Spokój grabarza (czasem się powtarzam), czyli szczekając na księżyc

(…)

Howling in shadows
Living in a lunar spell
He finds his heaven
Spewing from the mouth of hell

Those that the beast is looking for
Listen in awe and you’ll hear him
Bark at the moon

Bark at the Moon · Ozzy Osbourne, 1992, tu można posłuchać

 

Z okazji moich czterysta sześćdziesiątych urodzin, chciałam Państwu życzyć wszystkiego najlepszego, zdrowia żelaznego, garnca złotego, oraz ofiarować ten wpis, którego pewnie spodziewaliście się dopiero gdzieś w okolicach grudnia, jak również kwiatków skromną wiązankę.

Jak to jeden człowiek drugiemu człowiekowi może czasem sprawić radość zupełnie niechcący, to Państwo może nie wiedzą, ale ja zaraz opowiem.

Na okoliczność moich zawrotów głowy szukałam w internecie porad i informacji, jak by tu sobie pomóc, no i trafiłam na komentarz chłopaka, który kupił swojej babci Bilobil forte, i babcia bardzo go sobie chwaliła, że jej pomogło i w ogóle. No to sprawdziłam najpierw ulotkę, i – zachęcona zawartymi w niej informacjami – przy najbliższej wyprawie do miasta zakupiłam w aptece co prawda nie bilobil, ale odpowiednik, czyli też wyciąg z miłorząbu japońskiego w tabletkach, tylko pod inną nazwą.

W domu wrzuciłam pudełko z lekiem do podręcznego koszyczka z przydasiami na kuchennym stole, i oczywiście zapomniałam, że je mam.

Któregoś dnia małżonek siedzi przy stole i najwyraźniej się nudzi, bo wziął rzeczone pudełko do rąk, mówi: “A co tu sobie Kanionek znowu nakupował?”, i – nie czekając na odpowiedź – czyta: “W celu poprawy zdolności poznawczych u osób starszych – aaa, ha ha ha! – przy osłabieniu pamięci i sprawności umysłowej – iiiii, hi hi hi, bo padnę! – związanym z wiekiem – no nie mogę! – oraz w celu poprawy jakości życia w łagodnej demencji” – No, tu już z krzesła spadł ze śmiechu.

Wstał, otrzepał się z kurzu, łzy rękawem z twarzy ociera, patrzy na mnie i wbija ostatnią szpilę, tonem pełnym bezgranicznej troski:

– Kanionek, to ty chyba tego nie brałaś.

Kurrrrrrrr… tyna.

No ale w sumie racja – nie brałam, bo ZAPOMNIAŁAM. To jest właśnie problem z tabletkami na pamięć, taki zaklęty krąg niemocy, że się nie pamięta, żeby wziąć, żeby pamiętać! Ktoś to powinien naprawić jakoś, może tabletki z alarmem, robiące “pii-piii-pii”?

I jeszcze Was oświecę, że nic tak nie ułatwia życia, jak dobra organizacja pracy, i powie Wam to każdy coach od rozwoju osobistego, a nawet podrzędnej klasy menedżer regału jogurtów w lokalnych delikatesach. Tak więc, przykładowo, jeśli chcą Państwo zrobić – po raz pierwszy w życiu – zakwas buraczany, należy się do tego zabrać w stylu “pro”, czyli:

1. Pójść do ogrodu o zmierzchu.
2. Wyrwać buraków na oko (chodzi o ilość, nie metodę transportu)
3. Wrócić do domu, szorować, obierać i kroić zawzięcie (to też Wam każdy trener osobisty powie, że bardzo ważne jest szczere zaangażowanie w pracę nad sobą i podsycanie motywacji, i on za to weźmie pieniądze, a u mnie macie poradę za darmo!).
4. Stwierdzić, że wszystkie słoiki trzylitrowe są zajęte przez kiszone ogórki, i mamy do dyspozycji tylko słoiki małe, albo jeden pięciolitrowy.
5. Uznać, że nie będziemy się pierniczyć z nastawianiem trzech słoików po 900 ml, ani biegać po ogrodzie z latarką, żeby dozbierać buraków, wciągając komary nosem.
6. Nerwowo szukać alternatywy, przetrząsając całą spiżarnię.
7. Zaakceptować kandydaturę słoja o pojemności 5 litrów i – stawiając wiarę ponad rozumem – uznać, że wszystko będzie dobrze (kolejna darmowa porada – warto czasem zdać się na intuicję, zaufać swym zwierzęcym instynktom, uwierzyć w ten słoik na przekór danym statystycznym, wykresom graficznym, rachunkowi prawdopodobieństwa i wszystkim tym bezdusznym danym analitycznym, które ograniczają naszą kreatywność i podcinają skrzydła).
8. Pakować buraki, czosnek, przyprawy, do tego baniaka 5l., zachowując strukturę warstwową, jak przepis nakazuje.
9. Patrzeć ze zgrozą, jak kończy nam się materiał, a słoik jest zapełniony ledwie w jednej trzeciej objętości.
10. Stuknąć się w łeb, czyli po kołczowskiemu: “Dokonać merytorycznej oceny naszego dotychczasowego performansu, nie stroniąc od konstruktywnej krytyki”.
11. Powrócić do nerwowego przetrząsania spiżarki.
12. Wykopać słoik 1,75 l. pełen suszonych borowików, wywalić grzyby (do worka, nie do śmieci), wyparzyć wrzątkiem.
13. Przepakować zawartość baniaka do słoika i stwierdzić, że wskutek tej operacji cała nasza misterna konstrukcja warstwowa poszła się czesać, a na domiar złego część materiału już nie chce się zmieścić, odmawiając kategorycznie wzięcia udziału w naszym projekcie!
14. Upchać, dopchać, bezlitośnie docisnąć elementy niekompatybilne z założeniami projektowymi, i – wzruszając asertywnie ramionami – rzucić magiczne zaklęcie, zapewniające powodzenie każdemu przedsięwzięciu: “NO I **UJ”.
15. Zalać słoik posoloną wodą, zatrzasnąć wieko i odtrąbić kolejny sukces na polu nowych wyzwań.

Serdecznie polecam – Kanionek.

A ponieważ kwestia pastucha na ślimaki wzbudziła żywe zainteresowanie w sekcji komentarzy pod poprzednim wpisem, to dzisiaj pokażę Wam, co prawda nie pastucha, ale inny sposób na to, by taką np. niewielką uprawę kapusty pak choi przed ślimakami ochronić. (Kluczowym jest tu słowo “niewielka”!).

Gdzieś z początkiem sierpnia wysiałam to azjatyckie cudo do wielodoniczek, gdy wzeszło wyniosłam do ogrodu, a kilka dni temu ze zgrozą odkryłam, że już się do sadzonek ślimaki dobrały:

Jak Państwo widzą, sadzonek nie ma zbyt wiele, albowiem na wiosnę kupiłam tylko jedno opakowanie nasion pak choi, nie mając pojęcia o tym, że wewnątrz znajduje się ich AŻ DWADZIEŚCIA (wiem, że seksizm mocno stracił na urodzie w oczach opinii publicznej, ale sarkazm wciąż chyba można bezkarnie stosować?).

Ale dość tych świństw, czas zacząć kopać grób.

No, może nie tyle grób, co niezbyt głęboki dołek o takiej długości i szerokości, jakiej potrzebujemy dla naszych sadzonek.

Przy okazji dygresyjka na marginesiku, tak na skraju tego kapuścianego dołka: ja się zdecydowałam na to rozwiązanie, bo to śmiesznie mały areał, ale tak ogólnie to kopania w ziemi nie polecam. Przekopywanie ziemi jest zbrodnią przeciw wielu narodom, a dokładniej: pierwotniakom, bakteriom, grzybom, stawonogom, bezkręgowcom, i wielu, wielu innym. Widzicie – ziemia ma swoje warstwy, i te warstwy mają sens i cel. Na powierzchni, tuż pod nią, i głębiej, żyją mikro- i makroorganizmy, które – często – gdzie indziej żyć nie potrafią. Mają swoje miejsce i w tym miejscu robią swoją robotę – również dla nas, użyźniając glebę poprzez przerabianie szczątków materii organicznej, i spulchniając i “napowietrzając” ją poprzez rycie kanałów i kanalików. I zawsze tak było, i wszędzie świetnie działało, dopóki nie przyszedł człowiek ze swoją łopatą (a później pługiem i glebogryzarką) i nie postawił tego mikroświata całkiem do góry nogami.

No wyobraźcie sobie – mieszkacie w wieżowcu z parkingiem podziemnym, świetnie Wam się wiedzie i w ogóle, macie co jeść i dzieci ładne i zdrowe, któregoś dnia wychodzicie sobie zajarać szluga na balkonie i wystawić pyszczek do słońca, aż tu nagle przychodzi jakaś godzilla w walonkach i stawia Wam ten wieżowiec całkiem do góry nogami. I nagle dusicie się pod ziemią, światło kurna zgasło, starego przywalił tapczan, dywan jara się od zwarcia elektrycznego, a na wierzchu Wasze samochody leżą kołami do góry i wyciekają im płyny, czy coś. No niefajnie!

No, to tak samo jest z ziemią, a nawet gorzej. I jeszcze te porady doświadczonych rolników, żeby ziemię przed zimą przekopać i zostawić w ostrej skibie. No pewnie! Szkodników to nie wymrozi, latem i tak wyjadą na pola cysterny z insektycydami, herbicydami i fungicydami, za to piękna, ostra skiba ulegnie erozji, jakby już i tak nie miała wystarczająco dużo problemów. (Erozja gleby przez wodę, wiatr i słońce – nie nastąpi, gdy zostawisz ziemię w spokoju i pozwolisz jej żyć pod ściółką, którą w tzw. naturze sama by sobie zapewniła). Szkoda gadać. To coroczne, wielokrotne przekopywanie ziemi, to wypruwanie flaków, i zabieranie jej wszelkiej materii organicznej po zbiorze plonów, jest tak fantastycznie skuteczne, że przemysł nawozowy nigdy nie zginie, a i środków ochrony roślin powstaje coraz więcej.

Ja oczywiście rozumiem, że rolnictwo wielkoobszarowe to dzisiaj smutna konieczność i tu nawet nie ma o czym gadać – nie powrócimy do czasów małych, lokalnych upraw na małe, lokalne potrzeby. Ale własny ogródek możemy zostawić w świętym spokoju i nie niszczyć życia w ziemi poczętego. No więc ja nie niszczę, i odkąd zaprzestałam barbarzyńskich praktyk “uprawy roli” chwalę sobie i ziemię, i to, co mi daje.

Mam jeszcze taki jeden przykład, który można nazwać dowodem anegdotycznym, ale mnie się podoba. Pani Żozefin każdego roku ryje w ziemi, goni Dżerego do łopaty, sieje i sadzi, a potem pryska niezliczoną ilością środków na wszystko, a jej rośliny wciąż chorują! Ziemia koloru żółtego, roślinki bidne jakieś, u niej główka czosnku to jak u mnie dwa ząbki, obecnie z pomidorów (wielokrotnie pryskanych: od mszycy, od pleśni, od zarazy ziemniaczanej) zostały jej smętne, brązowe badyle, a papryka złapała jakieś gnilne plamy, podczas gdy u mnie, w środku lasu, gdzie i słońca mniej i robactwa wszystkożernego więcej – zielono, gęsto, soczyście i na bogato. A tyle razy jej mówiłam, że tę słomę, co jej z balota kupionego pod kury połowa została, może użyć na ściółkę, i chociaż tej wody z kranu nie będzie musiała lać hektolitrami w ziemię, która – goła jak biszkoptowy placek – wysycha i pęka co roku. To nie. Słoma zgniła, przykryta czarną folią przez bodaj 3 lata. Nie, to nie. I jeszcze co tydzień mnie pyta, czy już mam zarazę na pomidorach. A taką figę z makiem i dynię w kształcie fiuta.

(Przyszła do nas kilka dni temu, wracając z grzybobrania, i koniecznie chciała zobaczyć tę moją szklarnię bez zarazy, bo mi chyba nie uwierzyła, oraz ogród, w którym jeszcze coś rośnie. No to zobaczyła. I kiedy jej po raz setny tłumaczyłam, że o widzi pani, tak sobie pani podściółkuje, i od razu mniej roboty ze wszystkim, i kopać nie trzeba, i ziemia bogatsza, to ona mi jakieś historie od czapki, że Dżery to jej nawet trawnika nie skosi, a ona nie może fizycznie pracować, i takie tam. Co roku to samo! “Nie może pracować”, a potem widzę, że jakoś może, i tylko szkoda jej całego wysiłku, no ale miałam się już tym nie przejmować).

Napisałam to wszystko, bo akurat mi się chciało, jak ostatnio w ogóle mi się nie chce. Bo i po co zużywać klawiaturę lub strzępić sobie język? Nie jestem Jezus, świata nie zbawię.

A teraz z powrotem do naszego małego grobu!

Na dno wykładamy gęstą firankę (przy okazji dziękuję wszystkim dobrym Kozom, którym się chciało te firanki dla mnie pakować i wysyłać – te firanki są wprost bezcenne!) w taki sposób, by nie tylko pokryła dno, ale by i po brzegach dużo jej zostało, a po co, to za chwilę.

Na firankę w dołku wsypujemy z powrotem tę ziemię, którąśmy wykopali, i mamy taki widok:

Aha, dołek – jak pisałam – nie musi być głęboki, 10 cm wystarczy, bo raz, że pak choi nie korzeni się zbyt głęboko, a dwa – praktycznie każda roślina przepuści korzenie przez oczka firanki w głąb ziemi, jeśli będzie miała taką potrzebę. No, za wyjątkiem marchewki, buraka, ziemniaka i im podobnych, wiadomo.

Ściółkujemy, wtykamy sadzonki w ziemię.

Teraz w każdym z czterech narożników umieszczamy jakieś słupki – liche mogą to być badyle, byle z drewna, bo to nie ma być konstrukcja wieczna – pak choi ma krótki okres wegetacji.

Te słupkobadyle to możemy sobie w ziemię wbić młotkiem, albo taką ładną, świeżutko z ziemi wykopaną cegłą:

No mówię, że w ziemi zwykle nie ryję, to i nawet nie wiem, jakie tu jeszcze są skarby zakopane. I te wystające boki firanki przyczepiamy do badyli za pomocą – najwygodniej – zszywacza tapicerskiego (przy okazji całuję rączki temu panu, co taki zszywacz wymyślił, bo ja bym bez tego była jak bez ręki! Folię szklarniową do słupków tym przyczepi, siatki wszelkie takoż, no i firanki, czy inny materiał. Szybko i skutecznie, a zszywki gdy zardzewieją i trafią do ziemi, to szybko się zdekomponują, bo są cieniutkie i to nie plastik).

O tak:

A od góry narzucamy kolejną firankę i też przyszywamy:

I w ten sposób mamy uprawę kapusty w szczelnym akwarium z firanki – nie przepuści ani ślimaka, ani motyla. Jeśli będzie naprawdę gęsta, to i mszyca prędzej sobie na niej zęby połamie, niż dopadnie nasze sadzonki. Ja już gęstych firanek nie mam, więc wzięłam taką o niepokojąco dużych oczkach – motyl nie ma szans, ale kto wie, może jakiś ślimak na diecie się przeciśnie. Zobaczymy. (Tak, wiem, zdaję sobie sprawę z onieśmielających walorów estetycznych tego czegoś, ale czy to o wygląd chodzi?).

A po zebraniu plonów firankę odzyskujemy, oczywiście, wystarczy ją wyrwać z ziemi, przepłukać choćby w deszczówce, wysuszyć i można jej użyć ponownie.

Aha, a ponieważ jestem dziś hojna i wspaniałomyślna jak pan Bób przykazał i dzielę się darmowymi poradami z życia dobrego menedżera własnego folwarku, to jeszcze dla Was taki pro-tip: nie bądźcie jak Kanionek i nie zróbcie tego, co ja zrobiłam.

A zrobiłam tak, że po wykopaniu dołka i strzeleniu fotki instruktażowej, musiałam przerwać prace ogrodowe, bo wybiła godzina sera, więc wróciłam do domu z myślą, że po południu sobie ten kapuściany grajdołek dokończę. Już po zachodzie słońca, ale jeszcze w przyjemnym półmroku, postanowiłam choć firankę przymierzyć do tego projektu, więc wyszłam z domu bez firanki, dotarłam do dołka, i – myśląc o gruszkach na wierzbie – zabrałam się za… zasypywanie dołka wykopaną wcześniej ziemią.

Tak. Tak właśnie zrobiłam. I uwierzcie, gdy Wam powiem, że “co ja kurde robię” to zorientowałam się wtedy, gdy do końca tej bezsensownej roboty zostało mi dosłownie pół wiaderka ziemi. No nie zaprzeczę, zdenerwowałam się lekko. Wygarnęłam całą ziemię na powrót, sapiąc jak wściekły nosorożec, i tylko raz rozdeptując posadzone dnia poprzedniego sadzonki sałaty (dobrze, że to takie nadliczbowe sadzonki, które już mi się gdzie indziej nie zmieściły) i wtedy w końcu poszłam po firankę, ułożyłam jak trzeba, zasypałam ziemią i zrobiłam kolejną fotkę, tym razem z lampą błyskową, bo przecież wtedy to już całkiem ciemno było.

I jeszcze Wam poradzę, bo dobroć moja nie zna granic, żebyście sobie przypadkiem, przy zasypywaniu takich dołków, nie nasypali ziemi do kaloszy. To znaczy ziemię to i owszem, sypcie sobie na zdrowie, ale zwróćcie uwagę, by nie zawierała czerwonych mrówek, a już zwłaszcza żywych i też lekko wkurwionych. A kalosze do ogrodu zakładajcie, bo zaprawdę powiadam Wam – ludzkie stopy, z tą siatką naczyń krwionośnych malowniczo rozrysowaną na samym wierzchu, są dla komarów niczym mapy GPS z podświetlonymi punktami poboru paliwa. (No jak to “skąd wiem?”. Z własnej, ciężkiej pracy nad rozwojem osobistym. Moim, i komarów).

A jeśli nadal będzie tak lało, to kapusta zgnije i tyle, bo wiadomo, że jak nie susza, to potop, i choćby nie wiem jak się człowiek wytężał, to Kanionkowi nie dogodzi.

Jeśli ktoś z Państwa chciałby spróbować sera typu fromage z rzodkiewką, czosnkiem i koperkiem, niechaj spieszy z zamówieniem, albowiem oferta będzie ważna tylko do wyczerpania zapasów rzodkiewki.

Zaś gdyby ktoś chciał spróbować koziego emmentalera, to nie musi się spieszyć, bo on jeszcze będzie długo dojrzewał:

Rozdeptana sadzonka sałaty wygląda tak:

A nierozdeptane tak:

A gupi Kanionek, od czasu wizyty pani Żozefin, opycha się pomidorami jak szalony:

I suszy pomidory do serów ile sił w suszarce:

Bo odwieczne prawo Wszechświata mówi wyraźnie: “Gdy tylko się pochwalisz, że coś ci idzie dobrze, to owo coś natychmiast się potknie i sobie ten głupi ryj rozwali”.

(A tak naprawdę, to po prostu pada wciąż i zimno jak w Szwecji, a tego to nawet najszczęśliwsze pomidory na świecie długo nie wytrzymają).

Ogórki wciąż zbieram – młode pędy przetrwały atak zarazy i kwitną w najlepsze.

Ser Winna Koza też już dołączył do maturzystów w piwnicy:

(Będzie dostępny jakoś w listopadzie, ale nie bójcie się, że przegapicie, bo na pewno ogłoszę to na blogu).

I zaraz koniec tego letniego przepychu, i co ja Państwu powiem – już mnie łamie w kościach, i… No nieważne, cieszmy się tym, co jeszcze jest!

113 komentarzy

  • Zoe

    Jeszcze nie obejrzałam filmów z poprzedniego wpisu a tu nowy! Taki prezent z samego rana 😘

    • Zoe

      Oraz wszystkiego co dobre z okazji urodzin.

      • kanionek

        Dziękuję, Zoe :) Filmy poczekają, wszak to nie zające.

        • Zoe

          Obejrzałam i zachwycona jestem. Te zrębki i słomę kurczaczą wysypywałaś bezpośrednio na ziemię czy spałaś też obornik i kompost?

          • kanionek

            Bezpośrednio na ziemię, i bardzo ważne – nie wolno ściółki, zrębek, czy słomy, przekopywać z ziemią! Bo wymieszana z ziemią będzie kradła azot, żeby się rozłożyć. Taka ciekawostka, że ściółka na wierzchu użyźnia ziemię, a wkopana – przez jakiś czas – pozbawia jej podstawowego składnika pokarmowego dla roślin. Fukuoka chyba też o tym pisał.
            Obornik, czy kompost – teraz już mi się nie chce/nie mam siły, zaiwaniać z taczkami do ogrodu, ale kilka lat temu koziego obornika (no, to głownie słoma jest, bo te kozie bobki to nie końskie placki, wiadomo) tam nawiozłam sporo, i TEŻ WYWALIŁAM NA ZIEMIĘ, bez przekopywania. To samo z kurzym/kaczym – kaczki tam łażą i srają gdzie popadnie, oczywiście poza sezonem ogrodowym, i ja to wszystko zostawiam nie tykając ręką, czy narzędziem. To samo z “resztkami” po zbiorach – czy to pomidory, czy dynie, wszystko jedno, zostawiam na ziemi zarówno niedojrzałe/zepsute owoce i warzywa, jak również części zielone. Oczywiście oprócz tych, które kozy chętnie zeżrą :D

            Tak np. dzisiaj w końcu “skosiłam” połowę selera naciowego, i na miejscu, w ogrodzie, dla siebie odłożyłam łodyżki, dla kóz cały kosz liści, a wszelkie “odpadki” rzuciłam na ziemię dokładnie tam, gdzie te selery rosły. Oddaję część tego, co zabrałam, a uwierzcie, długo nie zejdzie, żeby się to rozłożyło. Nawet jeśli część zjedzą jakieś robaczki, to wysrają w postaci nawozu do ziemi ;) Tak to się u mnie kręci od lat, i to jest wygoda – nie zbieram na kupki, nie palę suchych badyli, ani po czosnku, ani po niczym, tylko wszystko srrru – na ziemię. Samo jedzie ;)

            Owszem, mam kompostownik (w sumie już sama nie wiem po co), na który wynoszę wszelkie odpadki organiczne zebrane w domu do wiaderka, rzucam większe gałęzie, które mi się do niczego nie przydadzą, jakieś łupiny orzechów, skorupki od jajek, takie tam. Czasem nadmiar skoszonej trawy z podwórka (kaczkom rzucę, kozom nie, bo po podwórku psy biegają i sikają, więc nie mogę), no generalnie wszystko, co się rozłoży. A ponieważ, jak pisałam, na całym terenie ogrodu też rozrzucam odpadki po zbiorach, to już mi się nie chce z kompostem latać i go na ziemię rozrzucać. Za kilka lat będę z tego kompostownika miała dobry materiał do siewów w wielodoniczkach, to niech sobie tam siedzi i się kompostuje.

            Może tak w skrócie, bo ja jak zwykle chaotycznie nawijam: zasada jest prosta, nie ryjemy w ziemi, nie zabieramy jej resztek po naszych zbiorach, ściółkujemy (można spokojnie rzucić ściółkę na te liście, łodygi, zgniłe pomidory, co zostały na ziemi, to się wszystko ładnie rozłoży!, jeśli mamy kompost czy obornik, to też rzucamy na wierzch (no wiadomo, nie półmetrową warstwę), a krasnoludki zrobią swoje, gdy nie będziemy patrzeć. Jak nie zapomnę, to zrobię film z mojego ogrodu w październiku lub listopadzie, to zobaczycie, jak ten mój śmietnik wygląda. Babcia by zawału dostała, gdyby to zobaczyła :D

  • Bisia

    Lubię niespodzianki :-) Dziękuję

    • kanionek

      No właśnie – większość ludzi lubi, a tu dawno niespodzianek nie było, więc proszę uprzejmie :)

  • Anomin

    Nie, no naprawde????!!!!!!
    Nowy wpis????
    lubie takie zabuzenia ;-)

    • Anomin

      Co nagle to po diable albo po byku :-/
      zaburzenia rytmu takie lubie gdy piszesz niespodzianie :-*

      No i happy birthday! Niech sie plecie :-*

      • kanionek

        Spokojna Twa głowa w supełek zapleciona, wszystko zrozumiałam już na samym początku, i dziękuję :)

  • zerojedynkowa

    Ale zdajesz sobie sprawę, Kanionku, że do dobrego człowiek bardzo szybko się przyzwyczaja? ;)
    Dzięki wielkie za nowy wpis. :*

    • zerojedynkowa

      O rany, ale ze mnie tłuk!
      Aniu, Kanionku Złoty!
      Wszystkiego, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy! Cmokam wirtualnie w oba policzki.

      • kanionek

        Dziękuję, dziękuję! Nie no – jaki tłuk? O urodzinach było tylko krótko i na wstępie, a potem baju, baju, i czytelnik odpływaju. Wszystko gra :)

        • zerojedynkowa

          No właśnie o to chodzi, że kilka lat temu zarzekałam się, że będę pamiętać o Twoich urodzinach, bo moja bliska koleżanka ma w tym samym dniu urodziny, a dodatkowo mamy z mężem rocznicę ślubu, więc powinnam pamiętać (bo przecież to wszystko w jednej dacie!), ale że nie biorę tabletek na poprawę pamięci czy zdolności poznawczych, a Ty tak umiejętnie zmieniłaś temat i odwróciłaś moją uwagę…, to jakoś mi “umkła” informacja o urodzinach. Nie żebym się tłumaczyła. Wcale a wcale. ;D

          • kanionek

            No to chyba jest właśnie odwrotnie, czyli masz za dużo do zapamiętania jak na jeden dzień, i nie ma takich tabletek, które by to ogarnęły ;) Czuj się usprawiedliwiona :)

  • Willow

    Sto lat sto lat 🥰 zdrowych, pomidorowych i serowych
    Jak się cieszę że Cię widzę 💗
    Zacny wpis, uwielbiam Cię
    I jakie zdjęcia fajowe, i porady mądre
    No dzięki wielkie kochana, zrobiłaś mi dzień 😁
    Jakże Zazdraszczam tych pomidorów, sery Twoje i pomidory bym mogła jeść na okrągło

    Apropo pomidory, ma ktoś pomysła jak zrobić, żeby na zimę były takie jak prawie świeże? Bo sosy to ogarniam, ale bym chciała takie co ze słoika na kanapkę i żeby udawały że z krzaka są 🤣

    Kanionku posmyraj za uszkiem piesy i koty🐕🐈
    A Ciebie ściskam mocno

    • Dytek

      A spojrzyj sobie dobra kobieto na blog bezglutenowejadło.pl w sekcje przetworów – tam kilka sposobów przerobu pomidorów jest.

      • kanionek

        Dziękuję, Wierzbo peany śpiewająca :)
        Dytek – ale Wierzba pyta o takie cuś, żeby ten pomidor nic nie stracił na smaku i urodzie, a to chyba niedasie. Jakakolwiek obróbka polega wszak właśnie na tym, żeby tego pomidora zakonserwować na dłużej, no i musowo musi być to konserwacja stratna, bo polega m.in. na dezaktywacji enzymów odpowiadających za dojrzewanie, przejrzewanie i psucie się warzyw i owoców. Ale może piehdolę? Wiem, że Amerykanki mrożą pomidory w całości, podobno po rozmrożeniu skórka z nich ładnie schodzi, ale konsystencja pozostawia wiele do życzenia, i zużywają te pomidory do zup i sosów.

        • Willow

          No nie piehdolisz dobra kobieto🤣 niedasie i już, nic to będę żreć w formie sosów. Zrobiłam ostatnio wg przepisu pomidory bruschetta do słoika, ale o borze szumiący octu za dużo jak dla mnie🤢. Może wymyślę inna zalewę.
          A jeśli chodzi o mizerie zima, to kiedy jeszcze miałam warzywniak i ogórków masę, to mrozilam je pokrojone w plasterki grubsze, po rozmrozeniu były trochę klapciate ale na smaku nie traciły, po dodaniu cebuli i smietany/jogurtu-mizeria jak żywa 😁

          • Dytek

            A zajrzałaś – pomidory w całości lub w połówkach, dwie różne zalewy- dość świeże wpisy, a w opisie, ze kobieta używa również do kanapek. I na 100% nie jest to to samo, co świeży. Jednakowoż ogórek świeży i kiszony też nie to samo, a smaczne. Nie próbowałam jeszcze tak robić. W tych przepisach nie ma octu.

          • kanionek

            Spokojna głowa – mrożone też mam :D
            Czego to człowiek się zimą nie czepi, żeby choć trochę rozjaśnić mroki czarnej dupy. Nawet mrożonego ogórka się czepi, i skapciałego pomidora.

    • wy/raz

      Nie wiem czy jesteś szczęśliwą posiadaczką krzaczków czy pomidorów. Jak krzaczków, to ponoć jak nie zdążą dojrzeć należy wyrwać krzaczek, powiesić do góry nogami np. na strychu i sukcesywnie dojrzewają. Ponoć niektórzy jedli jeszcze w grudniu.

      • kanionek

        Tego nie znałam, ale podpowiem jedno – jeśli pomidory zaczynają już łapać zarazę ziemniaczaną, co się jesienią, niestety, zwykle zdarza, to takie zielone owoce już nie dojrzeją, tylko zgniją :(

  • Ynk

    Trykam Cię urodzinowo serrduchem w serrrducho! Niech Ci wszystko kwitnie i dojrzewa i owocuje i smakuje!

  • wy/raz

    Kanionku, co ja widzę! Rozpieszczasz nas!!!

    WSZYSTKIEGO. Najlepszego, najzdrowszego i czego Ci tylko brak. “Poprawy zdolności poznawczych i jakości życia”. Uściski.

    Przy zakwasie się popłakałam. Zresztą nie tylko przy tym. Plonów nieustająco zazdroszczę.

    • kanionek

      Dziękuję, Wy/raz, i owszem, poprawa jakości właśnie by mi się przydała, tzn. żeby nie bujało i żeby nie bolało, wuj tam ze zdolnościami wszelakimi. No ale to każdy by tak chciał ;)

  • Ange76

    No kochana, sto lat (i jeszcze więcej) bez zawrotów głowy i innych atrakcji za to z obfitością wszystkich dobrych rzeczy.

    Dziękuję, że nam taki piękny prezent sprawiłaś z okazji swoich urodzin. Bardzo smakowity wpis, a instrukcja kopania grobu na pak choi – bezcenna :)

    • kanionek

      Dziękuję, Ange :)
      Mam tylko wątpliwości, czy aby nie za późno się zabrałam za tę kapustę, no ale w sumie – pogody i tak bym nie przewidziała.

  • Jagoda

    Serdeczne życzenia wszystkiego wspaniałego!

  • I zeby nikt juz z Kanionka nic nie wysysal! – tego zyczy delegacja z Erefenu.

    • kanionek

      Droga Delegacjo, dziękuję i melduję, że takie np. jusznice deszczowe już zakończyły tegoroczne żerowanie, a zawsze to jakiś milion kandydatów do wysysania mniej!

  • kapelusznik68

    YYY, to już Dzień Nauczyciela?
    Kanionku, wszystkiego najlepszego.
    Ta moskitiera na pak choi jest genialna. Poszukam jeszcze jakich firanek u siebie może Cię wspomogę.

    • kanionek

      Stare, chińskie przysłowie mówi: “Jutro nie nadchodzi nigdy, a Dzień Nauczyciela napada ludzi znienacka” :D
      Dziękuję, kochana, ale Ty mnie już wspomogłaś po wielokroć!

  • Aliwar

    Kanionku te ogorki w słoiku to sałatka czy kiszone? Na oko przypraw nie widać ….
    Wszystkiego dobrego urodzinowo 🥂🎂😘😘😘

    • Aliwar

      A te buraczki kiszone to da się zrobić tez na zimę ? Tak jak ogorki kiszone na przykład…… tylko ja nie mam porządnej piwnicy albo spiżarka koło 15 stopni albo garaż no i wiadomo zależy od tego co na dworze ale pewnie kilka stopni mniej ale nie stała temperatura . Ogorki trzymam zawsze w spiżarce i jest ok .

      • kapelusznik68

        Aliwar, podobno sok takowy można trzymać do 2 tyg. w lodówce. Ale ja ostatnio wypiłam ostatnią kroplę z zapasów bożonarodzeniowych. I tyle w temacie. Taki kwas jest zajebisty!

        • kanionek

          A, to dobrze wiedzieć. Mój dzisiaj wylądował w lodówce, ale ten buraczano-czosnkowy śmietnik zalałam jeszcze ciut wodą, żeby jej dodać do następnego nastawu (jutro) i – podobno tak to ma działać – przyspieszyć proces fermentacji.

    • kanionek

      Aliwar – te ogórki to eksperyment, nazywają się “mizeria na zimę w słoikach”, przepisów w necie jest sporo, a ja wybrałam taki, w którym było najmniej octu, bo co to za mizeria z octem, prawda? No więc to są ogórki szatkowane na szatkownicy, posolone i lekko pocukrzone (tak przepis kazał), zostawione, by puściły sok, potem “lekko skropione octem”, zapakowane w słoiki razem z tymi sokami, co puściły, i pasteryzowane jakoś krótko, kilka minut dosłownie. Zimą się to wylewa ze słoika na sito, a po odsączeniu do salaterki, śmietana, koperek, pieprz, i niby ma to przypominać świeżą mizerię. Zobaczymy.

      A na eksperyment mogłam sobie pozwolić, bo ogórków szklarniowych to miałam w tym roku po kokardę, i nawet mi nie będzie strasznie żal, jeśli ta mizeria nie będzie zardzewiałego wieczka warta ;)

      • Aliwar

        No to czekam na efekty…. no bo jakby to chociaż ciut przypominało mizerię to w zimie to byłby rarytas. Właśnie tak na oko to mi się z mizerią skojarzyło i dlatego pytam….jak napiszesz ze się udało to za rok zrobię. Teraz mamy resztki ogórków tak na kanapki ale i to dobre 🙂

        • kanionek

          Nie omieszkam zawiadomić Was wszystkich o efektach, i sama liczę na coś więcej, niż tylko rozczarowanie, bo tych świeżych smaków lata okropnie zimą brakuje. Z ogórków gruntowych zrobiłam dziś chyba ostatni słoik w zalewie octowo-miodowej, z pierwszą żółtą papryką ze szklarni.

  • Ania W.

    Kanion, stówka w dobrobycie! I dzięki za wpis. Coś mnie dzisiaj tknęło, żeby sprawdzić :)

    • kanionek

      Dzięki, Ania :)
      (A to nie chcesz się na newsletter zapisać? Wtedy się dostaje powiadomienia mailem, że jest nowy wpis. Przysięgam, że niczego innego newsletterem nie wysyłam, żadnych ogłoszeń o tanich skarpetkach, ani ofert przedłużenia sobie, yyy, nogi).

      • Ania W.

        Ależ ja oczywiście jestem na newsletter zapisana ;), tylko poczty zdarza mi się nie sprawdzać :)

        Uściski wielkie i głaski dla zwierzyńca. U Ciebie to każde jedno zwierze za życia już jest w raju.

  • Dytek

    Wszystkiego naj, najlepsiejszego, dobrobytu nie tylko letniego i też czekam na wynalezienie tabletek pi-pii-piii.
    A od naturalnego leczenia kwasem mrówkowym ludzi nie odstręczaj. Drzewiej przy chorobach romantycznych specjalnie bolącą część wkładało się w mrowisko i drażniło mieszkanki. A w trakcie kąpieli biczowało pokrzywami.:)))) Sama rozkosz i metody eko – na czasie.

    • kanionek

      Ja tylko chciałam niespodziewanych cierpień ludziom zaoszczędzić, ale dla mnie, jeśli ktoś chce i lubi, to niechaj się w mrowisku tarza do woli, w majtkach wypchanych pokrzywą! O, i jeszcze w trakcie tych uciech rozkosznych, można żuć nasiona dzikiej róży. Nie wiem, czy podziała leczniczo, ale one mają takie fajne, kłujące włoski, buhahaha!

      I dziękuję za życzenia, Dytku kochany :)

      • Dytek

        Jak twierdzą mędrcy bez cierpienia nie ma efektów, czy to w dziedzinie rozwoju osobistego, urodowego, zdrowotnego, ble, ble ble. Zależy od fazy i w jakim momencie harmonii z Wszechświatem się jest. Ja na razie w tym względzie stawiam na łagodność i wyrozumiałość na ten przykład.

        • wy/raz

          A ta rozkosz ;=). to już nie?! Łagodność, to nie wiem, ale wyrozumiałość pewnie się wykształci. I odruchy samozachowawcze.

        • kanionek

          Dytek, weź Ty w moim imieniu zapytaj tych mędrców, co ja robię źle, że generalnie cierpienie to tak, w dowolnych ilościach mi wychodzi, a tych rozwojów, zdrowia i urody jakby nie widać! Że nie wspomnę o pieniądzach, ale to akurat wiem, że mędrcy w dupie mają, gardzą i tak dalej.
          Ja to nie wiem, w jakiej jestem fazie – czasem czuję się bardziej jak NA fazie, choć przysięgam: niczego nie brałam.

          • Dytek

            Szlachetny Kanionku – znaczy się wybrałaś linię czystego rozwoju, więc cierpienie i cierpienie, nie zostawiasz sobie czasu na wcielenie w życie i konsumpcje rezultatów – wiadomo, może to doprowadzić do nadmiernej pychy, efekty znikną i zaczynasz od początku. A że mędrcy mają zawsze adekwatną odpowiedź zależnie od okoliczności, można jeszcze dorzucić: 1. efekty rozwoju, to w życiu pozagrobowym, a w innej opcji – poznasz po jakości kolejnej inkarnacji ; 2. w ramach rozwoju to uroda tylko wewnętrzna; 3. w ogóle rozwija się tylko na ten przykład tylko tzw. dusza, a Ty robisz za wyrobnika; 4. wszystko robisz źle i dopiero jak przerobisz wszystkie te”źle”, to kapniesz się o co chodzi i wtedy – już tylko szczęśliwość; 5…………………………………………………………………………..

          • kanionek

            Hm…
            To trochę jak z religiami – cierpienie uszlachetnia i czeka cię za nie nagroda, gdzieś tam, kiedyś tam ;)
            Podobno wszystko jest kwestią wiary – jesteś tym, w co wierzysz, bla bla.
            Temat rzeka.

          • kanionek

            Aha, aha. Punkt 4. – jak już się konkretnie pokapujesz, co robiłaś źle przez całe życie, to się okazuje, że masz 80 lat, wszystko boli, renta niska, i w ogóle do dupy z takim oświeceniem :D
            (Nie no, ja wszystkim życzę, żeby się pokapowali jak najwcześniej. Sama na to nie liczę, no ale Wam życzę dobrze!)

          • Dytek

            W punkt. Dlatego zawsze twierdziłam, że dorosłe życie trzeba zacząć od solidnej emerytury, bo później i tak nie ma jak korzystać – tu strzyka, tam boli i te wszystkie otrzymane mądrości można spożytkować bez żalu na przykład na postawę zen alibo inną ascezę, tudzież w ogóle nie doczekać.

  • Olika

    Kanionku niech Ci roście w polu i zagrodzie a błędnik niech sie nawroci na zawsze na dobrą stronę mocy a kamyczki nie spadają. Zakwas z burakow planuje jak zleje ocet jabłkowy to skorzystam z Twoich zaleceń. I dzieki za inspiracje firankowe ogrod moj zyska na emploi oblubienicy

    • kanionek

      Dziękuję serdecznie, Olika :)
      Ja się tak kiedyś latem zastanawiałam, co sobie myślą piloci helikopterów i innych statków powietrznych, przelatujących tu czasem nad nami dość nisko, o tych tajemniczych konstrukcjach obleczonych firanką (boć to nie moja pierwsza kapusta w firance, o nie), a znajdujących się na terenie, było nie było, ogrodu. Ja się nie zdziwię, jak mi kiedyś służby odpowiednie wpadną te namioty przetrzepać pod kątem uprawy ziół nielegalnych :D
      I wyjdą, biedaki, na głąby… kapuściane.

  • Ola

    Patrzam w pocztę: co jest? Newsletter drugi raz przyszł? Pomylił się? A nie, nie pomylił. Kanionek oszalał i nowy wpis dał :O
    Sto lat! Albo nie… Sto kóz! A może już tyle jest?

    • kanionek

      Nie ma stu kóz! :D
      No weź, nie strasz.
      Sto lat jakoś zniosę, ale sto kóz to już byłby czyściec, a może i sam środek piekła.
      Dzięki :)

  • mp

    Oj, jaka fajna niespodzianka, całkiem nowiuśki wpis ! Dzięki, może faktycznie Kanionek całego świata nie zbawi, ale jak chociaż część rozbawi, to i tak dobry uczynek może sobie odnotować w osobistym kajeciku ze spisem dobrych uczynków (lepiej tak zapisać, niż w pamięci- vide fragment o marnych pożytkach z miłorzębu i temu podobnych, leżących w zapomnieniu).

    Z okazji Wiadomej Okazji życzę spełnienia tego, co tam w Kanionkowym serduszku się marzy, zdrowia , doceniania siebie i umiejętności cieszenia się tym, co udało się Tobie stworzyć- raju dla futrzastych, pierzastych , beczących, gdaczących, gęgających itp.
    Serdeczności !

    • kanionek

      Dziękuję, kochana :)
      Aż mi głupio, że tak mi dziękujecie, a to ledwie co – trzeci wpis w tym roku? Zgroza.

  • Dytek

    I jeszcze Kanionku dziękuję za chęć do napisania, bo teraz mam w jednym miejscu, w sposób dowcipny i przystępny napisane o korzyściach ze ściółkowania i braku tragedii, a wręcz przeciwnie, jak się ziemi nie przekopie. Nie usną nad naukowym wywodem. Mnie to szalenie wciąga ale wiadomo – innych nie musi – wolą kwintesencję.
    A jak masz nadmiar korzeni selera, to wg dr Dąbrowskiej warto go dodać do zakwasu. Interesujący smak.

    • kanionek

      Łoo, Pani, selera jeszcze nie wykopałam (na razie nie widać przymrozków, niech sobie rośnie), ledwieśmy się wyrobili 25 kg ziemniaków wykopać, a to dopiero połowa, i jeszcze kupa innych rzeczy czeka, więc seler to chyba na okoliczność zbioru ostatniej partii buraków, gdzieś w październiku.

      Ja tylko dodam, do tego niekopania leżącego (czyli ziemi) i ściółkowania, żeby też trochę zebrać w sobie cierpliwości, bo taka ziemia potrzebuje czasu – jedna więcej, inna mniej – na dojście do siebie, ale najdalej po trzech latach efekty widać.

  • Jola z To.

    Happy Birthday Kanionku !
    jesteś cudowna !

    • kanionek

      Dziękuję, Jolu!
      (Chciałam zapytać, czy jesteś z Tolkmicka, czy Torunia, ale już widzę po adresie mailowym, że jednak całkiem nie ten kierunek :D).

  • Baba aga

    Kocham Cię Kanionku za styl, ubawiłam się mocno, zwłaszcza że ja też zapominam o tych tabletkach, oraz życzę Ci wszystkiego najlepszego z okazji naszych urodzin, ja co prawda jutro, ale to taki drobiazg. Zdrowia zdrowia i jeszcze raz pieniędzy 😃

  • Agniecha

    Happy birthday!
    Pozdrawiam ze swojej wsi, gdzie też pada i zimno jak w Rosji carskiej.

    • kanionek

      Dziękuję, Agniecha :)
      Moje zmarznięte i mokre pająki pozdrawiają Twoje zmarznięte i równie mokre!

  • sto lat, sto lat i i zdrowia dla Ciebie i zwierzyńca kochanego oraz przyjaciół prawdziwych i … spełnienia. :-)
    a teraz poproszę fromage z rzodkiewką, czosnkiem i koperkiem, zaraz maila albo smsa napiszę w tej kwestii. Dziekuję za metodę na firankę ))) ale mam kiepsko, bo nie mam firanek ech.
    A tymczasem niedaleko mnie i Ciebie jest miejsce takie!!! sobie popatrz apropo,s metody no-dig http://katarzynabellingham.blogspot.com/2019/10/sposob-no-dig-czyli-nie-kopiemy-gleby-i.html
    oraz tu kobieta prowadzi vloga polecam – https://www.youtube.com/watch?v=8-b6LoROZEc&feature=youtu.be&fbclid=IwAR28cTM-2ADQqDengk-g5Ty3jIjDeTBh9_FUvQDYwMic9tMuoRSx4UTUcTk

    • kanionek

      Dziękuję, Teatralna, a z tym mailem nie zwlekaj za długo, bo powiadam Ci, fromaż z rzodkiewką schodzi szybciej, niż letnia opalenizna!

      Zajrzałam pod linka – przeogromny, piękny ogród. A metoda “no dig” jest już dość dobrze rozpowszechniona, od lat zdobywa nowych zwolenników. Toteż i ja spróbowałam, a teraz sama polecam :)

  • tymofiejski

    Wszystkiego najlepsiejszego, zdrowia, pieniędzy, szczęścia i niech pogoda zawsze odpowiada potrzebom. Życzą Tymofiejski i Mama Tymofiejskiego. ❤

  • Jolanta

    Kochana, pomyślności i wszystkiego najlepszego, najłagodniejszego, najmilszego! I zdrowia, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz: ZDROWIA! Uściski serdeczne ślę

  • kanionek

    Kozy moje kochane!
    W tym miejscu, hurtem i społem, dziękuję serdecznie za życzenia (i żeby nie było, że się sama napraszałam – napisałam o tych urodzinach dlatego, że ja wiem, że niektórzy pamiętają, a inni mają wyrzuty sumienia, że nie pamiętali, co jest bez sensu, bo nie ma obowiązku pamiętać , no w każdym razie – chcąc zaoszczęðzić wszystkim stresu – napisałam i mamy to z głowy), oraz jak zwykle przepraszam, że mnie nie ma, ale wczoraj w prezencie dostałam ból głowy, dzisiaj nadrabiam zaległości w mailach, a po głównym obrządku i serach jedziemy owies oglądać gdzieś hen, daleko, i nie wiem, czy jeszcze wieczorem się do Was dowlokę, by odpowiedzieć na wszystkie pytania, no ale jeśli nie, to pewnie jutro.

    No chciałam powiedzieć, że jesteście kochane, i że takiego stada Kóz to w żadnej oborze nie ma, i mam nadzieję, że wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie! A teraz idę ganiać małe kaczki, bo mnie czas goni :)

  • Bożena

    Kanionku, na ile ta charakterystyka osób z 9 września pasuje do Ciebie i skąd pan Dzierżbicki wiedział że masz talent literacki i lubisz życie wiejskie?

    http://www.czary.pl/blog/?p=554

    • kanionek

      Pan Dzierżbicki to dobry i łaskawy człowiek – tyle ładnych rzeczy napisał o dziewiątowrześniowcach :D Mnie najbardziej schlebia, że urodziłam się tego samego dnia, co hiszpańska księżniczka!

      No ale w niektórych miejscach odbiegam tak daleko od szacownego grona spod dwóch dziewiątek, że licznik mi się przekręca ;) Już pierwsze zdanie, no cóż… “Mądry, przezorny, myśli o przyszłości, a jego idee są niezwykłe” – CHCIAŁABYM.

      Albo: ” stopniowo zdobywa wielką mądrość i dochodzi do majątku” – ja już ponurym milczeniem skomentuję tę moją wielką mądrość, ale z majątkiem to chyba musiało być tak, że już, już do niego doszłam, tylko się zagapiłam, nie zauważyłam, i polazłam dalej, w jakieś krzaki! Muszę zacząć brać te tabletki na poprawę zdolności poznawczych, bo słowo daję, męża własnego nad ranem nie poznać, to jeszcze ujdzie, ale żeby wielki majątek przegapić?! No trochę szkoda!

  • Kanionku, wszystkiego co najlepsze!

  • bila

    Wszystkiego najlepszego, Kanionku Kochany!!!!
    A anioł stróż ze samych róóóóóż niechaaaj jej wianek splataaaaaaa…
    Pomyślności wszelkiej, zdrowia, krzepy i oby Twa uroda nie zblakła, lecz jaśniała blaskiem na pola, zagony i lasy!!!!!
    Przesyłam buziaków sto piisiąt!!!

    Aha, ja na funkcje poznawcze biorę Brahmi (bacopa monnieri), polecam. Jakoś jaśniej w głowie się robi…Tylko taką większą dawkę, no ze 250 mg. Mężowi tez daję, bo c,o ma zapomnieć o mnie?

    • kanionek

      A-HA! Teraz już wiem, dlaczego dziś w drogerii, gdzie wdepnęłam tylko na szybko, złapać patyczki nie-do-uszu, wzrok mój padł akurat na RÓŻ do twarzy, i to wśród setek tysięcy innych kosmetycznych drobiazgów! To przez tego anioła ze samych róż. Przekaz podprogowy! Ja się tak nie bawię :D
      (Ale za buziaki z życzeniami oczywiście dziękuję :-*)

      • bila

        Hihihihi, no paczaj, jaki mi się przekaz udał!
        Ale pewnie nie kupiłaś, co? Znaczy, jednak mało skutecznie działałam ;)
        Pozdrowionka

        • kanionek

          Ale jaką walkę musiało stoczyć moje rozsądne “ja” z tym sroczym instynktem (pudełeczko było śliczne, róż w kolorze smakowitym, a nazwa też jakaś poetycka), to nie masz pojęcia :D

  • _wiewiorka

    Przede wszystkim życzenia dla Kanionka ślę ze Śląska najserdeczniejsze, dużo pozytywnej energii wokół, pomocnych ludzi w zasięgu, spokojności w stadzie a najważniejsze, niech Ci się frela ten karuzel z głowy straci. :)
    A teraz pytanie- bardzo ciekawie rozprawiasz o tym przekopywaniu, czy znasz to tylko z autopsji czy wspomagałaś się jakąś literaturą???

    • kanionek

      Frela! Jakie piękne słowo, dziękuję :)

      Ściółkowanie, przekopywanie, a raczej jego brak – sama bym na to nie wpadła. Moja Babcia kopała i moja Mama kopała, i ja też nadal bym kopała, gdybym te sześć bodaj lat temu nie wpadła przypadkiem w necie na film “Back to Eden garden” (dłuuugi, ale fascynujący) (od tego czasu mam nieprzemijającą “fazę” na zrębki), zaczęłam zgłębiać temat, przeczytałam “Rewolucję źdźbła słomy” jakiegoś Japończyka (nie pamiętam nazwiska, ale poszukam), w lesie zaczęłam obserwować ściółkę, rozgrzebywać, babrać się w próchnie itp., no i w końcu uznałam, że wszystko się zgadza, ale na wiarę to ja rzadko cokolwiek łykam, i zwyczajnie muszę spróbować. No i to było moje najlepsze posunięcie ogrodowe w życiu. A zaczęłam tutaj od skrawka szarego, jałowego, przekopanego piachu po Cebulackich i kilkuset metrów kwadratowych trawnika z gruzem, więc moje doświadczenie nie może być czystym przypadkiem (zresztą – ściółkowanie i niekopanie ziemi ma już tylu zwolenników na całym świecie, że mój marny przykład nie musi nikomu wystarczać – jak się wpisze “no-dig garden” czy “mulching” w youtube to jest w czym wybierać). Aha – przetestowałam też metodę z kartonem, całkiem spoko, ale to znów temat na dłuższą opowieść, a my zaraz idziemy łapać małpy (czytaj: zamykać koziołki na noc).

      • kanionek

        Masanobu Fukuoka się nazywał ten Japończyk. Ja nie powiem, żebym jakoś szczególnie polecała tę książkę, bo – jak dla mnie – mało tam konkretów, zaś dużo filozofii, ale co potrzebne, to z niej wyciągnęłam. Nie mówię też, że książka jest z gruntu (ha, ha) zła, bo nie jest. Ale to bardziej lektura do poduszki i zadumy, niż przewodnik po “nowatorskiej” technologii uprawy ziemi ;) Wtedy, gdy ją czytałam, szukałam konkretów i szybkich wskazówek, teraz pewnie sama mogłabym taką książkę napisać (co okupiłam odrobiną nerwów, pracy, pomyłek, niekoniecznie udanych eksperymentów, oraz niespodziewanek typu: oho, nornice też lubią ściółkowany ogród!).

        Mniejsza z większą. Trzeba spróbować, efekty widać po dwóch latach, może trzech (chyba że ktoś jest w głowę kopnięty, jak ja, i natarga sobie od razu do ogrodu dziesiątki kilogramów próchna z lasu, worków z liśćmi, i w ogóle zrobi ziemi przyspieszoną rewolucję, a nawet nakopie dżdżownic i je przetransplantuje w miejsce swoich upraw :D), ale warto. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej sałaty spod “zrębek” – poletko wielkości metra kwadratowego, nasiona wysypane wprost na ziemię i przykryte tylko kilkucentymetrową warstwą zrębek, które wyprodukowałam rozłupując spróchniałe pnie siekierą. Sałata wyrosła, a ja przez dobry miesiąc płakałam z zachwytu nad tym, jak to 1) nie podlewałam jej, 2) nie musiałam jej myć, bo nie była obryzgana ziemią! Ha, ha. Ale fajnie było. Chyba każdy lubi, gdy mu się coś udaje :)

        • Modra

          Kanionku, dopiero dzis wlazłam do Obory i przeczytałam, ze był jubileusz Twojego objawienia sie na tym łez padole. Dziękuję za Twoja obecność, za to, że jesteś, że piszesz i robisz przepyszne sery. Mój świat byłby uboższy bez poznania Ciebie – choćby wirtualnie. Najlepszego! Cyk zieloną herbatką ;-)
          Zazdroszczę plonów, marzy mi się zastosować słomę czy zrębki w moim – pożal się bogini – ogródku. Jeszcze nie zrealizowałam, odkładam na powrót do domu. Ale do sugerowania się angielskimi efektami muszę dorzucić swój komentarz, bo mieszkam tu już kilka lat i widzę ich ogródki, w których wszystko rośnie niemal na kamieniu i rozrasta się do rozmiarów w Polsce wyjątkowo rzadko spotykanych. Widzę ich kamienistą trudną ziemię i wbijam w palce zęby z zazdrości, że pomimo niej, ogrodowe rośliny rozrastają się jak w buszu. Myślę, że nie trudno tu osiągnąć efekty, wszystko dzięki klimatowi i wilgoci. Mój ogródek po 12 latach od założenia, pomimo wysiłków i nawożenia (tradycyjnego, to fakt, bo nauczonego przez rodziców, więc techniki bardzo vintage) może osiągnie taki rozrost za kolejne 10 lat, a tu po 3 latach widzę efekt WOW. I wkładają te rośliny i krzewy do takiej byle jakiej ziemi, jaką akurat mają pod domem. Uważam to za wielką niesprawiedliwość dziejową :-(

          • kanionek

            Dziękuję, Modra :) A wiesz, że dokłądnie te kilka dni temu o Tobie myślałam – że przepadłaś i nie wiadomo, co się dzieje?
            Anglikom też zazdroszczę, bo u nich sezon jest po prostu dłuższy. To, co oni mogą sobie wsadzić do szklarni w lutym, to ja dopiero w maju, jak dobrze pójdzie! Z drugiej strony – tej ciągłej, wszechobecnej wilgoci to chyba jednak bym nie chciała.

          • Modra

            Kanionku, jestem jeszcze, pracuje w UK, wpadam do domu na krótko, zbyt krótko by zamawiac sery. Czytam regularnie, jak masz kiedykolwiek ochote to wal na maila, zawsze odpisze, a tu nie bede zasmiecac.

        • _wiewiorka

          Bardzo Ci dziękuję, jesteś Wielka. Wszystko obejrzę i dam znać co dalej na moich grządkach i jesli pozwolisz będę Cię dalej nagabywać:). Tymczasem muszę zmykac bo jestem w wieeeelkim niedoczasie:(((((. Pozdrawiam.

          • kanionek

            A pytaj kiedy chcesz, o co chcesz. Guru ogrodnictwa to ja nie jestem, w sumie mało wiem i nie wszystko rozumiem, ale jakieś tam swoje obserwacje już mam, po tych kilku latach “dzikiej uprawy”. W tym roku miałam mocno pod górkę z psychą, i jak już się zmusiłam, żeby nasiać na rozsady, to potem odwlekałam wtykanie roślin w ogródek, i tak np. sadzonki dyni, cukinii i patisonów to wysadziłam do ogrodu jak były ŻÓŁTE ze zgryzoty. Chyba gdzieś mam zdjęcie. Nawet małżonek mnie pytał, co to ma być, bo on się kompletnie nie zna, ale te rośliny wyglądały na suszki :D Ja już machnęłam ręką, że co będzie, to będzie, najwyżej nic z tego nie będzie, ale najwyraźniej dobra ziemia i sprzyjająca pogoda wystarczyły, bo z tych skarłowaciałych suszków porosły mi dżungle cukiniowo-dyniowo-patisonowe. Co mi przypomina, że muszę w końcu te patisony pozbierać, zanim zdrewnieją na kamień. Cukinie grubości mojej nogi jak zwykle daję kaczuszkom, a dynie sobie jeszcze rosną i “grubną” dla kóz.

  • Dytek

    Kanionku – pomysł¸ na nowy biznes??? Doświadczenie w pasaniu kóz już masz, może czas na nową specjalizację:
    https://wideo.wp.pl/wypuscili-je-z-zagrody-niebywale-nagranie-z-pola-6554283495528577v
    Wiem. że o biegusach już było ale widok “rozlewającej” się plamy kaczek – niesamowity. Plak, plask, chybu, chybu,……….

    • Aliwar

      Niezły pomysł. Kanionek wypożyczalnie biegusów zrobi i fortunę na tym zbije. W tym roku z tymi tonami ślimaków wszędzie toz to kolejka by się ustawiła na pare miesięcy do przodu…..

  • grazalpl

    Wszystkiego Naj Naj lepszego dla Naj Naj lepszego Kanionka !
    Dzieki tobie moj ogrodek tez ma lepiej bo pod sloma jest!
    Cos fantastycznego NIE TRZEBA PODLEWAC, to dziala.
    Zwiekszam powierzchnie ogrodka warzywnego w przyszlym roku!!!

    xoxoxoxoxox

  • Willow

    No tak coś skrobnę, żeby nie było, że nie tęsknię<3
    Dziś u mnie piękna pogoda, mimo iż tylko 13 stopni słonko świeci jak złoto
    Poza tym oficjalnie oświadczam, że w serach Kanionka zakochała się cała moja rodzina, podpuszczkowe rządzą wśród kobiet:), natomiast dziadek po operacji zajada się twarożkiem. Jak na razie mam zamrożonych kilka sztuk i mam nadzieję, że jeszcze mi się uda nabyć po powrocie (wiesz Kanionku skąd) bo wizja zimy bez serka na śniadanie czy do lampki wina mnie przeraża ;) No i muszę powiedzieć, ze ten z cząbrem i tymiankiem to sztos. Te zioła w formie suszonej mi nie przeszkadzają ani nie zachwycają ale to co znalazło się w serku rzuciło mnie na kolana :) uwielbiam.
    To na razie tyle :)
    Kanionku -siły i super pogody kiedy będziecie robić to wszystko co musicie zrobić przed końcem sezonu

    • kanionek

      Dzięki, bo właśnie dziś przyjechała druga partia zboża w workach (dopłaciliśmy za pakowanie w worki, bo już serio byśmy w majtki popuścili sami to pakując – każdego roku jesteśmy starsi o 10 lat!), wyładowana na folię na podwórku, które to worki małżonek targał do Różowego, a ja w tym czasie walczyłam na polu “trzy wózki siana –> paśniki”, a to jednak jest walka, bo nie dość, że wyrwać z balota, załadować, zatargać i wyładować, to jeszcze SZWENDOBYLSKIE KOZY zawsze myślą, że to siano w wózku jest na bank lepsze od tego, które ląduje w paśnikach (no taki cud przemiany w nim zachodzi podczas wyładunku), więc tłoczą się dokoła wózka, tratując siebie i jednostki ludzkie! Tereska jest zawsze przy każdym paśniku jednocześnie, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Małżonek wypompowany, ja nieco również, tym bardziej, że dziś w nocy obudził mnie ból w stawie biodrowym i tak cały dzień się z nim wlokę.

      Za to na pogodę faktycznie nie narzekamy. Minął pierwszy dzień piździernika, a tu jeszcze nie było przymrozku! Raz było blisko, w nocy temp. spadła do 2 stopni, i to wszystko. W ogrodzie wszystko rośnie i kwitnie w najlepsze, choć powoli i tak zbieram co trzeba, żeby później nie latać z setkami kilogramów wszystkiego naraz. Jeszcze zostały mi dynie (te ze śmietnika już zwiozłam do Różowego), selery, buraczki, kapusta, i pewnie za tydzień będę już mogła puścić biegusy na ogród, żeby sobie zaszalały i nabrały masy przed zimą. One naprawdę tylko w ostateczności jedzą owies lub zielsko – robactwo to ich główne menu.
      Uściski, spadam odpocząć i się odmóżdżyć.

  • Dytek

    To jak byście miały drogie Kozy, a szczególnie Ty Kanionku, nadmiar czasu i papryki (a na pewno jak nie w tym, to w przyszłym roku), to mam taki fantastyczny, oryginalny i jedyny w swoim rodzaju przepis zza południowo – wschodniej granicy na paprykę: 7 kg papryki czerwonej, żółtej tudzież pomarańczowej (najlepsza stożkowa, wielkość obojętna – zależy jakie mamy słoiki – byle niezbyt pękata), nać pietruszki, u mnie jeszcze nać selera, czosnek, zalewa: ,05 l wody, 0,5 l octu ( my dajemy 0,4 l ), 0,5 l oleju, 0,5 szkl. soli, 1,5 szkl. cukru (można część podmienić na miód), przyprawy. Z papryk usunąć ogonek. pestki i błonki – w miarę możliwości. Techniki są dwie- albo zwyczajnie obcinać czapeczkę i wydłubywać wygodnie, albo ambitnie okrajać jak najbliżej ogonka i wyskrobywać cierpliwie palcem zawartość. Trzeba uważać, żeby nie zrobić w papryce dziury!Wodę zagotować z solą, cukrem, ziarnami pieprzu, ziela angielskiego i liściem laurowym. Dodać ocet i olej, parę minut pogotować. Jak damy razem – przyprawy pływają po oleju i długo trwa zanim nasiąkną, opadną i zaczną oddawać aromat zalewie. Warstwa oleju sprawia, że ocet za bardzo nie capi podczas blanszowania papryki. Wszystkie papryki blanszować ok. 2 – 4 minut. Jeżeli jest to nasza gruba papryka z masywnymi poczwórnymi “dupkami” na dole można dłużej o jakieś 2 – 4 minut. Paprykę wyjmujemy, odlewamy zalewę, wydłubujemy przyprawy i układamy na boku w dużym garze przykrywając. Papryka pod wpływem własnego ciężaru i ciepła pięknie się sprasuje – nie może popękać, dlatego tak ważne jest odpowiednie obgotowanie. Jak już mamy wszystkie – przykrywamy i lekko obciążamy. Kiedy wystygnie faszerujemy gałązką natki pietruszki (daję duuużo więcej), 1/3 ząbka czosnku (znowu jak lubimy i jakiej wielkości jest papryka i ząbek – warto dać mniejsze kawałki w każdy kąt papryki), ewentualnie nacią selera – warto. Układamy na płasko, zalewamy wystudzoną zalewą i zostawiamy 8 do nawet 24 godzin. Powinna zupełnie się sprasować. Paprykę układamy ciasno w słoikach starając się ją “skleić”, otworem do góry, dodajemy świeże liście laurowe, pieprz, ziele angielski i ewentualnie nać selera. Zalewamy zalewą, pasteryzujemy do 25 minut (słoiki 0,9 l). Nie odwracamy słoików! Cenna zawartość zmiesza się z zalewą w słoju. Kiedy wyjmujemy staramy się możliwie nie rozchylać warzywa. W środku wytwarza się bardzo przyjemny sosik. Papryki, które popękały albo zrobiły im się dziury, kroimy i razem z kawałkami z okrojonych czapeczek zamykamy z zalewą, przełożone naciami, przyprawami czosnkiem. Zalewy zawsze zostaje, a jest bardzo esencjonalna – papryka puszcza do niej sos. Jest obłędnie pyszna i mało octowa. Z tej ilości wyszło mi po ciasnym ułożeniu papryki 6 słoików 0,9 l i 1 jeden 0,9 l okrawków i popękanych papryk.
    Smacznego.
    A Wy co robicie fajnego na zimę.
    Może ktoś ma dobry przepis na paprykę faszerowaną kapustą.
    Będę wdzięczna jak nie wiem co.

    • Monika

      Łooo i gdzie ja o 2.00 w nocy paprykę znajdę? 🤤🤪 nie no idę chociaż kiszonego zjeść bo nie zasnę😄

    • kanionek

      Ja pierniczę, Dytek. Ciebie to nic, tylko zamordować! Przeczytałam przepis, smaka sobie narobiłam, ale jak pomyślę, ile z tym pracy i czasu, to nie wiem, skąd brać motywację! No zamordować, jak nic, bo zaraz kolejny przepis wrzucisz, a ja się tu cieszę, że ogórków chociaż trochę nakisiłam, i zastanawiam, kiedy się wyrobię z kapustą i selerem. I tą sałatką z buraków. I marchewkę muszę zasłoikować, bo zamrażarka już pełna, wczoraj butem w niej mrożonki upychałam!

      • Dytek

        No ja właśnie chciałam lekko zaprotestować (lekusieńko), bo ze względu na te przerwy i konieczności odstania mnie jest na ten przykład łatwiej ją robić niż gdybym miała stać ciągiem nad garami. Potem mam czas wsadzać ją w słoiki w przedziale 9-16 godzin. I długo się pasteryzuje. I to tylko tak skomplikowanie wyglada. Po pierwszym razie człowiek sobie chwali elastyczność czasu i przerwy. I tego, no. I to wszystko pewnie dlatego, że ja to lubię. I zawsze mi za mało czasu poświęconego na lube zajęcie. Sorki.

        • kanionek

          Nie no, spoko, dobry przepis zawsze na propsie. Ostatecznie mogę sobie zrobić 1/4 porcji, czy coś, i przestać marudzić. A marudzę tylko dlatego, że ja taką przerwę 9-16h muszę jakoś wkomponować w grafik serowy, gdzie też mam określone ramy czasowe, no i wiadomo, że całą resztę zajęć też. Ale porcyjkę na dwa słoiczki może gdzieś upchnę, zwłaszcza że papryki dojrzewają na potęgę, bo mamy drugi oddech lata w piździerniku :)

  • Willow

    Ja na początku mieszkania na wsi robiłam pierdyliony słoików:) ale jakoś zawsze więcej robiłam niż rozdawałam i zjadaliśmy, bo w spiżarni było tego od zarąbania i po jakimś czasie trza było wyrzucać żeby zmieścić nowe…np nikt nie chciał jeść grzybków w occie, pić kompotów, jeść musu jabłkowego itp…chociaż w smaku naprawdę dobre było :)
    I tak z biegiem lat zostały tylko ogórki kiszone i mój sosik pomidorowo-paprykowy do wszystkiego…no i takie tam na chwilę pasteryzowane obiadowe rzeczy.
    Czasem mnie najdzie i robię jakieś eksperymenty ( w tym roku pomidory w zalewie -wyszło paskudne, szkoda pomidorów, rzodkiewki kiszone- zjadliwe ale szału nie ma)
    No i jeszcze muszę pochwalić się słoikami Wecka- genialne są i ładne. I dokupiłam takie plastikowe kapsle i mogę se przechowywać potrawy w lodówce :)
    Dziś pogoda do dupy, leje od rana a te barany w radio twierdzą, że wszędzie słoneczna pogoda, taaaa

    • kanionek

      U nas było słonecznie tak do szesnastej!
      No, ja jeszcze robię leczo do słoików (tylko bez kiełbasy). Na razie mam skromne 13 sztuk, a na pewno coś z tego wyślę Mamie, więc też bez szału. ALe jest tak, jak mówisz – moje pierwsze lata tutaj to cuda wiankami nadziewane, musy jeżynowe, nalewki na wszystkim, dżemory i kompoty, the likes.
      Teraz czasu nawet nie mam na takie zabawy, więc tylko podstawowe przetwory, bez których żyć ciężko, a ze sklepu smakują nie bałdzo ;)

      • jagoda

        A ja znalazłam na półce w garażu mus z dyni z roku 2016. A marchewka z tego roku prawie cała robaczywa, oddam królikom znajomej. Koniec z tym!
        Będę chodziła na spacery po parkach w Olsztynie… będę wisiała w hamaku… będę miała czyste paznokcie…

  • mitenki

    Pfff…. warzyfka i warzyfka, a jakiś przepis dla mięsożernych?
    Np. z kociny, bo mię futro podpadło ostatnio ;) Tylko nie do pieczenia, gdyż albowiem nie posiadam piekarnika.

    Kanionku, dziad proszalny dziś będzie – wreszcie cyknęłam mu fotkę.

    Czy Wam też znikają zdjęcia z telefonu jak mnie? Najpierw wcięło archiwalne (smuteczek, zdjęcia z kilku lat), a teraz aktualne. Miejsca mam dużo, to nie o to chodzi.
    WTF????

    • kanionek

      A był tu kiedyś przepis na kota w kapuście, bez piekarnika, samo się robi, tylko trzeba mieć nasłonecznione podwórko ;)
      Mnie zdjęcia nie znikają, bo mój telefon się w ogóle do robienia zdjęć nie nadaje, ale jestem pewna, po lekturze internetów, że Twoje zostały zajumane przez agentów FBI, albo CIA, nie pamiętam dokładnie. Najwyraźniej im się spodobały (albo właśnie nie spodobały – w tych czasach to już nic nie wiadomo; co wczoraj było na propsie, jutro będzie na stosie). Zanim ugotujesz kota w kapuście, to jeszcze sprawdź, czy to na pewno kot, czy może bot, albo inna AI, bo Ci może w garnku wybuchnąć!

  • mitenki

    Aksamitki przepiękne!!! Uwielbiam ❤️
    Firanka na drugim zdjęciu “grobowym” wygląda jak DUCH. Mocno wkurzony duch!

    “Upchać, dopchać, bezlitośnie docisnąć elementy niekompatybilne z założeniami projektowymi, i – wzruszając asertywnie ramionami – rzucić magiczne zaklęcie, zapewniające powodzenie każdemu przedsięwzięciu: “NO I **UJ”.” – eech, żebym ja miała takie podejście, gdy coś idzie niezgodnie z moimi planami (a najczęściej tak jest), zamiast tego chowam się w kącie i chlipię.

    Barszczyk z tego przepisu tylko do wekowania, czy do bieżącego spożycia też może być?

    I na koniec zdradź proszę składniki sałatki z ostatniego zdjęcia 😘 Wygląda pysznie!

    • kanionek

      Zakwas buraczany robiłam pierwszy raz, ale znawcy tematu mówią, że nadaje się tak do zupy, jak do bezpośredniego spożycia. Jeszcze nie próbowałam. A surówka na końcu to taka letnia łatwizna, jedna z moich ulubionych. W lodówce zwykle mam sos czosnkowy własnej roboty (majonez+śmietana+czosnek+koperek), czy to do pizzy, czy do kanapek, no i on się nadaje również do warzyw na surowo, tak jak w tym przypadku: papryka, ogórek, cebula, pomidor (a często i bez pomidora robię), liście bazylii (ale bez liści też jest pycha). Proporcje z grubsza dowolne, co kto bardziej lubi (ogórki zwykle kroję ze skórką, w plasterki lub kostkę, paprykę w paski, lub jak się akurat pod nóż nawinie, cebulę w cieniutkie krążki), cebuli nie nawalić za dużo, bo wiadomo, że zdominuje resztę, no i ja to sobie wkrawam do miseczki zaraz przed obiadem, polewam wspomnianym sosem, krótko mieszam i już jem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *