Kluska w odpływie, czyli atak wrzodów egzystencjalnych
“Do dzikich borów idę, dzikich gór,
między psy.
Szukam żył źródlanej wody,
czystej krwi.”
(KAT, Niewinność)
No i stało się. Nadszedł Wielki Kryzys i upadła madonna. Przegrzał mi się system, spaliły bezpieczniki, opadła dźwignia i straciłam połączenie. Mam też przebicia na obudowę i jedną rękę całkiem sztywną. Już nie chcę być kobietą. Patrzę tępo na dwa garnki na gazie, w jednym żarcie dla kotów, w drugim dla kurczaków, i zezuję na listę “do zrobienia”, na której: gołąbki (bo mam tyle kapusty, a gołąbki takie pyszne), znów pomidory (mówiłam, że chciwość zabija? jak nie ciało, to ducha), bylicę i wierzbę suszyć, samochód do naprawy odwieźć, buraki wykopać, włosy umyć (rozumiecie? muszę to sobie ZAPISYWAĆ), wieszak na siatki wystrugać (bo się walają), grzyby, ryby, dżemy, jagody, skąd pieniądze, kozła szukać, rachunki zapłacić, zamrozić, rozmrozić, Mama przyjeżdża, truskawki wykopać i przesadzić, nagietków nasiona pozbierać, do urzędu odwołanie od decyzji o podtrzymaniu decyzji, karmę zamówić i fypryst czy obroża na kleszcze? I wiele, wiele jeszcze.
Już nie chcę zwierzać się kuchence, łez ścierą ocierać, a patelnią to chętnie komuś “w ryj dać mogę dać”. Zgłoszę w urzędzie pracy chęć przekwalifikowania się. Jechałam dziś w półciężarówce, z kierowcą od węgla, i on ma ciekawe hobby – chodzi po lesie z wykrywaczem metalu i wykopuje z ziemi niemieckie ordery z wroną i krzyżem, oraz te starodawne, kanciaste buteleczki, choć trzeba uważać, bo jak się kilofem czaśnie, to można pęknąć. A czubki od pocisków są z mosiądzu i na złomie za to dużo płacą. JA TEŻ CHCĘ wozić węgiel, a wieczorem ze szwagrem tłuc czubki młotkiem i mieć kolekcję fikuśnych butelek. I niech ktoś mi da jeść i o wszystkim pamięta. Niech ktoś mi zabierze kubeł, szmatę i te garnki, zanim z premedytacją swój własny łeb w nich ukiszę, z czosnkiem, chrzanem i kolendrą!
Chcę uciec w góry i być jak Roman Kluska. Ale od Kluski dzieli mnie przepaść intelektualna, smykałka do biznesu i pozycja na liście najbogatszych Polaków. To znaczy on jest na liście, a ja jestem liściem. Osiki. Na wietrze. Miotaczem mioteł i gazowych płomieni, ociekaczką, wycieraczką i karmidełkiem. Dotarła dziś do mnie najsmutniejsza prawda: mogę być kim chcę, ale nigdy nie będę miała ŻONY. Mogę wozić węgiel, bo jest równouprawnienie, od biedy znajdę nawet szwagra z młotkiem, choćby w dziale ogłoszeń drobnych, pod “pracę byle jaką przyjmę”, ale żony mieć nie będę. Nigdy nie dowiem się, jak to jest być po drugiej stronie lustra, tej niezaplutej pastą do zębów, tzn. tej stronie, którą to NIE JA przecieram szmatką. Mogę mieć poglądy, filozofie, ideały, dyrdymały, ale jak sobie sama nie pościelę, to się nie wyśpię. Na męskiej diecie z frytek i fish fingers pociągnę najwyżej miesiąc, bo potem wrzody, zgaga i śmierć z niedoborów. Mogę zagłosować na takiego złodzieja, jakiego tylko zechcę, tyrać na etacie 10 godzin i wrócić do domu własnym samochodem, ale nigdy nie będę miała żony. Jasny gwint i odkrycie na miarę moich możliwości.
Marzę sobie, szorując umywalkę, że gdyby to były Stare Czasy, albo Dawne Dzieje, wzięłabym plecak, ciepłe gacie, kozę na postronek i w drogę. Oczyścić umysł i krew. A dzisiaj? Zgarnie mnie pierwszy patrol policji lub straży leśnej i odstawi do przytulnego zajazdu bez klamek. A kozę do schroniska, albo i gorzej. Człowiek europejski NIC ze swoją kozą nie może. Musi mieć dla niej kolczyki, książki zdarzeń, udokumentowaną proweniencję babci i dziadka, kadry i księgowość, ale żeby coś MÓGŁ, to już nie. O każdym wybyciu zwierzęcia z gospodarstwa obowiązany jest informować ARiMR, TOPR, GOPR, MOPS i PUZZLE. Więc nigdzie nie pójdę, bo daleko nie zajdę.
Patrzę tępo w odpływ w umywalce, i spływam z brudną wodą, wirując w kółko i nieodmiennie w dół. Och, jak to życie WCIĄGA.
Siedzę więc sobie w tej kanalizacyjnej rurze mojego żywota, uczepiwszy się ręką ostatnią jakiegoś wapiennego osadu, palę skręta z fusów i wodorostów i kombinuję, jak tu wyjść z powrotem na świat, stanąć ze słońcem twarzą w twarz, czy coś. Muszę sobie zrobić defragmentację dysku, wyczyścić cookies, odzyskać uszkodzone sektory i generalnie podążać w stronę światła. Za kilka dni moje czterdzieste urodziny. Do tego czasu MUSZĘ zdążyć wyjść, przebrać się za człowieka i stawić CZYSTE czoło drugiej połowie życia.
uuuuuuuuu! To trąci poważną depresją! Mam nadzieję, że to stan przejściowy związany z tym symbolicznym 40. A jeśli chodzi o ostatni akapit, to uważam go za majstersztyk!!!
Wracając do prozy życia – właśnie: obroża czy preparat? Używałam frontline do tej pory – bardzo skuteczne, ale drogie. Znalazłam polski preparat za połowę ceny, ale nie wiem czy ryzykowac zmianę?
Trochę się wahałam, ale kogo ja będę oszukiwać. Jeśli kiedyś zniknę na 2-3 tygodnie, to nie umarłam. Deprecha i nerwica ciągną się za mną od kilkunastu lat, średnio raz na kwartał wchodzę w fazę podziemną, i nie ma to związku z symbolami, rocznicami, czy nawet bohaterami dzisiejszego wpisu, czyli garami. Kto cierpi na przewlekłą D, ten wie. Nie faszeruję się prochami, bo boję się uzależnienia i odrealnienia. Ratuję się krzywym zwierciadłem i garścią optymizmu odziedziczonego po Mamie. Moja czterdziestka robi na mnie takie samo wrażenie, co każdy Sylwester i inne fajerwerkowe okoliczności – żadne.
Frontline – zawiera, zdaje się, tylko jedną substancję czynną i jest nią fipronil, na całym świecie stosowany jako środek przeciwpasożytniczy nie tylko u kotów i psów, ale również np. bydła. W rozmaitych formach, w tym również dopyszcznie i dożylnie. I wcale nie jest drogi, dopóki nie nazywa się FRONTLINE ;) Ja przez wiele lat używałam właśnie Fyprystu, czeskiej chyba firmy, bo równeż zawiera fipronil, a kosztuje 3x mniej niż Frontline. ALE. Coś ciekawego zaczyna się dziać, bowiem Fypryst nagle zniknął z Allegro i sklepów zoologicznych online. Śmierdzi wpływem wielkiego koncernu. A jak się ten polski środek, który chcesz kupić, nazywa?
Polski środek – byłam w sklepie i miałam go w łapie, ale zapomniałam nazwy. W każdy razie pan sprzedawca nie potrafił mi doradzić i motał w zeznaniach. Z tego co piszesz, chyba jednak się nim zainteresuję (środkiem nie panem), jeśli jeszcze będzie. Dzięki!
Szczerość za szczerość… Nie radziłam się lekarzów, bo podobnie jak Ty, bronię się wszystkimi łapami przed kontaktem. Ale schodzę do podziemia, jak to ujęłaś, co jakiś czas. Nic wtedy nie jest ważne, nic nie interesuje. Można siedzieć i patrzeć w ścianę bez poczucia czasu. Ale nie o to mi chodzi. Tylko rzecz w tym, że w ten sposób straciłam sporo przyjaciół? znajomych? kontaktów? Bo zdarza mi się zniknąć i ludzkość się obraża. A tam…
W każdym razie, dobrze, że potem jest wjazd w górę i świeci słońce. I brykają kozy, szczekają psy i w ogóle. Wszystkiego dobrego z okazji tych 40 :)
Dzięki :) Jeśli ludzkość Cię nie rozumie, daj sobie spokój z ludzkością ;) Ludzie na ogół boją się, a często gardzą, czymś czego nie rozumieją. Wiem, jesteśmy stadni i potrzebujemy choć kilku osób nam przychylnych, by trwać w ciężkich czasach. Ale to muszą być jednostki mądre i obdarzone sercem, a nie tylko organem do pompowania krwi, bo – jak sama zauważyłaś – ludzie rozumiejący tylko Twój naskórek, odpadną razem z nim, gdy słońce schowa się za chmurami.
Z tym środkiem na kleszcze, to postaraj się dowiedzieć, co jest substancją aktywną i wtedy zbadaj sprawę przez google. Sprzedawcy też ludzie, czasem nie wiedzą, czasem kłamią. Bywa, że doradzają w dobrej wierze, tyle że za tą wiarą nie stoją żadne dowody. Wiadomo :)
Z tym środkiem to może chodzi o Fiprex? Też z fipronilem. Produkcji VetAgro.
Ja mam 40 jutro…
Stan kluski w odpływie jest mi znany aż za dobrze :(
O posiadanie żony-domatorki to już moja matka się dopominała.
Cieszę, że nie mam do ogarnięcia kur, kozy, nagietków, pomidorów itp. bobym już chyba z odpływu nie wylazła. Owinęłabym się oślizgłymi kłakami i zintegrowała z rdzą i kamieniem. Choć jedenastolatek z dysgrafią i umiejętnością skupiania uwagi(na słowach matki, bo książki i komputer to co innego) na poziomie rozwielitki nie pomaga, oj, nie pomaga.
Jak mówi moja sister “trzym sie ramy, to się nie posr…y”.
Trzymam się, jak nie ramy, to futryny. Najlepszego z okazji jutrzejszego! :)
Święta prawda, też kiedyś doszłam do wniosku, że marzę o żonie (wcześniej od Ciebie, ale może dlatego, że 40 też mi minęła już parę lat temu…). Ech, czy przeciętny facet wie w ogóle , że jest taki czas, kiedy trzeba zebrać nasiona nagietków , albo że lustro nie ma magicznego przycisku “clean” ? Trochę im zazdroszczę, ale z drugiej strony – rozmowy facetów o żużlu potwornie mnie nudzą :) I wciąż mnie zdumiewa, jak można myśleć jednotorowo, a nie o tysiącu wątków jednocześnie. Więc czasem fajnie być kobietą :) Tylko te roboty domowe to faktycznie jakieś nieporozumienie, niekończąca się opowieść z marnym zakończeniem.
Ja myślę, że ONI po prostu mogą sobie pozwolić na myślenie jednotorowe, bo zaplataniem warkoczy z wątków tysiąca zajmujemy się my. Zabawne jest patrzeć, jak facet musi coś np. ugotować, a w międzyczasie, dajmy na to, odpowiedzieć na pytanie “gdzie są kluczyki od samochodu”. No to wtedy jedno z dwojga: albo żarcie spalone, albo nigdzie nie pojedziesz, dopóki on nie skończy smażyć jajecznicy. Kiedy mój mąż jest NIEZWYKLE SKUPIONY na np. przykręcaniu jakiejś śrubki, może nie zauważyć, że z łomotem spadłam ze schodów do piwnicy, a jeśli przedsięwzięcie nie kończy się na śrubce, to w piwnicy mogę poleżeć nawet kilka dni. Kto widział przeciętnego faceta przy garach ten wie, że oni nie potrafią posprzątać w międzyczasie tego potwornego bałaganu, który zrobili (mąka na całym stole, 15 talerzy, łyżek, torebek, wszystkie przyprawy otwarte itp.), bo MUSZĄ PATRZEĆ W PATELNIĘ, jak się coś smaży. Oni to chyba rozumieją tak, że smaży się właśnie dlatego, że oni na to patrzą. Jeśli się odwrócą, by odstawić przyprawy na miejsce, to potrawa przestanie się ROBIĆ. Nie potrafią też wziąć śmieci by je PO DRODZE wyrzucić, ponieważ przecież idą co prawda obok śmietnika, ale W ZUPEŁNIE INNYM CELU. Może skończę, zanim się przegrzeję ;)
Z tym gotowaniem to różnie bywa. Mój MUSI umyć KAŻDą ubrudzoną łyżkę OD RAZU (30x w ciągu gotowania), choćby się przypalało, kipiało i kot zżerał kotlety. Łyżek dużo, mógłby sobie i 10 użyć! Z kolei deficytowy przedmiot jakim jest durszlak, zamiast umyc uziemia w zmywarce. Jak nie gotuje to blat będzie się lepić a jeden talerz w recyklingu przez tydzień (bo on tylko kanapki robił).
Ale takie czepianie się durszlaka czy blatu jest podłe i małostkowe ;)
Ciesz się rybko, że nie przeżywałaś CHAD. Ja na szczęście, odkąd się rozstałam z moim byłym, jakoś jestem zdrowa ? /3 lata bez szpitala/. Chociaż jestem całe życie fighterem, teraz trochę oszczędzam siły. Wiem, że lekarstwem dla mnie na wszystko jest Miłość, Przyjaźń, Rodzina, Praca, Książki, Zwierzak. Żonę mieć – rewelacja, tylko pracowitą i cichą, bo byśmy się pozabijały. Wiem, co mówię, byłam w dwóch długich związkach, z dzieciami. Ale z D. jednak wyciągnął mnie lekarz /prochy wyrzuciłam do kibla/, potem 2 letni trening asertywności. Na Chad już nie dałam rady sama.
Do serca przytul psa, weź na kolana kozę…
Podziwiam Cię.
Nie, nie za pomidory, gołąbki, wieszak i fypryst. Moja wiedza o gospodarzeniu kończy się na cytacie z nieodżałowanej Chmielewskiej: “wziąć sześć silnych dziewek kuchennych”, więc nie będę się mądrzyć.
Podziwiam Twoją siłę psychiczną. Bo żeby z nerwicą i depresją zaszyć się w głuszy, to jednak trzeba mieć odwagę. Chyba że Tobie samotność nie szkodzi. Mój stres niestety wzrasta wprost proporcjonalnie do oddalania się od cywilizacji :/ Co jest upiorne, bo jeszcze niedawno wakacje spędzałam w górskiej chacie na odludziu albo wędrując z namiotem po Mazurach…
Lęków coraz więcej, przed lekami się bronię, terapia na wszystko nie pomaga… Ech, długo by opowiadać.
Podziwiam Twoją odwagę i determinację w dążeniu do realizacji planów i marzeń. Ja mam parę schowanych do baaaardzo głębokiej skrzyni, której kluczyk trzyma w zębach ta cholerna nerwica. Może jak nie puści, to chociaż się udławi.
Powodzenia Ci życzę. I dużo optymizmu. I uśmiechu z kozy :D
P.S. Kiedyś planowałam zostać lesbijką, żeby mieć żonę, która będzie za mnie zmywać i przecierać lustro. Potem kupiłam zmywarkę i spotkałam A., który lubi sprzątać łazienkę, więc już nie muszę ;)
Fredziu, nie podziwiaj! Lęki znam doskonale, ale u mnie jest odwrotnie – im więcej ludzi wokół mnie, tym gorzej. W dodatku nie muszą to być ludzie obcy. Ja np. kocham i szanuję moją rodzinę, ale kilka godzin w towarzystwie kilku osób (święta, czy inne spotkania), wywołuje u mnie migrenę i zwierzęcy odruch ucieczki. To jest ciężki przypadek psychiczny, na który medycyna nie zna lekarstwa ;) A rodzinie to ciężko wytłumaczyć, więc w towarzystwie będąc łykam środki przeciwbólowe, potem wsiadam w samochód i gnam te 110 kilometrów do domu, by zakopać się pod kołdrą, uciszyć szum w głowie i nazajutrz obudzić się w ciszy.
Nie mam na stanie czegoś takiego, jak odwaga, a z determinacją bywa różnie. My tu z mężem zwyczajnie uciekliśmy, każde ze swoich powodów, ale przynajmniej jeden był wspólny. Pragnęliśmy bezludzkiej ciszy. Niewtrącania się. Świętego spokoju. Każde z nas spędziło pół życia w bloku, w mieście. Nasze ostatnie wspólne lata w takim miejscu, gdzie można było dostać w łeb za długość włosów albo spojrzenie komuś w oczy. Na parkingu pod blokiem spłonął raz samochód, a nocami można było usłyszeć wszystkie wersje i odmiany frazeologii rynsztokowej. I powiem Tobie, że jeśli mam się całe życie czegoś bać, to wolę się bać silnego wiatru, dzikich zwierząt, szerszeni i gradobicia tutaj, niż ludzi tam.
Piszesz “długo by opowiadać”. Wiem. Każdy ma swoją historię, a nerwica to jest temat-rzeka. Ja też kończę przynudzać i również życzę Tobie powodzenia w tej nierównej walce :) A z tym posiadaniem żony to ja np. doskonale wiem, że mój mąż nigdy nie będzie miał męża. Czyli nikt mu nie naprawi samochodu, nie potnie drzewa piłą spalinową, nie przylutuje kabelka… Wszystko wiem, a wciąż nic mądra nie jestem ;)
Hej! Jesteś tam? Nie jesteś sama! :**
I dasz radę.
Hej :) No dam radę, bo przecież się nie utopię, jestem na to za miętka. Poza tym nie jestem jeszcze na totalnym dnie, to tylko kryzys energetyczny, frustracja ze zmęczenia i monotonii wykonywania codziennie tych samych czynności. Mam wrażenie, że jestem na łańcuchu, choć mieszkam w bezkresnym lesie, a jeśli pominąć sufit, to nade mną pyszni się równie bezkresne niebo, po którym szybują jastrzębie. Łeb mnie boli od kilku dni, mielę w nim setkę spraw i mam wrażenie, że gonię własny ogon, a on jest coraz dłuższy i jego koniec coraz dalej.
Jestem, właśnie usiadłam, żeby zjeść. Zanim coś skrobnę pod każdym komentarzem – dziękuję Wam za wsparcie i WIEDZIAŁAM. Że Wy też macie swoje demony. I znów muszę zacytować Hemingwaya:
“Szczęście u ludzi inteligentnych to rzecz przeze mnie najrzadziej spotykana”.
Rozumiem Cię, albowiem zycie sinusoidą się ciągnie. Znaczy, niedługo u Ciebie- górka :-). Sama kiedys marzyłam o żonie- płci zresztą męskiej, ale nie wyszło. Za to mąż zrobił mi niedawno na obiad tortillę z grzybami, wędzonym kurczakiem i kiszoną kapustą. On się na żonę niespecjalnie nadaje.
A szczęśliwym się BYWA.
Niedługo górka (w sinusoidzie)! Skrobnij ode mnie kozę w czółko (mają fajne czółka).
Skrobnę, ona lubi, gdy ją skrobać. Mojej Mamie się ta kozia fryzura “na ptasie gniazdo” bardzo podoba. Mówi, że Tradycja ma gwiazdkę na czole. A ja jej na to, że szkoda, iż jest to jedyna rzecz, jaka tę kozę łączy z Mercedesem. No chyba, że jeszcze masa… ;)
Pozdrawiam :)
Pewnie, że wiesz ,że wyjdziesz. Na przestrzenie lub polanę, twarzą do słońca, czy jak tam zwał w piosenkach słuchanych kiedyś z wypiekami na pryszczatych pyskach.
I dobrze, że wiesz.
A po resecie zawsze jest fajnie, mimo, że zostaje się z reguły przy starym systemie operacyjnym. Wczytywanie tego samego oprogramowania na nowo też ma swój nieodparty urok.
Życzę Ci jak najbardziej udanego złuszczenia starej skóry, nie zapomnij spalić wylinki ;)
A to, co napiszę teraz zabrzmi totalnie banalnie, ale nie mogę się oprzeć: Wierzę w Ciebie* :))
Pozdrawiam,
_______________
*- to wcale nie jest tak mało, niejeden bóg i bożek** nigdy tego wątpliwego zaszczytu nie dostąpił.
**- poza Anoią, oczywiście (http://www.pratchett.pl/swiat,dysku,292,anoia.html)
Jak już jedziemy z Pratchettem, cytat w kontekście powyższych rozważań: “Błąd Dzielenia Przez Ogórek. Zainstaluj Wszechświat Ponownie I Rebutuj (HEX)” ;)
A jak “zeroerhaplus”, to tylko:
“Moja ochrona czerwona
przed głodem ochrona,
na garbie wytartym
Ty tlen mi dostarczysz,
ty bańki mi tlenu do mózgu, do naczyń
Karmiąca mnie matka
dożylna królowa
Początku mojego zagadka
nienasycona” :D
Kanionku, a jak u Ciebie z muzyką? Tylko skowronek wśród pół, kukułka w lesie i nietoperz na strychu, czy może masz nutę, przy której się resetujesz?
Ja Ci odpiszę, ja Cię zapamiętam.
Niech no tylko puszczą śniegi, niech no tylko Kanionkanka wróci.
.. albo i nie ;)
Błagam, nie piszcie o ogórkach. Ani pomidorach. Bańki do mózgu to fakt, powinnam sobie przystawić, żeby gorączkę wyciągnąć.
A muzykę na reset to ja mam. Oj, mam… Taką w klimacie tego kozła z komentarza Anki ;)
Przepraszam za te bańki. To cytat z piosenki “0 Rh+” zespołu Coma, przy którym ja się resetuję ;-) Szybkie skojarzenie. A że szybciej robię niż myślę – poszło w eter. Albo w sieć raczej ;-) Jeśli ktoś się poczuł urażony, posypuję głowę ziemią z doniczki, bo popiołu nie mam odkąd rozsądek zwyciężył nad zgubną chucią.
Kanionku, rób podstrony, forumy, fanpejdże i kartridże bylebyś pisała. I to DUŻO :-D
No czo Ty z tym samobiczowaniem, Fredzia? My tu wszyscy staramy się uchodzić za oświecony tłum i błyszczeć inteligencją, a przecież wiadomo, że mądremu nie wypada się obrażać, jak dziecku. A bańki są ekstra. Mydlane, na wodę, na plecy, od kozy można z bańki dostać, no kupa frajdy i uciechy.
Ale jak będziesz się przy tym popiele upierać, to mogę Ci wysłać ze dwa wiadra, taki z pieca kaflowego, prima sort eko natural ;)
Normalnie tak mnie wzruszyło, że o godzinie 00:09 zaczęłam sobie kawę robić. Spalę wylinkę. To nic, że Mama przyjeżdża, ona się już niczemu nie dziwi. Jeszcze ze mną zatańczy przy tym ognisku :) Dzięki :)
Dobra, ja wszystko rozumiem, bo też miewam (czterdzieste urodziny, GÓWNIARO! Ja czterdzieste pierwsze za tydzień), ale na miłośc Potwora Spaghetti – “KOZŁA SZUKAĆ”?… Przymierzasz się do założenia lokalnego kółka satanistycznego?
A żeby… Coś by się przynajmniej działo, bo już ludziom z pobliskiej wsi pomysłów na nas brakuje ;) A tu chodzi o rzecz przyziemną, czyli o seks. NIE NASZ SEKS Z KOZŁEM! Tradycja potrzebuje miłego, czułego, odpowiedzialnego partnera ;)
Tylko znowu nie taki miły, czuły, z grzywką po pas i w rurkach. Z jajami ma być. Ale sympatyczny. Jak rany cebuli, ze mnie by była parszywa teściowa..
Hehhehe :)*
_____________________
*- pokazał mi jakiś bóg tej strony, że mój komentarz jest za krótki.
Komentarz miał brzmieć następująco: “hehhehe:)”.
Jestem więc zmuszona skomentować swój własny komentarz chcąć coś skomentować, ale jaja.
(ten komentarz odnosi się do zupełnie innego, ale wystąpiła pomyłka. Przepraszam, nie dało się usunąć)
Się narobiło… Ja przepraszam za ten szablon wordpressa, on nawet mnie nie słucha. Mój komentarz też może wylądować gdzie bądź, może nawet na innym blogu ;)
Kurde, ja o tym nic nie wiem, że są tu jakieś bogi przede mną! To jest moja strona i najmojsza. Ale fakt, że szablon darmowy, z sieci pobrany. Jeśli o mnie chodzi, komentarz może brzmieć “yyy”. Będę musiała pogrzebać we wtyczce, zaraz dopiszę to sobie do listy “zrobić, najlepiej jeszcze przed śmiercią”.
.. a tak na marginesie, dobrego życzę.
Albo, jak to kiedyś mawiałam, życzę Ci wszystkiego.
Z okazji :))
Dziękuję :) Ja dobrego też i zawsze, wszystkim dobrym ludziom, niechaj Ci zero zawsze erha na plus! Tak, wiem. Zmęczonam. W keczupie tonę. Może o tym napiszę, a może padnę :)
I tak jeszcze dodam na koniec – dziękuję Wam wszystkim. Na szczęście to tylko przemęczenie, obejdzie się bez rosłego sanitariusza z końską strzykawką, wypełzłam na wierzch. Wciąż jestem zmęczona, ale to wina naszego klimatu – przez dwa, góra trzy miesiące róg obfitości, słońce i euforia, a przez pozostałe 10 zima, szufla i egipskie ciemności. Kto nie wariuje, ten cyborg!
Mam plany względem niniejszego bloga, które pewnie dopiero zimą da się zrealizować. Jakieś podstrony, żeby wszystko było w swoim temacie, a może i mini forum? Na takim forum możnaby ponawijać Potwora Spaghetti na uszy, lżyć i kopać autora, albo wręcz przeciwnie, i różne takie. No i koza coś wspominała o jakimś jej fanpejdżu, ale to już nie wiem, nie znam się. Na razie obiecałam jej wiadro solonych kartofli, bo też lubi.
MOże blogger? Nareszcie byś się u mnie aktualizowała! I mogłabym sobie zaprenumerować komcie! I są tam strony i podstrony i szablony z kozą.*
No, tu już przesadziłam, ale co tam.
Mam pomysł! W przyszłym roku ze swojej szklarni zrób sobie kącik relaksacyjny – pieprznij trawkę, stokrotki, leżaczek, podnóżek, stoliczek i hoduj SIEBIE!
Coś przeczuwałam, pozna swój swego.
Pozdrawiam i życzę mentalnego wyrwania się z kanalizacyjnej rury żywota i zastąpienia jej wędrówką od gwiazdy do gwiazdy (każda następna piękniejsza od tej spotkanej)
Kącik ze szklarni? Chyba piekarenkę. Opiekacz do Kanionków, z przenośnym rusztem :) W te lipcowe upały tam były takie temperatury, że przecier sam się robił :D Ale rozumiem ideę i ona wcale nie jest zła :)
Wiesz co? Ja mam zdjęcia herbatki z tej mięty, co mi ją rozszyfrowałaś i fotki bylicy, którą suszę dla kozy na zimę, też dzięki Tobie, i od trzech tygodni zbieram się by zrobić wpis na Twoją cześć. I ciągle nastrój nie ten. Może w środku mroźnego stycznia, gdy skończę odśnieżać parapety, sięgnę po te zdjęcia i zrobię wpis nostalgiczny, o zapachu lata.
Lubię patrzeć w gwiazdy. Na któreś tam urodziny mojego męża, kupiłam mu teleskop astronomiczny. I zimą często gwiazdy podglądam. Planety też. Nie zapomnę, jak pierwszy raz zobaczyliśmy w szkiełku okularu Saturna, z tym jego obwarzankiem. Saturn gołym okiem wygląda jak kolejna, lekko żółtawa gwiazda. I kiedy zobaczyliśmy go przez teleskop, był zaledwie wielkości ziarna grochu, z wyraźnym pierścieniem, i taki… nierealny. Jakbym patrzyła na zdjęcie. Jednak po kilku minutach zniknął z kadru. To jednak prawda, że Ziemia się kręci!
Pozdrawiam Ciebie i Twoją Bożenkę – oj, przydałaby mi się teraz jej siostra ;)