Sernik kosmiczny w stylu eklektycznym, czyli o dziękczynieniu

“… i na wyspach bananowych
o pierdołach śnić…”

No i po zawodach. Przerzuciłam jedną trzecią tej kupy drewna za drewutnią, thank you very dwa rowery, więc odezwał się mój łokieć golfisty, czyli prawy, a jak ten żyd do towarzystwa zawtórował mu godzinę później lewy. Koza brakiem trampoliny bardzo rozczarowana, polazła w odwecie zeżreć cały owies, który wysialiśmy nad stawem. Thank you very muchos gracias, nie trzeba było.

Musiałam sobie też i tudzież wystrugać konstrukcję pod oświetlenie, bo małżonek powiedział, że on nie będzie robił wszystkiego sam i jak sobie lampki nie zaprojektuję, to będę miała ciemno! BARDZO SPASIBA. To sobie “zaprojektowałam” – przytargałam gałąź z lasu i oskubałam z kory. Na jednym gałęzi odgałęzieniu będzie żarówka do czytania, a na drugim, tym wyżej, trzy żarówki do rozświetlania głębszych mroków (np. mojego jestestwa). Małżonek, zdolny gad, robi nam teraz instalację elektryczną. CAŁĄ NOWĄ. Odcinamy się bowiem od sieci z epoki Gierka. I na przykład w kuchni już mamy prąd, w gniazdkach i żarówkach, i tego się nie da przecenić. Tzn. wcześniej też był prąd, ale pożyczony z łazienki. Długa historia z aluminiowym przewodem, topniejącą puszką i stroboskopem w lodówce.

Cały dzień padał deszcz i prawie uwierzyłam, że jaskółki już odleciały, bo nigdzie ich nie było, a w koziarni jeszcze pięć niedorobionych pisklaków siedzi. A że ja mam osobowość Kłapouchego, to już sobie zaczęłam smutno obliczać, ile wydam pieniędzy w wędkarskim na larwy muchy plujki i wyobrażać, jak całą zimę w ciemnym pokoju uczę jaskółki muchy łapać. Ale ostatecznie makabrycznego majaka ze mną w roli Władcy Much mogłam odłożyć na później, bo się na chwilę przejaśniło i Mama Jaskółka świergocząc radośnie przez zaciśnięte zęby przyleciała nakarmić towarzystwo, wszystkim niech będą dzięki i ryje pełne chrabąszczy.

Potem machnęłam sobie sernik na zimno, bo żeby na ciepło to nie mam piekarnika. To znaczy mam, zintegrowany z kuchenką gazową marki Wrozamet, która pamięta jeszcze te czasy, gdy mój mąż na wszystko mówił “da da”, a telewizor pokazywał tylko dwa kolory. I sama kuchenka MERCI BOUTIQUE, jakoś sobie radzi w tych ciężkich nowych czasach, ale piekarnik jest z gatunku takich, co się ich nowych sztuczek na starość nie nauczy. Przejście z rury w bloku na butlę w lesie to było dla niego za wiele. Zaczął przebąkiwać o emeryturze, a kiedy coś, co jest napędzane GAZEM zaczyna PRZEBĄKIWAĆ, to dzięki bardzo fest, ale lepiej uważać.

Sernik jest z wyglądu kosmiczny, a ze smaku bajeczny. Za koncepcję spodu do sernika nie mam komu dziękować, gdyż powstał przy udziale inwencji własnej i środków dostępnych, to jest: dziadowskich ciastek z Lidla (kupa proszku do pieczenia uszlachetniona garścią mąki) zmiksowanych na pył, masła pół kostki, tabliczki czekolady i płatków owsianych. Wszystko podgrzane, wymieszane i uklepane w tortownicy w charakterze podwalin pod zasadniczą resztę.

Serce sernika zostało przetransplantowane stąd: http://smakolyki-moniki.blogspot.com/2014/07/dwukolorowy-sernik-na-zimno.html

Z tym, że do warstwy czekoladowej dodałam jeszcze ubitą mikserem śmietankę 30%, bo wersja oryginalna wydała mi się MAŁO TŁUSTA.

Borówki i niedobitki truskawek znalazły się na serniku dzięki nieskończonej uprzejmości os i szerszeni, które zostawiły mi DWIE GARŚCIE nienadgryzionych owoców na krzakach. Niech im bogowie w szybkostrzelnych żądłach wynagrodzą i zadach ciężkich od jadu. A! Dzięki pladze os w tym roku nie będzie RÓWNIEŻ soku z leśnych jeżyn do zimowej herbaty.

Sernik się udał, co widać po rozmiarach ubytków, które nastąpiły w okresie oczekiwania na naładowanie baterii w aparacie. Galaretka niebieska, bo kto wariatce zabroni.

sernik kawałek

sernik

Dla równowagi machnęłam jeszcze 4 kg ogórków kiszonych i kilogram w occie po kartusku.

ogóry
ogóry kartuskie

Jest zimno, pada, i bolą mnie łokcie. I przypomniałam sobie niedawną rozmowę z listonoszem, który nie puka dwa razy, bo nie ma w co, i musi sobie klakson zużywać. I on tak sobie trąbi z hejnałową werwą, psy po drugiej stronie bramy obiecują mu wszystkie flaki powypruwać, a ja idę i łeb mi pęka od tej orkiestry. I mówię mu, że głowa mnie boli, a właściwie to już chyba wszystko, a on mi wtedy o fibromialgii zaczyna opowiadać. Że od tego głowa boli i stawy i właściwie wszystko, ale na zdjęciach rtg i innych badaniach NIC nie wychodzi.

I za tę fibromialgię to ja już w ogóle serdecznie DANKE za szklanke, bo mi i tak niewiele brakuje do zajęcia pierwszego miejsca w kategorii Eksponat Roku na wydziale patologii najbliższej kliniki medycznej.

I jeszcze nogi nam z odwłoków wyszły od tropienia grzybów w lesie, a rezultat można zobaczyć na poniższym zdjęciu. Nie tylko my łazimy po lesie, jak oczadziałe zombie po wysiedlonym cmentarzu. Pół okolicznych wsi bezskutecznie przeszukuje knieje, a za znalezienie grzyba jest nagroda, ufundowana przez burmistrza Fromborka. A przynajmniej powinna być. No więc ja na dziś dziękuję.

maślaczki

17 komentarzy

  • A było ciepnąć sernik na biszkopty! Też z Lidla, genialne biszkopty ladyfingers mają. Kupiłam siostrze do tiramisu, ale nie dożyły, gdyż po drodze je zeżarłam.

    Ale masz listonosza wyedukowanego, fibromialgii chyba nawet House nie diagnozował.

    • kanionek

      No właśnie wiem, że na biszkoptach byłoby najprościej, ale ja mam traumę biszkoptową – w moim domu rodzinnym biszkopt z dżemem albo galaretką był ciastem kryzysowym i wyjściem awaryjnym. A z listonosza żaden turboGrzesio, po prostu to właśnie u niego neurolog stwierdził fibromialgię, po latach poszukiwań jakiejś bardziej przyziemnej choroby. Bo kto to widział, żeby na zapadłej wsi w warmińsko-mazurskim na fibrocośtam chorować. Kac, parchy, otępienie i grzybica, to są regionalne przypadłości, a nie tam. I teraz przynajmniej listonosz jest KIMŚ. I żeby nie było, to porządny człowiek. Jedyny listonosz, który zgodził się do nas dojeżdżać, a przez ponad dwa lata sami musieliśmy na pocztę jeździć celem odbioru adresowanych do nas przesyłek. Niech mu fibromialgia lekką będzie.
      Pozdrawiam, też Anka.

    • Ola

      To ja swoje trzy grosze w sprawie ciastek na spód. To znaczy właśnie pomysłu na wymieszanie z płatkami i czekoladą. Dziękuję! Bo górę to niedawno uskuteczniłam dzięki panu Kaczkowskiemu z radia. Któren to podwędził przepis od jakiegoś tam Hemingwaya Ernesta… Znacie? Potrzeba tłustej słodkiej śmietany, mleka skondensowanego i limonek. Krem z tego pycha bez gotowania ni ubijania!

      • kanionek

        Ernesta oczywiście. Ja z Ernim to na dorsze atlantyckie pływałam. Ale jak to ma być z tym kremem – śmietanka, mleko, wymieszać tylko? A limonki? Krojone, tłamszone, wyciśnięte? Następna wyprawa do sklepów dopiero za tydzień, ale już chcę to sobie powyobrażać :)
        Mogę się w zamian podzielić sposobem na usunięcie warstwy węgla z garnka, w którym się przypaliło powidła. Po próbie wyszorowania wszelkimi środkami do tego przeznaczonymi, należy wciąż przypalony garnek napełnić wodą i ugotować w nim dwie świńskie nogi (ja akurat dla psów). Nie wiem dlaczego, ale po usunięciu nóg i świńskiego rosołu dało się garnek domyć samą gąbką z płynem do mycia naczyń :)
        To jak się ten krem robi?

  • Ania W.

    Zaczynam czytać! Świńskie nogi jako sposób na zwęglony garnek i koza Tradycja kupują mnie na wieki :) I też chcę sobie powyobrażać ten krem :)

    • kanionek

      Miło mi i witam kolejną imienniczkę. Zanim wyszłam za mojego Gada, też byłam Anią W. :)
      Czekamy na Olę i ciąg dalszy kremu z limonką!

      • Ola

        Już lecę! To się robi tak: miesza się mleko skondensowane słodzone ze słodką śmietaną 30 albo bardziej procentową. Potem ściera się do tego skórkę z 4 limonek, tylko samo zielone, bo białe ponoć za gorzkie. A na koniec wyciska się sok z owychże. I miesza. I to gęstnieje. Nie zwarza (zwaruje? zwierza?), nie ścina. Tylko gęstnieje jak budyń. Masę wyłożyć na jakiś spód i posypać na przykład prażonymi migdałami. Finalement – jak zaleca pan Kaczkowski – należy popatrzeć, ponapawać się i na noc do lodówki schować. Paluchów nie pchać. Chociaż prawdę mówiąc nie zastosowałam się. Nie po to szybki krem robię, żeby potem czekać i czekać.
        A za świńskie nogi dziękuję. Jakoś tak często zdarza mi się wyjść z kuchni i zastanawiać się po chwili, co też ci sąsiedzi wyprawiają, że swąd taki się niesie?

        • Ola

          P.S. Z pomarańczami to nie działa, sprawdziłam.

          • kanionek

            :D
            A nie, spoko, świńskie nogi nieobowiązkowe. A może ktoś zna lepszy sposób, bo nogi mi już wyszły, a dziś znowu gara przypaliłam. Też powidłem.
            Ja nie wyrabiam kilka godzin tkwić w kuchni i mieszać. Wyskoczyłam zrobić zdjęcie czapli siwej nad stawem, bo to z kuchni tylko 25 metrów. I ten garnek TYLKO NA TO CZEKAŁ.

            Ola, dzięki za przepis, a powiedz jeszcze, czy to się potem da kroić, czy raczej trzeba łyżką? No i naprawdę, takie “ciasto” to i przyjemność i zagwozdka chemiczna. Bo gdyby mleko zwykłe było, to by się zwarzyło, a tak? Co tam za reakcje zachodzą… Teraz mam o czym myśleć podczas szorowania gara żwirem.

          • Ola

            Jak odczeka w lodówce, pewnie da się pokroić. Niestety, tego nie sprawdziłam :)
            Jak się miewa Tradycja?

          • kanionek

            :D Ja pamiętam takie ciasta (np. piernikomurzynek), które były konsumowane jeszcze przed przelaniem do formy do pieczenia, więc wiem o co kaman :)
            Tradycja robiła dziś z nami inspekcję linii energetycznej na odcinku jednego kilometra. Bardzo zadowolona. Bo pod linią znalazła cudzą łąkę, na której uchowała się jeszcze kwitnąca różowo koniczyna :)

  • Lena

    Witaj, ja też wczoraj pół dnia robiłam ogóry i jednocześnie sukcesywnie zjadałam paprykę, zrobioną dzień wcześniej / w celach naukowych zjadałam/.Mężowi powiedz, że albo projektujesz, albo wykonujesz, jako inżynier wiesz , jak jest.
    Ja z moim byłym /teraz przyjaciel/, mieliśmy ustalone, że szef kuchni nie stoi na zmywaku /nauczyła nas tego praca w hotelu “Victoria”.
    Pozdrowienia, Lena

    P.S. “bób…włoszczyzna” – inny kaliber, to samo świetne pióro.Książkę napisz, kupię.

    • kanionek

      Witaj Leno, przybyszu z innych światów ;) Właśnie mi przypomniałaś, że ja tego inżyniera nie sprostowałam na Neonie! Ja jestem tłumaczem jęz. angielskiego, choć jak wspomniałam w tamtym tekście, nie stronię od innych wyzwań i np. na budowie autostrady byłam kadrową. A że panicznie boję się konsekwencji własnych błędów, prawo pracy drążyłam i opanowałam w stopniu większym, niż ode mnie wymagano. A z tym szefem i zmywakiem, to się zgadzam.
      I dziękuję za komplement. Z książką mam taki problem, że przeczytałam ich w życiu tysiące i mam wrażenie, że te najlepsze zostały już napisane. Poza tym książka to długa forma, nie wiem, czy wystarczyłoby mi cierpliwości. Tak jak z powidłami. Wolę robić grzybki w occie – efekt szybki i konkretny ;)

      • Dokładnież to samo mam w kwestiach długości form.
        I pochwalę się, że numer ze śmietaną znam, co jest nie lada wyczynem, gdyż nienawidzę garów. Numer wykorzystywałam do robienia kwaśnej śmietany do mizerii, gdy była tylko słodka.
        (A sernik jest z denaturatem?)

        • kanionek

          Z denaturatem, trzymajcie mnie, Ty wiesz, po ile jest dzisiaj denaturat?? To jest teraz ekskluzywny trunek dla majętnych! Sernik jest z błękitnym płynem do spryskiwaczy! Zimowym oczywiście, bo… te zimowe coś smaczniejsze ;)

  • becia

    Przypalone garnki? Moja specjalność. Mi tam powidła bez przypalenia nie smakują już, bigos takowoż. :: sposób na czyszczenie garnka- po wyjęciu zawartości lekko przepłukuję, dno posypuję obficie solą, chrzczę odrobiną płynu do naczyń i wlewam ze szklankę wody i stawiam na palnik coby się chwilę pogotowało. Samo odchodzi. Jak nie- powtarzam. Ale ale jak się dopuści by się woda wygotowała do cna to też piknie odchodzi, nawet z emalią czasem ;)

    • kanionek

      Aha, czyli to jest przepis “jak wyczyścić garnek z emalii”? :D
      A mnie się przypalony bigos źle kojarzy, bo dawno, dawno temu, bigosem chciał mi zaimponować taki jeden chłopak. No i nie dość, że przypalił okrutnie, to jeszcze przesolił zdrowo, i efekt był zgoła nieromantyczny ;) Chłopak prawie w deprechę popadł, a ja nie dość, że byłam głodna jak pies, to jeszcze musiałam go pocieszać, że nic się nie stało, i że ABSOLUTNIE WIERZĘ, że bigos był pyszny, zanim się przypalił, i zanim koledze wpadła do garnka beczka soli.
      A tak w ogóle – cześć Becia, witaj w Oborze, bądź pozdrowiona i miłej lektury :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *