Listonosz zawsze dzwoni dwa razy, czyli kto został na lodzie

–  Nie lubię tej mglistej, listopadowej aury – wzdycha ciężko Irena i układa się na czubku Gównianej Góry.   – Przyczepia mi się do futerka i wszędzie za mną łazi.
–  CO ci się przyczepia do futerka? – Wytrzeszcza oczy Mała Kasia.
–  Szarość. I mokrość.


Tak, tak. Mnie się też coś ostatnio przyczepiło do futerka i wszędzie za mną łazi. Starość i Siwość. A po piętach depcze mi Niedołężność i skrzeczy: zaczekaj na mnie, już wkrótce będziemy zawsze razem.

A tak sobie ostatnio małżonek śpiewa przy goleniu (na melodię piosenki “Puszek okruszek”):

Puszek okruszek

KANIUSZEK

bardzo go lubię

przyznać to MUSZĘ

wystarczy tylko

że go podduszę…

I za nic nie mogę się dowiedzieć jak idzie dalej ta piosenka, bo małżonek wykręca się jakimiś ogólnikami, że dalej to w sumie były nudy, wszyscy żyli długo i szczęśliwie… No tylko ja mam wątpliwości, czy aby na pewno WSZYSCY. I w związku z tym pytanie: jak się zakłada kontrolę rodzicielską na domowy internet? Bo uważam, że małżonek ogląda za dużo “Forensic Files”, która to seria, nie oszukujmy się, mogłaby spokojnie zmienić tytuł na “Jak kogoś ukatrupić i nie dać się złapać”. To znaczy jasne, że gotowej recepty na zbrodnię doskonałą tam nie ma, ale skoro w każdym odcinku dowiadujemy się, dlaczego mordercę złapano, to wystarczy sobie zrobić listę błędów i zwyczajnie ich nie popełnić, prawda?

No więc on za dużo ogląda, a okoliczności są nieciekawe, bo wyobraźcie sobie Państwo, że Poczta Polska zmieniła nam listonosza, i nie dość, że nowy listonosz jest kobietą, to jeszcze na domiar złego – sympatyczną i uśmiechniętą blondynką, o jakieś circa 400 lat młodszą od Kanionka. W dodatku – o zgrozo niepojęta – pani listonosz wygląda na osobę nieskażoną pesymizmem, co się rzadko zdarza w tym zagłębiu paraliżu dobrej woli i fabryce pleśni moralnej. Czy ona nie wie, że motto naszej gminy brzmi “Nie da się!”, a w herbie mamy nieświeżą rybę i szczerbate grabie?

A może ona jest z importu… Niezaszczepiona na marazm i nieudolność, szybko nałapie lokalnych wirusów, zacznie ją łamać w kręgosłupie moralnym, zesztywnieją naoliwione optymizmem zawiasy, obwiśnie podbródek i po człowieku! Buhahaha! Nie żebym jej źle życzyła, ale wiecie – człowiek tu się ciągnie noga za nogą, próbując nadążyć za własnym cieniem, obleczony w tę Starość, Siwość, Mokrość i Niedołężność, a tu przyjeżdża taka Świeżość i Świetlistość i psuje nam statystyki!

No i ten… Chyba wykrakałam, bo oto wiadomość z ostatniej chwili: dzwoni pan Dżery i mówi, że mamy sobie u nich odebrać list, bo pani listonosz już do nas nie będzie przyjeżdżała, albowiem gdyż sobie miskę olejową uszkodziła, ostatnim razem od nas wracając. A nie mówiłam? Prędzej wielbłąd przez ucho igielne lądownik na Marsie zobaczy, niż tu się dobry człowiek uchowa. Jeszcze chwila, a pani listonosz poprosi o przeniesienie, a jeśli jej odmówią, to zacznie kląć, i kto wie, może nawet jarać ruskie szlugi, i najdalej za pięć lat będzie starsza o trzydzieści. Buhahaha! Nie no, dobra, idę łyknąć nerwosol, bo mnie dziś strasznie menopauza z nerwicą za kołnierzyk szarpią. Aż oczy na wierzch wychodzą.

A tymczasem u nas na oddziale geriatrycznym:

Ładne, niedrogie i wytrzymałe. Na pewno się jeszcze przydadzą, choć krótko po ich przyjściu mogłam już w miarę chodzić o własnych siłach. To znaczy mogłam, dopóki nie dopadły mnie zawroty głowy, a później migrena. Ale to było dwa tygodnie temu, a teraz jest już wszystko dobrze, błędnik się nieco ogarnął, kolano boli tylko rano i wieczorem, i tylko w lewym stawie biodrowym coś mi dzisiaj pizło, ale tak poza tym da się żyć.

(osiemnaście uderzeń głową o ścianę później)

O, tu sobie Państwo zobaczą kaczuszki:

Postanowiłam im zrobić jakieś schronienie przed wiatrem, albo bób wie czym (tak po prawdzie to te kaczki w dupie mają moje troski i wolą siedzieć pod krzakiem porzeczki, no ale ja mam przynajmniej czyste sumienie), a że budowniczy ze mnie jak z koziej trąby waltornia, to stać mnie było tylko na nieskomplikowany namiot.

Rusztowanie stanowią jakieś badyle oraz oflisy pozostałe po wycinaniu drewnianych belek przez małżonka. Niektóre wymagały skrócenia, a że nie chciało mi się szukać piły do drewna, to obrzępoliłam je piłką będącą na wyposażeniu mojego starego scyzoryka, który zawsze noszę w kieszeni:

W ogóle niczego mi się nie chciało daleko szukać, więc lwia część konstrukcji składa się z tego, co już leżało w ogrodzie i tego, co akurat znalazłam w kieszeni. Z tych oderżniętych końcówek i innych walających się po ogrodzie kawałków drewna zrobiłam kaczuszkom coś na kształt boazerii na tylnej ścianie namiotu, żeby im Majączek przez siatkę nie dyszał prosto w plecy:

Na rusztowaniu spoczęła plandeka o wartości rynkowej 15 złotych, obłożona u dołu kamieniami, w przedsięwzięciu udział wzięły też jakieś sznurki, i WŁALA!

Ja nie mówię, że to ładne jest, albo że w kosmos poleci, ja tylko mówię, że zrobiłam. Kaczki oczywiście tam nie śpią, choć do środka wstawiłam wiadro zboża na zachętę, a podłogę hojnie wyścieliłam słomą i sianem. No więc kaczki ziarka zeżrą, chwilę w namiocie posiedzą, a w nocy tkwią pod gołą obecnie porzeczką i twierdzą, że to i tak lepsze od tej mojej psiej budy. Nie, to nie. Ja zrobiłam i mam to odhaczone na liście.

A pamiętacie Państwo te dwa kółka od roweru, które kurczaki kupiły sobie na złomowisku za pierwsze sprzedane jajka? To było ładnych parę lat temu i pewnie już Państwo myśleli, że myśmy te kółka rzucili gdzieś w krzaki na wieczne zapomnienie, albo gorzej – sprzedali, i przehulali ten kurzy majątek, ale otóż wcale że nie. Małżonek cały czas miał względem tych kółek jakieś plany, tylko długo nie mógł się zdecydować, który z tych planów jest najbardziej fascynujący i zapewni mu największą dawkę uciechy i nadliczbowych godzin pracy, aż w końcu w tym roku wybór dokonał się sam, bo stało się jasne, że takie ilości siana, jakie trzeba codziennie nosić naszym kozom, to pod pachą lub na taczce człowiek by pół dnia targał, i w ten oto sposób powstał nasz wózek do siana:

Jedna burta jest otwierana, żeby łatwiej było siano wyciągnąć, ale przede wszystkim pragnę zwrócić Państwa szczególną uwagę na te eleganckie i oldskulowe drewniane nadkola!

I w ogóle małżonek miał niemałą zagwozdkę, jak ten wózek zrobić, bo przecież nie mamy spawarki i o żadnej sensownej ramie nie było mowy, a gdyby ktoś chciał wiedzieć, jak te kurze kółka zostały osadzone i jakim cudem się kręcą, to proszę pytać małżonka, bo on mi to niby pokazywał i tłumaczył, no ale rozumiecie – moje możliwości i wyobraźnia techniczna kończą się na namiocie ze sznurka i patyków, w którym nawet kaczki nie chcą spać, a wózek małżonka to wszyscy kochają i każdy chciałby się nim wozić!


Filmowałam z domu przez okno, bo to było dzień lub dwa po skręceniu kolana i małżonek miał do pomocy tylko pieski.

Aha, i ktoś chyba doniósł kurczakom o moich zbrodniczych wobec ich narodu planach, bo kurczaki założyły firmę ochroniarską:

Oraz powiesiły sobie tabliczkę ostrzegawczą na drzwiach kurnika:

(Z pozdrowieniami dla Magdy Zza Oceanu, która te tabliczki kurczakom przysłała. Dostałam jeszcze jedną dla kóz, i gdy tylko wymyślę gdzie ją powiesić, to Wam pokażę).

A tu macie świeżutki filmik z tańcem na lodzie. Ten jednostajny szum w tle to wiatr, a takie dziwne skrzypienie, pojawiające się od czasu do czasu, to mój głos:


W którymś momencie tego filmu wyjaśniam, że Szybkotek gania suche liście napędzane wiatrem. Nie martwcie się, wiedziałam że lód jest zbyt gruby, by pękł pod futrzakiem, bo rano rozbijałam taflę przy brzegu i musiałam użyć naprawdę ciężkiego kamienia.

No i, głupia klempa, zapomniałam, że 10 października nagrałam dla Was taki piękny film z kozami!


PS. A jeśli chodzi o tę zimę stulecia, a może nawet tysiąclecia, którą straszycie w komentarzach, to powiem Wam, że to całkiem możliwe, że ona nadejdzie właśnie teraz, albowiem posadziłam trzy sadzonki winorośli. Jak mieszkamy tu już osiem lat, tak co roku obiecywałam sobie to zrobić, aż się tej jesieni w końcu wzięłam i posadziłam, żeby wiecie, zdążyć przed śmiercią, a do tego jeszcze czereśnie, więc jeśli nie teraz, to niby kiedy ta zima stulecia ma przyjść? Jak dla mnie to już prawie pewnik. Inwestujcie w kożuchy z syberyjskiego niedźwiedzia i buty ze skóry bawołu. Mnie nie stać, ale już zbieram mech, żeby go sobie napchać w styczniu do kaloszy.

PPS. Wszystkiego Andrzejkowego! Oczywiście zapomniałam, ale internet od razu rzucił mi w twarz garść kluczy i wiadro wosku, więc już wiem. Bawcie się dobrze, a jeśli znajdziecie chwilę, to wywróżcie Kanionkowi chociaż ze trzy rzeczy: nowe kolano, nowe biodro i nową głowę :)

Oraz informuję, że wszystkie pełnoletnie kozy już miały romans z Pacankiem lub Bożydarem. Wszystkie OPRÓCZ ZIOKOŁKA. Małżonek triumfuje i powtarza: “A nie mówiłem, że tak będzie? Nie bez powodu nazywam ją Nierobkiem”. Nazywa ją też Zakałkiem. “Zakałek rodu koziołków”. Ja uważam, że Ziokołek, zwana niegdyś Tradycją, jest po prostu jak stara dobra jabłoń – owocuje raz na dwa lata.

127 komentarzy

  • mitenki

    No i nie zobaczę, kto został na lodzie, bo filmiki mi się nie wyświetlają :((( ani w firefoksie ani w chrome…
    Namiot the best! Jeśli kaczki nie chcą w nim mieszkać, to może dla gości się przyda? Np gdy kiedyś ktoś niespodziewanie wpadnie i noc ciemna go zastanie, a Twój gościnny różowy pokój będzie załadowany pod sam sufit owsem?
    Białe puchate już na zimę przygotowane? Z kulistości sądząc, będzie ciężka :D
    Rozumiem, że Mały Żonek nie lubi zjeść pachnącego rosołku lub kotlecika z kurzęcej piersi?
    Natomiast wózek do siana udał się Małemu Żonkowi bardzo, bardzo! Wpadło mi w oczy coś takiego niedawno
    https://seger.pl/p/415/4778/taczki-akumulatorowe-makita-dcu180z-18v-miniwywrotki-urzadzenia-budowlane.html
    i chciałam życzyć, żeby Mikołaj Ci takie przyniósł (one same jadą!), ale ładowność w porównaniu do MŻonkowych mają kiepską. No może w kolorze ładniejsze…

    • kanionek

      E tam, taczka. Nam by się najbardziej przydały samobieżne wiadra! Takie wiesz, co się napełnia wodą po brzegi, a one same jadą do koziarni, do kaczek, do gęsi, do kurczaków… Czyli samobieżne i programowalne. Od biedy mogłyby chodzić na smyczy, niech stracę :)

      A Panter, Jego Puszysta Mość, to bardzo lekki kotek, ani grama zbędnego tłuszczu nie ma, tylko tak wygląda, bo wszystko inwestuje w olśniewającą zajebistość śnieżnobiałego futerka. I oczu swych lodową niebieskość :)

  • mitenki

    Jeszcze dodam, że może mgliście i szaro, ale pięknie jesiennie w Kanionkowie :)
    I drzewa, i kwiatki na ostatnim zdjęciu (pewnie już zjedzone przez kozy…. czy to nagietki?), kura akrobatka i czapla na drzewie…
    Kolana już lepiej, a jak Twoje plecy Kanionku?

    • kanionek

      A weź. Plecy tym razem dały mi naprawdę popalić. Bite pięć tygodni bez przerwy, bez względu na pozycję leżenia/siedzenia/stania. Ale, odpukać, od kilku dni notuję znaczną poprawę.

      Tej jesieni to był cały jeden dzień, a raczej wieczór taki, gdy zachodzące słońce ozłociło okolicę. Na drugi dzień już było szaro i buro, a później przyszedł wiatr, zajumał liście z drzew, i całe złoto diabli wzięli.
      A te nagietki ostatnie to zostawiłam w ogrodzie, żeby się rozsiały, bo kozy to by tylko żarły, a siać nie ma komu!

  • mitenki

    I że Ty ten namiot przy pomocy scyzoryka zbudowałaś?? To i na bezludnej wyspie dalibyście sobie radę! :)

  • lobo

    Kanionku, spieszę z porannymi pozdrowieniami! Wprawdzie wstałem o 4:30 do roboty, bo projekt goni, a mózg od kilku dni się wlecze i nie nadąża, ale poczta poinformowała mnie o nowym wpisie i pff… Lektura obowiązkowa przy kawie. Tylko lektura chwilowo, gdyż albowiem u mnie też (Firefox) filmy się nie chcą wyświetlić.

    Gratulacje w zakresie sztuki budowlanej! Bardzo mi się podoba Twoje twórczo-przydasiowe podejście do narzędzi i materiałów (MacGyver!), koncepcją przydasi zaraził mnie kiedyś Tata, z czego moja Żona czasami się śmieje, a czasami nie, bo one faktycznie w którymś momencie się przydają. Wykonałaś piękny obiekt w stylu „na winie”, a kaczki to się po prostu na małej architekturze nie znają i docenić nie potrafią. Może docenią, gdy już łupnie ta niby zima stulecia (skoro Indianie od dwóch lat chrust zbierają), chociaż osobiście liczę, że jednak nie, bo my już sobie z zimą oficjalnie powiedzieliśmy, że się nie lubimy i z pierwszym mrozem włączam tryb przetrwania do wiosny. A wózek Małego Żonka jest tak kapitalny, że to już pod zaawansowaną budowę maszyn podchodzi, oczywiście z pięknymi odskulowymi nadkolami.

    Nie mogłem też nie zauważyć Twoich stylowych, czarno-żółtych wspomagaczy pionowej postawy i pomykania, no prawie toćka w toćkę jak moje kije, co to musiałem je sobie w tym roku sprawić, bo kolana kolanami, ale z górskich wędrówek z Żoną i psami nie zrezygnuję. Dla niepoznaki, że niby tetryckie, to są, uwaga, BIEGOWE. Nie że SKS, nieprawdaż.

    Ale i tak wszystko przebijają tabliczki ostrzegawcze Kurokezów. Taki charakter, niezależność, wolę przetrwania i nieskończenia jako rosół to ja rozumiem i szanuję. A przy okazji zasadnicza uczciwość: przecież ostrzegają, że możliwe uszkodzenia ciała lub ewentualnie zgon. ;-)

    Kanionku, życzę Ci spełnienia wszystkiego, czego sobie tylko zamarzysz. A najbardziej to zdrowia i odwleczenia SKS o wiele lat.

    • kanionek

      Dziękuję, Lobo :)
      Na to drugie to już chyba za późno, ale życzenia nie zaszkodzą.
      Z przydasiami to ja mam taki problem, że owszem wiem, że kiedyś się przydadzą, i jak najbardziej nadchodzi taki dzień, gdy dokładnie wiem, że miałam kiedys takie coś z takim czymś, co by mi akurat pasowało do takiego czegoś, tylko problem w tym, że nie wiem GDZIE to jest. No wiesz, ten przydaś. I często lwią część etapu wykonawczego projektu pożerają poszukiwania tego dynksu, co miał taki wichajster, i kiedyś był tu, ale potem posprzątałam i teraz może być mniej więcej wszędzie. Przy okazji wspomnianych poszukiwań odnajdują się najczęściej zupełnie inne dynksy, które były potrzebne miesiąc wcześniej. Miałam kiedys taki pomysł, żeby skatalogować wszystkie przydasie, rozmieścić je po kartonach, opisać kartony itd., ale to jest robota dla człowieka o cierpliwości kustosza muzeum i dyscyplinie moralnej biegacza długodystansowego. Poza tym – jaki by to miało sens, gdyby połowa tych szpargałów nazywała się: “Taki dynks. Czerwony”?

      • lobo

        Z przydasiami mam ten sam szkopuł lokalizacyjny, tzn. wiem, gdzie były przed którymś tam sprzątaniem, ale po? A podczas poszukiwań znajdują się inne, które przydałyby się wcześniej. Jaki z tego wniosek? Sprzątanie, zwłaszcza w populacji przydasiów, to złoooo…Może jakiś ogólny karton lub skrzynka? Bo ich katalogowanie w sytuacji, gdy opis nieokreślony i przeznaczenie nieokreślone, to faktycznie wyzwanie.

      • Jagoda

        Ja mam dwa kartony na przydasie, jeden zatytułowany “elektryczne”, drugi “hydraulika”. Niestety, jak potrzeba np. żarówki, to się okazuje, ze trza do sklepu, bo w przydasiach akurat tylko żarówka z małym gwintem. A jak potrzebowałam zmienić wkładkę w zamku, to w kartoniku znalazłam …5 nowiutkich i nie używanych, połączonych kółeczkiem kluczy do wkładki typu “gerda”. Wkładka poszła wświzdu.

        Jesień miałaś piękną i długą, Kanionku, pomijając te fizyczne dolegliwości, których wszak na zdjęciach nie widać.
        Pozdrawiam.

        • kanionek

          A ja akurat potrzebuję żarówki z małym gwintem, a oprócz jednej, jedynej, zostały mi już tylko te z dużym! I teraz w łazience mam “światło” 25 Watt, jego mać. Ale fakt, że im ciemniej, tym jestem ładniejsza.

        • zeroerhaplus

          Jagoda, czy to Ty mężu? Bo też mamy od zawsze dwie skrzynki, nazywają się, jakżeby inaczej, hydraulika i elektryka ;)

          • kanionek

            No dobra, to rozumiem, że np. skołtuniony zwój miedzianego drucika wrzucacie do “elektrycznych”, a kawałek bylerurki do “hydraulicznych”. Ale gdzie wrzucacie np. stary, drewniany uchwyt pod szklaną półkę, albo plastikowy korek od grom wie czego, a korka przecież nie można wyrzucić, bo to coś, do czego on pasuje, na pewno gdzieś jest i jak tylko się wyrzuci korek, to owo coś zaraz będzie potrzebne i to koniecznie zatkane tym korkiem! I w ogóle jest masa rzeczy, które nie pasują do elektrycznych lub hydraulicznych, i co wtedy?!
            My na hydrauliczne mamy plastikową reklamówkę, a w niej całą perukę pakuł, jakieś uszczelki, stare kolanko, klucz, chyba nastawny… A “elektrycznych” to mamy cały pokój małżonka, pół garażu, i jeszcze poutykane gdzie bądź w dziwnych miejscach, ale dopóki Kanionek nie posprząta, to małżonek wie gdzie czego szukać. Najgorzej jest z całą resztą.

          • zeroerhaplus

            Aaaa, moja droga, to nie takie proste. Te dwie skrzynki były po prostu “od zawsze”. To są takie praskrzynki, ojcowie założyciele wszystkich pozostałych skrzynek. Z nich, jak z Kaina i Abla, wypączkowało wszelkie skrzynkowe życie i rośnie, rozwija się do dziś. Skrzynek aktualnie jest tysiąc pińcset plus, ale to one, te dwie są widoczne na wszystkich antycznych fotach z czasów Wielkiego Remontu.
            Od nich się zaczęło.
            Elektryka i hydraulika. Pamiętamy :)

    • ciociasamozło

      Lobo, kijki biegowe? Jak w góry to tylko trekingowe ;)
      W tym roku tak skutecznie opierałam się na kijkach chroniąc kolana, że wysiadł mi łokieć. Na szczęście był tak miły, że sam się szybko naprawił. Kolana nie chcą mi zrobić tej uprzejmości.
      A Twoje piesoły w czasie takich wędrówek biegają luzem czy na pasku?
      Swojej suczy jeszcze w góry nie brałam, bo raczej bym skończyła orząc jedynkami leśne runo lub nawierzchnię szlaku.

      • lobo

        Ciociasamozło, to są kije do biegów górskich. :-) Na dystanse ultra i inne cosie. Jakaś kosmiczna technologia, dzięki której stop aluminium jest jak tytanowa stal, a oba (składane) kije razem ważą pół kilo – jak mała butelka wody bez butelki. Zanabyłem w połowie roku, aby wypracować odpowiednią technikę przed urlopem – istny strzał w dziesiątkę. Bynajmniej nie było mnie na nie stać, ale jak sobie pomyślałem, że 1. na nowe kolana nie stać mnie jeszcze bardziej, a 2. współcześnie nadal nie ma dobrej technologii naprawy mojego problemu (a gdyby była, to patrz punkt 1), to wbiłem zęby w ścianę i kupiłem. Genialne.

        Żadne luzem, absolutnie. Zasadniczo to nawet nie na smyczy ani na pasku. Metodą prób i błędów wypracowaliśmy taki zestaw, że chłopaki mają specjalne, cienkie linki z bardzo wytrzymałego materiału, zakończone z jednej strony małą kauszą przypinaną karabinkiem wspinaczkowym do pasa maszerskiego, a z drugiej (przy psie) lekkim karabińczykiem z blokadą, aby urwis się nie wypiął. Sami noszą szelki, przy czym od zeszłego roku specjalne górskie, które uniemożliwiają wysunięcie się z nich psa. Rok wcześniej Porsche przyprawił nas niemal o zawał serca, kiedy w Adrszpaskim Skalnym Mieście postawił sprawdzić, co ciekawego jest pod pomostem i w ułamku sekundy się zsunął – w try miga przybyło nam siwych włosów. Na szczęście nic mu się nie stało mimo zwykłych szelek spacerowych, ale już tegoroczne Prachowskie Skały i inne przepaście to nie przelewki, z nim trzeba mieć oczy naokoło głowy, a i tak nie przewidzisz, co torpedzie strzeli do tej narwanej łepetyny. Dlatego teraz mają takie oprzyrządowanie „po zęby”, że w tym roku na szlaku dorobiły się od napotkanego turysty miana „psów z licencją górską”. ;-)

        A co do „dynamiki” psa podczas wędrówek: nasze mimo swoich rozmiarów są bardzo silne i charakterne, więc na trasie trzeba uważać i regulować ich zapędy komendami, właśnie po to, aby np. nie stracić cennych jedynek. ;-) Kiedy uprawiam z nimi marszobiegi (to moja geriatryczna rehabilitacja, w przeliczeniu tania jak barszcz i niezwykle skuteczna), nie pozwalam im się ciągnąć, tylko dopasowuję ich tempo do swojego prostymi poleceniami „naprzód”, „szybciej”, „wolniej”, „równaj” i kierunkowymi w prawo i w lewo. A że zużyłem się trochę mojej Żonie, to w tym roku ja pilnowałem kolan, kijów i większego plecaka, a Ona prowadziła obu. Nie narzekali: Pańcia bardzo lubi robić zdjęcia, wybitnie pracowity i przedsiębiorczy Porsche w mig wyczuł koniunkturę na (płatne) modelowanie i sam proponował pozowanie na co ładniejszej skale. A Maybach z kolei to pies z wyczuciem wędrowcy, nawet po ciemku najczęściej wybiera najłatwiejszą, oszczędzającą wysiłek drogę i bardzo rzadko się myli. Dwoma słowy: towarzysze idealni. :-)

        • kanionek

          “tylko dopasowuję ich tempo do swojego prostymi poleceniami „naprzód”, „szybciej”, „wolniej”, „równaj” i kierunkowymi w prawo i w lewo” – SZACUN. Nasze dziady znają komendę “ATYGDZIE!”, którą stosuje się, gdy nieproszone wylecą za bramę (na hasło “atygdzie” wracają) oraz komendę “EJ!”, która oznacza: “natychmiast zaprzestań tego, co właśnie robisz!” :D
          O dziwo zaprzestają.
          A przepraszam, małżonek nauczył ich też komendy “dowidzenia”. Jest świetna. Jak się któremuś z naszych psów powie “dowidzenia”, to pies się oddala :)

          Miałam tylko jednego naprawdę wychowanego psa, któremu poświęciłam dużo czasu (to było dawno, w mieście), a teraz to jest tak, że psów pięć, kóz pięćset… I małżonek jest na mnie zły, że Paszteta rozpuściłam jak dziadowski bicz. Nauczyłam go tylko siadać i dawać łapę (najprostsze, wiadomo), a tak poza tym jest dziką świnką. Rozgrzeszam się tym, że 9 kg niewychowanego psa nie jest w stanie wyrządzić wielkiej szkody ;-P

          • ciociasamozło

            Maybach i Porsche, luksusowe psiaki ;)
            Dołaczam do Kanionka – szacun!
            O, u nas działa komenda “E!”, ewentualnie “widzę cię!” ;)
            Dopasowanie tempa jest jak mam w ręku patyk lub smakołyk ;)
            I tak, ćwiczymy nieciągnięcie od 5 lat. I mogę sobie te ćwiczenia wsadzić do studni w piwnicy Kanionka jak tylko piesek poczuje zew przestrzeni lub zbiornik wodny, albo zbliżamy się do parku gdzie są PATYKI.
            Jak już, to na płaskim najbardziej sprawdza się u nas pas trekingowy + dość krótka smycz z amortyzacją (najtańszy zestaw od Trixie), ale z kijkami tego nie próbowałam.
            Na skałkach w Jurze po kilku chwilach grozy puściliśmy psa luzem, bo wyszło, że tak będzie bezpieczniej dla nas a sucz mogąc iść własnym tempem (czyli pilnując tych z przodu) trochę wyluzowała i wykazała wystarczającą dozę instynktu samozachowawczego.

  • lobo

    Ooo, przynajmniej Samsung Internet się zlitował i filmiki pozwala na raty oglądać! 😀 “Pasztet trojański” NAJLEPSZY! 😍 Pewnie dlatego, że jestem zatwardziałym psiarzem, a nie kociarzem, rozmaślonym wzrokiem patrzę na głowę psa w wózku z sianem, a “Jezioro łabędzie” na lodzie jakoś nie nazbyt mię wzruszyło. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. 😉

    • kanionek

      :D

      My też jesteśmy bardziej psiejscy niż kociani, ale nie powiem, żebym na te nasze koty narzekała. Zasadniczo zbyt wiele ode mnie nie chcą, ja się nauczyłam nie chcieć zbyt wiele od nich, one regulują populację gryzoni w obejściu i ładnie wyglądają, a ja lubię sobie myśleć, że mają tu raj na ziemi, i czasem patrzę na nie z zazdrością.

      A Pasztefon od szczenięcia ma słabość do sianka i towarzyszy nam przy każdym uroczystym otwarciu nowego balota, sprawdzając jego jakość (na jakość sianka składają się: suchość, wonność i mięciutkość). Twierdzi, że gdy już będzie dorosły, to kupi sobie na własność duży balot w pięknej okolicy i się w nim urządzi :)

      • lobo

        Z kotami mam ten problem, że wiele z nich to fochowate stworzenia, a na takie zachowania wykształciłem bardzo silną alergię: gdyby np. przymilający się na kolanach kot nagle postanowił mnie dziabnąć, bo tak, w dodatku serwując mi taką rankę, jaką zaprezentowałaś w poprzedniej notce, to wyleciałby z kolan w trybie natychmiastowym i nie wróciłby na nie dłuuugo. O ile w ogóle. Za dużo namiałem się strzelania fochów w rodzinie, żeby jeszcze tolerować takie wyskoki u zwierzęcia zaproszonego do wspólnego życia. Nasze psy mają wszystkie kocie cechy, które cenię: niezależność charakteru, błyskotliwość umysłową, brak mentalności ludzkich służących czy wręcz niewolników, nawet tej garstce ludzi, których kochają na zabój i za których skoczyłyby w ogień, nie pozwoliłyby się źle traktować, a całej reszcie mogą zaoferować najwyżej neutralność, o ile dana osoba nie próbuje się spoufalać wbrew ich woli. Przy tym nie mają kocich wad, w tym niekompatybilnego z naszym trybu dobowego, w nocy nasze przylepko-przytulaki mogą co najwyżej zmieniać się z podkołdrowych w nakołdrowe, gdy są zaproszone do łóżka. Nawet w „regulacji gryzoni w obejściu” koty nie przebiłyby naszych psów: to staroangielscy szczurobójcy, którzy ustanawiali rekordy w deratyzacji. No i likwidowany gryzoń ginął błyskawicznie, bez znęcania się; gdy czasami widzę w naszym ogródku rozkład piór świadczący o tym, w ilu miejscach kot sąsiadów „zabawiał się” z dręczonym ptakiem, zanim go w końcu zabił i zostawił, to mnie mdli, bo okrucieństwem dla zabawy brzydzę się organicznie i u ludzi, i u zwierząt. Skoro zatem nie akceptuję ogólnego charakteru gatunku i mogę mieć z nimi co najwyżej pakt o nieagresji, to po prostu kotów nie mamy, Żona kociarą nie jest, a „spsiała” dopiero w trakcie małżeństwa, gdy sama zapragnęła psa i sama znalazła rasę starszego w Internecie. A jako zupełna wisienka na torcie – nasze psy są najpiękniejsze na świecie, czyli czarne podpalane. :-)

        Pasztefon przecudowny: widać wyznaje filozofię Baldricka, że nie ma marzeń za dużych lub za małych. :-)

        • hanka

          Ty się tu lepiej z niechęcią do kotów nie ujawniaj, bo możesz nie wyjść żywy z Obory:-)

          • lobo

            A nie wspomniałem, że mam dwóch psich obrońców? 😉 Krzywdy kotu bym nie zrobił, ale w domu mieć bym nie chciał.

          • Ania W.

            E no właśnie!!!!!!!

        • Jagoda

          A czy słyszałeś kiedyś o kocie, który wyleciał na ulicę ugryźć dzieciaka? Bo ja nie, a nowin i ciekawostek o kotach jestem ciekawa.
          I żeby nie było, lubię psy i zdarza mi się pojechać do schroniska, żeby na spacer wyprowadzić.

          • lobo

            A co ma piernik do wiatraka? Przecież każdy może sobie dobrać zwierzęcego towarzysza tak, jak chce. Nasze “kotopsy” świetnie pasują do nas charakterem i dlatego są z nami. Ideałów na świecie nie ma, a każdy ma tolerancję lub nietolerancję na coś innego.

          • kanionek

            Ja tylko chciałam stanowczo powiedzieć, że za zryte psie berety odpowiadają ludzie (poza wyjątkowymi przypadkami np. nowotworów mózgu), i niby to żadne odkrycie, ale… Czy ja Wam już pisałam, że byli właściciele Wąskiego mają już nowego Wąskiego? Tak, kupili kolejnego owczarka niemieckiego, niemal identycznego, też długowłosego. I ten nowy Wąski wiedzie dokładnie takie samo życie, jak poprzedni. Zamknięty kojec, buda, miska. Dzień w dzień. Owczarek to rasa pracująca. Ten pies musi dosłownie wariować z nudów. A nawet gdyby to był leniwy mops, to wybrażacie sobie siedzieć SAMOTNIE w jednym miejscu dzień w dzień, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, przez np. 12 lat? Mnie kurwica bierze, gdy nie mogę z domu wyjść przez dwa dni.

            No i pewnie, że dyskusja nt. tego, czy lepiej mieć kota, czy psa, ma tyle sensu co pytanie, czy marchewka jest lepsza od jabłka, albo który kolor jest najładniejszy, bo to przecież OCZYWISTE, że najlepsze są psy, jabłka i kolor czarny ;-P

          • lobo

            Szkoda Wąskiego, bardzo szkoda. Jak raz sąsiedzi też sprawili sobie nowego (kolejnego) psa, a właściwie niewolnika zamkniętego na wybetonowanym podwórku, do pilnowania sklepu. Psi płacz po nocach raczej nie świadczy o tym, że to typ, któremu podobałoby się takie życie, aż żal patrzeć.

            Nawywnętrzałem się kotosceptycznie (a nie, czy lepiej jest mieć psy, czy koty, to każdego sprawa indywidualna) tylko ze względu na poprzedni wpis i wymowne zdjęcie poharatanej skóry Kanionka, bo natychmiast zapaliła mi się czerwona lampka. Po pierwsze primo, jak tak można było uszkodzić Kanionka?! Nie czarujmy się, zdrowiem to chyba nikt nie ma co szastać. A po drugie, równie błyskawiczna myśl, że w takiej sytuacji kot u mnie miałby dożywotni szlaban na jakiekolwiek mizianki. Niedoczekanie. Cechy, za które te zwierzaki cenię, mają też teriery manchesterskie (może kiedyś jakaś kocia proweniencja się wkradła), a miniaturowe angliki to już w ogóle psokoty: malizna wszędzie wejdzie, wszędzie wskoczy, a motto naszego brzmi: „jak w życiu czegoś nie wolno, to szybko”. 😉

          • kanionek

            :D

            Kanionek się zagoił i śladu nawet nie widać, a Kupa zachowuje się tak, jak gdyby nigdy nic. Ignoruję jej zaczepki i oczywiście nigdy już nie dam się nabrać na żadne “tu mnie głaszcz”, ale po niej to spływa. Ona jest w ogóle dziwna, nawet jak na kota.

            Aż bym chciała zobaczyć tych Waszych urwisów – może masz jakieś fotki, może chciałbyś je wrzucić na Forum…? Nie nalegam, tak tylko pytam.
            Ja zawsze miałam słabość do dużych psów (duuża morda do przytulania), ale odkąd w życie wplątał mi się Pasztefon, to tak jakoś uznałam, że małe też jest piękne. I nawet tak kiedyś niechcący do małżonka rzekłam, że “zobacz, zamiast trzech psów po trzydzieści parę kilo, to można mieć dziesięć takich Pasztecików!”, na co małżonek lekko zbladł i poleciał szukać nerwosolu :D

          • lobo

            Zagojony Kanionek to stan bardzo zalecany. :-) Muszę w końcu doczytać, czemuż to urokliwe imię Puma zmieniło się w przyziemną Kupę.

            O, nie wiedziałem nawet, że jakieś Forum jest! Nie zauważyłem, czytam Cię względnie od niedawna, od kiedy dowiedziałem się o tym wyjątkowym kawałku Internetu z bloga Barbarelli. Chętnie wrzucę jakieś zdjęcia urwisów, mają ich milion pięćset sto dziewięćset. No i są fotogeniczni bardzo, skubani. Do tego stopnia, że gdy mój serdeczny przyjaciel otrzymał pocztą kartkę z tegorocznego urlopu, zrobioną przez moją Żonę z naszych zdjęć poprzez Envelo, skwitował tylko, że wprawdzie nie najgorzej prezentujemy się na górskich szlakach, ale przy naszych psach wyglądamy “jak goście z Monaru”… Stara się człowiek, prostuje z trudem, do aparatu się uśmiecha, brzuch wciąga, a tu taki komentarz… ;-)

          • kanionek

            Taaak. Forum powstało na wniosek Ludu. Lud na Forum się rzucił, po czym je porzucił. I już nie wrócił. No czasem ktoś, coś… Ale jak już, to zwykle spam.
            Niemniej jednak mamy tam dział “nasze zwierzątka, cudze zwierzątka”, czy jakoś tak (o tu dokładnie: https://kanionek.pl/forum/forumdisplay.php?fid=17), można sobie założyć nowy wątek (np. “patrzcie jakie mam czadowe pieski”), albo wpleść się w któryś z istniejących. Generalnie chodzi o to, że dzięki Forum każdy może zdjęć nawrzucać, bo tutaj to tylko opisy słowne kwieciste wchodzą w grę, a to zazwyczaj za mało, zwłaszcza w przypadku naszych najwspanialszych, najpiękniejszych i najmądrzejszych zwierzątek :)

          • kanionek

            “ale przy naszych psach wyglądamy >jak goście z Monaru<" - ha ha :D Ale jak GOŚCIE goście, czy jak pracownicy? Zresztą nie wnikam, każdy ma prawo być brzydszym od swojego psa, i to w taki sposób, jaki uzna za stosowne. Ja na przykład, w porównaniu z Laserem, jestem zgoła niebłyszcząca, a i rzeźba u mnie taka bardziej z ciasta.

        • kanionek

          “widać wyznaje filozofię Baldricka, że nie ma marzeń za dużych lub za małych” – dokładnie :) Ale że Ty to skojarzyłeś!

          U nas psem na myszy jest Laser. Ogromne oddanie sprawie. Godziny czatowania w jednym kącie (“skoro raz tu była, to kiedyś znowu będzie”). Skupiony jak kulka rtęci. Napięty, zdeterminowany, błyszczący w ciemnościach.
          No tylko że ten… Młodość już jakby nie ta sama… Zwinność tak jakby niekoniecznie kocia…

          To prawda, że koty lubią się pobawić swoją ofiarą, ale nie jestem pewna, czy zdają sobie w ogóle sprawę z cierpienia. Dla nich to może być pojęcie abstrakcyjne, i z taką samą pasją gonią suche liście, co zranioną sikorkę.
          A znasz te historie o lisach, co wpadają do kurnika/na wybieg dla drobiu, mordują kilkanaście sztuk i uciekają z jedną? Jasne, można powiedzieć, że lis jest dzikim zwierzęciem i poluje by przeżyć. Ale dlaczego zabija kilkanaście kur naraz, skoro ich wszystkich nie zabierze? Można powiedzieć, że lis myśli sobie: “ja tu zaraz wrócę po następną, i potem po kolejną”. Ale lis nie jest wcale przecież głupi. On krąży cały dniami i obserwuje okolicę, wyczekując dobrego momentu do przypuszczenia ataku, i “dobrze wie”, że nie zdąży zabrać dwunastu kur, bo zawsze na drodze stanie mu pies lub człowiek. No więc dlaczego lis to robi? Straszne marnotrawstwo, a człowiekowi żal.

          • lobo

            Pff, skojarzyłem natychmiast, „Czarną Żmiję” poza serią 1 znałem kiedyś niemal na wyrywki po polsku i po angielsku, oboje z Żoną serial uwielbiamy i raz na jakiś czas oglądamy, a takie cuda jak „rącza ekstramuralizacja” czy zdrobniona „deschaotyńka” na stałe weszły do naszego słownika.

            Laser, widzę, to lepszy i bardziej wyszukany zawodnik! Naszym cierpliwości by nie wystarczyło na takie wyczekiwanie, te rasy są nastawione „na akord”, co w XIX wieku Anglicy bardzo chętnie wykorzystywali do swoistego sportu. Nasi nie bardzo mają jak swoje talenta w tym zakresie spożytkować, jedynie czteromiesięczny Maybach (terier manchesterski) załatwił kiedyś w parku nornicę, zanim zdążyłem zaczerpnąć powietrza, żeby zareagować na jej pojawienie się. Instynkt zadziałał błyskawicznie. Pewnie koty też instynktownie „trenują” swoje umiejętności potrzebne do polowania, a kiedy lepiej, jak nie z poruszającym się obiektem, żaden drapieżnik przecież nie ma względu na cierpienie ofiary. Zapewne lis ma jakiś powód takiego zachowania, skoro pamięć gatunku każe mu to robić, nie wiem, nie znam się. Tylko to marnotrawstwo smutne i kur szkoda. Dziwię się tylko walecznym Kurokezom, że jeszcze jakiegoś oddziału komandosów nie założyły, żeby takim lisom wilka pogonić. Chociaż, kto wie, skoro już nawet mają firmę w branży ochrony i spuszczania łomotu, być może to kwestia czasu. ;-)

        • wy/raz

          Psy jak i koty trafiają się o różnych charakterach. Fochowaci bywają i ludzie i zwierzęta. Nie każdy może sobie pozwolić na kupno wyselekcjonowanej rasy czy w jednym czy w drugim przypadku, stwarzającej szansę na powielenie cech przez nas pożądanych. Dobrze, że lubisz swoje zwierzęta. Przykro mi, że fochów nie lubisz z takich powodów.

  • dolmik

    Siedzi człowiek uczciwie w pracy, na nocnej zmianie… Zarobiona po pachy… Nie ma kiedy nosa wysmarkać… A tu zegarek mi krzyczy mailem, że Kanionek się odezwał!!! No SZCZYTY FRUSTRACJI!! Kawałek łyknęłam na przerwie i resztę dopiero teraz… No takich rzeczy nie robi się zarobionemu człowieku….
    U mnie filmiki nie “chodzą”, na srajfonie. Do kompa się wbiję pewnie jutro.
    Namiot….. KLASA. Kaczki nie chco? To może ja się tam zagnieżdżę…? 🤔 Marzenie.
    Wózek – wymiata. Zdolności MałegoŻonka niezmiennie budzą mój podziw i szczerą zazdrość (pozytywną). Człowiek orkiestra, i nie trzeba mu co pół roku przypominać, że coś jest do zrobienia… Oboje jesteście wybitnie kreatywni, Kanionku. Właściwi ludzie na właściwym miejscu… Czujecie to? 🤔🤗
    Szarość, burość, bezsens… Za mną one człapią. Nie cierpię listopada i grudnia i stycznia… Fuj.
    Ściskam!

    • kanionek

      A luty i marzec to niby jakieś luksusy!?
      Ja tam uczciwie nie cierpię połowy roku, w porywach do ośmiu miesięcy :)

      Teraz już filmy powinny się wyświetlać na wszystkich urządzeniach, niewykluczone że i na pralce. Małżonek to taki mądry jest i taki nowoczesny, że znowu użył jakiegoś formatu, na który NASA dopiero zdążyła złożyć zapotrzebowanie i może dostaną go w przyszłym roku, a u małżonka PROSZĘ BARDZO, wszystko działa. Po Waszych reklamacjach przekonwertował materiał do formatu obsługiwanego nawet przez szczotkę na kiju, więc zapraszam do oglądania :)
      (Ja to taka mądra jestem, a sama nie mogę już niczego przekonwertować, bo mój klaptop cierpi na ostrą niewydolność wielonarządową. I tak, sama mu to uczyniłam, bo nie dbam o jego zdrowie, co małżonka napawa zgrozą i odrazą).

      • dolmik

        Luty i marzec to może jeszcze nie luksusy, ale już widoki na te luksusy serwują :) Bo od lutego już dzień dłuższy odczuwalnie… A w marcu! W marcu to już i krokusy i przebiśniegi…. I człowiek lata z nosem przy ziemi i paluchem maca, że co nieco już wyściubia kiełka na powierzchnię :D
        Filmy. O matko. Zazdroszczę Pasztedzikowi… Też chcę w sianku posiedzieć. Najlepiej z głową W. Długo. Do wiosny przynajmniej.
        Kotku łapki nie marzną… JAK? Moje bez lodu marzną… Szlag. I patrz jak fajnie trzyma pion na tej tafli! Pewnie młody jeszcze, głupi, i nie wie, że to trudne bardzo. Taki zebrany do kupy, sprytny kociołek a nie rozplaskany jak żaba….
        No i październikowe kozy! Dziękuję Kanionku. To jest piękne, relaksujące i będę to oglądała często. Zanosi się na bardzo często. Do lutego co najmniej. Masz wincyj? Dej pani… Dej….

        • kanionek

          Taa. Z lutym i marcem jest dokładnie tak, jak z moim październikowym filmem z kozami, czyli “w życiu piękne są tylko chwile” :D
          W marcu przede wszystkim jesteśmy (my tutaj) już tak wymęczeni zimą, że widok pierwszych kwiatków to owszem, miły dla oka i iskierkę nadziei w sercu rozpala, ale na krótko. Bo – nie oszukujmy się – marce są wciąż zazwyczaj ciemne, zimne, szare i mokre, na tej naszej szerokości geograficznej. No ale co my się będziemy martwić marcem, skoro przed nami jeszcze kupa uciechy w grudniu, styczniu i lutym :D

          (Kwiecień to już ujdzie. Ptaszki pitolą jak nakręcone, źdźbło trawy gdzieś wyrośnie, a i dzień ciepły się lubi trafić. Tak, kwiecień od biedy można jeszcze polubić).

          Sianko to fakt, pachnące i suchutkie (jedna z niewielu zalet suszy), i prawie płaczę ze wzruszenia, gdy je ładuję do wózka, bo cieszy mnie, że kozy mają dobre żarcie. Czasem zaś płaczę z innego powodu, na przykład LODOWATEGO WIATRU, który łeb urywa i zamraża palce, a sianko kochane sypie nasionkami w oczy, albo wbije człowiekowi wonną słomkę w nozdrza :D

          Tak, ja też nie wiem, z czego koty są zrobione, ale to musi być jakaś kosmiczna technologia. Psy to rozumiem, poduszki łap mają “zdrewniałe”, ale koty mają podeszwy różowe, mięciutkie i delikatne, a przynajmniej tak wyglądają. I nie wiem też z jakiego powodu nasze koty tak lubią ten zamarznięty staw, ale każdej zimy się na nim bawią, a czasem po prostu siedzą na środku tafli i filozofują. Dzisiaj rano znów byłam nad stawem, rozbijałam lód przy brzegu, dwa koty poleciały ze mną i zaczęły odstawiać jakieś harce na lodzie, a Laser, Puszczak i Pasztedzik stali jak te ciołki na brzegu i widać było, że ich korci, ale jednak się bali i na lód nie weszli. Koty są zrobione z czegoś innego, to pewne.

          • zeroerhaplus

            Koty są zrobione z futra, mruczenia i miłości, kupy ścięgien i kiełbi we łbie :)

          • mitenki

            Chyba coś przegapiłam – kto to jest PUSZCZAK??

          • kanionek

            Puszczak, Pusiołak, Pies Puszczyciel, Pusia, Puśtułka, Pusiozwierz, Puśteryzator… To po prostu Pimpacy, najlepszy kumpel Paszteta :)
            Pasztet zaś ma aliasów jak, nie przymierzając, psów w schronisku. Ostatnio najczęściej bywa Ziemniórką.
            (wieczorem Wam wszystkim poodpisuję, bo my jeszcze w robocie)

        • wy/raz

          Kanionku, pod namiocik dla kaczek sianko i masz pełne obłożenie w agroturystyce. Jeszcze dorzuć hasło, że w kontakcie z naturą, konieczność wykonywania prac w gospodarstwie i gotowanie z tego co sam człowiek uzbiera na własnoręcznie przygotowanym palenisku. W okresie kocenia się kóz podwójna stawka. To niby taki żart, ale niektórzy płacą za takie warunki ciężkie pieniądze. Postęp chyba liniowy: im cięższe, tym większe. A u ciebie to sama prawda. Kiedyś pisałaś o takim sianku, co to prawie z łóżka byś nie wyrzuciła. Co prawdę określiłaś to jak ono pachniało… Czemu Ziemniórka i Puśteryztor?

  • diabel-w-buraczkach

    Wózek mega, oczywiscie, ale i namiot nie gorszy! Kaczki go jeszcze docenia, jak mróz im tylki do ziemi przyspawa to docenia.
    Bezmiaru zdrowia zycze jak zwykle, mi aura tez sie przyczepia do futerka, i go glowy (dzis pobudka “z gwozdziem w oku”) i do stawów. To ostatnie jest czasami dosyc zabawne, bo np. nie moge zginac konczyn i “siedze” na kanapie jak plastikowy manekin albo uszkodzony robot.

    A kurczak-linoskoczek na zdjeciu przebil wszystko :D

    • kanionek

      “jak mróz im tylki do ziemi przyspawa to docenia” – taa, najpierw musiałyby się nauczyć jak usiedzieć na dupie dłużej, niż trzy minuty :D

      Ech, serdeczne wyrazy z powodu że zdrowie już nie takie. Gdybym ja pozbierała te wszystkie moje gwoździe w oku, to dzisiaj mogłabym nimi zbić domek drewniany o powierzchni mieszkalnej minimum 200 metrów.

      “nie moge zginac konczyn i “siedze” na kanapie jak plastikowy manekin albo uszkodzony robot” – podajmy sobie ręce! Albo lepiej nie, bo jeszcze nam odpadną…? Po przekroczeniu czterdziestki człowiekowi powinna przyświecać zasada ŻGR. Żadnych Gwałtownych Ruchów! Ja już nawet ziewam ostrożnie :-/

  • Anomin

    Bogu dzieki za jedyne co jest w stanie rozjasnic te nedze, ktora sobie czlowiek wlasciwie sam zorganizowal chcac miec sielskie zycie. Mowie o wpisie Kanionka oczywiscie. Znaczy, ze wpis Kanionka rozjasnia nedze bo chyba cos motam za bardzo.
    Kanionku ‘zagłębie paraliżu dobrej woli i fabryka pleśni moralnej’ to jak widac rozciaga sie od Baltyku po Karkonosze. U nas podobna sytuacja z blondynka jako listonoszem zdarzyla sie na poczatku konczacego sie roku: co prawda widoczne bylo, ze nasza blondynka nie jest 400 lat mlodsza, ale jednak tryskala energia i cieplem w mrozne dni lutego 2018 az milo. Wytrwala miesiac jedynie, a ze byl to luty, ktory jest jak wiadomo laskawie krotszy od innych, wiec dodatkowo wymowne co i jak. Od niej wiem jak to z doreczeniami jest: z jej obliczen wynika, ze aby mozna doreczyc wszystko co trzeba doreczyc dzien powinien byc dwa razy dluzszy (a zdradze w tajemnicy, tylko prosze nie doniescie do naczelnika, ze realizowala doreczenia wieczorami i weekendami, a i laskawie wspieral ja w doreczeniach jej osobisty maz). Po jej rezygnacji wrocil nasz poprzedni pan listonosz, ktory ciagle usmiechniety i nie wiem jak sobie radzi. Tzn troche wiem: dzwoni gdy startuje od poprzedniego punktu i gdy do nas dojezdza to ja juz usmiechnieta na niego czekam a on przez okienko wydaje i szybciutko odjezdza)
    Wroce tu jeszcze, bo do pieca trzeba dolozyc…

    • kanionek

      O tak, tak! Nasz poprzedni listonosz, ten z fibromialgią, wyliczył kiedyś, że na wrzucenie listu do skrzynki odbiorcy ma osiem sekund. To znaczy nie na samo wrzucenie, tylko na: podjechanie pod posesję, wydobycie się z samochodu wraz z rzeczonym listem (a ten list trzeba jeszcze spośród innych listów wygrzebać!), sprint do skrzynki, powrót do samochodu i odjazd z piskiem opon. Jeśli list jest polecony, to cóż – cały misterny plan wpizdu…
      Ale najgorzej chyba wspominał czasy, gdy Poczta nabawiła się ambicji placówki handlowej i z listonoszy usiłowała zrobić komiwojażerów. Jak on wyklinał na te podpaski, batoniki i inne pierdoły…

      Zapytaj swojego listonosza co bierze i weź numer do jego dilera :)

  • Teatralna

    Kanionek nie-do-czy-ta-łam do końca bo mnie szlag/zaskoczenie uprzejmę że jak to ? jak to? …otóż ZAPOMNIAŁAŚ zdjąć klapki z obiektywu podczas nagrywania czy co????? ciemność widzę CIEMNOŚĆ ))))))))))))))))))))))))))))
    wózek za to w pytkę i ten drabiniasty piękny!! zawsze chciałam taki mieć w obejściu choć nie posiadam stosownego zwierzyńca.

    • kanionek

      “ZAPOMNIAŁAŚ zdjąć klapki z obiektywu podczas nagrywania czy co?????” – o, wypraszam sobie bardzo nawzajem i apropos, ale aż tak źle to jeszcze ze mną nie jest! To wszystko wina Małego Żonka ;-P

      Teraz już powinni grać te filmy w Twoim kinie, sprawdź :)

      To “drabiniaste” to jest paśnik, ale wcale nie byłoby głupio, gdyby miał kółka. Chociaż może nie. Kozy by mu zaraz szprychy powyrywały i zeżarły wentyle. W sumie paśnik dla kóz powinien być wykonany z żelbetu, a do takich wniosków dochodzi się w zaledwie dwa lata od zakupu pierwszej kozy :D

      • Teatralna

        no wybaczam a nie się kajam ))) teraz idę oglądać ))
        oraz Takich nagrań mnie chciałaś pozbawić?? i psów pomagających i kotów tańcujących
        i wreszcie całego stada kóz??
        Widocznie tak bardzo pragnę wozu drabiniastego, z drabiniastymi kołami(bez dentki), że wszędzie go widzę ;-) i chyba się doczekam jak tylko zrobimy remont garażu, płotu i obory ))) jasne, że paśnik dostrzegłam teraz. A kozy bardzo są kontaktowe i w sumie kochane.

  • Agniecha

    No to u mnie też się filmy nie ukazują. Jeno ciemność i dźwięk. Symbolicznie czy jak?
    Kanionku, Ty to jednak optymistką jesteś, bo niby dlaczego zakładasz, że zima stulecia przyjdzie dopiero w styczniu? A może zacznie się 1 grudnia?
    Pozdrawiamy – ja Achniecha oraz moje własne osobiste koleżanki Starość, Siwość, Niedołężność oraz Niechęć do Pracy.

    • kanionek

      “Jeno ciemność i dźwięk. Symbolicznie czy jak?” – tak :) Filmy te są wyrazem artystycznym mojego niespokojnego umysłu, który widzi zbliżającą się do nas wielką, czarną dupę :) Znaczy zimę. A jeśli ona przyjdzie już jutro, to do butów będę sobie musiała napchać Jałowca i Pantera, bo z mchem już nie zdążę.

      (Ale sprawdź ponownie, bo małżonek naprawił już te filmy. Moje koleżanki pozdrawiają Twoje koleżanki!).

      • Agniecha

        Wolałabym, żeby moje koleżanki poszły sobie w las razem z Twoimi i nigdy nie wróciły.

        Przedstawię Ci teraz mój dylemat związany z ww. koleżankami. Otóż rano zwlokłam pościel z wyra bo już długodługo była użytkowana. Wieczór nadszedł i nie wiem co robić. Pójść spać na kanapie pod kocem ? Bo obleczenie pościeli wydaje mi się jakieś trudne…

        • kanionek

          I co, Agniecha, i co? Kocyk?
          Znam Ci ja takie historie, z gatunku “ku*wa, jeszcze patelnia…”. I w ogóle – dlaczego człowiek nie ma futra, ja się pytam? Dlaczego musi się ubierać i do snu okrywać, zamiast zwinąć się w kulkę, a rano wstać, otrzepać się, i być jak nowy?

          • agniecha

            Oczywiście, że był kocyk i kanapa.
            A w kwestii piżamy, to nadmienię, że kiedyśdawnotemu, kiedy byłam studenkom, miałam doprawdy praktyczny zestaw ciuchów uniwersalnych, i nie musiałam się do spania ani ubierać , ani rozbierać. Oczywiście, zdarzyło mi się je czasem wyprać. Polecam wszystkim którym nadojeło razdiewatsja i adjewatsja.

          • kanionek

            Ale co to było? Kombinezon narciarski?!

      • Bo

        Zima z wielką czarną dupą jest o wiele gorsza niż ta z białą. Tak myślę. Bo tak sobie tę wielką czarną dupę wyobraziłam. Całkiem nowa wersja Królowej Śniegu. Jak w amerykańskiej produkcji, z parytetem na wszystkie rasy.

        • kanionek

          :D
          Tak, śnieg to taka sztuczka psychologiczna – daje złudzenie świeżości, czystości i jasności wokół. Gorzej, gdy zaczyna się topić.
          I w ogóle zimę najlepiej podziwiać przez okno, gdy w domu ciepło i obiad na stole.
          (Może to jej urok, może to PMS?)

  • ciociasamozło

    Ciemność widzę! ciemność! I powiem Wam, że trochę przerażające jest, jak człowiek nagle w ciemności usłyszy głos Kanionka: “Co tam robisz?” ;))

    Kaczki pewnie zaraziły się zewem wolności od kur. A może kręcą nosem na boazerię?
    Ja tam uwielbiam taki surwiwalowy dizajn i przyłączam się do klubu zainteresowanych pustostanem wzgardzonym przez drób.

    Wózek – marzenie! Spełnia warunek 3E : ekonomia, ergonomia, ekologia! A nawet dodałabym czwarte – ekskluzywność! (i pewnie jeszcze piąte – ekstremalne zmęczenie Małegożonka)

    Starość, Szarość, Niedołężność i Kurwica… , czepliwe cholery.

    Dobrze, że jeszcze wzrok taki, że mogę zdjęcia z Kanionkowa zobaczyć :)

    • kanionek

      “trochę przerażające jest, jak człowiek nagle w ciemności usłyszy głos Kanionka: “Co tam robisz?” – Faktycznie :D

  • mitenki

    Filmów ni huhu… ani w komputrze ani w telefonie. Szanowne Kozy, może mamy coś NA SUMIENIU i Kanionek nam blokadę rodzicielską nałożył? ???? :))

    • kanionek

      Ha ha :)
      Raczej takie pay per view – chcesz obejrzeć, wrzuć monetę. Albo jak z grami komputerowymi – dźwięk i ciemność to wersja podstawowa, a za ekstra dodatek w postaci obrazu trzeba wyskoczyć z sakiewki :D

  • mp

    Urzekła mnie Twoja czapla :-)
    Ewidentny przykład na to, że jak się nie wie, że czegoś nie da się zrobić, to się to robi ( i w ten sposób słusznych rozmiarów czapla mieści się na czubku świerka).
    Filmików też nie widzę, ale się nie poddam i w domu się do nich dobiorę, mam nadzieję, na razie delektuję się dostępną mi częścią wpisu :-) A jak zwykle- jest czym ! Co zdjęcie, to cmokam i acham- podziwiając Waszą zaradność i umiejętności zrobienia czegoś z niczego . Mam jednakowoż nadzieję, że okrągłość Jej Puchatości to tylko i wyłącznie skutek nadużywania łaskawości Państwa Kanionkostwa w napełnianiu miseczki, a nie zwiastun srogiej zimy, bo po tygodniu tej zimnicy ja mam już dość…

    • mitenki

      Czapla to chyba ma ambicję być aniołkiem na choince :)

    • kanionek

      Ja nie wiem, czy ta czapla waży tyle, co chudy kurczak, czy może nie zna praw fizyki, ale ZAWSZE wybiera najwyższy świerk w okolicy i siada na samiutkim czubku.
      Filmy już powinny działać, a ja próbuję Wam poodpisywać na komentarze mając po jednym piesku pod każdą pachą, jednego w nogach i jednego dyszącego mi przy uchu (to Majączek. W domu jest jej za gorąco, bo całe siedemnaście stopni, a na zewnątrz sama nie chce siedzieć i z nudów obgryza nam plastikowe panele przybudówki).

  • mały żonek

    Filmy przekonwertowane – powinno już działać.

  • hanka

    Aż się bałam, że Szybkotkowi języczek do lodu przymarznie.
    A co do wykorzystania chwilowo opuszczonego namiotu (wyżej już padły propozycje), to może jako erem wynajmować dla chętnych? Ludzie teraz różne dziwaczne medytacje uprawiają powrót do natury im się marzy, więc miejscówka jak znalazł. Chyba, że kaczki się namyślą i lokatora wygryzą:-)

    • mitenki

      Wyszczypią ;)

      • kanionek

        Wykwaczerują!
        To bardzo głośne i wygadane kaczki są :)

        • hanka

          Możecie się śmiać, ale moim największym lękiem z wakacji na wsi był drób: kogut, który mi raz wskoczył na głowę i podziobał, szczypiące gęsi i dożarta indyczka, która potrafiła mnie gonić przez całe podwórko.

          • kanionek

            Hanka, ja się nie śmieję, bo do tej pory boję się Meliniarskiego Gąsiora. On się potrafi tak cicho skradać za człowiekiem, i cap! za łydkę. Zawału można dostać.

  • Modra

    Ja za grosz nie wieżę w te ‘starość, siwość i niedołężność” i totalny zniż wszystkiego, jak takie widoki ma człek pod nosem co dzień: dziubek kozy z bródka i zezem w oczach, kurczaki – linoskoczki i czaple własną na czubku świerka, co to cały świat zleciała aby się u Kanionka na tym wybranym świerku objawić, i puchate kulki, białe oaz szarobure, i psice w każdym kolorze, a do tego jeszcze taaaakie kolory na drzewach. I jeszcze durnych ludzi w okół brak, co nerwa szarpią i swoją głupotą percepcję świata zatruwają.
    Jak się ma taki cały cudny własny świat pod nosem i okiem, to czemu w duszy ma być tak ponuro? To niemożliwe :-)

    • Modra

      No nie wieżę, bo ‘nie wierzę’ :-D

      • kanionek

        No tak, bo ja Wam z dobrego serca te ładniejsze kąski od życia pokazuję, żeby Wam się miło czytało i oglądało, a Starość, Siwość i Niedołężność to już w samotności do siebie tulę, gorzkiemi łzami swą dawną świetność opłakując rzewnie ;)
        A tak serio, to świat jest piękny i życie cudowne, gdy mnie nic nie boli, i mogę góry przenosić. Góry gówna, ale zawsze. Serio. Czasem jednak, gdy tydzień za tygodniem co chwilę coś się psuje w moich podzespołach, a ucieczki od życia nie ma, to psycha siada, a człowiek poddaje się obawie, że nigdy może już nie być lepiej. Ale za chwilę myśli sobie: Ch*j z “lepiej”, ważne żeby nie było gorzej! I jakoś się pcha tę taczkę do przodu ;)

        • agniecha

          O mój boże, to jest wyjątkowo piękna złota myśl, może sobie gdzie ją wyhaftuję, na takiej ściereczce kuchennej na przykład.

          • kanionek

            Ha ha :)
            Gdyby nie była taka niekulturalna, to mogłaby się znaleźć w kozim kalendarzu.

        • mitenki

          Się znajdzie w kalendarzu; ) mądrych myśli mamy sporo, soczystych brakuje :)

          • wy/raz

            mitenki, masz rację, dorzuciłam + wersję ocenzurowaną. agniecha: zdjęcie wyhaftowanej ściereczki proszę.

        • Modra

          Ależ to moja dewiza życiowa też jest Kanionku :-) “ważne, żeby nie było gorzej” ale to człowiek do tego rozumu dochodzi dopiero jak mu się właśnie coś za nadto popsuje, czy to w życiowości, czy też w podzespołach. A wcześniej to biegnie nie wiedzieć po co, zapierdala, nóżkami przebiera na bezdurno za tę sławetną miskę ryżu albo za bardziej wysublimowane potrawy… i po co?… “żeby lepiej”. Jakież to błędne postrzeganie celowości. Kiedy wreszcie człowiek zrozumie, że lepiej to już było albo na mleku matki, albo zaraz krótko po, zanim jaźń w nas się nie poszerzyła i nie zassało nas dorastanie i socjalizacja. Później takiego stanu już się nie osiągnie, nawet na siłę nazywając go ‘jest lepiej’ – to złudzenie, które nieubłaganie przeminie. Mówię to ja ‘stary indianin co niejedno widział, słyszał i przeżył ‘ :-)

        • mitenki

          Ja już od dawna, składając życzenia, mówię: “żeby nie było gorzej” i uważam, że to bardzo przyzwoite życzenia są.

        • ciociasamozło

          Ulubione powiedzonko mojej mamy: “lepsze jutro było wczoraj” :)

  • Agniecha

    Odpowiadam na pytanie o uniwersalne ciuchy całodobowe tu, bo u góry się chyba nie da.
    To były takie jakieś dresopodobne bluzy i spodnie, barchanowe jakby. Ciepłe, miłe, przytulne takie.

    • kanionek

      Czyli całkiem jak kalesony, które podprowadziłam małżonkowi pod pretekstem, że na niego na pewno będą za małe. One są z czegoś takiego, podszyte takim czymś… No właśnie takie mięciusie, milusie, cieplusie, że hej :)

  • zeroerhaplus

    Siwizna i starzyzna się przyczepiły? Łoj tam, może i one niewdzięczne i paskudne, ale przynajmniej wierne – zostają z człowiekiem póki śmierć nie rozłączy. A wierność podobno to rzadka i dobra cecha, gdzieś tak słyszałam. Z kolei gdzieś indziej słyszałam, że jak włosy siwieją to pora je zafarbować na zielono, bo wtedy ładnie się kolor trzyma, więc nie wiem jak to jest to końca, ale wiem, że faktycznie farba na siwym trzyma lepiej, zwłaszcza gdy pstrokata ;)
    Kule, co to je u nogi miałaś, to bardzo ładny model. Od strony estetycznej tylko zaznaczam, bo dizajn owych ujął mnie niezmiernie, zwłaszcza, że utrzymany jest dodatkowo w kolorystyce onegdaj ukochanej firmy mojej, czyli Fiskars. Ładne są, a jak się człowiek ładnie podpiera, to wszyscy wiemy, że wtedy i ładniej stoi ;)
    Co do kury i czapli, to mam wrażenie, jakby ktoś tu się (palcem nie pokazuję, kto) fotoszopem bawił, bo przecież tak się nie da, prawda? Jakieś dziwne u Was te zwierzaki ;D
    Poza tym mam kilka pytań:
    – kto rozdwoirzył brodę Tradycji Niewydymce?!
    – dlaczego te dechy scyzorykiem, na miłość boską?!??? (ilość pytajników spowodowana jest stopniem mego zbulwersowania),
    – dlaczego głową o ścianę akurat osiemnaście razy? jubileusz jakiś?
    Oprócz tego, wózek i tipi oczywiście w pytkę, a boazeria taka, że jakby swego czasu taką po chałupach kładli, to by ich nie musieli lata potem z taką samą gorliwością zdzierać (całe szczęście mój rodziciel był do tego stopnia leniwy, że zakupionych na boazerię desek nie zdążył założyć na ściany przez dwadzieścia lat – potem można tym było po prostu w piecu napalić, bez niepotrzebnego ścianorwania ;)
    A tera lecę oglądnąć filmy, komentarze też się same nie przeczytają raczej ;D

    • zeroerhaplus

      Ojesu jak tam u Was pięknie!
      I te trzciny nad stawem, ach. I wiatr. I las daleko… ;)
      Oczywiście jako kociara muszę się zachwycić pięknym Szybkotkiem On Ice, bo wdzięk, klasa i rasa ;) I tak słodziutko idzie za linię popić izodrinka jak rasowy piłkarz :)
      Ale Pasztefon też jest słodki, a jaki poważny! I widzę, że Laserkowi pysio siwieje… czas leci.
      A kozy jak zwykle – super :D

    • kanionek

      Za te kule dałam całe pisiont złotych z wysyłką (piszę, gdyby ktoś zazdrościł i chciał kupić takie same – są na allegro) i od moich starych, tych sprzed dwudziestu siedmiu lat, różnią się nie tylko dizajnem, ale i masą. Tamtymi to można było zabić, a te są leciutkie. I mają jakiś gumoplastik w tych miejscach, gdzie opiera się dłonie, a tamte były twarde (odciski okropne!).
      Ale i tak chodzenie o kulach to dramat dla kręgosłupa, łokci, nadgarstków… Ogólnie nie polecam ;)

      Zawsze chciałam mieć zielone włosy. Mówisz, że to już czas?

      Nie umiem robić w fotoszopie! Czapla jest pewnie na zasiłku i diecie z MOPS-u, albo się z cyrku urwała.

      Dechy scyzorykiem, bo był pod ręką. A teraz nie ma! Bo wczoraj utopiłam go w przerębli! Ten scyzoryk pamięta jeszcze cięcie gipsu na mojej lewej nodze, gdy byłam w połowie swojego dotychczasowego żywota. Gips, drewno, no wszystko żarł ten scyzoryk, a teraz poległ na dnie :-(
      Swoją drogą – dlatego właśnie nie noszę przy sobie telefonu. Raz już go w stawie utopiłam, ale zaraz przy brzegu. Raz został w koziarni i Ziokołek próbowała zadzwonić do OTOZ-u z zapytaniem, czy oni mogą jej pomóc rozstrzygnąć problem natury “gender”, bo ona nigdy nie czuła się tak do końca kozą.
      Jakiś czas temu wrzuciłam telefon do kubka z herbatą, więc w sumie powinnam go chyba oprawić w ramki i powiesić na ścianie.

      Z tą boazerią, to mi o czymś przypomniałaś. Otóż my do lasu przytargaliśmy, podczas przeprowadzki z miasta, dwie solidne reklamówki klepek parkietowych. Bo małżonek miał, w spadku po dziadku, i przecież się nie wyrzuci. Na pewno się do czegoś przydadzą. Te klepki mogą już mieć wartość muzealną, ale gdy kiedyś chciałam użyć kilku sztuk, znaczy podziabać je celem na rozpałkę, to małżonek mało nie umarł na zawał, i zaraz jął mi tłumaczyć, jakie to dobre drewno jest i w ogóle. No to klepki są w reklamówkach i chyba przekażemy je w spadku kosmitom, bo na parkiet ich za mało, a do tego są w co najmniej dwóch różnych rozmiarach. Gdyby więc gdzieś wylądowali kosmici i pytali o klepki parkietowe, to MY MAMY.

      • Bo

        Utopiony scyzoryk to zemsta MacGyvera. Takiej konkurencji jak Kanionek nie zdzierżył i masz! (a właściwie nie masz).
        A klepki zachowajcie. Zróbcie biznesplan i nastawcie się na dostarczanie piątej potrzebującym. Piękny i przydatny prezent dla wielu. Sama nie wiem, czy nie potrzebowałbym 😁🤣

        • kanionek

          O, i takiej właśnie myśli biznesowej Kanionkowi brakuje. Kanionek to nic ekonomicznie, z postępem i do przodu, tylko by zaraz wszystko porąbał i spalił.

          (Jeśli chodzi o scyzoryk, to tli się we mnie jeszcze iskierka nadziei, że uda mi się go wyłowić za pomocą starego głośnika na sznurku. Głośnik ma magnes, a ja dwa pytania pozostające bez odpowiedzi: czy ten magnes jest wystarczająco silny, oraz: gdzie jest ten cholerny głośnik. Używaliśmy go już wielokrotnie, głównie przy wszelkich pracach monterskich w koziarni, bo znaleźć śrubkę w stogu siana to można tylko z magnesem. Pamiętam, że przez długi czas głośnik leżał na parapecie zewnętrznym okienka koziarni numer dwa, od strony wschodniej. Ale później, niestety, posprzątałam. Jeśli nie znajdę go jutro, to już przepadło – lód na stawie się topi i zaraz nie będzie śladu po mojej przerębli).

          • zerojedynkowa

            Dwa lata temu mąż mój zakupił sobie magnes neodymowy i będąc nad jeziorem łowiliśmy różne różniste rzeczy. Synowi udało się wyłowić kilka puszek, kapselków i nawet stołeczek wędkarski, a mnie – klucz od pokoju. Więc jak wytrzymasz do lata (jak będziemy jechać na wakacje) bez scyzoryka – to przyjedziem i wyłowim. No chyba, że ktoś będzie prędzej i nas ubiegnie. Magnes na dłuuuugim sznurku jest – dla wyjaśnienia dodam. :)

        • mitenki

          Od razu zamówcie dostawę, bo zapasu po dziadku na pewno nie wystarczy. W naszym pięknym kraju jest ogromne zapotrzebowanie na ten towar…

          • lobo

            Zapotrzebowanie ogromne, tylko niewielu się do tego przyzna, trzeba by odpowiednią grupę docelową znaleźć i reklamę zrobić. Może na życzliwe prezenty? Wtedy faktycznie mielibyście huk zamówień i zapas po dziadku rozszedłby się na pniu. Osobiście wziąłbym, bo ja to już chyba nawet urodziłem się bez piątej klepki, ale jak klepkoterapię zastosować? Klepką przez łeb? Przymocować na plecy i nosić jako „szczęśliwą klepkę”?

          • zeroerhaplus

            Sprzedawać jako brakujące piąte klepki :)

        • zeroerhaplus

          No to jak wam teraz powiem, że parę lat temu zjaraliśmy w piecu (nie na raz, kilka lat to zajęło) cały parkiet z całej kamienicy, dębowy i stary, to mnie chyba zjecie ;D
          Na pocieszenie: parkiet był rwany “bele jak”, na wariata (remont, renowacja, nawet nie wiem, gdzie ta kamienica, bo znajome budowlańce te klepki przywieźli i pod chałupą “wyciepali”), więc większość była i tak uszkodzona.

          • kanionek

            Czyli… Gdyby nie Wy, to jakaś połowa ludzkości byłaby dziś mądrzejsza?! Tyle piątych klepek w piecu spalić! A potem wszyscy zdziwieni, że kobiety wyglądają jak glonojady, a ludzie polują na pokemony na ulicach.

          • kanionek

            Zerojedynkowa – do wakacji to ten scyzoryk zeżre rdza, albo karasie :D
            Poza tym obawiam się, że gdybyście “zapuścili” ten swój magnes do naszego stawu, to nikt by nie udźwignął tej kupy złomu, którą – jak sądzę – utopił tam Cebulacki. Skoro wrzucał tam stare buty i męskie koszule, to czemu by nie pralkę?

          • zerojedynkowa

            A wiesz Kanionek, że o tym samym pomyślałam? W sensie, że tam tyle złomu może być. A nawet jak byśmy pralkę wyciągnęli – nie przyda się? ;)
            Chociaż z drugiej strony: poziom wody może znacznie opaść jak całe dno wyczyścimy. Chyba nie przemyślałam tej propozycji… :D

          • kanionek

            Pralkę to nie, bo po co nam druga, stara i zardzewiała pralka? Nasza pralka mnie kopie z obudowy (bo pralki nie umio z półobrotu), a taka ze stawu wyciągnięta to pewnie kopałaby na odległość! Ale gdyby odkurzacz tam był na dnie, to czemu nie. Nasz staruszek ostatnio dziwnie buczy. Zawodzi jak wynajęta płaczka na pogrzebie pralki.

            Aha, Wy się nie martwcie tym, że mnie pralka kopie, bo nie tylko pralka – mikrofalówka też. Jak ją ostatnio myłam w środku, to strzelała we mnie mrówkami elektrycznymi. Poleciałam się poskarżyć małżonkowi, a on mówi, że to normalne, bo po pierwsze: mikrofala jest podpięta pod przedłużacz bez tych bolców uziemiających, a po drugie: “i do tego ty boso łazisz”. A że człowiek bosy świetnie odprowadza ładunki elektryczne do matki ziemi, to już się przekonałam wtedy, gdy wracając samochodem od Żozefin zauważyłam, że jeden drucik pastucha nam spadł (czytaj: sarenkom przeszkadzał), więc postanowiłam natychmiast to naprawić, bo później to się zapomni, prawda. No i wysiadłam z samochodu, bosa oczywiście, znalazłam jakies dwa patyczki do manipulowania przy drucie, ale w trakcie mozolnych prób nanizania drucika na szczelinkę w słupku niechcący dotknęłam przedramieniem innego, wiszącego wyżej drucika. JAK NIE WRZASŁAM! (“Wrzasłam”, bo to był bardzo krótki wrzask, w którym upakowałam swój cały do świata żal).

            No i po skończonej robocie poszłam do małżonka i mówię, że słuchaj, ten nasz pastuch wcale nie jest taki słaby (a mieliśmy wątpliwości, bo co chwilę leśne zwierzaki nam się wtarabaniały na łąkę), bo jak mnie *EBŁO, to jeszcze mnie boli na samo wspomnienie, a małżonek tak patrzy przez okno, gdzie cały świat mokry, patrzy na moje stopy, i tylko wzdycha… Strasznie go życie pokarało tym Kanionkiem.

            No dobra, to na wyławianie odkurzacza Cebulackich się kiedyś umówimy.

          • zeroerhaplus

            Tylko korka nie wyciągnijcie, jak się już rozkręcicie na poważnie ;)

      • wy/raz

        Kanionku:
        – scyzoryk za karę, bo to rzempolenie piłką było na pewno wskazane dla twego ciała pełnego chęci, a oddech Majączka przecież by grzał kaczuszki ;-)),
        – wózek – szczyt myśli technicznej. Niech się schowa Słodowski!
        – Pasztedzik i Szybkotek cudne. U was zwierzaki wszystkie cudne. Pasztecika bierzcie jako eksperta do zakupu siana. Już wie, jak powinno wyglądać.
        – podoba mi się pomysł z tym mchem https://kanionek.pl/wp-content/uploads/2018/11/Panter-w-ogrodku.jpg, tylko trzeba 2 takie mchy, a Kupa może współpracować, ale to już odkryłaś (co prawdę z Jałowcem).

        • kanionek

          Jak mi oddech Majączka kiedyś ogrzał jedną gąskę, to… No nieważne. Po co to wspominać stare dzieje. Było, się zmyło, a Majączek już dawno przerzucił się na drzewka i krzewy, tylko za nic nie idzie mu wytłumaczyć, że żywopłot przycina się OD GÓRY, a nie od dołu (co mi przypomina, że miałam zabezpieczyć mój biedny krzewik białego bzu, który dzielnie podnosi się każdej wiosny, po tym jak Majączek go zimą oberżnie do wysokości 15 cm nad ziemią).

  • diabel-w-buraczkach

    Ooooo, teraz filmy dzialaja :D
    Pasztet trojanski wymiata! Madry piesek, w cieplym, miekkim sianku, i to na kólkach jeszcze. Bardzo madry piesek! Tez bym tak za diabla trojanskiego porobila chetnie.

    • kanionek

      Ha. To był Pasztet trojański, bo Pasztefon miał szczwany plan, żeby w wózku z siankiem przemycić się do koziarni i wydoić kozy z mleka! No bo Puszczak i Mając tak się wyrobili w kradzieży jajek, że dla małego już nie wystarcza, więc postanowił przerzucić się na mleczko ;)

      • lobo

        “Szczwany plan”, cudownie… 😀 Kiedy zobaczylem początek tytułu pierwszej przeczytanej notki, “Zepsuty okręg – zepsuty kandydat (…)” (seria 3, odcinek 1), wiedziałem, że znalazłem się we właściwym miejscu. 🤩

        • diabel-w-buraczkach

          Aha :) I poszlo jak przy kazdym szczwanym planie Mistrza Baldricka – nie wypalil… :)))

        • kanionek

          A ja zawsze, gdy uda mi się wpleść czarnożmijowy wątek (cytat lub parafrazę) w historię z życia naszego powszedniego, chichram się pod nosem i zastanawiam, KTO ZAUWAŻY. Teraz wiem, że jest Was co najmniej dwoje :)

  • Kachna

    A kuku!
    (Chyba na muniu…)
    Kanionku, nie wiem jak Ty to robisz, że pomimo wszystko jak się Ciebie czyta – to przychodzi myśl, że kurde wszystko będzie dobrze dopóki ktoś jeszcze tak postrzega świat i potrafi TAK żyć. Pomimo jak piszesz tego, że Szarość, że Siwość itd.
    Się obawiam, że nie uciekniemy od nich. Jedni szybciej inni wolniej, że tak optymistycznie ujmę sprawę :)
    Piękne masz te zwierzaki. Pasztet Trojański rozczula. Inne też – ale ten raz wygrywa kura na drucie!
    Pozdrawiam najbardziej na świecie kuśtykając jedną nóżką bardziej (kolanko…).
    Ściskam, pogłaskuję, czochram – co tam kto chce.

    • kanionek

      Ooo, Kachna :)
      Witaj w klubie kolankowców.
      I gdybym ja wiedziała, że tak się wszystkim ta kura spodoba, to chociaż okno bym otworzyła i zdjęcie wyszłoby ciut bardziej ostre. No ale kto by przypuszczał?

      A Szarości tymczasem coraz więcej. Zimność też już wygryza zaprawę spomiędzy cegieł domu i koziarni, i generalnie – idzie Złe.
      Ale jeszcze się trzymam, jeszcze w poniedziałek ostatnia wysyłka serów (cała jedna paczka), jeszcze mam trochę do zrobienia (np. ziemi spod dawnego kompostownika natargać do domu, żeby wczesną wiosną było na rozsady) i myśle, że jeszcze w grudniu się Złemu nie dam :)

  • Ania W.

    Kanion, zlituj się ( a może ktoś z Obory…?) i podlinkuj do miejsca, w którym był opis, jak robić nalewki, guglowanie nie pomaga :)… Mam półtora litra bimbru w domu i chciałabym go przerobić na coś smaczniejszego… :)

    • wy/raz

      Teraz to już taki kiepski sezon na świeże owoce i wariacje nalewkowe. Możesz zrobić na miodzie z cytryną, rodzynkami. Raczej nie idź w bardzo świąteczne (np. z przyprawą do piernika) jak ktoś to ma pić i nie tylko przy świętach. Możesz miętową/ziołową jak lubisz.

      Opisu u Kanionka raczej nie było, tylko zachwyty szczęśliwych nabywczyń. I przepiękne opakowania.

      I teraz wam napiszę, że mam jeszcze nalewkę z czarnej porzeczki, bo wydzielam sobie jak na kartki. I może w 2019 spróbuję sobie zrobić!!!

      • Ania W.

        Dzięki wy/raz, mnie się jednak coś kojarzy, że Kanionek pisał o technologii produkowania nalewek, tj. że owoce się raczej w wódce moczy, niż w spirytusie, itp. I właśnie o to mi chodzi :)

        • ciociasamozło

          Ania, technologii jak mrówków. Zależy od owoców i preferencji smakowych. Podobno bardzo miękkie owoce, typu maliny, można od razu zalewać alkoholem, twardsze (albo w skórce, jak porzeczki) lepiej najpierw zasypać cukrem, żeby puściły sok, bo zalane wódą/spirytusem to się świetnie zakonserwują, ale smaku do nalewki nie puszczą. No i właśnie jak już zalewać owoce a nie sok to lepiej wódą.
          Jak robimy pigwówkę, to najpierw zasypujemy cukrem a jak puści sok to wlewamy wódkę + spirytus (mniej więcej 1:1). Alkoholu na oko tyle co soku z owoców.

          Poza pigwą, wiśniami i aronią nic jeszcze nie robiłam, ale korci mnie imbirówka albo pomarańczówka. Teraz to może jeszcze z przemrożonych na krzakach aronii (jak się ma :)) można coś zrobić. No i ziołowe, kawowe, pieprzowe, cytrusowe…

          • Pardwą mła, że dopiero teraz. Ciocia dobrze mówi (zastanawiam się, ile razy ja już to pisałam?), a ja dodam tyle: owoce pestkowe (wiśnie, tarninę, porzeczki w sumie też) to ja zasypuję cukrem i dodatkowo lekko rozgniatam (wiśni drylowanych nie trzeba, po drylowaniu już i tak są rozciaptane), ale nie tak jak ziemniaki do obiadu, tylko TROCHĘ, żeby popękały. Dlatego np. moja tarninówka miała kolor owoców tarniny, a nie słabej herbaty, no i smak był odpowiedni :)

            Nie zalewam spirytusem nawet miękkich i rozgniecionych, ponieważ spiryt ścina tkanki owocu z zewnątrz i – podobno – utrudnia to wypływanie soku do nalewki. Jak mi nalewka wyjdzie za słaba, to wtedy dolewam spirytusu właśnie, a nie wódki, żeby jej nie rozwadniać, tylko wzmocnić.

            Najważniejsze, UWAGA, w moich nalewkach: nigdy nie trzymam się proporcji z przepisów, jeśli chodzi o ilość owoców per ilość wódki, bo jak się trzymałam proporcji, to mi wychodziła kolorowa wóda, a ja smaku wódy nie cierpię. Jasne, że zawsze go trochę czuć, ale na ile się tylko da, zabijam go owocami, miodem, goździkami, i co tam jeszcze pasuje do konkretnej naleweczki.

            Do wiśniówki bardzo pasują goździki, suszone śliwki i miód, do pigwówki daję ogromne ilości miodu ORAZ IMBIR, który podkręca smak całości i nadaje nalewce odrobiny pikanterii oraz – OCZYWIŚCIE – walorów prozdrowotnych.

            Tarniny w tym roku jak na lekarstwo, żadnych przetworów więc nie będzie, no chyba że ktoś zna sposób na zerwanie tych najokazalszych owoców, co rosną na wysokości 2,5 metra. Chodzi oczywiście o taki sposób, żeby sobie Kanionek nóg nie połamał i głupiego ryja nie poharatał :)

          • kanionek

            Yyy, czyli w skrócie: dawaj dużo owoców! Dużo więcej, niż ludzie w internetach podają. Ja robię na oko, więc dokładnych ilości nie podam.

          • Ania W.

            Aaaaa, dziękuję bardzo za wiedzę… Chyba pomarańczówkę zrobię, chociaż monsz mnie tu bałamuci na cytrynówkę… :)

          • zeroerhaplus

            Tja, nie mogliście tego wcześniej powiedzieć? ;)
            Ze dwa miechy temu wrzuciłam do zlewek bimbrowych kupę czarnej porzeczki (całe owoce, ja durna!) chyba licząc na to, że “jakoś się samo zrobi”. Piszę “zlewki bimbrowe”, ponieważ po roku wizyt różnych ziomków z Polski zostało nam jakieś pięć litrów bimbrów wszelakich, z których każdy był według słów wyrobnika “cycuś miód malina, najlepszy na świecie”, a mnie osobiście za bardzo spirytem zalatywał, każdy jeden. I zlałam to wszystko razem, chciałam skompostować, ale mi małżonek nie pozwolił, więc wrzuciłam te porzeczki, tak od niechcenia. Swoją drogą, co to za fenomen narodowy jest, że prawie każdy teraz bimber pędzi sam w chałupie? Nowy sport? Powrót do przeszłości? Ki diabeł?

          • kanionek

            Chyba taka moda nastała na “zrób to sam” i nie dotyczy tylko bimbru. Piwo też ludzie warzą w piwnicach, chleby pieką, sery robią… :D
            Ja jeszcze ani bimbru, ani piwa nie robiłam, ale wino marki “Karambol” mam zaliczone, a moda na “zrób to sam” jest w sumie zjawiskiem dobrym i pożądanym. Zawsze to nowa wiedza i umiejętności, a jaka frajda, gdy coś w piwnicy znienacka wybuchnie!

            A te porzeczki to jeszcze moczysz? Bo ja bym zaryzykowała i rozgniotła trochę nawet teraz. Tylko uczciwie, jak człowiek człowiekowi mówię, że filtrowanie takiej nalewki (głównie chodzi o porzeczkę czarną i tarninę) to jest KOSZMAR. Te farfocle zatykają wszystko momentalnie i nalewka kapie po kropelce. Przy pierwszej nalewce porzeczkowej płakałam i klęłam, a skończyłam nad ranem. Teraz wiem, że po pierwsze: gradacja sitek, czyli najpierw odsiewamy grube farfocle, potem te cieńsze, a na końcu dopiero “mętny pył”, po drugie: nie zaczynamy roboty wieczorem :)

  • Barbarella

    No więc doszłam do wózka na siano i teraz masz mnie na sumieniu!!!
    ALBOWIEM przypomniała mi się czeska książka dla dzieci (stara, bo z czasów mojej młodości) – było o diable (oczywiście), o starej babie, o młodej babie i ładnej i o jakimś czarodziejskim ptaszku. W pewnym momencie te baby miały być spalone na stosie czy ścięte przez kata i były wiezione na miejsce kaźni W TAKIM WŁAŚNIE DOKŁADNIE IDENTYCZNYM WÓZKU, jak ten!
    Pamiętam że były takie dość surrealistyczne rysunki, ale za cholerę nie mogę sobie tytułu przypomnieć! A na pewno była to jedna z moich ulubionych książek. Obok “Belfegora z Drewnianej Górki”. Teraz mnie to zamęczy!!!

    • Ania W.

      A nie było to przypadkiem “O diable, który zgubił dziurę do piekła”? A może szukał dziury do piekła, nie pamiętam. Ale książkę mam w Białymstoku, przy najbliższej wizycie sprawdzę. “Belfegora…” też mam :). I “Kichusia majstra Lepigliny” także. Nie wiem za to, gdzie mi się podziała “Spiewająca lipka”…

      • Barbarella

        Och, kobieto dobra! Dziękuję Ci z całego serca, nawet nie wiesz, jak mi ulżyło!
        OCZYWIŚCIE że zgubił dziurę do piekła :)
        Niech Ci Mikołaj w tym roku wynagrodzi stukrotnie!

        (Kichusia też miałam, ale jakoś zawsze wolałam diabły. Ciekawe dlaczego).

        • Ania W.

          A niech Mikołaj to i całej Oborze wynagrodzi :)! Let it be!

          I za przepisy na nalewki dziękuję z pokłonem i Cioci, i Kanionkowi.

          P.S. @Barbarella – A Nilisa Paluszka czytałaś? Czy to ja miałam jedną jedyną książkę (z przecudnymi ilustracjami)i nikt więcej jej nie zna :)…?

  • Ania

    A mnie się dzisiaj śnił Kanionek. I to nie sam, a z serami i kozami. Miał stoisko na jakichś targach jedzeniowych w Wiedniu i było dużo serów, w tym trzy do degustacji, z tego jeden z niebieską pleśnią. Przez pół snu biłam się z myślami, ile sera kupić i którego… A obok stoiska było wydzielone miejsce i tam były kózki, ale tylko małe.

    • kanionek

      O tak, ten ser z niebieską pleśnią można już tylko w snach zobaczyć :D
      Bleu D’Auvergne rozszedł się niejako cichcem i spod lady, a wszystkie pięć osób (plus ja szósta), które go jadły, twierdzą że wyszedł całkiem niezły. To mnie cieszy, nie ukrywam, ale przy okazji dowiedziałam się też, jaki jest problem z serami pleśniowymi: gdy już dojrzeją, to przemiany w nich zachodzące znacznie przyspieszają, i choć wiem, że są na świecie sympatycy serów pleśniowych mobilnych (czyli takich, które same wychodzą/wypływają z lodówki), to jednak nie mam odwagi sprzedawać sera, który jest – moim zdaniem – lekko przejrzały. Tak więc góra dwa do trzech tygodni od momentu osiągnięcia pełni dojrzałości to czas, w którym taki krążek sera musiałby się sprzedać, i nie wiem, czy ryzykować w przyszłym roku. Może poszukam przepisu na twardy ser plesniowy, taki który może dojrzewać przez rok albo i dłużej.

      Aha, a gdyby ktoś bił się z myślami NA JAWIE, ile i którego sera kupić, to niniejszym oświadczam, że zostały Wam już tylko sery dojrzewające :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *