Ale to już było, czyli przyszła koza do woza

No cóż, jak to mówią: raz na wozie, raz na kozie. My obecnie niestety na kozie, bo samochód nam się zepsuł kilometr przed domem i tam sobie teraz stoi. Małżonek już zamówił pompę paliwa, po którą, rzecz jasna, trzeba będzie lecieć piechotą przez błoto, bo kurier musiałby mieć wóz w bawoły zaprzęgnięty, żeby tu dojechać, a pompa kosztowała tyle, co usługa sprzątania koziarni przez pana Zbynia, więc tym bardziej się cieszę, że tym razem posprzątaliśmy sami i udało nam się zaoszczędzić pieniądze, które natychmiast było na co wydać. Jest tym wspanialej, że kilka dni temu zamówiłam kontyngent psiej i kociej karmy, raptem sto kilogramów, i te kilogramy to chyba faktycznie na kozie będziemy transportować, a że – oprócz młodocianych – tylko Zakałek nie jest w ciąży, i do tego jest wielka i masywna jak Śnieżka (nie królewna, tylko ta wielka góra w Karkonoszach), to cóż, na Ziokołka wypadło i bęc.

Czeka nas więc tydzień pełen wrażeń, a małżonek wprost nie posiada się z uciechy, że będzie mógł w tym deszczu i błocie wczołgać się pod samochód, nasypać sobie rdzy do oka i zalać ucho tym lub innym płynem, podczas gdy Kanionek będzie kucał obok i podawał mu niewłaściwe klucze, a nad nami będzie stał leśniczy z ekipą wkurwionych pilarzy, bośmy im tym naszym gratem zatarasowali drogę gruntową prowadzącą nad rzekę, a oni tam mają jakiś interes. Nie, nikt nas nie weźmie na hol, przez to błoto, dziury i rozpadliny, i jeszcze kawałek pod górkę. No chyba żeby jakiś ciągnik, ale skąd tu ciągnik z trzeźwym operatorem, zaraz po świętach i sylwestrowych ekscesach (“w żydowski Nowy Rok gdy pada deszcz, dwa tygodnie po końskiej zarazie, a na dodatek mamy piętnasty tydzień strajku kowali, a jutro w Dorset jest jarmark końskich fetyszystów“)? Załóż sobie chomąto, Kanionek, chyba przyda ci się trochę ruchu.

Czyli u nas po staremu, a Państwu serdecznie życzę, żeby rok 2019 był jednak na wozie, bo z kozami to bywa różnie, i ja coś tak w kolanie czuję, że te wory z karmą to będziemy jednak na rowerach przez błoto popychać, i jeśli to prawda, że woda na naszej planecie krąży w obiegu zamkniętym i do tego ma świetną pamięć, i wszyscy pijemy siuśki dinozaurów oraz leczymy się homeopatycznie śladową ilością tej tabletki aspiryny, co ją ktoś kiedyś w Radomiu do kibla wyrzucił, to wiedzcie drodzy Państwo, że u Was w kranówce już niedługo popłyną łzy Kanionka, i żadne dosładzanie herbaty nie pomoże, bo tak są te łzy gorzkie. I ja nie mówię, że to jest czyjaś wina (to znaczy wiem, że jeśli już, to moja, bo to ja powiedziałam osiem lat temu do małżonka: “zamieszkajmy w lesie, wszystko będzie dobrze”); ja tylko mówię, że psucie się samochodów w okresie od listopada do kwietnia powinno być ustawowo zakazane, a najlepiej by było, gdyby ktoś w końcu zlikwidował zimę.

A dla tych z Państwa, co w sylwestra będą siedzieć w domu, i akurat gardzą ofertą rozrywkową Telewizji Polskiej (bo ja tam nie mówię, że nie lubię odgrzewanych kotletów, i ja np. szanuję Marylę Rodowicz za upór i konsekwencję w działaniu, no ale słyszałam, że na koncerty noworoczne to już ją z chłodni wyciągają), to ja mam dwa filmy, z których jeden ukazuje sekretne życie kurczaka w szklarni, a drugi – kacze narady w namiocie.

PS. Kozy prosiły żebym Państwu przekazała, że one Wam życzą, żeby Wam nigdy nie zabrakło ziarek i siana, i żeby Wasza sierść na zimę była gęsta i puszysta, a ściółka na podłodze gruba i cieplutka. No takie one są, te kozy, że zawsze każdemu życzą jak najlepiej. (To znaczy zawsze, gdy wieje ciepły wiatr od południa i kozy mają dobry humor, bo gdy sypie śniegiem od północy to kozy są na fochu i życzą wszystkim, żeby im rogi zgrzybiały i zgniły kopytka. Zupełnie nie wiem po kim one to mają).

87 komentarzy

  • Szczęśliwego, kochany Kanionku z Małym Żonkiem! I Zdrowego i pełnego nadziei i słońca, i w ogóle!

    • kanionek

      Dziękujemy!
      (Dla uściślenia: pełnego nadziei na to, że NASTĘPNY będzie lepszy? :D)
      (Małżonek mi chyba czegoś dosypuje do zupy, bo chociaż boli mnie głowa i rwą krzyże, to mam dobry humor. No nic, pewnie jutro mi przejdzie).

  • Ania W.

    Najlepszego 2019!

  • dolmik

    Wszystkiego najpozytywniejszego!!! Samych radości i dobrych wieści, zdrowia ze stali i jeszcze raz pieniędzy… :)

    • kanionek

      Serdeczne dzięki i równie serdeczne nawzajem :D
      A propos dobrych wieści: trochę się martwię, bo pani Żozefin miała dzisiaj wrócić z dalekiej podróży (pojechała na miesiąc do córki), a dziś akurat na północy nakurwia takim złem, że gdyby do naszego wózka z sianem przykręcić maszt z żaglem, to dolecielibyśmy tym wózkiem chyba do samiuśkich Tatr. Wicher z porywami do 100 km/h, a do tego śnieżna zadymka (co tam zadymka – to konkretna nakurwiałka jest), tymczasem telefon pana Dżerego milczy, i telefon Żozefin tudzież.
      Małżonek mówi, że ona chyba raczej trzeciego stycznia miała wracać i oby miał rację.

      • ciociasamozło

        Żozefin wróciła?

        • kanionek

          Nie wróciła!
          Co ja się nadenerwowałam… Bo w Gdańsku sztorm i podtopienia, zawierucha jak się patrzy, i myślałam, że może jej samolot musiał lądować gdzie indziej, i jak ona sobie poradzi itd.
          A ona, cała zadowolona, dzwoni do mnie na drugi dzień, że przedłużyła sobie zagraniczne wakacje o całe trzy tygodnie.
          To jeszcze nic. Pan Dżery, zostawiony sam sobie, bywa często, jak by to dyplomatycznie ująć… Obecny w studio, lecz nieobecny na wizji. Gdyśmy więc po raz kolejny próbowali nawiązać z nim jakąkolwiek łączność, ale nawet klamki nie dało się pocałować, bowiem wisiały już na niej, gumką przytroczone, listy pozostawione tam przez panią listonosz, a koty obdrapały nam nogi, skwiercząc z głodu i pragnienia, to uznaliśmy, że pan Dżery najwyraźniej umarł i nic mu już nie pomoże, no ale kotów tak zostawić nie możemy (aaa, kotki dwa, bo Kajtek przygruchał sobie koleżankę). No i chcemy, czy nie chcemy, łazimy tam z żarciem i ciepłą wodą, żeby koty dożyły powrotu gospodyni :-/
          Był taki pomysł, żeby je po prostu zabrać, ale dokąd? Tutaj nasze psy, które nie znają zapachu tych kotów, oraz koty, które potrafią się tłuc między sobą, mogłyby niezbyt gościnnie potraktować gości, a do tego ta dzika kotka, co się Kajtusiowi do życiorysu przykleiła, to jednak najpierw powinna zostać przynajmniej odrobaczona, a my bez samochodu.

          No to łazimy te dwa kilometry dziennie, dostarczając przekąski i napoje na Żozefinowy ganek, i taka to jest moja lokata długoterminowa, że włożyłam w nią jednego kota, a teraz mam dwa, ale na cudzym koncie i muszę do tego dopłacać. A jeśli z kotki zaraz wyjdą odsetki…
          Ja to się naprawdę powinnam zająć doradztwem biznesowym :-/

          • ciociasamozło

            Dobrze, że się przynajmniej odezwała. Dżery pewnie zaniemógł u jakiegoś kumpla od chlania.
            Kajtusiowi wartałoby jak najszybciej uciąć to i owo, bo jeszcze Żozefin alimentów zażąda, a jak on niepełnoletni to na Was spadnie :/

          • kanionek

            “Dżery pewnie zaniemógł u jakiegoś kumpla od chlania” – no cóż, daleko nie ma, bo tuż za ścianą mieszka ten Sławek, co mu pękł w pralce spawek, i to jest zawodnik pierwszoligowy w te klocki.

            Kastrowanie Kajtka nie ma sensu :( Tam się kręci tyle kotów, pańskich i bezpańskich, że nie zliczysz, i jesli nie Kajtek, to inny przystojniak mu dziewczynę zapyli, a Kajtek jeszcze w łeb może dostać. Myśleliśmy raczej o sterylizacji tej kotki, ale czy ona będzie ostatnia? Nie będzie. Nawet do nas, choć jesteśmy w lesie i 1,5 km od najbliższej wsi, przypałętują się kocury i kotki (Szybkotki nie wykluły się z kapusty, a pewien rudy kot był w ubiegłym roku tak śmiały, że przychodził sobie posiedzieć na świerku rosnącym pięć metrów od naszego zachodniego okna). To jest walka z wiatrakami, bo koty wędrują i co roku widzimy tu nowe twarze.

          • ciociasamozło

            A pewnie, że lepiej dziewczynę wysterylizować, ale Kajtuś “Wasz” a nie ona ;)
            Całkowita kontrola urodzeń jest niemożliwa, ale sterylka jednej kotki to może być już kilkanaście kotków rocznie mniej a to robi różnicę.

  • Ajka

    najlepszości wszystkim! słoneczka i zdrówka!

    ale jaki wrzask kaczki podniosły! przyłapała nas! :D

    • kanionek

      No właśnie! A tak się zarzekały, że w psiej budzie Kanionka to za Chiny Ludowe i kacze udka z ryżem nawet spać nie będą. A dzisiaj, gdy wiatr u nas świerki z korzeniami wyrywa, to proszę bardzo, namiocik kochany.
      Uściski :)

      • lobo

        Kanionku, to podwójna duma! 😀 Nie dość, że strwożone kaczki doceniły, to jeszcze konstrukcja “ze sznurka i patyków” trzyma się na tym wietrze, a świerki padają. Czy nie wspomniałem, że istny z Ciebie MacGyver? 😉

        • kanionek

          Och, to jest żaden mój talent, tylko stare jak świat prawo prowizorki!
          Małżonek się ze mnie śmieje, że ja wszystko naprawiam taśmą klejącą, ale tu się nie ma z czego śmiać. Jak naprawiłam widły taśmą, to wytrzymały sprzątanie obydwu koziarni i kilka innych robótek, a gdy w końcu padły i małżonek spędził 10 minut na profesjonalnym naprawianiu wideł gwoździem, to widły popracowały pół godziny i znowu się rozleciały. Taśma, sznurek, dwa patyki – to jest, moim zdaniem, sekret przetrwania egipskich piramid.
          A jak w ogrodzie pięć lat temu zrobiłam podpórkę pod wysoką fasolę, i ta podpórka miała być na jeden sezon, to ona stoi do tej pory. W tym roku chciałam ją zlikwidować, ale ZBYT DOBRZE SIĘ TRZYMA i szkoda mi rąk i kręgosłupa, żeby się z nią siłować. Pomyślałabym, że korzenie zapuściła, gdyby nie fakt, że zrobiłam ją z rurek pvc i siatki leśnej. Ona się trzyma prawem prowizorki i w przyszłym roku zamierza wystąpić do gminy o kartę stałego pobytu ;)

  • Teatralna

    rany Kanionek Twoje zielonenogi jadają lepiej ode mnie, ja płatki owszem i różne ziarna ale wodą zalewam !! oraz tez przyszłam pożyczyć wsiewo choroszewo i zdrowia nade wszystko i to końskiego(???) i żeby się nie psuły auta newer, nie tylko w określonym czasie, żeby ciśnienie nie wariowało i żeby szczęście rosło na wierzbach i gruszkach …
    ściskam was serdecznie

    • kanionek

      No ale wiesz, te wstrętne i podłe kurczaki ze szklarni to jeszcze młode są i ciągle rosną, więc trochę im dogadzam, ale jak skończą pół roku życia, to już tylko woda, owies, i chleb suchy (jak będą grzeczne) :D

      Uściski i najlepszego!

  • mitenki

    Pokój temu blogowi i wszystkim tu bywajacym, piszącym, czytającym lub tylko oglądającym (jako ja ostatnio).
    Najlepszości w Nowym Roku! Całego nieba słońca, cysterny optymizmu, niebolenia ciała i duszy i duuużo dukatów…

    A mojemu kotowatemu omal oczy nie wypadli na tych seansach! :D

    • kanionek

      “Pokój temu blogowi (…)” – bój się bloga, Mitenki, do sekty jakiejś wstąpiłaś?! W tych wielkich miastach to jednak życie pełne pokus, zasadzek i ciemnych zaułków duszy!

      Ha! Ilekroć odtwarzam moje filmiki na kompie, to wszystkie psy siedzą wiankiem dokoła, łby przekrzywiają i głośno dumają nad tym, jakim cudem Kanionek upchnął te wszystkie zwierzęta w takiej małej skrzynce. No i czasem któryś nerwowo “nie wytrzymie” i w skrzynkę podrapać musi, albo chociaż na nią naszczekać.

      Najlepszości, złota, srebra i brylantów, i żeby kotowaty był grzeczny i zdrowy jak rybka oceaniczna :)

  • Ola

    Wszystkiego dobrego i na wozie koniecznie! Kanionkom i wszystkim miłośnikom i mnie też. No bo co kurczę blade!

    • kanionek

      U mnie to nawet kurczę nie jest blade, więc oczywiście i jak najbardziej, Tobie też się należy – rumianego, bogatego i szczęśliwego nowego roku :)

      (Zazwyczaj najbledsza to ja tu jestem, od spędzania więkoszości czasu w lochu, ale nie dziś. Najpierw bowiem wicher mnie po pysku wytrzaskał i śniegiem wymasował, gdyśmy z małżonkiem sianko kozom wozili, a teraz grzeje mnie od środka bigosik dzisiaj uwarzony. Jak tylko poczuję, że temperatura rdzenia mi spada, to hyc – do kuchni, i dokładka).

  • diabel-w-buraczkach

    Ha! Mówilam ze jak kupry im przewiwjw czy przymrozi, to docenia namiocik!
    I jak one fajnie chodza, takie wyprostowane jak pingwiny :D

    I tez jestem za zniesieniem zimy, bardzo jestem. Bardziej sie nie da.

    • kanionek

      No i miałaś rację. Najpierw “moja noga w tym namiocie nie postanie”, a później nowe kacze przysłowie: “Jak trwoga, to do namiotu noga”.

      Tylko gęsi nadal nie chcą się przekonać do mieszkania w szklarni zimą. Drzwi zostawiłam otwarte, słomą w środku pościeliłam, wiadro owsa też tam jest i zawsze świeża woda, no to wejdą sobie pojeść i popić, ale choćby całymi bałwanami z nieba padało – spać pod dachem nie będą i już. Te głupie kurczaki, co śpią na drzewie, to też się uparły i dzisiaj oczywiście wlazły na drzewo, a gdy się ściemniło to jednego koguta zwiało z gałęzi i Puszczak już się ucieszył, że kurczakami z nieba pada, a skoro tak… No i małżonek musiał kogutowi ruszyć z odsieczą i latarką (ja nie mogłam, bo akurat w garnku z bigosem siedziałam).

      • ciociasamozło

        Nieładnie się śmiać z kurzego nieszczęścia ale wizja upartego Rosoła, którego wiatr zwiewa z gałęzi…

        Bigos mówisz?

        • diabel-w-buraczkach

          yesss….. kurokez uczepiony galezi pazurami i dziobem :))))

          Bigos sobie tez ugotowalam w zeszlym tygodniu, bo rok nie jadlam. No to teraz przez dwa lata nie zjem chyba, tyle go pochlonelam… A dwa pojemniki jeszcze w zamrazarce.

          • kanionek

            Taa, ani się obejrzysz, a rozmrozisz co zamroziłaś, zjesz, i zaraz będziesz tęsknić! Bigos już tak ma.

  • Barbara

    I ja dołączam się do najlepszych życzeń dla Kanionka i całej jego ekipy.
    A w kwestii zniesienia zimy to, jak widzę, zgodość absolutna tu panuje, więc może zbierzmy podpisy i nadajmy tok sprawie i… może to coś da, kto wie :)

    • kanionek

      No właśnie! Lody do lodówki, narciarze na Antarktydę, a bananowce do Polski! My chcemy ciepła i pomidorów! Oddam węgiel za żyrafę!

      Zbierzemy wszystkie postulaty i… Eee… Nie wiem gdzie się takie petycje wysyła, ale może wystarczy ogłosić w internecie…?

      Uściski, Basiu :)

  • lobo

    Raz na wozie, raz pod nawozem. Peryskopem spod nawozu życzę całej Oborze spokojnego roku bez końskiej zarazy i strajków kowali, za to z końskim zdrowiem. W kwestii likwidacji zimy jestem ogromnie za!

  • wy/raz

    Najlepszego w pierwszym Nowym Roku w tym roku, Kozi nowy rok lepszy, bo bliżej wiosny ;-)). Żeby zawsze wiało od południa, żeby pompy znały swoje obowiązki i żeby zdrowie nie odpuszczało. Wielu kozich córek, sił, energii i zadowolenia z powziętych parę lat temu planów. Sery i serca w górę!!

    • kanionek

      Ooo, Wy/raz, nasza – chcący, czy niechcący – Kalendarzowa Sekretarzowo! Żeby i Tobie zawsze ciepły zefirek, i przy drodze kwiatek, i przy sercu motylek :) I przypomniałaś mi tym “w górę serca i sery”, że pewna Ela, zakupiwszy ode mnie sery w tej ostatniej, grudniowej transzy, zrobiła im ładne zdjęcie w towarzystwie oliwek i (chyba) żurawiny. Muszę tę fotkę dorzucić do propozycji kalendarzowych na nowy kozi rok, bo kiedyś mówiłyście, że zdjęcie “deski serów” by się przydało, a Ela wyraziła zgodę na użycie tej smakowitej prezentacji.

      A teraz sobie zajrzałam do rejestru schadzek i – matko z kozą i zimową zgrozą – pierwsze kozie córki będą się rodzić już za dwa miesiące! Przysięgam, że czas ciągle przyspiesza ostatnimi czasy.

  • -ElaW

    Towarzystwo zadbało w życzeniach o wszelkie balsamy dla ducha, to ja Ci życzę dużo pieniądzów, dobra?

    • kanionek

      Nie tylko dobra, ale nawet najlepsza! Podobno za pieniądze to tylko miłości nie można kupić, a sztuczne biodro i plastikowe kolano to już jak najbardziej, więc ja takie życzenia przyjmuję i robię sobie z nich okłady na wszystkie bolące podzespoły!
      Uściski, Elu, i… kolorowego nowego roku? :)

  • Uwielbiam Cię czytać!
    Siedzę na tym zydlu w przeciagu, czekam na pocztę os Ciebie i zgrabiałą z zimna, siną ręką macham do, życząc Ci życia bez bólu fizycznego i egzystencjalnego. Miej letką duszę i ciężki portfel!
    Brrrrr, brrrrr!!!! Moje kości stukają jedna o drugą, z trudem nawiązując z sobą kontakt, skąpane w lipidach. Dobrze, że mam oponę jak od ciągnika, to nie utonę we łzach!

  • ciociasamozło

    Kozy Kochane, życzę Wam w 2019 r nie gorzej niż w 2018.

    Żeby Was zawsze było stać na deskę serów od Kanionka, a Kanionek mógł podnieść ceny adekwatnie do jakości :)

    A’propos serów, znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy mogli spróbować Belper Knolla. No nie jest serek śniadankowy! Słusznie twierdzą fachowcy, że to ser-trufla, którego odrobina nadaje smak całej potrawie. Genialnie sprawdził się wkruszony do sałaty z gruszką i orzechami włoskimi (plus sos z octu winnego, oliwy i musztardy z odrobinką miodu). Mniam :)

    • kanionek

      Jak ja lubię słuchać i czytać o tym, jak mój ser trafia na salony – sałata z gruszką, w grudniu! A gdzie pamiątkowa fotografia w kolorze sepii? Byłoby jak w pysk do kalendarza! Co mi przypomina, że wciąż Wam nie pokazałam tej fotki od Eli z Mielca, która wystartuje w tegorocznych wyborach kalendarzowych.

      Ale ja w tym roku kalendarza nie zamawiam, bo już znalazłam dla siebie IDEALNY: https://demotywatory.pl/4900186/Kalendarz-na-rok-2019-dla-frustratow-pesymistow-i
      (rysunek pochodzi podobno stąd: https://pl-pl.facebook.com/AHGSFDS/, ale mnie fejsbuk nie wpuszcza, bo mnie nie zna).

      • mitenki

        Mnie serwis pokazał środkowy palec, gdyż albowiem mam adblocka :]

        Projekt znam i miałam zaproponować Szanownej Oborze, gdyż odpadłby nam odwieczny problem z wyborem zdjęć ;), ale w nowym roku padło tu tyle życzeń radości, szczęścia i optymizmu, że nie chciałam psuć nastroju :)

        • Ja wiem, co zrobimy. Jeśli w tym roku znowu większość Kóz zadeklaruje, że kalendarz to owszem i nawet bardzo, ale zdjęcia i cytaty to niech sobie Wy/raz i Mitenki same wybierają, to ja sobie trzasnę trzynaście fotek, w tym jedna z dzióbkiem na okładkę, i wszyscy będą za karę przez cały kozi rok oglądać Kanionka. W zimowej kufajce i kaloszach, bez makijażu i z sierścią wiatrem uczesaną. Jedną taką fotkę już mam, bo dziś byliśmy z małżonkiem, Puszczakiem i Ziemniórką na spacerze, i małżonek mi fotkę strzelił zanim bateria padła.

          • wy/raz

            I dobrze ;-)). Będzie stać kolejka i zapisy jak za starych czasów. Zostaniesz CELEBRYTKĄ. Pierwszą w Polsce kozią.

          • Leśna Zmora

            Kim jest Ziemniórka? Kolejny nowy nabytek czy tylko nowa ksywa?

          • kanionek

            Ziemniórka to skrzyżowanie ziemniaka z wiewiórką, i owszem, jest to jedna z wielu ksywek Pasztedzika. Kreatywność Małego Żonka jest w tym zakresie chyba nieskończona. Ludzie czasem mówią, że są tak zapracowani lub zmęczeni, że już nawet nie wiedzą jak się nazywają. Pff. My tu możemy być wyspani i wypoczęci, a i tak nigdy nie wiemy, jak się każde z nas w danym dniu nazywa!

          • Leśna Zmora

            Kanionku, a czy w chwili wyspania i wypoczęcia dałoby się do bloga dodać spis bohaterów? W przypadku kóz jeszcze z drzewem genealogicznym ;) .

          • kanionek

            Czy spis bohaterów ma uwzględniać wszystkie aliasy, czy tylko imiona metrykalne?
            Oraz jeśli chodzi o kozie drzewo genealogiczne, to ja wiem, że już dawno obiecywałam. To było wtedy, gdy można jeszcze było mówić o drzewie, bo teraz to są gęste krzaki :D
            Ale może mi się uda. Przynajmniej z żeńską częścią brygady.

          • Leśna Zmora

            Jak dla mnie, to mogą być nawet same aliasy bez imion metrykalnych, bo te to i tak gdzieś zaginęły w odmętach historii ;) .

            Chłopaków-kozaków to chyba nie ma tak dużo, żeby robili dużo zamieszania w genealogii? Wg moich obliczeń to 4 sztuki, zgadza się? Jak coś to mogę na wiosnę zaoferować pana nr 5, nawet go dowiozę do Elbląga ;) .

      • ciociasamozło

        Zdjęcia nie ma bo nie zdążyłam.
        No wiesz, raz do roku, przy Sylwestrze to chyba mogę sobie pozwolić na gruszkę. Zwłaszcza, że TAKI ser wymaga wyjątkowej oprawy. Bałam się wręcz, że mnie opieprzy, że to marna gruszka z karfura a nie jakiś eko-luksus.

        Zsiłopad do mnie przemawia :)

        • No niee, ja nikomu gruszki nie żałuję, zwłaszcza że sama w tym roku jadłam, a że tylko pół i niedobrej, to już niczyja wina – w końcu nikt mi nie bronił zjeść całej i dobrej, prawda? Po prostu ujęła mnie całość kompozycji i zasmucił fakt, że ja bym nawet na takie połączenie nie wpadła. Groch z kapustą, ziemniaki z kartoflami, to ja ogarniam, ale takie fikurtasy (fikuśne frykasy), to już wyższy, elitarny poziom kulinarnego wtajemniczenia.
          Kiedyś, dawno temu, dostałam od znajomej przepis na smakowitą sałatkę z kurczakiem, ryżem i ananasem (tam było więcej składników, ale demencja mi je zjadła), i co roku sobie obiecuję, że ją zrobię, więc kupuję puszkę ananasa. I ta puszka tak stoi i stoi, aż któregoś zimowego dnia nachodzi mnie ochota na tę sałatkę, no ale nie mam kurczaka, więc zjadam same ananasy z puszki. Zawsze coś.

          Ja czule pozdrawiam Cierpień. W Cierpniu bowiem to i sezon serowy w pełni, i zbiory wszelkiego ogrodowego i leśnego dobra, i ręce zawsze pełne roboty, a kręgosłup skwierczy. I człowiek już czuje, że zaraz koniec lata, a pysk wciąż blady, i cierpi na samą myśl, że jeszcze tylko miesiąc został do końca sezonu grzybowego, a w domu nawet pół suszonego podgrzybka nie uświadczysz.

          Z ostatniej chwili: godzinę temu, gdy zmierzch już witał się z mrokiem, nad skuty lodem staw przyleciała nasza siwa czapla. Myślałam, że ona dawno już tyłek grzeje jak nie w ciepłych krajach, to chociaż w Niemczech, a tu taki klops. I co ona, biedulka, jeść będzie? Ja bym jej coś podrzuciła z garmażerki (wspominałam już, że mamy o 15 kogutów za dużo?), ale jak to zrobić, gdy ona taka lękliwa?

          • ciociasamozło

            Ja też nie taka mundra, żeby z głowy sałatki wymyślać. Jadłam kiedyś u kogoś z gorgonzolą to uznałam, że da radę.
            W tamtej był chyba jeszcze winegret malinowy (w sensie malinowy ocet! czego to ludzie nie wymyślą) więc przy jakiejś okazji dałam zamiast gorgonzoli lazur a zamiast octu malinowego, jabłkowy z dodatkiem soku malinowego ;)
            No a teraz z Belperkiem to w ogóle cudo :)

            Taką z ananasem też lubię tylko znam w wersji szynka, ananas, kukurydza.
            A hitem ze względu na bezproblemowość jest ryż + kukurydza + tuńczyk z puszki + majonez + natka pietruszki. W wersji wykwintnej z orzechami włoskimi (uwielbiam jak mi coś chrupie w jedzeniu :))

            A jakbyś czapli coś rzuciła na lód na stawie to się nie poczęstuje?
            Kurza twarz wiatrem osmagana, jakbyś miała mało zwierzaków do wykarmienia. Normalnie Św. Frankanionka, do której lgną niebożątka.

  • Jagoda

    Mało pracy i dużo pieniędzy!

  • Bo

    Zdrowego, serowego, grzybowego, bigosowego, kluskowego, et cetera, et cetera

  • Modra

    Czy 9 stycznia to jeszcze sie liczy? Zyczenia skladam co by rok do nozek Kanionka sie scielil i nieskomplikowane zadania przed nim stawial, doceniajac ze juz wysluge lat trudnych Panstwo Kanionkostwo uzyskali. Zdrowia i kasiory w Nowym Roku :-)

    • kanionek

      No niby się jeszcze liczy, ale gdybyś życzyła nam tego wszystkiego DWA DNI WCZEŚNIEJ, to może nie zepsułby nam się ZNOWU samochód!
      Ledwie małżonek pompkę wymienił, pojechaliśmy do miasta na zakupy, bo w lodówce to już wiatr hulał i na jednej półce znaleźliśmy nawet CV z listem motywacyjnym jakiegoś pingwina, który pytał, czy może zająć ten przytulny pustostan w pięknej okolicy, no i gdy już wracaliśmy, to kilka kilometrów przed domem grat zaczął się krztusić i pluć ogniem z rury wydechowej. Z duszą na ramieniu posuwaliśmy się powoli stylem “na żabkę”, a ja to już prawie pompon od czapki odgryzłam z tych nerwów na myśl o utknięciu w połowie oblodzonej górki, którą mamy niecały kilometr od domu. My to byśmy sobie doszli na piechotę, ale co z tymi kilogramami zakupów? No ale jakoś dojechaliśmy, maszyna zdechła ostatecznie dopiero po przekroczeniu linii bramy wjazdowej, i te parę metrów tośmy już ten kiosk z towarem przepchali.

      Uściski od nas wszystkich, Modra :)

      • Modra

        Po przeczytaniu powyzszej historii przyszlo mi do glowy jedno, ze – choc nie wierze w stfurce ani demiurga zadnego – nie mozliwe jest tam u Was nudne i spokojne zycie. Ktos chyba tez lubi twojego bloga tak jak my i po prostu podstawia wam co i rusz noge, albo grzebie swym wielkim paluchem w waszym samochodzie, albo dogina jakies drzewko, podrzuca Wam koty, zsyla nieprzewidziane, myslac sobie “a co oni zrobia jak im o to tutaj spsoce, albo tamto o tam”. I czeka na efekty w postaci miesistych opisow waszych zmagan na Kanionkowym blogu. Ma przy tym ubaw i chichocze niezdrowo :-) pogryzajac przy lekturze paluszki obryzione z soli. Tak to widze.

  • wy/raz

    Kochane Kozy. Żyjecież wy jeszcze?

    Kanionku, żałuję, że taśmociąg obornikowy jeszcze nie pociągnięty. Przydało by się. Mam już tunel i mówię TAK pomidorom. Tylko muszę ściągnąć darń jak trochę mróz odpuści. Chyba właśnie jestem na etapie lekkiej ekscytacji hipotecznymi zbiorami i umyka mi, to przed czym się nie da uciec. To co: “pomiędzy”. Jak sadzisz? Mam “areał” 3×6.

    1819
    Mam nadzieję, że zastaję Was w zdrowiu. Dzień troszkę dłuższy, choć u nas ciągle pochmurno. Zwierzyniec z nazwami zmiennymi mam nadzieję nie dokucza. Pamiętaj, żeby nie przeziębiać nóg, wszak stąd są wszystkie choroby. Unikaj przeciągów, bo migrena. Stosuj rozgrzewające okłady z wywaru tymianku, na suchoty też się przydadzą.
    Z wyrazami uszanowania,

  • wy/raz

    Kanionku kochany, czy wszystko w porządku?

  • Jagoda

    Hej tam Kanionkowo! Koziarnio!
    Ciężko było, ale życie toczy się dalej. Przepraszam, że tak banalnie, nic błyskotliwego nie przychodzi mi do głowy. Tym niemniej słońce świeci, nowe pandemie nam nie grożą, wiosna coraz bliżej…
    Straciłam jednego kota i ciągle myślę, co mogłam zrobić lepiej? Teraz już nic.
    Kanionku, kiedy najbliższe wykoty?
    Pozdrawiam Was gorąco.

  • Kozy moje kochane :)

    No niby wszystko w porządku. Tylko zimno jak na Syberii! Zrobiłam dziś chyba po trzy kursy z wiadrami z wodą do wszystkich naszych znajomych (futrzanych i pierzastych), bo raz, że szybko zamarza (noszę im podgrzewaną, ale przy minus dziesięciu to niewiele daje), a dwa – piją jak na Syberii… Kozy znudzone po czubek kopytka, bo wczoraj wypuściliśmy je tylko na dwie godzinki, a dzisiaj na godzinę, może półtorej. Ja im rozrywek na zewnątrz nie żałuję, ale każda godzina nieobecności w lokalu oznacza spadek temperatury wewnątrz o jeden stopień, co się na wszystkich mści nocą, gdy temperatura na zewnątrz przykręca śrubkę do minus szesnastu. A jak siedzą w środku, to jednak trochę ciepła sobie nachuchają i skumulują.

    Dziś wypadło nam otwierać kolejny balot z sianem (jeden wystarcza na trzy dni), i tu już musiał wkroczyć małżonek z siekierą, żeby rozłupać tę zamarzniętą skorupę o grubości 5 cm, a jeszcze kilka dni temu rozcinałam siatkę nożykiem do tapet i tę wierzchnią warstwę siana, która nadaje się tylko na kompost, zdejmowałam w kawałkach rękami.

    Najbliższe wykoty to już bardzo niedługo, bo na początku marca. Sama jestem w szoku, jak ten czas zleciał – dopiero co ostatnie sery wyszły z piwnicy, a tu zaraz trzeba będzie dojarkę ze schowka wyciągać. No, może nie tak “zaraz”, bo ja jednak nie eksploatuję kóz zaraz po porodzie, no ale w kwietniu to już połowa składu będzie codziennie kopytkować na dojalnicę.

    Z nowych rzeczy to wózek na siano ma nowe opony, i tu doskonale widać nasze priorytety, bo np. rower małżonka (a niegdyś mój) ma opony liczące sobie ponad dwadzieścia lat :D

    Z rzeczy starych to jestem ja, i nie wiem, czy warto o tym opowiadać (klasyka, panie, klasyka: migreny, zawroty głowy, bóle wszystkiego i nadawanie się do niczego).

    Zrobiłam w ciągu tych paru tygodni trochę zdjęć, chyba też jakiś film, i tak od kilku dni się zbieram, żeby je na bloga wrzucić, tylko mam taki problem, że co by tu pomiędzy tymi zdjęciami…? Bo nie dzieje się NIC. A przynajmniej nic, czego byście już ze sto razy nie czytali.

    Wy/raz – no to areał pomidorowy mamy bardzo podobny. Jak sadzę? Jak debil. Każdego roku mówię sobie: na wuj ci tyle pomidorów, posadź z jednej strony szklarni pięć krzaków, pomiędzy nimi trochę bazylii, po drugiej stronie ogórki, ewentualnie krzak papryki, i będzie dobrze. No. A później to albo szkoda mi sadzonek, albo prorokuję jakąś pomidorową zagładę, i sadzę krzak na krzaku, JAK DEBIL. I za dwa miesiące mam pomidorową puszczę, i żeby się dostać z wiaderkiem wody do ostatnich krzaków, to pełznę na czworo z wiadrem w zębach, sepleniąc niewybredne inwektywy pod swoim adresem. O zbiorach już nie wspomnę – zdarzało mi się wyrzucać kurczakom kilogramy pomidorów, które się prawie rozpadły na krzakach, bo ich nawet w tym gąszczu nie zauważyłam.
    Ale jeśli pytałaś o coś innego, to doprecyzuj :)

    Migreny to ja mam na zmianę pogody. Każdą. Jeśli przez “przeciąg” rozumiesz silny wiatr, to tak, na okoliczność wiatru też mnie łeb napiehdala. A jeśli akurat nie wieje i ciśnienie atmosferyczne jest stabilne, to łeb mnie boli z czystego przyzwyczajenia.

    Jagoda – uściski. Na pewno zrobiłaś wszystko, co w ludzkiej mocy :-*

    • ciociasamozło

      Przyznawanie się do tego, że nie masz co wrzucać pomiędzy zdjęcia jest proszeniem się o kłopoty.
      Bo taka złośliwa ciocia na przykład, zaraz Ci powie, że możesz wrzucić zaległe drzewo genealogiczne koziego stada oraz aktualną listę obecności niekoziej żywizny.
      ;P

      • wy/raz

        Oj tam złośliwa. To po prostu zdrowy objaw ciekawości. A póki jesteśmy czymś zainteresowani i ciekawi, to znaczy, że żyjemy. Ja jeszcze dorzuciłabym sąsiadkę po woreczku, bo Kanionek nie napisał, albo mi uciekło.

      • Leśna Zmora

        A ja bym chciała (oprócz powyższych) 1 przedblogowe dzieje, kiedy Kanionek zaczął życie w lesie bez kóz, kur i mebli i 2 więcej kanionkowych przepisów!
        Może to tak się wydawać, że cały czas to samo, ale dla nas czytelników to te wszelkie łosie i czaple zakradające się pod dom, psie i kozie przygody i ogólnie Kanionkowa codzienność to jednak są ciekawe rzeczy. Jednak więcej osób ma bliżej do wodociągu i asfaltu niż lasu i koziarni ;) .

    • wy/raz

      Kanionku, poczytam stopierwszy raz. Wrzucaj. Zdjęcia dawaj, bo zaraz luty i kalendarz trzeba by szykować. A ten tunel, to chodziło mi o minimalne odległości, bo jak znam siebie, to wyprodukuję palmiarnię. Dobrze, jak będą owoce ;-)).

      No i Kozy, nie ociągać się z wartościowymi wypowiedziami!

  • Leśna Zmora

    Po raz 185 czytam obecny post i tak mi przyszło na myśl… Jakby tak zamiast na kozie, wykombinować do transportu niesamochodowego coś takiego https://youtu.be/UgOlLNEWoxQ?t=221 ? Mały Żonek na pewno by wykombinował jakąś malutką furmankę, a Kanionek uprząż na kozie rozmiary.

  • Uprząż dla kozy to wyższa szkoła inżynierii krawieckiej, zdecydowanie ponad możliwości Kanionka (jestem nieco w temacie, bo stronę “theworkinggoats” odkryłam już chyba w zeszłym roku), a do tego dochodzi kwestia ułożenia kóz pod zaprzęg – długie i mozolne godziny pracy.

    Kozy kochane, TAK MI SIĘ NIC NIE CHCE! Styczeń i luty to jedyne miesiące, kiedy mamy tak naprawdę wolne wieczory, i ja teraz nadrabiam zaległości w czytaniu i oglądaniu. Hipoteza Riemanna, sonda Kepler, sonda Juno (trzysta ton nowych informacji o Jowiszu!), sonda Gaia, a bardzo późnym wieczorem katastrofy samolotów i filmiki z rodzaju: “I drank only water for two weeks and here’s what happened” i tym podobne – mam już kwadratowe oczy i mózg mi dymi uszami. Nic już nie pamiętam z tego, co się dowiedziałam o Jowiszu, bo przeładowałam taczkę, znaczy głowę, informacjami. Za to wiem, że jeśli kąt natarcia jest zbyt duży, a prędkość zbyt mała, to samolot wchodzi w fazę przeciągnięcia (“Stall! Stall!”), a dzisiejsze banany są pięć razy mniej słodkie od bananów, które były na rynku 50 lat temu.

    Aha, znowu przychodzi do nas łoś :)

    • dolmik

      Pokażesz osia? Ja tam zadowolę się nawet postem z samymi zdjęciami… Mam deprechę zimową i siłą powstrzymuję się przed lataniem codziennie na działkę. Bo tam szarość. SZAROŚĆ. Kiełkują cebulowce i przebiśniegi, ale w jakimś takim bezruchu… Marazm panie tego… I deprecha level up. Fuj. Zostało mi tylko oglądanie zdjęć z sezonu. Koloroterapia. Intensywna.
      Dej pani osia………….. i resztę żywiny 👀👁👁

  • Dytek

    Kanionku
    Do sałatki kurczak być nie musi. W mojej mięsnej rodzinie od dawna znikł był tak jak i starty żółty ser – bo było za ciężkie. Zostały więc obowiązkowe: kukurydza, ananas, majonez wymieszany nieco z sokiem z ananasa, curry ile kto lubi, ząbek czosnku (nieobowiązkowy ale naprawdę warto), sól. I ryż, który jest świetny ale pojawił się w sałatce później, z oszczędności ale, że jest pycha, to został. Wychodzi micha pyszności na pierwsze śniadanie, drugie śniadanie, przedobiadek, obiad, podwieczorek i kolację + deser:)))

  • Leśna Zmora

    Kanionku,
    trochę poprzeszkadzam w wolnym czasie i zawrócę głowę moim stadkiem. Tydzień temu ulęgł mi się mały koziołek. Jakoś ten tydzień przeżył, nawet trochę biega i skacze, czyli mleko jest, ale co do tego mleka… Matka w drugiej laktacji, czyli niby już powinno być jakoś bardziej z mlekiem (tym bardziej że kupiona z gospodarstwa specjalizującego się w kozach mlecznych), ale jakoś mam wątpliwości. Wymię ma o połowę mniejsze niż jej bliźniaczka w zeszłym roku (wykociła się w czerwcu), dzisiaj próbowałam ją pierwszy raz wydoić (bez oddzielania maleństwa), to mleka było tyle, że co najwyżej kawę zabielić. Jak macam wymię to jest takie normalne w konsystencji, może trochę twarde te gruczoły w środku (ale wymię nie jest “napompowane” jak po paru h oddzielenia małych). W smaku ok. I teraz pytanie – czy coś jest nie tak (i co robić?), czy po prostu za dużo się naczytałam o super kozach, które karmią piersią czworaczki i jeszcze dają 5 l mleka dziennie?

    • Mila Biz

      A ja pozwolę sobie na wtrącenie jako osoba mające doświadczenie z kozami mlecznymi :D

      Wszystko zależy od tego, jak ta koza jest karmiona. Bo żywienie ma ogromne znaczenie w mleczności kóz i nie mówię tutaj o jakiś kiszonkach i busterach, ale takim normalnym żywieniu. Ogromne znaczenie ma cały ostatni miesiąc ciąży, w którym organizm przygotowuje się do ciąży i nawet dobra koza, która zostanie w tym okresie zaniedbana, to cudów nie będzie. Chociaż szczyt mleczności przypada na trzecie miesiąc po porodzie, to organizm się przygotowuje do tego momentu od wykotu.

      Powiem szczerze, że ilość jak do kawy w tym momencie nie wróży mlecznej przyszłości. Rozwiązania są dwa – albo zostawiasz jak jest i liczysz, że może przy trawie i po odstawieniu młodego uda Ci się trochę mleka więcej udoić, albo zaczynasz ją w tym momencie rozdajać. No i wiele zależy też od tego, jak wygląda jej dieta :)

      Jest też jeszcze opcja, że koza po prostu zatrzymuje mleko w momencie, kiedy ją próbujesz doić i potrzebuje trochę więcej masażu przed udojem.

      • Leśna Zmora

        Dzięki za rady :) . Spróbuję ile mleka się wydoi po kilkugodzinnej izolacji od małego (już jest na tyle duży, że przeżyje popołudnie bez mamusi ;) ) i jak będzie źle, to wtedy się będę martwić :) .

  • Kochana Leśna Zmoro, przepraszam że dopiero teraz, ale mieliśmy dzisiaj dzień pełen wrażeń, o czym być może Wam napiszę, o ile nie wykituję, bo mój system nerwowy już nie jest tak wydolny jak kiedyś.

    Moi zdaniem – absolutnie się nie martw! Dopóki koźlak rączo bryka, wszystko jest OK. Jeśli chodzi o ilość mleka, to opcji jest co najmniej kilka:
    1) matka robi dużo, ale koźlak pije jak smok
    2) matka robi tyle, ile potrzeba koźlęciu, a Ciebie i Twoją kawę ma w koziej… no wiesz :)
    3) matka się jeszcze nie rozkręciła na dobre, bo jest zima!

    Zimą mleka jest mało, ale jest ono bogatsze w tłuszcz i białko – chodzi o to, żeby młode przetrwało w niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Oczywiście są kozy-wariatki, co robią trzysta procent normy kosztem własnego zdrowia, ale większość normalnych kóz produkuje tyle mleka, ile trzeba dla dzieci. Dopiero gdy zaczynasz je doić, to ich organizm dostaje sygnał, że jednak mleka trzeba więcej. Możesz zrobić eksperyment i za jakiś tydzień lub dwa oddzielić koźlę od mamy na noc (ale przygotuj się na dramat i dużo “meeee” z obu stron) i wtedy zobaczysz, ile mleka uzbierało się w wymieniu, ale jeśli to mleko nie jest dla Ciebie kwestią życia i śmierci, to ja bym radziła zaczekać jeszcze choć miesiąc.

    Aha, my mamy takie kozy, które w 2018 były już w trzeciej laktacji, a mleka dawały marny litr (z tym że my doimy tylko raz na dobę, a resztę mleka piją kozie dzieciaki), i co im zrobisz? Nic nie zrobisz. A druga laktacja to jeszcze nie jest ta najbardziej wydajna, więc tym bardziej się nie martw.

    I tak szczerze – te 5 litrów mleka dziennie to dają kozy-rekordzistki, przy dojeniu 2 razy na dobę, i zdecydowanie nie takie, które jednocześnie karmią młode! Znakomita większość kozich farm działa tak, jak farmy krowie: młode są zabierane od matek najpóźniej dzień po porodzie i karmione mlekiem sztucznym. NAPRAWDĘ. Jest fizycznie niemożliwe, żeby koza rasy mlecznej, która waży maks. 60 kg, wyprodukowała np. 8 litrów mleka na dobę, a tyle by musiała, żeby dać hodowcy 5 l. i DO TEGO wykarmić dzieciaki. A kilkumiesięczne koźlaki spokojnie opierniczą 3-4 litry mleczka od mamusi na dobę :)

    No i niemalże na sto procent, jeśli nie zaczniesz odstawiać malucha na noc, to nie doczekasz się mleka dla siebie. Matka po prostu robi go tyle, żeby dzieciak był zadowolony, co jest zresztą całkiem naturalne i zrozumiałe.

    Przepraszam za chaotyczną wypowiedź, ale mam już dzisiaj trochę kwadratowy łeb ;)

    • Leśna Zmora

      Kanionku dziękuję :)
      Na razie nikogo nie będę oddzielać, bo mały się zapłacze na śmierć (już wystarczający dramat jest przy smarowaniu pępka jodyną, bo to zimne, brzuszkiem do góry niewygodnie i gdzie mama?!?). A razem z nim będą płakać sąsiedzi zmuszeni do słuchania tych kozich wrzasków . Spróbujemy za miesiąc, może już będzie jakiś towarzysz niedoli dla niego :).

      To już abstrahując od tego czy dana super koza żyje na wielkiej fermie niczym kura klatkowa, czy jak w Kanionkowie, z hordą swojego potomstwa i jej śpiewają przy dojeniu (gospodarze, nie potomstwo ;) ) – to jakie są możliwe realnie dobre osiągi z kozy (w sensie produkcji, nie rozdzielając na to co się wydoi i co małe wypiją)? Jak szukałam pierwszej kozy, to się dowiedziałam od pewnego hodowcy, że ponad 2 l dziennie w pierwszej laktacji to bardzo dobrze (w zeszłym roku szacuję, że moje tyle osiągnęły). Z drugiej strony, znalazłam ogłoszenie, gdzie matka sprzedawanego koźlątka w szczycie pierwszej laktacji dawała 4 l mleka – no to w ogóle jest możliwa aż taka rozbieżność w zakresie “bardzo dobrze”? I ile ta matka może dać w swojej najlepszej laktacji w życiu? (inna sprawa, że owe koźlątko kosztowało więcej niż porządna, dorosła, zakocona koza)
      Widziałam na zdjęciach kozy (polskie), dające wg właścicieli 5, 6, nawet 7 l na dobę (tyle że przy dojeniu nawet 3-4 razy dziennie) – no patrząc na wielkość wymienia (dosłownie jak piłka albo 2 butelki 2 l od napojów) i że na zdjęciu po udoju wyglądało jak balonik bez powietrza, to jestem w stanie w to uwierzyć (ale ja łatwowierna jestem ;) ). Btw czy przy takiej kozie nie ma “problemu” z tym, że w, dajmy na to, 5 litrach jej mleka jest tyle samo suchej masy, co w 3 litrach od innej kozy?
      tldr – gdzie jest granica pomiędzy super kozą, a jakimiś magicznymi opowieściami typu 15 l mleka z kozy na udój i jeszcze same się doją i niosą w pyszczkach wiadra z mlekiem pod dom ;)

      I to było chaotyczne, a nie odpowiedź Kanionka ;) . Bardzo przepraszam wszystkich nie-kozich ludzi, którzy to przeczytali ;) .

      • Nie no, tu nie ma ludzi niekozich, tu są wszyscy na kozy skazani, czy chcą, czy nie :D

        Powiem tak: jedyną rasową Saanenką jest u mnie Taboret (to znaczy papierów nie ma, i na oko wydaje mi się, że paru kropelek do tej pełnej krwi to jej jednak brakuje), i ona w pierwszej laktacji dawała bodaj 2 litry. Mówię tu oczywiście o mleku dla mnie, dojonym raz na dobę, a ile wychlał jej wielki synalek, to już tylko on i Taboret wiedzą.
        Pippi za to jest absolutnie nierasowa, w pierwszej laktacji dawała coś około 1,5 l, a w trzeciej zdarzało jej się wyprodukować 4 l w okresie szczytu (lipiec-sierpień) i jeszcze dwójkę dzieci wykarmiła. U mnie więc jest to czysta loteria, bo kozy mam jak mieszankę wedlowską, gdzie każdy cukierek inny.

        Dlatego też nie powiem Ci, czego się możesz spodziewać po swojej. Powiem za to, że dla mnie ludzie, którzy doją kozę kilka razy dziennie, powinni się zdrowo yebnąć w łeb :)
        Bo nawet jeśli w zamian za to mleko będą kozę karmić jak angielską królową, to ona i tak nie pociągnie dłużej, niż kilka lat. To jest nadmierna eksploatacja. I kropka.

        Wielkość wymienia bywa myląca. U mnie niektóre kozy mają wielkie cycki, które w 1/3 składają się z “mięsa” (np. Ela tak ma), a inne mają wymię dużo mniejsze, ale opróżnia się niemalże do zera. Oczywiście zimą, gdy są zasuszone, to wszystkie się kurczą.

        W ogóle temat mleczności kóz to jest temat rzeka, do tego obrośnięty legendami jak drzewo mchem. Mleczność się zmienia na przestrzeni całego sezonu laktacyjnego, i nigdy nie jest tak, że koza od marca do grudnia będzie dawała po tyle samo mleka każdego dnia. Ja, kiedy muszę wyliczyć zapas bakterii do serów, przyjmuję sobie średnio 1,5 litra na kozę dziennie (przypomnę tylko, że u mnie kozy karmią dzieci nawet przez osiem miesięcy), bo jedna da litr, druga półtora, trzecia dwa, a piętnasta trzy lub cztery. A w listopadzie mało która da mi cały litr :)
        I nawet jeśli sprzedam kozie dziecko w wieku kilku miesięcy, i matka zostaje z mlekiem tylko dla mnie, to nadal doję ją tylko raz dziennie, i wtedy to wygląda tak, że ona przez kilka dni daje więcej (bo wciąż jest w systemie Kanionek+dziecko), ale w końcu jej organizm załapuje, że już tyle nie musi produkować, i ilość mleka stabilizuje się na takim poziomie, że koza nie chodzi z wymieniem napakowanym do granic możliwości. Robię tak dla dobra kozy i uważam, że tak byc powinno – koza wchodzi w okres zimowy w dobrej kondycji, a ja jestem finansowo może trochę goła, ale przynajmniej nie mam nikogo na sumieniu ;)

        Nie, nie powinno być aż tak dramatycznej różnicy w ilości suchej masy; prędzej koza wyniszczeje, niż zacznie robić “oszukane” mleko. To jest biologiczny mechanizm, który działa na szkodę koziej matki, i ta bidna koza nie ma na to wpływu. Gdybym miała kozę produkującą po 5 litrów mleka codziennie, przez wiele miesięcy, to dla mnie byłoby to tylko zmartwienie. Choć oczywiście w naturze zdarzają się wyjątki, i OK, mogę uwierzyć w jedną na milion superproducentkę, która wyprodukuje rzekę mleka, dożyje późnej starości, a na emeryturze nauczy się robić na drutach, czy coś, ale PRZECIĘTNA koza da Ci 2-3 litry, najpewniej nie w pierwszej laktacji, i nie przez cały sezon laktacyjny.

        “to jakie są możliwe realnie dobre osiągi z kozy (w sensie produkcji, nie rozdzielając na to co się wydoi i co małe wypiją)?” – jak więc widzisz, nie ma jednej właściwej odpowiedzi na to pytanie :D Weź jeszcze pod uwagę, że jedna koza karmi trojaczki, a druga jedynaka…
        Ja bym powiedziała, że jeśli będziesz się z kozim dzieckiem/dziećmi dzielić mlekiem mniej więcej na pół, to 2-2,5 litra mleka dla Ciebie będzie przyzwoitym, przeciętnym osiągiem. Ale nie przez cały sezon :D

        A ten… O co chodzi z tą jodyną po tygodniu od narodzin? Jakiś stan zapalny?
        (Pomijając mój pierwszy sezon porodowy, gdy byłam przerażoną kretynką, żadnemu koźlęciu nie majstrowałam przy pępku. Na tę ponad setkę odchowanych koźląt nie mieliśmy jeszcze ani jednego problemu z pępkiem, dlatego pytam).

        Hihi… Nawet z towarzyszem niedoli i tak będzie płacz. To znaczy ja się nie śmieję, bo ja co roku ten dramat bardzo osobiście biorę do siebie i mam świeczki w oczach, gdy zaczynamy zamykać młode na noc. Tak że moje najszczersze wyrazy współczucia :) Dzieciaki przyzwyczajają się po kilku tygodniach i niektóre już same na nasz widok maszerują do pokoiku dziecięcego, żeby wiesz, z godnością osobistą było.

        No, to teraz wiesz JESZCZE MNIEJ, niż po mojej poprzedniej odpowiedzi, prawda? :D

        • Leśna Zmora

          No z 1 strony może i mniej, ale z drugiej – teraz zamiast studiować cycki całej żeńskiej rodziny kozy, która mi się spodoba na olx i męczyć sprzedających pytaniami “a ile mleka dawała mama, a ile babcia, a ile szwagierka?”, mogę z czystym sumieniem wybierać takie, które mi się najbardziej podobają kolorystycznie :D.

          Z pępkiem i jodyną to jest tak – w zeszłym roku byłam z miesięcznymi koźlątkami u weterynarza z zupełnie innego powodu, a że pani weterynarz jest bardzo drobiazgowa, to przy okazji je całe obejrzała i stwierdziła, że pępowina już powinna odpaść (wg internetu jeszcze miała prawo być, no ale internet nie skończył weterynarii i nie leczył słoni, a ona tak) i kazała smarować jodyną. Także teraz temu małemu zającowi (taką ma ksywę przez dłuuugie uszy, coś musi mieć z anglonubijskich) też smaruję raz na parę dni jak mi się przypomni, raczej nie zaszkodzi.

          • Jagoda

            Chciałam napisać, że koźlątka szkoda, potem pomyślałam, że się nie znam na kozach i chciałam zrezygnować i co? i system nie pozwolił! Wymusił napisanie CZEGOŚ, to napiszę, że zrobiłam ciasto czekoladowe bezglutenowe z fasoli. Akurat nie miałam czerwonej, więc użyłam białej co się w puszcze już długo przewalała na półce. I tak: puszka fasoli opłukanej na sicie, 2 jajka, 2 solidne łyżki kakao, 1 banan (bo tylko tyle miałam), zamiast daktyli dałam rodzynki (bo miałam tylko takie suszone owoce), 1 łyżeczka sody i wygrzebana z kubeczka resztka śmietany. Zmiksowałam, wlałam do aluminiowej jednorazowej foremki (użytej już 3 raz! aktualnie znowu w zmywarce) wyłożonej papierem do pieczenia, a papier lekutko posmarowany masłem. Po 45 minutach w piekarniku nagrzanym do 170 stopni C i na termoobiegu miałam coś słodkiego i pysznego. Oszukuję się, że bez glutenu i bez cukru to z pewnością również bez kalorii…
            Dowiedziałam się z programu K.Bosackiej: proszek do pieczenia tym się różni od sody dodawanej do wyrośnięcia ciasta, że od proszku ciasto rośnie zgodnie z nazwą, a do sody potrzeba czegoś co zakwasi środowisko, czyli np. śmietanę.
            Sprawdziłam niniejszym i działa.
            Pozdrawiam.

          • Leśna Zmora

            Nie ma co żałować koźlątka, pomijając to, że za 3 miesiące będzie musiał opuścić rodzinne stado i wyruszyć w świat (nie potrzeba czasem świeżej krwi w Kanionkowie?), to ma całkiem fajne życie :) .

            Wczoraj kozy uciekły mi z koziarni i od razu poleciały galopem pod dom, bo tam dają dobre rzeczy (jakoś to im się bardzo szybko wbiło do rogatych łebków, a “nie gryź róż i nie skacz po samochodzie!” nijak nie może…). Niestety, 20 centymetrowe kozie nóżki galopują dużo wolniej niż pełnowymiarowe, tak więc maleństwo nie nadążyło za resztą i zostało pod koziarnią (a że jego matkę z macierzyństwa najbardziej interesują dodatkowe ziarenka, to nawet się nie obróciła zobaczyć co tam płacze). Koziołek trochę postał na dworze i pobiadolił, a kiedy po nakarmieniu głodnej hordy przyszłam po niego, to okazało się, że już sam grzecznie wrócił do koziarni i zrezygnowany zwinął się w kulkę pod ścianą. Z moją pomocą jako ostatni ze stada dotarł pod dom i załapał się na końcówkę rodzinnego obiadu :) (co prawda nie jadł z wiaderka jak inni, tylko z wymienia, ale to szczegół ;) ).

            A tutaj zdjęcie głównego bohatera, kilka godzin po porodzie – https://scontent-frt3-2.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/51237906_2208749699188839_4403728503728504832_n.jpg?_nc_cat=108&_nc_ht=scontent-frt3-2.xx&oh=efb6287a3de4c6b14b41d4204581debc&oe=5CB64A3C

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *