Powstańcie, których dręczy drób, czyli o lotach na miotle, czarach z mleka i lucyferazie

“Czarownica – tak cię zwą

zachowałaś piętno – skarb

lepszy niż niebiański pęk

najcnotliwszych kłamstw”

Fragment utworu “Bramy żądz”, z albumu “Oddech wymarłych światów” grupy KAT, 1987
.

No i jak Wam idzie z tą telepatią? Bo słyszę w uszach różne szumy, a czasem taki jednostajny, wysoki dźwięk, ale nie wiem, czy to Wy próbujecie coś odebrać, czy może Kosmos do mnie nadać. Jeśli to Wy, to pokręćcie gałką odbiornika, bo te szumy są uciążliwe, a jeśli Kosmos, to mówię jasno i wyraźnie: NIC NIE ZROZUMIAŁAM. STOP. NIE WIEM JAK OCALIĆ PLANETĘ. STOP. ZDEJMIJCIE GWIZDEK Z CZAJNIKA, BO OSZALEĆ MOŻNA. OVER.

A tymczasem u nas na Ziemi…

.

–  Wynocha! Poszły precz! Wynocha z koziarni, do widzenia, ja was tu nie zapraszałam, sępy, pijawki, padalce! – wrzeszczę wymachując miotłą jak obłąkany cieć. Kozy w te pędy zabierają się z koziarni, do której – tradycyjnie – wtargnęły hurtem wbrew mojej woli, a chciałam wziąć tylko jedną na przegląd kopytek.   – Jesteście wredne, podłe małpy! Zachłanne baby z Radomia! Ja was wszystkie sprzedam! NIE, ja was osobiście przerobię na konserwy! – kończę swoją szaleńczą tyradę, zatrzaskuję z impetem drzwi, aż cała obora stęknęła, po czym siadam w kucki pod ścianą i płaczę. Ze zmęczenia, z frustracji, z żalu do samej siebie, że tak sobie te kozy wychowałam, że żadna mnie nie słucha, za to każda mi chętnie wejdzie na łeb, i że to nie ich wina, i że one nie rozumieją, o co teraz pretensje, i że, i że, i że… No po prostu pękł mi zaworek i ryczę jak ten ranny łoś. Stado zbiło się w zwartą grupkę i trzyma się jakieś bezpieczne 5 metrów ode mnie.

–   Ty, co jej jest? – Irena trąca Bożenę nosem.
–  Nie wiem, może głodna? – Bożena jest w sumie zawsze głodna i zawsze na kogoś zła, więc takie uzasadnienie wydaje jej się całkiem logiczne.
–  Ja jej swoich ziarek nie oddam – stroszy się naburmuszona jak zawsze Herbata.
–  No ty to jej na pewno nie oddasz. Ty to byś jej jeszcze zabrała – mówi kwaśno Irena, a pod nosem cicho dodaje: “gruba Berta”. Tak cicho, że pół stada parska śmiechem.
–  Się śmiejcie, chude wywłoki. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni, na przykład w styczniu!
–  BUUUUU! Buuu hu hu hu huuuu! – kolejny niepohamowany wybuch płaczu wyrywa mi się z głębi trzewi i uderza w zachodnią ścianę lasu.
–  A może się szaleju najadła? – zakłopotana Czesio dłubie w uchu świeżo skorygowanym kopytkiem.
–  Szaleju? A to u nas rośnie? – pyta zdziwiona Ela.
–  A bo ja wiem? Taboreta trza by spytać, ona wygląda, jakby nic innego nie jadła.
–  Hi hi hi hi hi – tym razem emituję zduszony, szatański chichot, bo faktycznie, Tabo jest trochę w dekiel trzaśnięta i szaleństwo wyziera jej z oczu.
–  Co by nie było, trzeba ją jakoś pocieszyć – wyrokuje Bożena. – Tylko jak? Może ugryzę ją w ucho? Zawsze tak robię i nigdy jeszcze za miotłę nie złapała.
–  Albo nadepnąć na stopę! – wyrywa się Ziokołek. – Jak jej wczoraj nadepnęłam, to powiedziała: “Jezu słodki lukrowany, z jednorożcem w niebiesiech tańcujący”. To chyba dobrze, co nie?
–  No nie wiem… – szepcze nieśmiało Raszik. – Jak ja jej kiedyś nadepnęłam, to powiedziała: “kurwa mać”.
–  A bo ty za lekka jesteś, chuchro takie, to nawet nadepnąć porządnie nie umiesz – prycha lekceważąco Wielka Krycha.
–  Można ją jeszcze kopnąć – oferuje Pocztówka, która miewa coś do powiedzenia tylko wtedy, gdy stoi u boku matki. – Tak wiecie, na zachętę. Może w plecy?
–  Ja pierdolę… – chowam twarz w dłoniach, otarłszy najpierw smarki rękawem.
–  Co ona mówi? Co ona mówi? – szepcze zaaferowane stado.
–  Nie wiem, nie dosłyszałam. Chyba coś, że nie soli..?
–  Bez soli? Bez sensu – prycha Herbata. – Z solą wszystko smakuje lepiej.
–  Tobie to wszystko smakuje, kropka.
–  A wypchajcie się sianem, suche bździągwy, ja idę skubnąć trochę pokrzywy.

.

I gdybym nie trzymała twarzy w dłoniach, to bym zauważyła, że oto zbliża się do mnie Komitet Pocieszycielski, bo musicie wiedzieć, że kozy nie zasypiają sera w popiele, tylko jak coś uradzą, to zaraz wprowadzają w życie, no ale byłam nieostrożna, i gdy poczułam na prawym uchu gorący oddech Bożeny, to już było za późno – zostałam ugryziona, na plecach już miałam Pocztówkę, a Ziokołek kombinowała jak tu nadepnąć mi na stopę, co było o tyle skomplikowane, że wciąż jeszcze tkwiłam w pozycji w kucki.

.

Zrywam się do pionu.

– Ha! Widzicie? Mówiłam, że to pomoże. Momentalnie postawiło ją na nogi! – puszy się Ziokołek.
–  Przecież nawet nie zdążyłaś jej nadepnąć – stwierdza trzeźwo Bożena.
–  Widać czasem wystarczą same szczere chęci – Ziokołek to wcielenie skromności.
–  Ja was wszystkie… – cedzę przez zaciśnięte zęby.
–  …bardzo kocham? – kończy usłużnie Bożena.
–  No tak, tak, bardzo kocham, tylko czasem, NIE WIEDZIEĆ CZEMU, całkiem o tym zapominam.
–  A to tym się nie przejmuj – macha kopytkiem Bożena, odporna na sarkazm jak ja na ibuprom (serio, mogę to jeść garściami i zero efektu). – Ja też jestem już stara i czasem o czymś zapomnę, na przykład żeby w łeb komuś dać.
–  No tak, zauważy… AŁA! – znów wrzeszczę, tym razem z bólu.
–  I po co żeś ją teraz nadepnęła?! – gromi Ziokołka Irena.
–  A bo chciałam się upewnić, że jej się PERMANENTNIE polepszy.

.

Tak, tak, zdecydowanie mi się poprawiło. Tak bardzo, że porzuciłam idiotyczny pomysł na kozie konserwy. Zrobię z nich wszystkich porządne, wędzone, kozie kiełbasy.

.

Aha, być może zauważyli Państwo, że pojawiła się nowa bohaterka tego koziego serialu i zachodzicie w głowę, kim u diabła jest Pocztówka. No więc nikim nowym, bo to Małgosia, córka Bożeny z jesieni ubiegłego roku, tylko dostała ksywę “Pocztówka”, bo przez bardzo, bardzo długi czas była całkiem płaska. Na długość i wysokość całkiem w porządku, ale gdyby ją chcieć przekroić wzdłuż na pół, to na bank nie miałaby drugiej połówki, taka była cienka. No i w ogóle trochę się zmieniła, obecnie jest praktycznie cała czarna:

.

I bardzo mądra i odważna, to jest dopóki matka nie zniknie z widoku, bo jak Pocztówka zostaje sama to zaraz w bek i kitra się w kącie. Bożena ją trochę zbyt długo niańczy, no ale ja ją rozumiem…

A w ciągu dalszym poprzedniego wpisu uprzejmie informuję, że mamy trochę nowości i trochę starości (tak, to głównie o mnie). Nowości są takie, że jedna kura poza naszą wiedzą i wbrew naszej woli przesiedziała prawie miesiąc na strychu obory i wyprodukowała nowych Kurokezów:

.

Kura jest dzika i zachowuje się na tym strychu jak ja w sklepie, gdy ekspedientka zapyta, czy mi w czymś pomóc, czyli ucieka do kąta, stroszy pióra i robi minę pod tytułem: „ja niczego od ciebie nie chcę, nie chciej i ty ode mnie”. To się oczywiście świetnie składa, że WCALE nie muszę zaiwaniać po drabinie każdego dnia, żeby im zanieść żarcie i wodę. Wcale też nie musimy tropić pisklaków, które chciały nauczyć się fruwać i spadły na podwórko, a później włazić z nimi po drabinie na strych, żeby mogły, całe zestrachane, nasrać nam do ręki i polecieć się poskarżyć mamusi na straszny i zły świat.

.

I w ogóle ciarki mnie po plecach przechodzą gdy pomyślę, jak niewiele brakowało, żeby oni tam wszyscy padli z głodu i pragnienia, a przecież takie pisklaki przeżyłyby na diecie z kurzu i pająków najwyżej dwa dni od wyklucia, więc naprawdę mieli szczęście, że dnia pewnego, podczas dojenia kóz, usłyszałam nad głową cosik znajome „piu, piu, piu” i zaczęłam się na głos zastanawiać, czy to u jaskółek, których gniazd mamy tu co roku pełno, czy może u państwa Rudzików spod dziewiątki:

.

Bo oni też co roku zajmują ten sam lokal, wiszący akurat parę metrów od dojalnicy. A gdy godzinę później skończyliśmy dojenie i wyszliśmy na zewnątrz obory, coś mi kazało spojrzeć w górę, i w oknie strychu obory ujrzałam wkurzoną matkę kurkę i podskakujących żwawo Kurokezów. „Gdzie jest drabina, ja się pytam?!” – nastroszyła się matka kurka. „A co za różnica? Dzieci w zębach po tej drabinie byś zniosła, czy może wodę w dzióbku im nosiła, co?” – pytam wkurzona ja. Ona oczywiście do tej pory nie przyznała, że nie przemyślała tego swojego jajcarskiego przedsięwzięcia, bo to może nie są zbyt mądre kurczaki, ale dumę to mają napompowaną jak biały chleb ze sklepu, a ja dygam do nich codziennie z obiadkami po drabinie, i jeszcze za każdym razem ochrzan dostaję, że za mało robaków.

.

A skoro jesteśmy przy kurczakach i nowościach, to proszę, Państwo sobie zobaczą, jaki piękny, nowy lokal im małżonek wyrychtował:

.

Stary kurnik był malutki, wieczne w nim były bijatyki o kawałek miejsca na grzędzie, a poza tym teraz całą oborę zajmują kozy, więc małżonek się postarał i przerobił na nowy kurnik tę szopkę, co przylega do garażu, i nazywała się kiedyś „szopką na siano”. Jest kilka razy większa od starego kurnika, małżonek zrobił w niej okienka i wywietrznik z tyłu, zrobił okienko wejściowe z eleganckimi drzwiczkami, nastrugał grzęd jak dla stada strusi, nasklecał drabinek (do wejścia, do wyjścia, do wejścia na grzędę…), i przetargał samotrzeć całą tę szafę na jajka:

.

No więc mamy piękny, nowy kurnik, i od miesiąca kurczaki śpią… na drzewach.

.

Albo w krzakach. A te, co się nie zmieściły na drzewach i w krzakach, to śpią w koziarni, na tym drążku Sylwestra Stallone:

.

I żeby nie było, że my od nich oczekiwaliśmy, że się same zorientują gdzie jest ich nowy kwadrat, nie. My się poświęciliśmy już pierwszego wieczoru i z latarką w zębach łapaliśmy te kurczaki (bo dziką kurę złapać to tylko po ciemku i z zaskoczenia), i przenosiliśmy do nowego kurnika. Ja to je chciałam do środka przez okienko wrzucać jak ziemniaki, ale małżonek się uparł, że ładnie je musimy na grzędach porozsadzać, żeby o wschodzie słońca, gdy ślepa kura zaczyna coś widzieć i może nawet cokolwiek rozumieć, no to żeby one wtedy załapały, jaki mają czadowy kurnik, wygodne grzędy i miejsca jak na stado strusi i w ogóle, więc żeśmy sadzali te niewdzięczne, dziobiące i drapiące po rękach kreatury na tych cholernych grzędach, choć mnie to już nogi z tyłka wychodziły, i zostawiliśmy im drzwiczki otwarte, i rano wylecieliśmy tacy ciekawi, jak wyglądają uśmiechnięte kury, które są nam tak bardzo wdzięczne za poprawę warunków bytowych, i co? I jajco. Wszystkie emancypantki i dwóch inteligentów siedzieli w tym nowym kurniku, waląc się dziobami po łbach i wzbijając tumany kurzu skrzydłami, bo nie wiedzieli jak wyjść!

.

Małżonek tylko pokiwał smutno głową i poszedł się całkiem załamać (on bardzo lubi te kurczaki i bardzo się dla nich starał z tym kurnikiem), ja jeszcze próbowałam udzielać kurczakom wskazówek przez szparę w drzwiach („idź w stronę światła, cziken, W STRONĘ ŚWIATŁA” – bo rozumiecie, w relatywnie ciemnym pomieszczemiu, jakim jest szopka na siano, kurczaki widziały jasny, słoneczny kwadrat otworu wyjściowego, do którego prowadziła wielce wymowna drabinka), no ale dupa, nic z tego nie zrozumiały. Wstawiłam im do środka wodę, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, i uznałam, że jak zgłodnieją, to zmysły im się wyostrzą i w końcu załapią, że drabinka, jasny kwadracik, za nim wolne ptaszki i motylki… Po kilku godzinach skapitulowaliśmy, otworzyliśmy drzwi do kurnika – całe towarzystwo, lekko zmierzwione i zakurzone wysypało się na zewnątrz, i od tamtej pory kurczaki śpią w krzakach. Kilka kur składa jajka w szafie z gniazdami, reszta – po krzakach. Psy są więcej niż zadowolone, my trochę mniej, bo kto miał okazję spać z pięcioma psami, co się nażarły surowych jaj, ten wie – atmosfera jest gęsta i lepiej nie krzesać iskier, bo można wylecieć w kosmos z tapczanem i wykładziną. Tak sobie teraz dumam, na kolejnym myśli marginesie, że Ruscy to mogli sporo zaoszczędzić na tym locie kosmicznym Łajki – zamiast budować pancerne rakiety, wystarczyło Łajce dać kopę kurzych jaj, a później pod zadek podetknąć zapałkę…

.

No i nie wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie, ale doszło, i mam kosę z polnymi myszami. Bo nie, ja jestem cierpliwa i tolerancyjna, serce mam ze szczerego złota, małżonek też ma rozciągliwe granice cierpliwości, więc żeśmy się już dawno pogodzili z faktem, że w Gwiazdolocie mieszkają myszy, że robią sobie gniazda w bagażniku, a nawet i w kabinie (niedawno odkryłam jedno w tylnej kanapie), ale tym razem gryzonie przegięły, bo nasikały mi do butów! Wiecie, do tych awaryjnych butów, które wożę w bagażniku na wypadek, gdyby mnie skądś wyproszono z racji, że ja boso. Te buty to takie leciutkie szmaciaki, minimalistyczne buty do biegania, bardzo wygodne, a przede wszystkim już JEDYNE, w których nie obciach się gdzieś pokazać, bo czarne kalosze w lipcu to sobie mogę do koziarni zakładać, a moje stare, zielone buty za kostkę są już na mnie za małe.

.

No w każdym razie nasikano mi do butów i to wielokrotnie, a konkretnie to w sumie tylko do prawego, ale tak skutecznie, że cały był mokry, że nie wspomnę o ZAPASZKU. A odkryłam to tylko dlatego, że chciałam przy okazji kolejnej wizyty u mojego dentysty udowodnić mu, że naprawdę mam buty, no i wyobraźcie sobie, że za pięć do wizyty sięgam po te nieszczęsne buty z bagażnika, rozplątuję uszy siatki reklamówki, w którą były spakowane, i uderza mnie ten okrutny mysi odór. No i co? No i znów boso…

.

Jak już zajechaliśmy po wizycie do domu, wysiadłam z samochodu, otworzyłam bagażnik, i wrzeszczę do środka, że przebrała się miareczka, myszy won z mojego auta, bo kotem poszczuję, a tu – Państwo sobie wyobrażą – z okolic lewego kierunkowskazu dobiega mnie bezczelne: „sama sobie won z NASZEGO AUTA!”. „Waszego?!”, wrzeszczę na pół lasu, „przecież to mój samochód, ja mam na niego papiery!”. „Ale ty z niego korzystasz sporadycznie, a my tu MIESZKAMY, tu są MAŁE DZIECI, i to się nazywa nabycie praw do lokalu przez zasiedzenie”.

.

Zasiedzenie! Zasiedzenie i zaszczanie, małe ich dzieci w mysi zad kąsane. I ja mam teraz do Państwa dwa pytania: czy ja muszę ten samochód przerejestrować na myszy i płacić za nich wszystkich OC, czy może przeciwnie – wyrejestrować całkiem, za to do gminy odprowadzać kolejny podatek od nieruchomości? A za wywóz śmieci to już nie wiem, jak liczyć, bo jeśli od osoby, to Państwo rozumieją, że z torbami pójdę, bo to przecież myszy są. A drugie pytanie jest takie: jak się pozbyć tego zapaszku z prawego buta?! Moczyłam w gorącej wodzie z proszkiem do prania przez dwie godziny. Potem wyprałam. Wypłukałam. Odstawiłam w wannie do ocieknięcia. W całej łazience śmierdzi jak na zamku u Popiela. Macie jakieś sprawdzone sposoby? To znaczy ja wiem, że prawdopodobieństwo trafienia na kogoś, komu również myszy nasikały do buta jest tak samo wysokie jak to, że królowa Szwecji wyśle mi kilogram cukierków ślazowych, bo słyszała, że nigdy ich jeszcze nie jadłam, no ale może mieliście choć podobny przypadek i udało Wam się wygrać z Klątwą Niepokonanego Odoru. A swoją drogą – jak tu mieć pozytywne nastawienie do imigrantów, gdy toto chce się tylko wprowadzić na kwadrat i zdemolować lokal, wypasać dzieci na cudzej krzywdzie, i jeszcze naszczać wszystkim do butów, ha?

.

A skoro jesteśmy w sferze aromatów: zrobiłam w końcu pierwsze sery pleśniowe z popiołem. Całe dwa. Zalatują camembertem, ale to pewnie dlatego, że biała pleśń ma swój specyficzny zapach, a to jest zupełnie inny ser. Coś bardziej w stylu francuskiego, miękkiego chèvre. Ser jest delikatny (nie prasuje się go, ani nawet nie kroi i nie podgrzewa skrzepu, tylko delikatnie, łyżeczką, przekłada kawałki skrzepu do formy i pozostawia działaniu grawitacji), wymaga sporego nakładu pracy, no i ma swoje pretensje względem warunków dojrzewania: od 11 do 13 stopni (dość wąski zakres), wilgotność na poziomie 90-95%, codzienne odwracanie, co należy robić bardzo ostrożnie, bo ser jest w pierwszych dniach miękki jak kostka masła zostawiona na noc na kuchennym stole. Zanim trafi do piwnicy, trzeba się z nim cackać trzy lub cztery dni w kuchni, a pleśń (penicillium candidum) pojawia się dopiero w dniu szóstym, choć podobno bez popiołu to nawet i dwa tygodnie trzeba czekać. Zrobiłam kilka fotek z różnych etapów produkcji. Najpierw ser stoi długo w garnku, a bakterie mają używanie, ale tego nie widać, więc Wam nie pokażę. Później ser ocieka w formach:

.

Na trzeci dzień można go już delikatnie oprószyć mieszaniną soli z popiołem:

.

Dzień szósty – pierwsze, z pozoru nieśmiałe futerko penicillium candidum:

.

Z POZORU, bo dwa dni później to już ser pleśniowy pełną gębą i nawet można go zjeść, ale ja chcę poczekać, aż bardziej dojrzeje:

.

No dużo zdjęć, bo jak zrobię coś nowego, to się cieszę jak głupi do sera. Czy wygląda ślicznie? Tak. Czy pachnie obiecująco? Tak. Czy to ja jestem taka mądra i zdolna? Nie. Przepis wzięłam z amerykańskiej strony jakiegoś pasjonata serowarstwa, tylko musiałam sobie poprzeliczać miary i wagi (wiecie, te uncje, galony i inne mile) oraz wyszukać odpowiednie kultury bakterii, bo facet korzystał z gotowej torebeczki liofilizatu, w której miał już stosowną ilość właściwych kultur bakterii i podpuszczki, a ja się bawiłam w SERlocka Holmes’a. Teraz codziennie chodzę do piwnicy obracać moje śliczne, puszyste króliczki, w białych, gęstych futerkach. Moje delikatne, kremowe królewny. Niuniu-niuniu. Pewnie będą okropnie smakowały.

.

Powiem Wam jeszcze, że przez ten ser pleśniowy znów mnie zaczęło ciągnąć do serowych eksperymentów, tylko albo mleka, albo czasu brak, a sery rzadko wybaczają omyłki, za to zawsze wypomną zaniedbania w procesie produkcji lub pielęgnacji. No ale spróbowałabym sobie czegoś nowego… Znalazłam przepis na ser dojrzewający w winie! To znaczy nie, że cały czas w winie, bo tylko kilka dni, a później to już normalnie, na golasa w piwnicy przez bite dwa miesiące, i tak mnie korci, że chyba zrobię. Poświęcę jedną butelkę Jeżynowego Karambolu i zrobię ser „Pijany Ziokołek”, tylko jeszcze muszę dobrać odpowiednie kultury bakterii z tego, co jest dostępne w Polsce, a później znaleźć czas. I jeszcze inny ciekawy ser widziałam, albo sześć. I mozzarelli nigdy nie robiłam… O właśnie, gdyby ktoś miał ochotę na kozią ricottę, to zapomniałam dopisać w tej mojej pożal-się-porze ofercie (https://kanionek.pl/forum/showthread.php?tid=83&pid=1263#pid1263), że też można zamówić, przy okazji innych serów. Ricotta jest uciążliwa w wykonaniu, ale ma swoich wyznawców (małżonek twierdzi, że jest wyśmienita i ma posmak orzechowy; ja twierdzę, że w ogóle nie ma smaku i do czego to podobne?, ale ja się nie znam).

.

No i tak poza tym to wszystko po staremu. Chleby rosną:

.

[A przy okazji chleba: małżonek pojechał do młyna po otręby pszenne dla kóz, i przywiózł trzy kilogramy mąki żytniej razowej typ 2000. Typ 2000 to, jeśli nie wiecie, taka mąka, w której prawie nie ma mąki, tylko same „śmieci”. O, tak wygląda:

.

Jak mnie przez telefon pytał czy brać, to powiedziałam że brać, bo nigdzie nie mogę znaleźć mąki z Młynomagu, na której chleb żytni razowy wychodził mi zawsze najlepiej, a i zakwas ją sobie chwalił i rósł na niej jak stopa bezrobocia w moim województwie, czyli szybko i bez umiaru.

.

Gdy tę makę zobaczyłam, to trochę zwątpiłam, ale niepotrzebnie – zakwas ją kocha, a chleb zwany tatterowcem odkryliśmy na nowo (na lepsze nowo!)]

.

Ławka wierzbowa się kołtuni:

.

[No wiem, ławki nie widać, bo ją jakieś wierzbowe krzaki zasłaniają. Ale kiedyś się za nią wezmę.]

.

Mleczne eksperymenty w słoikach trwają, niczym znana wszystkim telewizja, i nie chcą się zepsuć:

[I jeśli to nie są czary, to ja nie wiem co. Przecież te słoiki tak stoją już chyba dwa lata. Ani nie pasteryzowane, ani nie solone…]

.

Czapla przylatuje i pasie brzuch na naszych karasiach:

.

[Foty robione z kuchni, przez zamknięte okno. Bo czapla już się do ujadających zza płota psów przyzwyczaiła, ale widoku człowieka nadal nie znosi, i ja ją w sumie rozumiem.]

.

A przeszczepiona w ubiegłym roku gałązka jabłoni „strzelającej” ma w tym roku jeden owoc!

.

[I to jeszcze nie wszystko w kwestii jabłonek. Pamiętacie jak pisałam, że Lasy Państwowe wycięły „moją” leśną jabłonkę? Tę o żółtych, aromatycznych jabłuszkach, które dodawałam do dżemu z jarzębiny. No to wiosną tego roku małżonek, umęczony moim jęczeniem, że „nigdzie takiej jabłonki już nie znajdziesz, i po co oni to wycięli, takie smaczne jabłka”, pomógł mi w kupie poplątanych gałęzi na poboczu leśnej drogi odnaleźć te, które – jak sądziliśmy – należały do „mojej” jabłonki. Nie było łatwo, ale…

.

Z ośmiu przeszczepów przyjęły się aż dwa, i wiem, że każdy szanujący się działkowicz wyśmiałby to „aż”, ale ja te dwie rachityczne gałązki poczytuję sobie za sukces, mój i taśmy izolacyjnej Atosa, i co mi kto może zrobić.]

.

Mając kopie doły i karczuje krzaki, a Pasztefon zżera świetliki. Serio, coraz mniej świetlików widujemy na podwórku i myślałam, że to wina biegusów, bo one wiadomo, pazerne na mięso, aż tu któregoś wieczoru wracamy sobie z małżonkiem z koziarni i widzimy, jak Pasztedzik biega chaotycznym zygzakiem i kłapie paszczą, jakby się z nim Taboret zapasami szaleju podzielił. Wytrzeszczyliśmy oczy i się okazało, że on za tą zielonkawą latarenką tak lata, co świetlikowi z tyłka wystaje, i co kłapnie paszczą, to światełko gaśnie.

.

A skoro świetliki i lucyferaza, to może jeszcze fotka z Luckiem?

.

No i z Pacankiem:

.

I kawałek ogródka, i ja nie mówię, że wszystko co tam jest zielone to chwasty, ale większość to niestety tak.

.

I topinambur, co to kłącza dostałam w prezencie na jesieni, całe wiadro ich było, a wylazło może z osiem roślin, i to głównie te poza ogrodem (choć to może i lepiej); wyrósł wyższy ode mnie, ale jeszcze nie zakwitł – może to wina chłodnego lata:

.

Może kilka serów, tak dla draki:

.

I na koniec krótki film o alternatywnych formach komunikacji:

.

[Tak, powiedziałam „jej mama”, zamiast „jego mama” – zmęczenie, starość i krzywe zęby. A Tabo w trakcie kręcenia filmu była na dojalnicy, żarła owies po przeglądzie kopytek, więc się nie odzywała. Ta koza ma jasne priorytety.]

.

Przy okazji Taboreta – o tajemniczym teście na zapalenie wymienia u kóz (i krów pewnie też) to może napiszę na Forum, żeby w razie czego łatwo było znaleźć (w razie czego? No w razie takiego przypadku, że wszyscy postradacie rozum, kupicie sobie kozy i będziecie potrzebowali tego testu, proste).

.

PS. I Państwo sobie teraz nie myślą, że uff, to już koniec, i że mi napiszecie w komentarzu: “no to super, Kanionku! Wszystko mi się podobało, pa!”, i sobie pójdziecie popijać drinka z parasolką, o nie. Teraz proszę poświęcić pięć minut na rozmyślania “ile mamusię to mleczko kosztowało”, bo Wy nie wiecie, ale już Wam mówię: ja sobie już dawno temu obiecałam, że gdy nadejdzie taki piękny dzień, że akurat nie będę musiała robić sera, i akurat dokładnie tego samego dnia będzie padał deszcz, i akurat wyjątkowo nic nie pie*dolnie nagłą niespodzianką wymagającą natychmiastowej reakcji, TO JA SOBIE POSPRZĄTAM. Tudzież poskładam do szafek to pranie, co je zrobiłam w kwietniu. I wyszoruję łazienkę, a nawet podłogę. No i właśnie nadszedł ten dzień, i co? I nic z tych rzeczy nie zrobiłam (no dobra, podłogę trochę musnęłam szmatą), tylko dla Was ten wpis napisałam, przejrzawszy uprzednio półtora gigabajta zdjęć. Proszę więc o chwilę zadumy nad moją wspaniałomyślnością i wyartykułowanie stosownych wniosków w komentarzu. Dziękuję.

.

PPS. Aha, a ostatnio byliśmy tak głodni, ale to TAK GŁODNI od tego niejedzenia obiadów tygodniami, że małżonek otworzył lodówkę, a tam akurat leciał ten program “Zrób sobie coś z niczego”, no i zrobiliśmy sobie zapiekankę z ziemniaków i cebuli, i jakiejś kiełbasy z zamrażarki, i koziego sera, i zielonego groszku z ogrodu, i leśnych grzybów, po które ofiarnie wyskoczył małżonek, gdy ja wydłubywałam groszek z łupinek. W przedsięwzięciu udział wzięły również: cząber i tymianek, bazylia i odrobina majeranku, słodka i ostra papryka, no i trochę przecieru pomidorowego. Tak to wyglądało podczas układania kolejnych warstw na blasze:

.

A tak po upieczeniu:

.

I była do tego jeszcze mizeria, ze świeżych ogóreczków i gęstej śmietany, i pewnie sobie teraz myślicie, że nie, nie pokażę zdjęcia z mizerią, bo przecież mam litość w swym sercu, ale właśnie, że figę. Nie mam. Bo ja mam nadal nieposprzątane, a Wy za to macie przeczytane, więc przykro mi bardzo, ale oto nakurwiam fotę z mizerią:

.

Ha, ha, ha, ha!

137 komentarzy

  • nw

    Mimo poznej pory zasmialam sie glosno::)) Ten usmiech taki jakby wprost od protetyka psiego:) Czy to Pasztedzik?
    Tak, to byl sadyzm z ta zapiekanka i mizeria. Sadyzm, ale usprawiedliwiony, bo notka taka jak lubie: dluuuuga i szczegolowa. I duzo obrazkow. Ale filmiki niestety mi sie nie odpalaja, pewnie brak mi jakiejs aktualizacji, albo calego programu. Czort wie.
    Jestem pod ogromnym wrazeniem kurnika. Gdybym byla kura, dziobalabym Malego Zonka z wdziecznoscia po rekach. Piekne te grzedy. I okienka i drzwiczki. A jak zima w takim kurniku? Cieplo? W sensie, ze na tyle cieplo na ile kury lubia. Czy trzeba bedzie jakos ogacic sciany na zime?
    Co do serow, to kiedys stane w kolejke, na razie walcze ze slinotokiem na ich widok. I nie podejrzewasz nawet, jak bardzo podziwiam Twoje talenty serowarskie. I wszystkie inne. A masz ich bez liku. Oboje macie. A do tego ta nieludzka pracowitosc.
    Ech.
    ps. koziolki bardzo lgna do Ciebie, mimo groznego wygladu ciagle sa tacy przytulasni?

    • Paryja

      No właśnie! Nieludzka pracowitość.
      Weź się Kanionku przyznaj wreszcie że macie całą armię dziewek służebnych i parobczaków którzy to wszystko robią! a Wy se siedzicie(bądź leżycie w pozycji szezląg ;)) na przyzbie i paluszkiem pokazujecie co jeszcze zrobić ;) A Wasze główne zajęcie polega na wymyślaniu coraz to nowych zajęć dla owych służebnych:)

      Kury są głupie i niewdzięczne!

      Mizeryją nie zrobiłaś na mnie wrażenia bo na ogórki już patrzeć nie mogę. W związku z kiszeniem ogórków liczyłam na efekty specjalne w serze, bo on podobno lubi się zarażać od chleba i innych kiszonek, ale się zawiodłam i nic mi się nie zaraziło.
      Moje pleśniaki poszły w kąt. Nie udało mi się dostosować lodówki do ichnich kaprysów. Ale się jeszcze nie poddaję. Wygram (zagram) w totka i kupię chałupę z piwniczką na sery.

      Bardzo czekam na opis testu kozich cycków.

      A teraz się okaże (jak zwykle) że właśnie internet poszedł na spacer i komentarz wyjdzie w kosmos.

      • kanionek

        Paryja: z tym zarażaniem się sera to jakaś mitologia, powstała chyba na skutek zwykłej nieuwagi i ludzkiej skłonności do wiary w krasnale. Po pierwsze bowiem: o ile dobrze pamiętam, za fermentację ogórków odpowiada pałeczka kwasu mlekowego, która występuje również w mleku, więc to trochę tak, jakby próbować zarazić katarem kogoś, kto już kicha od trzech dni. Po drugie, chleb wielokrotnie piekłam w ten sam dzień, co robiłam ser, i NA SZCZĘŚCIE udało mi się niczym sera nie zarazić, a piszę “na szczęście”, bo skażenie mleka drożdżakami skutkuje wadliwym serem (w zależności od ilości, jaka się przedostała do mleka, i czasu inkubacji, wady mogą być większe lub mniejsze, ale generalnie można się spodziewać sera dziurkowanego jak sitko, i mam tu na myśli tysiące malusich dziurek, o smaku nieprzyjemnie słodkawym i zalatującym właśnie drożdżami). Jeśli komuś nie udał się ser w związku z wypiekiem chleba lub rozlewem wina do butelek, to jest, moim zdaniem, tylko jedna możliwość: nie zauważył, że chlapnął odrobiną zakwasu/wina w kierunku garnka z mlekiem, a pokrywka była niedomknięta, albo źle umył ręce po cieście chlebowym i przeniósł drożdże na utensylia do sera. Kropka. Czarów nie ma, nawet gdybym czasem chciała, żeby były. Dlatego tak ważne jest, żeby przy serze być jak chirurg podczas operacji na otwartym sercu ;) Cjoć z drugiej strony – gdyby nie eksperymenty i przypadkowe “wpadki”, nie byłoby pewnie dzisiaj setek gatunków najdziwniejszych serów na świecie; pleśnie na serach wzięły się – wg badaczy tego zjawiska kulinarnego – z leżakowania serów w jaskiniach i innych naturalnych “piwniczkach”.

        Mogłabyś kupić na złomowisku (lub OLX) starą lodówkę, co już nie trzyma parametrów, albo wręcz pomóc jej w tym, robiąc uszczerbki w uszczelkach (no wiem, eksperymenty…) aż do uzyskania pożądanej temperatury w środku (wiesz, że dla większości dojrzewających to będzie coś około 13 stopni), a wilgotność zapewnić przez umieszczenie na dolnej półce tacki z mokrym ręcznikiem, czy czegoś w tym stylu. Tylko nie wiem, ile serów musiałabyś tam upchnąć, żeby sobie powetować koszty energii elektrycznej… ;) Ale jak sprawdzisz, to daj znać, bo mam starego Mińska i też chciałam go użyć do dojrzewania serów – złażenie po stromych schodach do piwnicy, w której człowiek porusza się jak prawdziwy jaskiniowiec z obrazków poglądowych, czyli zgięty w pół, jest nieco męczące :D Z serem długodojrzewającym to można sobie pofolgować po dwóch tygodniach, zawoskować/spakować próżniowo i doglądać raz w tygodniu, ale te pleśniaki to niestety typowe atencyjne dziwki ;)

        • Paryja

          Zakwasem mi się nie udało skazić sera, choć stoi sobie na blacie i sieje pałeczkami bez ograniczeń, miałam nadzieję że te ogórkowe są może zjadliwsze i zrobią mi dziury w serze wielkości pięciozłotówki;)
          Zaraziłam za to kiedyś wino kapustą kiszoną i ono wcale smaczne nie było.

          Właśnie starego Mińska usiłuję dla serów dostosować, dziury w uszczelkach, uchylanie drzwiczek i takie tam, powodują że lodówa (przynajmniej moja) pracuje gorliwiej i temperatura się za niska robi, pokrętełko od termostatu chyba całkiem nie działa (znaczy działa ale według własnego widzimisię) więc chyba muszę Chłopa do kombinacji zatrudnić i zamontować nowy termostat alboco?
          Wilgotność to druga bajka ale tu można zagrać szmatkami, pojemnikami, ludzie sobie radzą w ten sposób że ser jest nakryty sitkiem, które jest zakryte mokrą ścierą, której rożki cały czas moczą się w naczyniu na którym stoi konstrukcja z serem :)

          Będę walczyła i własnych pleśniaków się dorobię i już!

          Wysłałam dziś totolotka więc trzymajcie kciuki za chałupę z piwniczką i hektarami :)

          • kanionek

            No nie, wino kapustą to wiadomo, że nie mogło być dobre – dwa odmienne rodzaje fermentacji.
            A tego MIńska to pewnie masz z takim małym schowkiem na buty u góry, co to ma za zamrażalnik dorabiać, tak? Bo ja taki mam, i pamiętam, że toto trzeba było raz w miesiącu kilofem rozkuwać, bo zarastało lodem dookoła :-/

            Kiedy losowanie?
            (i mała prywata: jak tam Zyzio? WIESZ KTÓRY. Nadawaj szyfrem, albo esemesem, bo wiesz, ja jestem infiltrowana telepatycznie. Na własne życzenie!)

    • kanionek

      Tak, to Pasztefon :) Odkąd wyrosły mu stałe zęby zaczął pokazywać tę nową sztuczkę. Notorycznie podwijają mu się wargi i Pasztet wygląda, jakby reklamował pastę do zębów. Czasami sprawia wrażenie, jakby się do nas uśmiechał, zwłaszcza gdy siedzi, zamiata podłogę ogonem, oko mu błyszczy, a on wpatruje się w człowieka z tym obnażonym garniturem za dużych zębów i czeka na jakiś ruch z naszej strony. Ten pies po prostu rozbraja, nie sposób go nie kochać.

      Czy w kurniku będzie ciepło, hm. Na pewno tak samo “ciepło” jak w tym starym, w którym woda zimą zamarzała, a kurczaki każdą zimę przeżywały bez szwanku. To są zielononóżki! Te kury można wysłać w kosmos bez skafandrów, a one skolonizują Marsa :D

  • becia

    Kanionku drogi Twoje wpisy są najlepszym antydepresantem :) Monitor służbowy opluty, szef dziwnie na mnie patrzy (Czy to już trzeba wzywać pogotowie psychiatryczne??) więc tylko szybko jedna sprawa a resztę komcia z domku wieczorkiem.
    Otóż mysz mi do buta nie nasikała a przynajmniej nic o tym nie wiem. Ale moje kozaczki na toaletę przerobiła kiedyś fretka. Pomogło zasypanie na pewien czas kocim żwirkiem, takim co pochłania zapachy..

  • MagaZ

    Jak ja lubię sobie tak cichutko z boczku poczytać Kanionka . Po takim poranku żadna pogoda nie straszna . Serdecznie pozdrawiam wszystkich .

  • ciociasamozło

    Nie bedę artykułować moich wniosków bo się jeszcze Kanionek oberazi ;P
    Coś tam było o śrubce w tyłku…
    Ale na serio to szacun! I bardzo doceniam poświęcenie “wolnego” dnia na wpis dla nas :)

    Becia może mieć rację z tym żwirkiem. Ja do usuwania zapachów zawsze używałam octu/soku z cytryny i sody oczyszczonej. W różnej konfiguracji i kolejności. Przy zmuywaniu kociego moczu zaleca się jeszcze przetarcie spirytusem. A jedna pani polecała mi wodę utlenioną.

    Właśnie znalazłam: “Myszy nie lubią zapachu dzikiej mięty, dziewanny, dzikiego rumianku, oleandru, świeżych zielonych liści pomidorów, spleśniałej cytryny, lakieru do włosów i kwiatów wrotyczu”. Może suszenie wrotyczu w Gwiazdolocie pomoże je eksmitować?

    • kanionek

      Tajasne! Ja kiedyś wyczytałam, że muchy nie lubią wrotyczu i że kiedyś ludzie sobie wiązki wrotyczu wieszali na przyzbie. No to i ja sobie powiesiłam, i jeszcze w koziarni kilka pęczków, ale wysoko, żeby kozy nie obżarły. I co? I muchy sobie na tych wiechciach w najlepsze siedziały i rżnęły w karty! Pic na wodę, mysi montaż. Ich nic nie wystraszy, a teraz jest ich pewnie tyle, że gdybym zamknęła na noc Kotka w bagażniku, to rano wyjęłabym już tylko koci szkielecik.

      No ale ja się boję buta szmacianego spirytusem/octem/cytryną/wodą utlenioną traktować, bo nie wiem, czy mi się materiał nie odbarwi :-/ I jak ja będę wyglądać, z jednym niebieskim, a drugim fioletowo-różowym?

      A teraz czas przykręcić śrubkę i wracać do roboty :D

      • ciociasamozło

        To potraktuj oba ;P
        Ocet raczej utrwala kolor. Kiedyś indyjskie ciuchy moczyło się w occie przed praniem, żeby farby nie puściły.

        • kanionek

          Ooo? A ja kojarzę, że jak się kupiło takie poszewki na pościel, czy inne tam prześcieradło, to ono po wyjęciu z opakownia zajeżdżało octem, aż łzy z oczu płynęły. To jak – wyprodukowano w Chinach/Indiach, wymoczono w occie w Polsce i dopiero sprzedano? :D
          (wiem, wiem, wyjechana jesteś i nie masz dostępu, ale może gdzieś jednak znajdziesz gniazdko na wtyczkę)

          • Ciociasamozło

            Znalazłam:-) Może i te tkstylia moczyli, a może ocet już w farbie był?

  • wy/raz

    Czy ci się permanentnie polepszyło po koziopocieszkach? Kury na drzewach mnie rozbroiły, może czekają na kurnik na kurzej nóżce, bo ewidentnie lubią wysokości. Tylko niewdzięcznicom musicie przeprowadzić szkolenie z użycia drabiny. A niewdzięcznice, bo nie doceniają ślicznego i przestronnego lokum. Gratulacje Mały Żonku!
    Kanionku, a tą mąkę do zakwasu której “granulacji” stosujesz? Bo ostatnio kupiłam taką żurkową 2000 i zakwas mi się biesi.
    Jakbyś się chciała rozdwoić i wpasować w kolejną niszę, muszę ci powiedzieć, że twoje zdjęcia jedzenia (i nie tylko) są CUDNE. Zaraz czuję się głodna. Po sklonowaniu się możesz spokojnie zostać specem od fotografii kulinarnej (ciekawe jak będzie wyglądała puszka ze szczęśliwej kozy i kiełbasa z uwolnionej).

    • kanionek

      Zawsze mi się poprawia :) Zwłaszcza po rozmowie z Bożeną, bo ona wiele rozumów już zjadła i samym spojrzeniem potrafi człowiekowi wytłumaczyć, że “po co się spinasz, puchu marny? Wyluzuj, daj se siana, to tylko chwilowa niedyspozycja umysłowa” ;)
      Moje zdjęcia apetyczne?! Większość robiona z lampą błyskową, wszystko żółte jakieś… Poza tym ja nie umiem jak te blogerki kulinarne, przyozdabiać żarcia jakimiś gałązkami i srebrnymi widelcami po prababci, na stole artystycznie rozsypane ziarno kawy, a w tle rustykalna serweta i drewniany moździerz, czy inne takie.

      Zakwas dostaje żreć właśnie tę mąkę typu 2000 – żytnią, ale prosto z młyna. Może świeżość mąki ma znaczenie, a ta z młyna ma termin przydatności tylko 3 miesiące.

  • Dobry dzień, rzadko tu ostatnimi czasy komentuję, ale podziwiam pracowitość i inwencję gospodarzy. Co do gwizdka i dzwonów, mam to samo, i cieszę się, że to taki popularny objaw jest. Czy podatek gruntowy za nieruchomść (ale właściwie ruchomość, prawda?), czy OC mysze tu powinna się wypowiedzieć biegła księgowa, którą niestety nie jestem. Wykształcenie sugeruje, że mogłabym wypowiadać się w zielarstwie tudzież dopasowaniu terapii przy łóżku pacjenta, ale po co? Wolę dorzucić swoje trzy grosze do porad “Pani Domu” i zasugerować pranie na powietrzu. Historia, tradycja i ludowe porzekadła wskazują, że było to kiedyś popularne rozwiązanie. Ciesz się zresztą, że z butków nie zostały Ci japonki. Tak też mogło być.
    Łączę wyrazy.
    Izabelka

    • kanionek

      Izabelka – no to mnie właśnie zaskoczyło najbardziej, że one nie zeżarły tych butów, tylko sobie z nich szalecik zrobiły. Takie kulturalne, jak chomik w klatce, w jeden narożnik chadzają za potrzebą…?

      A od dawna już Ci tak gwiżdże i dzwoni? Bo mi od kilku tygodni i prawdę mówiąc zaczyna mnie to denerwować.

      • Od roku mniej wiecej, ale wiem ze mamie dzwoni i dziadkowi tez dzwonilo. Moze to kwestia niskiego cisnienia…?
        A w sprawie diety mysiej, moze nikt tam nie nasikal, ekhm? ;-)))

  • Kanionku, wpis jak zwykle boski, tylko dla mnie za długi… no co ja poradzę, że nie umiem potem skomentować do sensu, bo by mi wyszedł komęt taki długi jak oryginalny wpis, tylko bez oryginalnego wdzięku.

    ndlatego o tylko spytam: tłumaczyłaś/zwierzyłaś się dentyście z perturbacji obuwniczych?
    acha, i już nie muszę pytać, czym pieski karmisz, że takie błyszczące futerko mają :D

  • acha, i jeszcze chciałam spytać, dlaczego mi podczas pisania czasami znika podgląd mojego własnego komentarza? oraz uprzejmie donieść, że z filmu odtwarza mi się sam dźwięk bez obrazu. frustrujące.

    • kanionek

      O kurczę, to nie wiem :-/
      Może Atosa zapytam. Ale pewnie powie, że to kwestia przeglądarki/aktualizacji/czarymary.

  • Z butów zasikanych myszą raczej nic nie będzie. Kiedyś moja córka miała zasikany kotem kozaczek i nawet jak się już po piątym praniu wydawało, że pachnie tylko proszkiem i płynem do płukania, to sytuacja zmieniała się po włożeniu doń nogi. Po prostu się rozgrzewało i dekonspirowało w towarzystwie.

    • kanionek

      O w mysią mordę… Nagłej dekonspiracji mysich sików mój dentysta mógłby już jednak nie wytrzymać. Może po prostu pokażę mu zdjęcie moich butów?
      Na razie zrobiłam tak: wymoczyłam je w wodzie z dodatkiem chloronakurwiacza z dyskontu (wiecie, takie świństwo do szorowania muszli klozetowej; no bo skoro do muszli klozetowej, to powinno sobie poradzić, co nie?) i do wysuszenia wstawiłam do szklarni (bo dziś nareszcie było lato i słońce). Jeśli nie pokona ich chlor plus dawka uderzeniowa UV, to już chyba nic nie pomoże. Oczywiście poświęcę się bez powodu i sprawdzę jeszcze, czy się w trakcie używania nie dekonspirują :D

  • KS

    Melduje się kolejna zagubiona koza. Żyję, ale co to za życie. Zapieprz, nie życie. W tym tygodniu poszłam na spacer i uświadomiłam sobie, że poprzedni był… w grudniu, po śniegu. Tak że czytam, ale się nie udzielam.
    Gupie te kury, że się nie poznały na takim pięknym kurniku. Ale nic to, może z czasem się jeszcze przekonają.
    Jednak pokazywanie tylu zdjęć pysznego żarełka to okrutność potworna. Zwłaszcza że postanowiłam ostatnio zrzucić parę kilogramów uzbieranych nadprogramowo przez nieruchawość związaną z kopytkiem operowanym w zeszłym roku. A zrzucić trzeba, bo kopytku szkodą. No i spotkanie klasowe z okazji 30-lecia (ekhm!) matury się szykuje na jesieni. Toż przecież nie mogę na nim wyglądać, jak gruba Berta czy Bożena z Ireną razem wzięte. Ty masz figurę i umięśnienie, że aż zazdrość bierze.
    Co prawda, imienin generalnie nie uznaję i nie obchodzę, a telepatycznie (teleapetycznie?) życzenia nadawałam. I co? Nie odebrałaś? No wiesz!
    Z przychówkiem mysim to się raczej zgłoś po 500+, a nie do opodatkowania.

    • kanionek

      Na spacerze to ja chyba nawet dalej, niż w grudniu… Bo czerwcowy wyskok po kwiaty czarnego bzu (“szybko, szybko, bo mam tylko godzinę”) to się chyba w kategorię “spacer” (spokojny, leniwy krok, ptaszki i motylki) nie wpisuje?
      Słuchaj, ale moja metoda na “figurę i umięśnienie” zagraża zdrowiu lub życiu i ja jej serdecznie nie polecam. Polega na niespaniu, niejedzeniu i fizycznym zapie*dolu ;) Herbata wygląda jak gruba Berta i nic a nic się tym nie przejmuje, a gdy patrzę, ile ona potrafi leżeć i nic nie robić, to jej tylko zazdroszczę. Bądź jak Herbata i miej to w de!

  • mitenki

    Sprawdzone na Kanionku – metoda Chruszczow & Telepaszczow działa!

  • bila

    Kochany Kanionku! Obśmiałam się i już NA PEWNO wiem, co znaczy przysłowie ,,Śmieje się jak głupi do sera”. To o mnie. A jak zaczęłam sączyć ślinę przy serach, to przy zapiekance miałam istny ślinotok. Uuuu… a też od dziś jestem na diecie. I taki pyyszny grejfrucik zjadłam, skąd u mnie ten ślinotok? ;)
    Czy na ławce sęki z obciętych gałęzi nie obniżą komfortu siedzenia? Bo tak jakoś mi przyszło na myśl…
    Te wielkie kozły tulące się jak maluszki…Piękny widok!
    Kury się przekonają, mówię Ci. Mały Żonek tak się wystarał, sama bym zamieszkała w takim kurniku (na przykład w następnym wcieleniu- kurzym).
    Zazdroszczę Herbacie.

    • kanionek

      Łii tam, kto się choć raz w życiu nie zaśmiał do sera, niech pierwszy rzuci gomółką!
      A ja to nawet ze swoimi gadam…

      Nie wiem jak sęki, bo na razie to ja jej niczego nie obcinam, tej ławce, tylko podwiązuję nowe pędy tak, żeby malowniczo wyglądały. To znaczy PODWIĄZYWAŁAM, w tamtym roku, a w tym jeszcze nie, bo jeśli chodzi o ogród, to doszłam na razie do czosnku, a do ławki wierzbowej to jeszcze kawałek drogi, bo ja mam na ogród jakieś pół godziny w tygodniu :D Dzisiaj wyskoczyłam po miętę i tymianek do serów, to po drodze zerwałam do kieszeni jedną cukinię, i tyle było ogródkowania.

      Tak, przytulaśne są te nasze kozły, ale na Lucka trzeba uważać. Po pierwsze bowiem, gdy Lucek chce odpędzić od siebie muchę, to tą swoją karuzelą na głowie może złamać rękę osoby stojącej w zasięgu rogów, a po drugie bowiem – gdy człowiek chce się opędzić od muchy, to Lucek myśli, że to zamach na jego życie i wtedy używa rogów w charakterze obronnym… No ja już mam kilka malowniczych siniaków na rękach :)

      Kurde, ja też zazdroszczę Herbacie! Ja się w ciągu roku tyle nie należę, co ona w jeden miesiąc.

  • mitenki

    Rozczulające są te zdjęcia z kozłami – takie z nich ostre i groźne chłopaki a takie przytulanki :D
    Mizeria mnie nie wzruszyła – bez koperku się nie liczy! Zresztą nie musiała, pośliniłam się już wcześniej – przy zdjęciach zapiekanki… i nie serek tak na mnie podziałał, nie kiełbaska, bo te czasem miewam w swojej lodówce, ale GRZYBKI…mmmmm
    A Kanionkowe włosy na fotkach są już po postrzyżynach? To jakiej długości miałaś, skoro cięcie było jak od Ciebie do Gdańska?
    Z ostatnią fotką mam skojarzenie – bez obrazy dla Pasztedzika ofkors…
    http://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/-PFktkqTURBXy8wNTUwMGYxZWM1NTMwZTJmNDE1ODQ5YmZkZTk5NGY4ZS5qcGVnkZMCAM0B5A
    Uśmiech z cyklu: “mam nowe zęby, to się nimi chwalę” :D

  • Jagoda

    Czołem Kanionku, Małyżonku i cała Koziarnio.
    Fajnie tam u Was, tylko ten zapierdziel od rana do północy… Szacun po raz …który?
    Tak mi przyszło do głowy(czytaj: ciocia dobra rada się odezwała), że skoro starsze kury i kurczaki nie chcą korzystać z dobrodziejstw nowego kwadratu, to jest świetne miejsce dla nowych kurokezów. Pewnie, wiem, że póki co nie grzędy tylko parter. I nie musiałabyś się Kanionku wspinać po drabinie z obiadkiem i nie zbierałabyś pisklaków po obejściu…
    I tak jeszcze sobie myślę, czy moje dwa koty takie nadzwyczajne są, że nie tylko na mojej posesji ale i w całej okolicy nie ma myszy i nawet kretów… I żeby nie było, karmione są mięsem a tych myszy nie zjadają, tylko przynoszą dla mnie.
    I jak oglądałam te sery to se myślałam, które dla mnie? Chyba żadne, bo wiadomości nie ma, a szkoda bo tak czekam. Jak tylko dostanę, to zrobię dokładnie taką samą zapiekankę, natentychmiast. Podziwiam też chlebek i zakwas. Niby taka prosta sprawa, a jak robiłam zimą to po drugim dniu zdechł w słoiku. Pięknie wyrośnięty i nagle opadł. A grzałam, a chuchałam i trzymałam przy kominku i dupa. I na tym skończyłam eksperymenty z zakwasem i własnym chlebem.
    Pozdrawiam wszystkich.

    • kanionek

      NIEEEE, no NIEEEE! Zamordowałaś bardzo dobry zakwas :D
      Grzechy lajkonika ;) Jagoda, zakwas najpierw pracuje, a gdy zeżre wszystko, co dla niego jadalne – opada. I to jest objaw nie tylko normalny, ale pożądany. Chleb piecze się używając właśnie zakwasu, który opadł! Czyli nażarł się, znów jest głodny i tym samym gotowy przerobić mąkę na Twój chleb :)
      Jeśli akurat nie masz potrzeby robić chleba, to znów dokarmiasz zakwas, a on rośnie i opada. I tak w kółko. Gdy zakwasu masz za dużo – do lodówki (po maks. tygodniu jednak trzeba go ogrzać i znów nakarmić). Aha, równie ważne: wiele osób myśli, że zakwas im spleśniał (rekordem ignorancji jest dla mnie wyczytane na pewnym forum stwierdzenie, że zakwas spleśniał po jednej dobie – nawet pleśń potrzebuje trochę czasu na wzrost i to więcej, niż jedną dobę), gdy prawda jest taka, że na wierzchu zakwasu często tworzy się jaśniejsza, prawie biała skorupka. To wyschnięta mąka, taka prosta sprawa, żadne czary ani zaraza.

      Kochana, oczywiście mysleliśmy o przeniesieniu młodych Kurokezów do nowego kurnika, tylko… FACILE DICTU. Złap skaczące piłeczki na terenie 80 metrów kwadratowych strychu, schylając się co chwila, by nie walnąć głową w belkę. Niewykonalne. Po ciemku? Owszem, ale latem ciemno się robi wtedy, gdy my już z nóg padamy i wdrapywanie się na strych po drabinie, z latarką, a później schodzenie na dół z kurczakiem w dłoni – zbyt niebezpieczne.

      A jaki masz areał, że te koty dają radę? Moje też łowią, trupki różnych gatunków walają się czasem tu i ówdzie, ale to kropla w morzu potrzeb, że tak powiem. A z kolei nie stać mnie na armię setki kotów (jednak trzeba je karmić, mimo wszystko, do tego sterylki i kastracje, środki na robaki i kleszcze, no dużo tego jest).

      PS. Twoje sery dzisiaj wyszły, a maile zaraz będę rozsyłać :)

  • Sunsette

    …”Łii tam, kto się choć raz w życiu nie zaśmiał do sera, niech pierwszy rzuci gomółką!
    A ja to nawet ze swoimi gadam…”

    Kanionku, ale ser do Ciebie jeszcze nie gada?
    Bo u Pratchetta był taki Ser Horacy, co zyskał własną osobowość i nawet przyłączyl się do klanu niebieskich zabijaków;)

    A w ogóle to dzieńdobry wszystkim, dawno mnie nie było.
    Kurokezy nowe na pięterku – czad.
    Kanionkowe umięśnienie – szok.
    Nowa miejscówka dla starych kurokezów – wow!
    Seeeery, chleb, zapiekanka, seeery… Ludzie, ale zgłodniałam…
    Zęby – cóż… Temu to dobrze. Ja właśnie odcierpiam swoje po usunięciu ósemki, tak, że ten…
    Eksperymenty, widzę, dobrze się mają, miałam pytać znowu o nie;)
    A zakwas jeden niestety zmarnowałam, drugi się robi i coś nie bardzo, niby żyje i rośnie, ale zamiast zapachu zakwasowego, zajeżdża jakimś alko… Chyba, że się pomyliłam w składnikach i proporcjach, albo technologii, to może żytnia wyborowa będzie.

    Zapaszki z buta potraktowalabym moczeniem w dużej ilosci sody, oba buty, jakby się miało coś odbarwić.

    Uściski dla Ogółu.

    • kanionek

      Sunsette :)
      Moja ósemka wciąż jest ze mną, ale chyba będziemy musiały się jednak rozstać, bo leczenie ósemek jest, jak się okazuje, zbyt kosztowne na moją kieszeń. A długo cierpiałaś, jeśli można spytać? I – ja wiem, że nikt nie lubi o tym mówić ani czytać, ale ja MUSZĘ WIEDZIEĆ – jak długo trwa wyrywanie takiego zęba i czy podczas tego zabiegu ma się wrażenie, jakby człowiekowi cały łeb urywało? Napisz, błagam… Ale prawdę!

      To ja jeszcze w sprawie zakwasu – zapach alko lub wręcz acetonu się zdarza, gdy np. Kanionek zapomni nakarmić zakwas przez dwa dni, a akurat jest bardzo ciepło i zakwas ma przyspieszoną przemianę materii. Możesz karmić go częściej/większą ilością mąki, lub – jeśli giewonty zakwasu nie interesują Cię – nakarmić raz, a dobrze, po upływie doby wstawić do lodówki, a po kilku dniach znów wyjąć, ogrzać do temp. pokojowej, nakarmić, pozwolić się pocieszyć życiem przez dobę i znów do lodówki. I tak w kółko. Ja tego nie mam potrzeby robić, bo chleb piekę średnio co cztery-pięć dni.

      Proporcje – ja się niczego takiego nie trzymam. Sypię mąki na oko (znaczy do słoika sypię, ale ilość wynosi “około tego, co mi się wydaje”), dolewam wody do konsystencji gęstej śmietany (urośnie nawet zbyt gęsty lub zbyt rzadki, byle nie wodnisty jak łzy piekarza). Po prostu po pierwszych kilku chlebach już wiedziałam, ile zakwasu będę potrzebowała za te kilka dni, i tak mu codziennie dosypuję, że po pieczeniu chleba zostaje mi łyżka lub dwie, a czasem tylko brudny słoik, a zakwas i na tym się odnowi, oczywiście nakarmiony.

      Dobra, buty mam potraktowane chlorem i słońcem, teraz muszę przetestować teorię dekonspiracji na ciepło, a jeśli smrodek powróci, to na warsztat wjedzie soda. Sody mam w domu zawsze dużo, bo Bożena sobie lubi czasem zaszaleć z żarciem i potzrebuje się odkwasić ;)

      • kanionek

        A, jeszcze o tym gadaniu z serami. Te moje nie gadają, ale skoro Ser Horacy był w klanie NIEBIESKICH zabijaków, to być może wszystko jeszcze przede mną. Bo jak tylko znajdę trochę mleka i czasu, zamierzam zrobić również ser z przerostem niebieskiej pleśni :) Taki piękny, spleśniały na wskroś i w poprzek i na wylot. I on będzie bardzo długo dojrzewał, i w takim układzie jest szansa, że z nudów zacznie do mnie gadać!

        • sunsette

          Wierzę, że zacznie gadać, ale nie z nudów na pewno, u was to nikomu nie grozi (nuda, znaczy się);)
          Zakwas też oczywiście robię na oko, od wczoraj stoi w lodowce, bo tak mi się właśnie zdawało, że jednak te upały to mu nie służą, zobaczymy, co z niego wyrośnie, młody jest jeszcze. Dawno temu, jak jeszcze piekłam systematycznie chleb orkiszowy, to mialam zakwas jak talala, kilkuletni, no ale przestałam jeść gluten, więc i chleb rownież. Jednak ostatnio eksperymentuję z żytnim długo wyrastającym, bo ponoć wtedy gluten zanika, czy coś. Tylko z tym zakwasem przygody…
          Co do ósemki, to… eh, naprawdę chcesz szczegóły? Dobra…
          Miałam zabieg w zeszły czwartek, ósemka dolna (te są gorsze), trwało to 50 minut. To stosunkowo długo, bo mam “trudne” zęby. Ten był głęboko osadzony, na wierzchu ledwo widoczny, a rosł z 10 lat. Boleć, to nie bolało, może tylko jak już chirurg dowiercał się do kości (bo na tym się skończyło, na poczatku tylko naciął dziąsło i próbował go wyrwać zwyczajnie, potem popiłował, potem dalej ciągnął, potem znowu piłował, potem już straciłam poczucie czasu;) Najtrudniej było mi utrzymać paszczę otwartą tak długo, ale obyło się bez szczękocośtam. Pod koniec pan doktor stwierdził: “ja we krwi, pani we krwi – szatan, a nie ząb”, a asystentka miała grozę w spojrzeniu;) Potem szycie. Zazwyczaj tak długo nie bywa, ja jestem wyjątkowa;) Spędziłam tam sporo czasu, bo byłam wcześniej, więc przede mną facet rwał, był 20 minut. Po zabiegu też siedziałam tam jeszcze godzinę, bo czekałam na pojazd, więc kolejne 3 osoby przeszły rwanie w tym czasie. Zabieg miałam o 17.00, wieczorem byłam już dość zapuchnięta, znieczulenie przestało działać i zaczeło mnie rwać. Ale ja twarda jestem, od 2 lat nie wziełam nic przeciwbólowego, chciałam przetrwać i ten ból. No ale nie dałam rady, musiałam w nocy wziąć 2 paracetamole, zasnęłam w końcu koło 2, na 4 godziny. No i na półsiedząco, bo sie nie dało inaczej, puchłam coraz bardziej, przełknąć śliny nie mogłam. W międzyczasie krew mi poszła znowu, więc tamowałam wyjałowionymi tamponami, jakoś się udało;) Na rano byłam kwadratowa jednostronnie, z lekkim siniakiem. Bolało trochę mniej. Przez 3 dni mogłam tylko przez grubszą rurkę miksowane jeść, ust otworzyć nie mogłam. Płukałam ziołami, wodą utlenioną roztworzoną. Bolało cały czas, drugiej nocy znowu wzięłam przeciwbólowe. Potem już nie brałam, ale w zasadzie dopiero dziś ból się na tyle zmniejszył, że momentami zapominam. Opuchlizna mi już na dziś ładnie zeszła, minimalnie tylko widać. Minęła 5 doba. Jem z trudnością, ale już nie miksowane, choć miękkie. Przykładałam początkowo zimne okłady, ale jakoś jeszcze bardziej mnie bolało po tym, co jest dość dziwne. No ale ja wyjątkowa jestem, jak już wspomniałam;) Antybiotyk też biorę. Szwy mają ściągać po 10 dniach. Mam nadzieję, że tam się wszystko goi i nie trzeba będzie nic poprawiać;)
          Jak więc widzisz – nie było tak strasznie, poza tymi dwoma nocami, a sam zabieg spoko, choć u mnie przydługi. Trzeba się liczyć z tym, że na parę dni jesteś wyłączona z cięższej pracy, schylania itp. – więc zaplanuj sobie to na jakiś mniej “roboczy” czas w roku.
          No to to by było tyle, chciałaś – to masz, ze szczegółami:) I wyszedł najdłuższy komentarz na blogu;)
          Może ktoś ma inne doświadczenia z ósemkami, to niech się podzieli, co sobie będziemy żałować…
          Uściski:)

          • kanionek

            Owkurdybanka…
            No nie, no oczywiście – przekonałaś mnie i już lecę wyrywać! Czyli gdzieś w grudniu, po południu, roku pańskiego bliżej nieokreślonego.
            Wyrazy współczucia!

  • KS

    Z ósemkami to u nas w rodzinie nagminne.
    Siostrzeńcowi usuwali w szpitalu, bo rosły poziomo. Buty mu wtedy rąbnęli w tym szpitalu.
    Syn dostał gorączki i wyrywał u dobrego dentysty. Poszło dosyć łatwo, potem coś łykał, chyba antybiotyk.
    Córka poczuła, że coś nie tak z ósemką, poszła do tej samej przychodni co syn, ale uznali, że nic się nie dzieje. Jednak intuicja dobrze jej mówiła. Pół roku później dostała gorączki. Niestety nie dostała się państwowo do lekarza, choć przez dwa dni stała w kolejce po 4-5 godzin, więc poszła prywatnie. A że akurat wtedy mieszkała Nowym Jorku, to zapłaciła za samo wyrwanie 1600 $. Szycie i kontrole były już na Obamacare czy coś takiego. Namęczył się dentysta, powiedział, że w życiu nie widział takich długich zębów i dobrze, że przyszła, bo już zaczynało się zapalenie okostnej. Zaszył i dostała antybiotyk. Szybko i ładnie się zagoiło.
    Moje ósemki stale zarastają masakryczną ilością kamienia i się psują , bo ciężko je domyć, gdyż dziąsła mocno je otaczają. Jedna była już popękana i dentystka też męczyła się trzy kwadranse, aby tam się dobrać, odciągając dziąsło z całej siły, i ją jakoś polepić. Pewnie na tym się niestety nie skończy i kiedyś będzie trzeba je usunąć, ale nie pójdzie łatwo, bo rozlecą się na kawałki. Chyba więc lepiej usuwać zawczasu, jak moje dzieci.

    • kanionek

      Zawczasu, powiadasz. A kiedy właściwie jest ten zawczas? Moje ósemki wyszły wszystkie idealnie, nie toną w dziąsłach, szczoteczką da się bez problemu, a gdyby się uprzeć, to za nimi jeszcze jakieś dziewiątki by się zmieściły. Malutkie, ale by weszły. Może miałam być w życiu krokodylem? A dopiero po etapie kształtowania kości szczęki mój zespół ds. DNA (drugiego dna) doszedł do wniosku, że jednak nie, nie zasługuję na bycie krokodylem i zostanę zwykłym Kanionkiem?

      Tak czy tatarak, żaden dentysta nie proponował mi usuwania ósemek, pewnie dlatego, że po co, skoro nie sprawiały kłopotu. A teraz jedna się zbiesiła (ona była plombowana sto lat temu i oczywiście cała akcja działa się w podziemiu, czyli pod wypełnieniem, i teraz to już na apap za późno, a na kanałowe za drogo) i teraz mam dylemat podobny do tego z ciasteczkiem, co to by się je chciało zjeść i zachować jednocześnie. To znaczy bardzo chciałabym wyrwać tę ósemkę, ale tak, żeby mnie przy tym nie było.

      • nw

        Tyle zielonych za samo rwanie??? OMG.

        Tak czy siak, jednego mozesz byc pewna: Tobie butow u dentysty nie ukradna!

      • aggien

        Cześć wszystkim. Czuję się, nomen omen, WYRWANA do odpowiedzi z tymi ósemkami, a poza tym może kogoś pocieszę. Ogólnie wszystko zależy od tego, jak ząb jest ułożony, a to przed usunięciem sprawdza się na RTG. Miałam niedawno wyrywaną właśnie taką dobrze ułożoną, prawidłowo wyrżniętą górną ósemkę. Naczytałam się przed zabiegiem różnych opowieści z krypty, więc szłam przygotowana na masakrę. Tymczasem wyrwanie trwało mniej niż pięć minut, nie czułam absolutnie nic. Przez kolejne dwa-trzy dni czułam jakieś lekkie pobolewanie, ale na tyle mało uciążliwe, że nie chciało mi się nawet iść po tabletkę. Zero opuchlizny, zero problemów z jedzeniem. Starałam się przez dwa dni jeść raczej miękkie i płynne potrawy, ale wyłącznie z przezorności, nie z konieczności. No i nie płukałam ust przez parę dni. Więc jeśli ząb jest dobrze ułożony, to jest spora szansa, że obędzie się bez atrakcji, czego życzę :)

        • kanionek

          Dziękuję, Aggien, ale obawiam się, że już przepadło. Wizja ósemki wyrwanej wraz z rzepką kolanową (bo ta moja jest dolna) mnie nie opuszcza. No i ten, mam jeszcze czas na przemyślenia, bo uczepiłam się myśli, że jednak lepiej rwać zimą. Tak że dziękuję, na razie postoję :D

  • ło matko, straszne historie opowiadacie. usuwałam wszystkie cztery ósemki, bo mi się w twarzy nie mieściły. żaden zabieg nie trwał dłużej niż kwadrans, no może 20 min., licząc od wejścia do gabinetu, włącznie z czekaniem, aż znieczulenie zadziała. nigdy nie potrzebowałam szwów ani antybiotyków, puchłam przez pierwszą dobę, spałam na siedząco jedną noc, łykałam p. bólowe przez dwa dni. więc wiesz, Kanionku, może nie będzie źle :)

    • kanionek

      Może nie będzie… Może…
      Prawo Murphy’ego mówi jednak, że jeśli coś MOŻE pójść źle, to NA PEWNO pójdzie źle. Jedna pozytywna relacja versus kilka krwawych horrorów, no nie wiem… Chyba wolałabym obejrzeć wszystkie odcinki “Mody na sukces” w jeden miesiąc, niż wyrywać tę ósemkę. Szlag.

  • Normalnie aż przysiadłam z wrażenia. A ja nie mogę kucać ani siadać, bo mi się kolana w kwietniu popsuły.
    Kanionku, Kaczka mi obnażyła swoje sery od Ciebie i ja jako osoba zawistna i zazdrosna, tez chciałabym nabyć takie drogą kupna! Tylko nie wiem jak trafić do sklepu.

    • kanionek

      Sklepu nie ma, jest zardzewiałe łóżko polowe i stara baba z zeszytem; zajrzyj tu: https://kanionek.pl/forum/showthread.php?tid=83&page=2
      Do połowy sierpnia wszystko zajęte :)
      A sery Kaczki to nie do końca były Kaczki, ale nic więcej nie powiem, bo może Kaczka CHCIAŁA Ci zagrać na nosie, że o popatrz, ile ja mam serów, ja PŁYWAM w serach, się w nich taplam i w nich nurkuję, a Kanionek zaraz wszystko by wyśpiewał i całą zazdrość diabli wzięli!

      Współczuję z powodu kolan, a na pocieszenie się wymienię: od kilku dni znów poruszam się jak pijany szyper. Niby tym razem nie jest najgorzej, atak o umiarkowanym nasileniu, ale co powkurwia, to powkurwia, i jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

  • Ania W.

    Ósemki, no cóż. Nie mam chyba już ich dwóch, czy trzech, nie pamiętam. Rwane bez problemu, wychodziły łatwo. To co było kluczowe, to zakaz płukania paszczy po rwaniu, coby nie wypłukać skrzepu, będącego podobno naturalnym najlepszym opatrunkiem. Nie mam żadnych złych skojarzeń.

    Czytam cały czas, ale po ciuchu, przez trzy (czy) miesiące w delegacji byłam :) , dwa dni na obczyźnie mi zostały. Ale na ser z popiołem to się zapiszę od razu, gdy wrócę :)

    Uściski dla Obory, no i niech żyją Kanionki!

    • kanionek

      Ale na taki z popiołem, czy ten z popiołem I PLEŚNIĄ? Bajdełej – jutro uroczysta degustacja króliczka; jeśli przeżyjemy, to Wam opowiem :)
      A właśnie, jeszcze przy okazji ósemek – mnie na wieść o konieczności rwania zasmucił fakt, że to jak to – to ja dziąsłem w tym miejscu będę gryzła? A dentysta mi na to, że ósemki nie biorą udziału w przeżuwaniu. No jak nie biorą, jak biorą!? Przecież wiem, jak jem. A może ja jednak jakaś dziwna jestem.

  • Barbarella

    Kanionku, czytam o serach z podziwem i zachwytem (o pozostałych rzeczach też zresztą, no bardzo piękny Lucyfer wam się udał) – podobno za kreatywność odpowiada jakis nerw u podstawy czaszki, no to musisz mieć ten nerw wyjątkowo wybujały. Jak ławka z wikliny co najmniej.
    Ale. ALE CHCIAŁAM PROSIĆ O JEDNO – nie rób sera z robalami (a przynajmniej nie celowo!). Może to i jest delikates, może w ogóle ja się nie znam i podlegam uprzedzeniom międzygatunkowym, może one (te robale) są delikatne i orzechowe w smaku, ale widok faceta, który łapie kawałki sera i zagarnia z powrotem na talerz i mówi “Spokoooooojnie, serku!”… No nie! No po prostu, kurwa, no nie! Nawet jak to sobie przypominam, to mi żołądek wywija salto, chociaż niby mam wytrzymały.
    Po prostu SĄ PEWNE GRANICE.
    A Kanionki niech żyją, oczywiście.

    • kanionek

      Mnie to tak właśnie u podstawy czaszki uporczywie zimą bolało i nie wiedziałam o co chodzi, a to pewnie ten nerw się rozrastał. Niby dobrze, ale mam wrażenie, że rozrósł się kosztem innych ważnych komórek, np. tych od pamięci i rozsądku.

      Nie będzie sera z robalami! Przysięgam na dobre imię Bożeny. Ani celowo, ani z przypadku (no weźcie mnie nie denerwujcie! Owszem, znów odwiedził mnie ten sam, co każdego roku, zielony chrząszcz, ale zauważyłabym, gdyby wlazł do sera!). NO CHYBA, że zrobię jakiś świąteczny ser dla kurczaków, ale to chyba po ciemku i w azbestowych rękawicach. I w ogóle – robactwo orzechowe w smaku? Dobrze, że przeczytałam to dopiero dzisiaj, a nie wczoraj, gdy mnie migrena wałkowała na cienki placek, bo skończyłabym z głową w muszli.

      No jeszcze jakoś żyją te Kanionki :)

  • Sery przyjechały! Postanowiłam nie być wiśnią i poczekać z rozpakowaniem na resztę domowników. Cierpię…

    • kanionek

      Omatko… Były zamieszki pod lodówką?! Komitet Obrony Sera? Albo chociaż mała pikietka z ostatnim plastrem wędzonego zamiast transparentu?

      • nie no, my są kulturalne ludzie :) a koło się bardzo dobrze dzieli na równe części, jak ktoś umi cyrklem operować, więc nie było pokrzywdzonych :D

        p.s. dobre, mmmmmm, palce lizać…

        • agiag

          Rzuciłam okiem na komentarze i zobaczyłam “sery z wiśnią” i pierwsza myśl – oooo! ja tez chcę ser z wiśnią!

          • kanionek

            :D
            No to uwaga, ogłoszenie: wiśnie suszone są na wykończeniu! (Wam to coś podpowiedzieć…)
            Jeśli ktoś pragnie sera z wiśnią, niech rezerwuje, bo w tym roku wiśni prawie nie było, a co było to się zmyło (nie z deszczem, lecz ze szpakiem), a na rynku już nigdy nie kupię, bo są ZAWSZEw opłakanym stanie (no chyba, że niedojrzałe, to wtedy trzymają formę, ale w smaku to już lepszy domestos).

  • bila

    Też wczoraj dostałam sery od Kanionka i są pyyyszne! Myślałam, żeby znajomych zaprosić na degustację z winem, ale….cztery sery to jednak bardzo mało jest. Chyba nie damy rady się podzielić…
    Na jesieni piszę się na dojrzewający!!! Pliiisss!!!

    • kanionek

      Cieszę się :) Oczywiście, dojrzewających powinno wystarczyć dla wszystkich, a może jeszcze kilka dorobię, to będą gotowe w listopadzie.
      A na degustację z winem to ja Wam polecam ten pleśniowy z popiołem, bo jego się chyba nie da zjeść całego od razu – jest jak koncentrat sera. Bardzo smaczny (ale jeśli ktoś nigdy nie jadł pleśniowego, to może się zdziwić), serwowany w temperaturze pokojowej (tak powinno być) rozpływa się w ustach, i rzeczywiście aż prosi się o wino. Zrobiłam też kilka bez popiołu, żeby na własne oczy zobaczyć tę różnicę w tempie wzrostu białej pleśni, i za trzy tygodnie powinny być gotowe.

  • zeroerhaplus

    Kanionek, nie wiem, czy jeszcze masz tę ósemkę czy nie (doczytam za parę dni) ale chciałabym dodać straszną historię od siebie. Poszłam, dostałam strzykawę (lubię), usunął, na wyraźne polecenie pacjenta pokazał (tego zęba znaczy się), założył szwy.
    Tydzień później usunął te szwy. Poza niejasnym lekkim bólem w okolicy usuwanej ósemki w dzień po – nie czułam nic.
    Było w pytkę. Serio :D

    • kanionek

      Nie no, nic tylko rwać :)
      Mam jeszcze moją ósemkę, a nawet cztery, i jeszcze zwlekam. Dentysta mi w nią wpakował jakąś białą zaprawę, co to miała tę ósemkę zamordować od środka, żeby już nie bolała, i na razie jesteśmy zadowoleni. Pewnie pójdę zimą, i w końcu pokażę się u niego w butach :D

      • zu

        nie rób tego,biała zaprawa z trutką na max 3 tygodnie,potem bez decyzji co dalej-płacz i szczękościsk!

        • kanionek

          A kysz! Nie wywołuj wilka z lasu. Chodzę z trutką już prawie dwa miesiące…
          Ale przecież wiem, że nie da się tego romansu z ósemką ciągnąć w nieskończoność, NO WIEM.

  • Baba aga

    Nie było mnie w komentarzach ze dwa miesiące, zaglądam na chwilkę kosztem snu, a Wy o dentystach, to ja jeszcze zniknę i wrócę we wrześniu. Ser z popiołem chce bardzo. Wszystko jest piękne a kury gupie

    • kanionek

      “To są bardzo mądre ptaki” – powiedziała nam kiedyś Żozefin.
      No to do zobaczenia we wrześniu, a jakiś ser z popiołem na pewno się znajdzie :)

      • Teatralna

        kury gupie jak buty.
        Też nie miałam czasu …byłam wyjechana, zapracowana, zajęta …
        i też pragnę sera z popiołem…juz tak pragnę od jakiegoś czasu właściwie od czasu go zobaczenia i o nim usłyszenia… no wreszcie nadejdzie ten moment !
        ściskam Cię kochana i Twoje kurczaki ))

  • Kaja

    Ja też, jak niektóre przedpiśczynie, miałam usuwane ósemki – szłam jak do boju na Westerplatte, a było tak, że nie ma co wspominać. Myślałam, że dentysta dopiero ogląda zęby, a wtedy on mi pokazał, co już był wyrwał. Czyli ciach i po ptakach. A podobno korzenie miały jak baobaby. Oj tam, to już depilowanie nóg straszniejsce.

  • diabel-w-buraczkach

    Alescie Lucyfera wyhodowali!!! Robi wrazenie, nie ma co, raczej bym sie bala podejsc na mniej niz 5 metrów.
    Ibuprom tez moge jesc do woli, i jedyny efekt to bylby chyba sraczka (albo to drugie. Nie wiem, tak daleko nigdy nie zaszlam) Za to aspirynka z wit. C + kawka dzialaja u mnie cuda. Nie ze od razu przestaje glowa bolec, ale boli mniej, ze zyc sie da.

    “idź w stronę światła, cziken” …. :))))) cudne to :))))

  • nw

    Kanionek zamilkl cos.
    Pradu nie macie po tym armagedonie jaki byl na polnocy? Ale Was chyba nie zahaczylo?

    • Zahaczyło, i owszem. Prąd zerwało na godzinę przed nadejściem zjawiska (to była burza, jakich się nie zapomina), wierzbę w koziej zagrodzie złamało (ale nie szkodzi, już ją małpy zjadły, całe zadowolone), no i moje ponad dwumetrowe topinambury padły jak mieczem ścięte, ale wiem, że to pikuś, bo w innych miejscach było dużo, dużo gorzej. Jakieś dwa dni przed tą burzą ucięło nam internet, a po burzy ucięło mi łeb (migrena). I tak to się powoli żyje na tej wsi ;)

      Przepraszam wszystkich, którym jeszcze nie odpowiedziałam na maila, trochę bokami robię, ale odpiszę wszystkim, na pewno. Byle do grudnia, bo w grudniu to wiadomo – padnę, wygrzebię sobie dołek w błocie, i będę w nim leżeć do marca ;-P

    • mitenki

      A ja po komunikacie o Armagedonie na północy (widziałam zdjęcia, straszne), i po zerknięciu na mapę, pomyślałam, że Kanionkowo bezpieczne, bo to zupełnie inny rejon…
      Topinambur odrośnie, wierzba odrośnie, głowa odrośnie ;)
      Dobrze, że Wam i zwierzakom nic się nie stało… uff :)

  • Jagoda

    Powiem Wam, że widziałam na własne oczy co tam się stało. Przejeżdżałam przez Czersk, Rytel i Chojnice drogą między pięknymi lasami w czwartek, a w niedzielę wracałam w skrajnie różnym krajobrazie. Ale drogi były uprzątnięte, tylko na poboczach leżały pocięte pnie drzew. I zagotowałam się, jak obejrzałam wystąpienie Szydło i Błaszczaka w tv. Oni wstydu nie mają i gadają do swojego betonowego elektoratu nikt inny nie uwierzy.
    A sery znowu na ukończeniu i znowu wystosuję zamówienie. Jadł ktoś ser z wiśniami?
    Pozdrawiam wszystkich.

    • kanionek

      No ktoś tam jadł i podobno mu smakował, a że mam już kolejny ser z wiśniami zamówiony, to niedługo będzie po dylematach, bo się wiśnie skończą :D

      Ja widziałam tylko krótki film nagrany po tej katastrofie i przyznaję, że robi wrażenie. Szydła nie widziałam, bo u mnie rzadko wychodzi z worka ;)

  • nw

    Tu na fb kobieta z tamtej okolicy pisze o swoim oslupieniu po obejrzeniu wiadomosci, gdy po tygodniu prad do ich wsi wrocil:
    http://polityczek.pl/index.php/uncategorised/5187-mieszkanka-dziemian-po-tygodniu-bez-pradu-obejrzala-wiadomosci-i-doznala-szoku-takiej-propagandy-sie-nie-spodziewala

  • kanionek

    Nic do mnie nie piszecie, i nie ukrywam, że jest mi trochę smutno. Prawie miesiąc od ostatniego wpisu i niespełna 80 komciów? JA bym Wam coś napisała, tylko akurat skasowałam sobie palec wskazujący i jest mi CIENSZKO.
    A Wy? Jaką macie wymówkę?

    • ciociasamozło

      Kanionek, co Ty znowu za uraz sobie zafundowałaś? Tak całkiem i na amen skasowałaś ten palec czy jeszcze odrośnie?
      Ja też mam wymówkę bo najpierw musiałam przewalić maile z trzech tygodni urlopu, a potem pies miał sraczkę, a przez tą sraczkę wypadł mi dysk (schyliłam się i skręciłam, żeby zobaczyć co psu z tyłka leci; tak, doskonale wiem, że przy dyskopatii to zakazany manewr). I teraz chodzę jak krótkowzroczny pingwin i siedzę jak małpa na brzytwie.

      • kanionek

        Nie no, odrośnie, ale za którymś razem może mu się znudzić, i nie odrośnie :D
        Tym razem w akcji udział brały kombinerki i stalowy drut. Nie wdając się w szczegóły: z całą siłą wodospadu wbiłam sobie kawał sztywnego, ostro zakończonego stalowego drutu w palec, i nie przeszedł na wylot tylko dlatego, że zatrzymał się na kości, ale musiał dać jej w kość, bo palec spuchł do rozmiarów berlinki i nie chciał się zginać. OCZYWIŚCIE, że drut był zardzewiały :)

        No i popatrz, kto by pomyślał, że efektem ubocznym psiej sraczki może być wypadnięcie dysku!

        • nw

          A Wy szczepieni przeciw tezcowi, Kanionku?
          Pamietam, ze bylo tu juz kiedys mowa na ten temat, ale nie pamietam jak ze szczepieniem.

          • kanionek

            No właśnie nie. Ale ten drut, na który się nadziałam, to co najmniej metr nad ziemią był, świeżo spłukany deszczem, więc tylko przez kilka minut wizualizowałam sobie wszystkie objawy tężca, a później zapomniałam.

          • nw

            Ponoc jak sa objawy, to juz po ptokach.
            Wezcie sie zaszczepcie, co? Wy tam wciaz macie jakies urazy, a Ty w dodatku boso pomykasz.
            Przepraszam za nieproszone doradztwo.

          • kanionek

            Tak, tak, ja się na szczepienie wybieram już tak długo, jak z ósemką do rwania. WIEM :)
            Ale kiedyś się wezmę.

  • nw

    Ja nie mam wymowek, ale jestem niesmiala i nie umiem zaczac po tak dlugiej ciszy, tak jak to na kazdym zebraniu jest, ze ktos musi pierwszy zaczac;)

  • nw

    Troche to belkotliwe, ale tu sa inteligentni ludzie, pojma, co chcialam…

  • mitenki

    A ja mam lenia i zawalidrogę w postaci koteła, który gdy tylko usiądę przy kompie, uznaje że to dla jego wygody i rozkłada mi się na lewej ręce… a puchatym zadkiem na klawiaturze :] i weź tu pisz….
    I jeszcze jestem przewiana wiatrem znad Wisły i deczko zdrinkowana…

    • kanionek

      Z tym kotem to straszne. Ja, na szczęście, mam tylko pięć psów, w tym jednego ślepego, co nadeptuje pozostałym niechcący na odcisk, drugiego kulawego, co chce koniecznie wejść na łózko, bo kilka innych psów już tam jest, i ląduje w idiotycznej pozycji, zahaczony pazurami przednich łap o krawędź wyra, podczas gdy zad z przyległościami nurkuje pod łózkiem, a oczy mu z orbit wychodzą (psu, nie zadu), trzeciego niewyżytego, co skacze mi po głowie, czwartego, co warczy na wszystkich spod kołdry (bo się wyspać nie dadzą) i piątego, który najczęściej stacjonuje pod biurkiem małżonka, ale czasem też zapragnie na łóżko, i żeby uniknąć kontaktu z Warczącym, wskakuje mi na klatkę piersiową. No ale przy kocie to pikuś ;)
      A moje koty, dopóki lato trwa, rządzą na podwórku.

  • dolmik

    Nie smutaj Koninek, nie smutaj… Wszyscy cicho siedzą, bo zajęci strasznie wzdychaniem na paskudną pogodę… Aaaalbo cieszą się pięknym latem… W zależności od miejsca zamieszkania.
    U nas – sama wiesz… Ych…. A dnia coraz mniej… A czasu coraz bardziej brak… A frustracja rośnie…. I o. Tak.
    Ostatnio zarobiłam troszkę więcej za nadgodziny (czujecie to? Wakacje, lato – nadgodziny…. ) i postanowiłam, że nie ,,przepiję”. Od dawna mnie złe kusiło i w końcu kupiłam sobie maszynę do szycia. Stoi. Wypróbowałam. I stoi. I nie umiem jeszcze szyć. I frustrację sobie sama załatwiłam…. W sumie to czekam na nowe, grube igły, bo kusi mnie głównie jeans… No durna jestem i już. A w dodatku szydełko leży odłogiem… Ych…
    Chyba jednak pójdę na działkę i zakopię się w kompoście… Tak bardziej się przydam.
    I nic mi się nie chce…
    No! I po co tu cokolwiek pisać… Nie ma o czym i innym humoru też nie poprawię…

    • mitenki

      Ja też “zarobiłam” za wakacyjne nadgodziny. Nie wiem ile i tych pieniędzy jeszcze na oczy nie widziałam. A szkoda, wiedziałabym ile mogę przepić – na pożegnanie lata i nieudanego urlopu.

      • ciociasamozło

        Mitenki, przynajmniej picie przed Tobą ;)
        Nieudanego urlopu serdecznie współczuję. Mój był bardzo udany, tylko teraz już nie mam za co pić. A seria niefortunnych zdarzeń w trakcie powrotu i po nim spowodowała, że szlag trafił całą trzytygodniową urlopoterapię :(((

        Dolmik, jeans? Ambitna jesteś! Mnie chodzi po głowie poduszka z jeansowych kwadratów połączonych z szydełkowym dzierganiem, ale na razie tylko chodzi. I to coraz ciszej…

        • dolmik

          Ciocia… jaka tam ambitna… gupia – ot co. Jeans jest gruby i sztywny, ale po chałpie tyle starych jeansów się plącze, że mam chęć je na coś przerobić. Nie wiem jeszcze na co. Coś wymyślę.
          Poducha z kwadratów jeansowych i babcinych szydełkowych to fajny pomysł. Mnie babciowe kwadraty wnerwiają w robocie, za dużo chowania nitek i zmian kolorów…. Ale jak mi zależy to zaciskam zęby i jadę :)

      • kanionek

        A ja wiem, ile zarobiłam, i już wiem też, że mi nie wystarczy :D O piciu to nawet nie ma co gadać, jeszcze cztery tony owsa mamy do kupienia, ale niedługo uruchomię sprzedaż nalewek spod lady, to może na skwarki do smalcu się uzbiera ;)

    • kanionek

      Oj tam, Dolmik, będziesz zadowolona z tej maszyny, mówię Ci :) W długie zimowe wieczory uszyjesz sobie cały dywan z tych dżinsowych łatek, a jak Ci coś zostanie, to ja drugi dywan u Ciebie zamawiam, bo muszę w końcu wyrzucić na śmietnik te stare, sterane życiem wykładziny z czasów młodego Jaruzelskiego ;)

  • nw

    Dni krotsze, ale jesien podobno ma byc ladna. I zero upalow! Jak ja nie cierpie upalow…
    No wiec jesien idzie, a to najladniejsza (no, moze na rowni z wiosna) pora roku. Znaczy sie, licze na taka:)

    • kanionek

      No ta, ta, wszystko slicznie, pięknie, tylko pomiędzy tymi dwiema najładniejszymi porami roku jest pół roku zimy!
      U mnie teraz niecałe 10 stopni. Pomidory wtym roku piękne, duże, dojrzewają elegancko, ale w smaku ciut kwaskowe. Może właśnie przez te zimne noce. Nawet mięta już czuje zimno w kościach i brzegi niektórych listków robią się fioletowe.

  • Jagoda

    Pamiętam stare, niedobre czasy. Było ciężko i cienko, ale ostatni weekend sierpnia ZAWSZE był pogodny, a często upalny. Teraz nawet to się zmieniło.
    Jak żyć? I kogo o to zapytać?

  • nw

    U mnie byl piekny dzien. U Ciebie nie?

    • kanionek

      Dni może i nienajgorsze, ale u nas na przykład w ciągu ostatnich dwóch tygodni spadło tyle deszczu, głównie nocą, że wszystko pływa. Wszędzie błoto. Droga – katastrofa. Kozie ścieżki to grząskie szlaki. Ze studni w piwnicy trzeba odpompowywać wodę co 2 godziny, bo zaleje podłogę. W nocy zalewa, bo nie mamy siły na nocne warty. A co najgorsze – wszyscy w tym roku narzekają na siano. Z większości pokosów zrobili sianokiszonkę, bo nic innego się z tego zrobić nie dało. Mamy już cudem zanabyte 40 balotów, a drugie tyle facet miał nam dopiero zrobić, a tu dupa mokra i ukiszona. W imieniu kóz podłączam się więc pod pytanie Jagody: no jak żyć?

      • nw

        Wy to macie pod gore wiecznie:( Jak nie za malo wody, to za duzo…
        A nie mogloby padac tak w sam raz???
        Gdzies by to trza zareklamowac.

  • agiag

    A ja się nie odzywam, bo po pierwsze sobie przypomniałam, że TEŻ miałam usunąć ósemki. Usuwam je tak od pięciu lat już, bo mi koleżanka (bardzo zrównoważona osoba, odporna na ból, bez psychopatycznych zapędów do straszenia kogokolwiek) opowiedziała jak jej się zrobił suchy zębodół i że ją to tak bolało, że miała omamy wzrokowe. A ja sobie nie życzę omamów. No to mam dalej te ósemki, ale za każdym razem dentysta mi je każe usunąć…
    I jak poczytałam komentarze, to mi się to wszystko przypomniało i w stupor wpadłam.
    A drugą przyczyna milczenia jest to, że próbowałam zrozumieć różnice w rodzajach serów i mnogość ich mnie przerosła intelektualnie i emocjonalnie, więc za bardzo nic sensownego napisać nie potrafię…

    • kanionek

      A co JA mam powiedzieć? Ja te sery muszę okiełznać! Opanować, zrozumieć, wysłuchać, dogodzić im…
      Ale nic się nie martw, mnie to też wciąż jeszcze przerasta, a większości serów tego świata nawet nigdy na oczy nie zobaczę.

      A ja ze swoją ósemką chyba nie dożyję złotych godów, ani nawet szafirowych. Któraś z Was mi tu wykrakała, że ta trutka cementowa to jak pożyczka krótkoterminowa, i faktycznie: po beztroskim okresie czerpania pełnymi garściami z kredytu świętego spokoju, przyszedł czas spłaty zadłużenia. Znaczy ćmić zaczyna ta ósemka. Na razie nieśmiało. Ale WIEM, wiem że MUSZĘ.

  • wy/raz

    A ja jestem jeszcze myślami na urlopie, głową niestety już w pracy. Miałam CAŁE 2 tyg. urlopu, jak tak dalej pójdzie, to zostanie mi tylko pięćdziesiąt parę… :-). Oderwałam się psychicznie, pod Świętym Krzyżem na obozie Tai Chi. Fizycznie, każdego dnia zastanawiałam się jak wejść na drugie piętro, żeby udka nie bolały, Mentalnie wyciszenie, relaks, brak zasięgu, wspaniali ludzie itp. Więc mam nadzieję, że przyjmiesz usprawiedliwienia Kanionku.
    W ramach poprawy nastroju dowcip wymyślony przez moją “gorszą” połowę:
    – Czym się różni tai chi od kimchi?
    Ponieważ na tym skończył dowcip, może wy wymyślicie zakończenie?

    P.S. Przeczytałam takie ładne i pomyślałam o Tobie: “If you are not barefoot you’re overdressed” ;-)) z pozdrowieniami.
    P.P. S. O paluszki dbać, bo mogą nie odrosnąć!

    • kanionek

      „If you are not barefoot you’re overdressed” – OR it’s winter ;)
      Rosa na trawie już taka zimna z rana, że zaraz mi się listopad przypomina, i że znów kilka ładnych miesięcy w buciorach :-/

      Ja tam sobie naumyślnie krzywdy nie robię, to wszystko wina kombinerek!

  • KS

    Jak tak koniecznie chcesz, to nie będę Ci żałować nowin i napiszę, że: moja córka wyrwała drugą ósemkę za ciężkie pieniądze w Hameryce. Po wyrwaniu spuchła tak, że aż bolała ją skóra na policzku. Dwie noce spała na siedząco. I to mimo antybiotyku.

    • kanionek

      O, współczuję!
      (tak, oczywiście, że mi pomogłaś)

      • dolmik

        Oj Kanionek, weś…!!! Idziesz, rwiesz i po sprawie. Nie wymyślaj. Ja poszłam, wyrwałam, dwa albo trzy dni dyskomfortu, bo płukać paszczy nie wolno (żeby tego suchodołu… czy cuś ) i po sprawie. Tylko jakieś powykręcane ósemki są problematyczne, normalne są normalne. Koniec. Kropka. Bez horroru.

        • mitenki

          Potwierdzam. Wyrywałam i nienormalną (krzywo rosła i zrobiła stan zapalny, upiększając moje lico opuchlizną wielkości pomarańczy) i normalną. Przy pierwszej jatka, przy drugiej LUZIK.
          To pisałam ja – wyjątkowy cykor dentystyczny i panikara.

          • kanionek

            No ale nadal nikt mi nie napisał, czy podczas wyrywania trzeszczy we łbie. Rozumiem, że nie boli, bo znieczulenie, ale ósemki są OGROMNE, jak stuletnie dęby, i to pewnie trzeszczy złowieszczo, gdy się je z korzeniami wyrywa. Gdybym mogła, wybrałabym chyba znieczulenie młotkiem…

          • mitenki

            Etam, mnie trzeszczy w głowie i bez wyrywania zębów ;)

          • dolmik

            Kanionek, nic nie trzeszczy. Ani we łbie ani nigdzie. Efektów dźwiękowych brak. A picie przez słomkę wskazane, stroną przeciwną do poszkodowanej :) Idź. Załatw to. Niech już nad Tobą nie wisi…. :*

        • kanionek

          No niby tak, ale jak tu wytrzymać kilka dni bez picia przez słomkę!?

  • Buba

    Aha, jesteście. Bo już zaczynałam się martwić.
    Z moją ósemką było tak: zapodałam dentyście, że ma rwać bez znieczulenia bo się boję zastrzyków. Chyba zapomniał bo mnie czymś ukłuł. Nie strzykawką, tylko czymś takim innym, okropnym. Swoim zwyczajem najpierw zaczęłam wrzeszczeć a potem mdleć. Zatem pan dentysta wykonał numer następujący: obniżył fotel tak, że miałam głowę niżej niż nogi (co podobno pomaga na omdlenia) i poszedł sobie. Jak krew zaczęła mi dopływać do głowy to się nawet lepiej poczułam ale po chwili tej krwi zrobiło mi się jakby za dużo. Więc ( tak, tak, wiem) znowu włączyłam syrenę. Dentysta wrócił, podwyższył fotel, wsadził mi jakby coś do otwartej paszczy ale nie wiem co bo skupiłam się na tym jak krew mi z głowy odpływa, i znowu sobie poszedł. Jak mnie odchwyciło to się zorientowałam, że nie mam już ósemki. I tak to było. Nawet nie zauważyłam kiedy to zrobił. Czego i Tobie Kanionku życzę.

    • kanionek

      To widzę, Buba, że nie dla Ciebie codzienne pomiary poziomu cukru glukometrem (do glukometru dołączony jest nakłuwacz z bardzo cienkim i ostrym lancetem, którym się strzela w palec).
      Ale dentysta wiedział co robi z tym ukłuciem, bo bez znieczulenia wyskoczyłabyś z fotela na dach, drogą prosto przez sufit :D
      Jak kowal kiedyś ludziom zęby wyrywał, to najpierw pacjenta upijał do nieprzytomności, a później na wszelki wypadek jeszcze młotkiem przez łeb dawał. A przynajmniej tak słyszałam.

  • buskowianka

    To ja o ósemce: miałam dwie dolne leżące. Takie, wiecie, rosły poziomo, w kierunku siódemek. Poszłam do chirurga, uwaga, na NFZ! Na pierwszą wizytę czekałam kilka dni, na zabieg chyba niespelna miesiąc. Szokiniedowierzanie!
    Ja z tych bojących, i strzykawek, i grzebania w zębach. Poszłam z duszą na ramieniu. Jedyne, co zabolało, to ułucie igły ze znieczuleniem. Po kilku minutach było po wszystkim, szwy załozone, do domu.
    Jak znieczulenie schodzi, to zaczyna lekko boleć, ale na tyle lekko, że mnie wystarczał apap ekstra, a moja odporność na ból to jakoś tak mniej niż zero.

    Jeśli po zabiegu dopilnuje się kilku zaleceń, to nie ma prawa dziać się nic złego. Przez pierwszą dobę nie płukać ust w ogóle, potem BARDZO DELIKATNIE szałwią (jak nie ma szwów to chyba dłużej bez płukania?). Po zabiegu przykładać lód do policzka. Nie palić, nie pić przez słomkę. Ograniczyć wysiłek fizyczny, w szczególności schylanie. Dieta płynna, od drugiego dnia może być półpłynna, najbezpieczniej przez siedem dni. Chyba to wszystko. U mnie było bez komplikacji, uf.
    No nie jest to przyjemne, ale do przeżycia.

    • kanionek

      No właśnie, nie schylać się. A jak tu się nie schylać w tym naszym cyrku? Na dniach musimy się wziąć za owies (pakowanie do worków 50 kg), i W OGÓLE.

    • dolmik

      Dziwne zalecenia… To tylko wyrwany ząb. Cud, że nie dali Ci zwolnienia na tydzień. Może chodziło o to, że miałaś zabieg chirurgiczny… Po normalnym rwaniu nic takiego nie zalecają. Tylko przed tym suchym dołem przestrzegają.

      • buskowianka

        O ile mi wiadomo, te wszystkie zalecenia to właśnie po to, żeby nie wpłukać/wessać skrzepu i żeby nie powstał suchodół. Fakt, że są zęby łatwiejsze i trudniejsze, ale wbrew pozorom przy tych łatwiejszych (niechirurgicznych) łatwiej o suchodół, bo tam nie zawsze są zakładane szwy. A one jednak trochę trzymają skrzep.

        • buskowianka

          I fakt, to był zabieg chirurgiczny, ząb był zablokowany, trzeba było go wywiercić. Niemniej, to nie miało wpływu na zalecenia, z tego co słyszę takie są standardem.
          A co do tego cudu to zmilczę…

          • nw

            Nie chce straszyc ani zniechecac Kanionka, ale kolezanka moja miala prawie 2 tyg. zwolnienia z powodu usunietej osemki. Przez pierwszy tydzien byla tak spuchnieta, ze pila i jadla przez slomke. Do tego jakas goraczka, takze ten… roznie bywa.

  • mitenki

    Kanionek, też mam do wyrwania ósemkę! Chodź się umówimy i pójdziemy razem, może będzie Ci raźniej. Tzn. ja u siebie, Ty u siebie :D ale jednego dnia.

  • Danuta

    OKROPIEŃSTWO! WIEJSKIE WYBRYKI!

  • Może już się nie wygłupie, jak z tym kozolinem… ale, skąd miałam wiedzieć czytając 2014 rok, co będzie dalej? No? Tym razem chciałam nieśmiało podpowiedzieć sprawdzony sposób na odsmradzanie butów, dywanów i tapicerki (co prawda z kociego moczu, ale on chyba nie lepszy od mysiego?) Trzeba rzecz osuszyć ile się da ze zwierzęcych wydalin (ręczniki papierowe itp) i zlać obficie wodą utlenioną – taką z apteki, do opatrunków, zostawić na jakieś 15 minut i znów osuszyć. Przy uporczywym smrodzie, a odporności materii (warunek!) pomaga kupiony w drogerii utleniacz do farbowania włosów 12%, trzeba go trochę rozcieńczyć wodą i najpierw zrobić próbę na małej powierzchni, bo może odbarwiać. (zawszeć to okazja do przefarbowania czegokolwiek)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *