Koza zwana Tradycją, czyli dlaczego nasze kury mają zielone nóżki
Zacznijmy od tego, że pijam kawę z mlekiem. Żółty ser był co prawda kanapkowym przekleństwem w czasach mojego dzieciństwa, jako nieśmiertelny, siermiężny i nawet w dziury ubogi, bardzo daleki brat cioteczny wiecznie nieobecnej szynki, ale też w niczym nie przypominał dzisiejszych serów w dziesiątkach wymyślnych smaków i gatunków – dziś smaczny żółty ser jest kosztownym rarytasem. Ser biały, czyli twaróg, lubię najbardziej pod postacią racuszków serowych z dżemem porzeczkowym na śniadanie. Nie gardzę sernikami, szczególnie z dodatkiem własnych truskawek lub borówek. Moim gustom i podniebiennym zachciankom przeciwstawmy teraz smutną prawdę o dzisiejszym mleku i jego przetworach (potworach?) dostępnych w sklepach. Co nam wychodzi? Potrzeba posiadania własnej krowy! Wielkiej, zapewne potwornie niebezpiecznej (tak, pochodzę z dużego miasta), a w dodatku dającej codziennie o jakieś 3 hektolitry mleka za dużo krowy. Bez sensu. Ale mleko… Ale sery i twarogi… Własne, zdrowe, ekologiczne, bo przecież mamy i łąkę w dzierżawie i całkiem bezrobotną oborę z chlewnią i kurnikiem… Mój Boże, toż przecie i jajka własne, zdrowe, ekologiczne można mieć! I tak właśnie, mili Państwo, ze zwykłej pazerności na dobre jedzenie, ludzie dorabiają się kur i kozy ;) A miłość, jak w przypadku małżeństwa z rozsądku, często przychodzi później :D
Koza przybyła do nas pierwsza. Jako niespełna półtoramiesięczny berbeć z żałośnie ufajdanymi portkami (słowa sprzedawcy: no miały kilka dni biegunkę, ale teraz już jest OK), potulnie przebyła na moich kolanach kilkukilometrową podróż samochodem. Przez kilka chwil nieśmiało rozglądała się po swoim ogromnym apartamencie (35 m2), którego uprzątnięcie i wybielenie wapnem zajęło mi prawie tydzień, po czym radośnie wskoczyła na ekstrawagancką półko-ławkę, którą z kolei wykonał Małżonek. I pomyśleć, że mieliśmy wątpliwości, czy ona będzie wiedziała, co z tym zrobić :) Na zdjęciu apartament jeszcze bez słomy i siana:
Ufajdane portki zostały umyte i osuszone, reszta koziej odzieży wyczesana, i z brzydkiego kaczątka wyszedł całkiem ładny zwierzątek ;)
Dni i tygodnie mijały, kózka przybierała na wadze, tylko czegoś jej wciąż brakowało. Imienia.
Wołaliśmy na nią “koziołek”, “kozik”, w chwilach rozpaczy i desperacji (np. gdy obżarła młode pędy czarnej porzeczki) “kozucha niedobra”, a nawet “kozioł wredny” i tym podobnie, ale to wciąż były imiona zastępcze, naszej wspaniałej kozy niegodne. Dopiero kiedy przywieźliśmy stadko dwunastu zielononóżek, doznałam nagłego olśnienia, i tu nareszcie przechodzę gładko i sprytnie do tematu niniejszego posta. Szukając przez kilka zimowych miesięcy informacji o kozach, ich żywieniu, potrzebach lokalowych, wydajności mlecznej itd, a później wyszukując tych samych informacji o kurach nieśnych, zauważyłam pewną prawidłowość. Mianowicie większość ludzi, którzy uciekli z miasta na wieś, i chcą żywić się zdrowo, produktami z własnego podwórka, kupuje kozę i kury. Jakie kury? Oczywiście zielononóżki – dobrą, staropolską rasę kur, dających jaja może nie w zatrważającej ilości, ale za to o najniższej zawartości cholesterolu, a do tego rasę sprytną, wytrwale na własną kurzą stopę zdobywającą pożywienie w naturze, odporną na niełaskawy klimat chlustającej chłodem w pysk północy… My zaś zrobiliśmy dokładnie to samo. Właściwie od razu było jasne, że jeśli koza, to z tej, a nie egzotycznej jakiejś ziemi, a jeśli kury, to tylko tacy mistrzowie survivalu, jak my (o naszym bohaterskim survivalu będzie jeszcze nie raz), czyli drużyna Zielonych Stóp. I kiedy tak sobie patrzyłam na nasze nowiuśkie kurczaki i tę niepokorną, choć bezrogą, podjadającą mi krzak białego bzu kozuchę, pomyślałam sobie, że – cytując naszego filmowego klasyka – to widać taka nasza polska “nowa, świecka tradycja”, żeby mieć mleczną kozę i zielononóżki… Dlatego nasza koza ma na imię Tradycja :)
Prosze mnie nie banowac, ale czytam od poczatku, no i jak to tak…taki piekny post o poczatkach Kanionkowa i ZADNEGO komentarza?
no i tak pierwszy raz na tym blogu moge zakrzyknac PIERWSZA :)
a mala Tradycja piekna byla ( no duza tez, ale male kozy sa przeurocze)
tzn czytam od poczatku drugi raz :)
Willow, to szukaj ładnych cytatów do kalendarza :-)). Może nam się uda i w tym roku.
O suuuper, bede zapisywać. Zazdroscilam Wam tych kalendarzy🤭 to moze teraz bede miec💕
To może to “nie będę boso chodzić po rosie” i zdjęcie gołych kanionkowych stóp ;P .
:)
albo tak
“Pocałuj pan żabkę w łapkę
a hydroforek w worek
twarz se pan umyj w kałuży
a w tyłek wsadź pan korek.”
Kanionek 23.07.2014
Te pradawne czasy, kiedy Kanionek myślał, że mleka może być za dużo :D . Ciekawe jakby dziś wyglądała serową kolejka, gdyby zamiast Tradycji pojawił się cielaczek ;) .
Kolejka pewnie by była, zawsze to prawdziwe sery A nie sklepowe 😁 ale wyobraź sobie jak Kanionek myje i czesze dorosła krowę 🤣 i na spacery z nią chodzi…
Znając przekorny kozi charakter i widząc zachowanie krów z okolicy (jakim cudem takie wielkie zwierzę siedzi grzecznie na pastwisku ogrodzonym tylko jedną linką pastucha?!?), to podejrzewam, że to wszystko byłoby dla Kanionka prostsze ;) (no może poza sprzątaniem, krowiej kupy z ganku się nie usunie miotłą :P ).
A co do spaceru, to ostatnio spotkałam konie wywiezione samochodem na spacer do lasu ;D . Także Kanionkowa krowa, która poszłaby na własnych nóżkach na grzybobranie nie byłaby aż taką fanaberią ;) .
Ni i krowa skacze mu po samochodzie 🙃