Gdyby kózka komu w drogę, toby ślimak pokaż dupę, czyli lekcja kuchennego survivalu

I’m scratching a picture on the wall
of a man called nothing at all
why are they keeping me here
please just let me go
please let me go

I’m hearing voices deep inside my head
but I don’t want to listen
why don’t you leave me, just leave me alone
cause I’m in no condition

(…)

Annihilator, A Man Called Nothing, 1996

Tytułem wstępu: odsuńcie dzieci od odbiorników, albowiem będą wyrazy.

Oraz jeszcze, z ogłoszeń oborowych: gdyby ktoś z miłych Państwa chciał mi coś wysłać w trybie niespodziankowym, to proszę unikać poczty, gdyż istnieje ryzyko graniczące z pewnością, że przesyłka do mnie nie dojdzie. Jest to temat na osobny wpis, który być może kiedyś popełnię, o ile w trakcie pisania nie zabraknie mi kropelek walerianowych i okładów z młotka.

Drogie Kozy pedagogiczne – wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Nauczyciela! (No wiem, że to już koniec dnia, ale najpierw bolała mnie głowa, a potem nie było prądu).

Tudzież wyrazy współczucia, tak z powodu pandemii powodującej zgrzyty w trybach nauczania, jak z powodu pracy w warunkach ogólnie trudnych, z pandemią, czy bez. Dzieci i studenci podobno już nie tacy jak dawniej, a rodzice jeszcze gorsi, bo nagle wszyscy mają swoje zdanie i wiedzą najlepiej, a powszechnie wiadomo, że jak ktoś wszystko wie najlepiej, to gunwo wie naprawdę, a Kanionek to już WOGLE, bo ani rodzicem nie jest, ani nauczycielem.

I mam jeszcze taką zagwozdkę ostatnio, którą miałam zostawić w mrokach nieco pustawych korytarzy mojego umysłu, ale mnie korci zapytać, co Wy o tym sądzicie, i czy też Wam kiedyś takie pytanie przyszło do głowy, a mianowicie, dlaczego do diabła, nasze mózgi działają na naszą szkodę, a nawet jeśli nie, to nie pomagają tak, jak by mogły?

Zwróćcie Państwo uwagę, że mózg jest jedyną częścią naszego organizmu, która doskonale zna język, jakim się posługujemy, bo przecież sam się go dla nas nauczył, żebyśmy mogli porozumiewać się z naszymi ziomkami, prawda? Więcej – on umie się nauczyć wielu języków obcych, i w razie potrzeby przetłumaczyć nam coś z chińskiego na duński, co jest rzeczą absurdalnie trudną! Ale powiedzieć: “Słuchaj, matole, kręgosłup szyjny ci się wygina w drugą stronę, weź nie siedź jak debil w pokręconej pozycji, bo będziesz żałować”, to już, kurwa, nie potrafi.

Albo mógłby np. powiedzieć tak: “Te, Kanionek. Twój wskaźnik przesączania kłębuszkowego jest coraz bardziej chujowy. Próbowałem coś z tym zrobić, ale to mi wygląda na permanentną awarię. Idź do jakiegoś lekarza i dowiedz się, co robimy z tą sprawą”. Albo: “Kanion, ja nie chcę nic mówić, no ale już ci miesiąc temu mówiłem, że ta nadżerka w żołądku fedruje dzień i noc jak górnik na amfie, i może się tak zdarzyć, że jutro twój obiad zobaczy jelita z tej drugiej, niewłaściwej strony. Tak tylko mówię, bo wiesz, możemy od tego nagle umrzeć”.

No i jasne, ja rozumiem, że nie każdy mózg wie, co to jest przesączanie kłębuszkowe, bo mógł się jeszcze nie spotkać z tą frazą, ale doskonale wie, że coś jest nie halo, i zamiast uczciwie ostrzec swojego właściciela, to nie, to się dopiero wszystko okaże, gdy nasze nerki już nie będą w stanie niczego odfiltrować i będziemy musieli zaiwaniać na dializy trzy razy w tygodniu. I komu to służy?

A mógłby, taki mózg, nawet prostym komunikatem dać nam do zrozumienia, że wymagamy interwencji lekarskiej ZANIM nastąpi straszliwa awaria, np. “Heniu, Heniu! Szuchaj mie ty. Mamy w lewej nerce kamień, kurna, wielkości orzeszka, rozumisz. I tera tak: jak ten kamień ruszy do moczowodu, to się z bólu zesramy, kumasz? Ić do lekarza, ja ci mówię”. I wtedy Heniu, który nie chce się zesrać z bólu, idzie rozbić ten kamień ultradźwiękami, albo usunąć go laparoskopowo (to znaczy on nawet nie wie, po co idzie i co mu zrobią, ale ufa lekarzowi, a dzięki ostrzeżeniu przekazanemu przez jego własny mózg wie, że ingerencja jest mu potrzebna).

No czyż nie byłoby miło?

No i teraz Państwo powiecie, że przecież “organizm daje nam sygnały”. No tak, daje. Na przykład boli nas coś w jamie brzusznej, więc wiemy, że coś się dzieje. Tylko co? Boli i boli, herbatka z kopru i moczarki kanadyjskiej nie pomogła, ani okład z kapusty, ani nawet olejek eteryczny wtarty w kolano, no to wleczemy się do lekarza pierwszego kontaktu, i on tak na nas patrzy, tak nas maca, coś tam podejrzewa, snuje jakieś tezy, ale też gówno wie, bo nie ma rentgena w oczach, a zestawu karcianego Tarot dla zaawansowanych nie może przynieść do roboty, bo już mu kierownik przychodni groził dyscyplinarką, i musi nas wysłać na badania diagnostyczne, żebyśmy się wystali w kolejkach i najeździli autobusem, akurat na tej linii, gdzie nie działa nasz bilet miesięczny, no ogólnie przechodzimy małą gehennę tylko po to, by na końcu się dowiedzieć, że według obrazu rtg nic nam nie dolega, morfologia w normie, cholesterol jak ta lala, tak samo aspat i alat, a nas boli i nie wiadomo, co z nami zrobić.

A mózg wie! Szara masa wie, siedzi cicho i nic nie powie, że słuchaj, Zachary, odstaw ten hepatil i NLPZ OTC, bo tu chodzi o jelito, rozumiesz (ja już nie wymagam, żeby mówił o uchyłkach i na którym dokładnie kilometrze jelita jest problem, tylko chociaż OGÓLNIE wskazał, o jaki narząd chodzi!).

A może powiecie, że “łeee, to byłoby wtedy zbyt proste i nikt by nie chorował, a przynajmniej nie umierał przed czterdziestką”. No ale czyż nie o to w ewolucji gatunków chodzi? O udoskonalanie organizmów, o przetrwanie, o tę nić życia, żeby była jak najdłuższa i jak najbardziej produktywna? Ja nie oczekuję, że mój mózg będzie jasnowidzem i któregoś dnia ostrzeże mnie przed cegłą mającą spaść mi na łeb w drewnianym kościele, tylko żeby mi powiedział co się dzieje wewnątrz mnie w czasie rzeczywistym, gdy sytuacja tego wymaga, bo ON WIE. Odbiera wszystkie sygnały od wszystkich podzespołów, nawet takie, które nie dają oczywistych objawów – zepsuta wątroba nie boli, bo nie jest unerwiona; dopiero gdy jest za późno na ratunek, wątroba nam spuchła i zesztywniała jak pianka montażowa i naciska na inne narządy, to się dowiadujemy, że “Kochanie, pan Śmierć do ciebie. Tak, mówi, że jeszcze chwilę zaczeka, ale generalnie to pakuj walizkę”. Albo z taką tętnicą jakąś, kluczową dla organizmu, co to też nie boli, gdy jej światło już się prawie zamknęło, prawda, tylko nagle bum, i nagle jebs, i nawet tej walizki człowiek głupiej nie spakuje, tylko w piżamie i klapkach Kubota popierdala łodzią przez Styks, żaląc się Charonowi, że ta menda szara od dawna coś wiedziała, a słówkiem nie pisnęła.

Czy ja to wszystko piszę serio? TAK. Ponieważ – technicznie – taka komunikacja wewnętrzna jest możliwa. Ostatecznie przecież ludzie chorzy psychicznie słyszą głosy, które np. każą im coś robić, prawda? Wiadomo, że głosy te są czystą fikcją, spreparowaną przez mózg, ale co TECHNICZNIE miałoby stać na przeszkodzie, by mózg mówił nam prawdę, w dodatku tylko w przypadkach zagrożenia życia lub zdrowia? (No wiecie, chodzi o to, żeby nie opowiadał nam smętnych historyjek o tym, jak to mu w czaszce trochę za ciemno i trochę za ciasno, i że jest samotny, i że chciałby kiedyś skoczyć z kością piszczelową na kawę i pączki, albo pogadać ze śledzioną o gospodarce Wenezueli, no ale śledziona jest głupia i w sumie to on nie ma partnera do intelektualnej rozrywki, “że nie wspomnę o tobie, Kanionek”, czyli żeby działał w dobrze pojętym interesie wspólnym – swoim i właściciela, bo przecież razem jedziemy na tym jednym wózku z kości, mięsa, i galarety, co nie? A może już mamy taką funkcję, tylko nieodblokowaną? Może jest dopiero w fazie testów, a ludzie chorzy na schizofrenię mieli pecha, że akurat na nich ten kanał łączności ewolucja testuje?. Może za sto tysięcy lat…

No więc skupcie się Państwo raz jeszcze: mózg WIE WSZYSTKO, zawiaduje wszystkimi procesami zachodzącymi w naszych organizmach, i ZNA JĘZYK, którym się posługujemy. Powiem więcej – mózg jest kreatywny i umie wygenerować kolorowe sny tak czasem absurdalne, lub o tak zawiłej fabule i nagłych zwrotach akcji, że sami byśmy tego na trzeźwo, ani po wódce nie wymyślili. Może więc przemawiać do nas alegoriami, przypowieściami, obrazami… No wiecie – jeśli już kategorycznie nie chce z nami gadać wprost, po ludzku, to mógłby być trochę jak Biblia, w której podobno nic nie jest dosłowne, ale wszystko coś oznacza i ma sens.

Dlaczego więc tego nie robi? DLACZEGO? (I gdzie jest, kurwa, flaga?!)

A wszystko przez to, że przeczytałam artykuł (https://www.independent.co.uk/news/health-voices-that-warned-of-tumour-1289493.html) o babce, której “głosy” powiedziały, że ma guza w mózgu, i ona poszła się zbadać, i faktycznie miała tego guza i to dokładnie tam, gdzie głosy wskazały. Guz wycięty, pacjentka żyje, głosy zamilkły, ale kto wie – może kiedyś szepną jej: Gloria, weź zjedz trochę sera od Kanionka, bo masz za mało wapnia w organizmie.

No czyż nie byłoby fajnie, gdyby babcia miała wąsy?

Ten ser w wielkim słoju to nowa partia fety – będzie dostępna za około dwa miesiące. A teraz nagły zwrot akcji, Kanionek wraca do kuchni, czyli tam gdzie jego miejsce. Rzecz będzie o gołąbkach. Zbiory kapusty były mizerne w tym roku:

A Kanionek się uparł, że zrobi gołąbki, i to takie tradycyjne, zawijane, bo tak. Oto więc dla Was zupełnie darmowy lajfhak, czyli jak zrobić gołąbki używając główek kapusty wielkości piłki do szczypiorniaka. Nie będę Was długo trzymać w niepewności – robi się je NORMALNIE. Czyli obgotowując kapustę i zawijając farsz w liście, tyle tylko, że farszu do każdego gołąbka to wyjdzie coś wielkości orzecha włoskiego. Z kilograma mięsa mielonego z ryżem (daję surowy ryż do mięsa i dolewam trochę wody do farszu; w ten sposób ryż się nie rozgotuje, a farsz jest zwięzły, choć wcale nie twardy) wyjdzie nam 67 gołąbków niewiele większych od tych ślimaków, które zeżarły nam najładniejsze główki kapusty:

Tak, gołąbki trzeba koniecznie policzyć, inaczej się nie ugotują. Ja policzyłam i się ugotowały, są pyszne i mam obiady z głowy na tydzień. Małżonek od razu stwierdził, że to nie są gołąbki, tylko wróbelki, ale smaczne, więc co za różnica?

69 komentarzy

  • Olika

    Kocham Twoje tytuły!!! Choc znam wersje “gdyby kózka nie skakała toy slimak podaj łapkę”. Jako spec od mózgu mówię Niezbadane są wyroki i ta galareta nasza potrafi zaskoczyć więc sny analizuj wsłuchuj się w szepty a nerki zawieź do nefrologa jak hakiegos wynajdziesz bo teraz to pandemonium wszedzie i apage
    Ściskam
    Kocham za mikrogołabki
    Pierwsza 😊

    • kanionek

      A mnie najbardziej przypadło do gustu takie mieszane porzekadło: Kto wcześnie wstaje, ten sam sobie szkodzi.
      Bo ja nigdy nie byłam rannym pantoflem. Mnie się najlepiej działa i myśli w godzinach 10:00 – 16:00, ewentualnie całkiem późnym wieczorem, a zimne i półprzytomne poranki to są dobre dla samobójców i psychopatów!

      • wy/raz

        Nie zgadzam się . To ja poranny pantofel, bo ranny może sugerować nieświeżość. 6 jest świetną godziną witania nowego dnia.

        • kanionek

          Nieświeżość to prędzej przy rannym ptaszku ;)
          No i o to chodzi, że każdy ma trochę inaczej, a normy społeczne są sztywne dla wszystkich, i nie dość, że do kołchozu zwykle idzie się na 7:00 lub 8:00, to jeszcze utarło się krzywdzące przekonanie, że ludzie lubiący pospać dłużej są leniuchami. Ja co prawda rozumiem, że taki rolnik musi wstać wcześnie, bo nie nadrobi zaległości po zachodzie słońca, ale ludzie pracujący umysłowo? Męczarnią było dla mnie zaczynać pracę o 7:00, bo do 12:00 tylko ziewałam, wodząc dokoła przekrwionymi, śniętymi oczami. Po południu, gdy już mój umysł wkręcił się na obroty (po pięciu kawach; w korpo wypijałam od 5 do 7 kaw z ekspresu dziennie, nie licząc tej, którą piłam w domu przed wyjściem – teraz piję jedną, trochę z przyzwyczajenia, a trochę bo lubię), to już czas był pakować manatki i do domu.

          No i różni nas jeszcze jedno – Ty “witasz nowy dzień”, ja po przebudzeniu myślę: szlag by to trafił, to znowu ja :D

          • Anna

            Masz inny chronotyp. czytałam ostatnio poważny artykuł, że nie należy się kłócić z chronotypem, tylko dostosować, w wtedy wydajność wzrośnie

          • kanionek

            No, i to rozumiem. Ja się nauce sprzeciwiać nie będę!
            (Tak trochę od czapki – wczoraj obejrzałam filmik na kanale Veritasium nt. grawitacji, że nie jest siłą, i że nie ma czegoś takiego jak pole grawitacyjne. Muszę to obejrzeć jeszcze ze trzy razy, żeby mi się dobrze w głowie ułożyło, bo jak coś jest nieintuicyjne, to mój mózg ma problem z przyswojeniem).

  • dolmik

    😁 Kanionek się rozkręca! Pięknie!
    Milionczysta mikrogołąbków… Owmordę… Podziw i niedowierzanie… Ja ostatnio pykłam gołębia – giganta, bo nie chciało mi się zawijać jak świstak, więc był przekładaniec z wolnowaru…. Pyyycha.
    A jeśli chodzi o mózg i komunikację z nim…. A dejpanispokój…. Normalnych raportów technicznych nie podaje cholernik, za to nocne, męczące opowieści mrocznej treści to już bardzo chętnie i nadgorliwie wręcz. Wystarczy nieopatrznie obudzić się po północy… I już Cię ma, skubaniec, i sączy te swoje horrorki i zatruwa człowieka….
    Uściski Kanionku!

    • kanionek

      Ooo, to, to! Sączy i snuje, mota i knuje, a do porządnej roboty się nie weźmie. Wiesz, czego nienawidzę w moim mózgu? Że jak wszystko idzie dobrze, to on MUSI mi zaraz powiedzieć, żebym się tak jak głupia nie cieszyła, bo na pewno coś się spiehdoli. I psuje mi całą radość! Świnia.

  • mitenki

    Mojaś Ty Kanionku! ❤️❤️❤️ Gołąbki! Z ryżem i w sosie pomidorowym, takie jak moja babcia robiła! A że maniunie, bardziej kolibry niż gołąbki, to nie istotne!
    Ale że Ci się chciało tyle zawijać? Czas temu jakiś, gdy mi chęć na gołąbki przyszła, zrobiłam wersję dla leniwców – do mielonego mięsa dodałam pokrojoną kapustę, uformowałam kulki i udusiłam w pomidorach.

    • kanionek

      Też robiłam takie z kapustą w środku, gotowane w sosie, jak również te w wersji zapiekanej, ale jednak wolę tradycyjne. Robić oczywiście nie lubię, no ale kto mi zrobi? Żółte? Pieski też nie rozumieją tej koncepcji zawijania, gotowania i chowania do szafy – nie lepiej to zjeść samo mięso, a kapustę rzucić koziołkom? Człowieki sobie tylko komplikują życie.

  • mitenki

    A w ogóle – gdy zobaczyłam nowy wpis, pomyślałam: “zamienili nam Kanionka”.
    Bo jakże to… ledwie tydzień minął od poprzedniej notki i jest nowa?

    • kanionek

      Jestem Kanionek i nikt mi nie udowodni, że jest inaczej!
      (Nie wiem, może to faza manii…? W każdym razie nie ma się czym martwić, na pewno przejdzie).

  • Willow

    O jeżu kolczasty, zrobiłaś mi dzień 😍 po prawdzie to chyba dziś mi terapia niepoczebna 🤣
    Mam wrażenie że mój mózg jest na urlopie albo doszedł do wniosku że z gupkami nie gada 🤦‍♀️
    Gołąbki uwielbiam ale jakoś zawijanie w te sreberka średnio mi idzie. Ostatnio robiliśmy z mężem i tu fanfary- zawijalismy na 4 ręce 🤣 nic to, wyszły
    Buziaki

    • kanionek

      A mój Małżonek powiedział, że będziemy solidarnie kroić marchewkę do słoików, o czym wspominam na piśmie, żeby ślad po tej obietnicy nie zaginął :D
      Wiesz, ja też nie lubię takiej roboty. Kilka godzin w kuchni (najgorzej, gdy za oknem jest ładnie i wszyscy cieszą się słońcem, a ty siedź, jak ten jaskiniowiec, w katakumbach czterech ścian), kręgosłup się buntuje, mózg z nudów wymyśla katastroficzne scenariusze, no ogólnie nic fajnego, ALE. Ja sobie zawsze wtedy powtarzam, że oto przez kilka kolejnych dni ani nie muszę myśleć “co na obiad”, ani się narobić, tylko odgrzać gotowce. I to mi ułatwia i osładza te nudne godziny zawijania w te sreberka.

  • Ange76

    Ale że kilogram ryżu i kilogram mięsa? Do tych gołąbków?

    Ja popełniłam gołąbki chyba raz, jakieś fikuśne takie nie z ryżem, bo choć wielbię je namiętnie nie mam “nerw”, żeby kapustę obgotowywać i je zwijać. Tak więc SZACUNEK!

    Mój mózg milczy jak zaklęty, im jest bardziej piździernikowo, tym bardziej milczy (a może uciekł?)

    • kanionek

      Niee no, ryżu to kilka garści! Zawsze na garści sypię, to jest na oko. Na kg mięsa to jakoś ze cztery do pięciu garści, i jak już wymieszam, to patrzę, czy dobrze wygląda :D
      Mój mózg to się też zazwyczaj na zimę wyprowadza :-/

      • shal

        Bez duszonej cebulki do farszu? No niemożliwe . Hejże Gulajże Wszystkie Kozy!!

        • kanionek

          No jak “bez”? Kto tak powiedział? Oczywiście, że cebulka, jajko, sól, pieprz, odrobina majeranku, papryki słodkiej, kiedyś nawet suszone grzyby drobno pokruszone dawałam, że nie wspomnę o kapce sosu sojowego lub łyżce przecieru pomidorowego, TAK, do farszu. Można eksperymentować, można trzymać się klasyki gatunku, ale cebulka to mus. Wspomniałam tylko o ryżu, bo ryżu dotyczyło pytanie od Ange.

  • zerojedynkowa

    Cudnie, cudnie, cudnie!!! Nowy wpis!
    Co do mózgu (nieważne czy mojego czy cudzego), to lepiej, żebym się nie wypowiadała. Ustrojstwo jest tak skompilkowane, że życia nie starczy, żeby je poznać. Ale może dzięki temu jest taki fascynujący.
    Ja mam bardzo pop…lone sny. I nawet jak nie są o korzystaniu z zepsutej toalety w pokoju pełnym ludzi, to i tak czuję się zmęczona po przebudzeniu. Tu chciałam wstawić opis dzisiejszego snu, ale wspaniałomyślnie zrezygnowałam.
    Pozdrawiam serdecznie WSZYSTKICH. Przytulasy.

    • kanionek

      Ooo, to Małżonek też ma sny męczące, najczęściej o katastrofach (lokalnych, ogólnoświatowych, do wyboru, do koloru). Też pozdrawiamy :)

      • Olika

        Takie sny to ja po Tabcinie mam czy innych pseudoefedrynach, nos drożny ale noc armagedonowa za kazdym razem i ratowanie wszechświata od zagłady. Moj mózg to umie się bawić.

        • kanionek

          Ha! Nie tylko Ty tak masz po pseudoefedrynie, podobno to jeden ze skutków ubocznych doświadczanych przez sporą część pacjentów, ale ulotki nic o tym nie mówią (kiedyś często żarłam leki kombinowane na przeziębienie, a że lubię wiedzieć co jem, to czytałam i o pseudoefedrynie. Odkąd nie pracuję zawodowo i nie przebywam zbyt często w dużych skupiskach ludzkich, nie łapię przeziębień. Będzie już z osiem lat).

          • Tiganza

            Ja bez pseudoefedryny miewam sny typu “jestem na polu z grupą ludzi, głównie mężczyzn, którzy rozbierają się do naga i masturbują grupowo na leżące wokół części rowerowe różnorakie, albowiem RYTUAŁ”.
            Podpisano, L.(?)P. Marta

            *L.P – Lekko (?) Pierdolnięta

          • kanionek

            Czeeej… To może Ty akurat powinnaś zacząć brać!
            Mój najbardziej popiehdolony sen to był ten, w którym Małżonek zamienił się w psa, a za oknem był krajobraz atomowy i ogólnie atmosfera końca świata. A on, ten mój małżopies, siedział niewymownie smutny na oparciu kanapy i chciał mi coś przekazać, tylko jak?! Rowerów tam, na szczęście, nie było :D

          • Tiganza

            Dalibóg, wolałabym takie sny…(wywraca oczami)

  • Chyba podziękuję za te życzenia dla samobójców w czasie aktualnym i kraju tutejszym. Ale zadowolona nie jestem. Artyk. mnie zainteresował i generalnie, gdzie się to podziało? co? ano komunikowanie się ze sobą, gdzie się podziało? bo przecież zanim wymyślono diagnozowanie, to musiała być jakaś komunikacja, nie.

    • kanionek

      Ni, nie było. Było upuszczanie krwi, pijawki wszędzie, prażenie na piecu i nacieranie się wszystkim, co w ręce wpadło – gęsi smalec, sok z jaszczurki, maść ze szpiku nietoperza. Teraz jednak o niebo lepiej!

  • Aliwar

    Aż ty ale smaka narobiłaś tymi gołąbkami ….. a z tym mózgiem to się z Tobą w całej rozciągłości zgadzam. Menda wie ale nie powie. I co zrobisz ???

    • kanionek

      No nic nie zrobisz, łyżeczką przez ucho nie wydłubiesz.
      A dzisiaj ugotowałam ostatni w tym roku gar leczo, do słoików. Chyba mi leczo wszech czasów wyszło – idealnie przyprawione, kawałki warzyw lekko chrupkie (bo jeszcze zmiękną w trakcie pasteryzacji), i wszystko w gęstym sosie. Jeżu drogi, oby ta zima dała się jakoś zjeść. Znaczy znieść.

  • Omonika

    Za życzenia dziękuję. Posłuchałam siebie i jestem na rocznym urlopie.
    Z tym mózgiem… trudno noblistce nie przyznać racji.
    Kurczę, mój świat jest fajny.
    Pozdrawiam i ściskam Wszystkich.
    Aaaa – dane mam inne, bo miałam włam na pocztę.
    To byłam ja – Monika (ta stara)

    • kanionek

      Oj tam, oj tam, zaraz stara.
      Roczny urlop, niby fajna rzecz, a w praktyce to pewnie mieszkanie odmalowałaś, podłogi zerwałaś, szpachlujesz sufity i segregujesz słoiki wg pojemności i koloru nakrętki! Mnie się właśnie z tym urlopy kojarzą – z robotą, tyle że w domu :D

  • kapelusznik68

    A ja mam teorię, że mózg nic nie mówi bo nikt go nie słucha. Albo słucha tego co chce usłyszeć. A jak już się znajdzie taki co słucha, to niby co ma zrobić?
    – Panie doktorze mózg mi powiedział, że mam chorą nerkę?
    – Droga Pani, trzeba mieć mózg, żeby coś powiedział, a jak się go ma tak jak ja, to on i tak nie ma ust. Więc jak ma cokolwiek powiedzieć? Moja diagnoza jest taka: czasem się tak robi i nie ma co opowiadać bajek o mówiącym mózgu. Dla tych co słyszą głosy to mamy pokoje bez klamek

    • kanionek

      No ale widzisz, rozumisz. To by miało działać tak, że wszyscy mieliby tę dodatkową funkcję komunikacji z mózgiem, i lekarze też, i oni by się mogli wtedy zająć skutecznym leczeniem, a nie – jak często bywa – diagnozowaniem “na czuja”. Wszystkim żyłoby się łatwiej! My już takiej rEwolucji nie dożyjemy, ale kto wie, może za milion lat…?

  • mp

    Kurdesz, zamieniłabym się z Żółtym .
    Gołąbki majstersztyk (uwielbiam to słowo po tym, jak usłyszałam w wersji zapamiętale komentującego mecz piłkarski komentatora okrzyk “majtersztyk Schweinsteigera !) . A ja mam dziś w pracy na obiadek faszerowaną podobnym nadzionkiem paprykę w sosie pomidorowym (oczywiście pomidory zasłoikowane wcześniej wg jedynie słusznego, Kanionkowego przepisu, latem 2018 roku). Pyszota !
    Z mózgiem do ładu trudno dojść, ale mam wrażenie, że mój mi mówi i daje sygnały, tylko trudno się później z nimi przedrzeć do etapu diagnostyki i leczenia. Nawet jak już na własny koszt zrobiłam wyniki i podstawiłam pod nos jednemu Złotoustemu w kitlu, to powiedział, że “wyników nie leczymy”. No i co tu dalej robić ? Już klasyk mawiał, żeby nie dyskutować z durniami, bo cię zakrzyczą i sprowadzą do swojego poziomu. Mam nieodparte wrażenie, że Twój mózg też przekazuje Ci informacje, ale trochę udajesz, że ich nie słyszysz… To próbuje się w inny sposób wpłynąć na Twoje zachowanie- a to każe kolanku strzyknąć, a to w krzyżu łupnie…

    • kanionek

      Och, papryka faszerowana! Moja Mama robiła taką może raz do roku (bo dużo pracy), to było prawdziwe święto! Nie żeby na co dzień dawała nam kaszę gryczaną z suchym chlebem, o nie, ale były takie potrawy, które robiła tylko na imieniny, czy inne święta. Forszmak… Ratatouille… Och…

      Taa. To niech ten mój mózg wystawi kawę na ławę, raz a dobrze, bo od tych subtelnych podpowiedzi w postaci łupnięć i strzyknięć to mnie tylko szlag trafia. (Don’t antagonize me, motherfucker!)

      • Iza

        No nie, na hasło, że papryka faszerowana to dużo roboty, to aż mnie wywiało z tej szafy, co w nią wlazłam ponownie z rok temu, jak nie lepiej…
        Ja nadziewam paprykę nadzieniem od gołąbków z czystego lenistwa, żeby nie musieć nic zawijać. Odcięcie czapeczek papryce = 15 minut, i voila!

        • kanionek

          A w sumie to dobrze gadasz – mniej roboty, niż z gołąbkami, bo papryk nie trzeba we wrzątku maczać, jak kapustę, i podczas wielokrotnego wyjmowania poparzyć się ze dwieście razy. A weź mi przypomnij, jeśli drzwi do szafy jeszcze się definitywnie nie zatrzasnęły na kolejny rok, w czym się te nadziane papryki gotowało? W wodzie, bulionie? I żeby nadzienie z nich nie wypłynęło, to co – na sztorc układać, otworem do góry, i nie zanurzać do pełna? Bo nie chcę Mamie głowy zawracać, ona i moja Ciotuleńka, wiekowe kobity, mają ręce non stop zajęte prawie stuletnią babcią, która już jest kompletnie niesamodzielna :-/
          I co dalej, gdy się już papryki ugotują? Na pozostałym bulionie sos jakiś robisz? Uprzejmnie promszę o wskazówki :)

          • Iza

            Osobiście, to ja je układam w brytfance na oliwie i myk, do piekarnika w jakieś 180-200 C. Na jakieś 45 minut w sumie, o ile papryka nie ma ścianek przesadnie grubych. Jeśli ma – na dłużej. Trzeba przewrócić tak w połowie czasu, żeby się równomiernie piekło. Układam je z poszanowaniem ich wygody, na boczku, i makijażuję pędzelkiem tą oliwą spod spodu. Zanim cokolwiek zdąży wypłynąć, to się już zetnie. Ale fakt, że nie dopycham farszu na siłę.
            Całość puszcza smakowity sosik, który po mojemu już żadnych zabiegów nie wymaga, ale jakby komuś się chciało przerobić go na sos pomidorowy, to przeciwwskazań żadnych nie ma… :)

          • Iza

            P.S. U mnie problemem jest znalezienie sensownie małych papryk, bo w markecie sprzedają takie kolosy, że jedna waży ze 40 dkg, a do zieleniaka mam w ciul daleko. Czerwona jest zwykle grubościenna, a zielona ma mniej smaku papryki w papryce…

          • Iza

            P.S.2. Natomiast co do parzenia się przy kapuście, to doszły mnie słuchy (nie wypróbowane osobiście, więc jako plotkę zapodaję), że o ile kapusta nie jest potworem i mieści się w mikrofalówce, to parzenie palców daje się pominąć.

          • kanionek

            Jestem niezdrowo wręcz zainteresowana! Włożyć do mikrofalówki i co – po prostu torturować falami, aż zmięknie? Skoro nie masz osobistych doświadczeń, to poszukam w necie. Żeby nie wyszło jak z gotowaniem jajka ;)

          • wy/raz

            Ja też farsz gołąbkowy. Ale robię głównie w sezonie z żółtymi (takie mniej deserowe bardziej szpiczaste) paprykami. Wielkość jak kto lubi: wtedy zmienia się proporcja farsz/papryka. Robię w garnku. Myślę, że niezależnie od koloru i grubości zmięknie każda po godzinie + dojście w garnku. Papryka pustym do góry i raczej nic nie wyleci (przy sporym garnku, a w małym pewnie nie robisz, dojdzie). W wodzie. Dodaję nasz przecier pomidorowy, przyprawy: sól, pieprz, czosnek, zioła różnie i różne, wywar powstaje z nadzienia. Jak za wodniste a ktoś woli gęstsze można zaklepać mąką. Ryż gotuję, ale na logikę przez godzinę, to każdy się chyba ugotuje. Chyba sobie z przyzwyczajenia dokładam to gotowanie…

          • kanionek

            O właśnie – Mama zawsze robiła w czerwonych paprykach, i one zwykle miały bardzo twardą skórkę już po ugotowaniu. Może żółte delikatniejsze?
            “Zaklepać mąką” – tego nie znałam, cudne.

  • Becia

    Oj Kanionku przypomniałaś mi jak raz się zabrałam za faszerowane liście winogron. Do środka wchodzi łyżeczka farszu. Też miałam kilogram mięsa. Nigdy więcej…..
    Ja swojego mózgu nie słucham, hipochondryk mi się trafił ;)

    • kanionek

      Iiii hi hi, winogron… To się ubawiłaś :) A chociaż smaczne to wyszło?

      • Becia

        Tak sobie.. Ale goście chwalili :)

        • mp

          O jacie, przypomniałaś mi – mam słoik liści w lodówce, trzeba poświstaczyć :) Faktycznie wchodzi łyżeczka farszu, ale robię taki bardzo aromatyczny, na sposób bliskowschodni, więc wystarczy ta łyżeczka, są pyszne z lampką czerwonego wina. A wracając do papryki- ja faszeruję te duże, farsz podobny do gołąbkowego, tylko więcej ziół , a wcale cebulki. Ustawiam w garnku ciasno na sztorc, z odcięciem na górze. Daję tylko trochę oleju i ze szklankę wody na dno, reszta sama się magicznie pojawia w czasie pieczenia. Można dodać trochę pomidorów krojonych czy passaty, ale niekoniecznie. O wiele mniej pracochłonna potrawa, niż prawdziwe gołąbki !

          • kanionek

            O, to chyba właśnie robisz tak, jak moja Mama – im dłużej o tym rozmyślam, tym więcej mi się przypomina. Ja mam tylko jeden problem z taką zamianą gołąbków na paprykę, że Małżonek nie tknie papryki. Musiałabym zrobić gołąbki dla niego, paprykę dla siebie, czyli zamiast mniej roboty… Wiadomo. Ale teraz to już ta potrawa będzie za mną chodzić. W ogóle czuję już typowo zimowe zachcianki, a myszy w tym roku przypuściły taki szturm na chałupę, że w końcu musiałam kupić żywołapki. I teraz prowadzam się z myszami po łąkach i lasach, bo lepiej je wypuszczać z dala od domu. No ale wreszcie spokój, nikt nie skrobie w kącie po nocach. Obstawiać zimę stulecia?

          • Iza

            Kanionku, z tym, że faceci nie lubią papryki, to mój ma to samo – ale wyłącznie względem surowej. Różne leczo-podobne (z papryką przecież!) zawsze wsuwał aż miło, a przeciwko nadziewanej długo miał ALE, bo miał kiepskie wspomnienia. Natomiast zrobiłam “dla siebie” raz czy dwa, i załapał. Teraz sam się doprasza… :)

          • kanionek

            Święta kozia naiwności :) Małżonek jest przypadkiem tak beznadziejnym, że on nawet nie powącha, nie podejdzie do garnka, jemu wystarczy, że wie, że w środku są składniki “niedozwolone”. A to są, proszę ja Ciebie, niemalże wszystkie warzywa i owoce (pisałam już kiedyś – wyjątkiem są banany, i tylko banany, a z warzyw marchew, buraki, cebula, ziemniaki, groszek, sałata i kapusta. Koniec listy!). Niech tylko poczuje zapach czosnku w kuchni, albo właśnie gotującego się leczo, to kwituje to stwierdzeniem: znowu jakieś toksyczne czary czynisz. Sałatkę jarzynową, naszą tradycyjną, polską, wspaniałą, też robię w dwóch wersjach: dla siebie normalną, dla Małżonka z czterech składników, czyli ziemniaków, jajka, groszku i marchewki. Uważa, że jest pyszna, a mojej by nawet w kombinezonie kosmicznym nie dotknął, bo zawiera np. ogórka kiszonego, co jest rzeczą obrzydliwą, bo to przecież ogórek na wskroś zepsuty.

          • Iza

            Wyślij go do mnie – w hiszpańskich sklepach dają sałatkę dokładnie taką, jaką on lubi, 4-składnikową. Kupuję jako bazę do dalszych toksycznych czarów. :D

          • kanionek

            No pewnie! I on się tam będzie grzał w hiszpańskim słońcu, zażerając się sałatką, a ja tu na deszczu, wilki kijem będę odganiać… Jak już, to weź mnie! :D

          • Iza

            Zażerać się może spokojnie, ale z tym słońcem… Kiedyś padać musi, i robi to pakietowo – duży pakiet w listopadzie, średni w lutym. Właśnie napoczynamy duży pakiet… :(
            Za to słoneczny grudzień jest balsamem dla zziębniętej duszy. :)

  • Jagoda

    Jak miło znowu czytać… Podziwiam, 67 gołąbków… u mnie byłoby jakieś 12-15. Ale ja jestem leniwa i mój mózg mi mówi, że tak zdrowiej (jak już złapię kontakt, co znowu za często się nie zdarza).
    Kanionku, wyrzekasz na swój mózg, ale może jemu ta muzyka szkodzi? Weź posłuchaj czegoś lżejszego, tak na próbę, co? Tylko nie disco polo, bo może się pogorszyć. Bo ja tak mam, że jak jest głośno albo coś szumi tak specyficznie (np. wyciąg kuchenny), to nie słyszę własnych myśli, nie widzę za bardzo, mam wkurw i mogę iść się wieszać.
    Idę zamawiać sery, pa.

    • kanionek

      Nieee no, niemożliwe. Żeby szatanistyczna muzyka wykonywana przez obszarpanych obłąkańców szkodziła komuś na mózg? Przez wymakijażowanych na czarno sługusów Diabła, żeby szkodziła? Niemożliwe, powiadam Ci. Mnie najbardziej na mózg szkodziła harcerska gitara przy ognisku, jak również kościelny chórek. A sążniste riffy dyktowane przez Czarnego Pana były zaworkiem bezpieczeństwa, dzięki któremu mogłam sobie puścić pary z uszu.
      ;-)

      Ale z jednym się zgodzę – nie znoszę jednostajnych, powtarzalnych dźwięków. Gdy kapie kran. Gdy mysz skrobie w listwę przypodłogową (mają specyficzną częstotliwość nakurwiania siekaczami). Disco polo. Albo szum morza! Wiem, to niepojęte, urodziłam się nad morzem, mieszkałam 3 km od morza, i ilekroć spacerowałam plażą, to zawsze bolał mnie łeb. No nie znoszę. Za to mglista cisza nad jeziorem o piątej rano, plusk żerującej nieopodal w trzcinach rybki, subtelny szelest łabędzich skrzydeł, ummm… Tak mi rób.

      • kanionek

        Może wyjaśnię, dlaczego nie harcerskie piosenki i kościelny chórek. Otóż harcerskie piosenki są tak proste, że aż nazbyt, i co chwilę mają refren, który się potem nie chce od człowieka odczepić, i mój mózg dostaje od tego piehdolca (mam delikatną nerwicę natręctw; nie tylko maniakalnie wszystko liczę, ale też śpiewam w głowie w kółko te same wersy jednej piosenki. Reklamy telewizyjne były pod tym względem najgorsze!).

        W kościelnym chórku kiedyś śpiewałam, i tam było to samo, co przy harcerskim ognisku, i od notorycznego lulania Jezunia dostałam wścieku szarych komórek, a do chórku zapisałam się tylko dlatego, że na perkusji grała tam taka dziewczyna, która mi szalenie imponowała. Ona też szybko wymiękła, bo chyba ciągnęło ją do bardziej skomplikowanych rytmów ;) Tak więc to nie moja wina, że zamiast dziewczyną szamana, jestem… No właśnie.

        • jagoda

          Ale te teksty… ja to sobie muszę w rozumie przetłumaczyć i to się jakoś filtruje, tzn. komentarz jest od razu : nieee…no nie tak… jakże to tak… A Ty przyjmujesz jak leci i stąd te czarne myśli! Tak mi podpowiada mój racjonalistyczny , koziorożcowy rozum.
          Ale ja nie o tym, co tez Pani! Otóż nagle moje urządzenia wcale niezintegrowane żądają ode mnie haseł w różnych dziwnych momentach. Przed chwilą chciałam wysłać odpowiedź na Twoje pytanie o ser z papryką (papryka ostra suszona) a komp chce hasła! Porypało go? Jak ja mam spamiętać? Naprawdę, listy i telegramy były prostsze. Miłej niedzieli wszystkim.

          • kanionek

            “A Ty przyjmujesz jak leci” – aaaale skąd ten wniosek? Tekstów muzyki metalowej najczęściej nie da się brać wprost, co do litery (trochę jak z Biblią, i mam nadzieję, że nikogo nie urazi to porównanie, bo mówię o stylu literackim), i na szczęście większość fanów gatunku zdaje sobie z tego sprawę, a tylko nieliczne jednostki, i tak już przez życie skrzywione, podniecają się Szatanem, ciemnością, krwią i innymi takimi. Jeśli ktoś bardzo chce i musi, to doszukuje się alegorii i drugiego dna, inni cieszą się głównie muzyką, bo tekstu i tak często nie da się zrozumieć bez zaglądania w książeczkę dołączoną do płyty, a jeszcze inni łykają całość, ale nie na zasadzie suplementu żywności, tylko odbioru dzieła sztuki. Ja się na ten przykład nie śmieję z rzeźby Dawida, że ma małego pisiorka, bo wiem, że w tamtych czasach to właśnie zbyt duże przyrodzenie było wstydliwe, a nie to małe.

            Innymi słowy – jeśli się sztukę rozumie i patrzy na nią z właściwej perspektywy, to krzywdy nam ona raczej nie zrobi. Ciężko też wytłumaczyć, dlaczego woli się np. kolor różowy od zielonego, albo czarny od białego. To tylko kolory, a jednak prawie każdy z nas ma jakieś preferencje w tym zakresie. O, albo pamiętam, jak za dzieciaka obciachem było iść do sklepu spożywczego z wielką siatą w kratę. Człek wolał dumnie nieść worek ziemniaków pod pachą i zgrzewkę Ptysia w zębach, niż z ruską torbą narazić się na śmiech obcych dzieciaków. Tak nam się przynajmniej wydawało… A dlaczego? Mózg to jest bardzo dziwne zwierzę… No ale – temat rzeka, może poczekać.

            Dzięki za cynk ws. papryki. Ale wiesz, że gdyby zamówienia serowe były wysyłane listem lub telegramem, to nigdy by do mnie nie dotarły? :D Tak źle, i tak niedobrze!

          • mitenki

            A gołębiem pocztowym?

          • kanionek

            To ma szansę działać. Dopóki, rzecz jasna, nie przyjdzie kolejna fala ptasiej grypy. No i ten, jaszczompiów tu u nas dostatek, a i czapla deczko nerwowa, jeśli chodzi o jakichś obcych (dzisiaj na zbity dziób wywaliła biedną, dziką kaczuszkę, która chyba zbłądziła i nocowała na waleta przy naszym stawie). Ale oczywiście zapraszamy, zapraszamy :D

  • wy/raz

    Wszędzie ograniczenia a tu taka wspaaaniała rozpusta! Dzięki a wpis.

    Ostatnio jak gotowałam gołąbki wyszły mi twardawe. Mózg myśli: Może kapusta taka? A tu rozwiązanie – nie policzyłam.
    Dla chętnych do wypróbowania gotowanie gołąbków “na sztorc”. Lepiej się mieszczą i nie mają szansy się rozwinąć.

    Mózg mi mówi, że przy tej ogólnodostępnej i ogólnodziwnej logice, to on chciałby być Żółtym.

    A jutro dzień listonosza… i menopauzy.

    • wy/raz

      A we wtorek Pasztedzika szczecińskiego i lenistwa!

    • kanionek

      Rany bose, to już nawet menopauza się swojego święta doczekała? Ja bym jej nie dała. Ani dnia w kalendarzu!
      No pewnie, że niepoliczone gołąbki będą twarde, pff.
      Na sztorc też dobry pomysł. Ja zawsze robię tak, żeby nie napychać farszu do liścia ile wlezie, tylko żeby dało się go dobrze zwinąć, tego gołąbka, no i układam ciasno, wiadomo, a na wierzch jeszcze kładę kupę liści (zawsze zostaje z główki kapusty to pomarszczone ze środka, co już nie wygląda jak liście, tylko kora mózgowa. No i właśnie to spożytkowuję jako pokrywkę, a że lubię kapustę gotowaną w sosie gołąbkowym, to i żarcia więcej :)

  • Ynk

    Mózg łatwiznę odwala? Jakieś bóle, gnioty, swędzenia komunikuje a o tym co ‘nie drażni nerwa’ nadaje na innych częstotliwościach specjalnie dla głosów przeznaczonych? Spoko. Scenariusz, w którym to całkiem znaczna większość zostanie podłączona do tej częstotliwości, bliski już… (to wieszczyłam ja – YnkA ;P )
    Gołąbki piękne niczym gołąbki pokoju. :-) Wprawiłaś mię w STAN.

    • kanionek

      Ooo tak, tak! Gdy człowieka komar dziabnie, to przecież przez kilka dni nie da się o tym zapomnieć, i człowiek cały czas dostaje sygnały, że o zobacz, tu masz kuku, oj weź podrap, bo tak swędzi, ja cię proszę. Ale gdy masa zbuntowanych i wrogo do nas nastawionych komórek rośnie w siłę w jakimś zakątku organizmu, to mózg jest akurat zajęty czytaniem statystyk dotyczących wpływu koloru włosów na częstotliwość zakupu grzebieni wśród populacji zamieszkujących tereny podmokłe i bagienne. I ani słowem nie piśnie. No mówiłam, że to menda szara, a nie substancja.

      Tak, gołąbki w pokoju :)
      Uściski, dawno Cię nie było!

      • Ynk

        Jestem, bywam, Kanionku, jestem… To wyplątuję się z oprzędu smętów i zniechęcenia, to letargi w kokonie (zdystansowana społecznie) odbywam. Z mózgiem-szulerem w makao pogrywam. W pokoju, z balkonem. Do Koziarni zawsze chętnie zaglądam przez lapkowe okienko.
        Ściskam najmocniej, z szorstką czułością ;-)

        • kanionek

          Ech, poetko :)
          Mamy taką kozę tegoroczną, córkę Idy, która jest śliczna, szczupła, zwinna i sprytna. Może nazwę ją StYnka – od małej, zwinnej rybki i Ynka :)

          • Ynk

            :-) Córka Idy? Blisko. Ale że śliczna, szczupła, zwinna i sprytna? Hmm… Takie maleńkie srebrne rybki zaczynają śmigać mi w krwiobiegu dopiero koło marca. Teraz czynić trzeba starania, żeby rozłożyście uniesione ramiona Y nie oklapły i całokształt nie schudł do I , bo imię zyskując na skojarzeniach straci na urodzie. I nawet świętość (St) nie pomoże ;-)

          • kanionek

            No zdecydowanie nie możesz dopuścić do oklapnięcia, bo jak to będzie wyglądało – StInk! Nawet “a” na końcu tego nie zamaskuje :D
            Ja się na zimę zawsze bałam… zimy. A teraz dodatkowo boję się o Mamę i Ciocię B., bo one w Gdańsku, wśród tych dzikich tłumów, gdzie odsetek antymaseczkowców, proplandemików i innych oszołomów też w miastach większy, no i teraz boję się bardziej, niż zazwyczaj. Jeszcze mam masę roboty, to jakoś gonię dzień za dniem, a później to nie wiem, czy mi też coś nie oklapnie. Co może oklapnąć w Kanionku?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *