Rąbek cycka u spódnicy, czyli cuda Krystyny i kołki pasztetowe
Początek marca bieżącego roku:
– Ło ło ło ło ło! Ło ło! – awanturuje się Pasztedzik.
– Weź spadaj, obleńcu – warczy Pusia. – Nie lubię cię, i nie wiem po co ona cię tu w ogóle przytargała.
– Ło łoo? – zawodzi smutno Pasztedzik.
– I naucz się mówić, bo nikt nie rozumie twojego bełkotu.
Pasztedzik zasępia się, ale tylko na chwilę, bo z natury jest pogodnym zwierzątkiem.
– O któlej tu dajo jedzonko? – pyta najuprzejmiej jak potrafi.
– Bosz… Co za wieśniak – Pusia zakrywa oczy łapami. – Teraz już wiem, dlaczego śmierdzisz sianokiszonką. NAM dają jeść około dziewiętnastej, a tobie to nie wiem, może w ogóle nie powinni, bo jesteś spuchnięty i obły, jak śląska klucha. Nic dziwnego, że nazwali cię „pasztet”.
– Pass… Pas… Pastedzik! – woła dumnie mały. – Nazywam się Pastedzik!
– Tedzik-sredzik – mruczy Pusia, zwija się w kulkę i natychmiast zasypia, jak to tylko psy potrafią.
Tak, to się nazywa RĄBEK TAJEMNICY, i nic więcej nie powiem, i nawet nie wiem, kiedy będzie Wam dane poznać całą historię Pasztedzika, bo to nie zależy ode mnie – ona się musi sama napisać (Wersjo – przepraszam. Ale popatrz na to od innej strony – gdy wszyscy już będą dawno po niespodziance, przed Tobą wciąż będzie ta cała radość z nowego odkrycia! A poza tym to NAPRAWDĘ nie jest królik, ani nawet prosiątko, choć teraz sama żałuję. I cała zabawa polega na tym, że Wy tam sobie obgryzacie paznokcie do kości i wyłazicie ze skóry z ciekawości, a ja tu siedzę, podła i zła, i zacieram ręce, że nareszcie mam jakąś tajemnicę, bo przecież tak poza tym to wszystko Wam mówię jak na spowiedzi).
A tymczasem budzę się wczoraj…
Czy ktoś z Państwa ma w domu sennik staroegipski, albo marsjański, albo nie wiem – dotąd niepublikowane zapiski Freuda, które mogłyby wyjaśnić co, a przede wszystkim DLACZEGO mi się śniło? Bo śniło mi się tak:
Byłam znów w swojej starej robocie, na jakimś kolejnym kontrakcie, czekaliśmy na przybycie przedstawicieli zagranicznego kontrahenta w sali konferencyjnej, która z jakiegoś powodu była obszerną restauracją z tarasem wychodzącym na przejazd kolejowy, i była tam masa ludzi, a oprócz nich dyrektor kontraktu, nasza prawniczka, jak zawsze czarująco piękna i elegancka, tylko na głowie miała jakieś niepraktyczne kuriozum, co wyglądało jak skrzyżowanie woalki z konfesjonałem, no i oczywiście ja, i jakaś niby moja asystentka, której kompletnie nie znałam. I tak sobie czekaliśmy, konwersując o niczym (dyrektor oczywiście z prawniczką, i pamiętam jeszcze, że sobie pomyślałam, że przecież zza tej skrzynki na głowie w ogóle nie widać twarzy prawniczki, która była jej największym atutem, i czy dyrektor nie czuje się trochę oszukany, będąc pozbawionym przyjemności z tej rozmowy), gdy na salę konferencyjną wdarł się jakiś wariat, którym to właśnie JA miałam się zająć, i wariat ten, krzycząc i płacząc na przemian, wyciągnął mnie przez drzwi na taras, a z tarasu na przejazd kolejowy, i oskarżycielskim palcem wskazał kolorową, plastikową lokomotywę, z równie plastikowymi i kolorowymi wagonikami, stojącą na torach, i wrzasnął, krztusząc się własnymi łzami, że on chciał PRAWDZIWĄ CIUCHCIĘ, a nie takie coś! I mi tłumaczył, kurczowo ściskając mój rękaw od koszuli, że on ma pieniądze, ale tylko ten sekret ze swojego życia zdążył mi przekazać, gdyż zaraz przylecieli sokiści z pianą na ustach, że mamy zabierać ten badziew z torów, bo za chwilę przyjedzie prawdziwy pociąg, a wtedy, jak to bywa w snach, tajemnicza siła przeniosła mnie do lśniącej limuzyny, której kierowcą był małżonek, i pojechaliśmy na czyjś ślub, i tam już wszystko było prawie normalne, panna młoda w białej sukni, cała rumiana i promieniejąca szczęściem, no tylko że pan młody miał do nosa przyczepiony długi, czarny balon, którym czule całował czółko ukochanej…
I tu zadzwonił budzik, film się urwał, i moje pytanie brzmi: CO TO WSZYSTKO ZNACZY?
.
To tyle sennych marzeń, a teraz zwykła, codzienna rzeczywistość. Wzięłam sobie Irenę na dojalnicę i doję tej jej niechciany przez latorośl cycek, gdy do warsztatu wpada małżonek z pytaniem, czy trzeba pomóc (niektóre kozy, zwłaszcza pierwiastki, mają w zwyczaju kopać i podskakiwać podczas dojenia, i wtedy małżonek trzyma je za nadobne stópki, żeby już nie fikały). Mówię, że na razie nie, bo Irena to dobra koza, ale pomoc przyda mi się przy Eli, więc małżonek zostaje i czeka, grzebiąc od niechcenia w przepastnych kieszeniach wyłysiałego, skórzanego płaszcza. Doję sobie, doję… Nagle małżonek wyciąga z kieszeni garść drobnych akcesoriów monterskich, na jego twarzy pojawia się blask, i to jest proszę Państwa dobrze mi znany blask WENY TWÓRCZEJ, i się nie mylę, bo z ust małżonka już płynie pieśń, idąca jakoś tak:
Gdy nad mrocznym jeziorem ujrzałem
szóstą księżyca wznowę
poznałem orła
poznałem sowę
miałem w kieszeni
kołki rozporowe
rozpo-rowe
rozpo-rowe!
Dostałam czkawki ze śmiechu, a Irena zakrztusiła się owsem, ale ona to nie na okoliczność tego tekstu, bo nie takie teksty Irena w życiu wymyślała, tylko z powodu wokalu małżonka, bo zapomniałam dodać, że utwór był śpiewany metalowym growlem. I jeśli Państwo teraz sobie wzdychają, że jaka szkoda, że nie macie pojęcia, jak brzmi metalowy growl małżonka, to mam dla Was niespodziankę, czyli jeden z wielu utworów skomponowanych i wykonanych w całości przez tegoż właśnie małżonka, tylko lojalnie uprzedzam – nie słuchajcie tego w pracy, bo w najlepszym razie Was zwolnią w trybie dyscyplinarnym, a w najgorszym wezwą egzorcystę, czyli obciach na cały zakład.
.
.
Ja się wcale nie chwalę, bo to nie ja zrobiłam, ale na uwagę zasługuje fakt, że ten oraz wiele innych utworów to dzieło w całości wykonane przez jednego człowieka, w warunkach domowych. A dla tych, co zatrzymali odtwarzanie po pięciu sekundach (ja rozumiem i się nie gniewam, ja też mam nerwicę lękową), coś zgoła odmiennego, czyli piękne, nastrojowe intro łamane przez solo, również autorstwa wspomnianego wyżej autora:
.
.
No przy tym to Irena by się popłakała ze wzruszenia, ale pech chciał, że akurat musiała trafić na pieśń o kołkach rozporowych.
.
A jeśli już się Państwo pozbierali z podłogi i tego całego wrażenia, to zupełnie niepotrzebnie, bo oto nadciągają kolejne cuda! Otóż i przeto powiadam Państwu, że stała się rzecz, co do której ja do samego końca miałam wątpliwości, że słowo stanie się ciałem, no ale właśnie się stało, a mianowicie – warsztat łamane przez graciarnia łamane przez składzik narzędzi ogrodniczych, przestał istnieć. Nie ma. Przez ponad sześć lat był, a teraz nie ma! Kozy nam go zabrały, a małżonka „ja wiedziałem, że tak będzie” ostatecznie się dokonało.
Ta szafa widoczna w narożniku to zrobiona przez małżonka obudowa silnika dojarki – kozoodporna, a jednocześnie demontowalna w pięć sekund. A tu taki płotek, broniący dostępu do części w której stoi dojalnica (i podręczny zapas ziarna):
Jedna ze „sztachet” to złamane stylisko od łopaty, które w ten sposób dostało nowe życie.
Powiem Wam, że kozy były W SZOKU. Nie dlatego, że nagle podwoił im się metraż, nie. W ogóle ich to nie wzruszyło, tylko… GDZIE DO CHOLERY SĄ ZIARKA?! Biegały po całym pomieszczeniu węsząc i zaglądając we wszystkie kąty, z oczami jak pięć złotych, a Ziokołka to w ogóle wmurowało na środku dawnego warsztatu i wyglądał jak wypchany – nawet oczy szkliły mu się jak dwa plastikowe paciorki. Taki szok. Takie niedowierzanie. Taki skandal! No bo warsztat do tej pory był kozim ekwiwalentem bursztynowej komnaty – tam zawsze były ziarka, a kto się dostał do środka (zaproszony, czy nie), ten ziarka otrzymał, i to było PIĘKNE, a teraz? Słoma, woda, sianko, i ani śladu owsa. Żal.
Wraz z kozami pojawiły się też pierwsze akty wandalizmu:
Irenie się wydaje, że ja nie wiem, kto to napisał, pff. Tylko ona pisze „głupi” bez „ł”, a gdyby miała więcej czasu, napisałaby jeszcze coś o „ofcach”, no ale czasu nie było, bo to była tylko runda próbna, po której małżonek wrócił do roboty przy zabezpieczeniach (drzwi pancerne, żelazne sztaby, podwójne łańcuchy, wzmocnione haki, fosa z ostrokołem itp.). A skąd wiem, że kozy mają w nosie poprawę warunków bytowych i całkiem nowy lokal bez czynszu i prawnych kruczków? Ano stąd, że wczoraj już miały okazję sobie wybrać, która gdzie śpi (drzwi do obydwu części obory otwarte aż do 22:00, światło w obu zapalone), i cóż – wszystkie wolały stare śmieci, a nowy lokal świecił lampą jarzeniową i wielką pustką. Ale one się jeszcze przekonają, a jak nie, to sami zdecydujemy, kto gdzie będzie spał. I oczywiście w nowej koziarni też będą paśniki, tylko ostatnie metry siatki nam wyszły i trzeba pojechać po więcej, będą kostki do lizania i w ogóle wszystko.
.
A zanim pokażę Wam całkiem nowe koziołki, jeszcze kilka zdjęć tych „starych”. Oto synek Małego Zła, już nie taki mroczny, jak się wydawało:
Oraz jeden z trzech synów Kawki, ten grafitowy (małżonek nazywa go Ołówkiem), który chwilami przypomina osiołka:
I bardzo lubi się przeciągać:
Tu jeszcze takie tam, małe zebranie koziego przedszkola, celem omówienia najważniejszych spraw, czyli m. in. „jak wprawiać w zakłopotanie nasze matki, udając, że jest się cudzym dzieckiem”, oraz „jak wystrychnąć Kanionka na dudka – milion przezabawnych sposobów”:
Aha, kolorowe rogi Idy urosły o centymetr lub dwa, i widać coraz wyraźniej, że Ida ma szansę na tytuł najbardziej oryginalnej kozy w naszym stadzie:
I jeszcze kilka fotek z wypasu. Panowie na jednej łące:
Panie na drugiej:
Trochę to trwało, ale teraz wszyscy są zadowoleni, każdy ma stado, do którego przynależy, i nikt nie czuje się poszkodowany.
.
A w sobotę koło południa, Krówko zajrzała do mojego zeszytu, spojrzała na kozi kalendarz, westchnęła, że to już, poszła do pokoju dziecięcego i zaczęła przygotowania do porodu, które u moich kóz nie są zbyt skomplikowane – trzeba po prostu zająć odpowiednią miejscówkę i parskać na wszystkich ostrzegawczo, że „ani mi się waż tu włazić, ja tu zaraz będę robić koziołki”, i to w sumie tyle. Ja mam trochę więcej roboty, bo to sianka trzeba przynieść, wodę w poidle zmienić, czystej słomy podścielić, założyć drzwiczki na zawiasy, żeby parskającą delikwentkę uspokoić, że lokal jest do jej wyłącznej dyspozycji, no i oczywiście denerwować się za nią i za siebie. O, tak wyglądała na godzinę przed porodem, cała gotowa:
Charakterystycznie „złamany” ogonek:
Chciałam zrobić lepsze ujęcie, ale co kucnęłam za kozią dupą, to zaraz miałam przed nosem kozi pysk z rogami, parskający pytająco: „czo ty tu wyprawiasz, pokaż czo tam masz, to może być niebezpieczne, a ja tu zaraz będę robić koziołki!”. No więc lepszego ujęcia nie zrobiłam, za to Krówko zrobiła takie o:
Dwa dorodne samce, OCZYWIŚCIE. Jedyna pociecha, że jeden z nich nie jest kolejną kopią Pacanka. Chłopaki urodziły się tak duże i zaradne, że już na drugi dzień Krówko bez stresu poszła sobie szamać świerkowe gałązki:
A chłopaki spali grzecznie w kąciku, gdzie ich matka zostawiła:
Dla Ireny to by było nie do pomyślenia! Przez kilka dni siedziała z Idą w koziarni, musiałam jej dostarczać sianko, ziarka i wodę, i siedziałaby tam pewnie i dwa tygodnie, gdybym jej w końcu siłą nie wypchnęła razem z dzieciakiem, żeby sobie słoneczka zażyły, bo akurat była ładna pogoda, a i dla dzieciaka lepiej, gdy się zacznie socjalizować z rówieśnikami, zamiast siedzieć w burym kącie ze znerwicowaną starą.
.
No i tak sobie z małżonkiem kiwaliśmy smutno głowami, że oto wybiła pechowa trzynastka chłopaków i nadal tylko cztery dziewczyny, i że niech diabli porwą tego Pacanka, gdy w zeszyt Kanionka zajrzała Wielka Krycha z upadłym cycem, a było to w poniedziałek 24 kwietnia, i choć ona też przyniosła na świat kopię Pacanka, to miała tę odrobinę litości w sercu, by dać nam dodatkowo jedną Małą Krysię:
Mała Krysia jest tak na oko dwa razy mniejsza od Wielkiego Krystyna, i trochę nieśmiała, więc na razie tylko tyle zdjęć dla Was zrobiłam, a najwspanialszą wiadomość zostawiłam na koniec. Otóż, OTÓŻ! Upadły Cyc powstał, odrzucił wizję dożywotniej renty i produkuje mleko! To znaczy na razie siarę, no ale skoro jest siara, zamiast podejrzanego płynu, to będzie i mleko, i mogę zaprzestać łamania sobie głowy nad sposobami na odciągnięcie uwagi dzieci od Niedobrego Cycka.
.
Kamień spadł mi z serca, naprawdę. Jeszcze w styczniu tego roku, po raz chyba piąty musiałam zdoić z Upadłego Cyca pół litra tego dziwnego płynu, który się w nim zbierał, bo Cyc był zimny, zima też była zimna, i bałam się, że Kryśce ten cycek z zawartością zwyczajnie zamarznie i odpadnie na wiosnę jak sopel od rynny. Na dodatek, w Cycu Upadłym nie dało się wyczuć ani kawałka tkanki, ani orzeszka gruczołu mlekowego – po wydojeniu płynu Cyc wisiał pusty od dołu do góry, jak długa, smutna, skórzana skarpetka. Ile razy wypowiedziałam słowa: „z tego cycka to chyba jednak nic nie będzie”, to tylko małżonek wie, i na szczęście tyle razy się myliłam. Na nieszczęście zaś…
.
.
Tak wyglądały cycki Krychy już na dobre dwa tygodnie przed porodem. Serce się ściskało, gdy człek na to patrzył, bo to nie tylko ogromny dla kozy ciężar, i utrudnienie przy chodzeniu (raz Krycha próbowała podbiec, i mało sobie zębów tymi cyckami nie wybiła), ale i dla samych cycków niedobrze – ona strzykami zamiata słomę w koziarni i wyhacza wszystkie kamienie i inne sterczące z ziemi badyle. No ale nie można było nic z tym zrobić, dopóki nie urodziła, a urodziła na środku łąki, bo rano koniecznie chciała iść ze stadem, a potem nie mieliśmy serca ciągnąć jej z tym bagażem przez pół kilometra do koziarni. Pogoda na poród była na szczęście idealna – słoneczko, delikatny wietrzyk, dziesięć stopni Celsjusza, święty spokój i radosny akompaniament wiosennych ptaszków. Gdy już sobie Kryśka dzieciaki ogarnęła i była z siebie całkiem zadowolona, wzięliśmy każdy po maluchu, i powolutku poszliśmy wszyscy do koziarni – my z drącymi się wniebogłosy koźlętami, za nami drąca się z oburzenia Krycha, a przed nami całe stado kóz, które chyba uznały, że dzieje się coś potwornego, bo wszystkie szły zjeżone i próbowały się nawzajem pozabijać. Przedziwny to był orszak i przez chwilę czułam się jak członek jakiejś podejrzanej sekty, niosący ofiarę ponuremu bóstwu w asyście lekko popierdolonych współwyznawców, ale to już drobiazg, grunt że doszliśmy i ulokowaliśmy Wielką Krychę bezpiecznie w nowej koziarni.
.
I tam właśnie zapadła decyzja, że tę Kryśki ruską torbę z mlekiem trzeba koniecznie wydoić, bo nie dość, że Kryśka ledwie łazi, to dzieciaki nie potrafią się przyssać do cycka, który nurkuje w słomie, bo pozycja „na pleckach, do góry kopytkami” nie jest właściwa żywym koźlątkom, i teraz niech się Państwo trzymają dobrze krzeseł – wydoiłam z obu cycków łącznie 5 litrów, PIĘĆ LITRÓW, siary. Och nie, nie wydoiłam wszystkiego, zostawiłam jeszcze około litra dla dzieciaków. I bez pomocy małżonka nie dałabym w ogóle rady, bo cycki wisiały dwa centymetry nad ziemią i każdy ważył prawie 3 kg, więc małżonek musiał jedną ręką trzymać fikającą nogę Krystyny, a drugą podtrzymywać cycek od dołu tak, żebym mogła podstawić pojemnik na mleko i jeszcze zmieścić gdzieś swoją dłoń. Tak. Biedna Krycha to wszystko dźwigała, i mogę się teraz tylko łudzić nadzieją, że nie zamierza natychmiast uzupełnić braków.
.
Powiem szczerze, że czytałam o kozach, które dają galon mleka na dobę, i trzy razy się upewniałam na Wikipedii, że galon to po naszemu prawie pięć litrów, ale ani przez chwilę w to nie wierzyłam – ot, myślałam sobie, typowo wędkarskie opowieści, gdzie ryba rośnie przez całą drogę z łowiska do domu, a w domu to już się ledwo w futrynie mieści, i to w pionie. No ale teraz wierzę i płaczę, bynajmniej nie ze szczęścia, bo jak ta koza ma chodzić z takim baniakiem? Jak te cycki ochronić przed otarciami, skaleczeniami… Małżonek myśli nad jakimś nosidełkiem podtrzymującym, ale wiecie jak to jest ze zwierzakami, one nie lubią ciał obcych, a ja na razie planuję jedynie obserwację i dojenie interwencyjne w razie potrzeby, a może Krycha się uspokoi z tą produkcją, i myślę o pozytywach: cycek działa! Mamy dziewczynkę! Wiwat Krycha!
.
Z tego szczęścia to aż sobie rozmroziłam porcyjkę bigosu, ale fotki nie mam, więc niech będzie Roman na kupce obornika, który w sumie trochę ten bigos przypomina:
PS. Aha, zapomniałabym:
Ostatnia wymówka padła jak kawka, co się nażarła szklanych kulek na jarmarku, więc chyba będę musiała kupić sadzonki, bo przecież swoich pomidorów nie wysiałam (ani tych, co mi Zeroerha znowu wysłała, bo ona się lubi znęcać nad ludźmi!).
Pasztedzik troche mi wyglada na warchlaka dzika…
Sliczne kozlatka. A Wy macie pewnie bol glowy, co tymi chlopakami zrobic.
Ano mamy, bo licząc z Jasiem i Mariuszem jest ich już szesnastu, a jeszcze kilka kóz się wykoci do połowy maja. Dwudziestka stuknie jak nic :-/
I nawet gdyby było nas stać na ich utrzymanie, to i tak byłby horror, z tych najbardziej brutalnych i krwawych, bo tylu samców w okresie rui pozabijałoby się na śmierć.
Krycha miala szczescie trafiajac do Was. Jak cala reszta zwierzynca.
Przy probie odpalenia muzycznych linek moj wiekowy laptop wiesza sie na dlugie minuty…;)
A to się nie martw, bo na laptopie to i tak brzmi płasko i dennie (wiem, bo też mam starego rzęcha).
Co do Krychy i innych ofiar losu, które czasem przygarniamy, to powiem szczerze, jak to u mnie jest: najpierw biorę taką “biedę” i cieszę się, że jej się w życiu poprawi, później mam chwile załamania, że jestem frajerką i przyjdzie mi za to zapłacić, jak nie w ciężkiej pracy i pieniądzach, to w zgryzocie (bardzo się bałam, gdy bralismy “kozy włoskie”, że napytamy sobie biedy albo jakiej innej zarazy), a na końcu, na szczęście i jak dotąd, znów powraca uczucie zadowolenia, że “bieda” wydobrzała, wypiękniała, i że warto było. No ale nie lubię tego środkowego etapu i chciałabym go jakoś wyeliminować, bo po co mi ten dodatkowy stres? Może jednak powinnam poprosić lekarza o receptę na syropek z hydroksyzyną.
Krycha miała szczęście, bo ja się wahałam przez całą drogę od farmy Dziadka do nas i z powrotem. Gdyby u Dziadka została, to nie wiem, co z tym cyckiem by było po całej zimie.
No kochana.. jak Ci Krycha będzie dawać po 5 litry mleka to się za wszystkie kozy odwdzięczy :) A do paszczy dała Ci zajrzeć? Wiekowa?
Zamarzyło mi się, żeby tak każdy próbował poprawiać świat w swoim zasięgu, jak to robi Kanionek…
I ten Maly Zonek tak samiusienki jeden w domowym zaciszu szyje takie rzeczy???!!! Zamurowalo mnie. Niestety nie moglam slow rozszyfrowac, ale i tak jestem pod wrazeniem!
A Kanionek to potrafi sie wywinac od uduszenia przez Obore… O Pasztedzie cos tam nakrecil i wykrecil sie sianokiszonka, potem pojechal sennym widzeniem tak, ze sama nie wiem, czy to mnie sie nie sni nadal, bo o tej porze normalni ludzie zalegaja w poscieli, rzucil Malym Zonkiem na kolana, poprawil cycem z jednej a kozlatkami z drugiej strony, i jeszcze od gory nowa komnata docisnal. No wiec leze. Choc jade autobusem. Jak tu nie kochac takiego Kanionka?
To pisalem ja, polpasiec sunsette…
Omatko… Półpasiec Sunsette urósł, dojrzał i stał się odrębnym bytem, który pisze komenty na kanionku! Mało tego, jeździ autobusem i pewnie ukradkiem pożera pasażerów z tylnej kanapy!
Tak, Mały Żonek to taki człowiek orkiestra, i to nie tylko w sensie muzycznym. Jego głównym i ukochanym od prawie trzydziestu lat instrumentem jest gitara elektryczna, ale gra też na basie, a i perkusję umie jako tako obsłużyć, i szkoda, że jej nie posiada, i sekcję garów do każdego kawałka musi projektować w komputerze. A wokal tak naprawdę ma piękny, głos “radiowy”, no ale tego nie słychać w metalowym charczeniu i pobrzękiwaniu łańcuchem. Zapewniam jednak, że umie odstawić nawet arie operowe. Zawsze mnie to śmieszyło, gdy małżonek w dawniejszych czasach np. szukał pracy, bo jeśli część rozmowy kwalifikacyjnej odbywała się przez telefon, a rekruterem była kobieta, to on taką robotę miał praktycznie w garści. Piszę to wszystko, gdyż jeszcze żyję i mogę :D
Aha, w sprawie niemożności zrozumienia słów w utworze – małzonek mi to kiedyś wytłumaczył, że w tego typu muzie wokal jest traktowany jak dodatkowy instrument, a jeśli ktoś się upiera poznać tekst, to sobie zagląda do książeczki, która jest zawsze dołączona do płyty.
Jeeesu, taki głos u faceta i nogi miękną jak coś szepnie na uszko. Wcale się paniom rekrutorkom nie dziwię, też tak mam :)
Kanionek masz warchlaczka??? Tylko czemu on daje sianokiszonką???
O, tak, warchlaczka, warchlaczka!!! Poprosze! :D
W mojej książce o kozach jest pokazany taki cyckonosz dla kóz. Chcesz fotkę?
ja chcę, póki jeszcze widzę! będę miała o czym myśleć w czarnych chwilach bez książek :)
Wersja, muszę Ci jeszcze powiedzieć, że Cię podziwiam za odwagę, że Ty się na ten zabieg wybierasz, bo ja to jestem cykoria… Mam wadę jedynie -4, plus drobne problemy z szybką akomodacją, ale wyczytałam, że to normalne po czterdziestce. No w każdym razie przypuszczam, że łaziłabym nawet w takich denkach po -9, a na zabieg bym nie poszła. Beznadziejny przypadek.
to nie ma co podziwiać, ja po prostu z przekory jak się czegoś boję, to to robię, zeby się przestać bać. to też jest jakaś postać beznadziejności ;)
CHCĘ!
Na razie wpadłam na genialny pomysł użycia damskich majtek, ale nie wiem, jak to wyżej na Kryśce zainstalować, żeby sobie nie ściągnęła.
cos mnie podkusilo i wpisalam w googla ‘goat bra’ i SA :-)
Przechwaliłam książkę, jakoś nigdy wcześniej się nie przyglądałam. Fotka jest, ale cyckonosza W OPAKOWANIU. :( Podana jest nazwa firmy- idę poszperać w necie.
http://geneu.home.pl/pl/p/Siatka-na-wymiona%2C-duza/163
niestety dla kóz na stronie nie ma.. wygląda to jak temblak który moja 10 nosiła przy wybiciu łokcia
http://www.agrosklep24.pl/produkt/siatka-na-wymiona-srednia-z-pasem-naszyjnym/5981/
a tak to się mocuje u krów
Montowanie cyckonosza na kozie to wyzwanie typu opatrunek na psim uchu ;)
Jak na zdjęcia w googlu popatrzyłam (A ma rację, SĄ!) to bez paska przez grzbiet i dodatkowego mocowania przed przednimi nogami to nie ma co. Może jakieś psie szelki + pasek na grzbiet + miseczka w rozmiarze Z?
tylko czy jej tego inne kozy nie ściągną z ciekawości, czy się da?
Ejj! Roman przystojny jest! :D
I pomidorki widze jednak beda, pysznie, pysznie. Mi sie ostatnio udalo kupic pomidory, które pomidorami smakowaly, i byly czerwone!! Co za przezycie to bylo, nieopisywalne po prostu, az sie lezka w oku kreci! ( W takim wloskim sklepie to bylo, do którego wszystko naprawde przyjezdza z Wloch, nawet Nutella)
Malzonka poslucham na przerwie, bom ciekawa niezmiernie!
Ta Nutella, ktora we Wloszech zostala zakazana?;)
zakazana? Serio???
To ja nic nie wiem… Tam sobie w kazdym razie radosnie stoi na pólkach, z miejscem wyprodukowania “Italia”!
Ale dlaczego pni zakazali nutelli, bezboznicy?!
http://archiwum.radiozet.pl/Wiadomosci/Swiat/Nutella-wycofana-ze-sklepow-we-Wloszech-00035313
ale jak sie okazuje:
https://silesion.pl/nutella-wycofana-sprawdzilismy-we-wloszech-czy-to-prawda-16-01-2017
ufff…. odetchlam!
przystojnA, bo Roman chyba jest dziewczynka? Czy zle pamietam?
Wg mnie dobrze pamietasz. Roman przeciez po raz kolejny powila dzieci:)
Tak, Diable, Roman jest kobietą, oraz pudło, Nw, bo nie po raz kolejny!
Piszę, zanim mnie Becia ze swoim wszystkowiedzącym kajetem uprzedzi – w ubiegłym roku Roman urodziła tylko wiadro wód płodowych :)
Herbatnik jest więc jej pierworodnym; może nic dziwnego, że tak się nad nim bidula trzęsie.
Pewnie, że bym skorygowała:):) Sama byłam ciekawa czy Roman co roku tak będzie cwanie mleko dawać bez koźlaka
No no, muza Malegozonka – szapoba choc to nie moje klimaty
Na studiach bedac mialam kolezake, ktora wyszla za Cypryjczyka i gdy wrocila z jednej z wizyt u jego rodziny na Cyprze to opowiadala, ze tam kozy chodza w biustonoszach. Gdy wyrazila swe zdziwienie to najpierw jej wytlumaczono, ze to ze wzgledow obyczajowych (no, zeby niby golym cycem nie swiecily) a dopiero gdy juz mieli dosc ubawu z niej to wyjasniono, ze to dlatego, zeby kozy nie obcieraly sobie cyckow po kamieniach itd.
Tak wiec trzeba skonsultowac z brafitterka albo Becia – dawaj instruktaz na kozi biustonosz
Ha! Ale jaka jest pogoda na Cyprze, a jaka u nas – błoto, mrozy, inne takie. Boję się tylko, żeby Kryśka nie doznała odparzeń skóry albo innych świństw, no ale z drugiej strony ciągnięcie cycków po ziemi też im na zdrowie nie wyjdzie, więc jednak będziemy kombinować z kozią bielizną.
Oj Kanionek Ty sie nie smiej, my tu nawet wyciag narciarski mamy O!
Mrozow na wybrzezu nie ma ale w tutejszych gorach jak najbardziej – chyba tak do -5 ;-) A te kozki to gdzies po ty gorach skakaja. Niestety na Cyperku to ja “miastowa” jestem I tego koziego biustonosza nie widzialam jakos. Nawet nie wiem kogo o to zapytac :-(
primo: Mały Żonek – wow! i pastucha elektrycznego zrobi, i dojalnicę, i podkład muzyczny pod ścieżkę życia… szapo ba!
secundo: całuski dla nowych koźlątek. najważniejsze, żeby zdrowe były. i upadły cyc też :)
tertio: Kanionek, nie owijając w bawełnę: będziesz mieć TAKIE sny, dopóki się uczciwie nie wyspowiadasz z Pasztedzika, tyle. czy On sypia z Pusią?
Czasem z Pusią, częściej z Atosem (wybrał go chyba na przyszywanego ojca, czy coś, takiego “role model”), a w nocy to w kuchni, żeby nie zdemolował nam lokalu. Pasztedzik uwielbia MORDOWAĆ. Pomogłam? :D
No dobra, dodam jeszcze, że Laser nie wie co o nim mysleć, więc na wszelki wypadek na niego warczy i nie pozwala mu się nawet dotknąć, a Mając pogodził się z tym, że jest przez Pasztedzika szarpany, bo w końcu kto nie lubi szarpać Mająca? Ma takie mięciutkie, długie futerko, w sam raz do szarpania.
Masz łysego nietoperza-wampira?
A z tymi snami, to zgadzam się z Wersją, tylko to zaraźliwe i już parę kóz też dopadło, więc ujawnij proszę tożsamość zagadki, bo wpadniemy w senny obłęd. I prześlemy ci trufle zebrane w ZSRR przy okazji porodu czarnej kapłanki.
Kuna?
No dobra. Poczytałam komentarze i stwierdzam, że Pasztedzik jest szczenięciem jamnika szorstkowłosego o umaszczeniu dziczym. I zamierzam trwać w tym przekonaniu aż do ostatecznego wyjaśnienia sytuacji. I już. A teraz wracam do wypisywania dedykacji do nagród. Takie uroki bycia wychowawcą klasy maturalnej… ;)
Piękne to wszystko! Ida jest przeurocza, ale moim numerem jeden jest Ołówek, przypomina mi diablątko, założę się, że ciekawski i uparty, wszędzie włazi, czy tak? Wyrazy uznania dla małżonka, kreatywny w wielu dziedzinach. Powtarzam się, ale podziwiam Was za pracowitość i ogromne serca.
Dziękujemy :)
Tak, Ołówek jest z całej kawiarnianej trójki najbardziej rezolutny i faktycznie zapowiada się z niego niezły diabelec :)
Hm, spuchnięty i obły jak śląska klucha i do tego śmierdzi kiszonką? I robi ło ło ło? JezusieMaryjo coś Ty z tego lasu przytargała, jakiegoś wielkiego robala albo larwe Obcego, który się przez zimę ulągł w kupce siana, no nie wiem co o tym myśleć Kanionku, ale ta teoria konweniuje mi z dr E, która jak od dawna wiadomo, jest kosmitką. Mały Żonek zrobił mi dzień, bo ja to zaraz widzę i proszę mi nie robić takich rzeczy przy porannej kawie:). Oraz zazdraszczam kozom nowego apartamentu, bo mają ładniejsze pokoje, niż moje po wizycie gości świątecznych:)) Jak se pomaluje i odnowie, to zaproszę Irenę, żeby dokonała aktu wandalizmu na moich ścianach pod adresem ( i tu muszę pomyśleć, bo lista będzie długa).Aha i mam taki dylemat, otóż koleżanka znalazła w rozsypującej się komórce na skraju lasu małego, burego, wybiedzonego kotka( reszta rodzeństwa już nie żyła, tylko ten jeszcze dychał) i oczywiście przytaszczyła go do domu. Czy wypada dać mu na imię Komornik? Wołać kici, kici, Komornik?
Pozdrawiam Kanionkowo i cało szanowno Obore:).
Zośka, no jak tak to podsumowałaś, to zaczęłam się zastanawiać, czy nie aby ludzkie niemowlę… nawet smród kiszonki może z pampersa dolatywać.
Wersja, faktycznie z opisu przypomina niemowlę:)) Kanionek, nie każ nam się domyślać, gadaj tu jak na spowiedzi co to jest to ło ło ło, bo sama zobacz w jakim kierunku poszły nasze domysły, weź bo policja ci tam wjedzie:)))))))
Może i niemowle, ale jak spuchnięte i obłe (w domyśle łyse?) i robi ło,ło to raczej na ptasie mi wyglada. Taka łysa ptasia glista, co wypadła z gniazda.
Ale ta kiszonka?
spuchnięte czytaj pulchne, a ło ło ło to może być błąd zapisu fonetycznego. kiszonka – patrz, za rzadko zmieniana pielucha.
Może mała sowa pójdźka, bo one tak lamentują ło ło, ale no właśnie, ta kiszonka…?
Pusia z Pasztedzikiem?
http://img6.demotywatoryfb.pl//uploads/201403/gallery_1395700752_765720.jpg
A jaki zapach ma sianokiszonka? Kwaśny? Ptasie odchody chyba mają taki kwaśny zapach.
Zośka – koniecznie nazwij kota Komornik! Już widzę miny sąsiadów i to pospieszne kitranie telewizora w lodówce, gdy zawołasz kota na śniadanie ;)
Irena mówi, że już ma piórnik spakowany, a w nim ołówki (chyba moje, bo znów na chacie ani jednego nie mogę znaleźć), markery wodoodporne, kredki świecowe, a może i jakiś sprej uda się leśniczemu podpierniczyć, no w każdym razie jak tylko będziesz gotowa, to Irena leci! I sama od siebie parę epitetów w tym czy innym kierunku chętnie rzuci, a i ode mnie listę dostanie… Dużą masz powierzchnię łączną tych ścian? :D
No dobra, już Wam się przyznam – znalazłam w lesie małego Tarzana i wychowam go na człowieka, no chyba, że mi tu skozieje ;-P
Kocham Waszą wyobraźnię :)
Aha, zapach sianokiszonki to absolutnie nie jest metafora, ani inna taka, on naprawdę pachniał sianokiszonką i trzeba było około dwóch tygodni, żeby ten zapach z niego wywietrzał. Dlaczego sianokiszonką? Bo miał z nią częsty kontakt :)
(matko z kłódką i zapadką, jak ja się przednio bawię! :D)
Kanionek :D własnie miałam napisać filipike w Twej obronie, co byś się nie potknęła i do tej rzeki pół kilometra dalej nie chlupnęła…
Ale jak Ty tak znami, to nie napiszę! No szkandal!
Szkandal, szkorbut i szkoda szłów :D
Ale ja Was uprzedzałam, że to nie jest niespodzianka z gatunku “żyrafa w paski”, tylko coś bardzo oczywistego, no ale skoro Wy te łyse indyki i inne gargulce… Mnie się to bardzo podoba i chcę więcej:)
Piesek-przybłęda? :)
na moje, to wcale nie musi być zwierzątko:/
Kanionku, to nie mój kotek, tylko koleżanki z Inowrocławia:))) Ale śpieszę donieść, że po wieczornych konsultacjach na gg, kociak oficjalnie otrzymał imię Komornik. Zastanawiamy się, czy nie wysłać info ze zdjęciem kociaka do Krajowej Rady Komorniczej w ramach ocieplenia wizerunku znienawidzonej instytucji, ale jeszcze musimy dograć kwestie kasy dla kota, przesz turwa, za darmo nie będzie się kot wygłupiał.
Jakbym miała zgadywać, co może pachnieć sianokiszonką to powiedziałabym, że cielak, ale przecież nie będę zgadywać ;P
Czy z Małymżonkiem jakieś zawody stachanowców urządzacie? Odgruzowanie i urządzenie składzika, szklarnia, dojarka, koziołki (no wiem, że robią je kozy, ale akuszerka też jest męcząca), ogródek, Pasztet i jeszcze produkcja muzyczna!
Małyżonku, może się nie znam, ale były ciary!
Dopadła mnie wizja jak występujesz na scenie, w towarzystwie Lucka, który wali rogami w pierwsze rządy pogujących fanów ;)
Jak jesteśmy przy wizjach – Kanionku, ten sen to “miało być tak pięknie a jest jak zawsze” ;P
Przyznaję, że przy rozczarowanym kliencie, prawniczce w konfesjonale z woalką i panu młodym z czarnym balonikiem wymięka nawet ostatni sen, w którym odbieram poród czarnoskórej kapłanki księżyca . Jak będę miała chwilę, to zajrzę do sennika ;)
Mnie się ostatnio śniło, że byłam mężczyzną i kierownikiem rosyjskiego kołchozu w czasach stalinowskich. Kazałem podpalić zboże, co na polach spleśniało od złej pogody i Stalin mnie skazał na śmierć. Powiedziałem żonie, że ma z dzieckiem uciekać do partyzantów to lasu. Może jakieś plamy na słońcu są i przez to sie tak ludziom barwnie śni?
Wersja – omatko! Mnie się kiedyś też podobnie śniło – że byłam facetem, gadałam po rusku (płynnie i dużo!), a najlepsze było to, że jeździłam konno PO MIESZKANIU W BLOKU. No z taką różnicą, że ja w tamtym śnie nie umarłam, za to w innych dość często mi się zdarzało.
Ja kiedyś byłam Janosikiem, jechałam konno przez las, na końcu lasu była szafa, w której zadźgałam kogoś nożem.
A innym razem synem Napoleona. Pod dom przyjechały niedobitki armii i jakiś stary wiarus oznajmił (niestety nie po francusku), że mój ojciec nie żyje.
Patrz, Kanionek, ja w snach jakoś nigdy nie umierałam (najwyżej spadaaaaałam w przepaść) ale albo kogoś mordowałam, albo dowiadywałam się o śmierci…
Teraz wiem, że jak mi się śniło spadanie w przepaść – samochodem, nad którym straciłam panowanie – to moja podświadomość dawała mi znak, że straciłam kontrolę nad swoim życiem i lecę ku zagładzie. Co z tego, że pięknym czerwonym sportowym autem, jak już nic dało się zrobić, można tylko było czekać na wielkie jebut.
fajnie, konno po bloku. ja też we śnie nie umarłem – czekałem z godnością na pluton egzekucyjny.
Ciocia – od czarnoskórej kapłanki księżyca?! Nie no, to jednak moja prawniczka wymięka (żałuję, że nie umiem Wam narysować tej “woalki”!).
W dodatku w jakimś pustostanie, który raz był domem, a raz ulicą. A dziecko jakieś dziwne było, ale krzyczało normalnie. I pępowina się urwała. I zaraz komuś je wcisnęłam a sama poszłam do łazienki i zwymiotowałam wielki skrzep krwi.
Myślicie, że z tym to już trzeba do specjalisty?
Jak odróżniasz sen od jawy to jeszcze nie trzeba ;-)). U mnie ostatnio kiepsko z pamiętaniem snów, nie wiem czemu, ale spadanie też mi się trafia.
Najgorzej to jest jak się śni dalszy ciąg. I człowiek potem nie wie co było w realu a co we śnie.
Gorzej chyba tylko jest znaleźć się w cudzym śnie i nie móc z niego wyjść.
Mój przedostatni pamiętny sen to blady Krzysztof Baczyński snujący się w milczeniu po przedpokoju mojego dawnego mieszkania na poddaszu, przy dźwiękach dzwonów dochodzących zza okna i szczęku łańcuchów zza drzwi. Oraz dżin, a właściwie dżinica (czy tak się nazywa samica dżina?) wydobywająca się z mini-pralki Frani w tymże przedpokoju.
A z tych męczących, powtarzających się snów o śmierci – sen o Babci, do której śmierci przyczyniłam się we śnie, więc zawinęłam jej malutkie zwłoki w chusteczki higieniczne, włożyłam do plastikowego pudełka po lekarstwach i schowałam głęboko w szufladzie toaletki. W kolejnych odcinkach snu zaglądałam ukradkiem do tej szuflady i sprawdzałam, czy Babcia nadal tam sobie nie żyje.
Ynku, samica dżina to zdaje się dżinnija, ale to trzeba by spytać Maję Lidię Kossakowską, ona pisuje o tych istotach, to pewnie wie :)
Pasztet, nie Pasztet, tulimy się! :)))
https://www.youtube.com/watch?v=cebogWWJxu4 (koza też jest)
Jakie to wzruszające…
Jak ktoś ma ochotę, to niech się pożegna z Kanionkiem. Dzisiaj bowiem Kanionek niechcący się przewróci i wpadnie do rzeki, która jest pół kilometra stąd.
Ale, że co? Czyżby Kanionek upublicznił nagrania bez zezwolenia?
Czy to taka nowatorska metoda leczenia z niepokojacych snów?
Wiesz, lepiej uważaj, żeby Kanionek jednak nie wpadł tak całkiem bo jak Ty będziesz sam te kozy doił?
Ciocia – a tam, zaraz bez zezwolenia. Zezwolenie dostałam już jesienią ubiegłego roku, tylko małżonek nie pamięta. Może zjadł za dużo bigosu na winie ;-P
Wróżby karalne z powodu amnezji po przedawkowaniu ;)
bardzo przepraszam, ale to się chyba kwalifikuje jako wróżby karalne.
“wróżby karalne” – cudne :)
Nie można być takim czarnowidzem. Kanionki są POD OCHRONĄ ;-)).
No właśnie!
Ja mam immunitet posielski (od sielanki…).
Znaczy, że sielanka już była, a teraz jest stan PO? :D
Ja bym jednak sugerowala ochrone Kanionka w tej wyprawie nad rzeke, bo drugiego takiego menagera trudno bedzie znalezc, a jak wiadomo muzyk, chocby najlepszy, bez dobrego menagera sie nie przebije do szerszej publicznosci
Eee, ja nie taka naiwna, nad żadną rzekę nie poszłam! A pół dnia mnie namawiał, że chodź Kanionku, pójdziemy zobaczyć, czy bobry już mają małe bobrzątka, Kanionku, taka ładna pogoda, Kanionku.
Tere fere – parę stopni na plusie było i kropił deszcz!
O matko i córko, a kysz z taką wizją…
A tak na marginesie to jak wykonać półkilometrowy przewrót NIECHCĄCY?!
Były przypadki zasztyletowania przy goleniu oraz obcięcia sobie głowy podczas porannego czesania. Żyjemy w bardzo niepewnych czasach.
Ba, były nawet przypadki, że ktoś sobie szczelił w plecy kilka razy…
Wiesz Anomalia u Kanionka wszystko możliwe.. Pamiętasz jak sobie NIECHCĄCY wbiła nóż w mały palec u nogi. DWA RAZY.
Mały Żonku popatrz na to tak. Tyś nakłoni Kanionka do pisania to ponoś konsekwencje ;) Poza tym nie oszukujmy się- cała Obora wielbi umiejętności Twe rozmaite, więc jakieś koszta muszą być . Nie ma nic za darmo na tym świecie :)
Ps. Jak w ciągu 48 godz. Kanionek się nie odezwie to Wszystkie Kozy przyjadą przeszukiwać okoliczne rzeczki, będziemy reanimować Kanionka ;)
Codziennie kwadrans po nieparzystej Kanionek musi dać znak życia. Bo inaczej wpadniem z interwencją :D
Pewnie Mały Żonek odnalazł na strychu sennik marsjański ;-)). A że interpretacje mogą się kształtować na Marsie inaczej, może trzeba przetłumaczyć na ziemiański. Np. koniec kwietnia przywita nas takim ciepłem, że Kanionek poleci boso kąpać się w pobliskiej rzeczce.
A właśnie, może Mały Żonku uchylisz rąbka wiedzy meteo i szepniesz coś o pogodach na początek maja…. Najlepiej związanego z wyższymi temperaturami niż 10C.
Wy/raz, ale to co w końcu chcesz – prognozę pogody, czy obietnicę wyborczą? :D
Małżonek mówi, że tegoroczny kwiecień zapisze się w annałach historii jako najzimniejszy od… odkąd wymyślono termometr zapewne.
Boję się zapytać co mówi o początku maja ;-((
Dziękuję Kanionku! utwory małegożonka (zwłaszcza pierwszy) nie zagłuszają co prawda, ale cudnie współgrają z odgłosami wiercenia za ścianą, jakie mam od ponad 2 miesięcy z powodu remontu u sąsiadów, a jak do tego dojdzie jeszcze odgłos pompy ze zmywarki… to już klękajcie narody!
Strasznie zaintrygowało mnie to nowe, obłe, śmierdzące przygarnięte przez Kanionka. Najbardziej pasuje mały warchlak ale to jakieś zbyt oczywiste rozwiązanie. Kanionek nie lubi banalnych rozwiązań, więc co? mały hipopotam? opis by się zgadzał, chociaż nie wiem czym toto pachnie.
Ja mam skojarzenia z serdelkiem, ze względu na obłość i spuchatość. Albo z ogórkiem kiszonym ze względu na zapach i odpowiedni kształt. Ale jeszcze nie słyszałam, żeby cokolwiek z w/w mówiło ło, ło. Obstawiałabym osiołka albo któregoś z mniejszych koników (nie polnego), choć pod ło, ło podchodzi mi indyk, ale chyba łysy jak obły….
A Mały Żonek instrumentalnie niezły (choć nie jestem specem od muzyki). Na temat głosu się nie wypowiadam, bo na moich głośnikach kiepsko słychać wokal, a że właśnie mogłam odsłuchać to chwalę.
Wy/raz… Jak ogórki kiszone zaczną do mnie mówić “ło ło ło”, to się naprawdę zaczniemy martwić. Ja i ta druga ja. Trzecia ja jest chwilowo zajęta serdelkiem ;)
Osiołki mówią inaczej :)
Obły, opuchnięty pasztecik co mówi ło ło ło to musi być szczeniaczek-jajniczek albo coś podobnego: mikrego, długawego i jazgoczącego.
Cornick, a prosię uprzejmie :)
Ale jeśli nie zagłuszyło, to za cicho puściłaś!
A rozwiązanie jest banalne, czy je lubię, czy nie. One mnie same znajdują, te rozwiązania, choć ja od lat proszę los o pisklę kruka, którego mogłabym sobie wychować i trzymać na ramieniu, i widzę siebie, jak idę z nim do Biedronki, a on chowa krakowską suchą w plasterkach pod skrzydło i wychodzimy, niby nigdy nic. Ale nie, oczywiście nie dostanę fajnego kruka, tylko to, co zawsze. No ale i tak nie mogę narzekac, bo pasztedzik jest bom-bo-wy! Poćwiczymy, to może i z tą krakowską suchą coś się uda…
Koteczek, mały koteczek co gdzieś siedział w kiszonce bo ciepło, brzuszek ma okrąglutki bo mały jeszcze a morduje w kuchni wszystkie papierki i kartoniki. ło,łoło też może mówić, bo koty dziwnie gadają ..wcale nie miał miał. Mój to kiedyś krakał z kawkami. Na polnej druszce zobaczył Kanionka, spojrzał mu w oczka i Kanionek przeeepadł.. jak to Kanionek
http://www.rmf24.pl/foto/tylko-w-rmf24/zdjecie,iId,649938,iAId,44499
Wyglada że i w Polsce są kozie gorseciarki.. ;)
Ale gdzie tej Kaście do naszej Krychy.. :)
A dlaczego Kaska nie jest w stanie??? polskie dziennikarstwo, cholerka jasna! Tak napisza, ze nic nie wiadomo! Nie to co u Kanionka: wszystko zawsze prosto, jasno ;-) i jeszcze tak, ze trzeba uwazac na … no wiecie ryzyko … ze wymienie najlagodniejsze: oplucie monitora :-)
Przyśniło mi się dziś, że Kanionek pasie pod dębem i bukiem taaaakie stado świnek wietnamskich, łaciatych takich na krótkich nóżkach i zmarszczonych czołach, a one jej taaakie trufle przynoszą w ryjkach a Kanionek układa je w taaakie górki wzdłuż ścieżki do Kanionkowa…
Chyba za długo wczoraj przy kompie siedziałam tia..
Drogi Kanionku, toż to już zakrawa na tortury, już któraś Koza napisała, ja też uważam , że Pasztedzik to mały dziczek , tylko co na to Leśniczy? :))))
mam! Kanionek przysposobił małego rudego ryja, który wyrośnie na samca alfa i będzie znaczył teren, aby odstraszać inne rude ryje, ale zostanie też wytresowany przez Pusię i Atosa tak, aby nie ruszać kurczaków. co prawda w ogóle nie pasuje do opisu, ale wszystko, co pasuje do opisu już było, i Kanionek nie potwierdził, więc teraz może chociaż nie zaprzeczy. i kto się oprze logice tego wywodu?
Mam! przecież to jest jagniątko. Któraś owca się okociła (?), przecież jagnięta się rodzą zimą. hmmm???
I szarpią Mające, bo lubią mordować? W imieniu ma”-dzik”, czyli to Coś nieudomowionego (jeszcze) być musi :-)
Patrzę na te koziołki i patrzę, i się zastanawiam bez końca, co ten Już Nie Taki Mroczny Synek Małego Zła ma na futerku narysowane. No i w końcu oświeciło mnie, że nie na czarne trzeba patrzeć, tylko na białe! Teraz to proste: na prawym boczku dwa całujące się biegusy a na lewym czaszkę tyranozaura z otwartą paszczą. Ulżyło mi :)
Kanionek, jesteś wredną sadystą, wiedziałaś? Tak się znęcać nad kochanymi, uroczymi i słodkimi wielbicielkami? Ładnie to tak?!?
Stawiam na psiaka. Mops albo bullterier…
A o wstawce instrumentalno-wokalnej nic nie powiem (poza tym, że ma ciekawe zmiany rytmu) bo to kompletnie nie moja bajka i nawet nie wiem, jak to powinno wyglądać :)
Ale do książeczki z tekstem bym zaglądnęła, choćby aby dowiedzieć się, czy to faktycznie łacina, czy tylko tak brzmi ;)
Jeszcze raz gratuluję cyca. Świetna robota :D
Tyranozaura widzę ale że Ci biegusy przyszły do głowy… no nie wiem.. ja nie widzę:(
ps. okulary mam te właściwe komputerowe ;)
Mogą być i gołąbki (w sensie, że ptaki). Całujące się gołabki, jak ze starych pocztówek. Zwłaszcza główki ;)
WIDZĘ zakochane gołąbki !!
Na Andrzejki zamiast z wosku będziemy wróżyć sobie z kozich futer:):)
Moim zdanie to dwie kozy stojące na tylnych nogach i zaglądające sobie głęboko w oczy.
A tyranozaura już się nie da odwidzieć.
Biały spinacz do wieszania prania.
A do góry nogami to Marsjanin w oknie, negatyw popiersia. Odwrócony negatyw, czyli w zasadzie pozytyw.
A twórczość MŻ mocna. Podziwiam.
Zapomniałam poinformować cały świat, że moją nową ulubienicą w stadzie jest Ida. Nie dość, że biała, to jeszcze TAKIE rogi!!!
I ma uszka w ciapki :)
(Ziokołka i Kachnę wielbię nadal, Ida po prostu dołączyła do grona ulubieńców)
Stawiam na świnkę, zwykłą różową świnkę, chociaż osiołek też mi przyszedł do głowy i struś. Śwniki są obłe i można z nich zrobić pasztet 🐖 :-)
Ale świnki robią “łi, łi, łi, “, a nie ło ło ło ło! Chyba że ma wadę wymowy.
Popatrz a ja dzieci od kołyski uczyłam że świnka robi chrum chrum .. ;)
Ale świnki nie mordują. Chyba.
Bo świnki mają bogate słownictwo!
O Wielki Cthulu! Mały Żonku, pozamiatałeś. Tkwię w stuporze i podziwie. Nie mam słów (cenzuralnych, bo niecenzuralnych a i owszem, dużo) aby opisać moje zaskoczenie i entuzjazm. SZACUN!
PS. Proszę o WINCYJ!
PS2. Kozy i kozie dzieci są piękne i kocham ale nikt i nic mnie tak nie zadziwiło niespodzianie od dawna, jak twórczość i talent M.Ż
No i to moje klimaty, jakby nie patrzeć:))
Izik, w pierwszej chwili przeczytałam ” O Wielki CH….u” :pp
No ja przeczytałam o wielki Ciulu :-P
Powinnam była napisać o Wielki Przedwieczny…:))
Ale że Ch… do małża Kanionka…? Wyskoczyłyby mi 22 brodawki n palcach- ustach- mózgu
Jak Kanionek przysposobił Tarzana, a on wybrał Atosa na role-model, to pewnie nad jakimś zdziczałym psem łańcuchowym się ulitował, a zapach sianokiszonki to zapach tego, czym buda była uroczo “wyścielona”. Tak obstawiam. :)
A w temacie cyckonosza dla Krychy, to widzę:
http://www.kozolin2.iq24.pl/default.asp?grupa=216908&temat=419943
oraz http://www.caprinesupply.com/udder-support.html i http://www.dairygoatinfo.com/f19/there-such-thing-goat-bra-lol-24543/
Całkiem niezłe fotki poglądowe, pomysł wykorzystania czapeczki dziecięcej też fajny, tylko nie wiem, czy te czapeczki robią w rozmiarze Z. :-)
Jak nic to jest golec piaskowy!
http://www.reed.edu/biology/professors/srenn/pages/teaching/web_2010/qaic_site/images/naked-mole-rats.jpg
ZGADŁAM?
a fe
Barbarello u Kanionka nie ma chyba tyle piasku żeby takie coś zakopać , to coś jest naprawdę oślizłe , fuj, nie wiem , czy w końcu normalne Kanionkowe psy by to coś zniosły. :)))
Jakie oślizgłe! Na pewno jest suchutkie, milutkie i cieplutkie w dotyku, taka właśnie kluska! A urody jest kontrowersyjnej, no ale ideały piękna nie stoją w miejscu.
Biorąc pod uwagę obecne tendencje depilacji…
Pasztedzik to jakieś pisklę ptaka drapieżnego być musi. (Albo nie musi ;-)
Freud albo i Jung doszukaliby się zapewne w zabawkowej lokomotywce na torach syndromu impostora, że to niby nie traktujesz tego, co robisz poważnie, że to tylko taka zabawa, a ludzie dają się nabrać na te dziecinadę. Prawniczka zaś z zawoalowanym konfesjonałem na głowie jest postacią nie z tego, znaczy nie z Twojego, świata, z zupełnie innej bajki, to właściwie tylko uniform (twarzy osoby nie widać, każdy mógłby się za nim schować, ale nie Ty). Taa, Freud z Jungiem by mogli, bo nie znali Zjawiska Kanionek, do którego się te schematyczne interpretacje mają nijak.
Osiołkowy Ołówek – bardzo przystojny, ale Ida Dwubarwnie Rogata i Synek Małego Zła – wyraźnie zostali naznaczeni ;-)
Wiwat Cyc Krychy z samą Krychą! Idzie ku lepszemu!
A growl wbił mnie w panele. Dojrzały. (Żeby nie powiedzieć soczysty).
I Przestrzeń. Przeeestrzeeeńńń w Koziołkowie :-)
A złamany ogonek jest charakterystyczny dla kózek które już już rodzą czy dla Krówko?
Kanionku, muszę przestać czytać bloga Twego w pracy. Już w trakcie pierwszego dialogu pozrywałam sobie boki ze śmiechu. Piosnek nie posłuchałam- dobrze, ze ostrzegłaś – ale już nie mogę się doczekać, kiedy ta chwila nastąpi. Ołówek cuuuuuuuuuuuudny. Z niecierpliwością czekam na fotki i historię Pasztedzika :)
A może Mama Kanionka przekazała z zoo jakieś dzikie zwierzę specjalnej troski?
Bo wiadomo na kłopoty ze źwierzątkami – KANIONEK!
To chyba krokodyl i see you later alligator ;p
PS. A muzyka MŻ rządzi! Jest moc! Można więcej? Może na forum?
Wyżalnik mentalny i błotko filozoficzne takie puste…
Obstawiam jakąś kunę/łasicę/wydrę albo chomika, ewentualnie zająca (na pasztet). W końcu zając to nie królik.
Kochane Kozy, ja wpadłam na chwilę żeby Was uspokoić, że zasadniczo wszystko jest OK, tylko ja mam ochotę przegryźć paru ludziom tętnice i patrzeć, jak się powoli wykrwawiają, a małzonek chodzi po domu z wciąż otwartym scyzorykiem. Właśnie skończyliśmy robotę (na zewnątrz), która była planowana na przedział czasowy od 13:00 do 16:00, no ale JAK ZWYKLE okoliczni Janusze biznesu musieli dać dupy i skończyliśmy, JAK ZWYKLE, wkurwieni, zmarznięci i głodni. Na dzisiaj to tyle, jutro wyjaśnię i przeczytam Wasze komentarze :)
No i Kanionek nie wyjaśnił co przygarnął. A ja po przeczytaniu notki i wczorajszych komentarzy miałam taki sen, że byłam u Kanionka, oprócz mnie była jeszcze inna Koza (tak, tak któraś z Was) z rodziną (przyznać się, która!) i widziałam Paszteta: to był kot. Łysy sfinks wielkości i pokroju pancernika. Później okazało się, że to jednak był koń. Taki mały i gruby, na krótkich nóżkach. I był osiodłany i jeździły na nim mocno nieletnie dzieci owej Kozy. Konik był tak mały, że w sam raz nadawał się do ciągnięcia wózka-dwukółki. Oprócz tego występowałam w piżamie, w której przyjechałam w odwiedziny i zabrałam ze sobą moje dwa koty (bez transportera – jak ja tego dokonałam?) i Kanionek miał małe kotki, z których jeden miał pasek zielonej sierści na ogonie. To tak w wielkim skrócie.
I co na to mówi S(Z)OK – Sennik Obory Kanionka?
A tak serio to chyba obstawiam szczeniaka.
@zerojedynkowa CU-DOW-NE!!!
a ja tak się dałam wkręcić, że odsłuchałam odgłosy zwierząt na you tubie i obstawiam rudego ryja:)))
Żeby całkiem nie polec obstawiam na 100% drapieżnik:))))
PS. ja naprawdę nie mam zamiaru komentować tych n-tych ujawnionych talentów Małego Żonka, bo to już jest rozpusta jak tak można na jednego człowieka:))) i nie jestem fanką tego czegoś(bez urazy moje zainteresowania kończą się na rocku, a to na pewno nie to) ale jako profan mogę powiedzieć JEST MOOOOC!!!!
I ja już wiem dlaczego Kanionkowie mają pod górkę!
Bo to superutalentowani ludzie są, a od takich się wymaga wg uzdolnień.
Niech żyje PASZTEDZIK! bo dzięki niemu Kanionek w superformie.
ja też obstawiam zająca… w końcu kurczaki to rosoły, więc zając – pasztet :D
i zając takie dziwne dzwięki wydaje, na YT znalazlam niestety tylko wabiki z kniazieniem zająca, ale to takiej łoj łoj łoj :D
Przytulam. Nie możesz się obwiniać o wszystko. Nie jesteś w stanie zapobiec każdemu złemu zdarzeniu. Mała miała prawdopodobnie jakąś wadę, z którą nie mogła żyć poza łonem matki. Życie jest parszywe i częściej nas kopie niż przytula. Przyjmujesz te kopniaki za siebie i za tych , których kochasz, żeby ich osłonić. Niestety nieograniczonych sił nikt nie ma i czasem za dużo złego dzieje się i masz już dość, i myślisz, że to już koniec nie zniesiesz już więcej porażek, ale podnosisz się i żyjesz….aż do śmierci. Buziaki dla Ciebie i dla Bożeny, ona się podniesie i Ty też.
To do najnowszego wpisu miało być.
Może to brutalne, ale u mnie wszystkie chłopaki nazywają się Grilluś, ewentualnie Kiełbaska. Teraz mam 5 chłopaków plus jednego burskiego (on może akurat uniknie gara) na wydanie.
Aaa, to znaczy, że “Kiełbaska”, ale nie dla Was? Bo my, nawet gdybyśmy chcieli zdrowego, swojskiego, pysznego mięska z naturalnego chowu, to i tak dupa, bo nawet po pijaku i po trzech godzinach oglądania obrad sejmowych nie dalibyśmy rady walnąć w łeb koziołka na śmierć. Dżizas, ja nawet kury nie umiem, i nie ma w tym żadnej kokieterii, że ja “taka slaba”, “taka wrażlywa”, “taki kwiatuszek”, tylko po prostu nie jestem w stanie przeskoczyć własnych hamulców.
Jednego Grillusia, z pierwszego pokolenia kóz, musieliśmy sami się pozbyć. Niestety, ale mieliśmy wtedy za mało miejsca, a prawie wszystkie pierwsze kozy były jego siostrami po jednym ojcu :/ Do dzisiaj mam jego udziec w zamrażarce i już chyba tam zostanie na zawsze. Akurat teść wtedy był, więc on się zajął czarną robotą ;) Na takie okazje polecam pistolet ubojowy – nawet nie zameczał.
Potem jakoś zawsze udawało nam się rozdać te koziołki, ale doszliśmy do wniosków, że za darmo albo za 50 zł… to już lepiej samemu zjeść, albo psu i kotom zostawić do zjedzenia. Maluchy są wystawione za sprzedaż, ale za 150 zł, a nie 50 zł czy za czekoladę. Plan mamy taki, że jak ostatnie się jeden albo dwa, to sami to załatwiamy (tzn. przy pomocy pistoletu ubojowego i teścia ewentualnie), a jak zostanie cała piątka, to pojadą do ubojni, chociaż mamy do niej 80 km.
Kiedyś mieliśmy króliki, potem zawsze mój dziadek nam je wciskał, ale już ani nie trzymamy, ani nie bierzemy, bo kurcze… je trzeba też zabić, żeby zjeść ;) A kogutów mam 7 i codziennie wieczorem mówię sobie “o, te dwa będzie trzeba pozbawić głowy”, ale jeszcze żyją. Wiesz – żeby nie było, że tak ochoczo i bezproblemowo pozbawiamy życia nasze zwierzaki :D
Do tego u nas koźlęta są z matkami do 2 tygodni, a potem karmię je butelką, więc jest ciężko, bardzo ciężko o tym myśleć.
Tak więc wiesz… planujemy zjeść koziołki, ale nie wiem czy to jeszcze nastąpi w tym roku :D Na razie jednego udało mi się sprzedać do innej hodowli, gdzie zostanie ojcem, drugi zostaje u nas na rozpłód… Jakoś może to będzie ;)
!!!!
jak zobaczyłam cytaty z Katyta…. tfu, z Kata, to w ogóle się rozmaśliłam, ale teraz, po odsłuchaniu muzyki Twojego Maużonka wymiękłam całkiem – czy on może jest fanem Death i Cannibal Corpse? to co prawda nie do końca moje klimaty (Cradle Of Filth, WASP, Septic Flesh czy inny Rotting Christ – <3), ale jakoś mi się tak ucho zawiesiło na podobieństwie….
bravissimo za wykon, naprawdę. I za growl takoż!
Heloł.
Death – tak, CC – zdecydowanie nie. Muzyka coś powinna sobą reprezentować, nieść jakieś emocje i to najlepiej w dość niecodziennej formie. Jak się samemu gra, to siłą rzeczy człowiek się staje coraz bardziej wybredny. Zapodaj sobie 20 minutowy numer Odyssey zespołu Symphony X. Jeśli nie znasz, to buty powinny Ci spaść jak nic. Ciekawa z Ciebie postać. Mało kto tak pisze.
ha! Osobiście też mi Kanibale powiewali zawsze, za to na Death byłam zwyczajnie za głupia muzycznie i jedyne co, to w miarę ogarniam jakieś śladowe wpływy w tym, co słyszę.
Emocje w Muzyce – no toż to Dusza tejże, nie ma co ukrywać.
Dla mnie takim szczytem muzycznej duszy jest “Zoon” The Nephilim, czyli mezalians Carla McCoya z death metalem, jak sobie na prywatny użytek nazywam tę płytę. Jest absolutnie absolutna i na przysłowiową bezludną wyspę zabrałabym ten właśnie album.
Aczkolwiek teraz leci u mnie “Red Code Cult” Septic Flesh i znów sobie myślę, że ta Grecja to jednak ma wypierdzieliste jajo do grania takiej muzy… a potem mam w kolejce Impaled Nazarene i wtedy pomyślę “a nie, jednak chyba Finlandia….” ;)
no i to jest właśnie takie cudowne w Muzyce :)
A, kolejkuję także Symphony X – oni mi gdzieś dzwonią, ale nie pamiętam, gdzie.
Dzięki za podpowiedź i powitanie! :)