Szczęśliwego Nowego Roku, czyli oby nam się zawsze po równo na obydwie nóżki
Drogie Kozy i Kozły z Obory. Z nadejściem pierwszego dnia koziego roku pragnę życzyć Wam wszystkiego w kopytko, dużo siana, koziego zdrowia i w ogóle wszystkiego najkoziejszego!
A żeby nie było tak łyso, że tylko życzenia i do widzenia, to opowiem Wam krótką historyjkę o tym, jak to w poniedziałek pojechaliśmy do miasteczka „M”, ciesząc się względną ciszą w kabinie Gwiazdolota, jako iż tłumik był naonczas pospawany („ale wiecie, dobrzy ludzie”, powiada nasz lokalny mechanik, „że to jest trzecia reanimacja trupa, i niebawem nadejdzie czas, że nie będę miał tu już czego do czego przyspawać?”. NO PRZECIEŻ WIEMY).
Jedziemy więc sobie, jedziemy, mijając łąki, lasy i pola, tudzież malowniczo rozsiane tu i ówdzie rudery naszych lokalnych wiosek, brakuje jakiejś godziny do zmierzchu i wszystkie okoliczności przyrody szykują się powoli do nocnego spoczynku, gdy wtem i natenczas, pośród tego oceanu świętego spokoju, oczom naszym ukazuje się niepokojący widok: pośrodku niewielkiej wioski o nazwie, której nikt nie zapamięta, choćby jechał tamtędy sto razy, prawym skrajem jezdni i cokolwiek ciężkim krokiem idzie człowiek niewysoki, acz dość korpulentny, a na człowieku coś wisi, z pozoru bezwładnie, choć im bliżej jesteśmy, tym bardziej widać, że owo coś jednak próbuje podrygiwać. Ba, to się nawet gnie, łamie, i w końcu przewraca, przebierając w powietrzu nogami, i wtedy wiemy już, że jest to osoba również ludzka, a nawet płci żeńskiej, co – uczciwie przyznam – dało się stwierdzić jeno po kozaczkach.
Jedziemy oczywiście prawilnie 40 km/h, choć przed owym zjawiskiem znacząco zwalniamy, przygotowani ominąć wykolejony ludzki tandem szerokim łukiem, bo to nigdy nie wiadomo, w którą stronę takie coś się wygnie znienacka, ale jedna rzecz nam nie daje spokoju, co mówię Państwu szczerze, że to nawet nie chodzi o to, że ta osoba żeńska kręci bączki na asfalcie, wyginając nogi w kozaczkach w przeróżnych kierunkach, podczas gdy element męski nieporadnie ciągnie ją w górę za rękę; nie, sęk w tym, że on ją jedną ręką ciągnie tylko, bo w drugiej ma siatkę z butelką. I cóż w tym dziwnego, pomyślicie zapewne, i my byśmy też się ani trochę nie zdziwili, po tych sześciu latach na wsi, ale tu mowa o butelce Z MLEKIEM. Rozumiecie Państwo? Z mlekiem. No więc to nam się od razu nie spodobało, bo gdyby to była butelka z wódką, to wszystko jasne, proszę się rozejść, nie ma sensacji, no ale skoro z mlekiem…?
No więc my sobie powoli mijamy tę niezborną parę, i sobie myślimy, że coś tu jest grubo nie tak, bo ta pani wygina się w sposób przeczący prawom działania ludzkiej anatomii, ten pan ewidentnie sobie nie radzi, a okoliczna dzieciarnia stoi nieruchomym wianuszkiem typowych gapiów jakieś 20 metrów od miejsca zdarzenia i ani drgnie, żeby ludziom w potrzebie pomóc, no więc my się zatrzymujemy i wysiadamy, spiesząc ku tym życiowym rozbitkom, co mleka do domu nie są w stanie donieść, a te bachory okropne jeszcze wrzeszczą za nami, że „łeee, se dajcie spokój, oni to tak codziennie!”.
No i cóż. Sądząc po twarzach rozbitków, oni to faktycznie muszą tak codziennie, i to od wielu lat, bo z bliska rzecz ujrzawszy nie mamy już wątpliwości, że pani jest upojona ponad możliwość ogarnięcia, gdzie ma rękę, a gdzie nogę, a pan co prawda w siatce mleko niesie, ale wcześniej musiał zażywać inne napoje (CO NIE ZMIENIA FAKTU, że wykolejony tandem potrzebował pomocy, a do tego stanowił zagrożenie dla siebie i zmotoryzowanych użytkowników drogi, więc pomogliśmy panu dotargać panią do domu. Domu, do którego wejście zamykały drzwi od chlewika, i którego dach pysznił się wielką dziurą o zapadających się brzegach, i obiecywał, że na tym się jego ekscesy nie skończą).
I dopiero we własnym domu będąc uzmysłowiłam sobie komiczność całej sytuacji, bo wystawcie sobie Państwo: ten facet ciągnie po jezdni swoją żonę, wijącą się w chaotycznych konwulsjach niczym patyczak chory na polio, pół wsi stoi na poboczu zwijając się ze śmiechu, a gdy ja podbiegam i pomagam mu dźwignąć jego giętką połowicę do pionu, to jego najbardziej dziwi to, że JA JESTEM BOSO!
I z tej historyjki płyną aż dwa morały: pierwszy to taki, że nienormalność staje się normą w drodze codzienności, a drugi, że jak się wypiło na jedną nóżkę, to trzeba i na drugą, bo inaczej się bardzo krzywo idzie.
„Weź wstawaj, Sylwia, bo ludzie patrzo”.
No i przyznam się Państwu, że ja też jestem trochę dziabnięta, bo z kurczaków można sobie jaja robić, ale z gąsiorem to jednak nie ma żartów. Tu pokazuję, jak bardzo jestem dziabnięta:
To jest moja dłoń, a ten czerwony ślad to pamiątka po bliskim kontakcie wyciągniętej do gąsiora dłoni z gąsiorowym dziobem. To moje pierwsze rany bitewne, ale gąsior jeszcze nie wysyczał w tej sprawie ostatniego słowa, a gdy już Meliny naskładają jajek i na nich zasiądą, to pewnie będzie tylko gorzej.
A teraz zgadnijcie Państwo, kto się rozwiązał w czwartek, dzień po tym, jak strzeliłam oficjalnego focha i zapowiedziałam, że NIC mnie nie interesują CZYJEŚ koziołki. No tak, to łatwa zagadka.
Okazuje się, że foch to często broń obosieczna…
Pojechaliśmy w czwartek do miasteczka „B.”, wyprawa zajęła nam jak zwykle ponad trzy godziny, przy czym najwięcej czasu spędziliśmy na poszukiwaniu brakujących elementów układanki zwanej dojarką; nie jakieś tam poważne ubytki – zwykłe drobiazgi, typu kawałek elastycznego węża, który połączy coś tam z czymś tam, albo takie pierdółki, jak uchwyty do zamontowania rurociągu na ścianie, ale musicie wiedzieć, że małżonek nie lubi kupować dwa razy, więc dziesięć razy ogląda, zastanawia się, przelicza, no i to trwa jakieś eony, podczas których ja zdążę pięćset razy zmienić zdanie co do tego, czy będę coś siać w ogrodzie, czy nie, i trzynaście razy podskoczyć do regału z nasionami, więc na końcu to, co mam w koszyku, jest zbiorem dość, rzekłabym, przypadkowym, a małżonek ma dokładnie tyle uchwytów, ile chciał, i patrzy na mnie z wyższością człowieka rozumnego, podczas gdy ja w domu, jak ta małpa pod baobabem, siedzę w kucki nad kupką kolorowych torebeczek i drapię się w głowę – na co mi ósme opakowanie ogórka?
NO W KAŻDYM RAZIE nie było nas na tyle długo, żeby Elka zdążyła sobie urodzić dzieciaka (sama poszła do pokoju dziecięcego, gdzie było i sianko, i poidło pełne wody), wylizać do sucha, nakarmić, a gdy po powrocie z miasta wpadłam do koziarni, wiedziona jakimś szóstym zmysłem, to Elka spojrzała mi twardo w oczy i dumnie uniosła głowę, jakby chciała powiedzieć: „i komu teraz jest przykro?”. No mnie! Mnie było przykro, że mnie tam nie było, i ta małpa dobrze o tym wiedziała, ale nie, nie strzelę kolejnego focha, bo z Elką lepiej nie zadzierać:
Ledwie doba minęła od porodu, a ta już się tłucze z Bożeną na śmierć i życie. Mimo pięknej pogody musieliśmy wojowniczą mamuśkę zamknąć w dziecięcym razem z wystraszonym potomkiem, bo Bożena się naprawdę wkurzyła i tylko iskry szły, gdy dwie bambaryły krzyżowały oręż, a odciąganie Bożeny na bok okazało się próżnym wysiłkiem, bo Elka i tak leciała za nami z zamiarem wypatroszenia szefowej. I przy tej okazji mówię Wam, że w życiu nie warto mierzyć wysoko, bo zawsze ktoś się będzie czaił na wasz stołek, pożądał waszych przywilejów, i może się nawet posunąć do zbrodni, by wasz sukces zagarnąć. Na szarym końcu też nie warto być (Raszik zwierzyła mi się kiedyś, że z tym powiedzonkiem „kto zjada ostatki ten piękny i gładki” to niby wszystko się zgadza, tylko na końcu jeszcze powinno być: „i chudy jak pies po resekcji żołądka”, i że z dwojga złego, to ona wolałaby być brzydka i gruba), i najlepiej to być takim nikim szczególnym gdzieś pomiędzy, czyli jak ja, albo taka na przykład Tereska (Tereska ma termin NA TERAZ, czyli 1 kwietnia, i głowę daję, że się wywiąże).
Aha, i ciekawa jestem, czy widząc białe maleństwo Eli pomyśleliście sobie to, co ja, czyli: „omatko, trzecia wierna kopia Pacanka!”. No bo ja tak sobie pomyślałam, i małżonek też, i z góry założyliśmy, że to chłopak, bo nie dość że pacankowy krój, to jeszcze duży ten koziołek, jakby już miał ze dwa tygodnie, a tu niespodzianka – trzecia kopia Pacanka okazała się być dziewczynką, co mi małżonek kazał trzy razy sprawdzać i pytał, czy jestem na sto procent pewna (córkę Raszika, DWUMIESIĘCZNĄ, też mi kazał jeszcze raz sprawdzić, bo „coś te rogi to ona ma za grube u nasady, całkiem jak chłopak”), no ale JESTEM PEWNA, jednej i drugiej. Ciekawe, czy żeńska kopia Pacanka będzie miała rogi – Jacek i Placek nie mają, a Ida, córka dwóch bezrożnych rodziców, już wypuściła diabelskie kiełki. Zdjęć na razie mało, bo zdjęcia „w budzie” to co to za frajda. Jak już młoda będzie hasać po łące, zrobię jej należytą sesję.
A na koniec jeszcze jedna zagadka, też łatwa. Znajdź kota na tym obrazku:
A żeby było jeszcze łatwiej dodam, że szukacie mistrzyni kamuflażu, czyli Pumy.
PS. I powtórzę to, co napisałam w komentarzu pod poprzednim wpisem, ale ktoś mógłby przegapić: wymyślajcie herb Kanionkowa, albo nawet godło, bo małżonek od jakiegoś czasu, w wolnych chwilach, pracuje nad hymnem, i jak już będziemy mieli hymn, herb i godło, to będziemy się mogli ogłosić PAŃSTWEM! I miastem! Państwem w państwie! Co Państwo na to?
PPS. Właśnie sprawdziłam, co to ja sobie za ogórki kupiłam, znaczy nasiona, i tego to już byście nie zgadli. Na opakowaniu jest napisane, że to “ogórek kwaszeniak”, odmiana “Ela”. ELA. Mało tego – małżonek znalazł dziś na podwórku kawałek naszej rury wydechowej. Ten malutki, co wychodzi z tłumika. Nasz widać wyszedł całkiem i na dobre, a się nie zorientowaliśmy, bo odpadł podczas parkowania na podwórku. Zaprawdę powiadam Wam, nie jest dobrze nadepnąć kozie na odcisk, a ja jestem prawie pewna, że z tych ogórków nic nie będzie.
AAAA !!!! PIERWSZA !!!!
I widzę kota -tak mniej więcej pośrodku zdjęcia, siedzi w tym czymś drewnianym, co nie wiem, co to jest. I nawet jest jeden, widać nie przesadziłam z jeżynówką :)
:D
Tak, zgadza się, a to coś drewniane to kawałek konstrukcji wychodka, który już dawno mieliśmy stamtąd zabrać (dokąd? dokąd?), tylko ciągle zapominamy, a ciężkie to dziadostwo… Spalić szkoda, a zrobić z tym nie wiadomo co.
Ta jeżynówka to już się pewnie kończy, ale nic się nie martw, coś na to poradzimy ;)
Stelaż pod suszarnię ziół? Z tego wychodka.
Ale że w którą stronę, jak? Albo lepiej nic nie mów! Bo jak mówisz “stelaż” to ja rozumiem, że jeszcze kupa roboty się z tym będzie wiązać :D
Padam dzisiaj na pysk – przesadziłam z jazdą na taczce (żal mi tej ziemi w ogródku, toć chociaż zaściółkuję, żeby się kilka lat pracy nie poszło czesać), małżonek spędził długie godziny w warsztatowych kazamatach (trzeba rurociąg podciśnienia i inne czary-mary zainstalować pod tę dojarkę, graty kupione, nie ma ucieczki), a jeszcze TYLE jest w planach, że na samą myśl ręce bolą i opadają. Swoją drogą ta dojarka to naprawdę rychło w czas, bo choć doję teraz pół cycka od tej, lub jeden od tamtej kozy, to już czuję znajomy ból w stawach palców. Nie dałabym rady doić ręćznie tych wszystkich kóz, choćbym nawet chciała. Po prostu stawy się w naszej rodzinie nie bardzo udały.
A doję po jedym cycku, taką np. Elkę i Irenę, i dzisiaj troszkę Tereskę, bo koźlątka-jedynaki mają to do siebie, że jeden cycek im wystarcza i drugi serdecznie pozdrawiają, no i ten drugi pęcznieje i pęka w szwach, i ktoś mu musi ulżyć, i to niestety jestem ja ;)
Wyjątkiem jest Małe Czesio, które już od długiego czasu stołuje się w dwóch okienkach, ale to pewnie dlatego, że Czesio ma mało mleka. Z początku zresztą Małe Czesio też było przywiązane tylko do jednego cycka i kilka razy musiałam interweniować, bo drugi cycek Czesia groził eksplozją, ale Małe podrosło i teraz ma takie zapotrzebowanie, że Czesio wręcz nie nastarcza.
Co to ja… Aha, jakich ziół? :D
Nic nie powiem bo tylko tak mi się skojarzyło, ale jakoś nie mogę przestrzennie ogarnąć tego szkieletu więc Ci projektu nie wyrysuję ;)
Ale ten jeden, pęczniejący cycek to zdajasz do końca, czy tylko tak, żeby lżej było? Bo nie wiem jak u kóz, ale mnie dla zwiększenia ilości mleka kazali ściągać mleko do oporu.
No, wrotycza dla kóz?
To jest właśnie jeden z moich dylematów: zdoić trochę, żeby ulżyło, czy wszystko, żeby “stare mleko” nie zalegało. W naturze niby nikt nie zdaja, ale w naturze chyba rzadko się zdarza, żeby matka miała dziesięć razy więcej mleka, niż potrzebują jej dzieci. Taka na przykład Czesio karmi tylko Małego Czesia i cycki ma wiecznie wyssane do zera, czyli robi tyle, ile trzeba. Ale taka z kolei Irena uparła się produkować jak na zawodach mleczarskich i mała Ida mogłaby się kąpać w tym mleku, i nawet w cycku, z którego pije, jest go wciąż za dużo. No więc ja robię “na wyczucie”. Z początku zdajam trochę, raz na kilka dni trochę więcej, a jeśli widzę, że mleka przybywa w takim tempie, że musiałabym co dwie godziny kozę brać na dojalnicę, to już trudno – doję do zera, ale tylko raz na dobę.
Zieńbobry. Melduję się druga. W nowym roku.
EEG: nie W tym czymś – tylko NA tym czymś.
Kanionku, pozostaje tylko się cieszyć, że Elka łaskawie poszła do pokoiku… Bo mogła specjalnie urodzić gdzieś pod płotem, albo w krzakach, żebyś miała jeszcze większe wyrzuty sumienia 😎 Czyli łaskę Ci okazała. 😊
Herbu to ja nie wymyślę… Dział kreatywny to w innym pokoju. Ja tu tylko pieczątki zachwytu przybijam… 😚
Najlepszości w Nowym Roku! Wszystkiego koziego!!!
Pieczątki zachwytu :D
W sumie dobrze mówisz, mogła w krzakach, a mnie by wtedy całkiem serce pękło. Dobra z niej koza, BARDZO dobra koza (muszę jakoś odegnać klątwę marnego ogórka).
Przecież Elka przyszła się pochwalić, że tak świetnie sobie poradziła. I dorzucić, jak to dobrze, że ją przeszkoliłaś, co i jak z tą porodówką, bo oczywiście ta smarkula postanowiła przyjść na świat, kiedy ona tu była całkiem sama. I taka dumna była z tego, i czekała na pochwały.
Na pewno tak właśnie było, KS :D
Oczywiście, że powiedziałam Eli, jaką sobie śliczną córeczkę urodziła, i że jestem z niej dumna. Jednak wciąż mam wrażenie, że gdy głaszczę tę małą, to Ela się zastanawia, czy dałaby radę przebić mnie na wylot rogami, a jeśli tak, to czy dałaby radę mnie wytargać z koziarni i rzucić pod lasem, A JEŚLI TAK, to czy na drugi dzień dostałaby swoją porcję ziarek? I ta ostatnia niepewność, ta mała skaza w doskonałym skądinąd planie sprawia, że jeszcze jestem w jednym kawałku ;)
O ludzie, jak miło. Do siego roku!
O ludzie, jak miło. Do siego roku!:)))
Ko ziego!
Ko ziego!
Wesołego Roku!
Niech się nam dobrze dzieje!
Pani oni tak zawsze!
Jadę kiedyś rowerem, a na środku ulicy, tuż za zakrętem, zwinięty w kłębuszek, śpi sobie człowiek.
Zaczęłam machać panicznie na nadjeżdżający samochód (a jechał dość szybko). Koleś zwolnił odkręcił szybkę i pyta baaardzo uprzejmie “czy coś się stało”?
“Jeszcze nic” odpowiadam równie uprzejmie (co on cholera, człowieka nie widzi?)
Pokazuję palcem, tłumaczę: że człowiek, że wypadek, że nieszczęście. A facet patrzy na mnie z politowaniem i mówi “Pani, on tak zawsze” ! I pojechał. Zatrzymałam jakiegoś nastolatka: “on tak zawsze ” i poszedł. Dopiero jakiś dzieciak pomógł mi zgarnąć śpiocha z ulicy ale też z komentarzem ” proszę pani, on tak zawsze”.
Mogli by chociaż jakiś znak postawić …
“Mogli by chociaż jakiś znak postawić …” – kwiczę :D
No faktycznie, Oni tak zawsze, a człowiek się dziwuje. Moja Siostra próbowała raz takiego Śpiącego Rycerza odciągnąć na pobocze w bezpieczniejsze miejsce, ten się ocknął był i szarmancko zapytał: “Ale skąd to zainteresowanie???” No ręce opadają…
Śpiący Rycerz na ławce na skwerku (październik, ósma rano) nie był w stanie nic mi odpowiedzieć. Jakieś starszepanie stwierdziły “a bo on pijany”, ale jak zadzwoniłam do Straży Miejskiej, żeby Rycerza odholowali w cieplejsze miejsce, bo troszkę rozchełstany jak na jesienną aurę, i podałam lokalizację to usłyszałam “aa, to już wiemy”, które brzmiało zupełnie jak “Pani, on tak zawsze”. Na szczęście Straż przyjechała i odstawiła pana do domu (bliżej było niż na wytrzeźwiałkę).
Znajomy za to omal nie zarobił nożem jak schylił się nad panem leżącym w bramie. Okazało się, że pan mimo upojenia jest gotowy na wszystko. Ot, taki warsiawski folklor.
Ania :D
Tacy panowie są jak te żaby, co ciągną do naszego stawu, i często zatrzymują się na środku leśnej drogi, żeby nie wiem – odpocząć? Pofilozofować? I choćby człowiek ich przeniósł setki (np. na pobocze), to na ich miejsce pojawiają się nowe.
Wesołego i Sczęśliwego!! Tak wysoko w czołówce jeszcze nie byłam ;-)). Malutkim zaraz rzeczywiście będzie trzeba kopytka malować albo koszulki zakładać, żeby odróżnić. Kanionek, a ty JUŻ boso? Ziemie jeszcze chłodnawa.
O nie, ja się malowania kopytek nie podejmuję; wystarczy, że kilka razy do roku muszę im te kopytka podcinać (dopiero co je robiłam, a dzisiaj patrzę, ZNOWU TRZEBA). Kupię kolorowe farby w spreju i będę im malować jakieś szlaczki na grzbiecie ;)
Tak, pod komentarzem Beci się rozpisałam, że ja “już” boso, choć zaprawieni w bojach berfuterzy potrafią chodzić boso nawet zimą, o ile nie jest dużo poniżej zera. Powiem Wam naprawdę uczciwie – gdy się jest w ruchu, to ta chłodnawa ziemia nie daje się we znaki. Jeśli zaś postać w jednym miejscu dłużej, niż 5 minut, to już trochę nieprzyjemnie, dlatego w takich okolicznościach po prostu nie stoję. I moje stopy się już naprawdę dobrze zahartowały – całą zimę po domu chodziłam oczywiście boso, choć np. podłoga w kuchni nie była wiele cieplejsza, niż chodnik w mieście tydzień temu. To kwestia przyzwyczajenia, i mówi Wam to życiowy zmarźlak :)
Moje białe trojaczki zostały profesjonalnie oznaczone niebieskim markerem na uszkach. I od tego momentu nazywają się Prawa, Lewa i Zero :P
Kanionek, wydaje mi się, że źle podchodzisz do tematu malowania kopytek. Nie masz się “podejmować” – to trzeba wrzucic na jakiś hipsterski portal ogłoszenie “bezpłatne warsztaty z kreatywnego zdobienia żywych kóz. dojazd, wikt i pomoc medyczna we własnym zakresie. organizatorzy zapewniają niezrównane wrażenia na łonie natury oraz że łatwo nie będzie”. a potem to już tylko trzeba zapamiętać, która koza zjadla czyje japonki…
…i okulary, bo jak hipsterzy, to obowiązkowo w oksach. A kozy nie rozumieją idei okularów i za każdym razem, gdy nie założę szkieł kontaktowych, Bożena leci mi ściągnąć to coś, co mi na twarzy usiadło ;)
o matko, dobrze wiedzieć – nie podchodzić do Bożen w okularach :)
Dobrego Koziego Roku!
Dobrego!
no 7 pozycja tez dobra ))))) dobrego roku i wielu radości i szaleństw.
oraz koźlęta są zawsze białasami, bo jakoś tak ostatnio wychodzi prawda?
śliczności malutkie.
Obywatele kraju tutejszego nigdy mnie nie przestaną zadziwiać…choć jestem przygotowana – oglądam od zawsze filmy Kolskiego …
Tak, Pacanek się postarał i przekazał dzieciakom tyle swoich genów, ile tylko mógł, ale przed nami jeszcze sporo dzieci do urodzenia i może któreś się wyłamią z tego białego kanonu (dzieci Raszika jednak mocno po mamusi – konuski i z domieszkami szarości). Czekam niecierpliwie na tegoroczne potomstwo Kawki, bo Małe Zło jest dzieckiem właśnie Kawki i Pacanka, i jestem ciekawa, czy Małe Zło jest “powtarzalne”, czy może tym razem wyjdzie coś zupełnie innego.
Szczęśliwego, pomyślnego, zielonego! Na wszystkie siedem odnóży (zieloną arbatę ponałyczku siorbię) ;-)
Ponałyczku :)
U mnie najbardziej zielono jest w ogrodzie. Ale o tej porze roku to nic dobrego. Po prostu tak wyszło, że na jesieni nie dościółkowałam ziemi, więc chwast wyskoczył chyżo i licznie – nigdzie nie rośnie taka dorodna pokrzywa, taki perz, i nawet mniszki, jak w moim ogrodzie!
Z nosem pełnym gilów i czerwonym jak u klauna życzę wszystkim Szczęśliwego Koziego Roku. Coby nigdy zdrowia i ziarek nam nie zabrakło a każde siano nam śpiewało.
Oficjalnie informuję iż przychówek został wpisany do rejestru jako Mała Elka. Fajnie że Ela wyprodukowała kózkę ale brzuchol miała taki że wszyscy stawialiśmy na trojaczki co najmniej :)
Kanionku drogi TY już boso???
Becia, zdrówka. Chowaj się przed wiatrem i na słoneczko, bo ma być chłodniej od poniedziałku.
Phi, nie MIAŁA, tylko nadal MA! Ten brzuchol. Gdybym nie wiedziała, powiedziałabym, że ona wciąż jest przed porodem. Tereska też dzisiaj tylko jedynaka powiła, a ja czekałam na drugie, bo przecież brzuch nadal wielki. U Ireny było to samo. Może te kozy są po prostu grube… Nie mówię, że zbyt grube, bo do otyłości im daleko, no ale takie po prostu, trochę grube ;)
A ja już boso od dwóch tygodni, bo nie mogłam wytrzymać. Jak tylko się ociepliło do plus czterech i ziemia trochę rozmarzła, to już było przyjemnie, więc do miasta, czy na spacer do lasu – bez problemu. Przy zwierzakach nadal chodzę w butach, a i tak któraś z kóz nadepnęła mi na duży palec i mam krwiaka pod paznokciem.
Widzę ogromną różnicę po tym roku bosej zaprawy – nie marzną mi tak szybko stopy, no i mogę chodzić swobodnie po większości powierzchni (tylko pod własną bramą podryguję i kluczę jak bocian na tropie zaskrońca, bo mamy tam jakiś żużel wysypany, i to cholerstwo kłuje niemiłosiernie), a martwiłam się, że po “obutej” zimie moje stopy zapomną, jak się chodzi boso. Nie zapomniały jednak, mają się świetnie, a ja z niekłamaną przyjemnością powitałam na nowo te wszystkie bodźce, płynące z urozmaiceń podłoża. Czerwona kostka brukowa nagrzewa się bardziej, niż ta jasnoszara, co w marcowy, chłodny ale słoneczny dzień, czuje się wyraźnie. I znów tyle frajdy z prostej rzeczy :)
Kanionku, nie wiedziałam, że kozy tak mają, ale wychodzi, że Tereska chciała uczcić kalendarz. I w przyszłym roku zamiast 1 kwietnia będzie rozwinięcie się Tereski ;-)) bądź urodziny.
A teraz lecę pochodzić boso.
Jest pięknie!
Skąd kozy wiedziały, żeby wybrać taki dzień na Nowy Rok?!?!
Bo są naj, naj, naj*!!! I czarownice, i normalne inaczej ;))
Nawet błękitnego nieba nie brakuje.
I to nie żart ale się dzieje NAPRAWDĘ.
Szczęśliwego Nowego Roku!
*brakujące dopisać
A może to ten dzień nie miał innego wyjścia, jak tylko podporządkować się woli kóz? Oraz Kóz?
Tak czy owak, było naprawdę pięknie – aż wyciągnęłam swój połamany fotel bujany i sobie przez kwadrans udawałam, że nigdzie mi się nie śpieszy.
Kozy prawie cały dzień leżały wianuszkiem wokół paśnika, żeby mieć blisko do żarcia i się nie przemęczać, kurczaki kąpały się w piasku, żaby i ropuchy dzielnie maszerowały w kierunku stawu (ze wszystkich stron świata, jak zwykle), ptaszki rozmaite mało gardeł nie wypluły, tak ćwierkoliły, a Tereska urodziła w terminie. Czwartą kopię Pacanka, tym razem rodzaju męskiego :)
Szczęśliwego!
Cudowny dzień zapowiada cudowny rok.
Ten Nowy Rok otwiera nową epokę w dziejach. Najlepszą, pierwszorzędną – mamy Pierwszorzęd Kozi.
Dobre :)
Wpisujemy Małegotereska do ksiąg:)
Może powinien się nazywać Wacek? Jacek, Placek i Wacek. I tak nikt nie odróżni jednego od trzeciego, a podejrzewam, że tych “acków” się jeszcze trochę urodzi.
Jest jeszcze do dyspozycji Pankracek:)
Albo Teresek :-)).
Pankracek, Panteresek, Pansynek…
Poczekam jeszcze, bo nie wiadomo, co przyniesie los; może na przykład piętnastu takich Popacanków? Trzeba zachować spokój i nie szafować imionami ;)
Jeden może być Tomek, a każdy następny Potomek1, Potomek2, itd.
Albo można sięgnąć po inspiracje do Papcia Chmiela. Moje dziecię kiedyś, słysząc “Tytus, Romek i Atomek” zapytało ze świętym oburzeniem: “A jest takie imię – Sromek????”…
Sromek😃
Dzieci są najlepszymi kabareciarzami!
Do siego Koziego!
(dziwnie mi jakoś bez Pacanka przystojniaka)
Gąś bardzo zły. A ja tu dla Ciebie Kanionku taki filmik mam…
https://www.facebook.com/garytvcom/videos/1255957554459490/?hc_ref=NEWSFEED
i pytanie, czy Twoje gęsi też Cię tak witają…? To już wiem, że nie.
Państwo mające problem z utrzymaniem pionu pewnie wypili na jedną nóżkę za dużo…
U mnie początek wygląda bardzo podobnie: pan Gąś leci do mnie z otwartymi skrzydłami i drze dzioba jak przez demona opętany, no ale na końcu zamiast wtulić się we mnie i załkać rzewnie, jak to za mną tęsknił (i moimi ziarkami), sprzedaje mi pieszczoty rodem z iluś tam twarzy Greya.
Meliny mnie zawsze bardzo wylewnie witały, i też do mnie biegły przez całe podwórko, ale bez przytulanek jednak – może tamta gęś jest sama? Albo raczej gąsior, bo dziewczyna mówi do niego “good boy”.
Zamień niedobrego Gąsia na takie stwory
http://2.bp.blogspot.com/-D2rIGaGdOy0/VOHOvQ3BMZI/AAAAAAAAAOg/3re2-iqvJ3U/s1600/FKM4iDs.jpg
A gdzie to ma oczy? I czy TO ma szansę w porę zobaczyć Mająca i zejść mu z drogi, bo Mając to wiadomo – nie zauważy, rozdepcze, a potem zje, żeby się nie zmarnowało ;)
To silki są:)Znaczy kurki jedwabiste. Mają oczy! w górnym pomponie :)
Zupełnie sprytne kurki. Jajek niosą mało i małe a mięso podobno mają czarnoniebieskie. Nieodporne na myszołowa(zwłaszcza białe), odporne na wszelką pogodę. Świetne wysiadywaczki i troskliwe matki.
Silki łatwo się oswajają. Jak kuzynka wchodzi do kurnika same łepek nadstawiają do głaskania… śmieszne takie są :) kurki niekurki :) A jajka oprócz gołębiej skorupki mają trochę inny smak, jakby tłuściejsze były. Może to przez to że żółtko trochę większe niż normalnie..
Nowy Rok z kwitnącą forsycją:)
Spóźniony toast wznoszę gruszkowym cydrem!
Dużo mniej problemów życzę sobie i Wam.
GRUSZKOWY CYDR? Jacie… Nawet nie wiedziałam, że takie cuda istnieją.
Forsycja, taak. U nas zakwitnie może za dwa, trzy tygodnie :)
Zdecydowanie dużo mniej problemów, a najlepiej wcale, to byłoby wspaniale, i może zdarzy się cud? Cuda potrzebne od zaraz.
Mnie kilka razy kwoka udziobała do krwi. Zresztą te moje kury to jakieś dzikuski są, mój facet nigdy w życiu jajek nie pozbiera jak jakaś siedzi na gnieździe. Dobrze, że koguty przynajmniej spokojne, ale może one po prostu wiedzą, że jeden wybryk i w niedzielę będzie rosół.
Gratuluję nowych kózek, u mnie 1 kwietnia koza też świętowała nowy kozi rok i powiła białe bliźniaki :) To chyba będzie rok białej kozy :D
Na to się zanosi, Mila :)
Mnie się zdarza, choć rzadko, podebrać jajka spod kury, gdy są “musowo potrzebne już zaraz”, i kury owszem, dziobią, ale nie tak zajadle, żeby pokonać barierę skóry, i to jest w ogóle jedyna okazja, żeby się do jakiejś kury zbliżyć i jej dotknąć, bo jak nie siedzą na jajkach, to zapomnij, nie podejdziesz, o złapaniu nawet nie mówiąc. Koguty jeszcze bardziej dzikie!
A z tym gąsiorem to dopiero w tym roku tak się porobiło; to znaczy owszem, syczał i sypał pogróżkami już wcześniej, ale dopiero gdy na horyzoncie zajaśniała realna szansa na ojcostwo, zrobił się nie na żarty agresywny. Najgorsze, że on się skrada za człowiekiem i atakuje znienacka, i można zawału dostać. Gdy się idzie wprost na niego to drze gębę i widać, jakie ma zamiary, ale gdy podchodzi człowieka od tyłu, to gębę trzyma na kłódkę, taki z niego sprytny partyzant. No ale grunt, że Meliny zadowolone – mają swojego Sebę, który broni ich honoru i wszystkich pyta, czy mają jakiś problem, a one wtedy puchną z dumy ;)
No mówiłam mówiłam! Gąsiory to diabły wcielone.. koszmar dzieciństwa.. Wiecie jakie to uczucie gdy ma się siedem lat , kucnie się żeby coś tam patykiem wygrzebać z błota a tu nagle wskoczy coś takiego na plecy, skrzydłami trzepie i wali dziobem po głowie.. trauma zostaje na całe życie :( Nie lubię gąsiów:(
Małżonek też miał takie wspomnienia z dzieciństwa, a ja właśnie nie, więc sobie mówiłam: “taa, taaa, spoko, damy radę, co mi taki gąsior może…?”. No teraz wiem co może, i wciąż jestem w szoku, że on ma taki ścisk dzioba, jak imadło, albo szczęki bulteriera. Uszczypnąć? On by mógł człowiekowi wyrwać kawał polędwicy!
Szczesliwego nowego roku!!! (ze tak powtórze standardowo, no ale cóz tu innego powiedziec :))) I na poczatek tego Nowego mamy biale kozlatko, jak fajnie, w koncu Pierwsza Koza, Pra-Koza Tradycja, tez biala!
A Elka to sie moze po prostu wstydzila tak przy ludziach. I jak w koncu daliscie jej troche prywatnosci – to BACH!, i jest.
Tak, białe koźlątka są ogólnie spoko, ale właśnie dziś miałam pierwszy przypadek tego, o co niedawno pytała Paryja, i co sama sobie wywróżyłam: podchodzę z kostką siana do paśnika na łące, a pod paśnikiem leży sobie białe koźlątko (a wokół paśnika same takie kozy, co jeszcze nie rodziły w tym roku), całe wyluzowane i zadowolone. “A kto ty jesteś?” – pytam. “A koźlątko białe” – odpowiada koźlątko. “No tyle to ja sama widzę, ale CZYJ TY JESTEŚ?”. “Mojej mamusi” – odpowiada z niewinną minką białe koźlątko. I gadaj tu z takim!
Okazało się, że to Tereski synek, a Tereska “poszła tylko na chwilę” coś załatwić w koziarni, ale równie dobrze mogła to być córka Eli, bo obydwie mamuśki są dość niefrasobliwe, a jeśli dostanę w tym roku jeszcze z piątkę takich klonów, to trzeba ich będzie malować, jak pisanki ;)
Byłam w lutym w dużej owczarni. Caaałe morze białych jagniątek identycznych. Każde miało wymalowane spreyem spory numer na boku. Domniemam że numer matki. Przyjdzie i Kanionkowi tak malować
O właśnie, tylko ja nie będę numerów malować, a raczej imię matki, np. “Tereskowy”, “Elkowa” itd. Z imionami na razie się wstrzymuję, jeśli nie liczyć Idy, bo wiecie, że muszą się jakieś dobrze “przykleić”, żeby zostały.
Może pierwsza literka mamusi i trójkącik albo kółeczko na określenie płci?
https://www.facebook.com/248091138544035/videos/1487398731279930/?hc_ref=NEWSFEED
Ooooo!😍
One tymi ogonkami machają także wtedy, gdy ssą własną matkę?
Konstrukcja na butelki genialna. Taki stelaż na cycki – po prostu biustonosz do karmienia.
@Bo
One machają ZWŁASZCZA wtedy, gdy piją mleko u matki, ale nie tylko, bo dorosłe kozy robią tak samo na dojalnicy – to ten moment, w którym koza wsadza łeb do miski i znajduje w niej ziarka, i wtedy ogonek robi za śmigło :) Czasem machają też wtedy, gdy się je odpowiednio podrapie po grzbiecie.
A ze smoczkami widziałam też gdzieś wiadro – w ściankach wiadra robi się dziurki odpowiednie do rozmiaru smoczków, być może jakoś dodatkowo uszczelnia, nie wiem, potem do wiadra nalewa się mleka i można do niego “podpiąć” kilka(naście) koziołków/jagniąt.
Ale to wszystko rozwiązania stosowane w takich hodowlach, gdzie dzieci odrywa się od matek krótko po urodzeniu. W naszym przypadku, jeśli w ogóle zachodzi potrzeba dokarmiania któregoś dzieciaka mlekiem, wystarczy Kanionek z butelką ;)
Szczęśliwe kózki mają karmienie na żądanie, z naturalnego, ciepłego źródła 🙂
Ja myślałam, że tym maluchom jest za mało z maminego cyca, a one, biedule, oderwane od rodzicielki muszą jeść jak w chińskim żłobku…
Szczęśliwego Koziego Roku, nareszcie Nowy Rok bez strzelania i różnego rodzaju idiotycznych oznak radości takich np. fajerwerków, nareszcie cichy i słoneczny Nowy Rok. Wszystkim Kozom i kózkom dużo zdrowia i słodyczy życzy .:))))))))))
No właśnie – Nowy Rok z bocianami zamiast smarkaczy z urwanymi rękami ;)
Choć szczęśliwego już raz pożyczyłam (na wieczne nieoddanie), nie zaszkodzi jeszcze raz :)
Ale, ale, ja nie o tym.
Czytam sobie o tych ogórkach i nasionkach i w ogóle i dotarło do mnie z mocą spadającego meteorytu: ZAPOMNIAŁAM O KIEŁBASIE!!!
Wybacz, Kanionku, wybaczcie wszyscy wielbiciele zielonych wędlin, wybaczcie pieski Kanionków!!! Kiełbasy w tym roku nie będzie!!!
Mea bardzo wielka culpa. Przepraszam.
I całe szczęście, Zeroerha, bo gdybyś nie zapomniała, to ja musiałabym się tłumaczyć, dlaczego nie wysiałam. A i tak się będę tłumaczyć z braku fioletowej marchewki i innych takich ;)
Wysiałam trochę czosnku, żeby się dobra, stara, babciowa odmiana nie zmarnowała, i trochę zielonego groszku, i to na razie wszystko. W ogrodzie mnóstwo roboty, niedościółkowany zarósł chwastem, a ziemia mu służy, należałoby odchwaścić choć z grubsza i może mi się uda, nazwozić szajsu do ściółkowania, żeby dziadostwo nie odrosło, a kiedy siać i sadzić to już nie wiem, i ja się raczej z tym wszystkim nie wyrobię – w kwietniu jeszcze co najmniej 10 wykotów, szykujemy drugą połówkę obory, siły wciąż nie wróciły w stu procentach, i nadal są chwile, że mam się ochotę załamać.
A ogórka to – jeśli w ogóle – wysieję dopiero w czerwcu, jak to zrobiłam z drugą partią w ub. roku, i byłam bardzo zadowolona, bo wtedy akurat było już po przelocie najbardziej zjadliwych szkodników. Aaaalbo pójdę się załamać ;)
Boszszsz… w pierwszym zdaniu przeczytałam “dlaczego nie wyłysiałam”.
To ja może herbatki się napiję.
No bo w zasadzie to jest jedyna rzecz, z jakiej się Kanionek powinien tłumaczyć: “dlaczego nie wyłysiałam” :)
A wiesz, Zeroerha, że ja nie wiem, jakim cudem nie wyłysiałam, PRZY TYCH WSZYSTKICH KOZACH? Bożena i wszystkie jej dzieci traktują moje włosy jak dodatkową porcję siana :D
A kto to taki ładny w prawym górnym rogu na przedostatnim zdjęciu?Pozdrawiam :)
Yyy… Nie wiem, może dziwne załamanie światła, artefakt jakiś, czy coś…
(omatko, omatko, to się stało zupełnie przypadkiem! A i tak mi nie uwierzy)
Ciiii Kanionek :) My nic nie powiemy ;)
Masz niezłe oko, Dorota :)
Oko jaszczompia!
Kanionek żyjesz??????
Napisz coś żeby było wiadomo, że ty Ty.
To ja!
To ja!
Żyję jeszcze, o wielkie dziwo :)
a nie mówiłam, ze na wiosnę się odpluszczysz?:))
No mówiłaś, mówiłaś, ale takiego zapluszczenia to ja w życiu jeszcze nie doświadczyłam, i wciąż jeszcze stoję po kolana w kałuży i nie wiem, czy już mówić “hop”?
Trochę późno, ale w pracy apokalipsa i rzeź niewiniątek, więc drogie Kozy najlepszego wszystkiego i tak do mnie dotarło, że ja mam takie nowe początki od dawna 1 kwietnia. Pierwszy awans , dwie zmiany pracy i otwarcie swojej firmy, to wszystko 1 kwietnia i zawsze są to zmiany na lepsze. Ja po prostu czułam, że nowe zaczyna się 1 kwietnia, a kalendarz to tylko potwierdził.
Też spóźnione, wszystkiego najlepszego w Kozim Nowym Roku. I oby nam się. Whatever. Tym razem to JA mam załamkę. Idę jeść robaki.
Buba, głask, głask.
W Nowym Kozim Roku na pewno będzie lepiej.
Z keczupem chociaż te robaki?
Dzięki Kozy kochane. Na Was zawsze można liczyć. Pocieszycie, doradzicie. Też uważam, że procenty pasują do robaków. Jak tylko będę mogła – zastosuję. W końcu, nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. I tym optymistycznym akcentem……
No to życzę, żeby krótko trwała ta załamka, bo jedzenie robaków nie służy zdrowiu na dłuższą metę, a wiem co mówię. Moja załamka wciąż jeszcze czujna i co jakiś czas próbuje mi pięty podgryzać – np. wczoraj znów obudziłam się z myślą: “omatko, wszyscy zginiemy”, ale udało mi się (nadludzkim wysiłkiem woli!) odepchnąć miseczkę z robactwem. No może jednego zjadłam, ale na tym koniec.
W sumie chyba lepiej, że jesz robaki (białko, te rzeczy.. tylko przypraw je ciekawie), niż żeby one Ciebie. Jadły. To nie będzie Rok Robaka. Tydzień może, miesiąc.. Damy radę.
Robaki to najlepiej polewać spirytusem.. dla dezynfekcji.. ;) Będzie dobrze.. musi być Buba.. a jak nie będzie to też będzie dobrze. W życiu to nigdy nic nie wiadomo co wyjdzie na dobre, czasem i życiowa kupa w złoto sukcesu się obraca, że tak powiem..
Dobrze gadasz, Becia. Też jestem zwolennikiem dezynfekcji robaczycy etanolem. Jeno ostrożnie, coby potem nie trzeba było resztek z ulicy zbierać jak w wątku powyżej ;)
Jak mówi stare przysłowie: “kto pije i pali ten nie ma robali” ;)
Co do tego palenia nie jestem pewna, ale w sumie, czy ktoś się upiera przy tytoniu?
Ja, na ten przykład. :-)))
I nie mam robali, o ile wiem. Mam tylko pojedynczego węża boa czy inną anakondę, ale to przecież inny gatunek, nieprawdaż? Siedzi sobie gdzieś na drzewie i podstępnie udaje, że go nie ma – do czasu…
A poza wszystkim, spóźnione acz szczere… itd. :-))) Się pytam grzecznie, dokąd poszła ta noworoczna pogoda. I czy mogłaby się pospieszyć z wracaniem?
Koziego Roku! Ej, jak właśnie był “sylwester”, to teraz mamy kozi karnawał, prawda? czyli muszą być kozie tańce. no to tu jest taki jeden pan, co już się wczuł w klimat: http://wiemy.to/post-3704-rolnik-ustawi-w-stajni-kamer-w-czasie-pracy-nagra-co-taki-niezwyk-ego-e-b-dziesz-ogl-da-to-w-k-ko-.html?utm_content=buffer16c7d&utm_medium=social&utm_source=facebook.com&utm_campaign=buffer
Filmik mi się tnie, ale zobaczyłam wystarczająco dużo, żeby się ucieszyć: kozy tego pana marnują jeszcze więcej siana, niż moje!
To znaczy nie, że ja się cieszę z cudzego nieszczęścia, nie. Ja się cieszę, że moje kozy nie takie najgorsze ;)
tnie się, tnie, ale zabaczylaś jak pan pląsa? no jak on pląsa, to ach!
W pierwszych słowach mojego posta wyrażam zachwyt z powodu nowego wpisu. I z powodu tego, oczywiście, że robaki w liczbie pojedynczej jednak występują.
Poza tym – kalendarz, ach – kalendarz – przecudny i bardzo dziękuję wszystkim, którzy się do jego powstania przyczynili. A dziękuję dopiero teraz, bo mnie rożne zawirowania zawodowe dopadły i właśnie się z nich otrząsam.
Co do pytania o herb czy godło Oborowego Państwa, to przecież na opakowaniach kalendarza już gotowe godło było.
I nieśmiało zapytuję w sprawie serów – czy maila można wysłać, żeby na końcu kolejki przycupnąć?
Ależ wysyłaj i przycupuj :)
Wczoraj miałam bardzo ważne spotkanie w pracy. Czyli w moim biurze w domu.
Około 16.20 przychodzi ze szkoły “10, 5”.
– Hejka! – woła od progu i dość głośno wpada do domu.
Zagląda do nas (ja i Dwóch Poważnych Panów, przedstawicieli klienta tzw. kluczowego).
Patrzę ja i DPP i widzimy taki obrazek: roześmiany Pączek, wyraźnie zadowolony z siebie, rozwiana kurtka, na głowie czapka, obwieszony plecakami – trzema (szkolny, basen, taekwondo) a w ręku….BUTY. Patrzymy (ja i DPP) na nogi dziecka – całkiem BOSE!
Leciutko się skonfundowałam.
– Cóż się stało Ci synu, że boso przyszedłeś?- pytam bardzo spokojnie.
– A bo powiedziałaś, że lepiej iść na bosaka jak się pięta obciera.
Czy to kiedyś powiedziałam? Pewnie tak. Tyle, że te buty go nie obtarły….
Miny DPP – bez komentarza.
…………..
Fakt, że “10,5” bardzo lubi chodzić boso – nawet bez skarpetek. Już dawno. Cały rok. Jednak do tej pory tylko po domu….
Mówi, że lubi wyzwolone stopy.
Także Kanionku, tu w centralne Polsce masz współbosonoga. Tyle, że na razie nie może rozwinąć skrzydeł (stóp?).
Bo mu mama generalnie każe do szkoły jednak w butach chodzić…..
Ściskam :)
P.S. Smaczku oraz pieprzu historyjce może dodać fakt, że jeden z Poważnych Panów ma córkę w klasie “10,5”. Oraz , że “10,5” jest w niej okropnie zakochany czemu daje wyraz. Na różne sposoby.
No nie obtarły bo zdjął :)
Daj znać, czy lans “na Hobbita” zadziałał na dziewczynę ;)
Dla równowagi mój 13,5 uparł się dzisiaj, żeby do szkoły iść w czapce-uszance i naciągniętym na nią kapturze zimowej kurtki.
Kwiecień – plecień…
Ciocia, ja go rozumiem, z tą czapką i kapturem. Dziś małżonek zarządził odwijanie drutu, TAK, TEGO DRUTU, Z TEGO ZWOJU, o którym myślicie. Na podwórku. Bo miało być kilka odcinków po około 25 metrów. Po kwadransie dłonie miałam sine i zimne jak dwa bloki z marmuru.
Kachna :D
Ale wiesz co? To jest u dzieci normalne, że wolą życie bez butów, i tak jest chyba na całym świecie. Niejaki Bob Neinast, którego bloga przeczytałam ubiegłej zimy, lubi wygrzebywać rozmaite ciekawostki związane z chodzeniem boso (sam chodzi bez butów od ponad dwudziestu lat), w tym stare komiksy, artykuły z gazet (nawet z dziewiętnastego wieku!), i z tych jego wykopalisk wynika jasno, że jeszcze nie tak dawno, gdzieś do połowy ub. wieku, było czymś oczywistym i normalnym, że dzieciaki biegały boso, i że nie mogły się doczekać wiosny, gdy matki pozwolą im rzucić buty w kąt na długie miesiące. Buty były jednym z przykrych aspektów “wchodzenia w dorosłość”. To tak w dużym skrócie.
Dziś jest może nieco inaczej, bo buty stały się kolejnym “gadżetem”, którym można się pochwalić (marka, kolor, wbudowane w podeszwę światełka i inne fajerwerki), no i z jakiegoś powodu bosy kojarzy się z biednym (całkiem jak koza…).
Domyślam się, że gdybyś pozwoliła “10,5” pójść boso do szkoły, to miałabyś na karku Policję, opiekę społeczną i kto wie co jeszcze, bo to przecież “rażące zaniedbanie”, a w najlepszym razie choroba psychiczna (matki, oczywiście), choć dłonie też gołe, a palce można wsadzić wszędzie (albo przewrócić się i upaść kolanami w rozbite szkło, twarzą w ognisko, dłońmi w rozlaną benzynę…). Ale żeby nie było – ja nie namawiam, nie agituję, ani nic. To tylko luźne obserwacje. I mam wrażenie, że Twój “10,5” to taki mały rebeliant, co? Pozdrów go od starej wariatki ;)
Nie wiem gdzie mnie wrzuci z komentarzem. Bo ja chciałam nawiązać do chodzenia boso. Moje dzieciaki jak tylko zrobi się trochę cieplej (na tyle, że nie trzeba otrząsać stóp od zimna po kontakcie z ziemią) na placu zabaw zdejmują buty i nikt i nic nie jest w stanie ich od tego odwieść. Po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, że oni w butach idą tylko na plac zabaw, bo bawią się i wracają boso. Niektórzy rodzice patrzą się na moje dzieci z dezaprobatą i odnoszę wrażenie, że z wyższością (“moje dziecko MA buty i w nich CHODZI”), a potem z przerażeniem, bo zdejmowanie obuwia jest zaraźliwe i krótko po naszym przyjściu to dzieci “obute” są w mniejszości.
W domu żadne z moich dzieci nie ma kapci (mąż także) i tylko ja się wyłamuję. Często są nawet bez skarpetek. Więc może bosonogich jest więcej?
Wiecie, że wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mam dzieci półbosonogie. (Do szkoły i przedszkola jednak chodzą w butach). I jak się nazywa ta dyscyplina? burf… berf… b… co? ;)
Och Siostro Moja od Bosych Dzieci – no właśnie “10,5” tak ma. Dokładnie. Kiedyś próbowałam nieco naciskać na obuwie jednak, bo pszczoły, osy kamienie, itp. Ale jego determinacja była silniejsza. A ja powolutku odpuszczałam. Nie choruje (no raz w roku ma katar), szczęśliwy jak bosy i zupełnie się tego nie wstydzi – co mnie bardzo cieszy. Ale to bardzo cieszy, że umie być inny. Próbował na śniegu boso pomykać – ale to poza “prawem” (mamą). I najchętniej bez kurtki, krótki rękaw itp. I stałby na deszczu i mókłby. Ale to i ja lubię :)
Tak dzieci są mądre.
Jak Kanionki :)
Rebeliant bez “mały” – chociaż mniejszy;) (Ganianie zimą w cienkiej kurtce na gołą klatę, spanie przy otwartym oknie zimą bo “zapomniał zamknąć”, eksperymenty kulinarne i luźne oraz swobodne podejście do spraw szkolnych. Bo szkoła jest super tylko po co prace domowe??
To jest w ogóle niesamowity człowiek. A będzie jeszcze bardziej.
Wczoraj powiedziałam mu, że jak ma ochotę chodzić boso – to proszę bardzo ale buty niesie w ręku tak żeby były widoczne…
A co! Taki wpływ masz na mnie Kanionku!
Taka jestem odważna (ha ha ha) i wyzwolona. Jak jego stopy.
Mam chyba niezłą opinię wśród sąsiadów i w szkole (małej wiejskiej) więc co mi tam. Jaki był szczęśliwy.
On jest szczęśliwy i wyzwolony, bo ma Ciebie. I będzie miał co wspominać na starość :) Ja miałam w podstawówce okres spania na gołej podłodze (twardy parkiet!), bo to było takie KARATE i w ogóle, choć nie ukrywam, że skapitulowałam po tygodniu. Jednak gnaty mi za bardzo wystawały, żebym mogła spać zdrowo. Mama odetchnęła z ulgą, do czasu gdy wymyśliłam, że będę spać w wannie…
Pewnie, że buty w ręku, albo w plecaku, bo mogą się przydać, zwłaszcza że 10,5 jest początkujący i lepiej żeby nie przesadzał na długich dystansach. Ja mam parę butów w bagażniku, na wypadek gdyby gdzieś mnie boso nie chcieli wpuścić, albo na jakikolwiek inny wypadek, bo nigdy nie wiadomo. Tak samo rękawice robocze mam zawsze przy sobie, choć nie muszę ich mieć ciągle na rękach. To po prostu narzędzie, którego się używa, gdy jest potrzebne.
O! Ja też miałam fazę spania na podłodze! No dobra, podkładałam sobie cienką kołdrę bo po jednej nocy na całkiem twardym miałam siniaki.
A kiedyś jeszcze wiazałam sobie na noc nogi coby się prostowały…
Z tym spaniem w wannie to jakieś ideologiczne czy prozdrowotne miało być?
Z tym spaniem w wannie to było tak, że ja jestem introwertyczką, a moja siostra wprost przeciwnie, i u nas w domu zawsze był harmider (pierdyliard koleżanek, drzwi się nie zamykały), a łazienka dorabiała za oazę spokoju, i ja tam sobie na przykład książki czytałam, a w wannie, bo lubię czytać na leżąco. Brałam poduszkę i jakiś koc pod tyłek, bo wanna wiadomo, twarda, no i w ten sposób wpadłam na pomysł, że mogłabym tam spać, a nawet całkiem mieszkać (nie pamiętam już, jak widziałam kwestię potrzeb fizjologicznych pozostałych członków rodziny). Przytulnie było, bo to klasyczna łazienka w bloku, trzy metry kwadratowe, gdzie pracująca pralka obijała łokieć nieszczęśnikowi, który akurat podczas prania musiał skorzystać z sedesu ;)
:)) Na podłodze już sypiał.
W wannie jeszcze nie.
Ale np. nawet w ciężka zimę przykrywa sie tylko cienkim śpiworem. Kołdra to zło.
I duże poduszki to zło.
Rękawice ochronne tez wożę zawsze ze sobą w tzw. pakiecie ratunkowym razem z butelką wody i gorzką czekoladą:) Już nieraz ratowała życie!
Gratulacje z okazji rozszerzenia stada:)
https://www.youtube.com/watch?v=wwMcYuNjJGg
No cóż Wyspy Brytyjskie mają już książkę Pasterza Owiec, a my czekamy aż Kanionek od Kóz napisze swoją ;)
ech, fajnie by było, gdyby więcej ludzi miało taki stosunek do ziemi i zwierząt jak Kanionek i Pasterz Owiec… niestety rolnictwo bezpowrotnie zmienia się w przemysł :(
Kanionku, Diabeł dziś pisze, jak to Jego mąż zobaczył Cię na Korsyce :)
donoszę
życzliwa
chyba raczej Jej mąż, się ocknęłam
nadal życzliwa
Matko z rowerem bez przerzutki, zajęło mi chyba dobrą godzinę. Nie, nie czytanie, nie oglądanie obrazków, nie. Zamieszczenie komentarza mi tyle zajęło (bo na przykład okienko do komentowania załadowało się gdzieś za piętnastym odświeżeniem strony). No ale byłam, widziałam, i co Wam powiem, to Wam powiem: to jednak prawda, że można zwiedzać świat nie ruszając się z domu :D
Byłaś na Korsyce i niczego nam nie zdradziłaś???
Foch!
Oj, Mitenki nie fochaj. Na Korsyce był Canyon, choć naszemu
Kanionkowi taki pobyt na pewno by zrobił lepiej niż rowerowi……
No nic nie mówię, tylko wymownie wzdycham …
EEG
A jak się robi takie niezapominajki, poza sianiem?
Zakłada się konto na wordpress.com :)
Mitenki, sprawdzam ;)
No chyba znowu coś spieprzyłam.
Działa!!!
O jacie, Paryja… ale masz piękny awatarek! :D
No ba :)
Kanionku, czy Baśki dostały już nowe wiosenne fryzury?
Jeśli nie, to mała podpowiedź….
http://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/TmoktkqTURBXy9jYzFhM2Y3Njc4YTk1MDkyZmYxNDBjN2U5NDRkMzM3MC5qcGVnkpUDAH7NDazNB7CTBc0DFM0BvA
Piękne :D
Cholera, muszę zamówić nożyczki.
A farbki już czekają? Bo one tak kolorystycznie to chyba nie naturalnie…
Kozy kochane, ja na krótko, może wieczorem Wam poodpowiadam, bo teraz mam ręce pełne koziołków. Przybyło sześć sztuk i mówię Wam, że to jest jakaś kozia zmowa, żeby nas wykończyć, bo SZEŚĆ SAMCÓW jednego dnia? Mówię jak na spowiedzi: Roman – jeden chłopak w kolorze herbacianym. Pippi – dwie kopie Pacanka (Pippi była wielka jak stodoła i teraz się nie dziwię – kopie Pacanka po prostu rodzą się w rozmiarze XL). Kawka – trojaczki! W tym dwie kopie Pacanka i jeden dorodny, czekoladowy Kawek.
Podliczyłam płciowy status quo, jeśli chodzi o dotychczasowe wykoty: 10 chłopa i 4 dziewoje. Zoostało siedem mamusiek-niespodzianek, no i Ziokołek, może w lipcu. Ech…
Wracam do taczki.
Może mamuśki-niespodzianki wyrównają, może nawet dziewczyny przeważą :)
A przede wszystkim gratulajce !
Raczej gratuJAJCE :D
Nie, nie wierzę w to, że dojdzie do przewagi dziewczyn. To jest rok Pacanka.
Najlepsze, że byłam pewna, iż z mariażu kolorowych kóz z białym kozłem wyjdą wciąż kolorowe koziołki (OK, Kachna i Ziokołek to wiadomo, że białe), ale geny tego drania mają widać siłę perswazji. Pippi i dwa białe koziołki – no jak to wygląda!?
A Kawka powtórzyła wyczyn Ireny z ub. roku. Aha, aktualizacja: mały Kawek nie jest brązowy, tylko prawie czarny, miejscami szpakowaty. Bardzo ładny.
Gratujajce!
To ja już się nie będę odzywać, bo życzyłam dziewczynek a wyszło wielojajecznie :(
Takie wielkanocne pisanki ;)
Tak żem sobie myślała że z porodówki nie wychodzisz Kanionku.. Pacanek męski krawiec jak to się u nas na wsi mówi.
no nic, najważniejsze, żeby zdrowe były, c’nie?
Po stokroć tak. I żeby nie upierały się pić we trójkę z jednego cycka :D
Ale żeby zdrowe to najważniejsze, i dotyczy tak dzieciaków, jak mamusiek. Przy tej ilości żywego inwentarza każda dodatkowa “pierdoła”, którą trzeba się zająć, obciąża umysł i ciało, a jak wszyscy zdrowi i zadowoleni, to jakoś się kręci :)
Cały czas mamy oko na Kryśkę, która teoretycznie jeszcze nie w terminie, ale cycki już napompowała – obijają jej się o nogi. Mamy oko, bo trzeba będzie zaraz po porodzie sprawdzić, co jest w tym cycku, który na 99% nie będzie produkował mleka. No i mam nadzieję, że poza kwestią Kryśki i jej upadłego cyca nie będzie żadnych komplikacji podczas tegorocznych wykotów.
Męski krawiec z tego Pacanka… A Ty Kanionku masz koziołki wielkanocne zamiast baranków :)
Oby zdrowe były, maluchy i mamusie!
Kanionku, niech się zdrowo chowają maluchy i mamy. I wysypu dziewczynek życzę, żeby się wysypały same prawdziwki-kózki. Jak nie będzie dziewczynek, to powiedz Pacankowi, że w tym roku nie pobryka ;-)). Niech się stara koziołek o tę płeć nie tylko białolicą ale również mlekodającą.
Komitecie Kalendarzowy: z zachwytu nad kalendarzem dopiero 11 dnia miesiąca zauważyłam, że w tej wersji nie przysługują mi imieniny, które wypadają raz do roku ;-(. Muszę być spostrzegawcza, bo wypadają w kwietniu, a daty i opisy są tak wyraźne, że ślepy by zauważył ;-)).
A mówiłam żeby proponować święta ? ;)
Wtedy jak wół miałabyś na czerwono(zielono, różowo) IMIENINY WY/RAZ i niekoniecznie wtedy kiedy chce kalendarz tylko wtedy kiedy Ty chcesz :)
ZAPISAC: w nastepnym kalendarzu dajemy imieniny Kóz.