Szaleństwo październikowej nocy, czyli o romansach i tętnicach
“Naj, naj, najpiękniejszą byłaś tam
pisałem wiersze
naj, naj, najwspanialej całowałaś”
Papa Dance, “Naj Story”, 1986
Pecik to jest jednak gość. Czy tak się jeszcze mówi? Nieważne.
Znacie Pecika ze zdjęć i wiecie, jaka z niego pocieszna baryłeczka na krótkich nóżkach. Wiecie też, że generalnie zajmuje się tankowaniem zbiorników, unika awantur, w koziarni siedzi pod ławką i stara się nie wadzić nikomu. Taki koziołek-pierdołek, kozimyszek lulany, beczułeczka przytulności, poprosze-chlebek i to-ja-już-pójdę.
A tymczasem… Dziś wieczorem…
Po zadaniu kozom owsa i przypilnowaniu, żeby sobie przy kolacji flaków nie powypruwały, zostałam jak zawsze jeszcze na jakieś pół godzinki. Lubię tak z nimi siedzieć, prawić czułostki i zacieśniać więzi międzygatunkowe. Bożenka już sama podchodzi i nadstawia lewe ucho do drapania, Irenka pozwoliła mi dziś obejrzeć z bliska swoje kolczyki, Tradycja przymilna jak zawsze lizała mnie po uszach i szyi, a Pecik ZASKOCZYŁ. Mnie, Tradycję i chyba samego siebie.
Klęczę sobie ja w tej ściółce, prawą dłonią gmeram Bożence przy uszach i rogach (sama się tam nie ma jak podrapać), pod lewe ramię wciska mi się Tradycja też łasa na pieszczoty, a spod ławki wypełza Pecik. I zmierza nieśmiało w stronę drugiego końca Królewny Śnieżki, jemu przeznaczonej oblubienicy i królowej balu. Unosi łepek i wtyka nos pod śnieżnobiały ogon Królewny. Tradycja zaszczyca go krótkotrwałym spojrzeniem, które mówi mniej więcej tyle, co ta żaba z dowcipu (panie doktorze, COŚ mi się do tyłka przykleiło), ale Pecik już tego nie widzi. W maleńkim rozumku Pecika uruchamiają się właśnie jakieś nowe połączenia, a między dwoma buńczucznie sterczącymi różkami przeskakuje iskra. Iskra świadomości i przeznaczenia.
I tutaj Pecik, wtem i natenczas, dokonuje zuchwałego skoku na panieńską godność Tradycji! Czy ja się zdziwiłam? Co tam ja! Tradycja wyskoczyła mi spod ramienia jakby ją osa w zadek dziabnęła, jednym susem dopadła ławki, z ławki wskoczyła na murek, a z niego do żłobu pełnego siana i oczyma jak dwa bite dukaty spogląda w dół, odprowadzając wzrokiem tego… tego… NAJEŹDŹCĘ! Nie wypadało mi pęknąć ze śmiechu, więc tylko mrugnęłam gratulacyjnie do Pecika, a on podreptał z powrotem pod ławkę, by przemyśleć swoją technikę i co poszło nie tak. Ale pękam ze śmiechu pisząc Wam o tym niebywałym akcie Pecikowej odwagi, gdyż zważcie sobie wszystkie okoliczności i wyobraźcie ten widok: Tradycja, niczym wyniosła góra lodowa, króliczek-monstrum, biały, kuchenny kredens, i Pecik – kozia pchełka, długowłose ziarnko pęczaku, zydelek do obierania kartofli. Młodości! Ty nad poziomy wylatuj!
No i kroi nam się romans. Albo mezalians. Czy Królowa Balu spojrzy przychylnym okiem (gdy już minie jej wytrzeszcz pourazowy) na skromnego fatyganta? Pozwoli się adorować, przyjmując bukiet marchewek i skromny pierścionek zdobny łopianowym oczkiem zgodzi się nałożyć na królewskie kopytko? Czy może zadufana w sobie, wypatrywać będzie postawnego rycerza w lśniącej zbroi, a nie doczekawszy się rzeczonego, popadnie w melancholię, zacznie jarać fajki i pociągać z gwinta, układając pasjans w długie, samotne wieczory? Co by nie było, stajenny Wam o tym uprzejmie doniesie ;)
Skoro zaś o mnie mowa to jeszcze króciutka dykteryjka ze świata istot podobno inteligentnych. Sprzątałam przedwczoraj w kurniku i wywoziłam do ogrodu resztę koziej ściółki, umilając sobie czas wymyślaniem nowych zagadek, jak na przykład tej wzorowanej na reklamie czekolady: “A ty? Po ilu taczkach wywiezionego gnoju się uśmiechniesz?”. No i normalnie odpowiedź brzmi “po ostatniej”, ale nie tym razem. Tym razem bowiem zapragnęłam oczyścić sobie uwalane przy tym sprzątaniu buty, a konkretnie podeszwy, nowatorską metodą minimalnego kontaktu, zwaną też odległościową. W tym celu powzięłam długą motykę ogrodową na kiju i trzymając za kij, końcówką metalową uderzałam w kanty podeszwy, by poodpadało z niej to, co niewymowne. Metodę sobie wielce chwaliłam do momentu, gdy opuściły mnie Jakość i Precyzja, i wyrżnęłam grzbietem motyki w staw dużego palca. Wtedy to, w biały dzień, ujrzałam na nieboskłonie wszystkich świętych, sejm i senat, gwiazdozbiór Wielkiego Psa i jaśniejącą w nim gwiazdę podwójną, Syriusza, choć mogłabym przysiąc, że było ich więcej. Musiałam się walnąć w jakieś bardzo specjalne miejsce, bo palec spuchł w kilka minut, ale od czego się ma buty o dwa numery za duże.
Potem czyściliśmy z małżonkiem staw z nadmiaru zielska i w tych właśnie siedmiomilowych butach wylądowałam w stawie, nogami do przodu, sztyletując gliniasty brzeg lewym łokciem. Po zmianie skarpetek i wymianie butów na kalosze wróciłam nad staw i zrobiłam replay, lądując w tej samej pozycji. I nawet nie mówcie, że nie jesteście zwolennikami idei mówiącej o tym, że niektórzy ludzie nie powinni się rozmnażać. A zielska wyciągnęliśmy tyle, na ile pozwoliła długość użytych w tym celu grabi.
Jeśli jutro przypadkowo nie podetnę sobie tętnicy, na przykład drzwiami, to podliczę Wasze głosy w konkursie koziej piękności, bo dynia czeka, a sama się nie zje :)
Jak staw, to moze i kaczki…? A moze na urozmaicenie towarzystwa Rosolom – pantarka, czy perliczka? Nie pamietam wlasciwej nazwy, ale jest toto czarne w biale kropki, nadzwyczaj krzykliwe i absolutnie nieuchwytne. Polecam.
Pomyślimy, pomyślimy… Już nam tu sugerowano i gęsi… Ale wszystko powolutku :)
Rafal gratuluje Pecikowi podejscia Krolowej Sniegu. Technika zlomotania koziej d… wymaga widac dopracowania.
Męska solidarność, co? Technikę się dopracuje, trening czyni mistrza ;)
Ja cie, po jednym uderzeniu w staw tyle zielska?!
Brawo! Poprosimy wideła!
To znaczy co, mam upadać na życzenie, pod okiem kamery, a dla podniesienia oglądalności wbić sobie grabie? Gdzieś? Ty mi jednak dobrze życzysz :D
Oglądałam ostatnio taki fim przyrodniczy z hodowli ryb i tam było, że glony i wodorosty zjada żółw i nie trzeba czyścić wody i lin (gdyż były i liny w sensie sznury, nie ryby).
Może żółwia?
A w Peciku drzemie, ale się budzi CAP. No to on Królewnę cap, no bo w końcu…wypadało capnąć. Peciku, gratulacje!!!
Ech, żeby glony i wodorosty. Mamy liny (w sensie ryb) i karasie, one chyba zielskim podwodnym się żywią? Ale te, co wyciągaliśmy grabiami, to takie rośliny, co korzeniami tkwią w dnie, a liście pływają po wierzchu. Nie tylko lilia wodna, która pięknie kwitnie co roku, ale i jakieś inne, mało urodziwe, co zarasta powoli cały staw. Nasze żółwie są pod ścisłą ochroną i chyba już tylko w rezerwatach żyją, a te z importu… Nie wiem, czy przetrwałyby mrozy do minus trzydzieści? Bo w moim zakątku północnego wygwizdowia miewamy takie temperatury dość często :)
Może hiacynty wodne masz? W tropikach to chwast i plecie się z tego pikne rzeczy! Patrz, robotę masz! Pleć trzy po trzy i hiacyntowo!
Żółwie błotne są mięsożerne, podobnież jak wsiedlone w nasz biotop żółwie missisipijskie czyli czerwonolice. Ale one też są drapieżnikami, jak wszystkie wodne zresztą.
Fantastyczne są żółwie mata mata! Ach, ich sposób polowania!
Jako żywą kosiarkę podwodną używa się amurów.
No, dosyć, już się zdemaskowałam z zawodem co? :D
Ale skąd ja wezmę amura to raz, a dwa – jak on mi urośnie, to mu będzie płetwa grzbietowa nad poziom wody wystawać, bo w tym roku wyparowało mi pół stawu, a w ciągu ostatnich trzech miesięcy tylko dwa razy padał deszcz!
Z tym Twoim zawodem, to ja ciemna jak tabaka w rogu. Herpetolog? Architekt zieleni (podwodnej)? Gadaj!
Pecikowi życzę, żeby mu nóżki szybko rosły, bo inaczej to chyba stołeczek trzeba bedzie podstawiać ;) (chociaż na chętną kozę to i jamnikozioł…itd.)
A Stajenna to pamięta, żeby kandelabr prosto trzymać jak już dojdzie co do czego.
Pardą za pytanie, ale czy Pecik już capi?
Zakozienie Bożenki to chyba mało prawdopodobne, bo kozy ruje mają raczej na jesieni, ale jeśli ona z tych wiosennych wyjątków to powinna się na dniach rozsypać :)
Ha ha! Stołeczek mogę podsunąć, a kandelabr wisi przymocowany do ściany – małżonek zrobił w koziarni eleganckie oświetlenie. Mają nawet DWA GNIAZDKA! Jedno do suszarki do włosów, a drugie chyba na żelazko…
A z Bożenką, no właśnie. Brzuch jest, wymię dość duże. Powiadają, że kiedy w stadzie jest dużo samców, albo nawet jeden, ale cały czas, to kozy mają ruję częściej, niż raz, czy dwa do roku. A tamto stado było liczne i pełne koziołków – od starego capa po takie pęczaki, jak Pecik. Tylko Bożenka wie, jak jest naprawdę, a my musimy czekać. Próbowałam policzyć, w którym może być miesiącu, zważywszy że ciąża trwa średnio 5 miesięcy. Mamy październik, i nic mi tu nie pasuje :-/
Pecik jeszcze nie capi, widać to taki trening na sucho był :D
No to, ze tak powiem, wladca wdrapuje sie pomalu na tron :)
https://www.youtube.com/watch?v=X6tKZ-cg4RI
O żesz :D Ten z długimi włosami na klacie robi wrażenie. I te atrybuty na głowie… Aż się boję, co może z Pecika wyrosnąć!
No to teraz Matko Kozia czas na lament: ” łoj córuś córuś, już ty teraz panienką….” długo nie będziesz:)
A jak to jest – panny kozie to czuja wolę bożą? I wtedy one latają za kawalerem?
………
Liny i karasie? Łał!
To TY samowystarczalne gospodarstwo masz nawet z rybkami. Chyba, że podejście jak do Rosołów – domowników nie jadasz;)
To teraz tylko na nabiła kozi czas. Oj pyszny!
A Pecik jednak Gość! I to od razu Księżniczkę mieć zapragnął.
PODOBNO, bo ja jeszcze nie miałam sposobności zaobserwować, koza gdy jest, yyy, rozgrzana jak piec to potrafi się wdzięczyć do kozła i podtykać mu (yyyyyyy), swoje wdzięki ;)
Dziś z małżonkiem przerzucaliśmy do drewutni resztę pociętego drewna, kozy pasły się w bliskiej okolicy, no i Pecik zdecydowanie doskonalił technikę. Tak sobie wziął do serca wczorajsze fiasko, że dziś mało nie zapomniał o jedzeniu. Ciągle tylko wspinaczka wysokokredensowa :D
No i małżonek patrząc na tę hecę, zacytował Samych Swoich: “No i nieuchronnie idzie nam Ziokołek do pełnoletności”.
A Ziokołek już tak się przyzwyczaił(a), że żarła w najlepsze, nie zważając na siódme poty i heroiczne wysiłki Pecika. A bo to raz jej mucha jakaś na ogonie siadła?
A liny i karasie takie piękne, takie wypasione… Że aż nam żal jeść. Niech sobie żyją – dopóki nie obgryzamy tynku ze ścian, nic im nie grozi ;)
A wiesz, że ja raz wędkowałam. Tylko stanowczo zażądałam zdjęcia haczyka:) Reszta okoliczności jest bardzo przyjemna. I miałam lekką, karbonowa wędkę spiningową z podłączonym ślicznym różowym spławikiem. Bo tak chciałam (prawdziwi wędkarze stukali się w kapelusiki wymownie…).
Ach nie, ja przeciw wędkowaniu absolutnie nie jestem. Ja zrobiłam kartę wędkarską gdy skończyłam 16 lat, o świcie pod drzwiami PZW w kolejce czekałam. I sprzętu przez całe życie nagromadziłam. Ja tak mam zamiast butów. I też wysoko cenię sobie okoliczności wędkowania. Ale tak nad własnym stawem? Małżonek, jak mnie pierwszy raz zobaczył wybierającą się nad nasz staw z profesjonalną walizą sprzętu, to aż zawył z uciechy :D
No i faktycznie, te głupie karasie można wyciągnąć na ziarno kukurydzy przyczepione do byle patyka ;)
Kozy jak czują wolę bożą to podobno jakoś odmiennie ogonem machają :)
Ale i tak najlepsze są klacze które “łyskają sromem” – serio, to fachowe określenie :)
Tak, podobno nie tylko machają, ale też zadzierają ten ogon, więc zapewne również łyskają. Tradycja na razie nie łyska. Ale w sumie co ona może wiedzieć o kozach, skoro się z psami wychowała…
Ach, jak romantycznie się zrobiło, jak w maju…Pecik niech wytrwale próbuje, kobiety są przekupne: tu bukiet, tam żarełko, ogon mu urośnie , nóżki i inne męskie atrybuty też, tylko żeby żarł. To tak, jak z nastolatkami w końcu podstawówki -dzieciak, w gimnazjum -gimbaza , nosi w plecaku prezerwatywy i pryszcze wyciska. Spoko!
W gimnazjum prezerwatywy???? To nie może być prawda!!! Pryszcze – owszem….
Biedna Kachna… No, ale teraz już wiesz i przynajmniej nie będziesz w szoku :D
Ale nie martw się, może oni noszą te gumki tak na pokaz, dla szpanu, lansu, czy jak to się dzisiaj mówi na dzielni. Coś musi im wzmacniać morale, w ramach rekompensaty za te pryszcze :)
I w tym cały jest ambaras – jak on ma żreć, gdy zakochany po czubki rogów? Przecież wiadomo, że od miłości się tylko chudnie :)
O to to, od miłości się chudnie, znam to z autopsji, kiedyś na cały dzień wystarczyła mi kanapka z połówki paszteciku kieleckiego.. A jaki dobry był:)No, ale miłość prysła, żarłam cały na raz. A tem pecik to może biseks jest, ja już nie wiem, myślałam, że yyyyy startował do Tradycji, teraz do tej / tego/ Ziokołek ?
To koneser, miłośnik kobiet, krótko mówiąc kurwiarz /pardone le mot/. A co Ty Kanionku tak tego yyyy nadużywasz ? Pojeździłabyś sobie kilkanaście lat z lakiernikami samochodowymi na szkolenie do Belgii /same chłopy, 10 dni poza domem, bez yyyy Rodziny…
Pozdrawiam Du Pont Refinish Training Center
Pod koniec pobytu musiałam z kamienną twarzą tłumaczyć najbardziej świńskie dowcipy świata, nawet nie zakonsiwszy, o suchym pysku /pysk zajęty tłumaczeniem…/
Już nie mówię yyyyyy…
Moja Dhoga, lakiernicy? Delegacja? Moje najostatniejsze doświadczenia zawodowe to prawie sześć lat na polskich budowach (drogi i mosty). Trzystu robotników i operatorów ciężkiego sprzętu, i WSZYSCY poza domem.
Ja mięsem rzucam celniej i dalej niż niejeden masarz rzeźnik, ale (yyy), wiesz, tu PORZĄDNI ludzie to wszystko czytają :D
Ale roli TAKIEGO tłumacza, w dodatku nieludzko trzymanego o suchym bez zakąski, to Ci nie zazdroszczę. Ja to chociaż kawusię i pączusia zawsze dostałam :)
No proszę, proszę, kozimyszek lulany! :) /Kanionku możesz więcej i cześciej takich fajnych przydomków tu wkładać?/
Jak stopa? Wraca do stanu używalności?
Stopa nie miała wyjścia. Kojarzycie Iwonę Guzowską? Ona była bardzo dawno temu moją trenerką taekwondo i na któryś tam trening przyszłam skamląc, że nie mogę ćwiczyć, bo kostkę tydzień wcześniej skręciłam i boli jak chiński gwint. Usłyszałam wtedy, że jestem miękka faja i że kontuzję trzeba rozchodzić/rozćwiczyć, bo inaczej mi staw zesztywnieje i będzie boleć pół życia. To był najgorszy trening mojego życia, ale faktycznie – stopa najpierw spuchła jak balon prosiaczka, a później wszystko pięknie zeszło i dziś NIE PAMIĘTAM, która kostka to była. Może od razu dodam, że żadnym mistrzem sztuk walki nie zostałam, bo NAPRAWDĘ jestem miękka faja i przemoc do mnie nie przemawia. Na sparingach trzeba było naparzać przeciwnika i mi zawsze było jakoś żal, więc nadstawiałam drugi policzek, a czasem półdupek. Rozumiecie więc, takie coś jak ja nie jest materiałem na fightera ;)
Wracając zaś do kontuzji palca – zaraz po walnięciu w kość motyką wróciłam do roboty i voila! Przestało boleć po kilku godzinach i nic mi nawet nie odpadło :D
Chętnie mnożyć będę kozimyszki i inne takie, jeśli nastrój i wiotczejący mózg pozwolą ;)
Właśnie sobie uświadomiłam, że moja ciotka jest docentem bardzo habilitowanym od kóz…..
To tak jakby coś.
Aczkolwiek nie lubię jej za bardzo….
Ale jakby co się przemogę.
Choć myślę, że naukowo – hodowlane teorie z teorią Twoją intuicyjno – sercową mogą się kłócić.
Ojaciekręce! Serio? Ale że lekarz, zoolog, kozi dietetyk…? Wszystko jedno, w razie problemu zapytam. Nie będę nadużywać, skoro nie pałasz gorącym uczuciem :) Teorie naukowo-hodowlane są jak najbardziej potrzebne, bo można je zestawić z doświadczeniem własnym i wyciągnąć pożyteczne wnioski, więc jestem na tak ;)
Zootechnik.
Zawsze rozwodziła się nad cudownym smakiem koziny…. .
Kanionku, nie przekonałaś mnie, że nie jesteś materiałem na fightera! Znaczy, może nie na typowego, ale bezsprzecznie jesteś waleczna. I już.
Popieram! :)
Ile znaków musi mieć wiadomość, żeby przeszła? Bo samo “popieram” jest too short? :O
Przysięgam na garnek kamienny z kapustą, że dziś grzebałam w ustawieniach komentarzy, i choć zajrzałam WSZĘDZIE, z góry, z boku i od spodu, nie znalazłam NIC na temat wymaganej długości komentarza. Niepomiernie wprost jestem zirytowana (zamiast “yyy”), gdyż sama lubię napisać komentarz w stylu “?” albo “!!!” i chciałabym, żebyście Wy również mogli wyrazić się lakonicznie, gdy zajdzie taka potrzeba.
Dopóki nie znajdę źródła problemu, może piszcie jakieś krzaki, w stylu: /////Popieram////// gwiazdka, krzyżyk, małpa i procent :D
Z wyrazami ubolewania, Kanionek.
Przyjęłam – stop – dziękuję – stop.
OK, mogę być fighterem nietypowym. Takim, co się porywa z motyką na słońce, po czym wychodzi z tego ślepy, bez jednej stopy i z lekko osmaloną odzieżą ale pełznie dalej ;)