To, co marzec sobie marzy, czyli w sprawie kalendarzy
Kochane Kozy, drodzy Kozłowie.
U Was też wiosna?
Długo nie pisałam, bo byłam bardzo zajęta.
Państwo być może nie pamiętają, ale ja już kilka lat temu postanowiłam niczemu się w życiu nie dziwić, więc kilka dni temu też się nie zdziwiłam ani trochę, że w kuchni można zrobić nie tylko pierogi, ale i wózek do gnoju.
Cały sekret tkwi w tym, aby nie pomylić ingrediencji (przykładowo: nie należy faszerować pierogów podkładkami pod nakrętki, zasadniczo też nie jest wskazane, by łatać dętki motocyklowe ciastem na pierogi) i powierzchni roboczych (już tłumaczę: ciasto na pierogi wałkujemy na stole, a młotkiem w stal – w stylu bezlitosnym – napierdalamy na podłodze; najlepiej wtedy, gdy Kanionkowi łeb pęka), a tak poza tym to hulaj dusza. W tym roku sezon motocyklowy otwieramy wieśwagonem do transportu gówna. Będzie jeżdżone! (Na samą myśl o tych wiosennych porządkach w domu i zagrodzie cierpnie mi skóra oraz bolą plecy, ręce, głowa i chęci do życia).
Tak, Małyżonek – po niewątpliwym sukcesie, jakim okazał się wózek do siana – postanowił zbudować klasyczny wózek złomiarza, który będzie nam służył do wywożenia obornika z koziarni. Koła są od wueski, to znaczy każde od innej, a jedno bardziej krzywe od drugiego, ale Małyżonek, urodzony optymista, mówi że będzie dobrze, a na pewno lepiej niż taczką, no bo koła większe, tudzież kubatura i nośność, jednak nie wybiegajmy zanadto w przyszłość, bo na razie to mamy tę ramę i koła, a trzeba jeszcze nadkola, dyszel i budę dorobić, tudzież – bagatela – wymyślić dokąd w ogóle ten oborowy urobek wywozić, albowiem zasraliśmy już sobie większość krajobrazu i opcje się kończą.
I w ogóle – oprócz ciasta na pierogi to nic mi się jakoś nie klei (nie skleiłam też, że jak zrobię farszu z dwóch kilogramów mięsa, to będzie nadzienia do pierogów na jakieś 10 lat, i musiałam większość tej papki zamrozić), a tymczasem Zespół Kalendarzowy nie śpi, działa i już jest prawie na mecie z tegorocznym projektem!
Tak więc uprasza się spóźnialskich o zgłaszanie zapotrzebowania na Kozi Kalendarz 2023/2024 (po staremu, czyli pisząc na info@kanionek.pl. W mailu najlepiej od razu podać ilość zamawianych kalendarzy, adres do wysyłki i numer telefonu – wysyłamy również do paczkomatów, i tu proszę o podanie numeru konkretnego paczkomatu), a uspokaja tych, co się już dawno zgłosili i z rosnącym niepokojem czekają na ogłoszenie parafialne ws. kwoty przelewu – 50 zł (słownie: pisiont) za każdą sztukę należy wpłacić na to, co zawsze konto: 79 1140 2004 0000 3102 3918 4984, w tytule przelewu podając swój nick (ten z Obory Kanionka), ilość i że to za kalendarz (przykładowo: totylkoja-1-kalendarz). Pytania można zadawać, a wątpliwości zgłaszać tak w komentarzach, jak i mailowo.
Mnie zaś pozostaje już tylko żywić nadzieję, iż ta nędza umysłowa, jaka mnie dopadła, to nie jest wczesna demencja, i że niedługo napiszę Wam nieco więcej, niż trzy – ledwie sklecone do kupy – zdania.
No u nas też wiosna, ale żeby aż taka jak na pierwszym zdjęciu, to nie. Na przykład w sobotę śnieg sypał, i to prawie poziomo, ale następnego dnia nie było po nim śladu.
Kapelusz w pytkę! Pierogi z mięsem to urozmaicenie diety znane mi od 2 miesięcy, pewnie zjadłam już te 2 kg farszu.
Na boki wózka coś takiego może by się przydało, tylko drogie :(
https://www.perforowane-blachy.pl/produkt/siatka-pleciona-karbowana-stalowa-20-x-20-drut-2-5mm-format-1000×2000-mm
Na OLX są ogłoszenia o sprzedaży obornika lub wymianie za słomę, nie wiem czy u Was to możliwe.
Z przyjemnością i zazdrością patrzę na zdjęcia zalanego słońcem Kanionkowa, bo moich okolic tej zimy słońce nie rozpieszczało, może kilka razy poświeciło trochę.
Czy sezon koziołkowy już się zaczął?
W tym roku nie ma koziołkowego sezonu, wszystkie matrony mają urlop od macierzyństwa (będziemy je rozdajać “z ręki”). Może dlatego ja tej wiosny jakoś nie czuję? Bo normalnie to już bym miała jakieś akcje porodowe za sobą, jakies noce nieprzespane i polarowe koce w ściółce z gównem uwalane, a tak to jakoś… Jakby nie było wyraźnej granicy między starym a nowym życiem ;)
A z tym śniegiem i innymi zimowymi atrakcjami to my naprawdę mamy jakiś specyficzny klimacik ograniczony do naszego grajdołka, bo w tym roku – jak każdego roku – listonosz wysiada z samochodu i krzyczy z niedowierzaniem: “U was jeszcze śnieg leży!”, bo dwa kilometry dalej po śniegu już dawno nie ma nawet śladu, albo: “Kurczę, zapomniałem, że u was to jeszcze czapkę trzeba zakładać, gdy gdzie indziej już ciepło”. Serio mówię. Zawiozłam dziś chleb do Żozefin, a tam kurła przebiśniegi w pełnym rozkwicie, podczas gdy u mnie (jeden kilometr nas dzieli!) wciąż tylko liście.
Druga! Świetne zdjęcie w kapeluszu. Pożyczam do złożenia ukłonu na cześć pomysłowości. Myślicie, żeby zrobić otwieraną klapę ( na końcu bez dyszla)? Tak się cieszę, że jest wpis.
Małyżonek mówi, że będzie klapa :) Ja też mówię, że będzie klapa, tylko nie jestem pewna, czy obydwoje mamy to samo na myśli :D
Poznański pudłem, ale przeszczęśliwa, że Kanionek napisał. Uściski wielgachne, dobrze, że I tu pomału powiosnujemy!
On tak to skręca na śrubki? Bo spawać w kuchni biednemu małżonkowi Kanionek nie pozwolił? Żeby się iskierki w pierogi nie dostały?
Szanowny Kanionku, może to nie demencja tylko wiosna, ewentualnie menopauza? Ponoć od menopauzy się można zgłupieć czasowo. Kobiety to jednak mają wygodnie, zanim dostaną jakiejś porządnej, stałej demencji czy alzheimera, to se mogą poćwiczyć , poczuć jak to jest za pomocą niektórych objawów menopauzy. Przygotować się i otoczenie?
U nas też jakoś niejednoznacznie. Wiosnę czuć, faktycznie, końskie gówno rozmarzło, a błoto wczoraj próbowało mi ściągnąć z nóg oba kalosze równocześnie. To się nazywa cios poniżej pasa.
Poza tym, mgła mózgowa wisi w mojej głowie i tyle z błyskotliwego pisania. Nie ma.
On tak to skręca na śrubki, bo spawać to tylko ja potrafię, gdy mi błędnik spadnie z rowerka, albo migrena wpadnie w odwiedziny (a i to tylko zakładając, iż dobrze pamiętam, że w języku rynsztokowym “spawać” znaczy “rzygać”). Innymi słowy: nigdy nie mieliśmy spawarki i dlatego Małyżonek musi kombinować jak koń (z wozem) pod górę.
Właśnie łeb mi pęka, już jestem po śniadaniu (czyli gramie paracetamolu). Kurła, ja już mam dość tych ćwiczeń :-/
ej Kanionku, nie sumuj sie u nas cisnienie napierdlala z gory na dół, że zapominam jak sie nazywam, oraz co to za znak drogowy…wróce jeszcze. ściskam
Wiosna idzie, kanionki nadlatują z nowymi wpisami. Jakże się cieszę, że dajesz znać o sobie.
O, jakie to inne (dla mnie), gówniane spojrzenie na wiosnę! Zbawienne wręcz. Dzięki!
Taniec zaklinający skoki ciśnienia odtańcowuję w intencji. I albo zadziała, albo nie…
Oraz. Nad choreografią specjalną na okoliczność menopauzy, mgły mózgowej i demencji popracuję.
Niech się zieleni!
Ooo, teraz to już na pewno wiosna zawita, bo kanionek ze snu zimowego się zbudził, a i kalendarz ma się ku końcowi! Fajnie!
Ja też już czekam wiosny,, jak kania dżdżu”. Zimno jest i szaro, kanapa w salonie kusi bardziej niż kiedykolwiek. A potem wychodzi, że się lenię!
A cofać się można różnie wszak, więc obstawiam, że to nie jest oksymoron.
Pozdrawiam Kanionkową Ferajnę
No cofać się można różnie, choć chyba najczęściej jednak do tyłu, ale czy to nie staje w kolizji z definicją słowa “rozwój”?
Nie mów, że jesteś leniwa, tylko bardziej od innych podatna na grawitację ;)
2 kg farszu do pierogów to wcale nie jest dużo ;) .
Kalendarz już opłacony i czekamy cierpliwie na dostawę :) . Ubiegłoroczne wydanie okazało się jedną z ulubionych książeczek Zmorzątka (kosztem podartych stron, no ale od czego jest taśma klejąca!).
A jak tam rozsady?
Z rozsad to mi jedynie czasem łeb rozsadza ;) (Czasem przez 20 dni w miesiącu)
Zajrzałam sobie do ściągi, którą w ubiegłym roku sporządziłam, gdy ZNÓW się okazało, że wysiałam wszystko zbyt wcześnie jak na tutejsze warunki pogodowe, no i z tej ściągi wynika, że pomidory powinnam posiać nie prędzej niż w połowie kwietnia, a paprykę ledwie 10 dni przed nimi, więc mam jeszcze czas. Teraz w sumie powinnam już posiać seler na rozsadę i na dniach to pewnie zrobię.
A ja jak zawsze zagapiona ale oczywiście chcę kalendarz! I szkoda, że tak daleko mieszkasz, bo gówno kozie bym zakupiła z pocałowaniem ręki. Onegdaj nabyłam koński obornik, mokry i ciężki po deszczach, po 15 zł za worek 25kg, to pomyśl tylko – bardziej by się to opłacało, niż hodowla kóz na mleko. I na dodatek kozy same to produkują.
I jeszcze, żałuję, że w tym roku nie ma małych kózek, łatwiej byłoby czekać na wiosnę.
A ja i tak o Tobie pamiętałam i kalendarz byś dostała nawet znienacka ;)
No więc ja właśnie za daleko mieszkam, i to nie tylko od Ciebie, ale w ogóle od WSZYSTKICH. Ja już oferowałam okolicznym rolnikom ten obornik za darmo, pod jednym warunkiem, mianowicie że go sobie sami załadują i wywiozą, no i tu jest pies pogrzebany – dojazd i ilość “się jebania” z tym wszystkim. Żeby bowiem zabrać tę górę zza koziarni, to ktoś musiałby się pofatygować w kilka sprzętów (przynajmniej koparko-ładowarka i ciągnik z przyczepą), a i to tylko w określonym czasie (latem), bo w okresie słoty ciężki sprzęt mógłby tu ugrzęznąć. Wychodzi na to, że – wziąwszy pod uwagę czas operacyjny i nakład środków – gra niewarta jest tej zasranej świeczki ;)
Patrze raz jeszcze na Twoje zdjęcia, eee niee no wiosna jak nic. Te dwa synki, to jusz duże są jak Żółte prawie…
Zazdroszczę ci Małżonka, że taki pomysłowy jest. U nas kompostownik regularnie rozjechany, rozpadnięty tusz tusz po naprawie przez Naczelnika i tak wkoło macieja. a pies Ciri podjada i nic dobrego z tego nie wyniknie.
a to gównem kozim się nie nawozi?? ja tam nie wiem nie znam się. także sie nie smiej
Sciskam.
ach napisałam w sprawie kalendarza.
Nawozi nawozi tylko Kanionek ma go tak dużo ze by pewnie ogródki wszystkich nas tu obecnych nawiózł … tylko te km … i tu problem . Taki nawóz przekompostowany co to leży u Kanionka pare lat to złoto czyste tylko kilkaset km za daleko ode mnie . A sam Kanionek już ma ogródek taki żyzny ze melony i arbuzy rosną na tej północy jak malowane .
Dobrze prawisz, a w tym roku to już wręcz przeazotowany będzie ten ogród, bo dzielna eskadra kaczek i gęsi sra w nim nieprzerwanie od kilku miesięcy. Muszę się wziąć za towarzystwo i przenieść ich wszystkich z powrotem na ich główny wybieg (co nie jest proste, wymaga pomocy małżonka, a i tak całe to tałatajstwo rozbiega się w nieprzewidzianych kierunkach, panikując przy tym niemiłosiernie, i na końcu zawsze zostają jakieś pojedyncze sztuki, za którymi trzeba się uganiać), bo wypadałoby zacząć robić jakieś porządki w ogrodzie i – niesłychane – pewnie coś tam w końcu posiać. Jak mi się nie chce o tym wszystkim nawet myśleć, to słów nie mam. Zwłaszca że zima była mokra, wszędzie błoto, wciąż zimno i jakoś tego wszystkiego nie widzę (a gdy przyjdzie maj, a pewnie przyjdzie, to wtedy zobaczę, że jest za późno).
@Teatralna: Eee, nie, Pasztet nadal waży 10 kg, Łazik coś pod 14 podbiega (a nie wygląda!), zaś Sonda waży 11 kg. Nawet gdyby tę trójkę do kupy wziąć, to do Żółtego im jeszcze z dychę brakuje.
Tak, tak. 2 kg farszu do pierogów to nie jest wcale dużo. Pewna moja pani – znajoma, mająca w domu 2 pewien dorosłych synów, zaczęła wykrywać pierogi litrowym kubeczkiem. I tak już zostało. Bo wszyscy je pokochali – ona za szybkość roku ienia, synowie za rozmiar i ileż to uciechy przy opowiadaniu, że na obiad to ja tylko jednego pierożka jadam albo pytanie nieświadomych gości ile pierożków i. odgrzać😄.
A z nawozu to sama bym wzięła kilka teczek na wyjałowioną działkę. Tylko ta relokacja……
Kiedyś trafiłam na ofertę wysuszone nawozu pokoziego, 0,5 albo 1 litr za 20 zeta. Może Kanionku to żeczywiście nieodkryta żyła złota👀……….
Z takich megapierogów to fajne są czebureki. Ja tego w ogóle nie wykrawałam, tylko kulkę ciasta wałkowałam na w miarę okrągły placek wielkości talerzyka śniadaniowego i potem po 2 były smażone na patelni.
Litr, LITR za 20 zł?! Kurła, jestę Rockefellerę! Choć obecnie ciężko nazwać ten obornik wysuszonym.
I jak zwykle korektor w telefonie. Wrrrrrrrrr😁
E tam, nie marudź, Kanionek- mnie tam całkiem satysfakcjonuje taki wpis : są kozy, piesy, kurokezy, pierogi jak malowane i nawet g….wóz – prototyp :) Czegóż chcieć więcej ?
Dziękuję, dobra Kozo, ale serio – mam coraz większy problem z układaniem słów w sensowne zdania. Oby to było zjawisko przejściowe.
Ponoć narząd nieużywany zanika (ewolucji to zajmuje trochę czasu, ale u pojedynczych egzemplarzy to może iść piorunem, wiem po sobie- pandemiczne siedzenie w chałupie sprawiło, że jakaś taka kanciasta w obejściu się zrobiłam, a i słowa kwadratowe, na szczęście przymus częściowego powrotu do ludzkości sprawił, że trochę się rozruszałam i nie zdążyłam porosnąć mchem i pleśnią). Profilaktycznie proponuję układać i prezentować nam nawet zdania niesensowne ;-)
“pandemiczne siedzenie w chałupie sprawiło, że jakaś taka kanciasta w obejściu się zrobiłam, a i słowa kwadratowe” – To mnie i tak późno dopadło, bo “lockdown” mam od dwunastu lat, a taki bardziej ścisły to jakoś od pięciu, i to prawda, że człowiek bez kontaktu z innymi człowiekami dziczeje i zapomina języka w gębie, gdy się z nagła jakaś nieplanowana interakcja trafi, jak dziś na przykład – wypuściliśmy rano psy na sikanie, ale wkrótce trzeba je było zgarnąć do domu, bo śnieg, deszcz, grad i wichry niespokojne, no a bez piesków na podwórku to nie wiadomo, co się na zewnątrz dzieje, w sensie: czy jakiś zbłąkany wędrowiec nie sterczy aby pod bramą. Część zaś zbłąkanych wędrowców za nic sobie ma wiszącą na bramie tabliczkę “Uwaga, zły pies! A gospodyni jeszcze gorsza”, i ładuje się bezpardonowo na podwórko, zaglądając w każde okno po kolei. I tak właśnie było dzisiaj. Robię sobie coś tam w kuchni, stojąc przy stole vis a vis okna, w pewnej chwili podnoszę wzrok, a tam… Jakiś dwumetrowy facet w kombinezonie hydraulika, czapce opryszka, z latarką czołową na głowie (w biały dzień!) i podkładką pod dokumenty formatu A4 (z klipsem) pod pachą, macha do mnie, radośnie szczerząc zęby. Mało zawału nie dostałam!
Wyjszłam tedy na pole w samych jeno rajstopach i na koszulce, i pytam miłego pana, czy on do licznika, czy może domy pomylił (przynajmniej trzy razy do roku lądują u nas jacyś monterzy czy inni specjaliści, szukający tego domu po drugiej stronie rzeki, bo tak ich podobno GPS w pole wyprowadza), a on że nie, że przyjechał próbki krwi od dwóch kóz pobrać. I ja mu wtedy, zamiast jak normalny człowiek powiedzieć “kurwa, znowu?!”, to mu powiedziałam: “Dobrze, że psów nie było na podwórku”. On się ze mną na wszelki wypadek zgodził i tak sobie staliśmy przez chwilę, aż dotarło do mnie, że chyba powinnam podjąć jakieś działania, no i wtedy dwa odruchy mi się w mózgu zwarły, mianowicie jedną nogą już chciałam iść po te dwie kozy, a drugą jednak bardzo pragnęłam wrócić do domu po cieplejsze odzienie. Pan na szczęście miał nieco więcej rozumu i potencjału decyzyjnego, bo oznajmił, iż idzie do samochodu po utensylia do pobierania krwi, na co ja mu odparłam, że w takim razie ja się idę ubrać. Później było tylko gorzej, na szczęście co najmniej połowy tego wydarzenia nie pamiętam.
Pod kątem gorączki Q, bo do tego te prþóbki były potrzebne, to moje kozy były już z 5 razy w szyję igłą dziabane, i nie omieszkałam zapytać tego pana (który się oczywiście nie przedstawił, a do czego już jestem przyzwyczajona, bo to taka lokalna świecka tradycja, że wszyscy, nawet kurwa urzędnicy państwowi, występują incognito), czemu tak często to badają, a on mi na to, że ja jestem jedyną posiadaczką zarejestrowanego stada w powiecie, więc jak idzie prikaz z góry, że “losowo wybrane” stado ma być przebadane, no to musowo w tym losowaniu wypadnie moje.
Anyway – jest 16:30, a ja nadal przeżywam tę poranną wizytę niespodziewanego gościa co najmniej tak, jak gdyby przyjechał pobrać ode mnie nerkę do przeszczepu (i przysięgam, że gdyby pobrał, to też najprawdopodobniej bym to przegapiła, w takim byłam szoku, że widzę tu jakiegoś człowieka).
Halo, jak miło czytać i oglądać.
Wiosna będzie, to pewne, jak co roku zaraz po zimie. Spoko.
Tak czytam komentarze i myślę sobie “ło matko, jeszcze menopauzą rzucić w Kanionka, nietakt”
Pozdrawiam wszystkich jak leci.
Z tą menopauzą to może i nietakt, ale ze strony matki natury, jeśli zaś chodzi o wszelkie podpowiedzi “z czym to jeść”, to ja zawsze chętnie ucho do ściany przyłożę. Jeśli ktoś mi pisze, że można w tym okresie zgłupieć, to ja się cieszę jak głupi do sera, no bo w takim układzie to nie moja wina, że jestem durna jak kilo gwoździ, tylko buk tak chciał, c’nie? ;)
Drogie Kozy, kalendarze dotrą do Was z opóźnieniem, dzięki uprzejmości (sarkazm) kierowcy DHL, który sobie z nimi jeździł (i pewnie je ukradkiem wąchał) trzy dni i nie był łaskaw odebrać telefonu (interwencja via infolinia DHL dała tyle, że w dniu doręczenia wysłał mi więcej esemesów, niż Małyżonek przez całe swoje życie), i co zrobisz? Nic nie zrobisz. Ja już od poniedziałku stałam w blokach gotowa do startu, chata zawalona kartonami, chleb i sól w pogotowiu, a tu takie buty. Piszę o tym tutaj, ale wyślę jeszcze zbiorczego maila do wszystkich.
“Kozika Lendarz” – produkt niemedyczny o potwierdzonym działaniu antydepresyjnym polecany przez weterynarzy. Uzależnia, ale nie uszkadza wątroby. No chyba że ktoś zerwie boki ze śmiechu. Wtedy odpowiedzialność ponoszą autorzy wpisów.
A kto ponosi odpowiedzialność, gdy człowieka wzrusz dopadnie?
Ponachwilku pomyślawszy, chyba człowiek ;-).