Pełno ich, a jakoby nikogo nie było
“Miła ma
czy nie ty?
Zdrowa wczoraj
chora dziś
Ból i lęk
to ci zostało
Anioł Stróż
tobie dał
piekło”
Fragment utworu “Dziewczyna w cierniowej koronie”, z albumu “Oddech wymarłych światów” grupy KAT, 1987
Złoty promień słońca wpadł przez zachodnie okno koziarni wprost w rozwartą szeroko źrenicę. Wpadł, i przepadł jak topielec, w czarnej otchłani przerażającej pustki. Przez szklistą zasłonę łez widzę mokre oczy małżonka.
***
W chłodnym i ciemnym korytarzu drugiej połowy domu, na starym, biało-różowym kocu, leży moja królowa. Najpiękniejsza, najmądrzejsza, jedyna.
“Nie udawaj, kobieto, że umiesz czas zatrzymać”.
***
“Tuk, tuk” – rogata głowa pokonuje dwa schodki pod drzwiami drugiej części domu. Z czeluści części załadowczej białego vana bucha nieprzyjemny, gęsty zapach śmierci. “Tu pani podpisze, i tu, i to z naszej strony byłoby już wszystko”. “Nic panu nie płacę?” – pytam nieswoim głosem. “Nie, my już dalej wszystko załatwimy, pani się już o nic nie musi martwić”, uśmiecha się.
O nic. Może poza tym, że nie wiem co mam ze sobą zrobić. I nie chcę, żeby ten biały samochód odjeżdżał, zabierając ją na zawsze.
***
Nie wiem jak się z Tobą pożegnać, Bożena. Nie umiem i nie chcę. Nie zdążyłam się na to przygotować, wyrazić zgody. Nie zdążyłaś mi powiedzieć, że nie mamy już wiele czasu, ale nie martw się, Kanionek, wszystko będzie dobrze. Jasne, widziałam, że starzejesz się ostatnio jakby szybciej. Że już Ci się często nie chce. Że zostajesz z tyłu. Że siano już trochę dla Ciebie za twarde, a rogi wytarłaś sobie do połowy. Ale jeszcze wczoraj wciągałaś swoje ukochane, zmielone ziarka, połowę zawartości miski rozsypując hojnie po podłodze, bo przecież “co ci to szkodzi, Kanionek, po prostu dosypiesz mi więcej”. Ja się spodziewałam, Bożena, że kiedyś. Że pewnie zimą, gdy wszystko i tak jest beznadziejne i złe, człowiek nie wygląda jutra, bo i po co, a śmierć wydaje się całkiem na miejscu. Ale nie w taki piękny dzień czerwcowy, Bożena, bo to jak w dziecko rzucić kamieniem.
Pamiętasz, że ja Ciebie z początku nawet wziąć nie chciałam? Bo myślałam, że koza z rogami to będzie problem i zagrożenie dla innych kóz. I teraz sobie myślę, że gdybym wtedy postawiła na swoim, to nie siedziałabym teraz w łazience z oczami jak dwa dojrzałe pomidory. Jasne, że na tej biedafarmie Boskiego Farmera nie przeżyłabyś pewnie kolejnej zimy, ale powiedz – czym mam zasypać tę dziurę w sercu, która mi po Tobie została? Chcę iść do koziarni i Ci się wyżalić. Chcę, żebyś chuchała mi w ucho gorącym oddechem o zapachu fermentu i starych trampek, i żebyś mi powiedziała, że tak, Ty też w ubiegłym roku straciłaś kogoś bliskiego i nie martw się, Kanionek, z czasem ten ból minie. Kupiliśmy przepiękne, zielone, miękkie siano. Mogę Ci je kroić nożyczkami, ucierać marchew i jabłka, mogę Ci szykować owsiankę, ale nie chcę się z Tobą żegnać, Bożena.
***
Pracuję, bo muszę, ale jestem jak automat do kawy. Bez duszy. Mięśnie jak ze słomy, żołądek z kamienia. Siadam skulona w ponurej krypcie swojego ciała, a zdziczałe, wychudzone myśli wypełzają z piwnicznych nor i podchodzą mi pod gardło. “Tyle jabłek, Bożena, zaraz zaczną spadać twoje papierówki”, “lipy kwitną, naćpałabyś się jak smok”, “takie piękne siano kupiliśmy, pachnie jak milion dolarów, a Żozefin powiedziała, że możemy naciąć u niej wierzby, ile tylko zechcemy”. Przełykam te myśli razem ze łzami, chcę je strawić, przemielić w kamiennym żołądku na proch, ale one wciąż wracają, bo dobrze im u mnie – starej, roztrzęsionej padliny; mają co żreć.
Już ponad tydzień minął, Bożena, i nic nie jest takie, jak dawniej.
5 lipca 2018
Muszę Wam opowiedzieć, kim była Bożena, nawet jeśli tego nie chcecie. Nikt nie znał jej tak dobrze, jak ja. Owszem, Mały Żonek też zawsze wiedział, że nasze stado składa się z kóz i Bożeny, ale czy wiedział dlaczego?
Bożena jako jedyna doskonale rozumiała, że kozi los wisi na cienkim włosku ludzkiej łaski. Nawet Irena, choć pochodzi z tej samej biedafarmy, nie zdaje sobie z tego sprawy, ani Kozy Włoskie (młodość patrzy w przyszłość, krzywd nie chce pamiętać), a o reszcie naszych kóz to nawet nie ma co mówić – dzieci pampersowe, wychowane w dobrobycie, noszone na rękach i całowane w dupkę, uważają po prostu, że to wszystko im się należy, i że tak właśnie jest z kozami na całym świecie.
Bożena nie strzępiła sobie języka na darmo, jak niektóre kozy, co chodzą i beczą bez względu na ustrój i okoliczności. W zasadzie Bożena odzywała się tylko do nas, ludzi, a do utrzymania porządku w koziarni miała inne, twarde argumenty (“Dlaczego ty tak wszystkich tłuczesz, Bożena? – A bo inaczej nic do nich nie dotrze”. Miałaś rację, Bożena. Przez pierwszy tydzień od Twojego odejścia, nikt nie odważył się spać w Twoim pokoju. One chyba się bały, że wyszłaś tylko na chwilę, a jak wrócisz, to wszystkim się oberwie. Dopiero ósmego dnia Krówko wzięła ze sobą Arankę i położyła się pod Twoim paśnikiem. Nie chcę, żeby Krówko rządziła w koziarni, bo jest na to zbyt wredna i niemądra, ale co ja mogę zrobić bez Ciebie, Bożena?).
Mówiła więc tylko do nas, ludzi, ale pamiętam też jej komunikaty niewerbalne. Stała sobie na przykład na dojalnicy i wciągała owies z miski ze stali nierdzewnej, podczas gdy ja ją doiłam. Gdy owies się kończył, zaczynała nerwowo przebierać nogami, ale ten oczywisty przekaz nie zawsze do mnie docierał, więc ostatecznie brała miskę w zęby i wyrzucała ją z korytka na betonową podłogę. Dźwięk był donośny i nieprzyjemny, a Bożena odwracała głowę w moim kierunku i patrzyła wymownie to na mnie, to na miskę, i znowu na mnie, i znów na miskę, a jej kpiące spojrzenie mówiło: “Widzisz, Kanionek? Pełna miska – w korytku. Pusta miska – na podłodze. Widzisz? ROZUMIESZ?”. Doskonale wiedziała, jak mnie to denerwuje, i mało jej oczy z głowy nie wypadły od powstrzymywanego śmiechu. W końcu zmieniłam miskę na plastikową, i tyle było mojego, że nowa miska robiła mniej hałasu, ale to z kolei psuło całą zabawę Bożenie, więc w ramach kary, po wyrzuceniu miski na podłogę, Bożena robiła hałas szarpiąc metalowym koszem korytka.
Bożena zawsze patrzyła mi prosto w oczy. Nie w sufit, nie w podłogę, nie w bliżej nieokreśloną przestrzeń, tylko prosto w oczy. Gdy chciała powiedzieć mi coś szczególnie ważnego, wysilała głos tak, że oczy wychodziły jej na wierzch, a ja słuchałam pilnie, jakbym się właśnie miała dowiedzieć, gdzie leży złoto zakopane przez pradziadka Bożeny. Naukowcy dowiedli, że psy, przebywając z ludźmi te długie tysiące lat, nauczyły się mimiki ludzkiej twarzy i potrafią z niej wyczytać emocje. Kóz pewnie nikt pod tym kątem nie badał, i nie wiem jak inne kozy, ale Bożena umiała odróżnić uśmiech od łez. Niejedną łzę zlizała z mojej twarzy, i nie myślcie, że to z braku soli, bo w każdej koziarni wiszą po dwie kostki solne i można je sobie lizać aż język zdrętwieje.
Wiedziała też, po co człowiek ma ręce. Gdy, zamyślona, przestawałam ją drapać po grzbiecie, brała w zęby mankiet mojego rękawa i próbowała zarzucić sobie moją rękę na plecy. Inne kozy też podchodzą do nas, żeby je podrapać, ale chyba żadna z nich nie wie, jak my to właściwie robimy. Bożena wiedziała.
Nie wiem, ile dokładnie miała lat, ale była starsza ode mnie. Wiekiem i doświadczeniem. Była doskonałą, troskliwą matką. Była moją, wśród kóz, najlepszą przyjaciółką. Nigdy, NIGDY nie przyszła do dojenia z brudnymi cyckami. Gdyby miała do wyboru: położyć się w gównie, albo położyć się w błocie, nie położyłaby się wcale. Niecałe cztery lata temu uszyłam jej obrożę, której ani razu nie zgubiła, i nosiła ją do samego końca, niezniszczoną, lekko tylko spłowiałą od słońca. I tyle mi teraz zostało – gadać do obroży.
Wciąż słyszę Twój głos, Bożena, i widzę Cię, wracającą z łąki; kolebiesz się na boki i stękasz tym swoim zachrypniętym głosem: “zaczekajcie na mnie, łachudry”. I zderzam się z pustką, gdy miraż okazuje się tylko mirażem.
Hodowla z sercem jest nieopłacalna. Bije po dupie i po kieszeni, i w pysk dać też lubi dać. A serce boli i nie chce niczego rozumieć.
Ja z Kanady
wujek i Bozena kazali mi napisac, ze Was bardzo przytulaja
and life must go on….
Weszłam tu, nie spodziewając się że będzie nowa notka, a na pewno nie taka…
Gdybyś wtedy postawiła na swoim Kanionku i jej nie wzięła, to może nie miałabyś teraz mokrych oczu… ale Bożena nie przeżyłaby kilku szczęśliwych lat, bezpieczna i syta, szanowana i kochana.
Przytulam mocno :*
Czytam cię po cichutku od niedawna…Pożegnałam wiele moich przygarniętych z biedy zwierzaków. Rozumiem. Współczuję. Ale wiem, że nasi przyjaciele po Tamtej stronie od razu wskakują Bogu na kolana, a on je głaszcze, przytula i kocha. I wiem, że wszystkie moje psy i koty wybiegną mi na spotkanie po Tamtej stronie. To mi daje pociechę, może da i tobie. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby Bożena nie raz jeszcze zrobiła porządki w koziarni…sporo rzeczy jeszcze nie wiemy, ale czujemy…Przytulam.
I co Ja Ci mogę, Kanionek, powiedzieć? Jakich słów użyć, żeby Ci choć trochę ulżyło? Przepraszam, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Mogę Cię tylko przytulić. Wirtualnie.
Masz racje, Kanionek, we wszystkim i jak zawsze.
Chociaz masz Irene, Aranke i Krowko to pewnie juz nie bedzie tak jak bylo z Bozena.
Ale bedzie, inaczej ale bedzie
I gadaj Kanionek, do obrozy ale i do nas gadaj
Sciskam
x x x
Nie mam słów. Strasznie mi przykro. Ściskam.
Jak wyraźnie czuję to i rozumiem, Kanionku. I też dotykam przedmiotów, które należały do tego, który przeszedł w inny wymiar, rozmawiam z nimi. W tym miesiącu (tygodniu?) przybędą nowe przedmioty…
A pocieszenia nie ma. Albo są nim kolejne dni, noce, ludzie, świat, który rozsypuje się i porządkuje na nowo, niestrudzenie.
Myślę o Tobie, o Was. Przytulam serdecznie.
Nie mogę czytać tego wpisu pomimo tęsknoty za Tobą i Twoim światem, choć w ostatnich miesiącach nie komentowałam , nie miałam czasu i siły nawet odpisać na maila.. normalnie tu zaglądać…nic…współodczuwam i nic nie mogę poradzić NIC, tak już widać jest, że życie w rozsypce i ciągłe żegnanie. …
Każde zostawia dziurę w naszym sercu.
A serce bez dziur jest bez sensu.
Trzymaj się. I myśl, że obie miałyście szczęście, że się spotkałyście.
Rozumiem bardzo dobrze co czujesz. Przykro mi. Przytulam.
Tak bardzo Wam współczuję, i przytulam mocno…
Ściskam Was.
biedna Bożenka.. biedny Kanionek ..
Niby koło życia, prawa natury, niby tak właśnie ma być a serce boli..
Ściskam Was mocno
Bożena była wielką szczęściarą, że trafiła na swojego Kanionka. Moja Bożena ma na imię Milucha i jest 14-letnią kotką , już od dłuższego czasu ze strachem patrzę na kolejne kartki w kalendarzu. Wiem, że odejście jednego pieszczocha robi miejsce następnej bidzie, ale na uładzenie się z tym trzeba czasu, banalna prawda. Z perspektywy tych paru wiosenek więcej w życiorysie powiem ci, Kanionku, że z biegiem czasu i ilością przeżytych pożegnań skóra troszkę twardnieje, jak na ćwiczonych bosym chodzeniem stopach, i łatwiej zrozumieć, że koniec jednego może być początkiem drugiego. A na razie- bardzo Wam współczuję .
Bożenka za życia trafiła do raju. A teraz pilnuje Twojego stadka z góry, sama widziałaś, żadna koza nie odważyła się zająć jej miejsca przez długi czas. Wszystko płynie, cholera. Mija. Ale to dobrze, ze mija, bo smutek też minie.
Będzie lepiej, ale na razie jeszcze chwilę jest smutno. Jest mi smutno też, ale będzie lepiej. Przytulam, Aniu :*
Kanionku! Kochany Kanionku! Jestem i współodczuwam. Nikt nie zastąpi Bożeny. To miejsce będzie już na zawsze zajęte. Z czasem łatwiej będzie myśleć i wspominać wspaniałą, mądrą KOZĘ. Z czasem… Dobrze, że miałyście siebie. Ona Ciebie, A Ty ją. I tego nic nigdy nie zmieni. Bożena odeszła kochana. To wielki przywilej. Uściskuję! ❤❤❤
O rany, Kanion, bardzo, bardzo Ci współczuje. Ile miłości, tyle bólu z tęsknoty. Trzymaj się.
Płaczę z Tobą, Kanionku. Przytulam.
Kanionku , Bożenka patrzy z Drugiej Strony Tęczy na Ciebie… Trzym się ….
Opowiem Ci historię która zmieniła moje spojrzenie na nasze zwierzęta i dała trochu pociechy i sensu w bezsensie śmierci. 8 lat temu weszliśmy z Łysym(mąż mój) do sklepu zoologicznego który otworzyli u nas na wsi, po jedzenie dla królika, a tam na podłodze, a była zima, stał pojemnik w nim 5cm wody, kamień i dwa spore żółwie czerwonilice, szybki rzut oka w internety, że powinny mieć ciepło i mokro i ratowalismy żółwie, ktoś je oddal bo wyjechal zagranicę, miały 8 lat i były parą, a na imię miały Zuza i Stachu, los chciał że tak właśnie mamy my na drugie, więc wiadomo że były już nasze, żyły sobie zgodnie w 400litrowym akwarium, aż do zeszłego roku, gdy Stachu zachorował na zapalenie płuc, było to niedługo po wypadku Łysego (już jest zdrowy). Walczył Stachu dzielnie kilka miesięcy, antybiotyki, witaminy, no wiadomo, ale pewnego dnia odszedł, i wtedy bliska mi osoba, też Wiedźma, powiedziała nam, że nasze zwierzęta domowe to są nasi opiekunowie, takie dobre duchy i one starają się nas chronić przejmując nasze choroby, zmartwienia itp, no i że Stachu przejął chorobę swojego opiekuna, wykonał misję i odszedł jak wojownik. Pogrzeb też miał jak wojownik, spoczął na wzgórzu z widokiem na morze w dymie kadzidła. Nam ta interpretacja bardzo pomogła, mam nadzieję, że i Ty znajdziesz w niej chociaż trochu pociechy. Trzymaj się Kanion, pozegnaj Bożenę, zrób jej symboliczny pogrzeb i poproś o opiekę stamtąd. Myślami jestem z Tobą.
Kanionek. Przeczytałam Twój wpis i uciekłam stąd wczoraj z mokrymi oczami. Wszystko wróciło. Kuba też patrzył mi w oczy. Też rozumiał. Kanionek trzymaj się. Przytulam mocno mocno!
Płaczę razem z Tobą, przytulam mocno. Ale Baba Aga mądrą radę dała. Bożena na pewno będzie czuwać nad Oborą.
Bozena, tego sie nie robi czlowiekowi.
Trzymaj sie Kanionku, trzymaj!
Przykro mi :-(
Nie sądziłam, że przyjdzie mi się ujawnić w tak smutnych okolicznościach. Cały worek komplementów zachowam więc na inne czasy. Kanionku, przytulam Cię mocno.
Kanionku i MałyŻonku… nic mądrego nie napiszę. Tulę. Mocno. Bardzo mocno.
Bardzo mi przykro.
Ściskam mocno.
Kanionku, też ściskam mocno, przytulam i głaszczę. I Małego Żonka też. Bardzo mi przykro.
Bardzo mi przykro.
Przytulam was bardzo mocno.
Bardzo mi przykro, wspolodczuwam z Wami calym sercem i tak bardzo rozumiem co przechodzicie. Moj Kacper odszedl w listopadzie a ja nadal jak strzep czlowieka.
Dołączyłam swoje łzy i będzie to jedna z najbardziej opłakanych kóz jakie znam. Cóż mogę napisać na pocieszenie? Pięć lat temu opłakiwałam swoje kochane zwierzę i myślałam, że serce mi pęknie. Ale kiedy przestałam myśleć o swoim żalu i przez chwilę pomyślałam “Jak teraz czuje się Norcia?”, natychmiast było mi lepiej. Miłość ponoć nie szuka swego, więc pozwoliłam Norci odejść i biegać po zielonych niwach bez bólu schorowanego ciała. W domu są jeszcze dwa zaawansowane wiekiem pieski i oczy robią się mokre na samą myśl o rozstaniu. Pocieszeniem może być to, że dobrze, Kanionku, że to nie Ty pierwsza odeszłaś z tego świata i Bożena nie musi tego przeżywać. A swoją miłość do niej z pewnością jakoś zagospodarujesz. W pewnej bardzo mądrej książce przeczytałam, że zwierzęta mają duszę zbiorową, ale w tych przypadkach, w których zwierzę poczuje miłość do człowieka, jego dusza tak się rozżarza, że po śmierci nie trafia do zbiorowej centrali, ale nabywa i zachowuje indywidualną formę. Może Bożena jeszcze do Ciebie trafi w innym futerku?
Pozdrawiam serdecznie i życzę, aby natychmiast cały smutek zamienił się w radość choćby z tego powodu, że dzięki Tobie zabrała ze sobą z tej Ziemi piękne przeżycia. Niektóre zwierzęta jeszcze wierzą w ludzi…
Kanionek, trudno znalezc slowa, ktore mogą pomóc. Tylko.czas trochę ukoi ta pustkę… przesylam Ci duzo sil, ktorych na pewno potrzebujesz. Ściskam mocno, Bozena i tak nad Tobą czuwa.
“…tak wiele ubyło…”
Przytulam i gubię łzy.
Przytulam mocno.
Kanionku, popłakałam nad tym postem…Moja Karmelcia odeszła w maju i takie pustki zostawiła… Opłakałam, a od soboty jest u mnie nowa psinka- Pajda. Fajnie jest, coś w domu się wypełniło, ale to nie dziura w sercu po Karmelci. Ta została na zawsze, może tylko mniej bolesna. Dobrze, że są zwierzaki, co my byśmy bez nich…
Bożena była szczególna kozą, tyle do Ciebie mówiła…Ściskam mocno, mocno!!!
Ściskam mocno Kanionku.
Daliście jej kawałek dobrego życia i wiarę w ludzi. Trzymajcie się jakoś. Współczuję.
Pamiętam wszystkie moje zwierzęta, które odeszły, przeważnie tragicznie. Myślę o nich z czułością i pocieszam się, że miały u mnie dobre życie. Teraz mam 2 koty dziesięcioletnie i mam nadzieję cieszyć się nimi jeszcze kilka lat.
A wracając do życia: otwieram lodówkę rano a tam nuuuudaaa. Przygotowałam sobie sałatę z ogrodu, parę rzodkiewek, marudzę przy tym i nagle! wtem! Bez zapowiedzi żadnej podjeżdża dostawczak brązowy a w nim paczka z serami! Twarożek kozi z sałatą to pychotka, naljepsze śniadanie od kilku tygodni. Dzięki Kanionku.
A jak otworzyłam paczkę to w całej kuchni zapachniało prawdziwą wędzonką, zapach lepszy od Mon Paris.
Pozdrawiam.
Jagoda, bo to Kanionek = wizja, praca, odpowiedzialność, zaufanie, pamiętanie, miłość, zdrowie, choroby, cierpienie, niesamowita empatia, która nakazuje dbać, dawać i kochać. Nawet kiedy sama nie ma siły. Otrzymałaś ser życia i miłości z wykonywanej pracy, cokolwiek by się nie działo, jak każda z nas . Ja poległam próbując ubrać w w/w słowa.
Napisz jakie masz koty.
Koty mam przefajne, neurotyczne, nie akceptują małych kociaków (aktualnie mam na stanie małą Emkę – na przechowaniu, a były trzy karmione butelką). Rudy Lolek kocha mnie miłością głęboką, mruczy jak traktor i się ślini przy mnie, bury Cykor ma oczy jak dwie zielone złotówki, najpiękniejsze na świecie i muszę się nastarać, żeby dał się pogłaskać. Przynoszą myszy i jaszczurki, czasem znajduję ptasie piórka.
A sery zaraz się skończą.
Kozy Kochane, bardzo Wam dziękuję.
Każdego dnia obiecuję sobie, że Wam odpiszę, ale tutaj każdy dzień to dzień świstaka. Teraz mam te kilka minut, zanim pójdziemy kozom nosić siano (siano w połowie lipca, tak), więc piszę, żebyście wiedziały, że ja jeszcze nie umarłam (choć czasem nie jestem tego pewna).
Tak, wszystkie zwierzaki “bolą”, gdy znikają, ale nie wszystkie tak samo. Czasem w sercu zostanie dziurka, a czasem prawdziwy lej po bombie. Dzisiaj Bożena śniła mi się po raz pierwszy. Mój ukochany pies, Szeryf, śnił mi się przez dwa lata. Tak samo jest z ludźmi – jednych lubimy bardziej, innych mniej, a bez niektórych ciężko sobie wyobrazić dalsze życie. Dobra, nie marudzę już.
Podobno mamy już połowę lipca za sobą? Nie wiem, nie znam się, od kwietnia nie miałam czasu przewrócić kartek w kalendarzu. Aha, miałam nie marudzić. No to chyba pozostaje mi wracać do pracy :)
Myślę o Was, Kozy moje, i sumienie mam jak skarpetki Pasztedzika – takie poszarpane! Tylko KIEDY, kiedy mam dla Was pisać?
Spokojnie, Kanionku: dzisiaj dopiero 13, a ze lipiec ma 31 dni tak wiec do polowy jeszcze kawalek ;-)
Fajnie, ze napisalas :-*
Kanionku, bo zaraz wszystkie Kozy ruszą, żeby przewrócić ci kartę w kalendarzu :-)). Co nie byłoby w sumie takim głupim pomysłem. Dobrze, że piszesz, a jeszcze lepiej, że jesteś.
Kanionku, natrafiłam na takie coś… może pomysł się przyda w okiełznaniu kurokezowych barbarzyńców?
https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/37054077_1326068294189737_8666694900349140992_n.jpg?_nc_cat=0&oh=0307b2f7bc6284778f8649d4e5d8dba2&oe=5BD11599
Dla kurokezów to raczej taki tunel w wersji wysokościowej, jak dla wiewiórek ;)
Dalas jej tyle dobrego, Kanion!!!! Lepiej ze to u was doczekala konca, niz tam gdzie byla. O cale kozie niebo lepiej.
Trzymaj sie, jakos to bedzie dalej, jakos bedzie.
:*
To mamy co chcieliśmy. Naprawdę chcieliśmy tych hektolitrów deszczu dzień w dzień???
Doszłam do wniosku, że dystrybucja dóbr najważniejszych: słońca i wody została powierzona jakiemuś sklerotykowi. No, nie wyrabia.
Dobrej pogody życzę.
Ja bym powiedziała, że to typowe objawy choroby afektywnej dwubiegunowej ;)
Lato w tym roku już było – cały maj i czerwiec.
Teraz mamy jesień.
No tak- w lutym dwa tygodnie zimy, potem miesiąc wiosny, 2 miesiące lata to teraz jakby nie patrzeć czas na jesień …gdzieś tak do połowy stycznia.. brr…
Myślę, że pogoda rozpaczliwie próbuje się poprzesuwać, by wpasować się w kanionkowy kalendarz… Tylko że to takie proste nie jest z tym Nowym Rokiem w kwietniu…
Że to niby efekt uboczny decyzji komitetu organizacyjnego oborowego kalendarza coby rok zaczynać od śmiechu w Prima Aprilis? Że niby taki efekt motyla?.. o w mordę… no to my, Kozy Drogie, mamy niezłą siłę oddziaływania!! Tylko jak tym się steruje proszę Kozy?? bo źdźbełko chyba żeśmy przesterowały nie w tę stronę …
Aleśmy narobiły bigosu z tym kalendarzem… i co teraz?!
Teraz wchodzimy w trzecią dekadę lipca i jest zakoziście.
Wyregulowane ;-)) , przestało padać, mamy lato.
ej no… w Gda upał, jak komuś słońca mało to zapraszam :P
Na Mazurach ciepło ale leje pada kropi dżży siąpi… z nadmiaru wilgoci papier się marszczy a włosy skręcają..
No nie wiem, czy wyregulowane, bo ja mam albo piekło Sahary albo porę monsunową. Czasem udaje się złapać okienko pogodowe (kolega mówi – lufcik :D) i przemknąć na zakupy do sklepu pod domem ;)
Żądam powrotu normalnych pór roku klimatu umiarkowanego!
Jednak regulacja to nie taka prosta sprawa…. Poćwiczę, może koło stycznia coś z tego wyjdzie. A na razie mamy klimat umiarkowanie wyregulowany ;-)).
Raczej chyba umiarkowanie nie wyregulowany ;)
albo wręcz umiarkowanie umiarkowany. i nieumiarkowanie nieumiarkowany.
W każdem bądź razie – klimat narodowi nie odpowiada ;)
(że tak pojadę Teatrzykiem Zielona Gęś).
Kanionku, czy kozy wciąż na sianie i owsie, czy też popadało u Ciebie i łąki trawą zarosły?
Drogie Kozy, chciałam tylko poinformować tych co jeszcze nie wiedzą, że niezależnie od zawirowań klimatycznych, na przekór suszy i mimo bólu serca oraz zmęczenia materiału, Kanionek robi coraz lepsze sery. O czym mogłam się przekonać wczoraj gdy otworzyłam wielką paczkę z apetyczną, elegancką i chłodną zawartością :)
Tylko trudno sery Kanionka zaliczyć do produktów wegetariańskich, bo tyle serca w nie wkłada ;)
Najlepsza K-Anno Świata, w tym dniu wspaniałym składam Ci nieskładnie życzenia zdrowia, braku bólów wszelakich, samych szczęśliwych wydarzeń i pozytywnych wrażeń, deszczu ile trzeba i słońca w sam raz.
I jeszcze wolnego czasu, spokoju i żeby sery sprzedawały się zanim je zrobisz. Miłych kózek, grzecznych kur, zadowolonych wszystkich zwierzątek. No bo jak one będą zadowolone, to Ty będziesz szczęśliwa, a o to wszak chodzi.
Anno, Królowo Kanionkowa!
W dniu imienin z całego serca życzę Ci, żebyś miała marzenia (dobrze je przemyśl i zadbaj o szczegóły) i spełnianie ich przynosiło Ci radość.
Pozdrawiam.
Najkoziejsze imieninowe!
Z całego serca Ci życzę Aniu trochę “grubszej skóry” przy problemach wszelakich, większej spokojności duszy, łatwości podejmowania decyzji i przekonania o ich słuszności.
B.
ps. i jeszcze życzę Ci by Mały Żonek w tym szczególnym dniu złożył Ci u stóp bukiet z Kurozaurowych piór ;) :):)
Wszystkiego, wszystkiego naj-naj-najlepszego Aniu. :D
Kozy moje, najlepsze na świecie (czyli Wy), dziękuję za pamięć i piękne życzenia (ja nie wiem, jak Wy to robicie, że za każdym inne; ja to przy KAŻDEJ okazji umiem wydukać tylko coś w rodzaju: “zdrowia, szczęścia i pieniędzy, hehe”) oraz przepraszam, że mnie nie było, no ale faktycznie mnie NIE BYŁO (sama już nie wiem, może czas zmienić adres tej strony na http://www.przepraszam.pl).
A to serce, co je wkładam do serów, to chyba niedługo kipnie od tych upałów. Jakiś czas temu popadało, ale temperatura niewiele spadła, wilgotność powietrza w domu dochodziła do 85% (teraz już “tylko” 75%), wszystko było lepkie, ciężkie, duszne. Kozy też wymiękają, leżą jak psy, na bokach, rozciągnięte niczym stare gacie, i nawet czasem dyszą. Za oknem żniwa. To znaczy słyszę tylko, że za cienką miedzą porośniętą olszynowym laskiem, Pan Łąka od kilku godzin hasa swym kombajnem po polu pszenżyta z domieszką owsa. Dziwny ten rok. Majeranek w ogrodzie urósł do wysokości rzeżuchy i taki już chyba zostanie (Mama u nas była i trochę ogarnęła to pobojowisko po kurczakach, a na minipoletko z majerankiem postawiłyśmy tę miniwolierkę dla piskląt, którą kiedyś naprędce sklecił Mały Żonek), bazylia też się do nieba nie garnie, wszystko w ogóle liche, poza pomidorami i ogórkami w szklarni, bo te akurat poszalały i znów mam w szklarni taki gąszcz, że bez maczety nie podchodź. Mama coś tam urywała, podwiązywała, trzymała w ryzach, ale gdy tylko wyjechała to BUM! Tydzień wystarczył, żeby szklarnia spuchła i zaczęła pękać w szwach. A ja nie mam tyle czasu, żeby te wszystkie bydlęta za ogon utrzymać.
No tak, muszę wracać do serów, więc już tylko całuski i dwie śląskie kluski (zjadłabym… Śląskie kluchy w sosiku, z pieczoną kaczuszką i modrą kapustą. No ale kromka z chlebem też ujdzie).
Serdeczne dzięki Kanionku! Dotarły! Całe i świeżutkie, pyszne.
Pozdrawiam Kanionkowo i Koziarnię, szczególne pozdrowionka dla Kurokezów.
Ojoj jak tu cicho. Czy wszyscy zdrowi?
No właśnie, ja też się niepokoję. Kanion, znajdź chwilę choćby na dwie linijki nowego wpisu, bo obora nam zacicha…
Jestem na wakacjach. Leżę obok krowy czerwonej polskiej , żuje trawke A zielononozki skaczą po krzakach. W puszczy knyszynskiej. Internet się rwie :) I dobrze. .. pzdr
Becia
Ser Kanionka był w Alpach. Smakował tam tak samo dobrze jak w W-wie. Nie zaszkodziły mu ani skoki temperatur (lodówka turystyczna nie zawsze wyrabiała w nagrzanym bagażniku), ani zmiany wysokości. Porównania ze szwajcarskimi nie robiłam, bo ser Kanionka już na starcie ma tę niepodważalną zaletę, że jego cena przystaje do polskich zarobków ;)
Jak już wrócę do przytomności po podróży wrzucę na forum zdjęcie szwajcarskich kóz pasących się na 2750 m. n.p.m.
A Pacanek pasie się na wysokości 2,5 metra. To znaczy na taką wysokość sięga paszczą, gdy stanie na tylnych nogach. Drzewa nie mają szans :-/
Cieszę się, że mój ser jest niczym G.I. Joe i żadne warunki mu niestraszne :D A kilka kilogramów sera poleciało właśnie do USA, razem z ich szczęśliwą wielbicielką, która twierdzi, że długodojrzewające trzymają fason w lodówce nawet i pół roku, a wędzone około dwóch miesięcy! Aha, w tym roku narobiłam chyba z 10 kg sera szwajcarskiego, więc jeśli wszystko pójdzie dobrze (czyli ser dojrzeje i będzie smakował tak, jak powinien), to będziecie mogli sobie kupić kawałek, usiąść z nim na ośnieżonym balkonie, i udawać, że jesteście w Alpach ;)
Żyjemy, ale jak długo to jeszcze potrwa to nie wiadomo. Wczoraj skończyliśmy rozładunek 4,5 tony owsa. Z przyczepy przez okno do pokoju sąsiadującego z kuchnią. Teraz trzeba to zboże przepakować do stu piętnastu worków i przetargać do Różowego. A potem… Potem przyjedzie druga przyczepa. Wczoraj wieczorem szłam do toalety na czworakach, małżonek też skrzypi coś o szpitalach i inwalidztwie, więc nie wiem, nie wiem, jak to będzie.
Narobiłam zdjęć, a jakże, nawet film mam, ale kiedy Wy to wszystko zobaczycie, to już nie wiem. A teraz wracam do roboty, bo zegarek i kalendarz nie znają litości :-*
💚
Czy szwajcarskość sera polega na długim dojrzewaniu i dużych dziurach? Pysznie się nawet o tym myśli.
Ja po przycinaniu (jakieś 30%) nie pozbieram śmieci, bo zgiąć się nie mogę.
I każdy ma to, na co sobie zapracował. ????
Szwajcarskość polega na bardzo dużej ilości dziur, choć nie zawsze dużych – to podobno zależy od wielkości krążka. W tym roku zrobiłam chyba trzy krążki po około 3 kg każdy, dziur w nich nie zabraknie, ale mogą nie być wielkości orzecha włoskiego, bo żeby takie uzyskać, musiałabym zrobić kręgi o wadze 30 kg każdy (jeśli wierzyć szwajcarskim serowarom). Szwajcarskość przejawia się również w smaku, nieco odmiennym od pozostałych serów, czyli słodkawym, wg niektórych orzechowym. No i sprężystość nieco inna. I kolor bardziej żółty :)
Szwajcary dojrzeją jakoś w październiku, ale mogą dojrzewać nawet dłużej, do roku.
Nie zaglądałam tu dawno, a tu…
Razem z czytaniem wszystkie pożegnane przeze mnie zwierzaki znów się przypomniały. I łzy.
Choć żal, to za jedno na pewno musimy być wdzięczni: ŻE BYŁY. Cóż świat byłby wart bez nich? I jeszcze za to, że my mogliśmy być dla nich. Życie płynie dalej, kochanie stworzeń nie przemija.
Sił i powodzenia w wszystkim!
No nie przemija, to kochanie. Nadal wypatruję Bożeny w stadzie wracającym z łąki. Jej syn… Ma bardzo podobny głos. Małżonek też się już dał nabrać na to, że słyszy Bożenę. Dobre i to, że już nie płaczę, choć wspomnienia wciąż potrafią szarpnąć za strunę, nie tylko głosową.
I Wy się trzymajcie, Archanioły i ludzie.
Pusto wszędzie… głucho wszędzie… co to będzie…
Rozumiem, że Kanionek zarobiony, ale cała reszta???
Ludzie, lato się kończy, pochwalcie się wakacjami, urlopami i czym tam każdy może.
Ja np. właśnie przycinam. Założyłam plan na ten sierpień … w ogrodzie, w domu, porzadek ze zdrowiem… haHAHA. 10 % WYKONANO.
A sery pyszne. Pozdrawiam.
Moje Drogie, wakacje wakacjami, ale teksty do przyszłorocznego kalendarza same się nie zrobią. Gdzie kozie mądrości? Jak żyć?
http://wyborcza.pl/7,75400,23849091,kozy-wola-ludzi-szczesliwych-i-radosnych.html
No pewnie! Doprowadzenie do rozpaczy takiego uchachanego daje większą satysfakcję niż dokopanie smutasowi ;P
I jakie ładne komentarze pod artykułem. Choć komentarz ciocisamozło najlepszy ;-)).
Ciocia jak zwykle w sam środek tarczy :D
Artykułu nie dane mi było przeczytać, ani tym bardziej komentarzy, ale tutaj mogę wtrącić swoje trzy grosze: w kozim rankingu ludzi, do których warto podejść, tych szczęśliwych i radosnych zdecydowanie biją na głowę ludzie, którzy niosą wiadro. Najlepiej pełne. Pełne jabłek, marchewki, albo dyni. W niektóych sytuacjach wystarczy nawet wiadro puste, gdyż w kozim świecie nie istnieje coś takiego, jak kompletnie puste wiadro. Wiadro zawsze niesie przynajmniej nadzieję ;)
I powiem Wam, że gdyby moje kozy miały wybierać, czy wolą uśmiechniętego i radosnego Kanionka bez wiadra, czy zapłakanego, z powybijanymi zębami i bez jednej nogi, ale za to z wiadrem, to wybrałyby Kanionka z wiadrem. I żadna ilość kurwamaciów rzucanych razem z jabłkami nie jest w stanie odebrać im przyjemności płynącej z jedzenia :D
Ja to mam jak kozy: widok, ze jest wpis Kanionka sprawia mi niemal orgastyczna przyjemnosc.
Chociaz po chwili zastanowiania musze dodac, ze jednak to porownanie Kanionka pojawiajacego sie z wpisem do Kanionka pojawiajacego sie z wiadrem nie do konca jest sluszne, bo wpisy Kanionka NIGDY nie sa puste: chocby to bylo jedno slowo to zawiera tyle tresci, obrazu …
U psów funkcję wiadra spełnia sięganie do kieszeni na spacerze i otwieranie lodówki w domu.
Nadzieja jest zawsze :)
Kanionku, składam Ci spóźnione (jak zwykle), ale serdeczne i szczere życzenia zdrowia, owsa i siana (w każdej postaci – szczególnie papierowej) z okazji urodzin. Żyj nam długo i szczęśliwie. Ament. :*
Kanionku!
Lepiej późno niż później ;)
100 lat w dobrym zdrowiu! Własnym, Mamy, Małegożonka i Zwierzyńca. I pieniążków, tyle, żeby nie trzeba było o nich myśleć. I szczęścia, bo niejednemu zdrowemu cegła na głowę w drewnianym kościele… . I sensu w bezsensie, a jak się nie da, to chociaż możliwości olania bezsensu. I czasu na pisanie. I ………. (miejsce na wpisanie przez Kanionka czego sobie jeszcze życzy).
KaniAnku, zdrowej perspektywy, codziennie!
Kanionku, zawsze pełnego wiadra i koziego optymizmu (patrz: wiadro nigdy nie jest kompletnie puste).
A także zdrowia, weny, energii, funduszy, odpoczynku i czego Ci tylko brakuje.
Ściskam gorąco ;-)).
Kanionku, tęsknimy…
Tęsknimy…
Tęsknię.. ale rozumiem- Kanionek doszedł progu swoich możliwości fizyczno-czasowych. Z taką ilością kóz to był rok wielkiej próby dla Państwa Kanionkostwa…
Czytam właśnie “Brudną robotę” K. Kimball (polecam) i jest tam zdanie, które doskonale to obrazowuje. Jak wrócę z roboty to zacytuję, coby nie skiepścić cytując z pamięci.
Farma to manipulantka. Nie ma tu pojęcia “gotowe”. Praca płynie nieustannym strumieniem i nigdy nie ma końca. Są tylko rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić od razu,i takie,ktore można odlożyć na później. Presja, ktora farma na ciebie wywiera i która zmusza cię do pracy, dopóki nie padniesz, sprowadza się do następującej zasady: musisz to zrobić już, bo inaczej jakaś żywa istota zwiędnie, bedzie cierpieć lub umrze. W gruncie rzeczy jest to szantaż. (…) farma zaczyna nabierać ksztaltu i tempa, aż w końcu przygniata farmera, rozjeżdżajac go na miazgę.
Straszne! I z mojego punktu widzenia (nie jestem rolnikiem) prawdziwe.
Moi Dziadkowie byli rolnikami. Mieli nieduze, typowe na dawne czasy ‘samowystarczalne’ gospodarstwo: uprawiali po trochu ‘wszystkiego’, hodowali dwie krowy, kury, swinke, czasem kroliki, owce. Za sile pociagowa robil kon – milosc mojego Dziadka.
Co roku jezdzilismy tam latem: Ojciec pomagal w zniwach, my – dzieci mielismy wspaniale wakacje.
Zycie dla Dziadkow nie wydawalo sie problemem. Teraz, po kilku latach mieszkania na wsi, czesto zastanawiam sie jak Oni sobie radzili, jakim cudem trwali…
Kanionku pozdrawiam Was serdecznie
Prawdziwe nie straszne. Ale książka ogólnie jest optymistyczna- autorka nie wyobraża sobie innego życia :) Chodziło o to, że trzeba postawić sobie granicę i powiedzieć w odpowiednim momencie dość, więcej sama nie udźwignę.
Kanionku ale daj znać, że żyjesz, dobra? Choćby w komentarzach. Żebyśmy się nie martwiły..
Kanionku HOP HOP! Bo się martwię (i nie ja jedna, jak widać).
ŻYJESZ?
Puknij w bloga raz na “TAK” albo dwa razy na “NIE”!…
Tylko pamiętaj, PUKNIJ W BLOGA! Żadnego stukania w kalendarz!
U nas się mówi “kopnąć w kalendarz”, a że kalendarz wisi na ścianie, to wolę nie kopać, bo butów przecież nie mam ;-P
O własnie, mówi się jeszcze “umarł w butach”, więc chyba mi śmierć nie grozi, co?
Niby żyjemy. Przed zapowiadanym załamaniem pogody spinałam się, żeby zebrać wszystko, co miało być ususzone i wszystko, co źle zniosłoby spadek temperatury poniżej 10 stopni. No i z taczką i widłami szalałam. Koziarnie częściowo powapnowałam. Teraz trochę pełzam, trochę skrzypię… No i łeb boli, bo ciśnienie skacze jak pchła na trampolinie :-/
Wielkie dzieki, Kanionku :-* za, w sumie nie najgorsze, wiesci.
Pchla to na trampolinie to moze nie podskoczy za bardzo jednak :-/ ale co do bolu lba to ja rozumiem, bo ostatnio (starosc?) mam tak samo
Podziwiam i gratuluje ogromu wykonanej roboty.
Tak mi coś to “stukanie” nie do końca leżało, ale przylepiło się na amen. I w słowniku istnieje. Bez butów tym bardziej nie kop. Karate możesz ćwiczyć na czymś innym ;)