Something’s fishy, czyli Mariusz, Wirus i martwe linki

[serdecznie odradzam czytanie podczas jedzenia, a nawet po]

Dziś nie będzie przydługich opowieści, bo we łbie mam głównie polekowy szum, kilka starych lęków i świeżo zaciągnięty debet na koncie z optymizmem, ale za to obejrzycie sobie pancernika, syna owcy, oraz Wirusa, syna Tradycji.

Najpierw jednak złe wiadomości. Nasz staw jest pełen martwych ryb. Państwo wybaczą, że tak walę zdechłą rybą prosto z mostu, ale po pierwsze: mnie też nikt nie przygotował na tę ichtiokatastrofę, a po drugie: sama czuję się jak gnijący paprykarz szczeciński, a w końcu jaki pan, taki kram. No więc u mnie dzisiaj najpierw sklep rybny, a potem będzie tylko gorzej.

Poszłam sobie wczoraj nad staw, popatrzeć jak stado demoluje resztki ozdobnych nasadzeń zimozielonych, a tam, w wodzie tuż przy brzegu, mała rybka. Całkiem nie w sosie. I zaraz obok druga… i trzecia, osiemnasta, dwudziesta szósta. Zeszłam niżej, żeby im się przyjrzeć z bliska, i wtedy dopiero ujrzałam prawdziwy rozmiar tej tragedii. Pod cienką już i z każdym dniem kurczącą się warstwą lodu, tkwią w bezruchu dziesiątki młodych ryb, takich długości 10-12 centymetrów. Na moje oko same liny, choć w stawie mamy (mieliśmy?) również karasie. Oprócz nich, już bliżej brzegów stawu, tam gdzie pokrywa lodowa zniknęła ładnych parę dni temu, straszą zastygłe w rozpaczliwych pozach żaby i ropuchy, z wyciągniętymi w górę łapkami, jakby właśnie miały się odbić od dna ku powierzchni, ale nie zdążyły, i teraz patrzą na mnie trochę smutne i trochę rozczarowane. Muszę Państwu powiedzieć, że bardzo, bardzo nie lubię martwej natury. Ryby, żaby, ropuchy i traszki w naszym stawie przeżywały bez strat każdą, jak dotąd, zimę. Nawet tę, podczas której trwające tygodniami głębokie mrozy przydusiły staw pokrywą lodu o grubości ponad 20 centymetrów (wiemy, bo próbowaliśmy wykuć przerębel, właśnie z troski o te nieszczęsne ryby), która to pokrywa przetrwała aż do kwietnia i byliśmy pewni, że w takich okolicznościach przyrody ryby nie miały szans, a one jednak wyszły z tego bez szwanku.

Odkąd tu zamieszkaliśmy, tylko raz widziałam martwą rybę w stawie – to był ogromny karaś i zdechł najpewniej ze starości. Jednak tej zimy rybom zabrakło szczęścia, a wiadomo, czego im do szczęścia potrzeba. Poziom wody, wskutek trwającej ponad rok suszy, spadł o prawie dwa metry, a styczniowe mrozy część tej wody, która została, zamieniły w lód. Ryby się najwyraźniej podusiły, choć zagadką pozostaje, dlaczego tylko liny i dlaczego tylko te małe? Wiem, że mamy w stawie liny długie na pół łokcia, bo kilka takich wyciągnęłam na wędkę, gdy miałam jeszcze czas na głupie zabawy, a i patelnianych karasi nie brakowało. Może te duże są zaprawione w bojach i przetrwały, a może jeszcze wypłyną. Boję się chodzić nad staw. A żaby? Tego już całkiem nie rozumiem. Żaby oddychają powietrzem, tak? Więc mała ilość tlenu w wodzie gówno je obchodzi, tak? Każdej zimy lód panoszył się na stawie i to dłużej, niż w tym roku, a one jakoś, te żaby, nie zdychały, tak? Więc o co chodzi? Może nie zeszły wystarczająco głęboko, na środek dna stawu (bo wszystkie ryby tam siedziały i nie wystarczyło miejsca) i zwyczajnie zamarzły, a teraz odtajały tam, gdzie były, czyli blisko brzegu? Nie wiem. Boję się patrzeć na staw. Czapla będzie niepocieszona, gdy wróci z tych swoich Niemiec. A puszczyki się śmieją od wczoraj jak opętane, i pogłębiają ogólne wrażenie klęski.

Aha, obiecałam, że będzie gorzej. No więc naprawdę martwi mnie (martwi – nawet to słowo zalatuje trupem) ta druga owca, Doktor Ekspert. Cycki wielkie jak dwie piłki do siatkówki obijają jej się o nogi, owca często leży i sapie, a nawet zgrzyta czasem zębami, ale to jeszcze nic. Wierzcie lub nie – ta owca śmierdzi rybą. Najpierw wydawało mi się, że coś na porodówce śmierdzi rybą, ale że zalatywało nienachalnie, to machnęłam ręką, bo mam dość czuły węch i często się zdarza, że coś mi śmierdzi, choć inni tego nie czują. Od soboty, gdy pierwsza Baśka urodziła Pancernika Mariusza, zamykam obie owce w porodówce na noc, na wypadek gdyby Doktor Ekspert miała się rozwiązać wśród nocnej ciszy, no i żeby matka Mariusza miała święty spokój. Siedzę tam z nimi pół godzinki każdego wieczoru, i zawsze jest z nami ten lekko nieświeży śledzik, ale wiecie – ja mam różne omamy i na wiele swoich paranoidalnych urojeń nauczyłam się machać ręką.

Machałam aż do dzisiaj, czekając cierpliwie, aż przyjdzie właściwy czas na Doktor Ekspert, no ale jednak ile można? Zdybałam biedaczkę w narożniku pokoju dziecięcego, żeby zajrzeć jej pod ogon (nie, nie wiem czego tam właściwie szukałam, ale czasem po prostu warto spojrzeć – a nuż jakaś podejrzana wydzielina? A może w końcu choć małe rozwarcie? Cokolwiek?), i choć na oko wszystko wyglądało w porządku, to jednak na nos już nie bardzo. Doktor Ekspert zalatuje rybką od strony ładowni, i choć słabo się znam na owcach, to nie wydaje mi się, żeby owca miała dobry powód ku temu, by pachnieć rybą. Jeśli ma jakiś powód, to moim zdaniem zły, i znów się boję.

Guglowanie po frazie “sheep+fishy+smell” naprowadziło mnie jedynie na wątki kulinarne (“jak pozbyć się posmaku dziczyzny z mięsa jagnięcego” oraz “kupiłam jagnięcinę i bardzo się rozczarowałam – śmierdzi rybą”), więc pomyślałam, że być może po prostu niewiele jest na świecie osób wąchających tyłki swoim owcom i chwalących się tym w internetach, co jest nawet zrozumiałe, i zmieniłam zapytanie na “pregnant+goat+fishy+smell”. Bo wiecie, właściciele kóz to jednak CO INNEGO. No i oczywiście, trafiłam na kilka wątków o zalatujących śledziem koziarniach i różnych hipotezach śledczych (“a może w ściółce zakopała się ropucha i zdechła”, “a może w paszy była mączka rybna”), i trafiłam w końcu na kogoś, kto miał przypadek kozy, która zaczęła zalatywać rybą na kilka dni przed wykotem, i niestety okazało się, że tkwiły w niej martwe koźlęta. No więc teraz boję się jak diabli. Nie tylko nie chcę, żeby jagnięta Doktor Ekspert były martwe. Nie chcę też, żeby owca doznała uszczerbku na zdrowiu wskutek infekcji, jeśli poród nie nastąpi szybko. Nie chcę już więcej martwych ryb, ani tym bardziej rybnych jagniąt. Jestem teraz na to zbyt słaba. Chcę wiosny, radosnych afirmacji, i może jakiegoś sensu życia?

Państwo sobie obejrzą filmy i zdjęcia, chlip.

Wirus, syn Tradycji, ur. 5 lutego 2016, jedynak. Puszysty i mięciutki, śnieżnobiały. Ma składane uszka i dużo energii.

Mariusz, syn Baśki, ur. 6 lutego 2016, jedynak. W dotyku przypomina pancernika. Ma bardzo długie nogi, jest małomówny, i czasem próbuje ukraść mleko z cycka ciotki Doktor E. Typowe, pokorne cielę. Baśka pozwala mi go głaskać, ale cały czas ma mnie na oku.

Fotki z soboty i niedzieli:

caly dzien zycia za mna czyz nie jestem zabawny skladam uszy jak lusterka uiiii Wirus z mamusia 2 Wirus z mamusia you shall not pass mamo moge isc z toba nogi mie sie placza Mariusz Mariusz z profilu Maiusz 2 to moja mama

Zdjęć w plenerze niewiele, bo w weekend jeszcze ledwie żyłam, ale zrobię więcej, obiecuję.

PS. Półpasiec to zło. Nie dajcie go sobie nigdy wcisnąć. Zostały mi już tylko trzy tabletki z acyklowirem, a końca padalca nie widać, choć już tak wściekle nie boli. Z lewego profilu wyglądam jak krowa z Milki – cała w fioletowych plamach (gencjana jest spoko, ale się nie zmywa).

214 komentarzy

  • Ania W.

    Przychówek pięknisty, fajnie też (a może przede wszystkim), że Kanionek się naprawia, ale sprawa Dr E mnie niepokoi. Trzymaj się!

  • paryja

    Ło matko. Zapomniałam jakie jagnięta są śmieszne i wcale nie podobne do puszystych jagniątek z reklam płynów zmiękczających. Kiedy patrzę na zdjęcia obu gówniarzy, wydaje mi się że w reklamach biorą udział koźlęta :) Jeśli ma ktoś telewizor i są jeszcze reklamy z “owieczkami” to bardzo proszę dobrze się przyjrzeć i sprawdzić moją teorię ;)

  • paryja

    Z Dr E nie pomogę, ale myślę że trzeba uruchomić weterynarza(pisałaś kiedyś że masz kumatą ) a gdzieś niepokojąco kołacze mi się we łbie, że w przypadku martwych płodów zwierzę przy porodzie może nie przeć, i coś o antybiotykach domacicznych (ale i to pewnie wiesz ).
    Ryby to już w ogóle czarna magia, a martwej natury nie znoszę tak samo jak Ty, albo jeszcze bardziej !
    Puszczyka zazdroszczę, u mnie jeszcze cicho siedzą, tylko sikorki drą dzioby, ale one głupiutkie są i nawet w grudniu potrafią poczuć wiosnę.

    • ciociasamozło

      Popieram Paryję w kwestii weta dla Dr Ekspert. Wg mnie owca może jechać śledziem tylko jeśli je mączkę rybną :(

      Wirus wygląda na niezłego rozrabiakę, Mariusz przy nim twydaje się być grzeczniutkim mamisynkiem :) Ale oba przeurocze!

      Przykro mi z powodu pogromu w stawie :(

      Zdrowiej!

  • słabo z tymi rybami i rybnymi zapachami :(

    na pociechę sobie obejrzyj to: https://www.facebook.com/622763997759438/videos/1000055383363629/

  • zeroerhaplus

    Jeszcze nie oglądnęłam filmów, ale muszę przecież napisać, co mi się od razu nasunęło, nie? ;) Otóż, Kanionku, zastanawiałaś się nad tym, czy nie zostawić Wirusowi jajek? A zamiast tego pociachać Lucka? Bo widzę, że mimo półkrwi, gen saaneński objawia się w dzieciach Ziokołka niezmiennie. No i może Wirusek trzaskałby dziewczynki…
    Taki tylko pomysł, nic więcej.

  • baba aga

    Piękne masz maluchy Kanionku i życzę Ci z całego serca tej radości wiosny afirmacji i dużo sensu życia, a ze swojej strony, jako baba Jaga z obory zacznę odprawiać jakieś czary, bariery ochronne przeciwko złemu, czy coś, no w każdym razie wysyłam Ci pozytywną energię, szykuj się bo leeeeciiii

  • martwą naturę znoszę tylko na obrazach i to nie wszystkich. Myślę Kanionku, że faktycznie druga baśka potrzebuje weta, choćby po to, żeby Cię uspokoić, że wszystko ok i skojarzenia z martwym stawem nie muszą być upiorne … sama się boję.
    oraz w małym koźlątku się zakochałam na zabój))))) jagniątko tyż pikne )))oba maluc rozkoszne. zdrowia.

  • Dorzuce swoje trzy grosze, choc znam sie jedynie nieznacznie na mikrobiologii ludzkiej oraz ha! rybnej (no, ale ryba zawsze zalatuje ryba oraz jak wiadomo, psuje sie od glowy, a my tu o drugim koncu). Tymczasem samica ludzka traci ryba na skutek infekcji bakteryjnej (bialo-szara wydzielina?) oraz zaniedbania higieny miejsc intymnych. Zaleca sie leczenie infekcji, gdyz nieleczone u samic ludzkich prowadzic moze nawet do bezplodnosci. Nie zaleca sie uzywania dezodorantow.

  • Niuniek

    jezeli to nadkażenie bakteryjne w przebiegu ciąży to moze sie rozniesc po koziarni – zalazy od patogenu – trzeba sciagnac weta jak najszybciej

    • Iza

      Popieram usilnie.
      I ja też chcę taką proporcję nóg do całej reszty, jaką ma Mariusz!!! :-)))
      Wirus też prześliczny ogólnie, a te “fryzury” koźlątek są wisienką na torcie…

  • diabel-w-buraczkach

    “Owczątka” są jeszcze sliczniejsze od kozlątek, jak dla mnie – przebój sezonu!
    Ale staw to musi wygladac upiornie…

  • zeroerhaplus

    Filmów dalej nie widziałam (i nie zobaczę pewnie do jutra), więc bezfilmowo: oba młodziaki są cuuuuudne!!!! To jest prawie niemożliwe, by ten jagniątek nie był miękki… A i jakie ma dzwony (spodnie takie) rozkoszne :))

    Ze stawem to horror jakiś. Nie mam pojęcia, o co chodzi…
    O owcach i ich ciąży też nic nie wiem. Niech się to jakoś dobrze skończy!!!
    Zdrowia, wszystkim, niezmiennie………

  • RozWieLidka

    Maluchy przesłodkie tu nie będę oryginalna;) Ale Doktorowi zdecydowanie potrzebny doktor. ZDECYDOWANIE.

    • zerojedynkowa

      Popieram.
      U Doktora może być “tylko” zakażenie bakteryjne albo nawet martwy płód (wtedy trzeba by poród wywołać). Cokolwiek to jest wymaga weterynarza. Moim skromnym zdaniem.
      A maluchy przesłodkie. Prawie tak jak Guzik w ich wieku. :)

  • Ynk

    Słabowito brzmisz na filmikach. Aże mi się serce ścisnęło. Bo to już nie pół-, nie cały- , a półtorapasiec zda się być. Na pohybel mu! Niech sczeźnie. I to już.
    I jak tak mam z nosem, że wyprzedza mnie informując o najlżejszych, śladowych woniach. Zawierzyłabym mu, i skonsultowała sprawę z wetem. Lepiej nie zwlekać, czas tu się liczy.
    Drugi ścisk serca, cieplejszy, to Baranek Mariusz na progu Świata (zdjęcie) :-)
    Widok martwych mieszkańców stawu dołuje, ale taka bywa Natura. Jeśli warunki jej nie zadowolą, bierze i umiera. I nie traktuj tego jako klęskę, a już na pewno bez sensu jest obwinianie się o skutki czegoś większego, złożonego, na co nie masz wpływu w stu procentach. Odrodzi się z wiosną. Może nie z szaloną obfitością, ale odrodzi się. Zdrowiej !

    • buskowianka

      I ja zwróciłam uwagę na ten słaby głos relacjonujący piękne momenty :(
      TRZYMAJ SIĘ KANIONKU!!! Mocno, czego się da.

      Dla Doktorka szybko doktorka, bo to już brzmi poważnie.
      I dla Kanionka też może jakiegoś doktorka, bo doktorek google nie zawsze ma trafne diagnozy. Ten pasiec coś długo się wlecze, menda jedna.

      • kanionek

        Ech. Gdybym wzywała weta za każdym razem, gdy wydawało mi się, że coś jest nie tak z moimi zwierzętami, to już chyba miałabym sprawę w sądzie o nękanie.

        No przecież byłam u lekarza. Mój padalec ma dopiero dwa tygodnie, a skoro przeciętnie trwa 2-3 tygodnie, to mieszczę się w statystykach. Część pęcherzyków już zasycha i tylko chwilami swędzi. Cieszy mnie, że już tak nie boli non stop, tylko od czasu do czasu sprzedaje mi kopniaka, a że jestem osłabiona to pewnie też normalne, przynajmniej u ludzi z taką wujowatą odpornością i ogólną konstytucją, jak moja. Jeszcze tydzień, może dwa, i będę jak nowa. Czyli stara. Ale zdrowa :)

        Trzymam się, bo nie mam innego wyjścia, czytam Wasze komentarze, które ZAWSZE poprawiają mi humor, tylko piszę mało, bo jestem w fazie czarnowidzącej. Wiem, wiem, to już się staje nudne, ale tak mam, przez całe życie, więc pozostaje mi tylko przepraszać i czekać na zwyżkę sił tak fizycznych, jak mentalnych. Czekam cierpliwie, bo wiem, że wrócą.

        • Uzbroj sie w cierpliwosc wzgledem padalca, bo ja mam wrazenie, ze z drugiego rzutu ospy wychodzilam przez pol roku mimo, ze pecherze dawno zaschly. Udowodniono ponoc, ze skurczywir moze naklaniac nosiciela do stanow depresyjnych. Musimy tu jakas zbiorowa transplantacje endorfin wykonac. PS Lanolina, fakt, zawsze podjezdza ryba ;-)

          • kanionek

            Kaczka, nie strasz!
            Ale z tą lanoliną to mnie niechcący naprowadziłaś na inny trop – dlaczego nie przyszło mi do głowy, żeby powąchać TĘ DRUGĄ owcę!?
            No ale z drugiej strony – zajeżdża dopiero od kilku dni, a przecież owce już bywały nawet mokre od deszczu, i śledzia nie czułam.
            A może naprawdę ropucha…?
            Idę na randkę z węglem, a potem znów zajrzę do dzieciaków.

          • kanionek

            No i w ramach post scriptum: ja się nie dziwię, że padalec może wpędzać w depresję. Z padalcem jest trochę tak, jak z nagłą śmiercią rodzinnego chomika. Najpierw niedowierzanie (“dlaczego nasz chomik zdechł? Przecież dostawał kolorowe chrupki z witaminami i miał domek i karuzelę!”), później gniew (“nie no, serio, dlaczego akurat NASZ chomik? Głupi, zły chomik! Mógł sobie dalej żyć, a zdechł. Chomiki są wkurwiające, niech zdechną wszystkie i domek im w oko”), jeszcze później zniechęcenie i apatia (“no chuj, nie ma chomika. Może zagramy w bierki? Eee, bez sensu. Bez chomika nic nie ma sensu”), a dopiero dużo, dużo później – akceptacja i próba poukładania sobie życia na nowo (“kupimy sobie nowego, LEPSZEGO chomika. Tylko trzeba najpierw posprzątać po tamtym”).

            Ja jestem na etapie “no chuj, nie ma chomika”, ale wiem, że niedługo zacznę po nim sprzątać ;) Bo idzie wiosna i roboty zaraz będzie huk. Ale NA RAZIE myślę sobie: a może by tak nie robić w tym roku ogrodu?…

          • mitenki

            A może fragment łożyska zaplątany w ściółce?

          • kanionek

            Raczej nie… Sterczałam tam specjalnie, czekając aż wyjdzie całe, i od razu je zgarnęłam.

        • buskowianka

          Kurczę, przepraszam Kanionku.
          Pamiętam, że byłaś u lekarza, ale też pamiętam, że on stawiał diagnozę smartfonem.
          Po prostu jakoś z tego wpisu przebiło zło i chyba odebrałam sytuację poważniej niż powinnam.
          I dlatego pomyślałam, że może warto skonsultować jeszcze padalca z kimś bardziej kumatym. Ale skoro czujesz, że nie jest gorzej, to pewnie, że lepiej unikać spotkań ze służbą zdrowia, pozostać przy zwierzyńcu.
          Co do owcy i weta, to wiem, że problem się “rozwiązał”, ale też, brzmiało to naprawdę poważnie.

    • Ola

      Mądrze rzecze Ynk. I też na pohybel półpaścowi!

  • Monika

    Cisza. Oby to była dobra cisza.

    • kanionek

      Na razie jest bez zmian. Doktor Ekspert je, pije, liże kostki solne i patrzy na mnie z pogardą i niechęcią (“weź się odwal, Kanionek, JA tobie dupy nie wącham”). Wczoraj wieczorem ubrałam się jak na Sybir i siedziałam z owcami na porodówce ponad dwie godziny. Obie leżały, sapały, przeżuwały, i generalnie miałam wrażenie, że moja tam obecność była im niewygodna (“po co ona tu siedzi? Chciałam się napić wody, ale wolę nie wstawać, bo może znów się na mnie rzuci? Jak żyję nie musiałam się tak oglądać za siebie, jak teraz”).

      Doczytałam trochę o martwych, przenoszonych płodach. Podobno wydzielina z pochwy, jaka wtedy się pojawia, przyprawia o odruch wymiotny, i nawet nie trzeba wąchać kozy/owcy pod ogonem – smród ciągnie się za nią taki, że ciężko przegapić. No więc wczoraj obejrzałam Doktor Ekspert BARDZO dokładnie. Wszystko pod ogonem czyste (serio – chciałabym, żeby moje kozy miały takie czyste tyłki), różowe w zdrowym odcieniu, sucho, żadnych wydzielin, nic podejrzanego. Nuta śledzia jest, choć nikła. Nie wiem, może mój zmysł węchu płata mi figle, może to skutek uboczny acyklowiru, może to zapach wełny z czymś zmieszany, nie wiem. Nie chcę nikomu dupy zawracać wyimaginowanymi problemami. Łażę za Doktor Ekspert i obserwuję ją bacznie; nie zdziwię się, jeśli w końcu mi przywali z bańki. Jeśli śledź się nasili, albo DE zacznie zdradzać objawy złego samopoczucia, to wezwę wetkę, to oczywiste. Na razie zaś chodzę spięta i za każdym razem, gdy zaglądam do koziarni, albo wypatruję stada na zewnątrz, spodziewam się JAKIEGOKOLWIEK rozwoju sytuacji, a tu nic.

      Tymczasem mały Mariusz zaczyna przypominać postać z kreskówki – rysy twarzy mu zmiękły, zrobił się ciut bardziej puszysty, no i patataja wokół matki jak źrebak na tych swoich szczudłach, spoglądając czasem na mnie, by się upewnić, że widziałam ;)

      • znaczy Mariusz się popisuje))) toś mnie trochę uspokoiła z tym śledziem, bo ekspert w kwestii owczych płodów ze mnie marny, za to panikara straszna i też uprawiam czarnowidztwo z powodzeniem ;-) a półpasiec jak to półpasiec napastliwy jest i się ciągnący… dbaj o siebie.

  • pluskat

    Kanionku, robi sie z Ciebie owczy hipochondryk. Maluchy sliczne, Czy jestes pewna plci Mariusza? Barany tez daja welne, tak na pocieszenie. Dbaj o siebie. Serdecznosci.

    • kanionek

      Hm. O ile to coś, co mu wisi między tylnymi nogami, to nie jest sakiewka na drobniaki, to owszem, jestem pewna płci Mariusza :)
      Swoją drogą – jajka w obcisłym, wełnianym sweterku wyglądają dość komicznie, i nie sposób ich nie zauważyć. Tak jak wspominałam, Mariusz nie jest puszysty; wygląda tak, jakby go owinięto włóczką i polakierowano matowym lakierem. Koziołki za to rodzą się zawsze tak ofutrzone, że jajka widać dopiero w drugim, trzecim tygodniu życia, więc płeć określam zaglądając pod ogonek. Tu też nie sposób się pomylić, jeśli się już “przerobiło” kilka egzemplarzy. Ciekawa jestem, czy Mariusz będzie rogaty. Na razie ma już sześć dni życia za sobą i nie widać zawiązków, ale może u baranów później wychodzą? U młodych koziołków obojga płci już po kilku dniach widać i czuć małe, diabelskie kolce.
      Niee, nie mam nic przeciwko Mariuszowi, bez względu na wełnę. Żywię jedynie nadzieję, że nie będzie tak dziki, jak matka i ciotka, bo baran chyba powinien być większy od owcy? Nie chciałabym się mierzyć z baranem-taranem na fochu ;)

  • Monika

    Biedny padalec. On nawet nie wiedział, na co się naraża, atakując taką osóbkę jak Kanionek. On myślał, że się wyleży, wygrzeje w ciepełku pierzyny, a tu … dwie godziny w koziarni i to pod koniec żywota! Brrr!!! On Cię w końcu rzuci. Zobaczysz. Nikt nie wytrzyma z Takim “żywicielem”. Dzięki za wpis, bo normalnie się martwię i zastanawiam, jak pomóc.

    • kanionek

      Kurczę, może nie powinnam się Wam wywnętrzać z moich lęków i paranoi? Wszyscy się denerwują i tyle z tego pożytku.
      Eee, mówię Ci, że się ciepło ubrałam. Padalec miał jak w puchu ;)
      Jest coś hipnotyzującego w leżeniu na ściółce z małymi przeżuwaczami. To ich rytmiczne kręcenie mordą, chrzęst rozcieranego zębami pokarmu, te spojrzenia leniwie omiatające sufit i ściany. Można się zawiesić, zamyślić nad sensem życia… No chyba, że się przedtem wypuściło psy na podwórko, a na skraju olszynowego lasu, tuż za oborą, dziki urządziły sobie kolację. Wtedy nieustające “jap! jap! jap!”, “wrrr łuf! łuf! łuf!” oraz “łułułułułu!”, które zupełnie nie przeszkadza dzikom, trochę rozprasza myśli słomianego filozofa ;)

      • Ynk

        A co tam, panie, u Rudego Ryja? (że tak wdepnę ni w pięć ni w wilcze gówno)

        • kanionek

          Ha, HA!
          Zaledwie kilka godzin temu pomyślałam sobie: dawno nikt o gówno nie pytał :D
          No więc tak. Rudego Ryja nie ma, nie wiem gdzie się podział, może ktoś go odstrzelił, ale nie ma gościa. Kurczaki, odkąd stopniał śnieg, znowu łażą do lasu, i codziennie wszystkie wracają (aha, tak na marginesie – od jakichś dwóch tygodni po jajka muszę wdrapywać się po drabinie na strych obory, bo tam właśnie jest najnowsze, najlepsze, najbardziej trendy miejsce do znoszenia jajek i spróbuj to kurczakom wybić z głowy).
          Wilcze gówno stało zamarznięte na kość w przybudówce, i stoi nadal, tylko pewnie już się rozmroziło. Tak, wiem, marnuję bezcenny, przemycony publicznym środkiem transportu materiał, ale… Powiedzcie szczerze – Wam by się paliło do tej roboty?
          W dodatku skoro Rudego Ryja nie ma, to skąd będę wiedziała, czy gówno działa?

          • ciociasamozło

            Rudy Ryj przeprowadził się chyba do W-wy! Widziałam go niedawno jakieś 100 m od mojego domu. Normalnie lis w wielkim mieście. Buła była tak zaskoczona zwierzem przemykającym jej tuż przed nosem, że rzuciła się za nim dopiero jak nas minął.

            Może z tymi jajkami na strychu, to taka mała wojna kur z kaczką? Takie “kto wyżej ten lepszy”?

          • masz dziki, a rudego nie ma? u mnie na wiosce to samo! lisy, co normalnie jak rydze przy drogach wieczorami wystawali, zniknęli. natomiast dziki się panoszą. a to po polach latają, a to na jezdnię znienacka wyskoczą? może to jest jakaś prawidłowość? że dziki wypierają lisy z ekosystemu.

  • pluskat

    Takie lezenie na na sciolce ze zwierzetami to chyba najlepsza terapia. Mam doswiadczenia z baranem, ktorego wyprowadzalismy na pastwisko we dwie osoby dla ubezpieczenia. A przybyl do nas jako lagodne jagnie. Lubil odbijac pilke glowa. Jak dorosl, wolal gonic z pochylonym lbem za upatrzona ofiara. I czasem dogonil. Gdy sie wkurzyl, oczy swiecily mu na zielono jak nafosforyzowane. Nie byl wykastrowany.

    • kanionek

      O kurde.
      No ale w każdym społeczeństwie zdarzają się psychopaci, co nie?
      Jeśli Mariusz będzie szarżował na dziewczyny, to go zjem!
      A widziałyście takiego cwaniaczka? https://www.youtube.com/watch?v=ECm85Q-vLeg
      Kozowiec! Farmer widział, że kozioł miał z owcą amory, ale wzruszył ramionami myśląc, że nic z tego nie będzie, a tu pięć miesięcy później – niespodzianka :D
      Podobno takie hybrydy bardzo rzadko rodzą się żywe.

  • Fredzia

    Metodą szybkich skojarzeń:
    http://images76.fotosik.pl/323/b95394098c803707.jpg
    Jestem fanką Basiek.
    Powinny występować w horrorach ;)

  • kanionek

    Owca paranormalna powiła dwie dziewczynki :)
    To znaczy Z DALEKA wyglądają na dziewczynki. Jedna jest malutka, druga wielkości Mariusza, i chyba właśnie ta większa była ciut “zleżała”, bo wody płodowe były koloru herbaty. Doktor Ekspert wylizała tyle, ile uważała za stosowne, mała chodzi z brązowym grzbietem, ale tak poza tym wszystko wydaje się w porządku.
    Niestety muszę się wziąć za widły i posprzątać na porodówce – wygląda, jakby zalała ją fala tsunami. Padalec się ucieszy ;)

    Fredzia – zaczyna się robić coraz straszniej :D
    Może macie pomysł na jakieś paranormalne imiona…? Żadne tam Pusie, Misie, czy inne Śnieżynki. To poważna sprawa.

    • Fredzia

      Uff, uff. GRATULAJCE!
      Czy mogę być chrzestną chociaż jednej? Proszę, proszę, proszę :)
      A co do imion rodem z horrorów, do wyboru masz m.in.:
      Annabelle
      Misery
      Rosemary
      Emily
      Jessabelle
      Sadako
      no i klasycznie – Omen ;)
      Z chłopcem też nie byłoby problemu – Freddy, Jason, Damian, Chucky, Hannibal ;)

    • mitenki

      Ufffff, jak dobrze się skończyło :)) Już nie chciałam dorzucać tu mojego czarnowidztwa, ale bałam się i o ofcę i o jagnię. Że nie wspomnę o Tobie Kanionku :)

      Podoba mie się Fiszka i Śledzik – jak proponuje niżej Hanka :)

    • Ynk

      Makrela i Meduza ;-)

    • paryja

      Ufff :)

      Z tych podanych niżej najbardziej podobają mi się Mamuna i Wiła.
      Strzyga też może być ale Mamuny mają wielkie, a właściwie długie cycki i kląskają nimi po nadrzecznych kamieniach :D i jeszcze dzieci podmieniają.
      Lubię mamuny.
      Gratulacje :) i jeszcze jedno uffff ;)

      Ps: Chłop mówi że żaby mogą się jeszcze obudzić.

    • mitenki

      Omen i Nomen.

      Że nie żeńskie? A Krówko, Roman, Mając?

  • Niuniek

    Ufffff !Kamień z serca !

  • Niuniek

    a może Moira ?
    Misery i Moira – taki wykot na “M”
    gratulacje dla Doktor Ekspert !

  • Kania

    Dobrze, że wszystko dobrze, bo nie zostało mi już nic paznokci do obgryzania.Już się cieszę na zdjęcia. I proponuję imiona LAMIA (w mitologii greckiej potwór w kobiecej postaci wysysający krew ludzką i zabijający dzieci) i LUNA (bogini księżyca)

  • hanka

    Fiszka i Śledzia, a chrzestną może zostać Diabeł – wiadomo, kto tu najbardziej lubi ryby (nie wiem jak z zapachem).

  • baba aga

    A może Ceylon, bo to herbata czarna, w pełni sfermentowana. Najlepsze jej zbiory datowane są na luty, marzec, więc się zgadza, narobiła fermentu i “zbiór” nastąpił w lutym :-)

  • Ola

    Gratulajce!!! Ja też jestem za Fiszką i Śledzią! Uffff…

  • zeroerhaplus

    Paranormalne? Dolly i Dolly ;)

    Gratulajce powijakowe :))) Uffff!!!!
    Pierwsza mama, która od dłuższego czasu zarobiła na pińcset ;))

    • buskowianka

      Haha, uważaj, bo jak przeczyta to sobie zażyczy pińćset, np. gałęzi wierzby, miesięcznie. I co wtedy Kanionek zrobi??

      • mitenki

        Buskowianka :D
        Poniżej 800 gałęzi miesięcznie należy się po pińćset na każde dziecko!
        Już współczuję Kanionkowi…

        • zeroerhaplus

          Chwila, moment, to te słynne pińcset, to miesięcznie, a nie jednorazowo?!
          Coś przegapiłam chyba…
          Jak tak, to pędze robić drugie dziecko. Na drutach. Pierwsze ulepię ze śniegu, jak spadnie. Może się nie kapną ;)

          • kanionek

            Zeroerha – no właśnie miesięcznie! Pycha, co? Rząd chyba odkrył jakieś nowe złoża pieniędzy. Może znaleźli bursztynową komnatę, albo inny złoty pociąg, i teraz mogą szastać niczym wielkie pany ;)

          • zeroerhaplus

            Cała Polsza musiałaby być bursztynem wybrukowana ;)
            Ja myślałam, że to takie nowe becikowe, głupia :)
            A tak na marginesie, jak rząd się zmieni, to co dalej z tym pińcset? Żeby ludzie jak te głupie uje z tymi dzieciakami gratis nie pozostawali… ;)

            PS. A za drugiego męża tyż dają? ;)

          • kanionek

            Tak, dają. Dożywotni, darmowy pobyt w psychiatryku :)

  • ciociasamozło

    Ożesz ty orzeszku! Całkowicie paranormalna Baśka! jak dobrze, że wysapała, jak dobrze, że dwie dziewczynki! Sezon na chłopców można uznać za zamknięty :)
    Chociaż imiona rybne są jak najbardziej uzasadnione to mnie się bardziej podobają Rosmary i Misery. Albo coś z mitologii słowiańskiej: Mamuna, Dziwożona, Strzyga, Mokosz ( http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php/Mokosz ). Przy okazji znalazłam dobre imię dla białej kozy – Wiła ( http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php/Wi%C5%82a ) ;)

  • pluskat

    no i nie taka paranormalna, jak sie okazuje, sledz z serca!

  • hanka

    Gdybym miała w koziarni Misery i Rosmary, to bałabym się tam wejść, a już wieczorem to mowy nie ma. I jeszcze w tle puszczyk!

  • Ania W.

    Ufff, gratulajce! Strach i Groza je nazwij, po księżycach bodajże Marsa… ;)

  • ciociasamozło

    Ektoplazma i Anomalia?
    Telepatia i Bilokacja?
    Prekognicja i Pirokineza?

  • zeroerhaplus

    Hyhy fajna zabawa :)

    Mania i Fobia
    Lisbeth i Sabbath
    Roza i Munda
    Freud i Jung
    Amok i Koma
    Torquemada i Savonarola ;)

  • Ynk

    Hipnagogia i Interocepcja ?

  • Ynk

    Milczenie i Owiec.

  • buskowianka

    Gratulacje dla Doktorka, spisała się, biedna.
    Jak straszne, to może PIT i VAT? ZUS i NFZ?

  • mitenki

    Wirus ma składane uszka powiadasz…
    A czujniki deszczu i poduszki powietrzne też są?
    Bo że czujniki cofania ma, widziałam :D (ten skok do tyłu)

  • Kaja

    No, jak pierwszy był Wirus, to może Gencjana i Aspiryna? Ewentualnie Bakteria i Epidemia?

  • zeroerhaplus

    A, zapomniałabym! Porka i Mizeria ;)

  • Buba

    Morticia i Lacrimosa. Albo po naszemu Konopielka i Kuzytka. Albo Półpasiec i Półpielec.

  • sieka

    Jak para normalnie to : Mulder i Sculy!

  • Monika

    O rety! Ale jazda bez trzymanki! A ja po babskiej imprezie będę miała MEGA i KACA, czego nikomu nie życzę. Za mnie też proszę trzymać kciuki

  • kanionek

    A idźcie :D :D :D
    Zapomniałam, że jak się rozkręcicie, to imion wystarczy dla całej populacji owiec w Polsce!
    No i niby jak ja mam wybrać, jak? Co propozycja, to fajniejsza, choć gdy padło “Moira i Misery”, to od razu wiedziałam, która będzie która. Może tak więc właśnie ma być? Moira to byłaby ta większa, herbaciana (choć DE już trochę poprawiła jej koloryt), a ta mała, niezdarna kruszyna to oczywiście Misery (i oczywiście skończy się na tym, że będę na nią wołać “Mizeria”).

    Fredzia, ależ z największą przyjemnością! Chcesz Moirę czy Mizerię? A może poczekaj, aż pokażę zdjęcia, i wtedy sobie wybierzesz?

    Buskowianka – nieee no, za co Ty mnie przepraszasz? Daj spokój :) O lekarzu wspomniałam, bo mogłaś przegapić tę informację w tłumie komentarzy, a z owcą to ja się nie dziwię, że sprawa wydała Wam się poważna. Ja też myślałam, że była poważna! Ale miałam nad Wami przewagę, bo mogłam na bieżąco obserwować rozwój wypadków. I dodam jeszcze, że w piątek już PRAWIE zadzwoniłam do wetki i musiałam prowadzić wewnętrzne monologi, żeby samą siebie przekonać, że nie mam racji i przesadzam ;) W każdym razie szafa gra.

    Z tą wierzbą po pińcet gałęzi miesięcznie to faktycznie miałabym problem. U mnie już nie ma wierzby :D

    Kozy Kochane, znów nie odpowiem Wam wszystkim. Przy widłach zgrzałam się jak koń na wyścigach, a potem ZNÓW trzasnął mi lewy łokieć i długo się zastanawiałam od czego tym razem, i już wiem. Gdy tak polowałam na Doktor Ekspert żeby ją obwąchiwać jak jakiś chory fetyszysta, musiałam ją sobie przytrzymywać w miejscu lewą ręką (ściskając w garści pukiel wełny na grzbiecie), a że panikara ma uciąg jednej lokomotywy, to kosztowało mnie to trochę wysiłku. No i pewnie za duże obciążenie poszło na staw łokciowy, a przy widłach się doprawiłam. Teraz lewą ręką nie mogę podnieść kota z podłogi :-/ ZAWSZE, kurde, coś.

    Małe owieczki żyją, cycki już mają oblatane, dużo śpią i wyglądają jak dwa kościotrupki. Serio, wydają mi się takie kościste… Zwłaszcza przy Mariuszu, który teraz wygląda jak tłusty pędrak. Za to ich twarzyczki mają łagodniejsze rysy, uszka im jakoś tak miękko zwisają, no i mam nadzieję, że szybko się zaokrąglą, bo DE naprodukowała mleka jak dla cielaka.

    Tymczasem ja nadal walczę ze sobą. Padalec podkopał nie tylko moje siły, ale i pewność siebie. Nie daje mi spokoju myśl, co będzie, jeśli np. złamię nogę, albo coś w tym stylu. I wiele, wiele innych myśli. Muszę je wszystkie przerobić, bo uciec nie mam dokąd.

    Jeśli jutro będzie w miarę ładna pogoda (chodzi o przyzwoite światło), to zrobię kilka fotek Moiry i Mizerii. I jeszcze raz przepraszam, że Was tak zaniedbuję ostatnio. Ale WIECIE, że Was uwielbiam, prawda?

    PS. W domu zarazy kolejny pacjent: Jałowiec, znana wcześniej jako Vader, znowu ma ten cholerny katar! Ki diabeł? To tak może samo sobie wracać kiedy zechce? Myślałam, że raz wyleczona będzie miała to z głowy na zawsze. Tak poza tym Jałowiec zrobiła się naprawdę śliczna – błyszczące futerko, zgrabna sylwetka, oczy jak dwa zielone guziki. Bardzo lubię tę małą spryciarę – ma swój rozumek i charakterek ;)

    • ))) niech się dobrze chowają Moira i Miseria.
      kobieto fajna jesteś!!!!, pełna zapału, zdrowa masz kozy i owce, a kto ma owce ten ma co chce!! ;-) i nie myśl za dużo. takie myślenie niczego dobrego nie wnosi, tylko upierdala przy samej dupie. zabiera siły, zniechęca… jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. i nic się nie stanie. ściskam walentynkowo )))))))))))))

      • kanionek

        “Lecz pamiętaj, naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca”. Niby tak, tylko ta pamięć ciągle szwankuje ;)
        Kto ma owce, ten ma nerwy zszarpane i łokcie, a kto ma kozy, ten żyje od zgrozy do zgrozy ;)

        Owce się dzisiaj poprztykały, i nie wiem, czy mogę je nadal trzymać razem. Kiedy Mariusz był jeszcze sam, Doktor Ekspert w miarę łagodnie go traktowała, bardziej strasząc niż odpychając, gdy np. próbował dobrać się do jej cycków. Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie, każda matrona pilnuje swoich młodych, a gdy któreś się niechcący zapałęta zbyt blisko nie swojej matki, to jest awantura. Baśka przysoliła małej Moirze z bańki, więc dostała z bańki od Doktor Ekspert, więc jej oddała, no i tak w kółko, a maluchy przerażone kryły się po kątach.
        Wypuściłam obie, oczywiście razem z młodymi, na zewnątrz, gdzie kontynuowały proceder wybijania sobie resztek rozumu z łbów.

    • zośka

      Przeczytałam, obejrzałam nowe dzieci i stwierdziłam, że to się może wymknąć spod kontroli, proponuję rozważyć przygarnięcie psa Border Collie, bo niedługo nie ogarniesz tej wesołej gromadki:))).
      Weź, zwizualizowałam sobie takie zróżnicowane gatunkowo stadko poprzetykane licznym drobiem, pasące się na pobliskiej łące pod lasem…i psa zaganiającego z pola wesołą gromadkę. No i Rudy Ryj nie odważyłby się nawet spojrzeć w stronę Kanionkowa pilnowanego przez takiego Bordera:))).
      Zdrowia Kanionie Wielki:)

        • kanionek

          Ta rasa jest niesamowita :)
          No ale cóż, nie mam border collie, mam murder collie ;)

          • ciociasamozło

            Rasa rasą, ale ile czasu i energii trzeba poświęcić, żeby wyćwiczyć taką perfekcję i porozumienie z opiekunem! Bez pracy nawet border może być murder ;)

          • kanionek

            Och, wiem, ale bordery, jak sami właściciele przyznają, “mają to we krwi”. Mam na myśli tyle, że psy tej rasy CHCĄ współpracować, wręcz tego potrzebują. A taki Pimpacy (zwany też Pimpolino) uznaje tylko jeden rodzaj pracy przy zwierzętach – rozbieranie tuszki :D

          • ciociasamozło

            Kanionek, bo widzisz, Pimpacy to pewnie z psów myśliwskich ;)
            I to raczej nie legawiec. Płochacz też nie, to Majki działka. Może dzikarz, tylko z braku dostępu do dzików na kury się przerzucił?

          • kanionek

            Już Ci mówię, jaki z niego pies myśliwski. Kiełbasa myśliwska!
            Mając i Pimpacy mają dzisiaj areszt. Od dwóch godzin garują w kojcu, bo gdy odkurzałam chatę (i dlatego nie słyszałam, co się wyrabia na zewnątrz), Pimpacy jakoś musiał przepełznąć na mały wybieg, dorwał tego koguta, którego ponad tydzień niańczyłam w Różowym Pokoju, i nie mam pojęcia co było dalej, bo zastałam już tylko taki obrazek: Pimpacy na małym wybiegu (furtka zamknięta!) filował przy wejściu do kurnika, a Mając na podwórku obdzierał martwego już koguta z piór. To się nazywa współpraca! Udupił koguta, podał wspólniczce, i gdy ona obrabiała tuszkę, on czaił się na kolejną zdobycz, tym razem dla siebie zapewne. Skurwysyny, nie dzieci. A Pantera naprawdę oddam do wypychacza zwierząt, przysięgam. Mam serdecznie dość zaszczanych kątów. Po prostu dość. Dość. Dość. Dość. TYLE czasu upłynęło, żarcia ma po uszy (psy mają reglamentację kulek, ale koty dostają ile chcą), spokój i ciepełko, i co? I gówno. Państwo wybaczą, chwilowo mam DOŚĆ, ale pewnie mi przejdzie :)

          • ciociasamozło

            Kanionku, głask, głask. Podłe, niewdzięczne stworzenia, kompletnie bez wyczucia. Wykorzystują niecnie Twoją słabość, brak oczu dookoła głowy i rąk a’la hinduskie bóstwo :(
            Sprzedaj Pantera Mamie!
            Pewnie Cię to nie pocieszy, ale moim zdaniem dzieci są gorsze. Wyobraź sobie bandę bachorów: jedno zjada gówna z podwórka, drugie wylewa na siebie gorące mleko, trzecie wpada do piwnicy… . Oczywiście w tym samym czasie.
            No ale przynajmniej przy trójce tysiak by wskoczył ;)

            Wyczytałam dzisiaj, że bakterie glebowe powodują wydzielanie serotoniny więc warto bawić się w błocie albo chociaż grzebać w ziemi, żeby poprawić sobie nastrój. Lada dzień będziesz miała grzebania w ziemi po dziurki w nosie, neurony będą Ci tryskać serotoniną na prawo i lewo. Ja chyba zacznę nosić gustowny naszyjnik z doniczki wypełnionej świeżą ziemią, w której od czasu do czasu podłubię drewnianym patyczkiem ;)

          • kanionek

            Omatko, Ciociu, co też Ciocia…? Wrogowi to owszem, ale Mamie? Szczyla w prezencie? Nie zasłużyła sobie.

            Och, dzieci na pewno są gorsze, ale z drugiej strony – żołędzi nazbierają, pokrzywy i innych badyli do suszenia, no i można nimi pozmywać gary i podłogę podobno. A skoro o grzebaniu w ziemi, to znów sobie przypomniałam, że ja od czasów liceum nie byłam szczepiona p-ko tężcowi, i chyba igram z ogniem. Nie raz już się zacięłam w rękę podczas koziego pedicure, a w ogrodzie też mi się zdarza uronić w ziemię kroplę krwi. Wiem, że tężec potrzebuje odpowiednich warunków (beztlenowo się chyba musi rozwijać, co?), czyli – teoretycznie – otwarta rana, dobrze oczyszczona, nie powinna nieść skutków śmiertelnych, no ale ja, jak wiadomo, mam pecha i łapię wszystko, nawet wbrew zasadom. I nawet nie wiem – mogę sobie po prostu iść do przychodni i zażyczyć szczepienia?

          • ciociasamozło

            U Mamy pewnie nie byłby takim szczylem jako jedyny pan i władca ;)
            Użyteczność dzieciów to chyba mocno przereklamowana jest (na podstawie obserwacji własnych tak twierdzę).

            Z tężcem nie ma co wpadać w panikę, bo faktycznie trzeba mu zapewnić dobre beztlenowe warunki, ale olewać też go nie należy. U dorosłych cytuję: “Szczepienia przeciwko tężcowi wykonuje się także obowiązkowo w grupach ryzyka. Wykonuje się je szczepionkami skojarzonymi z błonicą – Td, DT w indywidualnych przypadkach i w zależności od sytuacji epidemiologicznej (obowiązek szczepień nakładają Minister Zdrowia lub wojewodowie)”.
            Szczepienie na życzenie (zalecane co 10 lat) nie jest refundowane.
            Pozostaje udać się do przychodni z jakąkolwiek głebszą raną umazaną ziemią i twierdzić, że skaleczyłaś się widłami od końskiego nawozu ;)

          • kanionek

            A kto go wie, tego parszywca? Znów miałby przecież traumę, bo zmiana warunków, a on taki delikates. No i Mama musiałaby sobie przeorganizować chałupę i zagryźć zęby na widok kota na stole, parapecie, szafie… Nie, nie zasłużyła na to. Jeśli sama wyjdzie z taką propozycją, to co innego.

            Łe? Nie jest refundowane? Założę się, że koszt szczepionki jest śmieszny w porównaniu z hospitalizacją w razie wu. No ale trudno. Może faktycznie powinnam zaczekać, aż znowu zrobię sobie krzywdę, a wtedy dla lepszego efektu wbiję sobie jeszcze widły w kolano i pojadę na ostry dyżur :D

          • mitenki

            A może spróbować z Panterem u Mamy – przez tydzień np?

          • kanionek

            Kosztowny eksperyment, 220 km w obie strony, a jak się nie powiedzie, to drugi raz tyle samo :D

        • ależ ten pies jest pięknie skupiony! :)

  • ciociasamozło

    Katarem Jałowca się nie przejmuj jeśli poza łzawieniem i kichaniem kota czuje się dobrze. Chyba, żeby ropsko się pokazało. Ale wtedy też lepiej zacząć od gentamycyny do oczu niż walić antybiotyk po całości. Jałowiec jest już duża, odkarmiona i da sobie radę :)
    Katar niestety może nawracać ale jeśli kot nie ma ogólnie obniżonej odporności (np. przez białaczkę albo FIV) to nic poważnego. Tylko raczej nie sprowadzaj już sobie małych kociaków, bo one by się pozarażały.

    • ciociasamozło

      I łączę się z Tobą w bólu trzaśnięcia (mnie krzyż, po odkurzeniu psiego kocyka :( )

      A pewność siebie to powinnaś raczej sobie podbudować, bo mimo ciężkiej choroby dałaś radę! Zwierzyna żyje (no dobra nie mówię o rybach, ale na to pewnie i tak nie miałabyś wpływu), a nawet się rozmnożyła!

    • kanionek

      Łzawienie jest umiarkowane, oczy generalnie śliczne i bez problemu, a katar jest z tych gęstych, utrudniających oddychanie. JA się męczę słuchając tego koncertu na zatkaną trąbkę. Ona wydaje się być niewzruszona.
      No właśnie, a propos białaczki i FIV. Już się nawet z wetką umówiłam, że w którąś sobotę się u niej pojawię z Panterem, a wcześniej dam jej znać, żeby sprowadziła ten test. No i kilka dni później okazało się, że małżonek będzie miał wszystkie soboty pracujące, a rowerem z kotem nie zrobię tych prawie 30 km, zwłaszcza teraz, gdy po zaniesieniu kostki siana do koziarni dyszę jak astmatyk po maratonie.
      Z Gamoniem też coś jest na rzeczy – schudł, zmatowiał, ostatnio wrócił z ranką nad okiem i śladami krwi na przedniej łapie, a dzisiaj wcale się nie pokazał. Podejrzewam, że może łazić do sąsiadów Żozefin i tłuc się tam z innymi kotami (wiecie, jak to jest na wsi – koty są zazwyczaj wolnowybiegowe). Gdy wraca, opróżnia michę, pada jak martwy, śpi kilkanaście godzin i znów miauczy przy oknie, żeby go wypuścić. Wypuszczam, bo od jakiegoś czasu maniakalnie znaczy WSZYSTKO, tak w domu, jak na podwórku. Nawet drabinkę kurczakom obsikał, bo to WSZYSTKO JEGO. Powinnam go pewnie wykastrować, tylko że wcześniej nie sprawiał żadnych problemów, a jeśli mogę na coś nie wydać kasy, to nie wydaję.
      Ech. Tylko Kotek wydaje się nie mieć żadnych problemów :)

      • zośka

        Kanion, w razie konieczności zawiozę, poczekam i odwiozę. Wiesz gdzie dzwonić.

        • ciociasamozło

          Taka Zośka w okolicy to skarb! :)

        • kanionek

          Zośka, dziękuję, w razie absolutnej konieczności skorzystam, a na razie wiem, że jesteś zajęta jak toi-toi na koncercie rockowym, a ja być może jeszcze rozsiewam ospę, więc ten. Się nie pali, ramy dadę :)

      • ciociasamozło

        Co się dziwisz Gamoniowi jak on pełnojajeczny a marcowanie w pełni? Wiosna, panie sierżancie! ;) . Pewnie w okolicy wcześniej nie było atrakcyjnej kotki, albo kocura-konkurenta, albo się tak daleko nie zapędzał…. Pociesz się, jeszcze tydzień, dwa i ruje się skończą to i Gamoń wróci do trybu kota zen.

        Jak się Jałowiec nie przejmuje to Ty też wyluzuj :) . Jeśli da sobie lać po oczach to jej lej solą fizjologiczną (spłynie do nosa i trochę rozcieńczy gluta).

        Z testami to się nie spiesz, sama musisz wydobrzeć! Tylko uprzedź wetki, że muszą trochę na Ciebie zaczekać ;)

        • kanionek

          No ale w ubiegłym roku nie marcował, leń jeden, a teraz nagle taki z niego Don Juan. Normalnie cień kota z niego został, a taki był tłuściutki, puszysty i w ogóle pocztówkowy. No nic, pewnie jeszcze wróci do swej dawnej świetności.

          No właśnie sól fizjo mi się skończyła, i chyba już nie będę kupować, bo złodzieje życzą sobie już prawie 10 zł za butelkę. 10 zł za 0,9% roztwór soli w wodzie. Muszę coś innego wymyślić (wiem, że ludzie sami robią “sól fizjologiczną” – z soli i wody destylowanej, która kosztuje jakieś groszki). A jakby cena nie była wystarczającą barierą zniechęcającą, to w wielu aptekach nie sprzedadzą tej głupiej soli bez recepty. Można kupić bez recepty do woli paracetamolu, którego przedawkowanie może się skończyć śmiercią, ale roztwór soli w wodzie? Niee no, co pani, zwariowała? Ja rozumiem, że jest to roztwór stanowiący np. bazę wlewów dożylnych, i ten, kto jest zmuszony jej w tym celu używać, dobrze wie, że jest to preparat, który należy zużyć w całości po otwarciu opakowania, lub roztwór niezużyty wyrzucić. W przypadku “soczewkowców” to nie ma wielkiego znaczenia (łatwiej o infekcję oka wskutek gmerania w nim palcem, niż używania przez tydzień butelki, w której zrobiło się dziurkę igłą), ale po co komu logika, skoro mogą być absurdalne przepisy i kij wam w suche oko, bo przecież wszyscy ludzie to idioci i jak im dać wodę z solą do ręki, to się powykańczają.

          Ludzie, zastrzelcie mnie. Wciąż się nakręcam jak zegar pradziadka, aż dziw, że mi jeszcze sprężynka nie pękła.

          • ciociasamozło

            Hej, ale Ty do oczu używałaś takiej soli z wielkiej butelki? Toż to czysta zgroza epidemiologiczna ;)
            Ja zawsze kupuję te małe po 5 lub 10 ml. Niby wychodzi dużo drożej, ale wiem, że otwieram i jest jałowe (i to jest najistotniejsze jak lejesz do oka), nic mi się nie marnuje a w końcu na raz to kilka kropli zużywam. No i manewrowanie małą ampułeczką jest dużo wygodniejsze niż półlitrową butlą.

            A z Gonzalesem to mówię, że pewnie panienki do tej pory nie było ;)

          • kanionek

            Oczywiście. Od dwudziestu lat używam tych dużych butelek, i to nie do wlewania sobie soli do oka, a do przepłukiwania samych soczewek. Przechowuję je oczywiście w straszliwie specjalnym płynie do przechowywania soczewek, ale przed wetknięciem ich w oko spłukuję jeszcze solą fizjo. Bywa, że muszę i oko spłukać, gdy mi coś małego i trudnego do wyjęcia palcem wpadnie, i nie widzę problemu z dużą butelką. Wręcz przeciwnie – mogę sobie lać komfortowo i przepłukać gałę dużą ilością płynu. Te małe ampułeczki to jest dla mnie kpina :)

            Aha, z tą jałowością w życiu to też bym nie przesadzała – Michael Jackson żył w bardzo wyjałowionych warunkach i umarł. Do oka wpadają mi różne rzeczy – psia i kocia sierść, drobinki słomy i siana, kurz (kurz jest wszędzie, poza lodówką), małe owady, i to wszystko zdecydowanie nie jest jałowe, a jakoś oczy mi nie zgniły ;) Może dlatego, że mam kanaliki łzowe, na bieżąco spłukujące oko słoną wydzieliną? Fakt, nie sprawdza się wobec bakterii, no ale na to są już lekarstwa. W każdym razie tylko raz w życiu musiałam skorzystać z pomocy okulisty w zakresie infekcji oka, a i to dlatego, że coś sobie w nie wtarłam jak jakaś głupia.
            No i dlatego kupowałam te wielkie butle, że nie żałowałam soli fizjo do płukania soczewek, więc taka butla wystarczała mi na 7-10 dni. To jest półtora do dwóch litrów soli miesięcznie, więc rozumiesz, że z tymi małymi ampułkami nie zrobiłabym interesu stulecia :D

          • ciociasamozło

            2 litry NaCl 0,9% na miesiąc!? To faktycznie obficie polewasz! W ciągu tygodnia rzeczywiście wiele się tam nie powinno zalęgnąć (miałam wizję zasysania powietrza z otoczenia do butli przez miesiąc albo i dłużej ;) ) . Ja też zawsze soczewki przepłukuję solą bo mam wrażenie, że ten płyn myjący wyżre mi oczy, ale nawet 5 ml na to nie zużywam. Tys prowda, że nie muszę kilka razy dziennie słomy wypłukiwać ;)
            Jakbym się dowiedziała o tańszym źródle soli “filozoficznej” to dam Ci znać.

          • kanionek

            “Filozoficznej” :D
            Wiesz, wychodzę z założenia, że powietrze zasysane do butli to to samo powietrze, z którym moje oko styka się na co dzień, a (teoretycznie) w słonym środowisku przedmiotowego płynu ewentualne, zbrodnicze patogeny, mają ciut utrudnione przeżycie, czy coś. No i dodam jeszcze, że sama na to nie wpadłam, tj. na używanie soli fizjo. Podpowiedziała mi okulistka, u której po raz pierwszy w życiu miałam przymierzane soczewki. Wtedy płyny do szkieł kontaktowych były dużo droższe, mniejszy wybór, mniejsza konkurencja na rynku. No i ona mi powiedziała o tych półlitrowych butlach, z zastrzeżeniem, żeby używać właśnie tylko do przepłukiwania przed założeniem szkieł, albo w ciągu dnia, gdy z jakiegoś powodu trzeba je wyjąć i założyć ponownie. Powiem szczerze, że jak się nauczyłam obsługi szkieł 20 lat temu, tak robię do dziś, a być może obecnie są już nowe szkoły. Mnie ta babka polecała: na noc szkła do pojemniczka ze stosownym płynem, rano po wyjęciu jeszcze ewentualnie nalać płynu w dołek w dłoni i palcem przetrzeć umieszczoną w nim soczewkę, z obu stron (dzisiaj wszystkie płyny nazywają się “no rub”, więc w zasadzie nie przecieram częsciej, niż raz na tydzień, bo mi się nie chce), potem soczewkę na palec tak, żeby przylegała do opuszki, i spłukać obficie solą (tu już nie chodzi o dezynfekcję, tylko mechaniczne czyszczenie strumykiem o sporym ciśnieniu, żeby usunąć ewentualne, niewidoczne nawet, przylepione do soczewki paprochy), potem wywrócić soczewkę na drugą stronę i powtórzyć. I ja to robię jak automat, od tych dwudziestu lat, bo mi się sprawdza.

            Aha, płyn do soczewek nie wypala oczu, już wielokrotnie to sprawdziłam, właśnie gdy np. sól mi się skończyła. Ale niewygodnie się go używa w celu płukania oka, bo butle są zazwyczaj z twardego tworzywa, a z tej końcówki wynika jakiś leniwy strumyczek. W butli z solą robię dziurkę cienką igłą, więc jak butlę ścisnę, to ciśnienie daje strumyczkowi płynu odpowiedni power :D

            Jeśli znajdziesz tanie źródło soli, to biorę ciężarówkę! :)

      • mitenki

        Kotek bezjajeczny, to i woli bożej nie czuje :)

  • Kania

    Jałowiec? Tyż piknie, ale proponuję żebyś na forum zrobiła tabelkę z obsadą koziarni. Zdjęcie zwierzaka, imię obecne, imiona poprzednie; ew. stopień pokrewieństwa. Bo mnie się czasem myli, a przecież czytam od początku. Nowicjusze się nie połapią:)

    • pluskat

      Jalowiec, bo zdaje sie lubi siedziec na jalowcu przed domem.

      • kanionek

        Ano lubi :) Teraz za to jest cała nieszczęśliwa, że musi siedzieć w domu, i tęsknie wypatruje oczy przez okno w kuchni.

    • zeroerhaplus

      Kania, dla uproszczenia – krótka zagadka logiczna :)

      Kanionek szedł nakarmić koty. Niósł: miskę wątróbki dla Gamonia, trzydzieści dekagramów suchej karmy dla samczyków, pół kwarty koziej śmietanki dla Vader i Gonzalesa oraz dwie tabletki z witaminą dla kotów w kolorze czarnym. Po nakarmieniu zostało: kawałek wątróbki, pół wymemłanej tabletki oraz funt kłaków w kolorze burym. Wiedząc, że Panter jest biały, a Kotek czarny, odpowiedz na pytanie: ile waży Jałowiec? ;)

      Mam nadzieję, że pomogłam ;))

      • kanionek

        Ich liebe dich :D
        (walentynki, więc MUSIAŁAM to komuś powiedzieć)

      • zeroerhaplus

        KOMUŚ MUSIAŁAŚ, powiadasz ;P
        Jesteś romantyczna, jak mój szwagier (cytuję: “dzwonię do ciebie, bo wszyscy inni są zajęci…”), co nie zmienia faktu, że i tak Cię uwielbiam :D
        Dorodne walentynki tego roku: nawet kwiaty dostałam – małżonek znalazł w autobusie (ktoś, kto je tam zostawił będzie miał dziś przechlapane…) ;)

        • kanionek

          Och, po prostu wiedziałam, że to Ci się spodoba :D
          A ten, co badyle zostawił w autobusie, to może był pod wpływem np. esemesa o treści “od twojej starej właśnie wyszedł listonosz, jakiś taki potargany”, albo coś w tym stylu ;)

    • kanionek

      Wiem :D
      Już raz chyba robiłam wpis z gatunku “who is who”, ale dotyczył, zdaje się, tylko mieszkańców koziarni.
      Masz rację, trzeba będzie zrobić aktualizację, a Jałowiec to ta mała, czarna kotka, którą wzięłam wraz z Panterem, białym kotem, jakoś w listopadzie ub. roku.

  • Fredzia

    Biere Misery, of cos :D Chociaż raz będę chrzestną, bo na taką ludzką nie reflektuję – nie lubię dzieci ;)
    Tylko bardzo proszę, żeby ewolucja szła jednak w kierunku Mistery, a nie Mizerii (mizerna, cicha, stajenka licha), bo mi dziewczynę w kompleksy wpędzisz ;)

    • kanionek

      Eee no, nieee no, jeśli mam już wołać po angielsku na pół lasu, to nie robi mi różnicy, czy będę się drzeć “Misery” czy “Mistery”.
      No i co Ty – jakie kompleksy? Owce paranormalne mogą UDAWAĆ nieśmiałe i zakompleksione, a tak naprawdę, w kąciku koziarni, cały czas będą lepić z gówna i słomy laleczkę voodoo. Laleczka będzie miała długie włosy, kwadratowy pysk i zielone kalosze. Mówi Ci to coś? :D

      • zośka

        Ty się lepiej rozejrzyj po koziarni czy już czegoś nie ulepiły, bo ten półpasiec tak nagle zaatakował i łokieć? A jak one wszystkie knują???? Kur….

        • kanionek

          Chciałabym zwalić łokieć na owce, ale muszę być sprawiedliwa. Łokcie mi wysiadają regularnie od jakichś dwóch lat, i nie sposób zaleczyć dziadostwa, bo nie mogę nic nie robić przez pół roku, a te łokciowe sprawy podobno właśnie długo się regenerują.
          Ale że owce coś tam knują, to pewne. W końcu co one mają innego do roboty? ;)

  • mitenki

    To ja się zgłaszam Kanionku na matkę krzestną – jeśli można – koziołka ze składanymi uszkami :)

    • kanionek

      Ależ proszę uprzejmie! Wirus jest cały Twój. Poskładany i rozprostowany :)
      Mówię Wam, że Ziokołek jest najfajniejszą kozią matką na świecie. Jest czuła i karmi należycie, ale nie przesadza z nadopiekuńczością. Wirus ma niewiele ponad dwa tygodnie, a wolno mu nie tylko zostawać samemu w koziarni, ale też bawić się z barankiem paranormalnym i innymi koziołkami, że nie wspomnę o oddalaniu się samopas w dowolnie wybranym kierunku. Reszta “moich” matek to panikary, awanturnice i – no wiecie – takie matki co to tylko “nie rusz tego, nie wąchaj, nie bierz do buzi, nie dotykaj, otrzep kopytka, gdzieś ty się tak ubrudził, chodź tu, nie baw się z dzieckiem tej wywłoki” itp.

      • mitenki

        Jak to? To on już nie ma składanych uszek?

        Najwyraźniej Ziokołkowi wyszło na zdrowie dorastanie w ludzkim stadzie :)

        • kanionek

          Oczywiście, że ma. Składa i rozkłada podług nastroju. Operuje nimi jak pies :)
          Mam nadzieję, że to nie jest żadna istotna wada rozwojowa; w każdym razie tylko on ma takie uszy i wydaje się być z nich całkiem zadowolony.

  • zeroerhaplus

    Jak zdrowie, Kanionku? Jest lepiej?

    • kanionek

      Uczciwie muszę przyznać, że zdecydowanie lepiej, niż tydzień temu, bo boli już tylko półcycek i jeden placek na plecach (ten był najgorszy, najwścieklejszy i się paprał), i od czasu do czasu sztylecik w klatce, ale to pikuś w porównaniu z pierwszym tygodniem. Większość pęcherzyków przeszła w fazę strupków i siedzą cicho. Zostało mi osłabienie i niechęć do życia.
      Są już u Was kleszcze? Bo ja od kilku dni ściągam po kilka sztuk z kołdry i prześcieradła (no oczywiście, że jak się ma trzy psy na łóżku, to one płacą za luksusy w takiej walucie, jaką akurat dysponują), każdego wieczoru. Ach, te pierwsze oznaki wiosny!

      • Ola

        A tak się właśnie zastanawiałam, czy to już pora na frontline. Pfff.

        • kanionek

          U mnie zdecydowanie tak, a najgorsze, że fipronil zdaje się robić coraz mniejsze wrażenie na tutejszej populacji kleszczy :-/

      • zeroerhaplus

        Pierwszego ściągnęłam z kocura jakieś dwa, trzy tygodnie temu a teraz systematycznie już wyciągam ze dwa dziennie na kotosztukę. Podejrzewam, że mendy w tym roku się namnożą na potęgę. Minusy ciepłej i krótkiej zimy, acz nieliczne, jednak istnieją…

        Cieszy mnie poprawa Kanionkowego zdrowia :)))

        • w weekend ściągnęłam dwa kleszcze z maminego kota, więc są.

          • ciociasamozło

            Przypomniałyście mi że mojego Pieczywa Bojowego nie przejrzałam po działce, a kropelki były prawie 2 mies. temu :(

          • RozWieLidka

            Ciociasamozło, ty wiesz jakiej ja zawiechy doznałam po tym pieczywie obronnym? Dobrą chwile mi zeszło, nie mówiąc o wytrzeszczu, zanim załapałam, że to o Bułę chodzi ;):):):)

          • RozWieLidka

            No, oczywiście o Pieczywo Bojowe mi chodziło 😋

          • ciociasamozło

            No widzisz RozWieLidka jaką Ci gimnastykę szarych komórek z rana niechcący zapewniłam ;)
            Bułka została Bułką jak była słodkim malutkim kłębuszkiem, a wyrósł z niej krasnoludzki chleb zaczepno-obronny (niezorientowanych w krasnoludzkich wypiekach odsyłam do Świata Dysku Pratchetta).

          • paryja

            Dziś zdjęłam z Budynia dwa kleszcze, jeszcze nie wbite.
            A znacie może coś skutecznego przeciw pchłom ? wszystkie fiprocośtamy chyba im tylko potencję podnoszą;) Nie mogę się tego badziewia pozbyć.

          • zeroerhaplus

            U mnie na pchły pomógł Bayer, konkretnie Advantage na grzbiet. Jest to niezły syf, ale gdy mieliśmy plagę pcheł, dało radę. Jest jeszcze Broadline, syf jeszcze gorszy, ale też skuteczny (do tego załatwia odrobaczanie, pchły i kleszcze w jednym). Stosuję je bardzo rzadko, bo mocno trzepią chemią po organizmie (najtańsze też nie są) – ale oba w naszym przypadku zadziałały.
            Dodam, że moja wiedza ograniczona jest do kotów, dodatkowo ponadto tylko do środków spot-on, bo u nas obroże nie zdają egzaminu. Podobno obroże są lepsze, ale kompletnie nie siedzę w temacie.

          • paryja

            Dzięki wielkie !
            Obrożę mieliśmy(pies znaczy). Miała być na siedem miesięcy, była na dwa ;) zgubiła się bidulka. Na kleszcze działała cudnie ale pchłom nie przeszkadzała. Firmy nie pamiętam, kosztowała chyba siedem dych.
            Będę wytaczać ciężkie działa ! tylko gdzie ja to dostanę? chyba będę musiała jakieś miasto odwiedzić (Brrrr)

          • kanionek

            No co Ty? W mieście zapłacisz o niebo więcej. Szukaj w necie. Tak na szybko – http://www.krakvet.pl/bayer-m-22.html?gclid=CM6ytv_3-coCFSezcgodMOkFwA, są wersje dla kota i psa, dla małych i dużych, choć to na bank ten sam skład, więc możesz po prostu kupić największą ampułę i podzielić odpowiednio na budynie i kisiele ;)
            Na pewno ktoś będzie miał taniej, niż Krakvet, trzeba tylko dobrze poszukać. Zazwyczaj przy zamówieniu na kwotę powyżej stówy wysyłka jest za darmo. Swoją drogą – drogi ten Bayer jak sam sku*wysyn. Poszukałabym czegoś o tym samym składzie innego producenta.

          • paryja

            Właśnie zauważyłam że można dostać wysyłkowo. Ja się zatrzymałam na czasie kiedy te ostrzejsze środki tylko u wetów były. A cholera, wczoraj robiłam zamówienie w Krakvecie dla kotów. Na Budyniowe zamówienie nie doczeka bo on na surowiźnie leci. Jeszcze mam w miasteczku oswojony zoologiczny, to zapytam, a jeśli nie to wysyłka. W tej chwili zapłacę “każdą” kasę byleby się tego Piiiiiii pozbyć .

        • RozWieLidka

          Swego czasu bardzo dobry był Stronghold http://pl.scribd.com/mobile/doc/76236920/Stronghold-Ulotka
          Na psy i koty w dawkach zależnych od masy. Działa na pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne.

          • kanionek

            Szukam, ale on jest już chyba tylko w ofercie weterynaryjnej, że się tak wyrażę. Nie ma go w sklepach online, za to w hurtowniach wet. jest.

          • baba aga

            No my mielismy plagę pcheł w zeszłym roku i pomogło na psa advantage właśnie, (wcześniej stosowałam i na psa i na kota fypryst i efektem była własna hodowla pcheł) a na dom jest taki nowy wynalazek, zupełnie bezpieczny dla ludzi dzieci kotow psów a nawet ryb: FLEE 3w1 w areozolu,, drogi jak skur….n, ale bezpieczny i skuteczny, psikasz a po 30 min odkurzasz.

  • zeroerhaplus

    Aaaaa! Przypomniało mi się coś jeszcze. Nasz mały wówczas kocurek był wzięty od sprzedawcy razem z – jak się okazało – pakietem pcheł. Dawałam mu Frontline i pchły miały to głęboko gdzieś tam, gdzie pchły mają takie rzeczy. I wtedy weterynarz mi powiedział, że w przypadku dużej plagi mogę sobie ten Frontline schować tam, gdzie pchły chowają… no wiecie. I że wtedy tylko Frontline Combo, który działa i na imago, i na larwy i jaja.
    Pomogło.

    Całkiem o tym zapomniałam, sorry…

    • paryja

      No i co ja, biedny żuczek na huśtawce emocjonalnej ;) mam teraz wybrać ?

      • Ola

        Ja też polecam Frontline Combo. Bo ma się wtedy odpracowane też legowiska i w ogóle… Kupuję pakiet potrójny i mam z głowy ze 3 miesiące.

      • zeroerhaplus

        I co wybrałaś, biedny rozhuśtany żuczku? ;)

        • paryja

          Jeszcze się huśtam ;) ale albo Frontline Combo, albo Stronghold . Tylko jeszcze muszę zwabić pieniądze ;)

          • Ola

            Wołasz na nie jakoś? Zdradź podstęp!!!

          • ciociasamozło

            To ja bym proponowała Frontline Combo dla psa i Stronghold dla kota :)
            FC działa też na kleszcze co dla psa ważniejsze, a S. daje radę robalom wewnętrznym (łatwiej podać kotu niż tabletkę!) i świerzbowcom (częstym w kocich uszach).

          • paryja

            Cmokam na nie i gwiżdżę, a jeśli to nie pomaga to tiutiam i taśtasiam.
            w końcu przychodzą :D

          • Ola

            Tak właśnie myślałam. Też spróbuję. Taś taś.

  • zu

    tylko trzeba uważać ,żeby koci środek nie zawierał permetryny,bo jest zabójcza dla kota(czyli nie wszystko dla psów nadaje się dla kotównp.Advantix absolutnie nie!!!
    Ale przecież to wiecie.

    • kanionek

      Nie, na pewno nie wszyscy to wiedzą i masz rację, że trzeba uważać. Ja mam temat ekto- i endopasożytów przerobiony wzdłuż i wszerz, bo jak wiecie inwentarz zróżnicowany i liczny, więc szukam rozwiązań tanich, ale skutecznych i bezpiecznych, a co za tym idzie – czytam, sprawdzam, porównuję informacje uzyskane na forach i portalach wet. Oczywiście też nie jestem encyklopedią i czasem muszę sobie odświeżyć pamięć, więc ZAWSZE upewniam się sto razy, że robię dobrze, zanim podam zwierzakowi jakieś świństwo ;) Z kalkulatorem i precyzyjną strzykawą w dłoni.
      Jeśli ktoś się nie zna i nie chce mu się drążyć tematu, to oczywiście powinien stosować preparaty tylko zgodnie z ulotką. Jak dla kotka, to dla kotka, a chomika lepiej zostawić w spokoju ;)

      A teraz zwróć uwagę, że Ty piszesz o preparacie ADVANTIX, który owszem, zawiera permetrynę, a dziewczyny tu sobie polecały ADVANTAGE, który zawiera jedynie imidakloprid (pochodna imidazolu), ale obydwa preparaty wypuścił Bayer, nazwy mogą się wydawać podobne i łatwo zapomnieć, który co zawierał i co to właściwie było to, co zabija koty, więc nadal podtrzymuję to, co napisałam wyżej.

      Frontline Combo to stary, znany fipronil, plus metopren – nadaje się dla psów i kotów.

      • zu

        Tak,wiem,ale będąc u weta niejednokrotnie proszono o to na “A”,a panienka z recepcji czasami nie kumata,albo mało dociekliwa(miewają stażystów) i może wydać niekompatybilny specyfik.Bo klientowi się spieszy.I jak napisałam,oczywiście to wiecie.Swoją drogą,takie teraz gabinety jak supermarkety.

        • kanionek

          Zu – żeby tylko gabinety… No i dlatego lepiej przynajmniej ulotkę przeczytać, zanim się cokolwiek do pyska wleje/wsypie/wciśnie lub na kark wyleje.

      • paryja

        Kanionku a czym kropisz kozy ?

        • mitenki

          Jak to czym Paryja? Chanel nr 5!

          • baba aga

            Mitenki! Kupiłam wczoraj mitenki z dresu, ale pani w sklepie poleciła mi je jako zarękawki, więc ja oburzona, że zarękawki to noszą księgowi, a mi jest zimno w nadgarstki bo moda jest głupia i robią krótkie rękawy, a pani na to wyciąga czarne dresowe mitenki, no to najpierw pomyślałam o Tobie, a potem szybko nabyłam. Pozdrawiam znad morza w mitenkach :-)

          • kanionek

            A mi siostra na drutach (albo szydełku – nie mogę zapamiętać, bo nie rozróżniam) zrobiła takie coś, a nawet dwa, co jest tunelowate, ma jedną dziurę (na kciuk) i grzeje od połowy dłoni aż prawie do łokcia! I na nogi mi takie zrobiła, tylko bez dziury na palec, bo to idzie od kostki do połowy łydki. Oprócz tego na szyję taki kominek, zamiast szalika. Końcówki mie nie zmarzną :)

            Babo Ago – dziękuję za szałową szałwię! Jak ona pachnie zniewalająco! Z koperty nawet wydobywał się cień tego aromatu, więc nie wiem, co sobie teraz myśli zastępca naszego listonosza, ale wyglądam ostatnio tak łachmaniarsko (bo kurde listonosze powinni się zapowiadać, a nie, że człowiek jest zaskakiwany znienacka, taki rozchełstany, rozczochrany, z okularem zapryskanym błotem i w kaloszach gównianych), ale pewnie podejrzewa, że odgrzewam jakieś hippisowskie tradycje i zamówiłam coś dziwnego do palenia ;)
            Babo kochana, jak to się stosuje?

          • kanionek

            Raczej “Szopa-nel nr 5”. A tak naprawdę, w ub. roku załamałam się w marcu, podczas inwazji kleszczy. Nie będę opowiadać długiej historii o poszukiwaniach odpowiedniego środka, który nie wymusza karencji na mleko (no bo dopiero co się doczekałam mleka i wylewanie go przez np. 5 dni na kompostownik złamałoby mi serce), jest skuteczny i nie powoduje skutków ubocznych. Powiem od razu: Eprizero (substancja czynna: eprinomektyna). Zero karencji na mleko, morduje zewnętrzne (pchły, kleszcze, wszy i wszoły, larwy gza, czy tam innej muchy bydlęcej) i wewnętrzne (nicienie, tasiemce i inne). Producent robi go dla bydła, i tylko na bydle testował, więc w ulotce stoi: tylko dla bydła, ale Amerykanie i Angole (tych mogłam sprawdzić) stosują to od kilku lat na kozach, z powodzeniem. Wady: cena jak jasna cholera. Najmniejsze opakowanie to 250 ml i wystarcza na… 2,5 tony kóz :D Kosztuje, przynajmniej u mnie, 130 zł.
            Kupiłam, choć wiedziałam że nie zużyję całego (termin przydatności po pierwszym otwarciu – 3 mies.), i nie żałowałam. Użyłam tylko dwa razy, w okresie największej inwazji, czyli właśnie na przedwiośniu i wiosną, potem kleszcze się uspokoiły.

        • paryja

          No tak . Głupio pytam :)
          A ja głupia chciałam Borsuczy przywiesić choinkę zapachową na prawym różku.

          • paryja

            Powyższy komentarz miał być nieco wyżej.
            Eprizero ! to może kóz dokupić …..

          • kanionek

            Paryja! Ja mam pomysła! Jeśli będziesz chciała, to Ci pocztą wyślę odpowiednią ilość dla Twoich kóz, bo pewnie i tak kupię Eprizero w tym roku, i tak, a po co ma mi się zmarnować?

          • paryja

            Pewnie że będę chciała i to bardzo :)
            bo ja chyba nie chcę mieć dużo więcej kóz …

          • kanionek

            Lecz w tym właśnie jest ambaras, że się nie da jednego bez drugiego naraz ;)
            Czyli jeśli kozy hobbystycznie, jak psy, to bez mleka. Bo jeśli ma być mleko, to muszą być koźlęta. No chyba, że się ma zbyt na koźlęta albo umie robić kiełbasę ;)
            Ja stoję przed tym samym dylematem, co w ub. roku. Nie mogę sobie, ani finasowo, ani lokalowo, pozwolić na sześć kozłów nakurwiających się żyrandolami. Zresztą – na razie jest ich 6, a przecież jeszcze nie koniec wykotów w tym roku :) No i oczywiście jestem nieszczęśliwa, bo kocham ich wszystkich, dziadów parszywych.

          • baba aga

            No stosuje się białą szałwię jak kadzidła, tzn trzeba podpalić listek, zdmuchnąć i niech się tli i dymi, i tak w całym domu aż się zrobi siwy dym, a warto to robic nad jakims talerzykiem , tudzież popielniczką, coby chałupy nie spalić, no a potem tzreba na chwilę otworzyć drzwi i okna coby wywiało złe, ja uwielbiam ten zapach i złe u mnie nie ma szans, bo pale jak kadzidła. Powodzenia!

          • kanionek

            Jak to dobrze, że zapytałam, bo już chciałam sobie zaparzać :D
            Ale, myślę sobie, to jednak szałwia, biała czy nie biała, lepiej zapytam, zanim oszałwieję ;)
            Dziękuję, pożar zrobię jutro, bo małżonek mógłby nie docenić aromatu “wypędzania złego” (a kto wie, może i sam rzuciłby się z okna? No a u nas to bez sensu, bo za nisko).

          • baba aga

            No znam niezbyt ogarniętą osobę, która podczas rodzinnej kłótni, gdy skończyły się jej argumenty i okazało się że nie ma racji, to ze złości wyskoczyła przez okno, a był to wysoki parter, natomiast jak świętowała ślub swojej ukochanej córeczki to skoczyła z mola do płytkiej wody i złamała obie nogi :-D
            Szałwie palisz, bransoletkę ( szumna nazwa) nosisz.

          • kanionek

            Spróbowałam i faktycznie pięknie pachnie :) Taka ilość, jaką mi podarowałaś, wystarczy do okadzenia domu, obory, garażu i drewutni. Kilka razy!

          • paryja

            Zanim się na te kozy zdecydowałam to ze dwa lata rozważałam problem rozmnażania. I wydaje mi się (z akcentem na wydaje) że pogodziłam się z koniecznością rozstań z koźlętami.
            Najpierw namówię dwie sąsiadki (dobrze mi idzie) i ojca na chów kóz.
            Chłopaków będę musiała sprzedać i oby do dalszej hodowli …
            Moja stajenka jest malutka, wg Unii wejdzie tam dziesięć kóz, wg mnie pięć. Na budowę wielkiej koziarni mnie nie stać.

          • kanionek

            Ależ ja Ciebie doskonale rozumiem! W sumie też łatwiej by mi było rozstać się z koźlętami, gdybym znała bliżej ręce, w które trafią. Myśl, że spędzą życie na łańcuchu, przestawiane od czasu do czasu “żeby wystrzygły trawę za domem” nie daje mi spokoju. Już chyba lepszym rozwiązaniem jest śmierć a konto kiełbasy, serio.
            Nie namawiam Ciebie absolutnie, żebyś się zakoziła na śmierć :D
            Jeśli jednak Twoje kozy okażą się tak przywiązane do domu, jak moje, to przy koziarni otwartej non stop, poza silnymi mrozami, w razie czego spokojnie zmieścisz tę unijną ilość. Bo kozy wolą nawet leżeć na zewnątrz, nawet przy kilku stopniach na plusie, niż siedzieć w pudełku. Ja swoje muszę siłą czasem zaciągać do koziarni w te zimne, rozgwieżdżone noce, i w moim przypadku to (jeszcze) nie jest kwestia ciasnoty. Po prostu koza to jest free spirit, i co jej pan możesz zrobić.

            A propos mrozów – zdziwiłam się dzisiaj. O siódmej rano było minus dziewięć, choć prognoza nie przewidywała mrozu większego niż minus dwa. A na okolicznych łąkach już stoją pierwsze rużawie!

  • zeroerhaplus

    Kanionku, właśnie znalazłam męża dla Twojego nieskisłego mleka: koncentrat Pudliszki w słoiczku, data przydatności do spożycia: wrzesień 2010. Nada się?
    Nówka sztuka, ni śladu zużycia :)

    • kanionek

      Wydaje mi się, że byłby dobrym kandydatem, ale może pozwolimy, żeby sami zdecydowali? Wiesz, może niech najpierw powymieniają trochę korespondencji, Twój słoik mógłby mojemu wysłać walentynkę, czy coś… Bo czasy przymusowych, aranżowanych małżeństw już chyba minęły?

      • zeroerhaplus

        Już, już leciałam po aparat, żeby zrobić pudliszkowi twarzową fotę, potem ją prędziutko podrobić fotoszopem (wcześniej go ściągnąć, czy co się tam z nim robi), dorobić dymki i pierdyknąć oryginalną walentynkę z oświadczynami wierszem. Ale mi się przypomniało że:
        a. jest luty, w związku z czym
        b. nie chce mi się.
        I tym cudownym sposobem szlag trafił nierozpoczęte nawet love story słoikowe mleczno-pomidorowe. Nie będzie dzieci w tak modne dziś czerwono-białe paski. Nie będzie serenady pod oknem, wzdychań po nocach i tęsknoty w letnie dni.
        Ach.

        Jak myślicie, wywalić ten przecier, czy zużyć? ;) Mogę go jeszcze wsadzić na stryszek na następne dziesięć lat, no problem :)

        • Ola

          Na stryszek! Może się przydać, jak będą kręcić jakiś nowy Good bye Lenin :P

        • paryja

          Myślę że spokojnie nadaje się do zużycia, możesz również wnukom zostawić na pamiątkę (myślę że wtedy też się do użycia nada ;) )

          Ja kiedyś miałam jogurt … serniczkowy…z rodzynkami … i on najpierw roztył się straszliwie, a potem schudł a potem znów się rozpuchł , trochę jakby oddychał w zwolnionym tempie :) a potem już nic nie robił i ktoś mi go wyrzucił. A byłam z nim związana emocjonalnie …

        • zeroerhaplus

          Oookej. Klamka zapadła, pudliszek na stryszek :)

          Reklamacje przyjmuję do 23:59, jakby co ;)

          • kanionek

            Dla dobra nauki!
            Nie mam pretensji o brak pomidorowej walentynki. Akurat doskonale rozumiem tę część o “nie chce mi się” (zauważyliście, że jeszcze nie wrzuciłam zdjęć nowych owieczek? No właśnie) :)

    • Fredzia

      Dostałyśmy kiedyś w redakcji kosz podarunkowy od spożywczego reklamodawcy. Owoce, dżemy i kiełbasa zostały pożarte natychmiast, wino trzeba było komisyjnie rozlosować, nawet koszyk znalazł zastosowanie, za to ostał nam się majonez. Zaraz o nim zapomniałyśmy, bo praca w gazecie codziennej uczy minimalizowania spraw, które człowiek ma na głowie. Znalazł się pół roku później, dawno po terminie spożycia, ale nie miałyśmy serca go wyrzucić. Po kolejnym roku zaczęłyśmy się zastanawiać, czy majonez ma właściwości wybuchowe. Wreszcie uznałyśmy to za eksperyment godny Joanny Chmielewskiej i przestawiłyśmy słoik na grzejnik ślubując, że damy go w prezencie komuś, kto bardzo nam podpadnie (praca w sekretariacie redakcji – nie mylić z recepcją – polega na tym, że koordynuje się radosną twórczość wszystkich działów, więc braku potencjalnych ofiar mogłyśmy się nie obawiać). Nie wiem ile to w sumie trwało, bo czas w tabloidzie płynie śmiesznie szybko, ale gdy po kolejnych paru latach chciałyśmy sprawdzić, czy mamy już może na stanie redakcji nową formę życia, okazało się, że ktoś nam ten majonez zajumał…

      • ciociasamozło

        I tak marnuja się szanse na wiekopomne odkrycia :(
        Może z majonezu po takim leżakowaniu otrzymałybyście lekarstwo na raka?

  • bila

    Kanionku, oczyma wyobraźni widzę czołówkę do Twego programu. To by było jak u ,,Zaklinacza psów”. Idziesz łąką, a wokół Ciebie skaczą, człapią, biegną i podfruwują zwierzaki różniaste. Odgarniasz włosy z czoła, błyskasz kaloszami, a Tradycja przytula łebek do Twego uda. Aaaach! Tytuł może być zaskakujący. Albo nawiązujący do reklamy Coca- coli. Czy cuś.
    Ja bym oglądała łącznie z powtórkami. Chylę czoła i kładę kojącą wirtualną maść na swędzące i bolące miejsca. Składu nie znam. Zadziwiacie mnie tą wiedzą farmakologiczną, Kanionek.

  • Bogutek

    Ja też to widzę! Jeden z odcinków, a może i cała seria będzie pod tytułem: “Co Wam się w życiu raczej nie wydarzy, a ja już przez to przeszłam” – survival wg Kanionka:)

    • kanionek

      Taa, z ostrzeżeniem na samym początku – “Do not try these techniques at home without consulting a professional”, “Dzieci, nie róbcie tego w domu”, “Ludzie, nie róbcie tego NIGDZIE”.

  • kanionek

    A tera idę się macać z piecem, bo temperatura na chacie właśnie osiągnęła 15 stopni i skończyła mi się bohateroza.

  • ciociasamozło

    Obszczaluchowi Panterowi, sowiookiej Vader-Jałowiec, zakochanemu Gamoniowi-Gonzalesowi i beztroskiemu Kotkowi, z okazji Światowego Dnia Kota życzę długiego, płynącego mlekiem, bezstresowego życia w Kanionkowie :)

    I pamietać, futrzaki, że lepiej nie mogłyście trafić!

  • lenadajcz

    Witaj Oboro Kanionka, mee, bee, kukuryku, koo-koo, kwa kwa, miau, hau i co tam jeszcze zaludnia Kanionkowy świat. Nie było mnie długo, ale czytam cały czas wszystko do ostatniej literki. Dziękuję Barbarelli, dzięki której dawno temu trafiłam pod skrzydła Kanionka. Codziennie kibicuję temu tytanowi pracy i mentalnie wspieram we wszystkich potyczkach z losem, trzymam kciuki, żeby ten wał pólpasiec wyniósł się w niebyt, małyżonek miał letką pracę 5 dni w tygodniu za 200% wynagrodzenia, koty nie sikały byle gdzie, kleszcze spierdzielały na drzewo, piec grzał sam bez wsadu, żywina rosła nawet bez żarcia i w ogóle życia jak w bajce. Oto moje Noworoczne spóźnione życzenia. Wiosna idzie, łebki do góry. Wasza współuzależniona mieszkanka Obory.

    • ciociasamozło

      Witaj Lenadajcz :)
      (jak na mitingu uzależnionych, no nie? ;))

      • Iza

        E-e, mitingi uzależnionych zwykle mają na celu wyzbycie się uzależnienia, a tu wprost przeciwnie… :-)))
        Ciekawe, jak sobie najmłodsza młodzież owcza (i nie tylko) radzi…
        ===
        Ponieważ wybyłam w okolice mocno słoneczne, wrzucam potrzebującym cała garść promyków. :-) W sprawie Celsjuszów możemy ewentualnie pertraktować, ale ciężko będzie, bo pazerna jestem okrutnie na każdą pojedynczą sztukę.

        • paryja

          Gdyby ktoś deszczu potrzebował, chętnie odstąpię :)

          • zeroerhaplus

            Jeśli chcesz wymienić na trzy mżawki i jeden kapuśniaczek, to służę chętnie :)
            Dodam gratis jednego cumulonimbusa w dobrym stanie, choć nie wiem, czy dotrze w całości ;)

          • paryja

            Nie dziękuję :) ale gdybyś miała kawałeczek kwietnia to przyjmę z przyjemnością i jeszcze dołożę ten śnieg co ma padać dziś w nocy ;)

  • paryja

    Ej Kozy ! co tak milczycie ? i Kanionek milczy! to ja se pogadam ;)

    Kilka dni temu szanowna Unia rozdawała we wsi jabłka i marchew. Całkiem za darmo i w dużych ilościach. Zwykle nie korzystamy ale sąsiadka nas wyciągnęła to pojechalim. Dostaliśmy sześć worków marchwi i trzy skrzynki jabłek! Bo sąsiadka marchwi nie chciała “a ty przecież masz kozy”. Od drugiej sąsiadki pożyczyłam sokowirówkę(no bo tyle tego dobra) i cholera jasna, spaliłam dziś tę sokowirówkę na unijnej marchwi!
    Sąsiadka ma ze mnie uciechę, o zwrocie kasy nie chce słyszeć, sokowirówki i tak nie używała a zresztą ma zamiar kupić sobie wyciskarkę.
    Postanowiłam “pozadośćuczyniać” sąsiadce domowym pieczywkiem.
    Włączam piekarnik a tu druga cholera! prądu nie ma ! Szczęśliwie tylko korki wywaliło i sąsiadka pierwszą ratę cieplutkich zadośćuczynień dostała.

    Kwoka wysiedziała czterech gówniarzy rasy nieznanej, są dwa żółciutkie i jeden buras i taki jakiś z pręgą . Pokazała dzieciom gdzie żarcie i usiadła na pozostałych trzech jajkach. Dzieci zeżarły i wlazły z powrotem pod matkę, żeby pomóc jej wysiedzieć resztę rodzeństwa, bo przecież nie dlatego że zimno ;)
    Ponadto wchodzę powolutku w stan gotowości porodówkowej. Borsucz zaczyna napełniać cycki i lekko się “rozjechała” w zadzie.
    A rano byłam u “siódmej” sąsiadki, wyjmować szwy po sterylce, suce całkiem dzikiej choć domowej. Dwie osoby ją trzymały (sukę) a ona kłapała zębami i straszliwie warczała. Ale gdybym wymiękła suka pewnie dożywotnio biegałaby z gustownym błękitnym wzorkiem na brzuchu .

    Ale byłam dziś pracowita ;)

    • kanionek

      DAJĄ u Was marchew i japki?
      Czekaj, idę osiodłać Bożenę.
      Tylko najpierw wrzucę Wam nowy wpis :)
      I zaraz, zaraz – kury już u Ciebie siedzą na jajkach, tak PRZED WIELKANOCĄ?
      W sumie to nie wiem, co robią moje. Po jajka chodzę na strych obory, ale z uwagi na różne dolegliwości – dawno nie byłam :D

  • paryja

    Myślę że u Ciebie też mogą rozdawać (zwykle OSP się tym zajmuje). U nas do tych jabłek trzeba mieć albo mocne łokcie albo sąsiadkę co je ma ;)

    Jedna kura się zaparła na potomstwo, tłumaczyliśmy jej że za wcześnie, ale ona chce i już. No to ma :)

  • Rawena

    Puk puk….wiem, że już dawno po terminie powyższych wpisów, ale mam pytanie odnośnie eprizero….nie masz nadwyżki w tym roku? Chętnie bym odkupiła na 7 kóz….

  • Rawena

    Cóż…będę dalej kombinować jak to zdobyć w tym roku :) Chyba zacznę dwonić po wetach i pytać kto kupił flachę całą, podstępem zdobędę namiary a potem albo wysępię trochę drogą kupna albo siłą wezmę ile trzeba….A tak na serio to ruszam w poszukiwania w sieci, może znajdę kogoś z nadwyżkami. A w przyszłym roku na pewno zaatakuję….już wpisałam do kalendarza z ustawionym alarmem :)

    • kanionek

      Rawena, tylko pamiętaj, bo TO WAŻNE. DANE Z ULOTKI NIE DOTYCZĄ KÓZ. NA KOZY DAJESZ 2 ML NA 10 KG MASY CIAŁA. Czyli licz sobie, że potrzebujesz średnio 8 do 10 mililitrów Eprizero na kozę (no chyba, że masz miniaturki, albo młode). Większość wetów nie wie, że kozy mają nieco inny metabolizm od krów i stosują dla kóz zbyt małe dawki środków p-ko robakom/kleszczom, co nie tylko, że nie załatwia problemu pasożytów, ale jeszcze powoduje ich odporność. Tak w skrócie. Ja spotkałam jak dotąd tylko jednego weta, który o tym wiedział.
      (Nie przedawkujesz. Musiałabyś wylać na kozę chyba całą butelkę, żeby coś jej się stało. Czytałam gdzieś, nie pamiętam już gdzie, jakie są niebezpieczne dawki odnośnie wszystkich leków przeciwpasożytniczych dla kóz).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *