Cuda, wianki i boeingi, czyli o kulturze na wejściu

Mili Państwo. Z uwagi na to, iż goszczę w domu ducha Ernesta Hemingwaya, który złośliwie zepsuł mi ciasto, a ponadto kopie w fotel i straszy kota, pozwolę sobie zacytować jedno z jego powiedzonek. Może wkupię się tym w jego łaski i sobie pójdzie, nalawszy uprzednio do obu kieszeni płaszcza mojego limonkowego ciasta. “Pisanie to nic wielkiego. Siadasz przed maszyną do

Czytaj dalej

Rękawiczką w cyrulika, czyli o skutkach degustacji

No i wyszło zardzewiałe szydło prawdy, z grubymi nićmi szytego worka Waszych pochlebstw. Więcej kozy, mniej kotletów, tak? Coś podejrzewałam, że ja tu pełnię rolę ledwie służebną. Bo chodzi tylko o kozę, a jej jedyny żywiciel, woźny i osobisty cyrulik, czyli ja, niechaj żre te więzienne suchary i pokornie spisuje fakty z życia PRAWDZIWEJ gwiazdy. O głodzie, chłodzie i suchym

Czytaj dalej

Ursus arctos horribilis, czyli o świńskim truchcie

Zabrałam wczoraj Tradycję na wieczorny rekonesans, by zbadać sprawę jeżyn w lesie. Było już blisko godziny dwudziestej i na tyle chłodno i szaro, że osy zakończyły żerowanie. Uzbierałam jakąś śmieszną garstkę owoców, drugą zjadła koza, no i że mi mało było, podążałam sobie niespiesznie dalej w las. I wierzcie lub nie, ona znowu dawała mi sygnały, że coś jest niefajnie.

Czytaj dalej

Na jaskiniowca, czyli wpis głównie obrazkowy

Niedziela, dzień stosunkowo ciepły, słoneczny. Z samego rana, bukiecik dla Tradycji: Koza dekapituje nagietki z wprawą Królowej Kier z Alicji w Krainie Czarów. A te małe niebieskie, to kwiaty ogórecznika lekarskiego. Wysiałam go, ponieważ wyczytałam w internetach, że w smaku przypomina ogórka, można z niego robić sałatki, jest dobry na wszystko, w tym koklusz i odciski, a w zamierzchłych czasach

Czytaj dalej

Cały dzień w kuchni, czyli z zapisków grabarza

Ludzie, jak mi się nie chce pisać. To po części wina Wasza, a trochę klawiatury laptopa. Bo przecież nie moja. Ozdobnym wieńcem ludowych kwiatków językowych pożegnałam dziś na zawsze literki “a” i “z”, oraz ich bliskie krewne, “ą” i “ż”. Do piachu zabrały ze sobą cyfrę “1” i klawisz tabulatora. Zaczęło się od krótkich niedyspozycji, na które pomagało rozgrzanie sprzętu

Czytaj dalej

Nauczyciela jogi zatrudnię, czyli o gruzie, co poszedł na wojnę

Nie da się. No nie da się być wyluzowanym kwiatem lotosu na tafli spokojnego jeziora. Znów jestem wkurzonym skrzypem na wygwizdowiu. Mam już szczękę jak buldożer, a nie PO TO się wyprowadziłam do lasu, by ćwiczyć mięśnie żuchwy mieląc w zębach gruz niecenzuralny. Ja tu się chciałam powoli zintegrować ze ściółką i grzybnią, po drodze nawiązując trwałe przyjaźnie z dynią

Czytaj dalej

Sernik kosmiczny w stylu eklektycznym, czyli o dziękczynieniu

“… i na wyspach bananowych o pierdołach śnić…” No i po zawodach. Przerzuciłam jedną trzecią tej kupy drewna za drewutnią, thank you very dwa rowery, więc odezwał się mój łokieć golfisty, czyli prawy, a jak ten żyd do towarzystwa zawtórował mu godzinę później lewy. Koza brakiem trampoliny bardzo rozczarowana, polazła w odwecie zeżreć cały owies, który wysialiśmy nad stawem. Thank

Czytaj dalej
1 2