Kupa w wiśniach, czyli o robakach, pleśni, badylach i praniu
Szósta rano, sterczę w Świątyni Pomidora, pokrzywiona jak nadmorska sosna, próbując rozwiązać węzeł gordyjski, jaki w ciągu kilku dni zdążyły utworzyć pędy melonów, gdy nagle słyszę nad głową „tup-tup-tup” drobnych ptasich stópek. Ptasie stópki bezskutecznie usiłują złapać przyczepność na gładkim poliwęglanie, wciąż mokrym od rosy. Za chwilę – frrrrr! I już jest w środku. Maleńki ptaszek z długim, ostrym dzióbkiem.
Czytaj dalej