Homo homini lupus, czyli znowu o zebrach i Czesiach

Zła wiadomość jest taka, że żniwa zaczęły się dwa tygodnie temu, a u mnie w lesie już dojrzewa jarzębina oraz kwitną mimozy, a co to oznacza, to już kiedyś Czesław Niemen śpiewał. Dobrych wiadomości nie ma, chyba żeby uznać fakt, że wszyscy wciąż jeszcze żyjemy.

Zamiast dobrych wiadomości – świeżutka dykteryjka nawiązująca do tego wpisu, w którym tłumaczyłam jak działa mózg Kanionka, gdy usłyszy tętent kopyt (“To MUSZĄ być zebry”).

Tak więc małżonek kupił w jakimś lombardzie wiertarkę, która kręci w obie strony, i bardzo jest zadowolony, bo właśnie takiej mu całe życie brakowało, a taka całkiem sprawna i solidna wiertarka za 25 zł, to jak kupę rozumu w lesie znaleźć, czyli coś, czego Kanionek co prawda nigdy nie doświadczy, ale docenić potrafi. No i małżonek tak sobie tę wiertarkę ogląda, tak kręci nią w obie strony, tak maca, odwraca, sprawdza producenta, mówi że nienajgorszy, i – rozumiecie – odstawia cały ten teatrzyk dziecięcej radości na okoliczność nowej zabawki do robienia “brum-brum”, a Kanionek już w myślach snuje historię o tym, jak to jakiś biedny, smutny człowiek, musiał oddać tę wiertarkę do lombardu, bo nie miał czym dzieci nakarmić, albo komornik mu zabrał, bo ten biedny pan nie zapłacił mandatu za jazdę tramwajem bez biletu, bo zamiast biletu wolał dzieciom bułki kupić, i ja już tego smutnego człowieka widzę w myślach, jak idzie przez miasto w łachmanach, jak wraca do domu z tego lombardu, kładzie chleb na stole i łzę gorzką ukradkiem i rękawem ociera, a wokół pokrytego starą ceratą blatu kłębi się ósemka dzieci, oczywiście sierotek, i one patrzą wygłodniałymi oczami na ten chleb świeży powszedni, wiertarką w obie strony kręcącą okupiony, i…

I tak w końcu walę się w łeb chochlą od pomidorowej i mówię chytrze do małżonka: “Ty słuchaj, a jak myślisz, skąd się takie używane wiertarki biorą w lombardach? Bo mnie zawsze interesuje, rozumiesz, historia stojąca za zwykłym przedmiotem, i tak się zastanawiam…”

– Pff, historia od razu. Jaka to może być historia? – przerywa mi małżonek, nie odrywając wzroku od tej, co kręci w obie strony. – Pewnie Czesiek ze Zbyszkiem zajumali wiertarkę z roboty, sprzedali w lombardzie i kupili flaszkę na dwóch.

No. I trzeba było od razu małżonka zapytać, zamiast kręcić zebrą w obie strony, aż jej się we łbie od tego wzruszenia zakręci. I dlaczego ja tak nie umiem, tylko zawsze i wszędzie widzę katastrofę? Czesiek ze Zbyszkiem zadowoleni, małżonek zadowolony, a ja z tymi dziećmi jebanymi ceratę kurwa ceruję. I ktoś mógłby pomyśleć, że po co to od razu kląć i psy wieszać na zebrach, ale już Wam mówię o co chodzi, a chodzi o to, że dobra połowa moich zmartwień jest WYIMAGINOWANA, a drugą połowę to ja zawsze dopiero PRZEWIDUJĘ, i ledwie trzecia połowa znajduje w ogóle jakieś uzasadnienie. Mam wrzody, uporczywe migreny i nerwicę, i ja się pytam: na co to komu?

Aha, i jeszcze strug do heblowania desek kupił małżonek w tym lombardzie, i od razu Wam powiem, żebyście się nie musieli zastanawiać: Ten strug należał do biednego cieśli, któremu zmarła żona, topiąc się w rzece, ponieważ byli biedni i nie było ich stać na pralkę (więc ona chodziła prać nad rzekę i kiedyś wciągnął ją do wody ogromny sum, który pomylił różowy pasek od podomki z robakiem). I wtedy ten cieśla oddał się całkiem swojej pracy, bo miłość do obróbki drewna była już jedyną siłą trzymającą go przy życiu, i raz pracował z kolegą przy budowie domku z bala dla bogatego górala, i ten kolega miał straszny wypadek, i przyleciał po niego helikopter, i kiedy nasz biedny cieśla niósł ofiarnie swego kolegę na pokład tego śmigłowca, to łopaty wirnika ujebały mu obie ręce przy samych obojczykach. Nie wiem jak DOKŁADNIE to się stało, może znienacka zawiał silny wiatr, ale to nieistotne. Sęk w tym, że ten cieśla nie mógł już rzeźbić dłutem w balu, ani heblować swym wiernym strugiem, i choć chciał go zatrzymać z czystego sentymentu i ludzkiego przywiązania, to nie mógł, bo ZUS obliczył mu rentę w wysokości 350 zł, i trzeba było strug sprzedać w lombardzie. TRUE STORY.

Pod koniec ubiegłego tygodnia zadzwoniła do mnie Zatroskana Pani, która przedstawiła się jako Szkere Merere z OTOZ Animals Braniewo (słowo daję, tyle zrozumiałam przez telefon, bo mamy tu kiepski zasięg i jakość połączeń telefonicznych pozostawia wiele do życzenia) i powiedziała, że w poniedziałek lub wtorek przyjedzie do nas kontrola, na okoliczność posiadania przez nas Majączka (Majączek i Pusiołak pochodzą ze schroniska w Braniewie).

Pierwsze moje pytanie, gdy już zakończyłam rozmowę z Zatroskaną Panią, brzmiało: Dlaczego oni uprzedzają o kontroli, zamiast spaść na nas znienacka, jak jastrząb na chomika?! Przecież to bez sensu. Nie zdążyłam się jednak długo nad tym pozastanawiać, bo drugie pytanie już szarpało mnie za rękaw: “Co może pójść nie tak? CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK?!”, i poleciałam na podwórko sprawdzać, za jakie grzechy schronisko mogłoby nam zabrać Majączka.

Najpierw oczywiście rzuciłam okiem na samego Majączka: ciut przygruby, ale jak leży to nie widać, bardzo futrzany ale wystarczająco błyszczący, zadowolony. Nie żebym jej nie widywała na co dzień, ale teraz patrzyłam na nią NOWYM OKIEM, takim wiecie, wytrzeszczonym ze strachu po telefonie z OTOZ-u. Dobra, Majączka się nie czepią, to co jeszcze? Pozbierałam luzem się walające przedmioty (nie wiem po co – Żółte i tak wszystko znowu powywleka), odstawiłam taczkę na miejsce (też nie wiem po co, bo Majączek wyczuwa taczkę nosem na metr przed widmem kolizji), umyłam wiadra na wodę OD ZEWNĄTRZ, bo wewnątrz to je czyszczę dość regularnie (w wiadrach wystawionych na światło dzienne zawsze lęgną się glony na ściankach), sprawdziłam czy we wszystkich budach jest siano (bez sensu – i tak nikt w nich nie śpi, a jak pada deszcz to wszyscy pchają się do domu), zamiotłam podłogę w Różowym Pokoju na wypadek, gdyby Szanowna Kontrola chciała zobaczyć, że mamy osiem worków karmy dla psów i kotów w zapasie, wyciągnęłam z apteczki zaświadczenia o szczepieniach, i już, już miałam się zabrać za malowanie trawy na zielono, gdy przypomniałam sobie, że tę zieloną farbę to kupiłam trzy lata temu celem odświeżenia łazienki, i może ją jeszcze kiedyś pomaluję, więc jednak BEZ PRZESADY.

Wieczorem byłam już w miarę spokojna, że wszystko jest cacy, psom tylko smokingów i Rolexa brakuje, i właśnie wtedy dobiegł mnie żałosny skowyt z podwórka i Żółte zaczęło utykać na przednią łapę. ŚWIETNIE. Ja tu już chleby i sól piekę na powitanie Kontroli, pół głowy włosów powyrywałam, WSZYSTKO PIĘKNIE, a oni mi takie numery. I jak ja będę wyglądać w oczach Kontroli, no jak? Jeden ślepy, drugi kulawy, trzeci… Teraz to już nawet te kolorowe wiaderka na wodę nam nie pomogą. Zabiorą nam wszystkie zwierzęta i zamkną mnie w kiciu, jak nic. Po konsultacjach telefonicznych z nieocenioną Ciocią Wiecie Którą, zaplanowaliśmy wizytę u weta następnego dnia rano.

W poczekalni u naszego zaufanego lekarza wiło się na ozdobnych smyczach pięć maltańczyków (PIĘĆ!), szczekał piskliwym głosem szczeniaczek samojeda, łypała z kąta labradorka w doskonałej formie (jeśli ktoś tego z matmy nie pamięta, to chodzi o kulę), ze stoickim spokojem obserwował wszystko królik angorski zamknięty w klatce, a całe to barwne towarzystwo olewał kot trzymany w kartonie. Sobota. W kolejce do żółtego ozdrowienia czekaliśmy prawie dwie godziny. Żółte było bardzo grzeczne (i bardzo ciężkie, bo już 35 kg waży), dostało dwa zastrzyki na miejscu i tabletki do domu, a ja dostałam migrenę, też na wynos. Żółte po zastrzykach uznało, że właściwie to nie było sprawy, można nakurwiać po balotach jak dawniej (więc wzięliśmy ją do domu, żeby sobie łba nie urwała z tej radości), a ja musiałam sobie radzić bez zastrzyków i nadziei na przyszłość, czyli jak zwykle.

I żadna kontrola nie przyjechała, a jest już praktycznie czwartek! I po co ta kobieta dzwoniła i straszyła dzikiego Kanionka? Człowiek człowiekowi toczniem, jak pragnę zdrowia i pieniędzy.

PS. Od dwóch tygodni jest u nas moja Mama. Na tym zdjęciu rzuca koziołkom papierówki i cukinie:

Fotki robione tuż przed zmierzchem mają dziwne kolory, ale że cały dzień spędziłam w kuchni, to lepszych nie będzie.

A od Magdy Ze Stanów, która właśnie niedawno przyjechała do Polski i odjechała z torbą pełną serów, małżonek dostał taką koszulkę:

Tam jest napisane: “The Goatfather”. Nie chcę niczego sugerować, ale teraz do pełnego imażu małżonkowi brakuje gustownego sygnetu, który mógłby obracać na serdecznym palcu. I dostaliśmy jeszcze dwa kubeczki w szykowne owieczki:

Co mi przypomniało, że od Ciocisamozło też dostaliśmy kiedyś kubeczki, i to takie z opisami naszej rzekomej wspaniałości, i też je Wam pokażę, ale następnym razem, bo właśnie zjadłyśmy z Mamą śniadanio-obiado-kolację o takiej objętości, że nie mam siły wstać żeby zrobić zdjęcia. Kiedy jest u nas moja Mama, która wyręcza mnie w pracach drobnych a upierdliwych i czasochłonnych, to ja mam czas robić prawdziwe obiady. Jak Mama pojedzie do siebie, to my wrócimy do zapiekanek z mikrofalówki i kostek z mintaja (zaraz zapytacie, jak się robi zapiekanki z mikrofalówki, więc od razu mówię: bierze się mikrofalówkę i szybko zapieka w piekarniku), więc teraz trzeba korzystać i jeść do wypęku. Dziś były gołąbki w sosie pomidorowo-śmietanowym, do tego smażone krążki z ziemniaków prosto z ogrodu, mizeria z koperkiem, pierwsze pomidory z białą cebulką, oliwą i bazylią… No dobra, nie będę taki toczeń i już przestaję. Zresztą, już mnie znowu zaczyna boleć łeb i mam ochotę wleźć do beczki, zasypać się solą i koprem i przekisić całą jesień i zimę w piwnicy.

57 komentarzy

  • Cma

    Taka wyobraznia to koszmar. Miewam takie ataki, ale tylko miewam, nie ze caly czas. No i wybacz, ale smialam sie przy tragicznej historii ciesli:) Wiem, to bezduszne.
    A co Zoltemu sie stalo? Bo na zdjeciu wszystkie lapy wygladaja na zdrowe.
    No i fajnie masz, ze Mama przyjechala i siedzi u Was…

    • Cma

      A jak kontrol przyjedzie, obejrzy co i jak, to gotowa chciec zostac na zawsze. Nawet jakby miala jesc psia karme.

      • kanionek

        Nadal ani śladu kontroli! Może Cykan ich zjadł, zanim zdążyli do nas dojechać.
        Łapka prawa przednia, staw łokciowy. Na zdjęciach słabo widać, ale w pierwszy i drugi dzień obrzęk był bardzo widoczny, a na skórze malusia ranka, dosłownie 3 mm, może od rozdarcia o coś, może szarpnięta zębem Majączka, któż to może wiedzieć. Żółte zaczyna dojrzewać i Majączek już nie traktuje jej pobłażliwie, a że czasem sobie w drogę wejdą…
        Już jest dobrze i wszyscy szczęśliwi :)

  • zerojedynkowa

    Czyżby druga?!
    I doskonale rozumiem Cię, Kanionku. Szczególnie w pracy mam często czarne wizje przyszłości, np. kiedy wezwie mnie osobiście prezes. Po drodze do niego robię szczegółowy rachunek sumienia – cóż ja takiego mogłam zrobić, że mnie wzywa, (i wizje reprymendy, nagany albo nawet zwolnienia dyscyplinarnego – tylko ZA CO?!), a potem okazuje się, że on tylko oddaje mi pismo, które mu wczoraj przyniosłam, a w rachunku sumienia zupełnie o nim zapomniałam… Tak, że ten… Jeżeli Ci to pomoże to mam prawie tak samo. “Lubię” się martwić niepotrzebnie.
    A zdjęcia piękne. Nic dodać nic ująć. :)

    • kanionek

      Z tym prezesem to też bym myślała dokładnie tak jak Ty, bo do głowy by mi nie przyszło, że chce mi coś oddać osobiście, zamiast wysłużyć się pierwszą lepszą ofiarą.
      Moje czarnowidztwo jest ze mną NON STOP. Ja nawet kiedy myję zęby to wyobrażam sobie, że dławię się na śmierć szczoteczką :-/

  • PODIUM! Trzecia!
    Oszkurka, jak mi ulżyło! Ja mam identyczne zmartwienia, o te połamane nogi bezdomnej, osieroconej stuletniej staruszki, co to miała jeden ostatni ząb do otwierania konserw, ale jej wybili, no i teraz ma konserwę, oczywiście z bombażem, znalezioną na śmietniku, ale nie może jej otworzyć i umiera jęcząc i tuląc ją do piersi. Pierś jest podziurawiona, bo oczywiście policja wzięła ją za stręczyciela-sadystę (staruszka ze starości miała juz androgenów na litry i sypnął jej się wąs dlatego była dodatkowo dyskryminowana) i przestrzeliła jej płuco. I ona, sapiąc i brocząc musi sprzedać tę ostatnią konserwę w lombardzie…

    Jezuniu lukrowany, to samo, to samo… Wczoraj dałam 2zł takiej na skrzyżowaniu. Łachmany itp, ale zarejestrowałąm, że dolną szczękę miała bardzo ładnie zrobioną, górną wyjętą, okulary wypasione, nie pasujące do chustki i długiej spódnicy….. Nie, nie! Jestem zła, że myślę, ze ona się przebrała! Na pewno to ta z przestrzelonym płucem…

    • kapelusznik68

      A może ona się wyprzedaje z biedy i tą górną szczękę już w lombardzie zastawiła. Taka szczęka to 5 stówek jak nic to w lombardzie ze 100 zł będzie warta.

      • kanionek

        Kłi, kłi :D

        Ale z tą staruszką i jej okularami to ja bym powiedziała tyle, że nie można sądzić po okładce, albowiem ja na przykład dostałam kiedyś wielki karton z ubraniami (nowymi i używanymi, ale tego “użycia” w ogóle widać nie było!) od jednej Kozy z Krakowa, no i szczęka mi opadła, gdy zobaczyłam marki, o jakich wcześniej tylko czytałam (lub oglądałam w amerykańskich filmach).

        I teraz wyobraźcie sobie, że jedzie do miasta taki Kanionek – boso, ale w koszuli ze znaczkiem golfisty, w dżinsach od Dolce&Gabbana i czym tam jeszcze. Ludzie pomyślą – ot, bogata wariatka. A to tylko Kanionek! Za jeden taki ciuch to my tu z małżonkiem cały miesiąc żyjemy :D
        Albo NAPRAWDĘ biedni ludzie w Afryce, którzy dostają paczki od różnych fundacji z całego świata. Widziałam takie zdjęcia, gdzie np. przeciętny Murzynek Bambo paraduje pomiędzy chatami ze słomy w takich ciuchach i okularach przeciwsłonecznych, na jakie mnie nigdy nie byłoby stać! Ja im nie zazdroszczę (ciuchy są u mnie w ogóle poza listą priorytetów), tylko mówię, że czasem pozory mylą. Bo on może mieć klapki od Prady, wysadzane kryształkami Swarovskiego, a w misce garść ryżu z liściem palmowym na cały dzień.

  • Ale, że straszysz jesienią ?? zwariowałaś ja dopiero od poniedziałku będę miała coś na kształt urlopu!!!znaczy będę siedzieć w domu cała zachwycona, malować meble będę i ogarniać dom…i pojadę sobie nad morze z raz albo dwa. będę miała fajnych gości. będę leżeć na hamaku i czytać książki…
    Piękne zdjęcia Kanionku i ponieważ mnie nie było, to teraz ci życzę IMIENINOWO DUUUŻO zdrowia, przyjaciół prawdziwych i samych radości w życiu. z całego serca. i mądrych ludzi dokoła…

  • Leśna Zmora

    Z jednej strony racja z tym jastrzębiem i chomikiem, ostrzegając o kontroli tracą szansę na to, że trafią na zapchlonego psa na łańcuchu, śpiącego w starej beczce i pilnującego kartofliska, ale z drugiej – jechać do Kanionkowa, przebić miskę olejową, uciekać po drodze przed łosiami tylko po to, żeby na miejscu się przekonać że Kanionek przeprowadził się na przeciwległy koniec wsi, właśnie pojechał do pracy i wróci za 12 godzin, a w ogóle to Mając 3 lata nie żyje… To rozumiem że wolą uprzedzić.

    Helikoptery ratownicze jak stoją to raczej mają wyłączone smigło. Także cieśla też pewnie tylko potrzebował flaszki ;) .

    Czy Żółte bierze jakieś suplementy na stawy? U rosnących dużych psów od tego mogą boleć łapki.

    • Leśna Zmora

      BTW co to za śliczność na zdjęciu przed zdjęciem z koszulką?
      (póki nie będzie spisu domowników ze zdjęciami, to się będę tak co rusz pytać ;) )

      • kanionek

        Zdjęcie ma tytuł, ale pewnie i tak niewiele Wam powie “Kostka, córka Syreny” :D
        Tegoroczna dziewczyna, oczywiście.

        • Leśna Zmora

          Kim jest Syrena? I ewentualnie kim jest matka Syreny?

          • kanionek

            Syrena to… Małeczesio :) Została przemianowana przez małżonka, i całkiem słusznie, bo śpiewa. Rzewne, smętne piosenki na jedną nutę. Czasem dlatego, że stoi w kolejce do dojenia i jej się spieszy, a czasem “bo tak”. Z początku myśleliśmy, że chora, że coś ją boli, ale żadnych konkretnych objawów nie miała. Ona śpiewa już kolejny miesiąc z rzędu i lada dzień do brzegów naszego lasu przybije okręt pełen rozkochanych marynarzy ;)
            (Oczywiście, jak się już domyśliłaś, Syrena jest córką Czesia).
            Tylko nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego Kostka została Kostką. Bo to oczywiście też małżonek wymyślił.

    • kanionek

      Żółte dostaje karmę dla ras dużych, ale rozejrzę się za suplami, bo faktycznie nie ma już co udawać, że duże nie urośnie, bo jednak urosło i chyba jeszcze nie skończyło ;)

  • ciociasamozło

    No gdybym nie wiedziała, że Kanionek nic nie łyka poza solpadeiną to bym rzekła, że SROGIE PIGUŁY były w robocie ;P
    A na serio: wyobraźnia+pesymizm+empatia = przesrane. Mnie jakoś empatia się skurczyła z wiekiem, ale dwa pierwsze elementy i tak dają ryją banię :(

    Tiszercik w pytkę! Kubeczki zaiste wykwintne :)
    Zdjęcia ogrodu na fototapetę, żeby się fototerapeutyzować zielenią. Kozy też.

    Za Cma zapytam – i co z tą łapą? Żółte dało się zrekonwalescenzować czy uszkodziło bardziej uprawiając parkur na balotach?

    Kontrol pewnie poczytała Kanionka.pl, zdjęcia zobaczyła i już nie musi przyjeżdżać ;P

    Pozdrowienia dla Mamy!

    • ciociasamozło

      A zestawienie wykwintnej owieczki z winnym gronem na głowie i kozy z łbem w beczce zrobiło mi dzień! :DDDD

      • kanionek

        Hłe, hłe. Gdyby ktoś chciał krótkiej odpowiedzi na pytanie, jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy kozą a owcą, to naprawdę, wystarczy pokazać te dwa zdjęcia :D

        Żółte już hasa i nie utyka, i co gorsza znalazło sobie nową zabawę: naparzanie się z główki z kozami stojącymi po drugiej stronie siatki :-/ Dlaczego te wszystkie kochane zwierzątka dzień w dzień usilnie pracują nad tym, żeby dołożyć nam pracy, zmartwień i wydatków? Co robimy źle? Dokąd zmierzamy…?

  • Jagoda

    Cześć wszystkim. Sentencja z kalendarza – wrzesień- dotyczy nie tylko pogody;)).
    Też tak miałam, ilez ja krwi sobie i najbliższym napsułam tym wiecznym zamartwianiem się, zgroza. Radziłam sobie z takimi lękami wyobrażając najgorszą opcję danej obawy, np bojąc się utraty pracy, że mnie wywalaja z wilczym biletem. A wtedy już mózgownica pracowała nad planem B. I to wszystko działo się jakby poza mną, gdzieś w głowie. A potem na terapiach przerobiłam, że będę się martwić chorobą jak zachoruję, itp. itd.
    Do dzisiaj został mi jakiś lęk przed podróżami. Nie, nie boję się latać, jeżdzić w długie trasy samochodem ani rozklekotanym autobusem (jakoś trzeba umrzeć), ale lekka panika przed opuszczeniem domu jest, nawet nie wiem czego dotyczy.
    A co do wszelkich kontroli, zabawne jak PIP uprzedza, że jutro przyjdzie na budowę sprawdzić czy aby nie zatrudniaja na czarno. Heheszki. Albo jak opieka społeczna uprzedza , ale to już nie śmieszne, często tragiczne.
    A swoją drogą Kanionku, tyle fantazji marnować na lęki, zamiast książki pisać. Marnotrawstwo. Notka świetna, jak zawsze z ogromną przyjemnością czytana.
    Pozdrawiam.

    • kapelusznik68

      Ta procedura to uprzedzanie i zamiarze wszczęcia kontroli. :D
      I piszę to całkiem poważnie.

      • kapelusznik68

        Oczywiście miało być O zamiarze.

        • Jagoda

          Ano znam.

          • kanionek

            Dzięki, Jagoda :-*

            Zapowiedziane kontrole z PIP-u zawsze mnie irytowały! Ale jak z donosu, to przychodzą niezapowiedziani, i to trochę ratuje ich honor.

            Kapelusznik – tak, żyjemy w świecie procedur. Myślałam, że gdy zostanę “hodowcą kóz i drobiu” to się od tych procedur uwolnię, a tu figa z dziegciem i mrówkami. Ale, ALE, uwaga! Po wielu latach wprowadzania systemu obsługi on-line przez ARiMR nareszcie można skorzystać z ichniej platformy i np. zarejestrować urodzone w gospodarstwie zwierzaki, a nawet zgłosić przemieszczenie do innego stada! Już nie muszę latać do miasta z walizką formularzy! I spis stada na koniec roku też jest już niepotrzebny, bo urzędnik ma WSZYSTKO w systemie. NIE-SŁY-CHA-NE. Tylko parę milionów dolców ten system kosztował, i jak pięknie działa (po prawie pięciu latach prób i błędów…).

  • Aliwar

    Też mi przyszło od razu na myśl ze z taką wyobraźnią książki powinnaś pisać 🙂 tylko pewnie nie masz czasu na takie zabawy. Ogród rozrósł Ci się jak dżungla. Pięknie wyglada. Pewnie kozy patrzą na niego jak na obiekt porządania ….. mniam .

    • kanionek

      Eee, TAKICH książęk jest pełno na rynku, normę za Kanionka wyrabiają jakieś Autorkasie i inne ;) A Skorpion wydała porządną książkę, a może nawet dwie, i niech się pochwali, jak sobie teraz żyje na ciepłych wyspach, machając nogą z hamaka do przepływających kutrów rybackich. Jak popija te drinki z palemką… No bo wiecie, ja muszę zarabiać pieniądze, a nie jestem J.K. Rowling, żeby móc się z pisania utrzymać. Jak mi łopaty wirnika nisko przelatującego śmigłowca upitolą obie nogi, to wtedy może z nudów coś napiszę, a tak to nie ma kiedy ;-P

      • wy/raz

        Tak źle nie życzę, ale temat książki powraca jak bumerang ;-)). Dla mnie wydanie wpisów z bloga byłoby ucztą. Mogłabym sobie kartki głaskać, do poduszki czytać itp. Tylko nie wiem jak do spraw wydań podchodzą wydawnictwa. Strona w internecie to jednak nie to samo, chyba jakoś mi się kojarzy, że internet to wirtualne, a taką Kozią Cegłę, to można realnie przyłożyć.

        • wy/raz

          I jeszcze pozostaje książka kucharska: “bierze się mikrofalówkę i szybko zapieka w piekarniku”. Może być poradnik miłośników zwierząt: rekonwalepsiencja itp. Poradnik psychologiczny: “Homo homini lupus, czyli znowu o zebrach i Czesiach”, Kaczka kluczem do szczęścia, nowe wydanie Zrób to sam: 1001 sposobów na użycie taśmy klejącej, dziedzina interdyscyplinarna z zakresu przyrody i medycyny i nie tylko: Boso, wpływ nierówności, podłoża i lokalnej roślinności na zdrowie i ogólne samopoczucie, muzyka…. I oczywiście zgodnie z wymogiem czasów jakieś chwytliwy pseudonim artystyczny.

          Gorąco pozdrawiam Mamę. Was również ;-)).

          • kanionek

            Mój pseudonim artystyczny to “Krapionek” (od angielskiego “crap”, czyli… gówno :D)

            A jeśli nie wierzycie, że kaczuszki są kluczem do szczęścia, to patrzcie na tego miłego dżentelmena, który opowiada o tym, dlaczego kaczuszki są niezbędne w każdym ogrodzie: https://www.youtube.com/watch?v=baXSrl5Vmb0

            Oraz dlaczego kurczaki w ogrodzie to jest wielkie NIE-NIE-NIE!
            I zwróćcie uwagę, jaki on piękny i młody, a twarz jego zmarszczką zgryzoty nietknięta! Gdybym ja miała kiedyś tę wiedzę, co teraz… To pewnie też byłabym wciąż piękna i młoda ;-P

            A dzisiaj prawie się popłakałam, gdy przyniosłam z ogrodu pierwszą, dorodną i ciężką, główkę SAŁATY LODOWEJ. Uwielbiam lodową, jest krucha i soczysta, można ją dość długo przechowywać, i nawet nie śniłam o tym, że będę ją sobie mogła “zrobić” we własnym ogrodzie. A teraz proszę – ani dziurki w listeczku, wszystko dzięki kaczuszkom!
            (Kaczuszki przeniosłyśmy wczoraj z Mamą do nowej kwatery, którą wyrzeźbiłam w stylu “na winie”, bo ta z namiotem już wydeptana na klepisko, no i pierwsze co kaczuszki zeżarły na nowym kwadracie to żywokost. Wiedzą co dobre, niech im pójdzie na zdrowie).

        • Leśna Zmora

          Jak książka wyjdzie, to będę mieć w owym roku spokój z wyborem prezentów pod choinkę – każdy dostanie egzemplarz “Tańczącej z kozami” i tyle :D .

          Fajnie by było poczytać (tzn. no ja to nie, bo już bloga całego ze 3x przeczytałam, ale wszelcy moi krewni i znajomi królika) coś o tranzycji z życia w mieście i pracy w pantofelkach do warzenia serów w lesie i to z perspektywy zwykłego człowieka, a nie z problemami typu “Loubutin nie ma w ofercie gumofilców więc nie mam w czym chodzić do obory”. Ja nie wiem skąd tyle kanionkowych wątpliwości wobec siebie i jakieś domniemanie beznadziejności – naprawdę trzeba być super, żeby z 1 kozy w ciągu paru lat dojść do takiego biznesu serowarskiego (już oczami wyobraźni czytam kanionkową odpowiedź “jaki biznes, ja do tego dokładam, a te kozy to się same ulęgły z przypadkowych przygarniętych biedaków”, więc od razu odpowiadam – prawdziwie beznadziejny człowiek to by z tym był pokazany co najwyżej w telewizji, że horda kóz grasuje po wsi, ewentualnie by je coś zeżarło albo umarłyby na świerzb, a nie miał kolejkę po sery.).

          • kanionek

            Pięknie dziękuję za komplementa, droga Zmoro, ale ja już kiedyś wspominałam, że te moje chaotyczne wypoty blogowe nie nadają się na książkę, bo książka to się musi kupy trzymać, a do tego tutaj ponad połowa treści to zdjęcia, i weź tu znajdź wydawcę, który zainwestuje w druk takiej ilości kolorowych fotografii, I W OGÓLE :)

          • Leśna Zmora

            No to trzeba to przeredagować tak, żeby nie było chaotycznie! Np. rozdział “Bożena” i na początek o tym jak i skąd była kupiona, potem jak tyła, tyła, aż się rozpękła i pojawiły się małe Bożeniątka, potem dalsze przygody… Albo “Drób” – co było najpierw, że potem dołączyły kaczki itp. Genezę Pasztedzika bym zostawiła jak jest – to jest chyba mój ukochany wpis z całego bloga <3 . Jest masa książek z gatunku "autor i jego przygody ze zwierzątkami" (domowymi/gospodarskimi/dzikimi) – więc dlaczego czytelnicy mają być pozbawieni możliwości poznania przygód Waszych stworów?

      • Wydałam trzy na razie. (Czwarta na jesień, na piątą mam dedlajn za dwa tygodnie i jestem pewna że nie zdążę i umrę na wycieraczce przez Wydawnictwem, ściskając w zylastej, chudej ręce pendrive z maszynopisem). Nawet można posłuchać w Jedynce, dwa tygodnie czytali, tzn czytal Tomasz Borkowski, co to był Niemamocnym i foką w Madagaskarze. Ale niech Cię nie zmylą moje klapki od Prady. Są takie chwile, że się dziękuje niebiosom, że ma się dwójkę dzieci!:D

        • Doprawdy nie wiem dlaczego nie umiem się podczepić pod właściwy wątek. Hm.

          • kanionek

            A bo te “wątki” mają ograniczenie co do ilości komentarzy i w pewnym momencie opcja “odpowiedz” już się nie pojawia, i tylko Admin może to przeskoczyć :) Ale dobrze wypadłaś, bo zaraz pod spodem!

            “Nawet można posłuchać w Jedynce” – hi hi. U mnie w “jedynce” można jedynie posłuchać jak kozy żują i sapią :D (Mamy dwie koziarnie – jedynkę i dwójkę). Radia niet, nawet w autogracie.

            Ja to myślałam, że dzieci to właśnie obciążenie dla budżetu, i że trzeba oddać klapki do lombardu, żeby im piórnik we wrześniu kupić, ale skoro mówisz, że trzeba dziękować, to ja się zgadzam i nie wymądrzam :)

          • O, dzięki! Ja zawsze dobrze wypadam pod spodem!

            Teraz jest taka polityka rządu. W zasadzie, gdybym miała czwórkę, nie martwiłabym się już o emeryturę. A tak, to będę miała problem z wydaniem jej – czy zapłacić za wywóz śmieci, czy zjeść raz w miesiącu obiad.

            Piórniki mają porządne, niemieckie! Jak dostali z pięć lat temu od Kaczki i Bebe, tak do dzisiaj noszą! A jest światełko w tunelu, bo jednemu już stopa przestała rosnąć i znowu oszczędności! Z drinków z palemką to ja mam już słomki, więc też gites!

          • kanionek

            Te słomki to sobie trzymaj schowane, przydadzą się do uwicia emeryckiego kapelusika. Wiesz, żeby Ci gołębie nie srały na głowę, gdy będziesz w parku karmić kaczki :D
            Stopa młodego może przestać rosnąć, ale wymagania wobec życia to dopiero zaczną! Piórniki wypierzesz i oddasz do lombardu… A jak rząd da nam pińcetplus na każdą kozę, to się z Tobą podzielę!

  • Marta

    Opowieści rodem ze szkolnych lektur… za dużo “Janko Muzykanta” i “Naszej Szkapy” w dzieciństwie ;)

    • kanionek

      O, to, to! Nasączali nas od dziecka tymi tragediami jak biszkopcik herbatą, a wiadomo – czym biszkopcik za młodu nasiąknie, tym na starość śmierdzieć będzie. Gdzie można się zgłosić po odszkodowanie?!

  • Cma

    A co tam u Atosa, Laserka i Pasztedzika?
    Bo jakos zeszli w cien.
    Duuuzy, zolty cien.

    • kanionek

      Mówisz o Podłokietniku, Podnóżku i Termoforze? To nie, tych to żeśmy już zjedli :D
      Żarcik taki.
      Duży żółty cień przesłania wszystko, bo jest nie tylko duży, ale i absorbujący. Jednak myślę, że jeszcze parę miesięcy i wszystko wróci do “nudnej normy”, wszyscy już będą starzy i przewidywalni, i sławy na blogu będą zażywać po równo ;)

      A tymczasem… Kanionek myślał, że Szarakaczka spakowała torby i odleciała, zaraz po tym, jak odchowała swoją czwórkę małych kaczątek. Bo te kaczki dość sprawnie latają (już dawno miałam Wam pokazać zdjęcie, jak Szarakaczka siedzi na kominie naszego domu!) i jeśli w porę się im nie podetnie lotek, to frrruuu! i już ich nie ma. To znaczy najpierw są gdzieś w okolicy, nad stawem lub na łące, no ale potem przychodzi Rudy Ryj i zaprasza je na kolację. No więc myślałam, że Szarakaczka już dawno u liska w gościnie, i było mi szkoda, bo lubię tę cwaniarę (czy ja już pokazywałam film o tym, jak Szarakaczka kradnie kotom jedzenie?), i chodziłam, szukałam… Minęły dwa tygodnie, Mama przyjechała, już jej powiedziałam, że Szarakaczka poszła w buraki, aż tu pewnego wieczora… Szarakaczka się szarogęsi na kaczogęsim wybiegu! Pojadła ziarek, popiła wody, pokazała wszystkim gdzie pieprz rośnie i… zniknęła. Na drugi dzień to samo. Poprosiłam Mamę, żeby ją śledziła zza krzaka, i w ten sposób dowiedziałyśmy się, że Szarakaczka wysiaduje 9 jajek w leszczynowym gąszczu pod samym ogrodzeniem południowym. Będzie więcej kaczuszek :)

      • Cma

        Mama szpion! Potrafisz wydobyc z ludzi ukryte talenta:)
        Czy mozna prosic o przekazanie pozdrowien Kanionkowej Mamie? Wraz z zyczeniami zdrowia!

        • kanionek

          Przekazałam, dziękujemy :)

          (Pani Kontrola dzwoniła wczoraj, że jedzie. A potem, że nie dojedzie, bo pomyliła drogi. I że dzisiaj spróbuje być. A przecież mówiłam, że ją przez telefon popilotuję, bo tu koniec świata. A dzisiaj Mając siedzi w krzakach, bo taki upał, i będzie ROZCZOCHRANA. No nic, idę kozom siana nanieść, bo polazły na łąkę i spokój w koziarniach).

          • ciociasamozło

            A pazurki wypolerowane na wysoki połysk? ;P

          • kanionek

            Ale moje, czy Majączka? :D
            Oczywiście znowu nie dojechało/ła/li. Ja to myślę, że trzeba będzie Majączka wypchać, umocować trwale do podłoża w jakiejś eleganckiej pozycji, wyszczotkować, wylakierować, wypolerować, zakonserwować, i wtedy nieważne, czy Kontrola przyjedzie w dzień czy w nocy, w grudniu czy po południu – Majączek będzie zawsze śliczny i uśmiechnięty. W sumie – mnie też tak można utrwalić. Małżonek byłby zadowolony :D

          • Leśna Zmora

            Oj już widzę jak Mały Żonek sam radośnie doi, warzy, gotuje, karmi to całe tałatajstwo i jeszcze pisze bloga… Niewypchany Kanionek jest dużo bardziej przydatny!

          • Dytek

            Tak, tak. A to wszystko z pieśnią na ustach. Oczywiści w swoim niepowtarzalnym stylu. W tle solo na wiośle:)))))))).

        • Dytek

          Pamiętacie scenę ze “Skrzypka na Dachu”? Tak sobie oczami wyobraźni ujrzałam Panadorka na tle wschodzącego albo zachodzącego słońca, na dachu koziarni, z tym wiosłem i włosem jak najbardziej rozwianym.

          • kanionek

            Pandorka :)
            Na dachu oczywiście, bo na dole stada, watahy i tabuny żądnych żarcia i krwi.
            Ale Wy jeszcze chyba nie wiecie, że Pandorek już od dawna kozy doi sam! Przerobił był bowiem włącznik od dojarki na taki, który można włączać stopą, opracował sobie technologię mycia cycków i udoju, i teraz, muszę przyznać, idzie mu szybciej, niż wtedy gdy doiliśmy razem. To była strata czasu zresztą, bo gdy ja np. myłam cycki i robiłam przedzdajanie, to małżonek stał i się nudził. Potem on trzymał kubki udojowe (są dość ciężkie i nie można ich zostawić wiszących u cycków), a ja włączałam i wyłączałam diabelską machinę ssącą. Potem ja uwalniałam delikwentkę z dybów, a małżonek ją wypuszczał z pomieszczenia udojowego i wpuszczał kolejną. I w ten sposób każde z nas marnowało kupę czasu, a teraz gdy Pandorek doi, to Kanionek ogarnia drób, chatę, ogród, obiad jakiś itd., a po udoju od razu może się zabierać za ser! I zwykle nie kończy o północy, chyba że robi jakiś dziwny dojrzewający, który wymaga 10 godzin stania przy garach.
            Prasę do serów też małżonek udoskonalił i już nie trzeba sprawdzać, co ona wyprawia. Teraz projektuje alarm do wędzarni, który będzie wył jak opętany, gdy temperatura wewnątrz wzrośnie do 50 stopni.

            Reasumując – on beze mnie może i by się popłakał, ale ja bez niego to bym zwyczajnie umarła. I wcale nie chodzi tylko o pracę :)

          • Dytek

            Sie nowoczesność w domu i zagrodzie to chyba nazywa. I nie przekonałaś mnie. Pamiętam jak na okrągłą rocznicę pewnych państwa, On dziękował – bardzo szczerze i z uczuciem (ku naszemu zaskoczeniu) – Szanownej Małżonce za te kilkadziesiąt lat jojczenia nad głową (oj i potrafi i umi), inaczej to nic by nie osiągnęli, bo mu zwyczajnie by się nie chciało. A tak miał motywację, żeby wyjść z domu i osiągać kolejne sukcesy. Także ten – Kanionek siłą napędową cywilizacji. (I prawda jak inaczej w tym świetle wygląda ciągle postponowana Ksantypa?)

        • mały żonek

          O nie. Swiat w/g Kanionka wygląda tak, że na pewno się nie uda i w ogóle się nie da :-)

          • Dytek

            Ależ absolutnie się zgadzam. Tu trzeba precyzji, spokoju, zdrowego rozsądku i umysłu który wydłubie z tego chaosu konkret, a jeszcze potem chęci
            i umiejętności do jego go zrealizowania w warunkach z reguły emocjonalnie trudnych. I tu kłaniam się nisko. Miałam na myśli siłę napędową i iskrę padającą na podatny grunt. Zapytałabym, jeśli można, u źródła – bo takie podejrzenia miałam od dziecka – czy naprawdę, przez tyle wieków facetom nie przyszło do głowy , że ta rozpacz i przekonywanie, że nic z tego nie wyjdzie, nie jest podstępnym działaniem na męską ambicję (no może nie całkiem świadomym)? No chyba, że naczelną rolę odgrywa tzw. “dla świętego spokoju”

          • Cma

            Haha, Dytek, niezla ta Twoja rozkmina:)

          • jestem zielona

            o rety , ja myslalam, ze Kanionek moze troche jeczy ale za to Maly Zonek zna sie na drucikach i razem jakos kreca te sery a tu takie wolne wnioski ,ze sie zgubilam w okolicach sily napedowej :))
            wspaniala, wspaniala lektura :)

            w kazdym razie ja tylko w sprawie ogrodu, ze super wybujal i dzungla jak sie patrzy wiec chyba oprocz serowych talentow komus tez “zielone palce” sie przytafily

          • mały żonek

            Jak dobrze poszukasz, to znajdziesz obszerną bibliografię z tej dziedziny, więc śmiało można założyć, ze wpadliśmy na to – bardzo, bardzo dawno temu, choć jest to, rzecz jasna, bardzo mocne uogólnienie zagadnienia. Poza tym zwracam uwagę, że w/g ostatnich teorii nie ma różnic między płciami, więc wnoszę o stworzenie OJM – Ośrodka Jęczenia dla Mężczyzn. Tam byłyby prowadzone zajęcia z podstaw “rozpaczy i przekonywania” dla nieprzystosowanych do nowej, światłej rzeczywistości.

            Nie dziękuj :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *