Nie będzie kabaretu, będzie chór, czyli dzisiaj film i miski

Mili Państwo, na pysk padam. Dzisiaj będzie tylko filmik (wiadomo z kim) oraz nowe miski na wodę, do których małżonek wykonał solidne uchwyty. Zdjęcie będzie jedno, bo michę wiszącą na porodówce widać na filmie. Aha, no i nie wytrzymałam i wydoiłam dziś pół szklanki mleka dla siebie, żeby spróbować Tradycyjnej Jakości. Zaznaczam, że nigdy wcześniej mleka koziego nie piłam, nawet takiego z kartonu, a z kozich serów zjadłam tylko dwa plasterki u hodowcy, od którego kupiłam Tradycję, więc nie miałam ani żadnych oczekiwań, ani uprzedzeń. No i co ja Wam mogę powiedzieć? Mleko pachnie i smakuje mlekiem. Bardzo mlecznym mlekiem, bo w kilka dni po porodzie koza wciąż produkuje mleko bogate w substancje odżywcze. I choć było dojone na porodówce, nie ma w nim zapachu ani kozła, ani kozy, ani koziarni, co ja poradzę. Może wpływ na walory smakowe mleka ma rasa kozy, może każda koza daje mleko o innym smaku, a może nie bez znaczenia jest ogólny poziom czystości w koziarni? Nie wiem. Wypiłam na razie ledwie pół szklanki, od jedynej obecnie dojnej kozy, więc trudno to nazwać bogatym doświadczeniem.

No to co – najpierw micha, potem film, a ja idę zagniatać ciasto na placki do pizzy.

micha

 

 

185 komentarzy

  • Ania W.

    Pierwsza!!!!!!!! Michy boskie, film obejrzę zaraz, bo chciałam się wpisać :)

  • Iwona

    Są przesłodkie, i nie dziwię się, że terapii koziołkami zażywasz, Kanionku :-). Małżonek bardzo zdolny jest, te uchwyty bardzo profesjonalnie wyglądają.

  • Jakie słodkie, wesołe maluchy. Widzę, że córeczka nadrabia zaległości – nie widać, żeby była znacząco mniejsza od braciszka.
    Co to się będzie działo, gdy wyjdą na podwórko. Pewnie będą rządzić :-). Pozdrawiam

    • kanionek

      Najbardziej obawiam się połączenia całego stada w jedność. Bożena z Ireną to zwarty front, z którym lepiej nie zadzierać, a i Andrzej ostatnio skory do tego, by komuś za darmo oko podbić ;) Co ciekawe – Andrzej w ogóle nie zwraca uwagi na psy, a Bożena z Ireną nie przepuszczą okazji, żeby Laserowi sprzedać kuksańca. Teraz będą dwa kolejne charakterki do kompletu… Nie, nie chcę się na razie tym zamartwiać. Rośnie mi zaczyn drożdżowy i będę przez kilka godzin lepić placki i o niczym nie myśleć ;)

      • zeroerhaplus

        Skoro już przybiłaś mi metkę ( :D ), to się jeszcze tu wymądrzę: nie żartuj, że podczas mechanicznej roboty dasz radę nie myślec o niczym..?
        ;)

        • kanionek

          Wiedźminka ;-P
          Podczas zagniatania ciasta jest łatwiej, bo wtedy mogę się oddać beznamiętnemu liczeniu (mogę, muszę, co za różnica) ugnieceń, za to podczas wałkowania i pieczenia faktycznie, jakieś nikomu niepotrzebne myśli mogą się pojawić ;)

          Uwaga na marginesie: małżonek właśnie mi oznajmił, że widział na Allegro fajną dojarkę dla kóz, za 48 tysięcy. Węszę zalążki nowej kpiny.

        • zeroerhaplus

          Jesusmarja, czterdzieści osiem tysięcy?!?
          W tym przypadku przynajmniej łatwiej Ci się będzie oprzeć pokusie ;)
          Małżonek po sprawie z monitoringiem rozbrykał się jak te koziołki, jak widzę…

          • kanionek

            Bo to pewnie dojarka na stado dwustu kóz była. Zresztą do kóz chyba używa się krowich dojarek, tylko końcówki specjalne się dokupuje. Wydaje mi się również, że ceny sprzętu rolniczego są kosmiczne, bo to nie jest towar powszechnego użytku. Można sobie wywindować cenę, gdy producentów jest niewielu, a rolnik i tak musi kupić, bo przepisy wymagają. Banki udzielają kredytów rolniczych, rządy zwracają część w formie dopłaty, biznesy się kręcą i szafy grają.

            A małżonek przecież nie mógł przegapić takiej okazji, gdy pochwaliłam mu się, że wydoiłam pół szklanki mleka :D

          • diabel-w-buraczkach

            To te pól szklanki w twoim kubku znaczy, ze jestes warta 48 tysiecy :)
            (Co najmniej!!!)

          • diabel-w-buraczkach

            “pól szklanki w kubku” taaak. a ja mam tylko pół mózgu we łbie…

          • kanionek

            Wiesz, ja może nie jestem tu autorytetem, bo też mam tylko pół mózgu, ale na upartego – dlaczego nie pół szklanki w kubku? Szklanka może być miarą (bo za dawnych czasów szklanka mieściła 1/4 litra), nawet w przepisach kulinarnych podawano kiedyś ilość składników w szklankach. No więc gdyby przyjąć, że szklanka jest miarą objętości… To wszystko jest w porządku :)

          • Ola

            się zastanawiałam o co chodzi, że się Diabeł sam siebie czepia? Pół szklanki w kubku wydaje mi się oczywiste. W sumie nie wiadomo jaki kubek ma Kanionek, może litrowy na przykład?

          • Iwona

            Są specjalne dojarki dla kóz, te krowie mają inne gabaryty, i raczej nie da się ich przystosować do kóz. A za tą kasę to pewnie hala udojowa, ze stanowiskami dla np. 10, czy 20 sztuk na jedno podejście. To min. 100 szt. kóz dojnych trzeba mieć, żeby kupować to cudo techniki :-)

          • zeroerhaplus

            Iwona, daj Kanionkowi pięć lat czasu, to będzie miał te sto kóz… ;)

          • kanionek

            Myślisz, że mogę mieć sto kóz? Bo ja myślę, że w takim układzie to raczej sto kóz będzie miało mnie. Za jeńca.

          • zeroerhaplus

            A tak już na serio, to kto wie?
            Popatrz, jeszcze rok temu była w planach jedna… a jest sześć… :)
            Masz jakiś pomysł na ilość koziego inwentarza, czy się dopiero “samo” okaże?

          • kanionek

            Szczerze… to jeszcze nie wiem. Biorąc Andrzeja do domu pogodziłam się z tym, że pogłowie moich kóz nie wzrośnie aż do wiosny 2016 roku, a widać, co z tego wynikło. Jak rany – on ważył 11 kilogramów! A z moich wyliczeń wynika, że trzy tygodnie później został ojcem.
            Bożena i Irena – odruch dobrego serca i z pewnego punktu widzenia ogromny kłopot, o czym nigdy nie pisałam i na razie nie napiszę.
            Gdybym miała celowo powiększać stado, to wolałabym o kozy wysokomleczne (przyjemne z pożytecznym), ale ono mi się i tak powiększa tak, jak samo chce. teraz muszę podjąć decyzję co do małego Andrzejka – nie zjem go, to pewne. Nie mam komu oddać. Jest mieszańcem, jakich pełno. Wykastrowany będzie świetnym zwierzątkiem “ozdobnym” do przytulania, bo pozbawiony fabryki hormonów i towarzyszek – nie będzie się perfumował. Ale i tak nikt go nie weźmie.
            Chyba widać wyraźnie, że moje serce i rozum mieszkają na różnych piętrach i ktoś im upitolił linię telefoniczną. Jest na to też inne określenie: bić się z myślami. Biję się, biję, już mnie wszystko boli, i nadal nic mądrego nie wymyśliłam.

          • Iwona

            Kłopoty często się biorą z dobrego serca :-(

  • Ola

    …film z koziołkami będziemy sobie zapodawać w ramach terapii uspokajającej :)
    …pomysł z michami super
    Kanionek, a jak Twoja trzecia noga, bo nie pytałam?

  • zeroerhaplus

    Kanionku, naprawdę, nigdy nie piłaś wcześniej koziego mleka?!? Łaaa…

    Małe pięknie doją.
    I widać, że jeszcze tylko troszkę czasu potrzebują, troszeczkę, i rozniosą całą koziarnię na kawałki, zbójostwo im już z oczków wyziera ;)

    • kanionek

      No właśnie nigdy, ani kropli. Może jednak jestem tym Rycerzem Bez Lęku?
      Ale gdy naszła mnie myśl o kupnie kozy to pomyślałam – mleko to mleko, przecież nie będzie smakować benzyną. I warto było czekać i się przekonać na własnych kubkach smakowych.

      Wiem, że rozniosą :) Może nawet mnie zeżrą na końcu, co tam. A małemu dziś wymacałam wystające z dekielka różki…

    • zeroerhaplus

      Tylu ludziom nie smakuje kozie mleko, że aż sama tym jestem przerażona..
      Ano w takim razie jesteś Rycerz Bez Lęku, przyłbice z głów :)

      Jeno się nie roztrzaskaj o wiatraki, miła ;)

      • kanionek

        Myślisz, że jest sens walczyć z przeznaczeniem?

        No właśnie, z tym kozim mlekiem. Ja np. nie jestem wielką fanką mleka jako napoju, ale używam go dużo do kawy i kilku potraw (np. naleśników), więc się bez niego nie obywam. No i jako osoba nieoszalała na punkcie smaku mleka jako takiego, stwierdzam brak zasadniczych różnic smakowych pomiędzy kozim a krowim. Więc w czym rzecz? A może czasem w przypadku ludzkich opinii dużą rolę gra uprzedzenie? A być może naprawdę nie powinnam się wypowiadać, zanim nie spróbuję większych ilości mleka od różnych kóz.

      • zeroerhaplus

        Jeśli przeznaczenie jest do bani, to oczywiście, że należy. No i może nie walczyć, ale je uczciwie zignorować :)

        Od kiedy wierzysz w przeznaczenie, ze tak z ciekawości zapytam…? :P

        A co do mleka, to nie wiem. Często słyszałam od ludzi, że śmierdzi, że słone… Ja tam takich sensacji nie wyczuwam, a kozie mleko pijam często i namiętnie.. Może to kwestia odpowiednich kubków smakowych lub ich braku? Może to tak, jak z widzeniem pewnych kolorów i ich odcieni (że nie każdy widzi)? A może, tak jak mówisz – uprzedzenie? Diabli wiedzą…

        • Iwona

          Ja jestem fanką mleka, ale nie do kawy :-D . Mlekiem nawet obiad ze schabowym zapijam, kożuchy zjadam, uwielbiam śmierdzące sery, bardzo. Bułką z dżemem zapitą mlekiem się najem i makaronem na mleku, także ten…A mleko krowie jest tłuściejsze, kozie ma więcej białka, w smaku subtelna różnica, ja w kozim wyczuwam lekką słoność i jakby cierpkość. Absolutnie mi to nie przeszkadza, bo lubię mleko i wszystko co z niego pochodzi. A mój kuzyn zawsze mi powtarza: widziałaś, żeby krowa mleko piła? Bo on nie pija wcale mleka :-D

          • kanionek

            Iwona, wszędzie czytam, że mleko kozie zawiera więcej białka ORAZ tłuszczu, niż krowie. I to całkiem sporo więcej tego tłuszczu, bo gdy krowie ma średnio 3,34%, to kozie aż 4,14. Ale to jest wartość uśredniona (podaję za tabelą stąd: http://www.kozy.edu.pl/?sklad-i-wartosc-odzywcza-mleka-koziego-w-porownaniu-z-mlekiem-krowim-owczym-i-kobiecym.,78), a najtłustsze mleko dają ponoć kozy małych ras afrykańskich, np. nigeryjska karłowata – od 6 do nawet 8% tłuszczu (nieźle, co?). Kozie mleko zawiera też więcej wapnia, fosforu i potasu, niż krowie.

            A mleko zsiadłe też lubisz? Bo ja go nawet wąchać nie mogę – od razu lecę klęczeć przed Porcelanowym Bożkiem, o czym przekonały się miłe panie w przedszkolu, gdy uparły się, że ja to mleko wypiję, choćby nie wiem co. Kupa uciechy i nadwątlona świetność sztucznej wykładziny. Przeżycie było na tyle traumatyczne, że kolor wykładziny do dziś pamiętam – zielona była.

          • Iwona

            Mleko zsiadłe, pycha, takie, że nożem kroić można, zimne, do młodych ziemniaczków ze swarkami i koperkiem :-D

          • kanionek

            Iwona, ja tu zaraz zasłabnę :D Żadna bowiem jeszcze skwarka progu mych ust nie przekroczyła. Od dziecka mam taką skazę na mózgu i choć np. na zdjęciach prezentowanych w serwisach kulinarnych skwarki bardzo mi się podobają, to na żywo nie jestem w stanie wysiedzieć w ich towarzystwie.

          • Iwona

            To ja już nie wiem z tym tłuszczem, kiedyś krowie mleko to minimum 5% tłuszczu miało, potem mleczarnie za zbyt duży tłuszcz obcinały cenę na litrze, to może teraz te krowy dają mleko z 3% tłuszczem?

          • kanionek

            Wszystko możliwe, w końcu pasze dla bydła robi się pewnie pod obowiązujące trendy ;)
            Gdybym miała tyle czasu, ile nie mam, to aż bym sobie z ciekawości poszukała informacji na ten temat. Dlaczego nadmiar tłuszczu w mleku jest zły? Przecież chyba masło się z tego robi. Czyżby niewidzialna ręka margarynowego rynku maczała w tym palce? A tak przy okazji – znowu piszą w mediach, że masło już jest OK :D I przyznają, że afera z cholesterolem to jedna wielka bujda na płatnych resorach. I że od zjedzenia więcej, niż dwóch jajek na tydzień się nie umiera.

          • Iwona

            Tak, też słyszałam, że masło jednak jest dobre, a jajka mają cholesterol, ale ten dobry, i jajka jeść należy ;-). Przypomniała mi się historia z urodzinami babci mojego kolegi. Skończyła 100 lat, pompa, goście z gminy i takie tam. Jakiś oficjel pyta babcię, co robić, żeby tak długo żyć, a ona mówi, że codziennie trzeba jeść słoninę z cebulą i wypijać setkę spirytusu, bo ona tak robi :-D

          • Iwona

            Ja kiedyś skwarki do ust nie wziełam :-D. Moja babcia zasmażkę na skwarkach robiła i sruu do zupy, i takie gluty z nich się robiły fuj! Ziemniaków też nie jadłam ze skwarkami, babcia wywrotowcem i zasranką mnie nazywała, na długo mi skwarki obrzydziła. Teraz smażę na chrupiąco, dodaję cebulkę i wcinam :-)

          • kanionek

            Czyliż jeszcze nie wszystko stracone? No to poczekam na swój czas.

          • Zaprotestuję! Mleko krowie ma średnio 4,2% tłuszczu! Nawet do 5%. Tak mnie na studiach uczono :)

          • ciociasamozło

            Baardzo stara “Fizjologia zwierząt” (wyd. z 1981) podaje, że zawartość tłuszczu w krowim mleku to 3,7%, w owczym 6,2% a wieloryba 42% :)
            Kozy niestety nie uwzględnili :(
            Za to twierdzą, że “u kóz optymalna liczba bodźców przypadająca na wymię [chodzi o ściśnięcie/ssanie] wynosi 130/min. Przy 30 bodźcach/min kozy w ogóle nie oddają mleka.”
            Ło matko, to Kanionek powinien te skuwki od flamastrów pociskać 2x na sekundę?

        • kanionek

          Pamiętam, jak kiedyś szynka zalatywała śledziem i mówili, że to dlatego, że świnie były karmione mączką rybną. Można się zrazić po takich przejściach. Może ktoś, kto miał pecha wypić mleko, do którego kozioł nasikał, utrwalił sobie taki pogląd i go rozpowszechnia? ;)

          W przeznaczenie przez duże “p” faktycznie nie wierzę, ale w to małe, zwyczajne, że jestem trzepnięta i źle skończę? To od zawsze wierzę.

          • nikt wazny

            Kanionku, duzo tracisz z ta swoja awersja do zsiadlego mleka:) Iwona przywolujac mlode ziemniaczki z … sprawila, ze slinianki mi oszalaly w srodku nocy:)

            A co do szynki sledziem zalatujacej, to podobnie zalatywaly jajka zwane sklepowymi:)
            Kury rowniez karmiono maczka rybna. A bylo w to w 80-tych latach, w szczycie kryzysu gopsodarczego w naszej kochanej ojczyznie ludowej.
            Pamietam tez, ze wiele przedszkoli otrzymywalo tzw. dary: a to maslo solone z Holandii, a to olej (nie wiem skad), a to ser zwany reganem chyba z USA(pomaranczowy, ni to krojony, ni to topiony, w duzych blokach) – dzieci plakaly jak go jadly, bynajmniej nie ze wzruszenia nad hojnoscia darczyncow;)
            Ja w tamtych czasach bedac na obozie harcerskim na kazde sniadanie i kolacje jadlam tzw. madziar pasztet (pamietacie takie mielonki wegierskie w nieduzych, waskich i wysokich puszeczkach? byly czerwone ze swinka i niebieskie, nie pamietam z czym:)

            Ale ja chyba nie na temat…

          • Modra

            Mleko kozie pyszne, uwielbiam. Ma rzeczywiście bardziej wyrazisty smak. Wcale nie kozła, nie wiem jak to nazwać. Za to mleko sojowe jest bleee, bo śmierdzi paskudnie i wcale nie smakuje jak mleko. Uważam, że każde mleko surowe jest o miliard lepsze od tego zagotowanego. Po zagotowaniu także mleko krowie lekko śmierdzi, traci ten delikatny lekko tłustawy posmak. W dzieciństwie był taki garnek z gwizdkiem do gotowania mleka. Nie nienawidziłam gotowanego przez kożuchy. Ciągle trzeba było dmuchać na nie, aby się nie zbliżyły na kubku do tego brzeżka, gdzie piłam. A rano kawę zbożową mus był wypić. Ohyda.
            Za to zsiadłe mleko i kefiry to bajka jest :-).

            Jak dziecko moje skazę białkową miało, to za kozim mlekiem po całej wa-wie jeździłam. Bo karmić go swoim cyckiem nie mogłam inaczej. Kolejki w Hali Mirowskiej się po kozie ustawiały od rana :-)
            I jeszcze dodam, że za PRLu mleko śmierdziało nie śledziem ale wytłokami z buraków. Wystarczyło się lekko pochylić nad butelką by jechać do rygi.

            I sery pomarańczowe od Sióstr dostawaliśmy i pyyyyyszne były. Takie słone i tłuste. I masło solone ichniejsze. W naszej familii to były przedmioty pożądania. Ale u nas kiełbasa czy jakaś z trudem zdobyta wędlina to mogła porosnąć pleśnią w lodówce. Za to ser żółty to szedł jak kartofle :-)

            A w przedszkolu to męczyli mnie jajecznicą z glutami. Do dziś jajecznicy nie lubię i nie zjem jajecznicy jak sobie sama jej nie zrobię w wersji na sucho, prawie jak omlet i bez jednego widocznego białka :-)

  • Ania W.

    Obejrzałam. Jak Ty się Kanionku umiesz powstrzymać przed całowaniem ich w te łepeńki piękniste?

    No i mam pytanie: czy synek to sobie najpierw miesza to mleko, zanim się przyssie? Bo tak obserwując, to pożałowałam Ziokołka!

    • kanionek

      A kto mówi, że się powstrzymuję? ;) One naprawdę pachną tak słodko mlekiem i futerkiem, że czasem trzeba im dać całusa i nie ma się czego wstydzić, o.

      Nie tylko synek sobie robi szejka, córunia też już się nauczyła. Ale tak robią wszystkie koźlątka – służy to bodajże przyspieszeniu procesu spływania mleka do sutka. Oczywiście czytałam o tym :) Ziokołkowi to ja bardziej współczuję tego, że dzieckom ząbki rosną – wiem, bo dzisiaj synek złapał mnie pyszczkiem za palec z ciekawości i poczułam.

      • Iwona

        Cielęta też tak robią, tłuką po wymieniu, aż krowa kopie czasem, i ogonkami też śmiesznie wywijają przy ssaniu. I potrafią na głowę wskoczyć, jak sobie siedzisz na stołeczku i krowę doisz :-). Tak stymulują wymię, a raczej matkę, żeby mleko poleciało, bo ono nie leci samo z siebie, matka musi przepuścić mleko i wtedy leci obfitą strugą. Podobnie jest przy dojeniu, myje się wymię, delikatnie masując i ono nagle pęcznieje i można doić. Jak krowa nie chce oddać mleka, to możesz pęknąć, godzinami siedzieć i cykać po łyżeczce i guzik. Najczęściej, jak jest cielę, bez cielęcia nie wydoisz, a cielę połowę wymienia opróżniło, fika sobie zadowolone, a druga połowa, jak kamień, nie ssana wcale, trzeba zdoić, bo zapalenie gotowe. Krowa ma inne zdanie, mleko tylko dla dziecka :-). Potem cielak opróżnia całe wymię i o mleku to pomarzyć można tylko.

        • kanionek

          Iwona – trzy światy i pół cyrku z tymi zwierzakami :D
          Ja się naczytałam, że koza pierworódka może mi mleka nie dać, kopać, gryźć i uciekać, ale my tu przecież mówimy o moim kochanym Ziokołku. Ziokołek to jest plaster na rany i miś pluszowy. Co tam mleko – ona by mi nerkę oddała.
          Mnie martwi teraz coś dokładnie odwrotnego – Tradycja ma pełną cysternę, o nogi jej się obija, mleko leci bez problemu (sprawdzam co jakiś czas), ale te jej dzieciaki to jakieś niejadki (jak się wkurzę, to ich nazwę Dżastin i Sindi). Trzy łyki mleka i koniec, i tylko lans na dzielni uprawiają (skaczą jak pomylone), udają, że żują siano, włażą matce do korytka i obwąchują marchewkę, a potem znów skaczą (po matce też).
          Ja bym chciała u nich widzieć pełne brzuchy, a widzę tylko pełne cycki Tradycji.

          • Iwona

            Nie martw się, są z nią cały czas, to nassane po korek, napewno głodne nie są. A jak jeszcze mleko zostaje, to ja bym ukradła dla siebie, bo jak zaczną wysysać, to zapomnij :-D

          • kanionek

            Ano właśnie nie są z nią cały czas, bo mi żal Ziokołka było, że jak skazaniec w celi siedzi. Od drugiego dnia po porodzie wypuszczam Tradycję na dwie godziny wypasu, potem gonię do dzieci i zostawiam z nimi na godzinkę, potem znów dwie godziny wolności dla mamusi i tak do wieczora. Nalatam się jak świnia w cyrku, ale przynajmniej Tradycja młodej trawy skubnie i od czterech ścian odpocznie. Wiem, że młode w tym wieku piją mało, a często, więc nie robię im dłuższych niż dwie godziny okresów rozłąki.

            Doić chciałam dopiero po trzech tygodniach, żeby Ziokołka nie przeciążać. Chciałam, żeby miała czas na odbudowanie masy i regenerację po ciąży, a jeśli będę ją doić, to ona będzie produkować więcej, i wszystko w mleko pójdzie. Przynajmniej tyle mądrości wyczytałam od doświadczonych hodowców. A teraz “zgupłam” i z kolei martwię się, żeby zapalenia wymion nie dostała. Dlatego nerwowa chodzę, cycki oglądam, czy nie gorące sprawdzam, czy nie za twarde, bla bla. Może powinnam oddać kozy, a wziąć kaktusy? Na pewno byłabym spokojniejsza.

          • Iwona

            Myślę, że spokojnie raz dziennie możesz ją wydoić, dla wymienia to też lepiej. Widocznie koziołki nie potrzebują tyle mleka, ile produkuje Tradycja, w końcu jest półkrwi kozą mleczną.

          • kanionek

            Też to właśnie brałam pod uwagę. No to jutro jej trochę ukradnę :) A wczoraj z zazdrością oglądałam filmy na youtube, oczywiście w nocy, jak ludzie sobie elegancko kozy doją. Bo ich kozy mają normalne strzyki, które można w dłoń złapać, a nie takie paluszki królewny. Nawet te karłowate kozunie, wielkości Atosa, miały strzyki jak się patrzy, a z Tradycji mleko wyciska się jak sok z oliwki. Ale jest szansa, że się jeszcze rozciągną, za to otworki wylotowe podobno już zawsze zostają takie same. I normalnie kozę można wydoić w 5 minut, a Ziokołka w godzinę…

          • Iwona

            A po trzech tygodniach, to Ty możesz nie mieć co doić, bo wysysać wszystko będą :-D

          • Iwona

            Nie martw się, pierwiastki często mają małe cycki, u krów też,oseski wyciągną :-D. Nie wiem, jak z kozami jest, ale u krów często cycki nie dość, że małe to jeszcze twarde, dojenie palcami to mordęga. Ale wielkie cycki, które w dłoni się nie mieszczą to też mordęga. Ja używałam odrobiny margaryny, posmarowałam cycki i poślizg był, i lepiej się doiło. Siedem krów ręcznie kiedyś doiłam :-P

          • kanionek

            Szacun w Oborze, Iwona. Ale jest w dojeniu coś dziwnie przyjemnego, prawda? Oczywiście tylko wtedy, gdy strona dojona chętnie współpracuje :)
            Cycki Tradycji, to znaczy strzyki oczywiście, są akurat mięciutkie. Otworki wylotowe tycie, strużka mleka cieniutka więc, ale i tak najgorszy jest rozmiar – dosłownie pół mojego małego palca u dłoni. I z prawego cycka mniej chętnie spływa – pewnie dlatego myszy w pierwszej kolejności opróżniły lewy. Ech… Jeszcze budowa stojaka do dojenia nas czeka (nas… małżonek by się uśmiał), już się naoglądałam tych milking standów i to jest rzecz bardzo przydatna. Koza na podwyższeniu, częściowo unieruchomiona, za to z pyskiem w pojemniku z owsem – wszyscy zadowoleni. No i żadne słomki do mleka nie wpadną, ani tym bardziej koziołki ;)

          • Iwona

            Jest, miałam szczęście do spokojnych zwierząt, można było głowę na boku krowim oprzeć, i doić, błądząc myślami tu i tam :-). Miałam też koty, które siedziały i czekały, na stołku za mną, na ramieniu, na udzie, i dookoła, i żaden do wiadra nie wpadł :-D. A do mleka przychodziła pani jeżowa z trójką dzieci, wpychała bezceremonialnie między koty i w pełnej zgodzie chłeptali…, aż przychodził Cezar, taki Atos z opadniętymi uszami, i wpychał się towarzystwu do misek. Koty odchodziły zniesmaczone, a pani jeżowa fukając, chyba chlapał za bardzo :-D

          • kanionek

            Sympatyczne wspomnienia. I przypomniałaś mi – ja tu jeszcze ani jednego jeża nie spotkałam!
            A koty i psy też chętnie bym mlekiem poczęstowała, bo kozie powinno im służyć, ale na taki nadmiar do rozdawania muszę jeszcze trochę poczekać. Aż będę miała te sto kóz ;)

          • Iwona

            Ten milking stand to taka mini, nieautomatyczna hala udojowa :-)

  • sieka

    Koziołki, dzieciołki, mleczko, szarpanie suta, chlip…. No jakbym to wszystko jeszcze raz czuła. Znaczy w tym sensie, jak niewiele różnimy się (ludzie) od innych ssaków na tym etapie życia. Jak ja “współ – czuję” z Tradycją….Taaaa coś jest ze mną nie tak, ale to dlatego,że po Twoim opisie smaku mleka, absolutnie MUSIAŁAM zjeść kawałek sera koziego no i do tego najlepiej na świecie smakuje szklanka wina co poradzę i jestem wylewna, że tak powiem. U mnie na wsi jest Pani co hoduje kozy i już nie raz kusiło mnie żeby zagadać w sprawie nabycie mleka drogą kupna, ale przez płot warunki sanitarne obejścia mnie jakoś tak tego…No i kozie mleko to piję tylko UHT z kartonika a ser kozi to z Lidka. Nie mam dojścia w okolicy do bardziej naturalnych produktów. Dzieciska moje własne, ludzkie, miały skazę białkową, ale jak piłam kozie i sama byłam przez nie dojona to nic im nie było, od tego czasu kocham kozie produkta jadalne (no nie w sensie mięsa, znaczy). Sory,że tak długo, ale na koniec pytania: jak długo one na mleku pozostaną i ile ty orientacyjnie mleka z Tradycji możesz uzyskać, no i jak długo? Jak nie chce Ci się pisać to daj linka. Dziwię Ci się,że w ogóle z porodówki wychodzisz ;), ja bym tam leżała na sianie pod derką i się gapiła i drzemała na zmianę.

    • kanionek

      Sieka, jeśli o mnie chodzi, możesz pisać długo, a nawet nie na temat. Jak już wspominałam, komentarze są dla Was i róbta z nimi co chceta.

      No i nie pospałabyś sobie na koziej porodówce :D Odkąd bowiem maluchy odkryły, że mają sprężynki w tyłku, używają ich ile wlezie. Dodaj do tego kozi imperatyw bycia na szczycie i już masz dwa sprężynujące koziołki na głowie.
      Na mleku mogą być długo, nawet i pół roku, ale nie muszą. Ludzie zazwyczaj odstawiają koźlaki od matki w wieku około trzech miesięcy, niektórzy wcześniej (Tradycja miała, przypomnę, niespełna półtora miesiąca gdy do nas trafiła). Ale dla siebie mleko mogę zdajać już dużo wcześniej – za jakieś dwa tygodnie nawet. Ile? To jest zagadka, na którą nawet Tradycja nie zna dziś odpowiedzi. Po pierwsze jest pierworódką, po drugie tylko półkrwi Saanenką (rasa wysokomleczna), po trzecie… ilosć mleka zależy też od ilości paszy. Owies gra tu dużą rolę.
      Mogę więc mieć litr, dwa, trzy, może cztery dziennie. A może być też tak, że koza mi zrobi numer i się zasuszy gdy uzna, że małe są już duże ;)
      Kozę można doić nawet do dwóch lat po porodzie, bez ponownego zakocenia. Ale znów nie każda da się doić tak długo, i oczywiście ilość mleka z czasem będzie spadać. Jak więc widzisz to jest taka trochę zgaduj-zgadula z tymi kozami.
      Ktoś, kto ma stado np. dziesięciu mlecznych kóz określonej rasy i zna wydajność każdej matki, może sobie robić plany na dalszą przyszłość. Ja na razie muszę zbierać informacje i własne doświadczenia.

  • Kania

    Jest mleko, będą sery i powoli staniecie się samowystarczalni a wyprawy na zakupy niepotrzebne. Mam nadzieję, że winorośl też gdzieś wam już rośnie:)

    • kanionek

      Kania :) Nie. To się nie stanie powoli, ani bardzo powoli. To się nie stanie nigdy. I nie dlatego, że winorośl mi przemarzła ;)
      Nie wyhoduję mąki na chleb, ani bawełny na ubrania, nie mówiąc o butach. Smalcu ani oleju. Cukru i soli. Nawet pieprzu. Ani prądu, ani paliwa do samochodu. Nie wyprodukuję noża, ani słoika. Do miasta ZAWSZE będę musiała raz na jakiś czas pojechać – sprawy urzędowe, lekarz, stomatolog, poczta. Samowystarczalność, w pełnym rozumieniu tego słowa, to w obecnych czasach utopia i musiałam w końcu przełknąć tę gorzką pigułę prawdy.
      Czy można się utrzymać z kozich przetworów? Zapewne tak, ale jak duża musiałaby być sprzedaż, żeby: utrzymać same kozy, nas, psy, koty, zapłacić za prąd, internet, telefon, opłacić podatek od nieruchomości (w moim przypadku 1100 zł rocznie), utrzymać samochód i mieć kawałek grosza na nieprzewidziane wydatki, jak choćby MRI i wizyty wet. w przypadku Atosa, bagatelka – 1400 zł? Susza i konieczność wywiercenia nowej studni? Przykłady można mnożyć. Sprzedaż musiałaby być na tyle duża, że nie mogłaby już być nielegalna, czytaj: ryzykowna. A jeśli ma być legalna, do kosztów dolicz: ZUS i podatki, obowiązkowe kontrole wet., dostosowanie obory do wymogów unijnych (w tym zakup dojarki) itd. I tym samym musisz zwiększyć liczebność stada, czyli rośnie koszt jego utrzymania, utrzymania budynków, itd. Z odpowiednim kapitałem startowym – do zrobienia.
      Wybaczcie ten nagły atak realizmu, ale nie sposób od niego w życiu uciec, prawda? I tak każdy np. wie, że aby koza dała mleko, musi urodzić młode. Ale gdy już odchowa młode, za ich karmienie i ogólny dobrobyt odpowiada człowiek. Zanim koza stanie się “dochodowa” (lub chociaż sama na siebie zarobi) musi być utrzymywana “na kredyt” co najmniej rok, a najlepiej dwa lata. Gdy już rozpocznie laktację, ten poniesiony koszt nie zwróci się przecież po miesiącu, ani dwóch.
      A co robią hodowcy z koziołkami? Skoro na stado nawet 20 kóz wystarczy jeden samiec, a reszta byłaby tylko obciążeniem budżetu? W ogólnym, krajowym rozrachunku, co roku na świat przychodzi podobna ilość kózek, co koziołków. Znakomita większość koziołków trafia na ubój, bo kastrowanie (koszt) i utrzymanie przez kilkanaście lat życia (koszt) jest z punktu widzenia hodowcy nieekonomicznym idiotyzmem (pamiętajmy, że co roku rodzą się kolejne koziołki). Takie są realia. W przypadku kóz zresztą nawet ubój jest nieopłacalny, więc jest tylko zwykłym cięciem kosztów. Cielęta od krowy to już jest biznes.
      Może wystarczy. Piszę o tym dlatego, że sama jeszcze do niedawna żyłam złudzeniami, ale im dłużej w tym “siedzę”, czytam, zbieram dane i używam kalkulatora, tym lepiej widzę. Możemy być samowystarczalni w niepełnym zakresie wyżywienia (ale już na wyżywienie zwierząt sami nie wyprodukujemy odpowiedniej ilości mięsa, zbóż i warzyw), a za całą resztę musimy zapłacić kartą Mastercard ;)

      • mp

        Masz rację, niestety. Kiedyś dokładne wyliczenia podawała na swoim blogu Ewa z Kresowej Zagrody. Po kilku latach udało im się osiągnąć stan zerowy- wpływy i koszty gospodarstwa się zrównały, teraz są lekko na plusie, ale wciąż nie licząc własnej pracy… Ale sery kozie dziewczyny robią genialne ( szczególnie biały z miętą !)- próbowałam zrobić podobny, tyle że z mleka krowiego i nie ma , niestety, takiego samego charakteru… Więc jakaś różnica w mleku krowim i kozim musi być, skoro smak serów jest nieporównywalny.

        • kanionek

          Tak, pamiętam, zaglądałam na tego bloga jeszcze przed zakupem Tradycji. Imponuje mi zdroworozsądkowe podejście Ewy do gospodarstwa, by ująć rzecz ogólnie. A w szczegółach, to ja mam taki problem – nie umiem nie tylko zabić, ale nawet zjeść swojego zwierzaka. Nie jestem więc typową, wiejską gospodynią i czasem mnie to irytuje. Kto chce, niech się krzywi, ale jak świat światem ludzie na wsi hodowali zwierzęta z rozsądku. Karmili je, rozmnażali, i czasem zjadali. A mi świetnie idzie karmienie i rozmnażanie, ale mięso nadal muszę kupować, choć wiem, co w nim siedzi.

          Nie no, ja nie mówię, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy mlekiem kozim, a krowim. Ja twierdzę, że nie jest to różnica z gatunku “to jest pyszne a tamto ohydne”.

          • Iwona

            Wychowałam się na wsi, życie i śmierć widziałam od dziecka. Kiedyś nikt nie zwracał uwagi, że przy uboju jest dziecko. Jednak hodując zwierzęta, szczególnie bydło, które trzyma się długo, nadaje się imię, chodzi, głaszcze, ciężko mi było patrzeć, jak moje wypieszczone Mańki, odjeżdżają do ubojni. Od kilku lat nie trzymamy zwierząt, tylko produkcja roślinna, to nie na moje nerwy było.

          • kanionek

            Tak mi się wydawało, że to nie jest kwestia pochodzenia, a usposobienia, predyspozycji osobistych.

      • Modra

        Słusznie prawisz Kanionku. Jak się spojrzy poza idealistyczne wyobrażenia o porzuceniu miejskiego życia i zacznie liczyć, co za co opłacić, to dochodzi się do myśli, że jak ktoś niema zaplecza, nie był wychowany na wsi, nie nauczył się gospodarki chociaż od krewnych, to powinien twardo siedzieć na d… tam gdzie go karma rzuciła. No bo kochać zwierzęta piękna rzecz, ale kiedyś będzie trzeba któreś sprzedać, żeby opłacić wikt pozostałej trzódce. I jak znieść myśl, że pójdzie na poniewierkę? Ciężkie te dylematy.
        Marzyłam o siedlisku, o życiu ‘niemiejskim’ miałam piękne wyobrażenia, tylko nikogo, kto by je podzielał i żadnego wzorca w rodzinie. Odpuściłam i zostałam przy pracy w usługach i ratowaniu bezdomnych miejskich stworzeń. Ale tęsknota i poczucie, że mogło być inaczej pozostały.

  • baba aga

    Pamiętam pierwszą wakacyjną prace mojej córki, po ok tygodniu pracowania i balowania, wstając rano po 2 godzinach snu moje dziecko stwierdziło : DOROSŁOŚĆ JEST DO DUPY. Tak się mnie nasunęło po przeczytaniu komentarza o utopii.
    Małe ziokołki są przeslodkie, złapałam się na tym że do brytfanki w chwilach czułości mówię per ziokołku.
    Trzymaj sie Kanionku, dni już coraz dłuższe, może sie wreszcie wybudzimy ze snu zimowego.

    • kanionek

      Tak, dorosłość jest zdecydowanie do dupy. Trzymam się, Babo Ago, choć już tylko zębami powietrza ;)
      A ze snu zimowego to mnie już Tradycja obudziła, tylko taka wciąż nieskoordynowana latam. NIC jeszcze nie posiałam w tym roku. NIC. Ani nasionka. Jeśli nie liczyć kilkunastu siewek olszy, do czego namówił mnie małżonek (nie pytajcie po co mi doniczka pełna olszy, małżonek też nie wie, ale gdy zobaczył te malutkie szyszeczki sypiące nasionkami to wiedział, że dam się wkręcić w ten “interes”), oraz dwóch siewek sosny, do których również namówił mnie małżonek (co do pytań – patrz poprzedni nawias).
      A to już połowa marca.

  • (z komentarza pod wcześniejszą notką)
    “…mała w drugim dniu życia ważyła 3,1 kg, a mały pewnie coś koło 4. Nie zmieścił mi się do naczynia żaroodpornego….”
    Kanionku, chyba nie zamierzasz UPIEC Pecikowego pierworodnego?!? :D:D:D Protestuję!

    Trzymadła do mich pełen profesjonalizm, brawa dla Małżonka!

    • kanionek

      Ha! Nie mam gdzie go upiec, bo do kombiwara od Ewy też nie wejdzie. Chyba, że na patyczku nad ogniskiem…

  • bila

    Ej, no ale małe nie mają do dziś imienia! Heloł, Kanionku, ja jestem BARDZO CIEKAWA, co wymyślicie z Małżonkiem. Chyba nie chcecie do takich słodziaków mówić Koza A i Koziołek B?
    Sery i mleko kozie bardzo lubię :)

    • kanionek

      Bila, oczywiście masz rację, mnie też już to trochę uwiera, że nie mam jak ich wołać, ale weź się tu, człowieku, zdecyduj. Pierworodne! Najpiękniejsze! I tylko dwa, a imion tysiące :D
      Czekam, aż mnie najdzie Wielka Pewność.

  • Bogutek

    Kanionku oraz wszystkie fantastyczne dziewczyny zrzeszone pod szyldem OK! Przez weekend pochłonęłam z wielką przyjemnością wszystkie fenomenalne wpisy, budujące, zabawne i pouczające komentarze i wpadłam po uszy! Chyba za te uszy będziecie musiały mnie ciągnąć, żeby się mnie stąd pozbyć!:) Mega pozytywna terapia dla moich zszarganych nerw i ostatnich przemyśleń egzystencjonalnych typu: “po co to wszystko…” Uświadomiłam sobie, że może po to, żeby móc przeczytać fajne rzeczy, pośmiać się, “spotkać” sympatyczne dziewczyny, ogrzać się w ciepełku Kanionkowego piecyka chłonąc opowieści o całym przesympatycznym zwierzyńcu i życiu z dala od cywilizacji miejskiej:) pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie:)

    • kanionek

      Bogutek, WSZYSTKO przeczytałaś?! Teraz nie wiem, czy Tobie gratulować, czy współczuć :D A skoro pragniesz zostać Kozą w Oborze Kanionka, to zapraszam i zapewniam, że za uszy ciągać nie będziemy. Bo kóz za uszy ciągnąć nie wolno!
      A przemyślenia pt. “po co to wszystko” to i ja, i pewnie większość z tu obecnych miewa od czasu od czasu, więc… :)

      Wrócilismy ze spaceru z dużymi kozami, teraz trzeba coś zjeść, potem znów kozy nakarmić, ale postaram się nie paść i wieczorem wpaść tutaj (i odpowiedzieć wszystkim).

      • Bogutek

        Przeczytałam, oj przeczytałam, do ostatniuśkiej literki, palce oblizałam i czekam z wywieszonym ozorkiem na ciąg dalszy, a ślina kap, kap…:)

        • kanionek

          A właśnie, z tym ciągiem dalszym… Trzeba będzie trochę poczekać. Bo już mnie trochę znacie, a ja siebie aż za dobrze, i wiem, kiedy zbliża mi się Wielki Kryzys. I on się właśnie zbliża. Dzisiaj znów znalazłam się na granicy ciepnięcia talerzem o ścianę i utopienia się w resztkach stawu, od kilku dni nie rozstaję się z paracetamolem i chomik w moim mózgu spalił już trzy kołowrotki. Taka uroda.
          W związku z tym kasa nie wyda, bo nie ma. Staram się panować nad sytuacją, znam wszystkie wzory i schematy, ale i tak jestem bezsilna i wiem, że się rozsypię. A potem poskładam do kupy, jak zawsze. Dobrze, że małżonek już się wyrobił z tym forum, choć rzucił mi w związku z nim pewne wyzwanie, któremu jeszcze nie sprostałam, ale jest szansa, że na dniach forum zawiśnie na Kanionku i wszyscy chętni będą mogli snuć wątki i wszystko będzie czytelne, czyli zupełnie nie jak tutaj ;)

          • zeroerhaplus

            Kanionku, lecz się małymi ziokołeczkami!
            Sama mówisz, że ta terapia najlepsza, a i wątrobę oszczędzisz..
            Zdrowia życzę mimo wszystko… :)

          • kanionek

            Dzięki, Zeroerha :) Ale żeby terapia ziokołkami działała, to musiałaby być stosowana z dowozem. W sensie – ja gdzie indziej, one do mnie dowożone jak patera z pączkami na dwie godzinki, a potem spokój, cisza i sen. A tymczasem cyrk cały czas ten sam, tylko obowiązków więcej ;)
            Dzisiaj chciałam zagryźć Andrzeja za to, że syna rodzonego porożem walnął przez plecy (krótki wieczorek zapoznawczy był), ale się nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam i tylko wywaliłam go na zewnątrz. Beczał jak opętany przez Szatana. Irena postawiła sierść na grzbiecie, a Bożena trzymała rogi w gotowości bojowej. Ja stałam na środku, uzbrojona w witkę wierzbową, jak jakiś wódz jaskiniowców z zespołem Downa i musiałam mieć oczy dookoła głowy, bo sprężynki rzucały się to tu, to tam, a biedny Ziokołek za nimi, becząc “no gdzie wy, wracajcie, mamusia da mleczka”. Wyszłam z koziarni zmęczona jak po bitwie pod Grunwaldem. Dlaczego ja mogę kochać wszystkie moje kozy razem i z osobna, a one uparły się nawzajem nie cierpieć??
            No i ten, co to ja chciałam? Aha, że mi psycha siada po całości.

          • nikt wazny

            Kurcze, a myslalam, ze ja ze swoimi ciaglymi dolami choc troche wyjatkowa jestem…;)
            Kanionku, podziwiam Cie za Twoja MOC, bo Ty bedac nawet w Wielkim Kryzysie tyle potrafisz (i musisz) zdzialac, ze bywam zmeczona tylko o tym czytajac.

            Przy okazji apeluje do mieszkancow koziarni, a w szczegolnosci do Andrzeja, Bozeny i Ireny: OPAMIETAJCIE SIE! Dzieci na pokladzie!
            A Wasza Szefowa Na Dwoch Nogach tez ma swoja wytrzymalosc!
            Trzym sie Kanionku:)

  • Lidka

    Poczytalam o tych serach i mleczku, oj poczytalam…I teraz ze slinotokiem lece do sklepu kupic kozi ser. I butelke wina. I ciastko tez…;)

  • Iwona

    Wiesz, że my zaczekamy, będziemy stać nad tą dziurą i wypatrywać, kiedy wrócisz.

  • Konhitha

    Przeczytałam Twojego bloga od początku w ciagu jednego dnia… roboczego. W pracy w sensie. wydaje mi się, że powinien być dawkowany w wydzielonyc dawkach osobom zatrudnionym w korpo za odpowiednią opłatą – oczywiście! Przed spotkaniem kanionek serwuje filmik o ziokołkach i jakoś to beeedzieeee:)

    • kanionek

      Prelekcje, slajdy, prezentacje power point, ja ze wskaźnikiem laserowym… A co tam – od razu z całym Laserem, a na końcu występ koziołków w strojach ludowych i Bożena z hula hoop. Ja to widzę :D

      • nikt wazny

        Kanionku, Ty sie raczej zastanow czy od produkcji kozich serow bardziej dochodowy nie bylby cyrk kozi, albo taka stacjonarna kozoterapia (w programie: spacery z kozami, sprzatanie koziarni, drapanie koz po brzuszkach oraz extra promocja czyli napawanie sie towarzystwem poperfumowanego Andrzejka).

        • nikt wazny

          A skoro martwi Cie przyszlosc Mini Pecika, to moze pomysl nad wypozyczaniem go (jak juz stosownie podrosnie) za ciezka forse, oczywiscie, w charakterze kozy rabina:)

          • Modra

            Świetna rada Wujku! To musi chwycić! Kanionku popieram w całej rozciągłości. Toż 2/3 dorosłej ludzkości na pewno już wie, że nie ma lepszej terapii niż Koza Rabina. Przewiduję sukces :-) całkiem serio.
            Drogie KzO, czy tu właśnie nie padł fantastyczny pomysł na small biznes z dużymi perspektywami?

  • Eli

    Pojadło, popiło, pobrykało :-) fajnie się ogląda, ale współczuję dodatkowej nerwówki Kanionku, człowiek to tak po ludzkiemu rozumuje a bydlątka mają swoje zdanie na ten temat i co poradzisz ;-)chyba tylko jeno ta witeczka wierzbowa ;-)
    ale, że z takiego, sorrki, niedojdy Pecika vel Andrzeja takie cudeńka wyjdą to dalej w szoku ciotka Eli pozostaje :D
    Niech moc będzie z Tobą Kanionku, kozy jak widać mają się dużo lepiej czego i Tobie życzę :-)

    • kanionek

      Eli, nie ma za co przepraszać, ciapałyga była z niego taka, że w pierwszy dzień pobytu to ON dostał z bańki od Ziokołka. I musiałam go bronić. A gdy ciotki doszły na następny dzień, to już głównie pod ławką w koziarni mieszkał. I gdyby nie fakt, że jest jedynym kozłem w promieniu dwudziestu kilometrów, to sama bym w jego ojcostwo nie uwierzyła. Nawet wziąwszy pod uwagę wygląd potomstwa ;)

      No i wiem też, że kozy sobie i tak po swojemu porządek w stadzie zrobią i ustalą, kto pierwszy przy korycie, ale te maluchy są takie kruchutkie na razie, że można je zgładzić nadepnięciem buta. DLatego macham witką (w powietrzu) i obgryzam nerwy z dendrytów. Gdy maluchy będą ważyć choć 10 kg, to już odetchnę :)

    • pluskat

      Reszta stada pewnie zazdrosna, a Andrzejowi dodatkowo testosteron wylewa sie uszami. Czytalas moze Zofii Kossak “Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957”? O tym, jak gospodarowali z mezem na farmie. Mysle, Kochany Kanionku, ze musisz przede wszystkim zlitowac sie nad soba. Ale jak to zrobic? Rolnik nie ma takich dylematow, bo nie moglby byc rolnikiem.

      • kanionek

        Żeby wilk był syty i koza cała…
        Książki nie czytałam – może w mojej mikrobibliotece będą mieli. Jutro akurat jedziemy, to sobie zapiszę.
        Z takiej tematyki (“wyprowadźmy się na wieś, będzie wspaniale… oops!”) mogę polecić, niestety nie wiem, czy tłumaczone na polski: “The Funny Farm” Jackie Moffat i jeszcze jedną, “Two Steps Backward” Susie Kelly – o brytyjskim małżeństwie w sile wieku, które kupiło dziurawą i pełną myszy (oraz innych niespodzianek) ruderę na francuskiej wsi :)

        • Eli

          Andrzej boi się, że za całkiem niedaleki czas teraz syn zagoni go pod tę ławkę w koziarni, hahahahaha!!!Trzeba chronić te kruszynki, cudowne są :-)A tym dwóm babom jagom, zazdrośnicom jednym witeczką nie raz pogrozić :D

        • pluskat

          To ja jeszcze polecam Sue Hubbell “A Country Year: Living the Questions” samotna kobieta na wsi. Jest tez po francusku. W warunkach amerykanskich jakos to zabawniej wyglada. Koz nie ma (chyba, bo juz dawno czytalam), ale sa pszczoly i pogryziony kuzyn.

  • Ola

    Piszę na końcu bo pogubiłam wątki :)
    @ Iwona – koleżanka mi mówi, nie pij mleka, a już broń boże z kawą, dorosły człowiek nie powinien pić mleka! Ale jak tu nie pić mleka? Uwielbiam pod każdą postacią i kożuch też :))
    @ Kanionek – kaktusy? Właśnie sobie wyobrażam te emocje na blogu!
    Nie daj się rozsypce :)

    • kanionek

      Ola, zapewniam Cię – kolekcja kaktusów i dwa koty gwarantują emocji moc. Przynajmniej dla kotów ;)
      Ja się nie daję, ona sama bierze :)
      Matko z kupką kaktusików, ja muszę jeszcze obadać kwestię medykamentów przeciwrobaczych bezpiecznych dla kozich dzieci i inne takie. Bo na opinii weterynarza można polegać, ale przezorny zawsze doedukowany ;) I zaraz potem idę spać.

  • Słodkie mają te pychole, takie uśmiechnięte :) Zwłaszcza Pecik Jr – czy on sobie przypadkiem nie strzelił makijażu permamentnego? :D Te czarne kreseczki :D
    Zaglądam tu kilka razy dziennie i za każdym razem oglądam film z maluchami i banana mam na twarzy, choć niespecjalnie mi wesoło.
    Gdyby przypadkiem znudziły Ci się te koto-myszo-skoczki, to ja chętnie jednego przygarnę! Bo dwa to się do mojej dziupli nie zmieszczą…

  • ciociasamozło

    Kanionku Kochany, idź dłubać w tej kupie dinozaura jak musisz. Posiedzimy, potęsknimy a potem głośno i stanowczo będziemy domagać się Twojego powrotu na powierzchnię :)
    Swoją drogą, czy masz pożyczyć łopatkę? bo ja chyba chwilowo potrzebuję się okopać. Czuje się jak ten kot na pustyni (“nie ogarniam tej kuwety”). I jeszcze sąsiedzi zaczęli remont…
    Do wątku o za dobrym sercu – pamiętajcie, że madrość ludowa mówi, że każdy dobry uczunek musi zostać surowo ukarany. I niestety to się sprawdza :(

    NiktWażny – pomysł z wypożyczaniem Pecika Juniora jako kozy rabina uważam za bardzo słuszny. Jakby zapotrzebowanie było większe to Bożenka ze swoim porożem też nieźle by się sprawdziła w tej roli ;)

    • Ola

      Oglądałam film Kot Rabina… kot gadał i udzielał filozoficznych porad… ale koza rabina? do czego służy?

      • Dorcia

        Przychodzi biedny Żyd do rabina i prosi o radę:
        Oj, mądry Rebe, pomóż mi. To moje życie takie ciężkie: mieszkam w niewielkiej chatce z żoną, czwórką dzieci, babcią, dziadkiem i jeszcze teściową. Już się zupełnie nie mieścimy w tej małej izdebce. Oj pomóż, mądry Rebe…
        Na to Rabin powiada:
        Słyszałem, że masz w obórce kozę?…
        – Tak Rebe, mam jedną kozę, co daje mleko, którym karmię dzieci.
        – To ją teraz sprowadź do domu – mówi rabin.
        Rebe, Rebe, co ty mówisz?… Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i jeszcze koza?… To jak ja teraz będę mieszkał?…
        Ale rabin był nieubłagany – musisz wprowadzić sobie kozę do domu!!
        Za parę tygodni rabin spotyka tego Żyda i pyta się:
        – A co tam Icek u ciebie?
        Oj Rebe. Teraz to już zupełnie nie da się żyć w domu. Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa, dziadek i jeszcze teraz ta koza. To już nie jest życie.
        Na to rabin powiada:
        – To zabierz kozę z powrotem do obórki.
        Za niedługo rabin jeszcze raz spotyka Żyda i pyta się go:
        Jak tam Icek, w twoim domu?…
        – Oj, Rebe. Jakiś ty mądry! Jak my teraz mamy w domu dużo miejsca. Świetnie mieścimy się w tej izdebce – ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i dziadek. Oj jakiś ty mądry, Rebe…

  • Dorcia

    Mnie to by się dzisiaj przydała zmasowana kuracja koziołkami. Właśnie dowiedziałam się, że na święta zostanę bez pracy:-( a z nową posadą u nas ciężko…

    • Modra

      @Dorcia Współczuje ci bardzo. To najgorsza wiadomość jaką można dostać. Słowo. Nawet choroba, jeśli ma się pracę i dochód jest lepsza. Byłam 2 lata bez pracy, teraz mam okresową i trzęsę się jak osika. Nie daj się zmóc frustracji, pacz na kozy, pacz na cokolwiek i walcz…

      • Dorcia

        Dzięki, Modra! Nie daję się, szukam, pytam, rozglądam się. Tylko w perspektywie mam pracę niby na 1 etat, ale nikt tych 8h nie przestrzega, a ogarnąć 2 dzieci (4 i 8 lat) pracując 6:30 – 17:30 łatwo nie jest, nie mówię nawet o organizacji (bo to się da ogarnąć), ale o tych wiecznych wyrzutach sumienia, że zaniedbuję dzieci… Już to przerabiałam. A teraz zamęczam się myśleniem o tym, jaka to jestem beznadziejna, choć strata pracy to nie moja wina, firma pada ze względu na sytuację w Rosji… Echcch tam, idę kozy oglądać…

        • Dorcia, Ty nie wyrzucaj sobie nic! Takie czasy cholerne, to nie Twoja wina. My byliśmy 2 lata bez pracy OBOJE. Z przerwami na coś dorywczego. Teraz Małż ma pracę, ale z syndromem magistra na zmywaku, dużo, bardzo dużo poniżej jego umiejętności. Czego się nauczyliśmy – to to, że każda praca jest dla ludzi, żadna nie hańbi, a czasy są okropne. Trzymaj się i nie daj się!

  • harpia

    Kanionku-w sumie nie jest źle. Jak wpadasz w dół, to chociaż znajdujesz gówno mamuta, bo ja zazwyczaj świeże ,luckie. I to dopiero jest dół!

  • harpia

    Ma się rozumieć -dinozaura ,nie mamuta. Gówno mamucie byłoby za świeże dla Ciebie

  • Ynk

    Tym razem to nie Dziura Z Kupą Dinozaura, a Kanionkowy Baby Blues. Chyba.

  • bila

    Jeja, jak one ślicznie hasają! Balet Moskiewski odpada! Co za choreografia! To cudeńka prawdziwe!!!
    Kanionku, przesyłam uścisków 100!!!

  • Nadal zagniatasz?
    To ile koźlontka mogą zjeść tej pizzy???

    • pluskat

      A rozsade posialas?

      • kanionek

        Nie. Zero. Nic. Ale nie szkodzi. Część pomidorów w ub. roku siałam dopiero w maju (!), bo wcześniej wyhodowane sadzonki zamroziłam (jedna noc, jedno małe niedopatrzenie), a i tak nadgoniły i jak pamiętacie pomidorów miałam jak mrówków w cukrze.
        Jeszcze ze wszystkim zdążę, a przynajmniej zamierzam w to twardo wierzyć.

  • kanionek

    Kozy moje najlepsze. Co ja Wam mogę… Znów przepraszać chyba. Ogarniam się po poważnej awarii systemu i nie odzyskałam jeszcze wszystkich sektorów, a większość moich aplikacji działa zdecydowanie niepoprawnie. Zwierzęta bez szwanku – do nich nawet gdybym miała pełznąć, to dopełznę, bo wiadomo. Małżonek mnie na duchu i ramieniu podtrzymuje, choć on też nie z żelaza i stali.
    Może to jej urok, może to szajbellin.

    Z najnowszych wieści – łączny utarg mleczny z Ziokołka za wczoraj i dziś wyniósł półtora litra i jutro smażę naleśniki na kozim.
    Nadal jestem spięta i niezorganizowana z tym całym dojeniem, bo to dla mnie całkiem nowy rytuał i muszę sobie powtarzać, co i jak, po kolei. Na wyprawę po mleko pakuję się jak w kosmos i dwa razy sprawdzam protokoły – wanienka, pojemnik z ciepłą wodą, szmatka na mokro, ręcznik na sucho, szklanka do dojenia do, duży słój z sitkiem, wypełnionym jałową gazą (żeby ze szklanki co chwilę przelewać do słoja), micha z owsem i słonecznikiem dla Tradycji (żeby spkojnie stała i pojęła, że to jest handel wymienny i że jej się ten interes opłaca) itd.
    A potem sam rytuał i na koniec niepewność, czy udało mi się wydoić wszystko, a tak podobno trzeba. No i nadal samo dojenie z tych małych strzyków zajmuje mi około 40 minut, plus te wszystkie mecyje, a maluchy w tym czasie skaczą wszędzie, jak pomylone pingpongi, w tym na moje plecy najchętniej, bo już potrafią ;)

    Maluchy – nadal są wielkości kota, energia je rozpiera, wszystko ciekawi. Obiecuję kolejny filmik niebawem, nawet gdybym nie dała rady niczego sensownego napisać, bo zdjęcia nie oddają nawet w jednej setnej uroku tych kosmitów :)

    • Iwona

      Nie łam się, jak uczyłam się doić to:
      a) cisnę, ciągnę, memlam, nic nie leci,
      b) jak już poleciało, to w oko, na buty, w kosmos, tylko nie do kubka, litrowego
      do szklanki trafiasz, szacun :-)

      • kanionek

        Dzięki, Iwona, choć nie ma co szacunować :) Technikę podpatrzyłam na kilku filmach, jeszcze zanim się Ziokołek rozwiązał, choć przy TAK małych strzykach musiałam ją sobie mocno zmodyfikować. Tylko raz siknęłam sobie w twarz, ale to zdrowo – w końcu kozie mleko idealne na cerę ;)
        A że najpierw do szklanki, to sobie dziś wymyśliłam i zastosowałam, bo wczoraj do litrowego słoika doiłam i gdy już był w połowie pełny, to prawie go straciłam, bo wiadomo, KOPYTKO. I doję ze szkłem w jednej dłoni, a cyckiem w drugiej, bo przy tych skaczących Fraglesach i przestępującej z nogi na nogę mamuśce nie da rady inaczej, więc trafić mi łatwo. Mój łeb niespokojny jest z innego powodu – nie wiem, jak powinno wyglądać puste wymię. Bo to przecież nie jest prosta, skórzana torebka na mleko, prawda? Tam są w środku jakieś urządzenia, kanały, przewody, gruczoły, tkanki… No i nie wiem, czy to co zostaje po moim dojeniu, to jest faktycznie puste wymię, czy może jednak Tradycja odcina mi mleko w stosownym, wg niej, momencie. A podobno niedobrze, gdy zostaje.
        Iwona, a czy krowom się strzyki czymś smaruje przed, w trakcie, po dojeniu? Bo Tradycja ma chyba wrażliwą skórę (nie śmiejcie się ze mnie), i mam wrażenie, że na strzykach jest przesuszona i zaczyna się łuszczyć.

        • Iwona

          Puste wymię jest dalej jędrne, mniejsze lekko, jak już mleko nie leci, to znaczy, że wydoiłaś. Posmaruj strzyki margaryną, kremem nie, bo koziołki potem go zjedzą :-). Często strzyki są spierzchnięte, od ssania, trzeba natłuścić, ja używałam zwykłej margaryny, przed dojeniem lekko smarowałam i doiłam, od razu wmasowane dobrze było :-)

          • Iwona

            A nie wygodniej Ci było by trzymać coś z uszkiem, i nie szklane? Trudniej wytrącić z ręki i nie stłuc kopytkiem w razie jakiejś awarii.

          • kanionek

            A nie, brak uszka mi nie przeszkadza, a stłuc szkło na słomie raczej ciężko. Tylko po trąceniu kopytkiem (albo całym, małym, latającym wszędzie koziołkiem) bywa, że traci się bezpowrotnie to, co się już udoiło ;)

          • kanionek

            Aha, czyli nie płaskie i sflaczałe jak termofor po spuszczeniu wody? Bo jasne, że szukałam zdjęć i opisów w necie, ale Ziokołkowe wymię po wydojeniu “ostatniej kropelki” nadal waży na oko, a raczej na rękę, przynajmniej kilogram.
            Masło mam tylko do dyspozycji, chyba że kupię jakąś “Marynę” specjalnie do cycków. Masło się pewnie zepsuje w słońcu… Jezu, zastrzelcie mnie.

          • Iwona

            Nie, nie, nie sflaczałe, jędrne, miększe, po dłuższej laktacji, faktycznie lekko sflaczeje puste, ale to później. Dwóch na jednego, przednia zabawa deptać klęczącego :-D

          • kanionek

            Uff, to chyba faktycznie wydajam do końca. Jest miękkie, choć zdecydowanie jędrne, i tylko ten ciężar mnie zastanawiał, ale OK, dam już jej i sobie spokój.
            Tak, dwóch na jednego, banda rogatego, ale akurat one mi poprawiają humor. Widzieliście te mordki na filmie – no nie można się do nich nie śmiać :)
            Za to Tradycja chwilami doprowadza mnie do białej gorączki – dziś nie chciała wejść na ławkę, więc musiałam pod nią klęczeć i giąć się w ukłonach, a i tak próbowała mnie zniechęcić do procederu kradzieży mleka. Chyba w końcu do niej dotarło, co ja tak gmeram przy tych jej cyckach, ale trzeba przyznać, że nie gryzie, nie kopie i nie bodzie. Tylko tańczy jak baletnica, a ja za nią, jak ten Smeagol z wyciągniętą dłonią. Tylko on bez szklanki był.

          • Iwona

            Natłuść te strzyki, masło też może być, wchłonie się zanim zjełczeje :-). Smalec, aby natłuścić. Z mokrymi biega i pierzchną. Takie wysuszone źle doić też, i skóra może pęknąć. Są kremy do wymion, ale nie wiem, czy koziołkom nie zaszkodzi. Panią wet od bydła podpytaj.

          • kanionek

            No tak, a w dodatku blondynki mają wrażliwszą cerę ;) To może najpierw z masłem spróbuję – w końcu to produkt pochodzenia mlecznego.

          • Kanionku – dotknij swojego cyca. To za przeproszeniem puste wymię! :)

          • kanionek

            Najpierw pomyślałam – racja! A potem że nie, bo ja mam WYJĄTKOWO PUSTE wymię ;) No ale dotknąć zawsze można, prawda.
            Bo widzisz, pytanie wydaje się głupie, ale ja nigdy nie miałam koźlątek i wymię mam, jakie mam. A Tradycja, gdy nie miała koźlątek, to wymienia żadnego nie miała, tylko dwa strzyki sterczące wprost z brzucha. No i dlatego o drogę pytam.

            Jest 21:30, a ja dopiero do kompa usiadłam. Wiosenna robota dopadła mnie zbyt wcześnie w tym roku i ja protestuję.

  • czubatka

    Kozy wszystkie!
    Jak dobrze, że jesteście.Jak człowiek nie ma natchnienia, żeby co sensownego napisać to poczyta, poogląda i już tak lepiej.Czary jakie czy współczesna terapia ,jak w skeczu kabaretu “Potem” lub “Hrabi”- wspieramy Cię, wspieramy Cię….

  • bila

    Kanionku, nie ma potrzeby przepraszać i tłumaczyć. Wpuszczasz nas w swój świat i rób to tak, jak Ci wygodnie. Tak jest najlepiej. Tak chcę.
    Brawo za opanowanie sztuki dojenia Tradycji (łomatko, jak to brzmi- doisz Tradycję! ) Pozdrowionka ciepłe ślę.

    • kanionek

      Dziękuję, Bila. Wyrzuty sumienia i ciągłe do samej siebie pretensje mam wbudowane w system i nie wiem, czy jest sposób na to, by się ich pozbyć. A zatruwają mi czasem życie do obrzydzenia.
      No właśnie – doję Tradycję. Sama się jeszcze z tym nie oswoiłam. Patrzę na nią, jak biega beztrosko po łące, a cycki jej się dyndają na boki i… chce mi się śmiać. I płakać. Ynk ma rację – to jest jakaś forma baby bluesa.

      • Ynk

        A gdyż-ponieważ kozie babies rosną i dorośleją w mgnieniu oka, jest szansa, że i baby blues się przetransmutuje wraz z nimi.
        I: lub siebie, Kanionku, lub. A skoro system stawia opór, to my będziemy lubić Cię dubeltowo. Żeby wyrównać potencjały ;))

        • kanionek

          Ynk, Wy tu odwalacie dla mnie kawał dobrej roboty – mobilizujecie, przekonujecie, namawiacie, rozśmieszacie, współczujecie i radzicie. Mi jest trudno lubić siebie, bo mam wysokie wymagania, których nie jestem w stanie spełnić, a gdy nawet mi się uda, podnoszę poprzeczkę. Wiem, że to również “się leczy”, ale dajcie spokój – ile można brać dziennie tabletek i nie paść na marskość wątroby?
          A bejbis dorastają i baby blues transmutuje w toddler stress, a zaraz potem – teenage nightmare. Listonosz dobrze gadał – nie miała baba kłopotu, kupiła sobie kozę. A potem jeszcze trzy :D
          Ale o tym wszystkim obiecuję w końcu napisać, a teraz muszę zadzwonić do Mamy.

          PS. Naleśniki na kozim mleku – wyżerka na bogato :) A Tradycyjne mleko prosto z lodówki smakuje jak lody śmietankowe. Czy ja jestem zaskoczona? Ja jestem w szoku. I żadne słowa tego nie wyrażą.

  • Fredzia

    Kanionku, dopóki nie aplołdujesz nam tu filmików z polską wersją amerykańskiej celebrytki Peppy Lass:
    https://www.youtube.com/watch?v=UFZunIdhAHo
    https://www.youtube.com/watch?v=LSW2KOkkK6U
    o poważnej awarii systemu nie ma mowy. Na defragmentację dysku i skanowanie partycji trzeba zasłużyć ;)

    • kanionek

      O, w kozią mordę :D
      A ja myślałam, że przesadziłam z czapeczką urodzinową dla Tradycji.
      I przypomniało mi się – ja tu sobie duszę na krwawe strzępy rozdzierałam nad zagadnieniem słuszności monitoringu, a niedawno trafiłam na bloga laski z Hameryki, która ma nie tylko kolorowy monitoring w wysokiej rozdzielczości, ale jeszcze MATY GRZEWCZE dla kóz i inne bajery. Wszystko u niej pięknie wygląda, eleganckie boksy, słoma chyba codziennie wymieniana, kolorowe gadżety i w ogóle. Może jednak fajnie być bogatym?

      I co ja poradzę, że te diabły wcielone najlepsze numery odstawiają wtedy, gdy nie celuję w nie obiektywem? Dzisiaj sobie stanęły na ławce w iście pocztówkowej pozie i wytrzymały kilka sekund w bezruchu. Bo nie miałam aparatu przy sobie.

  • Ajka

    A ja z trochę innej beczki…
    Wiem, że kozy są niby wszystkożerne, ale czy mogą jeść suchy chleb?
    Wybieram się do znajomych pomiętosić małe kózki, które się niedawno urodziły (czy ktoś mi zazdrości? ;) bo ja po kanionkowych zdjęciach i filmikach nie mogę się doczekać!) Nie chciałabym popełnić jakiegoś faux-pas, przywożąc koziej mamie suchy chleb ;)

    • kanionek

      Jeśli tamta kozia mama obrazi się na suchy chleb, to nic straconego – przyjedź z nim do mnie. Moje kozy, gdyby im pozwolić, schrupałyby po całym bochenku. Tylko chleb musi być suchy, w sensie ususzony, a nie że bez masła ;) No i koza ma stosunkowo mały pyszczek, więc nie zje “piętki” od chleba. Najlepiej suszyć chleb w kromkach i po ususzeniu odłamywać nieduże kawałki.
      Czy suchy chleb jest dobry dla kozy? A któż to może z naukową precyzją ustalić ;) W “naturze” kozy nie jedzą owsa, a każdy koziarz przyzna, że daje swym zwierzakom owies. Dzikie konie nie jedzą marchewek, a słonie buraków, itd.
      Suchy chleb na pewno nie może stanowić ani podstawy, ani głównej części codziennego wyżywienia. Moje kozy dostają go jako smakołyk, średnio pół kromki na głowę, co drugi dzień.

      Ajka, ja myślę, że kozia mama będzie sucharkiem zachwycona, choć zdanie opiekuna może się tu okazać kluczowe ;)
      Miłego miętoszenia, to naprawdę przyjemne przeżycie :)

      • Bogutek

        A ja tak sobie myślę, że te bogate kozy, bogatych ludziów wcale nie muszą się czuć szczęśliwsze, mimo że mają ocieplacze na nóżki, rączki i różki, złote dzwoneczki i obróżki od Svarowskiego. Na bank nie mają tej całej miłości, którą Ty obdarzasz całą kozią gromadkę!:) I nie bój nic Kanionek, my tu sobie zaczekamy na Ciebie:)

        • kanionek

          Kozy zapewne mają to w… pod ogonkiem ;) Ale gdybym mogła każdą kozę luksusowo urządzić w osobnym apartamencie, to JA byłabym szczęśliwsza. Tymczasem muszę asystować przy każdym karmieniu, robić roszady, kombinować gdzie wydoić Tradycję, itd. To pochłania czas i często energię (kiedyś tylko Bożena próbowała żreć z trzech karmideł naraz, a teraz robi to również Andrzej i ma solidne argumenty). Że nie wspomnę o sytuacji bieżącej, gdy muszę obmyśleć taki system “przechowywania” kóz, żeby za rok nie było ich 50 ;)

      • Ajka

        Dzięki, za wyczerpującą odpowiedź :)
        Słabo gospodarujemy chlebem i sporo kromek idzie do suszenia na kaloryferze. Pies lubi, ale teraz jest na diecie, pozostaje podrzucanie dzikom na pobliski poligon.

        U znajomych jest stado kóz, więc obdarujemy wszystkie :)
        A jak kozy nie zjedzą, to świnka na pewno ;)

        niestety nie mam lepszej fotki ;)
        https://fbcdn-sphotos-h-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpf1/v/t1.0-9/s720x720/541651_652696678191476_2323962326452498644_n.jpg?oh=d085e0550b5382b0c47a9c72e3d5f3f6&oe=55B73ABD&__gda__=1437699301_aca3433ab99c4b8feaaf72e90693412f

        • kanionek

          Ajka, ale piękna świnka!
          A kózki rasowe, czy taka “mieszanka dziadowska” jak u mnie? ;)

          • Ajka

            jeszcze nie wiem, dopiero dziś ich odwiedzimy, to się dopytam :)

          • Ajka

            no i moja pycha została ukarana ;)

            znajomi odwołali dzisiejszą wizytę i niestety nie pomięgolę kozinek :(

          • kanionek

            Ja właśnie wróciłam z mięgolenia moich, przy czym mnie interesuje mięgolenie, buziaczkowanie i mójtypysiowanie, a one mają swoje, czysto kozie priorytety. Ponieważ zaś jeszcze nie wiedzą, że ja też jestem karmidełkiem, bo na razie mają zawsze zaopatrzony bar mleczny “Pod Tradycją”, to skupiają się głównie na szkoleniu umiejętności taterniczych. Jeśli usiądę na słomie, to już po mnie – oblezą jak mrówki ;)

            Nie wiem, jaka u Ciebie pogoda, ale u mnie dziś ponuro, zimno, a teraz pada, więc jeśli u Ciebie podobnie, to może i lepiej, że się termin wizyty przesunął?

          • Ajka

            no właśnie u nas śnieg spadł! zimno i wstrętnie i wieje. Masz racje, dobrze, że się wizyta przesunie :)

            w sumie to podejrzewam, że one właśnie nie będą chciały dać się mięgolić ;) tym bardziej, że nie mam takiego argumentu jak Ty ;)

  • pluskat

    fajna fotka, zawsze mnie wzruszaja tacy swinscy blondyni a i kozka ladna.

    • Lidka

      Moze Ty Kanionku i Smeagol jestes, ale Tradycja to na pewno Twoje “presiessss”!

      • kanionek

        To prawda :)
        Dziś udoiłam cały litr, a małe resztę, i widzę, że jeszcze zostało, ale nie mam już siły w mięśniach po wczorajszym “robieniu drewna” w lesie. Nie to, żeby dojenie wymagało herkulesowych mocy; chodzi raczej o pozycję (znów na czworakach) i te ministrzyki – milion pińcet strzyknięć trzeba wykonać, żeby półlitrowy słoik zapełnić.
        A myślałam, że z dojeniem sobie zaczekam jeszcze tydzień lub dwa. Jednak Tradycja produkuje więcej, niż maluchy są w stanie wypić, i prawy cycek był ciągle napakowany. Never mind. Jak się zbiorę, to w końcu wyprodukuję elaborat ;)

        • pluskat

          Nie spieszy sie, teraz masz tyle roboty. Pewnie niedlugo zrobisz pierwszy ser. Np takie, dojrzewane w lisciach (tu jadalnego kasztana, a moze dab by sie nadal?):http://www.bing.com/images/search?q=banon&FORM=HDRSC2#view=detail&id=4DAA995E32A5B3B946ADE84C75FB9348A90AA6FA&selectedIndex=26

          • kanionek

            Hm. Dużo czytam i uczę się “na sucho”, ale nic nie zastąpi praktyki i własnych błędów. Żeby wyprodukować 1 kg sera dojrzewającego, potrzeba 12 litrów mleka. Pasteryzowane można przechowywać w lodówce maksymalnie 5 dni. Tradycja jeszcze nie jest gotowa na takie przedsięwzięcie ;) To tyle na razie, bo mam jeszcze robotę :)

        • Iwona

          I dla Ciebie i dla Tradycji to nowa sytuacja, ona też musi się nauczyć, że do dojenia powinna wejść na półkę, cofnąć nogę, żeby odsłonić wymię. Twoja wygoda też się liczy. Ucz ją, dopinguj smakołykami, lub w inny sposób, znasz ją, wiesz, co lubi. Pamiętaj, że doić będziesz kilka dobrych lat, a nawet kilkanaście, dwa razy dziennie. Wymagaj nie tylko od siebie, ale i dla siebie :-)

          • kanionek

            Masz rację najświętszą, a mi właśnie teraz takich głosów rozsądku trzeba, zwłaszcza od kogoś z praktyką. Dzień w dzień, tygodniami, miesiącami, o latach boję się nawet myśleć – tak się nie da. Małżonek już oglądał projekty stanowisk do dojenia dla kóz i trzeba będzie kolejną konstrukcję upchnąć w harmonogram.

        • ciociasamozło

          Kanionku, ja chcę choć zdjęcie tego litra ;)

          Ps. Młody codziennie dopytuje się czy coś nowego u Kanionka, więc nie przemęczaj, proszę, swojej łopatki na dnie dołu, tylko wyłaź i daj ten elaborat mlekiem płynacy ;)

          • kanionek

            Będzie zdjęcie lytra, mam nawet jedno już zrobione. Dziś przystąpiliśmy do konstruowania tego stanowiska do dojenia, w wyniku czego mam pocięte palce, rolkę plastra opatrunkowego na obu dłoniach, i dziwnie mi się pisze palcem serdecznym lewej i środkowym prawej dłoni – co chwilę muszę literówki poprawiać. Łeb mi pęka od nie wiem już kiedy, ale niech Wam coś podpowie taka informacja: we wtorek 17 marca kupiłam całe opakowanie Solpadeiny. Właśnie wzięłam ostatnie dwie tabletki z tego opakowania. Są na świecie podobno ludzie, którym taka paczka wystarcza na rok.
            Kilka zjawisk mi się zbiegło w czasie – standardowe poszukiwania gówna dinozaura, koziołki, wiosna, okazja zrobienia gałęziówki, jedno bardziej konkretne zmartwienie i kilka mniejszych.
            Przekaż Młodemu, że będzie filmik do obejrzenia w ramach rekompensaty za długie oczekiwanie :) A dla Was jest już gotowe forum, tylko działy muszę ponazywać, czy inne kategorie.
            Już niedługo :-*

  • ciociasamozło

    Jako wredna i nieczuła ciociasamozło powinnam powiedzieć “paluszek i główka to Kanionka wymówka” ;P
    Ale tym razem nie będe wredna tylko pochylę się nad Twoim cierpieniem, wirtualnie zmienię Ci plasterki na paluchach i pomasuję skronie (albo kark, albo zrobię okład na czółko – nie wiem czy coś takiego Ci przynosi ulgę, mnie lepiej robi masowanie szyi z boku). I muszę Cię zmartwić, że jeśli szkodzą Ci zmiany ciśnienia, to podobno hektopaskale maja teraz lecieć na łeb na szyję :(
    Co to jest gałęziówka?! Nalewka na zielonych badylkach?
    Powiem Młodemu, że filmik będzie jak posprząta u siebie w biurku, buchachacha…
    A na razie sama obgryzam skórki i podskakuję na krześle w oczekiwaniu na forum, i film, i zdjecie lytra (ale spoko, jeszcze mam sporo skórek, a krzesło dużo wytrzyma):)

    • kanionek

      Pochyl się, pochyl :) Palec wskazujący lewej dłoni załatwiłam sobie tak, że ciachnęłam go nożem z ząbkami zaraz pod paznokciem, na tym samym palcu mam ranę sprzed dwóch dni (od sekatora, który uciął nie to, co trzeba), reszta to już drobne cięcia, choc równie irytujące przy każdej drobnej czynności.
      Gałęziówka to jest drewno opałowe dla ubogich :) Kupa roboty, mało drewna, ale najtaniej. Musimy teraz, bo LP robiły wycinkę brzóz na dłużycę kilometr od naszego domu i okazuje się, że jeśli my tych gałęzi nie weźmiemy, to oni wszystko spalą, bo muszą teren pod zasiew przygotować. Już część spalili, bo chyba leśniczy zapomniał im powiedzieć, że dziady przyjdą gałęziówkę robić. Swoją drogą – ciekawa ekonomia, a niejeden działkowiec by się wqrwił słysząc, że LP mogą wyjarać kilka ton gałęzi w lesie, a on nie może spalić liści na działce, bo grozi mu mandat.
      Dżizas, ja się nie mogę nawet w lesie wyluzować. Idę robić.

      • ciociasamozło

        Głask,głask.
        Chyba powinniam odwiedzić poradnię AA, bo mi się wszystko z alkoholem kojarzy :(

        Popatrz, a ja głupia myślałam, że te gałęzie po ścince to się mieli i wykorzystuje na paździerz, czy cóś.

        Myśmy wczoraj liście palili :). Ale daleko od drogi, sąsiadów z działek mało było, pszczoły nie latają, to się nikt nie czepiał.
        Za to my okadzeni jak święte figury.

        • kanionek

          A daj spokój z poradniami. Nalewka na gałęziach to jest po prostu coś, czego jeszcze nie ma na rynku, ale nie znaczy, że nigdy nie będzie. Polak jest pomysłowy i co jak co, ale wódkę ze wszystkiego ukręci ;) Ja żałuję, że mi picie nie wychodzi, bo chociaż tak mogłabym się wyluzować, a nie mogę. Bywa, że wypiję kieliszek nalewki, czy pół szklanki wina, i jest OK, ale najczęściej łeb mi pęka już po godzinie od degustacji. Do dupy z taką urodą.

          Nie jestem pewna, ale paździerze to się chyba z wiórów tartacznych robi, czyli niby też z odpadu, ale jednak nie z gałęzi. W normalnych światach gałęzie się mieli i kompostuje. I nawet za darmo chętnym oddają taki zmielony bałagan. I u nas też zazwyczaj się nie pali gałęzi po wycince, tylko – jeśli nikt nie kupi na gałęziówkę – zostawia na miejscu, bo to się samo kiedyś rozłoży, ale teraz im się spieszy, bo mają zaplanowane ponowne zalesienie tych terenów po wycince.

  • Mnie czasem opakowanie Solpadeiny wystarcza na kilka miesięcy, a czasem zużywam w ciągu tygodnia – więc Cię Kanionku biedny rozumiem i współczuję :*
    Ze znachorskich sposobów nie niszczących żołądka i wątroby mogę polecić dwa – pierwszy to ściskanie bolącej łepetyny (jeśli to jest taki ból pulsujący i rozsadzający głowę) np. szalikiem. Widzę w tym momencie chichrające się Kozy, ale to naprawdę pomaga (tylko trzeba mocno ścisnąć). Fakt, wygląda się jak wariat z szalikiem obwiązanym na głowie, ale kto Cię Kanionku zobaczy na tym Waszym końcu świata? Co najwyżej Rosoły pogdaczą, kozie ciotki zameczą ironicznie, Małżonek skomentuje i tyle :D
    Drugi sposób – kiedyś kupowałam taki zajzajer w blaszanym pudełeczku wielkości złotówki. Maść tygrysia to się chyba nazywało i smarowało się tym skronie. Cuchnęło mocno ziołami i szczypało skórę, ale ból głowy przechodził.

    Kochana jesteś, że mając tyle pracy i problemów ze zdrowiem jeszcze myślisz o nas, swoich dwunożnych Kozach, żeby nam przyjemność sprawić :) i forumy dla nas zakładasz :*

    @Ciociasamozło
    Już trzeci tydzień czwartek spędzam poza firmą i nie mogę Twojego Pana Jabłko wypróbować!

    • kanionek

      Hej Mitenki :)
      Mi idzie najmniej jedno na miesiąc i choć wiem, że to niezdrowo, zwyczajnie nie mam siły się tym zamartwiać. Chroniczne bóle głowy towarzyszą mi od ponad dwudziestu lat, przeszłam różne badania i wyniki brzmią: taka uroda. Maść, o której mówisz, nie robi mi nic :( Razu pewnego ciotka moja, co się szlaja po świecie w delegacjach, przywiozła mi z Kanady taki osławiony, ponoć chiński specyfik, w małej, metalowej kapsule z kulką (jak fafkulce). Nabożnie stosując się do zaleceń instrukcji aplikowałam na czoło, skronie i gdzieś tam na szyi, masując wytrwale. No i u mnie działało tylko popite Solpadeiną, a plusem był miły zapach mięty i jakiegoś jeszcze zielska.
      Metody na imadło z szalika nie próbowałam – jak długo trzymać? Aż ustanie krążenie? ;)

      Małżonek właśnie zakończył czterogodzinną walkę ze swoim kompem – coś mu siadło znienacka (biosy, srosy) i to były godziny grozy, bo małżonek ma w kompie WSZYSTKO, w tym również dorobek twórczy (tak, będzie kiedyś i o tym). Ja już mam zwierzątka wszystkie nakarmione, wysikane, wydojone i wyspacerowane, i teraz do wyboru: iść z małżonkiem dobić ręce przy gałęziówce, iść dobić ręce przy koszeniu słomy, albo posprzątać w graciarni, w której będziemy urządzać dojalnię. Zimny wiatr i ćmiący łeb nastrajają mnie tak radośnie :)

  • Kachna

    A ja mam w domu małego – lat 8 – meteoropatę…bidulek leżakuje dziś i pojękuje i biadoli, że dlaczego jego boli a innych nie?! No to mówię, że jest taka ciocia Kanionek np i ją też boli. A on – a ta od kozy i dziwnego psa w skarpetach? –
    I mówi: Ale to widać mama, po tym psie, ze ją boli….
    Sorry Kanionku – musiałam;)
    Objaśniłam oczywiście chłopcu skąd skarpety u psa i to zafoliowane.
    Kota z kapusta na głowie też widział….

    Ściskamy!
    Me.

    P.S. A nasz kot, poczuł zew natury, poszedł, nie wraca. Mija tydzień.
    Następnego wykastruję prędzej niż sie zorientuje gdzie w domu są kuwety!
    Szlag!

    • kanionek

      Ajlowju :D
      Powiedz Małemu, że bystry z niego gość i przejrzał Kanionka na wylot :)

      A nasz kot Gonzales, który nie jest wykastrowany, bo nie wziął się ze schroniska, tylko ze skrzyżowania w mieście, i który powinien się szwendać i znikać, nie znika. Jest na to zbyt leniwy i zewy natury mogą mu skoczyć na melonik z kapusty. Czasem wlecze się za nami na spacer do lasu, ale na najbliższym zakręcie zawraca i idzie do domu, nadrobić zaległości w leżeniu.

      Aha – masz pozdrowienia od małej Kachny :)

      • Kachna

        Jes! Jes! Jes!
        Najlepsza wiadomość od…. 2 listopada:))))))
        Ajlowiju too!
        Ha!
        Pozdrów chrześniaczkę szczególnie!
        Jaju – ale fajosko!
        Zaraz powiem małemu Meteo!

        A – jakby się robiła w przyszłości gruba – pardon – PUSZYSTA – to nie będziesz miała pretensji?

        :)))))

  • Iwona

    Liść kapusty, albo dwa na głowę, chustką lub czapką przytrzymać. Jak zrobi się ciepły zmienić na nowy. Na mnie działa, tak mnie boli czasem głowa, że na wymioty mnie zrywa. Taka uroda :-)

    • Lidka

      To moze i ja dodam moje trzy grosze do tego “bolu glowy”. Ja mam chroniczne migreny, vertigo i tez reaguje koszmarnie na zmiany pogody, tak jak Kachny Synek. Na migrene lecze sie specyfikiem pod nazwa Maxalt. Po zazyciu zapada sie w gleboki sen na 20 minut, a potem chce sie siusiu i siusiu, i tak przez caly dzien. To jedyny minus tych prochow. Bol ustaje jak reka odjal. Mam nadzieje, ze jest do dostania w Polsce, bo specyfik rewelacyjny. A na bol glowy, ktory wiem, ze nie jest migrena (tak, moge rozroznic), bardzo czesto z odruchem wymiotnym- biore goracy prysznic, masujac glowe, a potem wypijam duszkiem szklanke coli. Nie mam pojecia, dlaczego pomaga. Pewnie dlatego, ze z kofeina, a ja nacodzien nie pije ani coli, ani napojow gazowanych. Pozdrawiam Kozy i zycze zdrowia.
      PS. Do mnie wrocila zima. A fuj.

      • Ajka

        Ze specyfików migrenowych na receptę polecam Imigran w czopkach – ból przechodzi po ok 20-30 minutach, lek jest dobry przy występowaniu mdłości i nie obciąża wątroby. Niestety, trzeba to zamówić, a nie każda apteka chce.

        I mój faworyt Zolmiles – jak mi mówi mój lekarz, jest to lek na bazie tryptanów (?) ale ma najniższą możliwą dawkę. Bierze się to pod język i po 15-20 minutach ulga!

        Po obu lekach mam podobnie jak Lidka – siusiu! ale tylko 2 razy i potem spokój. Dobrze też się zdrzemnąć te pół godziny po zażyciu leku – mam wrażenie, że lepiej się przyjmuje.

        Ogólnie oba leki pomagają na minimum 12 godzin i wytłumiają ból. Inne przeciwmigrenowe po prostu przerywały ból i na drugi,trzeci dzień nadal bolało :/

        • Iwona

          To są stare babcine sposoby, kapustę stosowałam też na obrzmiałe cycki po porodzie ;-) . A na żołądek piołun, a na rany krwiściąg lekarski :-). Dołączam się do Pluskat, a rękawic roboczych to Kanionek nie używa? U nas LP gałęziówkę rębakiem sprzątają, i drogowcy też krzaczki wycinają i rębakiem, a kiedyś palili.

          • kanionek

            Rębakiem? Masz na mysli takiego potwora, który mieli gałęzie na drobne? Gdyby u mnie takie coś z takim czymś… To ja bym natychmiast chciała ten odpad porębakowy. No ale do mnie nie wszystkie zdobycze cywilizacji dotarły; aż dziw, że ludzie tu używają zapałek, a nie dwóch kamieni ;)

            A tak jeszcze o tych rękawicach – większość dostępnych w sklepach (tutejszych przynajmniej) rękawic typu heavy duty jest w rozmiarach od męskiego do gorylego. Jeśli są damskie, to tylko takie do ogródka, gumowane z jednej strony, i to są do dupy rękawiczi, a jeszcze najczęściej w kwiatki i motylki i kosztują jakieś idiotyczne pieniądze. Para rękawiczek w motylki, za dwie dychy, to jest rozwiązanie dla łikendowych ogrodników, a nie do gospodarstwa. U mnie rękawice zużywają się szybko, a najdłużej wytrzymują takie normalne, niby zimowe rękawiczki skóropodobne. Raz udało mi się kupić kilka par, w cenie dycha za parę, i przynajmniej miałam i odpowiedni rozmiar, i wytrzymałość (na rąbanie drewna, palenie w piecu, pracę z gałęziówką, kosą, gruzem, złomem i innym śmieciem, itd.). Ale dostawca z Allegro mi zniknął, i wykańczam ostatnią parę.

    • kanionek

      Matko, to ja idę przeprosić Gonzalesa za te podśmiechujki z kapustą. No bo jak to teraz będzie wyglądać, że z niego się śmiałam, a teraz sama będę z kapustą na głowie…

  • kanionek

    Ajka i Lidka – dzięki. Migreny, takie typowe, kilkudniowe zgony z wymiotami i światłowstrętem, miewam rzadko, maksymalnie dwa, trzy razy w roku, a przez ostatnie dwa lata to może raz. Ale “zwykłe” bóle głowy o różnym nasileniu to już inna bajka – bywa, że utrzymują się dzień w dzień, przez np. dwa tygodnie. ALbo co drugi dzień, albo co trzeci… I na takie bóle, choć one też komfort życia skutecznie obniżają, chyba nie można stosować środków przeciwmigrenowych? Bo musiałabym tego brać absurdalne ilości.

    • baba aga

      No dobra jak wszyscy to babcia też. Z głową mam tak samo, migreny kilka razy do roku ale ból glowy kilka razy w miesiącu, ma to coś wspólnego z cyklem, bo sobie taka rozpiske robiłam i boli zazwyczaj w te same dni cyklu. Próbowałam wielu sposobów, mam trzy.
      1. Naproxen np aleve
      2. Zaraz jak zaczyna to apap i szklanka coli
      3. Z góry proszę o wyrozumiałość i nie palenie na stosie, w desperacji jak nic nie pomagało wypróbowałam i hmmm… no działa, zwlaszcza na taki ból jak po prostu nie ogarniam i mam wrażenie że łeb mi zaraz wybuchnie a ja mam jezcze jakies 8 godzin pracy przed sobą i 80 km w aucie.
      Szklanka wody i wtedy palce składam w mudre wiedzy http://ag.108.pl/index.php/forum/3-forum/13-zdrowie-i-medycyna/190-uzdrawiajca-moc-w-twoich-palcach
      I powtarzam mantrę OM MANI PEME HUNG, no ale tak sobie myślę, że sama mudra i np skupienie sie na swoim oddechu też by pomoglo, np wdycham dobre i przeciwbólowe a wydycham to co boli. Ja mówię mantrę bo z Buddyzmem mam po drodze.
      No mnie pomaga w każdym razie.

      • kanionek

        Apap z colą (lub kawą) działa lepiej, bo kofeina to taki doping dla paracetamolu. Ale choćbym litrem kawy popiła, to jednak Apap jest dla mnie jak landrynka, z tą różnicą, że Apap niesmaczny. Z biegiem lat i zażywania środków, tolerancję wyrobiłam sobie imponującą. Obecnie muszę brać dwie piguły Solpadeine, żeby w ogóle poczuć różnicę, a czas odczuwalnego działania leku i tak skrócił się do godziny, dwóch.
        Wierzę, że mantrowanie może pomóc, ale ma jedną wadę – trzeba najpierw umieć się skupić, wstrzymać gonitwę chaotycznych myśli, “wyciszyć” i bla bla bla. Gdybym takie coś umiała to myślę, że głowa bolałaby mnie o połowę rzadziej, a może i wcale ;) Moje bóle głowy zdiagnozowano jako “napięciowe” i ściśle związane z “nerwicą wegetatywną” (czego ci lekarze nie wymyślą, żeby nie użyć słowa “pierdolec”) – jedno z drugim wzajemnie się nakręca i dolewa oliwy do ognia. A na Buddyzm jestem zwyczajnie zbyt głupia. Mówię serio, bo stan mojego umysłu daleki jest od oświecenia. Filozofię uprawiam w wyjątkowych chwilach jasności tego umysłu, i choć czasem wydaje mi się, że już WIEM, że dotknęłam prawdy, sensu, istoty i ostatecznego WYZWOLENIA, to nigdy nie trwa to długo. To trochę jak z genialnym pomysłem, który przychodzi do głowy tuż przed zaśnięciem, a którego za chińską republikę nie można sobie przypomnieć rano. Przez chwilę doznaje się przykrego uczucia straty, ale zgiełk myśli szybko je zagłusza i stary, durny łeb, wraca na stare, krzywe tory.
        No tak. Miało być o bólu głowy, a wyszło jak zwykle.

        Babo Ago – tak jak obiecałam, będziesz miała swój własny dział na forum. To znaczy dorzuciłam do niego jeszcze Ciocię Samo Zło, gdyż albowiem jak wiadomo, Ciocia ma kuferek z Dobrymi Radami, a każda dobra rada może się przydać :)

        • baba aga

          To dla mnie zaszczyt być w kącie z ciociasamozlo :-)
          Mantrowanie to nie medytacja, z tą ja sobie też nie radzę właśnie z tych samych powodów, a matrowanie mi pomaga zatrzymac galopade myśli bo gadam i skupiam się na gadaniu, i tylko tyle, nie myślę o oświeceniu, bynajmniej nie pozwalam moim myślom płynąć łagodnie i nie skupiać się na nich, nie ma takiej opcji, niewzruszony kwiat lotosu na spokojnej tafli jeziora to na pewno nie ja. Lecę w kółko tę mantrę, wspomagam się malą z kryształu górskiego bo wierzę że kamień też pomaga i takie 108 powtórzeń najczęściej kończę drzemką, a wstaje po 15 minutach i zapierdalam kolejne 8 godzin :-)

          • kanionek

            A, to rozumiem. W sumie czemu nie – jeśli półśrodki działają, to nie ma potrzeby sięgać po całe środki ;)

  • pluskat

    Kanionku, czy Ty rekawiczek do czarnej roboty nie uznajesz? Rece masz zlote, mnozy sie wszystko, czego dotkniesz (pomidory, czytelniczki, kozy, pieniadze czekaja w kolejce), to je oszczedzaj.
    Co do bolu glowy, to podobno moze byc objaw odowodnienia.

    • Lidka

      Zgadzam sie z Toba, Pluskat. Trzeba pic trzy litry plynow dziennie. A gdzies czytalam, ze kobiety to nawet powinny pic wiecej.

    • kanionek

      Ależ oczywiście, uznaję i nawet stosuję, i zawsze się denerwuję, że małżonek nie używa. Ale akurat przy okorowywaniu materiału na dojalnik nie chciało mi się iść po rękawiczki, i pomyślałam, że jak raz nie założę, to chyba nic się nie stanie. No i proszę – trzy trafienia. Jak już się raz dziabnęłam, to oczywiście pomyślałam, że TERAZ to już bez sensu iść po rękawiczki. Przy drugim razie uznałam, że trzeciego nie będzie, bo przecież dwa razy się ciachnąć to już i tak dużo. A przy trzecim już nic nie pomyślałam, bo doszłam do wniosku, że z tego myślenia nic dobrego nie wynika ;)
      Rana od sekatora to zupełnie inna bajka. Widzicie, Atos nie miał nigdy obcinanych pazurów. Nigdy w całym swoim życiu. Nie było takiej potrzeby. A teraz niestety potrzeba się przywlokła, bo na wykładzinie dywanowej pazury się nie ścierają, a już na pewno nie te na nieczynnych łapach. No i co się okazało – po pierwsze, jedyny sprzęt jaki dał radę tym jego szponom, to właśnie sekator (ale nie ten z ostrzami w łuk, tylko prosty jak nożyczki), a po drugie… Atosa opętał demon. I powiedział mu, że pazury są ŚWIĘTE i nie wolno ich oddać bez walki. Wierzcie lub nie, ale te 16 pazurów obcinaliśmy przez prawie dwie godziny. I przy przedostatnim byłam już tak zmęczona, że gdy Atos wyszarpnął mi z dłoni swą łapę, mój mózg nie nadążył za akcją i mimo wszystko wydał polecenie zaciśnięcia sekatora. No i padło na mój palec. Oj tam, oj tam.
      I kto by pomyślał, że do psiego manicure trzeba zakładać azbestowe rękawice?!

      Właśnie, cholera, już mi kiedyś pisałyście o odwodnieniu, a ja nadal zapominam przyjmować płyny. To znaczy piję, ale tylko wtedy, gdy mi się chce pić. Widać i tutaj mój mózg nie do końca wie, co robi. A może to jest taki rozłożony w czasie plan samobójczy? I on chce się naumyślnie zasuszyć, i mnie przy okazji? Ususzony Kanionek o złotych rękach – prawie jak mumia egipska. Wystawiany na widok publiczny w szklanej gablocie z uchylnym wiekiem – kto dotknie świętej dłoni, natychmiast się rozmnoży. Wątek relikwii powraca :)

  • Lidka

    Wspolczuje tych pociec… A na rekach sie dluuugo goi, kurcze. Jak obcinam piesom pazury to wpierw wkladam ich do wanny, zeby zmiekly. Jakos pozniej latwiej.

    • kanionek

      Atos w wannie to kolejna opowieść grozy ;)
      Wiesz, co nas najbardziej irytowało? Że w listopadzie, gdy uszkodził sobie kręgosłup, to nawet nie pisnął przy przenoszeniu, obracaniu na stole do RTG i tak dalej, a bezbolesne przecież obcinanie pazurów uznał za zagrożenie życia. Dziwne te nasze zwierzątka. Laser też nie miał nigdy pazurów obcinanych, bo ściera je sobie skutecznie, ale gdy na próbę obcięłam mu kawałek jednego, to w ogóle go to nie ruszyło. Widać każdy ma jakiegoś bzika ;)

      • Lidka

        Ojej. Moje dostaja fiola. I musze wprowadzac czynnosc historyjki, czyli “popatrz piesku, wiewioreczka za oknem. Ciach. I ptaszek leci. Ciach. Ciach…” Czy podobne nonseny. Juz teraz jest lepiej, bo kiedys to jedno z nas siedzialo na psie, a drugie z modlitwa na ustach, obcinalo…

        • kanionek

          No to my tak właśnie z Atosem musieliśmy, tylko modlitwa była niecenzuralna ;) Przykro nam było, że pies tak panikował, bo to generuje wysoki poziom stresu u obu stron, ale jedyną alternatywą byłaby tu pełna narkoza. A próbowaliśmy różnie, włącznie z przekupstwem przysmakami. Najlepiej jest uczyć zwierzaka kontaktu z różnymi “dziwnymi” urządzeniami i zabiegami od małego, ale z Atosem nie mieliśmy takiej możliwości. Za to małe koziołki już teraz macam po uszach, oglądam kopytka i robię przeglądy stomatologiczne, żeby w dorosłym życiu nie panikowały przy zwykłych zabiegach natury higienicznej :)

Skomentuj Lidka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *