Dom pod palmami, czyli gdzie, u diaska, jest Koninek?!

No jak to “gdzie?” – w domu pod palmami, oczywiście. Nie są to może palmy, o jakich marzyłam, ani nawet takie, jakich bym potrzebowała, tylko takie, na jakie zasłużyłam, ale są.

Dzięki uprzejmości i niezapowiedzianej wizycie zespołu do spraw utrzymania ciągłości linii energetycznych i nieprzerwanych dostaw prądu podczas gwałtownych zjawisk atmosferycznych my mamy palmy, a kozy miały wyżerkę przez tydzień. TYDZIEŃ! Codziennie woziliśmy im świerkowe gałęzie, oczywiście Giewupem (GWP – gówniany wóz piechoty), którego nareszcie mam okazję Państwu zaprezentować:

Kozy wniebowzięte, my nieco umęczeni, a świerki chyba lekko zawstydzone, że wszystkie okoliczne koleżanki normalnie, w długich sukniach chodzą, a one jak te dwie otkaczałki wydepilowane i w miniówach, ale chyba lepsze to, niż gdyby miały zostać zdekapitowane, a już i takie pomysły chodziły nam po głowach, gdy wichry niespokojne targały świerkowymi gałęziami, łaskocząc nimi ten czarny kabel zapewniający nam światło w domu, zimno w lodówce i ciąg w odkurzaczu.

Ja już od blisko trzech miesięcy jadę na omeprazolu (który mój mózg, całą zimę podtruwany gównotreściami z internetów, upiera się nazywać ozempikiem), ale dawka 20 mg na dobę już nie robi na moim żołądku wrażenia i pewnie będę musiała zmienić albo dawkę, albo środek, zanim nabawię się przełyku Barretta albo innej formy ochujenia, ale dobra, nie marudźmy, dawajmy zwierzątka!

Pod koniec marca, kilka dni przed odejściem Irenki, urodziła się mała Cartoon:

Było mi jej trochę szkoda, że przyszła na świat bez rodzeństwa, i że nikogo w swoim wieku nie będzie miała do zabawy, a do tego przyjdzie jej stawić bezrożne czoło całemu stadu starych wyg, i bałam się, że będzie przez wszystkich przeganiana z kąta w kąt, a i bęcki dostanie nawet od największej ofermy w stadzie, jednak troski moje i obawy okazały się nieuzasadnione – Cartoon jest nad wyraz rezolutna, szybko oderwała się od maminej spódnicy (no, nie aż tak, żeby z baru mlecznego zrezygnować, ale żeby samotnie ruszyć z szarżą na czaplę, to już tak), w bodaj trzecim tygodniu życia odkryła, jak można się przedostać z łąki na podwórko kiedy tylko dusza zapragnie (na szczęście miesiąc później już nie była w stanie przecisnąć się między skrzydłem furtki a słupkiem, a my mogliśmy zaprzestać barykadowania furtki północnej), i generalnie radzi sobie doskonale, i w ziarko sobie napluć nie da, a ziarko odkryła jakiś tydzień temu, gdy wzięłam ją z Natką na dojalnicę, żeby ją nauczyć picia mleka z obu cycków (bo pije tylko z jednego, a w drugim się dwa litry mleka zbierają, zaburzając matce Natce symetrię sylwetki i stabilność chodu), no i nawet mi się udało dwa razy ją do tego drugiego cycka przekonać, ale na trzeci dzień Cartoon musiała sprawdzić, co tam rodzicielka tak ochoczo pałaszuje z kubełka, no i przepadło – mleko z drugiego cycka przegrało z owsem, a Cartoon każdego dnia staje razem z matką w kolejce do dojenia i donośnie wyraża dezaprobatę dla tempa posuwania się tej kolejki, domagając się pierwszeństwa dla matki z dzieckiem oraz uprzejmie informując każdą z pozostałych petentek, że “pani tu nie stała”. Taka z niej mała przechera.

A tak poza tym to u nas z grubsza po staremu, to znaczy Małyżonek jest nieco grubszy, a ja nieco starsza (o jakieś 500 lat; podobno nie liczy się wiek metrykalny, tylko ten, na jaki się czujemy, no więc ja mówię uczciwie, że wyglądam na 60, a czuję się na 600), tylko ceny serów będą nowe, bo ceny siana nie chcą wrócić do starego poziomu i w tym roku najlepsza oferta, jaką znaleźliśmy, to 120 zł za balot, a jeszcze dwa lata temu były po złotych 50. Naprawdę nie wiem, ile te sery będą musiały kosztować, żeby kozy zarobiły na własne utrzymanie, boję się o tym myśleć i chyba będę musiała zasięgnąć porady u Cartoon, bo ona nie boi się niczego, i jak tylko nauczy się czytać i pisać, to Wam napisze cennik obowiązujący od 1 lipca bieżącego roku (zamówienia czerwcowe jeszcze po starych cenach), z dopiskiem na końcu: “Skarg i zażaleń nie przyjmuje się, ponieważ meeee, a ponadto meeee!”.

Niniejszy wpis zawdzięczają Państwo warunkom atmosferycznym panującym pod naszymi palmami, to jest siąpiącej od rana mżawce przerywanej mniej lub bardziej entuzjastycznymi opadami deszczu, bo gdyby nie ta aura, to ja bym – jak co dzień – robiła w polu od rana do zmierzchu. Ja nie wiem, czy pracy jest z roku na rok coraz więcej, czy może raczej wszystko mi idzie jakoś wolniej, ślamazarniej, czy wiadra z wodą są coraz cięższe, jak mój pomyślunek, czy stawy bardziej zardzewiałe… O, a propos stawów – musimy do naszej śródleśnej kałuży wpuścić jakiś narybek (po krótkich konsultacjach z okolicznymi tuzami ichtiologii stanęło na amurach), bo okropnie zarosła nenufarami (no ładne kwiatki, ale za dużo) i innym podwodnym zielskiem, a winą za ten stan rzeczy obarczamy czaplę – nie wiem ile ryb dziennie wyjada z naszego stawu, ale wyjada od kilku lat i najwyraźniej płetwopopulacja spadła już na tyle, że rośliny nie mają wystarczającej ilości wrogów naturalnych i rosną jak szalone, i tylko patrzeć, jak staw zamieni się w gnijące bagienko.

Tak, to jedna z moich gęsi, i owszem, nad stawem. Któregoś dnia majowego Laser obudził mnie na siku gdzieś około czwartej rano, i jak tę gęś nad stawem zobaczyłam, to serio myślałam, że albo jednak wcale nie wstałam i wciąż śnię, albo czapla tak się makabrycznie roztyła na diecie z tłustych linów i karasi, albo ja do reszty zwariowałam, i pofatygowałam się po aparat tylko po to, żeby Małemużonkowi udowodnić, że jednak nie (w tamtej chwili nie wiedziałam co “nie”, ale byłam przekonana, że coś muszę mu udowodnić). Furtki pozamykane (zresztą – gdyby były otwarte, to nad stawem urzędowałyby już wszystkie gęsi, a na podwórku kozy właśnie kończyłyby dojadać ostatnie drzewo), gęsi domowe podobno nie latają, więc Państwo rozumieją moją konsternację i powątpiewanie w zdrowie moich zmysłów, ale nawet gdyby ta gęś opanowała sztukę teleportacji, albo sami diabli ją nad ten staw zanieśli, to i tak należało ją zagonić z powrotem do zagrody, żeby nie wpadło jej do tego ptasiego móżdżku zwiedzać las i zajrzeć do liska na poranną herbatkę, no więc w kaloszach i na samych gaciach (bo jakoś podczas wyprawy po aparat fotograficzny nie pomyślałam o tym, że przy okazji mogę się też ubrać), z badylkiem w ręku i szczękając zębami ganiałam za gęsią we mgle, nakierowując ją na furtkę północną, a potem, już na podwórku, na furtkę od gęsiego wybiegu. Komary dawały mi lajka za lajkiem, gęś kluczyła opłotkami obrażona (co mie pani tu z tym badylem, no?!), a Laser stał na środku podwórka ze smętnie zwieszonym łbem, bo on przecież chciał tylko na siku i z powrotem pod kołderkę, a ja tu wyczyniam jakieś bezecne slalomy z przerośniętym drobiem, podczas gdy jemu się zimna mgła przykleja do szpiku kości. No.

Tak więc Laser sobie w końcu wrócił pod kołderkę i natychmiast oddał swojej ulubionej czynności, czyli spaniu, gęś po powrocie na własne śmieci udawała, że tak naprawdę to ona sama już chciała wracać, bo ziemniaki na gazie zostawiła, i że ta zadyszka to nie od panicznego przebierania krótkimi płetwami w ucieczce przed wariatką z kijem, tylko od jarania blantów z kogutem za drewutnią, za to ja, półprzytomna, wstrząśnięta i wciąż niepotrafiąca połączyć tych wczesnoporannych kropek z gęsią, stawem i dyfuzją molekularną, wiedziałam już, że nie ma mowy o spaniu, tylko trzeba kawę zaparzyć i sobie to wszystko przemyśleć na spokojnie, jak starym ludziom przystoi. Piłam tę kawę, myślałam intensywnie, aż mi w stawach żuchwowo-skroniowych trzeszczało, rysowałam jakieś szkice taktyczne i wyciągałam pierwiastki z niewiadomej, i wyszło mi, że nie ma bata – ktoś się musiał w nocy zakraść na podwórko (przekupiwszy Mająca pętem podwawelskiej), wziąć tę gęś pod pachę, przenieść nad staw, zostawić i uciec, zrywając boki ze śmiechu, no bo co innego? JAK? A przecież skoro miałam już chociażby kozę tańczącą kankana na dachu i kaczkę przesiadującą na najwyższym kominie, to szybująca nad lasem gęś domowa nie powinna mi się była wydawać niczym dziwnym, i faktycznie – niecałe trzy tygodnie później widzieliśmy z Małymżonkiem, jak ta sama gęś odwalała krótkie loty ćwiczebne na terenie gęsiego wybiegu.

A na koniec prosta zagadka (to naprawdę nie jest tak, że ja mierzę Państwa możliwości swoją miarą; ja po prostu nie mam nic ciekawego do powiedzenia): na zdjęciu poniżej są dwa mniszki lekarskie (potocznie nazywane mleczami, choć mlecz to inny gatunek). Pytanie: który z nich wyrósł na podwórku, a który w moim ogrodzie?

(Słowo daję, gdybym na miesiąc odpuściła sobie wyrywanie chwastów w ogródku, to te mutanty zaczęłyby rzucać cień na nasze świerki. Znaczy się PALMY, oczywiście).

A wczoraj na podwórko zawitały dwa szczygły (nigdy wcześniej ich tu nie widziałam):

Nad stawem znów pojawił się zimorodek (to ostatnie zdjęcie powyżej; ja wiem, że niewyraźne – robione przez okno i na maksymalnym zoomie, bo nie da się tak po prostu podejść do zimorodka i cyknąć mu paszportowe), na jednej z gałęzi powalonej przez wichurę jabłonki przesiaduje myszołów, wypatrując ofiary wśród rozoranych przez psy kretowisk, a w ramach nieoczekiwanego zwrotu akcji – CEBULA!

Śnieżnobiała cebula ozima Senshyu, którą wraz z Mamą sadziłyśmy ubiegłej jesieni (sadziłyśmy, bo to dymka była), już się powoli nadaje do zbioru – na razie biorę tyle, ile mi trzeba na bieżąco, bo jeszcze nie wszystkie załamały szczypior. Czosnek Harnaś, sadzony w tym samym dniu, ma już częściowo zaschnięte liście, ale na zbiór do przechowania jeszcze mu trochę brakuje, za to mogę powiedzieć, że wszystkie ząbki przezimowały bez szwanku, zielone liście zaczęły wychodzić z ziemi już w lutym, no i na szczęście tam, gdzie im wyznaczyłam miejscówkę, biała zgnilizna jeszcze nie dotarła. Reszta fascynujących niczym przepis na kisiel wieści z ogrodu to już następnym razem.

PS. A propos fascynujących przepisów – znalazłam tak dobry przepis na sos bolognese, że makaron na jego widok sam się wiąże w fantazyjne kokardy i układa na talerzu we wdzięcznych pozach, czy coś, ale to też innym razem, bo już nie mam siły. Biedujemy z sianem, z tych siedmiu wydartych chudemu rynkowi balotów został nam już tylko jeden, kosimy kozom zielsko gdzie się da i targamy w wózku do paśnika, podcinamy wierzby (bo wierzba szybko odrasta) i w ogóle kombinujemy jak się da, żeby zwierzaki chodziły z pełnymi brzuchami (całe szczęście, że wiosna przyszła szybko, a pogoda taka, że wszystko rośnie jak głupie), w oczekiwaniu na tegoroczne sianokosy i pierwszą dostawę świeżego sianka.


54 komentarze

  • Ania W.

    Pierwsza! A wczoraj sprawdzałam, czy nie ma nowego wpisu :) Idę czytać :)

    • kanionek

      Jak ja ostatnio sprawdzałam, czy nie ma jakichś nowych komentarzy, to tylko spam znalazłam :D No ale to moja wina, biję się w suchą klatę.

  • Aliwar

    Druga!!!

    • kanionek

      Jak tam Twoje ogórki? Moja rozsada poszła do gruntu trzy dni temu, bo poprzednią ode mnie wyżebrano, znaczy wykupiono ;) Ale u mnie i tak nie ma sensu za wcześnie startować z czymkolwiek, więc spoko.

      • Aliwar

        No cóż … pierwszego z upraw parapetowych iwa sianego w lutym zjedliśmy zaraz po Wielkanocy . Do szklarni sadziłam rozsady 29 kwietnia w związku z czym zaczęły się w maju a teraz jestem na etapie kiszenia 😁 tak że nie chce tu nikomu smaka robić ale ogórki się lekko przejadły i leżą w lodówce i czekają jak zrobię kolejną mizerię . Pierwszy zbiór z gruntu miałam wczoraj więc mam nadzieję że sezon dopiero się rozkręci na dobre za parę dni . Twoje pomidorki radana mają piękne grona czekam aż zaczną się czerwienić bo potencjał mają 😉

        • kanionek

          Jeśli u Ciebie Radana będzie rodzić jak u mnie, to zaczniesz ją przeklinać, tyle potrafi wyprodukować gron (niektóre trzeba podwieszać, żeby si,ę nie złamały pod ciężarem owoców) :D Miałam tylko dwa słoiczki passaty z tych pomidorków, ale w tym roku robię więcej, bo jest prze-pysz-na, słodka, żywoczerwona, cud miód :) Do sałatek kroję w połówki, do kanapek nie kroję, tylko pożeram w całości, a Pani Łosiowa, która w ub. roku też dostała ode mnie sadzonkę Radany, mówi że jadła je codziennie prosto z krzaka jak deser (w tym roku wzięła ode mnie trzy sadzonki :D).

          Jeśli chodzi o ogórki, to PODZIWIAM i chylę czoła, ale nie zazdroszczę – gdybym teraz miała się jeszcze z ogórami użerać, to chyba bym padła. Moje są na etapie kilku liści właściwych i kisić to mam nadzieję najwcześniej w sierpniu :D
          Teraz nerwówka z sianem, potem z ziarkiem, zaraz trzeba zbierać czosnek i groch, ale grunt, że już PRAWIE wszystkie sadzonki wszystkiego mam powtykane i rosną. Produkcja serów idzie pełną parą, więc nie, za ogórki na głowie to ja w czerwcu dziękuję ;) A pomidory sadziłam pod koniec maja, czyli jak zawsze, więc u mnie dopiero kwiatki :)

          • Aliwar

            Jak robisz Passatę? Ze skórkami czy bez ?

          • kanionek

            Zwykle swój “przecier” pomidorowy robię tak, że pomidory sparzam wrzątkiem i obieram ze skórki, ale gotuję z nasionami i tak idą do słoików. Passatę z Radany robiłam już jak należy, czyli przecierałam przez sito, więc była bez skórek i nasion (jak mam pomidora ważącego pół kilo, to skórka schodzi w mig i 10 kg zrobione w 15 minut, a obierania koktajlowych to jakoś nie widzę).

  • mitenki

    Trzecia!

  • mitenki

    Nic się Kanionku nie chwaliłaś, że macie dwugłowego psa? 😯
    Gęsi masz wyjątkowej urody, a do tego jeszcze z wyjątkowymi zdolnościami :))
    Dwaj przyjaciele jak z plakatu filmu o Dzikim Zachodzie, tylko patrzeć jak wyjmą rewolwery zza pazuchy :D
    Rozczochrana kózka może i niepewnie jeszcze stoi na nóżkach, ale spojrzenie ma zawadiackie.

    Przeczytane, zdjęcia obejrzane, miejsce na podium zaklepane. Teraz idę oglądać filmy.

    I moje typy do kalendarza – dwugłowy pies, gęsi (wszystkie piękne), dwaj przyjaciele oraz kózka z mamą i dwa świetlne miecze.

    • kanionek

      Taa, Niaczki zawsze i wszędzie razem, już im proponowałam, że je zszyję, ale jakoś same dały radę połączyć się w jedno długie ciało :D
      Kotek też się starzeje i już nie łazi po łąkach w poszukiwaniu przygód, tylko siedzi z psami na podwórku i chyba zaraz od tego wyłysieje, bo Żółte uparło się go iskać (nie wiem z czego – nie mamy tu pcheł, a koty też są zabezpieczone przed kleszczami), a że robi to bardzo dokładnie, to już kupę kociego futra zębami wydepilował, głównie na kotkowej szyi.

      • Bo

        SyjamNiaczki – od razu mi się skojarzyło.
        A widziałam gdzieś takie świerki podkasane od dołu i dodatkowo przycięte od góry. całkiem jak palmy wyglądały.

  • Willow

    Ojacie ojacie :)
    się cieszę, że Cię widzę. Zdjęcia jak zwykle super, Cartoon jest zajebista. Cała reszta oczywiście też.
    Widoki masz czadowe, ale ja jednak doszłam do wniosku, że zwierzę miastowe jednak jestem na starość.
    Jakiś czas temu maila skrobnąwszy, ale może w spamie utknął :)
    Całuję mocno, płatki róż i te sprawy…

    • kanionek

      Dostałam, Wierzbo kochana, czytałam i już, już prawie Ci odpisałam, tylko jeszcze musiałam zrobić to, i tamto… I czas tak zapiehdala, że jest połowa czerwca, a ja nawet kalendarz jeszcze na majowej karcie mam. Nie marudzę już we wpisach, ile mamy roboty, ale starzeje się wszystko – ciągle naprawiamy/wymieniamy całe elementy ogrodzeń, pastucha, paśników dla kóz (małpy lubią coś rozwalić dla draki, zwłaszcza zimą, gdy nudy na pudy), że nie wspomnę o niedawnych wizytach bardzo sprytnego i bardzo zdeterminowanego lisa, na okoliczność których musieliśmy dodać wymyślnych i pracochłonnych zabezpieczeń do wybiegu dla kaczek i gęsi, ech. Piekę chleby, robię sery, doję kozy, ogarniam ogród, karmię wszystkich, piorę, zmywam i gotuję, i tak leci dzień za dniem. Czasem też sobie marzę o miejskich wygodach, ale… Bez kóz, psów, kotów i drobiu nie jadę :D

      PS. Cartoon jest obecnie moim oczkiem w głowie, bo nie chcę, żeby mi zdziczała, jak część młodych sprzed dwóch lat – im większe stado zwierząt, tym mniej chętnie zadaje się z człowiekiem, a potem jest problem gdy trzeba pobrać krew dla PIW-u, odrobaczyć, zrobić kopytka itd. No i fakt, jest zajebista :)

      • Willow

        Nie, no spoko, ja wiem, że u Was robota nie ma końca. Jak już się wpis pojawił to wiem, że żyjesz i to mi wystarczy :)
        Se wyobraź byłam dziś u gastrologa, bo wnętrzności już nie te i tak dalej :) Wizyta cudem umówiona na ubezpieczenie grupowe, bo ponoć czeka się dłuuugo. I co? I jajco. Dostała ja milion skierowań na milion badań ( z czego część na NFZ czeka się jeszcze dłużej a prywatnie kosztuje dzikie pieniądze). Ale to kuźwa nic- pan doktor nawet nie dotknął mojego brzucha. Ja wiem, że urodą i wdziękiem nie powalam już, ale noż fuck, objawy w kompa wpisać to każda jełopa potrafi, na ch. medycyna? Mogę se wyguglać :) Tak że ten…Zdrowa jestem, “na ch mnie ten kaktus” :)
        Osiatkowali mi balkon, więc Luśka cała szczęśliwa, dziś powiesiłam osłonę żeby nie siedzieć na widoku i ja też jestem zadowolona:)
        I jak znajdzieszczas to dawaj przepis na sos, bo poczebuje:)
        Buziaki

      • kapelusznik68

        Pielę, międlę, przędę, plotę
        i się modlę, przed i potem ;)
        (Jeremi Przybora)

  • kapelusznik68

    Aaaaależ wpis @mazyz obskoczymy pół kalendarza tymi zdjęciami!
    A gdzie zdjęcie Lasera? To mój ulubieniec.
    Co do gęsi, to już Mikołaj Gęś pisał: “A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Gęsi choć dwunożne ,to swe skrzydła mają.”

    • kanionek

      Czyli co – jeszcze tylko jeden wpis w tym roku i wakacje? :D
      Jak nie zapomnę, to specjalnie dla Ciebie zrobię sesję Laserowi – generalnie ma się doskonale jak na swój wiek, tylko szpony jak u krogulca, bo mało chodzi, dołków nie kopie, a z obcinaniem to zwykle jest tak, że pierwszy pazur jeszcze ujdzie, przy drugim robi się nieco nerwowa atmosfera, a trzeci to już mogę co najwyżej samej sobie obciąć :-/ Nie nauczyłam psów, że obcinanie pazurów jest spoko, bo nigdy żadnemu nie musiałam obcinać, a jakoś nie przewidziałam, że ich przerastanie będzie jednym z uroków psiej starości ;)

      • kapelusznik68

        Jakoś nie wierzę w Twoje wakacje. A zdjęć nigdy dosyć. Po pierwsze i najważniejsze są piękne po drugie są piękne i po trzecie nie wiadomo jak długo będzie posucha. Jeszcze wyjedziesz na wakacje i zapomnisz, że trzeba zamieszczać zdjęcia. Przecież Ty ciągle na wakacjach ;P
        A zdjęcia Laserka Pazurzastego najbardziej bym chciała zobaczyć!

  • teatralna

    no, NARESZCIE…już się dłużej nie dało ?
    i znów muszę na trzy, żeby wszystko ogarnąć. na razie było raz.

  • wy/raz

    Kozie przedszkole (Cartoon) zostało wyposażone w miecze świetlne, Natka też. Niech moc będzie z nimi! I z Kanionkiem Też!

  • Widzę że u was to jednak pomrowów nie ma. Szczęśliwcy…
    No i te wasze warzywa, co one takie przyspieszone? Bo, że one duże, to się już przyzwyczaiłam.
    Zauważyłam, że Żółte czegoś spoważniało, mniej ma szaleństwa w oku. Chociaż może do zdjęcia się zakamuflowało, udając że jest normalne.
    Kanionku, może byś przestała się tak przejmować światem, to by Ci ten Omeprazol przestał być potrzebny?
    W kwestii siana, no widzisz, za daleko mieszkamy od siebie, w pewnym momencie koszty transportu przewyższają wartoś wożonego dobra i się nie opłaca. Rzuciłabym Ci balota czy dwa naszego podgórsko ziołowego ekologicznego siana. A tu nic.
    Ale odpukuję szybciutko, sianokosy jeszcze przed nami, pogoda jak zwykle będzie psikusować, znając życie, i dopóki siana nie będziemy mieli ułożonego pod dachem wiaty, lepiej nie chojrakować. Sianowi bogowie bardzo kapryśni są i obraźliwi. Bijemy im pokłony, składamy ofiary ( z ludzi ale nie mów o tym nikomu, zresztą tylko ze złych, zwierząt na ofiarę szkoda ) i w ogóle, podlizujemy się i kadzimy. Więc może się uda.

    Jeszcze parę razy poczytam i pooglądam, bo na jeden raz to za dużo informacji. Zalew.

    • kanionek

      “Chociaż może do zdjęcia się zakamuflowało, udając że jest normalne” – Zdecydowanie TO :D
      Jakie ogromne warzywa? Pokazałam ogromnego chwasta, a cebula to się nie liczy, bo z jesiennego sadzenia – dymka wetknięta tej wiosny w miejsca, gdzie zimująca nie wyszła, to jeszcze ma długą drogę przed sobą :)

      Pogoda na sianokosy była u nas piękna, a jak się wszyscy zabrali za koszenie, to jak na złość co chwilę deszcz. Dziś w nocy lało tak bruralnie, że mech z dachu pozmywało, i martwi mnie to wszystko, bo wiem, że gość którego mamy na oku (a raczej siano od niego) skosił swoje łąki około tydzień temu i nie sądzę, żeby mu doschło, bo nie miało jak. Poleży jeszcze trochę i będzie żółte, albo i lekko mokre i w balotach zapleśnieje. Nie dość, że z ceny nikt za bardzo zejść nie chce, to jeszcze może być tak, że siano będzie kiepskiej jakości. I jak tu się nie martwić? Gdzie mój ozempik?!

      A pomrowy są, oczywiście, ale ja się jakoś nimi nie przejmuję – kiedyś czytałam, że te wielkie świnie żywią się głównie odpadem organicznym, a nie żywą tkanką, ale nie wiem czy to prawda; w każdym razie pomrowa na złym uczynku jeszcze nie przyłapałam, za to fasolę w tym roku to wiesz, kto mi elegancko opitalał już na etapie siewki z trzema liśćmi? Takie malusie, nagie ślimaczki, dosłownie trzymilimetrowe, ciężko to było nawet w palce wziąć, już łatwiej by było pęsetą. W jedną noc taki mały gnojek obeżre spory kawał liścia, a i czubeczki młodych pędów też im bardzo smakowały :-/ 15 sadzonek selera musiałam wyrwać i zastąpić rezerwowymi, bo te małe kurwie zrobiły z nich koronki. Mówię Ci, najgorszy wróg jest najmniej widoczny.
      Cztery kapusty zafirankowałam, dwóch ostatnich mi się nie chciało, no i na tych już urzędują mączliki – zrobiłam jeden oprysk wywarem z peta, pomogło na tydzień, ale przyleciały nowe, a opryski nikotynowe działają za krótko. Ale wiosenna walka z najeźdźcą to coroczny chleb powszedni, i w tym roku jakoś tak bardziej na luzie to wszystko biorę – que sera, sera.

      • Agniecha

        Kamionek, ty ignorantko, te 3- milimetrowe ślimaczki to są pomrowy, co dopiero się wykluły z jaj. Urosną do długości co najmniej 7 cm, wtedy będziesz je widzieć lepiej, ale za to swoje plony gorzej, bo w procesie rośnięcia ślimoli warzywa zostaną skonsumowane.
        No i tak, ślimaki lokalne żywią się tak jak piszesz, ale te napływowe luzytańskie pożerają wszystko.

        • kanionek

          Eeej, ale ja formy większe tych chujków też widziałam, i one są bladoszare, a nie rude lub czarne, no i mają maks. 2 cm długości, a i to tylko jak się dobrze rozciągną! Ale nie chce mi się wnikać jak mają na nazwisko, może to i pomrowy :D

          • kanionek

            No i jednak wdepnęłam w te mięczaki i powiem Ci, że rodzin, gatunków i podgatunków tego kurestwa jest tyle (prawdziwe pomrowy to te wielkie świnie, a z tych mniejszych, z rodziny pomrowikowatych, to w Polsce mamy “tylko” 9 ze 120 gatunków), że jeśli będziesz w stanie mi udowodnić, że te moje małe kurwie to dzieci tych wielkich pomrowów, to Ci ulepię wielki medal z tutejszej gliny i odcisnę na nim swe niewyględne oblicze i jako jedyna osoba na świecie będziesz miała medal z Kanionkiem (wielkości talerza obiadowego) :D
            Pomrowiowate, pomrowikowate, ślinikowate, pręgowane i skrzydlate, ich obśliniona mać…

  • Jagoda

    Dzień dobry! To prawda, więcej luzu, od martwienia nie ubywa roboty i nie przybywa ochoty do życia. Kózka piękna i taka rezolutna. Zachwycają mnie też odgłosy w tle: rechot żab i ptasi śpiew…
    A sery zamawiam zaraz, tylko nie wiem jak nazwać ten do bolognese?
    Pozdrawiam.

  • Bo

    Do czyszczenia stawu z nenufarów to jakiś Toliboski by się nadał. I zamiast amurów l’amore, czy jakoś tak ;)

    • kanionek

      Toliboski to by kwiatków jeno nazrywał, a to trzeba, miła Pani, z kosą i zanurkować! I to najlepiej pół metra w głąb mułu, żeby ze wszystkimi korzeniami powyrywać :D
      Potzrebuję stworzenia będącego czymś w rodzaju podwodnej kozy, co to wszystko opitoli do gołej ziemi, a nowemu odrosnąć nie da. Nie wiem tylko, ile tego narybku wpuścić, bo czapla i zimorodek swoje zeżrą, więc młodzieży musi być tyle, żeby choć część zdążyła osiągnąć gabaryty dla czapli za duże.

      • mitenki

        Może taki współczesny Toliboski – w woderach po uszy, i z metalowymi grabiami co by te nenufary z korzeniami rwać?

        • kanionek

          No, i te wodery to żeby jeszcze miały podkute stalą podeszwy, bo ja nie wiem, co tam na dnie tego stawu piszczy, ale sądząc po tym, co już nam się zdarzało zobaczyć/wyłowić, to i zardzewiałe wnyki i stare grabie i kilo krzywych gwoździ może być :D

  • mp

    Czekaliśmy, czekaliśmy i doczekaliśmy się. Hurrra !
    Wpis taki solidny, że można go sobie poporcjować i dawkować przez najbliższy miesiąc :-)
    Spieszę się pochwalić, że pracowicie wydłubane z ubiegłorocznych Kanionkowych pomidorów nasionka wykiełkowały, wyrosły i zaczynają kwitnąć, ciekawa jestem, czy bez Świątyni Pomidora też uda mi się pozyskać z nich jakieś owoce. Najbardziej zaskoczyły mnie te krzaczki wyrosłe z nieznanego mi z nazwy czerwonego giganta, z dziwacznymi liśćmi, jakby z całkiem innej bajki, pamiętasz może, co to za odmiana ?

    • kanionek

      To będzie Big Brandy – takie liście nazywa się “ziemniaczanymi” :) Z moich odmian mają je właśnie Big Brandy i Southern Night, ale skoro piszesz, że pomidor był ogromny, no to na bank Big Brandy. Pomidor pyszny, owoce duże, krzaki silne, przynajmniej w uprawie pod osłonami :)

      • mp

        Dzięki :-) Z nasionek z Twoich pomidorów mam więc Big Brandy, Mammoth German Gold, Malachitową Szkatułkę i jakieś koraliki. W zeszłym roku zamówione od Ciebie sery i właśnie te pomidory przyszły, kiedy dopadło mnie koszmarne przeziębienie i całkowicie straciłam smak i węch, więc pomidory mogłam tylko podziwiać wizualnie. W desperacji postanowiłam więc zachować trochę nasion i spróbować samodzielnie wyhodować te cudeńka. Teraz mam nadzieję, że urosną, dojrzeją i w końcu będę mogła poznać również ich smak ! Jednak serów sama nie wyhoduję, czy latoś można zamawiać serki cammemberki ?

        • kanionek

          Z camembertem będzie teraz problem, bo trochę za ciepło, ale sierpień-wrzesień jak najbardziej wchodzi w grę :)
          Malachitową to masz ode mnie, a ja ją kilka lat temu dostałam od Aliwar – pomidor robi karierę :D Nasiona zawsze zbieram z najładniejszych i największych owoców i tylko w lata bez żadnej choroby, żeby genetyka była jak najlepsza i to – moim zdaniem – widać, więc jeśli będziesz chciała zachować nasiona ze swoich tegorocznych, to też polecam tę metodę :)

  • Sunsette

    Byłam, przeczytałam, obejrzałam… Kanionku, tyś jest jeden jedyny na świecie… Jak się czujesz na 600 lat, to może jakaś dotacja na ratowanie zabytków… Uff, sorry, ja dziś tylko do czarnego humoru się nadaję… Wczoraj pożegnałam moją 18 – letnią towarzyszkę życia… Cudny, kochany, mądry kotek… Snuję się po domu i obejściu i nie mogę sobie miejsca znaleźć… Wiem, że 18 lat to dużo, jak na kota i powinnam się cieszyć, że tak długo była ze mną. Ale, kurna, jakoś nie umiem się tym cieszyć. Popłakuję, w gardle gula, w żołądku gula i zacisk… Wiem, że mnie zrozumiecie wszyscy, z Kanionkiem na czele… Sorry jeszcze raz za taki smętny wpis, ale naprawdę nie mam z kim pogadać o tym… Jutro maila napiszę w sprawie serów, niech będą po tych nowych cenach, bo jakby ta dotacja nie wypaliła, to chociaż tyle… Pozdrawiam…
    Aga

    • kapelusznik68

      Sunsette, tak mi przykro. Dzisiaj mija rok jak pożegnałam moją koteczkę. Miała 19 lat i już była bardzo schorowana, ale nie mogę zapomnieć. Ściskam mocno. Życzę, żebyś znalazła pocieszenie.

      • Sunsette

        Dzięki, kochana. Na razie usiłuję nie płakać w towarzystwie, ale łatwo nie jest. Nie każdy rozumie, że można kochać tak zwierzę…

    • kanionek

      Doskonale rozumiemy, Sunsette. Aż za dobrze :(
      Nie cierpię tego uczucia, którego nie da się uniknąć i można jedynie czekać, czekać, czekać… Aż trochę odpuści, a potem trochę bardziej. Długo się czasem czeka, a żadnych środków przeciwbólowych na to nie ma (przynajmniej takich, jakie można kupić legalnie).
      Dotację na ratowanie zabytków wzięłabym bez mrugnięcia okiem, a czarny humor to akurat mój ulubiony gatunek, więc nie przepraszaj. Uściski od nas <3

      • Sunsette

        Tak, trzeba dać sobie czas. Sprzątam, cały dzień w piwnicy spędziłam, wyniosłam 6 worków śmieci (kiedyś “przydasi”) – trochę ulgę czuję, jak się zajmę robotą konkretną. Akurat deszczowo, więc zamiast ogrodu – piwnica. Dzięki za zrozumienie i wsparcie, zawsze to choć troszkę lżej na duszy, kiedy ktoś rozumie, że można odbywać żałobę po kocie…

  • kanionek

    A my dzisiaj mieliśmy wycieczkę na wariackich papierach do weta, bo Laserek wczoraj wieczorem nagle przestał się przemieszczać, a próby przenoszenia go sprawiały mu ból. Oczywiście musiało z nami jechać również Żółte, więc cyrk do kwadratu. Laserek na widok samochodu nagle ozdrowiał i rączo wskoczył na tylną kanapę (rączo jak na szesnastolatka marki pies), całą drogę dyszał nam w karki wyziewami ze starej paszczy, a Żółte ulokowane między moimi kolanami co chwilę próbowało wyjść przez zamknięte okno, wejść Małemużonkowi na głowę, albo wyprasować Lasera na tej jego tylnej kanapie, bo co on taki pomięty i pogięty i wstyd przed weterynarzem.
    Pojechaliśmy do naszego jedynego zaufanego, którego znamy od 20 lat. Laser dostał cztery zastrzyki, jutro muszę mu jeszcze dać dwa, a gdyby mu się nie poprawiło, to do kontroli w poniedziałek. Prawdopodobnie jednak jest to jeden z typowych uroków starości – nerwoból, może jakiś stan zapalny układu ruchowego, generalnie mamy być dobrej myśli, zwłaszcza że pies normalnie je, pije, sika, robi kupę (tylko trzeba go zmusić do wyjścia) i nie ma gorączki.
    Zrobiłam mu posłanko blisko mojego łóżka, tak żeby miał mnie na oku (Laser jest do mnie akurat bardzo przywiązany), ale nie musiał wskakiwać i zeskakiwać z łóżka, bo to chwilowo jest dla niego za wiele.
    Grafik nam się rozjechał, łeb mi pęka (normalka), spałam na pół gwizdka, z jednym okiem otwartym, z Laserem niemal tuż przy pysku, bo tak chciał, i nasłuchiwałam, czy oddycha, więc teraz jestem trochę wypompowana, ale dziadek sobie właśnie zjadł obiad i leży na posłanku łypiąc na mnie zamglonym okiem, i jednak nadzieja, że to może nic strasznego, to zawsze jakiś kamień z serca.

    • Leśna Zmora

      Wirtualne buziaki dla Lasera. 16 lat to pięknie się trzyma, jeszcze 2 i będziecie musieli remizę (czy tam inną lokalną imprezownię) wynająć na przyjęcie urodzinowe.

      Reszta inwentarza oczywiście też równie piękna i cudowna :) .

      • kanionek

        Dziękuję, Zmoro :)
        Pacjent dzisiaj jak nowy (no wiadomo, nowy stary, ale zawsze), kolejne zastrzyki przyjął bez protestu, ale nawet jeszcze przed nimi był już w swojej formie, wskakiwał na łóżko i sam z niego złaził, a w nocy tradycyjnie obudził mnie na siku, dzwoniąc pazurami o podłogę :D Obawiam się jednak, że przyjęcie urodzinowe to on by najchętniej przespał, może jedynie na mięsny tort i świeczki z kiełbasy by wpadł, a potem z powrotem pod kołdrę, bo spanie to jego ulubione zajęcie :D

  • Ania W.

    Allo, allo, taka cisza…? Wakacje się kończą, wracajmy do obory!

  • wy/raz

    Gdzie, u diaska, jest Koninek?!

  • Leśna Zmora

    Kanionku, Kanionku,
    Co się dzieje w Twoim domku?

    (Czy tam bardziej w ogrodzie i oborze, ale się nie rymowało ;p )

    • Olika

      Kamionki, Kanionku,
      Co się dzieje w Twym domku,
      Co w ogrodzie, oborze,
      Niebożę?

      • kanionek

        Ano tak.
        Siała baba mak… Ale nie u mnie.
        U mnie wygląda to tak, że wstaję między 4 a 5 rano, najczęściej zapiehdalam do zmroku, posiłek jem między 21 a 22, a potem śpię, dopóki Laser mi pozwoli. Raz na dwa tygodnie zdarzy się, że noc jest na tyle chłodna, iż Laserek kochany wraca zaraz po sikaniu i udaje mi się jeszcze dospać choć dwie godzinki, ale jeśli zamarudzi 10 minut, to ja już potem nie zasnę (a jeśli nie ściągnę go do domu, to pod moim lub małżonka oknem będzie szczekał w tonie histerycznym GODZINAMI – sprawdzone)
        Nie mam siły tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Jak na złość ten sezon jest jakiś przyspieszony – żniwa były w lipcu, więc już dawno mamy 5 ton ziarka w Różowym, a w ogrodzie wszystko postanowiło dojrzec o miesiąc wcześniej niż zwykle i trzeba to nie tylko zbierać, ale przede wszystkim przerabiać. Z kosą namachałam się w tym roku dosłownie za 3 lata, a pokrzywy znowu po kolana, Małyżonek trz razyw ciągu dwóch tygodni wyprowadzał kosiarkę, żeby przygotować miejsce pod baloty (nie było wiadomo, kiedy dokłądnie przyjadą). Nie wyrabiam, kalendarz u mnie pokazuje lipiec, a mamy koniec sierpnia. Mam chyba z tysiąc zdjęć, a wpis zaczęłam kilka tygodni temu i leży. NIE MAM SIŁY. Miałam ze trzy takie załamania nerwowe, że szkoda słów. Schudłam 8 kilo. Musicie mi wybaczyć, bo mnie już same wyrzuty sumienia dobijają, że Was zaniedbuję. Jutro MUSZĘ już uwędzić partię serów, dzisiaj od siódmej rano robiłam w burakach i przytargałam ich 30 kilo (nie wiem, kurwa, jakim cudem, bo były tylko dwa rzędy po 5 metrów; dynie mają już po 50 kilo, niepodlewane, i chyba przez furtkę nie przejadą) a kiedy je przerobię to nie wiem. Jest cholernie ciepło, co normalnie by mnie cieszyło, ale w takich temperaturach warzywa źle się przechowują, a jak na złość schody do piwnicy są uszkodzone (jedna z pierdyliarda rzeczy do naprawienia). Buraki i seler normalnie zbierałam w kurtce i kaloszach, a nie kurwa w sierpniu i upale, a teraz mam selera dwie skrzynki zebrane (błagam, nie piszcie, że chętnie kupicie – ledwie ogarniam wysyłkę serów, muszę priorytetyzować, nawet jesli nie ma takiego słowa, finansowo też…). Małyzonek chyba wyłapał covida, już jest po fazie “nie do życia”, ale wciąż w fazie 70% mocy. To jest jakiś przeklęty sezon, nigdy nie byłam tak potwornie zmęczona i niwyspana przez tak długi ciąg czasu, i mam wrażenie, że tylko ciągle coś robię, ale wciąż nie doganiam końca listy “do zrobienia”.
        Moim jedynym pocieszeniem są arbuzy, które pięknie owocują w to wyjątkowo ciepłe u nas lato, pewnie z 300 kilo zbiorę, bo stówa już zebrana, a to dopiero początek, a to moja jedyna uprawa dla czystej przyjemności, bo reszta to zapasy na zimę i wymaga przetwarzania. Są jednak takie dni, że jadę TYLKO na kawie i arbuzie i zaczynam ich nienawidzić (arbuzów tych tamtych). Takie buty.
        Mam filmy z ogrodu chyba z początku lipca :D Wszystko już nieaktualne, dawno zebrane, nowe posiane… Ech.
        Mam nadzieję, że jakoś przeżyję ten sezon i może się jeszcze trochę zregeneruję przed nadejściem cholernej zimy, ale chwilowo naprawdę mam dość. Idę, bo się rozklejam, a jak się rozkleję, to się wykoleję.
        Napiszę, będą zdjęcia, może trochę już kurzem porośnięte, ale będą, tylko JESZCZE NIE TERAZ :( Musimy jeszcze odwalić robotę z przełączeniem się na starą studnię z deszczówką, bo w tej głębinowej coś się wydarzyło, może zawaliło, bo pompa ledwie zipie, a ciśnienie w kranie jakby kocie łzy wyciskał (co świetnie robi na psychę, gdy się człowiek spieszy, zmywając gary, biorąc prysznic, płucząc niezliczone wiadra itd. – czas spierdala, robota czeka, a tu cieknie z kranu jak krew z nosa), musimy zrobić kolejny przegląd i naprawę pastucha, bo jelenie podchodzą, zielsko rośnie jak popierdolone w tym roku, pastuch gdzieś ma zwarcia i słabo kopie. Musimy jeszcze wiele rzeczy, a tam, gdzie potrzebne są dwie pary rąk naraz, to najgorzej.
        Dobra, miałam kończyć z tym chaotycznym strumieniem świadomości. Jak już zrobię nowy wpis, to postaram się nie marudzić ;)

  • Becia

    Spoko Aniu.. poczekamy. Ważne że dałaś znak życia :)
    Całusy

  • grazalpl

    Alez marudz ile chcesz.
    Ja tez nie ogarniam, tylko ze mam prosciej bo moze poczekac, i czeka ….na swietej Dygdy….
    Ach arbuzy,jestem uzalezniona,kupilam rano i zezarlam pół….:P

  • Aliwar

    Właśnie któregoś dnia miałam zapytać jak w tym roku Twoje arbuzy , wchodzę i mam odpowiedź. Jeśli Cię pocieszy to u mnie też szaleństwo . Wszystko dojrzewa wcześniej co gorsza trzeba się orientować bo kończy też się wcześniej. Rozdaje na lewo i prawo , słoików brakuje a tu ciągle gdzie nie spojrzę to klęska urodzaju i szkoda zmarnować. I już sobie obiecuję że za rok mniej posadzę a przyjdzie wiosna to nie będę o tym pamiętać 🤣 Mimo suszy praktycznie całe lato jest co zbierać. Jutro ma padać to może wreszcie podleje jakoś z sensem a nie zrosi . Bo szkoda tej suchej trawy i suchej ziemi jak się patrzy na nią . Siły Kanionku i rozumiem twoja bezradność w walce z żywiołem 😘

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *