04-05-2015, 07:35 PM
Uwaga, znów będzie komiks ;)
Najpierw wyznanie: okłamałam Kanionka w komentarzach.
Napisałam, że aby dorobić się krzaczastej lawendy z nasion potrzeba bodajże czterech lat. Nieprawda, mit i niepotwierdzona pogłoska. Poszperałam albowiem w osobistym archiwum fotografii i potwierdzam, co następuje: trzy lata wystarczą :)
Moja lawenda wysiana została w lipcu 2010 roku. Wysiana, to znaczy: przygotować ziemię w doniczce, otworzyć tytkę z nasionami, rozsypać, zrosić. W połowie lipca wyglądała o tak:
... czyli nijak. Miesiąc później dostała gustowne pojemniczki (po selerach?) jako nowe mieszkanie:
A na zimę osobistą "baukistę", czyli takie coś, w czym się miesza beton, jak się nie ma betoniarki ;)
Jako objaw szczególnej troski potraktować należy przykrywkę ze starej szyby doklejoną do pojemnika taśmą malarską "coby jej nie wiało, tej lawendzie":
Sieweczki odwzajemniły się wysokim stopniem przeżycia (tu widać, że wnętrze pojemnika wysypałam kompostem, żeby pacjentce było cieplej):
Rok po wysianiu, już w nowych apartamentach:
Niecałe dwa lata po siewie poszły w glebę (tu widać, jak radykalnie zwykłam je przycinać):
A tak wyglądały trzy lata po posianiu, o proszę (tu wsadzone w innym miejscu):
Reasumując: sama byłam zaskoczona pozytywnym wynikiem, co prawda nie tak, jak mój małżonek, który od początku nabijał się z lawendzich cherlaczków. A jakie mocne te lawendy! Nie poddają się mrozom w ogóle, pewnie zahartowane...
Polecam każdemu, kto lubi lawendę i używa jej nałogowo oraz ma trochę miejsca na sadzonki. To całkiem fajna zabawa :)
Najpierw wyznanie: okłamałam Kanionka w komentarzach.
Napisałam, że aby dorobić się krzaczastej lawendy z nasion potrzeba bodajże czterech lat. Nieprawda, mit i niepotwierdzona pogłoska. Poszperałam albowiem w osobistym archiwum fotografii i potwierdzam, co następuje: trzy lata wystarczą :)
Moja lawenda wysiana została w lipcu 2010 roku. Wysiana, to znaczy: przygotować ziemię w doniczce, otworzyć tytkę z nasionami, rozsypać, zrosić. W połowie lipca wyglądała o tak:
... czyli nijak. Miesiąc później dostała gustowne pojemniczki (po selerach?) jako nowe mieszkanie:
A na zimę osobistą "baukistę", czyli takie coś, w czym się miesza beton, jak się nie ma betoniarki ;)
Jako objaw szczególnej troski potraktować należy przykrywkę ze starej szyby doklejoną do pojemnika taśmą malarską "coby jej nie wiało, tej lawendzie":
Sieweczki odwzajemniły się wysokim stopniem przeżycia (tu widać, że wnętrze pojemnika wysypałam kompostem, żeby pacjentce było cieplej):
Rok po wysianiu, już w nowych apartamentach:
Niecałe dwa lata po siewie poszły w glebę (tu widać, jak radykalnie zwykłam je przycinać):
A tak wyglądały trzy lata po posianiu, o proszę (tu wsadzone w innym miejscu):
Reasumując: sama byłam zaskoczona pozytywnym wynikiem, co prawda nie tak, jak mój małżonek, który od początku nabijał się z lawendzich cherlaczków. A jakie mocne te lawendy! Nie poddają się mrozom w ogóle, pewnie zahartowane...
Polecam każdemu, kto lubi lawendę i używa jej nałogowo oraz ma trochę miejsca na sadzonki. To całkiem fajna zabawa :)