Podróż do wnętrza Ziemi, czyli gdzie jest Niemoc
Wyobraźcie sobie, że nurkujecie w głąb niewielkiego, mętnego stawu. Pokonawszy zasieki z oślizłej, podwodnej roślinności, sięgacie dna i zaczynacie grzebać w mule. Pod warstwą cuchnącego szlamu, pełnego rybich ości i szczątków ślimaka, czeka na Was warstwa tłustej, opornej gliny, ale i z tą dajecie sobie radę. Dalej brniecie w dół, mijając jakieś iły, wapienie, piaskowce, znowu wapienie, srutu tutu, węgiel, kłębek drutu, znowu węgiel. I nagle… Nagle patrzycie… A CO TO?! A kto to? A kto tam tak sobie siedzi? Tak sobie siedzi w głupiej czapce i tak tą łopatką w gównie dinozaura grzebie? Toż to, ku*wa, Kanionek!
– Wyłaź, Kanionek!
– Nie wyjdę.
– No chodź Kanionek, będziemy się fajnie bawić!
– Nie wyjdę. Nie po to właziłem, żeby teraz wychodzić.
– No ale… Ale po co właściwie właziłeś?
– Żeby poszukać dna, od którego można się odbić.
[Kurtyna. Obesrana przez dinozaura. Z wnętrza Ziemi słychać, choć trochę niewyraźnie, ostatnie wersy piosenki.
konduktorze łas ka wy
zabierz mnie do… a wszystko jedno
nie, nie mam bilecików
SAMA wysiądę!]
PS. Przepraszam zmartwionych. Nie wiem, kiedy tyle czasu przeleciało. I nie wiem, ile jeszcze przeleci, ale jak sami wiecie – wszystko mija. Zwierzaki mają się dobrze, a nade mną się proszę nie rozczulać, bo… sama się związałam, to się sama rozwiążę ;)
Tylko jeszcze trochę czasu.
Hallo, czemu tak tu pusto i cicho?
Kanionku, melduję się na pozycji czytaczej :-)
Na stanowisku komentacza, zauważe, że nawet w tej nicości, zapaści Bułą zwanej, nawet tam coś robisz, bo oto grzebiesz łopatką w kupie dinozaura! Nie że leżysz z przymkniętą powieką i oczekujesz. Swoją drogą, to ciekawa musi być ta kupa dinozaura. Zeszłabym do Ciebie sprawdzić czy się fajnie toto ulepia.
A może zakrzywiła się obok ciebie czasoprzestrzeń jak w filmie Interstellar i ten dzień, miesiąc nad kupą to 20 lat u nas na powierzchni? Mam i ja takie chwile za sobą.
Ja też jestem! Rozwiążesz się Kanionku, nie ma bata, jak mus to mus! A stan opisałaś świetnie, dokopać się do gówna dinozaura i odbić się od dna.
Już niedługo, za momencik, rozsadę siać będziesz, w ziemi grzebać, treli słuchać, koziołki niańczyć(być może), słońce pod innym kątem zaświeci, ziemia zapachnie, już coraz bliżej. Precz z gównem dinozaura!
Zgłaszam się jako cichutki czytacz, który codziennie zagląda i się zachwyca tym, co piszesz, i jak piszesz. Wygrzeb się szybciutko z tego szlamu i wracaj, proszę.
Kanionku! Toż większość Twoich czytaczy (mniemam z treści komentarzy)to sobie poleguje od czasu do czasu w swoim własnym szlamiku przy większej lub mniejszej kupie.Jak taka jest potrzeba chwili, to poczekamy.
Moja wyobraźnia podziałała po przeczytaniu Twojego wpisu i widok, który zobaczyłam bezcenny.Może nie powinnam się śmiać, ale jak tu wytrzymać.Uważaj na łopatkę, żeby Ci się nie złamała, bo jak się wygrzebiesz do nas na górę?Hę?
Kanion, a może jakąś mobilizację przeprowadzimy i siłom (i godnościom osobistom) Cię wytaskamy stamtąd…?
A nie mówiłam? Mówiłam, żebyś sobie w szklarni trawkę posiała, do tego szezlong, nawiew (klimatyzacja), barek, parę książek, lampka – i już miałabyś się gdzie podziać, a tak co?
Kanionek, mówię do Ciebie, wypier**laj z tego Dna, ale już!
Kanionku, w tym obrazowym opisie Twego samopoczucia dostrzegam pozytywy.
Otoz, ta sadzawka z mulem i gliniastym dnem wydaje sie byc tworem zewnetrznym, bedacym poza Toba. No, ja wiem, ze to moze wydawac sie kwestia drugorzedna, ale wg mnie jest ona zasadnicza. Z takiej sadzawki jak Twoj, mozna probowac wyciagnac sie wlasnorecznie, wzorem barona Munchausena, ciagnac sie za czupryne:)
Duzo gorzej jest, gdy ta mulista, pelna metnej wody sadzawka jest w nas. I czlek topi sie we wlasnym mulistym, ciemnym wnetrzu…
Ech, chcialam pocieszyc, natchnac optymizmem, ale cos mi krzywo to wyszlo, zdaje sie.
Cóz, kazdy (no moze prawie) od czasu do czasu poniewiera sam siebie. Taka juz ludzka natura.
Ale przekopuj sie przez ten mul, znajdz szybko twarde i solidne dno, zeby sie bylo od czego mocno i porzadnie odbic, zeby wysoooko wyskoczyc. Prosto w nasze ramiona, hyhy :D
A ja byłam pewna, że na dnie tego stawu będzie INDIANA JONES! Bo to zwykle on się znajdował w podobnych okolicznościach (a na dodatek otoczony nazistami, przypominam).
No chyba żeby to jakaś katechetka opowiadała – wtedy to zawsze będzie Pan Jezus (“Pan Jezus i kupa dinozaura”).
Teraz wszystko jasne. A ja się zastanawiam, kto mi w strop skrobie. Halo! Tu pod Panią ludzie są!
Zaiste dwanaście kręgów piekielnych!
Właśnie, stuka, skrobie, drapie, smyra – spać nie daje!
A siedź sobie w tej kupie jak musisz, choć nam tu pusto i smutno bez Ciebie. W końcu podobno “każdy ma swój kawałek cienia, brak cienia jest dowodem nieistnienia”.
Tylko przegrzeb dokładnie gówno dinozaura, może diament Ci się jaki trafi (na nazistów uważaj!)?
A potem odbij się od dna i wróć do nas.
Liczę na jakiś udział w zyskach z diamentu, w końcu wisimy tutaj nad Twoim zamulonym stawem jak jakaś ekipa asekuracyjna ;)
No dobra, bez diamentu też możesz wracać.
Pilnuj łopatki i pozdrów robale głebinowe.
Kanionku ciesz się tym spokojem, błogą ciemnością i ciszą, bo nie ma to tamto, skondensowana piguła naszych ciepłych myśli wystrzeli Cię zaraz ponad powierzchnię. A Ty jak jaka Wenusa po tych błotnych okładach, biała wśród białych kóz…
a wiesz, ze na kupach dinozaura tez mozna zarobic?
http://allegro.pl/listing/listing.php?order=m&string=koprolit&bmatch=seng-v6-p-lic-2-kol-1209
Szczególnie mnie wzruszyla “efektowna konkrecja limonitowa”.
Jeśli nawet z kupy dinozaura i wiadra mułu potrafisz ulepić zgrabną notkę, nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać !
Aha, polecam jeszcze wizytę w aptece i zakup witaminy D, podobno może zdziałać cuda- a już na pewno nie zaszkodzi (a sobie muszę kupić lecytynę, żeby nie zapominać, że miałam kupić też tę witaminę D).
Ojej, ja się nie znam na takich podróżach, ale wit. D na pewno dobrze by Ci zrobiła, a do tej apteki przeleć się na piechotę, z powrotem to już mąż Cię może doholować. I tak codziennie z dziesięć kilometrów szybkim marszem i powinno być lepiej. A te wszystkie w Ciebie miłośnie wpatrzone źrenice – okrągłe, poziome i pionowe – nie pomagają?
I wyobraziłam sobie ten staw zamulony, i Kanionka grzebiącego na DNIE, w kupie, i strop, w który skrobie, i towarzystwo oborowe, stojące na brzegu stawu tego i wypatrujące cierpliwie, wyciągając szyje, kiedy z tych mętów basz Kanionek wypryśnie. Howgh!
@Iwona
Jak sie miewasz, droga Kozo? Zwierzatka wrocily z lasu?
Niestety, nie wróciły:-(. Pusto teraz, jeden pies stara się zapełnić pustkę, i pewnie jej też smutno, bo nie przepuści żadnej okazji, żeby mnie oblizać. Jestem wylizana, jak szczenię, a ona wygłaskana, jak nigdy.
O, Iwona, przykro slyszec. Las daje i zabiera. Na pewno wkrotce jakies biedne, pozucone zwierzatko znowu znajdzie u Ciebie dom i milosc.
No właśnie, podsumowując dotychczasowe komentarze, wszystkie z OB widzimy, że okoliczności NIE SĄ beznadziejne. A nawet jeżeli są troszkę z punktu widzenia Kanionka to będzie jak zwykle, czyli tak jak w tej historii:
“Była w swoim czasie opowiastka o amerykańskim pisarzu, który pisał powieść w
odcinkach. Pewnego dnia przyszedł do swego szefa.
Pisarz: – Szefie. Od jutra chcę dziesięć dolarów więcej za odcinek.
Szef: – Won.
Pisarz wychodzi, gwiżdżąc beztrosko. Szef łączy się z sekretarką i każe, aby
przyszedł Rappaport. Rappaport wchodzi.
Szef: – Rappaport. Od tej chwili będziesz pisać dalej tę przeklętą bzdurę.
Rappaport: – Tak jest, szefie.
Zgarnia nonszalanckim ruchem manuskrypt i wychodzi; szef pogrąża się w dalszej
pracy. Za godzinę wraca Rappaport; jest zupełnie pijany i trupio blady. Kładzie
przed szefem manuskrypt.
Rappaport (bełkocze): – Wszystko skończone. Otrząsam pył z moich nóg i
przeklinam.
Zataczając się wychodzi: szef żąda, aby przyszedł Treppengelander.
Treppengelander wchodzi.
Szef: – Patrick. Masz od jutra pisać dalej tę hecę.
Treppengelander: – Tak jest.
Wychodzi. Po godzinie wraca. Trupio blady. Pijany. Rzuca manuskrypt na stół i
nie mówiąc ani słowa wychodzi. Sytuacja robi się poważna; z drukarni dzwonią.
Szef woła Najlepszego. Najlepszy wchodzi.
Szef: – Ty… i tak dalej.
Najlepszy: – OK.
Po godzinie wraca: pijany i trupio blady.
Szef: – Co jest?
Najlepszy: – Nic się nie da zrobić. Bohater wyskoczył z samolotu na wysokości
dziesięciu tysięcy metrów i jest bez spadochronu. Wokół niego lata eskadra
odrzutowców i strzela do niego pociskami rakietowymi. Na dole czekają już na
niego trzy rekiny z otwartymi paszczami. A teraz idę. Otrząsam pył z moich nóg
i przeklinam…
Najlepszy wychodzi; szef woła pierwszego i obiecuje mu podwyżkę. Następnego
dnia ukazał się dalszy ciąg powieści odcinkowej, zaczynający się od słów:
*Nadludzkim wysiłkiem woli, wydostawszy się z tych irytujących opresji, Mike
Gilderstern powrócił do Nowego Jorku’ “.
Ja popieram pomysl i podpisuje sie obiema rekami pod komentarzem Aniki: trawka musi byc i ksiazka, i szezlong, i pelen relaks czasami. W przypadkach beznadziejnych proponuje postawic kolo szezlonga kubelek z lodem i dobrze schlodzona wodka, bo bez tego- cytuje naszych sasiadow- nie rozbieriosz. Kanionek, moj szef mawia tak: cokolwiek by to nie bylo pamietaj, ze zawsze moze byc gorzej. Nie wiem, czy to optymistyczny akcent, ale pozdrawiam Ciebie optymistycznie i z akcentem. A BULA ma u mnie wpier*ol.
Ej no! ale która BUŁA? Bo moja sierściasta wyjątkowo niewinnie teraz sobie leży i chyba dzisiaj nie zasłużyła. Wpier*ol za obszczekanie hałasującego samochodu i warknięcie na menela to chyba przesada.
@ciociasamozlo
Ojej, Ciociasamozlo, nie Twoja Bula, kochana, sliczna!! Tylko ta czerstwa BULA, ktora stoi nam w gardle i siedzi na zoladku, i przydusza klate jak “dusiolek”, i wyciska lzy.
Oboszebosze, już myślałam, że o bilę chodzi… Ufff… A co Wy tak optymistycznie? Ma Kanionek odbijać się od dna, czy nie?
Kanionku, jest BARDZO ŹLE, OJOJOJ…Jest STRASZNIE. BEZNADZIEJA.OBŁĘD.ZGON. SMUTEK I ŻAL.KUPA.ŹLE.ZŁE ZŁO.
(przerwa na odczuwanie)
Czy już dno? Czy weszłaś w etap usmarkania się?(u mnie dno tak się kończy).Przesyłam jedną łzę i ciepły uścisk.<3
No jak ta BUŁA, to na pohybel jej!
Taką w gardle stojącą to najlepiej popić. Idę popijać w Waszym imieniu ;)
no oczom własnym krótkowzrocznym w okular uzbrojonym nie wierzę, wszak Twoim to było dotąd zadaniem chwalebnym ludziów z dołów wszelakich za szelki wyciągać, pobudzając do kwików radości brzuchy ospałe… Panie Kanionku, larum grają, naród smutku pogrążon, a Ty się nie zrywasz? Pióra (hmm…) nie chwytasz? Nie ostawiaj nas w trwodze, tęsknim niemożebnie… Jeśli pomocy jakowej potrzebujesz, pomożem, jeśli możem. A jak nie możem, to myśli dobre prześlem, żeby chociaż trochę ze szlamu Twą postać szlachetną oczyścić :)
Jeśli to ten czas, że trzeba pogadać z Ciemnością, gadaj, i poklepuj ją łopatką po ciemnym ciemieniu. Sam Vimes nie ma monopolu na tę praktykę.
Czas przepoczwarzania się mija, i nadchodzi czas prostowania podmiętolonych skrzydełek.
I surfacing.
No co ty Kanionek. Dopiero się zakochałam w Twoim blogu a tu już odbierasz nam tę odrobinę optymizmu? Wróć do nas.
A może złe się czai w powietrzu? Bo u mnie bez powodu też ch**wo, ale my tu czekamy i tworzymy silną grupę wsparcia (SGW ;-)) i tak sobie to wyobrażam jak na amerykanckich filmach.
Cześć jestem Kanionek, związałam się z kupą dinozaura
Cześć Kanionku! Kochamy Cię
Jak wrócisz to my będziemy :-)
W amerykanckich filmach było jeszcze “wspieramy Cię”. Więc wspieramy Cię…
Jak SGW to SGW:
Czesc, mam na imie Lidka i jestem nalogowcem. Jestem uzalezniona od blogu “Kanionek”. I wcale nie chce z tym walczyc.
Pije tez, ale to w ramach zapicia (zabicia?) BULY. Ciociasamozlo i inne Kozy z OK: brzdek, brzdek, drink, drink, na zdrowie!
Kanionku, czekamy i zyczymy jak najlepiej. Cokolwiek to by nie bylo- biegniemy z pomoca.
Dołaczam do SGW:
Cześć, mam na imię Ola i jestem uzależniona od Kanionkowa. I dobrze mi z tym. Czasem też nie mam garści i wiem, jak to jest, kiedy próbujesz się wziąć i nie masz w co. Pozostaje więc czekać i wysyłać dobrą energię :)
Brzdęk, brzdęk, na zdrowie Oborze i Najwyższemu Szefowi z Łopatką. Meeee…