Tyle śniegu naebao, czyli zimowe ogłoszenie serowarskie
Ale szum, ale tłum
czarna noc, biały rum
złote stosy pomarańczy
dudni dom, dana da
jak zabawa, to zabawa
i wariatka dzisiaj tańczy (…)
Maryla Rodowicz, “Wariatka tańczy”, z albumu “Cyrk nocą” 1979
(https://www.youtube.com/watch?v=TcbesZ9m4Uk, choć mnie się bardziej podoba tutaj, na klipie z odcinka Kabaretu Olgi Lipińskiej pt. Misiek: https://www.youtube.com/watch?v=3VqOIhqUklI)
To tak trochę w nawiązaniu do ekscesów wokalnych Larwy, a trochę do tych stosów pomarańczy, bo zrobiłam dla Was Ser Świąteczny, z orzechami i właśnie skórką pomarańczy, którą w tym roku, zamiast zetrzeć na tarce jak każda szanująca się leniwa pani domu, uparłam się pracowicie pokroić w cieniutkie paseczki:
No i trochę za mocno zgrillowałam orzechy, a skrzep serowy wyszedł ciut za suchy, ale oj tam – ser Świąteczny od rasowej wariatki to jest ten typ produktu spożywczego, jakiego nigdzie indziej nie kupicie.
Jest też wysoce prawdopodobne, iż nie kupicie nigdzie hybrydy sera niemieckiego z amerykańskim, wykonanego w Polsce, w dodatku z koziego mleka, czyli tegorocznej nowości z mojej zawilgłej piwnicy. Oto przed Państwem Butterkäse:
Tak wyglądał w futerku z pleśni Penicillium candidum, którą trzeba było średnio raz na tydzień zmywać przy użyciu solanki, no i ostatni raz na końcu, przed porcjowaniem i pakowaniem próżniowym. Po kąpieli wyglądał tak:
Trochę się boję napisać, że bardzo polecam ten ser, albowiem jest go mało, chyba 11 kawałków, a nie chcielibyśmy rozlewu krwi w serowej kolejce, no ale polecam, bo ser jest przedni: mięciutki jak kaczuszka, lekko sprężysty, uroczo dziurkowany, a P. candidum dodała mu lekko camembertowego smaczku i kruchości naskórka (nie wiem, czy efekt utrzyma się po pakowaniu próżniowym, ale przed spakowaniem ser miał taką jakby skórkę, której nagryzienie dawało złudzenie przełamywania zębami cieniutkiej warstwy polewy czekoladowej na lodach na patyku, NA PEWNO rozumiecie o co chodzi).
Trochę podobny w smaku, tylko nieco bardziej zwartej konsystencji, jest Bel Paese, łagodny jak baranek:
Jest go 13 kawałków (wszystkie sery kroiłam na kawałki o wadze około 200 gramów; jedne będą miały 180 g, inne 250 g, a jeszcze inne 235 g).
Z nowości jest jeszcze słodki, śmietankowo-owocowy ser Żurawinowy – dla tych, co trzymają reżim bezcukrowy i słodyczy unikają jak ognia, ale na Święta chcieliby sobie udzielić dyspensy:
Jest go – nie zgadniecie – bardzo mało, bo tylko 6 kawałków, ale planuję dorobić jeden krążek w bieżącym tygodniu, a że ten ser dojrzewa tylko tydzień, to na wysyłkę 18 grudnia zdąży. Nie spodziewałam się, że wyjdzie tak smaczny, no ale mleko jest teraz tłuściutkie, a suszona żurawina słodzona, więc w sumie nie mogło wyjść inaczej.
Reszta to stare, dobrze Wam znane przeboje. Z łagodnych i bez dodatków – Asiago:
Edam:
No i Cheddar (tylko 9 kawałków!)
Derby – z szałwią i miętą, odrobinę za słony (albo tak mi się wydaje – są dni, kiedy wszystko wydaje mi się za słone):
Cotswold – wytrawny ser z cebulką i szczypiorkiem, pycha:
Oraz – zawsze niezawodny i konsekwentnie smaczny – Toscano pepato, z kolorowym pieprzem:
Wszystkiego razem jest 36 kilogramów, można zamawiać wedle upodobań smakowych, albo na zasadzie “poproszę miks serowy za kwotę X razem z wysyłką” (kilogram sera kosztuje 120 zł, wysyłka fedexem 18 zł przy paczkach do 5 kg, zamówienia mailem na adres: info@kanionek.pl, będą dwa terminy wysyłki, tj. 11 i 18 grudnia, chyba że nie damy rady na dwie rundy rowerami przez śniegi, to jeszcze 13 grudnia wchodzi w grę).
Aha, zostało mi jeszcze 6 serów wędzonych z listopada (wędzenia nie będzie pewnie aż do czerwca 2024), więc macie okazję dorzucić sobie do świątecznej paczki coś z aromatem prawdziwego dymu z mojej – przystrzyżonej w tym roku – jabłonki.
A dla wielbicieli antyków mamy Laserka i Majączka:
Nie na sprzedaż (“Niestety” – westchnął Małyżonek).
A teraz dobranoc, film i trzy kurczaki na noc.
PS. I paczka knedli. Z corocznych obserwacji wnioskuję, iż nasze gospodarstwo przyczyniło się do co najmniej trzykrotnego wzrostu lokalnej populacji trznadla. Te sprytne, żółtawe wróble nie przegapią ani jednego ziarenka, a gdy już wydziobią to, co się przy kozim śniadaniu rozsypało, to lecą na drugą stronę podwórka i wyjadają gęsiom prosto z miski.
O rany – pierwsza!
Wracam czytać
Kanionku – dziś ogłosili, że w Poznaniu, w zoo po raz pierwszy w historii poszły spać wszystkie misie. Nawet te najbardziej łakome i te uratowane z Kijowa. Cały przekrój populacji. Także, ten, no………….. chrust kazali zbierać
Za późno na zbieranie chrustu – tyle śniegu naebao :D
U mnie właśnie -10 stopni na termometrze :( I też zaraz idę spać, tylko że w przeciwieństwie do poznańskich miśków wstanę jutro o piątej, zamiast w marcu, w któryś piątek. Kozy są załamane, bo większość nie zdążyła nawet nowych futer na zimę sobie sprawić, no bo kto myśli o futrach w październiku, gdy na zewnątrz ponad 20 stopni? A tu nagle taki niefart :-/
Kanionku – dziś ogłosili, że w Poznaniu, w zoo po raz pierwszy w historii poszły spać wszystkie misie. Nawet te najbardziej łakome i te uratowane z Kijowa. Cały przekrój populacji. Także, ten, no………….. chrust kazali zbierać
Filmik cudownie długi, zdjęcia piękneeeeeeee
I pewnie wszyscy zamiast pisać polecieli zamawiać:))))))))))))
Fajne te kurczaki jak winogrono.
A trznadel już zawsze będzie mi się kojarzył z Panem Trznadlem z Divertimento op. 3 Jesienne, Przybory.
https://www.youtube.com/watch?v=hRucP9Gwx3A, od 3:15 do 5:38.
– Panie Trznadel, czy Pan jest Cznadel czy Trznadel?
– Trznadel, Panie Prezesie.
co tam trznadle… Kanionku jakie ty masz puszyste piękne kurozaury!. I Kogutek złotopiórek jak z rosyjskiej bajki. Pamiętacie rosyjskie bajki, z kreskówek albo książek? Te wszystkie głupie Iwany, krasne carówny, konik garbusek i żarptak to chyba najbardziej kolorowe wspomnienia z dzieciństwa w PRLu.
Mmmm, pozdrawiamy. Wasiuk i Pies Pawłowa.
Jeju, jakie piękności i smakowitości ! Mail wysłałam, więc kolejka zaklepana, teraz można w spokoju pooglądać zdjęcia i filmik.
Piękne kuraki, to jakieś świeżaki czy najbardziej sprytne osobniki z wcześniejszego stadka ?
Zdecydowanie bardziej nieświeżaki – te dwie kury mają po około 300 lat, już nawet jajek nie robią, a kogucik na pewno trochę młodszy, co widać po okazałym i krwistoczerwonym grzebieniu, no ale on jajek też nie robi :D
Ale sprytne są, to fakt. Urządziły się w koziarni jak u siebie, wiedzą dokąd iść po ziarko, a i robaków w ziemi nie brakuje na dobrze nawiezionym przez kozy terenie ;)
o matko a ja się zastanawiałam, co to z tymi żółtymi brzuszkami.
zima wizualnie piękna, gorzej z dojazdami do pracy, odśnieżaniem i …paleniem pieniędzy.
Idę rozrzucać pestki dyni i inne ziarna, kroić jabłka dla ptaków i w ogóle. u nas tez dużo śniegu na zachodzie ale nie tyle co u was z wschodzie :-P
Na ścianie miałam gęsi do niedawna w kalendarzu a teraz mam kozy z wozem :-))
Kurczę, tym wozem to mi przypomniałaś, że ja Wam wciąż nie pokazałam Giewupa! GWP – Gówniany Wóz Piechoty, skonstruowany przez Małegożonka do wywożenia ściółki z koziarni (ściółka jest tu, rzecz jasna, eufemizmem, wiadomo że chodzi o kupę gnoju).
no to dawaj tego GWP :-)))
Obecnie garażuje w dawnym kurniku, a pode drzwiami tegoż nie odśnieżaliśmy, więc nie wytargam, ale na dniach ma się zrobić cieplej i może wyjedzie po błocie :D
Bajdełejem – wczoraj zasnęłam jak kamień jeszcze przed dziesiątą, bo od dłuższego czasu mam przymusowe pobudki około 5:30 rano – Laser zmienił sobie grafik sikania, i jak kiedyś ciężko go było spod kołdry wygonić przed południem, tak teraz został rannym ptaszkiem, a ja razem z nim :-/ Latem to nawet spoko, czlek sobie pójdzie do ogrodu posluchać świergotu ptaszków, czy coś, ale teraz to trochę do dupy. Na chacie 15 stopni, na zewnątrz ciemno i mróz, wszyscy śpią, a ja siedzę w kuchni i myślę o tym, co się może spiehdolić ;) Czasem próbuję po cichu coś robić, jakieś podłogi zmywanie, albo ciasto na chleb, ale to niebezpieczne jest, bo jak człowiek chce cicho i potajemnie, to budzi się licho, garnki spadają z sufitu albo znienacka, psy naraz robią raban i już po partyzantce.
Dobrego nowego roku Kanionku zażyczam z całego serca :-))
Maniek kot mnie zwala a nie o takiej hitlerowskiej godzinie do diaska!!!
Ja dziś wstałam o szóstej, paczę przez okno na termometr, a tam minus siedemnaście. Termometr praktycznie tuż przy oknie, a pobliska stacja meteo zanotowała -19.
Irenę tak wychłodziło, że chodzi dzisiaj w mojej kurtce (to znaczy jednej z tych kurtek, które w ciągu ostatnich lat od Was dostałam – nie pamiętam już, od kogo była akurat ta, biała, długa, na zamek i zatrzaski, ze ściągaczami przy rękawach i kapturem; tak czy siak Irenie się podoba, już się nie trzęsie).
Jeszcze może doba, może ciut dłużej, i powinno się zrobić cieplej, w sensie: bliżej zera, niż bieguna polarnego.
Pozdro dla Mańka od naszych kotów – wszystkie siedzą w Różowym, aż dziwne, że jeszcze się nie pokłóciły, ale może wiedzą, że za nieuzasadniony rozlew krwi grozi eksmisja na zimno ;)
UWAGA, KANIONEK MÓWI. Ja tylko chciałam powiedzieć, że nie wiem, ile jakiego sera mi jeszcze zostało po fali zamówień, jutro wieczorem powinnam już to w miarę uporządkować, więc oczywiście zamawiać można, ale trzeba się liczyć z tym, że zostały okruszki :)
W zależności od tego, czy ostatnia zamawiająca potwierdzi swoje zamówienie, zostało:
0-1 kawałków Asiago
3-4 Edama
3 Toscano
sporo Derby, pewnie z 10 kawałków
No to teraz już tylko Derby :D
Kurier, co prawda, gdzies tam jeszcze krąży, ale ja już czuję się zwyciężczynią tego wyścigu po sery :P No, chyba, że kurier zeżre, to wtedy nie.
Z tego co widzę, to Twoje sery robią sobie właśnie wycieczkę po Raszynie, i to chyba pieszą, bo już cztery razy się meldowały od godziny 00:05 do 3:00 i coś nie mogą z tego Raszyna wyjechać – pewnie jakieś dobre nocne kluby tam mają. O trzeciej chlapnęły sobie gorzałki, spadły pod stół, i teraz grom wie kiedy wstaną i czy w ogóle zdążą na lotnisko (oby ich jakaś wygłodniała tancerka egzotyczna nie znalazła, bo zeżre, jak nic).
Hohohoho! Piękny ten śnieg, chociaż roboty z odgarnianiem, co niemiara! Dzieki, Kanionku, teraz wiem, że też mam trznadle w ogródku. Zwierzaczki Kanionkowe maja szczęśliwe pysie, to widać.
Pozdrawiam ciepło, mail wysłany, obym się załapała.
Załapałaś :) Wszystko zgodnie z zamówieniem i uzgodnieniami, wysyłka 18 grudnia :)
Czy dobrze usłyszałam, ze Łazik został Zakładzikiem? A Sonda?
Mam nadzieję na okruszki :-).
Ślicznie u was. Życzę jednak, zeby mróz odpuścił choć trochę.
Och, Łazik ma wiele aliasów (jak my wszyscy): Zakładzik, Zagładzik, Torpedzik, Bakłażan… Ja na Niaczki mówię: hotdogi, skąposzczety, frytki, okropniaczki :D
Pasztedzik od wczoraj jest Pęcherzykiem, a bywał już setką innych rzeczy, w tym Klawesynem i Trombocytem. Nie nadążysz :)
Jutro powinnam coś wiedzieć ws. okruszków :)
Obrazek z kalendarza wygląda jak kadr z filmu :)
Na sery tym razem mogę tylko popatrzeć, jak patrzę na ten z pomarańczą, czuję jego zapach…
Może Ci to poprawi humor – JA TEŻ :D
Zapachu pomarańczy miałam pod dostatkiem, gdy przygotowywałam tę pomarańczową skórkę do sera, a skosztowałam z niego dosłownie kilka gramów, tylko po to, by ocenić, czy wyszedł dobry, bo reszta dla Was! To już drugi rok z serem Świątecznym, gdy oglądam go sobie na zdjęciach i wspominam zapachy :D
To samo zresztą dotyczy wszystkich serów, jedynie Derby mi zostało, za karę…
Sery na obrazkach wyglądają pięknie i profesjonalnie.
Za rok może zamówię, tym razem mi się nie chciało myśleć i dokonywać wyborów.
Z zimy zrobiła się pora deszczowa, wieje i leje, i śnieg zniknął, zdmuchnięty i spłukany.
Dzień dzisiejszy spędziłam obchodząc teren z łopatką i patyczkiem, i zbierając psie kupy. Ach jak romantycznie.
A u nas niemrawa mżawka i śnieg topi się w ślimaczym tempie – wszędzie zalega warstwa około 25 cm, wilgotność powietrza 98%, po łąkach snują się mgły i zawilgłe koziołki. W nocy było blisko zera stopni, a ze środy na czwartek ma być znów sporo poniżej, więc pewnie już z tym śniegiem lukrowanym warstwą lodu zostaniemy, kto wie, może do kwietnia :-/
Miło popatrzeć i poczytać. Zwierzaki przygotowane na zimę, sery wyglądają obłędnie, a ja się nie załapałam, jakoś muszę z tym żyć.
Na południowym krańcu Warmii śniegu już prawie nie ma, jak dla mnie to zima mogłaby się już skończyć.
Pozdrawiam.
A u nas w nocy wszystko znowu zamarzło i śnieg się nigdzie nie wybiera :D
Pieski z rana entuzjastycznie wybiegły z domu i Żółte wywaliło się na zakręcie, tak ślisko!
“Szewc, znaczy się Kanionek, bez butów chodzi” :D
Czemu derby za karę?
Kurokezy skojarzyły mi się z popiersiami amerykańskich prezydentów – zgłaszam do kalendarza.
Kiedyś wywiesiłam zimą dla ptaszorów kulę tłuszczową z ziarnami. Niestety nic nie przyleciało na ten poczęstunek, kula na wiosnę rozpadła się ze starości. A z dzieciństwa pamiętam, że jak babcia wywieszała skórkę od słoniny na druciku, to było pełno sikorek.
O, to faktycznie dziwne, bo na darmowe żarcie zawsze coś się przypałęta (może sąsiad wywiesił coś lepszego? Półtuszę wołową?). Kilka dni temu sypnęłam słonecznika na parapety, sikorki kursują zabierając po jednym ziarenku na lot, nawet rudzik się skusił (dziwne – zawsze odlatywały na zimę), o knedlach nie wspominając, za to zniknęły chwilowo mazurki – może ta hałastra trznadli je onieśmiela.
Derby za karę, bo trochę go przesoliłam, choć do tej pory nie wiem jakim cudem – sól dodaje się w tym przypadku do skrzepu przed prasowaniem, w ilości 2% masy sera, i naprawdę ciężko się pomylić, chyba że waga coś odwaliła (no bo przecież nie ja!).
Półtuszę wołową powiadasz… Garnek z bigosem na święta stał na niejednym balkonie, ale półtuszy sobie nie przypominam :D
U mnie dziś odwilż i deszcz, ponoć święta mają być po wodzie.
Marzy mi się białe Boże Narodzenie (pewnie będzie biała Wielkanoc).
Brunet z posiwiałym pyskiem bardzo jest przystojny.
mitenki, zapisałam :)
Dzięki Kapelusznik68 :)
Ciekawa jestem tej dorobionej kociej doopki, gratuluję umiejętności Męskiemu Pierwiastkowi (za całokształt, nie tylko za doopkę ofkors).
Z sera zrezygnowałam świadomie, nie za bardzo mogę teraz jeść.
Odbiję sobie w przyszłym roku :)
Ach, te emocje – większość paczek doręczona, jeszcze tylko 4 + jedna zagraniczna nie dotarły do serożerców. U nas cały dzień mgły i mżawki, kilka kóz zakochanych, reszta obrażona na cały świat, choć przecież wiadomo, że cała ta pogoda to wina Kanionka.
(Kaczuszki za to są zadowolone, bo w końcu udało im się dogrzebać do gołej ziemi i z upodobaniem fedrują w błotku).
Dotarła!!!! i spytam się nieśmiało .. co to są Kanionku felicybracje?
Przelew pójdzie jutro bo u nas od wczoraj awaria komputera a ja z komórki nie umiem… :(
Felicybracje to zmyślone słowo, pojawia się w sezonie trzecim odc. 2 Czarnej Żmii (“Pisma i pismaki”) w towarzystwie przymiotnika “żołądlikowe”, który też jest zmyślony, bo cały myk polegał na tym, iż Czarna Żmija chciał udowodnić twórcy słownika, który to słownik miał zawierać wszystkie możliwe słowa, iż właśnie nie zawiera, więc zaczął na poczekaniu wymyślać nowe słówka, by autorowi słownika namieszać w głowie.
Johnson: Ta książka zawiera wszystkie słowa naszego ukochanego języka.
Edmund: Wszystkie?
Johnson: Oczywiście!
Edmund: W takim razie, proszę pozwolić, doktorze, że złożę moje najszczersze kontrafibulatoria.
Johnson: Słucham?
Edmund: Kontrafibulatoria, panie. To u nas dość częste słowo.
Johnson: Cholera! [dopisuje do słownika]
Edmund: Ach! Jestem introsperowany, frasbolały, a nawet żałościwy, że spowodowałem panu taką dyschaotynikę.
Johnson: CO TAKIEGO?
George: Ależ o czym ty gadasz, dla mnie to brzmi jak tureckie kazanie!
Edmund: Spokojnie, Wasza Wysokość. Chciałem jedynie pogratulować panu doktorowi, że nie pominął ani jednego słowa.
George: Weź, byś już lepiej napalił.
Edmund: Oczywiście. Wracam postinterwalistycznie.
(…)
Edmund: Już pan wychodzi? Nie zostaje pan na żołądlikowe felicybracje?
Johnson: Nie, nie, moja noga więcej tu nie postanie! Odprowadź mnie pan do drzwi!
Edmund: Ależ oczywiście. Z chęcią ułatwię panu rączą ekstramuralizację.
(A potem Baldrick napalił słownikiem w kominku :D)
Kanionku, jak cudownie, zachwycająco, że wysyłasz w świat swoje sery jako „żołądlikowe felicybracje”! :-D Przepadamy z Żoną za tym odcinkiem „Czarnej Żmii”, na stałe do naszego słownika weszły zwłaszcza „żołądlikowe felicybracje” („pendigestatery interludicule”), „rącza ekstramuralizacja” („velocitous extramuralisation”) i warianty „dyschaotyńka/deschaotyńka” („pericombobulation”). A osobiście i zawodowo jestem pod ogromnym wrażeniem pracy tłumacza, przy moim „ścisłolingwistycznym” umyśle tłumacza specjalistycznego bez końca analizowałbym aspekty słowotwórcze i nie miałbym szans błysnąć taką kreatywnością.
Gdzieś można ten serial zobaczyć? Oglądałam kiedyś, ale niewiele pamiętam.
Kanion wiesz co…. Niesamowity Ty jesteś !
Ps. Wtrąbiłam własnie prawie całe opakowanie koziego twarożku polewając na zamianę syropem klonowym i z granata. Poezja:) zaraz pęknę ale nie mogłam się oprzeć💚
Muszę napisać, połączenie dyni i kozła/kozy zawsze mi się podoba. Śliczne jest.
Wyszło, że zaczynam. Oddechu, odpoczynku, zdrowia. Twardych dróg, zdrowych zwierzaków, nieustającego oparcia w najbliższych. Wszystkiego czego trzeba. Dobrobytu i obfitości.
To ja następna… błogiego nicnierobienia, ciepła w sercach i w domostwie, słońca, zdrowia ludziom i zwierzętom :*
A ja sobie właśnie powoli wychodzę z dwudniowej migreny (ciśnienie skacze, wichry wieją), jestem sproszkowana na maksa i ledwie sklejam akcję, ale też wszystkim życzę spokojnych i zdrowych :-*
Hej, hej! Mam nadzieję, że Kanionek odzyskał zdrowie, czego także i Wam życzę. Bo mój zięć ma Covid i po wigilii u córki reszta rodziny do mnie nie przychodzi, bo może zarażamy. Może. Tak, że sami wvcinamy pyszności przeznaczone na świąteczny stół. Ale syn i córka zachwyceni serami kanionkowymi, o! I my takoż.
Ser świąteczny ma szczególne wzięcie, pyszności!!!
Szykujcie się, Nowy Rok 2024 będzie wspaniały! Bo tak!
Będziemy Cię trzymać za słowo :D
Dopiero dziś mogę powiedzieć, że łeb mi nie pęka, więc mówię. Zazdroszczę wcinania pyszności bez konieczności odganiania konkurencji kijem od miotły – jednak izolacja ma swoje zalety, choć covidowego widma nie zazdroszczę. Nam się udało jakoś przeżyć cały ten okres od początku pandemii bez zarażenia (chyba że przeszliśmy bezobjawowo, ale wątpię), i to z kolei zaleta naszej izolacji.
U nas ciepło, że tylko okna otwierać, nawet pięć stopni dziś stuknęło, wszędzie stoi woda, w ogrodzie mam taki zakątek, gdzie już spokojnie mogłabym karpie poświąteczne trzymać, kozy w miarę zadowolone, bo można pobrykać po łące, a nawet skubnąć jakiejś zieleniny (ciekawa sprawa, że pietruszka naciowa, której ostatecznie nie wycięłam w pień jesienią, wygląda jakby przezimowała te mrozy pod kołdrą ze śniegu i wciąż jest zielona). Odwilż sprzyja również kretom – na łąkach wyrastają nowe kopce, a Pasztedzik z Puszczakiem kopią w związku z tym nowe dołki, doły i jaskinie – serio, trzeba uważać, żeby sobie nóg nie powykręcać, bo co pół metra wykopki.
Moja zimowa cebula pospieszyła się nieco i jakieś smętne szczypiorki wystają nad grubą warstwą ściółki, oby styczeń i luty okazały się dla nich łaskawe.
Buziaki od nas dla Was :)
Po całym dniu w pracy nie stać mnie na wiele…
Najlepszości Kanionku, niech wróci do Was dobro, które czynicie 😘
Ja myślę, że cały czas wraca, a nawet, że wróciło więcej, niżeśmy wydali, i teraz jesteśmy na debecie :D
W tym roku planuję przygarnięcie (a może raczej przygarnianie) kurczaków od Pani Łosiowej – ona kupuje jednodniówki w workach, w sensie, że niby martwe, dla swoich drapieżników, i w tych workach czasem się zdarza, że kilka kurczaków piszczy, no i ona ich nie rzuca na pożarcie lwom, tylko odchowuje, no więc powiedziałam jej, że część tych ocaleńców mogę brać pod swoje skrzydło. Wiadomo, że nie wszystkie przeżyją po takich perypetiach, jak stłamszenie w kupie martwych ziomków i podróż w worku w niekoniecznie wysokiej temperaturze, no ale Łosiowa mówi, że niektóre przeżywają. Oczywiście będą tam pewnie głównie koguty, bo to chyba “odpady” z seksowania, ale człowiek nie maszyna i też się czasem pomyli, więc może i kurka się trafi, i niech sobie łażą, grzebią, i wydziobują larwy much z okolicy koziarni, to i kozom przysługę wyświadczą.
Buziaki, Mitenki, Tobie też wszystkiego dobrego :-*
Aniu, wiem czego nie życzę na 2024. 15 kogutów. Choć wszystko zależy. Jak chcesz mieć kolorowo i dziarsko, to czemu nie. Czyli masz teraz dogrzewanie kurczaków z zagadką i z dużą szansą, że to będą koguty? Obawiam się, że na karmę producenci są w stanie wyizolować w dużej mierze te koguty. Wiem, czasy są tak dziwne, że utrzymanie przy życiu za wszelką cenę ma wartość, a pozwolenie na zgon zgodnie z naturą (wiem, cały proces tych kurcząt jest do du.. ale i NFZ też) już nie, przynajmniej teoretycznie. Pani Łosiowa zamawiając półżywą, wyselekcjonowaną karmę nie ma wyboru bo karmi również drapieżniki. Jednocześnie ma wybór, bo może ich nie karmić. Wiem, w grę wchodzą jeszcze myszy, i inne rzeczy. Przy mięsożercach ktoś musi zostać zjedzony. Dobrze by było, gdybyś nie była to ty.
No, ona niby ma wybór, ale to raczej taki, że musiałaby zaprzestać swojej działalności, albo odmawiać przyjmowania chorych sów, myszołowów, kun, bocianów (bociany łykają te kurczaki jak klopsiki w sosie), czapli i czego tam jeszcze. Psowatym raczej podaje po prostu mięso, a do tego pewnie jakieś witaminizowane karmy, ale w przypadku ptaków drapieżnych to byłoby co najmniej trudne. Tak czy siak – 15 kogutów też bym nie chciała; zobaczymy, co przyniesie los ;) Ostatecznie to nie jest tak, że ona ma co chwilę pół worka p[iskląt do “uratowania”.
Jeśli zaś idzie o zagadkę, co z tych piskląt wyrośnie, to pamiętam jeszcze, że z każdej partii wysiadywanych jajek (jak również z tych inkubowanych przeze mnie w kartonie) na ogół wychodziło co najmniej 50% kogutów, a czasem więcej. Ale spokojnie, nie wezmę sobie na głowę setki kurczaków, naprawdę.
Niechże Anioł rozpostrze swoje skrzydła nad Kanionkowem niczym parasol chroniący przed zimnem, bólem i niedobrym okiem.
Zdrowia i pogody ducha Kanionku i cała Koziarnio.
Zwłaszcza przed tym okiem! Np. cyklonu. Choć w oku podobno najciszej. Tymczasem do nas idzie mrrróz! Skrada się chyba od wschodu, reszta Polski może się uchowa, ale my znów oberwiemy z minus dziesięciu :-/
Uściski, Jagodo :-*
Wszystkiego najlepszego dla Kóz z Obory. 🍾
A dla Państwa Kanionkowstwa zawsze grzecznych zwierzaków, mało szkodników i błota oraz dużo dobrego i taniego siana i ziarek.
A dla Kanionka jeszcze mało kretów, żadnych zgnilizna w ogródku i absolutnie żadnych ale to żadnych migren i nerwralgii przez cały 2024rok.
I dużo powodów do uśmiechu.
Całusy
Dziękuję, Beciu :-*
Jeśli wszystkie Twoje życzenia się spełnią, to następny będzie już chyba tylko koniec świata, ale co tam – raz kozie koniec świata :D
Buziaki od nas, oczywiście :)
No i nastał ten trudny dzień, nowy dzień – dzień bez Derby. Buuuuuuuuuuuu:((((((((((
Idę się pocieszyć półeczką z innymi radościami:))))))))))))))))))
I dwunasty dzień bez Kanionka… buuuu
Kanionku, mam nadzieję, że Was tam nie zasypało całkiem? I nie zamarzliście?
Napisz słówko :*
Dytek, kiedyś zamówiłam derby dla koleżanki z pracy i poprosiłam, żeby mi przyniosła kawałeczek do spróbowania. Następnego dnia przyniosła słupek sera 5×20 mm i powiedziała, że tylko tyle zostało, i że z bólem serca odjęła sobie od ust :))))))
:D
Lubię czytać te Wasze opowieści z Krainy Serowych Przygód, a jeśli chodzi o to, co u nas, to NARESZCIE temperatura wzrosła ciut powyżej zera (choć dziś jeszcze przerębel w stawie musiałam siekierą wykuwać – codziennie skuwam, żeby na śmierć nie zamarzło, bo warstwy 10 cm to już niczym nie ruszę, a dynamitu wciąż nie kupiłam, bo zapominam). Przedwczoraj musieliśmy pojechać na zakupy, wzięliśmy do samochodu dwie łopaty, a na miejscu, tj. tym najgorszym odcinku drogi między polami, szybko się okazało, że kilof też nie byłby od czapy. Pan Łąka (który teraz powinien się nazywać Pan Rzepak, bo przekwalifikował swoje uprawy), jeszcze podczas poprzednich roztopów, przejechał sobie beztrosko ciągnikiem przez całą drogę, samiutkim środkiem traktu, zostawiając po sobie głębokie po kolana koleiny, które – jakżeby inaczej – następnego dnia skuł mróz, a potem przyszedł jeszcze większy mróz i opady śniegu, w związku z czym droga, choć zamarznięta na kość, co normalnie robi jej na plus w kwestii przejezdności, stała się nie do pokonania małym pojazdem osobowym. No nie powiem, jak się człowiek dobrze namacha łopatą przed zakupami, to potem już nie ma siły ściągać produktów z półek i koncentruje się na wybieraniu jedynie tych absolutnie niezbędnych, czyniąc tym samym oszczędności i skracając czas pobytu w mieście. A te emocje! Czy uda nam się w drodze powrotnej pokonać oblodzoną górkę? Czy trafimy do domu po własnych śladach, czy może zawiśniemy na ukrytym pod śniegiem garbem koleiny i zakupy będziemy wozić taczką, a zardzewiały pierdzipędzik będzie wisiał na drodze aż do kolejnych roztopów? Czy łosie, które znów kręcą się w pobliżu, okorują nam samochód z resztek lakieru, albo może zajumają lusterka? Jakoś jednak dojechaliśmy, tylko raz musiałam wypychać grata z miejsca, gdzie pod warstwą śniegu ukrywała się zamarznięta kałuża, no i tylko trochę łeb mnie rozbolał, ale dziś już wszystko gra (a do taktu skrzypi kolano).
Wszyscy żyjemy, jak zwykle zabieram się do nowego wpisu jak pies do jeża, więc chwilowo musi Wam wystarczyć tu i ówdzie rzucony komentarz ;)
Buziaki, podobno przez co najmniej 3 dni ma być kilka stopni na plusie i padać deszcz.
I jakże co najmniej równie cudowne są opowieści z pieszej linii frontu na polu walki z zimą i kłodą rzeczywistości pod nogami.
Uściski
Kłoda rzeczywistości właśnie zamienia się w zwyczajowe bagno codziennej udręki – błoto, błoto, błoto, i pasek nieustępliwego lodu wzdłuż domu, akurat tam, którędy chodzić trzeba :)
Kozy wniebowzięte, prawie osiem stopni i niewiele z tego zapowiadanego deszczu, skaczą, obrabiają przewróconą na łące jabłonkę (z kory, no bo liści teraz brak), a gdy jeszcze dało się jeździć po lodzie, to wlazły na pomost i zeżarły brzózkę, która tam wyrosła trzy lata temu i na przekór suszom i mrozom dzielnie parła ku świetlanej przyszłości. No cóż – teraz już nie musi walczyć o przetrwanie.
Kaczki i gęsi są zadowolone najbardziej ze wszystkich – na ich wybiegu znów pojawiły się jeziora, można taplać się w błotku i lodowatej wodzie, nawet ziarek nie ruszają, najwyraźniej dżdżownic pod ziemią dostatek. Z ziarek korzystają głównie knedle (pewnie koło setki sztuk), na parapetach stołują się sikorki (bogatka i uboga), ale pojawiły się też kosy (sztuk pięć), którym wykładam na parapet połówki jabłek.
Koty nudzą się okropnie w Różowym – myszy brak, nic się nie dzieje, ale na podwórko nie chcą wychodzić, bo jednak za zimno. Kupa utuczyła się tak, że obecnie wygląda jak prawdziwy kot, a nie pręgowana szmatka z mikrofibry, za to Kotek trochę schudł, choć jedzenia dostają bez ograniczeń.
Ciągłe skoki ciśnienia nie robią mi dobrze na samopoczucie, dziś zaczęłam dzień od grama paracetamolu i szumu we łbie (niskie ciśnienie), jutro ma być skok w górę.
Od rana szaleje u nas pilarz, zaczął w dąbrowie od zachodu, teraz rżnie od południa, tuż przy linii pastucha, więc przynajmniej coś się dzieje.
Jakże rozumiem 😅😂😅
Fascynujące jak rzuca tą odpowiedzią dla Mitenki😄. Wyrzucili mnie pod poprzedniego posta🙈
W sensie historię z derby w pełni rozumiem.
Oblizując się przy serku mam pytanie techniczne. Kiedyś można było przejść z wpisu na wpis w przód i w tył (opcja przy tytule wpisu). Teraz nie można. Wróci jak kiedyś strzałki?
No patrz, wcale nie zauważyłam a często korzystałam z tego udogodnienia. Może ostatnio z tych strzałek POD wpisem i nie zanotowałam zniknięcia tych na górze.
Kanion,nie daj tak długo czekać na nawy wpis.Chcemy porcji radości,optymizmu,bo wredne przedwiośnie nas dobija.
Kanion,nie daj się prosić. Weź napisz i rozpieść zdjęciami.
Ja TEŻ chcę radości i optymizmu! I nie mam skąd wziąć…
Nie wiem, czy zdjęcia błota, stojącej po krzakach wody, gołych gałęzi i koziołków z nosami na kwintę Was dopieszczą. Też macie wrażenie, że tej zimy jest wyjątkowo mało słonecznych dni?
Kanion, tęsknimy molto.
Kanion, tęsknimy dużo i wielce. I ściskamy bardzo.
Słońca brak. Fakt. Szaro, buro i ponuro. Jak w listopadzie. Krzaczki niektóre mają wiosenne pąki i boję się, czy zaraz nie skosi je mróz.
Pogoda sprzyja smutkowi. Mało. Śniegu, słońca, mrozu. Ma się wrażenie, jakby przed nami był długi czas szarówki, brak światła.
Pocieszam się, że to minie, jak najdłuższa żmija. Minie.
Dawaj błoto! Napewno jest piekne😂
Jest tak piękne, że żyć bez niego nie możemy! Samochód kilka tygodni temu musieliśmy zostawić u pani Żozefin, a zakupy woziliśmy rowerami lub nosiliśmy w plecakach (rower przez błoto też nie zawsze chce iść) przez tydzień, czy dwa (sama już nie wiem, dni zlewają się w jedno), szkoda że ani razu nie wzięłam ze sobą aparatu foto, choć zdjęcia to jednak nie to samo, co widok na żywo. Tak czy siak – zbieram się, zbieram…
Bardzo mało. I zawsze taki dzień wypada gdy siedzę w biurze i świata nie widzę, gdy mam wolne pogoda nie zachęca do wyjścia.
Ja zaś chyba już wypływam na powierzchnię rzeczywistości po kolejnej dwudniowej migrenie (poprzednia była ledwie 2 tygodnie temu), i – jeszcze trochę zamulona paracetamolem, przymusowym postem i snem rwanym na strzępy – podziwiam uroki tych przedsmaków wiosny, jakie dziś wystąpiły w przyrodzie: słońce świeci, ptaki w krzakach śpiewają, kaczki radośnie taplają się w błocie, miałam nawet zderzenie czołowe z muchą!
Staw wychodzi powoli na łąkę, droga w stanie opłakanym (pilarze kilka dni temu ugrzęźli i teraz do roboty chodzą z buta, z piłami zarzuconymi na ramię, a samochód zostawiają na poboczu ostatniego, w miarę przejezdnego, odcinka tej bagiennej groteski).
Pierwsze żurawie przyleciały już bodaj 2 tygodnie temu, po niebie kursują łabędzie i dzikie gęsi, psy ze spacerów przynoszą kleszcze, krety ryją na potęgę… Coś jednak drgnęło w tym marazmie szarych, zimowych dni :)
A teraz mamy burzę! Wiosna, jak nic.
Burzy u mnie nie było, ale piękny, słoneczny i ciepły weekend- pszczoły i trzmiele buszują w kwitnących krokusach, wiciokrzew jak zwykle pierwszy wypuścił listki, szczypiorek można ścinać na kanapki- wiosna, panie sierżancie .
Też czekam na wpis, mogą być zdjęcia rozlewiska, do tego jakieś Żółte, parę kaczek , koziołków i publika będzie zadowolona :)
Pszczoły, krokusy… No nie, aż tak to nie. U nas żonkile wyszły z ziemi i mają jakieś 5 cm wysokości, a z owadów tylko kilka much, dwa motylki, i – oczywiście – jakieś paskudztwo, które natychmiast próbowało mnie użreć (małe, czarne i pokraczne).
Mam zdjęcia, tylko moja umiejętność “pisania o niczym” gdzieś mi się zapodziała :-/
Poczekamy tyle, ile trzeba, to jasne. Ale sprawdzić łączność od czasu do czasu trzeba. Uściski wielgachne i już!
Sprawdzajcie, sprawdzajcie :) Ja też sprawdzam, czy jeszcze choć pies z kulawą nogą tutaj zagląda, no a gdy zaglądacie, to presja rośnie i… ZBIERAM SIĘ ;)
Zaglądam, zaglądam tu… <- to mówiłam ja, Pies z Kulawą Nogą. Nie zaglądam już prawie Nigdzie, ale tu TAK. Tylko z odzywaniem się jakoś mi niemo, jakoś mi przyblokowano.. Niemniej – pamiętam, czuwammm… ( a też przeczuwam i wyczuwam ; ). I uściskowywuję pomeeekując, wewnętrznie bardziej. Z nadzieją na ciepły i zielony Nowy Rok, który to już niedługo..
Zaglądamy, zaglądamy, tylko czasami tak nieśmiało, nie chcąc narzucać swojej obecności, bo wiemy że i bez nas roboty masz od cholery i trochę:)
Właśnie sobie uświadomiłam, że rok się kończy bo mam już ostatnią kartkę w kalendarzu, ale przeczytałam że nowy kalendarz się robi, więc spoko.
Wiosna wybuchła na dobre, u Ciebie pewnie też już inaczej wygląda niż na ostatnich zdjęciach. I choć prognozy straszą nagłym powrotem zimy, to mam nadzieję, że jak zwykle, się nie sprawdzą.
Ściskam całą koziarnię i słońca życzę!
To mówiłam ja: cornick, poprawię się przy następnym wpisie :D
Hej, hej, ludziska!
Ja wiem, że szaro i buro, ale ja wiję wianki z winobluszczu i zaklinam wiosnę.
aaa, kalendarz się kończy!!!! Pozdrawiam wszystkich serdecznie, choć w wiankach kwiatki sztuczne, hehe.
Kaaalendaaarz…..
Z dobrego źródła wiem, że kalendarz się robi, w miarę możliwości i czasu Zespołu, więc generalnie – raczej będzie, tylko jeszcze nie wiadomo kiedy :) Nie wiem co z ceną, w ub. roku ledwie na zero wyszliśmy po wysyłce, więc w tym chyba trzeba będzie choć 60 zł za sztukę wziąć.
Poszukaj dobrze ( swej umiejętności pisania o niczym), to na pewno znajdziesz.
Może w koziarni?
Może pod balotem ze słomą?
Może Żółte zeżarło? Jak Żółte, to poproś pieska miło żeby on pisał Ci na blogu.
Za długo tu nic się nie dzieje, proszę Kanionka.
Wyraź skruchę, i weź się do pisania.
Na bank Żółte zeżarło, bo dzisiaj czuje się niewyraźnie, nawet połowy swojej dziennej porcji nie zjadło :-/
No patrz, a jeszcze niedawno mówiłaś, że piszę za często! (Niedawno, czyli kilka miesięcy temu :D).
Kozy kochane.
O czwartej obudziła mnie migrena – tak, znów.
Żółtko ewidentnie nieswoje, chód lekko niestabilny.
Malżonek fuksem zauważył, że pies sika krwią.
Temperatura 39,7.
Moja pierwsza myśl – babeszjoza. Wstępna diagnoza tel. weta – babeszjoza.
Jesteśmy umówieni na 14:00, mam nadzieję, że Żółtex dojdzie o własnych siłach do samochodu (wciąż na podwórku Żozefin), oraz że ja też dojdę, dojadę, nie zarzygam samochodu po drodze.
Dam znać.
Słaba diagnoza, życzę Wam, żeby to była pomyłka. :(
Niestety, diagnoza się potwierdziła, a po wyjściu z gabinetu Żółte ją dodatkowo przyklepało srając na pomarańczowo.
Sześć zastrzyków i kupę stresu później jesteśmy w domu. Żółte bardzo oklapnięte, do domu dostaliśmy dwa opakowania doksycykliny i mamy obserwować. Pierwsze 12 godzin może być chujowe, jeśli później będzie gorzej, to z powrotem do weta.
Mooocno trzymam kciuki
Dzięki, Becia. Ryję w necie, bo o babeszjozie wiedziałam tyle, że takie coś jest i mniej więcej “co i jak” (i mojej znajomej psiak przez to przechodził już ze 14 lat temu, ledwie z tego wyszedł, chyba nawet transfuzję krwi miał), a teraz drążę i i się pogrążam. Ja pier…, co za świństwo. Wczoraj Żółtex nakurwial po balotach i śpiewał piosenki, fakt że zostawió pół miski żarcia mnie nie zmartwił, bo ona czasem tak ma, zdarzało jej się w ogóle nie jeść cały dzień, bo tak, a dziś dosłownie z godziny na godzinę coraz słabsza. Spi teraz, na posłanku Łazika, z dala od bodźców. Nie będę już chyba dzisiaj pisać. Po dwóch gramach parchacetamolu jakoś funkcjonuję, ale chyba nie będę dzisiaj spała.
Przeprowadzilam Żółtko do siebie, zrobiłam posłanie. Śpi i popuszcza pod siebie, mam podkłady higieniczne 60×90, to szeleszczenie chyba ją stresuje, więc podkładam jej pod tyłek tyle, ile się da, żeby nie zmieniła pozycji. Wodę podstawiam pod pyjek, pije mało jak na jej zwyczajowe zapotrzebowanie, no ale z drugiej strony nie biega i nie dyszy, więc może i zapotrzebowanie spadło. Dostałam dwa półmachnięcia ogonem, oby szło ku lepszemu.
Też trzymam kciuki, bardzo mocno….
Nie wiem, czy to nie za wcześnie na optymizm, ale jest lepiej. Żółtko jest bardziej przytomne, mocz już w większości normalnie zabarwiony (co wiem, bo zasikała już cztery podkłady, na których wyraźnie widać co się dzieje; są jeszcze brązowawe plamy z czerwonymi kropkami, ale to jakieś 10% całości). Nos zimny i mokry, pacjentka pije wodę, chód wciąż niepewny, ale minęło ledwie 14 godzin od podania leków, więc cudów nie oczekujmy. To jest młody zwierz, uprzednio w doskonałej kondycji, więc jednak pozwalam sobie żywić nadzieję, że nerki i wątroba dadzą sobie z tym wszystkim radę, zwłaszcza że mieliśmy szczęście szybko się pokapować co jest grane – to naprawdę czysty fuks, że Małyżonek zauważył ten kolor moczu, bo normalnie przecież nie łazimy za każdym psem z osobna, zaglądając im pod tyłek, a reszta objawów jest na tyle niespecyficzna, że moglibyśmy je złożyć na karb chwilowej niedyspozycji, które si,ę przecież zwierzakom (i ludziom) zdarzają, zaś od wystąpienia tych pierwszych, wyraźnych objawów choroba postępuje tak szybko, że gdybyśmy poczekali jeszcze dzień, to już mogłoby być za późno. Nawet nie chcę o tym myśleć.
Żółtko śpi. O szóstej wyszła nawet na podwórko, na kilka minut, rozglądając się dokoła, jakby to wszystko pierwszy raz na oczy widziała. Po powrocie do domu nie dała się przekonać do posłanka, wgramoliła mi się na łóżko, no i trudno. Śpi z łbem wtulonym w zgięcie mojego łokcia, w związku z czym ciężko mi się pisze.
Trzymajmy się, Kozy, wszystko będzie dobrze (powtórzyć trzy razy).
Kanionku, to bardzo dobre wieści! Dużo zdrowia dla Żółtego (i reszty ferajny), a także stalowych nerwów dla Was. I oby wszystko szło ku lepszemu, na kozi nowy rok. :-)
Dziękujemy, Lobo :-)
Żółta pacjentka dużo śpi (nie dziwię jej się, też bym sobie pospała, choć może jednak bez tych nieproszonych pierwotniaków w erytrocytach), ale sama w domu nie chce zostawać, więc sterczała na podwórku, powłócząc za nami nieco zgaszonym wzrokiem, gdy zajmowaliśmy się codziennym obrządkiem. Zjadła dzisiaj swoją porcję, powoli i z namysłem, ale wszystko. To już musi być dobry znak. Kurczę, dostała wczoraj tyle różnych zastrzyków i jeszcze ma brać doksycyklinę przez 10 dni… Oby jej się wątroba nie zbuntowała. Za około 10 dni mamy podjechać na kontrolne badanie krwi.
Czyli wygląda to dobrze. :-) W końcu Żółte to młody i silny pies, a powrót apetytu świetnie zwiastuje – organizm zbiera nowe środki do skutecznej walki.
Spała po jedzeniu bite 5 godzin, nie zmieniając pozycji, po czym dała znać, że musi wyjść na siku (kolejny dobry znak, że już nie jest jej wszystko jedno gdzie się załatwi), wróciła i poszła spać na kolejne dwie godziny. Niech się regeneruje :)
To wszystko stało się tak szybko, że mój system ledwie nadąża z przetwarzaniem danych, a od tych skrajnych emocji na przestrzeni ledwie 24 godzin kręci mi się we łbie, no ale grunt, że wychodzimy na prostą.
Pytanie do Ciebie i innych “psiarzy” – jakie macie sprawdzone metody na kleszcze? My przez kilkanaście lat używaliśmy fipronilu na psach i kotach, ale mam wrażenie, że ten środek nie działa już tak dobrze, jak kiedyś. Wiem, że nie ma cudów, chyba żaden specyfik nie zabezpiecza zwierzaków w stu procentach, czy to spot-on, czy środek dopyszczny, kleszcz i tak musi przebić skórę i się trochę napić, żeby go zwaliło z nóg, ale wiem też, że znaczenie ma czas, jaki upłynie od tego wkłucia do zgonu, bo im dłużej pasożyt działa, tym więcej zakażonej śliny wpuści do organizmu żywiciela. Na kozy mam eprinomektynę i ona wciąż działa bez zarzutu, ale z fipro dla psów już się chyba pożegnam.
Oczywiście i tak przeglądamy psy po spacerach, których to spacerów znowu nie ma aż tak wiele, nie tylko z powodu zagrożenia związanego z kleszczami, ale też ze względu na ludzi i dzikie zwierzęta w okolicy (a upilnować sześć bestii, żeby nie pogoniły sarenki, nie tak łatwo), ale zawsze coś się przegapi. Żółte jest… żółte, więc na niej i tak najłatwiej wypatrzyć kleszcza, ale taką malutką nimfę to już trudniej.
Ostatnio coraz większą popularnością cieszą się tabletki o róznym czasie działania (chyba nawet do ośmiu miesięcy?), ale też mam obawy przed ciągłym stosowaniem (jednym ze skutków ubocznych fluralaneru może być podwyższony ALaT, a ja jednak mam tu również staruszków), no i tak się miotam. Macie jakieś dobre rady w tym zakresie?
Jak miło czytać, że Żółte zdrowieje! Oby tak dalej! :-D
Co do „sprawdzonych metod” przeciwko kleszczom, to mogę tylko napisać, co my stosujemy, zgadzam się, że stuprocentowej skuteczności nie gwarantuje żaden sposób, a coś wybrać trzeba. Dawno temu przez krótki czas używaliśmy kropel na sierść, ale szybko to zarzuciliśmy. Procedurę trzeba powtarzać co miesiąc, skuteczność średnia, a że nasze psy zazwyczaj lubią być czyste i codziennie myją się prawie jak koty, również stadnie wylizują sierść sobie nawzajem, to woleliśmy nie ryzykować zatrucia. Z podobnych powodów nie zdecydowaliśmy się na obroże przeciw kleszczom: mamy bardzo przytulaśne psy, które uwielbiają spać wtulone w człowieka i/lub w siebie nawzajem, a przy takiej obroży to niewskazane. Od lat raz na kwartał podajemy im tabletki Bravecto, zawierające fluralaner jako substancję czynną. Kleszczy to nie odstrasza, ale zabija osobniki, które się wkłują (giną, zanim zdążą się porządnie napić). Dlatego w sezonie przed wyjściami stosujemy dodatkowo repelenty bezpieczne dla psów, od dłuższego czasu jest to środek z Pokusy zawierający mieszankę olejków eterycznych na bazie octu jabłkowego. Chłopaki po spryskaniu pachną dosłownie jak marynowane grzybki. Jeżeli wyjście jest dłuższe, zabieramy pojemnik do plecaka, bo po dwóch godzinach trzeba pryskanie powtórzyć. Oczywiście po powrocie sprawdzamy, czy czegoś jednak nie zgarnęli choćby mechanicznie, ale stuprocentowej pewności nigdy nie ma, pod każdy włosek się nie zajrzy nawet przy krótkowłosych psach bez podszerstka, zwłaszcza przy czarnych podpalańcach.
Wiadomo, że tabletki obciążają wątrobę (i kieszeń), ale samo życie też ją obciąża. Nasi na razie wyniki badań mają ogólnie dobre, w tym roku kończą 10 i 11 lat, dotychczas bardzo dobrze Bravecto tolerują. Przy okazji te tabletki działają też na pasożyty typu nużeńce, świerzbowce oraz przeciwpchelnie, chociaż akurat na nasze psy żadna szanująca się pchła nawet by nie spojrzała, bo naprawdę nie miałaby gdzie mieszkać.
Dziękuję, Lobo. Coraz bardziej się przekonuję do tych tabletek, zwłaszcza że Cygan (od pani Żozefin) używał ich w ub. roku i ponoć bardzo sobie chwalił (nie wiem, czy to było Bravecto, ale też na 3 miesiące). Już się nakręciłam na ten aromatyczny sprej, ale przypomniałam sobie, że po pierwsze: mamy siedem psów o łącznej powierzchni paru metrów kwadratowych skórek do wypryskania, a po drugie – mój małżonek by tego nie zniósł. Gdy gotuję zalewę do grzybków, to jęczy, że znowu będzie “śmierdziało” w całym domu; nawet jak kroję sobie ogórka w occie na kanapkę, to on się krzywi i pyta, czy aby nie chcę trochę kwasu z akumulatora do popicia :D
Pozdro dla chłopaków!
“Wszystko będzie Dobrze” -powtarzam trzydzieści trzy razy i fluidy prozdrowotne wysyłam!
Dziękujemy, Ynku kochany :-*
(Z tym powtarzaniem to trzeba uważać – ja kiedyś zaczęłam i przestać nie mogę, tak do kompletu z innymi natręctwami :D).
Wszystko będzie dobrze! Pozdrawiam.
Dziękuję, Jagoda :-*
Uffff…. Jak dobrze
No, no. Rzuci sobie człowiek niezobowiązujący komentarz, odwróci się plecami do komputera, a tu historie się dzieją. Zupełnie niepotrzebne nikomu.
Zdrowia zwierzątku, reszcie też, włączając ludzi.
Nasze stwory noszą obrożę Foresto. Moim zdaniem działa.
Na Korku co prawda znalazłam kleszcza, ale on już był zejściowy.
Ja sama nadal w szoku, bo spadła na nas ta babeszjoza jak jastrząb na chomika – znienacka i niespodziewanie. A czy obroża Foresto wydziela silny zapach? Bo nie wiem, czy przeżyłąbym obecność pięciu psów na moim łóżku.
Żółtko dzisiaj w prawie doskonałym humorze, wciąż sporo śpi, ale odzyskała wigor, szczeka, macha ogonem, ma apetyt, i w ogóle gdyby nie kolejna pomarańczowa kupa, to nikt by nie zgadł, że była/jest chora. Jak mi kamień z serca spadł, to chyba nawet sejsmografy w Wałbrzychu odnotowały. Jak już pewnie każdy właściciel jakiegokolwiek zwierza zauważył – gdy zwierz jest zdrowy i psotny, to trochę wkurwia, ale jak się zepsuje i już nie psoci, to nagle wolelibyśmy, żeby poł chaty do góry nogami wywrócił, tylko żeby wyzdrowiał ;)
Jest dobrze, niech już zostanie dobrze. Uff…
Nie wydziela zapachu, ale czy ona w bliskim kontakcie na dłuższą metę zdrowa jest dla człowieka, to nie wiem.
Patrz, jakie to jest nie w porządku. Obroża dobra dla zwierzątek, a dla człowieka już nie, bo może zaszkodzić. A zwierzątku nie szkodzi, bo ono żyje krócej i zanim je skutki uboczne załatwią, to może samo zejdzie…
Może to być również kwestia rachunku zysków i strat (i.e. czy uzyskane korzyści przewyższają ryzyko lub pewność wystąpienia skutków ubocznych), może być kwestia wrażliwości na daną substancję – toksyczną dla jednych, obojętną dla innych gatunków. Ja sobie na ból łba wezmę paracetamol, a psa by taka kuracja wykończyła. Temat rzeka, ale chociaż eutanazji z litości zwierzakom nie odmawiamy ;) (A to z kolei temat rzeka, pełna zdradliwych wirów, rwących prądów, podwodnych przeszkód i krokodyli. Znaczy kontrowersji).
A tak poza tym – Żółtko nadal w formie i życzy wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji Dnia KOZIET :D
Kamień z serca… w mazowieckim też grzmotnęło…
Głaszczemy Żółte i Was też.
Dziękujemy :)
Żółte dziś już funkcjonuje normalnie, nawet kupa była w normalnym kolorze :D
(Wybaczcie, nie sądziłam, że będę śledzić psie wędrówki po podwórku celem sprawdzenia koloru kupy, no ale jak trzeba, to trzeba, a że to kolejny dobry znak, to raportuję).
Uffffffffffffffffffffffffffffffffff
Zdrowia Żółtemu zwierzątku! Nasza Latka (11 latka) dostaje Bravecto w tabletkach. Wyniki badań ma dobre.
Dziękuję, Żółtko już bryka jak młode źrebię.Pozdro dla Latki:)
Ostatnio przeczytałam u Jael na blogu ( a ona pracuje w sklepie zoologicznym ), że dostaje sygnały zwrotne od klientów, że niezawodna obroża Foresto w tym roku zawodzi. I ludzie się przestawiają na tabletki.
Żóltemu dużo zdrowia, oraz reszcie ferajny.
No własnie byliśmy dziś z Żółtkiem na wizycie kontrolnej i przy okazji policzyliśmy z wetem, że całoroczna ochrona przed kleszczami dla wszystkich naszych psów kosztowałaby… 4 tysie (mówię o tabletkach w wersji na 3 m-ce). A do tego trzeba doliczyć koty… Wychodzi na to, że jednak będą krople na kark, ale tym razem zamiast fipronilu spróbuję tej mieszanki advantixa (nie dla kotów, rzecz jasna, dla kotów jednak fipro). Też drogo, ale jednak jakieś trzy razy taniej (z grubsza licząc).
Żółtex już zdrowa jak koń, turbodoładowana i zadowolona :) My nieco mniej, bo niedawno odkryliśmy, że nauczyła się pokonywać zamkniętą bramę, co rodzi kolejne komplikacje :-/
Kanionku , sprawdz na petbucket może troche taniej bedzie. Od kilku lat subskrybuje dla kotow i dla tesciowej psa.
Zajrzałam w pierwszy lepszy – Bravecto dla psów 20-40 kg na trzy miechy kosztuje 46 USD, czyli na dzisiaj jakieś 184 zł, to jednak znajdę tańsze w Polsce (już pomijam, że na liście “your shipping destination” jest Bośnia i Hercegowina, są nawet Kajmany, a Polski nie ma :D, ale to pewnie jakiś błąd).
No właśnie, argument finansowy ma swoją moc, zwłaszcza przy takiej gromadce jak Wasza. My pozostaliśmy przy Bravecto mimo rosnących cen, bo nasze dwa psy to w sumie mają 16 kg, a i powierzchni do spryskiwania odstraszającą „marynatą grzybową” jest mniej. Swoją drogą, przy kolejnych kategoriach wagowych ceny wcale zbyt wiele się nie różnią, Bravecto po prostu jest drogie. Tabletki dla psów 4,5 – 10 kg i 10 – 20 kg aktualnie kosztują u nas odpowiednio 161 zł i 162 zł, więc rocznie i tak na tę dwójkę wychodzi prawie 1.300 zł. Nie dziwię się, że zdecydowaliście się na inne rozwiązanie.
To by trzeba było usiąść i policzyć na spokojnie, ale czasami lepiej finansowo wychodzi kupić porcję na psa wielkości kucyka (albo wielkiego kocura) i dzielić na mniejsze zwierzątka.
Wysyłaja do Polski, bo do tesciow szlo do Polszy.
Kiedys dla psa kupowalam ten najwiekszy , maly piesek byl , wciagalam do strzykawy i dzieliłam😃, po taniosci było. Jedna dawka dla duzego psa chyba na pół roku była🤣
Ja też tak zawsze robiłam z preparatami z fipronilem – kupowałam te największe opakowania dla psów o masie konia i dzieliłam, przeliczając dawki na 10 kg m.c. – tak mi dawno temu podpowiedział któryś weterynarz. Na razie testujemy Advantix – będą już dwa tygodnie od aplikacji i na 7 psów tylko Majączek miała jednego kleszcza, ale to może jeszcze jakiś stary ;) Advantix zawiera imidakloprid i permetrynę, też kupiłam opakowania dla dużych psów i odmierzałam dawki strzykawką, to wyszło mi 160 kg psa, czyli 4 opakowania, czyli 125 zł, czyli rocznie 1500 zł, to jednak jedna trzecia kosztu tabletek. Dwa tygodnie testu to jeszcze za króßko na optymistyczne wnioski, zobaczymy co będzie dalej :)
Czy już można zamówić kalendarz?
A i owszem, w tym roku 60 zł, jeszcze będę ogłaszać, na pewno wystarczy dla wszystkich :)
:))