Witajcie w naszej bajce.
Koza jest fajna,
kozę mieć trzeba
kto nie ma kozy
nie pójdzie do nieba.
Drodzy Czytelnicy tego bloga. Nie mając możliwości powitania Was po staropolsku chlebem i solą, witam Was tym rumianym, przaśnym, radośnie nieskomplikowanym wierszykiem o kozie.
(ORAZ UWAGA, UWAGA, ja tu przybyłam z października roku dwa tysiące szesnastego, żeby wszystkich Szanownych Państwa, co postanowili rozpocząć przygodę z Kanionkiem tak jakoś nietypowo, czyli od początku, uczciwie ostrzec – otóż pierwsze kilka (albo nawet naście) wpisów na tym blogu to są straszne, ale to STRASZNE nudy, i ja bym na Waszym miejscu tego nie czytała, tylko przeszła od razu do tego dnia: http://kanionek.pl/2014/08/15/koza-w-przestworzach-czyli-taka-dama-jaka-lasiczka/
w którym koza stała się sławna, ja zostałam młodą lekarką, i w ogóle od tamtej pory wszystko było inaczej. No ale jeśli się uprzecie czytać wszystko od początku, to trudno, niemniej pamiętajcie, że ja Was ostrzegałam).
I choć na swoje szanse dostania się do nieba nie postawiłabym nawet złamanego kalosza z dziurawym zapiętkiem, to kozę i owszem, mam. Ba, gdyby nie koza, najprawdopodobniej nie byłoby tego bloga. Pewna mądra kobieta napisała kiedyś na swoim blogu: no jak można żyć bez kozy? Ja już wiem i niezorientowanym wyjaśniam: koza jest jak nałóg narkotykowy. Jeśli nigdy jej nie mieliście, żyjecie w błogiej, niczym nie zmąconej nieświadomości. Raz jednak z kozą kontakt nawiązawszy, nie będziecie już w stanie bez niej żyć, a jeśli z jakichkolwiek względów przyjdzie Wam się z kozą rozstać… Będziecie o niej myśleć, będziecie śnić i wspominać, duch kozy będzie Was nawiedzać i beczeć z rozdzierającym serce wyrzutem, i ogólnie rzecz ujmując, do końca życia będziecie mieli przekoziane.
Jednak nie będzie to blog tylko o kozie. Owszem, koza niewątpliwie nie raz, nie dwa, a kilka tysięcy razy wetknie tu swoje kopytko, bo wszędobylskość leży w koziej naturze, a ja z naturą walczyć nie będę, jednak mam nadzieję zawrzeć tu jeszcze garść informacji o:
Lesie, w którym mieszkamy już (lub dopiero) 4 lata
Ogrodzie (czyli obecnie trudzie i znoju)
Bezorkowej uprawie ziemi (czyli domniemanym przyszłym raju, bez wspomnianego wyżej trudu i znoju)
Psach, kotach, kurach, jaszczurach i innym, niepoliczalnym żywym inwentarzu
Zdrowiu, życiu i śmierci
Wehikułach czasu i innych niezwiązanych z naszym gospodarstwem tematach, jeśli wystarczy czasu
Małżonku (ów znajduje się na końcu listy z prostej przyczyny: choć zasługi jego niemałe, rozgłosem wszelkim brzydzi się on, a sławą medialną pogardza)
Hm… Zdaje się, że chcąc, nie chcąc, napiszę też i o sobie, a na koniec dodam, że ten blog nie jest śliczną bajką o życiu na wsi – mój mąż nie wyplata koszyków z wikliny, a ja nie umiem robić na szydełku w długie, zimowe wieczory. W ogóle nie rozumiem szydełka. To blog o życiu w lesie, po prawie czterdziestoletniej traumie życia w mieście i o tym, jak dwoje ludzi chce żyć współpracując z naturą, ale niekoniecznie brodząc na bosaka w porannej rosie i z natchnionym wyrazem twarzy mamrocząc buddyjskie zaklęcia.
Ale wszystko po kolei…
Witaj, będziesz miała we mnie zadeklarowaną czytelniczkę. Pierwszy post o kozie na dachu znalazłam na blogu barbarelli kilka dni temu, po artykule o “Bobie…i włoszczyźnie” tu wróciłam i dzisiaj przeczytałam wszystko wstecz jak leci.
Powtarzam: książkę pisz.Pozdrawiam śpiąco.
Ja też, ja też! Też tu jestem dzięki Barbarelli – mojej nieustającej czytelniczej inspiracji :) Jej blog długi czas był jedynym, który czytałam. Potem doszło “Na wsi w Japonii”, (autorka ma fatalny styl, ale pisze ciekawe rzeczy), “Życie stewardesy” (już zamknięty, ale autorka pisze na portalu podróżniczym). I teraz Kanionek, której obiecuję więcej nie zagadywać, żeby miała czas pisać :) Chociaż mam wiele pytań, np. ciekawi mnie, jak było na początku – tuż po przeprowadzce. Ile ulgi i oddechu pełną piersią, a ile zwątpienia i zaciskania zębów… Może kiedyś napiszesz?
Pozdrawiam,
FredziAnka
Napiszę, a jakże. Tylko nie po kolei całą historię, bo jak widać po tym blogu, nie potrafię. Tu coś chlapnę, tam o czymś wspomnę… Żałuję teraz, że te cztery lata temu nie spisywałam naszych przygód na bieżąco, bo to był istny CYRK, zwątpienia trzy tony, ale i zawziętości. Łez, zadziwień, odkrywania innych światów. Wiele szczegółów zatarło się w pamięci i czasem wyskakują znienacka, jak diabeł z pudełka. I w takich przypadkach będę Wam o nich donosić ;)
Raz kozie śmierć! czytam jak leci od początku wszystko. WSZYSTKO! coś tam liznęłam z końca i ze środka – cudne takie było. Chcę więcej. Chcę wszystko. Pozdrawiam
:D
Tylko pamiętaj, że ostrzegałam! A tak poza tym – miło Cię powitać w Oborze Kanionka i czekamy, aż dobiegniesz do mety, czyli do listopada 2016 :)
…niekoniecznie brodząc na bosaka w porannej rosie …
Hłehłe… Czyżby ;p
Prorokini jaka? Czy co?
Jak ja się naczekałam! już się martwiłam!