Jaki wpis, taki tytuł, czyli o tymczasem

Miało być tak pięknie, a wyszło jak szydło z worka. Od dwóch tygodni działam w systemie operacyjnym Linux i nadal nic tu nie umiem, a zwłaszcza robić zdjęć z dialogami, które dotychczas produkowałam w pocie czoła, a dokładniej – w programie Microsoft Paint, który podobno jest prymitywnym narzędziem dla idiotów, i może właśnie dlatego w ogóle nauczyłam się tam używać trzech opcji na krzyż (dosłownie trzech: wstawiania dialogowej chmurki, wypełniania jej na biało i pisania kulfonów w środku). A teraz jestem jak dziecko we mgle (a dokładniej: w oparach mięty, bo to jest Linux Mint), i nawet nie powiem, że wszystko mnie wkurza, no ale jednak wkurza. No ale co to Państwa obchodzi? Nic nie obchodzi, i dawaj tu jakieś ładne zdjęcia, łachudro.

No to tak. Dzisiaj przede wszystkim filmy, w których opowiedziałam to, o czym nie chciało mi się pisać, ale najpierw spełnię tę obietnicę, daną Buce już tak dawno temu, że ona sama pewnie o niej zapomniała. A dokładniej to będzie pół spełnionej obietnicy, bo gdy ten jeden raz udało mi się nie zapomnieć o aparacie fotograficznym, gdy szłam do Żozefin, to wtedy akurat Kajtek poszedł na ryby, miał kółko szachowe, albo załatwiał inne kocie sprawy, i na zdjęciach zobaczą Państwo tylko Małą Bukę. Oraz niektóre fragmenty jej właścicielki, czyli pani Żozefin. Aha, Kajtek i Mała Buka sami sobie wybrali tę komórkę na swoje zaciszne M-2, i tam dostają jeść.

Pragnę tu zaznaczyć, że do wykonania tej gustownej, czarnej plamy na twarzy pani Żozefin, użyłam programu GIMP (albo GNU; nie wiem, wciąż jestem pod wrażeniem, że nie wysłałam tego zdjęcia w kosmos), i tylko 15 minut mi to zajęło (choć łącznie to pół godziny, bo najpierw przez kwadrans próbowałam użyć opcji “intelligent scissors”, i te nożyczki to może i są inteligentne, ale Kanionek to już niekoniecznie, bo najpierw niechcący całe zdjęcie przerobiłam na “Paryż nocą”, a później nie wiedziałam jak się odczepić od tych nożyczek, a jeszcze później zapisałam zdjęcie w takim formacie, którego WordPress mógłby nie zrozumieć).

No, to teraz Państwo sobie obejrzą filmy, a ja tymczasem idę do kąta, przemyśleć sobie parę rzeczy, jak na przykład: “Dlaczego ty tak długo zwlekałaś z tą zmianą systemu, jak ci już w tamtym roku mówiłem, że Windows ci się zaraz wysypie, masz milion bad sektorów na dysku, procek ci się grzeje jak patelnia w nadmorskiej smażalni, zaraz to wszystko spalisz i nic nie będziesz miała. A teraz nagle to byś chciała wszystko umieć i rozumieć. Ech, Kanionek…”.

PS. Można już zamawiać sery, chlip, chlip. Najbliższy wolny termin wysyłki to poniedziałek 13 maja, i ja za wszystko wszystkich przepraszam, smark, smark.

 

PPS. A Żółte na tym ostatnim filmie biega z jakimś kamyczkiem i samo się bawi, bo inne psy miały go już tak serdecznie dość, że pochowały się w budach i innych dostępnych zakamarkach.

139 komentarzy

  • Ja zamawiam ser! :D
    Jezu, jestem pierwsza!

  • Bisia

    Niesamowite po tylu godzinach od opublikowania wpisu jestem druga!!!

    • Bisia, może był jakiś kataklizm i ocaleli nieliczni?

      • kanionek

        Ale żeby majówkę od razu kataklizmem nazywać…? W dawniejszych czasach mogliby Cię wziąć w ustronne miejsce z jedną żarówką i wypytywać, co konkretnie miałaś na myśli ;)
        Ja tam życzę wszystkim, żeby jeszcze smacznie chrapali pod kołdrą, albo właśnie szykowali grilla na działce, bo to może być ostatni słoneczny dzień długiego weekendu.

        • Teraz zrobiło mi się bardzo smutno…
          A list doszedł był?

          • kanionek

            Ale że z mojego powodu, znaczy czegoś, co napisałam?!
            Bo jeśli tak, to spieszę donieść, że dosięgła mnie szybka karma – kilka godzin temu byliśmy u Żozefin, niestety samochodem. Niestety, bo głupi Kanionek przyciął sobie prawy kciuk drzwiami od samochodu, i to z takim rozmachem, że drzwi się nawet na klamkę zamknęły. Mam teraz paznokieć w zielono-fioletowe pasy, a kciuk spuchł i jest tak gorący, że gdy go niechcący włożyłam pod ciepłą wodę, to wydała mi się przyjemnie zimna. Przez 10 minut po zdarzeniu byłam na granicy omdlenia, a teraz to już tylko boli jak Sam Skurvenson.

            I tak, Odebraliśmy od Żozefin dwie przesyłki, w tym Twoją książkę :) Myślałam, że tworzysz tylko literaturę dziecięcą, a tu proszę: wspomnienia geofizyków! Przeczytam z największą przyjemnością, choć zapewne dopiero zimą :-/ No chyba, że następnym razem wpadnę pod kombajn, to pewnie lekarz zaleci mi najpierw się trochę pozbierać, a później trochę poleżeć, i będę miała dużo czasu na przyjemności :)

            A teraz idę się uczciwie rozpłakać, bo serio: nie dość, że i tak mamy ciężko, to teraz ja mam tylko jedną rękę w pełni sprawną, i wszytsko idzie mi dwa razy wolniej. A taki pan Dżery, na ten przykład, dostał zasiłek z opieki społecznej i od tygodnia chleje na umór, i ani szlag go nie trafi, ani diabli nie wezmą, i tylko pani Żozefin ma zgryzotę.

            Muszę sobie to wszystko dobrze przemyśleć, bo może warto się przekwalifikować, co często podnoszą różne ekipy rządzące, i ja bym na ten przykład poszła w żulerkę. Myślę, że leżenie w przydrożnym rowie nie wykroczyłoby poza skalę moich możliwości, a w razie czego mam u kogo odbyć stosowne szkolenie.
            (Jak długo boli, przepraszam: płonie niczym żywa pochodnia, taki przytrzaśnięty palec?).

          • Ależ skąd, nie z Twojego powodu, tylko, że uświadoiłam sobie, że ja ciągle w domu i nigdzie nie wyjeżdżam.
            O matko, ja iałam taki palce ostatnio kilkadziesiąt lat temu, jak mi brat przytrzasnął kciuk. Paznokieć czarny, bólu nie pamiętam, pewnie zemdlałam na trzy lata.
            Współczuję serdecznikowato ♥ ;*

            No, o ksiązkę chodziło, bo wysłałam zwykłym listem. Wiesz. Na razie to co napisałam dla dzieci jest w blokach startowych. A obie ksiazki, które wyszły są dla dorosłych. Drugieopowiadanie możesz ominąć, bo naukowiec nie pozwolił mi napisać po mojemu, więc jest po poprawkach. Tak mówię, żebyś nie umarła przy nim, dalej już jest po mojemu.

            No nie wiem, czy się nadajesz na żula. Za dużo się ruszasz chyba i za mało śpisz. Dlatego też z kombajnem, chyba nie wyjdzie, hm. Nie martw się, trudno.

          • kanionek

            “uświadoiłam sobie, że ja ciągle w domu i nigdzie nie wyjeżdżam.” – ha ha, no teraz to się uśmiałam. HELLOOOOŁ, jak to dzieciaki piszą, nie zapominaj, do kogo to mówisz :D
            “bólu nie pamiętam, pewnie zemdlałam na trzy lata” – o kurde, też tak chcę!

            “No nie wiem, czy się nadajesz na żula. Za dużo się ruszasz chyba i za mało śpisz” – wątpisz w moje kompetencje? Ja się wszystkiego mogę nauczyć! A zwłaszcza spania 20 godzin na dobę :D

          • To dam Ci próbkę opowiadania, które lubię, “Pan od geofizyki”. Opowiadania są różne.

            Mam nadzieję, że dzisiaj w końcu uda się nam wysadzić szkołę w powietrze.
            Bardzo żałuję, że nie mamy na lekcjach przyrody jakichś doświadczeń z materiałami
            wybuchowymi, bo to znacznie ogranicza mi pole manewru. W klasach nie ma nawet
            palników gazowych na ławkach, bo jestem dopiero w podstawówce i nie mamy
            jeszcze ani fizyki, ani chemii. W zasadzie pozostaje zwarcie instalacji elektrycznej.
            Siedzę w ostatniej ławce przy ścianie i od dwóch tygodni usiłuję wydłubać cyrklem
            przewody elektryczne. Z racji niezawodności cyrkla zaczynam wierzyć, że
            matematyka faktycznie jest królową nauk. Dzisiaj wyskrobałem sporo tynku. Mam
            nadzieję, że nie przekopię się do klasy obok, bo tam jest piąta C, a ja jestem już w
            szóstej i szkoda byłoby mi stracić ten rok. Wiedzę czerpię ze światowego kina.
            Skazanych na Shawshank oglądałem chyba ze cztery razy, to było bardzo
            pouczające. Nauczyłem się, że trzeba fedrować umiejętnie, więc to, co wydłubię,
            wsypuję do kieszeni, a na dużej przerwie spaceruję wzdłuż ogrodzenia boiska i
            pozbywam się dyskretnie obciążających dowodów. Potem co prawda mam trochę
            problemów na wuefie, bo pani jest zła, że wnoszę na salę w butach tyle piachu, no
            ale cel uświęca środki. Poza tym wuefistka się myli, bo buty zmieniam, a piasek
            wnoszę w skarpetkach. A ćwiczenie bez skarpetek jest niewskazane, wręcz karalne
            kropką w dzienniku, więc jestem całkowicie usprawiedliwiony a nawet niewinny.
            Dzisiaj nareszcie zakwitła mi w piersiach nadzieja, bo właśnie przyjechał do
            naszej szkoły pan od geofizyki. I to od razu sejsmolog! Byłem przekonany, że co
            dwie głowy, to nie jedna i nie zawiodłem się.
            Spotkanie odbyło się w auli. Spędzono nas tu wszystkich w czasie lekcji.
            Trochę szkoda, bo przez cały czas myślałem o moich kablach w ścianie i martwiłem
            się, że robota mi się nie posuwa do przodu, ale starałem się potraktować to
            spotkanie jako profesjonalne szkolenie. Kto wie, czy jeszcze kiedyś będę miał okazję
            spotkać żywego naukowca?
            Los mi sprzyjał, bo udało mi się zdobyć miejsce w pierwszym rzędzie, więc
            wszystko doskonale widziałem i słyszałem. Nawet potem trochę żałowałem, że nie
            można niektórych rzeczy odsłyszeć i odzobaczyć, na przykład pytania tego
            szczerbatego Józka z piątej A. Co to za dzieciak! Zapytał naszego pana od geofizyki,
            co się stanie z Krecikiem, kiedy trzęsienie Ziemi pojawi się tam, gdzie nieszczęśnik
            ma swoje kretowisko. Jak można poważnemu sejsmologowi zadawać tak infantylne
            pytanie!? Myślałem, że się spalę ze wstydu, ale naukowiec nie miał wcale Józkowi
            tego za złe, a nawet długo się zastanawiał nad odpowiedzią, ale w końcu wyjaśnił mu
            wszystko i to bardzo ciekawie, aż sam się tym problemem zainteresowałem.
            Ciekawe, że w zależności od tego, jak daleko Krecik będzie znajdował się od źródła
            drgań, jego szanse na przeżycie będą rosły. No, ale tak czy siak na pewno nie
            wpłynie to pozytywnie na jego samopoczucie.
            Kolejne pytanie zadała moja koleżanka z klasy, taka wystrzałowa Weronika.
            Od razu zrobiło mi się lepiej, nie tylko z powodu jej porażającej urody, ale przede
            wszystkim intelektu i tego, że uratowała honor klasy, zadając pytanie na poziomie.
            Zapytała, czy można uniknąć spotkania się z falą sejsmiczną, na przykład
            przeskakując nad nią. No nareszcie coś poważnego! Dowiedziałem się, że fale
            sejsmiczne dochodzą z wnętrza Ziemi, więc albo uderzają od spodu, albo ruszają w
            poprzek. I nie jest to jedna fala, tylko cała seria, a żeby je przeskoczyć, trzeba by
            posiąść niełatwą sztukę lewitacji. Weronika jest wysportowana, więc w jej wypadku
            jest to chyba tylko kwestią czasu.
            Pan geofizyk powiedział, że bardzo lubi spotkania z dziećmi (no nie wiem, ja
            się zaliczam już do młodzieży), że są one zawsze zaskakujące dla naukowców i
            wymagają od nich uruchomienia supermocy myślowych, bo dorośli już nie wpadają
            na tak fantastyczne pytania. Chyba człowiek szybko dorasta, bo pan orzekł, że
            gimnazjaliści i licealiści już są gorsi w te klocki niż podstawówkowicze, bo nie dość,
            że się krępują, to jeszcze często są już zblazowani. (Muszę sprawdzić w necie co to
            znaczy zblazowany). Wspomniał, że wielu naukowców chciałoby pozostać w
            zakresie sposobu myślenia na etapie dziecka. Chciałem się zgłosić i pocieszyć pana,
            że mój dziadek mówi, że każdy dziecinnieje na starość, ale w tej chwili zaczął on tak
            ciekawie opowiadać, że machnąłem na to pocieszanie ręką.
            Pan geofizyk opowiadał o swojej pracy. O dziwo, jego praca nie polega prawie
            wcale na jeżdżeniu po świecie w poszukiwaniu trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów,
            ale głównie na siedzeniu przed komputerem, pisaniu programów, a potem liczeniu i
            mierzeniu. Czasem naukowcowi zdarzy się coś spektakularnego, zanim jeszcze
            zdąży dojechać do pracy. Niektórzy to mają szczęście! Pan geofizyk na przykład w
            drodze na zajęcia z dziećmi zobaczył we własnym samochodzie przez ułamek
            sekundy ducha. Po chwili zorientował się, że to nie jest jednak duch, tylko poduszka
            powietrzna, która wystrzeliła mu znienacka przez nosem, gdy najechał kołem na
            kanał ściekowy. Chwila, w której poduszka się nadyma, jest podobno tak krótka, że
            nie zdąży jej nawet zarejestrować ludzkie oko. Nawet naukowca!
            Pan geofizyk opowiedział też, że na drodze do pracy natknął się na zwalone
            chwilę wcześniej pod ciężarem śniegu drzewo, bo miejscem jego pracy było wtedy
            obserwatorium na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego, do którego dojeżdżało
            się malowniczym wąwozem porośniętym lasem. Drzewo całkowicie uniemożliwiło mu
            dotarcie do celu samochodem, więc wysiadł i pieszo, przez śnieg poszedł po pomoc
            w postaci kierownika obserwatorium i leśniczego, którzy rozprawili się z pniem przy
            pomocy piły spalinowej (muszę zapamiętać, by sprawdzić, czy piła sprawdza się w
            przypadku kruszenia ścian).
            No i potem nasz pan rozgadał się na temat utrudnień w drodze do pracy, na
            które natykają się sejsmolodzy. To było ogromnie ciekawe, bo ja do szkoły idę pieszo
            i docieram do niej, niestety, bez większych przygód. Chyba, że idę ze szkoły z
            powrotem do domu, wtedy zabiera mi to więcej czasu, bo mijamy z kumplami plac
            zabaw z taką fajną dziuplą w drzewie, do której chowamy różne rzeczy, a one jakoś
            znikają, a potem bijemy się z chłopakami z szóstej B i jest fajnie. No ale wracając do
            naszego pana – z tych jego opowieści wynika, że sejsmolodzy mają wszędzie pod
            górkę. Jadą na przykład do pracy w terenie, bo czasem się to zdarza, i okazuje się,
            że bez samochodu z napędem na cztery koła nie da rady się tam dostać, bo trzeba
            jechać przez błotniste pola, albo garbatą polną drogą do stacji, która stoi właśnie w
            szczerym polu. To także powód, dla którego chyba mógłbym zostać geofizykiem, bo
            oni mają do dyspozycji takie świetne samochody.
            Kiedy naukowcowi uda się w końcu jakoś dotrzeć do swojego komputera, to
            czasem nie sposób go od niego oderwać. Pan od geofizyki opowiedział, jak to jego
            kolega został zaskoczony podczas pracy we własnym gabinecie wtargnięciem ekipy
            straży pożarnej w pełnym rynsztunku. Był tak pochłonięty programowaniem i
            analizowaniem danych, że nie zwrócił uwagi, że trwa ewakuacja Instytutu. To się
            chyba nazywa słuch wybiórczy. Mam to samo, kiedy mama mnie o coś prosi, gdy ja
            gram na komputerze – kompletnie wtedy głuchnę.
            Potem nasz pan od geofizyki opowiadał o tym, jak skandalicznie mogą
            zachowywać się naukowcy. I to po konferencji naukowej, w apartamencie w samych
            Włoszech. W pokoju mieszkało dwóch Polaków i jeden Grek, ale z racji, że Grekowi
            ciężko było mówić po polsku, a i tak naukowcy posługują się językiem angielskim,
            rozmawiali więc po angielsku. No i dyskutowali tak zawzięcie na temat artykułu, który
            chcieli wspólnie napisać, że po godzinie dwudziestej drugiej przyszedł ich uspokoić
            roztrzęsiony sąsiad zza ściany, który wyraził opinię, jakoby nigdy w życiu nie słyszał
            takiej burdy. Zagroził nawet wezwaniem policji. A oni tylko kulturalnie dyskutowali na
            tematy naukowe i, jak podkreślił nasz pan, bez kropli alkoholu! (Ale po spotkaniu z
            dziećmi, kiedy wszyscy już wychodzili, a ja stałem, żeby się o coś zapytać,
            usłyszałem jak pan geofizyk powiedział naszemu panu od matematyki, że dopiero ta
            wieczorna wizyta wytrąciła ich z równowagi na tyle, że poszli dla uspokojenia kupić
            butelkę wina i opróżnili ją już po cichu).
            To bardzo przypominało mi sytuację zaistniałą w szkole, kiedy to z kolegą
            Stanisławem dyskutowaliśmy podczas lekcji na temat tego, czy w kosmosie da się
            pisać długopisem. Kolega Stanisław położył się więc pod ławką, by udowodnić mi w
            symulowanych warunkach nieważkości, że długopis nie jest wydolny działać do góry
            nogami, a ołówek i owszem. Panią od polskiego zwabiła na koniec klasy nasza
            naukowa dyskusja, a gdy znalazła kolegę Stanisława leżącego pod ławką, wlepiła
            nam obu uwagi. Faktycznie, nie jest łatwo zostać naukowcem, bo od dzieciństwa
            wszyscy rzucają człowiekowi kłody pod nogi. (…)

          • kanionek

            Świetne :D
            Może trochę nienajlepszy pomysł, żeby tyle tekstu upchnąć w komentarz, ale jeśli “telefonowcom” nie będzie przeszkadzało przewijanie kilometra treści na ekranie, to zostawię. A jeśli coś, to najwyżej na Forum przeniosę.

          • wy/raz

            A czy można by “Białe na białym” nabyć z autoskorpionografem? I tak mi przychodzi do głowy, że następne powinno być “Czarne na czarnym”. Gratulajce!!!

            Kanionku, jako dziecko notorycznie zatrzaskiwałam sobie palce na wsi w metalowych bramach. Pomysł podaję, jaki pamiętam mojej babci-moczenie w szarym mydle. Żeby paznokieć szybciej się obrał. Zazwyczaj nie przytrzaskiwałam sobie stawów. Jeśli przytrzasnęłaś z paznokciem może schodzić, co nie jest regułą. Co prawdę nie pamiętam czasu trwania bólu, ale to pewnie filtracja pamięci. Sprawdzenie czy kość nie jest złamana (Ciociasamozło – dobrze, że o tym pomyślałaś) jest niegłupie. Bo jednak te palce się przydają,

          • Modra

            Hahaha, moj Ojciec byl kierownikiem jednej z pracowni w Instytucie Geofizyki PAN, a wczesniej w paru innych instytutach PANu. Opracował i opatentował sprytne urządzonko, którę zostało częścią betatronu jądrowego w Świerku, a Instytucie Geofizyki instalował aparaturę sejsmiczną w podziemnych korytarzach pod zamkiem Książ i nie tylko zresztą, w kopalni miedzi w Lubinie też. Ale po szkołach nie jeździł, ani niestety nam także zbyt dużo nie opowiadał o falach sejsmicznych, bo jego najbardziej te oporniczki, układy scalone i wszystkie malutkie robaczki interesowały, z których klecił swoje ‘zabawki’, więc najlepiej szło mu uczenie lutowania :-) Ciekawe, kto był inspiracją autorki dla owego pana od geofizyki?

          • No musiałam wkleić ten fragment (całe opowiadanie jest dłuższe), żebyś nie myślała, że tam są smuty i nudy na pudy, skoro o naukowcach :D
            Ni ema tajemnicy, bo każde opowiadanie opatrzone jest przypisem z kim rozmawiałam. To akurat opowiadanie powstało po rozmowie z sejsmologiem Grzegorzem Lizurkiem, to młody naukowiec. Opowiedział mi nie jedną przygodę, tylko własnie takie rzeczy, drobniutkie, ze swojego naukowego życia, a ja musiałam to wszystko zebrać i sklecić w jedno.
            Ale – tu mówię do Modrej, jest i profesor “Uwe” Głowacki, i profesor Tomasz Ernst, to chyba największe sławy, no i Profesor Marek Lewandowski. Dla mnie nobilitacja, bo jestem z Nimi po imieniu, heh! Może Twojego Tatę też widziałam? Hoho!
            Wy/raz – dziekuję za dobre słowo ;* Tak, autoskorpionograf (boskie!) jak najbardziej, tylko niestety autor dostaje kilka egzemplarzy swojej ksiązki – pani matka dostali, syn jeden z drugim dostali, swój mam jeden, no i o. Koniec. Więc jak zechcesz zakupić, to zakup proszę i napisz do mnie, umówimy się co dalej.
            Napisałam też z Kaczką zwycięskie konkursowo dokończenie powieści Leopolda Tyrmanda “Wędrówki i myśli porucznika Stukułki”, w której szargamy strasznie historią i patriotyzmem. Nie wiem co z nami będzie, pewnie spalą to na stosie pod kościołem, jak wieszczy Kaczka. To jednakowoż też jest wesoła książka.
            A po wakacjach pojawi się naukowa książeczka dla dzieci z opowiadankami o zjawiskach fizycznych w przyrodzie z ilustracjami pewnej Szychy. Można się dowiedzieć jak się robi tęcza, albo co.
            Ale skoro sobie tu tak gaworzymy, to powiem, żebyście szykowały się na lato. Pojawi się pierwsza częśc fajnej serii dla dzieciaków, tez do śmichu, ale to już powieśc, przygodówka z elementami kryminału. Będzie o niej trochę w mediach.
            I tu może prośba do wszystkich kóz – bardzo byście mi pomogły życiowo, gdybyście miło na nią spojrzały, co?
            No i niech nikogo nie zmyli inne nazwisko na okładce – na Stukułce jest jedno, a na reszcie inne, ale to ciagle ja!

            No, to Kanionku, możesz wykopsać to stąd na forum, do oślej ławki, albo co, bo się rozpanoszyłam trochę. Ale cóż, zostawiłyście mi oborę, więc cierpcie.

          • ciociasamozło

            Skorpionie, opowiadanie świetne :)
            I ja je już czytałam na skorpionowym blogu!

            A nie planujesz jakiegoś spotkania autorskiego na którym można by książki do “autoskorpionografu” podetknąć?

          • OOoo, dziękuję, Ciociu! ;*
            Spotkania autorskie będą. Na razie wiem , że z promocją Bazanka będę na targach w Krakowie w październiku. Niech no to wszystko ruszy, to i do szkół można mnie zapraszać i rzucać we mnie ciastkami i herbaty wlewać, a ja spróbuję coś dać od siebie w postaci wizualno-wokalnej (nie, śpiewac nie będę na szczęście).
            Na razie dłubię swoje kawałki w sieci i niedługo objawię światu wiadomości. Naprawdę niedługo. Blog milczy, bom ciągle, czyli od lat dwóch, w fazie rozwodu i jest ciężko. W poniedziałek znowu ring. Ale ośmielam się mieć nadzieję, że będzie jakoś.
            Kochane Kozy, kupujcie Bazanki (już za chwile się urodzi!), zapraszajacie do szkół, albowiem na to miałam odwagę postawić w życiu i to ma mnie postawić na nogi życiowe wespół z panią matką i dziateczkami sztuk dwie. Oby! Amen! ;)

          • kanionek

            Ja też chcę, żeby ktoś we mnie rzucał ciastkami!!!
            Z cze-ko-la-dą!
            Bo od czterech miesięcy mam bana na słodycze (sama sobie ustanowiłam) i CIERPIĘ.
            (A tak poza tym – wszystko będzie dobrze, Skorpion).

          • ciociasamozło

            Skorpionie, obfitych opadów ciastek! Bazanka (jak rozumiem to ta książka dla dzieci o fizyce?) nabędę dla młodocianych w rodzinie. Kraków trochę daleko, ale będę sprawdzać na fejsie czy nie wybierasz się do W-wy :)

            Kanionku, ten autoban na słodycze to z jakiej okazji? jakaś nowa forma samoumartwiania czy oszczędzanie na (pozornie) zbędnych przyjemnościach?

          • kanionek

            “jakaś nowa forma samoumartwiania czy oszczędzanie na (pozornie) zbędnych przyjemnościach?” – to drugie, niestety. No i chciałam sobie udowodnić, że mogę. Udowodniłam, ale wcale nie jest mi od tego lepiej ;)

          • mitenki

            Czyli jak dostaniesz ode mnie słodycza, to walniesz mnie w łeb za zepsucie Ci treningu silnej woli?

          • kanionek

            Jak tylko opanuję przesyłanie energii na odległość ;)
            Ale serio – jestem na takim głodzie, że jeśli mi coś przyślesz, to zeżrę wszystko naraz i się przekręcę z cukrowego szoku, więc może lepiej nie…
            Za to, ekhem, nie omieszkam wspomnieć, że obiecałaś mi wysłać magiczną fasolę, która rośnie do nieba w jedną noc i wykarmi wszystkie moje kozy (i krowy w całym powiecie)! Ja tam nie chcę nic mówić, ale Tabuś karmi dzieci swoje i cudze (taka z niej gapa, że nawet nie widzi, że kukułcze jajka z jej cycków mleko kradną), wygląda jak patyk, a magicznej fasolki jak nie było, tak nie ma.

            PS. Już jesteśmy po kontroli, nieprawidłowości nie stwierdzono, Jałowiec żebrała o lajki (zawsze się ludziom ociera o nogi), a Państwo Kontrola stwierdzili, że co prawda zwyczajowo odwiedzają każde gospodarstwo raz na dwa lata, ale jeśli im się nasze wylosuje w przyszłym roku, to “bardzo chętnie przyjadą”. TO ŚWIETNIE. Może następnym razem też uda mi się nie zemdleć z wrażenia (bo wiecie, mój mózg to się już nawet listonosza boi, i niewiele brakuje żebym zaczęła szczekać na śmieciarkę).
            A teraz trzeba się przebrać w stare łachy i do roboty, państwo gospodarze.

          • Buka

            Nie wiem, gdzie zapisze się ten komentarz, dotyczy wpisu Kanionka z
            08/05/2019 at 11:13
            Chciałabym zobaczyć filmik jak Kanionek szczeka na śmieciarkę. Wyobraźnia wyobraźnią, ale zobaczyć…
            Bardzo przepraszam za takie marzenie. Kanionku, nie realizuj go. Niech pozostanie zadaniem dla wyobraźni :)

          • kanionek

            Pff. Jeśli zacznę szczekać na śmieciarkę (i szarpać listonosza za nogawkę), to możecie być pewni, że małżonek to nagra, wyda w formie DVD i będzie sprzedawał wysyłkowo po pisiont za sztukę :)

          • wy/raz

            Kanionku, a JAKIEŻ to nieprawidłowości niby mogła stwierdzić końtrol?

            Dobrze, że nie spodobało im się AŻ tak, żeby przyjeżdżać co miesiąc, choć z drugiej strony po pół roku już byś się pewnie nie stresowała.

            Buka, co mam teraz zrobić z moją wyobraźnią?!

          • kanionek

            Wy/raz – mój rozsądek mówił mi, że nie ma się czego czepiać. Moja nerwica skrzeczała, że ona to czarno widzi, i jeszcze wieczorem kazała mi omiatać sufit koziarni ze starych pajęczyn. Jeśli zastanawiacie się teraz, czy Państwo Kontrola patrzyli na sufit koziarni, to nie, nie patrzyli. ALE GDYBY SPOJRZELI?! (No właśnie, to co?).
            A z panem weterynarzem (całe szczęście, że człowiek w słusznym wieku i z doświadczeniem praktycznym, nie “zabiurkowym”), ucięłam sobie miłą pogawędkę na temat: “Jak podtuczyć kozę wysokomleczną w okresie intensywnej laktacji”, i pan wet mnie uspokoił i zapewnił, że praktycznie jest to trudne lub niemożliwe do wykonania, i dodał, że krowy rekordzistki z ras wysokowydajnych w fazie laktacji wyglądają jak szkielet obciągnięty skórą. A pytałam, bo tak: paśniki u nas zawsze pełne, przy dojeniu kozy dostają owies, kupiłam im nawet worek siemienia lnianego (bo to oleiste, czyli tłuszcz, czyli powinno być tuczące), ale w dupie je mają i nie chcą go żreć, i choćbym na głowie stanęła i uszami klaskała, to niektóre delikwentki chudną i kropka. I co by w nie człowiek nie wcisnął, to i tak w mleko wpuszczą, a nie w boczki. I – paradoksalnie – najlepiej to one wyglądają zimą!
            (W sumie to teraz myślę, że może to “chętnie przyjedziemy” to było takie grzecznościowe “Jezu, jak dobrze, że już odjeżdżamy”, bo – korzystając z faktu, że wet był przystępny i miał wiedzę praktyczną – przemaglowałam go też w temacie schematów odrobaczania i paru innych. Nagadał się tyle, że do żony chyba słowem się nie odezwie do końca miesiąca).

          • Buka

            Używaj, używaj,…
            jako i ja :)

  • grazalpl

    sery napewno pyszne, a nie masz Kanionek nadwyzki grzybkow?
    Bo ja grzybki bardzo chetnie i po wygorowanej cenie 😁

    • kanionek

      Nie tylko nadwyżki nie mam, ale wręcz niedobór mi doskwiera. W ubiegłym roku susza, w tym roku też tak się zapowiada, więc jestem z grzybów spłukana – ostatnie poszły do zimowego bigosu. Jednakowoż, kto wie, może jednak ten rok okaże się łaskawszy i na jesieni grzyby będą. Niezbadane są wyroki natury. Przypomnij się w okolicy września :)

  • Iwa

    Cała obora sfilmowana – cudownie. I kozy, i kozlaczki , i piesely, nawet kurokezy w tle. Bardzo miły komentarz i sympatyczny głos Kanionka. A tego sprzedawcę sianka co oszukał Kanionka, to niech mu “karma” wróci – najlepiej też żeby go ktoś znajomy perfidnie i boleśnie finansowo oszukał.I na koniec życzę opadów deszczu. Takich nie za mocnych ale konkretnych żeby łąka zazielenila się dla kóz.

    • kanionek

      Dziękuję, Iwa :)
      Czekamy na deszcz teraz już z dwóch powodów: łąki oraz kozie kopytka. Czas na kolejną korektę racic, a gdy jest tak potwornie sucho, to chyba tylko kątówką by te racice przyciął. Najlepiej gdy tkanka jest miękka, właśnie po całym dniu albo dwóch stąpania w rosie/po mokrym podłożu, bo teraz to serio, ani nożykiem, ani sekatorem tego nie przytnie.

  • wy/raz

    Dzięki za wpis!!! Filmy możesz sprzedawać jako środek na nerwicę ;-)). Wędzarnia śliczna, zdolny Mały Żonek. Świetny patent na white without. Tą znajomą od siana “serdecznie” pozdrów jak się odezwie. Mogła by mieć choć tyle przyzwoitości, żeby oddać kasę. Czy kózki wszystkie mają imiona? Sił, sił, deszczu, przerw dłuższych niż 15 minut, pigwowców wyrośniętych.

    Za jakie wszystko Kanionku przepraszasz? Ja Ci za wszystko dziękuję.

    Czy ja jestem w kolejce serowej czy mam przesłać ponownego maila?

    • kanionek

      Och, Wy/raz kochana, dziękuję, a właśnie jak nic potrzebuję “przytulenia”. Jesteś w kolejce, pamiętam o Tobie, będzie Ci dane :-)

  • Modra

    Kanionku, czy moge zapytac o owce? Nigdzie nawet cienia owcy nie dostrzegłam na filmach, co sie z nimi stało? Może przeoczyłam coś w jednym ze starszych odcinków Kanionkowej sagi?

    • kanionek

      Ale pytasz oficjalnie, czy nieoficjalnie? ;)
      Bo oficjalnie, to tu nie ma żadnych owiec!
      A nieoficjalnie, to nie martw się, Pani Basia i Pani Ekspert mają się dobrze i serdecznie pozdrawiają :-*
      (A swoją drogą to fakt, że ja już mam dwa pęćzki rozmaitych historii, których Wam zapomniałam/nie zdążyłam opisać, i ja nie wiem, czy to się da nadrobić. Jeśli kiedyś utnę sobie nogę nożykiem do tapet, to pewnie tak. Albo lepiej obydwie, bo na jednej to jeszcze mogłabym skakać po gospodarstwie).

      • Modra

        Oczywiście nieoficjalnie ;-) Dzęeki, dobrze wiedzieć, bo jakoś tak bardziej z nimi się emocjonalnie związałam przyznaje, niż z kozami. One takie zdziwione zawsze, jak i ja, że obudziłam się, że co ja tu robię i że co ze sobą zrobić będąc ‘lost in space’ :-) To herezja tak w koziarni się ujawniać, ale ja zawsze za mniejszościami byłam – w ten sposób się jakoś koślawo usprawiedliwiam.

        • kanionek

          “One takie zdziwione zawsze, jak i ja, że obudziłam się, że co ja tu robię i że co ze sobą zrobić będąc ‘lost in space’” – TY TEŻ?! To znaczy – ja akurat etap zdziwienia mam za sobą, teraz budzę się codziennie z myślą: “o nie, to znowu ja”.
          Ale może nie będę rozwijać tego tematu. Póki my żyjemy, hejże glujże, do przodu i w bok, czy jak to tam szło.

  • Basia

    Oj biedny Kanionku ze spuchnietym kciukiem :(((
    Nie wiem jak dlugo boli i w czym moczyc, chyba w altacecie. Altacetem mozna tez smarowac.
    Albo przyloz liscie babki waskolistnej, tak mi moja babcia robila (ale nie pamietam, czy pomagalo?)

    Cudne filmy, odpalilam laptoka, bo na srajfonie nie chodzily….
    Zolte (albo ladniej Bagietka) wyrosniete takie i wielkie, ale uszy to ma!!!!!
    Mala Buka wyglada groznie, z oczu, bo z postury to taaaka wypasiona :)
    Pozdrawiam wszystkich ludziow i zwierzaki tez :)))

    • kanionek

      Tak, Mała Buka chyba długo jeszcze bęðzie miała takie zakapiorskie spojrzenie dzikiego kota, który musiał walczyć o przetrwanie, ale ja się cieszę, że ona tak się u Żozefin zadomowiła. Bałam się, że może jak się trochę odkuje i wzmocni, to pójdzie w długą, ale nie. I Żozefin też ją polubiła, i wszyscy zadowoleni :)

      Altacetu jak na złość nie mam, bo jak mam, to nic się nie dzieje, a gdy tylko wyrzucę przeterminowany, to zaraz sobie krzywdę zrobię. ALe smaruję żywokostem i planuję w wodzie z solą pomoczyć. Że niby też pomaga na opuchliznę.

  • Jagoda

    Oj! Kiedyś dawno przycięłam sobie drzwiami samochodu i do dzis mam ciarki na wspomnienie. Boli dlugo, współczuję Kanionku.
    I też nie kumam , za co przepraszasz?
    Fajnie, że znalazłaś czas na nowy wpis. Filmiki obejrzę jak tylko skończy się mecz. Ten mecz wcale nie jest ważniejszy, ale chwilowo nie mam placu. A tak w ogóle to chciałabym teraz być na Warmii, tam wiatr głowy nie urywa jak w Świnoujściu dzisiaj. A jutro ma być gorzej ponoć.
    Pozdrawiam.

    • kanionek

      No boli jak cholera. Właśnie poszperałam w internetach i podobno można sobie dziurkę w paznokciu wywiercić, żeby krwi upuścić i zdjąć w ten sposób ciśnienie z palca, nie wiem, myślę o tym, ale trochę mi słabo od samego myślenia. No i kwestia otwartej rany się wtedy pojawia i ryzyko infekcji. Może lepiej poczekać, aż samo zejdzie, o ile wcześniej nie wybuchnie…

      U nas trochę dzisiaj wieje, prognoza wieszczyła 70 km/h, może jeszcze się rozkręci.

      • kapelusznik68

        To robienie dziurki to najświętsza prawda. Jak mój mały jeszcze syn zrobił sobie takiego psikusa jak Ty to na ostrym dyżurze Przemiły Pan Doktor zrobił mu dziurkę w paznokciu. Dziecko panikarz, ale Lekarz wiedział co robi. Wyglądało to tak: Pan Doktor wziął igłę do strzykawki np. 9 i LEKKO przyłożył ją do paznokcia w miejscu stłuczenia i zaczął obracać w palcach tam i z powrotem nie naciskając! Naciskanie boli, a sam paznokieć nie boli. Igła jest ścięta i ostra więc wywierciła maleńki otworek w paznokciu. Pod paznokciem jest krwiak więc igła nie dotknęła ciała pod paznokciem (a to mogło by zaboleć). W momencie jak pokazała się kropelka krwi zabrał igłę i włala. Palec boli także dlatego, że krwiak uciska. Tylko nie wiem, czy to już nie za późno dla Twojego stłuczenia bo krew jednak krzepnie.

        • kapelusznik68

          I jeszcze zapomniałam dopisać, że dziecko nawet nie drgnęło i nie pisnęło. Nie dlatego, że zdrętwiał ze zgrozy, bo on nie z tych. Raczej zawsze jasno i wyraźnie ogłaszał światu jak go boli i jest mu źle. Pan Doktor zadziałał jak czarodziej.

          • kanionek

            Dokładnie w taki sposób zrobiłam sobie dziurkę wczoraj przed południem. Zmobilizował mnie ból i rosnące ciśnienie. Igieł mam pod dostatkiem, izopropanol do dezynfekcji, ale choć w teorii wiedziałam, że większej krzywdy sobie nie zrobię, to gacie i tak pełne strachu. Może ze dwie kropelki krwi z tego były, a pod paznokciem nadal jeziorko w kolorze petrol, ale przynajmniej się już nie muszę zastanawiać, czy robić dziurkę, czy nie ;)
            Dzisiaj na dokładkę dostałam w prezencie migrenę i lekko zdycham.

  • Leśna Zmora

    Kanionku, Twoje filmy są wspaniałe :). I jeszcze taki z nich pożytek, że zamiast wszystko przeczytać i obejrzeć zdjęcia w 5 minut jak to zwykle bywa (a później marudzić pod nosem, kieeeedy następny wpis), to już drugi dzień sobie dawkuję :). Ireneusz jest śliczny, Żółte śliczne i takie wesołe, aż miło patrzeć, a całe gospodarstwo tak zadbane, że wszelkie inspekcje powinny przyjeżdżać nie żeby kontrolować, tylko żeby popatrzeć jak porządne gospodarstwo powinno wyglądać :). Ale te wszystkie zwierzaki mają szczęście, że trafiły na takich fajnych ludzi jak Państwo Kanionkowie <3. Ta kózka pod paśnikiem koło Zajączka to jest ta, co pchała się na świat 3 kopytkami naraz?

    Na zawodowego żula wydaje mi się, że Kanionek ma za mało dzieci, nałogów i stwierdzonych chorób, a za dużo przyzwoitości i honoru. Ale może byłyby jakieś pieniądze ze wsparcia dla rolników? Dopłaty, dotacje, może nawet znajdzie się jakiś unijny program wsparcia dla ludzi mieszkających w lesie?

    • kanionek

      Bo ja wiem… Niby człowiek sprząta, naprawia, widłami macha, wieczorem na czworaka do łóżka pełźnie, a i tak wygląda to wszystko jak krowie z dupy… Albo ja mam “gorsze dni” przez większą część roku i wszystko mi się szare, krzywe i obdrapane wydaje.

      Ta mała pod paśnikiem to córeczka Małego Czesia, a ta co się trzema kopytkami pchała to nawet nie wiem, czy gdzieś jest na tym filmie, ale na pewno się jeszcze załapie na zdjęcia. To znaczy mam jej zdjęcia u boku Kraszika, gdy miała zaledwie kilka dni, a Kraszik nadal trzeszczał kręgosłupem, ale będzie jeszcze czas i okazja do niejednej sesji.

      • kanionek

        Okay, sprawdziłam, i tak: film nr 2, minuta piąta, sekunda dziesiąta, pierwszy koziołek z prawej to “Trzy Kopytka”, czyli córeczka Kraszika, a sam Kraszik jest trochę dalej, widoczna jako druga od lewej :)

        • Leśna Zmora

          Krasiciątko jest takie szaro-czarno-białe trochę jak Ireneusz?

          • kanionek

            Większość z tych niebiałych jest “szaro-czarno-biała” :D
            Ale jeśli zatrzymasz film w tej minucie i sekundzie, co podałam, to zobaczysz Megakraszika tam, gdzie napisałam. Wśród innych koźlątek o podobnym umaszczeniu odróżniam ją po dwóch kropkach na froncie pyszczka – tak w połowie drogi od noska do oczu. Megakraszika jeszcze na noc od Kraszika nie oddzielamy, choć wiekowo się nadaje, ale bardziej mamy tu na uwadze zdrowie Kraszika i jego kręgosłup. Choć w sumie to już byśmy mogli. Dzieci Double’a też wciąż nocują u boku mamusi, ze względu na tę pchełkę, czyli mniejszą z sióstr. Choć w sumie też już byśmy mogli… Może od poniedziałku. Niech jeszcze mają.

          • Leśna Zmora

            To chyba dobrze odgadłam :).

            Jest Raszik (ten oryginalny kupiony), Kraszik, Mały Raszik, Mikroraszik, teraz Megakraszik – kto jest jeszcze z rodu Raszików? I one przy takich podobnych imionach ogarniają, kogo się woła?

          • kanionek

            To już wszyscy, a niektórzy nawet dwa razy, bo Raszik i Kraszik to ta sama koza :D
            (Proszę nie mieć do mnie pretensji, to wszystko wina małzonka. Ja Raszika vel Kraszika nazwałam uczciwie i po polsku Szarikiem, a potem Mały Żonek zaczął swoje “wariacje na temat”).

          • mały żonek

            Zaraz, zaraz. To wszystko ma swoje uzasadnienie. Otóż pierwotny Szarik obrywał od wszystkich, tj. dochodziło do zderzeń (crash). Potem wydumałem, że to nie jest tak, że Kraszik jest cienki, tylko bierze się to z jego potwornej gęstości – coś na kształt czarnej dziury (może być mała), gdzie po przekroczeniu horyzontu zdarzeń kolizji nie sposób uniknąć na skutek porażającej grawitacji. Tym samym obserwowane ataki miały charakter pozorny. Zasadniczo teoria sprowadza się do tego, że istnieje realna szansa, iż pewnego dnia całe stado zapadnie się w Krasziku. Dziękuję, dobranoc.

          • lobo

            BARDZO mi się podoba źródłosłów imienia Kraszika, wszystko jasne. :D

          • ciociasamozło

            Małyżonku, znaczy się już od dawna mieliście zdjęcie czarnej dziury?!
            I naukowcy mogą Wam buty lizać ! ;)

  • ciociasamozło

    Żółte jest jak pozytywna wersja Bułeczki :))
    Nie wiem za co przepraszasz. Ten od siana niech przeprasza. Myślę że zasługuje na najgorszą klątwę ostatnich miesięcy- ” oby cudze dzieci uczył w ciekawych czasach”.
    Filmy są w kopytko!
    Nawet jak nie złamałaś tego kciuka to co najmniej trzy dni płonącej pochodni masz jak w banku. Żywokost, mocz w żywokoście (znaczy kciuk mocz w żywokoście, nie żeby jakaś urynoterapia)!
    A może byś jednak prześwietliła czy nie pęknięty?

    W kwestii serowej – czy można prosić o króciutką listę dostępnych serów z aktualnym cennikiem?
    Zakładam, że długodojrzewające będą dopiero na jesieni, a co z pleśniakami?

    • kanionek

      Mocz w żywokoście zawiesił mi mózg na kilka sekund, ale to pewnie dlatego, że pół nocy z bólu nie spałam.
      Raczej nie jest złamany, tylko podwoił swoją objętość i ciśnienie wewnątrz dodatkowo napiera na uszkodzone tkanki, potęgując ból. Wyprawa do lekarza to w naszym przypadku co najmniej dwie godziny wyrwane z grafika, więc dopóki mi ręki przy dupie nie urwie, to się nie wybieram. Jakoś idę do przodu z robotą, nawet szkła kontaktowe sobie w oczy wetknęłam i opanowałam, jak widać, obsługę prawego klawisza “alt” i “shift” przy pomocy palców wskazującego i serdecznego, ale wysikanie Atosa to jest dopiero droga przez mękę. Przy najlepszych wiatrach proces trwa kilkanaście sekund, a wzrastające w kciuku ciśnienie krwi odbiera mi dech w piersiach.

      Z dostępnych serów łatwiej mi będzie wymienić czego nie ma. Nie ma dojrzewających :D
      Świeże z czym się chce, takoż wędzone, twarożek oczywiście też, oraz nowość: serek kanapkowy fromage w wersji “blanc” oraz z dowolnymi dodatkami (czosnkowy jest obłędny!), który na razie jest w cenie 40 zł/kg, a najmniejsza porcja to 250 g. Jeszcze postaram się to wszystko zebrać do kupy i opublikować w jednym wpisie. Ceny się chyba niestety zmienią od czerwca, bo inaczej popłyniemy na dno – wszystko drożeje, a zwłaszcza pasza dla zwierząt :-/ My na sobie samych oszczędzamy już tak, że chyba tylko mydło moglibyśmy sobie uciąć, ale to raczej niezdrowo, ale zwierzakom przecież nie zacisnę pasa.

      Aha, pleśniowe króliczki, czyli białe, jak zawsze na zamówienie i okres oczekiwania to trzy tygodnie. No nie zapowiada się na seryjną produkcję, bo wciąż sprzedaję ich góra kilkanaście w roku. A wersje błękitne to już kategoria “długodojrzewające” i pieśń odległej przyszłości ;)

      PS. A przepraszam za to, że tak długo czekaliście i że nadal nie ma co czytać.

      • ciociasamozło

        Dzięki za błyskawiczną odpowiedź! Po weekendzie skrobnę maila serowego (fromage czosnkowy! już się ślinię). Podwyżka była przewidziana ;)
        A teraz pa i adieu bo jadę na wygwizdów łapać kleszcze ;)

        Może kciuk na wiatr wystaw? Ja maczam w wodzie z sodą, nie solą, ale nie wiem czy to ma jakieś uzasadnienie naukowe. Dziury nie rób.

      • Leśna Zmora

        Nie chce naciskać, ani do niczego zmuszać, ale koza, która by sobie przycięła raciczkę w takim samym stopniu jak kanionkowy kciuk, już by pewnie dawno była zawieziona do najlepszego weterynarza w województwie albo i dalej. Lekarz pomoże, a nawet jak nie, to chociaż przepisze jakieś fajne p.bólowe na receptę ;). Musisz dbać o siebie, Kanionku, żeby móc dbać o innych :) .

        • kanionek

          Ale wiesz, jest długi weekend, lekarze mają pełne ręce roboty (Czesiek podpalił się podczas grillowania, Zbychu wypił o jednego VIPa za dużo, a babcia Kornelia struła się boczkiem z promocji), a poza tym: ja mam ograniczone możliwości jeśli chodzi o środki przeciwbólowe. Nic opartego na kwasie acetylosalicylowym, żadnych ketonali, ani innych “fajnych” nie mogę. Wariacje na temat paracetamolu jedynie, no chyba że o czymś nie wiem.
          Właśnie wylazłam z kuchni, padłam, a za 15 minut trzeba powstać i łapać koziołki na lasso, a jakoś wyjątkowo mi dzisiaj plecy doskwierają. Ten kciuk już sam z siebie nie boli, muszę jedynie uważać, żeby w coś nim nie przydzwonić, no i część rzeczy robię tylko lewą ręką (np. wyrywanie siana z balota). Tak poza tym to na receptę najbardziej chciałabym dostać tydzień spokojnego, niczym niezmąconego snu :) Ależ bym się zregenerowała!

          • Leśna Zmora

            Podobno aresztowani mają priorytet na pogotowiu, może by tak przejechać się do sprzedawcy siana i mu zrobić awanturę na jaką zasługuje ;) ? I będzie okazja do wyspania się bez Żółtego skaczącego po głowie albo dotykającego zimnym nosem!

  • Ynk

    O, jaka uczta filmikowa! Dzięki! Pyszności, mmmm…
    (w kwestii de sery właśnie majlnęłam)
    A kalendarzowo-majowo – wiadra pełne nadziei ! Więc łaps za wiadro, zanim Żółte mnie ubiegnie ;-)

    • Leśna Zmora

      Na wiadrze pełnym nadziei można się bardzo przejechać… Mój koziołek ostatnio zajrzał do wiadra, bo co tam może być – na pewno ziarenka! A tam była naburmuszona kwoka i niedobra udziobała go w nosek :(

      • Ynk

        No ale z drugiej strony, Leśna Zmoro, co to za lajf bez kwok dziobiących czasem w nosek? Nuuda i przewidywalność ;-) I lekcja jest, że ‘nic nie boli, tak jak życie’. A z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nie w każdym wiadrze ta kwoka się burmuszy. Tak że idę się przejechać na wiadrze ;-) (A potem może na miotle?)

  • Jolanta

    Dzień dobry, dzień dobry! Tyle dobrego, że w pracy mogę dziś Kanionka poczytać spokojnie – znaczy się, święto! Filmy – balsam dla duszy. Opowiadanie “Pan od geofizyki” świetne! Pogoda do bani, zimno i duje, za to padać nie chce wcale i susza wokół przeraźliwa. Tylko nadzieja na ser trzyma przy życiu! wysłałam zamówienie, Kanionku i dmucham na Twój kciuk, niech mniej boli.

  • Magda

    Filmik boski, a Kanionek i Żółte wygrywa internety.

    • kanionek

      Żółte to chyba szykuje się wygrać w konkursie na ogrodnika roku. Mam zdjęcia i postaram się z nich sklecić historyjkę o żółtym ogrodnictwie awangardowym, o ile mi bogowie pozwolą. Bo coś się znowu na mnie uwzięli :-/

  • Karolina

    Gratuluje wytrwalosci :) Ja pracuje na ubuntu juz z jakies 6 lat a jak otwieram GIMP to po minucie strzela mnie i znowu laduje w Inkscapie ;) Wiec jako totalny niedorozwoj GIMP-owy proponuje sprobowac Inkscape (jest dostepny z software centre).

    Serdecznie pozdrawiam :)

    • kanionek

      No nieee, nie mylmy wytrwałości z czystą desperacją :D
      Ja po prostu nie wiedziałam, że mam coś do wyboru! Dzięki za cynk z Inkscapem, choć pewnie małżonek w końcu by mi podpowiedział (on bardzo chce, żebym była dorosłym człowiekiem i “sama też w końcu pomyślała”, czy coś, ale ja nie mam czasu być dorosłym człowiekiem, to po pierwsze, a po drugie jestem za głupia. W październiku będziemy mieli piętnastą rocznicę ślubu, a on nadal się z tym wszystkim nie umie pogodzić!).

  • Buka

    Mała Buka to taka Duża Bęc Maryna. I bardzo dobrze. Widzę Kanionku, że “masz tę moc” uczyć czynić dobro. Dokonałaś cudu przemiany Pani Żozefin. Można? Można.
    Brawo Ty!
    Może powinnaś zacząć edukować (jak życzyła ciocia…) na szerszą skalę?

    • kanionek

      Buko droga, Ty chyba też czytasz w moich myślach, bo tematem przewodnim kolejnego wpisu ma być… No właśnie. Wielka Przemiana Pani Żozefin. Nic więcej nie powiem. Ale jedno sprostuję: to nie przez moje “nauczanie”, tylko chyba przez “zapatrzenie” taka zmiana u pani Żozefin. Ale nic więcej nie pwoiem :D

      Ja dziś jadę na przekręconym liczniku i nie mogę zasnąć, bo na środę zapowiedziała nam się kontrola (ARiMR z wetem), i moja nerwica wie lepiej ode mnie, czy powinnam się denerwować, czy nie. Tak czy siak, w środę mamy dwie lub trzy godziny wyjęte z życiorysu, a ja już od dzisiaj przeżywam (i sprawdzam książkę hodowli, czy na pewno mam wszystko aktualne) i krytycznym okiem rzucam w kozy (Tabuś wygląda jak wieszak, czy to tylko moja paranoja?). (Tylko niech mnie nikt nie pyta teraz o owce, bo o-sza-le-ję).

  • bila

    ooo…dzięki za nowy spis, Kanionku!Świetne filmiki, od razu mam lepszy humor. Pozdrawiam cieplutko

  • aegerita

    Witam się i awansem wprowadzam do Obory :-D. Ja przepraszam, że tak obcesowo, najwyżej mnie kozy trochę pobodą i pokopią, ale wiem, że warto.

    Właśnie zakończyłam lekturę całej blogowej historii Kanionkowa i jestem oczarowana – fantastycznym językiem, wielkością serca do futer/piór, barwnym malowaniem codziennego życia z dala od ludzi (marzę o baaardzo podobnym), kreatywnością w radzeniu sobie z rozmaitymi przeciwnościami…

    Kanionku, wiem, że mnóstwo Kóz już Ci to pisało i mówiło, ale wiem też, że umniejszasz swoje zasługi, więc nieoryginalnie powtórzę za nimi:
    Jesteś, a raczej jesteście razem z Małym Żonkiem, wspaniali przez duże W. To, co kosztem swojej pracy i wyrzeczeń tworzycie dla stada zwierzaków, to bajecznie piękna wyspa w oceanie ludzkiej obojętności, wyrachowania i mniej lub bardziej świadomego zaniedbania, jakie homo (podobno) sapiens zwykle serwuje swoim braciom mniejszym.

    Wszystko mi się w środku cieszy, kiedy patrzę na szczęśliwe kozy i koty, ale ostatnio szczególnie mnie poruszyła historia Żółtego. Bagietka ma prawdziwego farta, że uwolniliście ją, zanim łańcuch zrył jej psychę. Mój kundel na łańcuchu wisiał niewiadomoile (no bo kto by pamiętał, czy coś za domem jazgocze dwa, czy może pięć lat), ale po kilku latach u mnie nadal jest zdrowo rąbnięty. Patrząc na niego nie mogę przestać myśleć, jak piękne życie wygrało Żółte. I Pasztet. I Pusiołak, i Mając, i Atos, i Laser… i wszyscy mieszkańcy Kamionkowa.

    Tyle ze wstępu, teraz idę klecić zamówienie na sery, zanim mi ślina zbierana przez ostatni tydzień czytania zacznie kapać na kota.

    Pozdrawiam serdecznie gdańszczankę :-) [nawet bardzo blisko Zaspy – Jelitkowo]

    • kanionek

      Jelitkowo…
      Wspomnienia sprzed miliona lat. Pętla końcowa i grzejące się w słońcu tramwaje. Ludzie wysypujący z butów resztki plażowego piasku, prosto na chodnik. Zapach soli, glonów i dobrze wysmażonego olejku do opalania. Budka z lodami z maszyny, kręconymi, w trzech wariantach do wyboru: śmietankowe, czekoladowe, mieszane. Przeliczanie drobniaków na otwartej dłoni – jeśli kupię dużego loda i oranżadę w woreczku, to nie będzie na bilet powrotny. Droga nad morze przez chłodny, zacieniony park. Wtedy wydawał mi się wielki, dziś myślę, że to mogły być trzy drzewa na krzyż. I staw z nieprzeniknioną, ciemnozieloną wodą. Świat był naprawdę mały, kilkanaście przystanków tramwajem w każdą stronę, ale wszystko w nim było wielkie i ważne. Kasztanowiec na rogu i jego pyszne kiście kwiatów, strumyczek biegnący wprost do Bałtyku, a w nim woda tak czysta, że można było zobaczyć harce cierników stroszących kolce na grzbiecie. Raki – tajemnicze i trochę straszne stwory kryjące się w odsłoniętych korzeniach drzew zanurzonych w wodzie. Senność i z wrażeń umęczenie, które wtedy dało się po prostu odespać i nie zostawał po nich ślad, ani zmarszczka na czole. Dzieciństwo to czas, gdy każdy dzień jest nową, czystą kartką, a kieszeń pełna kolorowych kredek. Na starość mam wrażenie, że tylko skreślam niepotrzebne myśli w wymiętym brudnopisie, i na wszelki wypadek piszę ołówkiem.

      Witaj w naszych kozich progach, Aegerita, i dziękuję za dobre słowo. Wasze wsparcie jest nieocenione, bo wierzcie, zdarza nam się tracić ducha (czy my damy radę, czyśmy nie zwariowali, itd.), zwłaszcza gdy dzień trwa trzy eony, końca roboty nie widać, a sensu to już za grosz (jak jedno naprawisz, to drugie się psuje, jak jedno posprzątasz, to w drugim już ktoś nasrał), i w serce wkrada się zwątpienie, czy warto. Widać jednak warto, albo ta setka czytelników “kanionka” się myli ;)
      (Na maile postaram się odpowiedzieć dziś wieczorem. Z naciskiem na POSTARAM SIĘ).

      • aegerita

        I restauracja “Parkowa”. No właśnie ja praktycznie tuż obok zajezdni mieszkałam, też jadłam lody z tej budki i brodziłam w tym strumyku :-D. A park był całkiem zacny – robił wrażenie może nie powierzchnią, ale wiekiem drzew na pewno.

        Wiem, że przy takim natłoku obowiązków łatwo zwątpić. Nie ogarniałam nigdy zwierzyńca na Twoją skalę (tylko przez brak możliwości lokalowych, bo nie chęci), ale prowadziłam kocio-psi dom tymczasowy – oj, bywało ciężko… A że nadwrażliwcom na krzywdę jest trudniej na świecie, też wiem. Właśnie wypełzam z potwornego doła po śmierci najpierw jednego z moich kotów, a krótko później starszego psa. I cały czas roztrząsam, co jeszcze mogłam, co inaczej, lepiej… ale to wszystko znasz.

        I uwierz, robicie coś pięknego. Nie znam się na kozach (na razie, bo już wiem, że jak udłubię w końcu kawałek ziemi, to kozy będą), ale wiem dość dużo na temat zwierząt, by widzieć, jak bardzo są zadbane i zadowolone z życia. A psy to już w ogóle mistrzostwo. Przy Was mogą się schować zawodowi trenerzy obedience, obok których psy maszerują jak roboty. Wy macie ze swoimi zwierzakami prawdziwą, partnerską więź, bo serio – udane wprowadzenie praktycznie z marszu nowego psa do pięciu innych to najlepszy dowód na stworzenie im świetnych warunków.

        Czy warto? Zawsze. Bo nawet kiedy wkrada się zwątpienie, pamiętaj, że zmieniłaś cały świat dla tylu mordek :-)

        • kanionek

          “Właśnie wypełzam z potwornego doła po śmierci najpierw jednego z moich kotów, a krótko później starszego psa. I cały czas roztrząsam, co jeszcze mogłam, co inaczej, lepiej… ale to wszystko znasz.” – Znam, wiem jak boli. Nie napiszę Ci: “nie zagryzaj się”, “czas leczy rany”, ani żadnej z innych “oczywistych oczywistości”, bo nie ma na ten ból i żal lekarstwa, ani nic biegowi spraw nie nada zbawiennego przyspieszenia. Współczuję, i jeszcze raz dziękuję.

  • Ange76

    Super, że jest nowy wpis! Filmiki konkretne, więc się będę delektować (przy żelazku ;)) Choć nie ukrywam, ze lubię tez czytać, co piszesz, ale mam świadomość, że na taka rozpustę jak pisanie nie zawsze jest czas. Dobrze, ze w komentarzach zawsze taka ożywiona dyskusja.

    Bardzo się cieszę, ze sprzedajesz już sery – wysłałam zamówienie!

    Poza tym życzę, żeby wszelkie nieszczęścia już naprawdę trzymały się od Ciebie z daleka, a tegoroczny sezon obfitował w deszcz, słońce i aromatyczne zioła dla kóz (oraz przyzwoite nalewki dla ich właścicieli)

    Pozdrawiam ciepło!

    • kanionek

      “mam świadomość, że na taka rozpustę jak pisanie nie zawsze jest czas” – Ha! Czasem wieczorem znajdzie się czas, ale nie ma już sił. I tu nawet nie chodzi o uniesienie dłoni nad klawiaturę, tylko o zmuszenie mózgu do pracy, gdy on już tylko chce zwinąć się w kłębek i ssać kciuk.
      Uściski, i rany boskie, muszę Wam w końcu odpisać na maile…

      • Ange76

        No właśnie o to chodzi, że nie ma czasu, bo trzeba odpocząć, bo się nie da w kółko na pełnych obrotach. Nie każdy jest Żółtym :D

  • Jagoda

    W przerwie na kawę obejrzałam sobie filmiki raz jeszcze i przy ostatnim przyszło mi do głowy, że Żółte powinno prąd produkować. Aż żal, że tyle energii się marnuje…
    A sery pyszne!

  • aegerita

    Kanionku, jak tam kontrola w ogóle? (czy tylko mnie się wydaje, że coś często wpadają, czy to normalne?)

    Mam nadzieję, że z kciukiem lepiej.

    • aegerita

      Doczytałam o kontroli powyżej, muszę się nauczyć szukać po najnowszych komentarzach…

      • kanionek

        Jak ich pytaliśmy w tamtym roku to mówili, że średnio raz na dwa lata kontrolują, ale które gospodarstwo to wynika z losowania. Może mają tylko dwa gospodarstwa z kozami i nasze szanse wynoszą 50/50. A w ub. roku to nawet na wizytację Urzędu Statystycznego się załapaliśmy :D Ale ich interesowały tylko liczby, i na dobrą sprawę nawet z samochodu nie wysiedli.

        A kciuk ma się lepiej, ale wciąż spuchnięty :-/ O uroczym kolorze paznokcia nie wspominając.

  • Bisia

    Kozy Kochane! Czy tylko ja zmartwialam ze zgrozy? Kanionek nie je slodyczy? Kanionek ktory pochlanial cukier (i kakao) w ilosciach hurtowych. Pamietacie ten opis o kulkach cukrowych bodajze z jakimis platkami w lodowce? Co to pochlanial ich po kilka dziennie. I ten o slodkim swiecie, co to Malyzonek powiedzial, ze Kanionek by caly swiat zjadl?
    Kanionku jak tak mozna? Od samego myslenia o Tobie bez cukru to mi sie geba wykreca jak po cytrynie. To juz jest najwyzszy poziom umartwienia. Ja wiem, ze poziom endorfin to Ci sie podnosi po glaskaniu lsniacych futer Twoich podopiecznyc, ze juz im nawet swoj cukier oddalas! Ale na lisc na drzewie!!!

    • kanionek

      Jakie kulki cukrowe, jakie CUKROWE!? To były porządne kulki składające się z masła, cukru, kakao i płatków owsianych, dodatkowo obtaczane w cukrze. W wersji de luxe z rodzynkami i aromatem migdałowym… Niektórzy szamani dodawali do masy również masło orzechowe, koniecznie typu “crunchy”. Jeżu słodki, w kulkach owsianych zagrzebany, co za czasy, co za czasy!
      Kilka dziennie? To albo coś źle pamiętasz, albo użyłam wtedy lekkiego niedopowiedzenia ;-P

      Ale dwie łyżeczki cukru do porannej kawy są moje i prędzej ostatnią koszulę panu Dżeremu oddam, niż się ich zrzeknę. No i raz musiałam sobie zrobić odpust, no musiałam, bo Buka nawysyłała mi w lutym różności, a wśród nich były śliwki w czekoladzie, no i one by mi się zmarnowały, bo małżonek niczego związanego z owocami nie ruszy, a zwierzętom nie wolno czekolady. Z BÓLEM SERCA musiałam zjeść te śliwki :)

      Czy już wspomniałam, że ogólnie to nie polecam? Żadnych efektów pozytywnych, wciąż mi czegoś brakuje, a tych oszczędności to się jakoś nie czuje. Tyle że wiem, że są, bo muszą być. To znaczy żrę teraz orzeszki arachidowe z rodzynkami, ale wydłubywanie orzeszków z łupinek nie działa na mnie odstresowująco, oj nie. No więc orzeszki zjadają część oszczędności, ale czymś muszę zapchać nerwicę pyska. Słonecznik też jadłam garściami, ale sama już nie wiem – bo to wiadomo, skąd ten słonecznik pochodzi i co w nim jest? Orzeszki zresztą to samo. Tylko mi nie mówcie, żebym sobie zrobiła chipsy z marchewki i selera – chipsy z marchewki nie odpowiadają żywotnym potrzebom społeczeństwa! Dobra, kończę, bo coś się nerwowa zrobiłam na samo wspomnienie mojej “szufladki pocieszenia”. Grunt, że umrę zdrowsza. Pewnie gdzieś za rok. A za te wszystkie oszczędności małżonek kupi sobie packę na muchy i litr środka do konserwacji drewna. DOBRA, JUŻ KOŃCZĘ.

      • Leśna Zmora

        Z tymi oszczędnościami to pewnie jak z tym Porsche czy innym Ferrari po 20 latach niepalenia… A miód się liczy jako słodycz, czy koncentrat witaminowo-energetyczny?

        Kulki z gniecionych ziemniaków z serem co prawda nie są słodkie, ale zaspokajają głód niezdrowego tłustego jedzenia :) . I chyba wszystkie składniki występują w Kanionkowie!

        • kanionek

          No miód się liczy jako słodkie, ale co ja jestem, Kubuś Puchatek, żebym w łóżku z baryłeczką leżała i palcem miodek do pyszczka…? To już za słodko i zbyt lepko ;)
          Podstawową i dyskwalifikującą wadą kulek z ziemniaków i sera jest to, że nie zawierają czekolady :(
          (A jak mi zabraknie tłustego i niezdrowego, to zjem Żółte :D).

          • lobo

            Skoro brak czekolady jest wadą dyskwalifikującą, to może sprzedam Kanionkowi swój patent na poranną kawę z kakao? Stosowany od lat. Już łyżeczka na kubek czyni chemiczne cuda w mózgu, tylko kawa musi być niefusiasta, czyli z ekspresu, kawiarki albo ewentualnie rozpuszczalna (droższy i mało smaczny wariant). Dyskonty sieciowe mają już bardzo przyzwoite kakao w równie przyzwoitych cenach, a nuż widelec? Aha, nie da się tego pić elegancko (opadające kakao trzeba zamieszać łyżeczką przed łyknięciem), ale chyba Królowej angielskiej na co dzień nie podejmujecie. ;-)

          • kanionek

            Niee, Królowa wpada tylko co któryś weekend :D (A teraz to wcale, bo przecież royal baby i trzeba machać grzechotką, tudzież w stronę rozentuzjazmowanego tłumu).
            A czy to kakao, łyżeczkę ową, można razem z kawą zaparzyć w kawiarce, czy jest to może przykra odmiana zwykłego barbarzyństwa i psuje cały efekt? Bo do zmielonej kawy mogłabym sobie hurtem dosypać i wymieszać, a bezpośrednio do kubka to pewnie będę zapominać (poranna pomroczność i ogólna dysfunkcyjność, no bo to przecież PRZED kawą!).

      • wy/raz

        To może burak pieczony… Słodki jest. Z kozim serem. Mniam mniam. Ale się nie odzywam, bo mi Kanionek zamiast sera wyśle czipsy z marchewki i SEleRA.

        A ten środek do konserwacji drewna to do konserwacji Kanionka? A packa do oganiania się od kóz?

        • kanionek

          Niee, ja nie jestem Człowiek Z Drewna, tylko Człowiek Z Waty Cukrowej, co już kiedyś udowodniłam. A jak się to konserwuje to nie wiem.

          Czyli uważasz, że – za przeproszeniem – pieczony burak, mógłby stanowić jakąkolwiek konkurencję dla czegokolwiek choć trochę czekoladowego? I Ty mnie widzisz, przed oczyma duszy swojej, jak chodzę wieczorem niespokojna i szukam pieczonego buraka? Nie no, nie odpowiadaj od razu, zastanów się chwilkę ;-P

  • Jagoda

    Zmartwiałam, zdębiałam… Kanionek nie je słodyczy…
    Mnie od pożerania słodyczy kilogramami powstrzymuje tylko wizja białej laski i odpadającej nogi. A i tak pod pretekstem walki z przeziębieniem wlewam do kubka herbaty pół słoiczka malin. I miodu 2 łyżeczki. A do kawy zamiast cukru dodaję łyżeczkę kakao, bo inaczej kwaśna.
    Podziwiam Cię, Kanionku.

    • kanionek

      “Mnie od pożerania słodyczy kilogramami powstrzymuje tylko wizja białej laski i odpadającej nogi” – mnie jakoś nie powstrzymywała :) Oj tam, oj tam. Dwa lata temu w lutym, gdy miałam niemiłe wrażenie iż właśnie umieram na wszystko (czyżby lupus?), ogromnym wysiłkiem gasnącej woli powlokłam się na badania krwi oraz USG (krwi dałam sobie utoczyć przyzwoitą baryłkę, albowiem wymyśliłam sobie, że za jednym zamachem zrobię wszystkie badania, jakie przystoją człowiekowi po czterdziestce, bo przecież następne zrobię pewnie dopiero po pięćdziesiątce), i z tych badań krwi wyszło mi m.in., że mam cukier 120, a norma mówi coś o granicy 90. Miła pani w aptece sprzedała mi glukometr za złotówkę (oni zarabiają na paskach) i od tej pory strzelałam sobie igłą w palce niezliczoną ilość razy (jak już sobie testowałam ten poziom glukozy rano, we dnie, wieczór, w nocy, to obowiązkowo kłułam wszystkie palce i zużywałam 10 pasków naraz, bo co gdyby któryś był wadliwy, albo palec kłamliwy?), no i nigdy nie wyszedł mi tak wysoki wynik na czczo jak w laboratorium, więc osobiście uważam, że to jest zmowa laborantów z bigfarmą, żeby ludzi naciągać na paski do glukometrów (żarcik taki, proszę się nie denerwować). Po kilku miesiącach mi się znudziło (i palce bolały) i teraz glukometr się kurzy.
      Oraz okazało się, że na nic nie umarłam. Dziwne.

      Aha, a nasz znajomy hodowca kóz ma cukrzycę, jeszcze na etapie regulowania tabletkami, wciąga drożdżówki i inne kopalnie cukru jak smok wodę z Wisły, i mówi, że póki może, to nie będzie sobie żałował, bo co kurde – wiecznie sobie czegoś odmawiać? Jak cżłowiek już i tak życia nie ma z tymi kozami (i tu go doskonale rozumiem).

      A teraz sobie siedzę i opycham się kanapkami z fromażem, bo mi zostało po dwie łyżki z dzisiajeszej wysyłki (z czosnkiem i ziołami i druga wersja z czosnkiem niedźwiedzim – piszę, żeby Wam było przykro, że nie macie mojego fromaża, hi hi), i dochodzę do wniosku, że chwała bobu i stronie cheesemaking.com niech będą dzięki, bo wprowadzenie sera typu fromage do oferty to był jeden z moich lepszych pomysłów w życiu. Jak dla mnie – sklepowe wyroby tego typu się przy świeżutkim kozim chowają, a jak jeszcze zaczną się ogórki, pomidory, papryka, rzodkiewka… To ja się już całkiem na ten serek przerzucę. Kromka z fromażem przegryzana czerwoną papryką jak jabłkiem, popchnięta rzodkiewką i soczystym ogórkiem, rany boskie… (Nie wiem, może jednak trochę mi odbija na tym głodzie cukrowym).

      • Dytek

        HI, HI, HI!!!!!!!!!!!!!
        A jak pomyślę gdzie i w jakiej ilości jutro te fromeże wylądują – to przewiduje cudne sny.

        • Ja wiedziałam, kto się będzie śmiał :) I na pewno nie będzie to kierowca, który dostarczy Ci tę ciężką pakę :D
          Właśnie wysyłam do Ciebie maila – gdyby nie doszedł, daj znać, bo właśnie mi doniesiono, że znowu maile nie dochodzą (to znaczy niektóre dochodzą, a inne nie).

      • Jagoda

        Pacz Pani, do kanionka.pl siadłam se z czym? z kanapką z fromażem czosnkowym. Zaraz se dołoże. Na chlebku graham z tostera (cieplutki i chrupiący) ze szczypiorkiem (siedmiolatka w ogrodzie ) i rzodkiewkami. Ide, pa.

  • Jagoda

    A kakao dodaję do kawy również dlatego, że zdarzają mi się skurcze nóg. Jak masz kawę z kawiarki to wsyp łyżeczkę kakao do kubka i zalej gorącą kawą, wymieszaj, żeby nie było grudek i …włala.
    A do takiej kawy fajne jest ciasto bez mąki i cukru, za to czekoladowe, czyli czerwona fasola z puszki, 3 jajka, banan, parę daktyli zamiast cukru i 3 łyżki kakao. Zmiksować i upiec. Smacznego.

    • Tapati

      Ile czasu ile stopni?

      • Jagoda

        170 stopni, jakieś 40-45 minut. Jak odstaje od boków foremki to gotowe.

      • Jagoda

        Ciasto bezglutenowe.
        1. 2 puszki czerwonej konserwowej fasoli
        2. 6-7 jajek
        3. 6 łyżek kakao
        4. 1 szkl.cukru
        5. 1 łyżeczka proszku do pieczenia
        6. 1 łyżeczka sody.
        Fasolę przepłukać wodą na sicie, osączyć i zmiksować z żółtkami, cukrem i resztą składników. Białka ubić, wymieszać i piec w temp. 170 stopni. Zrobione 20 września 2015 – pyszne! Żadnego tłuszczu, mniej cukru, z orzechami laskowymi.

        A tak dokładnie , to jest to! Skopiowałam z mojego fold. “Kuchnia”. Od 2015 robiłam kilkanaście razy. Ale i tak nie ma czasu pieczenia, hmmm….

  • wy/raz

    Orzeł wylądował. Teraz wielbłąd zatarga paczkę do domu ;-)).

    Kanionek mistrzem pakowania!!!

    • kanionek

      A Wy/raz mi wysłała sadzonkę winorośli, i tak ją spakowała, że nawet Żozefin nie dała rady tego zepsuć! Kurier oczywiście zostawił paczkę u niej, na kartonie kobyłami napisane “GÓRA” i strzałki w stosownym kierunku, oklejone czerwonymi nalepkami “ostrożnie, szkło!”, ja po tę paczkę przyjeżdżam, a Żozefin nią obraca na wszystkie strony, żeby mi pokazać, gdzie jest bok uszkodzony. Gdybym nie była taka zmęczona, tobym jej chyba głowę urwała, ale na szczęście i sadzonka cała, i Żozefin również.
      (Omatko, szerszeń bombarduje mi okno. ZACZYNA SIĘ).

  • Aliwar

    Witajcie! Zaglądam tu jakiś czas i właśnie wpadł mi do głowy pomysł ze ten blog jest specyficzny bo tu zawsze jest coś do poczytania. ….Kanionek pisze artykuł to uczta ale nic …..pojawiają się komentarze jeden po drugim i co? Po tygodniu nadal tu ruch jak w koziarni😆 pozdrawiam Was serdecznie szczególnie autorkę .

    • kanionek

      Szczególnie autorka dziękuje :)
      Paaani, jaki tu był kiedyś ruch… Po pińcet komentarzy. No ale jaki Kanionek, taki ruch na stronie. A że Kanionek ostatnio ciągle w krzakach, to przecież z pustego i Salomon nie wypije ;)

  • sunsette

    Żółte bawiące się z niewidzialnym kamyczkiem przesłodkie… I kozuchy z dziećmi na wybiegu takie wyluzowane wiosennie… I błogość ogarnia człowieka, jak patrzy na te szczęśliwe zwierzęta…
    Mam nadzieję, Kanionku, że z palcem już lepiej?
    Ja walczę z samą sobą, albo hipochondria i nerwica lękowa z wiosennym przesileniem razem wzięte, albo jakieś dziadostwo mnie siekło… Boję się panicznie momentami, ale jeszcze bardziej boję się iść do lekarza, bo już oczyma wyobraźni widzę diagnozę SM albo coś gorszego jeszcze. Koziarnio, pociesz marnotrawną córkę…
    Może ktoś napisze, jakie sery teraz się robią w Kanionkowie, co zamówić na poprawę stanu psychofizycznego? Zazwyczaj zamawiałam tylko z czarnuszką i naturalne, ale może powinnam zaszaleć, bo kto wie, ile się jeszcze pożyje… Buuu….:(((

    • zerojedynkowa

      Sunsette – trzym się. Przytulam mocno. To na co nie mam wpływu przyjmuję na klatę (z piersiami) i – jak trzeba – to walczę. Może postaraj się zająć myśli czymś innym? Np. jak wyprać prześcieradło (zwykłe, białe, bawełniane, bez gumki) na lewej stronie?! (ostatnio znalazłam taką instrukcję na metce i to mi zrobiło dzień, co tam dzień – tydzień, bo co o tym pomyślę to mi jakoś tak weselej. :)
      Może jednak idź do lekarza, a nóż widelec – okaże się, że wcale nie jest tak źle?

    • Ynk

      Sunsette, a to nie Ty twierdzisz, że zmiana perspektywy to najlepszy sposób na wszystko? Mam to biało na zielonym, w kalendarzu. Skoro to nie rzeczy nas smucą, tylko sposób, w jaki o nich myślimy, popatrz na nie przez odwróconą lornetkę. I uśmiech mimo wszystko. Tu mój uśmiech dla Ciebie: :-) I przytulasy serdeczne.

    • wy/raz

      Sunsette, pyszne sery robią, pyszne ;-)). Ściskam. Nie poddawaj się, złe w końcu odpuści. A żyć musisz długo, bo Kanionek nieustannie poszerza ofertę, a nie spróbować to grzech. Na poprawę stanu psychofizycznego polecam fromażyk, twarożek, serek z pomidorkami, czosnkiem, ziołami… Co ja będę wymieniać. Każdy serek od szczęśliwych kóz podnosi mi poziom szczęścia.

      • kanionek

        “A żyć musisz długo, bo Kanionek nieustannie poszerza ofertę, a nie spróbować to grzech” – no chyba że Kanionek też już długo nie pociągnie, to Ci tak nie będzie żal :D

        Sunsette, ja Ci chyba nic mądrego nie powiem, bo w tych sprawach jestem głupia jak koza w malinach. Dwa lata temu postanowiłam się regularnie badać (wiesz, profile starego człowieka: trzustka, wątroba, nerki, wodogłowie), dwa lata temu oddałam beczkę krwi, zrobiłam jedno USG i na tym się skończyło. A umieram cyklicznie i z zacięciem. Boli tu, boli tam, samo przejdzie, to się rozchodzi. Jeśli szybko samo mija, myślę: “no widzisz, to tylko twoja nerwica robi ci psikusy”. Jeśli nie mija, to mówię: “już mnie wkurwia ta nerwica”. A potem mówię do małżonka: “słuchaj, a może tym razem naprawdę jestem na coś chora? Muszę zrobić te badania w końcu, zwłaszcza nerki i wątrobę, bo żrę paracetamol jak kornik drewno”. I tak robię, już od lat ;-P
        Gdybyś mieszkała gdzieś za rogiem, to poszłybyśmy razem do lekarza, co? A tak to zostaje nam się przekręcić – z choroby, albo niepewności.

        • kanionek

          O, i doczytałam, że Zerojedynkowa dobrze mówi – jak się pójdzie do lekarza, to często się okazuje, że wcale nie jest tak źle!
          (Tylko z tym pójściem najgorzej).

    • Jagoda

      Mam to wypróbowane, wyćwiczone i potwierdzone! Na wszystkie choroby najlepszy ser wędzony z orzechami.
      No i… nie martwię się objawami, bo to martwienie dla zamartwiania. Idę do lekarza, dostaję skierowanie do specjalisty po czym stwierdzam, że wizyta u rodzinnego pomogła. Z wielu chorób groźnych i śmiertelnych mnie tym sposobem wyleczono.
      Zdrowia i pogody ducha życzę.

  • ciociasamozło

    Kanionku, jakbyco to wczoraj maila wysłałam. Tak piszę, bo nie wiem czy nie wpadł do tej grupy, która nie dotarła.

  • sunsette

    Koziarnio kochana, z Kanionkiem na czele – dzięki Wam przeogromne za te słowa otuchy i pociechy (Zerojedynkowa – wizja prania prześcieradła na lewej stronie lekko mnie oszołomiła;)), i tak, tak, Ynk, masz rację, zmiana perspektywy rzeczywiście działa, ale muszę się bardzo pilnować. Najbardziej mnie odrzuca wizja opowiadania lekarzowi o swoich objawach i na razie nie mogę się przemóc, ciągle czekam , aż samo przejdzie. Pocieszam się, że już kiedyś zdiagnozowałam sobie na bank chorobę neurologiczną (tą, na którą zmarł mój tato), ale okazało się, że objawy, które wówczas miałam, były spowodowane problemami z kręgosłupem i po wprowadzeniu ćwiczeń i zmianie nawyków problemy ustąpiły… Przez wiele lat żyłam z nerwicą lękową, nie całkiem się jej pozbyłam – na punkcie własnego zdrowia niestety została i wychyla łeb od czasu do czasu… Cóż, może jednak wyżyję, choćby dla wizji 80 – letniego Kanionka corocznie poszerzającego ofertę serów (wyobrażacie to sobie???!)
    Najlepiej będzie w końcu zamówić te sery;)))

    • kanionek

      “Najbardziej mnie odrzuca wizja opowiadania lekarzowi o swoich objawach” – O, TO, TO!
      Kiedy już naprawdę MUSZĘ iść, jak to było z tym półpaścem, co się zmieniał w całypasiec, to już na kilka dni przed wizytą mam wizje, że siedzę na tym zydelku w gabinecie, lekarz jest zmęczony/gdzieś się śpieszy/ma wywalone na cały świat, i ja dukam jakieś pierdoły, gubiąc się w zeznaniach, chcąc powiedzieć tylko rzeczy ważne i o niczym nie zapomnieć (bo to może być ważne), i jednocześnie już sama widzę, słyszę i czuję, że to wszystko jest jakieś żałosne albo bez sensu, podczas gdy ludzie w szpitalach umierają na straszne choroby. A ja tam siedzę i jęczę, że “tu mnie boli, ale nie zawsze, a jak zrobię tak, to prawie wcale”. I po takich wizjach to już mi się całkiem odechciewa jeżdżenia gdziekolwiek, czuję się żałosna i ogólnie nieudana, nana nana, nana nana. Dochodzę do wniosku, że to nie jest tak, że nie lubię lekarzy. Ja najbardziej nie lubię siebie.
      No ale co to ja miałam powiedzieć…
      Sunsette, ja zwykle czekam trzy miesiące (magiczny okres, który ustaliłam sobie sama nie bazując na niczym sensownym), i dopiero wtedy idę, gdy jest gorzej. Dobra, ZAZWYCZAJ. NO DOBRA, ostatnio “okres karencji” mi się wydłużył, ale to nie moja wina, tylko tej całej roboty do zrobienia ;-P
      Trzymaj się dzielnie, i w ogóle BĘDZIE DOBRZE, tylko na tego osiemdziesięcioletniego Kanionka to za bardzo nie liczcie :D

      • sunsette

        O tak, podoba mi się trzymiesięczny okres karencji:)
        Ale Kanionku, dlaczego ty nie lubisz siebie???? Nosz jak można?!!! Takiego fajnego Kanionka nie lubić????
        Ja to siebie nawet lubię, muszę to przyznać. Nie zawsze tak było, ale w końcu się przełamałam;) Natomiast lekarzy i całej “służby zdrowia” to nie bardzo niestety. Trudno mi ich lubić po tych wszystkich historiach z tatą, a niedawno i z mamą (byłaby się przekręciła przed samym Sylwestrem, operacja na cito ratująca życie po wcześniejszych 3 razach na 2 różnych SOR-ach i błędnych diagnozach. Ale jest ok:)
        A na 80-letniego Kanionka i tak sobie mogę liczyć, bo kto mi zabroni?;))

        • kanionek

          “Takiego fajnego Kanionka nie lubić????” – no, jak widać, pod latarnią to i szewc bez butów tego sera na pierogi nie zrobi ;)
          Nie będę się rozpisywać (bo i tak powiecie, że to wszystko nieprawda), ale mogę wymienić przynajmniej jedną rzecz, której w sobie nie cierpię. Otóż zwykle sama sobie idę w szkodę. Wbrew rozsądkowi i tym wszystkim dobrym radom, które umiałabym dać komuś innemu. Brzmi znajomo, co? No więc głupi, głupi Kanionek. Taki mądry, a taki głupi! (Brzydki, stary i zły).
          A teraz idę zamawiać karmę dla tych, co gardzą pokrzywami i ostem. Choć Puszczak akurat lubi pokrzywy, od ubiegłego roku lubi i delikatnie ogryza listki z łodyżek, najchętniej “z samego czubka krzewu”. Reszta psów, jeśli już musi stosować medycynę ludową, poprzestaje na zwykłej trawie :)

    • Ynk

      Bo to najtrudniej, Sunsette, z tą perspektywą w stosunku do samej siebie. Zewnętrzny świat można sobie dowolnie komponować, ustawiać, odwracać tę lornetkę czy teleskop, a kiedy przychodzi skierować go na własną czcigodną osobę, to ręce jakoś drżą, c’nie? ;-) I ja z tych co długo (bardzo) liczą na samouleczalną moc organizmu. Tym bardziej, że kiedy się W KOŃCU zdecyduję, wezmę się i szarpnę w kierunku gabinetu -loga, to okazuje się, że on/-a tak naprawdę nie ma mi nic do powiedzenia, bo nic nie znajduje, i żeby zachować twarz i nie wypaść ze swej medycznej roli przepisuje mi jakieś kadzidło (za to nowej generacji). Trzymaj się! Trzymajmy się! Tych prozdrowotnych ustawień perspektywy ;-)

      • sunsette

        Ynk, ja dokładnie tak samo liczę na tę samouleczalną moc, a do lekarza to już naprawdę w ostatecznej ostateczności. Mam bowiem nabytą w ciągu ostatnich kilku lat poważną awersję zarówno do medyków, jak i do medykamentów. Spróbuję więc jednak powstrzymać drżenie rąk i ten teleskop skierować we właściwy punkt;)
        A więc TRZYMAJMY SIĘ!

  • wy/raz

    Kochane Kozy, nie wiem jak Wy, ale zaczynam mieć oznaki odstawienia od twórczości Kanionka. Jak to było: Serce mnie boli, oko mi lata, w nocy nawiedza mnie sen wariata… (za ew. odstępstwa od oryginału przepraszam ;-)), to z pamięci).

    • kanionek

      No właśnie.
      Wiecie co? Taka mnie nagle żałość naszła, że nie mam czasu pisać dla Was tak często, jak kiedyś. Bo niby nic się nie dzieje, ale to nieprawda, bo zawsze coś się dzieje. Nawet jakieś pierdółki, które mogłyby Was ucieszyć, zadziwić, przynieść ten plasterek rozrywki na kanapkę szarej codzienności. Tyle że te pierdółki mi umykają, zapominają się, w ciągłym biegu gubię gdzieś to wszystko, co latem najpiękniejsze. Zrobiłam dziś domek letni dla kotów (zajęło mi to trzynaście minut, bo “domek letni” to jest określenie mocno na wyrost – ot, stara szafka posadowiona na dwóch starych oponach, a nad szafką, w charakterze daszku, stara antena satelitarna), i teraz widzę przez okno, jak kaczor, którego nawet chyba nie znacie, wdzięczy się do tej budki, macha do niej ogonkiem, sianko na podłodze dziobem poprawia… A jego partnerka przecież siedzi na jajkach, ale całkiem gdzie indziej (taką kupę starego, przegniłego siana sobie na gniazdo upatrzyła), i ten widok jest tak komiczny, że… No właśnie, że szkoda, że o takich rzeczach Wam nie piszę. Skończyłam właśnie co grubszą robotę, teraz będę zamawiać kuriera na jutro, za 30 minut muszę się zająć dzisiejszą partią serów, potem zamykamy koziołki (pół godziny ciężkich robót), a po 23 będę już miała z mózgu galaretę. I tak o. Smutno mi, borze.

      • sunsette

        Mnie to nawet taki twój dłuższy komentarz wystarczy…
        I mam nieśmiałe pytanie, czy doszedł mój mail?

      • mitenki

        Kanionku, instrukcja obsługi poszła. Sorry, że czekałaś :*

        • kanionek

          Ależ nie ma za co przepraszać – w sezonie czas leci mi tak szybko, jakby między poniedziałkiem a piątkiem była tylko środa, albo pół, więc nawet nie zauważyłam, że “czekałam” ;)

          Dziękuję za Order Serca – może któregoś dnia Mały Żonek zrobi mi z nim fotkę (w taki dzień, gdy znajdę te 8 minut na choćby delikatny makijaż, bo takiego Orderu z brzydkim pyskiem przecież nie pokażę, bo wstyd dla Orderu!), oraz za nasionka – sprawdzę, czy jeszcze w tym roku można wysiać kudzu, bo ten opis mnie zafascynował. A i “wielki ogóry dla kóz” może też jeszcze dadzą radę…? Buziaki :)

          • kanionek

            Hi hi, oprócz tego, że korzeń kudzu ma leczyć prawie wszystko, to co ja czytam: roślina ekspansywna, agresywna, raz zawleczona w jakieś miejsce jest nie do wytrzebienia. Czy oni, co te artykuły piszą, słyszeli kiedyś o kozach? Nie do wytrzebienia, tajasne.

          • kanionek

            O, to i historia z topinamburem mi się przypomniała – chciałam posadzić, żeby dla kóz było, ale bałam się sadzić, bo czytałam, że ekspansywny, że dominuje i wypiera, bla bla bla. W końcu dostałam wiaderko bulw od znajomej i posadziłam. O kurach zielononóżkach Państwo słyszeli? No, to po krótkiej i obiecującej premierze, gdy topinambury porosły mi na 3,5 metra, teraz poza ogrodem nie ma ANI JEDNEJ ROŚLINKI, a w ogrodzie uchowało się sztuk ledwie kilka, a to i tak tylko dlatego, że w końcu udało mi się znaleźć zabezpieczenie ogrodu przed kurczakami.
            Jedno jest pewne: jeśli chcesz się czegoś jadalnego pozbyć raz na zawsze, to kozy. A jeśli kozom nie będzie smakowało (ha, ha…), to kurczaki. I żywy stąd nie wyjdzie nikt ;)

        • mitenki

          Jestem bardzo ciekawa pojedynku Kudzu – Kozy, jeśli oczywiście uda się coś z tych ziarenek wyhodować :)

          • kanionek

            Ja już znalazłam odpowiedź, bo tak sobie myślałam, że na pewno nie tylko ja na to wpadłam: http://extension.udel.edu/animalscienceblog/2015/01/15/goats-and-plant-invasion/
            Artykuł dotyczy wykańczania “plantacji” przeróżnych roślin inwazyjnych przy pomocy kóz, już ktoś z tego biznes zrobił w USA, a o kudzu jest pod koniec artykułu i jedno zdanie mówi wszystko: “Over the last 10 years, however, many landowners have successfully removed it using goats who repeatedly graze the plant until it loses the will to grow back” :D
            (Czyli, w luźnym tłumaczeniu: “W ciągu ostatnich dziesięciu lat wielu właścicieli ziemskich pozbyło się go (czyli kudzu) przy użyciu kóz, które systematycznie wygryzają rośliny tak długo, aż te stracą wolę życia”. Kozy potrafią pozbawić woli życia nie tylko rośliny! :D).

            NIESTETY wyczytałam też, że uzyskanie sadzonek z nasion jest bardzo trudne. Roślina zasadniczo rozmnaża się poprzez system korzeniowy. No ale spróbuję, bo przecież próbować zawsze trzeba :)

          • mitenki

            A ja znalazłam archiwalną ofertę:
            https://archiwum.allegro.pl/oferta/kudzu-opornik-pueraria-lobata-sadzonka-i6554106204.html
            więc chyba wyhodowanie sadzonki jest możliwe. Niestety, obecnie sprzedawca nie ma w ofercie ani sadzonek ani nasion.
            Ale wierzę w Ciebie Kanionku i w Twoje magiczne dłonie, skoro “zmartwychwstałaś” kurczaczka…?

          • kanionek

            Przez “możliwe, ale trudne” można na przykład rozumieć, że na dziesięć nasion wykiełkuje jedno, albo coś w tym stylu. A sadzonki można mieć z korzenia. Od wczoraj moczę trzy nasionka w wodzie, dzisiaj wetknę w doniczkę z ziemią i wyniosę do szklarni – skoro Wodzu lubi ciepło i mokro.
            Aaa, sprawdziłam też te “ogóry”, bo na torebeczce była nazwa łacińska. TRUKWA EGIPSKA :D Też już moczę, może wyrosną mi te prukwy, choć znów – ulubiony klimat tej rośliny jest raczej afrykański, niż syberyjski ;)

          • kanionek

            O, właśnie doczytałam (na raty czytam i porównuję info z róznych źródeł), że większe szanse powodzenia przy siewie kudzu ma się wtedy, gdy nasiona podda się skaryfikacji mechanicznej lub przy pomocy kwasu (np. 3% roztwór kwasu siarkowego), co ma na celu lekkie uszkodzenie osłonki. Tylko weź tu mechanicznie skaryfikuj nasionka wielkości łebka od szpilki :-/ Kwasu siarkowego nie mam, ale fosforowy się znajdzie, tylko nie wiem czy to nasionom nie zrobi jednak różnicy. No i dalej piszą mądrzy ludzie, że nawet po skaryfikacji i zapewnieniu optymalnych warunków, przy najbardziej na świecie sprzyjającym szczęściu, wykiełkuje nam jedynie 70% nasion. Przy siewie do gruntu sugeruje się kilogram nasion na hektar. A ja mam ziarenek aż siedem sztuk :D

            Jeśli chodzi o szybki wzrost rośliny, to też się okazuje, że nie jest od razu tak pięknie. Siewka dopiero po czterech miesiącach liczy sobie do pięciu liści właściwych… I dopiero rośliny trzyletnie naprawdę dają czadu, ale ich wzrost – oczywiście – znowu zależy od warunków atmosferycznych. Czyli w naszym klimacie 30 cm dziennie to chyba tylko w piekarniku, no ale grunt, żeby w ogóle rosło :)
            Byłoby miło, gdyby udało mi się zrobić małą, kontrolowaną plantację kudzu, bo też doczytałam właśnie, że wartością odżywczą to zielsko niewiele ustępuje boskiej alfa-alfa, czyli po naszemu lucernie, i większość zwierząt kocha kudzu – bydło, świnie, kozy, króliki, kurczaki… Ech. W niektórych stanach USA mają tego istną plagę i walczą z nią chemicznie, zamiast to po prostu SPOŻYTKOWAĆ. Przy sprzyjającej pogodzie – zbalotować, jak pogody brak, to wypasać na tym bydło, którego w USA nie brakuje, a oni tylko spalić, zniszczyć, wyrandapować. Jakoś Japonia z powodzeniem żyje z kudzu za pan brat, i to od wieków, a wielka cywilizacja zachodu dała mu się zjeść i teraz tworzy milion regulacji i obostrzeń (w niektórych stanach zakazany jest transport jakichkolwiek części tej rośliny – korzeni, liści, kwiatów, suszu, no czegokolwiek). Fascynująca roślina, ciekawy jest cały ten świat, szkoda że czasu na wszystko tak mało.

      • mitenki

        Kanionku, Ty piszesz komentarze dłuższe niż niektórzy notki.
        Mnie taki “plasterek na kanapkę szarej codzienności” (CUDNE!) wystarczy i nie domagam się więcej niż możesz dać – tym bardziej będzie smakować uczta, którą nam serwujesz co pewien czas :*

    • mitenki

      Wy/raz, kajam się że dopiero teraz… ale bij, zabij – zapomniałam :((

      Czy wciąż pożądasz pana Herriota?

      • wy/raz

        Mitenki, nieustająco…. Dziękuję, że pamiętasz ;-)).

        I masz rację, że komentarze Kanionka, to klasa sama w sobie. Ja nie naciskam na nowy wpis :-). Przynajmniej teraz wiemy o domku letnim dla kotów. Szkoda tylko, że taki mniej pojemny niż namiot dla kaczek, na który reflektowało tyle Kóz. Ale jak Kanionek zaczął już budować, to kto wie na czym się skończy. W końcu zaczęło się od jednej kozy…

        • kanionek

          Jak bardzo pojemny jest domek to pozostaje bez znaczenia, albowiem nawet gdyby miał powierzchnię naszego domu i fizycznie pomieścił kotów pińcet, to PSYCHICZNIE zmieści tylko jednego. Teraz na przykład w domku siedzi Kupa i robi sobie wieczorną toaletę, i nikt więcej już tam nie wejdzie. Domków z założenia ma więc być więcej, ale że wszystko robię z doskoku, a do tego potrzebuję materiałów (czyli starych gratów do wykorzystania w piątym wcieleniu), to trochę to potrwa. W zasadzie koty i tak latem szwendają się po sobie tylko znanych lokalizacjach, a do domu ściągają głównie na żarcie, lub gdy pada deszcz. I własnie na okoliczność konieczności przeczekania letniej burzy zaplanowałam te domki. Bo wcześniej koty właziły kaczkom do namiotu, albo wydrapywały mi dziury w folii szklarniowej, i łamały pomidory.

Skomentuj kanionek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *