Że panna Pippi…, czyli straszne owce, kule ognia i patron wszystkich czytelników
Patronat nad dzisiejszym wpisem obejmuje ten pan: czy lubi pan czytać książki
(no wiem, że stare, ale nadal aktualne, prawda?)
Czy ja Państwu obiecywałam, że we wtorek będzie nowy wpis? Bo ten. Państwo sobie wyobrażą, że zasiadam ja wieczorem we wtorek do kompa, a tam… Nic mi się nie napisało! A przecież cały dzień miało, w przeciwieństwie do mnie. No a mi to się już wtedy całkiem nie chciało, i jakoś tak wyszło, że nie wyszło, a teraz jest już po północy i co ja mam niby wyczarować z tej resztki czasu, pozostałej do wygaszenia wszystkich systemów?
To może zagaję meteorologicznie, że u mnie jest właśnie minus osiedem (osiedem to jest tak pomiędzy siedem, a osiem), wpakowałam gęsi na siłę do kurnika (kaczka już tam była i rozstawiała kurczaki po grzędach), Ziokołka i Kachnę musiałam wciągać na siłę do koziarni, bo z jakiegoś powodu są na fochu i wydumały sobie, że Kanionkowi na złość odmrożą sobie uszy, a mały Guzik wygląda tak:
Matką chrzestną Guzika została Zerojedynkowa, która odkryła w sobie dar jasnowidzenia (na około pół godziny przed narodzinami Guzika trafnie określiła jego płeć, zgadła, że będzie jedynakiem i nadała mu imię), a ja dowiedziałam się, czym jest koumpounofobia (serio? KOUMPOUNOFOBIA? Czy w świecie nauki przyznają jakieś specjalne nagrody za idiotyczne nazwy jednostek chorobowych?). Zerojedynkowa – żaden ze mnie doradca biznesowy, ale instynkt mi podpowiada, że jednak nie powinnaś otwierać kantorka z Tarotem jako “wróżka Zdziwiona”. Imię wróżki powinno być jeśli nie rosyjskie, to chociaż tajemnicze lub egzotyczne, bo takie się lepiej sprzedają. Wróżka Soprajzd brzmi bardziej profesjonalnie.
No i tak jak Wam zdradziłam w komentarzach, mała Pippi i jej produkcja guzików kosztowały mnie trochę nerwów. Gdy na zewnątrz ukazały się dwa przednie kopytka i nosek odetchnęłam z ulgą, bo prawidłowe ustawienie noworodka w kanale rodnym to podstawa udanego porodu, i tkwiąc cichutko w kącie pokoiku dziecięcego, skulona do rozmiarów siedzącego pekińczyka, wpatrywałam się w ten nosek i kopytka, oczekując rychłego ciągu dalszego. A tu dupa! To znaczy właśnie nie dupa! Dupa była daleko z tyłu, z przodu nadal tylko nosek i kopytka, oklejone śluzowatą materią, a co gorsza, gdy Pippi obróciła się do mnie drugim bokiem zobaczyłam, że z widocznej połowy pyszczka koźlęcia zwisa bezwładnie jakaś wątróbka…
Widziałam już na tyle dużo kozich porodów, że wątróbka od razu rzuciła mi się w oczy jako coś zupełnie w tym miejscu nie na miejscu. Bijąc się z myślami (sprawdzić co to, czy nie ruszać? Podejść, czy nie denerwować młodej matki? A jeśli się okaże, że to naprawdę wątróbka?! Przecież umrę na miejscu!), poczekałam aż Pippi zrobi sobie przerwę w skurczach partych, i wtedy podeszłam bliżej. No cóż, to nie była wątróbka, tylko ozorek, zwisający smętnie z boku zamkniętego pyszczka. Język wyglądał na nabrzmiały, a kolor miał już ciemnopurpurowy. “Martwy koziołek”, pomyślałam, a serce wlazło mi do gardła, najwyraźniej wybierając się w podróż w kierunku mózgu, naiwnie licząc na jakąś mądrą poradę. Wiedziałam, że zaraz ruszy machina wodotrysków i zanim łzy kretynki zdążą zalać mi oczy, muszę działać. Chwyciłam trzymany w pogotowiu ręcznik papierowy (rękawiczki z lateksu już miałam na rękach), i delikatnie wytarłam nosek koźlęcia ze śluzu. Wydawało mi się, że nozdrza lekko się poruszyły… Dotknęłam gumowym palcem języczka udającego wątróbkę, a języczek zamerdał i schował się do pyszczka! Jezusmaria ludziedrodzy, z serca spadła mi cegła i cały kościół drewniany, mało brakowało, a tym razem umarłabym z radości.
Radość nie trwała jednak długo, bo za chwilę jęzor był z powrotem na zewnątrz, Pippi znów parła i darła się wniebogłosy, lecz ani centymetr więcej koźlęcia nie wydostawał się na świat. Znów połaskotałam wątróbkę, przemawiając cicho do tych kopytek i połowy pyszczka, że “schowaj ten jęzorek, dzieciaku, bo go sobie odgryziesz”, a do Pippi, że “jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę, dasz radę, dzieciaku” (no bo kurwa dzieci rodzą dzieci, i to wszystko moja wina), a sytuacja była patowa. Język wyłaził i zwisał, Pippi parła, a w mojej głowie rodziły się wizje z koźlęciem z dwiema głowami, albo bez języka, albo z jakimś porażeniem nerwowym (bo dlaczego ten język uparcie wyłazi?!), albo z Pippi rozdartą na pół, leżącą w wielkiej kałuży krwi (ja Was bardzo przepraszam za drastyczne opisy, ale kretynka już tak ma i postanowiła się z Wami podzielić). Znów wytarłam delikatnie nosek z napływającego wciąż śluzu, żeby koźlak, który już najwyraźniej znudzony przedłużającą się procedurą opuszczania statku-matki chciał samodzielnie oddychać, się nie udusił.
Ta gehenna niepewności i makabrycznych wizji trwała jakieś dziesięć? piętnaście? dwadzieścia minut?, które wydawały mi się wiecznością, i gdy już zdecydowanym ruchem sięgałam po telefon, żeby ściągnąć panią weterynarz z M., Pippi, leżąc na boku, ostatnim wysiłkiem wypchnęła koźlaka do połowy. Języczek natychmiast się schował, kretynka szybko wytarła cały pyszczek ze śluzu, mały parsknął, kaszlnął, otworzył ślepia i… Pippi zaskoczyła, że to już, przejęła pałeczkę i zabrała się do wylizywania młodego, a ja w tym czasie ostrożnie i powolutku wyciągnęłam z niej drugą połowę koziołka. Policzywszy kopytka i stwierdziwszy brak dodatkowej głowy i wątróbek w niepowołanych miejscach, mogłam wrócić do swojego kącika pekińczyka i zacząć oddychać. No a potem to już było standardowo – pomogłam matce osuszyć dziecko (zawsze to szybciej ręcznikiem papierowym, niż małym językiem, a jednak zimno jest i takie nowo narodzone koźlę paruje jak talerz pomidorowej), uprzątnęłam krajobraz po bitwie, upewniłam się, że mały trafia do cycka i wie co z nim robić (podobno zdarza się, że koźlę nie ma odruchu ssania), a gdy w końcu wyniosłam w worku łożysko, mogłam odetchnąć.
A teraz, gdy już wiadomo, że wszystko się dobrze skończyło, cofnijmy się o kilka godzin do porannych wydarzeń dnia tego samego, grudnia czternastego, gdy to z aparatem foto w dłoni ruszyłam nad staw, by zrobić zdjęcia owcom po liftingu. Owce spokojnie stały kręcąc mordą, ja stałam trzęsąc się z zimna, a aparat foto właśnie zaczynał łapać, o co mi chodzi z tym wciskaniem guzika z napisem “power” i zabierał się za leniwe wysuwanie obiektywu, gdy nagle WRRRAU! I nagle MIAAAU! Gdzieś na środku łąki północnej rozpętało się piekło. Zobaczyłam, jak wystrzelony niczym z procy Gamoń wylatuje w górę, ukazując się ponad zeschłymi badylami jesiennych traw, po czym opada w gęstwę z szeroko rozpostartymi łapami. Piekło w badylach zakotłowało się, przeszywając mroźne powietrze wojennymi okrzykami, po czym zaczęło sunąć z zawrotną prędkością ku owcom i mojej skromnej osobie. Nie upłynęło więcej, niż pół sekundy, gdy czarno-prążkowana kula furii i ognia wypadła z zarośli, przetoczyła się po wyskubanym przez owce pasku trawy i osiągnęła punkt krytyczny, czyli brzeg stawu. Ledwie zdążyłam pomyśleć “w stawie zimna woda, trochę będzie szkoda”, gdy kula zrobiła ostatnie wrraau i miaau, i nastąpiło nieuchronne PLUSK! I błoga cisza. Państwo pozwolą się zapewnić, że nie miałam czasu na reakcję.
Gamoń wyskoczył z wody jak diabeł z koszyczka ze święconką i z obrzydzeniem jął unosić to jedną, to drugą łapę, a z każdej spływały strumyczki mokrej obrzydliwości, w dodatku zimnej jak sukinkot, którym Gamoń przyglądał się ponuro i z niemą naganą, jak ksiądz nieślubnym dzieciom. Na powierzchni bajorka rozchodziły się leniwe fale, dno stawu, wzruszone tym nagłym impaktem, wyrzucało w toń wirujące kłęby mułu, A GDZIE JEST KURWA KOTEK? Spełzłam po stromym brzegu nad samą wody taflę (podczas całego tego okresu suszy poziom wody w stawie obniżył się o jakieś dwa i pół metra), i wpatrując się w zamulone zwierciadełko widziałam już, oczyma wyobraźni, jak dźgam lodowatą toń długim kijem, próbując namacać wiotkie zwłoki, gdy nagle kątem oka złowiłam ruch na drabinie wiodącej na strych obory. Szczwany lis z tego Kotka. Nie wiem, jak on to zrobił, ale tylko łapki miał mokre, a z miejsca zbrodni ulotnił się tak szybko, że słynna kamfora mogłaby mu co najwyżej pucować dyplomy za szybkość i ordery za wściekłość. Tymczasem Gamoń wyszedł na tym wszystkim jak Zabłocki na zimnym mydle:
Oczywiście zabrałam go do domu, osuszyłam i pozwoliłam w spokoju wylizywać rany na jego ego. Bo jestem pewna, że to Gamoń zaczął, choć dobrze zna rewiry łowieckie Kotka i mógł sobie iść gdzie indziej, bo czego jak czego, ale dużych ilości “gdzie indziej” tu nie brakuje, ale Gamoń zrobił się ostatnio zaczepny i wszystkim chce dawać w lampę. Może to dlatego, że gęsi go poniewierają i on musi na kimś wyładować frustrację? Nie wiem, świat kotów jest dla mnie wciąż zbyt skomplikowany.
PS. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że owce RYCZĄ? Klęczałam sobie akurat w narożniku porodówki, układając owcom zgrabny stosik świeżego siana, gdy nagle jak nie dupnie! Basowe, głębokie, odbite od wszystkich ścian koziarni BAAAA!, na które podskoczyłam tak szybko, że mało mi rzepki z kolan nie powyskakiwały. Nie wiem, co Baśka chciała przez to powiedzieć, bo dopiero uczę się ich języka, ale serio – musiała zaryczeć akurat tuż przy moim uchu? Cholerne owce paranormalne. Muszę się częściej oglądać za siebie.
PPS. Minus dziewięć już.
Kanionek, Ty to masz jednak nerwy, kobieto podziw i szacun i beret z głowy! Ja już od samego czytania dostalam palpitacji serca i to narastające napiecie…! A na końcu co? Taki śliczny Guzik:)
Aaa i zapomniałam przekazać łowieckom, że wyglądają uroczo, szczupło i fotogenicznie:)
Dziękuję, Bogutku :)
Nerwy jak postronki… Poszarpane i powiązane na supły, już ledwie trzymają mój system w kupie ;)
A owce i owszem. Lżejsze, urodziwsze i nareszcie bezwonne :) No i nie zaklinują się już w wyjściu z porodówki.
Guzik jest piękny :) Najpiękniejszy !
A Gamoń trochę jak owczy noworodek, tylko nie wiem dlaczego owca go nie wylizuje, tylko sam to musi robić ;)
Oczywiście, że najpiękniejszy (tak jak wszystkie kozy :D), a Gamoń mało nie umarł ze wstydu, i honor drapieżnika nie pozwoliłby mu dać się wylizać jakiejś owcy ;)
Guzik przecudny! A jaki uśmiechnięty na 2 fotce :)
Co do ryczących owiec, to tu są chyba kozy i nie jestem pewna czy na pewno tak ryczą, ale niezmiernie mnie to bawi: https://www.youtube.com/watch?v=gsGqGVyIOIU
Tak, na drugiej fotce wyszedł trochę jak prosiaczek, ten od Puchatka :)
Video – :D :D :D
Ale nie, owce w innej tonacji, i tak bardziej barokowo, rzekłabym. Może uda mi się kiedyś uchwycić ten głos z dna studni na filmie :)
uau! Guzik niemalże dorównuje urodą Kazikowi, tyci-tyci mu brakuje :) Za o uśmiech ma bardziej zniewalający. Zresztą owce też jakieś uśmiechnięte się wydają.
Z nową fryzurą to je też jestem taka zadowolona jak Baśki (no, przeważnie). :)))
Co do Guzika się zgadzam całkowicie. I najbardziej mnie ujęło jego ostatnie zdjęcie – pewnie dlatego, że wyraz twarzy natychmiast wydobył z mroków niepamięci buzię mojej dwulatki przyłapanej w okolicach szafki z cukierkami… Najdoskonalsza niewinność plus takie “przecież ja tu tylko sobie stoję, PRAWDA?” Nawet wicherek nad czołem prawie taki sam. :)))
Kanionku, masz Ty nerwy jak postronki… Ja bym pewnie po ten telefon sięgnęła na pierwszy widok wątróbki. Bez sensu zresztą, jak widać. Wiwat dzielna Pippi!
Iza – mnie przed tym telefonem powstrzymywało tylko wspomnienie przypowieści o pasterzu, którzy z nudów i dla żartu wołał “wilk! wilk!”, i kiedy naprawdę przyszedł wilk, to nikt mu nie pomógł. A że ja już kilka razy do tej pani dzwoniłam (pierwszy atak paniki, gdy Ziokołek miała depresję), to tym razem chciałam być pewna, że nie będę dzwonić na darmo. Ona, ta wetka, jest chyba jedyną przyzwoitą służbą weterynaryjną w najbliższej okolicy, i nie chciałabym, żeby dopisała mój numer do listy blokowanych ;)
Wersja – uśmiechają się, bo im każę. Mówię “proszę mi się tu ładnie uśmiechnąć do czytelników, bo nie będzie kolacji!”. To co oni, biedaczki, mają zrobić ;)
Koziołek wiadomo – cód, miód i orzeszki. Za to owca na końcu z przymróżonym oczkiem i półpaszczowym uśmiechem jakby chciała powiedzieć : spoko, wiecie nie jesteśmy takie straszne, ale trochę musimy trzymać fason i Kanionka w stanie niepewności, żeby sobie za dużo nie pozwalał. A poza tym luuzzzz 🐏😉
Optymistka. Ja to przymrużenie oka odczytuję inaczej: “niby jesteśmy takie słodkie, puszyste i potulne, ale poczekajcie, mamy w zanadrzu kilka mrożących krew w żyłach występów” ;)
Wzruszyłam się i pośmiałam i z tego wszystkiego – popłakałam.
Ośmielę się stwierdzić, że Guzik (cudo moje najukochańsze) jest najładniejszym kozim noworodkiem jakiego ta Obora widziała i proszę, mnie nie przekonywać, że jest inaczej, bo wiem swoje i już.
Kanionku, doskonale Cię rozumiem co przeżywałaś podczas porodu Pippi i od razu (!) wiedziałam, że wątróbka to języczek. (Odbierało się kiedyś poród od krowy. No dobra, asystowało, chociaż nie – skoro pomagałam wyjść cielakowi to – odbierało.) I niezmiennie mnie dziwi jak taki noworodek, który wygląda jakby nie miał kości – pół godziny później hasa koło mamusi na sztywnych, patyczkowatych nóżkach. Bardzo mnie to rozczula.
A co do mojej fobii – to myślałam, że jestem jedyna na świecie, a niedawno się okazało, że koleżanka pracująca w tym samym pokoju co ja – też ją ma. I dopiero ona wyguglała nazwę, której za Chiny Ludowe się nie nauczę. Ponoć to bardzo rzadka przypadłość. Dzięki niej czuję się wyjątkowa ;D
Za chwilę może okazać się, że mam jeszcze inną: pentheraphobię.
Czyli, że jestem normalna. Inaczej.
Pozwolę sobie polemizować z tą “jedynką” jeśli chodzi o piękność noworodków – fakt Guzik bardzo ładny, ale najpiękniejsza była Kachna.
No pozdrawiam serdecznie
Wiedziałam Kachna, że będziesz polemizować. :)
Na Twoim miejscu też bym tak zrobiła, ustalmy, (dla zgody), że Guzik jest najładniejszy wśród chłopców, a Kachna wśród dziewczynek. Piąteczka?
No ok.
Mogę na to przystać.
Lu-cek moje drogie, Lucyan prym urody wiedzie!
E, no dziewczyny, wszystkie kozy piękne, ale sam Kanionek przyznawał, że z urody to Lucka (mego krześniaka) nikt nie pobije!
Kanionek, Ciebie to już w życiu nic nie złamie: porody przyjmujesz, koźlęta wycierasz, produkujesz sery, strzyżesz owce, a to tylko początek długiej listy Twoich umiejętności… Czapki i berety z głów! Spocznij!
Ania W. – jak by tu Ci odpowiedzieć.
No widzisz Kachna najpiękniejsza.
To mówiłam ja – Lustereczko Powiedz Przecie Kto Najpiękniejszy wśród KÓz na Świecie:)
Al Lucek – jako że bratem jest Jej – bardzo udany!
Będę się upierać. No i fakt, że Kanion jako jedynemu samcu właśnie Lucyanowi cohones ostawił, żeby uroda stado zasilała o czymś świadczy!
A na morelki w spircie w Waszym towarzystwie – to ja chętnie! :)
Która kózka najpiękniejsza musicie ustalić przy morelkach, tudzież innych “owocach” ;)))))))
To ja Wam bardzo sprytnie podpowiem, że wszystkie macie rację :D
No i fakt, Lucka zostawiłam na rozpłodnika, ale to po części dlatego, że te popłuczyny po genach saaneńskich ma. Teraz za to nerwowo obserwuję brzuchy “starych” kóz zastanawiając się, czy Lucek aby nie jest ślepym strzelcem ;)
Koziołek oczywiście cudnej urody, ale owce wcale nie mniej. W nowej fryzurze odmłodniały i uśmiech na ich pyskach zagościł. Czekam z niecierpliwością na owcze dzieci, co to podobno mają się niebawem pojawić.
No właśnie, PODOBNO! Jeszcze nie jesteśmy na takim etapie zażyłości, żeby mi pozwoliły potrzymać dłoń na brzuchu, więc jestem ciemna jak tabaka w rogu. Mamy połowę grudnia, one po postrzyżynach wyglądają dużo mniej beczułkowato, a trzeba pamiętać, żeśmy jednak wciąż sporo tej wełny na nich zostawili. Nic, tylko czekać. Czekanie nie jest moją mocną stroną… Jeśli ktoś jeszcze pamięta, jak czekałam na rozwiązanie Tradycji ;)
Wody!!!!!!!!!!!!!!!
co za emocje, co za adrenalina, co za suspensy! Aaa!!!
I jak wybornie opisane!!!!!!!! ♥
Woda zamarzła, lodu mogę przynieść :)
Nie da się ukryć, że Guzik jest Guzikiem i żadne inne imię by do niego nie pasowało. I jest przepiękny. I uśmiech ma zniewalający!
Dzielna Kozia Położna! Ale założę, się, że choć siedziałaś skulona jak pekińczyk, to z twarzy raczej go nie przypominałaś ;). Podejrzewam coś bliżej wyciagniętego pyszczka zaniepokojonej Nory ;)
Owce wydają się być zadowolone z postrzyżyn. Oczko puszczane na ostatnim zdjęciu wskazuje na to, że ich paranormalność, jak już napisała RozWieLidka, jest na pokaz. A może nie? Kanionku, na wszelki wypadek nie zostawaj z nimi sama w ciemną, mglistą noc gdy nietoperze nisko latają….
Biedny Gamoń. Nie ma żałośniejszego widoku niż mokry kot (no może ja w czapce). Doszedł już do siebie?
Żałośniejszy widok niż mokry kot i Ty – na pewno wyglądasz pięknie! – najżałośniejszy to ja w czepku pływackim.
Staram się nie patrzeć w lustro na basenie, ale ostatnio spojrzałam – masakra!
…………
A ja mam całkiem pospolitą arachnofobię. Ale za to bardzo. Bo słyszę nawet jak tupią po parkiecie.
Miało być , że na pewno wyglądasz pięknie w czapce….teraz są piękne czapki;)
Czapki są piękne, ale jedyna w jakiej wyglądam znośnie to futrzana papacha :)
W czepku pływackim to dobrze mogą wyglądać najwyżej Sinéad O’Connor albo Patrick Stewart ;)
Dobrym rozwiązaniem jest tez kurtka z kapturem obszytym bardzo sztucznym lisem:)
Kachna, do basenu???!!! ;)
Ja się muszę kiedyś z Tobą morelek najeść!!!!
Ty nie wiesz co zrobiłaś tą odpowiedzią.
Ty mię zabiłaś prawie. ja kawę zakrztusiła się. Gorzką.
Kocham panią pani ciociasamozło!
Najgorzej w czapce wyglądam ja, w każdej – jak zza krzaka :]
Złą czapkę masz.
Ja kocham czapki. Mogą być bardzo twarzowe.
Inna sprawa jak się wygląda po zdjęciu tej czapki…..
Ale zawsze zostaje opcja kaptura obszytego……:)
Kachna, raczej złą twarz – no do żadnej czapki nie pasuje :D
Kaptury są ok, wszystkie ciepłe kurtki mam z kapturami.
A wiesz, że nie ma złej twarzy – są tylko złe czapki!!!!!
“Załóż czapkę skinie, skinie załóż czapkę
kiedy wicher wieje, gdy pogoda w kratkę
uszka się przeziębią, kark zlodowacieje
resztki myśli z mózgu wiaterek przewieje”
Ze tak “wieszczem” (Big Cyc) zapodam, bo mi się skojarzyło trochę tak od czapy (?!?) do czapy (!?!) To nasza taka małżeńska piosenka, a że Małż łysy blondyn he he to mu czasem śpiewam (“Zrób to dla ludzkości Kochanie. Nie śpiewaj” – słyszę)
Kumy Moiściewy! Nie myślta, że mnie tu nie ma – jestem, oszołomiona i zatkana z wrażenia i wydarzeniami donioslymi i tak miłym, serdecznym powitaniem. Ja mało gramotna i rozgarnięta jak kupa liści jestem i czasem wina, pardon! weny brak! żeby opisać, co czuję, czytając Kronikę Kanionka. Także ten. Z doskoku raczej ale z potrzeby serca dawam głos. Pozdrawiam Wszystkie Kozy!
Nie wiem, Kenna-Joanna, kto Ci nagadał o tej Twojej rzekomej niegramotności, ale wiedz, że kłamał.
Jakby co – zapytaj którąkolwiek kozę, koza prawdę Ci powie :)
Tak tak! Wyciągnięty ryjek i wyłupiaste oko. Gdybym mogła, osadziłabym je na kijku i podetknęła Pippi pod zadek :D
Gamoń wysechł dosyć szybko i oczywiście udawał, że to zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Miał biedaczek pecha, bo gdyby zaczekał ze swoją szarżą na Kotka do dzisiaj, to zamiast kąpieli miałby tylko taniec na lodzie :)
Zwizualizowałam… ten potrójny Axel… :)))))))
Gwiazdy tańczą na lodzie :D
A Kotek w ubiegłym roku zaliczył kąpiel podlodową, zapomniałam Wam napisać! Jakoś na przedwiośniu tak sobie hasał po zamarzniętej jeszcze powierzchni stawu, i trafił na cieńszy kawałek lodu, a raczej takiej brei polodowej, i było chlup :) Bardzo, bardzo był niekontent.
Kanionku – nie mam słów….
Zwykłe, najzwyklejsze życie jest najbardziej zaskakujące, pełne emocji, piękne – jeśli zaczniemy je zauważać.
Ty już WIDZISZ!
A dzięki Twojemu Talentowi Literackiemu i my ciut widzimy.
………………..
A owce rzeczywiście wyglądają bardzo glamur:) I mają nogi! Długie.
Głaski dla Kotka i Gamonia
Dziękuję, Kachna :)
Właśnie mi przypomniałaś – jedyną oznaką domniemanej ciąży owiec są ich tylne nogi – rozstawione nienaturalnie szeroko. Ale nie znam się jeszcze na owcach i nie wiem, może tak ma być? Udało mi się podejrzeć, podczas postrzyżyn gównianych zadków, malusie wymiona, praktycznie nie odstające od brzucha. Gdyby one miały jakoś zaraz rodzić, to chyba już by trochę mleka produkowały, co? Po czym poznać, że owca jest kotna?
yyy, wyjada kwaszeniaki i śledzie z miodem?
:D
Śledzi nie mam, ale mogę im zanieść ogórka kwaszonego z miodem i musztardą, i wszystko będzie jasne.
Pomarańcze. U mnie były pomarańcze.
Kachna, ale że co – pomarańczy mam im dać, czy Twoje owce miały cycki jak pomarańcze?
daj im emenemsów i kawy z mlekiem. jak te pierwsze zjedzą, a drugie zwymiotują, to jakby dwie kreski na teście ;)
Wersja – ciekawe, skąd masz takie dane :D
z autopsji. a ponieważ akuratnie tak się czuję, jak wskazuje owczy wyraz pyska, to autopsja może się okazać absolutnie adekwatna ;)
Wersja – gratulować, czy co? :D
eeee, ja już mam całkiem stare dziecko, ale pamiętam ;)
Noo, kto z takim usmiechem przychodzi na swiat, ten bez watpienia zwiastuje szczescie dla calej koziarnio-owczarni, inaczej byc nie moze!
A owce wygladaja jak materace na 4 nogach. Bardzo przystojne materace :}
Albo jak ta pościel zdrowotna, co to ją sprzedają emerytom za ciężkie pieniądze na pokazach :)
i to materace bardzo ładnego koloru!
Powiedziałabym, że bardzo gustowne materace ;)
Hłe, hłe. Jakeśmy dotarli do tej żółtej partii wełny, to od razu skojarzyła mi się ze starą gąbką tapczanową :D Moim zdaniem owce teraz wyglądają jak dwa popeerelowskie tapczany jednoosobowe, odarte z materiału obiciowego :)
Śledzik-Guzik cudny! A ten zawadiacki wicherek! I ujmujący uśmiech! Tylko całować po pysiu :) Może i do tatusia podobny, ale paseczek na grzbiecie ma zupełnie jak mama :)
Gratulacje dla położnej, ja bym się pewnie usmarkała ze strachu na widok wątróbki (zwłaszcza po lekturze Herriota na świeżo), no ale Ty już kilka tych porodów przyjęłaś :) Co nie umniejsza Twojej dzielności :)
Toast za zdrowie Kanionka (czystym spirytusem ofkors ;))
Baśki wyprzystojniały, prezentują się jak modelki na wybiegu. Jak to nowa, ładna fryzura dodaje pewności kobiecie ;)
A ja jestem TRĄBA jerychońska – kolejny raz wywaliłam komcia w kosmos, bo zachciało mi się w trakcie pisania zdjęcia oglądać!
Mitenki, ja też w trakcie Herriota, ale tam głównie krowy i krowy… W krowę to można całą rękę i pół Herriota wsadzić, a tu nawet gdybym chciała pomóc, to nie dałabym rady! Szpilki by nie wcisnął, Pippi zakorkowana główką Guzika jak balon z winem, a ja puszczałam bąbelki nosem…
A gęsi leją Gamonia całkiem zasłużenie, bo on im i kurczakom podkrada żarcie! Ziemniaki gotowane, kaszę, makaron, warzywa. Pazerny na wszystko, choć zabiedzony to on nie jest. Kotek jedynie do serwatki się podpina i gęsi mu wybaczają, bo serwatki jest po dziurki w dziobie ;)
Na kiedy nowa dostawa?
Drogi Dostawco (ale wiesz, Mitenki, że awatar Cię zdradza?), bardzo serdecznie dziękujemy, ale nie możemy tak ciągle żerować (ha! dosłownie) na Dostawcy dobroci. Mama przywiozła mi dwie paki makaronu, kaszy kupiłam ostatnio cały wór, i ziemniaków też :)
Kozy też u Herriota były, ale tam z nich wyjmowali drugą stroną, paszczą znaczy …. kalesony czy inne gacie :)
A to tak, to by się zgadzało :D
znakiem tego Gamoń jest astronomicznym bliźniakiem mojej kotki, która już chodzi kwadratowa, ale i tak żaden okruszek na podłodze nie może się czuć bezpieczny. ani na stole. ani w ogóle nigdzie.
A cebulę zje? Bo Gamoń tak. Może nie w wersji saute, ale pokrojoną i wymieszaną z ziemniakami i resztą warzyw już tak. Nie przebiera, wciąga wszystko :)
jeśli z omastą, to naturalnie że tak :)
I głaski dla Gonzalesa bidulka. Czemu gęsi go leją?
Bo mogą?
(a teraz muszę coś napisac, bo za krótkie było, to piszę. Napisałam.)
Ja to sobie skopiuję, Ciocia i zawsze będę wstawiać, jak co krótkiego będę chciała dodać :)
Ale do Wąskiego takie wyrywne nie były? Tylko do biednego kotecka…
Ech, żebyś widziała, jak ten biedny kotecek maltretuje Pantera…
Panter to jest kotek delikatny, salonowy, do ozdoby, żeby siedział i ładnie wyglądał, i zupełnie nie zna się na ulicznych sztukach walki, a Gamoń to zwykły zbir!
A właśnie Kanionku, co tam u Pantera słychać? Zaprzyjaźnił się już z kuwetą? :)
Tak. Żywi do niej tak głęboki szacunek, że nie chce jej brukać swymi wydzielinami ;)
Panter to jednak powinien się nazywać Ksymena, bo taka z niego cienka panienka. Zaczęłam go trochę wypuszczać na dwór, żeby przewietrzył futro, zobaczył słońce (mieliśmy kilka ładnych dni, temp. 12-13 stopni) i w ogóle poczuł, że żyje, a on najpierw tkwił na parapecie, robiąc stójkę jak zaniepokojona surykatka, a gdy się w końcu odważył zleźć, to przesiedział kilka godzin na świerku. Dzisiaj było już lepiej – przez kuchenne okno zaobserwowałam, jak Panter zwiedza okolice stawu. Oczywiście musiałam sterczeć i patrzeć, czy aby Gamoń nie wyrośnie nagle z trzcin i nie zapragnie zrobić Panterowi testu wypornościowego, ale nie, zwiedzanie zakończyło się bez ofiar.
(płacę czystym, owczym runem temu, kto mi w zamian sprzeda skuteczną terapię kuwetową, która zadziała na Ksymenę. ALe nie tam jakieś gdybanie, że a może mu kwiatów lawendy do żwirku dosypać, tylko normalnie – zaklęcie magiczne poproszę, które raz wypowiedziane zdejmie ze mnie klątwę szmaty i śmierdzącej szafy raz, a dobrze)
To ja balocik wełenki poproszę, a hasełko… Abrakadabra!
Dziękuje Ci bardzo uprzejmie za miły początek dnia z rozmazanym tuszem. Dobrze, że zdjęcia mnie NAPROWADZIŁY na fakt, że koziołek jednak przeżył, bo bym wpadła w histerię jak wtedy, kiedy przeczytałam że Mateusz Cuthbert umarł.
PS. Masz już pomysł, co z wełną?… ;)
bo jakby co Barbarella chętnie z niej serwetki udzierga? ;)
Och, stary Mateusz… Ja też przeżywałam.
No właśnie dlatego NAJPIERW dałam zdjęcia, bo nie mogłabym Was tak nastraszyć, jak mnie Pippi nastraszyła ;)
No jeszcze nie wiem, co z wełną, bo od wełny do kłębka to podobno długa droga najeżona maszynerią, ale mam jeszcze czas do wiosny.
O bardzo przepraszam, ale w kolejce po wełnę to ja się ustawiłam, gdy owce jeszcze w drodze były, więc proszę przestrzegać porządku kolejkowego😉
Guzik jest przecudownie słodki:)). W ogóle wszystkie Twoje kozy sprawiają wrażenie uśmiechniętych, to maleństwo też, jeszcze mokre, ale już tak ufnie patrzy i się uśmiecha:)). Wiem, że zaniedbałam oborę i cholera nie podpisuję listy obecności ostatnio, ale mam nadzieję, ze nie dostanę dyscyplinarki? Bardzo mi brak obory, ale proza życia, praca i walka z urzędnikami mię dopadła. Także ten…..kozy kochane idę na wojnę. Ale wrócę, otrzepię się i wrócę. Tylko najpierw muszę stoczyć trudną walkę z wszechobecną i niestety ciągle rozrastającą się głupotą urzędniczą.
Walcz, Zośka, Twoje miejsce na sianie będzie czekać cierpliwie. Do lutego, a może nawet marca, to raczej nudy na pudy będą, więc pewnie do tego czasu zdążysz się otrzepać :)
Nudy na pudy u Kanionka…?!
Się uśmiałam z samego pomysłu :))
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. W styczniu zawieszę na blogu tabliczkę “remamęt” i pójdę spać!
Tym “pójdę spać” to mnie już kompletnie rozwaliłaś. Leżę i kwiczę ;)
Hm. Chciałam stanowczo zaprotestować, a nawet zapałać świętym oburzeniem (że co, że JA nie pójdę spać?) ale cóż… Poszłam ostatni raz do koziarni, jak mi się wydawało około 22:30, zaniosłam siana, zamknęłam Baśki, trochę z nimi posiedziałam, potem pogadałam z kozami, trochę się powygłupiałam z Kazikiem (Guzik jeszcze ma pietra i trzyma się maminej pończochy, ale Kazik to mały chwat!), machnęłam się jeszcze po jabłka (a niech mają, zamiast cukierka do podusi), potem zmieniłam zdanie w sprawie owiec i otworzyłam im drzwiczki, i tak sobie siedziałam, drapałam Bożenę, w końcu zgasiłam światło, wracam do domu, a tu pierwsza w nocy! To jest zupełnie niemożliwe, więc teraz jestem już pewna, że ktoś mi kradnie czas.
Kanionek, to Ty w ogóle sypiasz?!!! Kiedy?
W styczniu! :D
I jeszcze PS, na zdjęciach ewidentnie widać, że owce mają bekę z Gamonia:))) Moja chora wyobraźnia podpowiada mi jak mógłby wyglądać komentarz owcy do tej sytuacji. Na ten przykład pełne dezaprobaty: Ale zjeb….ł…
BAAA(ł)!
Jejku, jejku, ten Guzik i jego uśmiechnięte pysio!
Kanionku, a nie opowiedziałaś, jak Ci się w ogóle udało okiełznać owce. Podchodzą już spokojnie i pozwalają się dotknąć? Czy to strzyżenie trochę siłowo się zaczęło? Ubyło ich chyba z połowę!
Taa, podchodzą… Taa, pozwalają… :D
Najpierw sprytnie doprowadziliśmy do sytuacji, że w porodówce została tylko jedna owca. Drzwiczki na haczyk. Nas dwoje, na ugiętych kolanach, owca w narożniku, gotowa gryźć, kopać i taranować ;) My powoli, z chlebkiem w ręku. Koniec końców, małżonek trzymał owcę za gruby kołnierz, lekko przypartą do muru, a ja cięłam, gdzie się dało. W sumie zajęło nam to ładnych kilka godzin! Przy drugiej owcy małżonek też chwycił za nożyczki i ciął, gdzie mógł. Pierwszej nagrody za jakość i stylizację byśmy nie dostali, ale udało nam się uzyskać jako taką symetrię owcy, żeby się nie przewracała na jedną stronę ;)
Pamiętam jak miałam zajęcia w terenie i gdzieś korygowaliśmy owcom raciczki. Podpowiedziano nam, że jak się ją posadzi, tak jak człowieka, na d… (wylocie przewodu pokarmowego- no wiecie), to ona NIC nie może zrobić i chyba nawet sama nie wstanie. Tylko musieli to robić chłopaki, bo jednak taka owca trochę waży i jak się ją źle posadzi to wstaje. Chodziło o takie lekkie podsadzenie (coś jak przy niegrzecznym dziecku).
Czy ktokolwiek zrozumiał o co mi chodzi?
Więc może do strzyżenia (następnym razem) spróbujcie tej metody.
Tak z ojcem strzygliśmy 40 – 60 owiec przez parę lat.
Posadzone na dupie były jak sparaliżowane. Tylko oczy patrzyły:)
Tylko trzeba posadzić. A takie wełniste ważyły sporo, bo wełna nie jest sucha.
Po postrzyżynach miałam ręce jak po milionie zabiegów na ręce. Chyba to lanolina.
Eh…. młodość……dawne czasy…..
“Eh…. młodość……dawne czasy…..” – zaczynasz gadać jak Bożena ;)
No tak, ale JAK? Jak tę owcę posadzić, zakładając, że nie była tresowana klikerem i na “siad” co najwyżej wybałuszy gały?
Trzeba ją najpierw postawić do pionu, a potem ją usiąść, czy jakoś inaczej…? Te nasze są wciąż czujne i nie pozwolą się zajść od tyłu – jak igła kompasu kręcą się w kółko tak, żeby twarzą być zawsze do rozmówcy ;)
Moje ręce wyglądają tak, jakby potrzebowały miliona tych zabiegów.
Może ktoś mnie zatrudni do strzyżenia owiec????
I mnie też! Ja bym bardzo chciała mieć piękne ręce!
Ja bym Cię wzięła, ale RozWieLidka by Ci oczy nożyczkami wydłubała – zaciekle broni swojego pierwszego miejsca w kolejce :D
No to chociaż kłąb wełny, żebym mogła go sobie tymi ręcyma (zharatanymi) pomiętosić?
RozWieLidka, nie będziesz taka!
Kanionek! jest pomysł na wełnę – możesz ją sprzedawać przez internet na kilogramy jako ekologiczną maseczkę do pielęgnacji skóry rąk! taka upaprana nawet lepsza – bardziej e k o l o g i c z n a ;)
No to chyba muszę łapać owcę za rogi, póki gorąca, czy coś, żeby nie wyszło jak z kurdybankiem – podczas gdy ja go nienawistnie wyrywałam i wiadrami z ogrodu wynosiłam, klientka, która kupowała ode mnie latem mleko powiedziała, że jeszcze dwa lata temu kupiłaby ode mnie każdą ilość, najlepiej suszonego. Bo ona ma sklep z takimi ekoczarami, i wtedy akurat był szał kurdybankowy, wszyscy chcieli go jeść i zaparzać, a ona nie mogła nastarczyć. I teraz rozumiem, że nie powinnam wełną nawozić ogródka…
Spoko, do potrzeb SPA wełną się podzielę. Zanim się ją wypierze możecie się nacierać jaki i gdzie Wam się tylko podoba :)
I uśmiechnięty pysio i pokazanie języka Światu w trakcie przychodzenia nań pozwalają się domyślać, że Guzik może być zdrobnieniem od imienia, jakie nosił słynny łotrzyk – Guzman de Alfarache ;-)
Owcze “Baaa!” to okrzyk na widok odsłoniętych nóg pod mini kubraczkiem. Baaardzo zgrabne nogi mamy, baaaardzoo !
A Pippi przecudnej urody jest.
(o zmokłych kotach się nie wypowiem, bonie) :-)
Uścisków moc, i Order z Wątróbki za dzielność Twą przyznaję.
Patron, Świętojebliwy Czytacy, czystą statystycznością ocieka. a.
A może to było “BAAArbarzyńco! Gdzie są nasze palta?!” :D
Tak, gdy Pippi była podrostkiem zastanawiałam się, czy ta jej francuska elegancja nie rozmyje się, nie rozmieni na drobne wraz z wiekiem, ale nie. Pozostała pięknością, i uwierz – niejedna kobieta chciałaby nosić takie futro :) Ta barwa, stonowane odcienie, no i miękkość włosa, puszystość podszerstka, a do tego te czarne, błyszczące pończoszki i buciki.
A bohater wywiadu mógłby prowadzić szkolenia w zakresie “jak powiedzieć wiele, nie mówiąc właściwie nic” ;)
Moi rodzice, mieszkający pietro niżej, mają kota o bardzo donośnym głosie, ma on zwyczaj zakradać się do nas i czekać aż ktoś zostawi uchylone drzwi, wtedy ustawia się za kanapą i robi tak: MIAAAAAŁem ci ja jądra, osoba siedząca na kanapie ma mały zawał za każdym razem. Guzik piękny, poranny nastrój grozy tak mnie uodpornił, że nawet policja ścigająca mnie na sygnale nie zdołała mnie wyprowadzić z równowagi, za co serdecznie dziękuję, bo tylko siła spokoju mnie uratowała. Owce mi przypominają jakąś kreskówkę, ale za cholere nie pamiętam jaką.
Moze “Wallace i Gromit. Golenie owiec” ? :-)
Baranek Shaun?
…………………………………………………………………………..
Kachna, nie zdążyłam :)
No trudno – byłam szybsza;)
Jeden z ulubionych odcinków (cały serial przebojem do dziś jest).
https://www.youtube.com/watch?v=F9Sjic7_C0o
Morelki zapewne daja +10 do refleksu ;)
Shaun moim idolem jest!
To było to: https://youtu.be/gz47Ws_axt0
Oh sheep, nie wiem gdzie to widzialam, cały ranek szukałam owiec po necie :-)
:D Fajne :)
Ja lubię wszystkie te z kozą, szczególnie ten, w którym je ona cegłę, zapijając wodą ze starego sedesu. :)
Które to z kozą? Baranek Shaun?
Cegłę je, i wodą z kibla popija, tak? No ja widzę, że czas na kozie związki zawodowe, bo kozie imię jest szargane w internetach!
Już znalazłam: https://www.youtube.com/watch?v=H75UM9OouZc
Głos pod tę kozę musiała podkładać Bożena. Tak myślałam, że Bożena jest kimś, ale nigdy nie wspominała o epizodzie telewizyjnej kariery.
Ach te krzywdzące stereotypy….Wszak one, te kozy, wyłącznie to co podano na talerzyk. Ewentualnie ładnie w kupeczkę sianko i tylko wyznaczony teren zielony. Ach jak tak można sugerować coś zgoła innego!
Za to owieczki – suuuper grzeczne i taaakie intelygentne:)
Jakoś inaczej oglądam dziś ten odcinek tak dobrze mi znanej kreskówki:))))
Ja sie temu sondowanemu panu nie dziwie, sama jestem po przeprowadzce i niepredko kupie nowa ksiazke. Kanionku, rodza Ci sie piekne koziolki, a Pipi rzeczywiscie wciaz bardzo seksowna, ale biedna, bo kobiety w jej rodzinie zawsze mialy ciezkie porody. W ogole masz zwierzeta pokazowe. Co do nowej fryzury owiec to bym polemizowala, ale rozumiem, ze chodzi o higiene. Daly glos, to znaczy ze stres minal.
Tak, gdyby nie były obesrane, a w runie nie gniły im ubiegłoroczne liście (one ze sobą przyniosły tyle różnych próbek z terenu, że mogłyby dorabiać za te łaziki marsjańskie), to byśmy ich nie ruszali aż do wiosny. Swoją drogą ciekawa jestem, jak one wyglądają, w sensie – jaką mają budowę, jakie kształty, czy np. nie są wychudzone, bo pod tymi grubymi zwałami runa nic nie widać.
Jak dla mnie (ale ostrzegam, że wymagania mam marne) salon fryzjerski “Pod Koziołkiem” dostaje atest. Podobają mi się, do tego formy nabrały takiej normalniejszej :)
No i one wcale nie są grube!!!
Kanionku, moze byś tak i mnie obcięła – z podobnym skutkiem? ;)
Obraz mokrego Gonzalesa nie chce opuścić mi takiej pewnej komórki w potylicy, która zajmuje się kolekcjonowaniem różnych pierdół. Jessssu, ależ ta woda musiała być koszmarnie zimna… jeszcze nie mogę się otrząsnąć. Ja wiem, że sam zaczął, i że w ogóle, ale… brrrrrrrrrrrrrrr!
Za każdym razem, gdy sobie ten widok przypominam, mam ochotę na gorącą herbatę :)
Guzik jest w pytkę i w pętelkę (gratulacje dla jasnowidzącej ciotki chrzestnej :)), ale porodu z wątróbką nie zazdroszczę… Też należę do tych, które sięgnęłyby po telefon.
Podziwiam hart ducha!
Prawa owca paranormalna właśnie celuje z lewego oka, komu by tu pierdyknąć przeżutą pestką z zaskoczenia ;)
A pan (bez)namiętnie czytający unosi się nad nami już od jakiegoś tygodnia (telepatia wsteczna?) i już powoli dostajemy z małżonkiem korby w głowach, gdy na prawie każde pytanie odpowiadamy sobie wzajemnie “No nie wiem. Nie powiem panu.”
Bo inaczej już nie potrafimy ;)
Hłe, hłe, my sobie odpowiadamy “a to różnie, w zależności” :D
A propos zaś cięcia odchudzającego, to znów mi się przypomniał ten żart rysunkowy, co to Barbie się chwali, że “zrzuciła pięć funtów”, czy jakoś tak, a na drugim obrazku widać, że sobie uje*ała rękę ;)
Przemyśl to jeszcze, Zeroerha, choć oczywiście jakby co, to mamy odpowiednie narzędzia. Młotosiekiera się coś ostatnio nudzi ;)
Albo “no gdyby sie dalo…” Co znaczy, ze czytalby ksiazki gdyby sie dalo? :) Szkoda ez nie wyjasnil…
Pewnie gdyby się dało, to nauczyłby się również mówić, no ale widać się nie dało ;)
Nono, już przemyślałam :D
Tylko dlatego nie wyraziłam takiego życzenia (na urodziny? przy torcie? na sylwestra? pod meteorytem spadającym?), bo wiem już, że życzenia się spełniają.
I trzeba cholernie uważać z nimi, tymi życzeniami…
Bo wiem, że gdybym zażyczyła sobie “dziesięć kilo mniej za pół roku”, to na stówę zbudziłabym się jako ta Barbie…
Aczkolwiek ta młotosiekiera brzmi naprawdę kusząco ;)
PARYJA! Ja dopiero teraz na Forum zajrzałam, bo tam się rzadko coś dzieje, no i kurde! :D
Parę postów Ci napisałam, choć i tak wiem z doświadczenia, że pierdolec Ci przejdzie dopiero po porodach :D
Albo i nie (czy małe trafią do cycka? czy nie jest im za zimno? czy się nie połamią? czy koza ich nie nadepnie? dlaczego cycki są nierówne? i tak dalej).
Pierdolec mi nigdy nie przejdzie ;) to wrodzone i nieuleczalne. Ale bardzo w życiu nie przeszkadza (mnie przynajmniej) więc z nim nie walczę :)
Boszsze…ależ akcja, Kanionku! Dobrze, że kolejna kózka na świecie, tzn koziołek. Guzik prześliczny! Owce są podobno bardzo rodzinne, pomagają sobie nawzajem przy dzieciakach (tak mówiła jedna gaździna). Ja wiem, ja wiem, dlaczego tyle różnych rzeczy zdążasz zrobić (ja bym nie zdążyła). Otóż czas jest zmienną odwrotnie proporcjonalną do masy. Im większa masa, tym mniej czasu mamy (znaczy- szybciej płynie). Mi płynie baaardzo szybko (z powodu dużej masy). A Ty- szczuplutka- wyrabiasz się.
Ależ się dzieje!!!!!! Buziaczki dla najmłodszych koźlątek!!!
Bila…. no to mnie teraz wychodzi, ze mam meeega masę. jak mogłaś tak mnie brutalnie uświadomić tuż przed świętami… ;)
Dzięki, Bila :D
Czy jeśli zrzucę jeszcze z 10 kg, to będę mogła nie spać nigdy wcale? Bo jeszcze by mi się kilka godzin na dobę przydało ;)
Ale dzisiaj jestem w miarę zadowolona, bo zmajstrowałam 35 gołąbków w sosie pomidorowym i 10 pulpetów w sosie śmietanowo-grzybowym, i obiadów mam na długi czas. I jeszcze bigos zamrożony w kilku porcjach. I “awaryjnie” – mrożone kostki z mintaja. Nie cierpię się zastanawiać co na obiad i gdy zrobię sobie zapas na kilka dni to odczuwam coś na kształt spokoju ducha ;)
A Małżonkowi to nie zaginęła gitarra?
???
A co, ktoś znalazł? ;)
(a propos gitarry, zobaczcie koniecznie to: https://www.youtube.com/watch?v=DIGfO2Dgc9Y)
(ja sobie dużo nie zobaczę, bo net dzisiaj zdycha, ale prawie 7 milionów wejść to nie byle Czesiek)
A to nie Tradycja jest? Albo Kachna?
https://www.facebook.com/nova937/videos/937115206343217/
Wykonanie Vivaldiego… znakomite :)
AAAAA :D
Tradycja, jako żywo :D
Co oni jej dali do żucia, że tak długo wytrzymała, zanim zauważyła całkiem jadalną gitarę?
To może jeszcze sonatka Beethovenka? Księżycowa :)
https://www.youtube.com/watch?v=MZuSaudKc68
Wolę Paganiniego :-)
https://www.youtube.com/watch?v=NryhTrYPgZs
chyba że to z okazji urodzin Ludwiga, to ustąpię
Nie no, Paganini też w trąbkę :)
Cisza taka w Kanionkowie i pustki, że można wkraść się do koziarni i Guzika z Kazikiem pod kurtką wynieść ;)
Wszyscy zarobieni, pierniki, karpie, choinki, kurze za szafą… to i nie mają czasu do Obory zachodzić ;)
Yyyy… jakie pierniki, jakie karpie… będą jakieś święta? xD
Ja tu świeżo powrócona do Polski po1,5 tygodnia, dopiero się rozglądam po realiach i łapię pion po 3 dniach w aucie… Nawiasem, realia podróżne aż do +/- Norymbergi wyglądały tak: befsztyki (in spe) spokojnie się pasą na zielonych pastwiskach, oziminy ślicznie zielone, kukurydza ma już tak z 6-7 cm wzrostu, rzepak kwitnie, różne inne chabazie też, wierzby mają ze 30 cm młodych pędów, traktory na polach… Rozumiem, że Wielkanoc będzie? xD
Pal diabli kukurydzę, kozy pytają GDZIE DOKŁADNIE TA WIERZBA?!
(Bożena już podkuwa kopyta do długiej drogi)
Podejrzewam, że z tym Pacanowem to też się tak jakoś zaczęło…
Uważaj, Bożena ;)
Wherever, aby wystarczająco daleko na zachód.
Znaczy, normalny kierunek emigracji w poszukiwaniu zieleńszych łąk… :-)
Iza, bo teraz, żeby dało się zmieścić w kalendarzu kilka ważniejszych świąt kościelnych i państwowych (rocznice zamachów, kilku nowych świętych) trzeba połączyć Boże Narodzenie i Wielkanoc w jedno. Obywatele za dużo wolnego nie mogą mieć bo skąd się weźmie pińcet na dziecko, a wieńce same się nie złożą.
To pisałam ja ciociasamozło, gorszy sort obywatela, przyślijcie mi opłatek do celi.
Posuń się na tej pryczy trochę, bo gdzieś muszę przysiąść do krojenia tej więziennej cebuli. xD
Połączyć w jedno, mówisz? Ale powiem Ci, że latarnie obwieszone białymi bałwankami na tle kwitnącego rzepaku ciut abstrakcyjnie wyglądały, ciężko będzie się przyzwyczaić…
Przynajmniej na tle rzepaku widać te bałwanki a nie tak białe na białym ;)
Na żółte kurczaczki na śniegu nie ma co raczej liczyć ;)
Niedługo zamiast choinek będziemy ubierać palmy. A nie! palma jest politycznie niepoprawna. To może brzozy? eee też lepiej nie… Rododendrony?
Polityków! Przyczepiłabym do niektórych po kilka bombek… A dla pozostałych – łańcuchy. Choinkowe oczywiście.
“Na żółte kurczaczki na śniegu nie ma co raczej liczyć” – JAK TO NIE??? Nie dalej niż na ostatnią Wielkanoc zastanawialiśmy się, po kiego choinkę było rozbierać, skoro biało… Kontrastowe kurczaczki w sam raz są. xD
Ja z tych górali nizinnych, u nas to normalka, niestety.
—
@Kanionek: Pomysł prima sort, aż żałuję, że to nie ja jestem autorem. xDDD Popieram wszystkimi końcówkami!!! Jeszcze czub by się przydał, żeby nie było, że epitety bezpodstawne.
Kanionku, duuuże bombki, i porządne łańcuchy !
Iza czub to może już zbędny, chyba, że “idź złoto do złota”;)
I pamiętajcie, że każdą choinkę trzeba porządnie obsadzić, żeby się nie przewracała. Po worku cementu na głowę wystarczy?
Znaczy na nogi, nie głowę!
Bombka i łańcuch dla każdego polityka! Jaka piękna wizja :D
Taka świąteczna :D
No to pójdę dalej w swym okrucieństwie: obwieszonych bombkami i z łańcuchami u szyi, zamknąć ich wszystkich w jakiejś sali kinowej i puszczać w kółko “Kevin sam w domu”, a w przerwach – “Last Christmas” Wham!
:D
Albo równocześnie ;)
I do tego na bocznych ścianach sali pokaz slajdów rodzinnych “Wszystkie dzieci Kalisza” albo coś w tym stylu…
Ja bym zaproponowała jeszcze taką wersję – wymazanie smołą i obsypanie pierzem i dekoracja na Wielkanoc gotowa :D
A nie prawda – ja “zdechłam” po przejechaniu wczoraj na rowerze 45 km w tempie wyścigowym…..
Ratowałam się nalewkami. Ale dopiero cytrynówka dała radę – tak było mi potem zimno….
I teraz sobie nie żyję.
A święta w tym roku – jakoś to będzie.
Pierniki np. już nie sprawiają kłopotu. Zjedzone.
Sprawy egzystencjalne – w toku produkcji.
Sianko jest – pachnące – a to podstawa. Dla KOZY.
Czyliż przesyłka dotarła? Bo z e-monitoringu poczty się nie idzie dowiedzieć (listonosz mi dzisiaj opowiadał, jak to znów pozwalniano ludzi i on w teren wyjechał dopiero o trzynastej, bo teraz do rozładowania dwóch tirów przesyłek jest tylko dwóch facetów itd.).
Słoiczek tyci-tyci, za co pardą, ale może chociaż zawartość smaczna. Stał w oziębłej piwnicy te półtora roku, mam nadzieję że nic mu nie jest. Znaczy – zawartości.
Napisałam się wcześniej od serca i mi wcięło!!!!!
Wrrrr!
…………………………….
Napisałam, że jak otworzyłam pudełko, to młodsze zapytało co to, a ja na to, że sianko od św. Mikołaja, a większy “14,5” przez plecy mi patrząc mruknął – acha – to pewnie od Tej Kozy:))
Kocham nutellę śliwkową bardziej od oryginału.
Siano przełożyłam do wiklinowego koszyka i postawiłam na stole – pachnie jak szalone i zapach miesza się z piernikowym.
Dziękuję.
Także Pani Kanionek – jasteś Panią Kozą;)
No ja wiedziałam, że to się tak skończy – wszak “z jakim przestajesz, takim się stajesz”.
I nie ma za co, no naprawdę. Plan był taki, że w tym roku wyślę sianko wszystkim chętnym, a tu kurde lipa z siankiem! Nie dość, że zamiast pięciu balotów przyjechały trzy, to jeszcze okazały się luźne. Chyba już o tym pisałam? Mam niby zaklepany jeden duży, porządny balot, ale ma przyjechać w trybie wiejskim, czyli “no jakoś niedługo, może po świętach, no się zobaczy”. Byliśmy też umówieni na konkretny dzień z facetem, co ma ciągnik i talerzówkę – żeby te łąki nasze zryć pod przyszły zasiew. Facet nie przyjechał, nie zadzwonił, nie pocałuj mnie w dupę. Po kilku dniach ja zadzwoniłam, to nie odebrał. Zadzwoniłam z drugiego numeru, odebrał, i w trakcie rozmowy się rozłączył, po czym już nie odbierał. Teraz grzecznościowo parkują u nas ciągniki robotników leśnych, i z jednym się “dogadałam”, że niby damy radę. Ma się odezwać…
Napisałam że mam sianko…..ja mam sianka na 100 Wigilii…..
Lepiej pachnie niż pierniki:)
A co lepiej smakuje, Kozo Kachno?
I ja dziękuje za sianko na 100 Wigilii :)
Mitenki, osobiście nie próbowałam, ale kota twierdzi, że fajne (wczoraj siedziała z głową w torebce narkotyzujac sie zapachem, a potem przeżuła jedno źdźbło). Pies woli pierniki.
Weśpszestań. To JA dziękuję, za WSZYSTKO!
Paczka od Ciebie jest obecnie na szczycie listy rzeczy ładnych w moim domu, jeśli nie liczyć zwierzątek, oczywiście, choć one w ogóle nie rozumieją świątecznego nastroju. Mając na ten przykład wczoraj wieczorem, zamiast spożytkować czas na siusianie i inne czynności fizjologiczne, podjęła rozpoczęte wcześniej wykopki po stronie wschodniej podwórka i wróciła TAKA ŚLICZNA, że aż jęknęłam. Długowłosy pies z zamiłowaniem do błota to nie jest dobre połączenie ;)
Ta paczka, to była pierwsza i ostatnia, którą zapakowałam tak bardziej starannie, bo pod choinką będą jak zawsze pakowane o północy omdlałymi ze zmęczenia łapami, ze łzami w oczach i ku..wą na ustach. To samo ze stroikami świątecznymi, zawsze jakoś spadają na ostatnią pozycję i robię je na odwal się :(
Może na wiosnę Mając wpadnie pod kosiarkę razem z Baśkami? Albo spraw jej ortalionową kurteczkę ;) A może MałyZonek zamontuje przy drzwiach takie szczotki jak na myjni samochodowej i każdy wchodzący pies będzie musiał się miedzy nimi przecisnąć odbłacając z grubsza?
No i zawsze można podwórko kostką betonową wyłożyć ;P
No proszę, i tu też mi się nie poszczęściło z piernikami… ech
Hm…..Nutella lepiej smakuje a siano lepiej pachnie :P
Ja uwielbiam zapach siana.
Mam same dobre skojarzenia z dzieciństwa.
Liczyłam, że siano będzie lepiej smakować i zaopiekuję się pierniczkami… ech, nie udało się :D
Ciocia, chyba błąd marketingowy popełniasz- ja zaczynam przygotowania świąteczne od światełek i stroików, a oszołomiony na wejściu gość przedświąteczny już nie rozgląda się po kątach i tym sprytnym sposobem szaleństwo świątecznych porządków mam bardzo nisko na liście priorytetów :).
Przydaje się jeszcze nastrojowe oświetlenie wigilijnego stołu i pająki w zakamarkach mogą spać spokojnie ;-)
Sianka pachnącego Wam zazdroszczę, dziewczyny, u mnie rodzinną tradycją jest podkładanie pod obrus zawiniątka z garstką chabazi, które parę lat temu dołączone było do “Wyborczej” :-)))
Kanionku, pomysł na udekorowanie Władzy- genialny !
MP, pomysł zacny tylko, że ja mam zryty beret bo w dzieciństwie usłyszałam od mamy, że na Boże Narodzenie trzeba sprzątać bo ma się przecież pojawić malutki dzidziuś więc musi być czysto. No i co roku przed świętami tłuką mi się we łbie te słowa mojej ś.p. matki i odtłuc się nie chcą, chociaż i tak robię postępy :)
No i jak robię tego karpia w galarecie to musi być taki jak babcia robiła, a tylko mnie nauczyła. A stroiki to dla drugiej babci i dla siostry…
W ramach świątecznych porządków trzeba rozsmarować na kaloryferze trochę pasty do podłogi, unoszący się zapach rozgrzanej pasty nie pozostawia wątpliwości że w tym domu ktoś się ciężko “osprzątał” ;)
A do tej pasty trzeba koniecznie choć niewielki garnek kiszonej kapusty na kuchenkę postawić. Żeby sie wymieszały zapachy i już mamy świeta :-)
I grzańca zagrzać z cynamonem, goździkami i pomarańczą :)
I powiesić choinkę zapachową o zapachu choinki ;)
To ja jeszcze dorzucę pomysł wyjścia na Święta do rodziny i pójdę pakować prezenty ;)
Dzidziuś nie może w zbyt sterylnym środowisku żyć, bo stąd się później biorą alergie, egzemy itp. A poza tym- myślisz, że grota czy stajenka, w której się urodził, była wypastowana ??? Świeżo malowane stajenki i obórki z firankami to tylko u Kanionka :)
I serwowanie zwierzom wieczorem herbatki owocowej – tylko u Kanionka!
Tak – Obora Kanionka to najlepsze miejsce dla Małego Dzidziusia z Matką i Ojcem :)
Czysto, przytulnie i bydlądka są. A może i Trzech Mędrców się pojawi – wszak wszystko jest możliwe.
A jaki tam gwar w wieczór wigilijny może być – o mamusiu!
:)
…i zapach choinki też jest. Kozy znów nażarły się żywicy, a i owce sobie nie odmówiły, bo łażą za kozami i podpatrują, co się do jedzenia nadaje.
Tylko to dzieciątko to nie wiem, w misce na wodę by chyba musiało spać, bo żłobek kurde ciągle zajęty! Co ja się nakombinowałam, żeby cwaniary nie właziły do środka (Bożena raz wlazła, nażarła się siana będąc w środku, a potem nie mogła wyjść i cała zdziwiona), a to poprzeczki jakieś (poprzeczki rozwalone, kozy w żłobie), a to od dołu mocowane paski takich stalowych paneli ogrodzeniowych (no to chociaż łby rogate powsadzały do środka, i potem znów problem, bo rogi w drugą stronę nie chciały wychodzić), aż w końcu małżonek poprzybijał dodatkowe żerdzie pionowe, żeby nie dało się już pomiędzy nimi wcisnąć i przez kilka dni był spokój, dopóki Roman nie wpadła na pomysł, że można z ławki wskoczyć na poręcz żłobu i stamtąd do środka (w ub. roku Irena owszem, wskakiwała na poręcz, ale z poziomu murka, który teraz jest obstawiony przepierzeniem). No to rozgarnęliśmy ściółkę i odsunęliśmy ławkę tak daleko od żłobu, jak tylko się dało. Znów przez kilka dni spokój, ale cyrkowych zdolności Roman nie przeskoczysz – odbija się od ławki, celując kopytkami w krawędź murka, a od niego odbija się po skosie i już jest na poręczy żłobu. I w środku. Nie przewidzieliśmy też, że fąfle rozmiaru Kazika i Guzika przejdą bez trudu między szczebelkami żłobu i gdy raz się o tym przekonają, to już koniec. Śpią w żłobie, siusiają do siana i mają w nosie problemy Kanionka.
Kachna, Mędrców to w Oborze więcej niż kóz!
Znaczy bardziej Mędrczyń.
Co prawda z mirrą, kadzidłem czy złotem raczej nie obdarują, ale dobrą radą zawsze ;)
Kanionku, lepsza u Ciebie miska na wodę niż kołyska w co poniektórych pałacach :)
No nie da się ukryć, że kozy zapewniają wam nieustanne ćwiczenia z kreatywności.
No nie wiem, Ciociu, tutaj co chwilę dostaję od Was kadzidłem :D
A i złoto wpada do koziego koszyczka, a jeśli resztę prezentów wziąć za mirrę, to już wszystko się zgadza :)
MITENKI – tak mi się udzielił świąteczny nastrój, że się dobrałam do tej siateczki od Ciebie – dziękuję :) Nie wiem, czy użyję tej soli do kąpieli, opakowanie jest zbyt ładne! Na razie wrzuciłam woreczek do szafki z ubraniami, niech nabierają aromatu kawy z wanilią :)
PLUSKAT – pięknie dziękuję za książki :) Nie miałam jeszcze okazji czytać Zofii Kossak, poza urywkami z necie, a “A Country Year – Living the Questions” już mam ochotę połknąć, ale nie. Zostawię sobie na styczeń, gdy przecież będę odpoczywać i czytać w komforcie ;)
YNK – książki od Ciebie też czekają na styczeń, będę miała taki wypas literacki, że chyba pęknę z nadmiaru :D
Dzisiaj postaram się wrzucić krótki wpis okolicznościowy, najpewniej późnym wieczorem :)
(a w ogóle to dzisiaj, po raz pierwszy odkąd tu zamieszkaliśmy, miałam telefon od tubylca z życzeniami świątecznymi! Czyżbyśmy zaczynali istnieć w okolicznej społeczności?)
Kamień spadł mnie ze serca, bom myślała, że to zuo co Ci się zrobiło i które chciałaś octem traktować to od tej kawy z wanilią. I łyso mnie było…
Niee, spokojnie :) Gdyby to była alergia kontaktowa, to po kąpieli w wannie pełnej alergenu wyglądałabym pewnie jak trędowata, a i w takim wypadku nie byłaby to przecież Twoja wina!
A plamkę OCZYWIŚCIE, że zamordowałam octem, aż skwierczała.
Ciesze sie, ze w koncu doszly. Zofia Kossak absolutnie warta odkrycia! Skazana na nieistnienie w PRL-u, potem z pietnem antysemitki, zasluguje na poznanie, bo to nadzwyczajna pisarka i kobieta. Jej powiesci historyczne nie sa zadnym nudziarstwem, jak by mozna podejrzewac. Fantasy niech sie schowa.
“Skazana na nieistnienie w PRL-u, potem z pietnem antysemitki..”
Hmm, acz przecież wszelkie jej książki jakie stoją na półce wydane mam właśnie z owego PRL-u i wtedy tez przeczytane :-) Zaś przy informacjach o jej przedwojennych poglądach antyżydowskich podaje się obok zaraz, że była współzałożycielką Żegoty i że odznaczona medalem SwNŚ. Teraz jest raczej ulubienica Radia z Torunia i prawicowej prasy :-(
No widzisz, następne etykietki . Mam nadzieje, że Kanionek zatka nos i jednak przeczyta jak jej koleżanka, też pisarka, hodowała owce, a jej mąż latał nie za Wąskim, a za cwaną świnią Dyrektorką, która kradła sąsiadowi jabłka. Coś mi też dzwoni, ale nie mam czasu sprawdzać, że Hollywood ukradł fabułę jakiejś powieści ZK i rodzina bezskutecznie próbowała dochodzić swoich praw.
Eee, nie przejmujcie się. Biografie autorów nigdy nie przeszkadzały mi doceniać walorów popełnianych przez nich dzieł, a swoją drogą – może była antysemitką? Może zmieniła zdanie? Mało jest takich, co w życiu nie błądzili.
Hm. Niepokojąco często ostatnio pojawiają się świnki w komentarzach. Wodzicie mnie na pokuszenie…
Zyczenia od tubylca oznaczaja, ze jestescie pozytywnie odbierani. Zycze Wam fajnych znajomych z sasiedztwa.
Życzę Ci, Kanionku, nieba gwiaździstego nad Oborą i ciszy leśnej, przerywanej od czasu do czasu gitarowym brzmieniem, i ciepłego zapachu koziarnio-owczarni..
A styczeń dobrym miesiącem do czytania jest. Książek różnych, poprzecznych i podłużnych. Ciekawej lektury! :-)
Dziękuję, Ynk (zobacz – przepowiedziałaś, co będzie w nowym wpisie, a dokładniej na obrazku od Diabła), i Tobie niech też spokoju nie brakuje i czasu dla siebie :)