19-09-2017, 12:43 AM
Jak być może pamiętacie, miałam sobie chorą kozę, a dokładniej: Taboreta z zapaleniem wymienia, a dokładniej: jednej połówki, czyli jednego cycka. Stan zapalny wywiązał się wskutek urazu mechanicznego (koleżanka przyłożyła jej z bańki i skaleczyła cycek rogami), ale to nieistotne w tej akurat historii, bowiem test na mastitis o którym zamierzam napisać działa w każdym przypadku zapalenia wymienia, bez względu na rodzaj patogenów je wywołujących.
O mastitis naczytałam się wiele jeszcze zanim kupiłam pierwszą mleczną kozę i drżałam ze strachu, że kiedyś się przydarzy, bo podobno zdarza się w każdym stadzie. Gdy miałam kóz już kilka drżałam jeszcze bardziej i co chwilę podejrzewałam, że któraś z nich "to ma" (teraz wiem, że stan ostry trudno przegapić). No ale do brzegu. Wyczytałam na jakimś amerykańskim forum, że jest taki "test prababci", o którym wiele osób słyszało, ale mało kto sprawdził jego skuteczność, i tak sobie czytałam kolejne wypowiedzi osób, które "tylko słyszały", aż trafiłam na wpis faceta, co podszedł do zagadnienia w sposób naukowy, o czym za chwilę.
Test polega na wymieszaniu niewielkiej ilości świeżo udojonego "podejrzanego" mleka, powiedzmy 100 ml, z niewielką ilością płynu do mycia naczyń, powiedzmy że będzie to ilość mieszcząca się w łyżeczce od herbaty. Jeśli mleko nie zmieni konsystencji, to będzie oznaczało, że jest zdrowe. Jeśli pojawią się w nim "gluty", mleko zrobi się ciągliwe, o konsystencji kisielowatej, to niestety mamy do czynienia ze stanem zapalnym wymienia. Jakim cudem to działa?
Facet, o którym wspomniałam dwa akapity wyżej, sprawdził skład chemiczny przeciętnego płynu do mycia naczyń i porównał ze składem chemicznym najbardziej popularnego w USA testu na mastitis (CMT – California Mastitis Test), który wykrywa podwyższoną ilość komórek somatycznych w mleku, czyli wykazuje nawet stan zapalny typu przewlekłego, który może nie dawać niepokojących objawów. No i co? No i CMT opiera się na jednym składniku zasadniczym, bo reszta to barwniki mające ułatwiać odczyt, a tym składnikiem jest dodecylobenzenosulfonian sodu (alkyl benzene sulphonate), czyli... składnik wielu popularnych detergentów, m.in. płynów do mycia naczyń, mydeł w płynie itp.
Czyli klasyczne ha ha. Takie proste. California Mastitis Test to zestaw pojemniczków i odczynnik chemiczny z barwnikiem, plus instrukcja obsługi, który można w Stanach kupić za kilka dolców, a w tej samej cenie można mieć pewnie ze dwa litry pierwszego lepszego płynu do mycia naczyń i osiągnąć ten sam efekt diagnostyczny, albowiem CMT nie podaje ILOŚCI komórek somatycznych w mleku, ani nie informuje o RODZAJU patogenów, które wywołały stan zapalny; on tylko wykazuje nadmierną ich obecność. Tak samo jak nasz dobry, stary Ludwik, czy brytyjski Fairy. Serio.
Wiem o tym już od trzech lat, ale nigdy nie miałam okazji sprawdzić, czy to faktycznie działa (a ja muszę sprawdzić, inaczej trudno mi uwierzyć). OCZYWIŚCIE, że – począwszy od Ziokołka - przetestowałam w ten sposób mleko od wszystkich moich kóz, i otrzymawszy za każdym razem wyniki negatywne (mleko nie zmieniło konsystencji, jedynie barwę, bo dodałam wściekle żółtego płynu do mycia naczyń) byłam NIEUSATYSFAKCJONOWANA, no bo jeśli wszystkie próbki zachowały sie tak samo, to skąd miałam wiedzieć, czy to dlatego, że kozy zdrowe, czy dlatego, że ten test jest do bani?
No i przypałętało się mastitis u Taboreta, i wtedy już miałam pewność. Przetestowałam mleko z krwią, czyli już w pierwszym dniu wyraźnych objawów zapalenia – mleko niemal natychmiast po dodaniu płynu do mycia naczyń zamieniło się w gęsty kisiel. Testowałam mleko przez pięć dni po podaniu zwycięskiego zestawu antybiotyków (na marginesie: u Taboreta sprawę ostatecznie załatwiła tubostrzykawka o nazwie Mastijet) – to samo. Testowałam mleko z chorej połówki wymienia jeszcze w siedem dni po upływie okresu karencji poantybiotykowej, kiedy już wyglądało i smakowało jak normalne, zdrowe mleko – wciąż glut. Jednocześnie, przez cały ten okres, testowałam mleko ze zdrowej połówki wymienia i ono było OK – konsystencja płynna, jak mleko.
Dopiero po upływie około dwóch tygodniu od zakończenia leczenia mleko z tej połówki wymienia, która doznała stanu zapalnego, wyszło dobrze w teście płynu do mycia naczyń. Zanim włączyłam kozę do produkcji testowałam jej mleko jeszcze przez kolejny tydzień, bo wiecie, ja jestem nadmiernie ostrożna. Od tamtego czasu testuję mleko od wszystkich kóz, profilaktycznie, średnio dwa razy w miesiącu, czyli codziennie pobieram próbkę od jednej kozy.
A tak to wygląda na zdjęciach: kubeczek jednorazowy z "chorym" mlekiem po dodaniu doń płynu do mycia naczyń (to akurat był Fairy, bo kupiłam go w promocji typu "dwa opakowania w cenie jednego", ale używałam też najtańszego płynu typu "nołnejm" z marketu i tak, też działa. Można dla porządku sprawdzić, czy w składzie jest cokolwiek z "benzene" w nazwie):
Po tygodniu od zakończenia leczenia - nadal glut:
A tak wygląda wymieszane z płynem Fairy mleko zdrowe:
Czyli wygląda normalnie, nie zwisa smętnym glutem z widelca, tylko ma kolor taki, jak Wasz płyn do mycia naczyń.
Jak już wspomniałam ten test nie powie nam, jaki patogen szaleje w kozim cycku, co byłoby przydatne pod kątem doboru antybiotykoterapii, ale nie oszukujmy się – żaden weterynarz nie zrobi takiego testu, nikt sobie nie zawraca głowy antybiogramami (nie tylko w przypadku zwierząt), weterynarze często nie stosują terapii celowanej, tylko oszołomską, czyli "jak ten nie zadziała, to damy inny antybiotyk", choć trzeba uczciwie powiedzieć, że w przypadku ostrego stanu zapalnego ma to jakieś tam uzasadnienie, bo wykonanie antybiogramu i czekanie na wyniki oznacza wydłużenie czasu do wdrożenia terapii. Powtórzę jeszcze, że Taboret dostała dwa różne specyfiki, które nie zadziałały, a zwycięzcą w loterii chybił-trafił okazał się specyfik o nazwie Mastijet Fort, który ma w sobie: tetracyklinę, neomycynę, bacytracynę i prednizolon, czyli bije chyba wszystko, co się rusza na szkiełku pod mikroskopem.
Jeśli przydarzy Wam się zapalenie wymienia u kozy to pamiętajcie: tylko połowa zawartości tubostrzykawki do jednej połówki wymienia (bo te tuby są produkowane z myślą o krowach), TYLKO DO CHOREJ POŁÓWKI, a ponadto: NIE WCISKAMY CAŁEJ KOŃCÓWKI tubostrzykawki do strzyka, a jedynie kilka milimetrów (do pół centymetra)! Koza to małe zwierzątko (w porównaniu z krową). Po wciśnięciu połowy zawartości tubostrzykawki do chorego cycka delikatnie go masujemy, żeby rozprowadzić lek w środku. Aha, oczywiście przed podaniem leku dowymieniowo należy najpierw to wymię WYDOIĆ, do ostatniej kropli mleka, strzyk zdezynfekować i osuszyć. O resztę szczegółów pytajcie swojego lekarza lub farmaceutę
O mastitis naczytałam się wiele jeszcze zanim kupiłam pierwszą mleczną kozę i drżałam ze strachu, że kiedyś się przydarzy, bo podobno zdarza się w każdym stadzie. Gdy miałam kóz już kilka drżałam jeszcze bardziej i co chwilę podejrzewałam, że któraś z nich "to ma" (teraz wiem, że stan ostry trudno przegapić). No ale do brzegu. Wyczytałam na jakimś amerykańskim forum, że jest taki "test prababci", o którym wiele osób słyszało, ale mało kto sprawdził jego skuteczność, i tak sobie czytałam kolejne wypowiedzi osób, które "tylko słyszały", aż trafiłam na wpis faceta, co podszedł do zagadnienia w sposób naukowy, o czym za chwilę.
Test polega na wymieszaniu niewielkiej ilości świeżo udojonego "podejrzanego" mleka, powiedzmy 100 ml, z niewielką ilością płynu do mycia naczyń, powiedzmy że będzie to ilość mieszcząca się w łyżeczce od herbaty. Jeśli mleko nie zmieni konsystencji, to będzie oznaczało, że jest zdrowe. Jeśli pojawią się w nim "gluty", mleko zrobi się ciągliwe, o konsystencji kisielowatej, to niestety mamy do czynienia ze stanem zapalnym wymienia. Jakim cudem to działa?
Facet, o którym wspomniałam dwa akapity wyżej, sprawdził skład chemiczny przeciętnego płynu do mycia naczyń i porównał ze składem chemicznym najbardziej popularnego w USA testu na mastitis (CMT – California Mastitis Test), który wykrywa podwyższoną ilość komórek somatycznych w mleku, czyli wykazuje nawet stan zapalny typu przewlekłego, który może nie dawać niepokojących objawów. No i co? No i CMT opiera się na jednym składniku zasadniczym, bo reszta to barwniki mające ułatwiać odczyt, a tym składnikiem jest dodecylobenzenosulfonian sodu (alkyl benzene sulphonate), czyli... składnik wielu popularnych detergentów, m.in. płynów do mycia naczyń, mydeł w płynie itp.
Czyli klasyczne ha ha. Takie proste. California Mastitis Test to zestaw pojemniczków i odczynnik chemiczny z barwnikiem, plus instrukcja obsługi, który można w Stanach kupić za kilka dolców, a w tej samej cenie można mieć pewnie ze dwa litry pierwszego lepszego płynu do mycia naczyń i osiągnąć ten sam efekt diagnostyczny, albowiem CMT nie podaje ILOŚCI komórek somatycznych w mleku, ani nie informuje o RODZAJU patogenów, które wywołały stan zapalny; on tylko wykazuje nadmierną ich obecność. Tak samo jak nasz dobry, stary Ludwik, czy brytyjski Fairy. Serio.
Wiem o tym już od trzech lat, ale nigdy nie miałam okazji sprawdzić, czy to faktycznie działa (a ja muszę sprawdzić, inaczej trudno mi uwierzyć). OCZYWIŚCIE, że – począwszy od Ziokołka - przetestowałam w ten sposób mleko od wszystkich moich kóz, i otrzymawszy za każdym razem wyniki negatywne (mleko nie zmieniło konsystencji, jedynie barwę, bo dodałam wściekle żółtego płynu do mycia naczyń) byłam NIEUSATYSFAKCJONOWANA, no bo jeśli wszystkie próbki zachowały sie tak samo, to skąd miałam wiedzieć, czy to dlatego, że kozy zdrowe, czy dlatego, że ten test jest do bani?
No i przypałętało się mastitis u Taboreta, i wtedy już miałam pewność. Przetestowałam mleko z krwią, czyli już w pierwszym dniu wyraźnych objawów zapalenia – mleko niemal natychmiast po dodaniu płynu do mycia naczyń zamieniło się w gęsty kisiel. Testowałam mleko przez pięć dni po podaniu zwycięskiego zestawu antybiotyków (na marginesie: u Taboreta sprawę ostatecznie załatwiła tubostrzykawka o nazwie Mastijet) – to samo. Testowałam mleko z chorej połówki wymienia jeszcze w siedem dni po upływie okresu karencji poantybiotykowej, kiedy już wyglądało i smakowało jak normalne, zdrowe mleko – wciąż glut. Jednocześnie, przez cały ten okres, testowałam mleko ze zdrowej połówki wymienia i ono było OK – konsystencja płynna, jak mleko.
Dopiero po upływie około dwóch tygodniu od zakończenia leczenia mleko z tej połówki wymienia, która doznała stanu zapalnego, wyszło dobrze w teście płynu do mycia naczyń. Zanim włączyłam kozę do produkcji testowałam jej mleko jeszcze przez kolejny tydzień, bo wiecie, ja jestem nadmiernie ostrożna. Od tamtego czasu testuję mleko od wszystkich kóz, profilaktycznie, średnio dwa razy w miesiącu, czyli codziennie pobieram próbkę od jednej kozy.
A tak to wygląda na zdjęciach: kubeczek jednorazowy z "chorym" mlekiem po dodaniu doń płynu do mycia naczyń (to akurat był Fairy, bo kupiłam go w promocji typu "dwa opakowania w cenie jednego", ale używałam też najtańszego płynu typu "nołnejm" z marketu i tak, też działa. Można dla porządku sprawdzić, czy w składzie jest cokolwiek z "benzene" w nazwie):
Po tygodniu od zakończenia leczenia - nadal glut:
A tak wygląda wymieszane z płynem Fairy mleko zdrowe:
Czyli wygląda normalnie, nie zwisa smętnym glutem z widelca, tylko ma kolor taki, jak Wasz płyn do mycia naczyń.
Jak już wspomniałam ten test nie powie nam, jaki patogen szaleje w kozim cycku, co byłoby przydatne pod kątem doboru antybiotykoterapii, ale nie oszukujmy się – żaden weterynarz nie zrobi takiego testu, nikt sobie nie zawraca głowy antybiogramami (nie tylko w przypadku zwierząt), weterynarze często nie stosują terapii celowanej, tylko oszołomską, czyli "jak ten nie zadziała, to damy inny antybiotyk", choć trzeba uczciwie powiedzieć, że w przypadku ostrego stanu zapalnego ma to jakieś tam uzasadnienie, bo wykonanie antybiogramu i czekanie na wyniki oznacza wydłużenie czasu do wdrożenia terapii. Powtórzę jeszcze, że Taboret dostała dwa różne specyfiki, które nie zadziałały, a zwycięzcą w loterii chybił-trafił okazał się specyfik o nazwie Mastijet Fort, który ma w sobie: tetracyklinę, neomycynę, bacytracynę i prednizolon, czyli bije chyba wszystko, co się rusza na szkiełku pod mikroskopem.
Jeśli przydarzy Wam się zapalenie wymienia u kozy to pamiętajcie: tylko połowa zawartości tubostrzykawki do jednej połówki wymienia (bo te tuby są produkowane z myślą o krowach), TYLKO DO CHOREJ POŁÓWKI, a ponadto: NIE WCISKAMY CAŁEJ KOŃCÓWKI tubostrzykawki do strzyka, a jedynie kilka milimetrów (do pół centymetra)! Koza to małe zwierzątko (w porównaniu z krową). Po wciśnięciu połowy zawartości tubostrzykawki do chorego cycka delikatnie go masujemy, żeby rozprowadzić lek w środku. Aha, oczywiście przed podaniem leku dowymieniowo należy najpierw to wymię WYDOIĆ, do ostatniej kropli mleka, strzyk zdezynfekować i osuszyć. O resztę szczegółów pytajcie swojego lekarza lub farmaceutę