje..

        • kanionek

          Jakie “dużo”? 20 zjedzą ślimaki, 30 mszyce, a 30 zwiędnie od upałów, i już nie masz kapusty, nie masz zmartwienia :)
          U mnie przymrozek zjadł pęd winogrona (które dostałam w ub. roku od Wy/raz), winogrona od Mitenki w ogóle nie wstały po zimie, której nawet przecież nie było, a trzecie winogrono, które sadziłam sama 2 lata temu, obgryzły kaczki. Tu nigdy nie posiejesz/posadzisz za dużo, bo choćbyś nie wiem ile posiała, i tak gówno zostanie :D

    • Jagoda

      Tak sobie kombinuję, że te larwy powinny zasiedlić uprawy z mszycami i tam po zeżarciu pińcet tys. mszyc się przepotwarzać w piękne biedronki, a nie na elewacji budynku…
      Ale co ja tam wiem, powiesiłam żółte wstążeczki a mszyce różnej maści wpierniczają nawet listki młodziutkich jabłonek.

  • kanionek

    Właśnie spadł u nas krótki, ale bardzo ulewny deszcz z domieszką gradu. A wiecie dlaczego? Dlatego, że o szóstej rano umyłam okna w koziarniach, a o trzynastej przyjechało kolejne 25 balotów suchutkiego siana.

  • Dytek

    To się podobno nazywa deszcz świętojański – krótki i intensywny. Podobno takie głównie nas teraz czekają. Ciekawostka taka.

    • Cma

      Na poludniu pada od 3 dni, z przerwami. Wczoraj np.lalo prze ponad dwie godziny. Mnie to cieszy, ale kanionkowy bol rozumiem.

      • kanionek

        Ha. Gdyby u nas padało przez trzy dni, to też byłabym zadowolona. Bo tak: skoro baloty i tak oberwą, to niech chociaż ziemia coś z tego ma. A przy krótkotrwałej ulewie baloty obrywają, a ziemia dostaje 1,5 mm wody, która w warstwie naskórkowej i tak się nie utrzyma (już wieczorem mieliśmy mgłę na podwórku, bo cały deszcz poszedł w atmosferę).

        • mitenki

          Kanionku, ja Ci z radością oddam mój kilkudniowy deszcz, bo zaczynam już RDZEWIEĆ. I nie mam kasy na łódkę czy ponton, a niedługo moje miasto zamieni się w Wenecję…

          Oraz – jestem wzruszona, że winne badyle przetrwały zimę (nie wspominałaś, że u Ciebie jest biegun zimna?) i zaczynają odbijać.
          A kudzuś… nic?

          • kanionek

            A kudzuś kompletnie NIC. Jednak z nasion to ciężka sprawa i nici z inwazji na zagajniki leśniczego :-/

  • mp

    U mnie z deszczem marnie, ale staram się nie narzekać, żeby nie zapeszyć- za gradem i wichurami jakoś nie przepadam, takie dziwactwo ;-)
    Róże za to kwitną jak szalone, nawet takie, które już dawno uznałam za nieboszczki, ale litościwie nie wykopywałam.
    Mszyce latoś faktycznie obrodziły, ponoć można je ubić prawie ekologicznie colą- mam nadzieję, że Kanionkowa dusza niestrudzonego eksperymentatora pomoże mi w sprawdzeniu tej wieści z głębin internetu ( bo lenistwo i skleroza wciąż nie pozwala mi tego sprawdzić osobiście).
    A tego g…na , co po kaczkach zostaje, jak to wspomniał Kanionek- zazdroszczę ! Tylko tego w sensie dosłownym – ja kupuję g… w granulkach, za ciężki piniądz :) A i tak w ogródku warzywnym nędza z bidą, z siewek jedynie na jarmuże nie mogę narzekać , ale po co komu tyle jarmużu ? No , może dla ozdoby w ogrodzie, bo pięknie się zieleni cały rok, i- niestety- dla ślimorów. Tych zaraz to nigdy nie brakuje.
    Żal Cykana, może jakoś podstępem uda się Żozefin namówić na wyjścia z nim na smyczy ? Wiem, że to praktycznie mission impossible, ale Kanionek, z tych, co to łatwo się nie poddaje.
    Rosoły rządzą ! Nadal jestem ich fanką, sorry, Kanionku .

    • kanionek

      Ona go czasem zabiera do lasu, ale to wciąż mało. Gdybyż on chociaż ze sto metrów kwadratowych wybiegu miał. Łańcuch straszliwie tyra psychę.

      Róże, o dziwo, bez mszycy u mnie! Ta bidulka, co kwitnie drobnymi, różowymi kwiatami, którą w pocie czoła wykopywałam spod betonowej wylewki po Cebulackich, a którą potem Majączek wyrwał z nowego miejsca w najgorszy upał, a ja ją potem wetknęłam w byle dziurę ogrodzie bez większej nadziei na to, że przeżyje – rozrosła się, cała błyszczy, jak lakierowana (ale sprawdzałam, nie błyszczy od mszycowej spadzi, tylko od tego zadowolenia z życia) i zaraz będzie kwitła :)

      Cola na mszyce – podejrzewam, że czar tego sposobu ma polegać na zaklejeniu mszyc cukrem, bo innech składników, które miałyby szkodzić tym szkodnikom, to w Coli nie widzę. Ale – jak już pisałam w mailu do Aliwar – ja “odkryłam” nowy sposób na uzyskanie “wywaru z peta”, który to wywar jest bezbarwny i nie śmierdzi! Kojarzycie papierosy elektroniczne? No, to te liquidy do e-papierosów zawierają nikotynę (silną neurotoksynę, trującą wobec chyba wszystkich organizmów żywych, kwestia dawki) o niemal farmakologicznej czystości, a nie zawierają reszty śmietnika, jaki jest w tytoniu. No i ja biorę buteleczkę 10 ml (większych nie sprzedają dzięki dyrektywie UE sprzed kilku lat – możesz sobie kupić 10 buteleczek po 10 ml, zamiast jednej po 100 ml, czyli wychodzi drożej i więcej śmieci, bo i plastik i kartonik, ale z jakiegoś powodu tak jest niby bezpieczniej!), o najwyższym stężeniu nikotyny (18 mg/ml), i taką buteleczkę rozpuszczam w dwóch litrach wody (czysty, bezbarwny roztwór) i spryskuję rośliny. Nikotyna jest biodegradowalna, szybko się rozkłąda, a w ostateczności spłucze ją pierwszy deszcz, więc żadnych zagrożeń ze strony tego roztworu nie widzę, a działa jak trzeba. Bo jeśli chodzi o szkodniki, to ja nie mam litości – należy to zamordować i nie brać jeńców. Wszelkie półśrodki dają im szansę na przeżycie, a ogrodnikowi na zawał ;)

      • mp

        Cukier w nadmiarze ponoć szkodzi wszystkim, to może i mszycom ? :) W coli podobno jakiś kwas jeszcze jest, więc może to ta tajna broń antymszycowa ? Tylko że ta mikstura lepka i gazowana okrutnie, nie wyobrażam więc sobie jej aplikacji na koperek, na ten przykład.
        Ale muszę przyznać, że osobiście wolałabym koperek z colą, niż z nikotyną, jak już miałabym wybierać . No dobra, wiem, że pisałaś o szybkim rozkładzie tego zajzajeru, ale podświadomość i psychika mówią mi “phi , akurat”.
        I co pani poradzisz ? Więc najpierw na kalinie wypróbuję, ta boule-de-neige to największy wabik na mszyce. (choć, zdaje się, wiciokrzew jej nie ustępuje). Róże mniej smaczne widocznie, bo u mnie też wyglądają przyzwoicie.

        • kanionek

          Cola zawiera kwas fosforowy, ale w takiej ilości, że nie sądzę, żeby komukolwiek mógł zaszkodzić. W coli pełni rolę konserwantu (zakwasza), ale czy po wyschnięciu oprysku byłby jeszcze czynny, to nie wiem, bo z chemii jestem cienka jak ten koperek. Koperku nie pryskam nikotyną, nie dlatego, że się boję, tylko dlatego, że ciężko toto opryskać dokładnie, zwłaszcza u mnie, gdzie wszystko rośnie w gąszczach (nie przerywam, bo mi się nie chce). No i koper można siać przez cały sezon, więc wiem, że któraś partia wstrzeli się w lukę bezmszycową. Ale GDYBYM spryskała, to wiesz – można koper po ścięciu wymoczyć w wodzie/opłukać pod bieżącą, i po problemie.

          Na razie nowoczesnym wywarem z peta pryskałam tylko drzewka, groszek, i te wszystkie kapusty (nie od mszycy, tylko jakiegoś innego darmozjada – pomogło tak dobrze, że padły mi tylko 3 sadzonki z osiemdziesięciu czterech, bo były już za mocno zeżarte).

          Jeśli chodzi o to, że na niektórych roślinach są mszyce, a na innych nie, to ja bym powiedziała: jeszcze nie. Może nie wszyscy wiedzą, ale mszyc jest kilkanaście (a raczej dziesiąt) gatunków, i każdy z nich preferuje inne grupy roślin, albo wręcz ogranicza się do jednej, ulubionej, więc to nie jest tak, że mszyca atakująca róże usiądzie nam na porzeczkach, o nie. Niektóre z gatunków są tzw. dwudomowe, czyli do pełnego cyklu rozwojowego potrzebują dwóch roślin (nie pamiętam dokładnie, ale jedna z nich to chyba mszyca trzmielinowo-buraczana; nie chce mi się sprawdzać). Wygląda to więc tak, że możesz mieć dwie rośliny różnych gatunków rosnące TUŻ obok siebie, i jedna będzie oblepiona przez mszyce, a druga czyściutka. Serio, serio.

  • grazalpl

    Oj zazdroszcze ci rozy Kanionku okrutnie.
    Szukalam taakiej przez jakis czas ,drobniutkie rozowe rozyczki takie troche “stokrotkowate “?
    Wyciag z peta elektronicznego cudny!
    pozdrawiam serdeczmie
    grazalpl

    • Leśna Zmora

      Może odmiana Raubritter podpasuje? Chociaż na kwiaty bardziej takie kulki

    • kanionek

      A to nie zazdraszczaj, bo moja ma co prawda drobne, różowe kwiaty, ale zdecydowanie nie stokrotkowate. Mają kształt tradycyjny, że tak powiem, tylko są dużo mniejsze i jest ich mnóstwo. Chyba kojarzę odmianę, o której wspominasz, i też dawno już jej nigdzie nie widziałam.

      • kanionek

        A, i zapomniałam dodać przy tym elektronicznym wyciągu, że do roztworu na końcu trzeba dodać ciut płynu do mycia naczyń (ale CIUT, nie chlust, bo to się nie ma pienić jak dzik ze wścieklizną, tylko sprawić, by boski napój lepiej trzymał się liści. Bez płynu oprysk będzie błyskawicznie spływał w perlistych kropelkach. Może chodzi o zniesienie napięcia powierzchniowego płynu, ale nie wiem, bo z fizyki też jestem dupa).

  • kanionek

    Aha, aha! Aktualizacja co do winogron – na jednym suchym badylu, który w ub. roku był piękną sadzonką od Mitenki, pojawił się pęd! Ma całe pół centymetra, ale ŻYJE. Kto by pomyślał? 20 czerwca, ja już na tym badylu krzyżyk postawiłam, ale na szczęście nie wyrwałam.
    I mój czarny bez zakwitł, mnóstwem kwiatów.

    • Olika

      Moj bez czarny szaleje kwiatami – bedzie soku hu hu hu.mszyce wszędzie nawet trawa miejscami wygląda jak opsypane czarnym maczkiem paluszki :-) Koperek poskręcany ale za to mirabelek zatrzęsienie będę dżemować o ile grad wszystkiego nie wytłucze. Na dziś zapowiadają burze i małe trąby powietrzne u mnie. Słabo?

      • kanionek

        U nas dzisiaj też była trąba, ale kozietrzna…
        Małpy przedostały się nocą na podwórko i – między innymi – opitoliły z liści, kwiatów i kory mój piękny, biały lilak bzowy. Tyle lat walki o ten krzew (Mając go co roku przygryzał do samej ziemi), i ZNOWU oberwał.
        Żywokost też zrównany z ziemią, ale na szczęście mam drugi, trzy razy większy w ogrodzie.

        • Dytek

          W lilaku są substancje chroniące wątrobę – może się leczyły spryciule.

          • kanionek

            Jak ja je wszystkie kiedyś wyleczę… Ogniem i mieczem!
            Małpy od tygodnia chodzą na dużą łąkę, zielska powyżej uszu, że ich tam czasem nawet nie widać, ale MUSIAŁY ukraść, co do nich nie należy.

        • dolmik

          Kanionku, lilak odbije od korzenia i jeszcze podziękuje kozom za strzyżenie. Będzie mocny i piękny. 😁

          • kanionek

            Ja wiem, że odbije. Sęk w tym, że on tak od kilku lat musi co roku odbijać, biedulek, bo jak nie Mając, to kozia zaraza. Że nie wspomnę o tym, ile ja się nakombinowałam, żeby ten krzak skutecznie przed Mającem zabezpieczyć.

        • Leśna Zmora

          Coś kozy lubią biały bez – u mnie ostatnio tak zmasakrowały, że aż mnie pocieszano “kupimy Ci nowy”…

  • Jagoda

    Ja od paru dni deszczem żyję, co to się go porobiło za dużo tyle samo co przedtem było za mało. Mam nadzieję, że w końcu Kanionkowo też przemokło, ale tylko tyle, ile trzeba.
    I okrutnie się cieszę, że odezwałaś się, Kanionku. Nie chcę wyjść na samolubną, interesowną bitch i dlatego nieśmiało pytam; co z serami? na wszelki wypadek ponowię zamówienie.
    Jak się miewają Żółte, Pasztedzik i pozostałe psy i koty? Czy jest możliwość wyrwać Cykana z niewoli Żozefin? Jakoś mi chodzi po głowie, że ona pasie Dżerrego karmą Cykana, żeby się nie przeterminowała.

    • mp

      Jagoda , tą karmą dla Dżerrego mnie rozłożyłaś na łopatki :-) Ale spieszę donieść, że mu z pewnością nie zaszkodzi, mój roczny wnuk testuje z upodobaniem karmę kocią- niestety, jest szybki jak strzała i czasem bywa przy kociej misce , zanim zdążymy ją usunąć z jego zasięgu. Okazuje się, że zarówno sucha, jak i mokra karma może być smakołykiem dla roczniaka.
      Na wszelki wypadek, może Kanionek opatrzy worki naklejką z ludzikiem i trupią czaszką , że niby tylko dla zwierzaków się nadają ?
      A sadzonki bzu mogę wysłać jesienią, jak się przypomnisz , Aniu- mam białe pełne i ciemnofioletowe, w tym roku dały czadu !

      • kanionek

        Kochana Mp – za sadzonki dziękuję, bo co, na pewną śmierć chcesz je wysyłać? :D
        A Dżery na bank nie żre karmy Cykana, bo ostatnio robiliśmy dla nich zakupy, i na liście były m.in. 2 kg śląskiej i kilo karkówki :) Cykan żre kaszę i jakieś resztki z pańskiego stołu.

    • kanionek

      Sery już powoli startują(“już” – dobre sobie), więc ponawiaj. Wszystkie futra mają się doskonale, właśnie gubią sierść garściami, zwłaszcza Mając, potwór z bagien – szczotka zapycha się po dwóch pociągnięciach, a Majączek ma miejsca, które nie lubią być czesane, co stwarza komplikacje podczas zabiegów pielęgnacyjnych, zaś Żółtego, Lasera i Ziemniaka musieliśmy niedawno wykąpać, bo zażyli sporej dawki zdechłego kreta w postaci wcierki w grzbiecik. Laser zna wnętrze wanny doskonale, ale Żółty… Tak spanikowanego, wielkiego psa to dawno nie widziałam. Pasztefon zaś był na mnie wyraźnie obrażony przez resztę dnia, bo jak to – ingerować w sprawy jego świętej skórki?

      Cykan. My już nawet myśleliśmy, że może by go do nas… Ale nie. Mając jest ślepy i coraz starszy, ma lekko na pieńku z Żółtym, a kolejny, bardzo duży pies, nie zdający sobie sprawy z jej ułomności, stanowiłby zbyt duże ryzyko, że ktoś zginie. Pasztet też byłby w grupie zagrożonej, bo jest małym histerykiem z wielkim ego. Będę urabiać Żozefin w kwestii jakiejś choćby zagródki dla Cykana, ale to bęðzie ciężka sprawa.

      • Jagoda

        Szukam psa, chciałabym dorosłego i mądrego, oraz tolerującego koty. Z tego co wiem o Cykanie, to byłby w sam raz. Może by tak coś? Jeżeli zmieści się w Aygo, to pojadę na ten drugi koniec Warmii… Hm?

        • Cma

          Mysle, ze Dzosefin poszlaby na taki deal. Z naciskiem na deal (zywy piniondz).
          Tak sobie gdybam,choc znam osobe jedynie z kanionkowych opowiesci.

        • kanionek

          Z kotami to Cykan nie żyje zbyt dobrze – koty Żozefin dostają jeść w komórce, do której zakradają się najczęściej wieczorem, a potem idą sobie grom wie gdzie. Małabuka trzyma się blisko domu, ale Kajtek to już typowy powsinoga.

          Zapomnijcie – Żozefin przecież wcale nie chce się pozbyć Cykana. Ale nie chce też, żeby zwiewał do wsi, co jest zrozumiałe. Niedługo zacznie znowu chodzić codziennie na grzyby, to i Cykan swoją porcję rozrywki będzie miał, a ja i tak będę na nią naciskać ws. ogrodzenia dla niego choć kawałka terenu.

          • zerojedynkowa

            A odjajczenie (w sensie: kastracja) nie pomogłaby na zatrzymanie Cykana bliżej domu? Chyba że już był, albo Żożefin jest temu przeciwna… Tak tylko sobie głośno myślę…

          • Leśna Zmora

            Zerojedynkowa – to zależy dlaczego on ucieka. Jeśli na dziewczyny – no to pomoże. Jeśli na wycieczkę krajoznawczą – to żadna różnica czy z klejnotami czy bez.

          • kanionek

            Myślę, że nawiewa z nudów. Gdy chodził regularnie na grzyby, to nie uciekał, a potem przyszła zima i zaczął kombinować, jak by tu się rozerwać, gdy człowieki tylko przed telewizorem siedzą i nudni są jak porośnięty mchem pień drzewa. Nadal nie wiem, czy on jest bezjajeczny, czy pełnowartościowy, Żozefin też nie wie, a zawsze zapominam go pomacać. Jeśli ma jajka, to namówienie jej na kastrację (nawet opłaconą przez kogoś innego) może być trudne.

          • Jagoda

            U mnie zgoda w domu ważna rzecz. Są schroniska w pobliżu i jest dużo psów do adopcji, jeszcze popatrzę.
            Pozdrawiam.

          • kanionek

            Będę u Żozefin za jakiś dzień lub dwa, to na wszelki wypadek zapytam, żeby nie było, że odebrałam Cykanowi szansę na dobry dom. Jestem zdania, że do kotów spokojnie by się go przyuczyło – po prostu Żozefin chyba nie widzi takiej potrzeby (bo kot sobie zawsze może na drzewo uciec).

  • ciociasamozło

    W kwestii Cykana mnie również liczne słowa się cisną. Leśna Zmora ma racje, że odjajczenie nie daje gwarancji. A grzyby się jeszcze u Was nie pokazały? Widziałam już dorodne pieczarki (w parku!), a psiarków skolko ugodno. A może Żozefin da się wcisnąć jakieś inne zadanie wymagające spacerów po lesie? No nie wiem, sprzedać jej plotę, że ktoś grube pieniądze tam zgubił?

    Moje mszyce mają się świetnie, oblazły już chyba wszystko. Łącznie z oregano, które wydawało się niezniszczalne. Za to dorodny bukszpan zjedzony do łysego (ćma bukszpanowa, klecanki nie chcą jej zbierać :( ) a bez choruje.
    Chyba zainwestuję w nikotynę (choć chwilami chętniej w nitroglicerynę czy inny napalm, do użycia w domu i zagrodzie).

    Kanionku, dobrze, że ruszasz z serami. One są dla mnie w tej chwili jak światełko w tunelu ;)
    Dawaj jeszcze zdjęcia, to może poprzestanę na nikotynie (szantaż emocjonalny, nie? ;))

    Nie wiem “czy to jej urok, czy to już skleroza”, ale na zdjęciu sypialnianym widzę Pasztedzika, Mająca, Lasera, Żółte i … ? Czy wdzięczne stworzenie o nienachalnej urodzie owczarka ogólnopolskiego, w pozie “namaluj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn” to ja gdzieś przegapiłam, czy to nówka sztuka?

    • mitenki

      I Pusiołak przeca…

      • ciociasamozło

        No to skleroza… :(((
        Cholera, a jeszcze miałam nadzieję.
        Jak mogłam o nim zapomnieć ;( . To pewnie dlatego, że mało uzdjęciowiony a ja wzrokowiec, i jeszcze przerwa w dostawie prądu z Kanionkowa była taaaka długa (tia, pocieszaj się ciotka).

    • Leśna Zmora

      Jagody!!! Żozefin nie zbiera?

      • mitenki

        Tudzież poziomki, maliny i insze owoce leśne?
        A grzyby – czas na pierwszy wysyp, kurki widziałam na bazarku, więc Żozefin ma powód chodzić do lasu!

        • Leśna Zmora

          Kozaki też już są :)

          • kanionek

            No i chodzi, chyba codziennie (nie zawsze ją “namierzymy” przez okno – gdy jest naprawdę ciepło na zewnątrz, psy siedzą w krzakach, albo pomiędzy balotami, i też często nie zauważają, że ktoś idzie, a to głównie dzięki psom mamy jakieś tam pojęcie o naszym “ruchu ulicznym”).

            Małżonek pytał ją o ewentualne oddanie psa. Ni chu chu. Jest jej potrzebny i koniec. Już kilka razy męczyliśmy ją ws. ogrodzenia. Kropla drąży skałę, zobaczymy.

            Pardą żepaplą, że mnie nie ma. Mam doła, bo kręci mi się we łbie od trzech tygodni, od ponad dwóch żrę pantoprazol i mam wrażenie, że jest tylko gorzej, a od kilku dni jakoś tak ledwo łażę. Dziś o czwartej nad ranem obudziła mnie… Nie koza, nie piesa, nie kura nawet, tylko czkawka. Jeszcze nigdy nie miałam czkawki o czwartej nad ranem, a jeśli miałam, to nigdy mnie jeszcze nie obudziła. No i tak to. Łazić muszę, pracować też, a blog już jest na końcu listy, i codziennie sobie mówię: jutro będzie lepiej, to coś Wam napiszę. Jeszcze trochę, a najwytrwalsi górale, znaczy wielbiciele, obrażą się na mnie na śmierć :-/

            Tak poza mną wszyscy zdrowi i każdy jakoś kula tę gównianą kulkę żywota swojego, amen.

          • Cma

            Cosik mnie tklo, by zajrzec dzis jeszcze:)
            Z tymi zawrotami to wspolczuje, wyjatkowo paskudna przypadlosc. Moze jakas teleporada neurologiczna i np.erecepta na memotropil?
            Ja w ubieglym roku mialam przez tydzien polozenniowe zawroty glowy – ktoregos ranka dosypiajac jeszcze, obrocilam sie na drugi bok i poczulam sie nagle jak na karuzeli. Gdy usiadlam powoli sie to uspokoilo. Proba polozenia sie skonczyla sie kolejna jazda na dzikiej karuzeli. Tydzien musialam spac, czy raczej drzemac na wpol lezaco, na wznak, bez poruszania glowa. Przeszlo samo po tygodniu, ale bylam wykonczona.
            Tak ze, bardzo wspolczuje Kanionku i zycze, zeby Tobie tez odpuscilo jak najszybciej.

          • Cma

            I przepraszam za te opowiesc. Coraz czesciej zachowuje sie jak te starsze panie, ktore nie pomina zadnej okazji, by poopowiadac, niepytane, o swoich dolegliwosciach.

          • kanionek

            A ja Ci dziękuję za tę opowieść, bo wisz – przynajmniej nie myślę sobie, że tylko ja jestem jakaś dziwna i ciągle coś mnie szarpie ;)
            Osobiście zaliczam się już do starszych pań, jeśli nie metrykalnie, to na pewno mentalnie, i starczą chorągiew dumnie niosę nad swą siwą (częściowo) głową, a pysk zmęczony i blady jest mi jak herb i godło. Czy coś.

            Ja już swoją historię tu opisywałam, ale kto by to pamiętał? Zaczęło się osiem lat temu, ni z gruszki, ni z chorągwi. Wstałam rano i jebut! W ścianę. Zniosło mnie jak pijanego szypra na chybotliwym kutrze. Doszłam do kuchni trzymając się ściany, łyk wody, po czym natychmiast mdłości i wymioty. Usiadłam, oceniłam swoje zdolności intelektualne oraz stwierdziłam, że choć ściąga mnie wyraźnie na lewo, to żadna połówka ciała nie wydaje się być bardziej upośledzona od drugiej, więc to raczej nie wylew. Cały dzień mną bujało, bez względu na położenie ciała; ani jeść, ani pić, bo zaraz torsje. Na drugi dzień było tylko nieco lepiej, pół kawy wypiłam i utrzymałam w żołądku. I tak przez trzy tygodnie, dzień po dniu, notowałam malutką poprawę, aż w końcu przeszło całkiem.

            I przez te osiem lat miałam już kilkanaście identycznych epizodów. Najdłużej męczyłam się przez około 6 tygodni. Teraz też jest już niby lepiej, leżąc na lewym boku nie mam dolegliwości karuzelowych, za to na prawym – hejże glujże, po wzburzonym Bałtyku. Czasem też podczas dojenia kóz nagle odjedzie mi peron, a czasem podczas stania przy stole bez ruchu. Męczy to strasznie, jak sama zauważyłaś. Mój żołądek ma przesrane i bez tych dodatkowych mdłości.

            No nic. Dzięki za Twoją opowieść, a jeśli komuś jeszcze się we łbie kręci, niechaj pisze – w grupie raźniej, w kupie cieplej, itd.

          • Cma

            No, te Twoje zawroty sa zdecydowanie hardcorowe. Te polozeniowe to glownie w pozycji lezacej, choc i ogolne samopoczucie bylo do dupy, w pierwszym dniu tez mi zoladek szarpnelo , ale tylko raz. Chodzilam na miekkich nogach, slaba jakas. Sama sobie zdiagnozowalam z pomoca gugla, ze to ten rodzaj zawrotow, bo pasowalo wszystko. To ma zwiazek z jakimis “kamyczkami” w uchu srodkowym, jest na to jakis manewr glowa, ktory mozna nawet samodzielnie zrobic.Ja sie nie odwazylam, bo kazda proba polozenia sie sprawiala, ze mialam wirnik w glowie, a zoladek jechal mi w gore.

          • Cma

            No i moze ten memotropil, co?

          • zerojedynkowa

            Jakiś czas temu moja ciocia też miała zawroty głowy i okazało się, że to było zapalenie błędnika. Jako że nie mam z nią bezpośredniego kontaktu, tylko przez moją mamę, to wiem o tym tylko z opowieści. Podobno zdarzało się tak, że szła prostą drogą i nagle się przewracała. Nie wiem czy występowały inne objawy. Może warto odwiedzić jakiegoś laryngologa nie tylko on-line?

          • kanionek

            Taaak… Ja się nawet kiedyś wybierałam do laryngologa w tej sprawie (wtedy, gdy jeszcze byłam prawie normalna), ale jak sobie poczytałam o testach diagnostycznych błędnika, to mi przeszło ;)

  • Ania W.

    E no, tak latwo to nie zapomnimy!

  • AGNIESZKA

    Nachyliłam się nad wanną, odkręcić kurek i do pokoju wróciłam po ścianie. Nie przechodziło w żadnej znanej mi pozycji. Do tego oczopląs, wymioty. Było tak źle że na cito tomograf głowy bo podejrzenie udaru móżdżku. Okazało się że nic z tego( kręgosłup szyjny i ucho też ok) czyli diagnozy brak. Męczyłam się tak dwa tygodnie. Od tego czasu regularnie kilka razy w roku zawroty, chociaż już nie tak spektakularne. Po jakimś czasie i po wnikliwej analizie wiem że to nerwy. Każde bardziej stresujące wydarzenie daje taki efekt w ciągu kilku dni. Te naprawdę ekstra nerwy robią karuzel w ciągu paru minut. Teraz puszcza szybciej bo ratuje się lekami np. końska dawka nervosolu.

    • kanionek

      O, to przynajmniej wiesz, od czego i za jakie grzechy cierpisz ;)
      Gdyby u mnie zawroty głowy występowały w związku ze stresem, czy innymi nerwami zszarpanymi, to występowałyby przez 365 dni w roku. Kręgosłup szyjny mam wygięty w niewłaściwą stronę, do tego liczne w nim zmiany degeneracyjne, zwężone krążki i osteofity, ale poszłam 7 lat temu na USG tętnic szyjnych i pan doktor powiedział, że co prawda wszystkiego nie widzi (bo USG nie widzi przez kości), ale sama prędkość przepływu krwi, czy jakoś tak, jest prawidłowa, więc raczej nic tych naczyń nie uciska. Z polecenia lekarza ogólnego polazłam też prywatnie do okulisty, który stwierdził podwyższone ciśnienie śródgałkowe, ale jeszcze w granicach “da się wytrzymać”. I na tym diagnostykę zakończyłam, bo ja nie mam cierpliwości do łażenia od gabinetu do gabinetu ;-/

  • Anomin

    Nie opisze moich zawrotow glowy bo szczesliwie takich wartych zapisania nie miewam.
    Wspolczuje Ci i martwie sie o Ciebie Kanionku. I nie wiem jak pomoc :-(
    Moze, jak Cma pisze, faktycznie online konsultacje z dobrym medykiem….
    Sciskam delikatnie :-*

    • Cma

      No, ja proponowalam go glownie po to, zeby dal recepte na lek dzialajacy objawowo. Bo teleporady to ersatz, wiadomo:(

      • kanionek

        Przeczytałam ulotkę tego memotropilu, i jednym z przeciwwskazań jest znaczne niedociśnienie. Nie wiem, czy moje ostatnie 90/60 to już znaczne niedociśnienie, ale ja osobiście czuję, że jak mnie dodatkowo jakiś lek “niedociśnie”, to albo zejdę, albo zasnę na dwa tygodnie, jak jakaś królewna.
        W ogóle z lekami mam zawsze jakiś problem – przeciwbólowo np. nie mogę w ogóle NLPZ, czyli odpadają aspiryny, ibupromy, ketonale, bo żołądek i dwunastnica, więc od 16 lat, czyli od pierwszej diagnozy wrzodowej, żrę tylko paracetamol. Większość antydepresantów obniża ciśnienie, albo jest niewskazana przy arytmii (mam stwierdzoną arytmię komorową, ale epizodyczną; częstoskurcz też pojawia się tylko raz na jakiś czas), albo coś jeszcze.

        Męczę się z tym błędnikiem, i owszem, ale tłumaczę sobie, że skoro przez te osiem lat ani razu nie umarłam, to nie jest to choroba śmiertelna, a wątrobę muszę szanować, żeby dała radę przerobić cały ten paracetamol, który jeszcze w życiu zeżrę (bo napięciowe bóle głowy, migreny na zwyżkę ciśnienia, a czasem zwykłe łba napierdalanie muszę jakoś “leczyć”, żeby funkcjonować).

        • Cma

          Mysle, ze powinnas sprobowac naturalnych lekow.
          Jakies ziolo np. ;)
          Skoro pomaga przy padaczce…

          • Cma

            I dla watroby nieszkodliwe!

          • Cma

            Pamietam jakis czas temu pewna babcia uprawiala sobie i karmila krowy. Przynajmniej tak twierdzila.
            Szczesliwe krowy, zdrowe mleko!
            Ciekawe jakby kozy zareagowaly.

          • kanionek

            A ciśnienia nie obniża?
            Kozom by pewnie smakowało (a co im nie smakuje?), a taka np. Herbata to już od dawna wygląda, jakby nic innego nie jadła :D
            Ale ja bym się chyba nie odważyła. Ja nawet ulotkę od nospy znam na pamięć, tyle razy ją czytałam, i z pamięci powiem, że zawiera chlorowodorek drotaweryny, i zawsze roztrząsam “za i przeciw” zanim cokolwiek zażyję (nerwica lękowa, co zrobisz), za wyjątkiem solpy, którą już znam ze 20 lat. Choć ostatnio prześladują mnie wizje wątroby jak rzeszoto. No ale do laboratorium na badania to mam strasznie, ale to strasznie daleko. Tak daleko, że głową nie ogarnie ;)

          • Cma

            Ja sie tak wymadrzam, ale sama raz w zyciu sie sztachnelam pare razy i wlasciwie chyba w ogole mnie nie ruszylo. Tyle, ze potem, w srodku nocy postanowilam pochodzic we snie. I w spiworze, jak podczas tych wyscigow w workach. Skonczylo sie tak, ze obudzilam sie w momencie gdy zarylam, z impetem, twarza w dechy podlogowe (kwatera u gorali). Obudzilam wspolokatorow:) Po uspokojeniu ich, ze nic minie jest, poszlam spac. Rano zrobilam na wszystkich duze wrazenie: podbitym okiem i zdartym nochalem:)
            Dlatego, moze lepiej nie przed snem probowac tego lekarstwa;)

          • Cma

            A serio, to mysle, ze mozna by pogadac z lekarzem o tej leczniczej, legalnej. I probowac od malutkich dawek. Znam relacje, ze w roznych neurologicznych przypadlosciach bywa naprawde pomocna.

          • kanionek

            Ale cuś czytałam, że lekarze niechętnie przepisują, bo to kontrowersyjna sprawa, a do tego legalnie kosztuje 10 razy tyle, co nielegalnie, czy coś (to nie są dokładne dane, tylko jakieś ledwie wspomnienie o artykule, który kiedyś czytałam). A w ogóle to co by było, gdyby mi się spodobało? Nic bym nie robiła, tylko zielsko jarała :D
            (Albo tak jak Ty została okresowym somnambulikiem. Tylko ja mogłabym zawędrować prosto do stawu i wygodnie rozsiąść się na dnie…).

          • dolmik

            Kanionku, a pomóż wątrobie ostropestem. Moja była w złym stanie przez chemię i regularne żarcie ostropestu postawiło ją na nogi. 😊 Przynajmniej jeden problem będzie z głowy.

          • kanionek

            No widzisz, Dolmiku kochany, jaka ze mnie demencja – jesienią wysiałam ostropest, ale kaczki mi zeżarły i miałam kupić ziarno w sklepie, i na wysiew, i na używanie doustne. I zapomniałam. Jeden, jedyny roślinek mi się ostał w ogródku, bo jakimś cudem i przypadkiem wyrósł między kapustami. A przecudne to zjawisko – pstrokate i do niczego niepodobne.
            Muszę kupić, dzięki za przypomnienie :-*
            (Jak używasz? Zmielone jesz na żywca, czy jak?).

          • Leśna Zmora

            Co do ostropestu – pod rodzinnym miastem Kanionka jest olejarnia, jakbyś była zainteresowana i miała okazję być w okolicu, to wyślę namiary, kózki ucieszyłyby się z makuchów ;).

          • kanionek

            Ha! W sezonie serowym to wątpliwe, żebym mogła aż tak daleko pojechać (teraz dla mnie nawet 50 km to daleko). Ale będę pamiętać, dzięki :)
            Dawałaś swoim? Jak to się przechowuje?

          • Cma

            Tak, jest jak piszesz, lekarze nie chca przepisywac. (morfiny chorym onkologicznie tez zaluja, bo co bedzie, jak sie taki pacjent stojacy nad grobem uzalezni, a???). I jest cholernie droga.
            Ja to napisalam, zeby ktos nie pomyslal, ze Cie namawiam do jakiegos nielegalnego procederu. Niniejszym wiec zaprzeczam, jakem prawa i sprawiedliwa.

          • dolmik

            Kanionku, wcinam tabletki z ostropestu. Innego źródła naonczas nie miałam i tak już zostało. Jak brakowało w aptece to kupowałam sylimarol, bo to też ostropest, tylko inaczej podany.
            Ważne, że działa. I to jak! Jestem żywym dowodem 😁
            I jeszcze się podzielę moją ostatnią wielką radością: od września mogę już wrócić do pracy! 😁 Mam pozwoleństwo od mojej onkolog 😁😁😁 Jaram się jak dzieciak.

          • kanionek

            Dolmiku kochany, oprócz tego, że uściski i gratulajce, to – na rany ostem zadane – żeby się cieszyć z tego, że można wrócić do roboty?! Mój dobry porze… Dla mnie najlepszą wiadomością byłoby, gdyby mi ktoś powiedział, że już nigdy nie muszę. Odpowiednikiem listu z Hogwartu byłby dla mnie polecony z ZUS-u zawierający decyzję o przyznaniu dożywotniej renty :D
            Ale rozumiem Cię, tak naprawdę. Od siedzenia na tyłku psuje się głowa ;)

          • Leśna Zmora

            Wp… się między wódkę a zakąskę (czy tam w tej dyskusji między rumianek a paracetamol) z tymi makuchami, skoro tu zaczęłam – kluczową kwestią w przechowywaniu jest, żeby nie zostawiać worków na dworze jak jest burza, bo ładny pellet zamieni się w mokrą paciajkę (zgadnij skąd wiem…). Jak na dłuższą metę to nie wiem. Kózki ładnie jedzą (chociaż nie tak bez opamiętania jak np. zboże czy magiczną paszę dla kóz), a te z czarnuszki barwią pyszczki na czarno :D .

          • kanionek

            “zgadnij skąd wiem…” :D
            No, tak się zdobywa cenne doświadczenia :)
            Nasze kozy z dodatków deserowych zeżarły na razie pół paśnika buraczanej naci i trochę marchewkowej. 3 minuty i po deserze. Gdy kóz było sztuk cztery, to ogród wydawał się nieprzebranym bogactwem urozmaiceń koziej diety, a teraz? Mogę iść do koziarni z taczką nagietków i w 13 sekund będzie po nagietkach, a i taczkę by z rozpędu zeżarły. To samo z dynią – godzina krojenia i rozkładania po łące, a potem kilka minut koziej wyżerki i pełne wyrzutu spojrzenia, że “co tak mało, skąpa łachudro?”.

            A powiedz, Zmoro, czy przeprowadziłaś zapowiadany niegdyś eksperyment z dojeniem zimowym, a jeśli tak, to czy faktycznie latem ilość mleka “się zgadza”?

          • Leśna Zmora

            Na razie jedyny eksperyment to wciąż trwający “ile jeszcze te cholerne stwory mi naniszczą i dowalą, żebym wzięła najgrzeczniejszego psa i pojechała tak daleko na ile starczy mi benzyny i tam została”… I tej zimy też raczej nie będzie – fajne kozy jak na złość urodziły koziołki (a ja potrzebuję ich córek!), a z tymi mniej fajnymi to łudzę się, że może następna laktacja jakimś cudem będzie lepsza. Ale znam kogoś, kto tę metodę z powodzeniem stosuje, może się zapytam o szczegóły ;) .

            Moim też urozmaicam życie warzywami i owocami. Mało mnie szlag nie trafił, jak po siedzeniu do 2 w nocy i krojeniu cholernych brokułów na malutkie kawałki, żeby łatwo było wziąć do pyszczka, okazało się, że brokuł w całości też jest bez problemu pożerany przez kozią paszczę…

  • Willow

    Chwilę mnie nie było…
    Biedny Kanionku, współczuję. U mnie od dłuższego czasu z błędnikiem spokój, ale bywało paskudnie. Żołądek i dwunastnica też z wrzodami, dziękować, ale o dziwo ibuprom mi nie szkodzi, i całe szczęście, bo paracetamol to se mogę w buty wsadzić :) A ostatnio tak mnie łeb napier…że hej. Na nudności piję rumianek z melisą, dobrze mi robi także na żołądek, spróbuj Kanionku może coś pomoże
    Moc uścisków i buziaków

    • kanionek

      Willow kochana, jednak uważaj na ibuprofen, jeśli faktycznie miałaś stwierdzoną podczas gastroskopii chorobę wrzodową, a nawet “tylko” nadżerki, czy stany zapalne błony śluzowej żołądka. Poczytaj jak działają NLPZ – to nie jest tak, że po wzięciu tabletki będziesz wiedziała, że coś poszło źle, o nie. To jest podstępne dziadostwo i żebyś się kiedyś – odpukać – nie doczekała problemu.

      Zaś jeśli chodzi o łagodzenie lub eliminację bólu głowy, to na mnie parchacetamol działa, a ibuprofen nie. Równie dobrze mogłabym jeść gruz – zero efektu. Wiem, bo w desperacji próbowałam.
      Ech, całą melisę wysłałam Mamie, ale trudno. Ja mam dodatkowo przepuklinę rozworu przełykowego przepony, na to herbatki i tak nie pomogą, zresztą nic mi już nie pomaga, a zabieg chirurgiczny jest ryzykowny i nie zawsze daje spodziewany efekt. Co ja zresztą gadam, jaki zabieg, jak ja się do laboratorium nie mogę wybrać od dwóch lat.

      A, do dupy z takim Kanionkiem. Nie przejmujcie się.

      • Bisia

        Przejmować to my się zawsze będziemy, taka już nasza “oborowa” natura😉.
        To Ty się nami nie przejmuj. Zdrówka życzę.

        • kanionek

          Dziękuję, Bisia, aczkolwiek nie oszukujmy się – jest lipa, już lipiec, a u Kanionka wiatr turla stare krzaki. W sensie, że na blogu. TAK długiej zimowej deprechy to jeszcze nie miałam ;)

      • Willow

        No jak do dupy, my z Tobą na koniec świata pójdziemy :)
        Chociaż powoli się sypiemy chyba, starość k..starość. Ale jakby co, to żeby było śmieszniej jakoś psychicznie nie czuję się na prawie 50tkę ;)
        I kurde jak mi się chce Twojego sera :) taki twarożek na moim chlebku…i podpuszczkowy…i w ogóle…w sklepach samo barachło, nawet nie ma co porównywać :) będę się toczyć niedługo, ale nic to, ciągle siedzę w garach ;)
        całuję Cię mocno i trzymam kciuki za poprawę zdrowia

        • kanionek

          Willow, don’t weep – nie płacz, Wierzbo płacząca, tylko zamawiaj te twarożki :-)
          Pókim żywa, jeszcze robię ser, a potem to już pozostanie Ci smarkać w opakowanie i przegryzać “firmowym” z Biedronki :D
          (Ja się psychicznie zawsze czułam na coś około pięćsetki, a fizycznie to ostatnio skrzypię jak rower Dżerego).

          • Dytek - również skrzypiący

            A to już można zamawiać???

          • kanionek

            Można, aczkolwiek uprzedzam, że wydajność fabryki uległa znacznemu obniżeniu. Nie dość bowiem, że siła robocza prawie bez sił, to jeszcze kozy, które dłużej niż zwykle miały do roboty tylko karmienie młodych, uznały, że w tym roku mleka nie potrzebujemy, i większość produkuje obecnie połowę tego, co zwykle.
            Ale zamawiajcie, póki w ogóle jest z czego robić ser!

          • mitenki

            Psychicznie to ja się czuję na połowę tego, co pokazuje mój PESEL, fizycznie – tak około setki.
            Marzy mi się emerytura…

          • kanionek

            Ja marzyłam o emeryturze już w wieku 30 lat i plułam sobie w brodę, że nie zostałam policjantem, a teraz jestem realistką i marzę o rencie. Najlepiej takiej na głowę, jak ma Żozefin.

      • dolmik

        Kanionku, chcesz meliskę? Mogę Ci ususzyć. Rośnie krzaczor, jeszcze nie cięty.
        No właśnie, idę w krzaki, bo mnie dzisiaj stres baaardzo mocno dźga pod łopatką… Yyyych…. Idę się wyżyć na zielsku.

        • kanionek

          Nie no, mowy nie ma, żebyś mi krzaki suszyła. Znalazłam jeszcze jedno skitrane pudełko melisy z roku 2018 (pachnie ładnie, będzie dobra).

  • Mia

    Czy można jeszcze dostać kalendarz? Baaaardzo proszę. gabon32@wp.pl

    • kanionek

      Mia, można. Wyślę Ci maila, pewnie jutro, bo dziś już ledwie kontaktuję :)

      • Cma

        Kanionku, wczoraj odkrylam maila od Ciebie, z maja, w kwestii kalendarzowej. Przepraszam, nie wiem jak go przegapilam.
        Ja w kwietniu pytalam o dodruk, hipotetycznie, bez deklarowania sie, bo troche mam ruchome piaski pod stopami, jakos od marca. No i dlatego potem tez nie odpowiedzialam na zapytanie wy/raz, kto chetny. Przepraszam. Nadal walcze z tymi piaskami, wiec pewnie dopiero kolejny kaledarz zamowie

        • kanionek

          Nie ma problemu :)
          A ja raz wywaliłam kilka maili razem ze spamem, i nawet nie wiem, od kogo były i w jakiej sprawie.

        • Mia

          Kanionu, doczytałam komentarze, które jakimś cudem mi umknęły.
          Na moje oko, to regularnie spadają Ci otolity w uchu. To są takie małe kamyczki przy błędniku. I jak jest stan zapalny, to one spadają i wtedy jest wirówka i mdłości. Kiedy miałam to pierwszy raz, myślałam że.umrę, ale trafiłam na mądrego lekarza, który daje tabletki i w 2.dni dziadostwo przechodzi. Muszę zadzwonić do przychodni, żeby przypomnieli mi nazwę leku, chcesz?
          I jest mega proste ćwiczenie na sprawdzenie tego. Zamknij oczy, stan przed szafa czy drzwiami i z wyciągniętymi rękami maszeruj w w miejscu. Jeśli po 30 sekundach otworzysz oczy i zobaczysz, że bezwiednie skręciłaś w jedną lub drugą stronę, znaczy że te dziady otolity pospadały.

          • Cma

            Otofity! Wlasnie zapomnialam jak sie to nszywa. Mialam ja przez nie jazde wiosna zeszlego roku. Przeszlo samo po kilku dniach, alewymeczylo strasznie. Nic nie znalazlam w necie o leku na te przypadlosc. Sa za to porady co do specjalnego manewru glowa,ktory ponoc od reki pomaga. Ja nie probowalam, bo wymagalo to polezenia sie plasko ze zwisajaca z lozka nieco glowa. Na sama mysl o tym, zoladek stawal mi deba.
            Chetnie poznam nazwe tego leku na wsiakij sluczaj.
            Ps. Ale ja mialam zawroty glownie w pozycji lezacej, w pionie bylo znacznie lepiej.

          • kanionek

            Tak, ja też znalazłam ten manewr pokazany dokładnie na youtube, bo szukałam odpowiedzi wszędzie, i tak jak Ty – na samą myśl o tym kręceniu łbem doznawałam torsji z omdleniem ;)

          • kanionek

            Dzięki za znalezisko, Olika. Przyjemnie się czyta takie konkretne wypowiedzi, w przeciwieństwie do tych wszystkich ogólnikowych “pitu-pitu” z onetów i innych portali “o zdrowiu” (które często kopiują całe teksty, wraz z błędami, jeden od drugiego).

      • Mia

        Kalendarz dostany już jakiś czas temu, jest piękny. Na tyle fajny, że czekam na koniec roku, żeby zamawiać następny 😊

        • kanionek

          A zauważyłaś, że w wersji “dogrywka” luty jest w kalendarzu dwa razy? To taki trick od Kapelusznika – luty się dłuży, więc w połowie miesiąca odwracasz kartę i masz wrażenie, że jesteś o miesiąc do przodu :D

          • kapelusznik68

            To kalendarz kolekcjonerski :P
            A tak naprawdę to dowód na to, że myślenie może i boli ale ma kolosalną przyszłość.

  • mitenki

    Tak sobie czytam notkę i przeglądam zdjęcia od początku, i…
    – już wiem, co mi nie dawało spokoju przy zdjęciach z pieskami na łóżku, po dwóch miesiącach zaskoczyłam – mam taką samą pościel :D
    – gdyby kurokezy zrobiły Ci takiż sam numer z chowaniem jajek, jest sposób na sprawdzenie ich świeżości (jajek ofkors) – wrzuca się do wody. Jak jajo opada na dno, jest świeże, im bliżej powierzchni pływa, tym jest coraz bardziej nieświeże.
    Mam nadzieję, że nie zagmatwałam :D

    • Cma

      To jak inkwizycyjny test na czarownice: utopila sie, znaczy niewinna;)

    • kanionek

      “– gdyby kurokezy zrobiły Ci takiż sam numer z chowaniem jajek, jest sposób na sprawdzenie ich świeżości (jajek ofkors) – wrzuca się do wody” – jesteś pewna, że lepiej jajka, a nie kurczaki?

      Pościeli na pewno nie masz TAKIEJ SAMEJ, bo moja, oprócz 100% bawełny, zawiera jeszcze 200% psiej sierści :D

      • mitenki

        Kanionku, jeśli wolisz – możesz wrzucić do wody kurczaki, ale wtedy ŻADNYCH jajek nie będziesz miała :D

        Ćma, coś w tym stylu ;)

        • kanionek

          No trudno, niech stracę :D
          (Ale co zyskam – nikt mi nie będzie wył przeciągle pod oknem o czwartej nad ranem, będę mogła zlikwidować zasieki wokół ogrodu, posadzę tulipany tam, gdzie bym chciała, a nie tylko tam, gdzie ich kurczaki z ziemi nie wydrapią, i jeszcze tysiąc innych korzyści!).

          • Leśna Zmora

            Jak kury nie wydrapią to kozy zjedzą, tak czy siak nie będziesz miała ;P .

  • Willow

    Poskarżyć się przyszłam :(
    se wzięłam i upadłam i coś mi się porobiło w żebra. Boli jak kur*a mać, oddycha się średnio dobrze, kichać, kaszleć, napinać brzucha się nie da. Pewnie pękło któreś :(
    Uprzedzając pytania – do lekarza oczywiście nie poszłam, bo korona, kolejki, skierowanie na rentgen i znowu kolejki…i co mi powiedzą, samo się zagoi, nie dźwigać, ruszać się oszczędnie itd. Jako Kozia rodzina mozecie mnie opieprzać, ale trochę pożałujcie ;)
    A poza tym zaczęłam się odchudzać i jestem ciągle głodna:( do dupy jednym słowem
    Kanionku maila wysłałam ;) i nieustające buziaki od pokraki

    • dolmik

      Willow – ojojane mniej boli 😁 OJOJOJOJOJOJOJOJOJOJOJ!!!!!!!
      I dużo pij, żoładek zapełnisz 😊
      Trzymaj się Kozo kochana!

    • kapelusznik68

      Willow, bardzo Ci współczuję. Tym bardziej, że żeber faktycznie się nie leczy. Tylko czy to na pewno żebra. Może warto sprawdzić.
      W odchudzaniu mam doświadczenie bo w ostatni rok schudłam 23 kg. Poszłam do dietetyczki i rozpisała mi wszystko jak dziecku. Nie głodowałam tylko musiałam pilnować pór karmienia, jadłospisu i wody. Chyba masz mojego maila to pisz zawsze mogę coś podesłać.

      • Willow

        No diet to stosowałam milionpińcet, ale jakoś nie umiem się skupić i jeść pod dyktando :) na razie obroku se ujęłam, ćwiczenia odpadają na razie przez te żebra cholerne :(
        ale maila napiszę , bo nic nie działa od miesiąca, fuck
        Też raz schudłam 25kg, ale to było 7lat temu, teraz metabolizm już chyba nie ten

    • kanionek

      Bieeedna Wierzba, oj bieeedna!
      A tak swoją drogą to widzę, że obie mamy wyjątkowe zdolności do robienia sobie kuku :D
      (Ja się dzisiaj czaję na zbieranie kwiatów lipy, bo te nasze dwie na podwórku kwitną w tym roku obficie. Tylko że kręci mi się we łbie sakramencko, a dostęp do kwiatów tylko z poziomu balotów z sianem. No i teraz dręczy mnie pytanie – zbierać kwiatki na napary prozdrowotne, ryzykując upadkiem z balota, czy jednak dać sobie spokój. Ostatecznie napar można zrobić z czegokolwiek, choćby z trawy, to wszystko i tak jednakowo pomaga, a taki nagły zawrót głowy i upadek może skutkować znacznym pogorszeniem jakości życia, lub nawet jego utratą, bo jeśli stracę przytomność, to mi przecież kury mózg wydziobią przez oczy. Czyli pewnie pójdę i nazbieram).

      • kapelusznik68

        Napar z kwiatów lipy to raczej na katar. A Tobie nie katar dolega. Ja bym nie ryzykowała.

      • Willow

        Nie zbieraj :) i nie właź na baloty do licha , nam Twoje życie miłe
        Powiedziałabym połóż się, ale znając życie nie stać Cię na taki luksus ;(
        to ja poleżę za nas obie ;) robię se zimne okłady i większość czasu spędzam w pozycji półleżącej, ale boli jak cholera
        no ja np potrafię nabić sobie siniaka o ścianę, że nie wspomnę, że rogi stołów, krzeseł i innych kanciastych atakują mnie ciągle i znienacka :)
        nic to kiedyś będzie lepiej
        buziaki od pokraki

      • Anomin

        Zaiste pieknie kwitna lipy w tym roku. Pachna zachecajaco… chetnie bym nazbierala zamiast potem placic 20zeta za niewielka torebeczke tego cuda ale… lipa nie tylko mnie kusi: cale drzewa az hucza od uwijajacych sie tam pszczolek. No i co: tak sie wtrynic miedzy nie?
        Kanionku uwazaj na siebie, pliiiiis

        • kanionek

          Pszczółki to nie problem, grzeczne są, same usuwają się z drogi, w konflikty nie wchodzą. Osy, szerszenie – to jest zgroza. Ale u nas najgorsze muchy gryzące, zwłaszcza bezszelestna i podła jusznica deszczowa, zwana pospolicie ślepakiem. Te szmaty to zło wcielone. Nie słychać, jak nadlatują, nie widać, bo to małe, szare, niepozorne, a jak upitoli, to łzy z oczu lecą.

          Tak, uważam na siebie. Kwiatków nie zebrałam (jedno spojrzenie w górę mi wystarczyło, żeby odpalić karuzelę z madonn… nie, czekaj, z WYMIOTAMI), ale cóż z tego? Wczoraj niosłam sobie gar z twarogiem, bagatelka, 15 kilo. I po drodze się potknęłam. Instynkt biednego serowara dopilnował, żebym gara z rąk nie wypuściła, nawet pokrywka mu nie drgnęła, za to drgnęły, i to dość mocno, kręgi w szyjnym kręgosłupie, i do dzisiaj mnie rwie i łupie. Oraz się kręci. Tak więc drogie dzieci, nie róbcie tego w domu, ani w ogóle nigdzie, i nigdy nie bądźcie kanionkiem.

          • Willow

            KANIONKU No a nie mówiłam, że masz na siebie uważać? nie mówiłam?
            przyjadę i owinę Cię całą folią bąbelkową :)
            ślepaki też u nas rządzą, cholery wredne
            i lipy też nie nazbierałam, bo chociaż mam trzy przedwojenne lipy to sąsiad za płotem ma pszczoły, a ja oczywiście uczulona na błonkoskrzydłe ;(
            buziaki od pokraki

          • Olika

            Oh mi jusznica jak co roku zaserwowala wizyte na nolu (nocnej opiece lekarskiej) bom uczulona i 30 (sic!) cm obrzęk mnie lekko niepokoi ale dostalam w żyłe i w … domięsniowo i żywam ;-)

          • kanionek

            Ooo, święty panie, kucający w łopianie – 30 cm?!
            To tutaj już byłoby po Tobie. Te szmaciska zaczynają żerowanie na przełomie maja i czerwca, a znikają dopiero po większych przymrozkach. Bywały takie lata, że drogę przez las (np. do Żozefin) pokonywałam biegiem, bo chmara tych dziwek opadała mnie dziesiątkami. Człowiek nie zdążył ubić jednej na udzie, gdy cztery inne już żarły go w plecy. Nienawidzę ścierwa (pardą i w ogóle, no ale nienawidzę, no).

            Ale patrzajcie, jaką fikuśną babcię znalazłam na jutubie: https://www.youtube.com/watch?v=T0l_D-H2GCM
            Czad! Jest lekko kopnięta, mamy kilka wspólnych cech, ale ona zdecydowanie bije mnie na głowę otwartością i radosnym podejściem do wszystkiego (chociaż mówi, że wychodzi z benzo, ale nie mówi na czym jest obecnie, więc kto wie, co odpowiada za te nieskrępowane podśmiechujki). Chciałabym być kiedyś tak pozytywnie kopnięta w głowę, a nie wiecznie na smutno. Może gdy zagłębię się bardziej w jej kanał, odkryję jej tajemnicę ;)

            (:D :D :D https://www.youtube.com/watch?v=G7qYAgjaafM – walnęła się w twarz pokrywką od wiadra i rozcięła sobie górną wargę. Swój człowiek, jak pragnę zdrowia).

  • Dytek

    Willow
    Do wyboru albo po całości: tulam, głaskam, cmokam, przykrywam kocykiem, dmucham, wachluję, przesyłam dobrą energię. Oby szybko się wyleczyło.

  • Jagoda

    Boję się czytać komentarze… bo jeszcze wezmę i napiszę jak jestem chorsza… ale nie jestem.
    Zdrowia życzę Wam wszystkim bardzo.

  • Insolencejo

    https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=2477014645947427&id=1966123313466522?sfnsn=wa&d=w&vh=e

    43 pomysly na jajka. Mozna mrozic! Tak na przyszlosc jakby nadmiar sie znowu przydarzyl. 😊

    • Aliwar

      Może i można ale ja próbowałam to efekt był taki ze żółtka po rozmrożeniu były jakby ścięte, może gdyby wymieszał przed mrożeniem białko z żółtkiem ….. ja poprostu wybijalam do kubeczków i do zamrażarki. Więcej tego nie zrobię szkoda swojskich jajek 😕. Teraz gdybym miała nadmiar upieklabym biszkoptów kilka takich pod tort i miała na kazda okazje bazę potem szybko kremik i już 🙂

      • kapelusznik68

        Aliwar, mrożenie wysusza. Żółtka były wysuszone. Dlatego w zamrażarce wszystko powinno być w pudełkach lub woreczkach aby zapobiec utracie wody. Można wbić jajko w woreczek foliowy i do pudełka (małego). wtedy po zamrożeniu woreczek można wyjąć a pudełko wykorzystać ponownie. Niestety nie wiem na ile to uchroni przed wysuszeniem. Na pewno nie można ich trzymać długo w zamrażarce. Pamiętam, że moja mama mroziła same żółtka bo nie mogła ich jeść. Potem odmrażała i używała do ciast. Nawet jak były trochę wysuszone to nie miało to wpływu na jakość ciasta.
        Ciasta z żółtkami zjadali goście lub my. :)

        • Aliwar

          Możliwe…. ja wkładałam do małych pojemniczków z przykrywkami ale co do szczelności to ciężko powiedzieć. Napewno nie były to próżniowo pakowane tylko takie zwykle i może rzeczywiście krótko można przechowywać. Ja nie pamietam dokładnie ale pewnie po kilku miesiącach chciałam je zużyć .

          • kanionek

            A ja tam wciąż uważam, że lepszym pomysłem byłoby zamrozić kurczaki.

            A tak serio – wiem, że można mrozić, sama bowiem właśnie w ub. roku szukałam sposobu na przechowywanie dużej ilości jajek, ale jak sobie później policzyłam, to musiałabym mieć jeszcze ze dwie zamrażarki, żeby zmieścić wszystko, co chcę przechować na zimę :) Teraz jadą warzywa, mam już prawie 4 kg wyłuskanego zielonego groszku, ze dwa kilo cukrowego w strąkach, marchewkę w kostce, jeszcze będą buraczki, cukinie, papryki, seler naciowy, pietruszka, koperek, szczypiorek… i grom wie co jeszcze. Większość zużyję do dań “po chińsku”, a część jako przystawki do obiadów, a chciałabym zmagazynować jak najwięcej, żeby nie kupować (już pomijam ceny, że marchew potrafi być droższa od bananów; chodzi o jakość). Tak więc jajka już mi się raczej nie zmieszczą.

          • Aliwar

            Kanionku też lubię mieć zapasy w zamrażalce. Prawie wszystko co ty mrożę tylko buraczki daję w słoiki z papryką i cebulą taką sałatkę robię. Wszyscy lubią a jaka wygoda słoiczek do obiadu bez zaburaczkowania całej kuchni za każdym razem gotując 😉

          • kanionek

            Dawej przepisa!
            Bo teraz ślęczę nad marchewką, a buraczki już stoją w kolejce.
            Bajdełej – jak mrozicie marchewkę, np. w kostkę pokrojoną, to blanszujecie? Groszek z marchewką + zasmażka to moja ulubiona przystawka obiadowa, a że groszku mam po grzywkę, to i marchew mrożę w tym roku. To jak – blanszować, czy pierdolić? Tylko poważne oferty! Tfu – odpowiedzi!

          • wy/raz

            @ Kanionku! 4 kg zielonego groszku! Usiądę sobie i popłaczę. Jak dobry rok mam kilogramy fasoli, ale groszek mnie nie lubi. Może kwestia odmiany.

            Popieram pomysł Aliwar. Też robię do słoiczków. Mam taki garnuszek, do którego wchodzi mi skrzynka pomidorów i służy również do buraczków. Worek prawie wchodzi, bo buraków nie kroję, a pomidory tak. Jedno gotowanie, jedno obieranie, jedno tarcie a gotowe po odkręceniu słoika.

            A macie patent na mrożenie bobu?

            No i spóźnione: Zdrowia, zdrowia, zdrowia!!! Sił do Kóz i kóz!!!

          • kanionek

            A dziękuję, dziękuję :)

            Ja w tym roku z groszkiem poszalałam, bo w ub. mszyca mi cały zjadła, więc tym razem postanowiłam być najsprytna i nasiałam w różnych terminach (od marca do maja), różnych krańcach ogrodu, oraz różne odmiany. W tym cukrowy. Cukrowy jest fajny, bo młode strąki idą do zjedzenia w całości, a część zostawiam na krzakach żeby dojrzały, i one wtedy dają normalnego rozmiaru nasiona, a zdecydowanie słodsze od innych odmian. Sama jestem zdziwiona, że tyle tego grochu zebrałam, a plecy to już mi całkiem zdrewniały od siedzenia i wyłuskiwania kuleczek, ale serce roście, patrząc na te zapasy ;)

          • Olika

            Pasteryzuje na sucho w piekarniku 100’C gora/dół 30 min
            I stoja dżemy soki itp zime całą

        • Aliwar

          Ja nie blanszuję marchewki za leniwa jestem 😛 a przepis na buraczki za chwile na maila Ci wysle zdjęcie

          • kanionek

            Dziękuję, już dostałam :)
            Ale że GOTOWANE buraki, do tego utarte, i jeszcze potem gotowane w zalewie?! Wierzę na słowo, że się nie rozpadną!

          • kanionek

            Jeżu w kostkę blanszowany – wyszorowałam chyba z 10 kg marchwi, posortowałam, przebrałam, jeszcze “tylko” pokroić (część w kostkę, część w talarki, część w słupki) i pozamrażać, popakować…
            A to nie koniec marchewki w tym roku. Wina Małżonka.

          • Aliwar

            Nigdy się nie zastanawiałam czy się rozpadną …. wiórki robię takie na tarce ( maszynką) tym trybem grubym ale tez jadłam starte na drobne wiórki. No cóż taka papka tez może być u nas często buraki gotowane tarte na papkę plus jabłko było surówką obiadową w domu. Co kraj to obyczaj 😉

          • Aliwar

            Widziałam przepisy że bez drugiego gotowania tylko pasteryzować słoiki ale ja nie znoszę stać nad garem i pasteryzować moim zdaniem to strata energii i mordęga straszna . Wszystko na sucho pod kocykiem pasteryzuje .

  • kapelusznik68

    Ja to jednak wolę mrozić na surowo. Tylko zawsze robię mecyje bo nie lubię jak mi się takie zamrożone pecyny robią. Zawsze wstawiam do zamrażarki rozłożone na jednej warstwie np. na desce do krojenia lub tacy. I robię tak warzywa, owoce, pierogi z nadzieniem, pierogi leniwe. Jak zamarznie to wrzucam w woreczki i zawsze mogę wyjąć tyle ile akurat potrzebuję. Np. jednego pieroga. Pod mączne podsypuję mąkę ryżową, żeby się nie przykleiło.
    Gotowe dania mrożę jak mi coś zostanie, a wiem że nie zjemy szybko. Wtedy stosuję metodę na woreczek w pudełku.

    • kanionek

      Też tak robię! To znaczy zamrażam na tacy, a potem dopiero zsypuję do woreczków/pudełek. Za wyjątkiem groszku w kulkach, bo to suche jest i rzadko się skleja po zamrożeniu.
      I też wolę mrozić na surowo, mniej roboty i smak niezmieniony (choć większość i tak się później gotuje lub smaży), ale święte zwoje internetów mówią, że niektóre warzywa trzeba blanszować i koniec (co do marchwi i buraków zdania są podzielone, a zwoje rozdarte).

  • Dytek

    Tak jak w kwestii mrożenia bobu. Jedni bez blanszowania, drudzy wręcz przeciwnie. Zdaniem tych drugich łatwiej potem obierać i bób zachowuje swój zielony kolor (blanszować 60 sekund, szybko schłodzić, obsuszyć i do worka). W tym roku odważyłam się zrobić po włosku, tzn. w oliwie, aczkolwiek posłuchałam internetów i portfela i zamieniłam na olej z pestek winogron (bardziej neutralny w smaku). Zobaczymy co wyjdzie.
    A sukcesy w hodowli groszku podziwiam – kurokezy nie gustują, czy nie mają szansy spróbować?

    • Willow

      Dytku :) ojoj, bób obierać? ZGROZA ;) my wciągamy ze skórką i taki młody z krzaka i mrożony. A mrożę też bez blanszowania, i bób i marchewkę i pietruszkę, bo leniwa jestem
      Aliwar- a przepis to byś mogła na forum, do kuchni wrzucić :) dziękować z góry

      • Aliwar

        Wiesz coś forum nie chce współpracować znaczy oczywiście nie pamietam hasła w dodatku chyba na starego maila czy coś bo mi nie działa …. nie ważne może wpiszę tutaj za chwilkę .

      • Aliwar

        3kg buraczków ugotować, obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach
        3 duże cebule pokroić
        Pół kg papryki pokroić w paski

        Zagotować zalewę:
        1szkl oliwy/oleju
        1szkl wody
        1szkl octu
        0,75 szkl cukru
        1 łyżka soli

        Po zagotowaniu dodać cebule i paprykę, gotować 7minut. Dodać buraczki i gotować 10 minut. Gorące wkładać do słoików i odwrócić do góry dnem.
        SMACZNEGO🙂

    • kanionek

      A nie pokazywałam filmu, na którym widać, że cały ogród zabezpieczony drobną siatką do wysokości 2,5 metra, a do tego dwa druty z prądem? :D Gdyby choć jeden kurczak wlazł mi do ogrodu, to reszta szybko by zauważyła, i nie miałabym NIC. A tak to tylko pani kosowa codziennie opędzlowuje mi krzaki z borówek (już wszystkie zeżarła!) i porzeczek :) Kilka dni temu widziałam ją z wisienką w dziobie. Jak mnie zobaczyła, to jej ta wiśnia z dzioba wypadła, ale pani kosowa nie taka głupia – popatrzyła, pomyślała, wiśnię z ziemi podjęła i zgrabnie odleciała.

      Dytek, ale czy aby przypadkiem bobu nie trzeba trzy razy pasteryzować, tak jak fasolki? Bo wiesz, jad kiełbasiany jest podstępny i śmiertelnie groźny. Serio.

      • Dytek

        Groźny i owszem. Do takiego przechowywania bób obgotowuje się w occie winnym, a nawet w białym winie. Tłuszcz to jednak coś innego niż zalewa z kwaskiem cytrynowym. A czy mnie szlag nie trafi, bo metoda sprawdza się tylko w basenie Morza Śródziemnego-sprawdzimy. Zrobiłam podobnie pieczarki. Na forach włoskich bakłażany i pieczona papryka królują. Podobno robią tak też fasolkę szparagową. Przepis jest ze strony osoby, która robiła bób wielokrotnie. Się zobaczy.
        Siatkę widziałam, jednak doceniam upartość kurzęcą. Gratuluję rozpracowania i skutecznego zapobiegania.
        Willow
        Żebym to ja miała własny z krzaka, to też bym………
        I zielony groszek……………………………..
        Na bazarku w zeszłym roku przywiędnięty śnieżny i cukrowy zeszły tylko raz do 18 złociszy za kilogram. A taki zmęczony raczej mało smakuje.

        • kanionek

          Aaa, to rozumiem :)
          Jak tak czytam, co Wy pakujecie w słoiki, to tylko ślinka mi cieknie! Kiedyś miałam czas na wymysły i eksperymenty, a teraz głównie zamrażam co się da. Właśnie – używacie w kuchni selera naciowego? Bo nasiałam jak głupia, miałam wybrać 10 najsilniejszych sadzonek, a potem wszystkich mi się zrobiło żal i wysadziłam tego chyba z pisiont. Pomrożę, oczywiście, ale może da się z tym jeszcze coś…?

          • Dytek

            Zupy, sałatki i na pierwszym miejscu sok. Jeżeli masz Kanionku sokowirówkę to jest to jedno z najzdrowszych warzyw. Regeneruje i uszczelnia jelita na ten przykład. Z jabłkiem – pycha. A jak masz świeży lubczyk, to można jeszcze wykorzystać taki przepis: https://www.olgasmile.com/domowa-bulionetka-warzywna.html na przykład. Bardzo wygodne. Wszystko jedno czy w słoikach czy zamrożone. I nie trzeba ściśle trzymać się przepisu. Naprawdę daje czadu, byle dodawać do potraw na końcu i nie przegotować.

          • kanionek

            Dzięki, Dytek. Ale jak to – “uszczelnia jelita”? Toć gdybym miała nieszczelne, to już bym gryzła piach, a nie łodygi selera.

          • Cma

            Kanionku:)))) No, to uszczelnianie jelit to zdaje sie cos w rodzaju lewoskretnej witaminy c;)
            Dytek, bez urazy, plizzz:)

      • Aliwar

        Mnie też w tym roku borówki, świdośliwy ptaszki wydziobały. Na oczy nie widziałam ale któż by inny…. teraz z trwogą patrzę na aronię bo koloru złapała, boje się ze wstanę któregoś pięknego dnia i zostaną same zielone listki 😕 już kiedyś mi opedzlowały .

        • kanionek

          Taaa… Dziady żrą nawet niedojrzałe :) Czarny bez w moim ogrodzie już w połowie zeżarty. Jarzębiny w lesie – zero! Jeden krzak borówki nakryłam firanką, żeby choć trochę owocu zostało dla Mamy, gdy do nas przyjedzie, ale ta małpa skrzydlata tak długo tuptała dokoła krzaka, aż znalazła prześwit pod firanką i swoje zrobiła :D A tak się cieszyłam, że w tym roku ani jedna osa nie przyleciała do moich borówek, i nawet szerszeni jak na lekarstwo. No cóż, jak nie urok, to ptaszki.

  • Mia

    Kanionku, dopisałam komentarz w sprawie Twoich zawrotów głowy, ale chyba jakoś po chińsku, gdzieś pod inną datą. Masz możliwość wyłuskania najnowszego, czy produkować jeszcze raz? Na podstawie swoich bogatych doświadczeń z zawrotami głowy zdiagnozowałam i Ciebie być może. Uściski 🤗

    • kanionek

      Nie no, wszystko gra :)
      Ja już czytałam o tych sypiących się w uchu kamieniołomach, i też tak podejrzewam, że o to chodzi. Jeśli uda Ci się wykopać nazwę tabletek, to pewnie, że chętnie się dowiem.

  • Kachna

    No hej!
    No muszę Wam zdradzić niesamowita techniczna tajemnicę.
    Dziś wyjawił mi ją pan fachowiec od agd przyjeżdżając do mnie na sygnale bo postanowiłam reanimować taką mała podręczna lodówkę co to nie pracowała od pewnego dłuższego czasu (a tu upał i by się zdała dodatkowa..).
    Otóż – urządzenie typu chłodziarka( a przypuszczam, że inne agd też) chętniej działa podłączona do prądu…..
    Bezczelny fachowiec wszedł, znalazł zasilanie i WETKNĄŁ wtyczkę w gniazdko. A jeszcze bardziej bezczelna lodówka zaczęła pracować.
    …..
    Wiec poszłam obierać buraki.

    Pozdrawiam i idę poszukiwać mózgu.

    • zerojedynkowa

      Kachna: umarnęłam :DDDD
      Toż to odkrycie na miarę kopernikowskiej teorii heliocentrycznej!

    • kapelusznik68

      A ja Ci się wcale nie dziwię. Napisałaś, że lodówka już jakiś czas u Ciebie stoi więc pewnie i instrukcja zaginęła. To niby skąd miałaś wiedzieć, że trzeba do prądu podłączyć?

      • kanionek

        A ja w ogóle nie widzę problemu – lodówka nie działała, przyjechał fachowiec, i teraz lodówka działa. Przecież tak właśnie powinno być :D (Od tego oni są, od tego są oni!)

        (Kachna, I love you :) Wygrałaś wszystko. Chcesz być w przyszłorocznym kalendarzu?)

      • Kachna

        Ha ha ha.
        Tajemnicą pozostaje kto I po co wyjął i potem włożył trzy szuflady z zabudowanej szafki żeby wyjąć WTYCZKĘ od lodówki….
        Mieszka nas w domu osób trzy. Ja I synowie moi.
        Bardzo dziwne.

        • Cma

          Nie zapomne, jak w pewnym wynajetym w kilka osob mieszkaniu, pokazano mi w kuchni, gdzie moge sobie podlaczyc czajnik elektryczny, co wymagalo odlaczenia jakiejs blizej niezidentyfikowanej wtyczki. Tak tez rano, przed wyjsciem do pracy uczynilam, po czym zjadlam sniadanie, wypilam kawe i wio.
          Gdy wrocilam, wspollokatorka grzecznie, acz z ledwo tajona furia, poprosila, zeby tego wiecej nie robic, bo to kabelek od zamrazarki, a te 9 godzin zrobilo swoje…

  • kapelusznik68

    Bardzo pouczająca lista. Ze swojej strony dodam jeszcze, że mój teść posmarował kiedyś teściową politurą. Nie żeby złośliwie. Lumbago leczył.

  • kanionek

    Przyszłam Wam powiedzieć, że już mi się odechciewa wszystkiego.
    Specjalnie sprawdziłam w historii komciów, bo czas tak zapiehdala, że dni nie liczę, no ale sprawdziłam, i to już ponad dwa miesiące z tym szalonym błędnikiem. To znaczy PRZEDWCZORAJ było już całkiem dobrze. Wczoraj się upewniłam, że na pewno już mi się wszystko we łbie poukładało i ucieszyłam, że teraz pewnie będę miała spokój na co najmniej pół roku, albo i dłużej (sądząc po dotychczasowej historii tej mojej choroby). No i wczoraj w nocy, jak co dzień, poszliśmy zamykać koziołki. Jakoś tak się w pewnym momencie rzuciłam znienacka na Młodego Konia, a ona nie jest łatwa do pochwycenia, i SRRRRU! Posypały się otolity, i zaległy jak ta smętna kupa gruzu, i już wiedziałam, że znowu, od samiuśkiego początku, gramy pierwszy odcinek “W kamiennym kręgu”…
    Dziś od rana wujowo, karuzela i mdłości, żołądek zszargany, ciśnienie jakieś we łbie i bielmo na oczach, za to ciśnienie tętnicze 100/60, i wkurw i załamka, bo akurat się ochłodziło, a ja mam co robić, oprócz serów. I znowu chodzę jak zombie, byle nie za szybko, byle łbem za dużo nie kręcić, schylać powoli… A tu małe kaczuszki i – szlag ich by trafił – małe kurokezy, i milion rzeczy do zrobienia, i w ogóle niech to wszystko jasny zwis ozdobny.

    Czy to prawda, że teraz przychodnie lekarskie właściwie nie działają? Bo ja w tym lesie jestem nie tyle “za Murzynami”, co za neandertalczykami całkiem. A zresztą, i tak nigdzie nie pojadę. Mnie nie trzeba manewru Epleya, tylko Cobaina. Manewr Cobaina likwiduje WSZYSTKIE problemy z głową i uszami, raz a dobrze.

    • Aliwar

      Do przychodni to teraz najlepiej zadzwonić ( co u nas graniczy z cudem znaczy żeby się dodzwonić ) i się dowiedzieć, podejrzewam ze każda działa jak sama chce, znaczy jak jakiś tam kierownik wymyśli. Ponoć jak ktoś się uprze to da się osobiście do lekarza tylko jakieś procedury zniechęcające są, ale to tylko ze słyszenia, więc u was może to lepiej wyglądać ….

    • kanionek

      Ha! Podjarałam się jak stare gazety na poddaszu, bo czym byłby Kanionek bez eksperymentów – zrobiłam sobie test błędnika (drugi z tego filmu, zaczyna się gdzieś od siódmej minuty: https://www.youtube.com/watch?v=lvpIpSP25es), w asyście małżonka. Podejrzewałam, że chory mam błędnik prawy, ale pewności nigdy za wiele, więc zrobiłam ten test w obecności małżonka (na wypadek, gdybym miała z tymi zamkniętymi oczami runąć do zlewu albo na lodówkę), i oto co Wam powiem. Maszerowałam w miejscu normalnie, czyli boso, i po tych przepisowych pięćdziesięciu krokach okazało się, że nie zmieniłam miejsca położenia i tylko nieznacznie, naprawdę odrobinę, skręciłam w prawo. Słaby wynik, i od razu przyszło mi do głowy wszystko to, co wiem o propriocepcji, i poszłam po jakieś buty. Powtórzyliśmy test, i tym razem, maszerując w kamaszach, jako ten człowiek cywilizowany, nie tylko skręciłam znacznie w prawo, ale i odeszłam prawie metr od miejsca, w którym wystartowałam. Kręci mi się teraz we łbie konkursowo, ale humor mi się poprawił, bo mam dowód na to, że chodzenie boso poprawia wyczucie położenia ciała w przestrzeni nawet z zamkniętymi oczami. A ziemniaki w słomie naprawdę rosną, a grube ściółkowanie ogrodu to oszczędność wody i lepsze plony (ale tego oczywiście mój dzisiejszy test nie potwierdził).

      A teraz idę szukać informacji nt.: Jak odstrzelić sobie prawy błędnik tak, żeby cała głowa nie odpadła.

    • Agnieszka

      Prywatnie można pójść do każdego lekarza, za pieniądze to oni wirusa się nie boją, wiem z autopsji. Manewr Cobaina mówisz? Czasem też mam ochotę, ale może zacznij Kanionku od manewru z lekarzem,ten przynajmniej jest odwracalny (manewr nie kekarz) 😉 błędnik nieźle się leczy, po co się męczyć.

      • kanionek

        No właśnie się nie leczy, z tego co czytam. Leki pomagają (choć nie zawsze) zmniejszyć objawy, takie jak nudności, ale całe “leczenie się” błędnika polega na tym, że drugi, zdrowy błędnik przejmuje całą robotę odpowiedzialną za równowagę (nazywają to “kompensacją”). Można naprowadzać zbłąkane otolity do właściwego kanału, ale one już nigdy nie przyczepią się tam, skąd się urwały. I nie znasz dnia, ani godziny. Z doświadczeń innych poszkodowanych widzę, że jedni mają nawroty kilka razy w roku, inni raz na kilka lat, jeszcze inni męczą się miesiącami bez przerwy, a szczęśliwcy doświadczyli problemu raz i na tym koniec. A, i niektórzy lekarze wręcz odradzają tabletki, bo właśnie “nie leczo”, tylko maskują. Ale dzięki za info, że pieniądze leczą nawet w dobie pandemii :D W sumie można się było tego spodziewać.

        • mp

          Kanion, nie marudź, bo tak się nie da żyć, i do lekarza marsz ! Jakby ściepa na jakiegoś prywatnego cudotwórcę – kamieniarza błędnikowego była potrzebna , to się zrzucim, tylko daj mu szansę i umów się na wizytę !

          • kanionek

            To może doprecyzuję, bo wyjdzie, że jestem jakaś dziwna – leczy się (skutecznie najczęściej) stany zapalne, antybiotykami. Natomiast oderwane otolity to jest sprawa nieodwracalna (to nie jest MOJE ZDANIE, tylko tak mówią lekarze). Nie widzę powodu, by mój błędnik miał doznać stanu zapalnego, nic mnie nawet nie boli, a że te nawroty mam od ośmiu lat, to obstawiam właśnie zbłąkane otolity. Jednym z najczęściej stosowanych w tym przypadku leków jest betahistyna (np. w preparacie Betaserc), która POMAGA NA OBJAWY, ale nie jest w stanie własnoręcznie przenieść otolitów na miejsce i przykleić ich tam taśmą klejącą. Ma też swoje skutki uboczne, jak prawie każdy lek.
            Owszem, wizyta u laryngologa dałaby mi parę rzeczy, jak np. pewność co do tego, który błędnik oberwał, może nawet stopień uszkodzenia bym poznała, a może pomógłby manewr Epleya wykonany przez profesjonalistę (sama też spróbuję, ale wiadomo, że lekarz to lekarz). I dlatego nie mówię, że na pewno nie pójdę. Pójdę, gdy wkurwienie osiągnie apogeum i przekroczone zostaną granice ludzkiej wytrzymałości. Dziś rano myslałam, że to już, ale jednak nie. Moje granice są jak guma w starych gaciach – rozciągają się w nieskończoność.

            (Jeśli przeszkadza Wam, że marudzę, pytam, błądzę, sama sobie odpowiadam, to przepraszam, naprawdę. Taka moja natura, że drążę aż do mdłości. I zawsze doceniam wszystkie Wasze wypowiedzi, bo dzięki nim wiem więcej).

            Aha, pytałam, jak teraz działają przychodnie lekarskie, na wypadek gdybym zrobiła sobie większe kuku, błądząc po włościach z tym obłąkanym błędnikiem (mogę np. nadepnąć na grabie i nabić sobie guza, albo coś).

  • Monika

    A ja tylko tak po cichutku napiszę że ja też takie a’la błędnikowe wirowanie kiedyś przeszłam jak mi się zachciało sypialnię remontować własnymi ręcyma, takie tam tynki, gładzie itp. No to się namachałam tymi ręcyma i położyłam się na minut 5 plecy wyprostować i… trzy dni tak leżałam. I kiedyś przypadkiem napomknęłam doktorowi, że takie coś mi się przytrafiło a on na to, że przy moim zwyrodnieniu szyjnego i odprostowanej lordozie to on się wcale tej karuzeli nie dziwi. Zdrowia życzę 🙂

    • kanionek

      Dziękuję, Moniko :)

      Też mam zniesioną lordozę, a wręcz już szyję wygiętą w złą stronę i jakieś zwyrodnienia krążków plus dorodne osteofity, ale otolaryngolodzy, z tego co czytam i słyszę na youtube, jednak nie potwierdzają tezy o wpływie kręgosłupa szyjnego na zawroty głowy (chyba, że dochodzi do ucisku naczyń krwionośnych zaopatrujących mózg w tlen, ale wtedy objawy też są trochę inne; tak samo hipotonia ortostatyczna, czyli gdy “kręci się w głowie” po szybkim wstaniu z pozycji leżącej/siedzącej, i za chwilę przechodzi. To już kwestia ciśnienia tętniczego i insza inszość).
      Współczesna medycyna to już nie to, co sto lat temu. Wąskie specjalizacje i ogrom wiedzy do przyswojenia, dlatego internista nie musi i najczęściej nie wie tyle o zawiłościach układu równowagi, co np. właśnie neurolog czy laryngolog (zobaczcie sobie wykładzik tego lekarza: https://www.youtube.com/watch?v=bI_RJ8Kx8Eo – a to tylko skromny ułamek jego wiedzy. Tak tylko mówię.

      • Willow

        Borze szumiący, Kanion idź wreszcie do dochtora, pliiiizzz. Ja rozumie naprawdę, że Ty z tych co dochtora szerokim łukiem omijają, ale jak Ci te gacie pękną to zobaczysz…Mój neurolog twierdzi, że większość złego co mi się z głową dzieje ( bóle inchsze, zawroty itp) to z winy kręgosłupa. Ale może to tylko u mnie tak :)
        Masz małe kaczuszki? suuuper, niech Ci humor poprawią<3
        buziaków 100

        • kanionek

          “że Ty z tych co dochtora szerokim łukiem omijają” – to nie do końca prawda. Doceniam postęp medycyny i szanuję ludzi, którzy poświęcili jej życie. Chętnie czerpię z ogólnodostępnej wiedzy (tylko trzeba uważać i weryfikować dane, bo pełno w necie zięboherezji i innej szarlatanerii), i często – dzięki internetowi – mogę też skorzystać z doświadczeń innych osób, zanim zmarnuję czas (swój i lekarza). Z moich dotychczasowych wykopków w necie wynika, że znakomita większość osób borykających się z zawrotami głowy robi w panice dziesiątki badań (MRI, TK, usg wszystkiego, badania z krwi, dna oka i czego tam jeszcze), a na końcu laryngolog im mówi, że błędniki potrzebują czasu i tyle.

          Kilka lat temu, gdy mieliśmy jedną kozę i znacznie mneij roboty, niż teraz, z polecenia doktor rodzinnej zrobiłam sobie rtg kręgosłupa szyjnego, badanie okulistyczne (dno oka, ciśnienie wewnątrzgałkowe) oraz usg tętnic szyjnych, czy coś tam. No i co? Kręgosłupa nikt mi nie wyprostuje, okulista stwierdził podwyższone ciśnienie w gałach i jakieś wybroczyny, ale stwierdził, że “tyle to jeszcze ujdzie”, i że pewnie mam skaczące ciśnienie. USG nie wykazało patologii. Do laryngologa tylko nie dotarłam, bo już wcześniej wyczytałam, jak to mniej więcej wygląda z tymi błędnikami.

          Czyli nie unikam jak ognia, tylko oszacowuję sens. Gdybym miała sobie teraz robić wszystkie badania, by wykluczyć przyczyny inne, niż błędnik, to chyba kierwa po nocach. A że poziom przeżywanego lęku/stresu na okoliczność spotykania ludzi i w ogóle odbierania pozaleśnych bodźców wzmógł się u mnie ostatnimi czasy, to już inna para butów. Wyprawa do labo w Elblągu to moje nowe Himalaje. Może w tym roku uda mi się zorganizować tę niebezpieczną wyprawę ;-P

          A małe kaczuszki są boskie, to fakt, tylko ich stara mnie wkurwia. Szarakaczka w ubiegłym roku to mądra kobieta była (nadal jest, ale młodych w tym roku nie prowadza), bardzo szybko się zorientowała, że przynoszę wodę i jedzonko dla jej słodkich pomiotów, a jej córka, która właśnie tydzień temu zrobiła 7 małych kaczątek, to durna jak kilo trocin. Syczy, rzuca się na mnie (zawału można dostać), spiernicza na przełaj po krzakach, a te małe biedule lecą za nią, mało nóżek nie pogubią. A sęk w tym, że jak one nie zjedzą swojego specjalnego jedzonka, to stare małpy z gęśmi przyjdą i im wyżrą, choć mają swoje ziarka i wodę. No. Więc ja się skradam, pod dzióbki podsuwam, i własną piersią bronię przed najazdem starych wyżeraczy, już tak od tygodnia, a ona nic od tego mądrzejsza się nie robi, ta kaczamatka.

          • Bo

            Kamczatka. Jak się odejmie jedno “a”
            Może trzeba anagramować?
            Taki nowy sens życia?
            Zawsze jak coś się poprzestawia to jest inaczej. Czasem nawet lepiej.
            I ostatnio usłyszałam super tekst, mniej więcej tak” cieszmy się tym, co mamy, a nie martwmy się tym, że czegoś nie mamy”
            Ale chyba zdrowia to nie bardzo dotyczy…
            To życzę zdrowia.

          • kanionek

            Ależ dotyczy, jak najbardziej. Ja np. się cieszę, że na razie tylko jeden błędnik mam chory, i że jeszcze na wózku nie jeżdżę. Miewam dni, gdy kilka dolegliwości mi się skumuluje (żołądek z przepukliną, zawroty głowy, a do tego znów strzeli mi lewy łokieć lub prawe kolano, a na następny dzień migrena, okres, i inna sraczka ;)), ale zdarza się, że jakoś zacisnę zęby i powiem sobie: no i wuj, no i trudno, ale przynajmniej mam jeszcze wszystkie kończyny/nie mam cukrzycy/jaskry/zaćmy/tocznia/wpisz cokolwiek. Ludzie mają gorzej. I staram się tego trzymać, choć czasem pękam, jak już wspomniałam, głównie w okresach Wielkiej Kumulacji ;)

  • bila

    Ojojam z należytą uwagą Wasze dolegliwości, Kanionku i Kozy z szalejącymi błędnikami: ojojojojojoj….
    Wiem, że to okropnie utrudnia życie. Tyle części ciała może się zepsuć! Z wiekiem coraz częściej zauważam nowe…
    Przesyłam uściski i ciepłe pozdrowienia

    • kanionek

      Taaak… Człowiek za młodu był jedną całością, a teraz czuje się czasem jak ten sklep “1001 drobiazgów” :D
      (A okazuje się, że każdy z tych tysiąca drobiazgów potrafi być co najmniej wkurwiający).

  • Jagoda

    pół godziny pisałam komentarz o kontaktach ze służbą zdrowia, i poszedł w świzdu. siła wyższa uznała najwyraźniej, że i tak nikt nie przeczyta do końca.

    Pozdrawiam, zdrowia życzę.

    • kanionek

      Ja bym przeczytała do końca, nawet dwa razy, i pewnie dlatego Siła Wyższa do tego nie dopuściła – żeby się Gupi Kanionek nie denerwował ;)
      Z moich doświadczeń wynika, że Służba Zdrowia to taka wielka loteria – trafiałam na lekarzy, których całowałabym po rękach (nie dlatego, że byli cudotwórcami, tylko dlatego, że np. potrafili powiedzieć “nie wiem” albo “pewności nie mam”, albo wyjaśniali wszystko dokładnie, żeby pacjent nie czuł się jak debil we mgle na obcej planecie itp.) i takich, których kopnęłabym w jajka, gdyby nikt nie patrzył, a to i tak byłoby mało. W szpitalach byłam ze cztery razy w życiu, zwykle na dłuższych pobytach, i tam też loteria. I tego się czasem boję, że jak człowiek źle wylosuje, to może wyjśc bardziej chory, niż przyszedł, a już na pewno wkurwiony/poniżony ;)

      • Jagoda

        oj Kanionek, co ja się dowiedziałam o służbie zdrowia w dobie dobrej zmiany! nr telefonu do rejestracji do specjalisty-okulisty dostałam spod lady od Pani z szatnio-informacji w szpitalu wojewódzkim. I dałyśmy se po razie z panią z rejestracji jak mnie zapisała na PILNĄ wizytę u okulisty na 01.02.2021 r. Pomyśleć, dwie ofiary systemu se nawsadzały zamiast iść z koktajlami mołotowa na Żoliborz.
        A przed chwilą rozmawiałam z siostrą rodzoną co mieszka od kilku lat w tych strasznych antypolskich Niemczech, i ona przed przyjazdem do Polski załatwiła obowiązkową wizytę u dentysty (raz na 6 mcy chodzą, a jak nie to dostają wezwanie. ale to takie SF mi się wydaje teraz, jak piszę…może mnie oszukała???), oddała krew do badania na pińcet wskaźników od tarczycy i coś tam, coś tam… ale w głowie mi się zakręciło od tego dobra i nie pamiętam.
        Ludzie! dbajcie o siebie, bądźcie zdrowi.

        • mp

          Niestety, siostra Cię nie oszukałam, mój szwagier też takie historie opowiada. W dodatku straszą ich, że jak nie zrobią badań okresowych, to ubezpieczalnia nie będzie finansować w pełni ewentualnie koniecznych wskutek zaniedbań świadczeń. Wychodzi na to, że migają się od leczenia i robią wszystko, żeby potencjalny pacjent nie chorował, tacy to spryciarze .
          Phi, ale co oni tam, w tych cywilizacjach, za radości życia mogą mieć ? Mnie na przykład w czwartek spotkało to szczęście, że już po 2 latach doczekałam się wizyty u specjalisty- naczyniowca (wysłał mnie doń ongiś mój rodzinny, bo miałam epizod z zakrzepicą, niepotwierdzoną wówczas oficjalnie). A tenże naczyniowiec nawet cichaczem i po kryjomu wysłał mnie do sąsiedniego budynku szpitalnego, gdzie nieoficjalnie i od ręki zrobiono mi usg dopplerowskie. No cud mniemany :-) Za to z moim rodzinnym nie widuję się od miesięcy, zabarykadował się w przychodni zamkniętej na klucz i ino telefonicznie końsultujemy się .
          P.S.
          Teściowa mojej córy oszalała, chce sobie kupić kozy !!!

  • Willow

    No czytam i czytam i wychodzi, że starzejemy się po prostu…wszystko nam się psuje ;)
    ojojam Was wszystkie <3
    a teraz pytanie za sto punktów- ile kalorii mają sery Kanionka? Ja wiem, że takiego dobra nie da się policzyć, jednakowoż tak pi razy oko chociaż, coby moje odchudzanie nie poszło się chędożyć, bym chociaż w przybliżeniu chciała wiedzieć :) durnowate aplikacje nie bardzo kumają co to ser podpuszczkowy, a ja go wciagam nosem :) i szewrolada…
    Kanionku kocham Cię nieustająco <3

    • kanionek

      Otóż ja wiem i już Ci mówię: każdy ser od kóz szczęśliwych ma kalorii minus dwieście, a działa to tak, że człowiek spożywający taki ser doświadcza wzmożonego wydzielania dopaminy, SERototiny i innych dobrych hormonów, czyli to jest tak, jak z zakochanymi – oni ze szczęścia zwykle chudną :D
      Ergo: możesz jeść bez ograniczeń, bo to wszystko się w bilansie energetycznym na minus zapisuje.
      (No jak nie, jak tak?)

  • kanionek

    KOZY KOCHANE. Wierzcie, nie wierzcie, wczoraj wrzuciłam chyba z siedemdziesiąt fotek na serwer, z solennym postanowieniem nabazgrania dla Was jakiegoś wpisu w dniu zwanym dzisiejszym. Ale niestety musieliśmy z Plajstikiem do weterynarza jechać, i teoretycznie ta wyprawa mogła się zamknąć w dwóch godzinach, ale – jak to bywa z teoriami w zderzeniu z praktyką – potrwała prawie cztery godziny, i otóż i bowiem wróciliśmy do domu niedawno, teraz jem śniadanio-obiado-kolację, ledwie już łażę, a za dwie godziny znów do koziarni, małpy pozamykać (a noce już tak przyjemnie chłodne, że wszystkie małpy gapią się w gwiazdy i ani myślą dawać się zamykać), więc dzisiaj nici z obietnic. Może jutro dzień będzie łaskawszy. Laserek śpi, wycieńczony niespodziewaną przygodą i dwoma, równie niespodziewanymi, zastrzykami. Wszystko będzie dobrze.

  • mitenki

    To ja ojojam Ciebie Kanionku, wszystkie Kozy i jeszcze Laserka.
    Co się stało piesełowi?
    Mówisz, że ser od Ciebie ma ujemne kalorie? Bo ja się też odchudzam, i nie chciałabym zrujnować tego co osiągnęłam (a idzie mi ciężko, oj ciężko).
    To mówisz, że nie dość, że po kozim serze nie przytyję, to wręcz pomoże mi schudnąć? :D

    Willow, jakie starzejemy? Wciąż jesteśmy młode i piękne, tylko nam pesel szwankuje ;)

    • kanionek

      “Co się stało piesełowi?” – A grom wie (ale nie powie). Trzy dni temu zaczął się z lekka czochrać. Przedwczoraj wyczochrał sobie dziurę nad kością biodrową (tzn. przypuszczam, że ta kość tam mniej więcej się znajduje), a wieczorem to już maniakalnie wygryzał sierść na wszystkich łapach. MANIAKALNIE. Więc wczoraj pojechaliśmy do naszego ulubionego weta, który stwierdził, że “grom wie”, bo to ani nie wygląda na grzybicę, ani na pasożyty (zresztą wszyscy u nas w sezonie są na fipronilu), ani na inne typowo skórne choroby, za to okazało się całkiem przy okazji, że a) Laserek przytył aż cztery kilo (waży teraz 20), pewnie dlatego, że dziad stary już prawie spod kołdry nie wychodzi, oraz b) ma stan zapalny gruczołów okołoodbytowych. Dlatego też dostał antybiotyk (a ja mu teraz 2x na dobę mam podawać po pół tabl. amoksycyliny z kwasem klawulanowym (nasz ulubiony wet nigdy nie pomyliłby kwasu klawulanowego z hialuronowym, jak ten niegdyś przez nas wezwany pajac od kóz)), oraz jakiś środek przeciwświądowy, który pięknie zadziałał, dzięki czemu i Laser i ja przespaliśmy spokojnie całą noc (w nocy z pon. na wtorek cały czas się skubał, więc w środku nocy obudził mnie, bo zebrało mu się na wyrzyganie całej tej zeżartej sierści).

      No i tak to. Antybiotyk, mamy nadzieję, załatwi sprawę od dupy strony, a jeśli chodzi o maniakalne wyżeranie sierści do skóry, to podejrzewam, że to nerwicowe (Laser zawsze był nerwicowcem, jak ja, tylko ja nie mam sierści do wygryzania, więc wygryzam sobie dziury w żołądku), ale na wszelki wypadek właśnie mu zamówiłam karmę dla seniorów z alergiami, bo i tak zamawiałam kolejny kontyngent dla Cykana (pani Żozefin nabożnie podaje Cykanowi tyle kulek, ile jej pokazałam – że jej się właśnie kończy karma, to to się zgadza co do tygodnia z moimi obliczeniami. Dobre i to. No i na grzyby codziennie chodzą).

      “To mówisz, że nie dość, że po kozim serze nie przytyję, to wręcz pomoże mi schudnąć? :D” – Dokładnie tak! A gdybyś jednak nie schudła, lub, nie daj porze, przytyła, to będzie to wina posiłków towarzyszących! :D

      • Aliwar

        Nie no „ posiłki towarzyszące” ale mnie rozbawiłaś. Też myśle schudnąć ale ciężko się rozpędzić ….
        Jak czytam kolejną notkę ze choroby towarzyszące umierający mieli to mnie coś trafia. Miał katar to już nie problem że człowieka nie ma. A że dożyłby dziewięćdziesiątki narzekając trochę na dolegliwości a COVID go dobił koło pięćdziesiątki to nie problem to tylko cyferka w statystyce.

      • Jagoda

        hahaha….taki sam antybiotyk mi wczoraj chirurg przepisał, na dziury wyżarte w mojej łydce (sorki, podudziu prawym) przez kota, koteczka, kiciątko najmilejsze. Nie wiem czemu tych dziur zrobił mi 6, a ma tylko 4 kły, sprawdziłam sama, u innych kotów też. W każdym razie ta łydka się rozrosłax3, dziury jakby podgojone, NIE BOLI, ale nie chodzi tylko się ciąga, bo rozrośnięta kostka nie chce się zginać. Za to noga niby zdrowa boli rwą kulszową. Nie wiem czy to zrozumiałe, w każdym razie ja już sama swego ciała nie rozumiem. Czekam tylko na utratę kontaktu z rozumem. I tak o! Ale póki co to wymyśliłam (przeczytałam ulotkę do leku, czego normalnie unikam i wyszło, że ten antybiotyk ZABIJE wszystkie bakterie jakie mam razem z tymi kocimi), że jakby po tej kuracji ktoś na mnie kichnął koronawirusem to umrę na covid-19 z powodu chorób współistniejących… albo odwrotnie, wtedy to już mi wszystko jedno.
        Dbajcie o zdrowie.

        • kanionek

          Łoo, pani… Współczuję. Rany wściekle szarpane, czy też raczej kąsane, to nic przyjemnego. Gdybyś miała żywokost, to polecam na te opuchnięte elementy nośne.
          A ja sobie właśnie myślałam, czy nie podebrać Laserowi trochę tej pysznej amoksycyliny na rzecz mojego błędnika, ale sobie przypomniałam, że przecież twardo zaprzeczam, jakobym miała zapalenie w obrębie ucha wewnętrznego (no bo nic nie boli, a chyba powinno…?). A tych tabletek to nam zostanie, bo Plajstik bierze po pół, dwa razy na dobę, i ma tak brać przez tydzień. Jaki on jest rozkosznie zdziwiony, gdy rano budzę go delikatnie i podsuwam pod pyszczek łyżkę masła! Bo nie wie, że masło jest nadziewane farmaceutykiem. W każdym razie nie narzeka :)

          • mp

            Bierz drugą łychę masła z tym specyjałem i łykaj, najwyżej westchniesz ponuro po zakończeniu kuracji “ja wiedziałam, że tak będzie”. A może jednak, daj porze, zadziała i Kanionka uzdrowi, jako i Lasera ?

      • Leśna Zmora

        Taka ciekawostka – 2 psy w rodzinie (w tym mój osobisty) też sobie wygryzły ostatnio sierść do skóry. Podobno jakieś alergiczne sprawy, w każdym razie kołnierz, steryd i antybiotyki pomogły.

        Już się zaczęły kozie amory?

        • kanionek

          Wiesz co? Dziwna sprawa. Pacanek i Bożydar już oszczani jak trzeba i chrząkają koncertowo, czasem tłukąc się po łbach, ale żadna panna jeszcze smętnie nie beczy, wypatrując za nimi oczy. Taki samczy falstart.
          Jeżu złoty w wianku z nawłoci – właśnie mi uzmysłowiłaś, że życie zatoczyło kolejny krąg, znowu idzie jesień, znowu przyczepy z owsem trzeba będzie rozładowywać… A wczoraj przyjechała śliczniutka, suchutka, złocista słoma owsiana, i nie zgadniecie – trzy godziny później lunęło z nieba jak z cebra. A wszystkie dotychczasowe deszcze omijały nasz leśny grajdołek dosłownie o kilka(naście) kilometrów, i już myśleliśmy, że uschniemy razem z kapustą, a tu proszę – wystarczy balociki zamówić, i leje jak trzeba ;)

          • Jagoda

            w przyszłym roku o tym pamiętaj, gdyby znowu była susza stulecia.

  • Willow

    Też ojojam Kanionka i Plajstika😘
    No i cierpliwie czekam na wpis i foty😍
    Kanionku to cudowna wiadomość z tymi kaloriami, bo ser Twój nad sery wszystkie wylata 🤗 i pożeram go w ilościach hurtowych, przynajmniej 2x dziennie. A dziś na śniadanie byly kanapki z twarożkiem i papryka, a na lanczyk smażona szewrolada z pomidorkiem (mój też się nie obraził za brak bazylii), a na kolację wciagne podpuszczkowy 🤭 Tak ze ten… schudne na pewno
    Bądźcie zdrowe Kozy kochane

    • kanionek

      Kurła blada, dzisiaj ser Derby zajął mi całe popołudnie (i jeszcze ze mną nie skończył; myślę, że około 22:00 osiągnie właściwą kwasowość,a wtedy trzeba go będzie poszarpać na kawałeczki wielkości orzecha laskowego, wysolić, wyszałwić, i wtedy dopiero do formy, a w formie jeszcze obracać co jakiś czas), a będzie to wersja z szałwią i miętą (zielsko pachnie wspaniale, więc wróżę temu serowi mnóstwo właściwości prozdrowotnych i odchudzających, oraz walorów estetycznych).

      • Aliwar

        Ej Kanionek bo jak się okaże że twoje sery tak jak piszesz mają właściwości odchudzające, to Ciebie przysypią, przygniotą zamówienia tak że będziesz czekac i próbować cokolwiek mleka z kóz wycisnąć a wiesz jakie to uczucie ze się nie da 😁

        • kanionek

          I dlatego powiadam Wam: zamawiajcie teraz, bo za chwilę nie będzie! Toż zaraz zima, i czym się będziecie odchudzać – śniegiem? Ha tfu!

          • Aliwar

            Śniegiem !!! To jest pomysł, napewno byłyby efekty jedno pojeść drugie spalić kalorie przy odśnieżaniu jest jedno ale …. ubiegłej zimy u nas prawie nie było śniegu, ani razu nie odśnieżaliśmy z tego co pamietam. Więc o ile pomysł świetny to nie da się zrealizować .

          • kanionek

            I dlatego mówię, że serem lepiej. Śnieg jest niepewny, a ser będzie co najmniej do grudnia.

            A teraz coś o odchudzaniu w drodze ćwiczeń fizycznych, jak również o skutkach obżarstwa.
            Serdecznie wszystkim polecam Noc Z Kozim Wzdęciem. W roli głównej: Betonik, nieodrodna córka Bożenki, która nie wytrzymie, jak się czasem nie nawpierdala za trzech. Taka rodzinna tradycja.

            Godzina około dziewiętnastej. Betonik leży w koziarni i jest wyraźnie szerszy, niż dłuższy. Minę za to ma nietęgą. Kto na kozach zęby zjadł razem z błędnikiem, widzi od razu, że wzdęcie. W paśnikach świeżo załadowane siano, kozy się kłębią dokoła, a Betonik leży w samym centrum tego cyrku i ani myśli wstać – tego nie grają zbyt często w naszym kinie.

            Postawiliśmy przemocą. Żwacz jak bęben, skóra ledwie to wszystko w kupie trzyma. Ktoś zapobiegliwie kupił niedawno Bobotic forte, czyli taki espumisan, tylko dla dzieci, w syropku. Betonik dostaje porcję jak dla całego przedszkola (objętość koziego żwacza jest, w porównaniu z ludzkim żołądkiem, imponująca). Wyprowadzamy kulę gazów na zewnątrz, zaciągamy na górkę, i ustawiamy tak, żeby przód był dużo wyżej od tyłu. Małżonek pilnuje koziego łba, Kanionek “masuje” (cudzysłów, bo to nie masaż, tylko tak, jak byście chcieli ugnieść dwudziestokilogramową kulę ciasta na pierogi, w dodatku w idiotycznej będąc pozycji), żeby przemieścić gazy do przełyku. Trochę się udaje, a trochę nie. Spacerniak. Betonik bardzo niezadowolony.

            Muszę wracać do sera, nakarmić psy, i znowu do sera. Małżonek raportuje, że Betonikowi wyraźnie lepiej i WŁAŚNIE WPIERDALA SIANO Z OCHOTĄ. Psia mać.

            Godzina 23:00. Deja vu. Betonik leży i próbuje się kopnąć w brzuch, ale nogi ma na to za krótkie (albo brzuch zbyt wydęty). 10 ml Boboticu i podział ról – ja wychodzę z Betonem w ciemność, na górkę, i jedną ręką trzymam kozi łeb, a drugą ugniatam dwudziestokilogramową kulę ciasta. Małżonek w tym czasie w trybie ekspres wywala całą ściółkę i siano z izolatki (chodzi o to, że małpa zeżarłaby nawet słomę z podłogi). Taniec z widłami o północy – bezcenne.

            Udaje mi się dobrze zgrać z rytmem żwacza i odpowietrzyć Betonika w pięćdziesięciu procentach (reszta to zdecydowanie zasługa malinowego syropu dla wzdętych dzieci), Betonik dostaje błysku w oku, coś nawet zaczyna gadać, pojawia się cofka i przeżuwanie, i już, kurwa, zezuje na paśnik! Niedoczekanie.

            Skrobię betonową podłogę z resztek nieczystości i posypuję środkiem dezynfekcyjnym, a Małżonek w tym czasie pilnuje Betonika, żeby nie zeżarł siana, wiadra i księżyca. Betonik zamknięty w lochu z wiadrem wody i nadzieją na przyszłość. Za pół godziny idziemy sprawdzić, czy zgroza nie wróciła.

            Ciąg dalszy być może nastąpi.

          • kanionek

            Właśnie od niej wróciłam. Wygląda świetnie, piękne doły głodowe po obu stronach, cofka i przeżuwanie (wzdęta koza nie ma cofki, bo nic nie jest w stanie się wydostać ze żwacza do przełyku), i WIELKIE PRETENSJE. Stoi i gada, cała gotowa do wyjścia. Chyba już będzie dobrze.

          • Aliwar

            Przekonałaś mnie kozy są najlepsze na odchudzanie …..

          • Dytek

            Tylko kurcze blade niedosypianie na dłuższą metę jest wybitnie sadłotwórcze.
            Jeżeli Kanionek z Małżonkiem stosują to jako metodę na spadek wagi to chyba lepiej byłoby przesunąć dzałania o kilka godzin wcześniej;))))

          • kanionek

            Taaak, to powiedz kozom, żeby chorowały tylko w biały dzień, najlepiej roboczy do godziny 15:00 (weterynarze na wsi i ich godziny pracy…), a najlepiej wcale :D

      • Dytek

        Oj tam, oj tam. Kanionku – szczuplutka jesteś, to i tematu nie musisz ogarniać od tej strony. Jak trochę z niedospania Ci przybędzie to przecie nie szkodzi. Wieść gminna niesie, że u ludzi okrąglejszych zawsze nastrój pogodny (nie wiem na jakiej grupie reprezentacyjnej przeprowadzono te badania i kto się pod tym podpisał – dopadłabym oraz co na to kręgosłup i inne kolana – moje oponują). Dla chcącego nic trudnego i takie tam. Przykład idzie z góry: przygotowania do Euro 2012, budowa dróg i autostrad. Niespodziewana przeszkoda – nowo budowany odcinek ma przebiegać przez enklawę na terenie której rozmnaża się mały ptaszek, w ilości 5-6 par, co to wymarł już w pozostałej części Europy. No ale to ich jedyna ostoja w naszej części kontynentu. Protesty, pikiety, interwencja Unii. Po szeregu narad i licznych burzach mózgu postanowiono, że w zamian za zajęcie rzeczonego terenu i w związku z niedogodnościami wynikającymi z wysiedlenia oraz konieczności przesiedlenia przydzieli się ptaszkom teren wypasiony pod względem obszaru, a i z bogatszymi wygodami. Kwestią otwartą pozostało czy przed kolejną wiosną wystarczy o zmianie adresu powiadomić ptaszęta listem zwykłym czy lepiej poleconym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *