Czy kurczaki odlatują na zimę, czyli muzyka do tańca z kuchenką
Otóż miałam straszny sen.
Mianowicie taki, że chodzę po północnej stronie podwórka i wydłubuję spomiędzy wiechci trawy i innego zielska te kawałeczki plastiku, które produkuje Żółte, rozgryzając moje wiadra i kuwetki, no i tak sobie zbieram, schylam się, pakuję plastik do worka, aż tu nagle kątem oka widzę Małegożonka, który nadchodzi od południa, taszcząc w ramionach TRZY SZCZENIACZKI, które robią “pii, piii, piiii”, i są wielkości małego niedźwiadka każdy. Jeden jest całkowicie czarny, drugi kompletnie rudy, a trzeci chyba trójkolor z niebieskimi oczami, ale nie zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć, bo mój mózg tak się przestraszył tego, co sam wymyślił, że zarządził natychmiastową pobudkę. O piątej dwadzieścia, psia jego skórka puszysta.
I tak sobie wstałam, chcąc nie chcąc, i przy kawie zaczęłam rozmyślać, że będzie już chyba ze dwa lata z okładem, jak nic nam się do buta nie przykleiło, i że Los musi dla nas szykować niespodziankę co najmniej takiego kalibru, jak w tym moim śnie, skoro tyle czasu nad tym pracuje.
I trochę się teraz boję jeździć z Małymżonkiem na wycieczki po owies, bo wiadomo, że to zawsze ryzyko, że się nam jakaś bieda po drodze uczepi kostek, albo zderzaka.
Z narzekań to jeszcze chciałam powiedzieć, że Laser zrobił się nie do wytrzymania – przytył, bo tylko żre i śpi, a że ODROBINĘ zmniejszyłam mu dzienną porcję kulek, to w przerwach od spania łazi po całym domu i węszy (“Poszukiwacze zaginionej frytki”, film bezprzygodowy, reż. Laser Silverberg), żebrze, pałęta się pod nogami, obwąchuje kieszenie i ogólnie straszny z niego “Dej”. No i trochę się wściekam, a trochę jednak mi go szkoda, bo co on winien, że czuje się głodny? Znacie może jakiś sposób, żeby czymś wypchać psa, tak żeby czuł się syty, ale nie tył? Karma typu “senior” nie zdziałała cudów – i tak łaził ciągle nienażarty. Ale może macie jakąś sprawdzoną na własnym grubasku wersję “light” i polecicie Siwemu Wilkowi Spod Kołdry?
A tymczasem żurawie formują szyki i co dzień nowe klucze odpływają w siną dal, i gdy wieczorem ładujemy siano do wózka to słyszymy wyraźnie, jak wołają do nas z góry: “Żegnajcie, frajerzy, erzy, erzy…!”. Gęsi, jak co roku, gapią się w te żurawie jak sroka w gnat, łomocą skrzydłami w powietrzu i obiecują, że one też, one też, one też kiedyś odlecą, no ale nie oszukujmy się – zanim to się stanie, to jeszcze wiele wody w wiadrach upłynie i wiele worków z owsem w tłusty kuper pójdzie. Jaskółki, tak jak przypuszczałam, odchowały kolejne pisklęta i – po krótkiej i intensywnej nauce latania i łapania much – spakowały sobie i dzieciom walizki, i fruuu – tyle ich widzieli.
No i nasze kurczaki tak się napatrzyły na te podniebne szyki, zwarte formacje i śmiałe ewolucje, że też zapragnęły nas, frajerów, zostawić na śniegu i lodzie, i którejś nocy, wykorzystując fakt iż właśnie wiał silny wiatr w kierunku ciepłego południa, postanowiły przekształcić kurnik w prujący fale szkuner, a poczęły od postawienia imponującego żagla:
Kupa dobrej zabawy, jeszcze więcej hałasu, a frajerom jeśli nie śmierć, to chociaż dodatkowa robota. I nawet nie pytajcie, dlaczego kurczaki postawiły na jednostkę pływającą, a nie np. szybowiec, albo chociaż balon z koszem. To są kurze móżdżki, a historii tego szkunera i tak byśmy nie zrozumieli.
A jeszcze innym tymczasem dostałam od Mitenki telefon, którego Mitenki twierdzi, że już nie potrzebuje, no i to jest taki niby stary, a jednak śliczny i nowoczesny telefon, z ekranem dotykowym i bajerami, no i najpierw się bałam do niego w ogóle kartę przełożyć, a później Małyżonek śmiał się ze mnie przez tydzień, że “trochę techniki i Kanionek się gubi”. No bo tak, no bo mój dotychczasowy telefon, który służył mi już osiem lat, wygląda tak:
I nie umiał w internety, ani ememesy, a więc i ja nie umiałam, a wiadomości konfiguracyjne od operatora sieci wyrzucałam do kosza. A teraz ze zgrozą stwierdzam, że jestem do tyłu z postępem o jakieś pewnie 10 lat, i że to JA jestem tą starą babą, z której śmieje się młodzież, a jak jeszcze założę chustkę na głowę (a codziennie zakładam), to już w ogóle skansen, a pani Żozefin ze swoim Ocapem jest lata świetlne przede mną. I wreszcie rozumiem problem autokorekty… Oraz teorie spiskowe o tym, że telefony wiedzą o nas wszystko.
Bo wyobraźcie sobie Państwo – gdy tylko udało mi się poprawnie skonfigurować ten cud techniki (Małymżonkiem, rzecz jasna, bo on już nie mógł patrzeć jak mi się zmarszczki na czole pogłębiają od wpatrywania się w błyszczący ekranik pełen tajemnic obcej mi wiary), to zaraz wysłałam mojej Mamie wiadomość tekstową, która szła tak: “Mameczko kochana, już mogę odbierać zdjęcia!”. To znaczy WYDAWAŁO mi się, że taki właśnie tekst wysłałam, ale mój nowy telefon już uznał, że zna mnie dużo lepiej, niż ja sama, i “Mameczko” zamienił na “Mleczko”. MLECZKO! Bo jak stara baba z kozami, to tylko mleczko jej w głowie.
Jak się wyłącza autokorektę w smartfonie? Nie będzie telefon pluł nam w twarz, ni matek nam mleczkonił!
(A kilka dni później kazałam jej “trzymać Artura w lodówce i szybko zjeść, bo jest bardzo dojrzały”… Jeśli to prawda, co mówią, że każdy z nas ma swojego Agenta, który nas śledzi i podsłuchuje, to mój właśnie dokupił na mnie większą teczkę).
A skoro o podarkach, to paczajcie Państwo, jaką ładną koszulkę głupi Kanionek dostał od Magdy ze Stanów:
Easily distracted by goats – NO RACZEJ!
I czapeczkę też w temacie:
A Małyżonek takiego tiszerta:
Nie mogę się doczekać, jak ruszymy w tym na miasto.
A od Małegożonka na urodziny dostałam “Stąd do wieczności” w oryginale:
I Państwo się teraz zastanawiają, po co Gupi Kanionek pisze, że w oryginale, skoro to widać na zdjęciu, ale nie, nie o taki oryginał chodzi! Jest w ORYGINALNYM ORYGINALE! Bo nie wiem, czy wszyscy wiedzą (ja nie wiedziałam), że “Stąd do wieczności” jakie znamy z książki i filmów, to wcale nie do końca jest to, co autor oryginalnie popełnił. Z wydaniem tej książki był problem od samego początku, pierwsze wydawnictwo zatrudniło prawnika, który w pocie czoła kreślił i wyrzucał co bardziej niepoprawne fragmenty, a Autor – chciał, nie chciał – na większość tych poprawek musiał się zgodzić (choć mógł też spalić oryginał w piecu i rzec: “A jebał was wszystkich pies”, co może nawet miał ochotę uczynić, a przeklinać lubił bardzo), a produkcje filmowe na podstawie tej książki to już w ogóle zostały posłodzone i pozmieniane tak, że Jones pewnie nadal rzuca kurwami w grobie.
No więc po wielu, wielu latach, gdy upadły systemy minione, ktoś zadał sobie trud odnalezienia starych zapisków Jonesa i wydania tej książki tak, jak chciał tego Autor. I to, co widzicie Państwo na zdjęciu, to pierwsze takie wydanie, a po polsku go jeszcze nawet nie ma. Na okładce napisano: “(…) raw, brutal and angry…“, i Małyżonek, pokazując mi to palcem, powiedział: “Od razu pomyślałem, że to będzie coś dla Koninka”. NO RACZEJ!
A w poniedziałek urządziłam sobie piwnica party, taki Dzień Dobroci Dla Serów Dojrzewających Na Gołą Klatę (bo takie sery wymagają zabiegów i szczególnej troski), co oznacza, że do piwnicy schodziłam chyba ze dwadzieścia razy, i za każdym razem musiałam potem wejść na górę, a muszą Państwo wiedzieć, że to nie jest piwnica dla starych ludzi z niezbyt obłędnym błędnikiem. Strome schody, czyli deski nabite na dwa świerkowe bale, a na dole już trzeba uważać na durny łeb, bo łukowato wygięty strop atakuje znienacka. I te wszystkie wycieczki to z wiadrami, oczywiście. O, tu macie Państwo zestaw czterech uroczych krążków Azazello:
Na razie są to zwykłe, białe krążki, bo ser ma ledwie trzy tygodnie, ale już za dwa kolejne tygodnie będzie smarowany specjalną miksturą naciągającą od jakiegoś czasu w słoiku:
Wygląda obrzydliwie, ale jak pachnie! Państwo sobie spróbują wyobrazić: anyż, goździki, imbir i jałowiec, estragon, rumianek, skórka pomarańczy, cynamon, pieprz i koper włoski. A to wszystko zalane czystym spirytusem, nie jakąś tam niegodną prawdziwych dam wódką. Mikstura pachnie więc zniewalająco i obiecująco, a co z tego przeniknie w głąb gomółek to zobaczymy za jakieś 2-3 miesiące.
No i już kilka godzin po tych ekscesach piwnicznych myślałam, że mam chore nerki, a to tylko jakieś dawno nieużywane partie mięśni odpowiadające za skłony połączone ze skrętami tułowia mnie bolały (w mojej piwnicy człowiek nie może się wyprostować jak człowiek, tylko wije się w służalczych pozach jak Sméagol w oślizgłej jaskini).
Cabra al vino już dojrzał:
I cheddar, edam, emmentaler, manchego, derby… I odważyłam się zrobić trzy camemberty na próbę, bo temperatura w piwnicy wreszcie trochę spadła, a cheesemaking.com ogłosiło nową, ulepszoną recepturę na ten ser (podobno ma być “stabilny”, co wydłuży jego życie od momentu osiągnięcia pełnej dojrzałości. Zobaczymy:
Na razie porasta ładnie białą pleśnią (i pozostaje mi wierzyć, że geotrichum candidum żyje pod spodem, bo na oko to ciężko stwierdzić), ale krążki wydają się ciut suche i sztywne. Może tak ma być. Wszystko się okaże za kilka tygodni.
W marchewce znalazłam tego uroczego osobnika:
Widziałam w życiu setki jaj zaskrońców i wydawało mi się, że młode powinny być dużo większe, a to taki cieniutki makaronik, taki… biedaczek. Ogrzałam go trochę w dłoni, bo dzień był bardzo chłodny, a potem ułożyłam na słomie w Świątyni Pomidora, żeby nabrał energii i mógł ruszyć na poszukiwanie bezpiecznej skrytki na zimę.
Nazrywałam owoców czarnego bzu, z tego mojego krzaka w ogrodzie, bo ptaki już kradły na potęgę, no i po dwóch godzinach mozolnego oskubywania kiści (znowu skończyłam o północy, jak jakiś Kopciuszek) uzyskałam całe 650 gramów materiału przerobowego, z którego wyszły trzy słoiczki dżemu, po 150 ml każdy. Pff. I taka byłam zadowolona, że może i mało tego, i może mam palce czarne jakbym je sobie odmroziła na szczycie Nanga Parbat, ale przynajmniej nie przegapiłam, zrobiłam, mam odhaczone, dzielny Kanionek… A teraz się okazuje, że krzak za koziarnią aż się ugina pod ciężarem owoców, ptaki go chyba jeszcze nie odkryły, no i co – ma się to wszystko zmarnować?
Mam nadzieję, że to dziadostwo jest tak zdrowe, jak wszystkie nawiedzone źródła podają, i że będę żyła sto lat, odrośnie mi ósemka, odsiwieją włosy, a kolana przestaną trzeszczeć, bo naprawdę, tyle roboty jest z tymi drobniusimi kulkami, że mi się to wszystko zwyczajnie teraz należy. (Chociaż pewnie i tak większość wyślę Mamie i tyle z mojej długowieczności).
PS. Macie jeszcze tutaj https://www.youtube.com/watch?v=pjhaVtBgdNA składankę Solomona Burke “25 songs for you” – dobrze się przy niej robi gołąbki. Można też potańczyć do kuchenki gazowej (mieszając cebulkę podsmażaną na patelni) i udawać, że to Patrick Swayze. Można sobie wmówić, że życie wciąż jest przed nami, a wiek to tylko sztuczny koncept stworzony przez smutnych archiwistów, lekarzy defetystów i ponurych aktuariuszy. Można zapomnieć, że liście już po raz czterdziesty siódmy żółkną na drzewach i udawać, że nigdy nie mamy takich myśli, że wszystko na nic, po nic, na marne, i że może by tak zostać Panią Jeziora, tylko że dosłownie. Można, nie trzeba. To bardzo stara muzyka, ale z wiecznie młodą duszą.
No i wszystko fajnie, ale Państwo już chyba rok bez pizzy chodzicie, więc proszę:
Uwielbiam.
Dziękuję :)
Biedny Laser, jak ja go rozumiem. Jak robi się zimno to też bym tylko ciągle jadła, strasznie to jest męczące. Mam nadzieję, że ktoś podpowie dla niego jakieś dobre rozwiązanie, bo ja akurat z pieskami nijak doświadczenia nie mam.
Zbieram ekipę na zamówienie serów, mam nadzieje, że jeszcze coś dla nas zostanie :)
Aaaa, i jeszcze tego, spóźnione wszystkiego najlepszego. Przyjemnych temperatur nawet w zimie, czasu na lektury rozmaite i żeby szkodniki nie żarły plonów, a kozy były grzeczne (pieski i kotki takoż). Uściski!
“Kozy grzeczne” to jest oksymoron i myślałam, że już o tym wiecie :D MAŁPY zepsuły niedawno elegancki daszek, jaki Małyżonek im zamontował nad karmidełkiem, do którego sypię witaminki. One bardzo chętnie żrą tę mieszankę wit-min, ale równie chętnie do karmidełka srają (bo co? Jaki problem? Kanionek nasypie nowych, świeżych witaminek przecież). No więc celem redukcji strat, Małyżonek zbił im piękny daszek dwuspadowy z grubych desek, obitych od góry blachą, i ten daszek był bardzo dobrze zakotwiczony w murowanej ścianie, bo Małyzonek już zna możliwości kóz. Cały miesiąc daszek wytrzymał, ładnie się sprawdzał, witaminki czyste i zawsze dostępne dla chętnych, aż w końcu uległ delikatnemu uszkodzeniu w nieznanych okolicznościach, no a skoro już był lekko dziabnięty, to czemu go nie dobić, prawda, i tak skończył swój żywot w dosłownie trzy dni. Rozbity na drzazgi, blacha pogięta, kotwy wyrwane. Przysięgam, stado słoni byłoby na bank łatwiejsze w obsłudze, bo słonie to DOBRE zwierzęta.
Ange, nie wiem gdzie wyląduje moja odpowiedź – mam nadzieję, że w tym roku naprawdę wystarczy dla wszystkich sera, zwłaszcza że teraz dojrzały partie z lipca, ale będą jeszcze partie z sierpnia i września :)
Ale świeże sery robisz jeszcze na bieżąco? Bo spodziewam się, że więcej chętnych będzie na twarożki i szewrolady (oraz hit hitów ser z suszonymi pomidorami i ziołami).
Tak, świeże są cały czas, na zamówienie oczywiście, bo nie robię w ciemno, no chyba że wędzone, bo na wędzenie już teraz pogoda nie zawsze odpowiednia, więc coś tam zwykle w zapasie mam. Wszystko jeszcze będzie w październiku i pewnie w listopadzie (choć kozia łaska na pstrym łosiu jeździ, wiadomo), ale z każdym tygodniem jesieni mleka będzie coraz mniej, więc jeśli ktoś chce zrobić zapasy w zamrażarce, to czas o tym pomyśleć ;)
“Można sobie wmówić, że życie wciąż jest przed nami, a wiek to tylko sztuczny koncept stworzony przez smutnych archiwistów, lekarzy defetystów i ponurych aktuariuszy.” – za to zdanie, Kanionku, Nobel Ci się należy, jak Laserowi kulki, a serom piwniczka!
Cmok z zasnutego mgłą grodu Kraka!
“Nobel Ci się należy, jak Laserowi kulki” – czyli taki trochę obcięty Nobel, tak? Takie, powiedzmy, 8 milionów szwedzkich koron, tak? No nie powiem, chętnie przygarnę!
Trzecia!
A u mnie wczoraj przeleciał klucz, chyba gęsi. Najpierw usłyszałam, potem zobaczyłam. Mam nadzieję, że jesień, taka piękna i złota nie odleci za szybko.
Jakby Laserek miał garderobę, to byś mogła mu argumentować, że w portki się nie zmieści, ale jak ma swoje idealnie dopasowujące się do rozmiarów właściciela, to kiepsko widzę odchudzanie. A nie mówiłaś kiedyś przy nim, że kula to forma doskonała?
Śliczne zdjęcia.
Ja myślę, że nawet gdyby on nosił portki i przestał się w nie mieścić, to i tak wolałby z gołą dupą, ale nażarty pod korek łazić :) Zwłaszcza, że daleko łazić nie musi – trzy razy dziennie szybkie siku, i hyc – pod kołderkę. Wywalanie go na siku to odrębna historia; gdyby mógł, sikałby mi do kaktusa, byleby tylko nie wyłazić z domu. Małyżonek mówi, że od razu widać, że to MÓJ pies (tylko żeby było jasne – ja nie sikam do kaktusa! Ale jeśli chodzi o łażenie gdzieś, jesli nie ma absolutnie takiej potrzeby…).
Czarny bez skubie w rękawiczkach i widelcem ściągając jagody z gałazek ale ja to sok robię na zimę do herbatki i zdrowam od lat i synowie takoż 😁 skubanie ręczne nie dla mnie mam mord w oczach na samą myśl. Spóźnione 100 lat bez bólu i zawrotów w dobrostanie, ciepełku i urodzaju w sam raz (bez klęsk na + i -)
Próbowałam w rękawiczkach, ale te małe, śliskie skurczybyki robią się wtedy jakieś skoczne ;) Metoda widelcowa obiła mi się kiedyś o uszy, ale znów – jeśli mamy ładne kiście pełne równomiernie dojrzałych owoców, to tak, ale te moje zawierały np. owoce będące już w stanie wstępnej fermentacji, niektóre dopiero w połowie dojrzałe, a inne np. uszkodzone i rozpadające się. Dlatego najpierw zdjęłam szkła kontaktowe, w których nie widzę z bliska, i – trzymając każdą kiść prawie pod nosem – wybierałam tylko te najładniejsze kuleczki. Kopciuszek pełną gębą.
Biedny Trapez… Laser. Robi się cudownie obły. Co mu będziesz żałować?
A jeżeli chodzi o Jonsa to jak widać historia uczy, że autokorekta istniała zawsze, nie tylko w naszych telefonach. Ja bardzo lubię te korekty, zawsze coś zaskakującego się trafi i jeszcze dodam, że najlepsze pomysły miał telefon z winowsem. Ani android, ani iOS nie dorastają mu do pięt. Szkoda, że już nie ma takich słowników. To se ne wrati!
No fakt, że czasem bywa zabawnie :)
A Laserowi to pewnie, że nie chcę żałować, ja nikomu nie żałuję, a wręcz przeciwnie, tylko się boję, że z tej drogi nie da się zawrócić, i że on będzie chciał ciągle więcej i więcej, a ma już te 13 czy 14 lat, w dzieciństwie jedną łapę miał złamaną (tak zresztą do mnie trafił, przez tę łapę, którą nikt nie chciał się zająć) i widać, że czasem go boli, a jeśli przytyje kolejne 5 kg, to i stawy nadmiernie obciążone i w ogóle. Mam w pamięci jamnika mojej dawnej znajomej, który zamienił się w kulę (taką naprawdę kulę; jak się położył na boku, o ile kula w ogóle może mieć boki, to już nie umiał wstać i po prostu czekał, aż go ktoś postawi), no i tego chciałabym uniknąć. Teraz, żeby utrzymać Trapezowy status quo, wystarczy, że będę mu trzymać dotychczasowy reżim, ale gdyby JESZCZE bardziej przytył, to już musielibyśmy wejść na ostrą dietę, i to by go raczej bardziej zabolało ;)
O jaki dzień mniej ponury się zrobił ❤
Jak zwykle zdjęcia przepiękne . Kanion jak ja Cię podziwiam, roboty masz tyle A jeszcze masz siłę umilać nam życie 🥰
Co do Lasera to nie mam pomysłu 🤷🏻♂️ może przyzwyczai się do mniejszej dawki żarcia
Ja robiłam aronie ostatnio, w cholerę niesmaczne dziadostwo ale na problemy z pęcherzem działa cuda, więc co roku grzecznie zrywam i skubie 🤣
Ha, i po co przyznalas się do telefonu z sms i zdjęciami, teraz Twój osobisty stalker będzie miał łatwiej 😉
A prezenty superowe dostaliscie ❤
Będziesz mi wysyłać swoje fotki?! :D
Tak mi się przypomniało, z tych rzeczy których się nie lubi, a “są zdrowe” – kiedyś, jeszcze mieszczką będąc, lubiłam sobie kupić jakąś herbatę owocową, ziołowo-owocową, no wiecie, takie coś, co się zaparza, ale nie jest prawdziwą herbatą. I w absolutnie każdej mieszance było coś, co psuło mi smak – takie kwaskowate jakieś, ale nie wiedziałam co to. W drodze żmudnego śledztwa i eliminacji poszczególnych składników doszłam w końcu do tego, że to świństwo to kwiat hibiskusa. Paskudztwo, obrzydlistwo. Każdą mieszankę, choćby nie wiem jak dobrze skomponowaną, zepsuje mi kwiat hibiskusa! Nie wiem jak jest teraz, bo repertuar herbaciany w sklepach na pewno się rozszerzył od tamtych czasów, ale wtedy naprawdę ciężko było dostać owocową herbatkę bez tego dziadostwa. A teraz to sobie sama mieszam zielsko, owoce i kwiatki i mam taką herbatę, jak chcę.
Fotki kotów prędzej, bo od mojej facjaty komorka pęknie 🤣
I tak informacyjnie oprócz 5 obcych( już moich) kotów karmię jeża 😁 dziś wieczorem cholernika przyuwazylam- kotami się nie przejmuje, wpieprza aż miło ( koty też mają to w odwloku). A może jakaś Koza pożąda kota? Boskie są ale ja mam kota z takimi problemami jak moje i nie mogę do domu wziąć nastepnego😕
A szewrolada smażona lepiej się smaży po zamrożeniu ( taplam w jajku i bułce tartej i zamrażam)
Jeże to są lepsze cwaniaki :D
A patent z szewroladą ciekawy – dzięki zamrożeniu nie rozpada się pewnie przy smażeniu, bo taka świeża jest bardzo delikatna.
tak, dużo lepiej się smaży. Ale co najważniejsze-zimą można się nią cieszyć :)
Większość Twoich serów mrożę ( w niewielkich porcjach- na raz) i potem jak zimno, ponuro i paskudnie mam radochę
Pizza przepysznie wyglada, tyle tam dobroci ale czy ona jest miedzy innymi z ogórkiem kiszonym?
Warzywka piękne ale te marchewki wow prześliczne i takie umyte i zdrowe jak ty to robisz ?
Pizza przeładowana, ale ja tak mam, zwłaszcza latem, że wszystko bym na niej chciała, bo wszystko mam :D
A po upieczeniu to jeszcze kroję na nią plasterki pomidora… I polewam sosem czosnkowym…
A ogórek i owszem, jest, ale nie kiszony, tylko taki słodko-winny, z sałatki typu “szwedzka”, bo mi został słoiczek z ub. roku. Choć z kiszonym też lubię.
Z marchewki jestem dumna jak nie wiem co, bo to moja marchewka (w ub. roku Małyżonek był eksperymentalnym ogrodnikiem małoobszarowym i właśnie marchewkę wyprodukował, też przepiękną), i będę szczera – pierwszy raz mi taka ładna wyszła. Patrząc na to, jak selery z roku na rok rosną mi coraz większe (a takie np. 7 lat temu to były wielkości orzecha włoskiego) po prostu muszę, po raz kolejny, dojść do wniosku, że to zasługa kilkuletniego ściółkowania na bogato, i że zwyczajnie gleba w moim ogrodzie wykręca właśnie maksimum swoich możliwości. Ten szary piach, porośnięty trawnikiem, odszedł już dawno w zapomnienie. Ziemia się rozluźniła i wzbogaciła, to i warzywa korzeniowe mają gdzie się rozgościć. I tradycyjnie – ładna nać idzie dla kóz, a wszelkie resztki nienadające się do skarmienia rzucam dokładnie tam, gdzie wyrosły. Nie przekopuję, co jest BARDZO ważne.
Z myciem warzyw to jestem taka cwana, że biorę sobie do ogrodu wiadro deszczówki, i w nim robię płukanie wstępne, a do domu zanoszę już takie ładne, poobcinane, i prawie dobrze umyte (marchew, buraki, seler). A że zdrowe to nie moja zasługa, widać śmietka marchwianka mnie przegapiła, albo akurat nie wstrzeliłam się w jej cykl – w przyszłym roku też posieję 1 lipca i zobaczymy, czy będzie tak samo.
Aha, byłabym zapomniała – odmiana nazywa się “Sukces” :D :D :D
Może to dlatego mi się udała?
Nasiona były lekko przeterminowane, bo – zrażona niegdysiejszymi niepowodzeniami – ciepnęłam gdzieś napoczętą torebkę i obraziłam się na marchew (Małyzonek w ub. roku sam sobie kupił nasiona i to była “Kinga”), a w tym roku zostało mi wolne miejsce w ogrodzie i ta przeterminowana torebka, której szkoda było wyrzucić, no i tak jakoś wyszło.
Hmm w lipcu marchew powiadasz …. Ale coś w tym jest ze ten wczesny wysiew marchwi to jakaś propaganda. U mnie ładniejsza była ta siana później niż wcześniejsza a odmiany kurczę nie wiem bo miałam tez resztki torebek chyba ze 4 i niby jakoś rzędami siałam ale wiadomo nie podpisałam .
No dokładnie – wysiew do zimnej gleby, wschody po trzech tygodniach, marny wzrost na początku, to wszystko strata czasu, bo roślina i tak trwa w przyczajeniu i czeka na lepsze warunki. Ta wysiana 1 lipca, w straszliwy upał, wzeszła w kilka dni! Buraki to już w ogóle mnie zaskoczyły, bo dokładnie dwie doby im zajęło, żeby wyjść z ziemi (też siane 1 lipca), podczas gdy na te z wiosennych siewów to już czasem nie wiedziałam, czy czekać jeszcze, czy nasiona były do dupy i trzeba “zaorać”. I tak naprawdę można już było wyrywać tę marchew po dwóch miesiącach (podbierałam trochę na bieżące potrzeby), buraki też.
koszulki cudne. robiłam soki z czarnego bzu kiedyś, bo roboty w pip, i pamiętami, że bardzo długo wygotowywałam, bo jakoś trujące czy coś. Jak robisz dzemik Kanionku?
Mamy sunię od lutego Ciri, nie wiem czy ci pisałam. Roboty więcej w domu ale jest kochana.
Pisałaś, ale fotki to gdzie?
Na surowo bez jest trujący (kwiaty też), ale wysoka temperatura pwooduje rozpad tych szkodliwych związków, i chyba nawet ne trzeba tego długo molestować. Ja już takie rzeczy robię na oko, trochę cukru, rozgniatam lekko owoce, żeby szybciej się rozpadły, gotowałam może pół godziny w garnku o dużej powierzchni dna (szybciej woda odparowuje), byle złapało konsystencję choć trochę przypominającą dżem czy inną marmoladę, i do słoików. Wiem, że ludzie dodają sok z cytryny, goździki, i inne bajery, dla podkręcenia smaku, ale mnie sam bez odpowiada. Szkoda, że jarzębiny znowu nie ma. To znaczy może gdzieś jest, ale w mojej najbliższej okolicy jarzęby gołe, a nie mam czasu na dalekie wycieczki.
“Dla wszyyyystkich staarczy seeera… pod wieelkim daaaaaachem nieeba…” Tak jakoś to chyba leciało…
To ja się przypominam uprzejmie w tym temacie, że stoję pierwsza w kolejce po wybór serów dojrzewających, bo się nie załapałam poprzednio, więc miałam być wpisana tym razem na listę:))))) Wybór podwójny, jak się da;)
Twój stary telefon może był przynajmniej kozoodporny? Bo smartfony to na pewno delikatniejsze są. Ja się też długo nie mogłam rozstać z moim starym siemensem (to jeszcze był siemens-ericson, mój pierwszy telefon komórkowy i służył mi chyba z 10 lat! ) i zmieniłam, kiedy już nikt w okolicy o takich nie pamiętał, teraz mam drugiego smartfona, od roku, a jego poprzednik wytrzymał chyba 5 lat;) To nowe ustrojstwo jednak ma swoje zalety, nie da się ukryć, z czego dla mnie głównie internety i fotoaparat. Nie używam natomiast messengera ani “Ocapa” i niektórzy mają mi to za złe, tak samo jak unikanie FB, którego, owszem, używam, ale tylko dla bycia w grupie” Zielone Pogotowie”;)))) a oficjalnie nie mam;))
Melon słodki aby? Mam zazdrościć?
Kurnik gotowy do odlotu – o mamusiu…
I ściółkowanie w ogrodzie, to jest to! Góra zrębków mi się kompostuje, żeby mieć czym ściółkować, chwastów coraz mniej, roboty coraz mniej, a warzywa coraz ładniejsze – marchew też mam wyjątkowo udaną w tym roku, tak samo buraczki, ale z kolei pietruszka to same ogonki, bo nie przerwałam należycie…
A w kwestii tego życia, co to jest przed nami, to kiedy moja koleżanka (lat 56) ostatnio narzekała, że ma życie już za sobą, jej mama (lat 80) stwierdziła, żeby głupot nie gadała, bo przecież ona nawet jeszcze żyć nie zaczęła;))) No więc Kanionku, jako, że też świętuję 47 jesień, to życzę Tobie i sobie, by nam przynajmniej ciepło było w ręce, nogi i w uszy podczas tych najbliższych 6 miesięcy. Byle do wiosny!
A więc z wzajemnością! Obyśmy zawsze spadały na cztery kopytka ;)
Małyżonek dalej jedzie na Siemensie, i to takim jeszcze mniejszym, niż mój stary Samsung. Wyświetlacz wielkości znaczka pocztowego :D
Fakt, że te stare telefony były bardziej odporne na trudy wiejskiego życia (topienie w stawie, przymrozek w ogrodzie, upadek z roweru…), ale – tak jak mówisz – nowe mają swoje zalety. Wystukiwanie sms na zwykłej klawiaturze dawnych telefonów to była mordęga, a jak już człowiek okiełzna tego narowistego rumaka zwanego słownikiem, to jest bajka. I wszystkie wiadomości połączone w wątki! Jak ktoś odpisze po trzech dniach, to nie trzeba się zastanawiać o co chodziło.
Jeżu w liściach zagrzebany, jak się cieszę, że ktoś ściółkuje i zaczyna widzieć efekty :) Jak ziemia się zmienia, to można długo pisać, ale najlepiej to widzieć na własne oczy – kolor, struktura, bogactwo małego życia, ech :) I wszystko jest proste, i PRAWIE bezwysiłkowe (no bo czy zrębka, czy słoma, czy cokolwiek innego, to jednak trzeba ten materiał do tego ogrodu dostarczyć i to rozprowadzić, a i dorzucać co roku, bo ubywa).
Tak od czapki powiem, że tak mnie okrutnie komary pogryzły w durny łeb, że nie mogę przestać się drapać, jak małpa w zoo. Cały człowiek teraz chodzi ubrany w grube ciuchy, to komarom tylko twarz, uszy i skalp pozostał. Chyba mnie z pięćset sztuk już dopadło. Jedyna zaleta zimy, to że tych wszystkich krwiopijców nie ma.
Na sery zapisać Cię w terminie późniejszym, czy chcesz już?
PS. Melon był bardzo smaczny, może nie tak obezwładniająco słodki jak ten z lata, ale nadrobił rozmiarem – obżarłam się jak dzik truflami :)
Ściółkowanie jest super! Wiedziałam od jakiegoś czasu, że to fajna sprawa, ale dopiero od kiedy słucham i oglądam “Naturalnie o ogrodach” na YT i Kasię Bellingham, to dopiero się zabrałam na serio za to. I widzę efekty, co jeszcze bardziej motywuje. Na dodatek trafiła mi się wielka góra zrębków bo wycinane były stare drzewa blisko mnie i wszystkie zmielone gałęzie dostałam za darmo. Pomijam fakt, że ścinanie tych drzew przyprawiło mnie o stan depresyjny, bo stare drzewa kocham. No ale sobie wytłumaczyłam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo wcześniej wysyłałam do Wszechświata zapotrzebowanie na zrębki;) No i mi odpowiedział…
Kanionku kochany, ty mnie nie denerwuj pytaniem, czy chcę sery teraz, czy potem! A jak potem będą jeszcze inne? Których nie spróbuję, bo zakupię teraz??? Co ja mam zrobić?! ;))) Chyba zamówię te późniejsze… A może jednak warto teraz??? Och…
A odnośnie komarów, to od tygodnia (TYGODNIA!) po położeniu się spać i zgaszeniu światła w sypialni zaczynam słyszeć to cudne bzyczenie, a jak świecę, to jej nie widzę (komarzycy, znaczy się) ale wyobraź sobie, że do tej pory mnie nie użarła. Nie wiem, o co chodzi, bo krwiopijcy zawsze mnie lubili, a tu dziwy jakieś.
No i napisz w końcu, kto tak wkurza Pasztedzika, bo mu zajął honorowe miejce u Twego boku!!!
Uściski:)))
Zwierzaki nas wykończą.
Kiedy człowiek już myśli sobie, że zna te kozy tyle lat, że już niczym go nie zaskoczą, to one robią taki numer, jak przed chwilą.
Musieliśmy dziś jechać do miasta, niestety dopiero po 17, bo wiadomo, że najpierw trzeba robotę skończyć, no i wróciliśmy już po ciemku. Wyładowaliśmy zakupy i cali zadowoleni, że znowu na kilka tygodni spokój, a że psy i koty nakarmione, siano w paśnikach, woda w poidłach i w ogóle wszystko zrobione, tośmy spoczęli na laurach.
O 22:00 poszliśmy, jak zawsze, pozamykać koziołki. Wchodzimy do dwójki, a tam… NIE MA ŻADNYCH KOZIOŁKÓW! Ani w dwójce, ani w jedynce, ani obok, ani nigdzie!
Od razu odechciało mi się spać, nie powiem. Omiatamy latarkami małą łąkę – pusto. Żeby dojść do dużej łąki, to trzeba korytarzem pod zachodnią ścianą lasu, więc ja już poszłam, a Małyżonek poleciał do domu zmienić buty na bardziej terenowe.
Idę, serce mi łomocze, tysiąc myśli na sekundę, z których ta, że ktoś je ukradł, była najmniej prawdopodobną wersją wydarzeń, ale inna już sprawiła, że żołądek zrobił salto: “A może pastuch się zepsuł, albo gdzieś przerwany, i one poszły w las, a potem zapomniały którędy się wraca?!”.
Na szczęście długo myśleć nie musiałam, bo gdy wypłynęłam na szeroki przestwór oceanu dużej łąki, to hen, daleko, pod lasem od wschodu, zobaczyłam pierdyliard oczu świecących na zielono w świetle mojej latarki. I wołam: “Ziokooooołek! Koziołki! Tereska! IRENA, do diabła! Co wy tam robicie?!”. A kupka zielonych oczu NIC, ani słowa, ani kroku w moim kierunku, tylko tam stały jak wmurowane. Poświeciłam latarką na swoją skromną osobę, żeby zobaczyły, że to naprawdę ja, no bo ja je rozumiem, że to nigdy nie wiadomo, i że różne wiedźmy się kręcą po lesie i każdy się może podać za Kanionka. Ale to też nic nie dało. W końcu nadciągnął Małyżonek ze swoją latarką, i zrobiliśmy tak, że ja poszłam w kierunku stada, żeby je zagonić od tyłu, a on oświetlał towarzystwu drogę powrotną do koziarni.
Normalnie ulga, że weź…
A na koniec Małyżonek ugrzązł jednym butem w jakimś zabagnionym dołku i ni huhu nie szło tego buta wyciągnąć, więc musiałam lecieć do domu po jego inne buty, żeby mógł wrócić do domu suchą stopą. Gdy już miał te drugie buty na sobie to się uparł, że wyciągnie tego buta, który ugrzązł, żeby go kozy rano nie obgryzły, czy coś, no i tak ciągnął, i ciągnął, aż się kawał cholewki urwał. Te kozy nas wykończą, puszczą z torbami, i boso.
PS. Kompletnie nie mam pojęcia, co im w ogóle odbiło. Zawsze wracały do domu przed zmierzchem, bo to przecież instynkt zwierząt, które w naturze są ofiarami drapieżników, żeby przed zmierzchem znaleźć bezpieczne schronienie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że gdy wracały z dużej łąki o zmierzchu, to wystraszyły się ciągnika, który szalał na rzepakowym polu za południową ścianą lasu do późnych godzin wieczornych (widzieliśmy go o 20:15, gdy wracaliśmy z miasta), a pech chce, że korytarz pod lasem zachodnim spotyka się z przecinką pod linią energetyczną, która biegnie tak bardziej na południe, i można stamtąd zobaczyć światła ciągnika na polu, a jeśli straszna machina była akurat przy granicy las/pole, to pewnie i hałas był niezły. Mozliwe, że koziołki spietrały i zawróciły, a gdy już było ciemno, to bały się iść gdziekolwiek. No i niby nic się nie stało, ale i one się strachu najadły, i my. No dobra, głównie ja, bo Małyżonek nie zakłada z góry najczarniejszych scenariuszy. On tylko zgubił buty ;-P
Nawet nie wiem, jak to powiedzieć. Ten wpis jeszcze nie zdążył ostygnąć, a stało się… Nie zgadniecie co. To znaczy zgadniecie, ale nie wiem, czy uwierzycie. JA nie wiem, czy w to uwierzyć. Powiem na razie tyle: dlaczego nigdy nie przyśniły mi się numery w totka? Albo jakaś mapa do ukrytego skarbu? W tej chwili mam już kwadratowy łeb, jestem po proszkach, a jeszcze wczoraj – jak się dziś okazało – odnowiłam sobie mój stary problem z kręgosłupem piersiowym i tak cudownie mnie napiehdala, że hej.
Hej ho, hej ho.
Życie jak sen.
Kto to? Jeden mały zwierzaczek czy cała gromadka?
I czy wielkości małego niedźwiadka? Popracuj nad tym totkiem.
No już czekam na zdjęcia i historię :)
i współczuję kręgosłupa, mnie od paru tygodni krzyżowy napiehdala ale ja emeryt i mogę nic nie robic a Ty biedna roboty masz w cholerę
A propos wyśnienia sobie numerów totka, to mnie już dawno się śniły – we śnie w autobusie ktoś szeptał mi numery do ucha i mówił, że mam zagrać….
Bardzo proszę – mogę się z Wami podzielić : 1, 10 , 20, 31, 41 , 47
Nie pytajcie,ile razy ja te numery wysyłałam…. :-))
Ale będziesz sobie pluła w brodę (albo w talerz z serem, bo oczywiście go dostaniesz), jeśli teraz ktoś to wyśle i wygra! Ja na pewno nie, bo w mieście będę dopiero za 3 tygodnie :D
Jeżu z mopem na kiju i obłędem na ryju… Wiem, Kozy kochane, że czekacie na wieści, ale rąk, nóg, głowy i czasu mi brakuje. Że dostaniecie, co Wam się prawnie należy, to oczywista oczywistość, ale uprasza się o jeszcze chwilę cierpliwości. Dopiero skończyłam odpowiadać na maile, za pół godzinki idziemy zamykać koziołki, a ja już mam cement zamiast mózgu i chcę tylko spaaaać… Ale, choć nie ma bunkrów, to i tak jest zajebiście. Wszystko mi się podoba, chyba zaczynam się godzić ze Wszechświatem, czy coś ;)
PS. Tylko Pasztedzik jest na mnie okropnie obrażony. To znaczy nie aż tak, żeby nie przyjść ze mną spać, ale rzuca mi wymowne spojrzenia pełne wyrzutu. Mówię mu, że jest najukochańszą pasztetówą na świecie, ale on milczy i tylko kontempluje rzeczywistość. Mam nadzieję, że ten foch mu przejdzie, bo naprawdę jest moją baryłeczką szczęścia i kuferkiem radości. Szkoda, że Żółte nie ma focha, tylko wieczne ADHD ;)
Laser – my fasole szparagowa, zielona, ugotowana w kurzym bulionie dajemy Lucy Fur. ona bardzo chciwa i zre i zdaje sie pomagac troche ja zatyka na dluzej.
Nie wiem jakim cudem przegapiłam Twój komentarz! Dzięki :)
I w tej niepewności zastygliśmy, czekając na następny wpis…
Ja chcę sery, jeszcze się nie załapałam nigdy, bardzo proszę obecne tu Kozy o podpowiedź – podobno jest MIEJSCE, gdzie się je zamawia, no szukałam, ale NIE POTRAFIĘ :-(( no nie, bo nie… może to dlatego, że o wiele ,wiele razy więcej widziałam te żółknące liście ??
Też spóźnione serdeczności, Kanionku , mało pracy – dużo kołaczy , czy jakoś tak , żartuję – zdrówka !!
Proponuję: info@kanionek.pl. Z doświadczenia wiem, ze się sprawdza ;-).
dzięki,już próbuję
i najlepiej w tytule maila napisz, że pragniesz sera, to Kanionek od razu będzie wiedział o co kaman :)
Dzięki za podpowiedź
Przewracam kartkę w kalendarzu, bo od tygodnia mamy październik, a tam dynie. I sobie przypomniałam, że dynie na śmietniku wciąż nie do końca zebrane na kupkę. Na razie mam 23 sztuki, wszystkich będzie raczej ponad trzydzieści. I tak sobie wzdycham, że zimno, że mżawka, i że muszę iść do kuchni, gdzie też zimno, choć bez mżawki, i wchodzę, zapalam światło, a tam – karuzela co niedziela! Nietoperz krąży pod sufitem, bezgłośnie, z prędkością światła (no, prawie).
Pięć minut próbowaliśmy zagonić go w ziejący czarnym chłodem otwór okienny, ale nic z tego. Pozwoliłabym mu spać tam do rana, ale zachodziła obawa, że jeśli się zmęczy lataniem w kółko i spadnie na podłogę, to Pokemony go dorwą, więc dalej tańczyliśmy z Małymżonkiem taniec chocholi, aż sobie przypomniałam, że od lat trzymam za szafą siatkę na motyle na półtorametrowym kiju. Zakurzoną, zasiedloną przez ente pokolenie pająków, ale mam. Kolejne pięć minut robienia z siebie kretynki i w końcu się udało – gość wieczorny został wystawiony za okno, wygramolił się z siatki i odpłynął w mroki podwórka. A taki ładny! Małyzonek mówi, że musiał wylecieć z piwnicy, bo dziś znowu miałam długą randkę z serami typu Parmezan i Azazello, i drzwi do piwnicy były wielokrotnie otwierane.
Gdyby dał się oswoić, karmiłabym go robakami, które hoduję dla jaszczurek, a on nocami rozplątywałby mi włosy.
Jestem od sześciu dni tak niewyspana i wykończona, że chyba bredzę, ale Państwo przyzwyczajeni ;)
ROBAKAMI, KTÓRE HODUJĘ DLA JASZCZUREK…..????
A tak – dawno, dawno temu, gdy mieszkaliśmy jeszcze w mieście, miałam terrarium (własnej roboty) z jaszczurkami (scynki berberyjskie). Przeprowadziliśmy się razem z całym inwentarzem, oczywiście. Jaszczurki, wedle wszelkich danych z encyklopedii i internetów, powinny były już dawno zakończyć swój żywot, ale nie chcą, więc tak sobie żyjemy wszyscy razem. I dlatego muszę też utrzymywać hodowlę mącznika młynarka, bo zimą robactwa na zewnątrz nie ma (latem mogę jaszczurom nałapać tego i owego). Małe kurczaki też czasem futrowałam mącznikiem – kto nie lubi tłustego robaka od czasu do czasu?
Pamiętacie coś takiego, jak Forum Obory Kanionka? Nie? Chodzi o to forum, którego wszyscy pragnęli, a potem żywcem pogrzebali w mrokach niepamięci! No więc tam jest wątek, w którym wystąpiły m.in. moje jaszczurki: https://kanionek.pl/forum/showthread.php?tid=8&page=2
Scynk berberyjski to ten tłusty osobnik w mojej dłoni – fotki sprzed chyba 12 lat.
Forum wertowała, ale nigdy nie trafiła. Dzięki za link. To te same jaszczurki? I wąż?
Tak, te same, i wonsz tyż żyje jeszcze :)
(A teraz Ania B. poszła wertować forum i przepadła!)
Jesuuuu….
nie przepadła, tylko trwa w szoku i otępieniu….
Wonszsz…. Jaszczurki…..Lecę oglądać mącznika…
Swoją drogą – jak ładnie : i mącznik i młynarek :-))
Spóźnione, lecz bardzo szczere i pełne ciepła życzenia szczęścia i zdrowia i cierpliwości anielskiej zasobów. I spełnienia marzeń!!! A wiek to pojęcie względne wszak.
Jakie piękne zdjęcia! Oj, nie działają one na mnie odchudzająco, nie… Zapragnęłam pizzy i innych jedzonek i pędzę pisać maila o sery…
Dobre jedzonka zawsze na propsie!
Dziękuję za życzenia, nie szkodzi że spóźnione, bo teraz mogą objąć i moje urodziny, i siedemnastą rocznicę ślubu :D Dwa szpaki jednym kamieniem, czy coś ;)
I wiecie co? Ostatnio przyszło mi do głowy jakieś marzenie, takie co bym chciała, żeby się spełniło, i już cała zadowolona chodziłam, że MAM MARZENIE, jak każdy normalny człowiek, i… Zapomniałam już co to było! I znowu nie mam marzenia :(
Na pewno masz, ale teraz to skryte marzenie…
Całkiem dobre spostrzeżenie, że też sama na to nie wpadłam :D
Kanionku – w tym roku to może już za późno ale na następny jak znalazł. Ewentualnie oczywiście. Zielone owoce czarnego bzu nie opadają na dno miski. Można je wybrać podczas mycia. Chyba, że myjemy je w baldachach żeby nie tracić soku. A owoce na sok gotuje się tak długo żeby wszystkie lecznicze substancje przeszły do soku. Jak już uda mi się mieć owoce, to po zlaniu soku trochę miksuję skórki (albo i nie), dodaję jabłka (starte ze skórką dla aromatu) i mam pyszny dżemor (w końcu nie obliżę każdej pesteczki). Trochę pestkowy – to już zależy od ilości dodanych jabłek – ale jest pycha, porzucone skórki nie płaczą i po nocach nie straszą , a pazerota zaspokojona. Buziaki
Dzięki, Dytek :) Do następnego sezonu pewnie zapomnę te wszystkie złote rady i znów będę ślęczeć jak kretynka do północy z tymi kulkami, a na koniec wspomnę sobie Wasze komentarze i zaklnę soczyście. A może w przyszłym roku obrodzi jarzębiną i na bez nie będzie czasu!