Pół człowiek, pół pasiec, czyli o salcesonie i mojej krwawicy
Nie wiem co tam u Państwa, bo niewiele piszecie (serio – nawet temat niemieckich naturystów popylających goło na rowerach nie chwycił?), więc domniemywam, że to samo co u mnie – bryndza z nędzą i kiszone wodorosty.
Najpierw przyszło wielkie ocieplenie, i cały ten zakichany śnieg topił się przez kilka długich dni, zamieniając podwórko w grząskie bagno, a Mająca w Jožina z bažin, bo Mając miał niedokończone wykopki na podwórku, których musiał zaniechać na czas zlodowacenia, a teraz kopie mu się wręcz wybornie. Z uwagi na długą, gęstą i miękką sierść Mając nasiąka błotem tak trwale i intensywnie, że przed Wielkanocą wystarczy Mająca obrzucić kilkoma garściami nasion rzeżuchy i będę miała chodzący stroik świąteczny.
Po wielkim ociepleniu przyszły wielkie wichry, niosąc w darze bóle głowy i żołądka, oraz napady arytmii. Oczywiście niosły tylko i specjalnie dla mnie, bo inni chyba nie zasługiwali. Dziś mamy jeden stopień na plusie i marznący chwilami deszcz, co rżnie bezlitośnie po pysku, choć już na szczęście nie mnie. Bo ja sobie zepsułam przyczep ścięgna Achillesa, odcięłam kawałek kciuka i założyłam hodowlę półpaśca, więc jestem trochę zajęta poszukiwaniem najdogodniejszej pozycji do zapadnięcia w spokojną, niczym nieprzerywaną śmierć.
Z kciukiem to było tak, że dwa dni temu przygotowywałam sałatkę warzywną dla kóz i owiec, i została mi do pokrojenia już tylko kapusta, którą szatkuję na zwykłej szatkownicy, ponieważ tak się najszybciej kroi kapustę w małe, wygodne do mieszania z resztą warzyw kawałki. Se szatkowałam szybko i sprawnie, do momentu gdy małżonek zapytał, czy to jest aby na pewno dobry pomysł z tym szatkowaniem i czy sobie aby na pewno palca nie utnę. Odpowiedziałam z wyższością, że no bardzo cię proszę, ale ja to robię już po raz zgoła i nader pięćsetny, i jak dotąd tylko raz sobie kawałek palca odcięłam, więc bicz pliz, ajem de master of szatkownica, i właśnie wtedy, gdy poczułam potrzebę dorzucić istotną informację o tym, że ostrza szatkownicy już nie są takie ostre jak kiedyś, ta stara, złośliwa małpa wycięła mi numer i czubek kciuka.
Przez kilka minut siedziałam sobie spokojnie, nasączając posoką drugi listek ręcznika papierowego i przyglądając się z dziwną satysfakcją, jak małżonek miota się przed szafką z artykułami pierwszej pomocy przedmedycznej (“tu przecież kiedyś był plaster opatrunkowy”, “my w ogóle mamy jakieś bandaże w tym domu?!”), otwierając i zamykając drzwiczki, jakby po każdym ponownym ich otwarciu spodziewał się, że plastry i bandaże same wyskoczą mu na spotkanie, z radosnym “ha ha! TU jesteśmy!”. Jednak po kilku minutach skończyła się endorfinowa promocja, kciuk zapłonął żywym ogniem, i poczułam się zmuszona podpowiedzieć małżonkowi, że to wszystko na nic, i że musi jednak wyjąć ten plastikowy pojemnik i osobiście w nim pogrzebać, żeby znaleźć plaster i bandaże, które OCZYWIŚCIE że tam są, wraz z całym asortymentem środków odkażających.
Przemywania Rivanolem odmówiłam, bo nie spodziewam się złapać niczego złośliwego od poczciwej kapusty, i już po chwili zamiast prawego kciuka miałam zgrabną, białą bagietkę, wykonaną drżącymi dłońmi małżonka z opaski dzianej podtrzymującej, 4 m x 10 cm. No i nie wiem, czy muszę wspominać o tym, że “szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie” i tak dalej? I że dopiero, gdy kciuk się zepsuje, człowiek boleśnie uświadamia sobie, iż właściwie jedyną życiową aktywnością, w której kciuk nie bierze czynnego udziału, jest dłubanie w nosie? Oraz i tudzież, że im bardziej bolesną odniesie kontuzję, tym częściej trafiał będzie w futryny i obijał się o wszystkie dostępne, twarde przedmioty? To może powiem tylko, że nie umiem zdjąć szkieł kontaktowych lewą dłonią, a gmeranie w oku bagietką z bandaża grozi utratą ostatniej pary soczewek, jakie mam na stanie, więc radzę sobie palcem wskazującym i środkowym, co przypomina wycinanie rogówki nożycami krawieckimi i nie nosi żadnych znamion precyzji.
Ale co tam paluszek i główka, a nawet wrzody i arytmia (to przecież stare i już nikogo nie kręci), gdy można sobie dosypać soli do otwartej rany i wyhodować okazałego półpaśca. Jak Państwo wiedzą, Kanionek ma talent i rękę do hodowli, wszystko mu samo rośnie i pięknie się rozwija, czasem nawet nieproszone. Dla niezorientowanych – półpasiec to ostra choroba zakaźna, którą nie można się zarazić. Można go sobie jednak wyhodować, gdy się w dzieciństwie przebyło ospę wietrzną, ale to też wcale nie jest takie proste, bo zaszczytu zachorowania dostępuje jedynie około dwudziestu procent populacji uprzednio chorej na ospę.
Wirus ospy wietrznej tkwi sobie uśpiony w zakamarkach tkanki nerwowej organizmu, aż tu nagle, po kilkudziesięciu nawet latach, budzi się i wyłazi na powierzchnię w postaci bolesnej wysypki, obejmującej najczęściej tylko jedną stronę ciała. Wysypka boli, pali, piecze i swędzi jak wściekła, powoduje parestezje skóry i nerwoból, który od czasu do czasu przeszywa klatkę piersiową na wylot, całkiem udanie imitując zawał serca, i choć starego Kanionka na sztuczny zawał niełatwo nabrać, to jednak uczucie to nie zalicza się do zbioru przyjemnych i relaksujących. Moja wysypka usadowiła się z początku jedynie na plecach pod lewą łopatką, ale wczoraj wieczorem zrobiła się chciwa i agresywnie zajęła dolną połowę lewego cycka (jak pragnę zdrowia, a pragnę bardzo, nie spodziewałam się, że będę na blogu pisać o cyckach innych, niż kozie).
Osobiście uważam, że to bardzo niesprawiedliwe, bo statystyki mówią, że raz przebyty półpasiec daje odporność na całe życie, a do tego przytrafia się tylko osobnikom dorosłym. No więc nie jest sprawiedliwe, że ja już dwukrotnie wymknęłam się statystykom, bo po pierwsze – półpaśca już miałam, więc niby gdzie jest ta nabyta odporność, a po drugie – miałam go gdzieś na początku szkoły podstawowej, a wtedy na pewno nie byłam dorosła, bo nawet teraz mam wątpliwości, czy jestem, choć jeśli starość uznać za legitymację dorosłości, to chyba jestem. Bo zauważyłam ostatnio, podczas przygotowań do wyjazdu do miasta, że oto właśnie nadszedł ten okres w moim życiu, gdy bez makijażu będę już zawsze wyglądać lepiej, niż z. Przy czym “lepiej” należy tu traktować z przymrużeniem oka, a najlepiej obu.
I tu bez ogródek przejdę do podsumowania. Ojciec mój rodzony, powinowactwa z którym nie ma sensu się nawet wypierać, bo bez makijażu wyglądam kropka w kostkę jak on sam, zwykł się o mnie wyrażać nie inaczej, jak “oferma”, “ofiara”, “niedojda”, “nieudacznik”, “łamaga” i – moje ulubione – “LEBIEGA”. Ta zgrabna wiązanka czułych epitetów wzięła swój rodowód stąd, że od dziecka wykazywałam niewiarygodną zdolność łapania wszystkiego, co chorobotwórcze, z powietrza, ziemi, wody i ognia, chętnie pożyczając co ciekawsze patogeny od rówieśników w szkole i przedszkolu, a później współpasażerów i współpracowników, a łamałam się w drzazgi od byle powiewu wiosennego wiatru.
I teraz właśnie, pół leżąc, pół siedząc* na prawym półdupku, z obolałym lewym półcyckiem i sąsiednim zapleckiem, trzymając w górze okutany bandażem kciuk i podkurczając lewą stopę (cyklicznie odnawiająca się kontuzja przyczepu piętowego ścięgna Achillesa), czuję się wyjątkowo LEBIEŻNIE, a serce mi skacze trzy po trzy, jąka się i potyka o własną aortę. Tkwię tu stara, zimna i pokurczona, jak zapomniany kawałek salcesonu w lodówce. Państwo wybaczą, jeśli przez jakiś czas nie będę odpowiadać na komentarze. Po prostu – jak rękopisy nie płoną, tak stare salcesony nie mówią.
PS. Zaczęłam sobie obliczać, ile wyszłoby ze mnie mięsa dla psów, gdyby odrzucić kości, włosy i inne ciężkostrawne elementy, i wyszło mi, że nie opłaca się mnie hodować nawet na karmę. Już wiem, dlaczego tak nienawidziłam starego, a on mnie z nieustającą wzajemnością – wtedy po prostu bardzo nie lubiłam, gdy ktoś inny miał rację (i dopiero z biegiem lat zrozumiałam, że to nieuniknione – ja jestem jedna, a reszta świata liczy sobie lekką ręką jakieś pięć miliardów).
PPS. Zdjęć półpaśca nie będzie, bo małżonek mówi, że są jeszcze chyba jakieś granice przyzwoitości na tym blogu, a ja jestem tak obolała, że z czystej bezsilności nie zaprzeczę.
Biedna Ty, to ja Cię posmyram po pleckach, tuli, tuli, co chcesz. I witaj w klubie, ja lewy kciuk siekierką, bułę sama sobie zrobiłam. I jak mnie to wkurwia, bo najgorzej napierza w nocy. A córuś moja półpaśca miała w wieku lat 14, i dostawaĺa jakieś psychotropy właśnie na te zakończenia nerwowe. Cholerny styczeń!
Ojojojojoj… biedulko! Jak to się mówi, nieszczęścia chodzą parami, a nawet stadami. Myślałam, że Ci się wiaderko z netem wyczerpało, a tu coś takiego :(
Ani Cię poklepać po pleckach, bo tam wredny półpasiec siedzi, ani przytulić bo jeszcze niechcący się urazi w obcięty kciuk. Zostaje głaskanie po głowie… głasku, głasku :)
Jesteś drugą znaną mi osobą, będącą zaprzeczeniem teorii, że na półpasiec choruje się tylko raz. Też miałam dwa razy, i też jak Ty – pierwszy raz w dzieciństwie. Drugi raz kilka lat temu. Polecam do smarowania Pudroderm, bardzo łagodzi swędzenie. Mnie swędziało tak okrutnie, że sobie aż dziurę w brzuchu wydrapałam.
O żesz kurdybanek solony :(
Trzymaj się i dobrzej, Kanionku.
No dziewczyno, masz Ty wejście! Zdrowia i cierpliwości!!!!
o rany… współczuję… półpaśca w prawdzie nie miałam, ale mam bujną wyobraźnię i na nie jedno chorowałam (dlatego nie kupię sobie chatki w lesie, bo kurna nie obrobię jak się pochoruję :( )
UWAGA NIE CZYTAĆ! jak kto obrzydliwy albo je ;)
Śmiem twierdzić, że kciuk do dłubania w nosie jest również potrzebny… tzn może nie do dłubania a do kulania ;)
Ktoś mi kiedyś opowiadał o swoim nauczycielu co dłubał, kulał i układał wg wielkości, a potem… nie powiem, bo właśnie zjadłam pyszną bułkę probody za szalone pieniądze i szkoda mi ją zwrócić, a jak wspominałam, mam bogatą wyobraźnię ;)
poza tym “są granice przyzwoitości na tym blogu” ;)
Czy jest chociaz jedna osoba, która nie ma dosc? U nas tez tzw. czarna seria (kontuzje konczyn u calej naszej trójki) i w ogóle zewszad dochodza glosy o kumulacjach niezbyt szczesliwych przypadków. wtf?!!!
A jeszcze pólpasiec….! Czym sie Kanionku, tom jednom zdrowom rekom, czym sie mocno! Kopne od Ciebie ten durny Los w zadek, moja jedna zdrowa noga :)
Diabeł, nóżką możesz, ale zdrową rączką ani prostego ani sierpowego Losowi nie zapodawaj, bo jeszcze uszkodzisz i czym będziesz malować?
Nóżką , nóżką , oczywiscie. A poprawie potem jeszcze z gazrurki ;)
Nadgarstek! Uważaj na nadgarstek!
Poor little thing (jak mowia Anglicy)
Trzymaj sie, Kanionku, wiem, ze sie nie dasz, no bo jesli nie Ty to kto?
O żesz… To Ci się kumulacja trafiła! Biedna Ty! Czyli wreszcie nie wymigasz się od odpoczynku… 😊 Ale nie. Nie powiem, że to dobrze. Musiałoby mnie porąbać.
Poza tym witaj w klubie statystycznych ofiar wirusa ospy. Półpaśca jeszcze nie miałam ☺ za to ospę dwa razy.
Odliczam dni do marca. Wiem, że to jeszcze nie będzie wiosna, ale MARZEC to już nie styczeńluty. I będę mogła już wyleźć na RODos i zacząć coś dłubać. Mózg mnie już świerzbi do babrania się w ziemi… Frustratka. To ja.
Medycyna klamie. Dwa razy (!) bezwstydnie przeszla przeze mnie ospa wietrzna zostawiajac po sobie taki popiol i zgliszcza, ze feniks wyszedlby z tego rozmiarow Godzilli. Spodziewam sie zatem, ze i mnie pisany jest kiedys napad polpasca. Albo kolejna ospa.
Zdrowiej!
O żesz, a ja miałam ospę, ale tylko przez cztery dni, po czym się zwinęła, konsternując rodzinę i lekarzy, więc teraz nie wiem czego się spodziewać… ćwierćpaśca chyba? Medycyna to dno.
O matkozcórko! Przez chwilę podejrzliwie zerkałam na moją mamę, czy przypadkiem Ona nie zamieściła tego wpisu. Zabrakło jedynie astmy. I jak tu człowiek może napisać, że jest pięknie, luty powitał słoneczkiem, do pracy iść nie trzeba, bo… wybaczcie – mam wolne. Promienne buziaczki z ogromną dozą pozytywnej energii ślę wszystkim potrzebującym. Kanionku, ciepła Ci życzę.
Łojojoj miałam ci ja złe przeczucia, ale nie chciałam chlapać ozorem coby nie wywołać wilka ( półpaśca, jak się okazało ) z lasu, a tu jednak. Boś Kanionku tak ostatnio wymownie milczał… A to zawsze wróży…różnie. No i stało sie.
Ściskam wirtualne i ostrożnie, żeby nie urazić nadszarpniętych członków.
Głask głask, cmok cmok, skrob skrob.
Owmordejeża, miałam tego sukinkota we wrześniu ubiegłego roku, wiem, znam ten ból i bardzo współczuje, to przejdzie, tylko musisz uważać Kanionie Wielki, i bardzo tera dbać o siebie, nie lataj z gołymi cyckami po podwórku, obłóż się kotami i książkami i zdrowiej. Ja sobie przypominam, że jednakowoż oprócz srodków p. bólowych i jakiś witamin dostawałam tez antybiotyk. Ale dwa tygodnie u mnie siedział, a skutki jego bytności odczuwam do dzisiaj:/
Kanionku, głasku, głasku (chyba, że już się czujesz zagłaskana ;) )
Pamietaj, że jak się nie popieprzy to się nie polepszy. Wyczerpiesz przydział nieszczęść na początku roku i potem już z górki ;)
Z tą odpornością to faktycznie ściema. Ja też miałam dwa razy ospę i jeszcze dwa razy różyczkę. Ta druga różyczka, w klasie maturalnej, można powiedzieć, że rąbnęła mnie z siłą wodospadu :(
Tiaa…, a mondre mamuśki organizują “ospa-party”, żeby się dzieciaczki pozarażały w dzieciństwie, bo potem już odporność na całe życie…. Tiaa… a szczepionki p-ko różyczce to samo zuo i autyzm…
Oj Kanionku ! Poradziłabym Ci iść do łóżka z flaszką(recepta mojego doktora na większość chorób), no ale Ty niepijąca to nic nie poradzę .
Trzymam kciuki (przyciętego mam wskazującego :) ) za szybki odwrót półpaśca !
I jeszcze dodam że zaschnięty salceson w lodówce zdarza się rzadko natomiast w prawie każdej lodówce jest zaschnięty seler ! :)
Kto ma selera zaschniętego na kamyczek ręka w górę ! tylko dobrze sprawdzić ! :D
A zaschnieta połówka cytryny zamiast selera może być?
Ewentualnie słoiczek z “czymś” co może kiedyś było sosem z pieczeni?
Nie masz selera ? !
Istnieje szansa, że mam kawałek w zamrażarce, ale teraz nie odróżnię od zapomnianej słoniny ;)
Jeśli zamrażarka jest w lodówce, to chyba się liczy ;)
Kiedyś z synem wysnuliśmy teorię że bez selera zasuszonego lodówka nie działa :)
Lodówka działa, znaczy się w zamrażarce się liczy ;)
ej ja nie mam selera! chyba nigdy nawet selera nie kupiłam w moim dość długim życiu…
ale mam inne ciekawe rzeczy, często np. śmietany z kwiatkiem ;)
hm… otwarte od nie wiem kiedy powidła, nie spleśniały, zastrzegam :O
no wlasnie, taki w zamrazarce sie liczy? To mam! Oblodzony i oszroniony straszliwie, wyglada jak jakis mineral z obcej planety. Ale seler.
Ja nie mam :) A to dopiero od czasu, gdy wpadłam na pomysł, by go zasuszyć w sposób “kontrolowany”, w plasterkach. Teraz mam w domu zawsze dostępny suszony seler do zupy zamiast mumijki w lodówce ;)
Ale za to mam wiecznie pokutujący kawałek imbiru – kupuję raz na ruski rok, używam maluśkiego kawałka a reszta czeka na swoją okazję i z reguły nie doczekuje. Ostatnia mumia imbirowa miała prawie rok ;)
No i mam cztery limetki od wakacyjnych odwiedzin znajomych – nie zdążyły tafić do mojito, trzymam z ciekawości, jak długo wytrzymają. Może do następnych wakacji :)
No i z takich ciekawostek udało mi się ostatnio zrobić ekologiczny nawóz z pokrzywy w herbacianej zaparzarce. Nie chciało się wzorowej gospodyni umyć od razu po spożyciu i odstawiła gdzieś na bok, zapomniawszy o zawartości. Uwierzcie, trzy dni wystarczą. Smród – niepowtarzalny :)
Aa tak. Jeszcze mumia imbiru. Mam ze 3. Z tej samej dynastii.
Mało się nie udławiłam ze śmiechu marchewką przy tych imbirowych mumiach. Jakaś część tego rodu siedzi w mojej lodówie, razem z mokrymi chilli (ale chyba to coś innego niż mokry seler z “Allo, allo”?).
i u mnie imbir też :-)
O tak! imbirowe mumie u mnie też zalegają. Zdarza się też zwiędło-sucha natka lub wąsy szczypiorku z ambicjami zostania lodówkowym dekupażem. Ale faktycznie imbir należy do stałego wystroju wnętrza, a dekupaż ze szczypiorku występuje tylko czasami.
Zaschnięty seler w lodówce? Never! Zwykle za szybko mi znika, bo lubię go chrupać na surowo. Wtedy kiedy nie chce mi się ucierać go i mieszać z orzechami w sałatce.
Zupełnymi sierotami kisnącymi w kącie lodówki są u mnie mocno solone, suszone oliwki. Który to już miesiąc przeczekują rozmrażanie.. ?
Mumie imbirowe musza byc wzruszajace – ksztalt i kolor w koncu sie kojarzy prawidlowo. Takie maluskie mumijki :)
Ja nie mam, bo imbiru niecierpie. Ale marchewka sie zdarza, i poczynilam takie spostrzezenie, ze z wiekiem marchew staje sie coraz bardziej elastyczna. Jak daje sie wygiac w luk, to znaczy ze czas ja wywalic.
Jak się daje wygiąć w łuk, to znaczy, że za miesiąc będzie czarna i mazista ;)
W temacie Mająca: https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/a.808522252533944.1073741828.808519212534248/1005509052835262/?type=3&theater
Chwilę temu wróciłam z Budyniem z lasu, dziś łaziliśmy po “bagienku” (u nas zwanym młaką ) i po powrocie piesiuńcio kochany wskoczył prosto do łóżka, na szczęście córki a nie mojego :D
no to ja wkleje mojego forfitera, to foto mam tylko na demotywatorach ;)
http://demotywatory.pl/3853789/Jaka-zatoka
Psie Sucharki wiedzą jak jest! W kwestii żywnościowej tej też:
https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/a.808522252533944.1073741828.808519212534248/992980194088148/?type=3&theater
:D
Najnowszy sucharek też w temacie bajorowym:
https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/a.808522252533944.1073741828.808519212534248/1039714859414681/?type=3&theater
Psie sucharki w ogóle wymiatają w psich tematach :)
Uwielbiam ich “rasy”: wyżeł, niżeł, chudeł, grubeł i wsamrazeł.
Ojojojoj, ojoj, Kanionku!!!
Zdrowia życzę!!!!!!!!!!!!!! :))
PS. W sumie, to dobrze, że akurat teraz, a nie podczas porodów, wylęgania i innych takich atrakcji. Tak zwane szukanie dobrej strony gównianych zdarzeń się to chyba nazywa.
To się nazywa syndrom Pollyanny, też to mam i nie wiem, dlaczego jeszcze mnie nikt za to nie zabił.
No pacz, nawet nazwa jest ładna na to, nie wiedziałam :)
Większośc wynarurzeń i ohydnych zboczeń ma całkiem ładne nazwy ;)
Wynaturzeń. Do czego to dochodzi, żebym już nawet w wynaturzeniach robiła błędy!
Otóż, nie specjalnie dla Ciebie, Kanionku, wielkie wichry niosły dary. Najwyraźniej i ja zasłużyłam na podarunek, całkiem niemałe skotłowanko kardiologiczne. (tak tylko nadmieniam, gdyby to miało przynieść Ci pociechę)
Oraz. Rezonuję tu (w rezonans, znaczy, wpadam) z Zeroerha, upatrując dobrej strony samookaleczenia i ataku półpaśca, który w całej swej łaskawości wybrał porę mniej intensywnych obrotów w domu i zagrodzie.
Zdrowiej bez skrupułów i poczucia winy.
A jeszcze. O ojcach. Tych wymagających a niewyrozumiałych. Z ambicjami uczynienia z dzieci/córek swoich wizytówek. Niech ich wichry kosmiczne wyniosą -ambitnie – na Marsa. Na razie na Marsa.
Zdrowiej pół leżąc, pół siedząc, pół pasąc i pół pisząc o tym wszystkim ;-)
Może to ten wirus tak ci Kanionku podkręca zwoje nerwowe, że produkujesz coraz lepsze teksty:) Piszesz rewelacyjnie i to właśnie takie non fiction jak wyżej. Herriot w nowoczesnym wydaniu:)
To prawda, szkoda tylko, że tak boli i komplikuje życie. A przecież i bez wirusa teksty znakomite😉 Kanionku, szybko wracaj do zdrowia!
Tak sobie myślę, Kanionku, że jak już te plagi egipskie znajdą się w odwrocie, to chyba jakieś odszkodowanie będzie Ci się należało od losu, c’nie? W Totka może zagraj, albo cuś… A może Ci ten podatek gruntowy umorzą???
Półpaśca wprawdzie w życiu nie miałam, ale wiatrówką zaraziłam się od własnych dzieci mając lat 35+… nie polecam. :( Ta plaga miała jeszcze dodatkowe rozszerzenie w postaci przetrzepania naszej pediatry w tę i na powrót przez NFZ, bo oni myśleli, ze się kobietka machnęła w L4 i miało być nie “wiatrówka”, tylko “opieka nad dzieckiem z wiatrówką”. No cóż… w końcu 3 tygodnie L4 piechotą nie chodzi. :-P
@Paryja: Zeschniętego selera nie mam w lodówce, bo zup nie gotuję. Zastępczo dysponuję zeschniętą połówką cebuli. :-)
Jako estetkę wzrusza mnie zwłaszcza ten owysypkowany cyc, choć zdeopuszkowany kciuk nie mniej.
Przyjmij kondolencję, Kanionku.
Uwaga, stary salceson będzie przemawiał, wbrew wcześniejszym pogróżkom.
Moje Najdroższe Kozy, w jedności Obory umiłowane.
Sękju, sękju und ajlowju, oraz wybaczcie, że nie każdemu z osobna.
Zaraz po psich sucharkach (nie znałam, mocno w dechę) najbardziej uśmiałam się z tego, jak to sobie teraz poodpoczywam :D I że jak to dobrze, że kumulacja kopnęła mnie w plecy, piętę i kciuk właśnie teraz, a nie np. latem (choć przyznam, że też próbowałam się ratować filozofią Polyanny).
Bo otóż co następuje objaśniam na poniższym wykresie.
Państwo pozwolą, że posłużę się dzisiejszym cytatem z Bożeny: “L4? Chybaś zwariowała całkiem już do szczętu. Zwolnienie lekarskie to pracownikom przysługuje, nie niewolnikom. Już trzeci dzień z rzędu dostajemy tylko ziarka i to zakichane siano z epoki wczesnego Gierka, więc jeśli dziś na kolację nie będzie sałatki, to jutro nie poznasz tego lokalu, łachudro”. To tyle, jeśli chodzi o kozią empatię i niezmierzone pokłady wyrozumiałości.
Se wzięłam z litości nad sobą dwie solpy i przez dwie godziny mogłam udawać, że prawie nic mi nie jest (Mitenki, czy ten Pudroderm naprawdę przynosi ulgę? Ale NAPRAWDĘ? Bo jestem bliska zaorania pleców grabiami), toteż nakarmiłam, napoiłam, wysikałam kogo trzeba, narąbałam drewna i nadygałam węgla do kotłowni, napaliłam w piecu, przyniosłam marchew i buraki z piwnicy, wyszorowałam z piasku i nawet z obiadem się wyrobiłam, bo dzięki bobu musiałam tylko rozmrozić ostatnią porcję gołąbków. A wszystko to nie dlatego, że jestem nieuleczalnym tytanem pracy, tylko ze zwykłej konieczności. Małżonek albowiem odbywał dziś pierwszy dzień próbny w nowej robocie (to tyle na temat perfect timing padalca, czyli półpaśca). I zanim zakrzykniecie “o, to wspaniale!”, ja już spieszę z informacją, że może jednak nie do końca…
Ziściły się bowiem nasze obawy co do warunków zatrudnienia: praca sześć dni w tygodniu, za nieco ponad najniższą krajową, bez umowy o pracę, czyli bez ubezpieczenia, urlopu, płatnego zwolnienia lekarskiego (małżonek co prawda, odpukać, rzadko choruje). Same dojazdy do pracy pochłoną 400 zł w paliwie, więc z wypłaty “gwarantowanej słowem honoru pracodawcy” zostanie nam tysiąc złotych z hakiem. Niby lepszy rydz, niż nic, tylko jakoś nie umiemy sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie, gdy właściciel rydza na koniec miesiąca pokaże małżonkowi figę.
A teraz półpasiec i wieści z frontu. Skurwysyn nienażarty jest. Dziś rano rzucił na wojnę kolejne oddziały wojska i doszedł już do linii kręgosłupa (dla fanów “Co się wydarzyło na cycku Kanionka” dodam, że i owszem, na podcycku też pojawił się nowy, mały ale waleczny desancik) i TEORETYCZNIE granicy tej nie powinien przekroczyć, ale małżonek mówi, że skoro przeciętny człowiek ma tylko pół paśca, to Kanionek na bank będzie miał całego, i gdy pomagał mi przygotowywać warzywa na kozią sałatkę, śpiewał sobie pod nosem: “cały pasiec Kaniooonkaaa, gorszy niż atom i stooonkaaa!”.
Wieczorem, już po wspólnej walce z koziołkami (karmienie zmianowe nie jest łatwe, gdy każda koza chce być w pierwszej zmianie, a małżonek lepiej radzi sobie w roli wykidajły, bo oprócz tężyzny fizycznej i braku półpaśca ma głos, który jeszcze robi wrażenie na kozach. Bo mój już od dawna traktują jak brzęczenie upierdliwej muchy), poszperałam w starej kosmetyczce w łazience, i znalazłam zakurzone opakowanie mocno już napoczętego i lekko przeterminowanego kremu “Pimafucort”. Nieważne, że nie działa na wirusy, ważne, że w składzie ma m. in. hydrokortyzon, który teoretycznie powinien działać trochę przeciwbólowo i ograniczyć swędzenie, a już mnie trafiał jasny szlag. Mówiąc “jasny szlag” mam na myśli kurwicę do ochujałej potęgi. Małżonek wysmarował mi tym mazidłem całego padalca, opadłam na krzesło w kuchni zgrzytając zębami w nabożnym oczekiwaniu, i NIC. Ulgę przynosi mi jedynie wizja, w której jestem ciągnięta na lince za rozpędzonym motocyklem. Plecami po żużlu.
Za to na froncie mojej starej, dobrej arytmii komorowej na szczęście poprawa. Nałykałam się wczoraj Asparaginianu, co to ma fchuj magnezu i czegoś tam, i od rana relatywny spokój, ledwie kilkadziesiąt dodatkowych skurczów. Przypuszczam, że Asparaginian działa na mnie w trybie placebo, bo uczepiłam się kiedyś myśli, że jako nerwicowiec mam duży deficyt magnezu, i raz udało mi się przerwać ponad miesięczną gehennę arytmii za pomocą końskiego przedawkowania Asparaginianu właśnie (brałam po cztery wielkie piguły co kilka godzin, z myślą “wóz, albo przewóz”, przy czym “przewóz” oznaczał przeprawę przez Styks, co było mi naonczas doskonale obojętne, bo kilka tysięcy dodatkowych skurczów komorowych dziennie i tak odbierało mi chęci do życia). Co mi przypomina, że kiedyś Żozefin poskarżyła mi się na skurcze w łydkach, więc wcisnęłam jej ten Asparaginian Ekstra z zapewnieniem, że na bank jej pomoże. No i nie wiem, może to już zbiorowa histeria, ale ona od prawie dwóch lat regularnie prosi mnie o zakup trzech opakowań “tego żółtego na skurcze”, twierdząc, że to są cudowne tabletki i nic jej nigdy tak nie pomogło na te skurcze. Ja nie mam głowy do regularnego zażywania posiłków, a co dopiero tabletek, więc po prostu trzymam w pogotowiu jedno opakowanie w razie wu, no i na szczęście jeszcze się nie przeterminowało, więc mogłam sobie wczoraj zaszaleć. Jeśli wydaje się Państwu, że bełkoczę, to nie wydaje się Państwu. Mam w organizmie mieszankę naparu z kwiatów lipy, co je w tym roku zbierałam, herbaty z syropem z bzu czarnego, który już mi się kończy, syropu z orzecha i z pędów sosny (to od Was), i odrobiny nalewki z czarnej porzeczki, bo nie wiem, co mam ze sobą zrobić, żeby nie ulec ochocie odgryzienia sobie lewego cycka i rozszarpania pleców zębami.
Doktor Ekspert ma już tak napełnione mlekiem strzyki, że jeśli niedługo nie urodzi, to cycki jej eksplodują. Z jednej strony nie mogę się doczekać tych małych, wełnianych jagniątek, a z drugiej wolałabym, żeby Baśka poczekała, aż mi przejdzie atak padalca. Każda robota mnie obecnie wykańcza i wszystko robię z zaciśniętymi zębami, a po porodzie jest sporo sprzątania, a w trakcie porodu koczowania w narożniku, że nie wspomnę o nerwicy “przodowania pośladkowego” i “poplątanych nóżek”, której nabawiłam się od Herriota.
No to kończę, bo herbata mi wyszła.
PS. Paryja, jak można mieć seler zasuszony w lodówce, gdy się ma kozy? :D
Zrobiłam inspekcję w swojej chłodziarce i z dumą oświadczam, że u mnie tylko pół cytryny. Prawdopodobnie z przełomu października i listopada 2015.
Kanionku, czy ja dobrze rozumiem, że nie byłaś z padalcem U LEKARZA?!?
Powinnaś brać antybiotyk, tym bardziej, że to cholerstwo Ci się rozłazi. Nie pamiętam co jeszcze lekarz mi przepisał, ale Heviran/Hascovir na pewno.
Wiesz jaka jest przyczyna chorowania na półpasiec w naszym podeszłym wieku?
Bynajmniej nie z powodu bycia “lebiegą” (też to słyszałam w dzieciństwie, tyle że ja od matki), ale z powodu – stresu, przemęczenia i co za tym idzie spadku odporności. I zgadza się – Ty dbasz o wszystkich poza sobą :(
Pudroderm NAPRAWDĘ mi pomógł, złagodził swędzenie, wysuszył i pomógł się zagoić rankom (w porównaniu z Tobą miałam wersję light – tylko 4 bąble, ale rozdrapane do żywego mięsa). Dziś nie mam śladu.
http://www.polpasiec.pl/
Cztery bąble, czy cztery placki z bąblami? Ja mam sześć ognisk, te na plecach mają powierzchnię pudełka zapałek (nie całego, tylko tego największego boku pudełka), a te na półcycku może monety pięciozłotowej. Razem wyznaczają nieregularną linię, biegnącą od kręgosłupa, poprzez lewy bok i półcycek, do linii międzycyckowej ;) Każdy “placek” obsiany jest gęsto klasycznymi, małymi pęcherzykami, które niedługo powinny zacząć pękać i zasychać. Mam nadzieję, że małżonek dostanie dziś ten Pudroderm w aptece. Nie drapię, tylko zaciskam zęby. Wiem, że jeśli zacznę drapać, to nie przestanę, więc w “niedrapanie” angażuję całą silną wolę, jaką mam na stanie. Bardziej zresztą dokucza mi ból, ale i na to mam sposób, a mianowicie przypominam sobie moją przygodę z Calcarea tendonitis, najgorszym bólem, jakiego dane mi było w życiu doświadczyć, i padalec to przy tym pikuś. Osłabienie i lekka gorączka? Zanim zamieszkałam w lesie, co najmniej cztery razy każdego roku się przeziębiałam, łapałam zapalenia oskrzeli, gardła, krtani i tchawicy, więc jeśli to wszystko przeżyłam, to padalec też może mi skoczyć. Muszę przeczekać i trudno. Jeszcze pewnie ze dwa tygodnie i będzie lepiej.
Lekarz. Widziałam ich w życiu więcej, niż zmieści się na stadionie narodowym i mam lekki przesyt. Od trzech lat, czyli odkąd trwam w leśnej izolacji, unikam ich z powodzeniem i napawa mnie to niekłamaną radością. Oczywiście, że przeryłam Internet pod kątem padalca, i wiele źródeł podaje, że łykanie Heviranu (też już go kiedyś żarłam; mało jest leków, których jeszcze nie zażywałam) ma sens ZANIM wylezie wysypka, zaś antybiotyki, jako leki przeciwbakteryjne, wskazane są raczej w przypadku nadkażeń i powikłań. Wydaje mi się, że dobrze dbam o padalca i że owych powikłań uniknę, choć biorę pod uwagę, że mogę się mylić. Sęk w tym, że mamy obecnie jeden tylko samochód, i wozi on małżonka do pracy. Żeby odwiedzić ponurego Romana K., doktora z wąsami z “mojej” przychodni, musiałabym zawieźć rano małżonka do pracy, wysiedzieć swoje w przychodni (czyli pokonać Trzy Gracje i obnażyć się przed Romanem, a do tego – chorzy ludzie w przychodni = ryzyko złapania czegoś w gratisie = większa szansa na powikłania), wrócić do domu, a za kilka godzin znów się tarabanić po małżonka i z powrotem. To już wolę zgnić.
Nie jestem jednak taką ostatnią kretynką i jeśli coś zacznie iść niezgodnie z książką, to się zmuszę i rzucę na kozetkę Romana, tfu na psa urok, skrzyżować palce u stóp i splunąć przez lewy półcycek.
Tymczasem kurczowo trzymam się tego cytatu: “Jeśli jakimś cudem lekarz rozpozna półpasiec w pierwszej fazie, czyli przed pojawieniem się zmian skórnych, może podać leki przeciwwirusowe, które zahamują mnożenie się wirusów i złagodzą przebieg choroby. Z reguły jednak półpasiec diagnozuje się w zaawansowanym stadium. Wtedy można tylko łagodzić objawy. Przede wszystkim dotyczy to bólu i zmian skórnych. Dolegliwości bólowe można łagodzić przyjmując środki przeciwbólowe bez recepty. Na wysypkę, jeśli występują pęcherzyki część lekarzy zaleca dostępny bez recepty Pudroderm – zawiesinę z mentolem i benzokainą, które działają przeciwbólowo oraz tlenkiem cynku o właściwościach ściągających i odkażających. Należy smarować tą zawiesina miejsca pokryte pęcherzykami kilka razy na dobę. Warto też zakryć zmienione fragmenty skóry opatrunkiem z suchej, jałowej gazy. Jednak większość lekarzy specjalizujących się w leczeniu chorób zakaźnych odradza ten lek, uważając, że może być powodem nadkażeń bakteryjnych i poleca zamiast niego zwykłą gencjanę. Do czasu zniknięcia pęcherzyków należy pozostawać w domu, odpoczywać, pić dużo płynów i jeść warzywa oraz owoce, by dostarczać organizmowi składników wspomagających układ odpornościowy. Warto też sięgnąć po suplementy z witaminą C i B.”
Cycat stąd: http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/choroby-zakazne/polpasiec-kuzyn-ospy-jakie-sa-objawy-polpasca_39949.html
Wodny roztwór gencjany też w domu mam, nawet nie bardzo jeszcze przeterminowany ;) I jest okazja zeżreć ten kompleks witamin z grupy B, który odnalazłam przy okazji szukania “czegoś przeciwko wątrobie” dla Żozefin. No po prostu pieknie mi się wszystko w życiu układa.
PS. Aż jestem ciekawa, jaki antybiotyk Ci facet przepisał, bo to musiało być świństwo o szerokim spektrum działania, skoro dostałaś go “na wszelki wypadek”.
Napisałam jaki – Heviran. Moim zdaniem antybiotyk dostałam po to, żeby uniknąć rozsiania się padalca i ewentualnych powikłań. Nie wiem, czy to jego zasługa czy mojego organizmu, ale – jak wcześniej pisałam – półpaśca miałam w wersji light. Tylko cztery bąble w jednym miejscu, też pod cyckiem (padalec jako rodzaj męski widać lubi te okolice ;) )
Pudrodermu nie zapisał mi lekarz, sama poprosiłam w aptece o coś łagodzącego swędzenie. Czytałam później w necie, że nie zaleca się jego stosowania tylko ten wodny roztwór gencjany. Mnie pomógł i używam go do tej pory na ugryzienia owadów, bo szybciej znika bąbel.
Witaminy bierz, tylko pamiętaj Kanionku – to nie jest POSIŁEK.
Jeśli Małżonek nie dostanie mazidła, napisz mi smska, kupię i wyślę z samego rana.
Trochę mnie zmyliłaś, bo Heviran nie jest antybiotykiem, tylko lekiem przeciwwirusowym. Antybiotyki działają tylko na bakterie. No i o Heviranie wiem właśnie tyle, że może zapobiec dalszemu rozsiewowi zmian, jeśli zastosuje się go “jak najszybciej po postawieniu diagnozy”. U mnie pierwsza zmiana wyszła chyba w piątek wieczorem, a reszta w weekend, a teraz to już nie ma czemu zapobiegać – padalec rozsiał się tak, jak lubi najbardziej, siedzi zadowolony i jątrzy. Kiedy wykręcam łeb do tyłu, żeby obejrzeć plecy w lustrze, wprost nie mogę uwierzyć, że takie gówno może tak boleć i dokuczać. Chodzę sztywna jak mumia, bo każdy ruch boli, przesunięcie materiału koszulki po skórze boli, skłon boli, skręt głowy boli, nosz kurwa mać. Najbardziej żal mi cycka. Boli do środka, jakby go rozrywało, bieduleńka.
Dziękuję, kochana, małżonek dostał ten Pudroderm, zaledwie dychę toto kosztowało, a butla taka, że mogę się cała z powodzeniem wysmarować :) Prosząc o specyfik w okienku trochę przekręcił nazwę, ale farmaceutka od razu zapytała – “na półpaśca? To będzie raczej Pudroderm”. Widać lek ma swoją renomę. Z żalem jednakowoż donoszę, że już jestem po pierwszym smarowaniu i na razie żadnych efektów. Może potrzeba kilku aplikacji?
Zośka mi jeszcze specyfik p-ko opryszczce doradzała, ale na te wszystkie moje placki przyszłoby mi wydać pewnie ze stówę, więc zrezygnowałam.
Oj sorry, pozajączkowało mi się. Na jakiejś stronie Heviran był opisany jako antybiotyk i powtórzyłam z rozpędu.
Do lekarza poszłam dopiero piątego czy szóstego dnia, bo cały czas sądziłam, że coś mnie pogryzło. No ale u mnie z dostępem do lekarza łatwiej. Może jak Cię teraz boli, to później nie będzie? Po ubiciu padalca?
Smarowałam się kilka razy dziennie, nie żałując mazidła.
Kanionku, ślę moc pozdrowień i moc mocy, by byłą z Tobą. przeciw swędzeniu polecam to: http://egaga.pl/aplikatory-antybakteryjne-eozyna-2-uszkodzenia-skory-osmozacare/ – moje dziecko w czasie ospy nie podrapało się ani razu w żadne miejsce.
O, dziękuję, Wersjo, będę miała na uwadze. Swędzenie jakoś znoszę (no chyba, że się nasili podczas gojenia), najgorszy jest ból. Nie pamiętam, czy ospa boli, ale półpasiec to już inna bajka. Z tego co czytałam, niektórzy cierpią na bóle PO przebyciu półpaśca nawet przez rok i dłużej, co mam nadzieję nie będzie moim udziałem. Może “wyboli” się teraz, raz a dobrze.
Zly calypasiec, zly, niedobry! A kysz!!! Lapy precz od cycka! Nie damy przekroczyc linii kregoslupowego frontu!
Nie przekroczył! Trzyma się zasad :)
Dziś jest czwarty bodaj dzień, więc jeśli do jutra nic nowego się nie pojawi, to już będzie z górki. Teoretycznie.
“PS. Paryja, jak można mieć seler zasuszony w lodówce, gdy się ma kozy? :D”
bo ten seler ma u mnie w lodówce staż dłuższy niż kozy . I znalazłam słoiczek z cywilizacją, na moje oko byli już na etapie wymyślania pieniędzy ;)
Mam nadzieję, że im nie przerwałaś? Słoiczek produkujący dolary byłby całkiem nie od czapki ;)
Przerwałam brutalnie dalszy rozwój cywilizacji bo bałam się że dojdą do bomby atomowej !
Paryja – Twoja Romuald podpadła u Kanionka, a teraz u mnie.
Na co ona czeka, do kroćset! :D
Ależ ta Bożena bezlitosna, no. Niewdzięcznica jaka.
Zdrowiej, Kanionku :)
Spać nie mogę bo halny mnie wnerwia.
Jak to – bez ŻADNEJ umowy???
U nas wieje słabiej, ale Internet skutecznie wywiało na wiele godzin.
No jak to – jak? Normalnie, jak to w Polsce klasy “G”. Rzeczy z cyklu “nie do wiary” są tu na porządku dziennym. Tu NAPRAWDĘ jest inny świat i trzeba go doświadczyć, żeby zrozumieć ogrom frustracji, jaki nas dotyka. Nie chce mi się nawet o tym pisać, bo i tak jestem osłabiona.
To jest porządny blog, i tylko dlatego powstrzymałam się przed napisaniem brzydkiego słowa na “k”.
Potwierdzam, bo oświadczałam. szuwarowo bagienne to inny świat, a łamanie praw pracowników to standard.
doświadczyłam miało być:)
No brak mi słów jak bardzo Ci współczuję, Kanionku. Bo choroba chorobą – zdarza się, ale chorować i mieć innych pod opieką to już szczyt poświęcenia. Podziwiam i przytulam i pocieszam i pozdrawiam i ZDROWIA życzę. ;)
Dziękuję, Zerojedynkowa. Dziś już ledwo zipię, choć jeszcze wczoraj byłam w fazie “nie dam się skurwysynom, jakem Wielki Kanionek”. Dziś czuję się bardziej jak Wielki Debil, ale mniejsza z większą ;)
Co do opieki nad innymi – zwierzęta nie znają litości. Od kilku dni dwa z naszych starych kogutów mają ostro na pieńku, naparzają się non stop, i jeden z nich wyraźnie przegrywa tę wojnę. Dziś już myślałam, że zdechł i po nim, gdy tak siedział w kąciku małego wybiegu, z głową wbitą w błoto i opuszczonym smętnie ogonem. Grzebień zakrwawiony, zamiast lewego oka wielka, opuchnięta śliwa, pióra w dupie połamane – żal patrzeć. Żyje jednak, a ja nie mam serca by ubić dzieciaka. Ani sił na sparzanie, skubanie, patroszenie i obróbkę cieplną. Przeniosłam weterana wojny domowej do Różowej Zagrody (tej, w której odchowywały się kurczaki z probówki, a której przezornie jeszcze nie zdemontowałam), zostawiłam miskę owsa i poidło, i zobaczymy, może dojdzie do siebie.
Dałaś czadu. Półpasiec podobno zaraźliwy nie jest ale nerwica ortograficzna jest baaardzo zaraźliwa. Zamiast wziąć się do jakiejś roboty, wymyślam sobie różne półstany i inne pół stany…… Koszmar.
A poza tym zdrówka życzę. I aby do wiosny.
Weź nie mów…
Jak się kiedyś zbiorę w sobie, to podrzucę Wam wiązkę co ciekawszych linków z ortograficznymi rozkminami językoznawców. Mózg boli, choć niby nie potrafi.
https://media.giphy.com/media/KckyhIiaLoXni/giphy.gif może to pomoże na nerwicę?
Przyszłość! Przyszłość widzę! :D
Masz na myśli Kanionku ogrom wody, może strój, obłęd w oczach, czy dziarski krok? Głęboka metafora :). Mój syn napisał, że to “taki współczesny Leśmian” …
Mam na myśli wszystko razem wzięte, plus to, że babcia leci boso. Przestudiowałam dogłębnie filozofię Stowarzyszenia Bosych, przeczytałam dwa bardzo ciekawe blogi ludzi bosych, choć nienawiedzonych, i nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła spróbować. Padalec pokrzyżował mi szyki, ale co się odwlecze, to się nie utopi. A właśnie – chodzenie po wodzie w trochę dalszych planach, gdy opuści nas klęska suszy ;)
Ja tak coś czułam, że te bose się tak po prostu nie skończą…
Chyba powoli pora przestać się nabijać z golasów na rowerach? ;)
Tak, na wszelki wypadek lepiej się wstrzymać, tym bardziej, że rower już mam.
No i gołego Kanionka też, fakt ;)
Hłe hłe. Prawdę mówiąc gdyby nie było tak zimno, zarówno na zewnątrz jak i w chacie, to już bym wprowadziła zasadę biegania na golasa, przynajmniej od pasa w górę, bo ubranie drażni padalca, a wtedy padalec drażni Kanionka ;)
Wicher szaleje, kilka dni temu odcięło nam prąd na trzy godziny, więc nie dorzucam na noc zbyt wiele do pieca, żeby w razie awarii nie było kuku (małżonek co prawda skonstruował całkiem udany upees, ale akumulator już trochę stary i mu nie ufamy tak do końca), no i rano w kuchni niestety 16 stopni. W pokoju trochę cieplej, bo futrzaki grzeją.
Ale poczekaj niech no tylko znów przyjdzie lipiec i jego upały. Kanionek, boso i goło, jadący na krowie przez świat, głoszący rewolucyjne teorie o leczeniu półpaśca silną wolą, podbije serca milionów. Tak, mam lekki stan podgorączkowy.
Więc jednak będzie krowa… :D
Właśnie! Powiedzcie mi, skąd ten gif?! Kim jest ta pani, dokąd biegnie, co to za kraj i który rok?
Ktoś coś wie?
Kanionek, biegnie z sałatą do koziołków, Polska strefy “G”, rok 2046, Herr Kommandant!
Spocznijcie, Kanionek :D
No właśnie spoczęłam. Małżonek jeszcze nie wrócił.
Czuję się dość członkowo, więc jak tylko zjemy obiad zamierzam popaść w bezwładny stupor.
Tak, to ja. W 97. Wracałam akurat ze sklepu jak nas zalało. Chuda wtedy jeszcze byłam. Hehehehe.
Pani mię spłakała :DD
Salceson ożył :)))
Z jednej strony cieszy mnie to, z drugiej – martwię się, że za wcześnie zacznie działać. Rekonwalescencja (a to nawet jeszcze nie ten etap!) ma swoje zasady.
Urwanie głowy z tym Kanionkiem ;)
Szkoda że jesteś chora, szkoda że tak daleko, szkoda że…
bo do wzięcia jest Boczek
https://scontent-arn2-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xfp1/t31.0-8/12365996_881571118625364_9153868293369541771_o.jpg
Omatko z ospą, różą i świnką! Czyżby miniaturowy czyżyk?
Laser by już do reszty zwariował! Już się pogodził z tym, że na świecie jest więcej niż dwa koty, już nawet przełknął to, że psy biorą się znikąd i ciągle ich przybywa, a gęsi i kury są z jakiegoś powodu święte i nie można ich nawet powąchać, bo zaraz podnoszą larum i Kanionek krzyczy “nie rusz!”, ale TAKIE COŚ?
Ej, no ale chyba ktoś go przygarnie, tego schaboszczaka, co? Taki słodki na pewno skradnie komuś serce.
Zgadłaś! Miniaturowy czyżyk. Ma ważyć max 13 kg. On ma jeszcze kilka sióstr. Przyznam, że nawet mnie – która nie darzy szczególnym sentymentem jego rodu – zauroczyły :)
Był do wzięcia za darmo, warunki spełniasz – dom z ogrodem. Ale, niestety, aż w Krakowie.
Jaki uroczy schaboszczak!!!!! :)
A tak a poprawę chumoru. Uwaga! Poplułam kaszą tableta.https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=10151526910883384&id=125276760863610
Ej! no co jest?! od wczoraj cisza? A gdzie dalsze słowa wsparcia dla Kanionka? Tak samą ją zostawiamy z tym półcycem, znaczy pólpaścem? (Kanionku, z górki już?)
Co z porzuconymi cudownymi wątkami? Bose stopy, nadzy rowerzyści, nerwica ortograficzna, wewnętrzne życie lodówki… tyle spraw ledwie muśniętych Waszą uwagą…
Nie wierzę, żebyście wszystkie miały zapchane łapy pączkami (albo miały wszystkie łapy zapchane). Pamiętajcie, że mózg spala sporo cukru więc jest szansa, że wysiłek intelektualny ochroni nas przed odłozeniem się pączków w niepożądanych okolicach ;)
A przy okazji bardzo Tłustego Czwartku życzę wszystkim Kozom! :)
E tam, samą. Mentalnie wspieramy* :)
Wiesz, Ciociu, nie wiem, jak inni, ale ja mam czasem tak, że jak sobie uświadomię, ile głupot ostatnio powypisywałam, to się zamykam na jakiś czas.
Myślę, że to sprawka hormonów ;)
Nie przeszkadza mi to wcale w pisaniu potem jeszcze większych głupot w jeszcze większych ilościach – ciekawe ;)
Dziękuję, że przypomniałaś o tłustym czwartku – na amen zapomniałam o tym wynalazku ;)
______________________
*- teoretycznie do rzeczy podchodząc wsparcie mentalne jest tak nierealne jak trzymanie kciuków i cyberseks, ale jak wiemy, wszystkie te rzeczy na swój sposób pomagają żyć ;)
Zeroerha, jeśli Ty się zamykasz na jakiś czas w poczuciu wypisanych głupot, to ja powinnam zamilknac na wieki ;)
Ale u mnie chyba, im wieksze głupoty naplotę, tym bardziej chcę je zagadać. Inne hormony? Za dużo cukru?
Nie wiem jak cyberseks ;), ale wsparcie mentalne zaiste sie przydaje :)
Cukru zawsze za mało ;)
Szczerze mówiąc, też nie wiem, jak to jest do końca z tym cyberseksem. Niekontrolowane wybuchy śmiechu powodowane niedorzecznością sytuacji nie pozwoliłyby mi na skonsumowanie takiego ciasteczka.
Może się ktoś znajdzie, kto się przyzna w komentarzach, jaki to ma sens ;)
A co do wypisywanych głupot, to się lepiej nie licytujmy, bo stworzymy jeszcze jakieś absurdalne kółko wzajemnej adoracji negatywnej (?!) i będzie kiszka ;)
Kiszka w kółko, znaczy pętko. Pętko, pęto, spętać… Nie! nie będziemy się pętać z własnej woli ;)
No! usmażyłam osiemdziesiąt pączków. Proszę się częstować. Nie? Panie na diecie? Że co? Że tłuste? Ale proszę, z lukrem cytrynowym ,nadziewane pigwą i różą. Drogie Kozunie, jak Was uraczyć? Jak ugościć? Cisza taka dziwna. Rozumiem ,choroba Kanionka wszystkie przybiła. Zero wysiłku, zwłaszcza tego no… intelektualnego – mam wolne!
Ośliniłam się… Pomimo nie tyle diety, ile mentalnego kontaktu z wagą łazienkową. Nobla dla tego, kto wymyśli przesyłanie smacznych rzeczy Internetem…!
Dieta? jaka dieta?
Monika, sama usmażyłaś? serio?! 80?! Ty wielka kobieta jesteś!
Wirtualnie się częstuje z przyjemnością :)
Rany! Pigwa i róża! Umarłam…
To ja tylko 40 usmażyłam .
Myślicie że pigwa i róża to dobre im iona dla dwóch prawdopodobnie kózek które powiła Romuald ?
Powiła? Gratulacje!!! Imiona piękne!
Jak to prawdopodobnie? To powiła czy nie?
Aaaaa! Paryja! Ty i Romuald zaspokajacie moją potrzebę suspensu na cały rok!
O! O! O!
Paryja!!!! Opowiadaj!!! Please…..!!!
Zaglądam ciągle na forum, a tam głucha cisza…. :(
Gratuluję!!!!
Już jestem :)
Jak co dzień rano Romuald zniknęły więzadła , bardzo się nie przejęłam no bo ileż można:) ale kiedy o 11 ciągle ich(więzadeł) nie było, wzmogłam czujność. Szczęśliwie moi rodzice przyjechali z wizytacją i nie miałam kiedy zamęczyć kozy opieką przedporodową :) koło czwartej wypluła pierwszego malucha chwilę później drugiego a chwilę później… łożysko :)
Dziewczyny wy nie wiecie jakie to emocje ! bo ten pierwszy nie wstaje a ten drugi już wstał! on chyba słaby jakiś i nie chce do cycka. W końcu stwierdziłam że nie zniesę i temu słabeuszowi wpakowałam kilka kropel mleka strzykawką . Teraz już widziałam że oba do cyca trafiają i memłają :) ale i tak za minutę polecę sprawdzić czy aby na pewno wszystko w porządku :) bo ten gówniarz co się pierwszy urodził jakoś koślawo nóżkę stawia a ten co drugi ma uszko klapnięte.
Łażą takie łajzy po obórce, o każde źdźbło słomy się potykają i przewracają i się napatrzeć nie mogę . Wam pokażę jutro, bo dziś mi się tak łapy trzęsą że nie wceluję aparatem w szczyli :)
Gratulacje!
Jesteś bardzo dzielna, i Romuald też. I koźlątka :)
Gratulejszyn!!
Imiona piękne, a jakby jednak któraś kózka okazała się koziołkiem (tfu tfu) to Pączek!
Na początku miały być Pączka i Oponka :) a potem weszłam tutaj i pierwszy komentarz który zobaczyłam to był komentarz RozWieLidki : “Rany! Pigwa i róża! ” i pomyślałam że może właśnie tak mają na imię :)
To była wizja ;)
Nie ma jej.
W stajence zimnej zamieszkała.
Chłop
Jezu, co chłop…?
Jeszcze Ci tylko przypomnę o łożysku. Że poczekaj, aż całe wyjdzie i wywal. Współczuję, że pod wieczór Ci to wszystko wypadło, bo pewnie z latarką tak siedzisz, biedulko?
A! już rozumiem! Paryi nie ma bo w stajence zamieszkał, to Jej Chłop nam napisał, żebyśmy się nie martwiły :)
Bardzo dziękujemy Panu Chłopu :)
Tak to był Chłop który ma ze mnie większą uciechę niż ja z koźląt ;)
Na zdrowie Mu ;)
Kochane Kozy, dziękuję za wsparcie moralne i przepraszam, że mnie nie ma. Jeszcze chyba długa droga przede mną i padalcem. Boli do ochujenia. Temperatura skacze, raz 35,4, za chwilę 38. Węzeł chłonny pod lewą pachą spuchł i też boli i wkurwia. Wszystko jest ciężkie. Odezwę się, gdy będę miała do powiedzenia coś więcej, niż dżizas kurwa ja pierdolę dobijcie mnie.
Paryja, jeśli boisz się zajrzeć małym pod brzuchy, płeć poznasz po tym, jak siusiają :)
Zdjęcia koniecznie! Ja zaglądam, tylko nie mam siły pisać, bo ledwie żyję. Gratulacje :-*
PS. Owce dzisiaj nie tknęły owsa, po raz pierwszy w historii. Leżą i sapią. Ziokołka więzadła w fazie zanikowej. Mam nadzieję, że to fałszywe alarmy, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie nawet pół iskry radości. Wszystko jest mi mniej więcej obojętne. Dawno nic mnie tak nie rozwaliło na tysiąc drobiazgów.
Kanionku, to brzmi jak koniec żartów, pora zbierać się do dochtora. Serio serio.
I trzymam kciuki za więzadła, żeby jeszcze.
Zgadzam się z Buskowianką, że Twój padalec dojrzewa do przekazania w inne ręce.
Wczoraj jakiś desperat zagroził samospaleniem przed siedzibą Ministerstwa Zdrowia (albo NFZ – nie jestem pewna) i wzięli go do szpitala na obserwację…
Jak widać to też też jakaś metoda, żeby szybko dostać się do lekarza ;)
A Tradycja i Baśki naprawdę mogłyby się wykazać odrobiną poczucia przyzwoitości i podkasać jeszcze więzadła.
Taaaak… trafił do lekarza. Tylko niekoniecznie tej specjalności, która potrzebna jest Kanionkowi. Chociaż może przy okazji przebadaliby kompleksowo…?
Trzymaj się Kanionku i zdrowiej !
Przecież Cię nie pokona jakieś półczegoś :)
Orzesz urwał…. Czym się Kanionku i nie przezięb padalca, bo będzie jadowity… Nie daj się gadowi!! Mamuśki niech czekają, albo same sobie radzą, bo teraz masz zdrowieć.
Trzymaj się Kanionku. Jeśli Ty nie możesz iść do lekarza, to może on do Ciebie? Jest taka możliwość?
Kozy i owce uprasza się o powstrzymanie i pozwolenie na powrót Kanionka do zdrowia :)
Gratulacje Paryjo! Tłusty Czwartek co się zowie!
Łomatkozcórką! Się dzieje!
Zdrowiej, Kanionku! Jak tak Cię czytam, to utwierdzam się w przekonaniu, że jak już przyjdzie zagłada i kuniec świata, to Ty i tak przeżyjesz sound and safe, bo się od cywilizacji uniezależniłaś… A takim jednostkom jak ja, to wystarczy prąd i wodę wyłączyć, no i ledwo czypić będą…
Wow! Witamy Różę i Pigwę! Gratulacje Paryja :))))))
Dziękuję :) dziękuję :) wrzuciłam zdjęcie na forum, możecie popodziwiać jakie Pączki mi się wykluły :)
Aaaaaa
Omatkozcórkami jakie one piękne!! I pończoszki i zalotny loczek na głowie!
Ależ piękne Pączusie!!! Gdzie dzisiaj śpisz? :D
Róża ma loczki na grzywce… A Pigwa zgrabny tyłeczek :D
Fajne dzieciaki!! Jeszcze raz gratuluję!!!
I oby to ONE były :)
Jeszcze raz do nich zajrzę(no może dwa razy ) a potem idę spać jak człowiek w łóżeczku, a nie jak koza jakaś na kosce słomy :)
Jakie słodkie pimpulki :))))))
Nie trafię z komentarzami zapewne tam, gdzie chciałam, więc ujmę sprawę grupowo:
– Kanionku, zdrowiej!!!!
– Paryjo, łaaaaaa : ))))
– Chłopie Paryi, jesteś fajny chłop :) (tylko pojedynczy uśmieszek, bo widzę, że cenisz prostotę przekazu ; )
Wybaczcie (albo doceńcie ) słowne ubóstwo. Uwierzcie, jest naszpikowane emocjami. Jak rzadko.
Zdrowiej Kanionku! Niech spada zaraza!
Apeluję do Basiek i Ziokołka, wstrzymajcie się dziewczyny, niech Kanionek trochę się odchoruje! ( wiem, wiem, odpowiedzą co najwyżej pogardliwymi spojrzeniami).
@ Paryja
Słodkie pączki Ci Romuald wysmażyła! Gratuluję!
Paryja – cudne pędraki :*
Kanionek- do lekarza!MARSZ!
To tyle w krótkich żołnierskich słowach.
…no dobrze, może być “jazda” zamiast “marsz”.
Paryjo!!
Nie jestem zarejestrowana na forumie, więc na szybko, zanim to zrobię, piszę tu.
Smutne wieści, ale może mała jeszcze załapie :(((((
Droga Oboro Kanionka!!
Trzymamy kciuki za Pigwę!! Mocno!
Trzymamy!!!!!!! Z całej siły!!!!!
Mam nadzieję, że jakiś wet poratuje Pigwunię i nauczy ją jak jeść…. Może są jakieś sposoby….
Paryjo, bardzo mi przykro :(((
niech teraz Róża rośnie jak pączek.
Pozdrawiam serdecznie.
Róża Pączek jest wykapaną mamusią, ten sam kolor, wyraz “twarzy” i spojrzenie życzliwie pytające “no co tam dobrego?”:) tylko kolor nóg mają inny. Wylazła z koziarni i z niedowierzaniem w oczach rozglądała się dookoła.
Muszę ją jutro zważyć.
I jeszcze musi poznać Budynia :)
Noo buciki Rózia ma zacne ;)
Kochane Kozy, oto krótki raport z domu zarazy.
Ziokołek urodziła dziś ślicznego, całkiem białego, rezolutnego synka. Tak, dobrze przeczytałyście. Jednego. Chłopaka. Prawo serii, czy fatum jakieś…? Młody ledwie oczy otworzył, a już pełzał w poszukiwaniu cycków. Biedna Ziokołek zdążyła mu wylizać łepetynę, a potem już musiała stąpać za nim ostrożnie, żeby dokończyć robotę, bo mały stwierdził, że worek owodniowy owinięty wokół tylnej nóżki nie jest żadną wymówką, żeby się nie napić czegoś ciepłego. Z uwagi na okoliczności jego narodzin i tę nieposkromioną ruchliwość nie mam problemu z nadaniem mu imienia – będzie się nazywał Wirus :)
Nie miałam więcej niż 15 minut żeby się nim nacieszyć, bo dziś uzgodniliśmy z małżonkiem, że o 17:30 mam czekać gotowa, w pełnym uzbrojeniu, a on po powrocie z pracy tylko zawróci na podwórku i jedziemy do przyszpitalnej przychodni.
Za dziesięć szósta byliśmy już na miejcu i czekaliśmy na lekarza (nie było Trzech Gracji! Tylko jedna, całkiem ogarnięta babeczka po pięćdziesiątce). Po osiemnastej w każdy piątek zaczyna się tzw. dyżur świąteczny, który obejmują przypadkowi lekarze z całego regionu. Dzisiaj mój pech chciał, że trafiło na młodego chirurga. Oglądał mnie z odległości dwóch metrów i był bardzo zakłopotany. Po kilkuminutowej konsultacji ze swoim smartfonem orzekł, że jego pierwsza myśl to półpasiec, ale tak naprawdę to trochę nie jego bajka, więc jeśli za kilka dni mi się nie poprawi, albo wręcz pogorszy, to lepiej żebym udała się do dermatologa, albo specjalisty od chorób zakaźnych. Przepisał Hascovir 800mg w wielkich pigułach (wielkością i kształtem przypominają kostkę polbruku), wit. B1 (te z kolei są malusie, jak pchełki), polecił zapytać w aptece o “jakąś maść przeciwświądową” i życzył szczęścia.
Ech. Jutro małżonek zasuwa do roboty. Zresztą nawet w dni powszednie – dermatolog lub zakaźnik, po osiemnastej? Ha, ha. Może w Warszawie, Wrocławiu, Trójmieście, ale nie TU, w szuwarowo-bagiennym, jak to mawia nasza koza Zośka. No nieważne. Ja nie mam wątpliwości, że to półskurwiel. Łyknęłam już pierwszą kostkę brukową i witaminki, zeżarłam trzy ząbki czosnku, a przed snem wysmaruję się gencjaną. To znaczy małżonek mnie wysmaruje, bo ja nie wszędzie sięgnę. Boli nadal skurwysyńsko, łażę sztywna jakby mnie kijem na stadionie obili i byle wysiłek powoduje, że zlewam się zimnym potem. Jeden z placków zrobił się sino-purpurowy i ten boli najwścieklej, ale pęcherzyki wciąż nie pękają i nie wiem, kiedy to gówno zamierza się wziąć i zagoić. Do południa znów miałam temperaturę 35,3 stopnia. Może powinnam żreć węgiel opałowy?
PS. Rozmawiałam z Paryją. Obie uważamy, że tak musiało być. Natura najczęściej dobrze wie, co robi, a skoro mała odeszła tak szybko, to utrzymywanie jej na siłę przy życiu nie miało większego sensu – gdyby odruch połykania nigdy nie wrócił do normy, to przecież kózka i tak by nie przetrwała zbyt długo. Koniec końców więc owszem, to zawsze jest smutne, ale na szczęście Paryja ma drugą, jasną stronę tego medalu – małą Różę, Klapnięte Uszko, czy jak się ta mała będzie ostatecznie nazywać :) Cieszmy się, Kozy, tym co jest i wypatrujmy wiosny – dzisiaj za koziarnią nieśmiało trenował gardło jakiś ptaszek-optymista. Muszę jeszcze zajrzeć do Ziokołka i Wirusa, którzy na razie mieszkają odseparowani w pokoiku dziecięcym, bo do porodówki wrzuciłam Baśki. Baśki cały dzień leżą i sapią, więc być może też są blisko, ale nie sposób im zajrzeć pod ogon, a ja nie mam siły się szarpać, więc mówię sobie – que sera, sera.
Buziaki dla Was wszystkich.
Wasz Półkanionek.
Zdrowie Wirusa!
i Kanionka! i Tradycji ! :)
Niech ci Kanionku ta kostka brukowa (czymkolwiek jest) pomoże albo choć ulgę przyniesie.
Zdrowie! Ale łyknę po południu :)
Paryja, szkoda malucha, ale drugi Pączek wszystko nagrodzi! Ściskam!
Kanionek…. rok chłopaka? :) Uważaj na młodych, żeby gangu nie zawiązali :) Bo okolicę sobie podporządkują :) A nie wiem czy kurczaki zarobią na haracz :D
Zdrowiej szybko. I nie szlajaj się za dużo bo to nie pomaga.
Kanionku a Baśki coś wysapały ?
Strasznie jestem ciekawa :)
… ojapierdzielę ….(długo długo nic cisza…) ile się może zwalić na jednego kobietę? oraz szczęście, że doczytałam komentarze, bo tu kolejne odcinki z życiawzięte i didaskalia bardzo potrzebne do zrozumienia sytuacji…
Dopiero zaczynam Twoją przygodę i nie wiem co tu powiedzieć, tak mnie potrzepało i żeby dobrze wypaść. może tak mało finezyjnie – składam postulat półpaśćcu wypier… ! dobrze będzie? bo jeśli za ostro to tylko powiedz. pozdrawiam ciepło
Wszystkiego najlepszego dla Wirusa i Tradycji :)
Chłop nie chłop, dobrze, że zdrowy.
A wirus niech spada na bambus banany prostować! Pogoń go, Kanionku, kostką brukową.
Baśki, proszę grzecznie czekać aż położna będzie na siłach cieszyć się waszym macierzyństwem, a nie sapać i zwiększać napięcie.
A jak MałemuŻonkowi w robocie?
O, to pozwolę sobie pod Twoim komentarzem napisać kolejny krótki raporcik.
Trochę już rzygam paracetamolem, ale co tam, zwierzęta NIE ZNAJĄ LITOŚCI. Baśka, nie Doktor Ekspert, tylko właśnie ta z różowym ryjkiem, bardziej oswojona, wypluła dziś wełniany przychówek. Sztuk jeden. Płeć nieznana, sweter jest dopiero wylizywany. Fuks, że między piecem a obiadem zajrzałam do koziarni, bo już się za nią śluz ciągnął. Zagoniłam na porodówkę i za 10 minut już było małe “meee” :)
Jak tylko zjemy, biorę solpę i idę do koziarni popatrzeć.
(półskurwiel nie dał mi spać pół nocy, a ponieważ ostatecznie zasnęłąm w bardzo dziwnej pozycji, to w nagrodę mam dodatkowy nerwoból od łopatki do szyi)
MałyŻonek wrócił z roboty i poszedł do piwnicy ślęczeć nad kolejną hydrozagadką. Jest tak zadowolony z życia, że mało mu głowa nie odpadnie ;)
Teatralna – witaj w naszych oborowych progach i się rozgaszczaj, a nawet rozpychaj i żądaj ziarenek :)
Nakręciłam dla Was filmy z Wirusem i świeżo wypranym swetrem z czystej, żywej wełny. Ale nie wiem, czy jeszcze dziś wrzucę. Buziaki dla wszystkich i jak to mawiała mamusia Adasia Miauczyńskiego – trzeba żyć.
Łomatko Baśko! Nie zaczekała! Może chociaż paczanie na świeżo wyprany sweterek pomoże Ci trochę zapomnieć o urokach półskurwiela, nerwobólu i innych przypadłości? No i fajnie, że te zarośniete, czteronożne matki to takie samodzielne w obsłudze przychówku.
Ale ta głowa to odpada MałemuŻonkowi z zadowolenia z życia w ogólności, czy, że wreszcie wrócił do domu i może zamknąc się w piwnicy? ;)
No i gratulacje! Kanionku już jesteś położną wielogatunkową :)
Fajnie :) tylko żeby Ci się oczy nie rozjechały, kiedy będziesz jednym okiem patrzyła na sweterka a drugim na Wirusa ;)
a jeśli jeszcze druga baśka cię uszczęśliwi przychówkiem to oczopląs pewny :)
No właśnie, skąd Kanionek weźmie trzecie, a może i czwarte oko?!
I oczywistość – serdecznie witamy Wirusa i sweterek :) Tak będzie miał/miała na imię?
A mogłam wtedy wziąć ten monitoring!
Jeszcze nie wiem, jak go nazwę. Tak. Chciałam zrobić konkurs “kto zgadnie jakiej płci jest jagniątko”, ale to byłoby zbyt proste :D
Czwarty jedynak z rzędu!
Tak mi zabrzmiało z relacji, że Fuks?
I gratulajce, gratulajce! (czuję, że się przyjmie ‘na Oborze’ ;-) )
Dziękuję, Ynk :)
Fuks to będzie, jeśli w tym roku urodzi się jakaś dziewczyna :D
Normalnie “męski krawiec” zalągł się u Ciebie, Kanionku!
Och, tak ogólnie z życia jest zadowolony, a najbardziej z życia w piwnicy. Zwłaszcza, że dzień w dzień wraca do domu roztelepany jak stary rower, bo szef oszczędza na ogrzewaniu. A w piwnicy nie ma nawet 10 stopni. Więc dzisiaj pierwszy kontakt z czymś ciepłym małżonek miał przy obiedzie (nie to, że ja jestem jakaś oziębła, tylko po prostu nie można mnie teraz ściskać, a na dobrą sprawę nawet dotykać, bo się kurczę i syczę).
Tak, Baśce muszę oddać, że się przy niej nie zdążyłam nawet zbyt mocno zdenerwować (no raz tylko, gdy główka z kopytkami już była na zewnątrz, a Baśka sobie łupnęła na podłogę, siadając najpierw na dupie), ani długo zastanawiać, ile będzie jagniątek, bo w kilka minut po dzieciaku chlupnęło o ściółkę łożysko. Ziokołek za to mnie martwi, bo od ponad doby nie tknęła wody. Ma świeżutką, prosto ze sklepowej butelki, więc to nie wina wody. No nic, może taki foch poporodowy. Teraz czekam, aż się Doktor Ekspert uwinie z porodem i może będę miała czas pochorować w spokoju ;)
Zimny chów podobno hartuje ;)
Tradycja niech się nie wygłupia, ja rozumiem, że po pierwszej dwójce może czuć niedosyt, ale bez przesady! nadmiar ambicji jest szkodliwy!
Może po prostu jest tak samo zdziwiona, jak ja, i jeszcze potrzebuje trochę czasu na otrząśnięcie się z szoku. Prawdę mówiąc spodziewałam się porodu nie wcześniej, niż pod koniec lutego, bo mając ubiegły rok za przykład, oceniałam “wysokość” ciąży po wielkości brzucha Tradycji. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że ciąża może być pojedyncza :) Za to Tradycja wygląda lepiej, niż po tamtej dwójce. To znaczy nie przypomina worka obciągniętego na kościach ;)
No i najbardziej śmieszy mnie to, że skoro już tylko jeden koziołek, to Tradycja po prostu MUSIAŁA go zrobić całkiem białym. Wirus wygląda dokładnie tak, jak mała Kachna rok temu, i uwierzcie, że trzy razy sprawdzałam, czy to aby na pewno chłopak :D
Gratulajce!
Zdrowia dla nowego przychówku.
(Ale że Baśki nie rodziły synchronicznie? Nie może być!)
Ech, tak, gratulajce. Już mi się musk lasuje od tej roboty, usypcie mi zgrabny kurhanik.
Gratulajce śliczne są :) kradnę i będę stosować :)
Od tej pory nie będę mówić inaczej, jak właśnie “gratulajce”! Spodobało mi się :)
No właśnie! W dodatku cały czas myślałam, że Doktor Ekspert będzie pierwsza. Ona chyba też jest trochę tym faktem zakłopotana – owce są już razem na porodówce, bo kozy nie dawały Doktor Ekspert spokoju, przeganiając ją z kąta w kąt, więc DE miała okazję obejrzeć i nawet obwąchać to małe wełniane, no i po tym oglądaniu i wąchaniu biedaczka jakoś tak oklapła na twarzy i wbiła w ścianę wzrok pełen melancholii. W końcu westchnęła cicho z głębi wełnianych trzewi i oklapła całkiem, czyli na ściółkę. Może jutro?
Ku uciesze http://brzozowiak.pl/ogloszenia/Rezerwacja-szczeniat!-1162346.html
Chyba jutro zadzwonię i się zarezerwuję że nie chcę dwóch suczek ;)
O matko z przecinkiem. Całkiem mnie zarezerwowało. Dzięki takim tekstom wiem, że moje problemy z interpunkcją to pikuś.
A właśnie, Paryja, jak się skończyły poszukiwania kozła? To znaczy wiem, że nie macie kozła, ale może jest jakiś upatrzony, żeby nie powiedzieć ZAREZERWOWANY? I wszyscy cmokamy nad Romuald, a co z ciocią Lusią? Na pewno nie w ciąży?
Teraz Luśka miała rujkę w tłusty czwartek, wtedy mi się zarezerwowali goście i Romuald rodziła i nie miałam głowy do chodzenia na randki :) Mam telefon do jednego przystojniaka i nie zawaham się go użyć :)
W ciąży raczej nie jest ale głowy nie dam:) brzucha i strzyków broni jak niepodległości (może tylko nie lubi być macana).
Chyba jest zazdrosna o gówniarza: kiedy dostawiam małą do Romualdowego cyca Luśka usiłuje się wcisnąć między mnie a małą, kiedy uznaje że jej za mało uwagi poświęcam zaczyna mnie rogami przepychać, głaskanie, memłanie i inne mizianie jej nie wystarcza ona oczekuje jakichś zabaw siłowych :) Wiem że obórka mała i staram się ją wypuszczać kiedy tylko mogę, a wtedy Luśka dostaje szajby: przyspieszenie od zera do setki i od setki do zera w pół sekundy ;) i 100 metrów w jedną i 100 metrów w drugą i tak trzydzieści razy i biada temu kto jej stanie na drodze :)
Ustaw jej płotki po drodze ;)
O, jaki rozkoszny słowopląs ;-)
Czyli jak nie chcę rezerwować, też muszę wysłać? :D
Pani chce wiedzieć kto nie chce, więc powinnaś wysłać :)
To ogłoszenie jest piękne :) Ale zadzwonić, to już bym się do tej pani bała ;)
Bez sensu, przecież pani wyraźnie napisała “nie bójcie się” :D
No i musi wiedzieć “kto chce, a kto nie”, więc jeśli jej nie powiesz, że nie chcesz, to zwyczajnie skomplikujesz niewinnej osobie życie!
Ale czy ktoś zauważył, że ONA będzie miała szczeniaki? To może zamiast maila to wysłać do niej telewizję? :D
Możesz jej wysłać telewizję albo smsa bo maila nie podała :) (no chyba że zaszyfrowany w tekście ;))
I szybko rezerwujcie, bo pani gotowa jeszcze WYCHOWAĆ te biedne szczeniaki ;)
Padłam :) Proszę się rezerwować po szczeniaki…
Paryja – smutacje i gratulajce w jednym, ze wskazaniem na te drugie!
Kanionku – gratulajce ziokołkowe! Kiedyś się mówiło, że jak chłopy się rodzą, to wojna idzie, ale ja wolę jednak odpukać w niemalowane na taką okoliczność.
Patrzyłam, patrzyłam i nie kumałam, o co Wam chodzi z tymi gratulacjami. I aaaa gratulajce! No to gratulajce! :)
Kanionku, u Ciebie niczym w tabloidzie – obok wieści krew w żyłach mrożących i cycki trwogą ściskających plotą się historie wełną i kozim mlekiem pachnące. Szkoda że nie mam chodów w tv, bo widzę tu potencjał na niezłe reality show ;) Albo chociaż stronę internetową przekazującą za pomocą kamerek widok z koziarni i wybiegu. Do tego banerek z numerem konta albo dostęp za drobną opłatą :)
Zdrowia Ci życzę i dobrej prognozy pogody, żeby już chociaż zima nie dowalała dodatkowej roboty i zmartwień.
Kanionku, co to się dzieje!!!!
Czy zawsze, gdy tylko łeb obrócę na kilka dni, musi się COŚ urodzić?! I to od razu dwie sztuki?!
Zdrowia dla Kanionka, mam i maluszków :)))
Dziękujemy, wszyscy zdrowi, nawet ja czuję się dziś trochę lepiej (może to wciąż “lepiej” w znaczeniu “lepiej przynieś wiadro, będę rzygał”, ale jednak lepiej), no i czekamy na rozwiązanie Doktor Ekspert. Nie wiem, ona taka strachliwa i nieśmiała, może w ogóle nie urodzi, bo się boi? Obwąchuje Baranka Mariusza tak, jakby sprawdzała, czy toto w ogóle warte jest zachodu ;)
Mariusz! Czy to od tego Mariusza D., który nie żarł trutki na szczury?
Cieszy mnie niepomiernie, że się lepiej czujesz, choćby i z wiaderkiem ;) Mój małżonek twierdzi, że już jutro, pojutrze, otrząśniesz się wstając z łóżka, i gnając do koziarni rzucisz tylko gęsiom przez ramię “Półpasiec, jaki znów półpasiec?!” :))
Oby :))
czytam i czytam od początku i od końca ale chyba jeszcze muszę zaglądać do komentarzy.
Nie wiem czy jest sens komentowania w starych postach, chyba nie. Powiem więc tu, że najbardziej (na razie!!) padułam czytając o spotkaniu z lochą i pasiakami, oraz też uważam, że jesteś bardzo odważną kobietą i zazdroszczę Ci, bo ja tu mam namiastkę wsi w porównaniu z Tobą i nie mogę mieć tylu zwierząt, choć bym chciała.
Mam też pytanie, czy ser kozi jest już obstalowany w stu procentach jeśli chodzi o stałych nabywców? bo jeśli mieszkasz niedaleko Trójmiasta, to mamy do siebie całkiem blisko, więc bym była zainteresowana. Stado kóz w Swołowie zostało zlikwidowane (((
nie wiedzieć czemu i zostaliśmy bez sera. Pozdrawiam ciepło nieustająco i życzę zdrowia zdrowia i zdrowia.
Ja z poziomu panelu admina widzę wszystkie nowe komentarze, bez względu na to, pod którym wpisem się pojawiają. Wy, z poziomu strony głównej bloga, widzicie tylko siedem najnowszych. Jeśli chodzi o komentowanie, to u mnie żadne zasady nie obowiązują – możecie pisać co i gdzie tylko chcecie, w temacie, albo od czapki ;)
Czy mieszkam blisko Trójmiasta to już kwestia indywidualnej oceny – do mojej Mamy, która mieszka na gdańskiej Zaspie, mam dokładnie 110 km.
Mam nadzieję, że w tym roku sera wystarczy dla wszystkich chętnych (będę musiała niedługo zacząć doić Krówko i Pippi, zanim same odstawią dzieciaki i się zasuszą; padalec i palec trochę pokrzyżowały mi szyki, ale może jeszcze rozdoję te panny), a że w ubiegłym roku większość z powodzeniem wysyłałam pocztą i kurierem, w różne zakątki Polski, to i do Trójmiasta mogę :)
Ech. Ja się nie dziwię, że ludzie likwidują stada. Hodowla kóz PLUS serowarstwo, to jest ciężki kawałek chleba i trudno się z tego w Polsce utrzymać. Owszem, są dobrze prosperujące gospodarstwa (które – być może – miały sensowny kapitał na start), ale jest ich niewiele. Zima w Polsce to prawie pół roku utrzymania zwierząt na paszy, za którą trzeba zapłacić (siano, zboże, okopowe), więc tak jak Wam pisałam w którymś z ostatnich wpisów, większość mojej pracy idzie na utrzymanie stada przez kolejny rok. Żeby zarobić na nawet naprawdę skromne biedowanie, musiałabym podnieść cenę serów do 80 zł za kilogram, a wtedy zapewne z kolei spadłaby ilość zamówień, i tu się błędne kółko zamyka.
No nic. Dzisiaj świeci słońce, Wirus i mały baranek już drepczą za swoimi mamuśkami po łące, nie dajmy się ponurym myślom i tak dalej.
Wiecie, że ja myślałam, że małe jagniątka są mięciutkie i puszyste? Gupi Kanionek. Baranek Mariusz w dotyku przypomina plastikową figurkę i mięciutki ma tylko pyszczek :) Serio. Ta jego wełenka jest tak ciasno spleciona, że gdyby mi go dano do pomacania z zamkniętymi oczami, powiedziałabym, że to pancernik. Może to jednak dobrze, że te dwa pająki urodziły się teraz – nic tak nie poprawia nastroju, jak uśmiechnięty pyszczek kogoś, kto wszystko bierze za dobrą monetę: kamyk, źdźbło słomy, kałużę i maminą nogę. Wszystko jest nowe i fascynujące :)
a wiesz Kanionku, że ja też mieszkam jakieś 120 km od Trójmiasta(do Gdyni mam 90))) he he ja w stronę zachodnią. to fajnie z tym serem, że może się uda.
Kobieta, która miała około 100 kóz w Swołowie(mała wioseczka na planie owalnicy w której mieszczą się piękne zagrody muzealne -skansen muzeum słupskiego) żyła bardzo skromnie w walącej się chałupinie i wzięła i umarła…nagle. szkoda. jeździłam tam z dzieciakami na wycieczki do tych kóz.
paliliśmy ognisko, piekliśmy kiełbaski i obserwowaliśmy kozy. taka żywa lekcja biologii. dzieciaki mogły je pogłaskać. W moich stronach – kraina w kratę, jest kilka gospodarstw, które prowadzą taką edukacyjną działalność, na przykład pasieki i szklane ule…a znam jeszcze fajne magiczne miejsce w Górach Świętokrzyskich Kapkazy, gdzie w stodole mieści się scena teatralna, a w oborze pracownia ceramiczna ))))
nie żebym Ci podrzucała sposób na zrobienie kasy ale ….
i pozdrawiam ciepło oraz wirtualnie głaszczę jagniątka po plastikowych futerkach ;-P
W Swołowie są ludzie, którym się chce. Trafiłam tam przypadkiem, mała wioska pośrodku niczego, i festiwal miodu, konkurs nalewek, koncert folkowej kapeli z korzeniami bałkańskimi i ukryta knajpa na piętrze z jedzeniem takim jak u babci na wsi, lat temu 30. Polecam wszystkim! http://www.swolowo.pl
wioska po środku niczego??? wiosna to skansen po środku Krainy w kratę!!! to piękny nadmorski teren z malowniczymi wioskami – nazywa się kraina w kratę!! budownictwo szachulcowe, Słowińcy. nieopodal znajduje się moja wioska z Doliną Charlotty, a w niej koncerty rockowe, pielę kwiatki a podczas pielenia mi Santana na gitarze przygrywa NA ŻYWO!!! żeby nie było)))) kilkanaście kilometrów do morza…do Ustki, kilka do Słupska.
A ludzie, którym się w Swołowie przede wszystkim chce, to pracownicy muzeum!! którzy napisali program unijny na stworzenie z tej wioski skansenu, którzy walczą z wiatrakami DOSŁOWNIE, chodzi o zachowanie naturalnego krajobrazu…
Dostałam opieprz bo chwaliłam??? Jechałam tam i nic nie było, tylko pola i łąki, płasko, nuda no nic sie nie dzieje jak w polskim filmie, a za to na miejscu, kolorowo, radośnie, pełno stoisk z rękodziełem, jedzeniem, piciem itp. Wspaniali ludzie, świetne jedzenie i cudne miejsce (POŚRODKU niczego :-P ) no ale wszystko zależy od perspektywy…
A gdzie zdjęcie baranka? Pokaż Mariuszka :) Też myślałam, że jagniątka są mięciutkie. Pamiętam reklamę jakiegoś płynu do prania, co to po nim ubrania miały być mięciutkie i delikatne jako ta jagnięca sierść. Oszuści!
Zdrowiej Kanionku, Mały Żonek niech nie zmieni się w sopelek, bąble na 4 nóżkach niech rosną jak pączusie i niech Ci przy następnych porodach pannami sypnie :)
bab ago – nie opieprz, ino sprostowanie
Kanionku kochany!!! Zdrowiej, przesyłam buziaczki, uściski i pokłady dobrej energii (oby się w necie na łączach nie rozpłynęła). Ja wierzę w sprawiedliwość doczesną, znaczy, że los Ci to wynagrodzi, I tej wersji będę się trzymać. I jeszcze uważam, że niniejszym wyczerpałaś limit chorób na ten rok. O.
Dzieciaki zwierzątkowe są bardzo urocze i ciekawskie. Oby druga owieczka była niekłopotliwa i pci damskiej. Pozdrowionka!!!
Kanionku, wysyłam Ci ćwierć mojego anioła stróża, więcej, ekskuzemła no nie mogie, taki czas. mentalnie miziam przychówek Twój i Paryi. Rozdartam jak spiorunowana piorunem wierzba czy się bardziej cieszyć czy martwić okolicznościami. Trzymam wszystkie kciuki próbując jogi palców stóp by zwiększyć skuteczność. Dobre Fluidy całej netowej koziarni muszą zdziałać in gigaplus. Trzymaj się, zdrowiej, zniknij półpaśca. Energetyczne pakiety empatycznego wsparcia wysyłam ekspresem drogą mleczną (odciążając listonosza). b.
Kanionku, pomyśl, że mogłabyś mieć jeszcze słonika ;)
https://www.youtube.com/watch?v=dZ4E2gHoz6g
Jaki cudny demol :) i żyrafka ! na żyrafkę bym się skusiła :) te oczęta ….
Tia… I teraz Kanionek przeszukuje internet w poszukiwaniu jakiegoś słonika do przygarnięcia i jednocześnie usilnie zastanawia się jakby tu przekonać Bożenę, żeby na to przygarnięcie wyraziła zgodę…
Mnóstwo prozdrowotnej energii ślę!
A ja proponuję dla Kanionka… osiołka :)
http://i2.wp.com/www.inspirefusion.com/media/2012/poitou_donkey4.jpg?resize=559%2C458
Do kompletu ze szkockimi krowami by był :)
Prawda? :)
A tu – wersja po wizycie fryzjera…
http://myvirtualcontent.me/2016/02/08/poitou-donkey/
Kozy, Kozunie! Dwa leciały! Rano leciały takie biało-czarne w czerwonych kozaczkach! Że jagniątka się rodzą, koźlęta na świat przychodzą – ja rozumkiem swoim małym jestem w stanie ogarnąć, ale żeby bociany … w lutym na Dziki Zachód* przyleciały !!! Ciekawa jestem, czy już koty się marcowały? Moja kocica stara, na dwór wygląda tylko po to, by sprawdzić, czy deszcz nie pada. Jej amory nie w głowie! Zdrowia wszelakiego i sił przeogromnych życzę.
*skraj Puszczy Goleniowskiej
Koty też. Dzisiaj słyszałam. No ale koty zawsze w lutym marcowały :) Tymi bocianami to mnie jednak zabiłaś.
A futro mojej suki mówi, że już zimno nie będzie (mówi zalegając grubą warstwą panele, kłębiąc sie po kątach i obłażąc każdy ciuch).
Skoro koty, psica, bociany, śnieżyczki (też u mnie zakwitły) wiosnę ogłaszają, to może warto jakąś Marzannę spalić! Niech zima idzie precz, a kalendarze zakopać. Już nikomu – niczemu nie można wierzyć.
Przylatujących bocianów nie widziałam, ale ptaszęta za oknem drą gardziołka już od świtu… musi rzeczywiście wiosna idzie :)
https://www.youtube.com/watch?v=YAKX0ZzUtA8
Oj tak, wiosna idzie… sąsiad remont zaczął… ludziom w łapy cieplej i papierochami na ulicy bez problemów mogą smrodzić… gówna na trawniczkach szybciej się rozpływają…
Sorry, chyba muszę coś łyknąć*, bo mi tak jakoś szaro (tak, wiem, umycie okien trochę pomaga na kolorystykę świata, ale nieee mooogeee :( )
* magnez? witD? kolorowy drink?
Drink :) niech będzie pomarańczowy-to taki energetyczny kolor :)
W witaminki “plastikowe” jakoś nie wierzę.
Możesz też drinka na spacer sobie zabrać, koniecznie tam, gdzie nie ma ludzi :) I np. poszukać grzybów, ostatnio nazbierałam uszu (uchów) bzowych :)
Za spacer z drinkiem w mojej okolicy mandacik się płaci ;)
W miejsca bez ludzi to już trzeba samochodem jechać co drinka wyklucza :(
A grzybki jakie bym znalazła to raczej należałoby potraktować jako broń chemiczną. Uroki wielkiego miasta, pff :(((
Ucha bzowe sobie wyguglałam – śliczne :)
Ciocia, drinka w papierową torbę zapakuj :-D a ja właśnie jakoś wyjątkowo lekko przeżyłam zimę i być może dzięki witaminie D, bo pierwszy raz zaczęłam łykać i o dziwo humor mi dopisywał nawet w sylwestra, który normalnie jest dla mnie dniem irytującym, więc może to działa. Na okna za wcześnie, olej :-)
No to teraz wypatrujcie w mediach info, że jakaś wariatka z pomarańczowym drinkiem w papierowej torebce przegryzła facetowi tętnicę bo palił papierosa na przejściu dla pieszych ;P
Ucha śliczne, nazwa jeszcze śliczniejsza :)
W lesie nawet drzewa mają uszy… totalna inwigilacja!
Ooooo ! Naprawdę przegryzłaś ? Ja wielokrotnie chciałam(z tym że nie za palenie) ale zawsze się brzydziłam.
Paryjo, spożywasz potem te ucha, czy tylko tak dla draki zbierasz? I jeśli spożywasz, można wiedzieć, jak?
Ucha spożyliśmy w ryżu z różnymi rzeczami i w zupie z drugim dziwnym grzybem z zamrażarki (szmaciakiem). W ryżu były smaczne, a w zupie obrzydliwe .
Uszaki to prawie to samo co chińskie grzybki mun i podobno bardzo zdrowotności służą :)
Dziękuję, dobra kobieto :)
Teraz poczekam na wysyp ;)
A szmaciaka też wielbię niezmiennie od pierwszego spożycia. Zwłaszcza w zupie i w sosie :)
Uchy rosną cały czas, wystarczą dwa, trzy dni bez mrozu i można zbierać. Znalazłam w lesie taką głęboką paryję (hłe hłe) zarośniętą starymi bzami i na psim spacerze(w lutym ;)) zebrałam ze trzy litry grzybów :)
Fanem szmaciaków jest Chłop (to chyba jedyne grzyby na które nie kręci nosem) mnie one dziwnie pachną, za to ładnie się mrożą i niezłe są jako farsz do uszek. No i występują w hurtowych ilościach bo nikt ich nie zbiera :D
Wyguglałam ofkors tego szmaciaka, pierwsze moje wrażenie – gąbka do kąpieli :D
Jeśli jest smaczny, to tylko znaleźć takiego jak ten
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/2a/Sparassis_crispa–Monument–Szmaciak_galezisty–Pomnik-Piotrkowice-Tarnow-Poland–1996.JPG
i przez pół roku rodzinę można żywić.
Robi wrażenie :)
mnie się te grzybki z pogubionymi w lesie mózgami kojarzą :)
A ja się głupia cieszyłam, jak trzykilowego znalazłam, he.
Gdzie nie zbierają, to nie zbierają! U mnie łażą takie jedne, co tylko szmaciaki biorą! Szczyt bezczelności!
Ciociu, nie myj okien! Przez czyste okna widać szarość jeszcze dokładniej ;)
Z nieba mi spadłaś Zeroerhaplus! Bo właśnie zastanawiałam się – myć te okna czy nie?
W tym temacie rzadko radzę co innego ;)
Tak sobie teraz pomyślałam, że ja też jestem “zeroerhaplus” :)
Jest nas legion, ale tylko ja mam prawa autorskie ;)
Nie myję.
Kupię sobie kolorową folię i wykleję nia okulary ;P
To może i ja nie umyję ;) razem raźniej :)
Mycie okien jest generalnie mocno przereklamowane :)
Kanioneeeeek! Gdzieżeś Ty?! Tu się pisze o takich ciekawych rzeczach – ucha bzowe, szmaciaki… na pewno Cię zainteresują!
Kanionku jeśli odpoczywasz to odpoczywaj ale jeśli kupiłaś wielbłądzicę i ona się okociła (owielbiła, owielbłądziła) to weź nam napisz :)
Byle by (byleby? nigdy nie wiem) się Jej z tego półpadalca coś nie wyległo :((
Oślica się oośla? A co robi koala? Omisia?
Torbacze się otorbiają ;)
A padalec? Co robi padalec? ;)
Padalec się płaszczy. nie pytaj dlaczego ;)
Żyję, żyję. Jeszcze.
Przedwczoraj wydawało mi się, że czuję się lepiej, więc rzuciłam się na robotę jak szczerbaty na suchary, no i wczoraj przyszedł dzień wypłaty – telepało mną jak starym tramwajem, temperatura 35,3 (serio, co to ma być? Próba schłodzenia wszystkich systemów żeby przekonać się, czy naprawdę umiem umrzeć?), nakarmiłam, wysikałam, napaliłam w piecu, zrobiłam naleśników na dwa dni i jak padłam do wyra, to zasypiałam i budziłam się nie wiem ile razy.
Nie znałam ani szmaciaków, ani tych uszek. Z dziwnych grzybów i innych rzeczy porastających pnie drzew znam za to czagę. Różnie się to pisze, wygląda jak rak (w miarę kulista, czarna narośl, tylko na brzozach i tylko w odpowiednich warunkach), może być wielkości ludzkiej głowy i większa, i kilkaset ludzi na całym świecie twierdzi, że jest dobra na wszystko. Sproszkowują i zaparzają jak herbatę, a może i do zupy dodają, nie pamiętam. Znalazłam kilka w okolicy, ale są zbyt wysoko, żeby je zdobyć. Taka czaga jest zwarta i ciężka, od drzewa można ją odłupać chyba tylko siekierą, więc dałam sobie spokój. W końcu nie tylko czaga jest dobra na wszystko, mamy jeszcze wodę utlenioną, naftę, pestki moreli, urynę, modlitwę i medytację – wszystko ogólnie dużo łatwiej dostępne, niż wielka czaga pięć metrów nad ziemią.
Doktor Ekspert nadal sapie i nic z tego nie wynika. Pancernik Mariusz już od kilku dni biega ze stadem, tak samo jak Wirus zresztą, bo już dawno zauważyłam, że kozie matki dobrze wiedzą, jak się opiekować młodymi. Wierzcie lub nie, ale jeśli nie chcą, żeby młode szły z nimi, to każą im zostać w koziarni i młode zostają. Kiedy matka wie, że będzie się kręcić w pobliżu domu, młode pętają się jej pod nogami, ale gdy na przykład całe stado wybiera się na eksplorację południowych rubieży gospodarstwa, koza prowadzi je do koziarni, deponuje w jakimś kąciku, nakazuje gówniarzowi zostać i pod żadnym pozorem nie ruszać się z miejsca, a sama idzie ze stadem. Nie raz i nie dwa wpadłam w panikę, licząc pogłowie gdzieś z dala od domu i stwierdzając, że “oboże, nie ma młodych/młodego”, po czym oczywiście okazywało się, że młode siedzi w koziarni, najczęściej w żłobie, pod kozią ławką, albo po prostu w narożniku porodówki, czy pokoju dziecięcego, i siedzi tak cichutko i tak zwinięte w kulkę, że trzeba się dobrze naszukać, żeby je znaleźć. NIE WIEM, jak one to robią, te mamuśki. Jak im komunikują, że “mamusia idzie opierdolić trochę świerków na wschodzie, ale to za daleko dla ciebie/was, więc siedź/cie tu i ani mru, mru!”. Oczywiście gdy bachory mają już ze dwa tygodnie, siedzenie w kąciku nie wchodzi w grę i młode mają prawo iść wszędzie z całym stadem.
A tak poza tym chujowo mi i czekam, aż się ten padalcowy okres skończy. Buziaki dla Was, Kozy nieocenione :-*
Nareszcie dałaś znak, że żyjesz :) Mam nadzieję, że padalec już w odwrocie?
I ja mam taką nadzieję. Zdrowiej !
Czagi nie znałam, zaraz poczytam.
Kanionku, a może jednak się wychyl po tę czagę, będziesz żyła dzięki niej długo i szczęśliwie i nic Cię nie ruszy aż po tej wędrówki kres czy jakoś tak :)
Skoro to takie panaceum, to opłaca się nawet szybowiec wynająć albo inną rakietę… Można jeszcze rzucać siekierką, ale od tego to się raczej nie wyzdrowieje ;)
Wyguglałam czagę . Ma prześliczne nazwy: włóknouszek ukośny czyli błyskoporek podkorowy.
“Kolor po zaparzeniu jest ciemno brunatny z lekko czerwono-bursztynowymi refleksami. W smaku podobny do Pu-Erha. Przy piciu czuć bardzo delikatną goryczkę. Lekko słodkawy posmak, taki jak przy niektórych ww. herbatach. Aromat drzewny, lekko korzenny, bez żadnych nut grzybowych, a gdzieś w posmakach ściółka leśna”
tu więcej-
http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/08/czaga-czaj-byskoporek-podkorowy.html
może się skuszę i z kolejnego spaceru przytargam kawałek włóknouszka czyli błyskoporka :)
Miło że ktoś przytoczył cytat z Naszego bloga :) Czaga jest dostępna cały rok…aczkolwiek dość unikatowa :)
Mam nadzieję że cytując niczego nie naruszyłam.
Smak czagi sprawdzę jutro, wydaje mi się że gdzieś blisko i nisko widziałam.
Z zasady, jeśli podaje się źródło, to nie ma zbrodni, chyba że właściciel tekstu zastrzeże sobie inaczej. Ale chyba rzadko się zdarza, żeby blogger miał coś przeciwko reklamie bloga ;)
Z tym “wydaje mi się, że gdzieś widziałam”, to miałam dokładnie tak samo :D Wydawało mi się, że u nas wręcz MNÓSTWO tego widziałam. A potem żeśmy z małżonkiem kilometry zeszli (małżonek grzecznościowo, żeby nie urazić wariatki), żeby toto znaleźć. U nas jest mnóstwo brzóz, ba – jest cały las brzozowy (a w nim najpiękniejsze koźlarze, jakie widział świat) na terenie dawnych bagien, no i tam namierzyliśmy jedną, wielką banię czagi, a druga, o której wiemy, wisi jakieś 4 km od naszego domu. Na wysokości jakichś dziesięciu metrów, buhaha!
Hmm… Mnie się herbatka z grzybów kojarzy z “Metrem” Glukhowskiego, więc, ten, tego, na razie podziękuję ;)
Musi trochę czasu minąć od lektury, na razie preferuję starą dobrą czarną bez cukru :)
Jakim cudem, JAKIM, się pytam cudem ja tej czamczagi nie znam? Byłyskoporek jeden wredny chował się przede mną tyle lat?! No żesz by go gęś we włuknouszko kopła!
Mały PS do Paryi. Muszę pójść w las za tymi uchami, skoro mówisz, że już są. Myślałam, że nie ma, bo mam raptem jeden bez przy chałupie i do tego zarośnięty jak w buszu jakimś międzyzwrotnikowym zielstwem wszelakim.
Wokół domu mam sporo bzowych krzaków (i innych też)ale na nich znajduję pojedyncze małe grzybki . Ucho chyba lubi ciemne, wilgotne i ponure zakamarki i częściej atakuje chore lub martwe gałęzie, szukaj więc na ziemi :)
“Jakim cudem, JAKIM, się pytam cudem ja tej czamczagi nie znam?”
a “iwan czaj” znasz ? :)
Pyszny :) Porównać można w smaku do wczesnych zbiorów Darjellinga :)
Mnie czegoś w nim brakuje(pewnie tanin ;)), jest bardzo delikatny a ja lubię zdecydowane herbaty. Może znajdę coś czym mogłabym go smacznie sprofanować ;)
Fermentowałam też mieszankę: liście malin, jeżyn i poziomek, i wiem że w tym roku zrobię tego trzy kilo, albo osiem :) i w ogóle będę szaleć i sprawdzać co się jeszcze nadaje do sfermentowania :)
Nie znam!! To znaczy nie znałam do teraz ;)
Coby się (przed sobą też) wytłumaczyć, mogę podać fakt, że wierzbówkę kiprzycę widziałam ostatnio live dwadzieścia lat temu. Łał.
Paryja, ja MIESZKAM w ciemnym, wilgotnym zakamarku, więc może zacznę szukać ucha bzowego od chałupy? ;)) (zanim się ktoś zdziwi, drapak dla kotów ma u nas jako rdzeń główny pień bzu czarnego ;)
Bardzo mi się podoba, że fermentujesz liście na herbatkę :))
Kiedyś próbowałam sfermentować skrzyp polny, bo słyszałam, że można to palić jako namiastkę tytoniu (to były czasy bez internetu). Wtedy mi w ogóle nie podszedł ;) Ale może po latach smakowałoby lepiej?
Smaki się z czasem zmieniają przecież…
Zrobiłam dziś milion kilometrów, obejrzałam dwa miliony brzóz i wszystkie cholery zdrowe ;) Widzę tę czagę, ona musi rosnąć na którejś trasie psich spacerów, jest na wysokości kolan, no widzę;) Oczywiście Kanionku, musiałaś! mieć rację ;)
Wierzbówkę też wszędzie widziałam i to łanami! cholerna wyobraźnia :)
Czytam i łza mi się w oku kręci, chociaż to już ponad dwa lata minęły. Bo ja tak mam, że na cudza krzywdę włącza mi się tryb: ożywiać – pomagać – ratować (wyszedł mi o-p-r). Mimo, że wiem już, że wszystko złe minęło (teraz czytam bloga “od tyłu” – tak wyszło przypadkiem), to i tak żałość ściska na cudzą krzywdę. A że mam duszę szamanki (to i genetyczne, i hobby) to zaraz bym jakiejś kuracji szukała… Zdrowia życzę! – teraz i zawsze, i na wieki!!!
PS
Na kołatania serca uczyniłam sobie nalewkę z kwiatów głogu, a i z owoców jesienią nastawię następną. To taka smaczliwa i wesoła kuracja.
A skuteczna? :)
Mitenki, NALEWKA miałaby być nieskuteczna? Jak dla mnie nie musi być nawet z głogu ;)