Zepsuty okręg – zepsuty kandydat, czyli rosół z kur wielu

* * *

 

“Wiosna!

Idzie przez ciemny las,

wiosna!

Wiosna już woła nas…”

–  Kanioooonek! Kanionek!

 

A Kanionek w krzakach. Zamiata swoje problemy pod dywan, już się spore wybrzuszenie zrobiło, więc Kanionek usiadł na nim, żeby uklepać, i tak siedzi. To znaczy wiecie – tak mentalnie siedzi, bo fizycznie to tu się przecież nie da, przy tej setce roszczeniowych parasajtów, a gdyby policzyć kurczaki, to mówimy o ponad setce roszczeniowych pasożytów, no ale kurczaków to ja już nie liczę, bo ich dni są policzone, bo jestem na nie tak wściekła, ale to TAK WŚCIEKŁA, że ja już nawet nie planuję zakupu nabojów hukowo-błyskowych do mojego walthera, nie. Ja planuję zbrodnię z satysfakcją, i już to sobie wyobrażam, im więcej razy tym przyjemniej, jak to wchodzę którejś czarnej jak węgiel nocy do tego ich kurwidołka, znaczy kurnika, i jak im te cwańskie łepetynki zdradzieckie przy samej dupie ukręcam. I rosół, rosół widzę! Całe morze rosołu, ocean wręcz. Tak, będę żarła. Będzie mi spływał ten rosół po brodzie i łokciach, i choćby mi miał makaron nosem popłynąć – będę żarła. Bo to nie będzie taki zwykły rosół, taki ot, po prostu, rosół skurwielu (bardzo wielu, ha ha ha!), o nie. To będzie Rosół Zwycięstwa. Rosół Satysfakcji. Rosół Zemsty, Rosół Ostatecznej Zagłady! No. A wszystkie te karty w naszym oborowym kalendarzu, na których zechciałyście mieć kurczaki, będę ignorować w ponurym milczeniu. Albo szarą taśmą zakleję, jeszcze nie wiem. W każdym razie kurczaki mają u mnie przesraniutko, oj bardzo. Za to, że zamordowały mój ogród. ZAMORDOWAŁY.

Wy sobie pewnie myślicie, że Kanionek to zaraz przesadza, że jak to “zamordowały”, jak to tylko kury są, tak? No więc nie. Kanionek nie przesadza, a my tu nie o jakichś-tam-kurach rozmawiamy, tylko o zielononóżkach – kurach dzikich, plemionach nienażartych, potomkach tych kur, co je wikingowie na podboje nowych ziem zabierali, choć historia woli o tym nie wspominać, i ja tylko czekam, aż te kury nam chałupę spalą i Pacanka zgwałcą, bo mordować to dla nich pestka z masłem i fraszka tak prosta, jak jelito rozprutej jaszczurki. No więc tak jak mówiłam, cały ogród mi zamordowały. Rozgrzebały, wybebeszyły, do góry korzeniami wywróciły, a co było do zjedzenia, to zeżarły. Nie mam truskawek, nie mam szczypiorku z cebuli siedmiolatki, ani szczypiorku czosnkowego, ani zimujących porów, ba – nie mam już nawet kompostownika! Pozostał po nim łysy placyk, pracowicie kurzymi stópkami zadeptany, i ani jednej dżdżownicy. I pomyśleć, że ja tymi dżdżownicami, z tego latami budowanego kompostownika, karmiłam pisklaki tych wszetecznych potworów, kurczaczkom tym kochaniutkim pod dziobki je podtykając na zdrowie. NO NIE NA MOJE ZDROWIE, jak się okazuje.

Nerw mam już tak naostrzony, jak ten szpikulec do lodu. Jak tylko kątem oka złowię kurczaka w ogrodzie, to byle pierwszy z brzegu kij łapię i ganiam za tymi kreaturami, wyrazów nie szczędząc w zdaniach, ale bo to coś daje? Owszem, spierniczają klauny kolorowe co sił w tych zielonych nóżkach, ale nie myślcie sobie, że z jaką pokorą, czy innym “przepraszam”, o nie. Mordy drą aż do samej furtki, że “co to za porządki, my tu jemy śniadanie, tu są nasze święte robaki!”. “Wasze? WASZE?! To MOJE święte robaki są, na mojej krzywdzie wyhodowane, to JA im tu gnoju dwie tony taczką nawiozłam, i liście w lesie dla nich grabiłam! Workami na tych plecach tachałam! To JA te metry sześcienne ściółki, i gnojówkę z pokrzywy, i krew, i pot, i łzy!”. W tym miejscu mniej więcej to już mi tchu lekko brakuje, bo ja mam jednak tych lat czterdzieści i cztery, nie to co te kurze zasrańce ledwo z jajka wynikłe, i jeszcze słyszę, jak na odchodne burczą coś pod nosem, że “Jezu, jaka afera, o te trzy głupie robaki, chodź Krzysiek, niech się wariatka udławi”. No więc mnie już szlag z beszamelem oczy zalewa, a mózg czarną krwią podchodzi, i stoję nad zapaści przepaścią, bo jakie kurde trzy robaki!? Trzy tysiące chyba! A tymianek? A TRUSKAWKI? A szałwia i lawenda? Ogórecznik? A szczypiorek mój, w ząbek czesana jego nać? A wszystko inne? Do gołej ziemi i pół metra w głąb WSZYSTKO wygrzebane.

Więc mówię szczerze, że z kijem latam i nawet patykami w te kurczaki rzucam, i proszę uprzejmie, Państwo sobie donoszą do PIW-u, Animalsów, nawet na Policję – mnie to nie powstrzyma, bo po pierwsze – tymi patykami to i tak nie trafiam, a po drugie – jak oni przyjadą, ci Animalsi, to jestem pewna, że w pierwszej kolejności zajmą się MNĄ. W sensie, że o MÓJ dobrostan się zatroszczą, bo to na pierwszy rzut miłosiernego oka widać, że jestem przemęczona i obolała, a do tego stara, brzydka, i na granicy postradania zmysłów. Może mnie nawet pogłaszczą, wyczeszą, zaszczepią, dadzą przytulny kojec i miskę ciepłej strawy, i odtąd będę żyła długo i szczęśliwie?…

–  Ale wiesz – wymądrza się pod moim adresem Irena – że problem zignorowany to nie jest problem zniknięty?
–  No wiem.
–  Problem zniknięty? – Bożena wybałusza oczy. – A cóż to za konstrukcja?!
–  Kozia! – odpyskowuje Irena. – Kozia konstrukcja to jest, i MOŻE byś o tym wiedziała, gdybyś czuła choć elementarną solidarność ze swoim narodem, ale NIE, bo tobie jest wszystko jedno, czy we wsi mówią o tobie “koza Bożena”, czy mają cię za jakąś, za przeproszeniem, owcę!
–  Ty coś z tej wariatki rozumiesz? – Bożena patrzy na mnie z naukowym zainteresowaniem.
–  No rozumiem, rozumiem. Pewnie dlatego, że też mi piątej klepki brakuje.

Aha, aha! Niedawno oficjalnie dotarliśmy do końca wykotów, i teraz można nam gratulować – zero chorób, zero komplikacji, zero zgonów (wspominam o tym, bo okazuje się, że to wcale nie byle jaki wyczyn, jeśli chodzi o gospodarskie standardy hodowlane). Udało nam się kupić naprawdę dobre siano, kozy dostawały owies co drugi dzień (tak, ten owies, cośmy go jesienią z przyczepy do worków zsypywali. Nie chcę już nawet wspominać o tym, ile się trzeba naszarpać, żeby ponad dwadzieścia kóz bezkolizyjnie nakarmić owsem, bo na samo wspomnienie wszystko mnie boli), no i dwadzieścia kilogramów mieszanki witaminowo-mineralnej poszło tej zimy. I jabłka, com je własnoręcznie do piwnicy w skrzynkach znosiła. I inne warzywa od czasu do czasu. I jeszcze mnóstwo pracy i nerwów nam te kozy zjadły, ale warto było.

To wyżej to jest pyszne jak nie wiem co, zielone, oszałamiająco pachnące sianko. A teraz Wam jeszcze pokażę, jak ładnie Mały Żonek odgrodził kozi naród od tej mniejszej łąki (i od większej też, ale już mi się tam nie chciało iść i zdjęć robić), a to po to, żebyśmy mogli te siedemdziesiąt żarłocznych paszczy wypasać na zmianę – raz na jednej łące, raz na drugiej, żeby zielsko miało szansę się regenerować.

A tu seria zdjęć z maluchami. Zdjęcia kwietniowe, ale nic się nie zmieniło poza tym, że koziołki trochę urosły. Nie będę Wam pisać kto jest kim, bo nie oszukujmy się – nie zapamiętacie. Ja pamiętam i teraz już bez opasek na kozich nóżkach dokładnie wiem, który frędzel z którego wypadł łona, no ale ja tę szarańczę widzę codziennie. Codziennie z Małym Żonkiem wyłapujemy tych czterdziestu jeden rozbójników i rozmieszczamy po obu koziarniach tak, żeby każdy maluch spał ze swoją mamą, więc znamy te pchły na pamięć.

A tu córeczka Herbaty, która musiała zażyć kąpieli w naszej wannie, po tym jak zażyła kąpieli w minibagienku, które mamy za drewutnią. Minibagienko jest płytkie, ale wystarczyło na kąpiel po pachy, no i nie chodziło tylko o to, że córka Herbaty wyglądała po tej przygodzie jak brunatna kupka herbacianych fusów (bardzo smutna kupka fusów), ale przede wszystkim o to, że na kąpiel w bagienku wybrała sobie dzień chłodny i wietrzny, a od stania w kącie ze smętną minką to jeszcze żaden koziołek zbyt szybko nie wysechł, prawda, została więc wykąpana w wannie, w ciepłej wodzie, później wytarta ręcznikiem, a z resztek wody dosychała w kuchni. Meee!

PS. Znowu upiekłam wielki, pszenny, płaski chleb. Nazywał się “najprostszy pszenny chleb (zawsze i wszystkim wychodzi)”.

No chyba jednak nie taki on najprostszy, prawda? Ile niewinnych glutenów musi jeszcze zginąć w męczarniach, by ktoś wreszcie położył temu kres? I czy można się dobrowolnie ubiegać o sądowy zakaz zbliżania się do mąki?

No dobra, dwa dni później zrobiłam mniejszy bochenek, który nawet się udał:

Ale co z tego, że ładny, skoro w smaku do dupy. Jak czerstwa buła, do tego lekko słodkawa. A jeśli chodzi o kształt bochenka, to już wiem, dlaczego zazwyczaj wychodzą mi takie płaskie dyski. Otóż nie umiem składać chleba, nie umiem formować bochenka, nie umiem napiąć tej cholernej glutenowej siatki, i generalnie – NIE UMIEM, OK? Obejrzałam niezliczoną ilość filmików na youtube, począwszy od zaawansowanych instruktaży wyplatania francuskich warkoczy (czy jakoś tak; wybaczcie, to pewnie straszny wstyd, ale ja nie odróżniam precla od strudla, a bajgel to mógłby mi do oka wpaść, a i tak bym go nie rozpoznała), a kończąc na uproszczonych przekazach z gatunku: “dla opornych, jednorękich, ewentualnie nawet bezrękich, z ilorazem inteligencji zbliżonym do kostki drożdży”. Wydaje mi się, że jeden z tych filmów był wręcz zatytułowany: “Formowanie bochenka w trzech prostych krokach, w zwolnionym tempie. Jeśli teraz ci się nie uda, to może oznaczać, że nie jesteś człowiekiem, tylko – za przeproszeniem – kurczakiem”.

No i ja tak patrzę i patrzę, minuta po minucie, całymi godzinami, jak ten wąż na żabę w szuwarach patrzę, jak te panie i ci panowie uklepują ciasto chlebowe, coś tam zawijają, podwijają, rolują i napinają, i wydaje mi się, że to przecież takie proste, i ja już rozumiem o co w tym wszystkim chodzi, pojmuję ideę, chwytam konwencję, już łapię te kocie ruchy, już widzę jak wywijam tym ciastem w stylu nindża i tajczi, z lewa na prawo, z wierzchu na spód i z powrotem, i idę do kuchni, gdzie czeka moje ciasto, całe już pięknie wyrośnięte, i wywalam tę kulę na stół, sprzedaję jej kilka profesjonalnych, motywacyjnych ciosów z pięści (“and now we degas the dough…“), ciasto leży i nie śmie nawet pisnąć, bo już wie, kto tu jest panem, ja przyjmuję pozycję Han Dan Bu, i…

I nic. NIC już nie pamiętam z tego, co przed chwilą oglądałam. Szturcham ciasto, tak na zachętę, licząc na to, że może samo się jakoś ułoży, no wiecie, jak to w życiu, ale ono jeszcze głupsze ode mnie i ani drgnie. Ja mam nagle dwie lewe ręce i w głowie nic, poza tym sznurkiem, co uszy trzyma. Gniotę to ciasto jak trzylatek plastelinę, coś tam udaję, że zawijam, coś tam ściemniam, że formuję, moja siatka glutenowa wygląda jak używana siatka z Biedronki, czyli taka bardziej pomięta, niż napięta, za szóstym podejściem rzucam szesnastą wamacią i jebs!, ciasto do koszyka, bo już mi się sznurek w głowie pruje od nerwowego strzyżenia uszami. A strzygę niczym królik na miedzy, bo ja chyba zbyt nerwowa jestem na to całe sielankowe, wiejskie życie.

PPS. Śnił mi się jastrząb. Staliśmy z Małym Żonkiem przed domem i pokazywaliśmy go sobie palcami, a on wielokrotnie przelatywał nad podwórkiem, co chwilę pikując w dół żeby dorwać kolejnego kurczaka. TAKI PIĘKNY SEN, a tu nagle: “meee, łubudu, meee!” – z krainy sennych marzeń o zagładzie kurczaków wyrwał mnie tabun koziołków, które sobie właśnie otworzyły furtkę koziarni numer dwa, i wybiegły szabrować podwórko, i już były pod moim oknem, zdemolowawszy uprzednio przedłużenie rynny. I jak ja mam nie być nerwowa? Następny chleb cegłą będę formować.

PePSi. No wiem, wiem, że krótko i nie o wszystkim, co Was interesuje, ale jest grubo po północy, już mi trochę odjeżdża autobus z nerwicą i muszę iść do kuchni policzyć kurki od gazu. Tak z osiemset razy.

UWAGA

Można już zamawiać sery :)

Zwykłe i wędzone. Spleśniałych ani innych dojrzewających jeszcze nie robię, ponieważ temperatura w piwnicy jest dla nich wciąż o połowę za niska. Nie mówię też, że najprawdopodobniej nie będę mogła codziennie odpowiadać na maile i komentarze, tylko mówię, że NA PEWNO nie będę. I to nie dlatego, że już Was nie kocham, bo przecież oczywiście, że kocham, tęsknię, za grzechy żałuję. Po prostu nie wyrabiam się w czasie – samo dojenie zajmuje nam 5 godzin, sery robię codziennie, innej roboty też nam nigdy nie brakuje, a po dziesiątej wieczorem, gdy już mamy kozy zamknięte, często nie stać mnie na najmniejszy nawet wysiłek intelektualny. Tak się jakoś porobiło…

101 komentarzy

  • aga

    Kanionek zawsze mnie na duchu podtrzyma i oczy na swiat otworzy,zwlaszcza rano . Powoli sama dowiaduje sie jak to jest z ta sielanka na wsi , na twarz padam codziennie .pozdrawiam cala ekipe

  • Podziwiam Cię szczerze, mój autobus porwałby mnie już przy dziesiątej kozie. Ale, że Ty każdą po imieniu i z drzewem genealogicznym? Kurza twarz! To znaczy tfu. Jesteś uczulona teraz na kurzęcinę. A rosół, to wiadomo, zupa zwycięstwa, fakt :)

    • To nie problem znać każdą po imieniu, gdy się z nimi człowiek widzi na co dzień. Problem to nawymyślać imiona (takie, żeby nie były od czapki, tylko pasowały), i dlatego mamy np. Raszika, Małego Raszika i Mikroraszika. Następny będzie Nanoraszik, później chyba Pikoraszik…

  • zerojedynkowa

    Ja przepraszam, ale nie rozumiem: co jest nie tak z tymi chlebami? Wyglądają przyzwoicie i smakowicie.
    Co do nerwowości: chyba już to gdzieś pisałam, albo ktoś pisał, ale tak mi się to podoba, że powtórzę:
    Jak tu być spokojnym, kiedy WSZYSTKIE komórki w mózgu są NERWOWE?!
    I dziękuję Kanionku za wpis. Brakowało mi czegoś takiego na moim łez padole…

    • WYGLĄDAJĄ, owszem, ale tylko te dwa. Trzeci, którego nie sfotografowałam, wyhodował sobie w piekarniku ogromnego purchla z jednego boku, a drugim bokiem przykleił się do podłoża (podsypałam mąką, oczywiście) i rósł krzywy jak nadmorska sosna, a po pokrojeniu go okazało się, że w okolicach purchla jest zakalec.

      W moim organizmie chyba wszystkie komórki są nerwowe, nie tylko w mózgu.

  • Baba Aga

    Życzę Wam jakiejś miłej, pracowitej, ubogiej krewnej, która z wdzięczności za przygarnięcie, pokocha Was i wszystkie kozy i z radością będzie przy nich pracować no i oczywiście będzie gotować rosół. Chylę czoła, szapoba itp itd etc
    A czy to znaczy że nie będzie sera z lawendą przez te zielononogie mendy?

    • ciociasamozło

      Baba Aga, taka Marta Korczyńska to by się w Kanionkowie przydała. Oczywiście po wyleczeniu z gruźlicy ;)

      • Baba Aga

        Tia, generalnie jakaś Marta, one strasznie pracowite, a pochwały działają jak dopalacze 😀

        • ciociasamozło

          Tylko ciągle wypominają innym, że nic nie robią! Taka jedna Maria z Betanii to miała przechlapane z Martą (w sumie to się należało leniwemu lizusowi ) ;)

          • Jeśli ta uboga Marta chciałaby spać na workach z owsem zamiast na łóżku i znosić inne niedogodności tego rodzaju, to spoko. Może jeszcze myszy by po nocach łapała, bo tej zimy każdy worek z owsem został przedziurawiony, a koty, które zamykaliśmyw Różowym Pokoju na nocne warty na zmianę, to chyba starymi szyszkami żonglowały, zamiast pracować ;)

  • becia

    No widzisz Kanion.. tak to na wsi jest.. zapier… na okrągło. A na ogródek polecam redukcję inwentarza. Jak nie namówisz jastrzębia, nie przekonasz się jednak do siekierki to zawsze można komuś sprezentować. Tyle kogutów w stadzie, nic dziwnego, że wikingują…

    • Koguty to frajerzy, najgorsze są kury! To one tak grzebią niezmordowanie i żywemu nie przepuszczą.
      Mały Żonek nie pozwala mi zamordować, ani sprzedać. Ja chyba pęknę.

      • becia

        Skoro muszą być w takiej ilości to podetnij kurom lotki, to bezbolesne. Nie przefruną ogrodzenia ogródka, będzie mniej strat. A niosą się chociaż w kurniku czy kitrają jajka po krzakach i dopiero pisklaki przyprowadzają?

        • Jak nie przefruną, to się przecisną przez siatkę leśną, albo pod górę po niej wdrapią, a jak nie to, to podkop zrobią. Mówię Ci – nie lotki, tylko główki im trzeba podciąć. Poza tym – za dnia ich nie złapiesz, a gdy już siedzą w kurniku na grzędach, to ciężka sprawa, bo jeśli jedna zacznie drzeć mordę i trzepać skrzydłami, to reszta spanikuje i wiesz co wtedy będzie? Siwy dym. Bitwa pod Grunwaldem na kilku metrach kwadratowych. Po ciemku. Ja bym żywa z tego kurnika nie wyszła!

          A niosą się częściowo w kurniku, a trochę po krzakach, ale nie wysiadują, bo psy od rana do wieczora je śledzą i tylko czekają, aż taka małpa z jajka zejdzie. A kilka kur i jeden kogut do tej pory śpią na drzewie! Całą zimę tam przemieszkali, wariaci.
          O, i te “letnie” drzwiczki do koziarni też trzeba było dodatkowo zabezpieczyć ramką z firanką, bo kurczaki sobie wpadały na wykopki w ściółce, albo srały do sianka, siedząc na poprzeczkach paśników. ZARAZA to jest, nie drób hodowlany.

          • becia

            No cóż… nie mam do czynienia z zielononóżkami, zwykłe kury (leghorny i silki) mojej kuzynki zdaje się przy nich aniołkami. Na zawołanie przychodzą.. główki do głaskania nadstawiają.. na kolana się pchają. Jajka grzecznie tylko w gnieździe znoszą, srają oczywiście wszędzie. Wychodzi na to, że jak chce się rasę pierwotną to trzeba się nastawić na niezłe przeboje.. A za cóż tak Mały Żonek je lubi?

          • kanionek

            Te ładniejsze kurczaki może faktycznie jakieś grzeczniejsze, bo to salonowe wychowanie i w ogóle. A nasze dzikusy to plemiona barbarzyńskiej konduity, niestety.
            Za co MŻ je lubi? Nie wiem, chyba za tę zaradność, samodzielność, zadziorność… Pamiętam, z jakim niesmakiem spoglądał na kurczaki u Żozefin – przyciężkawe takie, o pomyślunku zgoła też nielekkim, co to ani malin z krzaków nie umiały splądrować, ani z prostych zasieków się wydostać. Żozefin trzymała je na ubitym klepisku otoczonym rachityczną palisadą krzywych kijków, na których rozpięte były stare, zmetłachane sieci rybackie. Nasze kurczaki odleciałyby z całym tym namiotem, żeby się dorwać do pastwiska i robaków pod ziemią.

            No więc mamy konflikt interesów – ja chcę mieć coś, co chociaż z daleka będzie wyglądało jak ogród, a MŻ chce mieć prymitywną rasę kurczaków-wikingów. Ktoś tu musi zginąć.

          • Bisia

            A kiedys to Kanionek dawał dobre rady Sąsiadce żeby sobie kurczaków nakupowala, odchowala, a później je przez łeb zdzielila i do zamrażarki włożyła jako ” zdrowa, WLASNA, tanią” żywność. A tamte kurczaki z całą pewnością nie demolowaly dorobku życia aby na śmiertelny los zasłużyć. To się chyba masohizm czy jakoś tak nazywa. No to teraz dostanę bana. Pozdrawiam serdecznie.

          • kanionek

            Jeśli ktoś tu zasłużył na bana, to chyba tylko ja. Za to, że nie biorę aktywnego udziału we własnym życiu blogowym. Za to w życiu pozablogowym to owszem, i jeśli ktoś czeka na ser, to jutro dostanie, bo właśnie kurier odjechał z paczkami :)

            Z kurczakami Żozefin to było dokładnie tak jak mówisz, tylko trochę inaczej. Mianowicie za każdym razem, gdy Żozefin dawała nam listę zakupów, były na niej “ćwiartki”. Ćwiartki kurczaka. 2 kg, 5 kg, generalnie bardzo dużo kurczaka. I dlatego sugerowałam jej to, co sugerowałam, tym bardziej, że ona akurat nie ma problemu ze skróceniem kurczaka o głowę (to znaczy Dżery skraca, a Żozefin dokonuje dalszej obróbki). Ja natomiast nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz kupiłam cokolwiek z kurczaka w sklepie (jakoś mi nie smakują). No i wydało mi się nieekonomiczne, że pożerając kilogramy kurczaka miesięcznie, ona płaci za te zwłoki pędzone na hormonach. Z drugiej strony – wtedy nie wiedziałam, że Żozefin karmi swoje kury paszą typu “Nioska 2”, podwórko spryskuje randapem, pomidory “Karate”… Więc te jej kurczaki może i niewiele lepsze od sklepowych. Ona jest dziwna (ostatnio oddała WSZYSTKIE swoje kury sąsiadowi, za darmo, bo “słabo się niosły”, a kurczaki w sklepie nadal kupuje), ja jestem dziwna (tego chyba nie muszę tłumaczyć), wszyscy umrzemy, ale kurczaki muszą zginąć przede mną! Za moją krzywdę. Tylko jeszcze nie wiem jak. Bo NAJPIERW musiałby zginąć Mały Żonek.

            Aha. Zielononóżki nie nadają się do jedzenia! Te trzy deka mięsa, co na nich jest, to chyba zrobione ze stali i włókna węglowego. Rosół – owszem. Jajka – pycha. Ale mięsko? Nienie.

          • Bisia

            Ja wiem, ze to zawsze jest tak tylko troche inaczej, i z daleka to sie najlepiej dobre rady daje ale Kobieta jesteś, wymyśl jakiś sposób na Faceta!
            A tak ogólnie to podziwiam Was Oboje, absolutnie!

  • becia

    A batmany przepiękne :)

  • diabel-w-buraczkach

    No, no… widze ze Kurokezi wykopali wojenny topór i poczeli dzielo zniszczenia, ja to bym na waszym miejscu serio Pacanka pilnowala, bo w dzikim szale rzeczywiscie moze dojsc do scen przemocy! I pózniej do psychoterapeuty trzeba bedzie jezdzic, a pomijajac traume pacjenta i straty moralne, to dosc kosztowna impreza ;)
    (Ale czemu Pacanka akurat? Zauwazylas cos podejrzanego? Krzysiek z kolegami rzucaja jakies przeciagle spojrzenia w pacankowym kierunku?)

    “Dlaczego jem drewno?” – wymienic drewno na cos innego i mamy mnie. I-den-ty-ko. Nie ogarniam ostatnio. I nawet nie mam na to zadnego usprawiedliwienia w postaci gospodarstwa, obejscia, hordy kurczaków-berserkerów czy tysiaca koziolków.

    • kanionek

      Ja też nie wiem, dlaczego od kilku miesięcy jem zupę pomidorową, jak przez całe życie jej nie znosiłam. A teraz, jeśli w ogóle robię coś do jedzenia na ciepło, to właśnie pomidorową. Ale taką “all inclusive” i “full wypas”, czyli gęstą, mięsistą, dobrze doprawioną (również cukrem). Obowiązkowo z marakonem. Garnek zupy i garnek makaronu na kilka dni.

      Pacanek jest na ofiarę najlepszy – nie ma rogów, na które mógłby nadziać kurczaka.

  • ciociasamozło

    Jestem uratowana!!!
    Miałam już wyraźne objawy niedoboru Kanionka (suchość w ustach, wypryski, zaburzenia cyklu snu, nerwowe zaglądanie na bloga oraz zaostrzenie syndromu “odwalciesięwszyscyodemnie”).
    Terapia słowem Kanionka i małymi koziołkami nawet na odległość dobrze robi.

    Na pohybel Kurokezom! Koniec kurokalipsy ogródka! Inwazji drobiu mówimy stanowcze NIE!
    Nie rzucim grządek gdzie nasz plon,
    nie damy pogrześć pora!

    To kiedy można przyjechać na rosołek ? ;)

    PIĘĆ godzin dojenia a Ty jeszcze chleb pieczesz? Czuję się mała, głupia i leniwa bo po ośmiu godzinach bimbania za biurkiem nie chce mi się pomidora obierać do kolacji :(((

    • kanionek

      Nie obieraj pomidora do kolacji. Jak zje kolację w ubraniu to nic mu przecież nie będzie.
      Syndrom “odwalciesięwszyscyodemnie” to ja miałam przez całą zimę – może też z niedoboru Kanionka ;)

  • Anomin

    ‘ja chyba zbyt nerwowa jestem na to całe sielankowe, wiejskie życie’ i mimo ze to jest cytat to w moim przypadku moglby cytatem nie byc gdybym tylko miala promil talentu literackiego Kanionka.
    Chleby prezentuja sie tak, ze moglyby robic za promocje Polski w swiecie. Ty, Kanionku, zdecydowanie zbyt samokrytyczna jestes

  • ciociasamozło

    Kanionek, pokaż Rosołom: http://mistrzowie.org/717314/Kura
    Podobno łobuz kocha najmocniej, to mogą mieć wzięcie ;)

  • mp

    Plaskate chleby wystarczy nazwać “warmińską focaccią” albo jakoś tak , i już mają formę jak najbardziej właściwą ! I można przestać dręczyć gluten i Kanionka problemami , które niewarte są nawet chwili zamartwiania się czy wkurzenia ( jak mi nie wychodzi ciasto, bo np. zapomniałam dodać cukru do drożdżowca z rabarbarem,to stwierdzam, że przynajmniej zapach w domu jest cudny :-)
    Kurokezy, jak już nie raz deklarowałam, uwielbiam, ale rosół też , więc może faktycznie najmiesz jakiegoś killera i zrobisz zapasy w zamrażarce ? Zresztą możesz sobie potem wyprodukować nowe kurczaki :-)
    A zdjęcia jak zwykle cudne, no i co pan poradzisz, że na nich znów wszystko wygląda jak obrazki z wiejskiej sielanki ? Może trzeba było dorzucić jakieś mrożące krew w żyłach obrazy zdewastowanego kompostownika i córki Herbatki PRZED kąpielą w Kanionkowej łazience ?

    • Ano trzeba było, ale gdy zobaczyłam tę kupkę nieszczęścia (czyli córkę Herbatki), to nawet nie myślałam, żeby lecieć po aparat, tylko zgarnęłam nieboskie stworzenie do domu i od razu do wanny. A po kompostowniku to ot, brunatny placyk został, nie ma czego fotografować.

      Ja się wkurzam na te chleby, bo wiesz – roboty z tym trochę jest, czasu pochłania, a złe złożenie bochenka niweczy cały wysiłek. Ja sobie taki (udany) chleb kroję i kromki zamrażam, żeby mieć na czarną godzinę, czyli taką, w której zabraknie tego żytniego, co to go robię dwa razy w tygodniu (jeden dla nas, jeden dla Żozefin).

  • mitenki

    Notkaaaa! 14 miejsce na podium :D
    Lęcę czytać!

  • mitenki

    Przeczytałam. I tak, nie wiem co chcesz od chlebów – wyglądają jak powinny i smakują pewnie też :) Jeśli według Twojej, bardzo surowej dla siebie, oceny są za płaskie – zrób jak Mp wyżej radzi – nazwij “warmińską focaccią” i będzie ok.

    Koziołki, kotełki i pieseły – cudne. Cieszą oko i koją moje nerwy :)

    Kurokezów chyba jest za dużo, skoro są takie ekspansywne. Relokacja części bandy do zamrażalnika? W końcu Kanionku rolnikiem żeś jest i z tego co Ci urośnie w ziemi czy obórce/kurniku żyjesz :)

    Gratulajce ofkors za udane i szczęśliwe wykoty!

    I siem zapisuję do kolejki serowej.

    • “Koziołki, kotełki i pieseły – cudne. Cieszą oko i koją moje nerwy” – tak, one mają takie właściwości. ALE TYLKO NA ZDJĘCIACH. Oraz gdy śpią :)

  • mitenki

    Wydrukować kalendarz only for You? Wymienię dwa zdjęcia, na fotce z jabłkiem zamaluję rozbójnika, dołożę za to jabłek.

    A ogród może zasłonić siatką ogrodniczą? Nie wiem jaki jest duży i czy to wykonalne…

    • becia

      Mitenki- toć Kanionek ogródek ma ogrodzony, nawet oczka siatki folią zatykał coby szczelniejszy był. Ale zielononóżki to naród latający, toć one na drzewie śpią…

      • kanionek

        Ale może Mitenki miała na myśli taką siatkę, co się ją od góry montuje, jak np. w co bogatszych zagrodach dla drobiu (ochrona przed jastrzębiami). Ja już o takiej siatce w ubiegłym roku myślałam, ale to jest i drogie, i trudne do zrobienia. W ogrodzie mam drzewa owocowe, więc siatka musiałaby przypominać dach namiotu cyrkowego, a to oznacza fpizdu metrów kwadratowych siatki i centralny słup o wysokości około pięciu metrów, jak nie więcej. Do kompletu z siatką musiałabym kupić cyrkowca (albo Batmana), który by to wszystko zainstalował ;)

        • mp

          A to może zrobić kawałek ogródka w innym miejscu, niezadrzewionym i łatwiejszym do zabezpieczenia ? Jak porozkładasz tam kartony, przykryjesz obornikiem i poczekasz do przyszłego roku, to nawet kopać ziemi nie będziesz musiała , sama się przygotuje do siewu i sadzenia. No i nie musi to przecież być zaraz pół hektara, byleby zmieściły się zioła do serów i jakaś zielenina do pomidorowej :-) A propos pomidorowej- szklarnia się uratowała przed kurokalipsą ?

          • kanionek

            Kochana Mp (przy okazji – czosnek niedźwiedzi ocalał i właśnie kwitnie!) – kartonik, obornik…? Sama nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, ale chyba bliżej mi do płaczu. Tak, zdecydowanie bliżej. Bo wiesz, ja tak właśnie swój ogród budowałam przez jakieś dwa lata. Ogród z trawnika i gruzowiska. Z kartonów konsekwentnie grabiłam wszystkie sklepy w promieniu 20 km. Obornika do ogrodu przewiozłam taczką KILKA TON, licząc do wczoraj. Kilkaset kilogramów słomy i innych materiałów ściółkujących (naprawdę grabiłam liście w lesie i targałam ogromne worki z nimi do ogrodu) tam wniosłam na plecach lub w objęciach. O kopaniu i pracą widłami nie wspomnę. Sam kompostownik miał ze trzy metry sześcienne objętości. Ach, no i przecież “zrębki” – te kłody spróchniałego drewna, które zimą zwoziłam z lasu NA ROWERZE, a potem całymi godzinami, dniami, tygodniami, przerabiałam siekierką na materiał do ściółkowania, aż mi nadgarstek umarł prawie całkiem na amen. A pod kapustę, pierwszą w moim życiu, to jeszcze kilka taczek żyznej ziemi zza drewutni dowiozłam, bo poletko pod kapustę było szykowane w trybie ekspres. Ja tę pracę do dziś czuję w kręgosłupie. Ale warto było. Z ziemi klasy “mniej niż zero” zrobiłam prawie czarnoziem. Tu życie podziemne jest obecnie bogatsze, niż na stadionach piłkarskich podczas mundialu, a chwasty rosną trzy razy większe, niż te zaraz za siatką ogrodzenia. I korzenią się płytko, bo nie mają po co szukać głębiej.

            Po prostu mi tego szkoda. Jasne, że mogę sobie zrobić taki ogródek, jaki tu miała Cebulacka, czyli dwa rządki porów w szarym piasku, ale…
            Zioła do serów. Samego cząbru trzeba ze trzy metry kwadratowe wysiać, bo to po ususzeniu przecież śmieszne jest. Ech, już mi się odechciało pisać, bo od tygodni to przeżywam i tylko marudzę. Jasne, pewnie i tak wszystko szlag trafi, bo nie mam już czasu na rozsady i doglądanie ogrodu. A chwasty, jako się rzekło, rosną u mnie szybciej niż w Czernobylu. Wypasione że hej. Sprawę załatwiłyby prawdziwe zrębki, takie z ogromnych rębaków, co mielą gałęzie z liśćmi i korą, ale okazuje się, że w Polsce metr sześcienny takiego czegoś kosztuje straszne pieniądze. Zimą to sobie jakoś liczyłam i wyszło mi, że cztery tysiące złotych pokryłyby mój ogród warstwą zrębek na tyle przyzwoitą, że mogłabym zapomnieć o odchwaszczaniu na kilka lat. Ale do tego musiałabym “dokupić” chyba jakiegoś frajera, który by to wszystko taczką spod bramy do ogrodu woził. No a później jeszcze tego cyrkowca ze słupem i siatką, bo przecież kurczaki…

            NO TO DOBRA, NO TO WUJ, OGRODU NIE BĘDZIE. POGÓDŹ SIĘ Z TYM, KANIONEK.

            PS. Tak, szklarnia jeszcze działa. Tylko folię musieliśmy na dachu wymienić, bo KOTECZKI KOCHANE już starą doszczętnie podarły i właziły do szklarni, żeby sobie grzać futrzane dupy w czterdziestu stopniach. Pod krzakiem pomidora, na posłanku z bazylii. “Szczając w majeranek” – historia prawdziwa. Jezu, ja chyba naprawdę zacznę mordować…

          • kanionek

            Aha, aha. Tak sobie pomyślałam, że może dopiszę, bo Wy dobre Kozy jesteście i zaraz do człowieka z sercem na dłoni i tak dalej – absolutnie i kategorycznie zabraniam! Przesyłania Kanionkowi środków płatniczych z dopiskiem “na zrębki” (albo “na cyrkowca”), bo tak się składa, że my żyjemy na krawędzi bankructwa i mamy tak z milion ważniejszych potrzeb, niż ogród. Tak że nie, dziękuję, nie wydam czterech tysięcy na zrębki, choćby mi z nieba spadły, i to nie dlatego, że ja jestem taka rozsądna i pragmatyczna (no bo jednak jeśli chodzi o zrębki, to mam od lat na ich punkcie lekkiego pierdolca), tylko dlatego, że Mały Żonek by mnie w takim przypadku na pierwszym świerku za warkoczyki powiesił. Tak że NIE, DZIĘKUJĘ, wiem że na Was można liczyć, ale NIE, DZIĘKUJĘ :-*

        • mitenki

          Kanionku, Beciu – no właśnie taką siatkę od góry miałam na myśli. Kuro-jastrzębio-kotoodporną. Szkoda że to niemożliwe :( ale musi być jakiś sposób na tych zbójów!
          Nie będzie nam byle kurokez w ząbek czesany pluł w twarz!

  • Meg

    Kozy jak kozy, ale KOTY! cudne są!
    Na kurach się nie znam, widzę za to, że one się znają na wojaczce, może choć ten rosól z nich dobry będzie

    • Tak, koty wypasione i błyszczące. I mają jedną rzecz wspólną z kurczakami – grzebią w ogrodzie, polegują na świeżo obsianych i zaściółkowanych miejscach, no i maltretują szklarnię. Ale do takiej siły rażenia, jaką mają kurczaki, to jeszcze im daleko. Rzecz pewnie w ilości, więc profilaktycznie – żadnych więcej kotów nie przygarniam!

  • tymofiejski

    Kanionku!!! Ty chcesz z kuraków rosół zrobić i zmarnować taki potencjał finansowy?! Te tłumy zrozpaczonych działkowców, rolników, ogrodników i właścicieli doniczek na balkonach rwą włosy z głowy jak pozbyć się perzu, pokrzyw, zielska i innego robactwa. Wydają miliony złotych monet na nawozy. I tu pojawiasz sie Ty ze swoją ekologiczną, polską, narodową odsieczą. Chwasty? Kurka. Uboga ziemia? Kurka. Uporczywe robaki? Kurka. I te de, i te pe. Komuś uciekła kurka? Naliczasz karę i bierzesz forsę z ubezpieczenia. Nie musisz dziękować.

    • “Chwasty? Kurka. Uboga ziemia? Kurka. Uporczywe robaki? Kurka.” – brak jakichkolwiek plonów? KUR…KA.

      Ty myślisz, że one chwasty żrą? A w życiu. Z ogrodu zeżarły to, co było MOJE, to co było DOBRE, a chwasty to sobie teraz używają życia na tych gołych polach (ściółka rozgrzebana na cztery wiatry). W miarę posiadanego czasu dowożę nowy materiał gówniano-ściółkowy do ogrodu. Była też u nas moja Mama, i dzielnie walczyła z chwastami, ale kurczaki wracają i niszczą. Tak sobie myślę – po co tyle zachodu z gotowaniem rosołu? Łby im poodgryzam i żywcem zeżrę.

      • Jagoda

        Takie ekologiczne, wykarmione bioziołami i biodżdżownicami będą pyszne i zdrowe nawet na surowo!
        A jajka masz najbardziej ekologiczne w całej Polsce. Smacznego.

  • Wersja

    A mnie się przypomniało, jak Mały Żonek pracowicie i skutecznie oduczał Pusię duszenia kurczaków. I teraz się okazuje, że niepotrzebnie. Że pies jednak wiedział lepiej. Był proaktywny i w ogóle, ale ludzie się oczywiście musieli wtrącić, a teraz zaskoczenie i pretensje. Czy Pusia już mówi: “a nie mówiłem?”

    Koźlątka są najcudniejsze. A już białe to człek by łyżkami jadł, pardą.

    • Powiedz to Małemu Żonkowi! On ma w nosie mój ogród, bo jest nad wyraz mało “warzywny” (a owoce dla niego w ogóle nie istnieją), więc te kurczaki to tylko na moją krzywdę…

  • Ewa

    Kanionku i pomyśleć, że na początku był śliczny mały Kredensik, powodzenia i zaraz składam zamówienie na sery- nareszcie!

    • O tak, te piękne, dawne czasy…
      Jeden Ziokołek, spacery po lesie, bukiety kwiatów do pyszczka i w ogóle raj. No a teraz jesteśmy w piekle :)

  • Ajka

    Wersja: umarłam :D

    do poczytania o kozach w Warszawie – tak przy piątku: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,34905,23383129,abdul-z-dagestanu-ma-trzy-zony-i-jedenascioro-dzieci-i-w-polsce.html#Z_BoxGWImg

    Kanionku: ja też maila wysłałam

  • Magda

    Kanionku,ubolewam razem z Tobą nad ogrodem,tyle pracy i troski,ale wiosna się dopiero zaczęła,zdążysz chociaż trochę posadzić ,jesteś dzielną ,pracowitą kobietą ,poradzisz sobie ,bardzo cenię Twój intelekt i humor i z wielką przyjemnością czytam wszystko co napiszesz ,nie przestawaj ,pozdrawiam serdecznie,Magda
    ps.A jak mogę zamówić ser?proszę o kontakt.

    • mały żonek

      Ano piszesz do Kanionka na info@kanionek.pl i po sprawie :-)

      • Ajka

        a moje zamowienie doszło?

        • Doszło, doszło! Miałam odpisać, ale się zawiesiłam na akcji kryptonim “betoniarka”, co to ją miałam znów skonsultować z Małym Żonkiem, i o – w końcu nie odpisałam. Ale w zeszycie zamówień jak najbardziej figurujesz i nikt Cię nie wygryzie :)

          • Ajka

            o to wspaniale! przestraszyłam się, że mój mail zeżarły kurokezy ;)

            a swoją drogą, to może mąż Barb wziąłby je na tą zupę z grzebieni? brrr

  • Ajka

    to wrzucam całość o Abdulu, bo ciekawy tekst:

    Słowo od Kanionka: przepraszam, ale musiałam skasować, dla Twojego i naszego dobra (ustawa o prawie autorskim i takie tam…). To moja pierwsza w życiu tego bloga moderacja. Czuję się takim adminem, że ho ho!

    • wy/raz

      Już zdążyłam przeczytać, napisać, skasować komentarz.

      Ale tak chciałam o czym innym:

      Kocham Kanionka, czasem cicho,
      żeby mógł oddech złapać własny.

      Lecz czasem korci mnie, do licha
      Żeby los złapać i po cichu, powiedzieć won – O temu lichu…

      A Kanionkowi, niech dywany pod bosą stopą niech się ścielą
      I niech Komitet Oborowy ze wszelkich sił tchnie też nadzieją .

      I wiedzmy, że trudności wszelkie, czy napęczniałe z którejś strony,
      To tylko dla nas jest wyzwanie. Wszak my są ludzie a nie drony.

      Czy to wystarczy wypucować pomników IP długie dzieje?
      Czy tylko nosek przypudrować i do koziarni mnie przywieje?

      Niestety nie, bo kto dostąpi zaszczytu bycia na tym forum
      Wie, że to trudna, ciężka praca by się z Kanionkiem czuć jak w domu.

      Bo choć koziarnia dość pojemna, choć nie widzimy całej pracy
      Jesteśmy z Tobą, Z Wami w myślach, choć czasem bywa, że po pracy.

      A tak mnie dziś naszło.

      • kanionek

        “Wie, że to trudna, ciężka praca by się z Kanionkiem czuć jak w domu” – ALE JAK TO?!

        A tak poza tym, to bardzo dziękuję :)
        Ja też o Was myślę, Kozy kochane, i też chciałabym bywać częściej na własnym blogu, ale ciężko jest pięć wróbli w garści utrzymać tak, żeby żadnego nie zadusić.

    • mały żonek

      Też przeczytałem. Facet robi swoje i widać innym to przeszkadza. Nikt z tych “życzliwych” nawet nie zadał sobie pytania czy sam by podołał. Pewnie idealnie nie jest, ale kto wie jak działa dzisiaj np. hodowla bydła według obowiązujących standardów, wolałby udawać, że nie widzi niedociągnięć. Dzięki za kopię Ajka – następnym razem zrób wyraźne obwieszczenie o źródle i powinno być OK. Zwyczajnie nie chcemy generować sobie kolejnych, potencjalnych problemów. Czas do wyra – dobranoc :-)

      • kanionek

        Niestety nie jest tak, że wystarczy podać źródło. W ubiegłym roku się doedukowałam w tym zakresie, i – mówiąc w dużym skrócie – kopiowanie i publikowanie całości (lub nawet większej części) tekstu wymaga zgody autora/właściciela.

        • Ajka

          no patrzcie… też myślałam, że źródło wystarczy, ważne, że przeczytaliście ;)

          a ja dziś szukam memu z żuczkiem toczącym kulkę, wpisałam w Googlach obrazki: korpo memy żuk i gdzieś na którejś z kolei pozycji jest parę zdjęć kanionkowych :D

  • Wersja

    Ha, właśnie miałam pytać, czy doszedł mój mail w sprawie serów, a tu sery doszły! Jak kurier pukał, to się zastanawiałam, co tu zeżreć na drugie śniadanie. Więc akuratnie pożeram twarożek, matko, jaki dobry :) DZIĘKUJĘ!

    • Buka

      ładnie to tak, Chwalipięto? A gdzie empatia?

      • Buka

        Przepraszam,
        wróciłam z pracy i… jestem BARDZO zadowolona, bo czekała na mnie zgrabna paczka, czego wszystkim życzę.

      • Wersja

        hm, nie zamawiałam z empatią, tylko z czosnkiem i innymi takimi :)

        • mitenki

          Wersja :))))))))

          • kanionek

            :D
            Mogę komuś zrobić z empatią, czemu nie.
            A z tymi paczkami to była historia z wielką migreną w tle, i tak wyszło, że sery wyszły, a mnie nie wyszło adresatów o tym powiadomić. Ale, jak ktoś mi napisał – najważniejsze, że sery doszły, bo gorzej by było, gdyby doszły tylko maile. Kanapka z mailem na śniadanie to zdecydowanie nie to samo, co ser z czosnkiem i empatią ;)

          • ciociasamozło

            Kanapka z mailem to może jeszcze przejdzie, ale nienawidzę na śniadanie kanapek z papierkiem po maśle i pustym słoikiem po dżemie :(

  • ciociasamozło

    Z życia Serów Kanionka:
    dwa sery przysłałyby kartkę z Kalabrii, gdyby nie zostały z apetytem zjedzone przez zachwyconych Włochów. Zwłaszcza ten z kozieradką miał mało czasu na zwiedzanie ;)

    Ps. Niestety mnie z nimi nie było :( (ja w tym czasie siedziałam w szafie i cichaczem pożerałam ostatki pomidorowego)

    Psst.. Twarożek w szczelnym, oryginalnym opakowaniu zachowuje świeżość przez 2 tyg.

    • kanionek

      O, to jednak miałam dobry pomysł w ubiegłym roku, że sobie kupię kolorową mapę świata, taką do powieszenia na ścianie, i będę wbijać pinezki tam, gdzie już moje sery zawędrowały. Mówisz, że Kalabria na razie niezdobyta? Nic nie szkodzi, może jeszcze kiedyś pojadą :) Mogę wbić pinezkę w USA, Niemcy, Belgię i Hiszpanię. Tylko miast akurat nie pamiętam. A w mapę Polski to już nie wiem, chyba pinezek by w pudełku nie wystarczyło. I co jakiś czas pokazywałabym Wam tę mapę, tak dla draki, i moim kozom też, żeby pękały z dumy :)

      PSst. Podobno, ale to tylko Mitenki może potwierdzić, twarożek zjedzony nawet po miesiącu nie powoduje zejścia śmiertelnego! Ale co do innych, być może równie przykrych co zgon dolegliwości, to nie wiem. Mitenki…?

      • mitenki

        Potwierdzam Kanionku!
        Jakoś rok temu zamówiłam wraz z innymi serkami twarożek i zapomniałam o nim (widzę Wasze oburzenie drogie Kozy, ale co poradzić na SKS :D) i rzeczony przeleżał w lodówce MIESIĄC. Znaleziony i rozpakowany nie wykazywał żadnych oznak niezdatności do spożycia (może był ciut kwaśniejszy i nieco bardziej “kozi”). Po dodaniu rzodkiewki i szczypiorku smakował bosko!
        Ani zejścia śmiertelnego, ani żadnych dolegliwości po spożyciu nie odnotowano :D

        • mitenki

          Natomiast Kanionek może potwierdzić że żyję, gdyż rozmawiałyśmy parę razy od tamtego czasu :D

      • ciociasamozło

        Ale Kalabria zdobyta! tylko biedactwa zeżarte za szybko, żeby choćby pisnąć o kartce z wakacji nie mowiąc ;)

    • Baba Aga

      Haha 2 tygodnie, za karę czy jak? Nie wyobrażam sobie patrzeć przez 2 tygodnie na Kanionkowy twarożek. A tak a propos twarożek, czy z lawendą i popiołem będzie???

      • ciociasamozło

        Ha! bo ja miałam dwa twarożki! i najpierw jeden z lubością dozowałam sobie do kanapeczek na słodko albo na słono, a potem otworzyłam drugi :)
        Ponieważ Młody zrobił kolejną woltę w upodobaniach kulinarnych i na twarożek się nie rzucał (w przeciwieństwie do czosnku niedźwiedziego), a Stary generalnie woli podpuszczkowe, to miałam dwa opakowania TYLKO DLA SIEBIE!

        • wy/raz

          A u mnie właśnie wczoraj przybyły twarożek jakoś gwałtownie się skurczył. Pewnie od temperatur ;-)), bo przecież nie od tego, że co przechodzę koło opakowania MUSZĘ sprawdzić ile zostało.

          Ściskam Kozy i dziękuję Kanionku za przepyszne kozie Felicybracje (czy to od Felicji czy od święta po hiszpańsku? )

  • Anomin

    Kanionku, bedziesz mogla wbic pinezke w Nowa Zelandie! Co prawda Twoje sery ciagle jeszcze sa w ukladzie pokarmowym jednego Kiwi* przebywajacego z Polsce no ale gdy Kiwi wroci na wyspe to sery z nim tez wiec sie liczy, nie?
    * mieszkancy NZ sami tak o sobie mowia

    • ciociasamozło

      Ale, ten Kiwi tak długo trawi, czy zjadł tuż przed wyjazdem?
      Chyba, że liczymy aminokwasy z serka wykorzystane do produkcji własnych białek w organizmie Kiwi :)

      • Anomin

        liczymy, liczymy!
        nie tylko do produkcji ciala ale i ducha (duch sie musi czyms posilkowac) :-/
        Ja licze, ze dzieki serom, czastka Kanionka (jego inteligencji, kreatywnosci, dobroci etc.) we mnie zostanie :-))
        Uf, goraco troche ;-)

  • bila

    Mój brat po spróbowaniu Kanionkowego serka też zażyczył. I podzieliłam się. To chyba jest dowód miłości, co nie? Serki przepyszne, jestem fanką wędzonych. Ale wszystkie niesamowite!!! Czy Wam tez lepiej smakuje wędzony, jak ciamkacie? mnie tak;)
    Czuję się uprzywilejowana, że mogę takie serki jeść, hoho! W sklepach nie uświadczysz… A powinna mamona się toczyć z brzękiem do Kanionka i MŻ. Bo powinna wszak wytwarzać się z ich ciężkiej pracy! Mój podziw dla Was jest ogromny!!! Całuski i podzięka! I tentego- moc.

    • kanionek

      Dziękuję, Bila :)
      Ja nie wiem, ile te sery musiałyby kosztować, żebyśmy faktycznie poczuli, że żyjemy. Tak wiecie, jak normalni ludzie ;)
      Zanosi się na to, że zaraz będziemy musieli kupić siano, bo susza, łąki w oczach umierają. Nieprzewidziany wydatek, kozi smutek, i w ogóle chwilami się odechciewa, ale dziś znów zdobyłam serca nowych serożerców, właśnie serem wędzonym, a to zawsze przyprawia mój krzywy pysk o ten towar deficytowy, zwany uśmiechem. No. To idę zamawiać kuriera na jutrzejszą wysyłkę, potem lecimy do koziołków, potem spać, a jutro znowu Dzień Świstaka! Chociaż może, dla odmiany, spadnie choć kropla wody z nieba…

      • Bo

        Padało. Łąko, rośnij i daj jedzonko koziołkom. Amen

        • Taak. Popadało tyle, co Panter do miski napłakał, i zaraz wyparowało, bo ziemia gorąca. A propos Pantera – zniknął nam niedawno na prawie tydzień (!), choć przecież jest wykastrowany i z natury nie jakiś awanturnik. Myślałam, że go ciągnik z drewnem rozjechał, albo ktoś go sobie wziął, bo on taki ładny, biały, i te oczęta niebieskie… Ale wrócił, niby nigdy nic, nawet czysty i ładny jak zawsze, tylko jak go Mały Żonek wziął na ręce to oznajmił: “Wiesz co, Kanionek? Ten kot w ogóle nie ma wagi”. No i faktycznie, Panter waży obecnie tyle, co kocie futro z pazurami. Ja nie wiem, co te koty mają w głowach. Chociaż taki Kotek nie znika, zawsze trzyma się blisko chałupy i zawsze go albo widać, albo słychać (lubi narzekać na wszystko i wszystkich). Kupa i Jałowiec też domatorki, ale reszta…
          No nic, ważne, że znowu wszyscy w komplecie.

          A my właśnie kupujemy 120 balotów siana. Tak, już na zimę. Bo obecnie dostaliśmy cenę 70 zł/balot z dowozem, jeśli się zdecydujemy od razu, a z rozeznania w ogłoszeniach wynika, że siano po 90 zł/balot to w tym sezonie nic dziwnego. Susza. Drugiego pokosu może już w tym roku nie być. No więc musimy wziąć to siano, już je oglądaliśmy, jest bardzo dobre (to ten sam gospodarz robił, od którego kupiliśmy w ub. roku), kasy tyle nie mamy, ale się pożyczy, i tylko nie wiem, gdzie się te 120 balotów zmieści, ale nie, nie zwariuję z tego wszystkiego, bo przecież już dawno temu zwariowałam, a bardziej się nie da. Ciekawe, jakie będą ceny zbóż w tym roku… Owies już się wykłosił, zbiory będą marne, hej ho, hej ho, może w tym roku wszyscy będziemy jedli gruz. Znowu.

          To ja już pójdę liczyć wzorki na tapecie.

  • becia

    Mój kot kastrat też łaził na baby…całe życie. Siadywał i patrzył co inne kocury z kotkami wyprawiają.. zboczeniec taki. Jedyny plus z kastracji był taki, że inne kocury nie traktowały go poważnie i nie przychodził taki pogryziony.

  • Anomin

    Boze, jak te sery Kanionka sa dobre!!!
    I nie pytajcie ktory najlepszy: wszystkie trzy ktore dotarly w ostatniej dostawie sa wysmienite.
    I ten z suszonymi pomidorami, i ten z kozieradka, i ten z ziolami prowansalskimi (chociaz moim zdaniem tzw. ziola prowansalskie TYM KANIONKOWYM ziolom to moglyby za sciolke robic)

  • Monika

    Puk, puk. Dzień dobry. Chciałam tylko przypomnieć, że czas już na orzechówkę. Czy czczony orzech coś narodził?

  • ciociasamozło

    Muszę się z Wami podzielić zdarzeniem ocierającym się o surrealizm. Warszawa, słoneczny poranek, pod ambasadą Turcji z eleganckiego samochodu na białoruskich numerach wysiada rodzinka Krisznowców. I w całym tym dysonansie poznawczym (jasna skóra i blond włosy + egzotyczne stroje, białoruski samochód…) najbardziej rzuciły mi się w oczy bielutkie skarpety do sandałów u pani odzianej w kolorowe sari :)

    I od razu uprzedzam frakcję sandałowych skarpetkowców, że nie pluję jadem na to połączenie tylko całokształt walnął młotkiem w mój nie do końca przebudzony mózg :)

  • Jagoda

    Hej Kanionkowo!
    Co tak cicho? Gdzie Koziarnia? Czy Kanionek przyjmuje zamówienia na ser?
    Fajnie, że upały były i się skończyły i fajnie, że deszcz pada, chyba trawa odrośnie…
    A tak w ogóle, to miałabym marzenie, żeby każda doba zaczynała się od deszczu: po romantycznym spacerze przy gwiazdach zaczęłoby padać… równiutko i nienachalnie przez 3 godziny, a każdy poranek słoneczny i dni bez burz, i nigdy gradu i nawałnic. Zachody słońca spektakularne… I tak każdego dnia. Napisałabym petycję w tej sprawie, kto za?
    Pozdrawiam.

    • mp

      Kanionek pewnie zarobiony, toteż Koziarnia buszuje w komentarzach do starych notek, jak widzę :-) Popieram Twoją petycję, tyle że u mnie nadal nie pada i po trawniku mam tylko wspomnienie, a na rabatach sadzę rozchodniki i krwawniki, z nadzieją, że przetrwają suszę. Na prądzie zaoszczędzę, bo z krzewów borówek amerykańskich mogę zbierać od razu suszone jagody. Jak ktoś ma za dużo deszczu, to chętnie przyjmę !

  • mały żonek

    Sery można śmiało zamawiać, w okresie urlopowym kolejka jest krótka, nadwyżkę, o ile się zdarzy, ładujemy w sery dojrzewające, bo jesienią, zimą znowu jest wysyp. Widać sezon kozi nie pokrywa się z ludzkim. Co do suszy, to przybiera to coraz bardziej dramatyczne rozmiary. Patrząc na nasze łąki i zboże sąsiada…jest źle, bardzo źle. Jeśli import nie pokryje krajowego zapotrzebowania, to będzie jazda jak z masłem. Cała żywność pójdzie w górę. Z urlopowej perspektywy jest super, ale rolnictwo (ceny żywności) oberwało już mocno i dla zbóż już jest za późno na ratunek – zbiory będą marne. Oczywiście musimy kupić owies. Pewnie w cenie złota.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *