Słońce świeci, zegar tyka, co tu wrzucić do paśnika, czyli chyba kuropatwa i o łóżku wodnym
No dobra, nie oszukujmy się – jeśli będę dłużej zwlekać z tym nowym wpisem, to jest do czasu, gdy już “wszystko będę miała zrobione i sobie usiądę na spokojnie…”, to to się zwyczajnie nigdy nie wydarzy. Zaczęłam pisać w lipcu, mamy wrzesień, fotek się w tym czasie nazbierało sto siedemset pół i pięćset, i teraz sama nie wiem, co się kiedy wydarzyło, ani o co mi chodziło… Jedziemy więc z tym przeterminowanym koksem jak leci, a skoro o lataniu i wrzucaniu do paśnika, to dla kóz oczywiście mamy już furę sianka:
I owszem, w końcu daliśmy się namówić na ułożenie balotów w ogromną pryzmę wysoką na 5 metrów, i ja się teraz pytam: kto te baloty z samego wierzchołka będzie ściągał, bo wszystko się wydawało takie proste na oko i zdaniem młodego człowieka, co to nam te schody do nieba budował, a jak my, staruszkowie, zaczęliśmy skakać po drugim piętrze tej układanki, żeby porozkładać tę zieloną szmatę zwaną flizem, to się okazało, że jednak grawitacja jest straszna, do ziemi daleko, a w pewnym wieku lęk wysokości można mieć na każdej wysokości, nawet kuchennego taboretu, a zimą to będzie zimno i my okutani w trzy warstwy grubej odzieży, a baloty pewnie śliskie… Ani chybi trzeba będzie jakiego taternika zatrudnić, co znacząco podniesie już i tak niemałe koszty tej całej afery.
Lęki i grawitacje nie imają się za to kochanych zwierzątek:
A i koszta to im koło futra latają, zaś z moich obliczeń wynika, iż 136 balotów siana + fliz + koszty transportu i układania balotów w pryzmę wyniosły 14 600 zł, a jak się do tego doda koszt zakupu ziarek (4 200 zł), dodatków paszowych (witaminki, kostki solne, jakieś łatwozjadliwe mieszanki dla bezzębnych seniorów) i leków, w tym środków odrobaczających… To wychodzi mi, że kozy w tym roku ledwie zarobią na siebie, zaś dla nas w kwestii wrzucania do paśnika zostanie o, najwyżej takie coś:
(Wróbli było sztuk 2, żaden nie ucierpiał na potrzeby tego wpisu, dawno już odleciały – niedaleko, pewnie właśnie opierdalają mój czarny bez z pysznych, czarnych kulek).
A wszystko dlatego, że mamy hodowlę humanitarną, czyli na stado ponad 40 sztuk przypada jedna trzecia nieproduktywnych staruszek, jedna trzecia wypasionych, kastrowanych samców, kilka sztuk takich kóz, co albo są za młode, albo po prostu nie weszły w laktację, a na całość tej wesołej ferajny w pocie czoła zarabia dziesięć frajerek, które dają się doić, no i ja – to znaczy ja się nie doję, ja tylko przerabiam to mleko na ser i Wam sprzedaję (ogłoszenie Cartoon o podwyżkach będzie gdzieś dalej w treści tego wpisu), no i tak sobie siedzę z kalkulatorem, gorączkowo nakurwiając w przyciski, a on – nieco już zagrzany – mówi, że skoro liczby do mnie nie trafiają, to on może mi zaoferować kilka naprędce wymyślonych przysłów i powiedzonek ludowych:
Słuchając serca głosu nie napełnisz złotem trzosu.
Idąc za serca głosem, trzęsiesz jeno pustym trzosem.
Kto za głosem serca idzie, ten z kozami żyje w bidzie.
Kto ma serce jakby z waty, spierdalają mu dukaty.
Kto nad zwierzem się lituje, temu kasza w mordę pluje.
Kto chce wszystkim dobrze zrobić, nie ma w życiu szans zarobić.
Gdy miast siebie zwierza tuczysz… A kij z tym, i tak się niczego w życiu nie nauczysz (tak powiedział na końcu, ten kalkulator, i się wyłączył – no wiecie co…?!).
W każdym razie ja tylko chciałam powiedzieć, że wcale nie narzekam, ostatecznie mam w domu siatkę na motyle, motyl jako owad jest wedle najnowszych doniesień wysokobiałkowy, a zimą to się będzie w nią sikorki łapać i je na rożnie z wykałaczki opiekać, bo kurde zeżarły już u mnie tyle słonecznika, że jakaś ofiara się należy, no więc ja nie narzekam, tylko mówię i ostrzegam potomnych, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę – moja jest już bardzo twarda, bo schudła 6 kilo na diecie z kawy i arbuza, wspomaganej od czasu do czasu jakimiś liśćmi z ogrodu.
Zaś a propos zwierząt tuczenia, frajerstwa i rozdawnictwa, to zgadnijcie, drodzy Państwo, kto mi w tym roku opierdolił wszystkie czereśnie. No nie zgadniecie, bo ja sama bym nie zgadła, gdybym złodzieja na gorącym uczynku nie przyłapała:
Tak, to jest dzięcioł. Podejrzewałam wcześniej kosy i szpaki, ale żeby dzięcioł…? Czwarta rano, czekam aż Laserek wróci z wypadu w krzaki na siku, patrzę przez okno, a tam cała czereśnia aż się trzęsie, gdy ten złodziej, co na nim czerwona czapeczka gore, kombinuje jak tu uszczknąć parę kęsów z mojego dobrobytu – dzięcioł nie jest technicznie przystosowany do jedzenia czereśni, ale dla chętnego nic trudnego – kicał, dziobał, kombinował, i każdy owoc opitolił do gołej pestki. Moje święte czereśnie!
Co to ja jeszcze miałam powiedzieć… Gubię wątki, wpis na raty, dzisiaj też dopadam laptopa w przerwach między noszeniem siana, dojeniem, a pilnowaniem, żeby Mama jadła arbuzy zamiast pić wodę jak zwierzęta, więc chromolić chronologię – macie tu filmy z ogródka, chyba lipcowe:
A skoro o warzywach, to jeszcze Laserek i Majączek:
Groszek już dawno zlikwidowany – narobił mnóstwo strąków, zebrałam cztery wiadra z trzydziestu roślin, z czego połowa była robaczywa, a same krzaki już zaczął opanowywać mączniak prawdziwy (mam wrażenie, że każdego roku atakuje coraz wcześniej), ale to nic nie szkodzi – ładne pędy z nielicznymi, niedojrzałymi jeszcze strąkami zeżarły kozy (prawie cały wózek się tego uzbierał), a kukurydza, ogórki sałatkowe, sałata i arbuzy zyskały więcej słońca i lepszą wentylację.
Arbuzy i jedna dynia już na początku lipca potwierdziły moje obawy, że gummy stem blight (czarna zgnilizna zawiązków i pędów roślin dyniowatych) przetrwała zimę, więc teraz mam ogromny problem – przez 2-3 lata nie mogę w ogrodzie uprawiać żadnych roślin z rodziny dyniowatych, czyli arbuzów, melonów, cukinii, dyni, patisona, no i OGÓRKÓW. Muszę im wszystkim znaleźć, ogrodzić, obrobić i ponawozić jakieś inne miejsce (czytaj: ukraść kawałek ziemi kozom lub kaczkom i gęsiom), a na sezon 2026 jeszcze jedno takie całkiem gdzie indziej, i to wszystko z dala od ogrodu… Na samą myśl o tej orce wszystko mnie boli.
Ale już nic więcej o plonach nie powinnam mówić, bo Małyżonek powiedział, że jak jeszcze raz na wiosnę usłyszy, że “nic z tego nie będzie, wszystko zeżrą robaki i choroby, przyjdzie wiatr i wszystko połamie (…)” to mnie zdzieli łopatą przez plecy, bo zawsze tak pitolę, a na jesieni jest: “omatko, wszystkiego za dużo, jak ja to przerobię, nie mam juz miejsca, nie ogarniam”. No bo arbuzów wyszło pół tony, a miało być zero kilogramów, i teraz jak jem arbuza, to Małyżonek mi dogryza, że jeszcze nigdy nie widział jak ktoś je arbuza, którego nie ma. Ogórków to dopilnowałam, żeby nie nasadzić 10 krzaków, tylko 6, a i tak Octopus mnie pokonał: ukisiłam chyba z 60 kg, 10 kg oddałam pani Żozefin, a ogórki nadal rosną….
Tak więc u mnie zapierdol i gryzące muchy, a Kotek śpi na łóżku wodnym. Gdyby chcieli Państwo sprawić sobie łóżko wodne, ale takie nieco tańsze od tych sklepowych, to już mówię, jak powstało to, na którym wyleguje się Kotek, lecząc sobie ischias, zaćmę i brak chęci do życia. Otóż należy ustawić w rzędach kilkanaście wiader z deszczówką, nakryć je paletami, a na paletach rozłożyć starą kołdrę, i łóżko gotowe:
(Tak naprawdę to chodziło mi o zabezpieczenie wiader z czystą wodą przed gęsiami, które czasem wypuszczam na podwórkową, mięciutką trawę, bo gęsi nie napiją się wody z jednego wiaderka, ani nawet z trzech, tylko muszą ze wszystkich trzydziestu, i do każdego naplują błotem i ścinkami chwastów. No więc zabezpieczyłam wiadra tym, co miałam pod ręką, i zupełnie niechcący wyszło mi łóżko wodne dla Kotka). A tutaj jaskółki zażywające kąpieli w strugach ulewnego deszczu (siedziały na przewodzie elektrycznym łączącym dom z oborą i brały szybki prysznic – deszczu w tym sezonie nie było zbyt wiele, a kurzu i piachu w powietrzu to i owszem):
O, mam jeszcze taką dykteryjkę wiejsko-małżeńską: doję sobie kozę (bo w tym roku mleko produkuje tylko 10 frajerek, więc doję ręcznie), koza szamie ziarka, Małyżonek wachluje mnie obgryzioną przez myszy packą na muchy, bo gorąc straszliwy (i muchy), i tak jakoś mi się skojarzyło to wszystko i rozmarzyło trochę, i mówię do Małegożonka: “Kozie mleko, sługa z wachlarzem, normalnie czuję się jak Kleopatra”, na co on mi odpowiada, kwaśno i bez chwili zastanowienia – “CHYBA KUROPATWA”.
No, to se polatałam, na tych skrzydłach wyobraźni do krainy marzeń, a Małyżonek jak zwykle błyskawicznie mnie zestrzelił, żebym dziobem w szary piach rzeczywistości zaryła, bo to człowiek wręcz ociekający litością i prawieczną wszechwiedzą – wie, że im wyżej wzlecisz, tym bardziej bolesny będzie twój upadek. A tak to może i dziobem zaryłam, ale zaraz wstałam, otrzepałam się, i wróciłam do roboty.
O, jeszcze krzaczek cukinii uprawiany przez Żółte na podwórku:
Owoców było już sporo, są zrywane (przez pieski) zanim osiągną długość pół metra i zjadane na bieżąco, biedny krzaczek nie nadąża z produkcją, a Żółte chyba zapomniało, że trzeba choć jedną maczugę zostawić na nasiona, ale nic nie szkodzi – u mnie w ogrodzie zapomniane cukinie są już wielkości tej najnowocześniejszej amerykańskiej łodzi podwodnej i kto wie, może już pracują nad własnym napędem atomowym i w październiku odpłyną w siną dal.
A tu Żółte podczas wycieczki celem dokonania przeglądu technicznego samochodu:
Było też z nami oglądać siano przed zakupem, ale tak szybko biegało od balota do balota, żeby zdążyć z inspekcją każdego z ponad stu trzydziestu, że na wszystkich fotkach wyszło rozmazane, więc tylko widoczek z łąki:
PS. Jak Kanionek powiedział, że poda przepis na sos bolognese, to poda, i nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać!
PPS. Dla odwrócenia uwagi od tego sosu – zagadka: Jeśli Słońce znajduje się trzy kilogramy od koloru czerwonego, to jaki zapach ma litera “7”?
PKS. O arbuzach, cebuli i urodzinach będzie w kolejnym wpisie – mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu!
Pierwsza! (He he)
Chciałam tylko powiedzieć, że już ledwie widzę na oczy, nie czesałam wpisu pod kątem literówek, niczego nie sprawdzam i nie poprawiam, tylko IDĘ SPAĆ :-*
Ha, to ja druga ! A teraz idę czytać, bo najpierw poleciałam wyrazić radość, że że trafiłam na świeżuteńki wpis .
Oszukiwacz !!! Ja już przeczytałam i obejrzałam wszystkie filmiki i wnioski są takie że Kanionek narzeka że nie ma czasu i go robota przygniata a w ogródku grzadeczki porządeczek pod linijkę i wszystko jak co roku pięknie rośnie mimo narzekań od wiosny … chyba że te warzywa słuchają tego narzekania i mają motywację i ciągle chcą być piękniejsze . A Kanionek to mieszka na końcu świata i nie wie jak wyglądają prawdziwe ogródki w pocie czoła pielęgnowane i plamy na liściach większe od samych liści a nie tam mini kropeczki jakieś . Oj plon z 6 ogórków powalający. Fakt w tym roku jedliśmy ogórki swoje od początku kwietnia( z parapetu żeby nie było ) i nadal mam tyle że nie przejadamy ( teraz już ze szklarni siane w lipcu) i rozdałam w sezonie dziesiątki a może setki kilo ale z 6 sztuk tyle ?????😮 u jasna termometrze w tej chwili 4 stopnie a przy gruncie strach się bać ….
No właśnie z sześciu… Ale gdybym posadziła trzy, to akurat jak na złość wszystkie by zdechły i ogórki to bym w snach tylko oglądała :D
Pamiętaj, że fotki i filmy z ogródka to są z końca czerwca, gdy jeszcze tej roboty było dużo mniej i mogłam ppojedyncze chwaściki dwoma paluszkami wyrywać jak jaka księżniczka na zrębkach, a szaleństwo zaczęło się wraz z rozkręceniem sezonu serowego i nagłym wybuchem wegetacji w przyrodzie, a apogeum nastąpiło w sierpniu, co pewnie sama wiesz, gdy wszystko nagle i naraz było gotowe do zbioru, a okres ten poprzedziły przyspieszone żniwa i cały ten ambaras z sianem :D
A, no i nagrałam dla Ciebie filmik z Radaną w roli głównej, ale oczywiście zapomniałam wrzucić, bo ten akurat był nagrywany aparatem foto, a pozostałe telefonem, no i ten z aparatu został w… aparacie. Może następnym razem uda mi się nie zapomniec :)
PS. U mnie rano było “aż” 7 stopni, ale lampa na niebie już się rozkręca i zaraz będzie smażyć.
Radana u mnie też nadal świetnie owocuje , trzeba przyznać że to pomidor mega plenny i godny polecenia . Pomidory mam chęć wyrzucić ze szklarni i posiać różności na zbiór jesienno zimowo wiosenny ale owoców jeszcze sporo i opóźniam trochę . Sałaty mam w gruncie przesadzę po pomidorach te zimowe bo to must have . Ale jeszcze by szpinak rzodkiewki posiał , cebulki zimujące ….. w tym roku było szaleństwo wszystko szybko się zaczynało i niewiadomo kiedy kończyło trzeba było przerabiać wszystko na gwałt och … i lato minęło niewiadomo kiedy ….
A jakie dmiany?
I poprosze wiecej szczegolow tej uprawie parapetowj!
Uprawy parapetowe robię tak że sieje ogórki ok 1 marca w tym roku nawet chyba koło połowy lutego odmiana Iwa , doniczki duże 10 l chyba albo większe im większe tym lepiej . Robię podporę z gałązki długiej w miarę prostej i puszczam żeby piął się do góry . Co do odmiany to najważniejsze żeby była partenokarpiczna żeby nie wymagała zapylenia. No i oczywiście te ogórki trzeba nawozić . Ja używam taki nawóz eko w brązowej butelce do pomidorów i ogórków chyba Target .pierwszy zerwany owoc jest mniej więcej po 2 miesiącach od wysiewu . Z gruntowych miałam atomic f1 odporny na mączniaka rzekomego . W szklarni brawo f1 bardzo plenny . Z ogórkami to najważniejsze jest żeby miały co jeść i podlewanie systematyczne przynajmniej u mnie bo tu ciągle susza a ziemia przepuszczająca. W tej chwili w szklarni owocują Monisia , sv …nie pamiętam tych numerków dalej i jeszcze jakis też nie pamiętam jaki ale wszystkie mniej więcej jednakowo owocują .
Ooooo, super dzieki za cenne uwagi a tym samozapylaniu.
Ja wszystko w gore rosne, tyczki bambusowe sa super takie dwumetrowe mam i lata cale sluza.
Ide wiecej ogorkow do koszyka dorzucic :D
No pieknie! Zaraz sobie sprowadze tego oktopusa!
Tez chce miec nadmiar :P
Sprawdziłam na szybko, chyba nie sprzedają go w USA, ale zgadnij, kto mógłby Ci wysłać :D
Serio, ten ogór jest tak szalony, jak pomidorek Radana, a jeśli chodzi o chorowanie, to on już u mnie nie raz (w sensie, że nie tylko w mijającym sezonie) coś złapał już w lipcu, ale nigdy nic go nie zabiło, dopiero p[ierwsze przymrozki. W opisach tej odmiany wszyscy podają, że Octopus jest odporny lub tolerancyjny wobec paru chorób (m.in. wirusa mozaiki (cucumber mosaic virus), mączniaka rzekomego (downy mildew) i prawdziwego (powdery mildew)) i ja jak widzę, że dostał jakieś plamy, to kompletnie się nie przejmuję, bo wiem, że da radę. W tym roku, gdy w Polsce mączniak rzekomy kosił ludziom ogóry od morza po Tatry, to u mnie stare liście coś łapało, ale Octopus gwizdał sobie na to – przyrosty nowych pędów są tak szybkie, że choroby nie nadążają, a owoców ta odmiana robi za trzech.
Jednego krzaka próbowałam zlikwidować w sierpniu i przywaliłam go kupą chwastów i odpadkami z kuchni, po tygodniu patrzę, a tam spod tej kupy chwastów młode pędy ogórka wyłażą :D
To ogorek dla mnie!
Znalazlam nawet sklep ogrodniczy PNOS Ozarow :D
poszlam po tego ogorka i mi sie przykleilo troszke wiecej ;)
W tym roku bratow leci do US, ale jakby co to sie bede usmiechac.
Koza wrzesniowa cudna jest!
“poszlam po tego ogorka i mi sie przykleilo troszke wiecej ;)” – Ja nie wiem, czym oni smarują te opakowania z nasionami, ale ZAWSZE coś się człowiekowi do ręki przyklei, nawet jak się kupuje przez internet :D (I jak przychodzi do podsumowania koszyka, to człowiek właśnie jak ta koza wygląda…)
O piękna i dzielna Kuropatwo- szacooneczek!
Dziękuję, Elu :D
O i więcej Lasera dzisiaj! Jednak najpiękniejsze jest dzisiaj Żółte na balotach łamiące prawo
(ciążenia).
Daj proszę więcej tego rogatego co jest pod koniec wpisu, aż się prosi do kalendarza.
A propos lęku wysokości, to ja mam taki taboretowy, a mój mąż nie nie miał żadnego. Nie miał też rozumu, nawet taboretu i co? I spadł z drabiny i złamał dwa kręgi w kręgosłupie. Ale ponieważ nie miał rozumu, to zadziałało tutaj powiedzenie “głupi ma szczęście” i wszystko na razie dobrze się dzieje. Ja se chyba ten wpis wydrukuję na każdym miesiącu w przyszłorocznym kalendarzu, żeby co miesiąc musiał to czytać.
To rogate na końcu wpisu to Andrzej, nestor rodu, w kalendarzach już uwieczniany, ale dobrej sławy nigdy za wiele – postaram się pamiętać i zrobić mu sesję (Bożydar już capi na kilometr, czuć więc u nas nie tylko skradającą się jesień, ale i męskie perfumy – lada dzień zaczną się smętne serenady i tęskne spojrzenia rzucane przez druty pastucha).
(O facetach usiłujących samotrzeć i na przekór wszystkiemu i wszystkim pokonać prawa fizyki to ja wolę nie wspominać, przesyłam jeno pozdrowienia dla Twojego rekonwalescenta :D)
największe wrażenie zrobiły na mnie baloty, arbuzy i Żółte w okularach :-)
kobietoo ale ty masz plony, no zdębiałam i zzieleniałam z zazdrości, e nie ,żartuję ja bym nie wiedziała co z tym zrobić. w tym raku nie mam ani jednej cukinii ??? nie wiem co to sie porobiło. Żadne takie mi nie żrą czereśni, nie ważą się, bo w powietrzu pachnie mordem. aronii tez nie opierdoliły w tym roku ale już czarny bez owszem. itako.
Pozdrawiam ściskam i cmokam.
Acha i dodam, że wrześniowy kalendarz wyraźnie poprawia mi nastrój a zdjęcie pozwala nie zapomnieć co to koza. kanionkowa.
Dzięki za przypomnienie, że ja mam kalendarz wciąż na lipcu otwarty :D Idę się przerzucić na wrzesień, zanim nastanie październik…
A i zapomniałam zapytać. Od kiedy masz krótkie włosy? Czy ja coś przeoczyłam?
Odkąd upitoliłam je sobie nożyczkami, stojąc przed lustrem i zastanawiając się, na kij mi te długie kłaki, które i tak wiecznie tłamszę pod chustką ;) Ale kiedy to było…? Sama nie pamiętam. W każdym razie tnę jak leci i nie patrzę czy równo, bo teraz są w modzie również i takie fryzury, jakich stary mop by się nie powstydził i generalnie mówię sobie, że jestem “trendy”, a nie trędowata, a podobno ludzie widzą nas tak, jak sami siebie postrzegamy, chyba że coś pokręciłam i czas zawiesić sobie na szyi dzwoneczek.
To bardzo dobra fryzura. Zawsze na czasie i można związać jak za gorąco. No i twarzowa. A nierówności nie widać.
No twarzowa, bo do tej gęby to nawet suchy krzak omotany pajęczyną by pasował, ale przyjmuję komplement :D
Ech, nie wiem czy będę z Wami jutro, chyba czeka mnie nieprzxespana noc, właśnie wróciłam z Laserem z nieplanowanej wizyty u weta – nagle go wzdęło, zaczął dyszeć i jęczeć, próbował wymiotować, ale nic z tego, więc zaraz mi się skręty jelit/żołądka zaczęły widzieć, wpakowałam go do samochodu, sama pojechalam tak, jakbym właśnie ze śmieciarki wypadła. Dostał pyra;lginę z rozkurczowym, antybiotyk “na wszelki wypadek” (znam tylko jednego weta, kóry nie daje antybiotyków na wszelki wypadek, ale do niego jest dalej i zawsze kolejka w poczekalni) i zalecenie podania mu 100 ml ciekłej parafiny – już mu dałam. Boję się, że mi w nocy eksploduje, a tu nie ma całodobowego pogotowia weterynaryjnego – było kiedyś w Elblągu, ale się zmyło. Po tej parafinie będzie jazda, tylko czy za 4, 6 czy 10 godzin to hugo wie. Jestem w kuchni, Laserek na posłaniu pod stołem, jest mu jakby TROCHĘ lepiej, ale czy to tylko efekt przeciwbólowy…? Nie śpi, a powinien, bo on całymi dniami normalnie śpi, jeśli akurat nie musi sikać albo je ść. Jprdl, zawsze coś :(
Laser, trzymaj się!
Trzyma się :) Małyżonek mówi, że Laser trzyma się głównie postanowienia, że będzie go wkurwiał aż do śmierci i to bynajmniej nie swojej ;)
Nic tak nie leczy jak dobry wkurw, bynajmniej nie własny. :P
Teraz doczytałam. I jak dziś?
A dziś Laserek wciąż żyje (ja podobno też) i jest w doskonałym humorze (ja nad swoim pracuję), bo się wyspał (ja nie bałdzo), zrobił cztery kupy i zgłodniał na tyle, że krąży po kątach i szuka legendarnej frytki z kurzem (ja nie szukam, bo już się tyle strachu najadłam, że czuję się pełna).
Buziaki od pokraki :-*
Uffffff….
uffff kurde, aleś mnie wystraszyła.
Pamiętam to pogotowie w Elblągu czasem tam lądowałam ze swoim psem. znałam 2 lekarzy weter. bo uczyłam ich córkę …ech czasy.
odpowiedź na puytanie: Jeśli Słońce znajduje się trzy kilogramy od koloru czerwonego, to jaki zapach ma litera “7”, brzmi: Chropowaty!
Kiedy jeszcze miałam dom, a przed nim czereśnię, to rokrocznie obserwowałam tego w czerwonym kapelusiku. Latem właśnie żarł czereśnie – przypuszczam, że były bardzo robaczywe – a zimą opukiwał mi drzewo.
Tak było wiele lat. Ostatniego roku przyprowadził swe dziecko. A potem zamordował go kot sąsiadów najprawdopodobniej. Zginął na posterunku, biedaczek.
Chciałam wyrazić coś na kształt szacunku, zachwytu i zdębienia pomieszanego z dorodną kroplą zazdrości. Jakie Ty masz tam wszystko wielkie! Jeden Twój pomidor waży tyle co dwa krasnale, kto by pomyślał!
Uściski!!!!!!
Ile waży krasnal? Czy to jakiś gryps?
U mnie wisiał kiedyś karmnik dla ptaków, taki podwieszony pod gałęzią i na wiosnę ptaki odleciały a ziarko zostało. Ale po jakiś czasie zaczęło go ubywać i okazało się, że od strony ogrodu (niewidocznej z domu) jest dziurka. Ponieważ dzięcioł w czerwonej czapeczce stale rezydował u nas, to po połączeniu kropek wyszło, że ziarkiem i dzięcioł nie pogardzi.
Ja się może nie znam, ale obstawiam, że krasnal waży dwie trzecie przeciętnego wiadra z mgłą.
Łee, pomidory w tym roku małe – w ub. mój rekordowy ważył 1 kg i 18 gramów! Za to na arbuzy to był sezon stulecia – największy 18 kg (będzie fotka!), drugi największy 17, a reszta po 8-16 kg, czyli prawie same bomby :) Takie lato w lesie na północy to jak w totka wygrać.
Ha! Jeśli chodzi o zagadkę, to popełniłaś typowy błąd osoby logicznie myślącej (“jaki?” – “chropowaty”), więc pudło! Albo, jak to piszą na zdrapkach wszelkiej maści: “Tym razem się nie udało, ale spróbuj ponownie!”.
No chyba raczysz żartować. Chropowaty nie jest dobrą odpowiedzią?! NIEMOŻLIWE. Za każdym razem mi tak wychodzi. Przegraną osładza mi jedynie zawoalowany komplement.
No przecież zapach liczby 7 jest dwa razy słabszy od 77. Może więc pomidor?
A wagę krasnala znasz, musi tam u Ciebie całe plemię się rozpleniać, bo nie wierzę, że nie obrabiają tego wszystkiego. Pewnie tez nawożą, bo plony są jakies nie z tej ziemi.
A te dzięcioły to robią z nas gópków, Ci powiem.
“Może więc pomidor?” – Blisko!
Taa, dzisiejsze krasnale to już nie to, co kiedyś, za Królewny Śnieżki, moja droga. Obrabiam sama, nawożą kozy, a krasnale to się po wsi szwendają, chłopów rozpijają, dziewki uwodzą i grają w Nintendo.
Łojezusie! ależ piękne te warzywka! Podziwiam, bo chyba by Kanionek nie robił fotoszopa warzywkom, co nie? Wyglądają pięknie i smacznie. No i muszę obstalować sobie sera, bo przecież dawno już nie zamawiałam.
Uściski ślę
Gdyby Kanionek umiał w fotoszopy, toby sobie gębę podrychtował na fociach, a nie tam jakieś warzywka… :D
Ale poczekajta na fotkę mojego największego arbula, w moich objęciach, w amełykańskiej stylówie! Będzie w nastęnym wpisie :)
Uściski i buziaczki, sery wciąż robię, ale zaraz będzie kolejne załamanie pogody i kozy mogą złapać focha i obciąć mleko. Aha, mam na zbyciu wędzone z orzechami i żurawiną, gdyby ktoś akurat miał ochotę.
:)))))))))))))))))))))
I drapki dla Lasera oraz pozostałych mieszkańców.
A kisisz Kanionku buraki na zimę?
Zrobiłam kilka litrów zakwasu, już z mamą obaliłyśmy jedną butelczynę, a reszta poszła normalnie utarta do słoików. Te największe burole idą do słoików na zimę, a te najmniejsze na zakwas. Jeszcze jakiś śmieszny rządek najpóźniej wysianych rośnie, zobaczymy co z tego będzie.
I chyba nigdzie kozy nie mają takiego raju – po arbuzie na deser.
Mam podejrzenie, że chyba nigdzie zwierzaki nie mają takiego raju jak u Kanionka.
Balotowa góra imponująca, jak te pieski tam powłaziły? Zwłaszcza Niaczki na krótkich łapkach?
Niaczki jak Niaczki – Łazik ma pseudonim “Torpedzik”, a Sonda nazywana jest Sprężyną, więc to już Wam wiele powinno mówić, ale jak to wielkie, Żółte cielę tam wlazło, to jest dopiero zagadka! I jaki miałam minizawał na myśl o tym, że nie będzie umiało zleźć na ziemię i trzeba będzie TOPR wzywać…
O tak, arbuzów w tym roku mają do wypęku! Nie dość, że dostają jakieś małe popierdółki, do tego egzemplarze nie do końca dojrzałe (jak się ma pół tony tego dobra, to można sobie grymasić i zjadać tylko co najlepsze :D), to jeszcze ze względu na fakt, iż chętnie zjadają skórki, nic z tych arbuzów nie idzie na kompost, tylko w kozie brzuchy.
A teraz właśnie mam krótką przerwę w zbiorach dyni, będzie dużo więcej niż pół tony, i to też wszystko dla kóz. A, no i wszelkie nacie to wiadomix, a że w tym roku chrzan rośnie jak durny i wyłazi wszędzie, to już kilka taczek liści poszło w kozie pralki – generalnie jesień to jest wyżerka dla wszystkich :)
Dobry wieczór :)
Pozdrawiam i usciskuję.
Wszystkie, wszystkich.
Lubię arbuzy.
Lubię pomidory.
Lubię Kozy. W sensie emocjonalnym!
Buziaki ode mnie, 23 i 18. Tak już 18. Aaaa.
I Czterech Kocich ogonów
Wszelki duch!
Myślałam o Tobie całkiem niedawno i doszłam do wniosku, że nic, tylko do tego zakonu ostatecznie wstąpiłaś, złożywszy śluby milczenia i nietykania urządzeń elektronicznych!
Dobrze, że jesteś :) A propos “tak, już 18” – moja mama mówi, że to niemożliwe, żeby miała takie stare dzieci :D
Buziaki od nas dla Was :-*
Ha ha ha -ja do zakonu.
Dobre.
Śluby MILCZENIA. Jeszcze lepsze.
Urządzenia klikające stosuję. Ale umiarkowanie.
Życie mnię tyka i zabiera mi czas. Jak to życie.
Ale jestem. Jakby coś :)
Kochane Kozy, drodzy Kozłowie – pardon za wyłączenie możliwości komentowania, ale jak przez 10 lat (przegapiłam własny jubileusz blogowy!) nie było takiej potrzeby, tak od kilku dni trolluje tu jakiś oszołom z Poznania lub okolic, a nie chce mi się wieczorami ślęczeć i usuwać dziesiątki bzdetnych komentarzy, więc na razie jest jak jest, a potem to się zobaczy :-*
Małyżonek coś tam porobił, zobaczymy czy wystarczy :)
Jak dobrze ze on umi w te tam internety!
Usciski dla Malyzonka i dla reszty ferajny
:-*
Tak tak. Kłaniamy się Małemu Żonkowi nisko.
O, nie załapałam się na komentarze trolla, a czegóż tu on szukał w Kanionkowej koziarni ??? Kurdesz, wszędzie pełno insektów, nie tylko w ogrodzie i futrach mojej kociarni, dobrze, że MŻ mu zrobił kęsim, stanowczo sprzeciwiam się dręczeniu Kanionka, który sam doskonale potrafi się zadręczać ;-)
Gratulejszyn z powodu Zapomnianej Rocznicy, dziękuję za możliwość zaglądania za bramę Twojego gospodarstwa.
Ależ! To ja dziękuję za zaglądanie – co to byłby za cyrk bez widowni? :D
Co do “kęsim” to nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, a jeśli arbuz vel banan vel ogór (były dwa adresy IP, z sieci Supernova i Neoplus) jeszcze się pojawi/ą, to może pozostawię tę radosną twórczość na kilka dni i wtedy się załapiesz (zacytowałabym coś, ale Małyżonek opróżnił cały spam, a ciężko spamiętać takie bzdety o niczym, stylizowane na “wioskowych gupków” z mnóstwem zamierzonych błędów językowych).
Ja się Kachna załapałam na poczytanie trolla banana. Głupi on Ci strasznie był.
Jeny a ja już się przestraszyłam, żem to ja uczyniła takie uruchomienie mocy dziwnych trollowych…..
Uf.
A ja, że ja!
(Wszyscy jesteśmy podejrzani!)
Martwiłam się razem z Kanionkiem, że te arbuzy i ogórki trafi szlag, a tu proszę! W takim razie chyba nie będzie tej ciężkiej roboty z zakładaniem nowego ogrodu, prawda?
Fajne to wszystko, miło się ogląda.
Żywokost naprawdę pomaga, mnie akurat na bóle stawów.
Pozdrawiam.
Będzie, będzie… :-( Albo nie będzie w ogóle ogórków i innych dyniowatych. W tym roku zaraza (gummy stem blight) oczywiście była, ale upalne i słoneczne lato, prawie bez opadów, na tyle spowolniło jej rozwój, że wszystko zdążyło się pięknie rozrosnąć i dojrzeć, i choć już pod koniec sierpnia było widać jak choroba nagle przyspieszyła, to dopiero we wrześniu pokonała arbuzy na amen, a ogórek Octopus jakoś się jej całkiem oparł. Jeśli posadzę cokolwiek z dyniowatych w przyszłym sezonie, a lato będzie mniej łaskawe niż tegoroczne, to GSB załatwi mi wszystko w dwa tygodnie. To gówno po prostu nie może dostać żadnych roślin, na których mogłoby przetrwać, czyli tgrzeba toto zagłodzić, a głodówka powinna trwać co najmniej 2 lata. No chyba, że pogodzę się z faktem, iż już zawsze będę miała obniżony plon, albo żaden, w zależności od pogody, a raz na 10 lat fuksa, jak w mijającym sezonie ;)
No właśnie, kurczę, mi też żywokost pomaga, a od tygodnia łażę z jakimś nerwobólem lub czymś od kręgosłupa w okolicy lewej łopatki, i mam niby jakąś maść z apteki, ale taki świeżo utarty korzeń pewnie byłby lepszy, tylko ciągle zapominam wziąć tę łopatę i iść po to czarne złoto…
Ogórków własnych w tym roku zjadłam jakieś 8 sztuk. Serio. Dziś skonsumowałam trzeciego arbuza z własnego ogrodu, został jeszcze jeden. Czyli 4 sztuki całe mi urosły – a każda w rozmiarze grejpfruta;) Taki sukces. Słodyczą nie porażały, ale dały się zjeść. Ech… A u Ciebie kozy się delektują taką ambrozją… Cóż, pewnie zasłużyły… A przynajmniej te 10 sztuk, dzięki którym jakieś szanse na sery są;) Ilość siana przytłaczająca, mam nadzieję, że wystarczy. I że w środku baloty zdrowe:) To zdrowia Wam wszystkim w Kanionkowie życzę, i niech nam sezon jesienno – zimowy lekki będzie…
Taaa, właśnie sobie liczyłam ile miesięcy do wiosny, i jak co roku nie chce mi wyjść inaczej, jak tylko, że za dużo :-/
Balotów na bank wystarczy – zamówiliśmy 120, którymi normalnie byśmy oblecieli do kolejnych sianokosów, a przyjechało 136, więc ze sporą górką. Nie jest to siano moich marzeń, ale w tym roku, jak lato było upalne i prawie bezdeszczowe, tak właśnie w porze sianokosów popadywało to tu, to tam, co dwa dni lub trzy, i nasze siano czekało chyba tydzień na zbiórkę, no ale przynajmniej pod kątem składu jest mi znane, bo dwa lata temu mieliśmy baloty z tych samych łąk i wtedy to było najlepsze siano, jakie widziałam. Kozy marudziły, gdy na łąkach było zielonego po pachy, a teraz grzecznie jedzą sianko i już musieliśmy zwiększyć dzienną podaż. Moje największe zmartwienie to jak będziemy ściągać te baloty z samej góry, bo toto z 250 kg waży, a po jakimś czasie leżakowania na pryzmie baloty siadają, spłaszczają się lekko i nie będzie łatwo te z samej góry ściągnąć. Mamy jeszcze kilkanaście sztuk na podwórku luzem, więc alpinistyczne wygibasy wypadną nam pewnie w któryś piękny, zimny, deszczowy lub śnieżny dzień grudnia…
Arbuzy są banalnie proste w uprawie i w zasadzie “same jadą”, gdy się pozna kilka sztuczek :) Kluczowych sztuczek.
Po pierwsze primo: nigdy nie wysiewać nasion na rozsadę przed 15 kwietnia, NIGDY. Wiosna to krótkie dni, roślinki będą się wyciągać, a dobra rozsada powinna mieć max 5-6 tygodni, być krępa, niska, z kilkoma liśćmi właściwymi, ale jeszcze bez pędów.
Po drugie primo: do gruntu nie wcześniej, niż 25 maja, a najlepiej na początku czerwca, bo najważniejsza jest temperatura GLEBY. W zimnej ziemi arbuz stoi jak zaczarowany i może się rozchorować. Ziemia powinna mieć temp.najmarniej 18 stopni, na głębokości przynajmniej tych 10 cm (ja sobie sprawdzam starym termometrem serowarskim z sondą).
Po trzecie i wcale nie najmniej ważne: arbuz musi mieć DUŻO MIEJSCA I SŁOŃCA. Żadnego wtykania sadzonek pomiędzy innymi uprawami, żadne tam w rożku, w kąciku, pod krzakiem, czy za drzewkiem – na jeden krzak powinno przypadać co najmniej 4 metry kwadratowe powierzchni (mój największy krzak zajął blisko 8 metrów i chciał więcej!). Mało kto wie, że korzenie arbuza rozrastają się w ogromną, rozległą sieć w wierzchniej warstwie gleby w promieniu kilku metrów od serca rośliny!(około 20 cm w głąb, niżej już prawie ich nie ma), i arbuz świetnie sobie poradzi z własnym wyżywieniem i zaopatrzeniem w wodę, jeśli nie będzie miał konkurencji innych roślin.
Jak się zapewni arbuzowi powyższe, to potem zasadniczo wytarczy mu nie przeszkadzać ;) Oczywiście pogoda jest nie bez znaczenia, jak w lipcu przyjdzie 12 stopni i dwa tygpodnie deszczu, to może być klapa, ale w tym roku była aura idealna dla dyniowatych i nawet wielkoobszarowi hodowcy arbuza potwierdzali, że tak wysokich plonów nie było od dekady.
My Tobie też zdrowia, szczęścia, pomyslności, a jeszcze dodam, tak po znajomości, że ten ser, na którym Ci najbardziej zależało, to już jest :)
Aaaa, to już wiem, jaki błąd zrobiłam z tymi arbuzami. Owszem wysadzałam do gruntu ładne, krępe sadzonki, i właśnie w czerwcu – ale właśnie dlatego, że było to w czerwcu, to wciskałam je tam, gdzie było jeszcze trochę miejsca, czyli na pewno nie tyle, co piszesz. Ale powiem Ci też, że nawet dynie mnie zawiodły w tym roku. Zawsze miałam nadmiary i jeszcze w maju/czerwcu zapas, bo ładnie się przechowują – a tu teraz lipa… Chyba też w złym miejscu je posadziłam (i te arbuzy blisko nich – więc ani jednym, ani drugim to dobrze nie zrobiło).
Ja nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak będziecie te baloty zdejmować, bo i tak mi wizje przelatują z sianem turlającym się po podwórku i zgarniającym po drodze, co się tam nawinie;)) Ale, skoro mówisz, że się spłaszczają z czasem, to może turlać się nie będą;) Może liną obwiązać i z dołu ciągnąć? Taki luźny pomysł;)
Dzięki za cynk o serze! Zaraz maila piszę!
Tak, pomysł z linką też nam przyszedł do głowy, tyle że nie da się takiego balota de facto obwiązać (nikt go nie dźwignie, żeby od spodu linkę poprowadzić; na ziemi taki numer dałoby się może jeszcze zrobić, ale nie na wysokościach, gdzie się stoi na niewiele wystającej powierzchni balota z piętra niżej), więc sobie wykoncypowaliśmy, że jakieś haki będziemy w te baloty wbijać, haki oczywiście przywiązane do linek, i wtedy z dołu ciągnąć… Ale co na to prawa fizyki i naszej – nie tak już młodej – kondycji fizycznej, to się okaże :D
Skoro kozy jedzą tyle arbuzów, to powinien być chyba nowy smak sera – arbuzowy?
Oraz czy będzie ser twardy z rozmarynem i świąteczny, pomarańczowy?
Bardzo dobre pytanie… Kupiłam już pomarańcze, dokładnie wczoraj, wracam do domu, a tu… Milion pięćset sto dziewięćset zamówień w skrzynce i nie wiem, czy na wszystko mleka wystarczy – przyszła jesień, kozy łapią focha, i tradycyjnie właśnie wtedy wszyscy sobie przypominają, że trzeba zrobić zapas sera na zimę :D