Kupa w wiśniach, czyli o robakach, pleśni, badylach i praniu
Szósta rano, sterczę w Świątyni Pomidora, pokrzywiona jak nadmorska sosna, próbując rozwiązać węzeł gordyjski, jaki w ciągu kilku dni zdążyły utworzyć pędy melonów, gdy nagle słyszę nad głową “tup-tup-tup” drobnych ptasich stópek. Ptasie stópki bezskutecznie usiłują złapać przyczepność na gładkim poliwęglanie, wciąż mokrym od rosy.
Za chwilę – frrrrr! I już jest w środku. Maleńki ptaszek z długim, ostrym dzióbkiem.
Przysiadł na sznurku od pomidora i przygląda mi się, przekrzywiając łepek.
– Fiu-fiu, a co ty tu robisz?
Oniemiałam z lekka, ale w końcu udało mi się wydukać żądaną informację.
– Me-melony przycinam…
– A po co, ćwir? Dlaczego, fiu?
– Bo są za duże.
– To całkiem jak ty! Ćwir! A nie lepiej pofruwać sobie beztrosko i pojeść jagódek, jak ja?
– Nie mam skrzydeł – odpowiadam markotnie.
– Fiu-fiu, A TO PECH!
– No pech jak fiu…
– To na razie!
I fruuuu! Odleciał.
I przez kolejne dwie godziny pracy w poliwęglanowej kapsule myślałam intensywnie o tym, że dlaczego ja, Homo sapiens sapiens, potomek Homo erectus, łażę na czworakach pomiędzy krzakami pomidorów, stękając jak stare krzesło i zamartwiając się wiecznie, czy coś mi w ogóle urośnie, zamiast tak sobie latać, ćwierkać i wpierdalać jagódki. Albo weźmy takie kozy – tylko leżą i żują, nawet na łąkę się nie pofatygują, bo albo za ciepło, albo mżawka siąpi, więc beczą do mnie przez furtkę, że siano w paśniku się kończy. I w ogóle wszyscy tylko “daj, daj, daj”. Gdzie są moje skrzydła, ja się pytam? No pech, jak fiu. A potem mi jeszcze przyszło do głowy, że co za bezczelność – MNIE pytać, co ja tu robię, jak to jest MOJA szklarnia. Mój ogródek. Moje, kurde, jagódki! No ale cięte riposty zawsze przychodzą poniewczasie.
(To jest akurat kos, wyżerca moich poziomek).
A potem sobie pomyślałam, że w sumie to ile taki ptaszek pożyje – ze dwa lata?
No ale, z drugiej strony, dwa lata to jest siedemset trzydzieści dni, a siedemset trzydzieści dni to siedemnaście tysięcy pięćset dwadzieścia godzin, a to jednak bardzo, bardzo dużo godzin dla takiego małego ptaszka.
Więc ostatecznie wyszło mi, że jestem za duża, zbyt pokraczna, brak skrzydeł jest smutny jak fiu, poziomek raczej nie pojem, ale może choć arbuzów nikt nie ukradnie.
I w ogóle – z naturą nie wygrasz. Przez dwa tygodnie nie robiłam prania, więc teren pod linkami do wywieszania szmat został błyskawicznie zaanektowany przez jakiś rumian i zamienił się w łąkę:
Nie mam pojęcia, skąd taka monokultura. Pojedyncze rumiany rosną tu i ówdzie, ale pod tymi linkami to jakby ktoś ich nasiał specjalnie. No i znowu nie mogłam przez dłuższy czas wywieszać prania, bo szkoda mi było deptać te kwiatki, o koszeniu nawet nie wspominając.
A potem Sonda zsikała się na koc, który dostałam od wy/raz, no i ten koc już musiałam wyprać.
Ładuję koc do pralki, nalewam płynu do prania, i kątem ucha słyszę rozmowę toczącą się w kuchni:
– Łazik, co ty tam memłasz znowu?
– Ja? Nicz.
– No jak “nic”? Przecież widzę, że coś zielonego ci z pyjka wystaje. Znowu coś Kanionkowi ukradliście?
– Nicz nie kradzione! – obrusza się Łazik. – Uczciwie na podłodze znalazłem.
No fakt, sturlał mi się ze stołu kawałek cukinii i miałam go później poszukać, ale na szczęście ktoś już po mnie posprzątał.
A tu szara pleśń, która posprzątała mi cebulę:
Nie wszystkie rośliny były zaatakowane w takim stopniu, ale i tak musiałam wyrwać je przedwcześnie i dosuszać na siłę, więc plon zmniejszył się o co najmniej jedną trzecią w stosunku do planowanego. Zresztą – zaraz będzie film, ale jeszcze pokażę Wam śmietkę.
Śmietka to muchówka, którą mogliście widzieć w swoim ogrodzie milion razy i nawet nie podejrzewaliście, że to taka zbrodniarka. Gdy na sto dwadzieścia wysianych nasion grochu wzeszły mi trzy krzywe siewki, to wiedziałam, że coś jest na rzeczy, a gdy te trzy siewki zaczęły więdnąć, to jedną wyrwałam i oczom moim ukazały się paskudne larwy żerujące w korzeniach i u podstawy łodyżki:
Szczątki roślinne wraz z żywą zawartością wsadziłam do pojemniczka z pokrywką i postanowiłam poczekać i zobaczyć, co się z tego wykluje. Myślałam, że były tam tylko trzy larwy, ale – jak się okazało po tygodniu – było tego aż siedem, większość wciąż siedziała w łodyżce i korzonku biednego groszku. Tak wygląda postać dorosła śmietki glebowej (śmietka kiełkówka też tam mogła być – te dwa gatunki są wielce do siebie podobne):
Wyglądają jak zwykłe muchy, prawda? Tylko odrobinę mniejsze od muchy domowej. I te niepozorne muchówki przysiadają sobie na ziemi przy kiełkującej roślince, składają jaja, a potem larwy zżerają wszystko, co posialiśmy. Śmietka glebowa i kiełkówka nie są wybredne, opędzlują niemal wszystko, co ma korzeń i łodygę, śmietek są setki gatunków (w ub. roku któryś z nich zniszczył moje poletko z kapustą pekińską), a jeśli wiosną wynosicie swoje rozsady do ogrodu, szklarni, lub tunelu foliowego, żeby się wygrzały i zaznały kąpieli słonecznych, to nic się nie martwcie – śmietka dotrze zarówno do doniczek, jak i do wielodoniczek (groch siałam w paletce na rozsadę, dlatego wiem dokładnie, ile nasion zostało zniszczonych). Człowiek niedźwiedzia za plecami nie wyczuje, a śmietka zawsze wyniucha, gdzie sobie posialiście fioletową fasolkę.
(Ale kogo to interesuje, Kanionek? Kto chce oglądać muchy w pudełku?)
No to jeszcze tylko tytułowa Kupa w wiśniach i film – w pięciu odcinkach, a jakże.
PS. Po dosianiu grochu w bardzo późnym terminie, w końcu się udało – mam zamrożone 4 litry zielonych kulek. Za to zbiór czosnku po raz pierwszy w historii nie był zbyt imponujący. To wszystko, co mam:
PPS. Bierzcie koty od Willow i sery od Kanionka!
Widać mnóstwo pracy, szkoda, że pomidory nie wyszły.
Pozdrawiam.
Tak! To jest taki krzywy uśmiech Losu – pracy włożyłam duuużo więcej, niż w latach ubiegłych, mam porządek, nawet narzędzia nie mokną na deszczu, chwasty nie mają ze mną szans (bo nie mogę spać i wczesnym rankiem już się znęcam nad dziką roślinnością), są ścieżki i zagonki (kiedyś był burdel, nie oszukujmy się), nawet coś w rodzaju grządek podwyższonych zrobiłam, dzięki deskom z remontu pani Żozefin, a tu taki ROK ROBAKA. No trudno. Ale pomidorów jeszcze całkiem nie skreślam. Dwa krzaki w całości poszły won, bo były chore wszerz i wzdłuż, włącznie z owocami, ale może jeszcze choć z 10-20 sztuk dojrzeje?
Cóż, o 4.27 (brzask) jestem optymistyczna jak Kanionek… Wyszło wszystko inne, arbuzy i melony imponujące, nadwyżki sałaty zjedzą kozy, a cebulę będziesz dłużej obierać, rób to siedząc to nogi odpoczną.
Jak długo przechowują się melony i arbuzy? Mam nadzieję, że do wiosny będziecie mogli się nimi cieszyć. Ja odkryłam w garażu ubiegłoroczna dynię, z wierzchu ok, mam nadzieję na zupę dyniową.
Zapomniałabym: pierwsza i druga!
Kozy nie lubią sałaty, przynajmniej moje nie lubią. Ale kaczki zeżrą bez łaski.
Arbuzy się przechowują, bo nie dojrzewają po zebraniu, podobno nawet kilka tygodni w chłodzie, za to melony nie. Jeśli zerwiesz dojrzałe, to w kilka dni lepiej je zjeść, bo przejrzeją i/lub sfermentują, zaś jeśli zbierzesz takie trochę niedojrzałe (takie właśnie są w sklepach – to się nazywa “dojrzałość zbiorcza”, w odróżnieniu od konsumpcyjnej), to poleżą dłużej, ale nigdy nie osiągną optimum smaku, aromatu, słodyczy.
Druga !! Podium ??!! Jak miło się tydzień zaczyna – kanionkowym wpisem !!
Ech, chyba pisałaś przed przeczytaniem :D
Taki ten wpis, że “ić stont, Koninek”.
kurczę się uparłaś na robactwo…bleee i fuj. a i tak masz taki plon, że klękajcie narody. no i mnie estetycznie wstrząsną chrzan w oponie ))))))))))))))))) a co to za owoc poniżej pod gęsią ?? filmów jeszcze nie zobaczyłam, wezmę na dwa razy. Uściski
teatralna
Ja NIE CIERPIĘ robactwa. Ale MUSZĘ wiedzieć, co mi zżera ogród. Co do plonów, to umówmy się – sałata robi sztuczny tłok :D
Chrzan jest w oponie, co miało go powstrzymać przed nadmierną ekspansją i “trzymać w kupie”, ale tego nie utrzymasz… Tnę co tydzień i wyrywam wyłażące z ziemi nowe “sadzonki”. Liście ma tak wielkie, że mogłabym ich użyć na pokrycie dachowe szałasu w stylu afrykańskim!
Kiść zielonych jeszcze owoców na zdjęciu pod gęsią to śliwki (odmiana Imperial). Niestety liście na coś cierpią, śliwki powoli spadają, a i same owoce też mają dziurki – ja się nie dziwię sadownikom, którzy z owoców żyją, że pryskają 10 razy do roku, bo chorób grzybowych, bakteryjnych, wirusowych i szkodników jest ZATRZĘSIENIE. Jak zaczęłam czytać, to łeb mi spuchł od wysiłku, żeby to wszystko ogarnąć i wiem już, że nawet nie pokuszę się pryskać, bo musiałabym osobny magazyn na środki ochrony roślin stworzyć.
poza tym Ty to zjadasz. więc po co chemia ?? ja wychodzę z założenia, że gnojówka z pokrzyw oraz miedzian jest dobry na wszystko…a jak się nie uda i skiśnie, to trudno. Na piczce mamy chorobę grzybowa liści od lat…ale nie będziemy chemią pryskać drzewa, bo nie mamy ani sprzętu, ani ochoty więc postanowiliśmy ja wyciąć. Trudno, świetnie. w pomidorowe liście też nam z czasem włażą jakieś choroby, to wtedy miedzian. albo likwidacja. Ale nie nastawiamy się na samowystarczalność… z tego co mi zżera ogród wystarczy mi że widzę ślimory bezdomów. to mi wystarczy. I co gorsza nie ma na nie lekarstwa, no nic nie pomaga, żadne fusy z kawy, płachty z runa. tylko te kulki, których nie chcę używać bo mam koty, psa, jeże etcetera… co za kicha. Czy Ty nazwałaś kota KUPA ??
No, oficjalnie to jest Puma, ale ze względu na charakter bywa Kupą.
Te ślimory bez domów to masz na myśli takie duże, brązowe lub czarne? Bo te większe pomrowy mogą być pożyteczne, jako iż są wszystkożerne, jak świnia. Zjadają martwe szczątki roślinne (widziałam jednego, jak się pożywiał mocno już zmaltretowanym przez środowisko liściem czegoś nieokreślonego), jak również jaja innych ślimaków. Mam ich sporo w tym roku, przypłynęły z morzem deszczu, i jak na tę ilość to powinnam już mieć pusto w ogrodzie. Ale jeśli masz na myśli te małe, to tak, one to samo zuo, jedną sałatę potrafią obsiąść całą rodziną, włącznie z dalekim kuzynostwem i wszystkimi prababciami, i zostawiają z rośliny serwetkę ażurową. Rzymska im aż tak nie smakuje, może za gruba na ich delikatne, francuskie podniebienia.
Ja też do tej pory uprawiałam w ogrodzie filozofię “que sera, sera” oraz wychodziłam z założenia, że pryskane mogę mieć ze sklepu, ale teraz się zastanawiam, czy nie zrewidować poglądów. Bo jeśli nie mam swoich pomidorów, to i tak będę jadła pryskane, prawda? W postaci przecieru pomidorowego, czy najtańszych pomidorów w puszce. Czyli narobię się przy uprawach jak koń w kopalni, a na końcu zapłacę za “chemiczne” warzywa, w dodatku uboższe w smaku, bo chyba podpędzane nawozami dla większego plonu. Ale to takie wstępne wątpliwości, bo jest jeszcze trzecia strona medalu, czyli: ILE trzeba mieć tych środków (od robaków, od grzybów, od innych “zarazów”), jak się w tym wszystkim nie pogubić, przypilnować okresów karencji, nie nawdychać się tych oprysków osobiście, znaleźć na to wszystko czas itd. Możliwe, że ta droga też nie jest dla mnie. W tym roku na pewno będzie po staremu, bo już mi się nawet nie chce kombinować.
Zjechało siano, 52 baloty, znowu podwórko zawalone, ale siano piękne. Tylko siatki na balotach skąpo, a pan transport jeszcze trochę te baloty pouszkadzał przy rozładunku i martwię się, jak długo one zachowają formę. (Bo martwić czymś się trzeba, wiadomo).
W ścisłej czołówce!
Kanionku, a to na firance to drewienko czy sprytny robaczek?
Pierwszy raz widzę szarą pleśń (tzn. może widziałam tylko nie miałam pojęcia, że to to). U mnie z fasolki najpierw znikły liście, a następnie wylazły zieloniutkie, tłuste robale, takie 3-4 cm. Okropieństwo! O ogórkach nie napiszę nic, bo nie będę się wyrażać.
A i spóźnione choć najszczersze imieninowe: zdrówka, mało zmartwień, dużo radości i kolejki serowej.
To na firance sama początkowo wzięłam za kawałek wiśniowej gałązki :D Niezłe maskowanie. A to ćma jest, motyl nocny, nie wiem jakiego gatunku.
Dzięki, dzięki, imieniny to dla mnie nie okoliczność, w sumie już nawet urodzin nie obchodzę ;)
Fasolkę, tę nową, coś właśnie bierze. Nawet nie próbuję tego identyfikować, blaszki liściowe najpierw odbarwiają się (częściowo) na kolor bladozielony, a potem żółkną i usychają. Piehdolę. Nie ogarnę wszystkiego samotrzeć.
Cieszę się, że z ogórków jest pożytek. Właśnie udało mi się obejrzeć filmy.
A jak się kos cieszy z tych poziomek od Ciebie :D
Aktualizacja: już wiem, co to za ćma! Narożnica zbrojówka: https://www.ior.poznan.pl/892,naroznica-zbrojowka
Któregoś roku jej gąsienice obżarły mi drzewko wiśniowe z liści, niemal do gołego. I faktycznie przepoczwarzają się w ziemi, teraz już wiem dlaczego znajdowałam masowe skupiska tych robali pod np. kastrami budowlanymi z deszczówką. Ale mamusia ładna, trzeba przyznać.
Norrrmalnie Kanionku jesteś dla mnie jak Bogini Flora. Dawni artyści zapomnieli najwyraźniej o ważnym atrbucie jakim są KALOSZE.
Chyba bardziej Bogini Floor :D
Czuję się dość… przyziemna, że tak powiem.
Ale fakt, że kalosze są nieocenione w środowisku leśnym, a nawet ogrodzie, zwłaszcza gdy ogrodnik np. zapomni, gdzie rzucił kolczaste gałązki przyciętej uprzednio róży ;) No i pokrzywy nie gryzą po kostkach, że nie wspomnę o komarach :-/ Mamy plagę komarów! PLAGĘ.
No powtórzę za Teatralną- bleee i fuj :) Jednakowoż robale to coś co mnie wstrzącha jak niewiele rzeczy. Od długiego czasu pełno u nas jusznicy strach wyjść na ogród.
Poskarżę się na życie – od zeszłej niedzieli gdzieś zaginęła Gruszka, musiało jej się coś stać, bo nie zostawiłaby dzieci na tak długo. Dobrze że pojawia się Pulpet, to chwilę zajmuje się dzieciakami ( zresztą jeden maluch też zaginął na cała dobę, wrócił głodny i spragniony- nie mam pojęcia gdzie się podziewał). Tak więc do moich wszystkich lęków doszedł mega stres i musiałam se zapodać mocniejsze tablety…no i cały tydzień chodzę przymulona i śpiąca. Jednego kociaka wzięła córka sąsiadki, dobrze trafił, śpi koleżka w łóżku i ma super… Zostały dwa i nikt ich nie chce :( Na FB prawie 200 udostępnień (zresztą też już nikt nie udostępnia) i co…gunwo
Apropo ser, to po wypłacie się uśmiechnę :)
Bierzcie sery od Kanionka i koty od Willow :)
Jusznica deszczowa to u mnie stały element krajobrazu – była tu jeszcze zanim nastały pierwsze kozy. Wściekła bladź nigdy nie odpuszcza, a cicha jest jak kapcie w muzeum i często atakuje stadnie. Nie cierpię. Oczywiście jestem pogryziona wszędzie, bo to nawet przez ubranie daje radę, ale to jest pierwszy rok, gdy AŻ TAK BARDZO się tym nie przejmuję. Wkurza, owszem, wzmaga napięcie nerwowe, a jakże, ale w końcu powiedziałam sobie “no trudno”. Drapię się i klnę jak szewc, czasem wrzasnę, gdy mnie znienacka użre, ale w domu siedzieć non stop nie mogę.
Ech, kotów jest po prostu wszędzie za dużo, a ludzie są okropni jeśli chodzi o edukację w zakresie kastracji i tego problemu się chyba już nie da rozwiązać. Ja się martwię o Pantera, bo też przepadł, a on jest kastrowany i zwykle na dłużej niż dzień nie znikał. Mam podejrzenie, że ktoś go mógł po prostu zabrać. Panter jest oswojony i przytulaśny, a do tego niezwykłej urody (niebieskie oczy, gęste, białe futerko), może ktoś go zobaczył przy leśnej drodze i pomyślał, że to kot zbłąkany? Z drugej strony – Panter naprawdę nigdy nie łaził daleko, on jest bardzo przywiązany do swojego domu, czasem tylko wyskoczył do lasu dla draki. Nie wiem, może jeszcze wróci. Bo jeśli nie został ukradziony (lub “uratowany” w dobrej wierze) to nie mam pojęcia, gdzie niby mógłby być.
Jak Wy ładnie mówicie – jusznica. Tak podejrzewałam, że to giez, końska mucha itp. Oczywiście wcześniej sprawdziłam ;-).
@ Willow, nie wiem czy rada bez tabletek jest dobra, bo może sama powinnam wziąć. Bo trafia mnie kurew na nieodpowiedzialność i bezradność. Przez ludzi, przez których starasz się oddać kotki w dobre ręce, bo wywalili. Mam nadzieję, że Gruszka się znajdzie, choć tydzień to trochę długo. Niestety nie mogą pomóc i wziąć kolejnego kota. Ostatniego przygarniętego Półkota (jesienią) nasza kocia trójka nie toleruje i mamy cyrk. Poza tym mój mąż określił max. na 3. Mamy 4. I raczej nie jest to już przesuwalna granica.
@ Kanionku, mam nadzieję, że Panter się znajdzie i daj znać co się dzieje.
P.S. Gdyby ktoś chciał Purizona za 21 zł/kg , to z..s ma. Jest kup ze zniżką. Nie ma “odgórnej, paskowej” promocji. Trzeba sobie obliczyć rabat podany przy karmie i wybrać (albo sprawdzić w koszyku). Whiskas jest po 10, Josera ta przyzwoitsza 18,5/kg (39% mięsa). Co jakiś czas sprawdzam ceny karm na różnych serwisach, żeby wiedzieć na co mogę sobie pozwolić.
Na te konskie muchy to mnie coś trafia , jak mnie ugryzie to mi np noga puchnie robi się odczyn zapalny wkoło i potem goi się dlugoooo jak sinior wyglada . A mendy są takie ze nie wiadomo kiedy i jak dziabią i czuje jak już jest za późno . Komarów nie cierpię ale ich nienawidzę wrrrrr mam sobie na stopie taka plamę i czekam aż zniknie a jak się goi swędzi niemożliwie 😭
Współczuję!
Ja mam tylko twardy, czerwony, bolesny guzek, który po jakimś czasie zaczyna swędzieć. A potem znowu boleć i znowu swędzieć, tak przez tydzień. Siniaki to mi się po użądleniu os robią.
A komarów mamy tu sporo gatunków i najgorsze są te maciupkie. Dużego to widzisz i słyszysz jak lata przed twarzą, a te małe skurwysynki są cichutkie, za to kłują boleśnie.
W ogrodzie najgorzej jest rano i późnym popołudniem, bo jest już/jeszcze jusznica plus komary. A najgorzej w czerwcu wczesnym wieczorem, bo jusznica, komary i paskudne chrabąszcze!
Ja po jusznicy je…jej deszczowej mam odczyny placek 10 cm średnicy wyniosłe na 1,5 cm co schodzą przez tygodnie całe i swędzą zapewniając mi wizyty na NOLu i dexawen domięśniowo
O kurczę, Olika, to gdybym ja tak miała, to musiałabym się chyba na Antarktydę wyprowadzić, albo z domu nie wychodzić, bo nerwica by mnie zeżarła, a kurwica wyssała szpik z kości. Wyrazy współczucia.
Ja tylko chciałam zauważyć, że giez to jest jednak inny gatunek. Tych much kąsających jest całkiem sporo, ale jusznica jest specyficzna, bo atakuje znienacka jak ninja! Gza byś usłyszała, inne dziady też, np.jest taka, która lubi napiehdalać w kółko wokół człowieka, robiąc sporo hałasu, zanim zdecyduje się zaatakować, ale jak dobrze pomachasz łapami i przypadkiem ją stukniesz, to ona sobie odpuszcza, a ta wywłoka jusznica… Żadne machanie, dziwka do oka człowiekowi wejdzie, do nosa, do ucha, do dupy by wlazła, byle użreć. Nie opędzisz się, zwłaszcza gdy jest ich pięć :D Jak jedną namierzysz na ręce i plaśniesz, to w tym czasie inna już Ci pobranie krwi zrobi.
Ale mnie to ..ebane świństwo gryzie RAZ w sezonie, corocznie na początku wakacji a potem traci mną zainteresowanie, na rok
No Grunia nie wróciła :( i pewnie nie wróci, bo to już prawie 2 tygodnie. Mam cichą nadzieję, że ktoś przyjezdny se zabrał bo najbardziej milusińska ze stada….Maluchy dają radę same, żrą jak dzikie i nie wyglądają na smutne…W ogóle jakoś stado się rozlazło- Rysiek zagląda raz dziennie, Viki i Pulpet na zmianę- jak jest jedna to nie ma drugiej, cholera wie o co kaman. Dobrze że wysterylizowałam, to przynajmniej nowych dzieci nie przyniosą.
No ja sama bym wzięła te maluchy, ale moja Luśka ma za dużo chorób, żeby ją dodatkowo stresować. Jak przez okno widzi koty to dostaje furii, a jak ma stresa to potrafi się przez 2 dni chować i nie jeść. No nic to, będę młode karmić i głaskać a jak podrosną wysterylizuję i już. Tylko mi szkoda, bo powinny mieć swojego człowieka i kanapę.
Kanionek- a Panter wrócił?
Dziś znowu ukrop, deszczu też dawno nie było.
I jeszcze żeby mi humor zje… do końca, w poniedziałek zdechł mi rozrusznik w samochodzie :( No ja rozumiem, że gość ma prawie 30 lat ale mógłby nie robić mi takich numerów. Dobrze że zaprzyjaźnieni mechanicy przyjechali i zabrali na warsztat, to może za jakiś czas znowu będę zmotoryzowana. Ale w tym tygodniu jedyny mój sposób na relaks czyli basen odpada i jestem zła.
No i jeszcze nie umiem dobrać materaca i kręgosłup mnie napieprza. Jeden kuźwa za miękki, futon za twardy, no nie mam pojęcia jaki mam mieć. Wstaję i czuję się jakby mnie tir przejechał, cofnął i przejechał jeszcze raz :(
Ale se ponarzekałam ;)
Se narzekaj, masz na co. Miałam taki ciąg kilkumiesięczny parę lat temu, że rano nie mogłam wstać z łóżka, tak miałam plecy sparaliżowane. Musiałam powoli “aktywować system”, podpierając się najpierw na łokciu, zaciskając zęby z bólu, potem na dłoni, żeby przyjąć pozycję siedzącą, potem znów zaciskanie zębów, żeby wstać… Najgorzej, gdy pęcherz nie chce czekać, aż reszta podzespołów się ogarnie :D Ten ból i “paraliż” mijał po około 30 minutach, ale występował absolutnie każdego dnia rano. Też już czytałam w necie o materacach, ale i tak by mnie nie było stać na “ortopedyczny”, więc oczywiście czekałam, aż samo przejdzie, i fuksem przeszło, czego i Tobie życzę.
Panter nie wrócił :( I myśl o tym, że ktoś go sobie wziął, nie daje mi spokoju, bo Panter nigdy się nie nauczył załatwiać do kuwety (pomimo prób z różnymi kuwetami, różnymi ustawieniami, różnymi żwirkami i innymi cudami), więc jeśli ktoś go wziął, to zaraz może go wystawić za drzwi :-/
Ale czekamy, i Ty i ja, bo przecież cuda się zdarzają, prawda?
Tego się trzymajmy, cuda się zdarzają…I czekajmy…
Z tymi materacami to jest tak że np u siostry jest jakiś w miarę normalny (chociaż ponad 10letni) i tam wstaję jak młody buk. Nawet w sanatorium jak byłam (zawsze w tym samym pokoju) to też jest ok. A w domu Mama dała nam w prezencie kasę na 10 rocznicę ślubu ( no dawno to było) kupiliśmy materac drogi w ch. i dupa blada, wszystkie gnaty połamane :( No nic to, kiedyś będzie lepiej.
Dalej ukrop, 32 stopnie, strach wychodzić na zewnątrz
Buziaków sto tysięcy. Idę ma @ zamawiać ser :)
Kanionku ile ty masz pięknych arbuzów i melonów i marudzisz ze Ci nic nie rośnie??? Będziesz miała czym się obrzerać !
Pomidorki koktajlowe masz mega czarne a one są dojrzałe gdy części które były zielone robią się czerwone. Bo normalnie to są czarne ale zazwyczaj cześć bardziej w cieniu maja zieloną a u ciebie piękna czerń wszędzie to już nie wiem jak poznasz ze dojrzeją ….
Malachitowa piękna przynajmniej udało ci się spróbować . Sałata rzymska na bogato , zbieraj nasionka bo już niedługo zakwitnie. Ja nazbierałam zimujacej nasion duuuuzo , inne zostawiłam tez żeby zakwitły w dzisiejszych czasach dobrze mieć swoje bo wiadomo może braknie jak cukru ….
U mnie mam wrażenie odwrotnie niż u ciebie czosnek w tym roku lepszy niż w poprzednim a sadzonki sałaty zeżarły mi malutkie mini mini gąsieniczki siałam nowe ale tamte byłyby zaraz do sadzenia a tak to nie wiem kiedy zdążą. Ogorki w tym roku to nędza niby coś tam kisze ale wyglądają krzaki jak siedem nieszczęść, późne krzaki Ok ale nie wiadomo jak długo.
I tak w koło jedno słabo drugie lepiej a cukinii zawsze po uszy 😆
Na pewno mamy inaczej, Ty i ja, bo u Was była (jest?) susza i gorąco, a u nas wiecznie październikiem zaciąga. No i nie wiem, czy ja zjem te melony – dzisiaj właśnie Zatta na samym końcu tunelu dostał mączniaka prawdziwego (to jest ciężko pomylić z czymś innym). Prawdziwy siedzi na żywokoście już od lipca (!), gdy zwykle pojawiał się we wrześniu, i nigdy nie miałam go na roślinach uprawnych, zawsze ograniczał się do chwastów rosnących w cieniu jabłoni, czy gdzieś pod płotem. To mój pierwszy rok z szarą i mączniakiem, że już nie wspomnę, że to w tunelu, podczas gdy “szklarniowce” jeśli coś łapały, to dopiero pod koniec sezonu :-/
Czosnek to ja nawet do tej pory nie wiedziałam, że może na coś chorować, a w tym roku już w maju żółkły mu liście, tak mniej więcej w środku długości, po czym liść się w tym miejscu załamywał i dogorywał. Ech, szkoda gadać. Tylko teraz mam stresa, bo nie wiem, czy to taki rok, czy od teraz już zawsze te wszelkie dziadostwa będą u mnie mieszkać. Ziemniaki wyrywałam jeszcze zanim do kolan urosły, bo stonka przylatywała niezmordowanie, a na kilku przegapionych samosiejkach już jest zaraza ziemniaczana. Arbuzy? JESZCZE nic im nie jest… Ale tego w hamaczku dzisiaj podkopał szczur jakiś (może to karczownik, bo korytarz dużej średnicy i lekko jajowaty w przekroju. Złoto Wolicy podkopane przez tę mendę ledwo ciągnie i już nawet nie wiem, czy jest sens podlewać, bo cała ta woda spłynie podziemnymi kanałami przecież.
Tak, z czarnymi od Ciebie mam problem :D Macam, czy robią się miękkie :D
Padało na weekendzie trochę ale my zawsze między chmurami jesteśmy jakaś magia , patrzę na mapę jak chmurki się przemieszczają …. Chmura nad prawie cała Polską a nad nami dziura i zawsze to samo . Jakoś się rozdzielą i boczkiem boczkiem . Tego deszczu to by musiało ze dwa tyg padać żeby susza przestała być . Prognozy na dwa tygodnie mówią zero deszczu i tyle ….. próbuje oszczędzać wodę ale trzeba węża wyciągnąć i napełnić beczki . Deszczówka się szybko kończy bo skąd niby ma być jak pada rzadko . Przynajmniej jakaś logika jest ze warunki przeciwne dają przeciwne efekty 😆
To ja napiszę, że Ikar też miał skrzydła, jako ten homoerektus, i co z tego wyszło?
A z drugiej strony, wszyscy będziemy kiedyś aniołami, więc skrzydła mamy jak w banku ( chociaż z tym bankiem to nie wiadomo, patrz Chiny ). Niech więc się ptaszek wypcha i nie przeszkadza Ci w pełzaniu po szklarni ( poliwęglarni ). Moje melony są na razie wielkości orzecha włoskiego. Także ten. Natomiast szczypior od cebuli pochłaniany jest przez te o niewymawialnym imieniu bez skorup. Jak również liście kapusty, chrzanu, sałat, pietruszki ( 3 x siałam ), rzepy, i w ogóle – pokrzywy i osty też wciągają. Oraz siebie nawzajem.
Każdy ogrodnik żyje w cieniu jakichś plag egipskich…
U nas siano już pod dachem. Uffff. Dobrze poszło. Jeszcze tylko niechby słoma była fajna i niech by się ciągnik naprawił co to zepsuty już ponad miesiąc stoi.
“wszyscy będziemy kiedyś aniołami, więc skrzydła mamy jak w banku” – Ale masz na myśli anioły z książeczek do katechezy dla dzieci, czy te rysowane wg oryginalnych opisów biblijnych? Bo jeśli te drugie, to ja chyba wolę się zawziąć i nie umierać :D
https://faktopedia.pl/541486
A jeden z moich melonów zwariował – najpierw długo, długo nic, a teraz pozawiązywał coś około 10 sztuk. A propos orzechów zaś, to zapomniałam napisać, że w tym roku Małyżonek chyba się w końcu doczeka, bo jego orzech nie zrzucił zawiązków i zielone kule rosną :)
Niechaj więc słoma będzie fajna, a ciągnik się sam naprawi! Rzekłam.
Z doświadczeń działkowiczki od działek miejskich, co to od dawna już głównie rekreacyjne – kiedyś jeżeli w okolicy nikt czegoś nie sądził w pierwszym sezonie uprawy można było ryzykować brak ochrony. Nam udała się nawet brukselka mimo kilku bielinków. A od następnego roku wszelkie możliwe świństwo atakujące nowy gatunek gwaranowało zero plonów. Z działek utrzymywały się nieraz 2 rodziny. Siatkę fasolki szparagowej możona było uzbierać z 6 krzaków. Na działkach mieszkały dzikie koty, bażanty, króliki, ślimaki, szlaki opierające czereśnie, inne drobne ptactwo. Od przetworów uginają się półki w piwnicy i jeszcze rozdawało się na lewo i prawo. Dziś na działkach nie ma ptaków, królików, prawie nikt nic nie uprawia, a jak próbuje – wszystko znika w tajemniczych okolicznościach.To uodpornione robactwo i inne choroby są już chyba wszędzie. Skoro nawet wiśnie są teraz robaczywe, to co tu mówić. Tak jak z bakteriami i antybiotykami. A druga sprawa to gmeranie przy genach. Już nie raz okazywało się, że zmiana genotypu pozbawia rośliny odporności. Po różnych historiach i tak najbardziej odporne i bezrobaczwe okazują się drzewa owocowe po naszych działkach.
“Już nie raz okazywało się, że zmiana genotypu pozbawia rośliny odporności”- Ale też czasem udaje się naukowcom stworzyć odmianę tolerancyjną bądź całkiem odporną na niektóre choroby. W ub. roku miałam ogórka gruntowego Octopus, który miał być odporny na coś tam i tolerancyjny wobec czegoś tam, i faktycznie – melony w gruncie zdechły od bakteryjnej kanciastej plamistości, a Octopus, cały w plamach, posiniaczony, kulawy i ślepy na jedno oko, plonował uparcie aż do pierwszego przymrozku. Ogórków miałam więcej, niż głupich myśli w głowie ;)
I w ogóle – życie na Ziemi jest walką. Matka Natura, idealizowana czasem do bólu kości, to podła sucz. Jeden zżera drugiego, łańcuch pokarmowy i te sprawy, kto słabszy temu kij w oko, a matka siedzi, się przygląda, wciąga popcorn i śmieje się do rozpuku. Jak jedna z kóz drugiej rogiem cycek rozedrze, to my koło tego chodzimy, dezynfekujemy, pilnujemy itd., ale jak się jeleniom w lesie podczas walki o dupę rogi splączą do stanu nierozplątywalności, to oba samce zdychają z głodu i pragnienia – samotne, ogłupiałe, bez sensu i na marne. Cudownie!
Życie ssie.
Taki jakiś mam dzisiaj nastrój świąteczny.
Bo codziennie do świątyni latasz😁
Bo – masz rację :D Odkąd stanęła na mej ziemi Świątynia Pomidora zrobiłam się bardzo religijna 🙃
Anko,
dziękuję.
Bardzo lubię spacery po Twoim ogrodzie. Wiele się zmieniło przez te lata. Wciąż jednak jest pięknie i obficie.
Sił, zdrowia i (s)pokoju!!!!
Dziękuję, Moniko, akurat wczoraj migrena mnie w głowę kopnęła, ale musiałam się przeczołgać przez ten dzień (z pomocą paracetamolu), bo dzisiaj miałam wysyłkę serów.
Wszystko się zmienia i nic się nie zmienia. Nie było nas – był las… I tak dalej. Może nawet kiedyś nerwica mi odpuści? Może i ja sobie odpuszczę… Może w przyszłym roku w ogrodzie będzie tylko aksamitka? Może przestanę się bać. Wróciłam właśnie z ogrodu, gdzie nowe wykopki pod ziemią, nowe ogniska mączniaka prawdziwego, i – nareszcie! – przędziorki w Świątyni Pomidora. Porze drogi, ile człowiek musi tego dziadostwa wykarmić.
Chyba się jeszcze za kosę złapię, bo zarastamy i niedługo nie będzie nas, będzie las.
(Żółte do spółki z Niaczkami rozerwało na strzępy już wszystkie plandeki, jakimi przykrywaliśmy otwarte baloty siana i słomy. Małżonek mówi, że pozostało nam już tylko kupić arkusz blachy ocynkowanej – tego nie zeżrą).
Oj tam, przecież nie jest tak strasznie. Orzech zaczął owocować!
Buziaki.
Monika – no fakt, raz do roku w Skiroławkach to i orzech zaowocuje ;) Małyżonek dziś nie wytrzymał i zerwał kilka, oczywiście za wcześnie, ale przynajmniej się okazało, że łupinka nie przerasta jądra w sposób uniemożliwiający jego wydłubanie. Za czasów działki na RODOS mieliśmy orzech włoski, który dawał owoców jak szalony, ale pozyskaać orzech ze skorupki można było tylko jednym sposobem – roztrzaskując całość młotkiem na miazgę i wydziobując jadalne okruszki.
Mamy też rok śliwki, o czym już chyba wspominałam, i to będzie bodaj trzeci raz, jak zjem renklody własnego chowu ;) To znaczy zjem, o ile mnie szerszenie nie ubiegną, no i tylko te, których dosięgnę. Za to borówek pięć na krzyż, a sześć z tych pięciu ukradł kos.
No tak, u Ciebie zimno i pleśń, u mnie nieziemskie upały i usychające drzewka- znaczy się, gdzieś pomiędzy Nakłem, Żninem a Szubinem powinno być optymalnie. Jest ktoś z tamtych okolic ? Swoją drogą, fajnie tak zajrzeć w głąb mapy i zadumać się, jak to byłoby mieszkać w Oćwiece, Chomiąży Szlacheckiej czy wiosce Kołdrąb. Uwielbiam takie nazwy :)
MP – u nas w końcu lato! Nie żeby jakieś upały, ale przyzwoite 20 stopni siedzi. Arbuzy rosną, kozy marudzą (“Koninek, weź zgaś to słońce natychmiast! Albo chociaż firanką przysłoń”), koty się smażą (koty muszą pochodzić z piekła), psy siedzą w krzakach i muchy łapią… Wakacje. Może nie dla nas, ale i tak jest fajnie. TYlko gdy dzisiaj w samo południe żurawie zaczęły się gromadzić na niebie i łączyć w większe grupy, pokrzykując znajomo, to aż mi październikowy dreszcz przebiegł po plecach. Bo to już niedługo. Znowu mokrość, zimność i pleśń.
Mnie też fascynują te dziwaczne nazwy małych miejscowości :)
Phi, 20 to ja mam teraz , o 23:36. Nie powiem, żeby mnie to jakoś specjalnie cieszyło, tak mi się marzy szum deszczu za oknem. Plusem tej suszy jest absolutny brak komarów, nie pamiętam takiego lata, żeby nie było tych małych drani wcale.
Niektóre oryginalne nazwy miejscowości zapamiętuję na długo, np. Siemieniakowszczyzna (nazwa prawie tak długa, jak wioska), Szczuczarz (od razu widzę te foldery z hasłem “Herzlich Willkommen in Szczuczarz”), ale bawi mnie też fantazja i oszczędność drogowców, skracających na tablicach wjazdowo/wyjazdowych nazwy do tajemniczych “Kol. Hanki” (domyślam się, że Kolonia, ale zawsze najpierw myślę o koleżankach Hanki), czy “Kazimierz D.”- jak z notki policyjnej.
Żurawi żal…
“Phi, 20 to ja mam teraz , o 23:36” – Aaa… To ja miałam 13, a nad ranem 9 :D
Też pamiętam JEDEN taki rok bez komarów, ale było pięknie! Wody w kranie też nie było, i to już mniej pięknie :D
Wczoraj zaś coś mnie w kostkę użarło, dzisiaj cała spuchła i boli podczas chodzenia. Najlepsze, że prawie cały dzień w kaloszach spędziłam, przy robocie, więc nie mam pojęcia co mi tam wlazło, ale musiało być wkurwione.
“Kol. Hanki” – No ja bym też od razu o koleżankach pomyślała. A ten Kazimierz to pewnie Duży, nie mylić z Wielkim. Są takie miejscowości występujące niejako parami – Kurewizna Mała, a za dwa kilometry Kurewizna Wielka. Albo Piekło Dolne i Piekło Górne (ale po czym tak piekło, to nie wiadomo).
Ten Kazimierz to akurat Dolny był, choć duży też, trzeba było się nadreptać po nim .
13 i 9 to 22, wygrałaś :)
Zauważyłam, że teraz tuż przy ziemi pałętają się u mnie w ogródku trzmiele i inne pasiaste, może jakiś taki Cię użarł ? W zeszłym roku ku swojemu zdumieniu boleśnie przekonałam się, że trzmiele też żądlą- ratowałam jednego osobnika przed utonięciem, ale on nie zrozumiał moich intencji i w panice dziabnął mnie w palec. Słusznie mówi przysłowie, że każdy dobry uczynek zostanie ukarany…
:D
Bo to się patyczkiem ratuje, nie palcem! Ja się z nimi zawsze patyczkuję :)
Ale to nie mógł być trzmiel – takiego zamieszania w kaloszu bym nie przegapiła. Podejrzewam, że jusznica albo wielka mrówka – siedziała tam uwięziona i dziabała raz po raz, za karę. Dzisiaj już kostka nie boli, opuchlizna prawie zeszła, tylko wielki czerwony guz pozostał i trochę swędzi, ale na tle pierdyliarda bąbli po komarach, jakie mam na całym człowieku, to prawie tego nie czuję.
echhh
No i sie dowiedzialam co mi zezarlo winogrona…
A wolalabym nie wiedziec chyba…
oposik sie przyplatal…..
Zawsze się coś przyplącze… Jak nie opos, to przymrozek :D
Ja sobie dzisiaj upatrzyłam jedną dojrzałą śliweczkę, wbiłam zęby, odruchowo spojrzałam na resztę śliweczki i natychmiast wyplułam zawartość jamy ustnej – zbyt duży udział procentowy robaka w miąższu. Zło jest wszędzie :D
i tak ooo,
opos wyexmitowany!!! :D
Zanabylam klatke zywolapke i puszka sardynek i….oby nigdy wiecej!
Szczesciara! Moja kuna nie dala sie zlapac ani na korpus kurczaka (moze dlatego, ze sklepowy, a wczesniej posmakowala moich wolnowybiegowych :D), ani na ryby, ani kocia karme, ani magiczne zaklecia.
Ja tak wpadlam tylko informacyjnie, powiedziec ze mnie nie ma, bo moj stary klaptop znowu wyzional ducha (Malyzonek cos tam wydumal, czesci ida, zobaczymy).
no i tak o z tymi oposami…
Mlodego zlapalam a teraz widzialam w ogrodkou takiego wielkiego jak dom,
zjadl co tam w klatce bylo,klatke zamknal tylko cholerka zapomnial zostac w srodku….
Tak ze …no to jeszcze nie koniec.
Taaa… Zacznij się do nich przyzwyczajać. Już możesz planować, co rodzince oposów na święta kupić :D Ja się śmieję, ale przez łzy – u mnie szaleją karczowniki (winogrono od Mitenki tak skutecznie podgryzły, że umarło na śmierć w środku sezonu), i jeszcze krecik się przypętał (małe kopce, ale mnóstwo). Jak nie urok, to krwista biegunka.
Czy udało Ci się spróbować choć jednego gronka z tych sadzonek?
Niech piorun strzeli karczowniki i wszelkie inne szkodniki! :((
A takie ładne stworzonko z tego karczownika… psiakostka!
Niestety nie :( W poprzednich latach w ogóle nie owocowało, łudziłam się, że w tym sezonie w końcu się doczekam, a to winogrono doczekało się końca.
Mao brakowao, a Kanionek też by się doczekał końca. Trzy dni temu wieczorem dziabnął mnie szerszeń. Na szczęście tylko w przedramię, a nie np. w durny łeb. Najpierw tylko trochę piekło i dookoła wkłucia lekki obrzęk. Rano dnia następnego zaczęło się na dobre: rumień na pół ręki, opuchlizna, ból aż do kości. Myślałam, że jajko zniosę, a się okazało, że na trzeci dzień może być jeszcze gorzej :D Reka spuchnięta do granic wytrzymałości skóry, od nadgarstka po łokieć, palący ból, rozpieranie, ręka ważyła pół tony. Już się prawie skusiłam na wycieczkę do lekarza, ale w internetach piszą, że po 48 godzinach powinno być lepiej, no i dzisiaj rano już wiedziałam, że będzie lepiej. Jeszcze troche boli, jeszcze trochę spuchnięte, ale już tylko bliżej miejsca wkłucia (skóra twarda jak piłka do nogi), zniknął ten ból w kości i teraz pewnie będzie głownie swędzieć. Tak ogólnie serdecznie nie polecam :)
Piędrolę, po zmroku już z domu nie wychodzę, bo te dziwki lecą do światła (zawsze jesienią walą w szyby okien), a tu bez latarki to człowiek własnego nosa nie widzi. Mam takie PTSD, że jak dzisiaj w ogrodzie usłyszałam trzmiela, to nogi mi się w kolanach w drugą stronę wygięły, tak szybko chciały spierdalać, choćby tyłem.
A z klaptopa to już dupa będzie, nie komputer. To znaczy Małyzonek teraz kombinuje, żeby z dwóch trupów zrobić jednego sprawnego frankensztajna; ważne, że dysk twardy żyje, bo tam mam wpisy, zdjęcia, wszystkie ważne dokumenty.
Aha, zebrałam już 104 kg arbuzów :D
To przez całą zimę będziesz jadła arbuzy, gdybym bliżej mieszkała, wpadłabym na zakupy :D
Nigdy mnie nie użądlił szerszeń, aż mi się słabo zrobiło po Twoim opisie… tulam biedaku :* Na swędzące bąble po ukąszeniach owadów zakupiłam w tym roku Fenistil w żelu i powiem Ci, że daje radę. Oczywiście na ból i taką opuchliznę to jak strzelanie z pestek wiśni w słonia, ale swędzenie może złagodzić.
Co pewien czas czytam sobie dla odstresowania Twoje notki i oglądam zdjęcia, i właśnie sobie uświadomiłam, że nie widziałam jeszcze ostatnich filmików (no wstyd mitenki!). Ale może to i dobrze, będzie co oglądać w długie jesienne wieczory, gdy będziesz zwlekać z pisaniem Kanionku. Bo wersji, że nie będziesz miała NA CZYM pisać, nie biorę pod uwagę.
Czymię kciuki za MałegoŻonka i proces tworzenia nowego klaptopa!
104 kg arbuzów!!! Będziesz nawodniona do końca życia. Są w necie przepisy na wino arbuzowe. Jakieś 20 lat temu próbowałam, tylko moje Słońce stwierdziło, że puścimy przez sokowirówkę, żeby zrobić na soku. Tego nie polecam. Wyszło coś w rodzaju wody, w której była brudna ściera. W sumie spróbowałabym zrobić ze słoiczek marynowanego. ;-).
Szerszenia współczuję, z nim na szczęście nie miałam najbliższego kontaktu, ale po osach i pszczołach też mam taką dziwną, opóźnioną reakcję. Wiem trochę jak u Was z NFZ, ale może trzeba się było udać. Jakby odpukać ponownie się tak zdarzyło, nie czekaj, reakcja może być silniejsza.
Napisz proszę co u kóz i zwierzyńca. Wiem, że w okresie zbiorów ogród aż błaga, żeby go pokazać, ale tak mi troszku brakuje zdjęć i opisów, dialogów itp. Oczywiście jak uda się z lapatopem.
Kanionku, powracając z urlopu zdałam sobie sprawę, że chyba imieninowałaś. Wszystkiego, acz tylko w tych pozytywnych zakresach. Braku wszelakich dolegliwości, kolejki na sery, sił do wpisów (wiem, to paskudnie pode mnie), szczęścia, relaksu i …. braku oposów ;-). I działających komputerów.
Dzięki, wy/raz :) Kompa nadal nie mam, o siłach nie wspomnę… Ale od jutra ma być chłodniej, może odżyję (no tylko, że musimy owies w worki pakować). Pomidory skorzystały z sierpniowych upałów, dostrzegając w nich drugą szansę na życie, papryki dojrzewają wcześnie jak nigdy, a tych poziomek, co ich nasiona od Ciebie dostałam, jest tyle, że nawet kos wymiękł i codziennie mam się czym obżerać. Piekne, duże owoce. Nigdy bym nie pomyślała, że w pierwszym roku po wysianiu będą tak owocowały!
Zazdraszczam tych poziomek, moja “plantacja” poziomkowo-truskawkowa niestety podupadła. Truskawka wciąż ma piękne zielone liście, ale przestała kwitnąć. Poziomka pożółkła. Może jest mniej odporna na afrykańskie upały?
Jeszcze nie straciłam nadziei, podlewam, może jeszcze skubnę jakiegoś owocka.
Plantacje doniczkowe zawsze trochę inaczej żyją, niż te wolnowybiegowe ;) A czy do wody, którą je podlewasz, dodajesz jakikolwiek nawóz? Wysłałabym Ci koziego gówna, ale boję się, że dostaniesz nakaz eksmisji :D Kup może jakiś eko nawóz konkretnie pod owoce, a nawet nie musi być “eko”, byle miał trochę azotu, fosforu, wapnia i potasu. Bez składników odżywczych roślina dochodzi do wniosku, że nie będzie miała jak dzieci wykarmić, to i nawet nie kwitnie.
Mam foxill na ukąśzenia, na bąble po komarach działa, ale tego szerszeniowego pola bitwy nie dało rady ogarnąć ;)
Ano nie dodaję Kanionku, uznałam że wystarczy im świeża i bogata w składniki odżywcze ziemia. Jeśli pamiętasz historię z selerami, to i tak jest poprawa moich umiejętności ogrodniczych :D Poza tym chciałam, żeby były właśnie eko.
Apropos szerszeni, jeśli wiesz gdzie mają gniazdo, to może taki sposób na zmniejszenie populacji?
http://klarkamrozek.blogspot.com/2022/08/sposob-na-szerszenie.html
Wy/raz, która to taka wspaniała poziomka, czy to odmiana wielkoowocowa? Kupię nasiona i w przyszłym roku wysieję do skrzynek
Jak nie dostałam sklerozy to Rugia, Kanionek powinien mieć opakowanie ;-). Nie bardzo podlewałam, miejsce po trawniku bez szczególnego nawożenia, raczej słoneczne i też miałam oblepione krzaczki. Wysiana w styczniu i podlewana raczej mniej niż więcej bez moczenia nasion i zakrywania pojemnika.
Jak swoim dałaś dobrą ziemię, to przyczyna żółknięcia może leży gdzie indziej.
Ziemia mogła być dobra, ale to nie jest źródło odnawialne – wystarczy brak jednego składnika i często reszta układanki się sypie. W przyszłym roku możesz (to do Mitenki) sobie zrobić gnojówkę z pokrzyw, tylko wtedy na serio licz się z eksmisją, bo wali okrutnie :D Albo kup słynny “nawóz dżdżownicy kalifornijskiej”, to też będzie eko ;)
Ja mam nawozów naturalnych w bród, więc kupować nie muszę, ale uważam, że tzw. sztuczne nawozy to nie taki diabeł, jak go malują, bo z punktu widzenia chemicznego azot to azot, a potas to potas, cudów nie ma. Diabeł to raczej tkwi w szczegóółach, jak pierwiastki śladowe, których w zwykłej “azofosce” nie ma, ale tu już wchodzimy w detale. Według mnie o wiele gorszym diabłem są fungicydy i pestycydy. Nawozy to pikuś i w pewnym sensie są naturalne, bo przecież te wwszyskie pierwiastki występują w ziemi.
I tak, to jest zwykła poziomka, choć niektóre owoce są – jak na poziomkę spore. Opakowanie pewnie znajdę. Nawet z nasionkami chyba, bo raczej wszystkich nie wysiałam. Siałam chyba w kwietniu/maju? I dlatego myślałam, że nie zdążą zaowocować. Pardą że paplą, ale czas mnie goni.
Mitenki – przeczytałam część tego wpisu o szerszeniach, który podlinkowałaś, i wiem o czym ta dziewczyna pisze. Nic dziwnego, że wpis pojawił się pod koniec sierpnia, bo własnie wtedy szerszenie zaczynają walić do oświetlonych okien, a to dlatego, że już nie mają co robić w gniazdach i latają jak te wolne elektrony, a śpią na drzewach i w krzakach. Dlatego nawet nie ma sensu się zastanawiać, gdzie jest gniazdo. Wszystkich nie wyłapiesz, miałam porozwieszane pułapki z róznymi wabikami, ale uwierz – jak ma Cię dziabnąć, to Cię dziabnie akurat ten jeden, który się ostał sam na kilometrze kwadratowym :D Ja to w ogóle mam “szczęście” do takich przypadków, więc mnie nie dziwi, że oberwałam. Fakt, że jak tu mieszkamy już 11 czy 12 lat, to pierwszy raz.
Oraz takie OSTRZEŻENIE, gdyby komus kiedyś wpadł do głowy pomysł próby lokalizacji i utylizacji gniazda szerszeni. NIE, NIE, I JESZCZE RAZ NIE. Jesli wiesz, gdzie jest gniazdo, a straż pożarna lub wyspecjalizowana firma nie chce pomóc, to TRZYMAJ SIĘ OD GNIAZDA Z DALEKA. Z bardzo, kurwa, daleka. Nie wolno nie doceniać szerszeni. W obronie gniazda zaatakują dziesiątki i każdy użądli kilka razy, trup na miejscu. Jesli szybko uciekniesz, to może nie. Nie raz, na grzybach w lesie będąc, zostałam “ostrzeżona” przez szerszeniową straż. Jeśli schylasz się po podgrzybka i słyszysz jednego szerszenia, który sobie leciał i przeleciał, to luz. Ale jeśli on zaczyna wokół ciebie krążyć, pojawia się drugi i słychać, jak nadlatuje tzreci, to spiędralaj ino szybko. W kierunku przeciwnym do tego, z którego przyleciały szerszenie. Don’t fuck with them.
Idę spać, bo już na oczy nie widzę.
ŚWIĘTY JAKUBIE PATRONIE PIELGRZYMÓW!
Kanionek! Jak noga? Gdzie ta menda cię ugryzła?
Pamiętam jak mojego ojca upierdolił szerszeń w udo. Najpierw miał tylko czerwoną gulę wielkości gęsiego jaja. A później zrobił się w tym krater – dziura taka, że ołówek by się zmieścił do połowy – i kilka tygodni lała się ropa.
Faktycznie one teraz latają takie rozkojarzone, bez pomysłu na siebie, gdzieś muszą mendy mieć gniazdo w okolicy, bo codziennie widzę ze dwa – trzy. Najbardziej się martwię o Szczypawkę oczywiście, ale jakby mnie użarł, to po prostu bym się położyła i umarła. Potwory to są, potwory.
Noga żyje, bo on mnie w rękę dziabnął (napisałam, że nie poczułabym odpiłowanej nogi, bo tak mnie ręka napiędralała, to był chyba za duży skrót myślowy). Ty myślisz, że ja nie umierałam? Ból i ręka wielka jak walec to nic – nerwica mi podpowiadała, że na pewno dostanę wstrząsu anafilaktycznego. Opóźnionego, oczywiście, bo najpierw trzeba się pomęczyć. A do lekarza mam za daleko; pierwszego dnia po użądleniu musieliśmy jechać do gościa owies w worki pakować, drugiego bolało już tak, że właściwie było mi wszystko jedno, a trzeciego zaczęło się poprawiać, więc ostatecznie nigdzie nie pojechałam. Opuchlizna trzymała jeszcze parę dni, ale coraz mniejsza, ból wiercący dziurę w kości trwał dwie doby, potem zelżał. Lekko fioletowy ślad po rumieniu wokół miejsca wkłucia wciąż mam. Z tego co piszesz, to Twój tata jednak miał gorzej.
Jeśli chodzi o Szczypawkę, to ważne, żeby nie ganiała za tymi buczącymi skurwlami i nie próbowała ich łapać w pyszczek. Moje psy z jakiegoś powodu uważają, że kłapanie pyskiem wokół trzmiela czy osy to świetna zabawa :-/
Aha, no i lepiej się nie szwendać, jak Kanionek, po ciemku z latarką w zębach, żeby np. zdjąć pranie, bo jutro będzie padać. Zasadniczo najlepiej siedzieć w domu, chyba się ze mną zgodzisz :D
Kanionku, Najwszystkiego! Oczywiście z tego co sama Sobie życzysz. Buziaki.
Ooo, dzięki, Wy/raz :) Akurat w urodziny zaliczyłam jeden atak paniki (taki typowy, bez sensu i potrzeby), a od wczoraj yebie mnie w prawym boku, trzy nospy turbo max już zaliczyłam. No to czego mogę sobie życzyć? Żebym nie zgniła przed sześćdziesiątką! Bo inaczej większość naszych futer mógłby czekać niepewny los.
Z tego, co sobie sama życzysz i wszystkiego co potrzebne, a o czym niechcący mogłaś nie pomyśleć albo zapimnieć
Dziękuję, Dytek :) I oczywiście pokoju na świecie. Jak być może wiecie niektóre kraje wprowadzaja na zimę zakaz ogrzewania pomieszczeń powyżej 19 stopni. No to my zawsze byliśmy eko jak cholera, a w tym roku będziemy jeszcze lepsi – została nam resztka węgla z ubiegłej zimy i w tym sezonie grzewczym prawdopodobnie nie pogrzejemy sobie powyżej 16 stopni :D
Minister klimatu powiedziała: “17 stopni w domu? To zdrowe dla organizmu”, więc Ty Kanionku będziesz zdrowa, że ho, ho!
Szkoda że latem, gdy miałam w mieszkaniu 32 stopnie, nie dało się kilku stopni zmagazynować jakoś i Ci podarować na zimę.
Cząberkowy serek cudownie skrzypi w zębach!
No wlaśnie nie wiem, dlaczego niektóre wychodzą skrzypiące, a inne nie. To samo z wędzonymi – ja wolę takie skrzypiące albo wręcz twarde, a czasem wychodzą jakieś “miękiszony”, w smaku normalne, ale konsystencja bardziej kleista. Kozy wiedzą, ale nie powiedzą.
Po chrust masz niedaleko, zawszeć możesz jaką -nomen omen- kozę do pokoju czy kuchni wstawić i jakoś zimę przetrwacie… Aniu, jest szansa na cammeberty ?
Na chruście to można ognisko zrobić, a nie dom w zimie ogrzać ;)
No chyba, że kilka ton nazbieram.
Camemberty właśnie się robią! Co oznacza, że najwcześniej będą pod koniec października (może i dobrze, bo inne wtedy też już będą).
Dzięki, to czekam cierpliwie na sygnał :) Jakby co, to składam na nie rezerwację, z 5- 6 sztuk bym przygarnęła.
A doszły nasionka szpinaku , bo mam (uzasadnione ) wątpliwości, czy poczta jeszcze działa ? Nie mam jakoś weny, żeby zebrać swój szpinak, który po słabym początku rozrósł się teraz niemożebnie i żal byłoby to zaprzepaścić.
Jezusmaria, wszelkipanie! TAK! Poczta działa, wrzuciła list do skrzynki, wszystko przyszło! Poczta działa, kanionek nie działa (jak należy). Dziekuję i przepraszam. Przyjechała moja Mama, były drobne perypetie zdrowotne, ale już chyba wszystko będzie OK, deszcz padał trzy dni (już chciałam profilaktycznie budować arkę z tych starych desek od pani Żozefin), spałam dziś 5 godzi n z przerwami i nie sklejam akcji, ale tak, WIEM, że jestem już u Was zadłużona w kwestii nowego wpisu…
PS. Mój ubiegłoroczny szpinak przezimował, oparł się slimakom i na wiosnę wybujał w takie krzaki, że aż musiałam je podwiązywać do palików, po czym zdechł znienacka zanim miałam szansę zrobić pierwszy ser wymagający szpinaku :D
To fajnie, że dotarło. A do mnie list napisała POCZTA i nawet dała do tego zaadresowaną do siebie kopertę, żebym na pewno odesłała. Serio serio, to oświadczenie, w którym mam podać, czy dostałam jakieś pismo. Nie dostałam, a wiem, bo dostałam też obelgi telefonicznie sesemesem, że nie zapłaciłam firmowej faktury, której też nie dostałam, bo poczta nie dotarła… Stąd moje uzasadnione wątpliwości, Kanionku :)
Mój tegoroczny szpinak jest jednym wielkim wyrzutem sumienia, najpierw dogorywał w suszy, a jak potem wystartował, to powstał dziki gąszcz , a w zamrażarce jakoś miejsce nie chce się samo zrobić, no i tak to z moim ogrodnictwem. Ale pomidorki mam boskie, nadal skubię je i zajadam prosto z krzaków .
Na notkę cierpliwie czekamy :)
Kanionku, mam nadzieję że zdrowie w całej rodzinie porządku. Z tym snem chyba tak się zdarza, bo mam podobnie. Nie wiem czy niespokojność duszy, czy czasów. Cały czas się wkurzam ze doi się wszystkich, żeby dać potencjalnym wyborcom, ale najbardziej wkurza mnie bezsilność. Ostatnio zapoznałam się bliżej z z NFZ przez wujka, który z nami mieszka. Tragedia. Fromażyki bym przytuliła. Melisa rośnie. Polecam Jantara.
Jeszcze spokojnie możesz zamawiać :)
Do końca października produkcja będzie szła na pewno, listopad to już końcówka sezonu na sery świeże.
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było…
Wychodzi więc na to, że Kanionek to nie prosiaczek, tylko zwykła świnia…
(Właśnie robię cabra al romero, czyli Twój ulubiony z rozmarynem).
No weś, jaka świnia? Porządnym Kanionkiem jesteś!
Za to ja jestem Puchatek, i to do kwadratu (za dużo miodku się jadło).
Z rozmarynem 🥰 a kiedy będzie do przytulenia?
Życzę Kanionkowu takiej pięknej pogody jak u mnie dziś oraz głowy niebolenia.
Pogodę mieliśmy dziś lepszą niż w lipcu! Głowa jest w trakcie dłuższej serii, bo ciśnienie nie może się zdecydować, czy ma latać jak Ikar wysoko, czy brzuchem po dnie szorować.
Do przytulenia najwcześniej za 2 miesiące, niestety, a najlepiej za trzy.
Zastanawia mnie … czy te 200 arbuzów zostało już zjedzone..?
I czy Świątynia Pomidora zasłużyła w tym roku na swoją nazwę, czy jednak zaraza wygrała? :(
Mnie też.
A jak smakuje ser z rozmarynem? Siejesz coś na jesień i zimę?
No, ja też zaglądam. I tak tego prosiaczka…
Ser z rozmarynem jest bosssski!
Hm… Rozmarynowo smakuje :D
Nie, w tym roku żadnych upraw podśniegowych nie będzie. Na maila Ci odpisałam :)
Arbuzów było 67, a kilogramów 240; około 30 sztuk rozdałam, trochę wyczyściłyśmy magazyn z Mamą (niestety już wyjechała), teraz powoli dojadam ostatnie, bo część już ponad miesiąc leży. Aha, i jakieś 7 sztuk zjadły kozy i kaczki, bo były za mało albo za bardzo dojrzałe.
Świątynia mimo wszystko spisuje się doskonale, wciąż jest piękna (no dobra, glony muszę zmyć ze ścianek) i ją uwielbiam! Wiosną, gdy na zewnątrz było 5 stopni i wiatr, ale słonecznie, tośmy z Małymżonkiem siadywali w Świątyni na wiadrach, żeby się dogrzać w prawie trzydziestu stopniach :D
A jak tam moje wymarzone serki cammemberki ? Będą ?
Teoretycznie tak, bo już są prawie gotowe, ale muszę jednego otworzyć, żeby zobaczyć co z nich wyszło. Gdyby była lipa (a z pleśniowymi różnie bywa), to kilka dni temu zrobiłam kolejną partię 4 sztuk. Pamiętam o Tobie, dam znać na dniach :)
Oto już są! Fotkę wysłałam Ci w mailu. Konsystencja wyszła chyba idealna, prawdziwy gumowo-kremowy camembert.
A czy zwykli śmiertelnicy też mogliby popatrzeć? Dużo…. ;-)
No pewnie! Jestem coraz bliższa myśli o zrobieniu wpisu obrazkowego, bo zdjęć nagromadziłam pierdyliard przez te trzy miesiące, a z pisaniem mi jakoś krzywo ostatnio…
Za to dzięki tej pięknej pogodzie, która nas rozpieszcza jak nigdy, nadrobiłam prace porządkowe w domu i zagrodzie, nastrój dopisuje, wczoraj na czole usiadła mi mszyca, no prawie nie czuć, że idzie ZŁE.
Ale WIEM i w końcu się wezmę.
Serek camemberek jest absolutnie doskonały ! Idealna konsystencja, głęboki smak i odpowiedni aromat, czyli smrodek dojrzałego camemberta, uwielbiam ! Żadnego porównania z masówką z dużych serowarni. Dziękuję !
Ja również poproszę o fotostory z gospodarstwa .
Ooo, to JA dziękuję :)
Ale nie zawsze mi taki wychodzi, bo one mają swoje wapory, te kamemberki – a to o jeden stopień Celsjusza za dużo, a to ilość tlenu w powietrzu spadła o pół procenta, albo układ gwiazd niekorzystny… No ale jak już wyjdą, to masz rację, że te sklepowe mogą je co najwyżej po pleśni pogłaskać (do camemberta idą dwa rodzaje pleśni: Geotrichum candidum, taka lekko żółtawo-brązowa i Penicillium candidum, biała).
Kanionek, przesyłka dotarła (mam nadzieje, ze płatność do Ciebie tez) , sery, herbatka i sianko absolutnie przegenialne. Moje nastoletnie dziecko właśnie pozarlo bajgla z cheddarem i się zachwyciło! Ja już napoczęłam derby i chyba schowam go pod poduszka. A teraz zabieramy się za napar. Niech więc żyje nam Kanionek i cały Jego świat! I KurJerzy :) Jak zobaczyłam emaila w poczcie, to myślałam, ze to żart, ale nie, faktycznie firma spedycyjna KurJerzy istnieje!
I na dodatek mają logo z kogutem :D
Kogut, jak mniemam, ma na imię właśnie Jerzy.
Dziękuję, kochana, właśnie sprawdziłam i oczywiście doszło, i to z naziarkiem – dziękuję w kozim imieniu :-*
Herbatki lepiej nie reklamuj, bo już nie maaaa… Nawet dla mnie nie wystarczyło, chlip, i znowu zimą będę popijać zakwas z buraków rozcieńczony wodą. Wydawało mi się, że nasuszyłam TYLE tych chabazi, że będzie aż za dużo, a tu figa z zakalcem. Parę osób napisało z zapytaniem, i nie ma.
Derby wyszedł w tym roku obłędny! Przynajmniej ten krążek, który właśnie schodzi, nie wiem jak kolejne. Cotswold (ten z cebulką) tak samo. A ja czekam niecierpliwie na tegoroczną nowość, czyli Maasdamer – będzie skarpetkowy, oczywiście, wszystkie te sery z udziałem Propionic shermanii są – ekhem – wonne, ale pytanie jak bardzo. Oby nie był za słodki.
Kanionku, po prostu rządzisz i już!
No może i rządzę, tylko dlaczego znowu w królestwie bez wody? :( Właśnie padł hydrofor w piwnicy, to już chyba trzeci, nie pamiętam, nie liczę hydroforów i lat…
Uwielbiam Dni Bez Wody.
Produkcja wstrzymana, deszczówka do mycia się. Pół biedy, że akurat trochę popadało, a obiad mam jeszcze na dwa dni, to o tyle mniej garów do zmywania. Ech.
No i gdyby nie Pasztedzik, nasłuchujący duchów pod drzwiami od piwnicy, to kapnęlibyśmy się może dopiero jutro, a przez noc zalałoby całą piwnicę po kolana, więc są i jasne strony ;)
(Te “duchy” to był syczący hydrofor. Woda mu tryskała spod zardzewiałej czapki. Pasztedzik jest czujny jak partyzant w lesie i żadnych dziwnych dźwieków nie przegapi. Psy są naprawdę świetnie wyposażone, jeśli chodzi o słuch i węch. My to cieniasy pod tym względem).
Kanion, otworzyłam dzisiaj ser pomidorowy. To nie jest ser, to jest czyste złoto. Kłaniam się w pas, naprawdę ser jest mistrzowski! Szacun!
Wielkie dźwięki :-* Zwłaszcza, że to moja własna receptura :)