Spal żółte kalendarze (bo idzie nowy), czyli Świątynia Pomidora
20 lutego 2021
Jeżu kulawy w za ciasnych butach, jak mi dzisiaj dobrze! Pięć stopni na plusie i słońce świeci, aż nawet kurczaki wylazły na podwórko, a już się bałam, że oślepły przez te dwa miesiące siedzenia w kurniku. Powyżej wszystkich dziurek mam już tych śniegów i mrozów, i choć ziemia pod warstwą śniegu wciąż skostniała i twarda jak beton, to sam dźwięk wody kapiącej z zardzewiałej rynny podnosi mi morale.
I wiecie co? Będę miała szklarnię! Ewa z Łodzi tak zdecydowała, a decyzję swą natychmiast poparła przelewem prawnych środków płatniczych, i to jest oczywiście CZYSTE SZALEŃSTWO, ale ja się tak cieszę, że ledwo śpię po nocach, a dzisiaj już nie wytrzymałam i posiałam paprykę i pomidory:
Nowa szklarnia będzie się nazywać Świątynią Pomidora, no bo sami Państwo rozumieją, że jeśli TO nazywałam szklarnią:
To nówka sztuka błyszcząca i prosta konstrukcja z ocynkowanej stali i poliwęglanu nie może się nazywać inaczej, jak właśnie Świątynią. To znaczy mogłaby się nazywać Pałacem Pomidora, ale ja tam zamierzam medytować i wznosić dziękczynne modły, więc chyba jednak Świątynia.
23 lutego 2021
Za tę radość życia zostałam natychmiast przykładnie ukarana – trzydniową migreną. Nie wolno mi się martwić, nie wolno mi się smucić, i nie wolno mi się cieszyć. Emocje surowo wzbronione, pod groźbą dotkliwej kary. Proszę wyprać umysł z wszelkich przejawów czegokolwiek, i krokiem defiladowym podążać w kierunku nagrobka. SERIO MÓWIĘ. Napisałabym: “zastrzelcie mnie”, ale ile się można prosić? Ostał mi się jeno sznur i wiadro paracetamolu (gałęziom tu ufać nie można, bo są ponadgryzane przez kozy). Co nas nie zabije, to chociaż życie obrzydzi, ALE I TAK SIĘ CIESZĘ.
Papryki zaraz powschodzą, bo najpierw skiełkowałam nasiona na mokrym waciku, w pudełeczku postawionym na bojlerze. Przez wiele lat denerwowałam się, że papryka u mnie wschodzi tygodniami, a czasem wcale, aż w końcu wyczytałam, że optymalna temperatura kiełkowania to dla niej 25 stopni, i teraz proszę bardzo: na bojlerze jest ciepło i nasiona skiełkowały w trzy dni. Z arbuzami i melonem zrobię tak samo. Jak już skiełkują, to normalnie do ziemi wsadzam i na parapet, no bo skoro wypuściły korzonek, to już chyba nie mają innego wyjścia, jak tylko nieść dalej ten krzyż żywota swojego, prawda? Ja też niosę, choć nikt mnie na bojlerze nawet nie podgrzał, a o gorącej kąpieli to od lat mogę tylko pomarzyć, bo ciepłej wody wystarczy na jedną piątą wanny, a zanim się kolejna partia nagrzeje, to ta w wannie będzie już zimna.
A propos temperatur – rankiem dwunastego lutego udało mi się sfotografować taką zbieżność wskazań termometru: wynik na górze to temperatura w kuchni, a pod spodem zewnętrzna. Niby takie same, a jednak z drobną RÓŻNICĄ:
Fascynujące jak przepis na gotowane ziemniaki, wiem, ale nic lepszego już dla Was nie mam.
Ten paśnik musieliśmy rozebrać prawie do zera i wymienić połamane poprzeczki i porozrywaną siatkę (przez dziury w siatce koziołek Emilio wchodził sobie do środka i kicał radośnie srając w sianko), oczywiście w śniegu i na mrozie, bo koziołki nie mogły zaczekać z demolką do wiosny. No ale już naprawione i z głowy, a przed nami jeszcze tylko 1001 innych zadań.
Z doniesień fascynujących mam jeszcze taką wiadomość, że w tym roku, po raz pierwszy od lat, udało mi się nie przegapić Dnia Pączka, i nawet usmażyłam trochę takich wyrobów cukierniczych, z których jedynie bardzo skromna liczebnie reprezentacja nadawała się do pokazania na zdjęciach:
Tylko nie piszcie, że “jakie śliczne”, bo reszta tej tłustoczwartkowej ekipy to była smutna drużyna karłów ze spalonych wsi, spowita kłębami oleistego dymu, i zwyczajnie byłoby im przykro, a to przecież nie jest ich wina, że ja nigdy wcześniej pączków nie robiłam, i moja nauka pochłonęła mnóstwo ofiar (nauka jest z tego znana). Swoją drogą znów muszę przyklęknąć przed fenomenem kurczaka – kura naprawdę zeżre WSZYSTKO, i nie tylko nie umrze, ale jeszcze jajko z tego ukręci. Dlaczego człowiek nie może być jak kurczak, tylko byle jogurcik przeterminowany robi z niego odrzutowiec, że już nie wspomnę o mięsku, co to gdy tylko trochę zleżałe, to zaraz śmierć lub inne powikłania?
A po hrabstwie Norfolk w Anglii szaleją zdziczałe kurczaki (nie głoszę herezji, tu jest źródło: https://www.bbc.com/news/uk-england-norfolk-51300917), które nie mają tam zbyt wielu wrogów naturalnych, mnożą się jak głupie i robią co chcą. Populacja liczy sobie już ponad dwieście sztuk, w związku z czym władze miasta Diss wprowadziły zakaz dokarmiania tej gdaczącej bandy, pod groźbą kary w postaci mandaciku 80 funtów. Pff. Moim skromnym zdaniem – jeśli mieszkańcy Diss przestaną dokarmiać kurczaki, to w mieście po prostu wzrośnie przestępczość: włamania do śmietników, wybite w domach szyby, zuchwałe kradzieże kiełbasek prosto z grilla, a kto wie, może nawet pobicia i porwania dla okupu. Ja bym nie bagatelizowała bandy zdziczałych kurczaków, mnie już niejedna grillowana cebulka została uprowadzona prosto z talerza, ale Anglicy to zawsze tacy grzeczni i dyplomatyczni. Jak im z tego miasta zostaną już tylko obesrane zgliszcza, to pewnie otoczą teren wysokim płotem i nazwą to Rezerwatem Dzikiej Kury, czy coś.
A ponieważ niejaki Stirlitz twierdził, że rozmówca zawsze zapamiętuje tylko ostatnie zdanie z całej rozmowy, to na koniec KOMUNIKAT KALENDARZOWY. Otóż mili Państwo, w tym roku będzie wszystko tak samo, tylko zupełnie inaczej, czyli po pierwsze: Wyraz i Kapelusznik już prawie zmontowały projekt, i nie będzie wątku w tej sprawie na Forum, no bo sami wiecie, jak to drzewiej bywało, że Wyraz zakładała wątek, wrzucała propozycje zdjęć i cytatów, a potem czekała na Wasze zdanie jak ten Najman na Stanowskiego, a na końcu i tak trzy osoby na krzyż decydowały o tym, co w kalendarzu się znajdzie. No więc w tym roku, moim osobistym dekretem, kalendarz będzie przymusową niespodzianką (to znaczy nie ma przymusu zakupu kalendarza, rzecz jasna, ale wszyscy chętni będą jednakowo i sprawiedliwie skazani na jego niespodziewankową zawartość).
Nie zmienia się za to cena (50 zł już z wysyłką), ani sposób zamówienia. Żeby zamówić, należy wysłać e-mail na adres: info@kanionek.pl, w tytule maila wpisać: kalendarz-ilość-nick (przykład: kalendarz-1-mitenki), i – bardzo ważne – taki sam tytuł powinien nosić przelew (inaczej gupi Kanionek będzie miał problem z identyfikacją wpłat, i bób wie komu nawysyła kalendarzy). Konto to samo co zawsze: 79 1140 2004 0000 3102 3918 4984
W treści maila NAJSAMPIERW należy podać adres do wysyłki i numer telefonu (warunek konieczny; kto nie poda adresu, i Kanionek będzie musiał go sobie wygrzebywać z jakiejś starej bazy danych, ten za karę dostanie parę zarodową kurczaków z immunitetem dyplomatycznym, czyli będzie musiał je karmić i przepisać na nie mieszkanie, nieuzbrojoną działkę pod Zgierzem, rower z przerzutkami i wazon po cioci Kornelii. No zastanówcie się, bo jednak wazonu szkoda – i tak go potłuką).
Po podaniu danych teleadresowych dopuszczalne jest dodanie w tym samym mailu innych treści, np. o tym, co Wasza tchórzofretka jadła wczoraj na śniadanie, albo jakim sposobem udało Wam się wyprać obrus na lewej stronie, ale NAJPIERW ADRES! Bardzo ładnie się również uprasza, by mail szedł w parze z przelewem i odwrotnie, to znaczy nie albo mail, albo przelew, tylko ładnie razem niech idą w parze, jak ta podstawowa komórka koziego społeczeństwa, a potem już tylko wypatrują bociana z zawiniątkiem, czy coś. I na to wszystko mamy czas do 7 marca.
Dochód ze sprzedaży Koziego Kalendarza 2021/2022 zostanie, no co ja tu będę ukrywać, po prostu zjedzony.
Albo może jednak postawimy nową wiatkę na wózek do siana?
Pierwsza!
A ja znów na szarym końcu ;)
O Kanionku, Kapłanko Pomidora jak Ty mi dobrze robisz na humor!
Kapłanka Tomaty skąpana w passacie (passatcie?) :D
Na głowie z liści ma wianek
do nóg jej się łasi ogórek
z ząbków czosnku nosi korale
bum cyk cyk, kiełbasa i sznurek!
Dziękuję, Kanionku, jak zwykle urokliwie wplatasz kulturę rozmaitą w pięknych parafrazach! :-D Niezupełnie jestem fanem Kultu, ale tego mi dzisiaj było trzeba, tak bardzo mój padnięty i absurdalnie oszukujący się umysł usiłuje wywijać jakimś badylkiem i uśmiechać się do nieistniejącego motylka, że jeszcze tylko półtorej doby i koniec tego lutowego maratonu, jak się wyrobię do jutra wiecczorem, to można się byczyć do końca miesiąca. ;-)
Łącze się w bólu. Wczoraj jeszcze z obłędem w oczach patrzyłam, czy wszystkie pity oddane. I te 2 dni byczenia. Ech, idę po wianek…
Cześć. Czy Ci robi różnicę, że nas zamykają od soboty? Już mi chyba wszystko jedno, najważniejsze, że będzie nowy kalendarz (oczywiście po Świątyni Pomidora).
Kiedy najlepiej siać arbuzy i melony?
Pozdrawiam .
Mnie nie robi, bo mi nerwica zrobiła lockdown jeszcze zanim to się stało modne ;)
Bywa, że granice gospodarstwa przekraczam raz na miesiąc, jeśli nie liczyć sezonowego ganiania z paczkami do Żozefin.
Z arbuzami i melonami to bym powiedziała tak: jeśli masz okno od południa i dużo miejsca na parapecie, to wysiej w pierwszej połowie marca (najlepiej, żeby kiełkowały w temp. 25-28 stopni). Sęk w tym, że arbuz i melon trzeba siać po jednym do doniczki, i to od razu takiej sporawej, bo nie przepada za przesadzaniem, i gdy czas mu już do ogrodu, to trzeba ostrożnie wyjąć z doniczki roślinę z całą bryłą korzeniową, wetknąć w dołek i równomiernie obsypać, po czym podlać i przemawiać doń czule ;) Dlatego właśnie wspominam o miejscu na parapecie, bo “rozsada” kilku roślin zajmie trochę przestrzeni.
Ale i tak większe od terminu siewu znaczenie ma to, czy lato będzie długie i gorące, czy chłodne, deszczowe, a we wrześniu przymrozek. Jeśli pogoda bęðzie sprzyjać, to nawet mała sadzonka szybko się rozrośnie, a w zimnym czerwcu to i sadzonka jak palma nic nie wskóra – będzie stała w miejscu i zaraz coś ją dopadnie. Chyba że masz tunel.
Gratuluję świątynnego powodu do radości (mimo ceny – zaraz tam przykładnej kary – po prostu w życiu za wszystko się jakoś płaci, nieprawdaż) i kłaniam się w pas Ewie z Łodzi za wspaniały pomysł i szczodrość! Będzie jakiś ołtarzyk, kadzidełka i stolik kawowy? ;-) Zdjęcie temperatur niesamowite, lubię symetrię, a tutaj amplituda ambitnie szła na rekord. Wiosny w głowie i na zewnątrz! :-)
“Będzie jakiś ołtarzyk, kadzidełka i stolik kawowy?” – A żebyś wiedział :)
A skoro mówisz, że migrena była ceną za szczęście, to dzisiaj mi dowaliło podatek – obudziłam się z pięknym okazem vertigo ;) Dobrze, że wczoraj umyłam okna w koziarni, bo teraz to już bób jeden wie, kiedy znów będę mogła patrzeć w górę.
czytuję regularnie, choć nie ujawniam się i właśnie dzisiaj uznałem, że to niegodziwość. trwaj na tej Twojej wsi i rób, co robisz, bo robisz to zachwycająco. niech się darzy!
Bardzo mi miło, że Oko wyjrzało z szafy, dziękuję :)
O jeżu kolczasty 💕💕wpis nowy
Jak mi to dzień zrobiło 😁
Brawo dla Ewy❤ i cieszę się ze Świątyni Pomidora, bo jak żyć bez tych cudownych owoców natury.
Kurde Kanion jak Ty masz zimno w domu 😕 ja cieplolubne stworzenie, bym z łóżka nie wylazla.
U nas wczoraj w dzień 16 w nocy 10 na plusie, wiosna panie sierzancie 🌞
I wielka radość z niespodziankowego kalendarza
Buziaki od pokraki 😘
Nie no, to tylko przez kilka godzin tak zimno, a przez większość doby 20 stopni (choć zależy gdzie zmierzysz, bo przy podłodze to 12 :D). Małżonek ma swój Plan Grzewczy, gdzie godziny rozpalania, dorzucania i dawki opału są wyliczone co do minuty i co do grama niemalże. Bo my kupiliśmy nasz piec po przeżyciu tutaj pierwszej zimy, gdy szron na ścianach pojawiał się WEWNĄTRZ pomieszczeń, i kupiliśmy go pod metraż domu, a ostatecznie zajmujemy tylko jego połowę (druga połowa, jak wiecie, stanowi magazyn paszowy). No i naszą połowę ogrzewamy “normalnie”, a tę magazynową tylko trochę, i piec jest na taki system za duży. To jest skomplikowana historia, ale mówiąc w skrócie – nie można mu nawrzucać opału ile wlezie, bo będzie dymił na czarno, zawali siebie i komin sadzą, i to – oprócz względów ekologicznych i ekonomicznych – powodowałby dalsze komplikacje.
Prawdę mówiąc ja tej temperatury rano nawet nie czuję – najpierw i tak jestem półprzytomna i czekam, aż się kawa zrobi, i żadne bodźce się mnie nie imają – siedzę boso, gdy podłoga ma 10 stopni, i nic mnie nie rusza, byle ta kawa w końcu była. A później to już i tak trzeba się zebrać i ogarnąć, wypuścić psy na siku, pozanosić wodę zwierzakom itd., to się człowiek rozgrzeje, a gdy się wraca z minus piętnastu do plus szesnastu to i tak jest wrażenie, jakby się do piekarnika wchodziło. Za to gdy mnie boli głowa, to w domu może być i trzysta stopni na plusie, a ja i tak zmarznę. Taka jakaś uroda dziwna ;)
Pomidory w lutym??? Konionek przyszalałaś😀 swoją drogą moje tez kiełkują na wacikach 😉 sałata zimowa przemarzła ci? Mi trochę przemarzło ale sporo zostało . W zeszłym roku sałatę na rozsady robiłam koło połowy lutego … jak było na plusie to cały czas na dworze mieszkała a jak miałam gdzie to wsadziłam do szklarni i obrzeralismy się sałatami w kwietniu i maju po uszy 🙂
A KTO mi nawysyłał nasionek pomidorów milion pięćset, no kto? Ja bym normalnie jeszcze nasion nawet nie miała o tej porze roku, a tak to co – nasiona leżały, Ewa rzuciła we mnie szklarnią prosto z nieba, i jak ja to miałam psychicznie wytrzymać? (Twoje czarne koktajlowe strasznie są wyrywne – pierwsze wylazły z ziemi, już po trzech dniach!)
Sałata oberwała. Poległa przy -23 stopniach. Ale mam jeszcze te nasiona (to była forellen skluse?), a zima w NOWEJ szklarni to też będzie inna bajka, więc jeszcze się odkuję :D
Nazywała się po prostu „ zimujaca” ale możesz niedługo jej trochę posiać bo moim zdaniem ona szybciej rośnie wczesna wiosną niż inne. A forelenshluss czy jakoś tak to jest taka trochę w kształcie jak rzymska tylko w kropki 😉 i ogólnie szybko rośnie . A pomidorki czarne były świeżutkie nasionka zbierane specjalnie dla Ciebie to chcą na siebie zwrócić Twoją uwagę 😀
No tak, ja i język niemiecki :D
Teraz wpisałam “forellenschluss lettuce” w google, to już widzę, że to ta sałata, którą siałam jesienią, i faktycznie, piękna była i smaczna.
A te pozostałe nasiona pomidorów to dla mnie odmiany nieznane i miałam dylemat, które w ogóle siać. Będą niespodzianki. Ty już coś z tych zasobów wysiewałaś?
Kochana żebym to ja pamietała co Ci wysłałam 😀 napewno wszystkich nie miałam. Mogę ci napisać które pamietam ze miałam 😉 rumba, remiz, corazon, Janek, coure de ponente, 100pudov, maskotka, bawole serce Kasencji, ilja, pikus i ten czarny. Coś trafiłam ????
Z tych, które wysiałam, to nie. A wszystkich nie wysiałam, bo na wszystkie to musiałabym mieć do dyspozycji halę dworca kolejowego, a nie szklarnię :D
Wysiałam jakieś “duże, mięsiste od Gorzkiej Jagody”, Twoje czarne, koktajlowe Czernyj Mavr, Sunrise Bumblebee, jakiś Atomic Grape (strach się bać), oraz “duże, czerwone, nasiona z Włoch” :D
A do tego malinówki, bawole, Costoluto Fiorentino i Rio Grande, bo miałam jeszcze nasiona z ub. roku.
Ale miałam na myśli bardziej to, czy wysiewałaś już takie nasiona pozyskiwane z owoców, i czy te rośliny normalnie plonowały i dawały owoce zgodne z odmianą, bo ja coś kojarzę, że gdy się wysiewa nasiona pozyskane z owoców odmian stworzonych wskutek modyfikacji genetycznych, to takie rośliny mogą nie powtórzyć cech rośliny-matki, czy jakoś tak. No bo wiadomo, że od czasów naszych babć to się trochę w tym nasiennictwie i ogrodnictwie ogółem, zmieniło. Pytam, choć sama wysiałam nasiona czerwonej papryki kupionej w Lidlu. Sprawność 90%, czego nie mogę powiedzieć o tych kupionych w sklepie nasienniczym.
Łooo! Sprawdziłam tego “Brad’s Atomic Grape” – ale czad! Zobacz tę fotkę: https://www.localrootsuae.com/product/brads-atomic-grape-tomato/
Odmiana koktajlowa, pochodzi z Kalifornii… Nie wiem, czy spodoba jej się warmiński chłodek i mżawka na rajstopach, no ale bądźmy dobrej myśli :)
Tak wysiewałam z pobieranych nie zawsze wiedząc czy to były F1 jakoś nie trafiły mi się żeby coś nie tak ale ja za dużego doświadczenia nie mam. A te co pokazałaś to fajnie wyglądają ale u mnie w domu toby nie miał kto ich jeść 😄 najbardziej lubią czerwone okrągłe poprostu 100% pomidora klasycznego 😉. Te mięsiste od GJ tez miałam, będziesz z nich zadowolona przynajmniej ja byłam. Duże i smaczne. Z tymi mieszańcami F1 to różnie mówią np ja mam opakowanie oryginalne pomidora remiz bez F1 a na necie widziałam z F1. Niektórzy mówią ze producenci te fki to czasami piszą po to żeby kupować u nich a naprawdę pomidory powtarzają cechy w kolejnych pokoleniach. Teraz staram się wybierać ustalone odmiany żeby nie mieć dylematów ze zbieraniem nasion 😀
A tą paprykę z lidla siałam fajna jest bo plenna 🙂 a te „ moje czarne koktajlowki” to tez od GJ są znaczy następne pokolenie 😏 GJ to chyba ma klimat jeszcze zimniejszy niż ty … u niej rosną to i u ciebie nie będą mieć problemów .
Kiełkowanie na waciku…. Ok. Chcę. Tylko co, potem pęseta i modlitwa żeby przy uklepywaniu ziemi nie połamać kiełków….? 🤔 Do gruntu pindorki to chyba dopiero w kwietniu robić rozsadę?
Cieszę się na kalendarz 😁😁
Łii tam, pęseta, jakieś mędrca szkiełko i oko… Ja się tak wyrobiłam, że wykałaczką te nasionka z wacika podnoszę (korzonek nie może być na tyle długi, żeby wrósł w wacik!), delikatnie na ziemi w doniczce kładę, NICZEGO NIE UGNIATAM, odrobiną ziemi przysypuję (może z 0,5 cm, jeśli mówimy o papryce), zraszam wodą, żeby wsiąkała w podłoże nie wymywając go, i to wszystko. Spróbuj, naprawdę łatwizna, a kiełkowanie na waciku ma też taką zaletę, że od razu widać, czy nasiona są sprawne, i do ziemi pójdą tylko te, które wykiełkowały (a miałam już takie opakowanie nasion papryki, że na kilkadziesiąt sztuk wykiełkowało JEDNO).
Jesli chodzi o pomidory gruntowe to się nie wypowiem, albowiem u mnie w gruncie pomidory nie dożywają rumieńców i już nigdy nie będę próbować, bo tylko żal.
Kiełkowanie na papierze toaletowym też jest ok. Papier można potem delikatnie pociąć, czy podrzeć tak by na każdym kawałeczku było jedno nasiono skiełkowane, następnie z papieru kawałkiem położyć w doniczce docelowej, przysypać ziemią i już. Tak robiłam, ale nie wiem, czy w tym roku będzie mi się chciało ( nic mi się nie chce ), pewnie pójdę na łatwiznę i kupię rozsadę.
Prawda, na papierze też można, ja do selera używałam ręcznika papierowego. Do dużych nasion jednak wolę wacik/płatek kosmetyczny, taki jak do zmywania makijażu, bo więcej wody wchłonie, nasiono trochę się w nim zatopi i przylega większą powierzchnią. Ale doktoratów nie ma co pisać, każdy może sobie sprawdzić, co mu bardziej pasuje.
Mnie też się wszystkiego odechciało. Naprawdę liczyłam na to, że w tym roku błędnik mi odpuści, ale cóż, przeliczyłam się. Dzisiaj dobija mnie arytmia (widać błędnik czuł się samotny ze swoim problemem) i chwilami naprawdę mam wrażenie, że odpłynę. A zaraz wykoty, rozbiórkę starej szklarni trzeba przeprowadzić, teren wyrównać, góry poprzenosić, zgwałcić niedźwiedzia, porobić kolejne rozsady, i inne takie leśne rozrywki.
Gratuluję Świątyni Pomidora – no jeśli ze “szklarni” wychodziły te ogromne bawole serca, strach pomyśleć, co będzie wychodziło ze Świątyni :D
Co do migren – łączę się w bólu (dosłownie) – mnie też zaatakowało jakoś tak na dniach a nieznośne kłucie za prawym okiem trzyma od tygodnia. Nienawidzę być taką ciotką dobra rada (ale czasem bywam) – na migrenę jest taka substancja sumatryptan, która można nabyć w postaci tabletek o różnych nazwach np. Frimig, Cinie, Summamigren. Jak masz sensownego lekarza pierwszego kontaktu, to zapytaj, czy by Ci przepisał (mojej siostrze tak właśnie zrobił). Jeśli nie, to neurolog, ale z tym to wiem, że ciężko żeby dotrzeć. Naprawdę, migrena przechodzi w ciągu godziny i często już nie wraca. Paracetamol to naprawdę małe miki przy tych tabletkach.
A jeśli chodzi o Anglików, to ostatnio w serialu jeden czarny charakter się wypowiadał, ze on lubi sprawdzać swoje złe pomysły w Anglii, bo Anglicy nigdy mu się nie sprzeciwia, a po wszystkim może nawet przeproszą. Tak że z tymi dzikimi kurczakami może być zupełnie tak jak przewidziałaś :)
To ja polecam zolmiles. Pod język i po 15 minutach wracasz do życia ;)
Najmniejsza możliwa dawka tryptanow na rynku.
Ange i Ajka – dziękuję, kochane, ja już o tryptanach czytałam kilka lat temu i… się ich wystraszyłam. Oczywiście nie twierdzę, że nigdy się nie skuszę, zwłaszcza że częstotliwość ataków u mnie wzrasta niemal z roku na rok – kiedyś owszem, miałam bardzo częste bóle głowy, ale migrena wyłączająca z życia występowała jak większe święta kościelne, góra dwa razy do roku. Teraz to i trzy razy w miesiącu :-/
Dziś znowu wysiadł mi błędnik. Kiedyś prawdopodobnie coś we mnie pęknie i zeżrę wszystko, choćby i wiadro gruzu, byle pomogło.
Ja się przyłączę do namawiających Cię do ZŁEGO SUMATRIPTANA .
I jak sobie przypomnę co niektórą swoją migrenę z przeszłości, to zupełnie mnie nie rusza, że pechowcy co niektórzy wylewu mogą od tych magicznych pigułek dostać, tylko łykam, jak kura ziarka. I psioczę, że drogie, bo jednak za 6 tabletek zapłacić około 80 zł. To nie jest nic. Ale z drugiej strony, 80 zł. to jest kilo sera czy cóś.
Życząc, by migrena poszła precz, myślę o wiośnie…
Agniecha, dużo, choć mnie się udaje Frimig dostać za 50-60 zł – 100 mg. Biorę tylko po pół tabletki, więc trochę jakbym 12 kupowała ;)
Biorąc pod uwagę ile miesięcznie kosztuje mnie paracetamol (głównie Solpa, choć na słabsze od migreny bóle głowy biorę parcha bez kodeiny), to i tak by mi się opłacało, a może i taniej wyszło :D
Powiem tak: gdy mieszkałam na dużym gdańskim osiedlu, trzy minuty piechotą od pogotowia ratunkowego i 10 minut taksówką od szpitala, to byłam większą ryzykantką. Tutaj mam świadomość, że w razie czegokolwiek, od telefonu na pogotowie (a trzeba w tę rozmowę wliczyć tłumaczenie, gdzie my w ogóle mieszkamy, bo ten dom w lesie jest taki… poza cywilizacją i świadomością społeczną, że tak się wyrażę) do jego EWENTUALNEGO przyjazdu (bo to zależy, czy droga gruntowa akurat pozwoli), minie jakieś pół godziny. W pół godziny to można cztery razy zostać warzywem, a umrzeć to i z piętnaście ;)
Od migreny jeszcze nigdy nie umarłam (choć nie powiem, że w trakcie ataku nie chciałam), zaś od tryptanów to nie wiem, bo się boję spróbować :D
Ale nie powiem, kusicie, Kozy, tą wizją migreny znikającej jak ręką odjął.
Kanionku, jasne, wszystko ma skutki uboczne, jednak jak porównuje jak się męczyłam z migrenami drzewiej, a jak teraz może być, to ryzykuję. Zresztą przepisała mi to zaufana lekarka, więc trochę jestem spokojniejsza, bo chyba wie, co robi ;)
50 mg już na mnie nie działa. Czasem sobie myślę, a może w takim tanim mniej jest substancji czynnej? Ale to pewnie tylko niewidzialna ręka rynku… Ach, jeszcze pamiętam te cudne czasy, gdy w pewnym kraju położonym bardziej na zachód , Imigran był za darmoszkę, bo to był lek refundowany. Wrócił człowiek na ojczyzny łono, to się okazało, że nie dość, że na receptę, to drogi jak cholera , jakoż i te wszystkie tańsze wersje też drogie, a w tamtym roku pół roku go nie było wcale w aptekach. Jeździłam do Niemiec kupić i co się okazało – tam jest taniej.
Jeszcze więcej wiosny w wiośnie na horyzoncie dzięki Tobie Kanionku! )))
Łkam czytając )))
Ściskam!
Cieszę się :)
Dziś kolejne klucze powracających żurawi poprzecinały niebo, a co drobniejsze tałatajstwo coraz śmielej sobie w lesie podśpiewuje. Kaczory też poczuły wiosnę i dwa największe wzięły się dziś za łby, a gąsior znów poluje na moje łydki.
Kusisz na te kurczaki, oj kusisz ;-).
Chciałabyś? NA PEWNO? Pamiętaj – ten błąd można popełnić tylko raz :D
O jak dobrze! Piękna będzie świątynia.
My nadal czekamy na decyzje KURWu, wiec bycie Wasza sąsiadka się odwleka…
niestety nie mam zacięcia ogrodniczego i trochę zazdroszczę, bo fajnie byłoby mieć swoje pomidorki <3
Jeszcze nic nie jest przesądzone – ja też się z doniczką na głowie nie urodziłam. Tu w ziemi są chyba jakieś bakterie, które przez nos dostają się do mózgu i powodują tę wiosenną pląsawicę ogrodnika ;) Kręci mi się dzisiaj we łbie okropnie, ale jak nosiłam wodę kaczuszkom, to na ziemi znalazłam cebulkę jakowegoś kwiatka, już ze “szczypiorem”, pewnie kurczaki spod śniegu wygrzebały, i odruchowo schowałam ją do kieszeni, a w domu cyk – w doniczkę. No nie wytrzymiesz, sama zobaczysz.
A urzędy, sądy, i inne takie, to faktycznie w dobie pandemii działają na pół gwizdka, co akurat wiem z różnych źródeł.
cudownie z tą szklarnią , fajna kobieta i cieszęsię bardzo, jakby to powiedziała Matkajadwiga. u nas zmiany, bo mamy szczeniaczka Ciri. tak więc życie nam się nieco wypiękniło. Żółte widzę zdrowe i duże, podrap. Zamawiam kalendarz w tym roku. mówię tu od razu, bo zawsze są jakieś problemy. techniczne. oby zima nie wróciła, oby już tylko na plusie. aż się boję rachunku za prąd…ściskam Kanionku.
Gratulajce z tytułu zaszczeniaczkowania się :D
Ja wolałam nic nie pisać do końca lutego, bo wiecie – klątwa szczeniaczka… W lutym nabawiliśmy się Pasztedzika, a w kolejnym lutym Żółtego, więc w tym roku byliśmy ostrożni – żadnego jeżdżenia po wsiach, tylko dwa razy do sklepu, zero lepienia ze śniegu i przede wszystkim ani słowa o szczeniaczkach :D
Ucałuj Cirillę :)
Hurrra, będą kalendarze ! Bardzo dziękuję tym, które znów całą robotę wzięły na siebie , jesteście wspaniałe, dziewczyny.
Ewa z Łodzi- chyba nie mogłabyś za jednym zamachem zrobić lepszego prezentu tylu osobom- Kanionek ma swoją nowiuśką szklarnię, a my dzięki temu będziemy mogli raczyć się jej cudownymi serami z pomidorami,
Moje kurze serce łka i burzy się , czytając te straszliwe opowieści o Kurokalipsie . W obronie kurokezów powiem tylko to- ale PAŚNIKÓW nie rozwalają, nie są więc chyba takie najgorsze ? Miziam futrzaste, smyram pierzaste, pozdrawiam już prawie wiosennie całe Kanionkowo.
Paśników nie rozwalają, ale nasrać do sianka, umościć gniazdko i zrobić w paśniku jajko, to jak najbardziej. Ile to już razy nie zauważyłam, jajko wypadło z paśnika cichutko na ściółkę, potem jakaś krowa (znaczy się koza) też nie zauważyła, uwaliła się pod paśnikiem, i cała kurtka oblepiona żółtkiem. Kozia kurtka, znaczy się. A jeśli zauważę jajko, to wkładam je do kieszeni bluzy/kurtki, potem o nim zapominam, i kieszeń sklejona żółtkiem. No ale to już moje gapiostwo.
Ale tak poza tym to oczywiście, że marudzę i wyklinam te kurczaki pod niebiosa, a potem gotuję i siekam papusiu dla małych Kurokezów, a potem, gdy podrosną, znów mam ochotę łebki im poukręcać. Takie życie.
Dzięki Ewie będziecie się raczyć nie tylko pomidorami, ale i setką zdjęć i pieśni zachwytu :)
Kalendarz jest w rękach Wy/raz i Kapelusznika, ja robię za próg spowalniający (dzisiaj w końcu odnalazłam wszystkie potrzebne oryginały zdjęć).
Ja wiem, że na kalendarze należało się zapisywać do 07.03, ale czy może jakiś się ostał i istnieje szansa, ze się na niego załapię? Albo i na dwa, jakimś cudem?
Jeszcze się załapiesz, choć ilość zapasowych się kurczy (ja wiedziałam, że będą zamówienia po terminie, i żeśmy to z wy/raz wkalkulowały).
A tak w ogóle, to wiem z dobrych źródeł, że kalendarz tworzony przez Kapelusznik & Spółka to będzie BOMBA (kto nie zamówił, ten trąba!), choć sama widziałam tylko bardzo wstępny projekt.
Ja to jednak jestem w czepku urodzona:) Wpłata i mail poleciały.
Kanoinku, Kanionku
To ja tylko zapytam czy na pewno dotarł mój mail z zamówieniem na 1 kalendarz.
Wysłałam 8 marca z potwierdzeniem przelewu.
Lubię bomby.
Dotarł :) Śpijcie spokojnie, Wy, którzy zamówiliście, albowiem powiadam Wam: Kanionek sprawdza i maile, i wpłaty, i jeśli zdarzy się wpłata bez maila lub odwrotnie, to będzie śledztwo. A GDYBY coś i tak umknęło, to zamówimy ze trzy sztuki więcej, na taką właśnie okoliczność.
U nas tymczasem gorący tydzień i ręce pełne roboty, bo tak jakoś ze dwie trzecie kóz się rozwiąże (pięć już za nami).
Drogie kozy, znam jeszcze inne zapominalskie. Nie martwcie się, kalendarze dostaniecie. Jedyny warunek jest taki, że musimy o tym wiedzieć, że chcecie. No i oczywiście zrobić przelew. ;)
:)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Ja i mój refleks szachisty chcieliśmy spytać, czy jeśli zrobimy przelew, to jest jeszcze szansa na kalendarz?
kanionek, czy Melodia jest uwzględniona w puli?
TAK, ponieważ, jak już wspomniałam, mamy parę sztuk zapasu (wciąż) :)
KO, czy macie jakiś sprawdzony przepis na zakwas z mąki pszennej na zalewajkę/barszcz biały? Mam zakwas chlebowy, którego trochę mogę dać na starter jak się nada, bo na zupę na mące 2000 mi nie idzie. Taka trochę owsianka by wyszła w konsystencji. Będę wdzięczna za wasze sugestie, bo w necie, to tego kwiatu to pół światu. Kupne coraz bardziej mnie dobijają. Testowałam w słoiczkach, butelkach, różne: nie dają takiej specyficznej gęstości i jadą octem. Jedyny smakowo zjadliwy jest z papierka, a bym chciała swój.
Ja nie robię na zakwasie, to Ci nie pomogę, ale…
U nas barszczyk gotuje Małż- w wodzie z zielem, liściem gotuje wędzony surowy boczek i kiełbasę, suszone grzyby, jak boczek miękki to wyciąga i do wody dodaje maślankę rozmieszaną z mąką pszenną i to razem gotuje często mieszając pod koniec gotowania dorzuca 7-8 ząbków czosnku, doprawia sola i pieprzem i już. My robimy tak ok 5 litrów( na to 2-3 maślanki i 2 łyżki mąki). Jemy przez 3-4 dni, z każdym dniem robi się bardziej kwaśny i gęstnieje trochę, ale nie wali octem :) jak za kwaśny można dodać mleka
Moja Mama zawsze robiła z torebki, ale od ślubu innego nie jemy. I takie jesteśmy dziwaki, że robimy taki barszczyk i na Wielkanoc i na Boże Narodzenie :). Do Świąt trochę czasu, możesz ugotować wcześniej i zobaczyć czy Ci smakuje
Niekonwencjonalne, ale spróbuję przed świętami. Maślanka się nie waży? Składniki na kupnych barszczo-żurkach robię podobnie, tylko jeszcze daję warzywa i ziemniaki w kosteczkę (zalewajka). Od święta barszczyk i ziemniaczki utłuczone obok z wysmażonymi skwarkami/boczkiem i/lub cebulą. Lubię eksperymentować, a ten przepis jest naprawdę intrygujący. Dziękuję bardzo.
Proszę bardzo 😘
nie waży się, maślanka musi być roztrzepana mocno z ta mąką , czasem się jakby rozwarstwia ale po zamieszaniu wraca do normalnego stanu😉
Smacznego
Jeżu słodki, zagapilam się! Czy znajdzie się jeszcze jakiś kalendarz???
Chyba właśnie zgarnęłaś ostatni egzemplarz :)
Dzięki gorące!
Czy w tym roku składka na Żółte i inne kolory tęczy już się odbyła?
Bo czytam, że są? były? kalendarze, a chyba jest też rocznica pożegnania Żółtego ze śrutą?
Pytam grzecznie, bo jakoś ostatnio nie biorę udziału w życiu sieciowym, a o tym, że istnieje jakieś realne życie informuje mnie stale powiększająca się rzyć.
A jakby jakiś zagubiony kalendarz jednak się jeszcze zabłąkał, taki bez rodowodu, poza kontraktem – jak pies Cywil, to ja go mogę chętnie przytulić w ramach powrotu do TU I TERAZ.
A zabłąkał się taki Cywil, dzięki uprzejmości Pana Drukarza, który jest znajomym pewnego Królika, i czeka na adopcję, więc pisz ino szybko maila na info@kanionek.pl, z adresem do wysyłki. Nie dam gwarancji, że dojdzie przed świętami, bo właśnie stanęliśmy w obliczu deficytu materiałów opatrunkowych, znaczy opakowaniowych, a jeszzcze pińć kalendarzy zostało do wysłania. Ledwie sklejam akcję, więc się odmeldowuję.
Aha, oficjalnym miesiącem składkowym jest luty, ale Żółte mówi, że nie ma takiego miesiąca w roku, w którym frytki byłyby mu wstrętne, więc jeśli masz ochotę wrzucić frytkę do Żółtomatu, to wiesz, czynne 365/24/7 :D