Koza nostra, czyli Padre Capi potrzebny od zaraz

Raport z koziego podwórka: koza liczy sobie obecnie 4,5 miesiąca, waży 21 kg, jest już wyższa od obydwu psów i rosną jej cycki. Znaczy się, powoli dojrzewa fizycznie, ale w koziej głowie wciąż jak w mrowisku. Myśli jej się rozbiegają we wszystkich kierunkach i koza tymi myślami okropnie jest rozdarta.
Sama już nie wie, czy oskubać do reszty bujny niegdyś krzew róży, staranować samochód, poskakać przez żywe przeszkody (psy to jakoś rozumieją, ale kurczaki co rusz przeżywają zawał), czy może rozmontować pożyczony do zwózki drewna ciągnik.
Ciągnik ów zaś osiągnął już ten etap swojego życia, że rozmontowuje się właściwie sam, po prostu stojąc, więc kilka kozich kopniaków z półobrotu może ostatecznie wysłać go tam, gdzie stare ciągniki odchodzą po śmierci (a Złomowładny Ursus z petem marki “Męskie” w zębach rozbiera ich duszę na śrubki, sprężynki i kółka zębate).

Ja nie wiem, nie znam się, ale dlaczego koza jest wyposażona w takie ogromne kopyta?
Po co jej takie masywne, grubiańskie kamasze, jak drewniane chodaki Ordynatora Oddziału Chirurgii Twardej? Nie mogłaby mieć drobniutkich, seksownych raciczek, gładkich i połyskujących, jak np. sarna?
Ja sobie zdaję sprawę, że jeśli chodzi o grację i powab, porównywać kozę i sarnę to jak postawić Angelę Merkel obok Pocahontas, no ale te kopyta to już gruba (!) przesada.
Raz, niechcący, poczęstowała mnie tym słodkim kopytkiem pod oko. No powiem Państwu, że z takim limem spokojnie można się udać na najbliższy komisariat i w drodze obdukcji załatwić sobie haka na swojego męża.

No i tak, czytałam, że jeśli kopyta przerastają (co przerastają? oprócz ludzkiego pojęcia?), to się je piłuje. Ale, na wszystkich bogów parzystokopytnych, chyba OD SPODU się piłuje, gdy zwierz nie ma możliwości pobiegać po twardym podłożu i sobie tych podeszew zetrzeć, tak? A u naszej kozy, to jakby wpadł rosły drwal i obciosał siekierką po bokach, to może by te kopyta jakoś do reszty zaczęły przystawać. Bo od spodu to ona sobie ściera, bez obaw.
Ale może ona kiedyś z tych ortopedycznych butów wyrośnie? W sensie, że może one teraz mają rozmiar docelowy, a koza będzie rosła tak długo, aż w końcu jej własne kopyta przestaną zasłaniać jej świat? I będą się wydawać proporcjonalnie słuszne?

W każdym razie, z uwagi na niszczycielską siłę kozich traperek, jej rosnącą masę i niespożytą energię, koza zwana Tradycją ma całkowitego bana na podwórko.
Ma za to przez cały dzień otwarte drugie drzwi od koziarni, które wychodzą na tył obory. Ma tam nieograniczone pole do popisu (i popasu): może zajrzeć nad staw i poskakać po drewnianym pomoście (czy koza potrafi pływać? bo pomost trzyma się już tylko mocą pajęczyn i wspomnień o swej dawnej świetności), uprawiać rajdy pomiędzy furtką zamykającą podwórko od zachodu, a furtką północną (dzięki wykoszonym w dzikiej roślinności korytarzom), jak również poskakać sobie i doszczętnie zgruchotać stary telewizor, który poprzedni właściciele porzucili gdzieś na zawstydzonych tyłach gospodarstwa, a myśmy o tej sierocie cywilizacyjnego postępu lat siedemdziesiątych zapomnieli.

Może też POŚCIERAĆ SOBIE KOPYTA, odbijając się od ścian obory niczym opętana, porośnięta sierścią piłka lekarska, oraz dudniąc jak pułk ułanów po betonowej “opasce” wokół tejże obory. Kto by tam marnował czas na żarcie zielska, gdy można TYLE ZEPSUĆ.

No i niedługo tej jednoosobowej koziej mafii potrzebny będzie Pan i Władca. Taki odpowiednik sycylijskiego Padre Capi, czyli po naszemu Papcio Śmierdziel, czyli normalnie kozioł. Tylko skąd tu takiego wziąć? Jeśli ktoś trzyma kozła, to na własny użytek (w sensie, że do krycia kóz), a jeśli w stadzie rodzą się zbędne koziołki, to się je podobno zjada. Albo kastruje.
Wykastrowany Capi nadaje się co prawda na kompana dla samotnej kozy, ale Padre to już z niego nie będzie. Można powiedzieć, że wartość reprodukcyjna takiego koziołka waha się gdzieś pomiędzy “chyba śnisz” a “tu mi kaktus wyrośnie”. Zjedzony kozioł to już w ogóle do niczego.

Jak to powiedział nasz listonosz: nie miała baba kłopotu, kupiła sobie kozę :-/

koza obgryza sosnę
koza przy furtce
koza przy furtce2

4 komentarze

  • Powinnam już dawno spać, ale przez tę kozę i wcześniejsze opowieści zarwałam kawał nocy! Jestem nieprzytomna, nic wyrafinowanego nie napiszę poza tym, że bardzo mi się podobało gościć u Ciebie i z pewnością będę zaglądać.
    Pozdrawiam

    • kanionek

      Ranymatko icoteraz, pierwszy komentarz! Dziękuję za odwiedziny, ja u Ciebie też będę gościć – dzięki Twoim pięknym zdjęciom i encyklopedycznym opisom mogę łatwo zidentyfikować sporą część otaczającej mnie fauny i flory, a bloga o inspirującej codzienności dopiero byłam napoczęłam i obawiam się, że noce zarwane staną się i moim udziałem ;)

  • Lena

    Ja też miałam już sobie czytanie odpuścić, ale kurna nie mogę ! To limo to spoko, da się przeżyć, ja jeszcze nie chodziłam do szkoły, kiedy zarobiłam w oko-głowę od źrebaka Edziusia, bo chciałam go wydoić na wsi u stryjka.Przeżyłam, a byłam zawsze malutka i chuda.

    Do widzenia.
    Lena

    • kanionek

      Ja też :D Malutka i chuda, do tego wycofana i lękliwa. A pod oko, to od psiego stryja, nie, czekaj, od stryjecznego psa dostałam kłem. Bo on był przy misce, a ja wtedy wiejskich obyczajów nie znałam. Chciałam go pogłaskać, a on popatrzył, że taka chuda to pewnie mu się chce do żarcia dobrać, no i mnie lekko zębem ostrzegł, żebym się trzymała z daleka :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *