Ciemniejsza strona Kanionka, czyli bluzgi, nurzanie się w błocie i wstyd

Czasem myślę sobie, że jestem brzydka i zła. Nie wiem dlaczego, ale muszę być jednocześnie brzydka ORAZ zła, to mi jakoś koreluje. Nie rozczulając się jednak zbyt długo nad kwestią urody, bo przez czterdzieści ponad dwa lata czas był przywyknąć, czepiam się głównie tego, że zła. I mam do siebie o to żal i siebie za to nienawidzę. A potem sobie myślę, że halo zaraz, ale źli ludzie nie mają chyba wyrzutów sumienia? I nie robią sobie mentalnej kocówy i migreny z gwoździem w oku o to, że są źli? Przecież sama zawsze mówiłam, że źli ludzie są z siebie zazwyczaj zadowoleni, a ci najbardziej źli to na dokładkę sławni i bogaci (w sensie, że np. seryjni mordercy sławni, a ruscy mafiozi bogaci, w ten deseń). No to co jest kurde ze mną teraz, że znowu myślę: brzydka i zła? I ile razy można dochodzić do wniosku, że może tylko pierdolnięta, a to jeszcze nie tak znowu źle?

I często myślę też sobie, że o mój Porze, jestem od dawna taka pusta. Nie próżna, tylko pusta właśnie. Jak sklep „wszystko po 5 zł” – niby pełno towaru, aż się z półek wylewa, a nic kurde nie ma. Łazisz, snujesz się między regałami, bierzesz, oglądasz, odkładasz – nic konkretnego. Ani jednej przepięknej filiżaneczki z kruchej porcelany, którą przywiozła babcia z podróży do Japonii, gdzie miała romantyczny romans z japońskim wyplataczem sandałów z ryżowego papieru, gdzieś na romantycznej plaży lub nawet niech będzie, na zapleczu sklepu. Ani jednej zadrapanej z boku wiolonczeli, na której uczyła się grać dziewczynka, zanim jej ojciec zachorował, i trzeba było sprzedać wiolonczelę, żeby kupić materac przeciwodleżynowy, a dziewczynka skończyła na kasie w Biedronce. No nie ma, kurde. Jest chiński komplet igieł z naparstkiem i kapcie Heloł Kiti jadące masą bitumiczną. Brokat w spreju, komplet łyżek cedzakowych z bambusa i jakimś cudem krzywa piłka plażowa w środku zimy. Czyli wszystko po co i bez sensu.

Chciałabym być wewnętrznie piękna i bogata jak antykwariat, a jestem jak antyk i wariat, czyli dwa w jednym, a jednak osobno, i to robi tę drobną różnicę. Nie piszę do Was od trzech dni, bo siebie nienawidzę.

.

Złudzenie omnipotencji runęło gdzieś w grudniu, a że taki ze mnie mistrz życiowej Jengi, jak z wiatraka odrzutowiec, to moja długo budowana i dopiero co odzyskana równowaga okazała się być chwiejna, kulawa, i całkiem nieodporna na niespodziewane, czyli – nie owijając dłużej w papier ryżowy – śmierć koźlątka Bożeny.

Nie mam pojęcia co, jak, ani dlaczego się stało. Czekałam na dzieci Bożeny ze szczególnym napięciem i wytęsknieniem, z wielu powodów. Bożena zawsze miała piękne, zdrowe, dorodne koźlątka. Bożena zawsze była przykładną, troskliwą matką, budząc we mnie szacunek i inne takie uczucia wyższe. Bożena zimą miała taki problem, że była wg mnie za chuda, więc na osobności futrowałam ją dodatkowymi porcjami warzyw, owsa, tego jej wymarzonego Kromilka, i obserwowałam ją jak Baba Jaga Jasia i Małgosię, czy przytyła choć troszkę, czy dobrze się czuje, no wiecie, takie tam, tysiąc razy małżonkowi trucie dupy, że „Bożena coś nie wygląda”, aż małżonek wynalazł w sieci weterynarza, co się zgodził do nas i kozy przyjechać, i to w środku zimy.

I ten weterynarz osłuchał Bożenę, stwierdził lekkie szmery w jednym płucu, dał jej antybiotyk, a potem wysłuchał mnie, że a niech pan spojrzy jeszcze na tę, a tamta też jakaś niewyraźna, i po pięciu minutach interakcji zapytał mnie wprost, choć nie użył właściwego zaimka: „a nie mamy przypadkiem jakichś problemów z samooceną, hm? Nie przejmujemy się za bardzo byle pierdołą? Bo ja tu nie widzę żadnego problemu poza tym, że pani się wykończy. Ma pani ładne, zdrowe stado. Pani nie wie, jak wyglądają zaniedbane zwierzęta, a ja wiem, bo niech mi pani wierzy, dużo w życiu widziałem”.

Małżonek się wtedy nie posiadał z radości i zwykłego ubawu po pachy, bo „zobacz”, powiedział, „facet zna cię PIĘĆ MINUT i mówi to, co ja ci powtarzam od dwunastu lat”. No to wróćmy do tego, że nie wiem dlaczego. Bożena z czasem odzyskała humor, i nawet utrzymała pozycję w stadzie, a w kwietniu to i ja musiałam przyznać, że już nie ma się czego czepiać, wygląda dobrze. I czekałam na te dzieciaki, żywiąc cichą nadzieję, że jak zawsze Bożena obdarzy nas uroczą parką, a to znaczy, że i dziewczynką, która będzie piękna, mądra i odważna jak matka. Dzień przed porodem ostatni raz macałam ją po brzuchu, bo było już trzy dni po terminie zapisanym w zeszycie, ale wciąż w terminie przewidzianym kozią biologią, a że w środku coś ochoczo przebierało kopytkami, to byłam spokojna, a nawet szczęśliwa. Czekałam, wiedząc, że to już, zaraz, i ciesząc się, że wszystko dobrze.

Rano zamknęłam Bożenę w pokoju dziecięcym, podścieliłam świeżą słomą, doniosłam sianka, napełniłam wodą poidło – jak zawsze. Bożena była spokojna, ja trochę mniej, ale to u mnie normalne. Zajrzałam jej tu i ówdzie i uznałam, że „na pewno dziś, ale jeszcze nie teraz”, i że będę, jak zawsze, zaglądać do niej co godzinkę. Zajrzałam raz – stan bez zmian. Przyniosłam Bożenie trochę ziarek, bo wszyscy inni dostali, i bo a nuż będzie miała ochotę, no i miała, bo w sumie kiedy ona nie miała? Gdy wybrałam się zajrzeć drugi raz, poszedł ze mną małżonek, bo akurat miał po drodze. I coraz trudniej mi składać zdania do kupy. Przez szczebelki pokoju dziecięcego zobaczyłam leżące koźlątko i stojącą nad nim Bożenę, małżonek był za mną, i usłyszał najpierw „ojej, Bożenka, to już?”, a ułamek sekundy później: „o nie, coś jest nie tak”.

Ten ułamek sekundy, w którym moje serce z fontanny pompującej gorącą czekoladę zmieniło się w kamień w lodowej glazurze, był jednocześnie ostatnim ułamkiem sekundy, przez jaki żywiłam nadzieję, że źle widzę, że znów panikuję, a przecież to jakaś bzdura, absurd jakiś, bo MUSI być wszystko dobrze. Ten ułamek sekundy chciał pokonać prawa fizyki i trwać nawet wtedy, gdy minęły już inne sekundy, których nie pamiętam, gdy byłam już w środku, dotknęłam koźlęcia, poczułam, że jest zimne, i że to wszystko jest nieodwracalne, choć przecież, na litość boską, niemożliwe. I Bożena myślała tak samo. Wylizywała koźlątko, gadając do niego po koziemu, po matczynemu, że wstawaj, mała, mamusia cię wyrychtuje, zaraz będzie ci ciepło, mam dla ciebie tonę mleka, no dawaj, moja śliczna.

Naprawdę była śliczna. Łaciata. Duża. Wszystko miała jak trzeba. Wszystko było gotowe i dopieszczone do ostatniego kopytka. Tylko coś zgubiła, zanim się jeszcze sama na tym świecie odnalazła. Kod dostępu, przepustkę, duszę, co tam kto uważa. I Bożena nie mogła tego zrozumieć, ja też nie, a nawet gdybym rozumiała, nie umiałabym jej wytłumaczyć, dlaczego pomimo uporczywego wylizywania i szturchania nosem, to koźlątko nie wstaje. Patrzyłam na nie, jakbym mogła je zmusić do życia samą siłą woli, ale po twarzy już płynęły łzy, a gdy Bożena spojrzała na mnie tymi wielkimi, wytrzeszczonymi z wysiłku i niedowierzania oczami, całkiem się rozpadłam, roztrzęsłam i powtarzałam tylko: „przepraszam, Bożena, że mnie tu nie było, nie wiem co się stało, przepraszam cię”, a ona jakoś z rozpędu, z szoku może, wylizała też moją twarz, i zaraz znów wróciła do lizania córki.

Małżonek mnie stamtąd wyciągnął i postanowiliśmy, że nie zabierzemy małej od razu, że damy Bożenie możliwość zorientowania się, że ten dzieciak nigdy nie wstanie. Nie chcieliśmy, żeby myślała, że zabraliśmy jej dziecko i łudziła się, że może oddamy. Zły, czy dobry, ten pomysł nie przyniósł żadnej zmiany. Dwie godziny później Bożena nadal przemawiała do swojego dziecka, a przerażenie w jej głosie było namacalne. Zabraliśmy. Przyniosłam Bożenie suchy chlebek, który zjadła chętnie, bo to Bożena, ale gdy obejrzała się za siebie i odkryła, że koźlątko zniknęło, natychmiast wpadła w rozpacz i rzucała mi pytające spojrzenia, przenosząc wzrok z mokrego miejsca na ściółce na moją twarz, a ja mogłam tylko uklęknąć przy niej i płakać, próbując coś wytłumaczyć, pocieszyć, powiedzieć coś bez sensu, matkoświęta, jak ja mam ci to wynagrodzić, Bożena?

Po sześciu godzinach wydawało mi się, że już nie będę więcej płakać, bo nie mam siły. Bo zadałam w próżnię już wszystkie idiotyczne pytania z gatunku „dlaczego”. Dlaczego akurat Bożena? Są takie kozy w naszym stadzie, które aż tak by się nie przejęły. Bożena jest bardzo, bardzo uczuciowa. Kontaktowa. Nie, że ja mam coś z głową, bo nawet małżonek przyznaje, że Bożena jest inna od innych, a jego postrzeganie kóz zalicza się raczej do kategorii „tolerancja”, niż „miłość na zabój i braterstwo krwi”. Dlaczego ona znów miała pecha? Pierwszy syn zginął tragicznie, drugi zaginął bez wieści, a teraz nie ma nawet drugiego koźlęcia na pociechę. Dlaczego mnie tam nie było? Dlaczego nie poszłam pięć, dziesięć, dwadzieścia minut wcześniej? Może by to coś zmieniło, może zmieniłoby WSZYSTKO?

Wieczorem trzeba było wydoić Bożenę z tych dwóch litrów siary, które rozsadzały jej cycki, i wtedy się okazało, że jednak dalej mogę płakać, Bożena zresztą też. Na drugi dzień ona wciąż szukała, ja już byłam całkiem zgubiona. Kwestię tego, czy to moja wina, czy nie moja wina, przerobiłam ze sto pięćdziesiąt razy. Małżonek uważa, że nie moja wina, bo mogłam tam z Bożeną siedzieć nawet i sześć godzin, wyjść na siku, i po powrocie odkryć, że los i tak zrealizował swój podły scenariusz. Ja uważam, że „no ale jednak…”. Z tym że zdaję sobie sprawę, że to nieistotne już. Bożena ma się lepiej, pasła się wczoraj ze stadem na łące, śpi ze swoją Małgośką (a taka na przykład Aranka i Krówko to już od dawna dwa odrębne byty), w przyszłym roku znów będzie miała koźlęta. Ja mam do siebie mnóstwo innych pretensji.

Nienawidzę siebie za to, że to wszystko tak przeżywam, podczas gdy ludzie mają większe zmartwienia, ba – nawet ja mam większe zmartwienia, i na co mi trzy dni łażenia po sklepie „wszystko po pięć złotych”, gdy życie leci dalej, nawet jeśli wiosna zaspała pijana gdzieś za krzakiem, i szmata ani myśli wnieść w nasze życie trochę ciepła i nadziei, i trzeba pracować i iść do przodu. I nienawidzę siebie za to, że zamiast iść do lekarza i poprosić: „te tabletki, co dają szczęście, a jeśli chwilowo wyszły, to te na rozum”, to ja tu kurwa siedzę i się nurzam, i ten smutny, brzydki ryj smaruję tym błotem marki „Dlaczego”, wklepuję w płaską, użebrzoną pierś piekący balsam „Wszystko Chuj” i zwilżam usta wodą marki „Zdechlanka”. Stara baba i taki wstyd.

Bardzo Was przepraszam. Ale gdy to wszystko napisałam, jakoś mi lepiej. Tylko znów się zastanawiam, czy to aby na pewno dobry pomysł, co tak wszyscy chętnie i namiętnie powtarzają, że trzeba w życiu być sobą, bo ja bym jednak często chciała być kimś innym.

72 komentarze

  • A

    x x x x x x x
    (nic innego nie umiem, a Ty wiesz co to znaczy)

  • Paryja

    Kanionku drogi, wszyscy wiemy że czasami się tak zdarza. I zdaje mi się że miałaś cholerne szczęście że to pierwszy raz, przy tylu kozach.
    Choćbyście oboje z Małym Żonkiem siedzieli i wpatrywali się w Bożenę a pod drzwiami czekał sztab weterynarzy (i nikt nie poszedłby na siku), stałoby się tak samo. Mała mogła mieć wadę serca, płuc czy czego tam jeszcze i Twoja obecność niczego by nie zmieniła.
    W zeszłym roku przy porodzie Romuald byłam. I co? I gówno!
    A że się obwiniasz to normalne, tyle że bez sensu.
    A że żal cholerny i małej i Bożeny to też normalne.

    I ja Cię bardzo proszę ty się już nie nurzaj! Jesteś unurzana po kokardkę i starczy !

  • Gallus

    O jak smutno, że koźlątko umarło. Widocznie było chore lub coś w tym rodzaju. Z tego co zrozumiałem to macie więcej kóz, tak? Pierwszy raz jestem na Twoim blogu i nie czytałem niczego oprócz powyższego wpisu. Nie zgadzam się z Tobą, że w sklepie za 5 zł nie można kupić czegoś ciekawego. Jakiś czas temu np.: kupiłem fajny i praktyczny zestaw kredek do szkoły. Syn też był zadowolony. Poza tym w takich miejscach zawsze jest pełno innych słodkich “duperelek” przypominających, że radość mogą sprawiać nie tylko wypasione i markowe gadżety.

  • Joanna

    Bardzo mocno przytulam Kanionka i Bozenke. Trzymajcie sie dziewczyny… nie moge ryczec, bo zaraz zaczynam prace…

  • Prosiaczek

    Kanionku, tak mi przykro.
    Czasami na życie nie mamy żadnego wpływu, dlatego najtrudniej sobie z tym poradzić i przyjąć do wiadomości. To dobrze że płaczesz i przeżywasz bo to chyba jedyne sensowne zachowanie w tej sytuacji, jeżeli tu słowo sens ma jakikolwiek sens. Przytulam.

  • Dobrze, że wyrzuciłaś to z siebie Kanionku, że zawołałaś z głębi swojej studni. Może choć odrobinę ulgi to przyniosło…
    Źle jest tak mocno wszystko przezywać, źle załamywać się z jakiegoś powodu i nie móc wstać, wybaczyć sobie, zrozumieć, pójśc dalej i zyć tym, co czeka na dostrzeżenie, zachwycenie, cokolwiek z naszej strony, źle nie widzieć tego dobrego, które jest i jest najważniejsze i bezcenne i kruche, źle nie umieć zapomnieć, źle zatrzymywać sie uparcie nad tym, na co nie ma sie wpływu, źle rozdrapywać rany…Źle, ale ja mam tak samo jak Ty i nie umiem inaczej, więc rozumiem i współczuję i wzdycham nad bezradnoscią. Ściskam Cię mocno z głębin mojej studni!

  • becia

    W mordę… :( :(
    Żal koźlątka, żal Kanionka..
    Umierają zwierzęta, umierają ludzie, umierają dzieci.. Śmierć jest nieunikniona Kanionku. Jest częścią życia. A ono jest raz długie raz króciuteńkie. Na to wpływu, wbrew temu co podpowiada nam ludzka pycha, nie mamy. Życie to energia która krąży i krąży…Płaczemy bo chcielibyśmy by było inaczej, bo dla nas jest ważna nasza perspektywa świata. I to normalne jest ale Kanionku nie możesz brać na siebie odpowiedzialność za każde niepowodzenie.. Bożena w czasie ciąży miała świetna opiekę, nawet weterynarza do niej ściągnęłaś. Nie przekarmiłaś jej bo urodziła szybko i bez problemów (jak by się darła to byś usłyszała), po prostu maleństwo nie było w stanie żyć samo a na to wpływu nie miałaś. Nie gniewaj się kochana, Weterynarz ma rację wykończysz się jeśli nie zrozumiesz że jesteś hodowcą kóz. A w hodowli zdarzają się i choroby i wypadki i zgony.. Przy takiej ilości inaczej się nie da. Im więcej zwierząt tym więcej szans na jakieś niepowodzenie. Trzymaj się Kanionku drogi i zabieraj się do lekarza. Po te niebieskie tabletki. Dla dobra kóz. Bo jak zwiniesz się na łóżeczku w rogalik i nie będziesz miała siły się podnieść z czarnej odchłani już na dobre to kto zajmie się kozami? A Bożena zniesie to lepiej niż Ty zobaczysz… jak myślisz jaka jest przeżywalność młodych w dzikich stadach?

  • agiag

    Kanionku,
    nawet gdybyś była przy Bożenie, nie dałoby to nic; natura bywa bezwzględna i nic na to nie poradzimy, choć rozumiem, że to bardzo boli.
    Sklepy za “5 złotych” są super – pełne niespodzianek i drobnych radości niezbędnych do życia; w sklepie z japońskimi filiżankami, stanowiącymi na dodatek rodzinne pamiątki, czułabym się jak Elżbieta na herbatkach u Hiacynty Bukiet. I czy Ty wiesz jakie fajne rzeczy można zrobić z brokatem w sprayu?
    To żaden wstyd, że tak mocno przeżywasz, nie nienawidź siebie za to. Jesteś delikatnym człowiekiem o dużej wrażliwości i masz prawo odbierać silnie różne wydarzenia. Nie ma potrzeby byś myślała o sobie w kategoriach “nie mogę się tak fatalnie czuć, a nawet nie potrafię pójść do lekarza”, lepiej pomyśl “jest mi fatalnie, mam prawo tak się czuć, choć chciałabym potrafić czuć się lepiej, dlatego poproszę małżonka, żeby mnie zawiózł do lekarza”.
    I wiesz, mimo tego wszystkiego co osobie myślisz, masz w sobie dużo siły, serio;) Choć pewnie mi nie uwierzysz;)
    Bardzo mocno, mimo że tylko wirtualnie, przytulam.

  • teatralna

    a ja mogę i ryczę…
    to na razie tyle mogę…napisać

  • Ynk

    Smuć się i płacz, Kanionku. A my z Tobą. To naturalne i potrzebne. Znaczy, że współodczuwasz. Ale, proszę, nie nienawidź siebie tak bardzo. Nie czyń sobie wyrzutów. Wiesz, że kruchość życia też jest wpisana w Naturę. I Bożena zaraz sobie o tym przypomni.
    Przytulam mocno-mocno.

  • Modra

    Tak mi przykro Kanionku :-( Kategorycznie przeciwstawiam się Twojej opinii o sobie jako o sklepie “wszystko za 5zeta” . Jeżeli już widzisz w sobie misz-masz to jest to pociągający flomark, na który ciągną tłumy by znaleźć skarb, figurkę za milion ojro lub bezcenną książkę pierwsze wydanie. Twoje samobiczowanie tak bardzo przypomina rozterki perfekcjonisty, przekonanego, ze dokładając wszelkich starań i robiąc wszystko na 100% zapanuje nad chaosem życia i będzie miał wpływ na nie. Jeszcze więcej uwagi, jeszcze więcej pracy i wysiłku i jeszcze bardziej dopilnuje i musi się udać. Chociaż tak naprawdę w głebi panika i strach, że jednak nie, że jednak coś moż pójśc nie tak. Więc jeszcze częściej i więcej godzin pracy i wysiłaku i choć padam na pysk, to muszę to i tamto zrobić, bo inaczej nić Ariadny wymknie mi się z rąk. A potem jak już wszystko zrobione to może jeszcze to pudło przesunę, talerze wyrównam, blat przetrę pięćsetny raz dywan odkurzę, albo grządkę sprawdzę, poprawię. To powinno pomóc, bo jak nie to na pewno mogłam zrobić to lepiej, jeszcze raz. I to na pewno moja wina, że nić wymknęła mi się z rąk. Bo jestem do niczego, nieudany egzemplarz, nie dopilnowałam. Tak, na pewno to ja, bo przecież innym pewnie się udaje. Na pewno, są ładniejsi, mądrzejsi, bogatsi, więc to moja wina, że się nie udało. Sprawdzę więc jeszcze raz, jeszcze więcej muszę się starać. I noce bezsenne i ból całego ciała i rozmowy ze sobą i biczowanie siebie. Aż kiedyś w końcu przychodzi taki moment, że dłużej już nie można tak. I powolne, mozolne wypuszczanie z rąk ( i z głowy przecież) spraw najpierw drobnych. I przyznanie się przed sobą, że nie jesteśmy omnipotentni, że pychą jest myślenie, że te wszystkie sprawy zależą od nas. I choćbyśmy nie wiem jak siebie sobie za bezradność zohydzili i nie wiem jak się starali mocniej, i ciężej pracowali, to nie podołamy. Wybaczyć sobie jest tak trudno.

  • Joanna

    Ojej Modra, jak pieknie i prawdziwie💕

  • Kanionku, tak mi przykro. Nie umiem powiedzieć nic mądrego, ale pozdrawiam Cię z całego serca. I przytulam Bożenę.

  • zośka

    Modra, ogromne dzięki za ten komentarz, bo to jest taki tekst, który zmusza do zatrzymania się i zastanowienia się.
    Chyba każda z nas w jakimś stopniu nosi w sobie to ciągłe poczucie winy, że można było coś lepiej, coś bardziej, że gdybym się bardziej postarała, to może wszystko by było inaczej, że przegapiłam, że nie dopatrzyłam, że nie byłam wystarczająco przewidująca itd. Taki wyniszczający niezauważalnie przez lata perfekcjonizm, który zabiera nam prawo do bycia po prostu człowiekiem i prawo do błędu, tak jak byśmy chciały być zaprogramowanymi robotami. Niestety nie jesteśmy, ale to zaczyna do nas docierać dopiero wtedy, gdy zaczynamy podupadać na zdrowiu psychicznie i fizycznie. Bożena pocierpi, ale się szybko wyliże i zapomni, bo zwierzęta mają tę mądrość, której my nie mamy. A Ty rozpamiętując znowu wpadniesz w jakiś dół, a dopiero co się z niego wykaraskałaś. I nie jesteś jakimś tam sklepem za pińć złotych, jesteś wrażliwa, mądra, inteligentna, kreatywna, odważna, pracowita i piękna.

  • Izik

    Kanionku, kochany…Jak ja Cię rozumiem. Sama wciąż staram się nie myśleć o Pugu, który zmarł bo ryczę a inni już zapomnieli.:( Martwię się o mojego najstarszego psa, przyjaciela najmądrzejszego, bo choć zdrowy, to ma już 11 lat.
    Chciałabym nie czuć tak mocno. Nie ryczeć jak Cię czytam a zamiast tego jakoś pocieszyć. Ale wiem, że póki Tobie nie będzie lepiej, bo czas, bo odpuszczenie samej sobie to nic co powiem, napiszę nijak Ci nie pomoże. Dobrze, że nie jestem jedyna taka, nadwrażliwa. Może i Tobie taka świadomość pomoże. Że jest nas więcej.

  • Jagoda

    Tak mi przykro, i nie umiem nic więcej napisać.
    Ściskam Cię.

  • KS

    To ciemniejsza strona samej natury.
    Paryja ma rację z tym sercem czy płucami. Tam w genach są zapisane miliony instrukcji. Ze statystyki wynika, że to nie ma prawa działać bezbłędnie, zwłaszcza zawsze i wszędzie. Więc się zdarza, że przy powstawaniu nowej istoty coś pójdzie niezgodnie z planem i instrukcją. Czasem niegroźnie i z tym można żyć, np. jedno oko czy jeden róg w innym kolorze , a czasem jest to na tyle poważny błąd, że młode nie wyżyje. U ludzi też (vide niedawna sprawa Chazana). Więc nie wiń siebie, że cię tam nie było, bo zapewne nic by to nie mogło zmienić.
    I Modra ma rację. Przykre to i b. szkoda, ale nic na to nie da się poradzić mimo starań.

    • KS

      I dlatego mówimy o “cudzie życia” za każdym razem, gdy wszystko się uda. Każda z kóz i Kóz, Rosołów, Biegusów, Paszdecików, Atosów, Mająców, Basiek, Gamoniów i reszty menażerii jest takim cudem. Ale to pewnie wiesz, a nawet doceniasz każdy ten cud i się z niego cieszysz.

  • Baba aga

    Kanionku, nie umiem nic mądrego napisać, wiem, że czasem tylko czas pomaga, więc “dajmy czasowi czas” (Stachura?) . Jestem tutaj, myślę i przytulam. <3

  • Ola

    Siedzę tu sobie i czekam, bo rano zaprowadziłam pieseła na kroplówkę. Siedzę i zmóżdżam, co zrobiłam źle, może za mało na spacer chodziliśmy, może źle żywiłam, może… Kurde bania, nie można zawsze szukać winnego, tym bardziej w sobie. Życie i tak robi swoje. A za to cholerne poczucie winy Kanionek, niech się wstydzi ten, co Cię w nie wpędził. Nich tam w zaświatach zbiera baty. A Ty odepchnij, wykop to od siebie i zobacz kim naprawdę jesteś: wróżką, która pracą własnych rąk wyczarowała mały zwierzakowy raj. Aha. I wróżki nie bywają wcale doskonałe. Mogą mieć focha i sklep wszystko za dwa złote zamiast antykwariatu.

  • Kachna

    Cześć, wszystko co chciałaby powiedzieć mądre Kozy wyżej powiedziały.
    O nadwrażliwości już kiedyś pisałam.
    I to jest NORMALNE że jest Ci Kanionek smutno i przykro.
    Ale Ty akurat na pewno winna się nie czuj.
    No bo naprawdę…….

    ………………………….
    Bywa i tak, że w sklepie Wszystko za Dwa Złote półki bywają puste.
    A na myśl o Antykwariacie nie wiesz czy się śmiać czy płakać.

    Ściskam tym razem najmocniej. Aż zaboli.

  • kanionek

    Bardzo, BARDZO Wam dziękuję, Dobre Człowieki, za słowa pocieszenia. Dziś jest już dużo lepiej, a nawet całkiem dobrze. Bożena jeszcze trochę roztargniona, jeszcze nie do końca jest sobą (podszedł do niej kot I NIE DOSTAŁ W ŁEB), ale ja już tak. Najtrudniej było mi widzieć i słyszeć, jak ona szukała tego dzieciaka, a teraz już lepiej. Naprawdę.
    Nie wiem dlaczego wykopało mnie tak solidnie i na tak długo, ale to pewnie dlatego, że chodziło o Bożenę.

    Wczoraj wieczorem małą, białą córeczkę urodziła Herbata :) Już niedługo nowy wpis. Już maj, i nareszcie choć jeden piękny, prawdziwie wiosenny dzień. Dziękuję Wam za wszystko :-*

    • kanionek

      Ale wiecie, mogło być też tak, że mała nie miała żadnej wady, tylko np. Bożenie coś się w głowie zwarło i zaczęła ją wylizywać od dupy strony (zdarza się, widziałam), mogło byc tak, że worek płodowy nie pękł do końca, kozie trudno było sobie z nim poradzić (też raz widziałam), albo coś w tym stylu, i w takim przypadku moja obecność miałaby kolosalne znaczenie i zmieniłaby bieg wydarzeń. Tak tylko mówię.

      Ale już sobie wybaczyłam, serio.

      • Ania W.

        Kochany Kanionku, współczuję Ci serdecznie… To co się stało, jest po prostu straszne. Tylko czas jest tu coś w stanie pomóc. I niech płynie.

        • kanionek

          Czas i słońce :) Słońca mi trzeba, jak psu słoniny – wygłodniałam przez te długie, szare miesiące, małżonek też. Dziś, w święto pracy, pracowaliśmy tylko tyle, ile naprawdę konieczne, a resztę dnia spędziliśmy dokazując z psami, obserwując kozy, łapiąc muchy… A właśnie! Już trzy jaskółki przyleciały! “Już”, ha ha. No ale są, i serce rośnie.

  • Kanionku, nie możemy być wszędzie i zawsze, czy to była wada, czy po prostu pojawiłaś się kilkanaście minut za późno – nie ma znaczenia. Wypadki się zdarzają. Dobrze, że już Ci lepiej :)

    Kiedy opisałaś fragment,w którym zrozumiałaś, że coś jest nie tak, to aż mnie zmroziło, jakbyś mi weszła do głowy ;) Ponad tydzień temu miałam tak samo. Z tym, że kózka była żywa i żywotna, ale gdzieś tam w genach coś zaszwankowało i urodziła się ze szczątkowymi kościami miednicy :/ Nóżki tylne całkiem wyciągnięte, bez mobilności, prawie bez mięśni, bez szans na poprawę… Musiałam podjąć trudną decyzję o eutanazji. Najgorsze jest to, że już w momencie, kiedy ją zobaczyłam, wiedziałam, że będzie trzeba to zrobić. Pogodziłam się z tym, ale i tak było bardzo ciężko na sercu.

    Czasami wydaje mi się, że my, hodowcy kóz, mamy jakiś szósty zmysł. Też tak masz? Ten rok zaczął się źle u mnie i jakaś czarna seria trwa :/ Kiedy osłabła moja dziesięcioletnia Baba Jaga, to od razu pomyślałam, że umiera… chociaż jeszcze 12 godzin nie było jej nic niepokojącego. Wcale się nie pomyliłam…. Tak samo, kiedy Dorotka zaczęła rodzić – od razu poczułam, że coś będzie nie tak… No i było, koźlę się zablokowało, a potem okazało się, że jest wcześniakiem i przeżyło zaledwie dwie godziny, bo płuca nie nadążyły :(

    Tylko ja mam z moimi kozami trochę inne obserwacje na temat tego, jak reagują na śmierć swoich bliskich. Mam wrażenie, jakby one rozumiały odchodzenie i wyczuwały to. Ciasteczko, córka Baby Jagi, była z nią naprawdę mocno związana. Zawsze razem, zawsze jedna przy drugiej, nawet przy dojeniu jedna do drugiej się przytulały. Każda próba oddzielenia kończyła się strasznym płaczem. Kiedy Baba Jaga leżała nieżywa, to Ciasteczko leżała obok niej… Ale kiedy ją zabraliśmy, to nawet nie zameczała, jakby wiedziała, że nadszedł koniec.

    Życie ze zwierzętami jest trudne. Mój mąż czasami żartuje, że zrobiłam się przy nich zupełnie bez serca ;) A prawda jest taka, że ja im swoje serce oddałam, ale czasami muszę je zamknąć w pudełku, bo inaczej by mi pękło.

    Trzymaj się :*

    • kanionek

      Jeśli mam szósty zmysł, to chyba mi go nerwica przytłumia ;) Ja się na ogół spodziewam czegoś złego, jednocześnie żywiąc nadzieję, że się mylę.
      Hm. Może się kiedyś nauczę zamykać serce w pudełku, i uratuję je przed pęknięciem. Przypuszczam, że Tobie to też ładnych parę lat zajęło…?

      • Ogólnie, to ja jestem dziewczyną z wioski, mieszkam tutaj od kiedy mam 3 lata, czyli 22 latka stuknęły (z małą przerwą). Nigdy moi rodzice czy dziadkowie, którzy mieli gospodarkę, nie ukrywali pewnych spraw, więc jakoś tak naturalnie przyjęłam, że zwierzęta żyją wśród nas, ale też odchodzą wśród nas. Tak więc można powiedzieć, że zajęło mi to prawie całe życie… Zawsze jest ciężko, no ale cóż.. żyje się dalej :)

  • diabelw-w-buraczkach

    ehh… raz na wozie, raz pod wozem Kanionku kochany, tak juz jest i zawsze tak bedzie. Nic nie jest na 100% zajebiste w zyciu, nie? A wasze stado to wlasciwie jest i tak jak z bajki prawie – zdrowe, dorodne, szczesliwe zwierzaki. To byla tylko kropelka dziegciu w tej wielkiej beczce miodu. I oby kropelką zostala :)
    (aczkolwiek oczywiscie rozumiem, ze serce boli)

    Caluje siarczyscie oba kanionkowe niezwykle przystojne poliki! raz :* i dwa :*

    • kanionek

      Rozbroiły mnie te “przystojne poliki”, Diable :)
      Jakoś tak wyobraziłam je sobie w postaci dwóch wielkich łopat do chleba, przyrumienionych od częstego kontaktu z gorącem, a gdy spojrzałam dziś w aparat foto i zobaczyłam zdjęcie, jakie trzasnął mi wczoraj małżonek, to się przekonałam, że wszystko się zgadza – wielkie, płaskie poliki mam, choć czy przystojne to – wiadomo – kwestia interpretacji.
      Buziaki rzecz jasna chętnie przyjmuję, i odcałowuję w soczystą, ćwikłową nać :)

      • diabel-w-buraczkach

        Slowa takie jak “chleb” i “przyrumieniony” dzialaja na mnie niezwykle pozytywnie, wpedzajac w nastrój marzycielski.
        Czyli mialam racje, przystojne poliki :D

        Czekaj czekaj, z tom naciom, tylko polny kurz zmyje i slimaki posciagam :P

  • anomalia

    Och, jak mi przykro… Tylko na chwilkę wyszłam i już takie smutki.
    Sobie najtrudniej wybaczyć…
    Wszystko na temat bardzo mądrze powiedziały dziewczyny powyżej, ja tylko chciałam Cię Kanionku przytulić :*

    • kanionek

      Dziękuję, Anomalio. Wybaczyłam sobie, a przynajmniej tak sobie mówię, ale jeszcze miga mi przed oczami obraz z tamtego pokoiku, i pojawia się ukłucie żalu. Powtarzam sobie “no trudno” i pewnie za którymś tam razem to będzie raz ostatni.
      Przy okazji zapytam: doszła do Ciebie moja odpowiedź ws. serów?

  • ciociasamozło

    Kilka dni temu znajoma opowiedziała mi jak to wypłakiwała się swojej koleżance z nieszczęść, które ją spotkały a ta odpowiedziała: “No, a czego ty chcesz? Przecież życie to problemy, które musimy pokonywać!”.
    I tak sobie myślę, że to prawda. Tyle, że są problemy, które mogą nas wkurzyć czy zdezorganizować (cieknacy kran, zepsuty samochód, spóźniony autobus) ale nie podetną skrzydełek i nie zmieszają człowieka z błotem. Trzeba tylko pomyśleć i zadziałać. Ale są też takie, przy których jesteśmy bezsilni. Choćbyśmy na głowie stanęli i zjedli własny tyłek. A najgorzej, jak wydaje nam się, że pewnie wszystko byłoby ok gdybyśmy troszkę dłużej postali na tej głowie a tyłek polali keczupem a nie musztardą.
    Czasem faktycznie nasze działania (lub ich brak) mają znaczenie, ale czy inaczej na pewno byłoby lepiej? W końcu zrobiliśmy coś w taki a nie inny sposób, w takim a nie innym zakresie, bo jesteśmy tacy a nie inni. Bo mamy swoje ograniczenia.
    Znalezienie równowagi między uczeniem się na błędach a zadręczaniem “co by było gdyby” to cholernie trudna sprawa.
    Jak to było w tej znanej modlitwie? “Boże! Proszę, daj mi siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę; odwagę, abym zmienił to, co zmienić mogę i mądrość, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego.”

    Kanionek! Pamiętaj, że kocha się nie za coś, tylko mimo wszystko ;) , więc nawet jak NAPRAWDĘ (a nie tylko w swojej głowie) coś zawalisz to żadna Koza ani koza nie przestanie Cię kochać!

    Pogratuluj Herbatce “Mleczka”! :)

    • anomalia

      Ciociu idealnie podsumowałaś.
      Najgorsze pytanie świata “a gdyby?”

    • kanionek

      Mleczko! Tak właśnie ją nazwę, dziękuję :)

      Tak, sto lat temu, gdy po raz pierwszy przeczytałam gdzieś ten tekst (o odróznianiu jednego od drugiego), to sobie pomyślałam: mój Porze, jakie to mądre, muszę zapamiętać. Ta. TAAA. Złote myśli są trochę jak piękne wazony na kwiaty. Odstawiasz je na półkę, podziwiasz, i nigdy nie używasz, bo zawsze wydają się być stworzone do lepszej okazji, niż zwykły, przyziemny goździk.

      • ciociasamozło

        Albo gwoździk. Ten przyziemny. Codzienny. Do trumny….

        Bo złote myśli, są od tego, żeby się ciocie mądrzyły, a nie od używania ;P

        • wy/raz

          Ciocie mają i złote myśli i ostre szpile i kłujące gwoździki. Dzięki za przypomnienie powyższej myśli, bo chyba też odłożyłam na półkę, a warto do niej wrócić.

  • pluskat

    Kanionku, to może już daj już ten pasztet na pociechę…

    • kanionek

      Ech, miałam Wam dzisiaj wrzucić nowy wpis, ale netu nie było przez wiele godzin, a teraz to ja padam, bo od kilku dni jestem koszmarnie niewyspana.JEdnak nie o pasztetach ten wpis, jeszcze nie. No uparłam się, że Wam ładną, pasztetową historię napiszę, a ona wciąż niegotowa, wręcz ledwie napoczęta, jak sam Pasztet kilka miesięcy temu ;)

  • zeroerhaplus

    O żesz w morde.
    Przykro mi. Ściskam. Cieszę się, że najgorsze minęło.
    :*

    • kanionek

      Dziękuję, Zeroerha. Nic się nie martw, już jest dobrze :)
      A jaką masz wiosnę? To znaczy – czy W OGÓLE masz? Bo u mnie w ogrodzie NIC z ziemi nie chce wyjść, bzy ledwie puściły po pół liścia… Nawet cukinia w doniczkach nie wschodzi, choć jest po tej cieplejszej stronie świata, bo na parapecie w domu.

    • wy/raz

      Również ściskam gorąco, choć z opóźnieniem. I nie myśl o sobie takich złych rzeczy jak na początku wpisu. Bo jeszcze ktoś uwierzy, a najgorzej jak Ty Kanionku. A antykwariat został przepiękną metaforą w moim umyśle.

  • zeroerhaplus

    Mogę Ci powiedzieć, że wnioskując z doświadczeń lat minionych wiosna jest u Was tuż, tuż za rogiem. U nas wszystko też długo czekało na sygnał startu i dopiero po ostatnich trzech dniach deszczu ruszyło tak naprawdę z kopyta. Czekało na to, aż miną mrozy, grady i inne strachy. Teraz już z górki… tak mniej więcej do wczesnej jesieni ;)

  • zeroerhaplus

    Ranyboskie, Kanionek!
    Jakimś cudem podczas rozmów o zajebistości nie wpadło to coś w me lepkie łapki, nie wiem jak to się stało. Ale i teraz się nada.

    Khem, khem. Proszę państwa, ze szczególną dedykacją dla Kanionka:
    https://www.youtube.com/watch?v=qTI-OniHrOk
    (jak ktoś nie przepada za ekstremalnym baletem męskim, to niech sobie od razu przesunie na refren, bo w końcu to REFREN jest Kanionkowi dedykowany. Ale nie powiem, w której on minucie, bo by wam za łatwo poszło ;)
    I nie chcę nawet słyszeć, że komuś “net za wolno działa by odtworzyć” :P

    Na zakończenie nada się chichot szatański: buahahhhahhhha!!! Potem Wam powiem, dlaczego. Albo i nie ;)

    • Bo

      Dooglądałam do końca. Warto wytrwać. Za takie coś się należało.

    • dolmik

      O losie….. ZA CO???? Grzeczna byłam!… podobno. Ta ostatnia scena powinna być na początku i życie byłoby łatwiejsze!!!! Uszy me i oczy też – krwawią….

    • wy/raz

      Słyszałyście o torturowaniu muzyką? Nadało by się jak złoto.

    • Kachna

      “Dobrym słowem i spluwą zdziałasz więcej niz samym dobrym słowem.” Al Capone

    • ciociasamozło

      Bez dźwięku łatwiej.
      Dolmik, masz rację przeniesienie ostatniej sekwencji na początek rozwiązałoby wiele problemów ;)
      Zastanawia mnie, że ten pan śpiewa o zajebistej dziewczynie, a przy tym w wyglądzie i manierze jest tak bardzo “heterosceptyczny”. I tak jakoś wiecej zainteresowany ekstremalnym baletem męskim. W sumie to by mogło wyjaśniać reakcję zawiedzionych dziewczyn – najpierw pitu,pitu, jesteś zajebista, a potem sorry, jestem z przyjacielem… ;)

      • kanionek

        Ciocia, ja jestem tak mało spostrzegawcza, że tego “heterosceptycyzmu” bym nawet nie zauważyła, ale co innego mnie zaskoczyło, a mianowicie użycie frazy “wyrosłaś na mądrą dziewczynę” w zestawieniu z oświadczeniem: “umiesz kręcić pupą”. Zabolało mnie to, bo ja nie umiem! Znaczy – nie wyrosłam na mądrą dziewczynę :-/

        • ciociasamozło

          A widzisz, bo skupiłaś się na warstwie literackiej utworu, a ja większość poleciałam bez dźwięku to mię mowa ciała uderzyła ;)

          • zeroerhaplus

            Ciocia, “heterosceptyczny” zostaje u nas słowem roku :D

    • mały żonek

      Wspaniały aranż i zniewalająca choreografia. Tacy ludzie posuwają świat do przodu. Na szczególną uwagę zasługuje protagonista, który swoją zdecydowaną postawą, charyzmą doskonale oddaje przesłanie płynące z nietuzinkowej liryki tego dzieła. Zasłużone 10/10.

      • Kachna

        Zauważ wszakże jakże różni są odbiorcy na tym świecie. Jakby nie było muzykę taka jak ta się robi dla kogoś i taka jak Twoja – również dla kogoś.
        I to jest niesamowite!
        Chciałabym zobaczyć wspólny koncert (taki przeplatany) tak skrajnych twórców.
        I widownię w nieustannym szoku;) Raz jedną – te widownię – raz drugą.
        Zakaz wnoszenia broni byłby oczywisty…
        ………………….
        Nie wiem czy miało to związek – doprawdy – ale po przesłuchaniu Twoich “kawałków” co to zapodała Kanionek – zaraz następnego dnia zrealizowałam się na strzelnicy. Kałasznikow.
        Lubię. Do tarczy wyłącznie oczywiście.

        A tak serio – braciszek mnie dawno temu nauczył i uświadomił, że taka muzyka jak Twoja wymaga świetnego opanowania warsztatu. Gratuluję. Naprawdę.

      • zeroerhaplus

        Przy charyzmie trochę czknęłam, ale. Ocena MałegoŻonka 10/10 :D

        Kachna, na taki koncert szłabym. Jeszcze tylko ktoś z nurtu sacrosong oraz reggae i mamy chyba komplet. A w antraktach Penderecki ;)

    • kanionek

      Zeroerha, wielkie dzięki za dedykację. Powinnam uderzać do lidera grupy “Weekend” z pytaniem, czy pozwoli mi użyć omawianego tu utworu na hymn Obory Kanionka? :D Nie byłam pewna, czy “całkowity brak netu” będzie wystarczająco dobrą wymówką, więc na wszelki wypadek małzonek wykupił porcję netu za 5 zł i obejrzeliśmy :)
      I dzięki za wątek z godłem na FOK – niedawno się kapnęłam, że ktoś jednak ma tu dobre chęci!

      Gadaj o co chodzi z tym szatańskim chichotem!

  • zośka

    o ku…….a nie dałam rady tego do końca wysłuchać. Poza tym całą moją uwagę skupiłam na baleciku na drugim planie.

    • KS

      Czy Wy widzicie, ile to ma odsłon? Ponad 26 mln. I to dopiero jest straszne.

      • agiag

        Ale co najmniej 25mln odsłon to bywalczynie Obory Kanionka naklikały sprawdzając raz za razem czy aby na pewno to, co właśnie zobaczyły kryje się pod linkiem od Zeroerhaplus…

        • Bisia

          Dokladnie,
          mysmy to uczynily 😉

          • kanionek

            Tak, tak sobie mówmy :)
            (ja też spojrzałam na ilość odsłon i w pierwszej chwili pomyślałam, że tyle ludzi weszło tam, żeby się pośmiać, a później przeczytałam pierwszych kilkanaście komentarzy i się okazało, że się pomyliłam, no cóż)

  • anomalia

    Tego nie da się “od zobaczyć”…
    O tempora, o mores!…

  • pluskat

    zajebiste! podalam dalej :)))

  • Anomin (daniej tylko A)

    A ja nie mam dzwieku na laptopie!!!!!
    I cos czuje, ze na tym wygralam :-D

  • No co ja powiem. Nic nie powiem.
    Trzymajcie sie tam, Kanionek i Bozena!

  • Daszka

    Kanionku, bardzo mi przykro. Tylko jedną radę mam – trzymaj się jakoś i absolutnie nie obwiniaj. I wymiziaj biedną Bożenę.

  • no, to i ja się do kompletu z państwem poryczałam.
    Ale to kamień tylko chyba by się nie poryczał, a i to wyłącznie granit, bo za piaskowiec nie ręczę…
    I a propos poczucia winy, że “może mogłam COŚ zrobić”:
    tydzień temu na podwórzec naszego zielonogórskiego klubu fantastyki przypałętał się czarny kocurek. W planszówkowy piątek (w każdy piątek rozgrywamy tam planszówki dla każdego) kręcił się pod drzwiami i wreszcie wykukał sobie, że ktoś wpuścił go do środka. Z relacji kolegów wiem, że wędrował po planszówkowej sali, zasiadał na kolanach graczy, konsumował sukcesywnie ochoczo podtykane mu kanapki i w ogóle przymierzał się do Zasiedlenia.
    Przyszedł tam może godzinę po moim wyjściu z klubu, a następnego dnia, w sobotę, w podziemiach klubu lecieliśmy z imprezą urodzinową – w ferworze gotowania, nakrywania stołów i rozkładania serwetek nadszedł kolega z informacją “a przy wejściu kręci się taki fajny czarny kotek” – niestety, nie mogłam do kotka wyjść, mając łapy po barki uwalone mieszanym właśnie śledziem czy inną sałatką.
    I kiedy godzinę, tylko, kurwa, jedną, pierdoloną godzinę później kolejny kolega wpadł do kuchni wzburzony i powiedział, że “tego fajnego czarnego kotka z placu przed klubem właśnie ktoś przejechał samochodem” – mogłam już tylko wziąć kawał kartonu, worek foliowy i rycząc jak pojebana zebrać mięciutkie, jeszcze ciepłe czarne ciałko z bruku. I odłożyć na dno śmietnika, bo nic innego, kurwać, nie mogłam zrobić. Impreza całonocna, do lasu daleko, nie byłam w stanie pojechać i go pochować gdzieś pod drzewem.
    Został bryzg krwi na bruku – rozlanej wokół czarnego łebka: mam nadzieję, jakąś taką kulawą, ledwo żywą – że może chociaż była to szybka śmierć, bez bólu. Uderzenie samochodem i koniec, natychmiast.

    Ale do dziś nie mogę przestać o nim myśleć. Domowy kot – zagubiony “na gigancie” albo wywalony z domu przez jakiegoś “człowieka”, nienauczony refleksu, unikania ruszających samochodów – tak niewiele brakowało, żebym go z tego podwórza zwinęła i COŚ, nie wiem, co, bo w domu mam czwórkę swoich Nierobów futrzanych, w tym osiemnastoletnią, schorowaną Babunię, zrobiła z tym czarnym futerkiem…..
    i fpizdu, nie ma kota.
    Pierdolę takie na ramię broń….
    [‘] temu koziu i kotu….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *