Nie czas żałować zbóż, czyli arbuzowe love

 

Mieszam sobie dżem z winogron, gdy do kuchni wchodzi Małyżonek.

– Czary mary, fiki miki, jakie ja mam czarne styki.

– Co masz? – Pyta człowiek zombie, wpatrując się tępo we wrzącą maź.

– No styki mam czarne! W tym wzmacniaczu, który teraz naprawiam.

– Aha, to dobrze.

– No chyba jednak nie…

Czyli u nas po staremu – jedni mają czarne styki, inni czarne palce (od czarnego bzu, śliwek i winogron, jak również buraków).

 

(Ha! Nikt się nie spodziewał Kanionka, w niedzielę 13 listopada, pięć dni po całkowitym zaćmieniu Księżyca, z okazji zupełnie niczego. Nikt!).

 

Państwo wybaczą, że tak długo mnie nie było, ale pogoda tej jesieni sprzyjała pracy na zewnątrz, a nieliczne dni deszczowe pożytkowałam robiąc przetwory z tego wszystkiego, co obrodziło w tym roku, a był to rok bardzo owocowy i równie bardzo warzywny. Samej papryki miałam cztery takie zlewy:

A kapusty pekińskiej, jak na złość, ponad 10 kilo:

Co się jednak nie zmarnuje (wbrew moim uprzednim obawom), bo po pierwsze: Mitenki wysłała mi pastę gochujang, żebym mogła zrobić kimchi, po drugie: Małyżonek jednak lubi surówkę z kapusty pekińskiej (robię tak trochę na wzór coleslawa, ale składników publicznie nie zdradzę, bo wtedy Małyżonek uzna, że jednak nie lubi tej surówki), a po trzecie: znalazłam przepis na pyszną zupę chińską, do której idzie bardzo dużo kapusty pekińskiej:

Następnym razem będę ją gotowała krócej, niż mówi przepis, żeby nie straciła koloru (przy okazji: jeśli czasem robicie coś po chińsku i na końcu się okazuje, że czegoś brak, że to nie ten smak co w restauracji, to może chodzić o olej sezamowy. W tej zupie też jest olej sezamowy i bez niego to byłaby całkiem inna zupa, przysięgam).

(Moje piękne chińskie pałeczki zostały w Gdańsku, może Mama już je dawno wyrzuciła, więc jem zupę łyżką, jak jakiś troglodyta. Chińczycy niby też mają łyżki do zupy, takie ceramiczne, ciężkie, zupełnie inne od naszych, ale i tak wolą jeść pałeczkami, którymi najpierw wyciągają z zupy wszystkie elementy stałe, a pozostały płyn wypijają na końcu wprost z miseczki. Chlup).

A białe kimchi już robiłam – było pyszne, a pachniało tak, że Małyżonek powiedział, że wyniesie mnie razem z lodówką na łąkę i obydwie dostaniemy łańcuch:

Obrodziły wszystkie śliwy, włącznie z tą śmieszną śliwą wiśniową, którą posadziłam kilka lat temu:

Drzewko dość rachityczne, choć miało się wykazywać silnym wzrostem, owoce wielkości nektarynki, było ich całe cztery i czaiłam się na nie, nie mając pojęcia kiedy będą dojrzałe i po czym to poznać, a na końcu oczywiście niczego nie zjadłam, bo jakieś dziady złodziejskie mnie ubiegły. Za to ze śliwy marki Imperial, sadzonej w tym samym czasie, po raz pierwszy miałam tyle owoców, że gałęzie to jej do ziemi zwisały.

No i ktoś też musiał zjeść te dwieście kilo arbuzów, że o melonach nie wspomnę – przysięgam, że jeśli nie liczyć koktajli z paracetamolem, to przez dwa miesiące nie piłam wody! Zwierzątka też pomagały w uszczuplaniu zapasów:

(Gdyby komuś się zdarzyło mieć kozę z anemią, ale taką prawdziwą anemią, a nie że koza trochę schudła, to pamiętajcie, że samym jedzeniem się tego nie naprawi, choćby nie wiem w jakiej ilości, zwłaszcza że koza traci apetyt i ma w dupie, co jej serwujecie, nawet jeśli będą to najwonniejsze stokrotki z alpejskiego stoku, czy coś. Najlepiej oddać się w ręce weterynarza, ale gdyby Wasz był jakiś głupi, to podpowiadam: zastrzyki podskórne z wit. B12 codziennie przez tydzień, co trzy dni zastrzyk z b-complex i multiwitaminowy, nie zaszkodzi jednorazowy strzał A i D na samym początku leczenia, a jeśli wet jest naprawdę dobry, to może zaryzykować z żelazem, ale tu trzeba bardzo ostrożnie. Potem jeszcze znowu B12, ale już co 3 dni. No i przede wszystkim – odrobaczyć, nawet bez badań. Najlepiej co najmniej dwoma środkami z różnych grup, może być tego samego dnia, byle nie mieszać tych środków razem! My podaliśmy lek z grupy albendazoli doustnie, do tego eprinomektynę zewnętrznie i jeszcze iwermektynę – uwaga – doustnie, nie w iniekcji, w potrójnej dawce, bo tak się odrobacza kozy, które – wbrew powszechnej opinii – nie są “trochę mniejszymi krowami”; kozy mają szybszy metabolizm i bardziej skuteczną wątrobę, a nie każdy wet ma o tym pojęcie. Po dwóch tygodniach niepewności, czy kuracja przyniesie skutek, Zajączek zaczął chętniej i więcej jeść, film jest sprzed miesiąca, a teraz koza jest już gruba, błyszcząca i szczęśliwa).

Największe i najsmaczniejsze były arbuzy z nasion, które w ub. roku dostałam od Aliwar:

 

Kaczki biegusy, które w sierpniu doczekały się jednak potomstwa (myślę o Tobie, Leśna Zmoro!), wyjadały te okazy, które nie smakowały Kanionkowi (no co? Jak się ma pół tony wszystkiego, to się zaczyna wybrzydzać):

A co my tutaj MAMY? Prasłowiański orzech skrywa w swych konarach miejskiego uciekiniera:

 

Łazik i Sonda bacznie obserwują Mamę, która tropi orzechy włoskie próbujące się ukryć wśród opadłych liści, a Mama robi Niaczkom zdjęcia i się do nich uśmiecha. Czy ja już pisałam, że kocham moją Mamę, bo jest najlepsza na świecie?

W tym roku mogła do nas przyjechać tylko na dwa tygodnie, co było dla mnie dobrym powodem, by wypróbować przepisy, na które zwykle nie mam czasu, albo mi się nie chce. Na przykład taka zupa krem z cukinii:

Zrobiona na – uwaga – bulionie warzywnym, który też robiłam pierwszy raz w życiu. Daje się do niego chyba wszystko, co tylko można znaleźć w ogrodzie – marchew, nać selera i pietruszki, liść szałwii, świeży tymianek i bazylię, marchewkę, por, cukinię, czosnek, a oprócz tego pieczarki (pieczarki i cebulkę najpierw podsmaża się na oliwie, co niesamowicie podkręca smak bulionu), trochę suszonych grzybów, pomidory, a nawet jabłko!

Pycha! I jeszcze liść laurowy, ziele angielskie i pieprz fkulkach. Po około godzinie, może półtorej gotowania na małym ogniu, odstawiamy gar do ostygnięcia, przecedzamy (byle nie do zlewu), i solimy złocisty bulion do smaku. Używamy jako bazę do zup i sosów, można też zamrozić w porcjach na kiedy indziej.

Narobiłam też pesto z bazylii i pietruszki, bo oczywiście rozrosły się jak żywopłot, a potem makaron z pesto, grzybami i serem…

A potem Mama pojechała i wróciły kotlety mielone, ziemniaki i groszek z marchewkiem. No i leczo.

Po raz pierwszy Małyżonek doczekał się orzechów z własnego drzewa – taki to był rok, że nawet kamienie kwitły i rodziły owoce!

Żółte też prowadziło swoje uprawy eksperymentalne na podwórku i w tym roku wyprodukowało takie dziwne cosie – ni to arbuz, ni cukinia:

Twarde jak kamień!

 

A to powyżej to dlatego, że Kanionek ustawił pod oknem palety drewniane, żeby sobie podeschły, z czego Niaczki skorzystały nader skwapliwie, a potem trzeba było zlikwidować tę drabinę do nieba, bo Żółte nie rozumie, że tłusta żółta dupa nie zmieści się na wąskim parapecie.

A później przyszły żniwa dyniowe, buraczane i selerowe, na czym wiadomo, kto najbardziej skorzystał:

Największe krowy pod paśnikiem, a grupka osobników nieśmiałych stała i zazdrościła:

Więc ktoś, z narażeniem zdrowia i życia, rzucał się stylem delfina do paśnika i karmił maluczkich z ręki, na uboczu scen dantejskich:

A skoro o żniwach mowa – owies w tym sezonie przyjeżdżał do nas kilka razy, małymi transportami, od różnych uprawców:

Albowiem pomimo ceny wysokiej, nawet o 150% wyższej, niż w ubiegłym roku, ciężko znaleźć chętnych do sprzedawania tak śmiesznej ilości, jak np. 5 ton. Większość rolników uprawia grube hektary i sprzedają zboże w setkach ton dużym odbiorcom, a tacy frajerzy jak my, to muszą szukać dziadków, co to wciąż gospodarzą na kilkuhektarowej ojcowiźnie, a i mają jakąś dwukółkę, którą mogliby nam te worki przywieźć.

No i z jednym takim dziadkiem rozmowa mną nieco wstrząsnęła, gdyż ja mu mówię, że chętnie wezmę od niego nawet pięć ton tego owsa, a on mi na to, że no nie wiem, ja muszę, pani, pomyśleć, bo i dla siebie cosik zostawić trzeba. No to ja pytam, z czystej uprzejmości, czy ma jakieś zwierzątka do wykarmienia, a on na to, że nieee, pani, nie zwierzątka, tylko węgiel w tym roku taki drogi, że trzeba będzie zbożem palić.

Mało z krzesła nie spadłam! To ja tu każde ziarko liczę i z trzech stron oglądam, żeby mi dla wszystkich wystarczyło, a pan dziadek mówi, że do pieca…? Palić? Do pieca owies pyszny, złocisty? Ziarko zimowego przetrwania, ten pokarm kóz, bogów i drobiu, ten filar dobrej laktacji i złoty omen wszelkiej pomyślności – tak w ogień szatański?!

“Cóż za straszne nastały nam czasy…” – myślę, roniąc z oka kryształową łzę (no, może nie całkiem kryształową; człowiek tu zawsze jakiś taki zakurzony chodzi, to i łzy szare, zwyczajne), a pan dziadek, jakby myśli moje słyszał, już służy odpowiedzią stękaną do słuchawki: “Paaani, a bo to pierwszy raz? Tu się ni raz zbożem paliło, jak węgla nie było, albo i był, ale droższy od pszenicy. Za komuny i dawniej jeszcze. Toć nie nowina”.

I tak to. Owsem, pszenicą, kukurydzą. Kukurydza, jak się okazuje, ma wartość opałową niemal identyczną co węgiel, a jest dużo tańsza, i popiołu z niej mniej zostaje, i kompostować go można.

Na podstawie otrzymanych wyników stwierdzono m.in., że największą średnią wartością ciepła spalania spośród badanych gatunków zbóż charakteryzują się ziarniaki owsa. Dotyczy to zarówno ziarna jakościowego jak i porośniętego tego gatunku, a otrzymane wartości to odpowiednio 18,62 i 18,02 MJ·kg-1” (ze strony bibliotekanauki.pl).
Nie czas żałować zbóż, gdy ludziom dupa marznie.
(Tylko żeby komuś do głowy nie przyszło palić zbożem w nowoczesnym piecu. Niestety nie każdy piec się do tego nadaje).

PS. Nie napisałam jeszcze o wszystkich wspaniałych prezentach, jakie od Was dostałam. Chyba poutykam je w kolejnych wpisach. A teraz MUSZĘ w końcu coś zjeść, bo od 5:30 na samej kawie jadę, a jeszcze mam dzisiejsze sery do skończenia i muszę wykopać z szafy zimowe swetry. Mamy w chacie 15 stopni i zło trochę kąsa po rękach, gdy się tylko siedzi i pisze. A właśnie – camemberciki wyglądały tak:

Ale już ich nie ma, a kolejna partia jest w całości zarezerwowana. Jeśli ktoś bardzo chce, to jest ostatni dzwonek na zamówienie – jeśli zrobię je teraz, to na tuż przed świętami powinny dojrzeć.

Nadchodzi też czas wielkiej parady serów dojrzewających, na dziś tylko Cotswold i Cabra al Vino:

A teraz to już naprawdę…

52 komentarze

  • Willow

    Rany, ile dobra wyrosło dzięki Waszej ciężkiej pracy ♥️
    A tak w ogóle PIERWSZA 🤣

    • Willow

      Kurde i tyle jedzenia człowiekowi na diecie wieczorem pokazujesz, Ty okrutna😂 ale wywar warzywny muszę zrobić kiedyś 😍 i owoców zazdraszczam, u mnie jabłka malutkie, gruszek niewiele a śliwek prawie wcale😭 kimczi nie jadłam nigdy i nie wiem czy lubię 😉
      Pewnie jeszcze coś mi przejdzie do głowy jak przeczytam wpis jeszcze parę razy
      Cieszę się że jesteś 🥰

      • Teatralna

        Kanionku napasłam się tymi zdjęciami nad wyraz. Piękne plony. i zwierzaki. Zazdroszczę arbuzów i melonów ale nie zazdroszczę roboty z tymi wszystkimi przetworami, czasami gdy obrodzi, to klęska urodzaju bo roboty w pip. Idę jeść śniadanie, bo mi smaka narobiłaś…wrócę jeszcze. Ściskam.

        • Teatralna

          o rany w złym miejscu mi się wpisało, sorki. żeby nie było, że się wpycham na 2 :-)

          • kanionek

            Teatralna – odściskowuję :)

            Powiem Ci, że tak mnie ten arbuzowy urodzaj zaskoczył, zachwycił i rozzuchwalił, że już w myślach planuję przyszłoroczną uprawę. Było naprawdę pysznie, tak sobie codziennie chrupać ten soczysty, słodki miąższ, zwłaszcza że arbuz naprawdę świetnie zastępuje wszelkie napoje, a ja nie przepadam za wodą :D

    • kanionek

      Willow :-*

      Bardzo przepraszam, ale bulion warzywny jest dietetyczny!

      A tak a propos gruszek, to ja się ich chyba prędzej na wierzbie doczekam, niż na tych gruszach, co każdego roku chorują i nawet jeśli uda im się wyprodukować owoce, to one nigdy dojrzeć do stanu konsumpcyjnego nie zdążą. No ale nie narzekam, da się żyć bez gruszki.

  • Krystyna

    Pozdrawiam. Podziwiam.

  • -EW

    Kanionku ów, kto Ciebie widzi w onym kraju, ten zowie Cię Boginjom Urodzaju!

    • Leśna Zmora

      Piękne warzywa! Proszę, zrób jakieś przypomnienie plonów w marcu, żebym miała motywację kopać, siać i zastawić wszystkie powierzchnie poza kocim zasięgiem sadzonkami pomidorów.

      Biegusiątka śliczne, u mnie niestety projekt “wyncyj kaczków” (z zamówionych jajek) skończył się smutno i nieszczęśliwie.

      Łazik i Sonda to chyba ze 2x się powiększyły od ostatniego postu ❤.

      • Leśna Zmora

        (Oczywiście mi się komentarz wkleił nie tam, gdzie miał, bo miał być samodzielny, no ale nic)

        • kanionek

          Zmoro kochana, ja właśnie w tym sensie myślałam o Tobie i biegusach, że teraz mam się czym podzielić, więc jeśli nie w tym roku, to może na wiosnę, jeśli akurat będziesz miała kogoś, kto akurat by tędy przejeżdżał (no wiadomo, nie TĘÐY, tylko gdzieś w pobliżu tędy), to gdybyś mi dała znać z wyprzedzeniem, to mogłabym Ci spakować kaczuszki z kaczorkiem do jakiej skrzynki, i już byś miała swoje :)

          Niaczki faktycznie zrobiły masę. Może nie 2x, ale Łazik waży 14 kilo (!), a Sonda 13. Pasztedzik więc pozostał najmniejszym wojownikiem, ze swoimi jedenastoma kilogramami wagi. Za to wciąż wszystkimi rządzi i z nikim się nie koleguje :D

    • kanionek

      -EW :D
      Bogini, bogini. Ciut ładniejsza od świni.
      A może nawet nie.
      Ale dziękuję :-*
      (Choć może, gdybym sobie na głowę nadziała wianek z kiści winogron, przywdziała korale z czarnego bzu, a kibić niewiotką przepasała sznurem barwnej papryki, to może, MOŻE, ktoś mógłby mnie z boginią pomylić. Z daleka i przez mgłę).

  • Aliwar

    Osz masz wstaje patrzę powiadomienie nowy wpis 🙂 niesamowity urodzaj miałaś w tym roku. Smaka wszystkim narobiłaś tylko to 15 stopni w domu zniechęca żeby do Ciebie wpaść na imprezę 🤣

    • kanionek

      Nie no, dałoby się zrobić imprezę, np. z widłami, taczką, kosą, wózkiem i grabiami. Po dobrym wysiłku fizycznym 15 stopni niestraszne, tylko właśnie jak się za długo siedzi w bezruchu, to trochę doskwiera. Ale już chyba dzisiaj Małyżonek zrobi inaugurację sezonu grzewczego (i w ogóle – pobiliśmy rekord, ani razu nie odpalając pieca do połowy listopada!), bo temperatura na zewnątrz spada, a kolejne noce mają już być z przymrozkami.
      No i jeśli chodzi o urodzaj, to ja dobrze wiem, że Ty też sroce spod ogona nie wypadłaś, że już nie wspomnę o tej mizerii z własnych ogórków w maju!

      • Aliwar

        Widzę ze tych majowych ogórków nie darujesz 🙂 a ja już planuje następne majowe a może kwietniowe ale to domowa uprawa niestety by musiała być … ale „kto bogatemu zabroni” jak mawia mój szwagier. Z bogatych to nie jestem ale nasion mam zapas i ziemia do doniczki po choince się znajdzie w ogródku 😁 wiec zobaczymy na wiosnę ale wiadomo te pierwsze wyczekiwane najsmaczniejsze chodźby kilka sztuk na kanapkę 👍

        • kanionek

          Nie ma się co dziwić, że mi Twoje wiosenne ogórki zapadły w pamięć – ja się dopiero zastanawiałam, czy już siać, a tu nagle dostaję maila od Ciebie ze zdjęciami plonów! :D
          (Do tej domowej uprawy przydałaby Ci się instalacja świetlna, diody LED nie żrą dużo prądu, tylko poczytaj o parametrach, jak temp. barwowa na przykład. Wiadomo, że samo ciepło nie wystarczy, trzeba takie wcześniaki doświetlać po kilkanaście godzin na dobę).

  • wy/raz

    Piękny wpis! A co do zdjęcia z Mamą, Łazikiem i Sondą, to byłam przekonana, że Mama czyta im książkę (nie za grubą, żeby w dwa tygodnie się wyrobić). I tak myślałam, że nie dosyć, że Raj Obfitości, to i zwierzaki tak edukowane. Potem przeczytałam informacje pod zdjęciem ;-).

    Jak wspaniale rozpoczął się ten tydzień.

    • kanionek

      Fakt, wygląda jak jakaś książeczka, a to tylko telefon w etui. Mama napstrykała w ciągu tych dwóch tygodni więcej zdjęć, niż ja w kwartał, no ale nic dziwnego – ja tu jestem codziennie i wiele mi się już opatrzyło, a dla Mamy to jak kraina czarów :)
      A Niaczki, które widziały Mamę po raz pierwszy w swym krótkim życiu, przez kilka dni były bardzo wobec niej nieufne. Potem się przekonały, że należy do “swoich” i wskakiwały jej na kolana, czasem obydwa naraz (Łazik jest też zwany Torpedzikiem lub Zagładzikiem, bo wskakuje człowiekom na kolana z rozpędu, stwarzając zagrożenie dla naszych organów wewnętrznych lub uzębienia – to zależy, w co trafi), ale do samego końca maminego pobytu miały na nią baczne oko, no bo to jednak nigdy nie wiadomo. W końcu, co widać po zdjęciach, orzechów nakradła jak sroka!

  • kozalina

    Patrzę i patrzę i zazdroszczę, a najbardziej tego bycia U SIEBIE. Tych przestrzeni, które są Twoje, nie w znaczeniu własności ale emocji. I takiej TWOJEJ czapli ! Ja mam swoje wróble, które demoralizuję i już podkarmiam, by mi ich sąsiedzi nie podebrali.
    A obfitość zbiorów niesamowita, nie żal włożonej pracy, a mnie mieszczucha wciąż dziwi, że to w tej naszej ziemi wyrosło, w naszym klimacie a nie w “ciepłych krajach”.
    I jaka radość, że miałam udział w konsumpcji tych dóbr.
    Powinnaś się , Kanionku , zapisać do Koła Gospodyń Wiejskich, za komuny takie były, zajmowały się też śpiewem, tańcem i rękodziełem, zima idzie , pomyśl o tym, jak rozgrzewa wywijanie hołubców.

    • kanionek

      :D Kanionek i hołubce :D
      Gdy wstaję rano, to naprawdę ciężko powiedzieć, co bardziej skrzypi – ja, czy łóżko!

      Wyobrażam sobie te wróble, tłuściutkie, aż kuliste :) Co mi przypomniało, że już połowa listopada, a knedle jeszcze nie przyleciały (to znaczy trznadle, oczywiście, ale nazywamy je knedlami. Każdej zimy są ich setki, sypiają na moich jabłonkach, a żywią się ziarnem z kaczego stołu).

  • Ange76

    Widzisz Kanionku, karma wraca (nomen omen). W poprzednim wpisie było o tym, że wszystko szkodniki zżarły wespół z pleśnią a teraz masz klęskę urodzaju ;) Nawet mnie cebula odbiła, choć ją spisałam na straty.

    Tez słyszałam, że ludzie chcą zbożem palić, a wszystkich przecież nie powstrzymasz :( Z drugiej strony ceny węgla (o ile jest) takie wysokie, że co się dziwić…

    Zwierzęta jak zwykle masz najpiękniejsze!

    • kanionek

      Dziękuję :)

      To fakt – sezon zapowiadał się bardzo, bardzo źle, a potem zrobił taką voltę, że mało karku nie złamał. Nawet Małyżonek zauważył, że październik mieliśmy ładniejszy od lipca i nic dziwnego, że papryki wciąż dojrzewały, zamiast zgnić, a i buraczki mogłam potrzymać w polu dłużej niż zwykle.

      Wiesz, jak się człowiek zagłębi w temat palenia zbożem, to się okazuje, że to jedna z bardziej ekologicznych wersji ogrzewania. Nie jestem ani ekooszołomem, ani żadnym innym skrajnie odklejonym odmieńcem, więc po pierwszym szoku (człowiek wychował się w kulturze szacunku do chleba i innych owoców żywota, czy coś) dostrzegam pozytywy palenia zbożem (choć wciąż brzmi to dziwnie. O wiele dziwniej, niż palenie krowimi plackami, które jest z kolei dość popularne np. w Indiach. Krowie placki, wysuszone na wiór, też są bardzo kaloryczne i eko).

  • mp

    Zaglądałam, zaglądałam, a tu czasem tylko jakiś komentarz się pojawiał i nagle buch, arbuzem w łeb, aż oniemiałam ! Plony takie, że klękajcie narody, jak już Kanionek się za coś weźmie, to musi być Miszczem ! Kozy okrąglutkie i futrzate, psy radosne, kaczki pierzaste, warzywa jak ze stylizowanych przez ekipę food-makijażystów fotografii kulinarnych , cuda na kiju i czaple na świerku :)))
    Musze pamiętać, żeby w przyszłym roku wyprosić jakiegoś melonego do paczki z serami :) Jeśli aktualna jest jeszcze możliwość zamówienia camemberków, to poproszę znów o parę sztuk, w sensie 2 pary na przykład ?

    • kanionek

      Się robi!

      Do czapli tak się już przyzwyczaiłam, że jak któregoś roku nie przyleci, to chyba się zapłaczę. Jest urocza z tymi swoimi długimi nogami (i że ją te kolana nie bolą od stania godzinami w zimnej wodzie…), skupionym wyrazem twarzy, gdy tropi karasie, a potem, najedzona, kiwa się na świerkowej grzędzie, gładząc pióra i myśląc bób wie o czym.

      Z melonych to mam plan w przyszłym sezonie posadzić dwie odmiany: Sweet America (jest na fotce w tym wpisie, przekrojony na pół, pomarańczowy w środku), bo był wyjątkowo smaczny, wprost idealny, i Piel de Sapo – bardziej ryzykowna uprawa, bo ta odmiana późno kwitnie i zawiązuje, ale owoce są duże i też pyszne (miąższ taki seledynowy; w sklepach bardzo często ten melon leży na półkach, tylko nigdy tak dojrzały, jak ten z własnego krzaka). Jeśli przyszły sezon będzie łaskawy, to może wystarczy melonych dla kilku chętnych.

  • Jagoda

    Cudny wpis, zwierzątka dorodne i szczęśliwe (a kury to jeszcze są?) a warzywa i owoce przepięknej urody. Miło na to patrzeć, gratuluję przebogatych zbiorów.
    I zawsze niezmiernie podziwiam Kanionka za tę pracowitość.
    A co do warzywnych bulionów, to ja na tym lecę trzeci rok, ale szałwii jeszcze nie dawałam, następnym razem spróbuję. Z tym, że ja gotuję dłużej i na małym ogniu. Jeżeli mogę podpowiedzieć, to spróbujcie bulionu z pieczonych warzyw. Smak jest intensywniejszy, ale rosół ciemny.
    Pozdrawiam i życzę długiej jesieni i ciepłej zimy.

    • kanionek

      Kury są, nawet dwa koguty się ostały, tylko przeprowadziły się do koziarni i żadna siła nie jest w stanie ich zmusić do powrotu do kurnika. Widać wspomnienia o kunie są wciąż żywe w kurzej świadomości. Jeden zaś z kogutów umyślił sobie życie z kaczkami i gęśmi, i co mu możesz zrobić? Kilka dni temu przepędziliśmy całe to mieszane towrzystwo do ogródka, gdzie biegusy zawsze zimowały, dojadając resztki upraw i wyciągając ślimaki choćby spod ziemi, no i teraz kogucik, co ze stada ucik, przechadza się dumnie po moich grządkach, udając pana na włościach z haremem w nowoczesnym stylu multi-kulti.

      Szałwii za dużo nie dawaj, bo wiesz, że ona jest specyficzna. Wyobrażam sobie, że na warzywach pieczonych bulion jest jeszcze bardziej aromatyczny i smakowity :) W sumie to też dobra alternatywa dla herbaty zimą – taki gorący, odżywczy napój.

      • Jagoda

        A pewnie, że taki bulionik z nutą imbiru i lukrecji(dawać odrobinkę, jeżeli zechcesz spróbować) nie ma sobie równych. Pamiętać tylko trzeba, żeby do wegarosołu dodać jednak odrobinę tłuszczu. Mnie się zwykle przypomina jak wyłączam palnik.
        A co do lukrecji, robiłam rosół mocy, w którym to przepisie występuje lukrecja jako jedna z przypraw. Dla ciężarówki oddzielnie, bo z mięsem, dla siebie bezmięsny. Do pierwszego dodałam korzenia lukrecji jak książka pisze, czyli na czubku łyżeczki. Do swojego sypnęłam z torebki, też nie za wiele. Cóż ja się nie naprzyprawiałam, żeby zupa na rosole nie była słodka…

        • kanionek

          “Pamiętać tylko trzeba, żeby do wegarosołu dodać jednak odrobinę tłuszczu” – nie trzeba będzie pamiętać, jeśli się podsmaży cebulkę i pieczarki na oliwie, które potem siup! do bulionu z resztą śmietnika :)

  • mitenki

    Napawam się… tego mi było trzeba :)

  • Dytek

    Cudne – wszystko – Kanionku czy tylko się mnie wydaje, czy coś przegapiłam – czyżby pojawił się nowy psiak żółtowilkopodobny?

    • kanionek

      Ten owczarek niemiecki to Cykan – najmądrzejszy w całej wsi pies pani Żozefin. Bywa u nas codziennie, wpadając po drodze, gdy idzie na grzyby. Skrupulatnie obsikuje bramę, śmietnik i co się da dokoła, grając Żółtemu na nosie ;)
      (i – oczywiście – mówi po niemiecku. Dzięki niemu Pacanek przypomniał sobie, że ma szwajcarskie pochodzenie i też zaczął mówić po niemiecku, co niezmiernie irytuje Bożydara, syna Bożeny. Andrzej na szczęście ma to wszystko w nosie – interesują go głównie jabłka, których obecnie jest zatrzęsienie)

      • mitenki

        I chyba własna uroda też go interesuje, tak pięknie wypięlęgnowanej brody niejeden barber mu zazdrości! ;)
        Powiedz mu, że teraz obowiązuje trend zaplatania brody w warkoczyki i zawiązywania kolorowych wstążeczek.

        • kanionek

          Pf, przy Bożydarku to Pacanek jest łysy. Bożydar ma futro jak Yeti, a z jego “brody” mogłabym sobie zrobić szałową perukę w pięknym kolorze gorzkiej czekolady. Tylko może nie jesienią, bo wiesz, teraz to oni spryskują się perfumą Eau de Uryna. Wszystko dla pięknych pań, oczywiście.

  • kanionek

    Wiem, że nikt nie chce o tym czytać na “kanionku”, ale łeb mi pęka (nic nowego), dziś rozpoczął się szczyt G20, na Ukrainę poleciało grzecznościowe 100 ruskich rakiet (to największy atak rakietowy od początku wojny), pozbawiając ludzi prądu i wody, a teraz Associated Press donosi, powołując się na amerykańskie źródła, że w lubelskiem, 7 km od granicy z Ukrainą, spadły dwie “zabłąkane” ruskie rakiety, i że dwie osoby zginęły. Nie mam słów, jeśli nie liczyć tych plugawych.
    (Pentagon na razie “nie potwierdza” tych informacji, możliwe, że to fake news, ale łeb i tak mnie boli).

    • Ania B.

      Po prostu czymajmy się i róbmy swoje – jak zwykle… dziś od rana już jest wersja, że to ukraińskie obronne…te rakiety, znaczy się…. po prostu nie jesteśmy jeszcze gotowi na wojnę światową…smuteczek
      “poczwarek” niemiecki bardzo przystojny, ale Żółte – najpiękniejsze…
      czy w Kanionkowie też takie zatrzęsienie grzybów było w tym roku? zachodniopomorskie wyjątkowo obrodziło w grzyby w tym roku,chociaż ja z koleżanką jeździmy na niemiecką stronę granicy do lasu – mam bliżej niż przebijać się na drugą stronę Odry przez całe miasto – ale pierwszy raz w życiu zbierałam grzyby w listopadzie , a i dziś zaraz jedziemy zobaczyć, czy coś jest – tak dla sportu bardziej…
      się rozpisałam, przepraszam , ale jeszcze zapytać chciałam o DŻEM Z WINOGRON ??!! ale jak ? SAMYCH wynogron? przecież to prawie sama woda ?
      czymajcie się tam …

      • kanionek

        Ależ pisz ile wlezie, nie ma limitu :)
        Żółte może i najpiekniejsze, ale niestety nienajmądrzejsze, a do Cykana to mu baaardzo daleko pod tym względem ;)

        Ciężko mi powiedzieć, czy u nas było dużo grzybów, bo jakoś tak od momentu, gdy ilość posiadanych przez nas zwierzaków przekroczyła setkę, to nie mamy czasu szwendać się po lesie, chyba że zimą… Wyskoczyliśmy chyba dwa razy, dopiero w paździeniku, nałapaliśmy borowików i koźlarzy, trochę podgrzybków (większość zarobaczona), bez szału, no ale też daleko nie łaziliśmy, a tereny pobliskie to Cykan ma przeszukane i najwyraźniej większość grzybów to on wyzbierał (pani Żozefin nadal chodzi do lasu, ale teraz poluje na gąski). Faktem jednak jest, że sezon mocno się wydłużył na skutek braku przymrozków we wrzesniu i październiku! No i właśnie dziś był ostatni dzwonek na grzybobranie, bo nadchodzi fala przymrozków, już mamy zero za oknem, a z piątku na sobotę ma być minus pięć :-/

        DŻEM Z WINOGRON, żebyś wiedziała! Z dwóch wiader winogron wyszło mi parę słoiczków dżemu po 150 ml :D No, do tych dwóch wiader wpadło też poł kilo śliwek, takich ostatnich, z którymi już nie wiadomo co zrobić, ale to była śliwka w morzu. I żebyś wiedziała, że polecam smak tego dżemu, z jakiegoś powodu zalatuje cynamonem, jest słodko-kwaśny i w ogóle spoko, ale nie polecam go robić :D Większość “wody” odcedziłam po wstępnym rozgnieceniu i zagotowaniu winogron, i wypiłam jako kompot, a pozostały miąższ z pestkami i skórkami przecierałam przez sito… Idź pan w cholerę i kwaśne buraki – myślałam, że mi ręka odpadnie, a sito spłonie, tyle to trwało. A że na takie ekscesy mam zwykle czas dopiero późnym popołudniem, to ugrzęzłam w tym dżemie do późnych godzin wieczornych.

        Aha, tak samo przeklinam dżem z czarnego bzu. Może i smaczny, może i zdrowy, ale nie wiem, czy on mi na pewno da radę tym “zdrowiem” odpłacić za trzy dni skubania kulek i przecierania przez sitko (z Mamą robiłyśmy! Sama już bym się prędzej poszła utopić). Mam jeszcze zamrożoną jarzębinę, śmiesznie mało, bo to nie był rok jarzębów, i to będzie ostatni wybryk słoikowy w tym roku, uff.

        PS. No pewnie, że się czymać i robić swoje, bo nie sposób tylko siedzieć i dumać nad marnością ludzkiego żywota. Się czymamy i robimy, tylko czasem jedna kurwa z drugim wujem się człowiekowi z ust wyrwą.

  • Aliwar

    Zima u nas chyba idzie … niby 1 stopień na plusie ale ziąb straszny, zawiewa zimny wiatr. Co gorsza niektóre źródła podają ze dwie noce -8 a nawet w dzień -2 . Na szczęście na weekendzie to się przetrwa 😉 może pierwszy śnieg spadnie dziecko czeka 😁

    • kanionek

      Też sprawdzam prognozy i czuję te minusy :-/ Dziś mamy słońce, w nocy walnie przymrozek jak ta lala. Na sobotę wróżba mówi: minus 2, czyli u nas koło -5 (listonosz, który jest z Braniewa, dowiózł nam dzisiaj list polecony i mówi: “O, u was to zima chyba szybciej przychodzi, co?”. Czyli czuć różnicę).
      A wczoraj, gdy majstrowałam przy drzewkach owocowych, zaczęło padać coś na kształt śniegu, tylko drobniusieńkie. Dziecku życzę tyle śniegu, ile zapragnie, choć to się pewnie kłóci z życzeniami dorosłych ;)

  • Ynk

    Hyyyy…. jakie cudowności!
    Ten arbuzowy mukbang w wykonaniu Zajączka o ślinotok mnie przyprawił ;-)
    Owocowe fioleciki takoż.
    Podziw nieustający wyrażam dla Waszej pracowitości i jej efektów.
    Zachwyt nad dobrostanem Zwierzyńca.
    “..przecedzamy (byle nie do zlewu)..” Taaa…. jedna z anegdot rodzinnych to ojcowy cud-barszczyk tak właśnie (bezmyślnie, nie bójmy się tego słowa) rurami odpływowymi spuszczony ;-)
    iwogóle !
    (a serowo życzeniowo będzie w szczególe, tylko czy w okresie okołoświątecznym będzie jeszcze co wyszczególniać?)
    to bąkałam ja – Ynk Marnotrawny.. yy.. z ucałowaniamy

    • kanionek

      Chlebem y solą!
      Czy coś.
      Ynku drogi, o ile dobrze zrozumiałam zapytanie, to wyszczególniać będę niedługo (mam nadzieję) i będzie coś ze trzy tygodnie na wybrzydzanie ;)
      Sama się trochę boję…
      Buziaki :)

      • Ynk

        Dobrze zrozumiałaś pytanie, a ja nie najgorzej odpowiedź,
        Się nie bój nic.
        Do serów wzdycham, bo trawa.. marno trawa mi wzeszła (ta w doniczce wysiana).
        Meeee ;-)

        • kanionek

          Mogę Ci do serów dorzucić garść owsa :D Owies wyrośnie nie tylko w doniczce, ale wszędzie. Pod kamieniem, pod dywanem, może nawet pod parkietem. Baardzo uparta i wytrwała roślina.

      • Ynk

        Yyy… według mojego, czyli naszego kalendarza dwa tygodnie zostały na wybrzydzanie, a ja nie wiem w czym mogę wybrzydzać… Czy gdzieś, coś, przeoczyłam … ? (ale się nie bój, głównie ja na tym stracę, chociaż po prawdzie Ty troszkę też … ; )

        • kanionek

          Żeby dwa… Tak naprawdę to ostatnia możliwa wysyłka będzie w środę przed świętami, ale bezpieczniej byłoby stawiać na poniedziałek za tydzień.
          Wiem, miałam napisać, a tymczasem zamówienia przychodzą i sery wychodzą…
          Od kilku dni migrena próbuje mnie pokonać, ale jeszcze mnie nie położyła, więc może jutro w końcu się wezmę za to ogłoszenie serowarskie (i tak zasypało nas śniegiem, na grzyby nie pójdę, tylko zwierzaki trzeba ogarnąć).
          Tak bez fotek mogę z pamięci wymienić co jest, bo w tym roku nie ma 20 gatunków:
          1. Asiago
          2. Cabra toscano (jak toscano pepato, tylko bez pieprzu)
          3. Cabra al vino (w czerwonym winie)
          4. Cabra al romero (z rozmarynem, ale tylko w postaci posypki)
          5. Cheddar
          6. Cotija (meksykański “parmezan”)
          7. Cotswold (cebulowy, na wykończeniu!)
          8. Derby (szałwia i mięta, jeszcze krążek został)
          9. Edamski! Jeden z moich ulubionych.
          10. Farmerski, zwany też gospodarskim – prosty, serowy ser, bardzo lagodny i smaczny
          11. Maasadam (słodkawy, smrodkawy, dla wielbicieli konkretnych doznań)
          12. Toscano pepato (resztki, resztunie, bardzo smaczny wyszedł)

          Chyba o żadnym nie zapomniałam :)
          W sumie nic nowego, oprócz Cotija i Gospodarskiego, no i Maasdamera, który powinien mieć duże dziury, a ma małe.

          I oczywiście przepraszam – jeszcze dwa tygodnie temu miałam więcej werwy i weny, a teraz czuję, ze po całosezonowym wycisku fizycznym mój organizm zaczyna wyhamowywać i – paradoksalnie – codziennie czuję się coraz bardziej zmęczona, zamiast coraz bardziej wypoczęta. Jutro czeka nas walka ze śniegiem, sypie jak szalony. Siano miało przyjechać już miesiac temu, ale facet miał sprzęt w naprawie, która się oczywiście przedłużała, dzisiaj miał dzwonić “czy już”, ale albo znów części nie dojechały, albo dał sobie spokój widząc pogodę za oknem. W każdym razie i tak czeka nas szarpanie się z balotami w liczbie ponad 60, tylko teraz prawdopodobnie w śniegu i mrozie :-/
          Ale tak poza tym to wszystko gra. Siano udało nam się dorwać naprawdę dobre, już kilka miesięcy kozy je wciągają, każdy balot ładny, a jakość materiału to widać po zwierzakach – nawet te w laktacji, które zawsze wyraźnie chudły w sezonie, teraz są jak pączki w maśle. Mam nadzieję, że w przyszłym roku dobijemy targu z tym samym dostawcą.

          Pieski są dziś bardzo rozczarowane sytuacją ogólną – cały dzień w domu, bo na zewnątrz śnieżna zawierucha, i co tu robić? Na razie zeżarli mi jedną rękawiczkę ogrodniczą, strat w ludziach nie było, ale mam nadzieję, że jutro będą mogły więcej pohasać, bo widać, że palma im z nudów odbija. Ja “odpoczywam plecy”, bo wczoraj się spięłam z robotą tak, żeby dziś za wiele nie musieć w tych warunkach pogodowych, siana też kozom natargaliśmy na dwa dni, no i na to pytanie z billboardów “kogo boli krzyż” mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć, że mnie.

          • Ynk

            O, dziękju za listę przebojów serowych! Już idę na pocztę zamówienie słać.
            Przyjaznych relacji z dostawcą pysznego siana na kolejne lata zatem!
            Do krzyża Twojego zwracam się z kategorycznym poleceniem: “Krzyżu, krzyżu, nie ból Kanionka!”.
            (więcej nie napiszę bom po leczeniu kanałowym, właśnie zaczyna puszczać znieczulenie, idę sobie zrobić sałatkę z ibupromu)

Skomentuj Ania B. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *