Życie to nie je bajka, czyli o oślej ławce
“In the land where horses born with eagle wings
and honey bees have lost their stings
there’s singing forever!”
(W krainie, gdzie konie przychodzą na świat z orlimi skrzydłami
a miodne pszczoły zatraciły żądła
rozbrzmiewa wieczny śpiew.)
Queen, “My Fairy King” z albumu “Queen”, 1973
Szkoda, że później przychodzi człowiek, by czynić spustoszenie pod osłoną nocy, uciekać jak złodziej i zabijać jak nóż, i odebrawszy władzę Baśniowemu Królowi zamienić w ruinę ziemię obiecaną. No ale nie jesteśmy już dziećmi, prawda?
W nawiązaniu zaś do dzieci, bajek i naszej ostatniej wymiany komentarzy z Kachną, przyszedł mi do głowy kolejny pomysł. Oczywiście nie do zrealizowania, no chyba że podchwyci go ktoś, kto ma kasę, władzę, możliwości, wyobraźnię i chęci. Buhaha.
Pomysł tyczy się przedszkola, lub nawet szkoły podstawowej, przy których byłyby minizagrody ze zwierzątkami. Jakiś kolorowy drób, owieczka, koza. Oswojone, pod kontrolą weterynaryjną i bla bla bla. I miniogródek, w którym dzieci mogłyby na własne oczy zobaczyć, jak wygląda nieumyta marchewka z nacią, wyciągnięta prosto z ziemi, albo jak pszczółki zapylają kwiatki, z których potem rosną ogórki, pomidory, fasola. I mogłyby same coś posiać i posadzić, oprócz tyłka na ławce pod trzepakiem.
Realny wkład w podstawową edukację młodego człowieka jest? Jest. Kupa radochy z głaskania kozy jest? Jest. Tysiące miejsc pracy dla opiekunów zwierzątek i ogródków są? Są. A szkolna stołówka mogłaby na deser podawać kozi jogurt z truskawkami.
No i tak sobie snuję te projekcje romantycznej wariatki, a potem czytam takie coś:
A oto mój komentarz do tego wydarzenia:
http://www.youtube.com/watch?v=sGLWAZhJTX0
Ludzie dajcie mie jaką beczkę, zamknijcie w środku i zabijcie gwoździami, byle mocno. Z tego wszystkiego przez pomyłkę ugryzłam patisona, zamiast jabłko.
I mam taki postulat, będący jednocześnie skutecznym sposobem na ulepszenie świata: pozwólmy prawdziwym osłom rozmnażać się ile wlezie, za to osłom w ludzkiej skórze dajmy na ten przywilej bana na całe życie, bo tylko paskudzą w puli genetycznej. I tak, mam takich postulatów nie do zrealizowania dużo więcej, dlatego nie dla mnie dieta poselska, fotel ministra i pół bańki odprawy za krzywe tory.
I nic się nie stało, całkiem smaczny ten patison.
Sprytne i treściwe. Kanionek byłby bez wątpienia lepszym ministrem…jakimkolwiek, biorąc pod uwagę skład obecnej ekipy. Ale co tam, lepsze kozy, gnój i patison niż przywileje, czy kasa za nieobecność na głosowaniu…szkoda klawiatury. Żartuję?
Hm… Myślę, że ministra z moimi poglądami i pomysłami bardzo szybko odwiedziłby seryjny samobójca. I patrząc z tej perspektywy wolę już wspomniany przez Ciebie gnój ;)
Hej hej… Na uspokojenie :) Takie przedszkole jest, znam je. Tutałam sobie kiedyś w odwiedziny, na skróty przez krzaki, bo tak lubię najbardziej. I nagle… omam jakiś – słyszę beczenie kozy, a potem kukuryku! Nie no, jeszcze nic nie piłam, dopiero idę do ludzi, a nie wracam… To było na tyłach przedszkola. Potem dopiero wybadałam, żem zdrowa na umyśle. A tu masz dowoda: http://myslowice.net/aktualnosci/kultura-i-edukacja/przedszkole-nr-20-im-misia-uszatka-w-myslowicach-znasz-je
Ćśśśś… Osiołkom już pozwolono być razem. I przeproszono za pochopne decyzje. Ćśśśś… :)
No popatrz! Podobno żarówkę też wymyślono kilka razy :) To przedszkole to jest świetny przykład na to, że się da. I dzięki za dowód :)
I cieszę się, że osiołki znów razem, tylko DLACZEGO w ogóle dochodzi do takich absurdów? Postulaty swe zmuszona jestem utrzymać, bo kosym okiem czarnowidza przewiduję, że się jeszcze przydadzą ;)
Ale dobrze, ćśśśśśśśśś… Następny wpis będzie bardzo optymistyczny, właśnie zaczęłam pisać.
Mam kilka godzin zajęć logopedycznych w przedszkolu, pracującym metodami Monessori. Uwielbiam tam pracować! Dzieci pracuja w ogrodku, a jakże. Zamast typowych zabawek mają pomoce edukacyjne i prowadza eksperymenty. A najbardziej lubie patrzeć, jak one jedzą. Bo one same sobie nakładają jedzonko, które co lubi, smarują chlebek, ciapią sosem. Nawet te 2,5 latki! Na powdórzu, jak się które turla w błocie, to też jest OK, bo są wyposażane przez rodzicow w kalosze i spodnie takie nieprzemakalne, z ociepleniem.
Taki przedszkolaczek,to na pewno, będąc dorosłym, nie przeszkodzi osiołkom sami-wiecie-w-czym.
Wielkie oczy robię i chcę Wam wierzyć! Miód i smalec lejecie na me serce! Bo naprawdę myślałam, że dziś dzieci trzyma się w sterylnych szafkach, na wyjałowionej gazie, i karmi witaminową kroplówką ;) Moja siostra mieszka w Niemczech, ma tam synka, i tam są STRASZNE RYGORY.
A ja w dzieciństwie jadłam dżdżownice, smarki rękawiczką z jednym palcem wycierałam i nawet salmonellę kiedyś zjadłam. Tego ostatniego jednak nie polecam, słabe to było ;)