Azaliż, czyli o zielonym odcieniu dobrobytu
Najpierw podejrzewałam, że ktoś z Was ma wtyki wysokowetknięte, może nawet w samym rządzie, no bo te cuda wszystkie, co mnie świecącym palcem dotknęły, to chyba nie z przypadku. Ale żeby i na Olimpie? Tylko cóżem Wam uczyniła, że po trzech miesiącach suszy zsyłacie na mnie zlewne deszcze akurat wtedy, gdy na podwórko zajechały trzy baloty siana?? Wczoraj uprzątnęłam teren przed szopko-komórką, w której zgromadzone są rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić. Wiecie, stare rolety okienne jeszcze z bloku, sprzęgło od żuka, jakieś drzwi bez klamki, takie tam. Uprzątnęłam teren PRZED drzwiami do komórki, gdyż teren zarósł, przybyło mu wierzchniej warstwy ziemi, no i nie dało się drzwi otworzyć. Nie zdążyłam wynieść skarbów patologicznego zbieracza, by zrobić w komórce miejsce na siano, bowiem zmrok zapadł i w ogóle cała już ciążyłam ku ziemi. Siano miało przyjechać dzisiaj, ale każdy mieszkaniec wsi wie, że umówione terminy NIE są po to, żeby się ich trzymać. Kiedy mówi się “w środę” ma się na myśli najwcześniej czwartek, a tak naprawdę sobotę. Zawsze tak było, nerwów mnie sporo kosztowało, żeby się do tego przyzwyczaić i tolerancyjnie zaakceptować, a tu nagle taki klops. Siano przyjechało. Prognoza UM na newmeteo wieszczy deszcz od piątej rano. Nawet gdybym zwlokła się o trzeciej, żeby z latarką w zębach wynosić graty, to nie przetoczę sama dwustukilowych balotów, a małżonkowi nawet nie zasugeruję udziału w akcji, bo od stukania się w czoło pod adresem moich pomysłów zrobi mu się kiedyś dziura. Szlag.
Pozytywne strony niespodziewanej-spodziewanej dostawy są takie, że wypasiona pszenica dla Rosołów też dojechała, no i piękny, świeżutki, czyściutki owies dla wszystkożerców :) Ciotki owsa nigdy na oczy nie widziały, a Pecik to nawet o nim nie słyszał, więc kwadratowa niebieska miska pełna ziarna stała się gwiazdą tego wieczoru. Gwiazdą popołudnia była zaś Zielona Kostka do lizania:
To nie kostka mydła, proszę Państwa, ten skromny bloczek waży 10 kilogramów. Kostka ta, zwana lizawką dla bydła, nigdy przedtem nie znalazła się na mojej liście zakupów, ponieważ Tradycja była rozpieszczana bardzo urozmaiconą dietą i nie sprawiała wrażenia kozy, której by czegokolwiek brakowało, jeśli nie liczyć rozumu i rozwagi. Ale tego nie oferują ani w kostkach ani w kulkach, ani w maściach do wcierania, a gdyby oferowali, sama bym żarła i się namaszczała.
Nie widzicie przeto na zdjęciu Tradycji, jak zawzięcie wylizuje sól z mikroelementami, ponieważ zaszczyciła tę kostkę jednym niuchem i dwoma liźnięciami, po czym odeszła z krzywą miną zastanawiając się, po kiego te ludzie takie dziwne cegły kupują. Dwie ciotki, które w tym czasie przeszukiwały mi otwarty bagażnik, kątem oka zauważyły Pecika, który radośnie dotoczył się do kostki i wtedy poleciały go przepędzić. I dlatego Pecika na zdjęciu też nie widzicie, ale spokojnie, polizał sobie podczas owsianej orgii nad niebieską miską. A ciotki lizały chciwie przez prawie 20 minut, dzięki czemu mogliśmy spokojnie wypakować NASZE jedzenie z bagażnika i przenieść w stanie nienaruszonym do domu. Zapomniałam tylko o czerstwym chlebie, który kupujemy po taniości w zaprzyjaźnionej piekarni, do suszenia dla kóz i drobiu, a który leżał sobie na tylnym siedzeniu. Gdy po niego wróciłam, ciotki były już nalizane do oporu i słonych łez, więc gdy otworzyłam drzwi samochodu wpakowały mi się do środka i próbowały uciec z najmniejszym bochenkiem.
Może nie widać tego tak dobrze na zdjęciach i niektórych z Was mogą zwieść pełne kozie brzuchy, ale te kozy to szkieletory obciągnięte skórą. Zwłaszcza rogata. Jej kościsty zadek woła o pomstę do nieba, a kręgosłup wygląda jak obleczona cienką derką szyna tramwajowa. Toteż i zatem powzięłam decyzję o wydaniu pieniędzy i przeprowadzeniu akcji mającej na celu podreperowanie zdrowia i ogólnej kondycji tej trójki z głodowego obozu. Prócz zaprezentowanej Wam kostki uciech, zakupiłam również worek 30 kg kredy pastewnej (węglan wapnia z fosforem i czymś tam) i jeszcze tylko muszę doczytać, jak to dawkować i w jakiej formie podawać, gdyż kreda okazała się być proszkiem. Czytałam o niej kiedyś i wyobrażałam ją sobie jako formę geometryczną: jakieś bloczki, grudki, większe kawałki. Tymczasem jest w proszku i nie wiem, czy mam dodać wody i lepić pyzy, czy wystarczy posypać tym proszkiem jakąkolwiek karmę. Ze względu na Pecika i ciotkę rogatą, która być może jest nosicielką kolejnych kóz, dałam się jeszcze sprzedawcy namówić na preparat witaminowo-mineralny dla młodych cieląt… Bo ze specjalną dedykacją dla kóz to w Polsce ciężko coś dostać. No i tam jest BARDZO pomocna instrukcja dawkowania: 30-50 g na sztukę. Sztukę cielęcia, oczywiście. Ile waży przeciętne cielę?! Coś mi się zdaje, że dla jedenastokilogramowego Pecika będę musiała zakupić wagę aptekarską, by odmierzyć mu precyzyjnie od jednego do trzech gramów białego proszku. Gdyby na wsi ludzie ćpali, to by mi na oko odmierzyli, ale tu wszyscy tylko piją i doprawdy żadnego z nich pożytku.
Jutro, jeśli zdążę, uszyję im wszystkim porządne obroże. Kozom, nie pijakom. Czy to w przypadku psów, czy kóz, dla mnie zawsze ważne było, żeby obroża była solidna i wygodna dla zwierzaka. Powinna być więc szeroka, by nie wpijała się w skórę, materiał powinien być dość gruby, by nie zwijał się i nie deformował, a zapięcie (sprzączka, klamra, plastikowy zatrzask, czy jak to zwał) wygodne w obsłudze i pewne, no i rozmiarów nie powodujących dyskomfortu u bydlęcia. Tymczasem producenci psiej uprzęży uparli się, że jeśli piesek jest mały, to może mieć na szyi kwiaciarską wstążkę do gerbery, z zapięciem iście zegarmistrzowskim, a pies duży to obroża długości jednego metra z klamrą, którą można kogoś zabić. I prawie nic pomiędzy. Zawsze więc kupowałam obroże dla psów dużych, ze względu na szeroką taśmę, po czym skracałam do odpowiednich rozmiarów. Klamra wielkości więziennych kajdan jednak zostawała. Tym razem wypięłam się na przemysł odzieżowy z branży zoologicznej i zrobię te obroże tak, jak sama chcę. Kupiłam w Biedronce bawełniany, szeroki na 4 cm, buraczkowego koloru pasek męski za 4,99 zł. Wystarczy na trzy obroże, zapinane na rzepy (metr rzepa 5 zł), a Pecikowi wyszukam kawałek ciut węższej taśmy wśród szczątków smyczy, jakich nam nie brakuje. Mam nadzieję zaprezentować udane wyniki moich wysiłków szwalniczych, tymczasem idę gotować wszystkim żarcie na jutro, w międzyczasie zgłębiając instrukcję obsługi kredy pastewnej via internety. Ech, szalone życie rolnika.
No tak, okazuje się , że kozy co prawda JEDZĄ WSZYSTKO, ale też POTRZEBUJĄ SPORO. I jakoś mi teraz lżej ze świadomością, że mam łykać leki na nadciśnienie, suplementy, kasztanowiec, pić olej lniany…i takie tam. Wszak taka kózka też musi spozyć i to, i owo, by być zdrową (się mi rymnęło).
Zdrówko kózek!(wznoszę toast ziółkami)Życzę pięknych kreacji obróżkowych.
Dziękujemy :) I życzymy z wzajemnością :) Też miałam pić olej lniany i całkiem o tym zapomniałam. A z ciśnieniem mam problem w drugą stronę. W standardzie 100/60, a jak czasem spadnie niżej, to pełzam i omdlewam ;)
Jednakowoż wiedzą one zwierzęta, co im potrzebne… Się zastanawiam, czy lampy z soli kamiennej, kupowane w Wieliczce na pamiątkę, nadałyby się do lizania?
Czy Ty psom swoim gotujesz, czy używasz suchej karmy? Bo w sumie nie wiem, czy należy używać soli czy raczej nie w psiej diecie…
Psom i kotom podobno szkodzi, choć ja nie popadałabym w panikę, jeśli pies zwędzi ze stołu posolonego kotleta. Lizawka została przez psy przetestowana i nie znalazły w niej nic dla siebie, więc mniemam, iż soli nie potrzebują. Oprócz soli kostka zawiera dodatek miedzi, magnezu i czegoś jeszcze. Kotom długi czas gotowałam mięso drobiowe z ryżem i marchewką, choć zdecydowanie wolą surowe. Śledzie i inne ryby też lubią na surowo. W końcu dzikim kotom nikt nie gotuje.
Psom jednak kupuję karmę, ze względu na oszczędność czasu. Gdy byłam piękna, młoda i bogata, kupowałam Eukanubę. Później coś tańszego. Teraz podajemy Brit Active, czy inne premium. Mam nadzieję, że nigdy nie będą musiały jeść Chappi czy Pedigree, bo to już jest popiół, trociny, barwniki i aromaty. Choć pewnie wciąż lepsze, niż moczony chleb…
Mieliśmy trzy, a przez jakiś czas cztery psy, o łącznej wadze od 70 do ponad 100 kg. Gotowanie dla nich, nawet na zapas i porcjowanie, przechowywanie… To już dla mnie zbyt wiele. Nie mam tu żadnych wygód, szczątki mebli, latem zimną wodę (można oczywiście nagrzać, ale to znów koszt i robota), a do tego ciągle coś się psuje :) Psy są w wieku 6 lat i jak na razie w doskonałej kondycji. Mam nadzieję, że sucha dieta nie odbije się na ich zdrowiu w dłuższej perspektywie. I tak po prawdzie… Widzę, nawet po tych często zaniedbanych psach na wsi, że dla nich ważniejsze od żarcia jest to, jak są traktowane. Miłość i szacunek Pana, Pani, właściciela. One żyją miłością, jak wiele zwierząt udomowionych przez człowieka. Dieta jest ważna, jasne, ale przecież i człowiek nie zawsze zjada tę wzorową piramidę z plakatu w przychodni lekarskiej, ludzie głodowali podczas wojen, a dzięki miłości, wytrwałości, poczuciu celu i wartości swego życia, dożywali często dziewięćdziesiątki w nienajgorszym zdrowiu ;)
Ale przynudzam.
Kurde, nie przynudzasz. Dzięki :)
Swego czasu tato mój – nabył hobbystycznie 40 szt owiec i jednego tryka rasy merynos….Tak – przez 7 lat pasałam tałatajstwo, strzygłam runo itp. I pamiętam lizawki. Z ciekawości sama nawet liznęłam:) Tęsknię do tych czasów – pewnie nie tylko ze względu na owce – a im należałby się oddzielny blog;)
Zadowolę się na razie kibicowaniem Wam Wszystkim. A owies też pamiętam jak jadły śmiesznie miękkimi chrapkami z ręki. Chlip.
Właśnie Pecika wczoraj karmiłam owsem z ręki, bo przy ciotkach nie miał szans. Karmienie zwierzaków z ręki to doświadczenie prawie metafizyczne ;)
Nie chlipaj, może kiedyś będziesz w okolicy, zamówisz sobie widzenie z moimi kozami i naładujesz się wrażeniami na kolejne kilka lat :)
Owieczki też nam się marzą, ale musimy najpierw ogarnąć to, co mamy. Okrzepnąć jako hodowcy czegokolwiek. No i w pierwszej kolejności wymienić dach i strop. Kończę, bo znów zaczynam marudzić. Pogoda dzisiaj barowa i morale siada na tyłku, prosto w mokre liście :-/
Owce, owce! Koniecznie! Jak piękne się ma dłonie od takiej wełny prosto od owcy! A jakie jogurty pyszne! No i zwierzę samo w sobie akuratne.
Ja już wylazłam z rowu Mariańskiego, to teraz Ciebie potrzymam! :*
Owce! Krowy! Konie! Świnki! Jupiii! :D
Pewnie, chciałabym wszystko, ale jeszcze nie teraz. Zwierzęta to jednak odpowiedzialność. Nie mogłabym spojrzeć im w oczy i powiedzieć: “wiecie co? siana nie ma, owsa nie ma, śpicie na betonie, bo nie mam kasy”.
Jogurty z koziego mleka ponoć też niczego sobie, mam nadzieję potwierdzić te doniesienia :)
Cieszę się, że Rów nieaktualny ;)
Prawda, prawda – właśnie “przerobiłam” ten temat z latoroślą – “Mały Książe” – i “oswajanie”…..
A co latorośl chciała hodować? Małego Księcia? ;) Pytanie tylko z pozoru głupie – ja, w czasach gdy byłam małym chłopcem, przeczytałam Calineczkę i chciałam mieć Calineczkę. Obmyśliłam dla niej nawet… terrarium :) Terraria są moją wciąż mało eksploatowaną pasją, zbudowałam zaledwie kilka, ale uważam, że całkiem w majonezik są. Dwa obecnie zamieszkałe, poprzednie były jeszcze za czasów mieszkania w mieście – dla legwana zielonego i drugie, piętrowe, dla szyszkowców (cudaczne, kolczaste jaszczurki). I jak Tobie poszło z tematem – przekonałaś dziecię do swoich racji?
Nie, nie! :)
Chodziło dosłownie o wypracowanie
z polskiego na temat relacji – Mały Książe – lis….”oswajanie”, odpowiedzialność za drugie istnienie ogólnie pojęte.
Jak dla mnie zbyt poważny temat dla 13-latka…Ale przegadane na przykładzie zwierząt a potem, przyjaciół itp. :) Rozprawka napisana – całkiem udanie – choć podejrzewam, że będzie miał jako jeden z nielicznych napisaną w całości z własnej głowy a nie z netu (przejrzałam – i czego tam nie było!!!)….Bo ja bardzo twardo pilnuję żeby się przyszły lekarz, mistrz olimpijski w siatkówce lub kolarstwie, hydraulik, rolnik – albo kim tam będzie – języka polskiego używać nauczył. I jestem potwornym potworem pilnującym tego bardziej niż mycia uszu;)
A w naszym domu to mnie raczej przekonują, że kolejne koty, psy itp. przy naszym obecnym trybie życia nie miały by fajnie:)
Więc czekam na TEN moment.
Wiesz co, Kachna? Ty odwalasz kawał dobrej roboty. Wuj tam z oceną za wypracowanie. Poziom inteligencji, wiedzy i kultury u wielu nauczycieli jest tak blisko dna, że zalatuje mułem. Ty masz realny wpływ na wychowanie swoich dzieci i chwała Tobie za to. Szkoda, że jesteś w mniejszości i że Twoi potomkowie będą się w życiu dorosłym użerać z ćwierćgłówkami. Na wszelki wypadek naucz ich jeszcze obsługiwać srajfona, czy coś takiego, żeby umieli się maskować w tłumie ;) Przepraszam (znowu) za język nieociosany, ale czasem coś we mnie wzbiera. Nie mamy telewizji, ale oglądamy programy publicystyczne w necie i… Nie, powstrzymam się.
A nadejścia TEGO momentu z całego serca życzę :)
No-wy wpis! No-wy wpis!
Będzie, będzie. Już wczoraj miał być, ale robota nie pozwoliła. Jest 21:03 i właśnie ściągnęłam kalosze. Czasem zapominam przebrać się za człowieka. Wpis będzie za godzinkę, najdalej nad ranem ;)
Ręka (kopyto, racica, łapa, pazur, płetwa *niepotrzebne skreślić) do góry, kto się podpisuje pod petycją do Wielkiego Scenarzysty, żeby zamiast łykać drażetki z amfą zajarał blanta i sczilautował? Bo nie wiem jak Państwu, ale mnie się kończy wszystko (doba, siły, energia, motywacja, chęci, humor, zdrowie), tylko nie lista rzeczy-do-zrobienia-natychmiast-na-wczoraj-pilnie. W jakiej szkole filmowej uczą, że jeden odcinek ma się ciągnąć niczym ślimak na gigancie a dwa następne zapierniczać jak naspidowana wiewiórka?!
Tyle tytułem wstępu.
Będzie też petycja w sprawie pozostawienia Pecika Pecikiem, gdyż albowiem azaliż nieprawdaż jest to imię na jego miarę szyte. A Tobie Kanionko cześć i chwała za każde uratowane stworzenie i pozwól, że nie będę tego wątku rozwijać, bo nikomu łzawe wstawki do szczęścia potrzebne nie są. Nadmienię tylko, że w mojej Rodzinie wszystkie psy to znajdy.
O kwestii wiejskiego podejścia do zwierząt wypowiadać się nie będę, bo po wykropkowaniu mięsa zostałyby same spójniki i przyimki. Zastanawia mnie tylko, skąd ta różnica – bo przecież nie o sam poziom inteligencji ani tym bardziej pracowitości chodzi. Czy człowiek się z takim brakiem wrażliwości rodzi, czy twarda rzeczywistość tak mu ją uklepuje? Ale przecież miastowi też topią szczeniaki a koty wyrzucają przez okno. Bieda jest wszędzie, co nie znaczy, że przy każdym żebraku pies zdechnie z głodu.
Niestety, nie da się uratować wszystkich zwierząt. Mam tylko nadzieję, że Wielki Scenarzysta przygotował dla bydlaków, którzy je krzywdzą mroczny epilog.
I tym optymistycznym akcentem… ;)
No ja tam swoje obie płetwy “za” podnoszę, tylko… Słabo chyba znasz Scenarzystę. ON siedzi sczilałtowany, wyluzowany jak tuszka barania, kiwa palcem w bucie i łzy złośliwego śmiechu leją mu się po licach, gdy tak patrzy na ludzki znój ;) Nie wiem, co ma w zanadrzu dla zwyrodnialców – grill i dwa tysiące dziewic? Możecie mnie zadźgać tępym widelcem, ale ja w jego dobre zamiary nie wierzę…
Skąd się dzisiaj bierze okrucieństwo wobec zwierząt (i nie tylko)? Moim zdaniem – czasem z głupoty, czasem z bezduszności, a czasem z utajonej agresji (słabszy zawsze będzie doskonałą ofiarą).
A skąd złe traktowanie, które jeszcze okrucieństwem nie jest, ale komfortem życiowym też nie? Tu obstawiam tylko brak wiedzy na równi z głupotą oraz obojętność.
Fredzia, zauważyłam Twoją nieobecność na wizji i tak sobie myślałam, że pewnie w pracy gonisz własny ogon. Ja to znam aż za dobrze. Pracę po 14 godzin, jazdy po kilkaset kilometrów po jednej godzinie snu, milion kaw na dobę, stres, wrzody, bezsilna wściekłość na rzeczywistość.
I co gorsza, sama nie wiedziałam, jak z tego wyjść. Z pomocą przyszła mi firma, która się mnie bezpardonowo pozbyła :) Zregenerowałam się, choć niektóre skutki nadmiernego zużycia materiału pozostały, a teraz znów szukam pracy i wiem, co mnie czeka, gdy znajdę. Szukam pomysłu na własną działalność, nawet o dochodach rzędu najniższej krajowej. Mi wystarczy, zredukowałam swoje potrzeby do minimum. Tylko jak mi po dwóch latach przyjdzie płacić ZUSu tysiąc złotych i jeszcze podatek, to na samą myśl ręce opadają i pytam – po co? Nie lepiej zamieszkać z kozą w dużej beczce i żebrać pod Pałacem Ojca? Przepraszam za brak optymistycznego akcentu. Nawet błazen czasem sobie rozmaże makijaż.
Płetwy, łapy, ręce – ja też. I widelec tępy do dźgania również łaskawie podsuwam :)
To ja przebijam Twoją ofertę – ogon w górę! I do dźgania plastikowe nożyczki.
Nadal nie doszłam w czytaniu do współczesności i nie wiem, do jakich źródeł wiedzy o kozach dotarłaś, więc może nie odkryję Ameryki, ale i tak polecam http://www.kozolin2.iq24.pl/