Kozy włoskie, czyli Niezidentyfikowany Obiekt Przerażający
Patrzę sobie przez okno w kuchni, a nad stawem maluje się iście biblijny obrazek. Siedem zastygłych żon Lota plus Andrzej (owce profilaktycznie daleko z tyłu), wszyscy stoją jak rażeni piorunem i wpatrują się w COŚ na środku stawu. COŚ jest dla mnie nieosiągalne wzrokiem, ale najwyraźniej powoli się przemieszcza, bo żony Lota plus Andrzej, a nawet rozbrykane zwykle kozie bachory, śledzą owo COŚ czujnym okiem, jednako z miejsca się nie ruszając ani o pół kopytka. Ki diabeł? Oczywiście wylatuję w te pędy, bo co – może ruski płetwonurek-zwiadowca z kuszą, albo inne nieszczęście? Więc lecę przez te pół podwórka, Irena ma włos na grzbiecie zjeżony, nikt mnie nawet nie zauważa, bo wszyscy wpatrzeni w to COŚ.
Docieram na brzeg stawu, a tam… La la laaa, środkiem bajorka płynie sobie niespiesznie zielone wiaderko, co żem je dnia poprzedniego nad stawem porzuciła, a wiatr miał ochotę się nim pobawić. Popychane leniwą bryzą z zachodu, przechylone lekko na jedną stronę, gdyż już nieco wody nabrało, przemierza filozoficznie ten cichy przestwór śródleśnego oceanu, mrożąc krew w kozich żyłach i odrywając mnie od garów. Poczekałam spokojnie, aż Straszne Niebezpieczeństwo dopłynie do wschodniego brzegu, wyciągnęłam wiaderko, okrążyłam staw i podetknęłam zielonego wroga kozom pod nos, przemawiając do nich łagodnie, że przecież zobaczcie głupole, to tylko wiaderko, i przecież je znacie, bo tym wiaderkiem Kanionek wodę ze stawu gęsiom do wanny nosi. Irena, nadal nieufna, nawet wiaderka z bliska oglądać nie chciała, i tylko splunęła trzy razy przez lewy bok, zabierając dzieciaki z tego miejsca rojącego się od niebezpieczeństw i rozmaitego plugastwa, a Bożena prychnęła pogardliwie, że PFF, ona przecież DOBRZE WIEDZIAŁA, że to tylko głupie wiaderko, ale co było WE WIADERKU, to już wiedzieć nie mogła (a może żmija, hę?), i wiesz Kanionek, lepiej uważać, bo nigdy nic nie wiadomo.
No i tak to właśnie kozy potrafią Kanionka przestraszyć na darmo (albo może Bożena ma rację i wcale nie? A bo to wiadomo, co Cebulacki do stawu nawrzucał przez te wszystkie lata i jakie straszliwe zmiany genetyczne mogły zajść w tamtejszej faunie i florze? Równie dobrze zamiast zielonego wiaderka mógł przez staw przepływać wielki jak bałtycki gazociąg, zmutowany węgorz z głową Angeli Merkel, a czegoś takiego to każdy by się wystraszył, prawda?), a niemądre kozły wcale nie są lepsze.
Co ja się mam z tymi kozłami… WSZYSTKIE chodzą napalone, bo Kachna wymyśliła sobie ruję poporodową, jakby jej mało w życiu było problemów, a że one się z Pippi nie lubią, to Pippi Kachnie na złość i babską konkurencję też weszła w ruję, no i teraz mam wielki cyrk żyrandoli, małych i dużych, a do tego jest jeszcze Pacanek, czyli zawszony kozioł włoski, może i bezrożny, ale równie co reszta napalony. No więc wypasanie zmianowe zaczyna przypominać grafik z kopalni węgla, gdzie się robi na cztery zmiany plus koń, a Pacanka z rogatymi trzymać nie mogę, bo dostaje regularny wpierdol, a nie chcę, żeby skończył z czyimś żyrandolem w trzewiach. Lucek z kolei umie jakimś cudem wyskoczyć z porodówki, zapewne ryzykując życiem lub zdrowiem, a zresztą zamknięty gdziekolwiek drze się jak opętany, więc w końcu wymyśliłam, że on i Pacanek będą (na zmianę, oczywiście) regulować przyrost naturalny trawnika na podwórku, i z góry pogodziłam się z niechybną utratą porzeczek i borówek. W sumie łatwo mi przyszło, bo i tak nic z tych krzaków nie mam – w porze dojrzewania są oblepione kurczakami, które siedzą na gałęziach i tylko czekają, aż któraś porzeczka zrobi się prawie czarna, a borówki to wpierniczają nawet różowe.
No i wszystko fajnie, problem rozwiązany, no chyba że jednak nie. Panowie kozłowie zbyt wiele nie żarli (a takie piękne, dorodne chwasty już rosną po stronie południowej!), tylko snuli się wzdłuż ogrodzenia, wypatrując smętnie koziego stada, tudzież becząc głosem pełnym żalu i pretensji, co zresztą doprowadzało mnie na skraj tej przepaści, nad którą stoi słupek z tabliczką “tylko dla samobójców”. Ale do diabła ze mną, bowiem co się okazało. Na drugi dzień po pierwszym podwórkowym wypasie (na noc Pacanek zamknięty w izolatce, Lucek w pokoiku dziecięcym), obaj panowie się pięknie porzygali. Obrzygane ściany, obrzygane drzwi, narzygane do wody, zapaskudzona ściółka, no jedno (w sumie dwa) wielkie rzygowisko. Żesz jasny szlag! Wujek Google szarpany za kurtkę uparcie twierdził, że jeśli “goat vomiting”, to tylko z powodu “poisoning”, i łeb sobie łamałam nad zagadką, czym oni się niby mogli struć? Obejrzałam rododendron – nietknięty. Z trawnikowych chwastów nic toksycznego dla kóz u mnie nie rośnie. Oblazłam wszystko jak stonka ziemniaki i w końcu znalazłam – takie jakieś coś, jak ligustr, tylko że listki ma żółto-zielone. Cebulacka se nasadziła w Zakątku Amorka (taki niby ogródek skalny z mnóstwem iglaków, pośród których trzymała sikającego, pozłacanego chłopczyka), a to coś się rozrosło i owszem, wygląda, jakby je kozi ząb szarpnął tu i ówdzie. NORMALNE kozy by tego nie tknęły, ale kozłom najwyraźniej hormony mózg zalały i nie wiedzieli, co czynią.
Trzy dni sprzątania zarzyganych izolatek (o tak, trzy dni, bo po co wszystko wyrzygać od razu, skoro można na raty, żeby się stajenny nie nudził), pojenia idiotów papką z węgla aktywowanego i na trzeci dzień wodą z drożdżami (bo jak już wyrzygali wszystko, to im bakterie zdechły i w żwaczu tylko echo grało), panowie wyglądali jak dwa strachy na wróble (Pacanek dodatkowo całą brodę miał czarną od węgla, bo NIGDY nie wciśniesz kozie tego, czego ona nie chce, bez strat materiałowych widocznych na kozie i jej najbliższej okolicy), ale ku mojej uldze i uciesze zaczęli skubać sianko. Wypuściłam ich na próbę razem z całym stadem i co Państwo powiecie – żarcie całkiem wyleciało im z głowy, i tylko DUPA, DUPA, DUPA, oraz WPIERDOL, WPIERDOL, WPIERDOL (w sensie, że cytat z Lucka: “to wszystko są MOJE dupy, a ty, zawszona przybłędo, zaraz dostaniesz wpierdol”). No i ja już obłędu dostaję, ale do diabła ze mną.
Żebyście Państwo nie myśleli, że kozy to moja jedyna rozrywka, to już Wam serwuję coś na kształt “Opowieści z krypty”. Jak już wiecie, Pimpacy ma coś do kurczaków. Nie wiem co dokładnie, ale wygląda na to, że po prostu denerwuje go, że one są ciągle i wbrew jego woli żywe. No i razu pewnego, podczas ostatniego pobytu u nas mojej Mamy, Pimpacy omal nie zrealizował jednej szesnastej swojego planu zagłady. Jakoś tak już się miało ku zmierzchowi, myśleliśmy że wszystkie kury śpią w kurniku, więc pieski biegały luzem po podwórku, aż Mama zauważyła, że Pimpacy coś kitra w krzakach i łypie na boki złodziejskim okiem, więc poleciała sprawdzić. Wróciła z kurą w objęciach i łzami w oczach – Pimpacy obdarł ze skóry całe kurze podwozie i… odgryzł jedno skrzydło, i tylko kawałek kości z kurzego kadłubka wystawał, jeśli nie liczyć strzępów innych tkanek. Najgorsze jednak było to, że kura wciąż żyła! I nie zrozumcie mnie źle; po prostu gdyby szubrawiec najpierw ją zamordował, a potem sobie odgryzał po kawałku, to byłoby tylko pół koszmaru, ale tak na żywca…?! No i pozostawało pytanie: CO DO DIABŁA TERAZ Z TĄ KURĄ?
Małżonek zawyrokował od razu, że taka kura to bez sensu, bo nawet jeśli przeżyje to zawsze będzie słabsza, a reszta klanu jej nie przepuści i w końcu ją zadziobią, więc rosół. Ja z kolei spojrzałam w bystre, kurze oko, któremu daleko było do wypatrywania światła w tunelu, zwizualizowałam sobie odrąbywanie łba siekierą, parzenie piór i inne takie okołorosołowe atrakcje, i jakoś ochota na zupę mnie nie dopadła. Poza tym – to byłoby już świństwo, co nie? Uratować kurę z psich szczęk tylko po to, żeby ją zaraz zamordować. No więc wykąpałam biedaczkę w słabym roztworze nadmanganianu potasu (podwozie miała naprawdę obdarte ze skóry, nie tylko z piór), ona cały czas darła mordę i próbowała mi odgryźć rękę (co tym bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że nietęskno jej iść w zaświaty, bo jak się kurze ma na umarcie, to kura nie kąsa jak wściekły struś, tylko siedzi i odmawia kurzańce przed Ostatnią Drogą, prawda?), i ulokowałam ją w Różowej Zagrodzie w Różowym Pokoju. Przez kilka dni Mama ofiarnie zbierała i siekała dla niej zielsko, zmieniała wodę (i donosiła mi, ile kura zjadła zielska, a ile ziarek), a ja wpadałam raz dziennie żeby ją powąchać. Się nie śmiejcie – węszyłam za oznakami rozkładu tkanek; w końcu dupa goła do żywego mięsa i kość wystająca z kadłubka! Ale kura nie śmierdziała, żarła, piła, i tylko na dupie siedzieć nie chciała, więc spała na stojąco.
Minął jakiś tydzień, Mama już dawno pojechała do siebie, kura wyglądała całkiem kurzo i w dechę (to znaczy łysa była i skrzydło jej nie odrosło, ale poza tym – całkiem dobra kura), łypała na mnie złym okiem i ogólnie zdradzała oznaki wkurwienia tym przedłużającym się wzięciem w różowy jasyr, więc postanowiłam przywrócić ją naturze. Ledwie jej noga, wystająca z łysej dupy, dotknęła ziemi małego wybiegu, kura już była w korytku z ziarkami, już wodą popiła, się z różowego kurzu otrzepała i jęła rozglądać po okolicy (“no no, dawno mnie tu nie było, patrzcie państwo ile się zmieniło, ko kooo”). No ale musiałam jeszcze sprawdzić, jak ją przyjmie plemię Kurokezów, które pamięć ma krótką, obcych nie lubi, a łysa kura z jednym skrzydłem przecież nigdy tu nie mieszkała, co nie? No i jako pierwszy zwąchał coś Rafał. Podszedł do inwalidki, popatrzył, i tak na próbę dał jej w łeb. Już się miałam załamać, bo jeśli Rosół bije potencjalną małżonkę, to znaczy że małżonek miał rację (a kto lubi, gdy małżonek ma rację, co nie?), ale nic z tego, mili Państwo. Kura inwalidka nie marnowała czasu na smutki i załamywanie skrzydła, tylko od razu Rafałowi oddała, aż ten podkulił kolorowy ogon i uciekł za psią budę. No to wtedy podeszła do niej inna kura, również z zamiarem w łeb dawania, i cóż – musiała spieprzać z krzykiem pełnym oburzenia (“atak zombie! atak zombie!), a moja dzielna rekonwalescentka napuszyła się cała, mało z dumy nie pękła, no i ja trochę też, choć człowiek nie umie się puszyć i może co najwyżej wydąć policzki aż mu żyłki w oczach popękają. No w każdym razie kura zombie żyje, już ciężko ją od reszty odróżnić, i w ziarka sobie napluć nie da.
(a małżonek teraz chodzi cały dumny, jakby sam tę kurę zaprojektował i zrobił, i powtarza, że on zawsze powtarzał, że tylko zielononóżka, bo to jest rasa typu “szklana pułapka”, i że dlatego właśnie nigdy się nie zgadzał na jakieś nieogarnięte mieszańce, jak te u Żozefin, co nawet głupiej maliny z głupiego krzaka nie potrafią zerwać. Teraz taki mądry, a jeszcze niedawno pierwszy krzyczał “rosół! rosół!”. Judasz).
A teraz opowiem Wam, jak przesadzałam seler… No dobra, żartowałam. Ale Was przetrzymałam, co? Nic nie bójcie, oto nadchodzą Kozy Włoskie, legalni imigranci z Postnuklearnych Przedmieść Elbląga. Dziś już nie są zawszone, choć nadal nieco wyleniałe, ciut matowe i jeszcze nie do końca wierzą w moje dobre intencje. Koziołek ma około roku (wszystkie zęby nadal mleczne), nazwany został Pacankiem, ma bardzo wesołe usposobienie, jako jedyny się mnie nie obawia i chyba będą z niego ludzie. Koza koloru kawy, nazwana prozaicznie Kawką, niańczy mały, biały pomiot z kremowymi różkami, płci żeńskiej, nazywany roboczo “Małym Złem”. Ostatnia z bohaterek nowego serialu to Tereska. Koza ciut mniejsza od Kawki, koloru bliżej nieokreślonego. Wygląda trochę tak, jakby kiedyś była prawie biała, ale ktoś się zakrztusił i na nią naparskał herbatą (albo wywarem ze szlugów) – takie rudawo-herbaciano-kremowe niewiadomoco. Jest ze wszystkich najdziksza, nadal nieufna, jak również najbardziej wyłysiała, ale spoko, to się jeszcze wyrychtuje. I zanim puszczę Wam te wszystkie filmy, chcę podziękować osobom, które wrzuciły datki do koziego koszyczka z intencją “na kozy zawszone” – niechaj będą Wam wielkie dzięki, Wasze dary wpływają na kozie wdzięki! (i dziękuję też wszystkim tym, co wrzucają “dla piesków”, “dla kotków”, “dla Kanionka na waciki”, i tym, co zamawiają sery, z których żyją moje kozy; chciałam Wam zrobić bukiecik podziękowalny z pierwszych mniszków, ale Pacanek wyżarł kwiatki, więc mam tylko zdjęcie małej, dzikiej pszczółki [CHYBA pszczółki] i żółtych kwiatków o nieznanej mi nazwie).
Kozy włoskie są na urozmaiconej diecie dla rekonwalescentów (“a co to te WITAMINY? Zresztą nieważne; jeśli jest tak smaczne jak to białe na robaki, to biorę każdą ilość”), zostały odwszone i odrobaczone, dostały nowe obróżki (ale narwany Pacanek już swoją zgubił i za karę donasza starą obrożę po Irenie) i specjalnie dla nich zakupioną gęstą szczotkę (Małe Zło wiło się w dzikich konwulsjach, bo nie chciało być uczesane, tylko bezecnie rozczochrane; reszta z godnością przyjęła swój nowy, uczesany los).
Wszystkie filmy są z pierwszego tygodnia pobytu u nas kóz włoskich, i każdy kończy się tam, gdzie mój aparat uznał za najbardziej stosowne. Ja już nawet nie przepraszam, bo co ja mogę? Wszyscy tu robią ze mną co chcą.
Z nowych włoskich przybytków mam jeszcze kilka foremek do serów (musiałam dokupić, ale są solidne i wystarczą mi do końca życia), a z nowych indyjskich… dwa nowe biegusy. Po części znacie już tę historię – deszczowy poranek, znajoma wyskakująca z samochodu pod bramą (słała mi esemesy, że jedzie z kaczkami, ale sieć komórkowa uparła się, że w taką pogodę nie będzie pracować, więc nic nie wiedziałam), pod pachą karton, a w kartonie ONI:
A dzisiaj poznałam całą historię zakupu biegusów. Po tym, jak znajoma nie znalazła na targu gąsiora dla moich dwóch Melin (“no bo szkoda by było tych jajek, a tak to byś miała małe gąski”), trafiła na gościa, co miał w kartonie dwie kaczki, i one tak sobie w tym kartonie leżały. I ta znajoma mówi do męża: “ooo, jakie ładne kaczki, może weźmiemy dla Ani, bo ta jej kaczka taka samotna?”. A małżonek znajomej na to, że spoko, tylko jakieś chude te kaczki. A ona mu na to, że “no chude, bo pewnie jeszcze młode, ale się u Ani odpasą”. Po drodze nawet przez chwilę rozważali taką możliwość, że te kaczki to biegusy, ale małżonek znajomej przypomniał sobie, że przecież biegusy stoją na baczność i są długie wzwyż, a te to chyba jednak takie zwykłe. No i po wypuszczeniu “chudych, młodych kaczek” na wybieg obydwie byłyśmy zachwycone, i tylko małżonek znajomej siedział twardo w samochodzie, bo on ma obawy, że oni kiedyś dostaną po głowie za to podrzucanie mi zwierząt (w planach podobno mieli jeszcze zakup uli z ŻYWYMI PSZCZOŁAMI, a że chwilowo nie mają gdzie ich postawić, to pomyśleli, że może u mnie…?). No ale jak tu w łeb dać za takie cuda, prawda?
A propos cudów – usiłuję wprowadzić biegusy do ogrodu, dla ich i mojego dobra. One miałyby swój własny grajdołek, pełen roślin, ślimaków i wszelkiego robactwa (i przede wszystkim Meliny, Kaczka i Kurokezi nie wtrącaliby się w ich sprawy), a ja – ochronę przed szkodnikami. Ale weźcie złapcie biegusa! Kilka dni temu nadarzyła się okazja doskonała – cała czwórka wlazła mi do warsztatu, kwacząc sobie wesoło pod nosem, że “TUTAJ łachudra trzyma teraz ziarka”, więc ja szybko zamknęłam drzwi, kwacząc sobie wesoło pod nosem, że “mam was w końcu, nicponie”, i przygotowałam ten kontenerek od Moniki. Jakieś pół godziny biegów przełajowych przez graty później miałam już trójkę cwaniaków w kontenerku, a zaraz po próbie dorzucenia ostatniego kaczorka – zero biegusów w kontenerku, a kaczorka w mrocznym tunelu starego, końskiego żłobu, zawalonego taflami styropianu, deskami, kartonami, zwojem zardzewiałego drutu i starym kloszem od lampy.
Nie wiem jakim cudem udało mi się w końcu załadować wszystkich z powrotem, ale trwało to na tyle długo, że zebrane w trakcie nurkowania w zakamarki warsztatu pająki zdążyły już upleść mi z włosów warkocze. Nie wiem też, jakim cudem w dziesięć minut po przeprowadzce do ogrodu biegusy były już z powrotem na małym wybiegu, leżąc sobie w kółeczku na stercie koziego obornika i kwacząc wesolutko pod nosem: “dziwne ma pomysły łachudra, piórka mi zmierzwiła w tej szamotaninie, no ale nie ma tego złego, ziarek jednak rzuciła, i tak dalej, panie Janku, dobra nasza, a pani się tak nie martwi, pani Krysiu, jesteśmy już na starych śmieciach”. Musiały przeleźć przez oczka siatki leśnej, wąskie kanalie. Planuję montaż stosownego zabezpieczenia zanim znów je tam wpuszczę (czyli przekonam przemocą), i nie będzie mi wąska kaczka pluła w twarz, ku uciesze pająków w warkoczach (no ale dzisiaj tak się spieszyłam z wiadrem serwatki dla drobiu, żem się na kaczym gównie poślizgnęła, wiadro się rozbujało i nalało mi serwatki do kalosza, więc jak na razie 2:0 dla kaczek).
I być może pomyślicie sobie: “jak to dobrze, że chociaż z kozami nie ma problemów”, i jeśli tak pomyślicie, to się pomylicie. Pamiętacie jeszcze historię Zielonego Wiaderka z początku tego odcinka? No to wiedzcie, że zmiana papieru ściernego, którym obity jest podbieg na dojalnicę, z koloru ciemny brąz na jasnoszary, też jest przerażająca. Kozom zwyczajnie nie umknie żaden szczegół, żadna zmiana w ich otoczeniu, i niemalże każda zmiana jest ZŁĄ ZMIANĄ, wcześniej było lepiej itd. (“ja na TO nie wejdę. To jest podejrzane. Było brązowe, teraz jest szare. To zło w czystej postaci, dziękuję, wychodzę, pieprzę twoje ziarenka Kanionek”). Niestety krótko po wymianie papieru ściernego musiałam wyrzucić stary dywanik, którym obita była platforma dojalnicy – a bo to się czasem mleko wylało (“wsadzę ci kopytko w pojemnik, okej? Już wsadziłam, nie ma sprawy, nie dziękuj”), albo się komuś siku zachciało… No i dywanik skończył na śmietniku i został zastąpiony kawałkiem porządnej, grubej tektury, którą łatwo będzie zastąpić innym kawałkiem porządnej, grubej tektury. No i tego już było za wiele. Ledwie się kozy oswoiły z szarym papierem na podbiegu, a tu TAKIE COŚ. No i stawały jak wryte u progu platformy, ostrożnie macając tekturę kopytkiem, jakby się kurde spodziewały, że tuż pod nią umieściłam gruz, szkło i pinezki, bo przecież po Kanionku się można wszystkiego spodziewać, a zwłaszcza strasznej krzywdy nie do pomyślenia. Tylko Bożena nie macała i nie zawracała z raz obranej drogi, bo Bożena, żeby w ogóle wejść na dojalnicę, musi wziąć solidny rozbieg, no i raz rozpędzona nie może się już zatrzymać, ale nie powiem, szczęśliwa nie była (“jakoś dziwnie się na tym stoi, Kanionek. Gdzie nasz stary, obesrany dywanik? Ja nie wiem, czy mi teraz będą ziarka smakować. A co to jest – JĘCZMIEŃ?! A gdzie owies? Dlaczego ty się ciągle wtrącasz w nasze życie, Kanionek?”). Wrrrr!
PS. Zeroerha – wysiałam Kiełbasę i muszę Cię ostrzec, że pieski i kotki narobiły sobie co do niej pewnych nadziei. Obiecałam im, że jeśli kiełbasa nie urośnie, mają prawo Cię szukać aż znajdą (wiem, że chciałaś oszukać przeznaczenie nie podając adresu zwrotnego na kopercie z nasionkami, ale chyba nie doceniasz Mająca. Mając znajdzie Cię nawet pod ziemią. W sumie ZWŁASZCZA pod ziemią, bo Mając specjalizuje się w robotach ziemnych. No więc Mając będzie do Ciebie zapieprzał podziemnym tunelem, Laser spadnie na Ciebie z góry jak Jaszczomp, a Pimpacy obgryzie Ci łydki do kości. W każdym razie tak kazali przekazać. Aha, Atos jest stacjonarny, ale nic nie bój – już pisze pocztówki z pogróżkami i zamierza wysłać Kaczką. Kaczka i tak się nudzi, to niech się przeleci).
Dopiero jedno nasionko wykiełkowało, więc nie wiem – zamontuj sobie jakiś monitoring.
PPS. Sceny z życia małżeńskiego, czyli trochę inaczej niż u Gretkowskiej i Pietuchy: wróciliśmy w czwartek wieczorem z polowania na owies (tak, owies; jęczmień był w środę). Cztery worki po czterdzieści kilo, okupione ciężką pracą małżonka (wdrapywanie się na strych bardzo wysokiej stodoły, po bardzo stromej drabinie, i schodzenie w dół – z duszą na ramieniu i ciężkim workiem w dłoni), od bardzo miłego dziadunia z Krainy Bocianów, ale to temat na osobną opowieść. No i trzeba było te worki przenieść z bagażnika do warsztatu, więc ja podstawiałam taczkę, a małżonek ładował, zawoził i zrzucał worki w warsztacie. Patrząc, jak mocuje się z czterdziestokilowym bagażem rzuciłam uwagę, że “uuu, to Kanionka przez próg już byś dzisiaj nie przeniósł, co?”. Małżonek postawił worek na ziemi, wyprostował się, pomyślał chwilę i odpowiedział: “Wiesz co? To, na jaki wysiłek stać człowieka, często zależy nie tylko od siły, ale i motywacji. Więc odpowiedź na pytanie, czy ja bym dzisiaj przeniósł Kanionka przez próg brzmi: TO ZALEŻY W KTÓRĄ STRONĘ”. No i teraz nie wiem co o tym myśleć, ale obiecałam się nad tym zastanowić i uprzedziłam, że może lepiej niech sobie małżonek kupi ze dwa obiady w słoiku.
PSS Społem: A kto zgadnie, co to jest?
Wyprodukowane w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w Szwecji. Nówka blaszka nieśmigana. Prototyp pionierski w swej dziedzinie. Mitenki jest wyłączona z konkursu, ponieważ może się domyślić na podstawie przecieku z ubiegłego roku.
Odpowiedź na zagadkę: to maszyna do wytwarzania wielkiej próżni :) (Moja młodsza córka studiuje inżynierię nanostruktur i pokazywała mi zdjęcie takowej :)))))
Natura, powiadaja, nie znosi prozni. Wesze klopoty!
A i owszem :) Wielkiej, czy małej, ale jednak próżni. To teraz zgadujta po kiego czorta mi owo coś ;-P
Bedziesz porcjowac zlote mysli Zozefin i przechowywac je pakowane prozniowo. Czyli w ich naturalnym srodowisku.
Wygralam talon na balon?
Ja nie mam czasu a tu taaaaaaaaakie wiesci!
Kanionku, jak Ty to wszystko ogarniasz?????? Jestes niesamowita!
I ten Twoj anielski glos emanujacy takim spokojem
Pozdr
A
:D Sama nie wiem, ale często mam syndrom patelni. Wiesz, jak po zmywaniu naczyń, gdy na końcu wzdychasz ciężko i z nieskrywaną odrazą: “o curwa, jeszcze patelnia…”. Czyli w moim przypadku: o curwa, jeszcze wodę im zmienić, o curwa, przecież jeszcze sianko, o curwa, czy ja zmaknęłam drób na wybiegu? I tak dalej… I nie zawsze głos anielski do kóz przemawia. Czasem jakaś czarownica (nie wiem kto, bo przecież nie ja) wrzeszczy: “no rusz tą białą dupę, Ziokołek, bo przejść się nie da”, albo “weź się suń, Bożena, bo tarasujesz wejście i wszyscy się ciebie boją”. Czasem też kupuję wszystkim bilety na podróż “do diabła” :D No ale to tylko wtedy, gdy naprawdę nie idzie z nimi wytrzymać, mam trzy koziołki na głowie, Bożenę dyszącą mi w ucho i Andrzeja na plecach.
Kanionek! Toc przeciez zaraz wszystko zacznie ci sie zwracac (i nie mowie o womitujacych kozach!), ty juz masz ze trzy czwarte parku safari! Stawiasz budke u bramy i sprzedajesz bilety!
Obawiam się, że niestety, póki co, okoliczności zwracania są…dość jednowymiarowe.
Taa, ja sprzedaję bilety, a Andrzeje wytłukują gościom lusterka w samochodach. Czy ja już pisałam, że Lucek powybijał szybki w koziarni? Wietrzy się teraz elegancko :)
Ty to malej wiary jednak Kanionek! Jakem regularnie w takim safari bywala, co to je Lord w swoim angielskim ogrodku urzadzil to tam ludzkosc sie zabijala, zeby wjechac do malpiarni. A te malpy wyrywaly ludzkosci co mogly. Anteny, wycieraczki, tablice rejestracyjne. A ludzkosc zadnego zazalenia, tylko dawaj kolejna rundke robic. Przed wyjazdem obsluga wypraszala malpy z dachow samochodowych takimi grabkami na dlugich kijach i ja widze to w wyobrazni, Lucek na dachu, a ty go tak spychu… spychu…
Lucka? Grabkami? Ha, że tak powiem, ha :D
Spychaczem, to owszem. Lucek waży już pewnie tyle co ja i ma siłę pociągową WSK 175 (a taką wueską to mój wujek ziemniaki z pola na przyczepce zwoził).
Ale z jednym się zgodzę – małpiarnia czy koziarnia, jeden cyrk. Kozy obłażą wszystkich przyjezdnych, Bożena obrywa im guziki, reszta szarpie za nogawki, a Andrzej sobie właśnie samochody ukochał i chce się z nimi mierzyć na ciosy (sprawę ułatwia fakt, że samochody zazwyczaj nie oddają). Znajoma, która przyjeżdża w miarę regularnie po sery, parkuje samochód 30 metrów przed bramą.
I tym samym postuluje o jakis zalacznik, zeby bylo wiadomo kto jest kim, jakiej proweniencji gatunkowej i jak go wolac. Bo jedynie Kaczki jestem pewna.
Ja byłam pewna do Wirusa – mojego chrześniaka. Tera nie ogarniam.
no i ja ośmielona propozycja Kaczki, proponuję jakąś legendę zrobić, bo kurna nie daję rady sie pogubiam i juz nawet nie próbuję…
Kaczka, ale gdzie ja zmieszczę taki wielki załącznik? Banner reklamowy musiałabym kupić, gdzieś przy krajowej siódemce :D
Przeczytałam do końca i aż mię Kanionku zatchnęło!
Właśnie zaczęłam uruchamiać procesy myślowe i nagle jak chochlą w łeb: “mitenki wyłączona z konkursu” ?? A bo to ja pamiętam, o czym rozmawiałyśmy rok temu? O wielu rzeczach :D
Idę z żalu wydudlić flachę i wszystkie Kozy mogą zgadywać, co w niej było oprócz Kanionka, gdyż może się domyślić ;P :D
)))))))))))))))))))) padłam)))))))))))))))
Hłehłehłe, że się tak prostacko wyrażę ;)
No ale mogłabyś sobie przypomnieć, Mitenki, zwłaszcza że tu niektórzy już są na dobrym tropie ;-P
I przypomniałam sobie, mówiłaś mi o dwóch urządzeniach, nad którymi pracuje Mały Żonek. Dla mnie to mogło być każde z nich, bo ja mało techniczna jestem :D Albo jeszcze coś innego :D
A może to jest – w związku z powiększeniem stada -dojalnica dla kózek ?
Dojarka :) Na pewno dojarka :)
-Puk puk
-kto tam ?
-ja do Jarka
-a ja kombajn
Nie mogłam się powstrzymać :D
Paryja – to z serii “Joanna”, “jo Kazimierz”. Stare, ale wciąż fajne :)
U nas sie mówiło: jo Kazik tyż ze wsi
Moim zdaniem to jest wzmacniacz. Gdyż Kanionek wymaga wzmocnienia.
Kaja :D
Wzmacniacz Kanionka. Kolejna rzecz do dopisania na listę zakupów :D
EEG – no patrz, dotarłam do Twojego komentarza i BINGO. Może nie tyle dojalnica, co dojarka. I może w sumie jeszcze nie dojarka, tylko pompa próżniowa, z której być może małzonkowi się uda zrobić dojarkę. Właśnie wysłał do Chińczyków zapytanie o kubki udojowe dla kóz, bo te krowie są za duże. No i kwestię pulsacji trzeba rozwiązać, bo na razie ciągnie mleko jednym ciurkiem.
A sama pompa jest prototypem pierwszej pompy do ściągania nadmiaru pokarmu u… ludzkich matek!
Małżonek umie znaleźć takie rzeczy, i zrobić z nich inne rzeczy, że się nie śniło szwedzkim filozofom.
EEG – redakcja skontaktuje się z Tobą w sprawie nagrody :)
A mnie się najbardziej podobał ogarniacz rzeczywistości :) Mały Żonek mógłby zacząć seryjną produkcję. Kaskę byś Kanionku taczkami woziła…
Tereska z koloru wygląda bardzo ładnie, me gusta :) a Baśka jaka oswojona! Ani się obejrzeć, jak kozy włoskie tak Ci będą, Kanionku, z ręki jadły :)
Wersja – Tereska jest z nich wszystkich na razie najbardziej wyłysiała, ale gdy już odzyska normalne futro, będzie na pewno bardzo ładna. Chyba nie widziałam jeszcze kozy o takim umaszczeniu. A małżonek nie woła na nią Tereska, tylko Herbata :D
W sumie – Kawka i Herbatka, czemu nie?
Herbatka, lubię to :)
To zolte, to ziarnoplon wiosenny. [przepraszam, nie mam polskich znakow, odkad synowie mi przefiltorwali wode przez laptopa; w “ziarnoplon jest l z kreska].
Też chciałam o tym ziarnopłonie i że jest trujący dla kóz.
A malusia pszczółka to chyba osmia rufa :) czyli murarka ogrodowa. No chyba że pszczółka wcale nie jest malusia tylko Twoje ziarnopłony wielkie :)
Osmia rufa, to brzmi cudownie :)
Jako studentka wyjmowałam kokony osmi z rurek trzcinowych w ramach praktyk :D Taki ze mnie magister!
Paryja – trujący, ale one o tym wiedzą, i nie chcą go żreć. Wiem, bo już im podtykałam (rozumiesz – szukam chętnego na to zielsko, bo mam go o ciężarówkę za dużo :D). Nawet gupi Lucek i gupszy Pacanek omijali toto z daleka.
Ale ja bardzo proszę tu mojemu chrześniaku Lucku takiego złego piaru nie robić! Piękny un jest(i rozpłodowy bardzo) i to wystarczy!
No piękny, to przyznaję bez bicia. I łagodne ma dosyć usposobienie, no chyba że trzeba Pacankowi przyłożyć, a resztę pomińmy milczeniem ;-P
Dzięki, Karola :)
Dziadostwo kolonizuje mi ogród, do spółki z kurdybankiem i podagrycznikiem, i nikt go nie lubi (w sensie – nikomu nie smakuje).
tajemnicza maszyneria – klimatyzator do koziarni? rozpylacz endorfin? a jeden biegus to wygląda jak marszałek nadworny koronny (zdjęcie /ujecie nr. 13 i 14 ) . Kanionku, za Twój program “z kamerą wśród zwierząt” lżej byłoby abonament uiścić:)
pozdrawiam b.
Benia, te plany abonamentowe to mnie też doprowadzają do szewskiej pasji, bo ja telewizor mam na strychu, zakurzony i nieużywany od 5 lat :-/
I nie rozumiem, dlaczego mam dorzucać do interesu telewizji?
sery kupuję, bo pyszne są)) no i spieszę donieść, że za nadbagaż dopłacam, bom cioł i nie skumałam, że od kilograma się płaci, a nie od krążka(idiotka) także przepraszam.
I normalnie mi fstyd, że z elbląga …te kozy zawszone, buuu
…bodaj do 3kg ta sama stawka.
??? no ale jednak kilograma)))))
Teatralna! Przeca napisałam, że się płaci za tyle, ile się zamówiło, a nie za tyle, ile ślepej komendzie się do formy nawkładało ;) Więc Twoją nadpłatę odliczę przy następnym zamówieniu, o.
Oj tam, że z Elbląga. Takich wszędzie, niestety, jeszcze pełno.
Teatralna, Kanionek dorzuciła do oferty (oprócz już legendarnych – z trawą i koniczyną oraz z keczupem) kolejny smak – z igliwiem. Polecam!
Z igliwiem, czyli po koziemu – z rozmarynem (to był pomysł Mitenki, więc jeśli igliwie chwyci, to wiecie komu klaskać), no i jest jeszcze wędzony. Nareszcie powtarzalny i taki, którego nie muszę się wstydzić, a wręcz jestem z niego zadowolona. Przy okazji wczorajszego wędzenia na zamówienie uwędziłam też jeden dla nas, i jeszcze zanim dobrze ostygł zeżarłam jedną trzecią. W planach mam też wędzenie jakiegoś mięsa, na przykład kiełbasy z Lucka i Pacanka, jak mnie nie przestaną wku*wiać ;)
Zapomniałam o czarnuszce. Tylko jak się będzie nazywał po naszemu – z kamyczkami? :D
oj koniecznie przy następnym zamówieniu, koniecznie ))))
Nie wytrzymam, muszę…. mini zderzacz hadronów!
Mitenki – no i mówiłam, że nie możesz brać udziału w konkursie! Wszystkoś wyśpiewała, a myśmy chcieli po Nobla iść!
Nie umiem go skonstruować – wciąż możecie iść po Nobla :D
Kanionek nadaje sie i do czytania, i na wizje, i na fonie. A Baska juz byla u fryzjera? Chyba cos przegapilam.
Była, była. Baśka zajęła nam półtorej godziny, a koleżanka-histeryczka aż trzy i pół!
I nie od razu obie żeśmy cięli, więc było śmiesznie, bo najpierw Baśka nie poznała ostrzyżonej Doktor Ekspert i dała jej w łeb, a za dwa tygodnie było na odwrót :D
W kwestii “co w stawie” – właśnie czytam o tym, jak Amerykanie radośnie pogubili coś ze czterdzieści bomb atomowych po świecie. Więc może jedną u Was? Liczyłaś ostatnio żabom głowy?
Żabom nie, bo coś się po krzakach chowają tej wiosny, ale kijanki już w stawie pływają i wyglądają normalnie. Na razie. Żaba z dwiema głowami to dwa razy więcej hałasu w okresie godowym, więc mam nadzieję, że jednak u mnie nie zgubili…
Ten krzew od rzygania to może być trzmielina japońska na przykład. Nie wiem, jak kozom, ale kotom tego w potrawce raczej podawać nie wolno, więc jest podejrzana.
Z wiaderkiem mają rację dziewczyny, po zielonym wiaderku można się spodziewać WSZYSTKIEGO. Do tego pływającym w stawie!
Czy Pacanek ma imię od Pacanowa? Niezależnie od tego bardzo mi się podoba, coś chyba mam do białych kóz, podejrzewam skazę Matołkową z dzieciństwa ;)
A teraz kiełbasa :D:D
Podkop, moja droga, to sobie mogą i robić, powodzenia i krzyż* maltański na drogę :) Dojdą najwyżej do czeskiej granicy (od strony czeskiej ma się rozumieć), bo potem to już tylko glina, kamień i skała macierzysta. Wiem, bo się w tej “glebie” babram systematycznie. Na ciężkie roboty Mająca do nas możesz posłać, nawet dobrze by się wstrzeliła w grafik, bo akurat studnię pogłębiamy ;)
PS. Ten uroczy sprzęcik “made in Schweden” zabił mi trochę ćwieka. Pojęcia nie mam co to, ale ma fascynujący układ wężyków :) Stawiam na jakąś tajemniczą centryfugę, na przykład do oddzielania serwatki od… nie wiem czego, albo mleka tłustego od mniej tłustego? Hmmmm….
PMS. Odpowiedź małżonka – piękna :))
____________
*- chciałam wyguglować na jakim tle jest krzyż maltański bo zapomniałam. Wpisuję więc w wyszukiwaniu obrazków “krzyż ma”, no i nie zdążyłam więcej, bo podpowiedź “krzyż masturbacyjny” rozłożyła mnie na cacy. MUSIAŁAM sprawdzić, co to, i czy naprawdę. Ciekawscy niech sobie teraz sami wyguglują ;)
To z cyklu “czego to ludzie nie wymyślą”.
Wycofuję centryfugę do serwatki! Teraz stawiam na sprzęcik do otwierania bramy ;)
Ależ nieeeee, do otwierania bramy się nie nada, bo wężyki za luźno siedzą i nie wytrzymają ciśnienia… Kiedy poznamy odpowiedź?
Omatko, Zeroerha :D
Do otwierania bramy?
Na liście najbardziej nam potrzebnych rzeczy sprzęt do otwierania bramy plasuje się gdzieś zaraz po sprzęcie do wiązania sznurówek u kaloszy :D
Ajlowju :)
No i tak, to jest trzmielina japońska, dzięki :)
A centryfugę do mleka tośmy nawet mieli okazję widzieć – stare, ciężkie jak diabli ustrojstwo na korbkę; ja nie wiem, kto tą korbą kręcił, widać dawniejsze Maryny były lepiej przypakowane, niż dzisiejsze Kanionki :D
zeroerhaplus, krzyż masturbacyjny mnie rozłożył – nomen omen – na łopatki. idę sobie wydłubać mózg okiem i wyrzucić pliszkom na pożarcie, bo bycie homosapiensem obok homosapiensów, ktore to wymyśliły, zbytnio mi doskwiera… (mam dziś nastrój depresyjny).
Boję się wyguglać rzeczony krzyż, bo to się nie odzobaczy :)
Aaaa no jeszcze o Baśce miałam! Koleżanki Baśki w ogóle nie poznaję! Takie toto dzikie i nieufne było, a tu proszę bardzo…. Co to Kanionek ze zwierzakami robi ;)
No i walka Kurokezów pięknie wygląda na zdjęciach. Na tapetu jak znalazł.
I jeszcze drobne pytanko: ta kość kurza ogryziona, to ona tak sobie nadal wystaje? Czy też zarosło? Bo mi się wyobraźnia skończyła na zerwanej skórze na podwoziu…
Cuś malutkiego tam jeszcze wystaje, ale z bliska się zobaczyc nie da, bo kura wściekła na mnie i moje macanki nie pozwala mi się zbliżyć nawet na trzy metry :)
No, dobra, a teraz Kanionek, pogadajmy o biznesplanie! Chodzta tu Kumy, bo wydaje mi sie, ze przez przypadek wdepnelam w cos, co krojone jest pod Kanionka i jego zoolog.
Patrzajcie tutaj: https://patronite.pl/
No, przeciez az sie prosi, zeby tam Kanionek zawisl i zeby ulatwil nam regularny sponsoring swoich szewskich pasji. No, powedzciez, ze mam racje! Jest pasja, jest zycie, my zostajemy marszandami Kanionka. W odwecie Kanionek wiesza na koziarni Tablice Pamiatkowa, gdzie paznokciem lub gwozdziem ryje nazwiska sponsorow, a dla takich, ktorzy wyskocza regularnie z milijona robi doroczny bankiet, gdzie do stolu podaje Bozena, a wszyscy upadlaja sie Jezynowym Karambolem!
Urabiamy Kanionka?
Tam jest nawet kategoria: sporty ekstremalne. To ZNAK!
Kaczka, sprawdzę co Ty mi tu szyjesz, tylko muszę teraz obiad zrobić :)
Pani tam patrzy, a chyzo! :-)
Ludzkosci, poprzyjcie postulat, zeby tu sie Kanionek obiadem nie zaslanial!
(To juz predzej tym banerem przy szosie krajowej.)
Halo – to ja stała czytelniczka, co to mi mąż czytał Kanionkowe teksty ku pokrzepieniu, jak na oczy byłam chora- WYSTĘPUJĘ TU JAKO GŁOS LUDU:
Kaczka ma rację! Zgódź się!
I Skorpion tako rzecze. Kropka!
Popieram! Bardzo zacny ten Patronite.
Przepraszam, że się wtrącę, ale muszę zapytać z czystej ciekawości. Jak ktoś ma wolę, by wesprzeć Kanionka, może to zrobić korzystając z dostępnego “narzędzia” na pasku. Zaproponowana strona przytula 5%. Jaki z tego morał?
Może Kozy mają na myśli to, że Kanionek powinien, ten, bardziej w Polskę iść? W sensie, że jakoś tak się rozpowszechnić? Nawet jeśli jest dziki i wszystkiego się boi? ;)
Drogie Kozy, Kaczko, -EW (Kanionek z lektorem – tego jeszcze nie było!), się okazuje, że “Patronite” to jeden z wielu portali o tym samym charakterze (tzw. crowdfunding), albo bardzo podobny. Idea bardzo w porządku (pal diabli prowizję właściciela portalu – 5%), tylko że co ja mam Wam do zaoferowania, prócz coraz rzadszych wpisów? Nie mam pomysłu na żaden “projekt”, a jeśli chodzi o biznesy w ogóle, to też kozia dupa jestem i się boję i uciekam pod szafkę. Żebyście wiedziały, jak ja się spinam choćby z tymi serami – żeby na pewno dobre były, żeby na czas, żeby nic nie pomylić… Z “kozim koszyczkiem” też mam taki problem, że cieszę się, że do niego wrzucacie (w tym miesiącu kupiłam zapas karmy dla psów i kotów na dwa miesiące), a jednocześnie myślę – a dlaczego ktoś mi w ogóle coś daje? To znaczy wiem, że z dobrego serca i że dla zwierzątek, ale… Ech.
A mnie nurtuje, czy fiskus swoich lepkich lap nie wyciagnie, jak sie skapnie, ze tu jakowys sponsoring sie uskutecznia.
Juz sie spowiadam, droga Publicznosci. Spodobal mi sie ten Patrodynamit, bo kusil wizja, ze to konkretne comiesieczne zobowiazanie i mozna na tym, wiedzac, ze ma sie potencjalny miljon (groszy lub dolarow) planowac troche. A to, ze sie Bozenie kupi gofrownice na raty, a Prezes Kaczce (wybaczcie nepotyzm) – hmmm… poszerzy lub poglebi staw? Albo, ze Kanionek wynajmnie se kogos, kto mu kurdybanki z ziemi wyskubie, podczas, gdy sam siadzie i napisze dla nas post?
I wydaje mi sie, ze tam nie chodzi o konkretny projekt, jako i gdzie indziej, typu ‘Kanionek zbiera na wycieczke na Tasmanie dla siebie i dla koz’ albo ‘Kanionek bedzie realizowal przedstawienie teatralne z udzialem zoologa’, ale po prostu ‘mam szewska pasje, wrzucaj, jesli chcesz zobaczyc, co z tego wyniknie’. To bardziej deklaracja stalego poparcia dla szalenstwa, niz jednorazowy wyskok.
Czy gorszy mnie odpalanie 5% na zalozycieli? Nieszczegolnie. Jesli w zamian za te piec procent cos oferuja? Na przyklad promocje? Ale, fakt, glowy nie dam, ze maja cyzte intencje.
Kompletnie zas, bije sie w piers pierzasta, nie mam pojecia jak zapatruje sie na to Urzad od Podatkow, gdyz z ojczyznianym od stuleci nie mialam nieprzyjemnosci. Ale na to pytanie pewnie tez odpowiedza zalozyciela Patronita?
A Kanionek niech juz wyjdzie spod tej szafki, kaczka nie chciala straszyc kanionka!
Azem sobie z ciekawosci wyguglala: https://www.biznes.gov.pl/przedsiebiorcy/biznes-w-polsce/przed-rozpoczeciem/dofinansowanie/crowdfunding-i-jego-skutki-podatkowe
Czyli jesli nie bedziesz w odwecie wysylac koz lub ich bobkow to lepkie lapy musza lepic sie gdzies indziej. Chyba. Bo moze wyraz wdziecznosci to tez usluga?
Gęś na ostatnim zdjęciu wygląda, jakby to właśnie nią zajął się Pimpacy, taka jakaś ogólnie zmierzwiona i pór dookoła tyle, a zdjęcia kury inwalidki nie widzę, więc pogubiona jestem odrobinę. Machina, tzn. jej wnętrzności wyglądają mi trochę jak “zaplecze” lodówki, ale do czego to będzie służyć to tylko kanionek i może jeszcze mały żonek wiedzą. Kozy z Elbląga to kolejna zagadka, bo chociaż jasno stoi, że z E to w jaki sposób kanionek na nie wpadł nie wiem jeszcze, więc lecę doczytać.
Gęś sobie sama piór nawyrywała, żeby zrobić gniazdo – zaczęła wysiadywać jajka w trybie non stop dopiero wtedy, gdy uzbierało się ich dziewięć. Darła paszczę na każdego, kto chciał przejść obok gniazda (a gniazdo ulokowane półtora metra od drzwi do koziarni). Po tygodniu podebrałam jej jajka (broniąc się metalową miską), żeby je prześwietlić i wykluczyć omyłkę (no bo niby widziałam, jak obydwie Meliny znoszą jajka, ale nie ufam już swoim oczom, ani rozumowi). Wszystkie jajka – niespodzianka – niezalężone. Zabrałam dziewczynie te puste naboje, bo siedziałaby tak miesiąc na darmo, bidula, ani trawki nie skubnąwszy, ani nic.
A kozy namierzył małżonek, coś tam chyba wspominałam w komentarzach do poprzedniego wpisu, bo małżonek czasem tak ma: zagląda w dział “fauna i flora” lokalnych portali i znajduje, jak nie ślepe Mające, to kozy zawszone ;)
I zawsze jest tak samo – “nieee no, ślepy pies bez sensu” i już mamy Mająca na podwórku. “Kuurde, ale zaniedbane te kózki. Ryzykowne byłoby wpuszczać je do naszego stada”, i już kozy zawszone wpierniczają ziarka i witaminki w izolatce.
Ja SPECJALNIE w te działy nie zaglądam (no czasami…).
Ten sprzęcior rurowy to ogarniacz rzeczywistości, przesz wiadomo, że coś takiego Kanionek musi mieć. Ławiiiiizna!
Skorpion :D
Ogarniacza rzeczywistości jeszcze nie mam, a przydałby się. Może małżonek jeszcze kiedyś wyszpera na Allegro.
Malzonek to taka zbuduje. A jak to jest maszyna ze Szwecji to przychodzi mi do glowy jedynie pakownica do sledzi, albo maszyna do miesnych kulek!
Aaaalbo do robienia dzieci z Bullerbyn!
Wszystkie jednakowe, jasnowłose, bullerbynowe
rozejdą się po całym świecie
i wykupią wszystkie cukierki ślazowe.
Gorzej, jesli zamiast dzieci z Bullerbyn wyjdzie ABBA w licznych kopiach!
Albo ŻABBA. Ha! To jest ten trop! Mam! To ustrojstwo to puszka Pandory o odwrotnym działaniu! Nooooo, gratulacje! Pożyczysz?
Maszynka do produkcji pieniędzy?
Maszyna do robienia próżni w okolicach serowych?Pompa do odsysowywania powietrza,znaczy.
Masz na myśli maszynę do likwidacji dziurek w serze? To byłaby zbrodnia :D
odpowiedź była kilometry wyżej ,a ja jak zwykle spóźniona…
Myślę, że jest to odkurzaczo-rozdrabniacz do ślimaków ogrodowych. Skoro biegusy strajkują…
Jest to maszyna do neutralizacji i likwidacji Przerazajacych Zielonych Wiaderek!!!
Kozy moje kochane…
Nie wiem jak Wam to napisać. Nie chcę w ogóle o tym pisać, ale jakoś muszę.
Jesteśmy po czterech pogrzebach. Kocyk, Mariusz, Moira, Misery – zamordowani. Teraz już wiemy, że to nie ludzie, tylko wilki. Mariusz zjedzony do połowy, reszta tylko bez sensu zamordowana. Bez sensu. Wszyscy byli zamknięci na noc, ale Andrzej musiał nakurwiać w drzwi. Klamka od wewnątrz wyłmana. Jak pomyślę, że skurwysyny mogły wymordować całe stado… Nie weim o której w nocy to się działo, rano już tylko… Nieważne. Małżonek wściekły, ja po sześciu solpach i zaraz idę rzygać. Leśniczy z opisu sytuacji mówi, że na pewno wilki, i że nic nie można zrobić, bo wilki są pod ochroną, no i trudno. I że możemy to ewentualnie zgłosić, po odszkodowanie, ale moje owce są nierejestrowane przecież, Kocyk też nie miał jeszcze kolczyka, a poza tym odszkodowanie mi nie odda ani zwierząt, ani spokoju, który właśnie jasny szlag trafił. Klamka już naprawiona, małżonek dorobił jeszcze specjalny hak od wewnątrz, Andrzeja będę musiała też jakoś osobno na noc zamykać. Ja się, pozwolicie, na chwilę wyłączę. Żeby sbie w głowie poukładać.
Ojejku, kochany Kanionku! Mocno mocno się łączę w bólu…
ozesz…
wyłącz sie, zresetuj i poukladaj, bo trza myslec co dalej…
ale sam taki wilk raczej do koziarni nie wlezie, co nie. To jak zrobicie jakies anty-andrzejowe drzwi, to powinien byc spokój?
Trzymaj sie, Kanionie.
Jasssna dupa… :(
Żeby człowiek we własnym domu musiał zostać specjalistą od security… :(
Trzymaj się, Kanionku… :***
Bardzo mi przykro.
Mocno przytulam.
Smutno i bezradnie.
Jeśli to faktycznie wilki, a nie zdziczałe psy (czy są takie watahy w Twojej okolicy?) to chyba jakieś desperados zza wschodniej granicy. Żeby tak blisko domu podejść?
po prostu się popłakałam, taki szok, nie myślałam że wilki mogą atakować w zagrodach i zabijać nie dla zaspokojenia głodu.
Straszne wieści:-((( Współczuję i trzymaj się Kanionku.
Osz fak!
przepraszam :((( współczuję i przytulam…
Jak mi przykro.
Trzeymaj sie Kanionku
Sciskam
Jezu Kanionku.. Bardzo mi przykro. Słów brak. Trzymaj się kochana..
Kanionku, tak mi okrutnie przykro. Przesyłam moc pozdrowień dla Ciebie, Małego Żonka i Stada. Jak atmosfera w koziej rodzinie?
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
bardzo mi przykro, nosz kurwa mać przyroda…
Zwierzaczonki :( Tak mi przykro Kanionku :(
Dziękuję, Kozy kochane.
Dzień jest dzisiaj piękny, wiosenny, wszystko się cieszy, a ja wszędzie widzę czającego się wroga. Wiem, że nie przyjdą w biały dzień, ale ta świadomość, że gdzieś tam są, że musiały przychodzić nie raz i nie dwa, czekając na dogodny moment… Syn Bożeny i córka Kachny to było zaledwie preludium; może akurat szedł zwiadowca (zwiadowcy? nie znam się zbyt dobrze na wilkach) i buchnął co było najłatwiej. Psy szczekają każdego wieczora, czasem wyłazimy z latarką i okazuje się, że to tylko dziki, które podchodzą naprawdę blisko i mają nas raczej w dupie.
Najgorsze, że Baśka i DE nic nie rozumieją. Chodzą i szukają. Znowu włóczą się za kozami, bo już nie mają “swojego” stada, ale nie w głowie im jedzenie. Czuję się potwornie zmęczona.
No właśnie, wilki czy zdziczałe psy. Podobno grasuje w okolicy wataha zdziczałych psów, ktoś ją widział, gdzieś, kiedyś… Ludzie tu różne rzeczy mówią, widzą, a czasem śnią. Czy psy zaatakowałyby krowę? Bo ten facet, co zgłosił krowę i cielaka rozszarpanych przez wilki, twierdzi że to były wilki. Znajomy koziarz, piętnaście kilometrów stąd, który też ma owce, w ubiegłym roku stracił coś osiem sztuk, o ile dobrze pamiętam. Jedni gadają, że wilki zostały tutaj specjalnie sprowadzone w ramach jakiegoś eksperymentu, inni, że migrują z obwodu kaliningradzkiego. Ja jednego wilka, jak już Wam pisałam, widziałam na własne oczy, kilka lat temu, trzy czy cztery, nie pamiętam. Ale teraz to na pewno nie był jeden. Nie dałby rady zamordować tyle zwierzaków i chyba nie miałby nawet takiej potrzeby. Leśniczy też wspominał, że wilki w charakterystyczny sposób dobierają się do ofiary i to, co zostało z Mariusza, idealnie do tego opisu pasuje. Wiem, że gdyby to były zdziczałe psy, to różnica jest taka, że psy można odstrzelić. Wczoraj po południu ktoś strzelał w naszej okolicy, ale pewnie do dzików, czy saren. Nam jednak nie robi różnicy, czy psy, czy wilki – nie jesteśmy w stanie ani czatować całymi nocami, ani nawet nie mamy z czym czatować.
Idę naostrzyć kosę i trochę ogarnąć stare trawy na łące. Muszę z siebie wywalić tonę toksyn.
Straszne, współczuję Wam.
Jest mi naprawdę przykro, Kanionku. Ja też słyszałam o zdziczałych psach, ale koło Nadroża, myśliwi na nie polowali, bo na ludzi się rzucaly i były bardzo niebezpieczne. Mąż mi mówi, że trzeba to zgłosić do koła myśliwskiego, oni będą wiedzieli czy w pobliżu są wilki czy raczej watahy psów. Chodzą po lesie, współpracują z leśnikami, mają sposoby an odstraszenie wilków. Dzwoniłam do znajomego leśnika i mi powiedział, że jak wilki wyczują, że w okolicy jest stado i raz zaatakuje, to niestety będą to robić częściej, mogą przychodzić w nocy i próbować znowu. Mowił mi także, że jak wilk atakuje stado to one bardzo lamentują, beczą głośno, bo czują grozę. Zwłaszcza jak porywane są małe, więc bardzo dziwne, że Wy tego nie słyszeliście. Bardzo to zagadkowe Ci powiem. Radził, żeby zgłosić do koła łowieckiego w Braniewie, chyba Mewa się nazywa to koło, oni mają sposoby na odstraszenie wilków, o ile to były wilki w ogóle. To jest bardzo, bardzo przerażające, wspolczuję Wam bardzo.
Zośka, obstawiam wilki, bo gdyby to była sfora psów, w okolicy ginęłyby kury i inny “drobiazg”. Jak sama piszesz – te w Nadrożu rzucały się na ludzi. Wilki są ostrożniejsze.
Odstraszanie wilków wydaje mi się, hm… ciekawe. Wilki zwykle mają dość spore tereny łowieckie. Dziś mogą być tu, jutro 30 km dalej, a pojutrze gdzieś pomiędzy. Facet od krów zgłosił wszędzie (procedura uzyskania odszkodowania jest absurdalnie zawiła – trzeba zebrać podpisy leśniczych, weta, myśliwego, kogoś tam i kogoś tam jeszcze), i na tym koniec.
No i jak mieliśmy słyszeć, zlituj się nad nami? W nocy, w domu jak bunkier, przez zamknięte okna z potrójnymi szybami, gdy spaliśmy? Ja mam często problem z zaśnięciem (co właśnie widać), ale gdy już śpię nie obudzi mnie nawet koniec świata z trąbką i organami. Kuźwa, PSY nawet nie drgnęły. Nie wiem, czy to zagadkowe, czy “akcja” była szybka i cicha, czy stado się rozbiegło, każdy ratując swoją skórę, nie mam pojęcia jak to wyglądało, bo rano znalazłam już tylko zimne ciała. Mariusz był zawleczony kawałek w las. Reszta ot tak, na łące, w pobliżu koziarni, ale nie wszyscy w jednym miejscu. Stąd przypuszczam, że jednak zwierzęta się rozbiegły w popłochu, małe było najłatwiej dorwać (kozie dzieciaki były osobno zamknięte na noc, bo wypuszczam je do matek dopiero po dojeniu), stado wróciło do koziarni gdy uznało, że już jest bezpiecznie, i tylko śmierć Kocyka jest dla mnie zagadką o tyle, że choć był stosunkowo małym kozłem, to jednak sporo większym od jagniąt. Nie wiem, może się potknął, może to, albo tamto. Prawdę mówiąc za każdym razem, gdy próbuję sobie to wszystko wyobrazić, robi mi się słabo.
Do koła łowieckiego zgłoszę, nie zaszkodzi. Może gdy się nas, poszkodowanych, w końcu zbierze więcej, ktoś zacznie się drapać po głowie…?
Tak na marginesie: jest mi nadal strasznie… dziwnie. Jakbym nagle przeniosła się w inną rzeczywistość. Niby krajobraz ten sam, ale inny. To tak, jakby świeciło słońce, i jednocześnie było pochmurno. Ja pie*dolę, chyba sfiksuję szybciej, niż myslałam.
No nie dziwię się, cholera nie ma co roztrząsać, masz racje, bo zwariujesz. O Nadbrzeze mi chodzilo, a nie Nadróż, walnęłam się. Ale to i tak ma żadne znaczenie w tej sytuacji. Pozbieracie się jakoś, bo co. Trza życ.
Kanionku Kochany, bardzo Ci współczuję i przytulam.
Kanionku…
Brak mi słów…
Straszne, koszmarne. Współczuję :*
O, a dzisiaj moi panowie sobie poszaleli. Ciągle muszę zmieniać konfiguracje, kto w jakiej ciupie siedzi, żeby się nie pozabijali i żeby dzieci w maju nie narobili. Lucek rozkurwił drzwiczki od pokoiku dziecięcego i musiała być niezła corrida w koziarni, bo ściółka zryta jak po przejściu stada dzików, kozia ławka w dwóch częściach (blat osobno, spód rozwalony i nie nadaje się do użytku), kolejna szybka wybita (rogi, ku*wa), kozy skitrane pod ścianami i wyraźnie zmęczone. Andrzej jest wykastrowany, ale nadal ma się za ogiera z pierwszeństwem, a jak się dwóch rogatych zacznie nakurwiać, to tylko drzazgi z rogów lecą. Pacanek był akurat w izolatce, w której Lucek już zdążył powybijać wszystkie dolne szybki okienka, więc raczej się nudził. Już naprawiłam drzwiczki od dziecięcego, nabiłam grubą dechę w miejsce dawnych dwóch szczebelków, a ławkę to już małżonek będzie musiał, bo ciężka.
Na okoliczność wilków pomysł zewnętrznej zagródki dla kozłów niestety odpada, zostaje mi chyba zamówić kilka szaf pancernych, po jednej dla każdego Romea.
K…., co ja czytam…
Rozumiem, co piszesz. Że nic już nie jest takie jak było.
Nie zazdroszczę.
Powodzenia “w walce”.
Wzystko będzie dobrze.
WSZYSTKO. BĘDZIE. DOBRZE.
Inaczej zwariuję, OK?
Wróciłam znad stawu. Jest tam taki wielki, szary kamień, który się nagrzewa w słońcu. Mój kamień filozoficzny. Się na nim siedzi i myśli.
Stado wyleguje się na brzegu, niektórzy dyszą, bo już im za ciepło. Przyszła do mnie Bożena, z Małąbożenką, a jakże. Małabożenka zaległa mi na kolanach, duża poprzestała na lizaniu mnie po uchu i innych próbach pocieszania (albo wyłudzania pieszczot). “Wszystko będzie dobrze”, powiada Bożena, “nawet jeśli będzie inaczej. Na oko jesteś ode mnie starsza o jakieś trzysta lat, więc chyba powinnaś o tym wiedzieć. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, a teraz mnie drap”.
Bożena powinna napisać jakieś memułary; chodząca skarbnica wiedzy i doświadczenia.
Małżonek mówi, że mamy kolejną nauczkę, a do końca naszego życia z kozami pewnie otrzymamy jeszcze kilka (naście? dziesiąt?) solidnych kopów w dupę. Przez dwa lata nic się nie działo? No to mieliśmy szczęście, a ono się teraz zesrało. Nie mówię, że jest fajnie, ale… całe moje podwórko i okolica chodzi, beczy, gdacze, kwacze, ćwierka, szczeka, gęga, daje komuś w łeb, albo chrapie, jak Atos rozciągnięty na trawniku. Gamoń dogrzewa kompostownik, Jałowiec poluje na muchy i już nie smarka (dzięki, Mitenki), ja właśnie robię cztery sery. Wszystko będzie dobrze. Powiększyliśmy koziarnię o jeden przylegający do niej kurnik, bo Kurokezów jest teraz tyle, że w jednym kurniku spokojnie się mieszczą. Izolatka została urządzona w wolnym dotąd pomieszczeniu w warsztacie (bliźniaczy odpowiednik pokoiku dziecięcego w koziarni), a małżonek już szacuje okiem, gdzie ewentualnie zmieszczą się wszystkie graty z warsztatu, gdyby trzeba było powiększyć koziarnio-owczarnię. Baśki dzisiaj skubią zielone i mają już całkeim przytomny wzrok. Wszystko, kurwa, będzie dobrze i damy radę.
PS. Kaczko – w życiu nie posądzałabym Cię o złe zamiary! Pomyślę nad tym projektem, nie można być miętką bułą całe życie i dorabiać się garba siedząc w szafce, tylko muszę znaleźć chwilkę. Teraz wracam do roboty, Kozy moje Kochane. Trzymajcie się, jako i ja się trzymam; jeszcze Polska nie zginęła.
Ejże, wcale z Ciebie miętka buła. Im więcej stworzeń, tym więcej pracy, trosk, i tragicznych zdarzeń. No kuźwa, tak jest, i serce boli i pamięta się, ale te żyjące cieszą oko, i leczą ducha. Będzie dobrze!
P.S. Bożena to mądra, doświadczona koza, wie co mówi, wiele par trampek zjadła ;-)
To prawda. Nawet małżonek przyznaje, że Bożena jest inna niż wszystkie nasze kozy, to widać w jej spojrzeniu i zachowaniu (i słychać, jeśli się słucha). Ja też rozumiem, że im częściej się gra, tym większą ma się szansę wygrać, a im częściej kusi los – przegrać. Nie wiem, czy da się zahartować serce, a każdy taki smutny przypadek zabiera mi pewnie kilka lat życia, ale i tak nie mam innego wyjścia, jak przed siebie i do przodu. Żyjemy tu już, albo dopiero pięć lat z kawałkiem. Można powiedzieć, że założyliśmy tu rodzinę, prawda? I jak to w rodzinie – ktoś się rodzi, ktoś umiera. Wieczorem wszyscy jesteśmy policzeni, najedzeni, pozamykani (prócz ludzi; ludzie wciąż zapominają zamknąć drzwi na klucz), i pozostaje nam czekać na to, co przyniesie dzień.
Bożena – kozia wiedźma.
A tak w ogóle małż po przeczytaniu kawałka o wiaderku stwierdził, że kozy były o krok od założenia sekty “Czcicieli Zielonego Wiaderka” a Ty im przerwałaś! ;)
:D
A wiesz, jak tak teraz o tym myślę, to faktycznie – wyglądało to trochę jak nieme nabożeństwo. No i dobrze, że im przerwałam; jeszcze sekty mi tu tylko brakuje. Dziś, w związku z piękną pogodą, miałam występy chóralne żab, i tyle wystarczy.
Jest dobrze, nooo, jest! “Gdzie są zwierzęta, tam są kłopoty, a wiem z doświadczenia, że kłopoty zawsze przychodzą cyklonicznie” – Pan Pickersgill
Racja :D
Mam jednak nadzieję, że cyklon kłopotów się już u mnie wyszumiał i się wreszcie odpimpaczy (bawimy się ostatnio z małżonkiem w słowotwórstwo, przy okazji wymyślania kariery dla Pimpacego. Snujemy historie o tym, jak to Pimpacy mieszka na wyspach Pimpaczych, gdzie ma sieć swoich Pimpamarketów. Prowadzi też sprzedaż wysyłkową towarów przy pomocy usługi “Pimpaczka24”, a jego markowym produktem jest “Pimpacylina” – antybiotyk dobry na wszystko).
Będzie dobrze.
Z naszego punktu widzenia – rzeź niewiniątek. Z punktu widzenia zwierza – walka o przetrwanie.
Jak się odstrasza wilki? Jest jakieś guano anty-wilcze do rozrzucenia, czy trzeba mocno hałasić w okolicy?
Będzie dobrze. Masz kamień filozoficzny, jest Bożena, Mały Żonek, my…
Przytulas
A propos odstraszania wilków:
http://www.polskiwilk.org.pl/metody-ochrony-inwentarza
Nie wiem na ile to się w praktyce sprawdza, ale a nuż coś z tego się okaże przydatne.
Bo to tak jak Ynk pisze: z naszego punktu widzenia – rzeź niewiniątek i to boli, ale dla wilków to kwestia przeżycia, a nie intencjonalnie zadane cierpienie.
I tak, będzie dobrze.
Jak znam Kanionka to osioł albo lama ;)
Fladry kozy zjedzą, a owczarka szkoli się dwa lata…
Podobno strusie też się sprawdzają…
Najpierw myślałam, że o flądry chodzi i zachodziłam w głowę, dlaczego kozy miałyby je zeżreć :D
Tak, te czerwone szmatki długo by nie powisiały. Wczoraj podczas dojenia kóz, gdy wychodziłam po następną delikwentkę, patrzę, a Pippi sobie coś miętoli w przednich zębach. Kawałek czarnego, gumowego paska szerokości kilku centymetrów, nie wiem skąd wytrzasnęła, bo wydawało mi się, że dokładnie wszystko żeśmy już z Mamą wysprzątały po tej stronie obory, no ale może nowe wylazło. Andrzej gustuje we wszelkiej folii – grubej, cienkiej, białej czy kolorowej. Takie fladry byłyby dla kóz jak szwedzki stół.
Zostaje pastuch elektryczny (wtedy i kozy fladr nie ruszą. Może…) :(((
Książka od Agiag mówi, że pastuch+ fladry jest niezły. Tyle, że to drogie ustrojstwo i roboty dużo, żeby zamontować. Chociaż pewnie mniej uciążliwe niż ogrodzenie na 2 m wysokie i 0,5 m wkopane.
Może kozy lepiej się sprawdzą w biodegradowaniu tworzyw sztucznych niż te bakterie: http://www.focus.pl/przyroda/pozeracze-plastiku-czyli-mikroby-kontra-tworzywa-sztuczne-10133
Ciocia – wszystko zależy, o jakim rozwiązaniu mówimy. Na noc? Bałabym się, że wilki się wysprycą i będą się czołgać pod pastuchem, albo że Energa nawali i prądu nie będzie kilka godzin, albo jeszcze inny diabeł. Zresztą – dzisiaj nie stać by mnie było nawet na ogrodzenie prądem krzaka porzeczki ;)
Myśleliśmy nad czymś w rodzaju “zagrody nocnej”, bo kozy nie lubią być zamknięte, zwłaszcza latem. Ale znów tak myślę sobie, że to byłaby straszna trauma, gdyby te chlerne wilki przyszły i krążyły wokół takowej zagrody, szukając jej słabych punktów, a biedule w środku zawału by chyba dostały, wiedząc że są w potrzasku. Jakoś tego nie widzę, kurde w morde, no.
Nie ma rozwiązania idealnego :(
Myślałam raczej o tym, żeby ochrona była głównie za dnia, a w nocy też trzymało wilki z daleka (tyle, że to kawał terenu trzeba by ogrodzić). No i wilki też durne nie są. Jak kilka, kilkanaście razy będą próbować wejść i dostaną prądem po ryju, to sobie odpuszczą. Na jakiś czas, ale zawsze coś, i mniejsza szansa, że się zsynchronizują z awarią Energi. Przez jakiś czas to będzie na pewno jedna grupa wilków (terytoria watah nie zachodzą na siebie), która się nauczy, że u Was nie ma stołówki. Myślę, że teraz jest najgorszy moment, bo udało im się coś upolować i pewnie będą wracać (chyba, że Pecik potraktował je rogami), ale brak sukcesu je zniechęci.
Co do przejścia pod pastuchem – nie wiem czy zaglądałaś do tego co Agiag podesłała – tam (w pdf-ie) opisują na jakiej wysokości powinien być pastuch. Do tego podają skuteczność poszczególnych metod.
A może Andrzej takiego pierdolca dostał i drzwi wyłamał właśnie dlatego, że czuł blisko drapieżnika i chciał wydostać się z zamknięcia? Nie mam pojęcia, czy kozy w sytuacji zagrożenia wolą otwartą przestrzeń czy ciemne kąty.
Hm. Całkiem możliwe. Chyba wolą otwartą przestrzeń, bo przynajmniej jest szansa na ucieczkę.
No więc właśnie – jeśli pastuch ma być rozwiązaniem dziennym, to ogrodzony musiałby być ogromny teren. Mam już zbyt liczne stado, żeby je kitrać na paru metrach, które kozy w jeden dzień zadepczą.
Ale to wszystko, to tylko takie moje teoretyczne rozważania ;)
No to zostaje jeszcze urządzać liczne i hałaśliwe imprezy w plenerze ;)
Z fajerwerkami, albo przynajmniej dużymi ogniskami.
Ciocia, no tak, liczne i hałaśliwe imprezy to coś w sam raz dla nas – w końcu po to się wyprowadziliśmy do lasu :D
Ale wiesz co? WY mogłybyście, Kozy z dziećmi i małżonkami, te imprezy urządzać. Idzie sezon urlopowy, tak? Ułoży się grafik, kto kiedy i na jak długo, i każda rodzina będzie MUSIAŁA, czyli obowiązkowo, co noc palić ognisko, pić wino, głośno śpiewać i walić w zestawy garów turystycznych. W dzień będziecie sobie odsypiać.
No i proszę – zamiast składki na zasieki pod prądem i pole minowe, każdy uczestnik “Obozu Przeciw Wilkom” wyda kasę na namiot, prowiant, rzeczone garnki do walenia w, no i duże ilości wina. Aha, zestawy głośnojebiące do odtwarzania muzyki też by się przydały. Przyjemne z pożytecznym, jak w wilczy ryj przyłożył :)
Eeeeej, no weź, ja nie dam rady a tak bym chciała :D Tak spodobała mi się wizja popijawy w szlachetnym celu :)
Ale możemy zapalić ognisko, wypić wino, głośno zaśpiewać i powalić w zestawy garów turystycznych tutaj, nagrać to wszystko na wideło albo inne audio, a Ty to będziesz puszczać wilkom z serdecznymi pozdrowieniami od cioci i wujka Zeroerha, może być? ;)
Nie wiem gdzie mnie wrzuci :) Piszę w sprawie tych imprez przymusowych.
Szkoda że mieszkasz tak daleko :( zabrała bym Chłopa, a on ma dudy! nawet chyba kilka dud (dudów?) i on by zabrał te dudy. I zrobilibyśmy koncert dudziarski :) i gwarantuję że wszelakie wilki by zwątpiły i całkiem sobie poszły :)
No ale Ty daleko …
Ja też w sprawie odstraszania. Ja mogę zaśpiewać. Efekt porażający. Tylko nie wiem, czy wasz inwentarz nie wyprowadziłby się do Stolycy, żeby zaznać ciszy… Możecie też kupić większe łóżko i zapraszać towarzystwo na noc. Andrzej może być pewnym problemem, ale trochę gąbki i taśmy klejącej powinno pomóc.
Tymofiejski – ta gąbka i taśma to dla nas, tak? Mamy się zabezpieczyć przed siłą rażenia żyrandola?
Spiewanie i inne straszne dźwięki chyba wilkom niestraszne – małżonek czasem wynosi swój wzmacniacz, gitarę i kolumnę, i łoi jakieś death metale, aż drżą osiki i dęby mu się w pas kłaniają (ze strachu), ale zwierzęta? Niee. Kurokezi to nawet robią za upiorny chórek.
Ja na imprezkę ze skokami przez ognisko wśród kozich bobków, obtłukiwaniem AGD i zdzieraniem gardła bardzo, bardzo :)
I gotowam przyjechać! (drogę znam, więc uważaj!)
A jak nie ja (urlop, hmmm…), to męża bezrobotnego z dziecięciem nieletnim Ci przyślę do pasienia kóz, koszenia trawy i nocnego darcia paszczy ;)
Spoko, Ciocia, możesz wysyłać. Pastuszkowie się przydadzą, dostaną zgrzebne koszule i patyczek w dłoń, a starszy może i kosą pomachać.
Paryja! Z tymi dudami (czy założą mi sprawę za świadome napisanie z małej litery?) przegięliście pałę :D
I małżonek tak sobie pogrywa wieczorami? Czy “tylko” kolekcjonuje?
Ale jazda :D
Czasem zimą Chłop ma ataczek dudowy i sobie pogrywa, ale jakoś coraz rzadziej … Może i dobrze :) Instrument posiada wielką moc rażenia a u nas wilków niet. Może od tych dud ?
Się witam w tych okolicznościach “nie bałdzo”. Jestem tu od początku tylko się nie odzywam. Ale w sytuacji zatrważającej odezwać się muszę bo się uduszę. Kanionkowi przydałby się psies marki komondor. Drogi ale tyle Kóz, może dałybyśmy radę?
ps. mam wrażenie , że jakaś Koza Kanionkowa się tu przewija, która wie kim jest Żmija.
To ja pisałam, dziki i aspołeczny podczytywacz
Izik
Tylko ten komondor to by od razu wyszkolony musiał być, bo nie wiem czy doba by się raczyła rozciągnąć na tyle godzin, by Kanionek czas na szkolenie psa znalazł. No a jakby taki jeszcze nie ułożony komandor wszedł w konszachty z Mającem, to – przy jego inteligencji i entuzjazmie Mająca – nie tylko kury musiałby zamieszkać w różowym pokoju, ale i cały drób…
Te psy mają podobnież w genach ochronę swoich. Tak powiada moja znajoma behawiorystka od psów, która, miedzy innymi licznymi psami, również komondora posiada. Aczkolwiek szkolenie nie zawadziłoby na pewno.
Zresztą to luźna myśl całkiem, się nie upieram, że to jedyny i słuszny pomysł :)
Sęk w tym, że jak poczytasz opowieści z “życia wzięte”, rzeczywistość okazuje się nieco bardziej zawiła. Żaden pies nie da rady kilku wilkom. Pasterze opowiadają historie jak to dwa wilki odciągają do lasu psa, a reszta watahy robi swoje. Inna historia – każdy wilk w stadzie pełni jakąś rolę. Odstrzelenie jednego powoduje osłabienie i zaburzenie organizacji, co z kolei prowokuje ataki na łatwiej dostępną zdobycz – domową. Piękne zwierzęta, ale…
Ja bardziej widzę psa mocno szczekliwego, skoro Wasze ani mrukną. Niechby chociaż mordę darł i Was obudził w razie czego, bo faktycznie w pojedynkę niewiele zdziała. A skoro walki po nim nikt nie oczekuje, to wielkości może być nikczemnej, aby tylko te 100 dB emitował przy każdym pojawieniu się wilka, rudego ryja czy kogokolwiek obcego.
Witamy kolejne żyrafy wychodzące z szafy :)
Izik – ale jeden pies? A jeśli, jak jestem prawie pewna, tych wilków jest kilka? Bałabym się o życie psa.
Iza – sęk w tym, że nasze drą mordy jak najbardziej, ale na wszystko. WSZYSTKO. Sarna, dzik, zając, szeleszczący liść… Po tylu latach tak się przyzwyczailiśmy, że już nie wylatujemy z latarką i siekierą (a wylatywaliśmy!), i ze snu nas to nie wyrwie. Inna sprawa, że tak: Lasera nie zostawiamy na noc na zewnątrz, bo biedaczek zmarźliwy jest i zaraz popada w kupkę nieszczęścia. Atos jest niepełnosprawny i zdarłby sobie skórę z nóg do kości, napieprzając w kółko wokół domu, a instynkt obronny ma silny. Pimpacy nie może być na zewnątrz, bo kurczaki wyłażą o czwartej nad ranem. Majączek? Sam? No nie zostawimy Majączka samego. No i tak to… Wszystkie śpią z nami, na łóżku.
Teraz, gdy to piszę, Laser, Pimpacy i Mając jeszcze biegają po podwórku i oczywiście szczekają non stop. Wczoraj chodził tu sobie koziołek sarny i “szczekał”, więc one też. Szczekają na wszystkie strony świata, a odpowiadają im psy zza rzeki. I tak jest codziennie.
Szlag…. Kiedyś opisywałaś, jak psy nawet nie szczeknęły na lisa, więc myślałam, że one z tych odgryzających nogę w milczeniu. :-)
A tak to… szlag. Było się przyzwyczajać do szczekania? :P
No nic, w razie cuś się dołożę do dowolnego pomysłu.
Taa, tamtego lisa zwyczajnie przegapiły, ale to było w dzień. W dzień szczeka się głównie na: samochody (mało ich tędy jeździ, więc za każdym razem atrakcja), jeźdźców konnych (też ich mało), bociany (jeszcze mniej), dzikie kaczki lądujące na stawie, i tym podobne. Generalnie chodzi o to, żeby to coś, na co się szczeka, robiło hałas, bo inaczej bez sensu. A w nocy to zupełnie inna sprawa – wszystko robi hałas, bo wśród nocnej ciszy słychać nawet jak ślimak w ogrodzie do sałaty zapierdala. To nie miasto, tu cisza potrafi być naprawdę cicha :) No i efekt końcowy jest taki, że nigdy nie wiemy, czy psy szczekają w ważnej, czy błahej sprawie.
Psy pasterskie powinny być minimum dwa. Tak jak napisał Mały Żonek, wilki jednego psa potrafią odciągnąć. I żeby takie stróżowanie miało sens pies pasterski musi być szkolony, jego naturalna skłonność do ochrony to tylko baza, z której korzysta się w czasie szkolenia. No i rasa psa ma tu, właśnie z powodu tych biologicznych uwarunkowań, duże znaczenie. Oczywiście, można kupić już wyszkolonego psa, ale i tak będzie potrzebował czasu żeby poznać nowe miejsce i domowników, a przede wszystkim, żeby poznać stado.
Wilków pewnie jest kilka; obawiam się, że to może być wataha z młodymi, które uczą się polować, skoro upolowały więcej niż mogą zjeść. A to z kolei wiąże się z tym, że póki ich coś silnie nie wystraszy będą wracać do miejsca, w którym polowanie się udało. Na ogół, oczywiście, polują tylko w nocy, ale też wczesny ranek i zmierzch, zwłaszcza w mgliste, pochmurne dni wchodzi w grę (tyle że jeśli Wasze psy są na zewnątrz i szczekają, to powinno wilki w dzień skutecznie odstraszać).
Agiag – no właśnie. Koszt takich dwóch szkolonych psów plus ich wyżywienie mógłby się okazać prawie równy kosztowi ogrodzenia…
No może przesadzam, ale i tak znów wychodzi za drogo.
Teraz zamykam zwierzaki zanim zrobi się szaro (i pomyśleć, że w ubiegłym roku przez cały ciepły sezon drzwi do koziarni były otwarte w trybie 24/7… Kozy nie lubią siedzieć w ciupie. Nieważne, jak duża jest koziarnia, to zawsze zamknięty budynek. One lubią przeżuwać, kontemplując gwiazdozbiory. No ale trudno.), a one i tak z rana i pod wieczór nie szwendają się nigdzie, tylko leżą sobie albo nad stawem, gdzie są widoczne dla nas i psów, albo na tyłach obory – tam też trochę je widać. Rano dlatego, że czekają na ziarka (i dojenie), a wieczorem to już są obżarte i nie chce im się ruszać.
Się dopytam, bo nie wiem. To naprawdę duży pies, pancerny z racji owłosienia specyficznego- podobno jak zbroja- i ponoć przed misiami nawet broni.
Mój bobrze, tu wyrzuca gdzie bądź…Pawiany wchodzą na ściany. :)) Jasne, że więcej jest lepiej ale miałam okazję obserwować dzidzię przy pracy, skuteczna jest. Ale poza tym adoptuje niestety np. szczury.:)
Izik – wyobraziłam sobie psa tak wielkiego, że chodzące po nim szczury wyglądały jak pchły :D
a tak na serio – te psy wdają się w walkę z wilkami?! Czy są na tyle duże i przerażające, że wilki po prostu rezygnują?
Próbuję się skontaktować ze Żmijką ale nie jest to łatwe, bo ma dziewczę schronisko psie i nawet kucyki ostatnio.
No z tymi szczurami to niestety, jak dużo zwierza i pokarmu to szczury jak najbardziej a dzidzia na to, że jak u niej to jej. I kocha i się dzieli pokarmem…
Ale bez przedstawienia przez Pańcię to nie podeszłabym do niej.:)
Miałam właśnie wizję jak stado szczurów dowodzone przez komondora rzuca się na wilczą watahę w obronie kanionkowych kóz…
I drugą – konkurencyjną – jak komondor adoptuje watahę (przy dużym wsparciu oswajającej je Kachny) i Mały Żonek musi dobudować im budy…
A potem przyjdą niedźwiedzie i też je będzie trzeba przygarnąć…
no nie wierzę, wlazłam po kilku dniach i …..jakos tak mi przykro sie zrobiła bardzo…
Kanionek bardzo współczuję ekh życie kurwa jego mać, przytulam
Bedzie dobrze, czy, ze tak z niemiecka zagaje ‘gut jak but’. No!
Czy wilki u nas mają naturalnego wroga? Może niedźwiedź? Żadne inne zwierzę nie przychodzi mi do głowy. Może tak misiowe g…?
Oj Mitenki! Wybaczcie Kochane Kozy, ale taka jestem… Wilk…., kamieań… . Siedzi Kanionek na ciepłym kamieniu i myśli, jak wilka złapać. Nie ma szans! Kamień nie może być ciepły! Nosy do góry. Zabawa w życie dużo kosztuje i trwa do końca.
No fakt, na ciepłym się nie złapie :D
Monika, moje-twoje biegusy już składają jajka! Niechcący dwa ugotowaliśmy, bo okazuje się, że one składają tam, gdzie część kurczaków, czyli w psiej budzie na małym wybiegu. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby którakolwiek kaczka tam wchodziła, ale ich jajka są faktycznie odrobinę inne od kurzych. Małżonek myślał, że zepsute, bo jakieś takie jakby zielonkawe z zewnątrz… :D Teraz już umiem je od innych odróżnić :)
Myślisz, że będą wysiadywać? I że mam szansę na własną armię biegusów? Bo przysięgam, pokochałam te kaczki.
Kanionku, to nie kaczki, to konie trojańskie! Moja Fela naniosła jajek, aż się z gniazda przelewają. Po piętnastym przestałam liczyć. Dzisiaj raczyła zaprezentować, jak się jajka wysiaduje.Chwilkę posiedziała, potem musiała wszystkim dać po łbie. Mulardy i gąski w ciężkim strachu, ja też. Co ja zrobię, jak to mi się wylęgnie i rozlezie po obejściu. Faktycznie, one są do kochania! :) Niech Ci się lęgną. Ponoć bardzo są wojownicze, bo terytorialne.
Kaczki trojańskie :D
Na razie nie siedzą. I dzisiaj rzuciły już trzecie jajko o tak, na środku małego wybiegu. A od wrzeszczenia i dawania po łbie to mamy niestety dwie Meliny. Serio, odkąd zaczęły produkcję jajek, kompletnie im odbiło. Nie można się zbliżyć na kilka metrów od “gniazda”, bo tak drą paszcze, że uszy więdną. I pewnie biedne biegusy rzucają jajka w pośpiechu gdzie wypadnie, i dlatego muszę, MUSZĘ je w końcu zainstalować w ogrodzie. Już ponad połowę siatki mam zabezpieczoną – znalazłam na strychu obory stare sieci rybackie o bardzo nieprzepisowych, małych oczkach. Zostało mi jakieś 15 metrów ogrodzenia od strony północnej (tu już użyję pasków folii) i biegusy będą miały własny, luksusowy apartament. I niech się mnożą, choćby do setki ;)
Jak już Twoja Fela coś wysiedzi, wyślesz zdjęcia? Pokażę na blogu, albo jeśli wolisz – na forum.
Zanim doczytałam do końca, już miałam wizję jak chodzę po okolicy z niedźwiedziem na smyczy…
A tak trochę od misiowej czapki: małżonkowi się dzisiaj śniło, że jechał rowerem do Olsztyna (nie wiadomo po co), a za nim biegł Pimpacy. I mu się w tym Olsztynie zgubił, i małżonek go szukał, i chodził, i wołał, i spotykał podobne psy, ale po Pimpacym nie było śladu. Mnie się z kolei śniło, że Pippi miała gorączkę 70 stopni (owszem, Celsjusza), i musiałam ją wynieść na balkon (bo oczywiście to było w bloku, w Gdańsku) i szłam właśnie po mrożonki, którymi zamierzałam Pippi obłożyć celem zbicia gorączki, gdy się obudziłam, z tętnem 120. I chyba sama miałam gorączkę, ale rano już było OK.
Chyba jakaś burza na słońcu w pełni nad Wami… ;)
Bardzo mi przykro Kanionku.
Dziękuję, Paryja. Nam jeszcze też, ale już myślimy o wypożyczeniu narzeczonego dla Basiek na jesień, żeby w przyszłym roku znów mogły mieć swoje rodziny, swoje stado. Tym razem musi się udać; jesteśmy znów o jedno doświadczenie mądrzejsi.
A co z Twoim, znaczy Twoich kóz, narzeczonym? Miał jakiś podobno być :)
Narzeczony jest :)
Gustaw.
(“Czy widział ojciec męża mego Gustawa ? ” to z “Zróbmy sobie wnuka” )
On dziecko jest jeszcze. Czasem z natchnioną miną obwąchuje kozie tyły ale częściej kombinuje jak się do cycków dostać (w celach konsumpcyjnych, nie erotycznych ;)) Mam nadzieję że jesienią kozy zobaczą w nim mężczyznę, a na razie tłuką go niemiłosiernie.
Gustaw wygląda jakby stanowił odrębny gatunek; moje dziewczyny (z wyjątkiem Borsucz) to długonogie, szczupłe sarenki a Mąż ich jest krępy kudłaty i na krótkich nóżkach, satyr taki :)
Będą Gustawa foty na wątku o kozuchach?
No z tymi fotami to trochę problem, a nawet dwa . Po pierwsze ja mam ciężki aparatowstręt! Nie umiem i nie lubię bardziej od prasowania(może i można to leczyć ale po co ?). A po drugie w tej chwili mój net jest tak wstrząsający że ledwo literki wychodzą a o zdjęciach to trudno marzyć. Ale postaram się:)
Paryja, PECIKA sobie przytargałaś? :D
Bo z opisu sam on jako żywy!
Człowiek coś by chciał mądrego napisać ale kurcze nie umie. Znaczy ja nie umiem. Trzymajcie się jakoś. Ode dna łatwiej się odbić.
Podobno.
……………………
Krótkie – Me.
…………………….
…………………….
A teraz coś bardzo głupiego: może oswoić te wilki…..
Kachna Co Oswaja Wilka
Kachna, Kozo Romantyczna :) Przyjeżdżaj i oswajaj. Ale na noc dostaniesz siekierkę i widły, tak na wszelki wypadek ;)
Ty się lepiej zastanów, gdzie pomieścisz te wilki, jak Kachna już je oswoi. :D :D
Okurde, jak Kachna oswoi wilki, to chyba będę jednak musiała prosić Was o zrzutkę na kojec dla nich.
Ogrodzenie! są takie specjalne muszą miec wysokośc 2 i pół metra, wygląda to jak zasieki, ale cos za cos..tylko pewno drogie jak diabli, no ale jakby wspólnymi siłami..
W razie cuś ja się piszę na udział w składce. Nie będzie nam tu byle wilk… itd.
http://www.polskiwilk.org.pl/ogrodzenia-siatkowe
Mgosia, Iza… Kochane jesteście, Kozy moje, ale to są koszmarne pieniądze. Kosz-mar-ne.
Bardzo oszczędnie licząc ok 200zł za metr bieżący. Ogrodzenie poletka 10m x 10m to 8000 PLN!
No jakoś tak, mniej więcej. Taki wybieg dla kurczaków. Ogordzenia są koszmarnie drogie, i często widzi się ładne domy, nówki sztuki, wszystko fajne, a ogrodzenie z dupy. Bo na ogrodzenie to już mało komu wystarcza ;)
Przerabialiśmy temat krótko po przeprowadzce, bo tu jakoś tylko pół podwórka było ogrodzone, a część drewnianego płotu ledwie trzymała się kupy. Stanęło na najtańszej siatce leśnej i robociźnie po znajomości (słupki są wbetonowane, a kopanie dołków w pocebulackim gruzowisku kosztowało nas wiele klątw rzuconych przez wykonawców – myśleli, że wyrobią się w dwa dni, a robili dwa tygodnie). Nie pamiętam już ile nas to wszystko kosztowało, ale dziękuję sobie, że wtedy na to ogrodzenie nalegałam, bo dziś, jako się rzekło, nie stać nas na ogrodzenie psiej budy. Gdybyśmy chcieli ogrodzić całe kozie pastwisko… Musiałabym chyba wystąpić w filmie porno. Albo w dwudziestu.
Drogo jak skur….Ale gdyby kupić samą solidną, wysoką grubą siatkę, jakies uzywane rury jako wsporniki, nie wiem..moze by Mały Zonek cos z tego zrobił? robociznę, ze tak powiem bezczelnie, mamy za darmo;)
A..teraz doczytałam o tym kopaniu dołków w pocebulackich włościach – sorry Mały Zonek , za tą robocizne:)
Spoko, pewnie nie wspomniałem, ale kiedyś byłem murzynem :-)
Mgosia – właśnie ta solidna siatka to największy koszt. Używane, czy nie, słupki najlepiej byłoby zabetonować w dołkach, a do tego pewnie porobić “zastrzały”, czy jak to się nazywa. Nawet nie licząc robocizny (sorry, Mudżin, to i tak tylko spekulacje) i tak wychodzi drogo.
No chyba, że Wy mówicie cały czas o małej zagródce tylko na noc, a nie o ogrodzeniu 1,8 hektara łąki? Co ja pytam… I tak nas nie stać :D
Mój mąż mówi, że są takie urządzenia, które emitują dźwięki o częstotliwości wywołującej u psów/wilków strrrrrraszne doznania i żeby może takie coś sprytnie podłączyć do drzwi koziarni i jakby je ktoś w nocy próbował uchylić, to i wilki by uciekały i może nawet to psów w domku by dotarło, więc by Was alarmowały.
Wersja, ja już w żadne dźwięki nie wierzę. Kolega z pracy walczył dźwiękami z kretami – sromotna klęska. My mieliśmy, jeszcze przed “erą kota”, ustrojstwo wkładane w gniazdko – hłe, hłe, myszy się całkiem nieźle przy tej muzie bawiły :)
Dodaję ze swojego poletka, że dźwięki “na nornice” też są do bani oraz te “na komary” – tak samo skuteczne.
Z tego wszystkiego działają tylko dźwięki “na człowieka” – małżonek mi pokazał ostatnio na jutubie co straciłam nie oglądając swego czasu programu “disko relaks”.
Potwierdzam: dźwięki “na człowieka” działają. Ucieka :)
no co Wy? myśmy wszystkie krety z sąsiadem przegnali przy użyciu dźwięków takiego urządzenia robiącego zzz. zupełnie niemęczącego dla ludzi. krety uciekły zgodnie z opisem urządzenia na odległość powyżej 15 m od źródła, czyli na pobliskie pole.
Rozwiazania są dwa. Albo z naszymi sprzętami było coś nie tak, albo nornica reaguje inaczej. Niepotrzebne skreślić ;)
a nie, nornicom to zzz nie przeszkadza. tylko kretom. na nornice mam kotki, to znaczy teraz już tylko jednego :(
Współczuję Kanionku! Przykre to bardzo!
Te drzwi do koziarni musisz jakąś stalową sztabą barykadować, bo na wyrozumiałość kozłów chyba nie ma co liczyć.
Tak, też doszliśmy do takiego wniosku. Tylko nawet sztaba musi być dobrze przemyślana, bo nie uwierzyłabyś, co te małpy, znaczy kozy, potrafią. Klamkę małżonek montował “odwrotnie”, to znaczy żeby się otwierało nie przez naciskanie, tylko ruchem do góry, bo taką zwykłą klamkę to nawet Kotek umie obsługiwać, no ale żadna klamka nie jest odporna na moc żyrandola :-/
Andrzej się nie pie*doli – jak czegoś chce, to egzekwuje rogami. Dzisiaj podczas dojenia kóz: stoję, doję, myślę o różnych rzeczach, za tylnymi drzwiami warsztatu zwyczajowe przepychanki w kolejce, a tu nagle jak nie JEBS!, aż podskoczyłam z wrażenia, a serce wlazło mi do ucha. To tylko Andrzej chciał nadać sprawom szybszy bieg (on dostaje ziarka na końcu, a latem nie codziennie) i walnął żyrandolem w drzwi, aż jęknęły.
Klamka okrągła, taka obrotowa znaczy!
Ciekawe, czy jakby kozły nie miały żyrandoli, też by były takie awanturne?
Kozły z jajcami na pewno tak, ale nie byłyby w stanie wyrządzić aż tylu szkód. Te rogi to jest poważna broń i pozostaje mi się cieszyć, że żaden z moich kozłów nie ma jakichś szczególnych pretensji DO MNIE, bo jedno piźnięcie żyrandolem w plecy wysłałoby mnie na wózek inwalidzki :-/
A czy nie można tych żyrandoli jakoś przyciąć?
Albo chociaż na końce założyć ochraniacze z piłeczek tenisowych ;) (chyba na kropelke przyklejonych ;) )
Chyba na śrubkę raczej :D
Ale to i tak nie końcówki rogów są problemem. No owszem, zahaczą czasem o coś, albo się Kanionkowi wbiją pod żebro, gdy się Kanionek nad koziołkiem pochyla, a koziołek wykona skręt głową, żeby zobaczyć co się święci. Największą moc rażenia ma część czołowa; tam rogi są najgrubsze, blisko siebie, i jebnięcie z takiej parki rozwala ceglany mur.
Nie można, niestety. Są dobrze ukrwione (zimą najlepiej to czuć – rogi są ciepłe), i jak taki kozioł złamie róg, to jest olaboga, silny krwotok i interwencja weta. I wcale niełatwo, z tego co czytałam, taki krwotok powstrzymać.
Jakąś pozytywną energię wyczuwam. Kanionek, spokojnych snów. Niech się los odpimpaczy. Hejże glujże :)
Dobrze wyczuwasz, ahoj!
(ale nic nie powiem)
(może jutro)
A może jednak…?
Zagrałaś w lotto i wygrałaś te bimbaliony pln?
Kanionek, nie nawiasuj tylko nawijaj! :) Bo pękniemy!
Nie pękajcie, się produkuje, tylko jak zwykle czas u mnie na kartki. Łudziłam się nadzieją, że małżonek Wam świat tą koszulką przesłoni ;)
Koszulki koszulkami a trochę pozytywów się nam należy…
No wiem, wiem. Mnie też. Tym bardziej, że z tym ogrodzeniem to żeśmy wykrakały – dziś rano miałam wizytę tego leśniczego, który jest zwierzchnikiem “naszego” leśniczego, no i pan rzekł, że musimy odgrodzić kozy przynajmniej od strony zachodniej, bo za bardzo olszyna im smakuje. A że od samej strony zachodniej to kit psu na zupę z berberysu, bo przecież kozy nie są głupie i sobie dojdą do końca siatki i wlezą za nią, to musimy wymyślić COŚ. Nie wiem co. Właśnie sprawdzam różne warianty siatki leśnej, ale kto te słupki będzie wkopywał, to nie wiem. I jak my we dwójkę kilometr albo dwa siatki naciągniemy, też nie wiem. No ale dobra, nie czas na marudzenie. Niczego nie obeicuję, ale może zdążę dizisaj z jakimś krótkim wpisem, OK?
Kanionku, pan życzył sobie ogrodzenia od strony zachodniej, i tego się trzymaj. Nadgorliwość w kontaktach z władzą nie popłaca :P
Się zastanawiam czy pastuch elektryczny taniej nie wychodzi niż siatka. Nie lubię metod awersyjnych, ale to kozy od leszczyn ogrodzi, może ograniczy napływ “obcego elementu” (dziki, lisy, oby i wilki zniechęciło) a i widoku tak nie zepsuje jak siatka.
Mądry Polak po szkodzie, a mitenki po losowaniu…
Mitenki, przecie po losowaniu jest przed losowaniem ;) Umarła szóstka, niech żyje szóstka, czy jakoś tak ;)
0Rh+ szóstka szóstce nierówna ;) Dziś stawką był bimbalion zł – miałam taką myśl, by zagrać (normalnie nie gram w lotka), żeby było na ogrodzenie Kanionkowe… i przypomniałam sobie teraz :(
Łoj no to skąd miałam wiedzieć… Myślałam, że takie “zwykłe” losowanko o milijona Ci koło nosa przeleciało.
Co o tym myślicie?
http://kanionek.pl/rozne/ts.png
Dopiero pod koniec się kapnąłem, że to chyba tył koszulki, ale obrazek jest czysto poglądowy, więc mniejsza o detale.
nosiłabym, bym nosiła :-)
Ekstra! :D Czy to projekt koszulki klubowej?
Hejże, glujże!
Byłaby jak nic na prezent dla mojej siostry. To od niej mam hejże glujże :D
Dla mnie bomba!
Ale dopiero na koszulkach ze złotymi myślami Żozefin zbijecie majątek ;P
No nie wiem, Ciocia – wyobraź sobie, że idziesz przez miasto z tiszertem głoszącym, iż oto kąkole się u Ciebie zalęgły. W najlepszym razie masz gwarantowane wolne miejsce w środkach komunikacji publicznej (miejsce siedzące i dużo wolnego miejsca wokół).
A w czym kąkole są gorsze od np. http://koszulkowo.com/produkt/robie-najlepszy-rosol-na-dzielni ? ;)
Biorę z kąkolami dożywotni zapas!
Ej, ej – podziel się!!!!
Też kakolam się glujże!
Ależ proszę, Kachno Tańcząca z Wilkami :)
Moja droga – ja z takim wilkiem walczę, że te futrzane to bym miziała tylko ….
Że tak żartobliwie – ha ha – to ujmę.
Ze z kąkolami tysz kcem. A czo.
E tam Żosefin:)), ja proponuje przejrzeć nasze komentarze, ile tam złotych myśli nadających się an koszulki! Toz to niewyczerpana skarbnica pomysłów. Tylko patrzeć jak tu jakiś Orajt Kopyrajt wpadnie i nam pomysła zajuma:)))))))
Bardzo mi się podoba :)
Chcę. Biere. I glujże i glujże, bo liter za mało…..
😊
Rany julek, co tu sie wyrabia?! No na chwile odwrócić sie nie można!
1. Kanionku bardzo współczuję strat. Cóż tu żec więcej…? 😟
2. Baśki obcięte po mistrzowsku. Też niedawno walczyłam z “moimi” wełniankami, ale one już nauczone, więc idzie łatwiej. P.S. Któraś Koza na forum chyba, rzuciła patent na sadzanie delikwentów na zadku? Działa :):):) zwłaszcza, gdy trza strzyc miejsca wstydliwe ;)
3. Koszulki w deche. Biere x2 😊
Pozdrawiam całą OK 😊
Tak sadzałam z tatą nasze owieczki i barana. A było ich dobrze ponad 40 szt:))
Dobra, ja się już o tym sadzaniu nasłuchałam i naczytałam, więc umowa jest taka: jak kiedyś do nas wpadniesz, to sadzasz Baśkę na dupie, bo ja to muszę zobaczyć :D
Owszem, próbowaliśmy :) Skutek: my na dupie, owca na ścianie.
Kozy Kochane, miałam dzisiaj dzień na wariackich papierach, ale dużo załatwiłam: numerki z ARiMR dla wszystkich (niedługo znów kolczykowanie :-/), Gamoń wykastrowany (byłam już umówiona, gdy drań zniknął na trzy dni! Trzy dni! Już myślałam, że go coś zeżarło albo rozjechało, ale wrócił wczoraj i dziś zgubił orzeszki), psy zaszczepione, tabletki na robale i krople na kleszcze zakupione. Kilka stów w plecy i pół dnia w samochodzie. Łeb mi pęka, bo dziś prawdziwe lato, a w Gwiazdolocie ogrzewanie działa na fulwypasie i na okrętę. Się nie da wyłączyć, trzeba by silnik wyjąć ;)
No ale grunt, że najważniejsze załatwione.
Ho, ho! Ale żeś się rozbrykała! Nie masz przypadkiem jakiś nadwyżek energii do odstąpienia? Chętnie przyjmę każdą ilość.
Fajnie, że Gamoń odorzeszkowiony. Aromat w domu Ci się poprawi :) I strach mniejszy, że gdzieś polezie na dzikie baby.
Jakbyś Andrzeja przewoziła Gwiazdolotem, to by zrobił szyberdach żyrandolem, w sam raz na upały ;)
Taa, nadwyżki. Na debecie jadę :D
A Gamoń to fakt, na bank na podryw gdzieś chodził. Wrócił odchudzony o prawie kilogram, zmarnowany jakiś, i jak padł to spał praktycznie do samego wyjazdu do miasta, z przerwami na picie wody. Żreć mu nawet nie mogłam dać, bo post przed zabiegiem. Za to po narkozie obudził się szybko i w drodze powrotnej miałam koncert życzeń (“chcę stąd wyyyyjść”) i zażaleń (“co mnie tak duuuupa boooli!?”).
Aha, a w domu mam Pumę. Dokładnie od wczoraj. MAłżonek przywiózł w kartonie.
Znowu się nawydarzało, a ja nie nadążam, ale jak Wam wszystko w komentarzach napiszę, to o czym będzie nowy wpis – że komary tną i zaliczyłam pierwszą muchę w kawie?
Zabieram się za ten wpis i zabieram, a jeszcze muszę fotki przejrzeć, a w aparacie wciąż siedzą zdjęcia z masakry i co do tego aparatu podejdę, to mi się odechciewa. Niech mnie ktoś kopnie (byle nie gęś; gęsiom odjebało na amen. Już nawet na mały wybieg nie można spokojnie wejść, bo trąbią jak na pożar, szarżują z nisko pochyloną głową i rozwartą paszczą, a jak chcę wybrać kurze jajka z psiej budy, to idę z dużą, stalową miską w charakterze tarczy. Podrzuciłam Melinie jajka biegusów. Skoro one nie siedzą, a ona wręcz religijnie, to może nie zgniecie i coś wysiedzi?).
Pumę? Przeca już jedną masz – czarną :)
Kanionek mistrzem cliffhangerów: no, dużo się wydarzyło, mamy pumę, to be continued.
Taaa, mistrzyni. Sama zwisa z krawędzi urwiska i wrzeszczy: “luudzie, mamy pumę! Muszę kończyć, bo nie zdąąąąą….. ąąąą….. ąąą…… jebs!” I ląduje na tarczy zegara, gdzieś pomiędzy za pięć dwunasta w nocy, z małą wskazówką w oku, a dużą pod żebrem (przy okazji – tak, miałyście rację. Padalec daje o sobie znać dłuuugo po “wyleczeniu”. Ale tylko jak się zestresuję lub przemęczę. Czyli w sumie prawie codziennie :D)
(Puma właśnie zrzuciła z parapetu wielką miskę z doniczkami, w których były całkiem już ładne sadzonki dyni olbrzymiej, tej od Zeroerha. PUUUUUUMAAAAA…… zamorduję.)
?
Ale ja już nie pamiętam!
Ale ok – podejmę próby honorowo….
O Jezusie….
Ja też chętnie nabędę. Jeśli to nie problem to w odwrotnej kolorystyce, można? Bo nie noszę białych.
Ja zanabędę chętnie drogą zakupu!
Ja tez !!!a większe rozmiary też będą?
I ja, i ja!
I ja też (bo za krótki komentarz)
Kanionek, a od kiedy Ty masz emotek z żyrandolem, bo mi umknęło? A z kolei w adresie kanionek.pl kózki brak…
Jakoś od… dawna? Ja sama nie nadążam, bo menedżerem od dizajnu jest małżonek, a ja się po prostu czasem budzę z nową ikonką, nowym tłem bloga, albo nogą na plecach ;)
Hmm, czyją nogą Kanionku, że tak filuternie zapytam? :))
Kanionku, pogadałam z moimi leśnikami… i jest tak:
Po pierwsze: http://www.polskiwilk.org.pl/odszkodowania
A po drugie, to leśnicy są na prawie, bo ustawa zabrania niszczenia runa przez wypas zwierząt, więc musisz stąpać ostrożnie i być grzeczna. :) ALE można zawrzeć umowę na wypas z nadleśnictwem – zawsze to wyjdzie taniej niż kilometr siatki…
Z jednej strony jesteś winna tego niszczenia mienia państwowego w postaci runa, a z drugiej masz szkody od wilków. Rozegraj subtelnie i już. :)
Nie od rzeczy byłoby spytać, czy w razie czego oni by się nie dołożyli do tego ogrodzenia – byłaby korzyść obustronna… Zresztą, czy ja Cię muszę uczyć bezradnego machania rzęsami? :D
Sorki ,ale to nie do końca jest tak jak piszesz.Nadleśnictwo nie jest odpowiedzialne za szkody .Odszkodowania wypłaca Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska po spełnieniu skomplikowanych procedur .Jedną z nich jest wizja lokalna, a warunkiem jest ,aby zwierzęta były zarejestrowane w ARiMR.Wiem co piszę ,ponieważ zeszłym roku wilki zagryzły mi dwa jagnięta , a kilka poraniły.Pozdrawiam .
Nie twierdzę, że odszkodowania wypłaca nadleśnictwo. Wiadomo, że są 3 strony zainteresowane, co komplikuje sprawę. Ale dziewczyny tam wyżej twierdziły, że jak wilki znalazły już źródło żarła, to mogą być dalsze szkody. Więc albo trzeba się zabezpieczyć (co kosztuje), przy okazji zabezpieczając las przed kozami, albo wymodzić jakąś ugodę z obiema zainteresowanymi stronami…
Tak .Masz rację.Mogą znowu przyjść ,za tydzień , za miesiąc.To nie do przewidzenia.Do tego są bardzo sprytne.Zwierzęta trzeba zamykać nie da się inaczej upilnować.Tak naprawdę to właściciel kozy , owcy musi mieć oczy dookoła głowy i przewidzieć kiedy mogą znowu zaatakować.Ja z mężem codziennie jadę do lasu na takie leśne łąki jak są tam sarny czy dziki , to tej nocy śpię spokojnie.Jak jest głucho i pusto , to pilnuję zwierząt podwójnie.Też mieszkam w sąsiedztwie lasu.Nadleśnictwo w mojej okolicy nie zgadza się na wypas w lesie .Może inne podchodzą do tego inaczej:)))
Ne, ne, ne. Ja się zgadzam z nadleśnictwem i też nie chcę, żeby moje kozy właziły w las! Od pasania się mają 1,8 ha łąki, częściowo zakrzaczonej i zadrzewionej, z ładnym stawem i w ogóle – urozmaiconym terenem (nawet duże głazy do skakania są), więc typowo “koziej”. Krowa może nie byłaby zadowolona, ale dla kóz chwasty, jeżyny, młode siewki drzew, krzaczory do obgryzania, no i zwykła trawa, albo i sto jej gatunków – w sam raz. I nie mam pretensji do leśniczego, że każe mi pilnować, żeby kozy mu lasu nie zeżarły. Gdy ich było parę sztuk, to wcale do lasu się nie pchały, ale teraz mają duże stado i widać czują się “w kupie silniejsze”, to sobie łażą tam, gdzie wcześniej nie miały odwagi. Na ogrodzenie całego terenu, nawet pastuchem elektrycznym, to jednak chyba nigdy nie będzie mnie stać, ale żeby zadowolić leśniczych wystarczy siatka od zachodu i trochę od południa. Po prostu tam jest młody las olchowy, przezierny, drzewka w równych rzędach, a wszędzie poza tą stroną wstępu do lasu broni tarnina lub inne wysokie zakrzaczenia, albo np. bagienko, i kozy się tam nie pchają. Przydałaby się też siatka od strony tej leśnej drogi, którą czasem ktoś zapiernicza na motórze (głównie dzieciaki z okolicznych wsi, które nie mogą jeździć po normalnych drogach), albo się drewno zwozi, ale to też długi odcinek i chyba nie damy rady.
Alka – no właśnie. Moje owce są nielegalne. Takie do mnie przyjechały i teraz kombinuję, jak je zalegalizować.
A tak a propos skomplikowanej procedury (a jakaż by miała być w naszym pięknym kraju) – ciekawa jestem, po kiego czorta do wniosku o odszkodowanie trzeba dołączyć podpis myśliwego? Bo leśniczego i weta to jeszcze rozumiem. Leśniczy potwierdza, że ma las, a wet potwierdza, że ja mam zwierzęta :D A myśliwy? Że widział, jak wilki zjadły Czerwonego Kapturka?
Podejrzewam, że leśniczy potwierdza, że w okolicy jest las, a myśliwy – że są w nim wilki.
O ja cie!! A ja myślałam, że moje procedury certyfikacyjne sa skomplikowane!!!!
A rolnikowi samo rośnie wszystko i roslinki i zwierzątka. Ach – jaka sielanka wszak…. (raczej nie wszak a….szfak…..).
Mimo, że generalnie za chłopem nie przepadam, nie mogłam się oprzeć:
https://www.youtube.com/watch?v=FCyE3kv3eIY
;)
Wersja – nie spadaj mnie z krzesła…..!!!
:)
W moich okolicach za szkody wyrządzone przez zwierzynę leśną odpowiada tutejsze koło łowieckie. I to oni płacą odszkodowania rolnikom. Pewnie dlatego potrzebny jest podpis myśliwego, chociaż przypuszczam, że ma być to raczej łowczy a nie “zwykły” myśliwy.
Może dlatego, że łowczy lepiej brzmi. niemal seksi ;)
Wersja, “wiedźmin” brzmi nawet lepiej. Ja bym wymagała podpisu wiedźmina.
O tu miał być komentarz ten znad Buby – o TU!
Kachna, spoko, to pewnie przez Chrisa Hemswortha mi się skojarzyło… oddychaj :)