Chłopak z dojarą i kobieta bez klasy, czyli o ściętej ripoście i lotach w kosmos

(…)

Higher
I’ve set my limits and bounds
There’s a fire
It’s burnin’ so hot in my head

Oh, I hear you say
That is the way of the world
No, hear what I say
I wanna do so much in my way

(…)”

Fragment utworu „A Little Time” grupy Helloween, z albumu „Keeper of the Seven Keys Part I”, 1987

 

 

 

Szedł sobie mały, Gupi Kanionek, przez wielki, ciemny las, i – dla dodania sobie otuchy – śpiewał, na melodię z piosenki o księżycowym kamieniu:
–  Co ja mam, co ja mam…. – nucił cienkim głosikiem Kanionek.
–  No na pewno nie klasę – odpowiedział ponuro ciemny, wielki las.
–  …świeci się, błyszczy się… – dośpiewał z rozpędu Kanionek, choć już lekko drżały mu usteczka.
–  Twoje spocone, prostackie czoło – zarechotał las, a świerki to się tak gięły ze śmiechu, że jeden to się aż złamał, ale Kanionek się z niego nie śmiał, bo dobrze wiedział, że w życiu już tak jest, że dzisiaj hihi, haha, patrzysz na kogoś z góry, a jutro leżysz jak zapałka złamany, i na co ci to było, żywocie marny?

No więc Kanionek się nie śmiał, a wręcz przeciwnie – rozpłakał się, bo i owszem, to wszystko była prawda. Nie miał ani klasy, ani rozumu. Ani zdrowia jakoś ostatnio, ani szczęścia, czy nadmiaru optymizmu. I brzydki był, brzydki jak noc i resztki rybnej konserwy. I do tego wszystkiego był bardzo, bardzo smutny, bo nie umiał w przymiotniki (w tłumaczeniu na angielski: „Kanionek was mop”. Jeśli ktoś nie wierzy, to proszę, ja nie zmyślam, ja to widziałam kiedyś w telewizji: https://www.youtube.com/watch?v=m2YJcxgj-WU).

No i tak, mogłam sobie podarować ten komentarz, i tak zapewne postąpiłaby kobieta z klasą (prawda, pani Ewo, prawda?), ale nie, musiałam to wszystko napisać, żeby poprawić sobie samoocenę. I teraz wcale nie czuję się małą, złośliwą wydrą, taką prymuską na Uniwersytecie Życia, co to uczęszczała na wykłady pt.: „Jak zbawić cały świat”, a otrzymawszy dyplom z paskiem ruszyła między pospolite tłumy, by głosić dobrą nowinę o tym, że naukowcy właśnie odkryli WIĘCEJ PRZYMIOTNIKÓW, a kto użyje słowa „zajebisty”, ten jest wsiowy ciul i w organizmie człowieków z klasą powoduje wstrząs ana(l)filaktyczny i nagłą śmierć z obrzydzenia.

Wcale a wcale.

Teraz czuję się wręcz „zaje…” (ale pani wie, pani Ewo, że „wielokropek” to nie to samo, co „wiele kropek”?), i myślę sobie z dumą, że „ale jej powiedziałam”, i już nawet chciałam usiąść na wycieraczce i cierpliwie czekać na listonosza, co mi przecież lada moment przyniesie polecony z zawiadomieniem o przyznaniu mi tytułu Mistrza Ciętej Riposty (i to nie jakiegoś okręgowego mistrza, czy tam krajowego; nie, ŚWIATOWEGO od razu), no ale w porę sobie przypomniałam, że ten komentarz ma już prawie dwa tygodnie, i już po zawodach, i kolejna korona mi z głowy spadła, a tytuł przeszedł koło parchatego nosa! A wszystko przez to, że w dzień zamachu, tj. wtedy, gdy pani Ewa mi napisała, że sobie kiedyś obiecała, to ja akurat leżałam ścięta podstępną chorobą, co to człowiekiem rzuca o ściany i zamienia sufit w podłogę, i ja w takich warunkach nie byłam w stanie utrzymać w ryzach oczopląsu, czyli użyć klawiatury bez skutków wymiotnych. No i trudno, jakoś to muszę wytrzymać.

(A tak NAPRAWDĘ, pani Ewo, to wcale się nie gniewam, a z tymi przymiotnikami to postaram się dokształcić, bo niby wiem, że prócz „zajebistego” jest jeszcze „fajny”, ale niewykluczone, że żyję w mrokach niewiedzy i ignorancji, jak cały świat, co do niedawna myślał, że płcie są tylko dwie, a okazało się, że jednak jest ich dużo więcej!).

A teraz wróćmy do stałej części programu.

W marcu jak w garncu, więc przez długi czas wszyscy grzecznie żarliśmy ten pyszny bigosik z błota, gówna i śniegu:

Choć może nie wszyscy, bo osoby uprzywilejowane dostają również kolorowe sałatki:

A im bliżej kwietnia, tym częściej między kozi włos wplecie się promyk słońca, albo dwa:

Persony uprzywilejowane dostały też dwa nowe paśniki, zainstalowane w koziarni:

W tym pierwszym widać pęczki suszonej pokrzywy, a zdjęcie z PEŁNYM pokrzywy paśnikiem udało mi się zrobić tylko dlatego, że przy paśniku na łące powiesiłam wiechcie suszonej bylicy i wrotyczu, więc tam rozgrywały się dantejskie sceny (kwiaty wrotyczu o tej porze roku to jak słynna promocja karpia w Lidlu – warto sobie kopyta połamać), a ja mogłam spokojnie dokumentować postęp robót w zagrodzie. O, tu na przykład widać nowiutką furtkę, która dzieli kozi wybieg na dwie części:

Proszę zauważyć te izolatory, kreatywnie wykoncypowane z butelki po oleju silnikowym:

Ale to jeszcze nic, bo najlepszy jest zatrzask, pełniący jednocześnie funkcję zamknięcia furtki i podłączenia jej do elektrycznego obiegu:

Teraz to jest zatrzask, a jeszcze kilka dni temu to była lampka, która od sześciu lat szukała swojego miejsca w naszym nowym, wiejskim życiu, a ta czarna wajcha jest plastikowa, i kiedyś była częścią krzesła obrotowego, które się połamało. Tu widać resztki lampki, już po pobraniu z niej niezbędnych do wykonania zatrzasku organów:

TAK, to małżonek zrobił i wymyślił, ale to WCIĄŻ JESZCZE NIC, bo patrzcie Państwo na to:

To jest dojarka! W kawałkach! I oprócz tego, że jest to dojarka, trochę stara i używana, i małżonek jeszcze musi ją poskładać do kupy, przeprowadzić testy, być może coś poprawić, doprowadzić jakieś trzy fazy do budynku obory, i kilka razy zapytać filozoficznie: „na co mie to wszystko było?”, to przede wszystkim jest to DOJARKA OD WAS! Jak? No tak! Państwo może mieli pewne podejrzenia, może sobie myśleli, że my ten zysk z akcji „kup pan kalendarz” roztrwonimy na jakieś pierdoły, typu więcej schabowych, albo dwie wycieczki z przewodnikiem po Fromborku, ale nie! My kupiliśmy dojarkę, jak śmiertelnie poważni i odpowiedzialni ludzie, i TYLKO TROCHĘ się jej boimy, ale nie takie bestie małżonek w życiu obłaskawiał, więc jak tylko ta kupka gratów zacznie przypominać urządzenie do udoju kóz, to ja Wam zaraz zrobię dokumentację zdjęciową z prawdziwego zdarzenia, ze mną, całą dumną i bladą, i uśmiechniętym Ziokołkiem w tle.

Nie wiem dlaczego, ale gdy myślę o tej dojarce, to obowiązkowo widzę siebie w drewniakach, białym fartuchu i takim staromodnym czepku kucharskim, też białym. Może dlatego, że skany instrukcji obsługi tej dojarki przedstawiają pożółkłe strony gęsto zadrukowane szczegółowymi objaśnieniami, a takie instrukcje to tylko za komuny robiono (sobie wyobraźcie, że tam jest nawet napisane, jakimi DOKŁADNIE wkrętami należy mocować poszczególne części urządzenia do ściany, ORAZ jakiego rozmiaru podkładki użyć; jest nawet wskazówka, iż dziury w ścianach murowanych najlepiej robić wiertarką z udarem!), a na zielonej okładce stoi napisane: „Zjednoczenie Przemysłu Maszyn Rolniczych Agromet”, i jak to wszystko czytam, to się mimowolnie przenoszę w tamtą epokę. Tylko skąd ja taki czepek…? I drewniaki? Uśmiechnięty Ziokołek to żaden problem – jak się sama z siebie nie będzie chciała uśmiechać, to się jej kąciki ust taśmą klejącą w kierunku uszu podciągnie. Nie takie rzeczy my ze szwagrem w Pegieerze robili.

Aha, i kubki udojowe trzeba będzie mniejsze dokupić, bo jak patrzę na te z oryginalnego zestawu, to jakoś nie widzę w nich cycków Raszika. To znaczy widzę, owszem, CAŁE cycki Raszika by się w te kubki zmieściły, bo same strzyki to by tam „hop hop” wołały i trzy dni czekały na odzew ze strony echo.

A tak mówiąc w bardzo dużym skrócie – DZIĘKUJĘ. Akcja „kalendarz” przerosła moje najśmielsze oczekiwania, bo ja to w sumie oczekiwałam tylko tyle, że sobie zrobicie ten kalendarz dla własnej satysfakcji, i że pięć osób na krzyż będzie sobie na niego patrzeć i kiwać głową z zadowoleniem, a teraz ja patrzę na kalendarz ORAZ dojarkę i kiwam głową; z zadowoleniem, jak najbardziej, ale i z takim zakłopotaniem, że ze mnie to jednak człowiek małej wiary. A skoro już jesteśmy przy akcjach dobroczynnych, to ja Wam przecież wciąż nie pokazałam tego siana w kostkach, a ono wyglądało tak:

Ciężko sfotografować różowy pokój pełen siana – kostki były poustawiane tak, że został nam jedynie wąski korytarzyk prowadzący do zamrażarki, więc gdy się stało w tym korytarzyku, to dookoła było siano, aparat się gubił w tej wszechobecnej zieloności, no i zdjęcia są, jakie są. Ostatnia dostawa siana w kostkach (170 sztuk) wylądowała w garażu, i tu znów pojawił się problem ze zrobieniem dobrego ujęcia, głównie dlatego, że mam brudny obiektyw:

W sumie zjedliśmy tej zimy (to są wyliczenia obejmujące również kwiecień) 400 kostek i 30 balotów siana. Przyjąwszy, że kostka waży średnio 8 kg, a balot, po zdjęciu zewnętrznej, nienadającej się do skarmienia warstwy, średnio 200 kg, otrzymujemy zawrotną masę blisko dziesięciu ton siana. Dziesięć ton siana! Nawet jeśli przyjmiemy, że ze dwie tony tego siana kozy zmarnowały (co spadło z paśnika na ziemię to już fuj), to wciąż wychodzi nam bardzo dużo siana, które my musieliśmy targać (obsługa balotów jest najgorsza), a kozy i owce musiały zjeść, ale wszystko się zgadza: przyjmując średnio 2 kg siana na głowę dziennie, i mnożąc to przez dwadzieścia parę głów, otrzymujemy około 50 kg siana na dobę, czyli półtorej tony miesięcznie, a że zima trwa u nas pół roku, to nie chce wyjść inaczej, jak właśnie 10 ton.

Aha, ktoś pytał, czy ja nadal piekę chleb. Tak, średnio co cztery dni. Przez dobre dwa miesiące jedliśmy głównie „chleb niemiecki pszenno-żytni”, który robi się z użyciem zakwasu i drożdży:

ale niedawno wróciliśmy do tatterowca, tyle że teraz dodaję do niego 140 g ziaren słonecznika. Tatterowiec jest najlepszy – może i długo rośnie (u mnie w sumie około ośmiu godzin, ale to dlatego, że za dnia mamy w kuchni od szesnastu do siedemnastu stopni), ale zawsze się udaje i jest smaczny, a wymaga takiej ilości zakwasu (400 g), że nie muszę słoika z zakwasem trzymać w lodówce, tylko codziennie go dokarmiam i on sobie żyje aż do dnia pieczenia chleba, po czym dokarmiam resztki w słoiku i tak w kółko.

Ale, ale! Państwo przecież na pewno czekają na zdjęcia najnowszego „wypieku” Ireny, czyli marcowej Idy. Jedna, jedyniutka się urodziła, co po ubiegłorocznych Trzech Muszkieterach było dla mnie dużym zaskoczeniem, i do tego taka z niej… delikatna śnieżynka. Zaraz po urodzeniu widać było czarny pasek sierści na szyi, jedną (tak, tylko jedną) czarną piętę, i łaciate uszka. Łaciate uszka zniknęły, gdy tylko wyschła na nich sierść (to znaczy uszka nie zniknęły, tylko te czarne łaty. Może jeszcze kiedyś wyjdą na wierzch), za to teraz widać, że jedno oko jest delikatnie podmalowane czarną kreską. Spodobało mi się imię „Ida”, choć może powinnam ją nazwać „Najki”:

A tu trochę widać, że lewe oko wydaje się większe od prawego, bo ma makijaż:

A tu już różne takie, słitaśne:

I skoro jesteśmy przy białasach, to Państwo sobie zobaczą, jak te Kachny chłopaki urosły:

Nic dziwnego, że matka wygląda jak suchar na wykałaczkach, choć dostaje podwójną porcję ziarek i warzyw, a siana to oczywiście ile zmieści. Te dwie białe pijawki wyciągnęły chyba wszystkie Saaneńskie geny z obojga rodziców i rosną jak magiczna fasola. Jeśli któregoś dnia zniknie z nocnego nieba księżyc, to bądźcie pewni, że to oni zeżarli, bo już prawie są w stanie dosięgnąć.

A Elka sobie ze mnie drwi, „rodzi” od miesiąca, ja się przejmuję, porodówkę szykuję, sianko pod nosek podtykam, i za każdym razem figa z owsem, i dzisiaj jej powiedziałam, że skoro tak, to ja oficjalnie umywam ręce i NIC A NIC mnie to nie interesuje, co, kiedy i jak ona urodzi, bo zachowuje się jak ten pasterz z przypowieści, co dla żartu wołał „wilki, wilki”, a jak wilki faktycznie przyszły, to nikt mu nie uwierzył, więc co prawda wilków Elce nie życzę, ale gdyby jakieś koziołki, czy coś, to ja jestem na fochu. NIC mnie to nie interesuje. Może sobie różowe bobry urodzić, a ja nawet nie drgnę, i nie powiem „o, jakie śliczne masz dzieci, Elu kochana” (a wszystkim kozom ZAWSZE mówię, że śliczne mają dzieci i że jestem z nich dumna), taka to będzie straszliwa kara.

Jeśli nie pamiętacie, która to Ela, to proszę, to ta szara mądrala z długimi rogami:

Ciut nieostre, bo światło było słabe, a Ela właśnie była zajęta wybijaniem Kredensowi z głowy jakichś idiotycznych planów związanych z dominacją.

Tymczasem w sobotę jedziemy sobie Gwiazdolotem do mechanika, jedziemy i wszyscy wiedzą, że jedziemy, nawet ci, co mieszkają kilometry stąd, albowiem zdezintegrował nam się tłumik i Gwiazdolot zaczął ryczeć, jakby właśnie w kosmos startował, no więc jedziemy, żeby nam mechanik przyspawał jeden kawałek rdzy do drugiego kawałka rdzy, i ja sobie jadę jak ta Miss Daisy, na fotelu pasażera, i tak patrzę na małżonka czarny rękaw od kurtki, a tam charakterystyczna, biała plama. I wrzeszczę do niego, próbując przekrzyczeć ryk silników rakietowych, że „coś ci nasrało na kurtkę!”, a on najpierw wrzeszczy „coo?”, no więc ja powtarzam, on patrzy na rękaw, wrzeszczy „noo!” (ale uwierzcie, my tak ze sobą nie rozmawiamy na co dzień, że „co” i „no”. Normalnie małżonek odpowiedziałby: „w rzeczy samej, drogi Kanionku, coś mi napaskudziło na rękaw, gdym żem patrzył był w inną stronę”, jednak lot rakietą międzyplanetarną, bez hełmów i interkomu, wymusza na człowieku dalece uproszczoną formę konwersacji), wzrusza ramionami i jedzie dalej. Jedzie dalej! I ja w pierwszej chwili myślę, że o mój Porze, my się już całkiem stoczyliśmy, wzrok nasz mętny i suknia plugawa, ale w drugiej chwili mnie olśniło, że oto właśnie nie! My się wręcz wybiliśmy, hen wysoko ponad przyziemne błahostki, które są stanem przejściowym i wcale nie świadczą o całym człowieku, a w końcu gdyby taki na przykład Hermaszewski się byle gównem przejmował, to on by nigdy w ten kosmos nie poleciał.

A propos wznoszenia się ponad przyziemne drobiazgi, to powiem Państwu, że jednak trochę mnie krew zalała, gdy przez ponad trzy miesiące nie mogła do nas dojechać śmieciarka (za dużo wody spadło jesienią i zimą), no bo wyobraźcie sobie – obydwa zamykane kubły od dawna pełne, a co ja worek ze śmieciami za bramę wystawię, to za godzinę już koty na nim siedzą, jak Maria Skłodowska na odpadach radioaktywnych, i już tam łapką grzebią, bo a nuż coś WYNAJDĄ (nie wiem jak tam Skłodowska, ją to chyba kręciły inne rzeczy, ale koty to sobie na przykład lubią wylizać papierek po maśle, albo łeb wsadzić w kubek po śmietanie), i nam te śmieci potem po całym terenie latają. Trzymaliśmy więc rosnące góry śmieci w przybudówce, jak jacyś kolekcjonerzy na żółtych papierach, i pół biedy, gdy temperatura na zewnątrz była ujemna, bo przybudówka nie jest ogrzewana, ale wraz z nadejściem wiosennego ocieplenia góry zaczęły emitować właściwe sobie aromaty, no i wtedy właśnie oko mi bielmem zaszło, zadzwoniłam do Pana Śmieciarza (to ten, co małą Pippi z siatki ogrodzeniowej niegdyś wyplątywał), i wtedy krew zalała mnie po raz drugi.

Jak mi wyjaśnił Pan Śmieciarz, śmieciarka jest jego własnością i kosztuje STRASZNE pieniądze, a jak on w rowie wyląduje, to się musi z niego na własny koszt wyciągnąć, bo firmę, czyli MPO, to nie interesuje (kolejna ciekawa forma zatrudnienia) i swoją śmieciarkę do porządku doprowadzić. I oni to już kilkanaście razy do naszej gminy zgłaszali, na co usłyszeli, że no trudno, to niech nie odbierają tych śmieci, bo gmina jest biedna i nie utwardzi drogi dojazdowej do jakichś tam Kanionków. No to Pan Śmieciarz zasugerował, żeby może gmina chociaż większy zbiornik na śmieci nam postawiła, tak z tysiąc litrów, żeby nam na kwartał wystarczyło, to się okazało, że niestety też NIE, bo nam taki zbiornik NIE PRZYSŁUGUJE. I ja się tak teraz zastanawiam, gdy robię przelew o – jak mi się kiedyś wydawało – jednoznacznie brzmiącym tytule: „za wywóz śmieci”, ZA CO ja właściwie płacę? Może czas zmienić głupie nawyki, wpisać w tytule: „za niewywożenie śmieci”, a w przypadku podatku rocznego: „no niech stracę”, a i jeszcze z pięć stówek wpłacić do kasy gminy, ot tak, z tytułu: „za wszystko inne, czego nie robicie”.

A wody to naprawdę spadło od licha i trochę, o czym może Państwu opowiedzieć nasz staw, czyli leśne bagienko. To znaczy mógłby, gdyby nie wyszedł z siebie, no ale wyszedł i poszedł na łąkę:

Nie wiem, czy Państwo wiedzą co widzą, więc podpowiem: widzą Państwo trawiasty, niegdysiejszy brzeg stawu, obecnie od dłuższego czasu pod wodą. Żeby dostać się na pomost trzeba dać długiego susa, choć odradzam, bo sam pomost jest jak słowo honoru pijaka, że zapłaci, jak tylko dostanie kasę z MOPS-u, czyli wiadomo, że nie zapłaci, bo pomosty i pijacy nigdy nie płacą, za to często lubią się przewracać. Kto jeszcze nie płaci – pilarze na przykład. Nie tylko nie zapłacili, ale nawet słówkiem nie pisnęli o tym, że kilka razy udało im się wjechać w ten lub inny słupek naszego pastucha, choć stawialiśmy je celowo przynajmniej metr od krawędzi drogi:


Niby koszty niewielkie, bo tylko trzy słupki, ale mogli chociaż powiedzieć, że coś zepsuli, a nie, że drut leży na ziemi i strzela Chińczykom prądem w stopy, a my nic o tym nie wiemy. W ogóle to nie jesteśmy mściwi donosiciele, szkody sobie naprawiliśmy, ale denerwuje nas na przykład taki widok w lesie prawie tuż za oknem:

Pilarze robią sobie przerwy w pracy, grzejąc się przy ognisku, a po skończonej robocie zostawiają takie tlące się kłody i jadą sobie do domu, a musicie Państwo wiedzieć, że las świerkowy pali się niezwykle pięknie i szybko, ze względu na wysoką zawartość łatwopalnej żywicy w drewnie. Dwa lata temu, w któryś zimowy dzień, poszliśmy z psami na spacer, i po drodze minęliśmy taką właśnie niedogaszoną kupkę drewna, z której sączyła się ledwie smużka błękitnego dymu. Przeszliśmy ze dwa kilometry, zawróciliśmy, a gdyśmy doszli do owej kupki, to tam już płonęło normalne ognisko. Wokół żywej duszy (wołaliśmy, łudząc się, że może pilarze poszli na siusiu), więc nie było co się gapić – wzięliśmy się za ugaszanie ogniska, obkładając kupę drewna obficie śniegiem, po czym zadzwoniliśmy do leśniczego, że jakby co, to zrobiliśmy cośmy mogli, ale nie możemy stróżować w lesie nocą by sprawdzić, czy ognisko na pewno zgasło.

No dobra, jestem zła z jeszcze jednego powodu:

Tu gdzieś leży „moja” leśna jabłonka. No wiem, wiem, co to leśniczego obchodzi, przecież to jest las, a nie sad owocowy. Ale mi żal, bo ona nikomu nie wadziła, ta jabłonka, rosła sobie skromnie na skraju drogi i się łokciami nie rozpychała. A jeszcze bardziej mi żal prawie kilometrowego pasa tarniny, która rosła od lat pod lasem, dzieląc go od tej łąki, na którą czasem zabieraliśmy psy, a niegdyś i kozy:

W tych tarninowych gąszczach na wiosnę grało takie ptasie radio, tyle się tam działo, a z jesiennych owoców zadowoleni byli wszyscy, choć może głównie ja, a teraz został po tarninie smutny, łysy pas ziemi ze sterczącymi w górę kikutami. I najpierw myśleliśmy, że leśniczemu odbiło (wiadomo, człowiek dziczeje w tym lesie), że taką zarządził masakrę, a przecież krzewy tarniny w niczym lasowi nie bruździły, no i te wszystkie ptaszki, morze białych kwiatków na wiosnę, i w ogóle co za zwyrodnialec, ale się okazało, że to nie leśniczego interes, tylko nowego najemcy łąki.

Poprzedniego dzierżawcę mieliśmy okazję poznać osobiście, podczas jednego z wypadów z pieskami, i on nam powiedział, że możemy sobie na tę łąkę przyprowadzać co chcemy – psy, kozy, tchórzofretki, jemu nie ubędzie, bo tej łąki jest kilkadziesiąt hektarów, a w ogóle to on się zastanawia, czy komuś tego wszystkiego nie podnająć, bo jemu to w sumie ta łąka potrzebna, jak psu dziura w zębie. I my tak wtedy pokiwaliśmy głową, że no tak, bo pan ma w sumie daleko, i w ogóle, no a dla nas to z kolei tej łąki za dużo, ale tak naprawdę to ani przez chwilę nie myśleliśmy, że z tego wszystkiego wyniknie taka katastrofa, a jednak wynikła, i nie tylko o tarninę mi chodzi – kilka dni temu przyjechały na łąkę dwa ciągniki i zorały wszystko po sam horyzont. I na drugi dzień poprawiły, i dowiozły wielkie wory z nawozami. Pewnie więc łąki już tam nie będzie, tylko pole uprawne, a na nim – nie daj zboże – kukurydza, i nie wiem, czy nasze żurawie będą z tego zadowolone, ale Majączek na pewno nie.

Po pilarzach to chociaż coś dobrego zostało, a mianowicie setki świerkowych gałęzi, i dziesiątki całych koron, ciężkich od zielonego igliwia i szyszek, a wiecie, kto najbardziej lubi choinki:

To jeszcze pokażę Państwu, jak się robi obroże dla kóz, i już dam Wam spokój. Obroże dla kóz powinny być nie tylko wytrzymałe (zmienne warunki atmosferyczne, niezdrowe zainteresowanie kóz wszelkimi materiałami niejadalnymi, ocieranie się o pnie drzew – to tylko niektóre z czynników wpływających niekorzystnie na długość życia przeciętnej obroży), ale i wygodne dla kóz i ich człowieków. Czyli przede wszystkim powinny być wykonane z szerokiego paska materiału, żeby nie wpijały się w te łabędzie szyje. Szeroka obroża, z tych dostępnych w sklepach, to jednocześnie bardzo długa obroża, zdolna opasać niedźwiedzia, a do tego kosztuje tyle, co proteza nogi, a do tego lubi się kozie gdzieś niechcący zgubić, jeśli producent poskąpi szlufki, w którą można wetknąć końcówkę. Kupiłam więc ileś tam metrów taśmy w trzech kolorach, szerokości 4 cm (chciałam jeszcze szersze, ale się powstrzymałam, bo to jednak obroże miały być, nie kołnierze ortopedyczne), pół wiadra sprzączek do pasków (przyszłościowo myślę), kilka garści tych półksiężyców, do których w razie potrzeby można przypiąć karabińczyk smyczy, a zamiast szlufki na końcówkę użyłam regulatorów długości pasków przy torbach listonosza, i zrobiłam takie o:

Nie wiem, czy ładne, ale wyszły poniżej pięciu złotych za sztukę, żadna się jeszcze nie zgubiła, ani nie rozpadła, zrobienie jednej obroży trwa około godziny, a u ludzi sprytnych i zdolnych pewnie nawet krócej. Tak wyglądają materiały wykonawcze:

Tu pokazuję, jak przyszyć sprzączkę (ja szyję krzywo, brzydko i nierówno, ale nie ma takiego przymusu i jeśli ktoś umie prosto, ładnie i równym ściegiem, to proszę bardzo):

Jeszcze takie drobiazgi:

I trochę swądu podczas wypalania dziurek rozgrzanym gwoździem:

I gotowe:

PS. Pytacie, kiedy się można zapisywać na sery – zapisywać to się można już teraz, ale zaznaczam, że to jest opcja dla ludzi o silnych nerwach. Ja sama nie wiem jeszcze, jaką dzienną ilość mleka będę uzyskiwać pod koniec kwietnia, więc choćbym chciała, nikomu nie podam terminu wysyłki. Za to mogę zapewnić, że kto się zapisze, ten na pewno dostanie, a tymczasem mogę Wam zaoferować fotkę z moim wiosennym, bladym pyskiem, w towarzystwie urodziwego kawalera:

To po to, żebyście się pocieszyli, że inni mają gorzej, bo ani sera, ani wdzięku, ani WIECIE CZEGO nie mają.

PPS. Aha, jeszcze przecież, na specjalne życzenie, świeżutki Jałowiec:

A co tam, macie wszystkie koty. Tyle, że od tej brzydszej strony, bo akurat przy śniadaniu:

187 komentarzy

  • zośka

    Wiesz co? jesteś zajebistym Kanionkiem:) i kozy też masz zajebiste i koty i w ogóle wszystko masz zajebiste! Małego Żonka też.

  • mitenki

    Eeee Kanionku, a ja myślałam, że sobie etolę z norek kupisz, a Ty dojarkę i siano ;P
    (czy to jest to siano, co “śpiewa kołysanki i masuje rwę kulszową”?)

    Co do słowa “zajeb…” – kiedyś (ku naszej wielkiej radości) użyła go na rodzinnym zlocie seniorka naszego rodu, nobliwa starsza pani :)) a przecież nobliwe starsze panie nie używają brzydkich słów, prawda?

    Czy już mówiłam, że McGyver i pan Słodowy mogliby Twemu mężowi buty czyścić? Pomysłowość Małego Żonka nie przestaje mnie zadziwiać :)

  • mitenki

    I ofkors zapisuję się na sery!

    • kanionek

      Tak, to jest właśnie to siano :)
      Masuje, nie masuje – odkąd przyjechało, to ja jeszcze rwy nie miałam!

  • nw

    Tak dlugo czytalam te notke, ze Zoska mnie ubiegla. Bo chcialam napisac i wlasnie, ze napisze: zajebista notka! zajebiste zdjecia! jak wszystko co wychodzi spod reki zajebistego Kanionka!
    Sama nie uzywam w/w slowa (dzis zrobilam wyjatek), zdarza mi sie irytowac, gdy jest bezmyslnie naduzywane. Ale sa momenty, kiedy rozumiem jego uzycie i zgadzam sie z jego adekwatnoscia z kontekstem.
    Wiem, ze prof. Miodek szczerze nienawidzi tego slowa, ale kiedys czytalam wywiad (bodaj w Wysokich Obcasach) z ktoras z bardzo wiekowych i nobliwych pań profesor, ktora z uznaniem wyrazala sie o tym slowie i ladunku emocjonalnym, ktory ono zawiera. Nie moge sobie przypomniec ktora konkretnie to byla, ale chodzi o pokolenie prof. Janion i Swiderkownej.
    I z pewnoscia ta pani profesor miala klase!

    ps. rety, ile macie kotow! a ten “muflon” na zdjeciu z Toba, to kto?

    • mitenki

      Mnie też Zośka ubiegła. Trza było rzucić “pierwsza!” i lecieć czytać dalej :D

    • becia

      Pewnikiem Andrzejek .. one jest mocno bez… niczego ;)

      • nw

        Ale ze Andrzejowe rogi tak do przodu sie wygiely? Pamietam raczej rozlozysty zyrandol, ale taki na boki, a nie do przodu.

        • kanionek

          Dobrze pamiętasz, Nw. Andrzejek, biedny obdartus z podwórka Boskiego Farmera, nie doczekał się tak pięknych rogów, jakimi może się pochwalić jego syn, Lucek.

  • nw

    Aha, no i zdziwiona jestem, bo tego komentarza pani Ewy nie zarejestrowalam.

    • kanionek

      Tak właśnie sobie myślałam, że część z Was mogła przegapić, bo komentarz pojawił się co prawda dwa tygodnie temu, ale pod listopadowym, bodajże, wpisem (coś tam o nudach, bo nic nie wybuchło, a rzeczony komentarz jest na samiuśkim końcu), no ale od czego macie mnie, prawda?

      Tak szczerze mówiąc, to chciałam go zignorować. Źle się wtedy czułam, nawet myślenie prowokowało wymioty, i nie chciało mi się fatygować z odpowiedzią dla pani Ewy. No ale później, gdy już większość moich funkcji życiowych wróciła do normy, pomyślałam, że to będą dwie pieczenie na jednym ogniu: wstęp do nowego wpisu i jednocześnie ciekawy temat do dyskusji.

  • nw

    I jeszcze: wyrazy uznania dla technicznego geniuszu Malego Zonka.
    Macgyver przy nim to cienki bolek.
    Kanionek tez zreszta psu spod ogona nie wypadl z tymi rozniastymi rekodzielami (obroze sa piekne), a o serowarstwie juz nawet nie wspomne, bo brak mi slow by wyrazic podziw.

    • mitenki

      Czyli… zajebisty Kanionek, zajebisty MałyŻonek, zajebiste kozy, koty, psy, gąsie i kurokezy! Kaczka też!
      Kogoś pominęłam?

      • Ynk

        Owce. Baśki też zajebiste : -)

        • kanionek

          Właśnie, Baśki. Są nie tylko zajebiste, ale i zarośnięte. Już od kilku dni kiwamy z małzonkiem głowami, że “trzeba ostrzyc owce”, ale to tyle godzin roboty (zwłaszcza przy Doktor Ekspert, która nadal jest dzika), że jakoś nigdy nam nie pasuje zacząć. I muszę dopisać nożyczki do listy zakupów, bo cosik nam poginęły, albo tępe.

  • nw

    Z pewna taka niesmialoscia proponuje: zajebista Obora Kanionka!

    • mitenki

      O tak! Zajebista Obora Kanionka! (jakby ktoś pytał – jestem trzeźwa. Zajebiście trzeźwa! :D)

      • kanionek

        Tajasne! Ja tu miałam krzewić kulturę i NAUKIE, a jak tak dalej pójdzie, to zasłynę jako osoba, która SPSUŁA całe społeczeństwo. No po prostu zajebiście :D

  • mitenki

    Nazostawiałam śladów kopytek tu i ówdzie, a teraz wlazuję z powrotem do swojej nory, skąd będę łypać na Oborę jednym okiem.

  • mitenki

    A swoją drogą – jeśli ktoś wspomniał o “kaloszach” – to jednak, wbrew temu co głosi, CZYTAŁ! ;))

    • no ale nie wszystko czytał, bo by wiedział o berfutingu ;)

      • kanionek

        Ja obstawiam, że pani Ewa przeczytała kawałek wpisu (do momentu, gdy nadziała się na “uszczerbek na zajebistości małżonka”, niczym płoche karibu na zatrutą strzałę), a kalosze to wzięła z tego górnego banerka.
        (pamiętam, jak się ubierałam do tego zdjęcia, wtedy gdy blog był jeszcze w fazie: “no może, ale nie wiem, a muszę?”. I małżonek pełen sceptycyzmu pytał, czy te kalosze to aby na pewno dobry pomysł do sukienki. Swoją drogą – koza i kosa mu pasowały, tylko kalosze nie. A ja wiedziałam, że te kalosze ktoś kiedyś dostrzeże, że je uwzględni i doceni, że one się doczekają swojego dnia chwały, no i proszę – JAK ZWYKLE miałam rację).

  • Teatralna

    najpierw zakrzykne wszelki duch…a teraz idę czytać i jeszcze tu wrócę ))

    • Teatralna

      i dodam Zajebisty wszelkiduch….panabogachwali…

      • kanionek

        Ten wszelkiduch to na okoliczność, że się po długim czasie pojawiłam, niczym ten Łazarz u wejścia do groty? :D
        Jeszcze mam dla Was kilka historyjek w zanadrzu, ale ten wpis był długi jak chińskie tortury, i zdjęła mnie litość :)

        • wy/raz

          Kanionku, nie miej dla nas litości. Pisz te historyjki z zanadrza. Ja się nie mogę naczytać twoich wpisów, wracam do nich jak do ulubionych książek.
          A i ukłon również do Kóz: Komentarze są wisienką na torcie Kanionkowego pisania.

  • zerojedynkowa

    Zgadzam się z moimi przedmówczyniami. Wyraz “zajebisty” ma w sobie taki ładunek emocjonalny, że chyba nie ma przymiotników, które mogłyby mu dorównać. Ja mogę napisać, że Kanionek jest interesujący, kozy przesympatyczne, a MałyŻonek kreatywny, ale to jest tak grzeczne i ugłaskane, że mam cofki i wcale a wcale nie oddaje tego co naprawdę myślę. A przecież WSZYSTKO u Kanionka jest zajebiste!
    Kradnę “ściętą ripostę”. Jest zajebista!

    • Ania W.

      Kurde, ja też nie lubię słowa “zajebisty”, ale Kanionka z Przyległościami i Oborę kocham!

      • kanionek

        Ania W. – a wiesz, że ja też nie? W tym sensie, że nie jest to mój “przymiotnik pierwszego wyboru”. Ale dziewczyny już tu wszystko naukowo wyłożyły, o ładunku emocjonalnym, o różnicy pomiędzy “specyficzną ekspresją” a “spatolałą ekspansją”, że ja tego lepiej nie ujmę. Słowa “kurde” też kiedyś nie lubiłam, bo to ani rybki, ani akwarium (wiadomo, że “kurde” to taka “kurwa” dla nieśmiałych), ale Bożena z Ireną TAK nadużywają tego słowa, bo kurde to, albo kurde tamto, że się przyzwyczaiłam, a nawet trochę polubiłam :)

    • kanionek

      Zerojedynkowa – jak darmo dają, to nie kradzież :)
      I też się zastanawiałam, czy zdanie: “doznałem uszczerbku na swojej wspaniałości” robiłoby takie samo wrażenie, jak oryginał (pomijam już fakt, że wtedy to by nie był cytat), zwłaszcza w tamtym kontekście (chodzi o ten wpis, w którym szliśmy z małżonkiem po owoce tarniny, i on musiał mi przez chwilę nieść pojemnik z fioletową pokrywką).

  • Prosiaczek

    Kanionku ale zajebisty Jałowiec, dziękuję:)))))

  • Ewa

    Witam wszystkie Kozy , też mam na imię Ewa ale bardzo proszę nie mylić mnie z Panią Ewą bo ona jakaś nietypowa, zwykłe Ewki nie mają takich pomysłów. Kanionku cieszę się że wracasz do nas. Buziaki dla Kóz i kózek.

  • becia

    Kanionku drogi… niezależnie czyś dama z klasą czy włóczęgą ze słomą w butach, myszą pełną lęków i obsesji czy szaromopowym czopkiem i tak Cię kocham:) Bo jesteś dobrym człowiekiem i tyle :)

    Ps. Jakieś niecałe czterdzieści lat temu polonistka ma przekonywała mnie pierwszaka iż nie należy używać w opisach słowa “fajnie” bo jest niejednoznaczne. Bo nic nie mówi.. coś może być ładne, użyteczne, miłe, smaczne, interesujące itp. ale nie fajne. Każde czasy mają swoje słownictwo
    Ps. II Beata Tyszkiewicz mawiała iż słowo “kurwa” w ustach damy nie jest wulgaryzmem tylko”jednoznacznym wyrażeniem emocji”

    • kanionek

      No tak, ja tę polonistkę rozumiem, bo gdyby wszystkim dzieciakom pozwolić na to, by w każdym wypracowaniu wszystko określały jako “fajne” lub “niefajne”, to te dzieciaki faktycznie mogłyby nie nauczyć się żadnych innych przymiotników. ALE muszę stanąć również w obronie określenia “fajny”. Ono jest niezwykle przydatne w sytuacjach, gdy nie mamy czasu lub chęci wygłaszać długiej listy zalet czegoś (urządzenia, pobytu w kurorcie uzdrowiskowym, nowego kolegi itp.), a przymiotnik “fajny” mówi niby niewiele, a jednak od razu wszystko: że nam się podoba/ło. A jeśli ktoś poprosi o rozwinięcie i zapyta, dlaczego ten scyzoryk niby taki fajny, to wtedy zawsze możemy wyjaśnić, że dlatego, iż ma ZAJEBISTE ostrza!

  • becia

    Zrobię wielkie UFFFF :) Jest dojarka!!! Siem martwiłam o Kanionkowy kręgosłup i rączki małe. Nie chciałam pytać Małegożonka czy ciągle układa ją z tych klocków lego co to po świecie ściąga nauczona doświadczeniem z własnym chłopem (im bardziej się domagam tym później dostanę). Ale się nie zawiodłam – Małyżonku jesteś zajebisty!!
    Weź chłopie pod uwagę, że z ust moich słowo to pada średnio raz na dwa lata (bom przeca jam dama z klasą ;) :)), i doceń ten wielki komplement :) I Kanionek ma rację, żadna kupa Ci tej zabjebistości nie odbierze:) Wystarczy spojrzeć na zastzraskozamykaczobwodu co to był lampką. Raaany… zawsze wielbiłam facetów z politechniki …

    • Paryja

      Przy dojarce i ja uffnęłam. Bo kiedy doję moje dziewuchy (6 ich tylko) to zawsze o Kanionku myślę i się troszczę.

    • kanionek

      Becia, małżonek z zatrzasku mało jest zadowolony, bo go tak na szybko robił (a ja ponaglałam), ale mnie się podoba, Wam się podoba, małżonek przegłosowany, a zajebistości to już nikt mu nie odbierze, bo dostał od Ciocisamozło taki kubek, niczym puchar zwycięzcy, na którym jest wyraźnie napisane, co trzeba (i ja Wam to kiedyś pokażę).

      • kanionek

        Paryja :D
        Wielokrzyknik :D

        Kto będzie sekretarzem akcji Kalendarz 2018? Bo skoro padają propozycje fotek, to gdzieś to trzeba zapisywać. A może założymy nowy wątek na FOK?

        • Paryja

          Wy/raz :)

          • Paryja

            A cytatę o tym że “bycie kobietą zobowiązuje(…) w kaloszach”, też warto wrzucić do kalendarza.
            Nasza Ewa udzieli zgody na użycie ;)

          • mitenki

            O tak! Wy/raz :)

          • wy/raz

            Dziękuję wam za zaufanie dobre i kulturalne kobiety, ale trzeba dokoptować zastępcę i skarbnika ;-)). Nie ma lekko.

        • kanionek

          A Bożena jest doprawdy rozczulająca. Ta koza jest wierna jak pies, i to z nią najwięcej sobie rozmawiamy w czasie różnych ponachwilków. Jest coraz starsza, coraz częściej nie chce jej się wdawać w potyczki z innymi kozami (ale wciąż budzi respekt i często wystarczy, że na kogoś spojrzy, a ten ktoś już sobie idzie, 50 metrów dalej), ale kiedy mnie widzi, choćby z daleka, to zawsze do mnie przyczłapie, niespiesznie kolebiąc się na boki, posapie, popatrzy mi w oczy, i zaraz nadstawia grzbiet do drapania :)
          Bożena to jest koza z klasą! Jakie ja mam szczęście, że ona wtedy do tego wiadra z pszenicą podeszła, i dała się złapać u Boskiego Farmera… Mówią, że głupi ma szczęście, i to wszystko się zgadza – ja sobie wtedy wybrałam całkiem inne kozy, które NA SZCZĘŚCIE nie dały się złapać, ani na wiadro, ani na lasso, a dzisiaj bez Ireny i Bożeny nie wyobrażam sobie koziarni.

          Przy okazji – zapomniałam wspomnieć we wpisie, że tytuł Matki Roku nadal dzierży Irena. Mała Ida jest zawsze przy Irenie, a jeśli się oddali, Irena ma na nią oko i w razie czegokolwiek, co się Irenie nie spodoba, zaraz jest przy dziecku, parska groźnie, albo wręcz odprowadza dzieciaka do koziarni i tam każe mu zostać. Reszta bachorów lata gdzie chce i zadaje się z najgorszym elementem, typu psy czy koty, ale nie dzieci Ireny!

        • wy/raz

          Kanionku, umieść zgodę na publikację z komentarzy. Coś w stylu jak chcesz komentować, to się zgadzasz. Rogata Ewa była po pytaniu na forum czy się nie zgadzają Kozy, ale nie wiem jak prawnie.

          • kanionek

            Bo ja wiem… Ktoś coś źle zrozumie i będzie się bał odezwać. W sumie tak sobie myślę, że jeśli ktoś występuje pod pseudonimem lub tylko imieniem, to może nie ma znaczenia, czy się go zacytuje, czy nie. Czy komentarz jest w ogóle objęty przepisami o prawach autorskich to też nie wiem. To chyba byłoby już zbyt absurdalne, bo przecież ja też zacytowałam wypowiedź pani Ewy w swoim wpisie, i co – ma ona teraz prawo rościć sobie jakieś pretensje? Zaskarżyć do sądu, że zacytowałam coś, co każdy mógł i tak zobaczyć? Może błądzę…

  • becia

    Kanionku, ale Małgosia urosła!!! A Kryśka zawsze miała taką białą loczkowana grzywkę czy przed zdjęciem do wizażystki ją zabrałaś ;) ?

    • kanionek

      Małgosia :) Specjalnie dla Ciebie i Twojej córki był ten portret zrobiony. Tak, urosła, Aranka też, ale obie są wciąż w kategorii “konusy” i może im tak zostanie. Nie wiem, czy to sprawka jesiennego miotu, czy tak ma być, ale nie narzekam. Są piękne, Aranka coraz bardziej w łaty (dopiero teraz wyłażą na wierzch i zarysowują im się wyraźne kontury), a Małgosia… Jest po prostu zabawna :) Ten ryjek :D Jak u krokodylka, wąski taki jakiś. Pyszczek prawie cały czarny, ale reszta Małgosi popielata, choć też mam wrażenie, że ona się jeszcze z czasem dokładniej wybarwi. Większość kóz gubi teraz garściami podszerstek, Małgosia i Aranka też, przez co wysmuklały, bo zimą to były takie misie Puchatki.
      A Kryśka zawsze coś tam białego na czole miała, ale dopiero po kilku miesiącach u nas ta grzywka zrobiła się okazała i wyraźna – nie wiem, doprała się, albo urosła?

  • RozWieLidka

    Rrrety, wpis Kanionka tak długi jak komentarze pod! Toż to mniód na moje serce :) A co do słowa na ” z ” – czyż my – szwendobylskie i tak wewnętrznie nieubogie kozy, mamy się ograniczać do jednego, li i tylko, słowa wyrażającego nasze ubóstwienie, rozanielenie i podziw(i co tam jeszcze tylko kto chce i czuje)? Precz z dyktaturą jednosłowia ;) Niech żyje językowe bogactwo! Zwłaszcza w wykonaniu Kanionka, który już niejednokrotnie dowiódł, że umi :)

  • Prosiaczek

    Becia ma rację! Dama to nie świetoje@liwa dziewica z buzią w ciup i rączkami w małdrzyk. Damą się po prostu jest niezależnie od tego jakie bezeceństwa się wyprawia:) bo to stan wewnętrzny.

  • Teatralna

    och ach malutka biała kruszynka zajebista, oraz obroże zajebiste, no wszystko co zrobisz jest za je bi ste !!! kochana ))) i koty puchate też są zajebiste.
    Tylko kosiarzom brak zajebistości, u kosiarzy- pilarzy zajebistość na poziomie 0.
    Ja tam bym na policję zgłosiła te ogniska i sie wściekłam jak to zobaczyła, gnoje zasrane !!!!

    • kanionek

      Mała, biała kruszynka, całkiem do matki niepodobna – ciekawa jestem, czy ona też zmieni z czasem umaszczenie, jak np. Lucek, który po urodzeniu był praktycznie biały, a teraz wygląda jak własny negatyw :)

      Nie, nie możemy, nawet jeśli to się wydaje słuszne. Tu się wszyscy znają, ręka rękę myje, narobilibyśmy sobie kłopotów. Takie realia – smutne, ale prawdziwe. Jesteśmy tu sami. Raz daliśmy znać leśniczemu, a skoro to niczego nie zmieniło…
      Na to, co wokół nas, mamy oko. Reszty świata nie zbawimy.

      • Teatralna

        rozumiem. też dałam znać gminie i to wielokrotnie na zasrańców, którzy robią rzeczy niewybaczalne, znęcają się nad zwierzętami i tu walka była ostra, bo nasrałam straży gminnej w papiery i nie dopuściłam, wiele to nie zmieniło pewnie… ale taki mam charakter, parszywy…nie odpuszczam w kwestii zwierząt, lasu … a u Was to zwyczajnie niebezpieczne jest, domyślam się, że pilarze bywają zamroczeni alko na przykład …puszczą wam las z dymem…
        zawsze też myślałam, że leśniczy jest od ochrony zwierza i lasu a nie od układów i zabijania… ręce opadają

        • Iza

          Leśniczy to w dzisiejszych realiach jest od wyrabiania planów sprzedaży i liczenia słupków finansowych. Najczęściej sprzedaży drewna, ale za odstrzał też są niezłe pieniądze, więc jak plan finansowy się nie spina…
          Wiem, bo mam w najbliższej rodzinie dwójkę absolwentów leśnictwa – i taki absolwent ma do wyboru: albo idzie za sercem do instytucji ochrony przyrody i zarabia naprawdę gówniane pieniądze aż do emerytury, albo chce nieźle zarobić i idzie do Lasów Państwowych realizować plany sprzedaży, a przy okazji trzymać buzię na kłódkę, bo to służba mundurowa. Albo zaczepia się na uczelni (b. nieliczni)… albo całkiem zmienia zawód.
          Zaś co do układów z pilarzami – jest stosunkowo mało chętnych na pilarza, więc leśniczy pilarzom nie podskoczy, bo w końcu drzewa same się nie zetną, a plan finansowy… No i tak to… :(

          • kanionek

            Iza – otóż to. Od podszewki wszystko wygląda inaczej. Ja też wychowana na książkach, w tym bajkach, wierzyłam w różne romantyczne historie, a przez te sześć lat tutaj to dostałam trwałego wytrzeszczu oczu. I czytałam kilka lat temu historię o leśniczym, który się powiesił. Historia z układami, planami, pionkami itd. w tle.

        • kanionek

          Nie, ja nie twierdzę, że leśniczy jest z kimś w zmowie, albo o coś nie dba, tylko że NIGDY nie wiadomo, kto z kim, gdzie i kiedy. Tutaj jest taki klimat, a “takie klimaty” często generuje bieda. Długotrwała.

  • A

    Zwykle nie uzywam TEGO slowa, ale Kanionkowo jest NIEZWYKLE i ZAJEBISTE tak wiec po prostu sie nie da nie uzywac TEGO slowa :-)
    Ach, jak bym zjadla TEGO sera!!!
    Pozdrawiam

    • kanionek

      Ja też, ja też :D
      Tego sera. Bo ja to nawet w ubiegłym roku nie najadłam się za wiele, wszystko było dla Was, a i tak oblewały mnie zimne poty, gdy kolejka była na dwa miesiące. W tym roku mam nadzieję, że dla nikogo nie zabraknie, nawet dla nas :)

      Jeśli chcesz stanąć w cierpliwej kolejce, to pisz na info@kanionek.pl
      Jeśli nie masz zbyt dużych zapasów Nervosolu, to zgłoś się w lipcu – podczas wakacji ub. roku notowałam spadek zamówień, i tak właśnie powstały sery długodojrzewające :)

  • becia

    Wiesz Teatralna.. pilarze jak pilarze z myślenie nie słyną… mnie niepokoi ten nowy leśniczy. “Moi” leśniczowie i podleśniczowie to by go w zadek nakopali za niedopilnowanie i wyrżnięcie czyżni. Ale Kanionkowy leśniczy to chyba spał na wykładach z ekologii i fitosocjologii..
    Tarniny tak nie szkoda (odrośnie z korzeni) jak jabłonki :(:( Taka stara, historyczna odmiana niedostępna w szkółkach… Może odbije z pieńka i da się jesienią ściąć zraza do przeszczepienia.. jak myślisz Kanionku?

    • kanionek

      O ile uda mi się dotrzeć do właściwego pieńka…
      A czy ta tarnina odrośnie, to zależy, co nowy rolnik zrobi z tym pasem ziemi. Mam trochę tarniny “u siebie”, to znaczy na skraju łąki, którą dzierżawimy, i jeszcze na skraju młodej dębiny (tam są największe, najpiekniejsze owoce; tyle, że wszystkie hen, wysoko, a niższe partie to młoda tarnina, jeszcze bez owoców, za to skuteczna jako bariera w dotarciu do tej wysokiej), ale to jest śmieszna kropla w poważnym oceanie w porównaniu z tym, ile tego było tam, gdzie już nie ma. No i jest jeszcze “tarninowe zagłębie”, gdzie zbierałam tarninę w ubiegłym roku – zatrzęsienie owoców. Zatrzęsienie, powiadam Wam. Tyle tego było, że na krzakach fermentowało, a obżarte ptaki leżały obok i śpiewały pijackie piosenki. Ale to zagłębie to akurat również część owej przejętej przez nowego właściciela łąki, tyle że w takiej dolince, nie pod lasem. Może mu się nie bęzie chciało tego karczować, ale z drugiej strony – jak ja tam dojdę, jak rolnik na dawnej łące zboże posieje?

      A co do polityki Lasów Państwowych (albo rządu) w kwestii wycinki, to my mamy liczne i ponure obserwacje :-/

    • Teatralna

      masz rację Becia już to wyżej napisałam, że z tym leśniczym coś nie kaman …
      ale Kanionku i on ma zwierzchnika i nie ma takiego cwaniaka żeby sie większy cwaniak nie znalazł, prawda?

      • kanionek

        Teatralna, leśniczy mógł tamtej ekipie zwrócić uwagę, a dziś może być już inna ekipa. Tego nie wiem, więc na nikogo żadnych oskarżeń nie rzucam.
        A jeśli chodzi o zwierzchników, to owszem, każdy ma kogoś nad sobą, ale powtórzę raz jeszcze i postarajcie się zrozumieć: my tu jesteśmy sami. Nie mamy żadnych znajomości, nikt się o nas nie martwi, nikomu nie zależy. Za to z kim nie rozmawiamy, to się dowiadujemy, że tamten to znajomego wujek, a ów to sołtysa stryjek. Tu się wszyscy znają i sobie nawzajem “załatwiają”, czyli po innemu: pomagają. Niby proste, a złożone.

  • Kanionku, zajebista notka (ale oryginalnie pojechałam) :)

    mnie bardziej od wulgaryzmów wkurwia gadanie typu “bycie kobietą zobowiązuje do…”. czujecie, Kozy? nie będę Pani Ewie imputować, ale jakoś zdania tego typu częściej kończą się frazesami “skromności, rodzenia dzieci, posłuszeństwa mężowi” niż na przykład ” samodzielnego myślenia, samorealizacji, głośnego wyrażania swoich poglądów”

    Do wielu rzeczy to zobowiązuje bycie człowiekiem. i naprawdę klasy nie ma nawet pierwszej pięćdziesiątce. ament ;)

    • becia

      A tak nawiązując do komentarza Pani Ewy- Drogie Kozy zastanawialiście się co w dzisiejszych czasach określa słowo- kobieta z klasą?? Za czasów mojej prababci a jestem chłopskiego pochodzenia i to z tej parobkowej części chłopstwa podobno pojęcie kobiety z klasą nie istniało. Była kobieta z wyższych sfer. Nominowało do tego pochodzenie i posiadanie. Babcia- też biedna rolniczka- mówiła kobieta z klasą na babkę która była elegancka, ładnie się ubierała, czesała i wyrażała. I przede wszystkim- nie pracowała fizycznie. Taka dama w koronkowych rękawiczkach. Dla mojej matki-gospodyni domowej z czeredą dzieci- kobieta z klasą to była każda kobieta wykształcona. Jak byłam nastolatką też chciałam być kobietą z klasą i przekładało się to głównie na umiejętność tzw. bon tonu, co pasuje, co wypada i kiedy nie należy nosić spodni i jak jeść rybę dwoma widelcami Do tego znajomość tzw. sztuk wyższych- historii, sztuki, literatury. Wyraźnie widać kompleks dziecka ze wsi, nieprawdaż? :):) No ale to było ponad ćwierć wieku temu:):) A jak wy sądzicie, czy w ogóle w dzisiejszym świecie istnieje pojęcie kobiety z klasą? Bo ja się zastanawiam czy ta klasa to , tak jak twierdzi Wersja, przypadkiem nie jest forma w którą ktoś/coś nas chce wcisnąć. I mając dwie córki chyba wolę by zamiast kobietami z klasą były po prostu sobą..

      • ciociasamozło

        Mnie się wydaje, że z klasą to trochę jak z gustem. Każdy ma inne o niej wyobrażenie.
        Dla mnie klasa to m.in. umiejętność wyrażania własnego zdania z zachowaniem szacunku dla pogladów innych, szeroko pojęte dobre wychowanie, ale też zdolność używania języka w sposób adekwatny do sytuacji.
        Jeśli ktoś używa wulgaryzmów jako przecinków, albo “kurwy” wymierza w konkretną osobę, to mi z nim nie po drodze. Jeśli opowiada, że “zajebiście wyjebał się na tych jebanych schodach jebniętych przez jakiegoś pojeba” to mogę współczuć ubogiego języka (ale pozazdrościć kreatywności ;))
        Nie przypominam sobie, żebym czytając ten blog poczuła kiedykolwiek, że wulgaryzm jest nieuzasadniony, że jest wymierzony przeciwko komukolwiek albo użyty z braku znajomości innego przymiotnika.
        Swoją drogą, gdybym miała skreślać ludzi tylko dlatego, że od czasu do czasu użyją słowa, którego nie lubię, to straciłabym całą masę wartościowych znajomych ;)

        • mitenki

          Ciocia, Ty jak zwykle w punkt!

        • kanionek

          Ja się również z Ciocią zgadzam, i z tym, że Ciocia zawsze w samo sedno.
          I też próbowałam sobie zdefiniować tę “klasę” i mi wyszło, że nie mam o tym pojęcia, tak jak o dobrym guście :D
          Ale wiecie co, Wy wszyscy o tej klasie, a mnie wcale nie to najbardziej ubodło (mogę nie mieć klasy, podejrzewam, że nie mam, a fakt, że mnie to nie boli, tylko potwierdza moje podejrzenia), mnie najbardziej zabolał ten przytyk o przymiotnikach! I zaraz mi się przypomniała ta polonistka z podstawówki, co mi szczerze radziła zająć się w życiu jakimś prostym rzemiosłem, typu lepienie kotletów. A przecież ja jestem wrażliwa i mam nerwicę i kompleksy, i jak ona tak mogła? Jedna z drugą?

          • nw

            Glupie nauczycielki i glupi nauczyciele potrafia odcisnac sie negatywnie na calym zyciu swoich uczniow. Piszesz nieco zartobliwie, ale ja mam w rodzinie czlowieka, ktory w poczatkowych latach podstawowki nabawil sie przez taka glupia fladre fobii szkolnej, nikt nie umial mu pomoc na czas i choc inteligentny, nie posiadl zadnego wyksztalcenia. Wypial sie calkiem na system, sobie robiac najwieksza krzywde przy okazji.
            Tobie na szczescie ta nieszczesna polonistka nie zaszkodzila:)

          • kanionek

            Nw – no mnie nie zaszkodziła, bo ja i tak bujałam w obłokach, wpuszczając panią polonistkę jednym uchem, a wydmuchując lewą dziurką od nosa, ale moja Mama była zdruzgotana, i właśnie to miałam polonistce najbardziej za złe.

          • Na co komu klasa, jak ma ciociną mądrość? (nie żebym Cioci klasy odmawiała:))

          • ciociasamozło

            Boszsz… Kanionek i ubogi jezyk? Ha, ha, ha, ha! (Albo “cha, cha, cha, cha”, bo podobno można się śmiać na oba sposoby).
            No sorry, ale to chyba ostatnia rzecz jaką można Kanionkowi zarzucić.
            Polonistka to może miała na uwadze właśnie Twoją wrażliwość? Że taka sensytywna (tak, zajrzałam do słownika) istota powinna ograniczać sobie bodźce ;) Wiesz, jakby nie patrzeć dążysz do prostego życia ;P

            A w ogóle to się czerwienię z zawstydzenia, że takiego snajpera ze mnie robicie, ale i bardzo się cieszę, że mamy podobnie w głowach :)

          • kanionek

            Taak, Ciociu, DĄŻYŁAM do prostego życia, a potem kupiłam sobie kozę :D

      • zośka

        Ja mam z tym problem, bo np. cudowna Kalina Jędrusik klęła jak szewc,
        ( słynne: “odpierdol się strażaku”, do strażaka który kazał jej zgasić papierosa), ale w moim pojęciu miała klasę. Natomiast wiele znanych pań obnoszących się ze swoją domniemaną klasą, podkreślaną na każdym kroku z wyższością i przy każdej okazji, nie ma tej klasy za cholerę. Klasa to jest coś co się ma wewnątrz, osobowość bardziej niż to, że czasami dla wzmocnienia przekazu rzuci się mocnym słowem. Poza tym jakie ma znaczenie to, czy się ma tę klasę czy nie, ważne żeby być fajnym człowiekiem:))). Do fajnego człeka każdy się uśmiecha i chce go przytulić do serca, przebywać z nim i odpoczywać w jego towarzystwie, a do takiej pani z klasą to ja za wuja pana bym się nie chciała przytulić, żeby jej swoim kozim odorem nie powalić i nie wywołać arystokratycznych spazmów i globusa nie daj Boże!
        A w ogóle drogie kozy, to jestem cholernie do tyłu z kanionkowym bolgaskiem i nadrabiam zaległości, bo sama byłam w czarnej dupie. Ale powoli się wygrzebuję i będzie zajebiście:)

    • kanionek

      Dziękuję, Wersja, i tak, to bycie kobietą, co zobowiązuje do, to mnie też zdenerwowało.

  • Baba aga

    Kanionku wszystko masz zajebiste, nawet jak opisujesz depresje to robisz to zajebiście. Co do małej Idy co to mogła zostać Najką, to ja miałam taką przygodę. Do sklepu w którym pracuję weszła rodzinka Barbi, Ken, córeczka przedział wiekowy tak pomiędzy 1 a 2, ze smoczkiem w buzi ale chodząca samodzielnie i pies terrier. Ken prychnął i wyszedł z psem, Barbi ogląda, dziecko zwiedza, najpierw wypadł jej smoczek na podłogę i w płacz, na co mamusia spokojnie : no co ryczysz Nikola, podnieś se, ok krótko leżał, po jakimś czasie Nikola zaczęła już się mocno nudzić i marudzić , wtedy Barbi wyjęła z kieszeni malutką gumową piłeczkę o średnicy ok 3cm, rzuciła i powiedziała : masz Nikola, baw się jak Najki, hehe bo nasz pies nazywa się Najki. I tak sobie pomyślałam, że tych Barbi jest jakby coraz więcej, ale ich wychowanie przetrwają tylko najsilniejsze jednostki i to może jest pocieszające. No a co do kobiety z klasą, to jest jak z damą, jeśli musisz mówić, że nią jesteś to oznacza, że jeszcze Ci do niej daleko.

    • becia

      Po twoim komentarzu Baboago przypomniała mi się klasyfikacja kobiet według Jaskra :):) Kto czytał Sapkowskiego ten wie :):)

    • kanionek

      Dziękuję, Babo Ago :) To, jak Wam opisuję depresję, to wynik długiej, wewnętrznej walki – napisać WSZYSTKO czarno na białym, czy trochę złagodzić, rozcieńczyć, dodać jadalnych barwników i aromatów? Wygrywa wersja “miej litość i nie morduj ludzi swoim zwyrodnieniem mózgowym” ;)

      A co jeśli z tych najsilniejszych wyrosną takie UberBarbie? :D

  • Jagoda

    “Jezu, jak się cieszę…” Tak sobie zaśpiewałam czytając notkę, bo znalazłam w niej starego, zajebistego Kanionka i wszystko, co mnie tutaj trzyma. I z tej dojarki się cieszę jak głupia, chociaż to nie ja będę doić. Kozy cudne, koty piękne, lasu i jabłonki żal.
    Jak się mają biegusy?
    Pozdrawiam wszystkich.

    • kanionek

      Cieszę się Twoją radością, Jagoda :)
      A biegusy… To jest osobna historia. Te kaczki są NIEMOŻLIWE i ja już nad nimi nie panuję. Łażą gdzie chcą. Do lasu też. Przeciskają się pod skrzydłem bramy (potrafią się rozpłaszczyć jak kot!), przełażą przez oczka siatki leśnej, odkryły mozliwość przechodzenia przez koziarnię, przełażą pod najniższym drutem pastucha i za nic sobie mają, że je czasem popieści, i hyc! do lasu, popluskać się w obfitych rozlewiskach i innych bagienkach, bo staw już im się znudził. Nie jestem w stanie nad nimi zapanować, musiałabym je zamknąć na stałe w komórce. Już kilku brakuje, a ja nie wiem, co im odbiło – w tamtym roku się nie szlajały!

      • Jagoda

        O, jakie spryciule. Chciałabym ze dwa, coby ślimaki wyżerały w ogrodzie – w zeszłym roku rozpytałam Kozy w tej kwestii. Ale to jeszcze psa musiałabym mieć do pilnowania kaczek, bo koty za leniwe. I wody malutko u mnie, a więcej to daleko we wsi.
        Ale gdybym w tym chciejstwie trwała – czy można od Kanionka nabyć dwa kaczory?

        • kanionek

          No właśnie takie z nich spryciule, że same lezą w paszczę niebezpieczeństwu…
          Wodę musiałabyś im po prostu często dostarczać, jak wszystkim ptakom wodnym – czego nie wypiją, to wychlapią. Bardzo szybko.
          No i zimą dokarmiać, wiadomo.
          Taaak, bardzo bym Ci chętnie te dwa kaczory, tylko że… Ja mam już tylko jednego!
          Kaczorków było mało, większość dziewczyn mi się narobiła, na co zresztą narzeka małżonek, bo baby drą się najgłośniej (oczywiście tylko u kaczek, prawda), i jak na złość te, co zaginęły bez wieści, to właśnie kaczory. Nie wiem jeszcze, czy dam radę ogarnąć kwestię lęgów w tym sezonie, fizycznie i PSYCHICZNIE, bo tu wszyscy wszystkich chcą zeżreć, i ja chwilami wymiękam. Ale zobaczymy.

  • diabel-w-buraczkach

    Ja NIC nie rozumiem nigdy z tych zdjec Malozonkowych wynalazków, absolutnie nic, dla mnie to, ze lampa swieci jest juz calkowicie niepojete, a co dopiero takie czary jakies. Wiec i róznicy nie widze miedzy Malym Zonkiem a Gandalfem na przyklad, jeden i drugi cuda na kiju wyprawia :) To niezwykle praktyczne, miec takiego w domu!
    To nastepna rzecz to moze interkom do Gwiazdolotu, co?

    • kanionek

      :D
      To raczej moja wina, mogłam zrobić zdjęcia “krok po kroku”.
      Ha! Zamiast interkomu to ja bym wolała te silniki rakietowe; wyobrażasz sobie, jak szybko ja bym była w Biedronce?! A po zakupach szast-prast, i już w domu! A nie, że trzy godziny nam cała wyprawa z życia zabiera.

      • Ja mam tak samo z instalacjami jak Diabeł. Nie trudź się, Kanionku, nawet jakbyś robiła zdjęcia krok po kroku z podpisami i legendą, nic do nas nie trafi. Ale to nam nie przeszkadza sie zachwycać talentami Małego Żonka :)

        • kanionek

          Wersja – ja Was doskonale rozumiem, bo mam tak samo, gdy np. małżonek objaśnia mi, co jak działa (zwłaszcza w dziedzinie elektryki, elektroniki, informatyki). On specjalnie dla mnie mówi powoli, nawet rysuje, pokazuje rękami, no w ogóle wczuwa się i wkłada w to wiele wysiłku, aż mi czasem głupio, że ja nadal jak ten beton, no ale co poradzisz? No nic nie poradzisz. Ja to widzę tak, że niektóre dziedziny nauki są kwadratami, a otwór w mojej głowie jest okrągły, a nawet małpa doświadczalna wie, że kwadratu w kółeczko nie wciśniesz. Zwłaszcza, gdy kółeczko o, takie tycie ;)

          • mitenki

            Jak to było?
            …coś tam, coś tam, potem biały szum, reszty nie pamiętam…

            Też tak mam.

          • mały żonek

            Takie rzeczy zawsze wracają.

          • Baba aga

            Ja: popatrz kocganie, nie tylko ja tak mam, a Kanionek to tak ładnie opisał, że kółka i kwadraty
            On: ale, że czego znowu nie rozumiesz
            Ja: nie znowu, a wciąż, np internetu nie rozumiem, telefonu też
            On: no orzecież to są fale, to proste jest
            Ja: jakie fale, gdzie?
            On: no w powietrzu fale takie, niewidoczne
            Ja: jak magia?
            On: nie, kurwa, jak kwadraty :-D
            Kocham Cię Kanionku, za moje kółko w głowie <3

          • kanionek

            Baba Aga :D
            Mam tak samo z falami!
            Żebyś wiedziała, ile razy ja w życiu rozkminiałam np. fale dźwiękowe. I z pozoru rozumiem, bo teoria jest prosta i się kupy trzyma, ale JA TEGO NIE WIDZĘ. Czyli chyba tak do końca nie wierzę ;)
            Ale jednak najgorszy jest prąd. Nie, najgorszy jest prąd PLUS te fale, czyli radio i telewizor. A może nie… Może jednak Internet. Bo mnie to zawsze zastanawiało, jak te wszystkie dane, co lecą falami w powietrzu, się nie porozbijają o drzewa, nie zniekształcą jakoś… A te, co lecą kablem, to już w ogóle kosmos.

  • ciociasamozło

    Kanionku dobrze, że wracasz do formy!
    Koźlątka urody niezwykłej. Elka-bambaryła wygląda jakby miala eksplodować co najmniej trojaczkami. Sianem z różowego pokoju i domowym chlebem zapachniało aż tutaj :)
    Ta rozanielona przy wrotyczu to Bożenka? Przepraszam, ale powyżej siedmiu elementów w zbiorze, mój mózg mówi “wypchaj się”.
    Sałatka wygląda imponująco! Czy Ty masz jakiś sprzęt do rozdrabniania warzyw czy robisz to ręcznie?
    Za wszystkie innowacje w domu i zagrodzie wielkie brawa (boszsz… a ja byłam dumna, że sobie zasupłałam dwa koszyczki, żeby doniczki z bazylią powiesić na oknie…). Trzymam kciuki za pomyślne uruchomienie dojarki.
    Spłakałam się nad losem jabłonki i tarniny (dzięki Becia za pocieszenie, że odrośnie) i w ogóle “gospodarki leśnej”. Po lekturze “Sekretnego życia drzew” jeszcze ciężej pogodzić mi się z ludzką pazernością i bezmyślnością, których ofiarami jest wszystko co żyje :((

    A droga już przejezdna, czy nadal toniecie w bigosie?

    • kanionek

      “Przepraszam, ale powyżej siedmiu elementów w zbiorze, mój mózg mówi „wypchaj się”.” Nie no, to też musi iść na cytat do kalendarza! :D

      Tak, to Bożenka :) Ja już tu gdzieś pisałam, że nie ma takiej drugiej kozy, jak Bożena, i gdybym umiała rzeźbić w drewnie, to Bożena już by miała pomnik.

      Tak, mam sprzęt (małżonek mi kupił na czterdziestkę), ale to na zdjęciu akurat było szatkowane na szatkownicy do kapusty (nie chciało mi się sprzętu z szafy zdejmować i myć po wszystkim; zawsze lepiej uciąć sobie palec na szatkownicy).

      Droga jest w znacznie lepszym stanie, niż jeszcze dwa tygodnie temu, bo przez kilka dni suchych i wietrznych podeschła, ale dziury, na całą szerokość drogi, w które można wetknąć całego Kanionka (na leżąco, ale zawsze) pozostały, i trochę szorujemy podwoziem, no ale jako się rzekło – jest lepiej :)

      Taak, “gospodarka leśna”. Nas tu oczy bolą od ubiegłego roku i nie chcą przestać :-/

  • Kachna

    W locie czytam – dłużej się rozpiszę potem, bo apetyczny wątek o “klasowych kobietach” przyuważyłam….
    A tak teraz – to i ja wchodzę na ławkę (wiecie tak jak słynna scena w “Stowarzyszeniu umarłych poetów” i z jej wyżyn wykrzykuję za innymi KK – Kanionek jest najzajebistrzy!
    I na razie tyle w temacie.

  • K

    UGH aż mi się słabo zrobiło po przeczytaniu komentarza pani Ewy Zklasą. Wszystko jest z Kanionkiem zajebiście a pani Zklasą może sobie tą swoją klasę w dupę wsadzić. I zajebiście.

  • zeroerhaplus

    Wy się tu staracie, a Ewa i tak nie czyta ;D

    Dużo tematów, dużo komentowania, wypunktuję więc.
    1. Uświadomiłaś mi, Kanionku, jak mimowolnie i beztrosko używałam do tej pory kropek. Nawet śmiałam czasem postawić dwie (bo trzy to było za dużo i sugerowało za wiele, a jedna stanowczo za mało). Czy to się zmieni? Wątpię. Ale będę bardziej świadomie popełniać cały czas te same błędy :)
    2. Wiosna przyszła do Kanionkowa. To widać na zdjęciach. Aż czuję prawie ten zapach podczas oglądania :)
    3. Dojarka!!!!!!!!!! Nareszcie!!!!
    4. Ida przesłodka. Ida Marcowa :D
    5. Te szyszki pod popsutym słupkiem zostały pewnie zostawione jako rekompensata. Taka nowa pilarska waluta.
    6. Obroże są bardzo ładnie zrobione. Nie wiem, czego się czepiasz ;P
    6a. Ale dlaczego trzymasz ten rozpalony gwóźdź nożyczkami, na miłość boską?!
    7. Koty nie mają brzydszej strony. To dogmat.

    • kanionek

      A może czyta, tylko wie, że jeśli się odezwie, to wpadnie we własnoręcznie wykopany dołek? Pierwsza zasada chodzenia na wojnę: nie palić za sobą mostów!

      1. Kropki nie ludzie, kropki wybaczają :)
      2. Eee, dobrze, że tylko “prawie”, bo wiesz, na wiosnę bigosik się nieco podgrzewa.
      3. !!!
      4. No jak tu się nie zgodzić :)
      5. :D
      6. No przecież napisałam – że krzywo szyte.
      6a. A bo to było wtedy, gdy naprawdę nic mi się nie chciało, wszystko mi było za ciężko, no i po kombinerki do warsztatu zdecydowanie za daleko.
      7. Mój błąd. Ale gdyby ktoś kota wywrócił na lewą stronę, to też…?

    • Ewa

      Ewa to czyta , a pani Ewa to właściwie nie musi, przecież prawdziwa kobieta z klasą do obory nie wchodzi. :)))))

  • wy/raz

    Kanionku, nieustająco twierdzę, że czyta się twoje wpisy zajebiście. Tu drgnęła mi ręka, ale jak sytuacja wymaga, to trzeba być twardym. W mojej ocenie jesteście świetnymi, pracowitymi, pełnymi empatii, kulturalnymi ludźmi. Piszecie poprawniej po polsku niż mówi większość dziennikarzy i radiowców z RM na czele. Niektórzy mają pierwszą klasę, wy macie po prostu KLASĘ. Zanim przejdę dalej wpis świetny, hipotetyczna reakcja małżonka na plamę na kurtce spowodowała prawie, że się popłakałam. Idka niezła kokietka, dojarka – mam nadzieję, że małyżonek niebawem powie: Małżonko, nasze urządzenie do masowania kozich wymion jest gotowe do użycia. Tytułu Ciętej Riposty jednoosobowo nie przydzielę, ale może by wymyślić “herb” Kanionkowa?
    A z tymi damami, to gdzieś słyszałam, że damą się trzeba urodzić. I to jest proszę Kóz według mnie najprawdziwsza prawda. Dama, to pewien naturalny sposób bycia i kreowania przestrzeni wokół siebie, czego się nie da nauczyć. I nie chodzi o brak wulgaryzmów i konieczność, fuj! odginania małego paluszka przy trzymaniu porcelanowej filiżanki z kozą.
    P.S. Jako dziecko myślałam, że damy to takie mdłe bebeluchy, odpowiednio ubrane i oczywiście odpowiednio znudzone.
    P.S. Inną wersje am pewnie znacie? Damy albo nie damy?

    • wy/raz

      A już chciałam poczytać. .., ale obiecałam sobie, że nie będę czytać niczego, co oceny i emocje określa jako zaj……. Polski język obfituje w przymiotniki, a bycie kobietą zobowiązuje do klasy ( nawet w kaloszach).
      Rozbiór logiczny:
      0. celowo jako 0, bo jak można chcieć coś poczytać, nie przeczytać zgodnie z obietnicą i do tego skomentować
      1. nie będę czytać niczego – kulturalniej by było nikogo
      2. co oceny i emocje określa jako zaj……. – nie wiem jak można w tym kontekście określać oceny, ale mnie nie uczono czytać ze zrozumieniem, tylko czytać
      3. polski język – takie przestawienie jest nieładne dla odbiorcy, chyba, że się wygłasza jakieś orędzie, na temat poprawności się ie wypowiadam, ja inżynier/inżynier ja
      4. nie wiem co ma język polski do bycia kobietą – zdanie niefortunnie zbudowane

      A polskie kobiety obfitują w przymioty. Więc będę miłosierna i nie napiszę nic więcej… (3 kropki)

    • kanionek

      Wy/raz, “Tu drgnęła mi ręka, ale jak sytuacja wymaga, to trzeba być twardym” – doceniam! I dziękuję :)

      O, herb Kanionkowa! Wymyślajcie, nagroda dla zwycięzcy się też jakaś znajdzie (NIEKONIECZNIE zardzewiały gwóźdź, chyba że się ktoś uprze).

      • beciaw2

        Dla mnie herb Kanionkowa to ten łepek koziołka który za każdym razem wyświetla mi się na górnym pasku z adresem… siem widać myliłam..

        • wy/raz

          Becia, a czemu beciaw2? Bo obrazek masz ten sam. Mnie się wyświetla kłódka ;-). A herb, to tak pomyślałam taki oficjalnie wybrany dla szlachetnych Kanionków. A jak Kanionek wyda książkę, to może być przełożony na formę ekslibrisu.

          • nw

            Klodka jest w pasku adresu, a ikonka koziolka w etykiecie zakladki (czyli ciut wyzej). A jaka masz przegladarke?

          • kanionek

            Kłódka jest od niedawna, bo małżonek zrobił takie czary, że teraz to jest połączenie szyfrowane! Jak w banku!
            Ale nie pytajcie mnie o szczegóły, bom głupia jak brzoza w tym temacie.

            Tak, tak, wymyślajcie herb, albo nawet godło, bo małżonek od jakiegoś czasu, w wolnych chwilach, pracuje nad hymnem, i jak już będziemy miały hymn, herb i godło, to będziemy się mogły ogłosić PAŃSTWEM! I miastem! Państwem w państwie! Co Państwo na to?

          • wy/raz

            Jak dodałam do zakładek, to mam taką kartkę z zagiętym rogiem ;-((. Tak działa w operze. Ale otworzyłam w firefoxie i jest kózka!!!

          • becia

            To ja to ja Wy/raz. Tylko już mnie na oczy padło z gorączki i palce nie trafiały na klawiaturę tam gdzie trzeba.. wirus mnie dopadł..

  • Ajka

    o matko… nie wiem co napisać. Cieszę się z nowej notki bardzo i fotek kozinek, ale ledwo je widzę, bo piecze mnie oko.

    I sera też chcę! Wędzonego! Gdzie się zamawia? Kozy podpowiedzcie, bo ja sie tyle razy na ten ser zasadzałam i jakoś a to przegapiłam, a to wyjechałam itp.

    • ciociasamozło

      Ajka, na górze jest taka zielona “pigułka” “kontakt”, po jej kliknięciu ujawnia się tajemny adres Kanionka. Po splunięciu przez lewe ramię i zrobieniu trzech okrążeń wokół miotły (głowy nie dam, ale chyba wystarczy rura od odkurzacza) można pisać maila z zamówieniem ;D

    • ciociasamozło

      Lecz oko, bo kozinki warte są dokładnego obejrzenia :)

      • kanionek

        Wyrazy współczucia, Ajka! Ja mam wiecznie coś w oku (siano, słomę, kurz i pył, sierść, grom wie co jeszcze), na co małzonek mówi, że jestem jakaś dziwna, bo jemu to dwa razy do roku coś w oko wpadnie, i to wszystko, a ja mam ciągle jakiś problem, i może po prostu za bardzo wybałuszam gały ;)

        Uwędzę ser dla Ciebie, a jakże, tylko faktycznie napisz, bo inaczej przepadnie (ja te wszystkie zamówienia potem sobie przepisuję do wielkiego zeszytu, na co małżonek też mówi, że jestem jakaś dziwna, i gdyby wszyscy byli jak ja, to by nie było żadnych narzędzi, bo po co, skoro nikt by ich nie używał, ale ja Wam powiem, że zeszyt ma jedną nad komputerem przewagę: się nie wiesza! I nie potrzebuje prądu. To już dwie zalety!).

        • ciociasamozło

          Z tym cosiem w oku to chyba przypadłość krótkowidzów. Bo trzeba wszystko zobaczyć Z BLISKA.

          • kanionek

            :D

          • Ajka

            mail wysłany!
            Dzięki!
            Po informacji, że uwędzisz dla mnie ser oko przestało piec hahhaha

            Ciocia: skąd wiesz, że jestem krótkowidzem?

            A oczy to mnie pieką od świateł korpo. Niestety terroryzuje nas Szwedka – Emily, musi mieć włączone światło. Poskarżyłam się preziowi i mi powiedział, że Emily odchodzi z końcem kwietnia. To tyle wytrzymam! :D

  • Kanionku, wrotyczu i iglastych nie powinnaś podawać kotnym kozom. Wrotycz działa poronnie, co prawda też zabija pasożyty, ale dawka do tego potrzebna jest tak duża, że może zadziałać toksycznie również na nosiciela. Iglaste, szczególnie świerk i jodła, mogą w nadmiarze również powodować poronienia. A ile ten nadmiar dokładnie wynosi to nikt naprawdę nie wie, bo niektórzy podają duże od zawsze i rodzą się zdrowe koźlaki, ale ja wolę dmuchać na zimno.

    Moje kozy są bezobrożowe, w tamtym roku kozioł wetknął jakoś rogi w obrożę młodego koziołka i go zadusił, chociaż obroża była szeroka i nie było dużo luzów. Teraz obrożę tylko dostaje szefowa i zastępca szefowej, kiedy wyprowadzam je na łąkę, a potem i tak puszczam je luzem.

    Paśniki wyszły piękne, planuję coś podobnego zrobić tegorocznym maluchom, bo mają tendencję do nadmiernego wyciągania siana. Jak policzyłam, że poszło Ci aż 400 kostek siana i 30 balotów, to mi szczęka opadła. Mam 19 dorosłych kóz i przecież tyle nie zeżarły! Ale sobie przypomniałam, że przecież nasze kostki siana mają po 20 – 25 kg, a nie 8 :P I wychodzi na to, że zeżarły chyba więcej, a na pewno więcej zmarnowały, bo słoma za bardzo w tyłki je chyba drapie ;)

    U nas już sezon serowy rozpoczęty, jeszcze czekamy na końcową turę wykotów :) I też mnie jedna koza zwodzi, bo kupiłam ją już kotną, termin “nie wiem kiedy” ;) pewnie urodzi w najmniej spodziewanym momencie :P

    Pozdrawiam!

    • kanionek

      Mila, tego wrotyczu moje kozy nie dostają na kilogramy! Wiem, znam jego właściwości (choć nie wszystko, co wyczytałam w Internecie na temat żywienia kóz, i nie tylko, jest prawdą), a jeśli chodzi o iglaki to nie, nie znalazłam informacji, jakoby działały poronnie, i mając doświadczenie z trzech już zim mogę powiedzieć, że gałęzie świerku to u nas towar niereglamentowany, wszyscy jedzą ile chcą (no chyba, że nie ma, bo brak wycinek w lesie), i na razie nie widzę skutków ubocznych. Przyczyn poronień jest na pęczki, więc zastanawia mnie, czy pogłoska o takim działaniu iglaków jest czyimś wydumaniem (bo u kogoś koza zjadła i poroniła), czy faktycznie są na to dowody naukowe? Ludzie czasem piszą… co im się wydaje ;)

      Taak, u mnie w ściółce, przed “erą paśnika”, też było więcej siana niż słomy, a smutek z tego podwójny, bo nie tylko koszt, ale i trudniej się takie ubite, zasikane siano nabiera na widły, niż słomę. Zwłaszcza, gdy siano jest w długim źdźble.

      Udanego sezonu życzę :)

      • Paryja

        Mnie ostatnio jeden pan powiedział że kozom absolutnie dyni nie wolno dawać.
        Sąsiad tego pana dał kozie dynię i koza zdechła! Więc wiecie…

        • kanionek

          Ja dawałam kotnym kozom czosnek przez całą pierwszą zimę, a później przeczytałam, że czosnek powoduje poronienia. Nie powiem, wystraszyłam się, choć już wszystkie koźlaki były na świecie.
          Może trzeba myśleć jak Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, to tylko kwestia dawki. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że jeśli kozie posmakowała dynia i zeżarła jej 10 kilogramów, dostała wzdęcia, a właściciel się nie zorientował, to zdechła. Mogła zdechnąć z innych powodów, a dynia była akurat niechcący po drodze, wiadomo.
          Problem w tym, że mało jest rzetelnych danych na temat prawidłowego żywienia kóz i wielu właścicieli uczy się na błędach, a niektórzy się nie uczą. Bywa też tak, że jednej kozie coś zaszkodzi, a innej nie, jak i ludziom, psom, i innym.

          Powiem Wam na przykład, że mało nie umarłam ze strachu, gdy w lutym kilka kóz wypatrzyło nasz błąd, w postaci na chwilę niezamkniętej furtki (lataliśmy ze słomą i sianem, i tak nam było wygodniej), i trzy z nich dorwały się do RODODENDRONU. Tak, ja mam tę odmianę zimozieloną, więc rozumiecie, LIŚCIE, ZIELONE, ZIMĄ, ŁAAAŁ! Pamiętna imprezy, jaką sobie urządzili Pacanek z Luckiem ubiegłego lata (rzyganie po rododendronie przez trzy dni) oraz lektury wielu artykułów nt. niezwykłej toksyczności tego zielska (niektóre źródła podają, że pięć liści może być dawką śmiertelną, więc policzyłam ile liści małpy obgryzły, i wyszło mi, że tak na sześć pogrzebów), przez godzinę rozkruszałam tabletki z węglem (a ręce to mie sie tak trzęsły!), po czym wraz z małżonkiem napoiliśmy trzy madonny czarnym paskudztwem (nie lubią węgla, nie chciały węgla, spadaj z tym węglem, Kanionek!) i pozostawało nam czekać. Miałam tego węgla ledwie czterdzieści tabletek, o wiele za mało, tym bardziej, że należy dawkę powtarzać co godzinę (wg niektórych źródeł), był niedzielny wieczór, droga zasypana śniegiem, no dupa w rododendronowych krzakach. Pół nocy nie spałam, czytając po raz piętnasty na pięćdziesięciu stronach w necie o tym rodododo, łudząc się, że znajdę gdzieś iskierkę nadziei. Nie. Wsadź se w tyłek nadzieję, Kanionek, twoje kozy umrą w męczarniach, a w dodatku są kotne, więc nawet jeśli nie umrą, to poronią.

          Nadszedł poranek dnia następnego. Nikt nie umarł. Nikt nie poronił. Nikt nawet nie beknął rododendronowym gazem. Wszyscy byli bardzo zdziwieni, że macam po brzuchach, zaglądam do pyska, oglądam ściany (w poszukiwaniu zielonych wzorków), i chcieli po prostu świętego spokoju oraz najeść się śniegu.

          To nie znaczy, że rododendron jest w porządku. Nie, to jest złe nasienie, i wierzę, że wypadki śmiertelne się zdarzają, ale przypuszczam, że albo niektóre kozy są bardziej odporne na działanie tej toksyny, albo to kwestia dawki, i w przypadku zimowego szabru moich kóz dawka była za mała (a czytałam już o kozach, co zeżarły całe naręcza tego zielska, bo “sąsiad wycinał i moim kozom rzucił, bo nie wiedział, że nie wolno, a one chętnie jadły”).

          No więc tak. Medycyna zna różne przypadki.

      • kanionek

        Aaa, obroże. Tak, taki wypadek może się zdarzyć. Gdy tak sobie czasem patrzę na to, co wyprawiają kozy, jak się do siebie nawzajem odnoszą, na jakie wpadają pomysły i je realizują, to dochodzę do wniosku, że i tak nie zapobiegnę wszelkim możliwym scenariuszon z katastrofą w tle. Pamiętam, jak kiedyś przeczytałam, że dziewczyna miała w koziej porodówce wiadro z wodą, i ta koza urodziła malucha prosto do wiadra, no i koźlak się utopił. Wiader u rodzących nie stawiam, ale wiem, że matce czasem zdarza się np. nadepnąć niechcący na młode, a temu już nie zapobiegnę. Reasumując – rozważałam zady i walety zakładania kozom obroży i na razie obroże zostają – karmimy każdą kozę z osobna (mam na myśli pasze treściwe), bo z jednego koryta po prostu nie da rady, więc każdą z osobna trzeba wprowadzić i wyprowadzić, i mieć za co złapać. Czasem trzeba jakąś delikwentkę sprowadzić z pastwiska, czasem w miejscu przytrzymać i zajrzeć w ucho/oko/zęby/kopytko, i wtedy obroża jest nieoceniona. Ale niewykluczone, że to ja nie umiem sobie inaczej poradzić, ale się nauczę, i zrezygnuję z obroży. Mam z tym kozim narodem do czynienia dopiero trzy lata, i widzę, że robię postępy, choć może trochę powolne.

        • Dobrze, że wrotyczu dużo nie mają w takim wypadku, bo znam osobę, które naprawdę im masssęęęę tego suszyła, bo “na robaki”, a że kozy trochę podtrute chodziły i często roniły to “łeee to nie to” :/

          A co do toksyczności i właściwości poronnych iglaków to opierałam się m.in. na tych badaniach: https://ask.extension.org/questions/159811 i kilku innych z pub med (prawdziwa kopalnia wiedzy na kozie tematy). Nie mówię, że moje sobie też jakiegoś iglaka nie skubną, szczególnie jak coś wycinamy, to gałęzie leżą w ogrodzie, a jak coś leży w ogrodzie, to wiadomo, że to już do kozy należy ;) Na szczęście moje dziewczyny też jakoś nie mają szczególnych ciągotek do iglastych rzeczy, bo przecież młode drzewka owocowe ogryza się o wiele lepiej :D

          Czosnek nie tyle jest poronny, co toksyczny w większych ilościach, także dla ludzi, a w mniejszych w szczególności dla kotów i psów. Wszystko przez rozpad związków siarczki jakiejśtam . Cebula ma podobne właściwości i jednego oraz drugiego pies i kot jeść nie powinien. Badania jednak pokazują, że kozy są bardziej odporne na zatrucie, bardziej niż na przykład bydło.

          No ale tak, medycyna zna różne przypadki :D Dwa lata temu pięć moich kóz zjadło chyba z 10 kg kiełków ziemniaków i kilkadziesiąt przegniłych bulw. Moja mama czyściła ziemniaki z piwnicy, wyrzuciła kiełki i ziemniaki na zewnątrz, a moje kozy zachowały się jak dziki (bo jak wiadomo koza raz jest kozom, a raz kim tylko zechce :P), nawet nie beknęły, a przecież solanina powinna je chociaż trochę podtruć ;).

          Co do dyni to moja teoria jest albo taka jak mówisz Kanionku – za dużo i wzdęło. Albo pestki dyni “zawiniły”, a raczej ich właściwości odrobaczające. Może koza dużo zjadła pestek, miała dużo robaków i one szukały jakiejś drogi ucieczki. Moja znajoma kilka lat temu odrobaczała się domową miksturą i prawie dziewczę zeszło właśnie przez to, że robaki szukały drogi ucieczki…. Jakby nie było, to chemia je najpierw paraliżuje pasożyty, a potem zabija, a mikstura je po prostu odstraszyła i próbowała zabić. A może po prostu koza była stara i tak jej się umarło.

          U nas kozy są w kilku boksach, bo mam kilka takich, które wybitnie się nie lubią i jedną taką, która chce wszystkie inne zabić. Więc mogę sobie pozwolić na system bezobrożowy, bo są w miarę zgodne przy stole. Stosuję za to “wirtualną obrożę” jak ja to nazywam :D Jako, że jestem leniem patentowanym, to nie chce mi się wiązać kóz do dojenia , poza tym często robię to na zewnątrz albo w części wspólnej i komu by się chciało przejść 5 metrów po obroże i linkę… Więc udaję, że im zakładam obrożę i je przywiązuję – czyli po prostu obejmuję ich szyję rękoma na chwilę i zawsze im mówię “No choć do dojenia”. One myślą, że są uwiązane, ja się cieszę, a po wszystkim znowu im obejmuję szyję, klepię w zadek i wio :> Zawsze się przy tym czuję jak mistrz zła i pod nosem śmieję z mojej przebiegłości. Żeby było śmiesznej, to inne kozy też myślą, że ta “uwiązana” naprawdę jest na lince. Zauważyłam to przy większych koźlakach, które podczas dojenia przepychają się, żeby stać obok matki i na wysokości, na której normalnie znajduje się linka, “przechodzą” pod nią ;)

          Ale gdyby nie silna ręka mojego męża, to pewnie dalej bym płakała przy dojeniu, kiedy uwiązana koza skakała, kopała, a ja za jej cyckiem biegałam i płakałam. Dobrze mieć w domu kogoś, kto z kozami na co dzień nie ma do czynienia, więc nie ma też wyższych uczuć w stosunku do nich. Faktem jest, że moje kozy muszą być trochę bardziej posłuszne niż przeciętna koza by tego chciała, ale musimy chodzić z nimi po drodze, przechodzić obok bardzo kuszących, ale cudzych pól i pastwisk, więc staramy się je musztrować od małego. Taa… staramy się :D Muszę jeszcze tylko te małpy nauczyć przychodzić po zawołaniu imieniu. Wiedzą jak się nazywają, odpowiadają mi jak je wołam, ale jakoś proces pojedynczego przychodzenia przekracza ich możliwości jak na razie ;) Za to ładnie przybiegają wszystkie razem, jak stado antylop, czasami tylko lekko mnie taranując, kiedy uwidzi im się, że mam dla nich suchy chleb albo jakiś inny przysmak ;)

          Dziękuję i również życzę owocnego sezonu :)

          • zeroerhaplus

            Ta “wirtualna obroża” mnie rozwaliła. Pozytywnie, ma się rozumieć.
            Bardzo ładny motyw :))

          • kanionek

            Wielkie dzięki za link, zawsze warto wiedzieć więcej i już sobie otworzyłam w nowej zakładce (mam ich około 60…), ale ALE!
            Ten numer z niewidzialną linką mnie położył! No leżę i nie wierzę :D To jest coś pięknego! Nie, z moimi to nie przejdzie. Małżonek zbudował dojalnicę, w której można kozi łeb zamknąć jak w dybach – ona żre ziarka z miski, ja doję. Też myślałam, że będę mogła po jakimś czasie nie zapinać łańcuszka od dybów, bo kozy się nauczą itd., ale gdzie tam – jak zapomnę łeb uwięzić, to nie ma jedzenia, tylko oglądanie się za siebie, tańce na dojalnicy, zeskakiwanie, zaglądanie w różne kąty (a bo może gdzieś tu jeszcze trzyma ziarka, łachudra) i tak dalej. Albo na początku żre taka i stoi grzecznie, ale jak tylko ostatnie ziarenko owsa zniknie w paszczy, to koniec dojenia, choćby nie wiem co, ona już musi lecieć, pa!

            O tak, też pamiętam płakanie przy dojeniu :) To było jeszcze przed erą dojalnicy i nigdy się za nikim tyle na kolanach nie nachodziłam, co za kozą :D

          • kanionek

            Wrotyczu miałam może z dziesięć pęczków (średnio po dziesięć łodyg z kwiatostanami), co na pół roku zimy i dwadzieścia parę kóz jest małą dawką, dużo więcej suszę bylicy i pokrzywy, rumianku, melisy i mięty (ale też nie wszystko dla kóz), za to na przykładzie czosnku doskonale widać, jak rodzi się paranoja: żadna z moich kóz nie zje z własnej woli więcej, niż dwa, trzy ząbki czosnku naraz, i absolutnie nie chcą go jeść codziennie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek próbował wcisnąć kozie na siłę np. kilka GŁÓWEK czosnku naraz, ale wystarczy, że ktoś napisze na forum: “nie dawaj kozie czosnku, bo czosnek powoduje poronienia” i ludzie w strachu.
            W nadmiarze to chyba wszystko szkodzi, nawet woda, a z samej obserwacji kóz na pastwisku można się nauczyć, że o ile jednego dnia mają wielką chrapkę na coś tam (np. dziki łubin), o tyle na drugi dzień nie chcą już na to nawet patrzeć.

          • kanionek

            OK, przeczytałam, tylko jedno mnie zastanawia: w zapytaniu jest mowa o “Christmas trees”, czyli “choinkach”, czyli, przynajmniej w Polsce – świerkach.
            W obydwu cytowanych raportach zaś mowa jest o “pine needles/tips/bark”, czyli o igłach, pędach i korze SOSNY.

            W cytowanym eksperymencie kozy (cztery grupy, w tym jedna kontrolna) dostawały po 200 g (śmieszna ilość) zmielonych igieł lub pędów lub kory sosny rano i wieczorem, i choć nie doszło do poronień, to zaobserwowano objawy zatrucia: osłabienie i drżenie mięśni, nietypowe pozycje ciała, zatrzymanie pracy żwacza, wzdęcia, opistotonus (skurcz mięśni grzbietu powodujący nienaturalne wygięcie tułowia), przygnębienie, utratę apetytu i śmierć. RANY BOSKIE. Co to były za kozy?!

            Albo sosna zawiera związki diametralnie różne od świerku, albo nie wiem, o co chodzi. Moje kozy lubią sosnę, ale sosen Lasy jakoś nie ścinają, więc czasem tylko trafi się jakaś złamana gałąź, za to świerku zjadły już chyba tonę… 400 g to Bożena wciąga jedną dziurką od nosa! Gdybym zauważyła KTÓRYKOLWIEK z wyżej wymienionych objawów, u choćby jednej z kóz, to szukałabym przyczyny i pewnie ją znalazła, ale NIC takiego nie miało miejsca. Kozy codziennie lecą sprawdzić, czy “pojawiły się” gałęzie na łące, jedzą ile chcą, i wyglądają świetnie. Albo więc chodzi tylko o sosnę, albo wręcz sosnę jakiejś szczególnej odmiany (eksperyment jest z 1985 roku, ale nie wiem, gdzie był przeprowadzony, za to wiem, że w różnych częściach świata podobne rośliny mogą mieć różne właściwości). Chętnie dowiem się więcej, jeśli znajdę czas, bo mnie to zaintrygowało.

  • mały żonek

    Od czapy.
    @Kachna. Tak mnie naszło, że PP słabo znosi niskie temperatury. Sprawdziłem katalogi dwóch producentów puszek i żaden nie podaje zakresu temperatur. O co kaman?

    • Kachna

      No to żeś mnie zastrzelił.
      Ale to znaczy co się z tym PP dzieje?
      Bo ja mam swoje puszki od parunastu lat w magazynach nieogrzewanych itp. i jakoś są…
      Znaczy – nie sprawdzam ich jak się czują i czy zniosą tortury mechaniczne przy minus 35 – także ten…
      Generalnie PP jest fajnym (zajebistym!) polimerem. Łatwoprzetwarzalnym, nie trzeba go np. dosuszać jak PC, nie wydziela mało zdrowych wyziewów w czasie przetwarzania jak PCV i – co dla mnie istotne – łatwo go poddać recyklingowi.
      I tu może być pogrzebany przysłowiowy pies. Otóż używam w większości regranulatów – więc i właściwości surowca mogą się nieco zmieniać – bo już było raz poddane wysokiej temperaturze (chociaż właśnie PP nie potrzebuje do uplastycznienia bardzo wysokiej temperatury).
      Nie wiem czy coś wyjaśniłam:)
      I ja przejrzałam katalogi konkurencji. Nie znalazłam nic rzeczowego na ten temat..

    • mały żonek

      Jakie są jego właściwości, to ja wiem – stąd pytanie moje. Nie toleruje UV ani mrozów. W katalogach cicho. Oczywiście są różne dodatki, stabilizatory, ale nie zmienia to faktu, że nie mogę podjąć świadomej decyzji, czy dany produkt mogę użyć na zewnątrz, czy nie (UV i mróz)? Samo IP sprawy nie załatwia, reszty danych brak!

      Na końcu wstawiłem link do jakiejś tam firmy znalezionej w necie (patrz: product details), fakt, że PCV, ale nie zmienia to stanu rzeczy – jest podany zakres temperatur, normy odnośnie palności, działania dymu czy wody. To jak to u nas, w Polandii wygląda? Da ktoś 10 letnią gwarancję przy dużej inwestycji na takie puszki PP przy montażu na zewnątrz (oczywiście: UV, mróz, woda), czy takie rzeczy się nie zdarzają? Pytam serio, bo jak coś robię, to nie chcę do tego wracać za parę lat, bo się zacznie rozpadać.

      http://www.ipexna.com/products/electrical/rigid-pvc-conduit-fittings/scepter-jbox-hinged-cover-junction-box/

    • mały żonek

      Z autopsji. Jakiś czas temu montowałem na zewnątrz kable w rurkach pcv, zawieszonych na typowych uchwytach – z zamknięciem/zatrzaskiem. Położyłem, stwierdziłem, że pozamykam je “później”, które trwało rok. Wszystkie pękły (zamknięcia, uchwyt żyje). Montaż po stronie północnej, brak bezpośredniego działania UV, woda też się na nie lała. Porażka.

    • mały żonek

      A tu masz link do kondensatorów WIMA z dielektrykiem polipropylenowym. Od -55 st. C. Wody brak, UV brak, ale niskie temperatury widać znoszą. O co chodzi?

      http://www.wima.com/EN/tpl_products_met_overview.htm

      • Kachna

        Nie wiem o co chodzi.
        Może o to , że idealnego materiału (w danym przedziale cenowym ) nie ma?
        Z ciekawości przejadę sie dziś w jedno miejsce gdzie wiem, że moje puszki wiszą sobie kilkanaście lat.
        Ale wciąż się zastanawiam co im się może stać od wiszenia na mrozie.
        …………
        Co do opasek, które opisałeś. Myślę, że one były nie koniecznie z czystego PP (bywa często dużo tańsze z domieszkami talku albo np. PE). Albo z podłej jakości PP – tak może być różna jakość – nie będę się rozpisywać od czego zależy. Te opaski na polskim rynku sa w zasadzie w 100% importowane wiadomo skąd – kosztują grosze.
        A wtedy to oczywiste, że “się popsują”.
        No nie wiem. Nie pomogę bardziej chyba.

    • mały żonek

      Zamykając wątek, za mądrą stroną:

      Nieodporny na działanie niskich temperatur. Poniżej temperatury 0°C wykazuje znaczący spadek udarności. Ulega starzeniu pod wpływem światła, promieniowania UV.

      Zakres temperatur dla pracy ciągłej: od 0°C do +100°C.

      • Kachna

        Wiesz co, no ok.
        Ale broniąc PP (sama nie wiem czemu) to takie wyroby jak puszki to w zasadzie nie muszą pracować ciągle w sensie nic ani nikt ich nie uderza, otwiera i zamyka itp. One mają chronić złącza różne przed czynnikami typu woda, pył…człowiek. Same z siebie nie pękną na mrozie.
        Ot takie moje przemyślenia.

  • becia

    A wiecie że daawniej w Anglii tradycją wielkanocną było pieczenie ciasteczek z siekanymi świeżymi listkami wrotyczu? Podobno wiosną zawiera mniej substancji toksycznych (dla ludzi przynajmniej) a zdolności odrobaczające takie same. W mojej książce o zielsku tak piszą..

    • A to nie było picie herbatki? Przynajmniej w mojej książce ja tak mama haha :D Jak widać – co książka, to prawda :D

      • beciaw2

        Herbatka dla dorosłych bo pili z rozsądku, słodkie ciasteczka dla dzieci.. przecież to gorzkie jak piołun prawie

    • kanionek

      A to liście też tak działają?
      I właśnie mi przypomniałaś, że odkąd mam piekarnik obiecuję koziołkom, że upiekę im specjalne, końskie ciasteczka (bez cukru i jajek, za to z tartą marchewką i płatkami owsianymi), no i coś długo już im tak obiecuję.

  • mp

    A ja chciałabym bardzo Pani Ewie podziękować za Jej komentarz- przede wszystkim za to, że tak skutecznie wywabiła Kanionka z zimowego leża !
    Sądząc po długości wpisu i aktywności w komentarzach- terapia wstrząsowa przy użyciu zajebistej szpili, wbitej zdalnie w Kanionka, jest nadzwyczaj skuteczna. Mam również nadzieję, że efekt będzie trwały :-)
    Mam podobnie jak Ciocia problemy z ogarnięciem zbiorów wieloelementowych, ale okazuje się, że jest ze mną jeszcze gorzej, niż myślałam- zapomniałam, że zdjęcia mogą być podpisywane i podpis ten pojawia się pod kursorem… Za to jaka radość z ponownego odkrycia tego faktu !
    Mam nadzieję, że zamówić serów-nad-serami nie zapomnę.
    Nie mogę się napatrzeć na te Twój zwierzyniec- wychuchany, odkarmiony, puchaty , wracam czytać post od początku.

    • wy/raz

      Masz rację, a ile komentarzy ;-)). I znowu się dzieje: wirtualne obroże, wirtualne szpile.
      Kanionku, tylko nie zacznij produkować wirtualnych serów, choć z wysyłką byłby mniejszy problem. Enter i ser w skrzynce.

      • wy/raz

        I tak nieśmiało zapytuję, czy ja jestem w TYM realnym serowym zeszycie? Bo pytałam już po sezonie…

        • kanionek

          Wy/raz – zeszyt w tym sezonie jeszcze nie ma wpisów, mam za to ubiegłojesienne maile, ale nie pamiętam, czy dogadałyśmy konkrety (ile, jakich)?

          • becia

            A jakie są w ofercie na ten sezon Kanionku?

          • kanionek

            O właśnie, Becia, przypomniałaś mi. Miałam tej zimy opracować coś w rodzaju oferty serowarskiej, choć to może zbyt dumnie brzmi. No miałam napisać jakie sery robię, bo wszystkim nowym chętnym po raz enty wypisuję te same informacje w mailach, a chyba dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zamieszczę takie coś oficjalnie, np. na Forum. Postaram się jak najszybciej, a na pewno jeszcze przed właściwym otwarciem sezonu.

          • nw

            Becia: kozie!;)

    • kanionek

      No tak, Mp, podpowiadaj ludziom takie rzeczy, żeby mi szpile wbijali, bardzo dziękuję (choć po prawdzie to Zeroerha peirwsza na to wpadła, żeby mnie czasem mocniej szturchnąć, to się obudzę; CZASAMI działa, ale nie daję żadnych gwarancji, więc nie bądźcie zdziwieni, jak Wam się całkiem dobre szpile zmarnują!).

      Ja też lubię na nich patrzeć, właśnie takich puchatych, tłuściutkich, wyczesanych, i jak ktoś mi odbiega od normy, to zaraz wdrażam odpowiednie środki, czyli najczęściej więcej żarcia. I tak od kilku tygodni próbuję “dotłuścić” Bożenę, Raszika i Kaśkę. Bożena już jako tako wygląda, Kaśka też nienajgorzej, za to Raszik, choć ogólnie ładny, wciąż jest klasyczną egzemplifikacją “koziej biedy” – mała, kanciasta, z wielkimi oczami i uszami, i zawsze, ale to zawsze beczy takim smutnym tonem, jakby jej cała rodzina zginęła w wypadku, no i jest ostatnia w hierarchii stada. Ale idzie wiosna, idzie zielone, jeszcze się Raszik odpasie :)

      • nw

        Popieram, z tymi szpilami lepiej nie podpowiadac. Jeszcze ktos zmajstruje jakas laleczke woodoo;)
        Nie no, zartowalam, Kanionek nie ma wrogow!

        • kanionek

          Nw, już za późno, ja jestem pewna, że ktoś już tę laleczkę dawno zrobił i jej używa z mściwą satysfakcją, no bo jak wytłumaczyć fakt, że wyniki badań wychodzą mi w miarę dobre, nie licząc pierdół, nawet USG wykazało jedynie tyle, że mam jakieś wnętrze, a mimo to nadal doznaję różnych takich dolegliwości, co to mi się czasem nawet pisać o nich nie chce, bo mam wrażenie, że wciąż tylko marudzę.
          Może jest tak, że każdy ma swojego wroga, tylko nie każdy o tym wie?

          • nw

            Czy ja wiem? Raczej optowalabym za teoria, ze jak ktos nie ma wrogow, to sam sobie moze byc najlepszym (w sensie najgorszym) wrogiem.

          • Bo

            Bo Ty masz bogate wnętrze, ale dzielisz się nim (nie tak jak zwykli bogacze) i dlatego tak Cię tam czasem szarpie 🙂

  • EEG

    Widać Ewy mają jakiś problem ze słowem “zajebisty” , bo i ja go nie lubię i raczej nie używam. Ale spodobał mi się przymiotnik zajebiaszczy ( mówiony tonem Czesia ) i rzeczownik zajebioza, i tych to czasem i owszem, używam.
    No i chciałam jeszcze oświadczyć , że Kanionka kocham, lubię i szanuję, i zupełnie moich uczuć nie zmieniło to, co Kanionek wie, a ja rozumiem.
    Kozy to są zajebiaszczo piękne, prawie jak koty.
    I zbieram szczękę z podłogi po prezentacji możliwości Małegożonka, bo też nic z tego nie pojmuję i nawet się nie staram.
    Ideę zeszytu popieram, bo sama byłam wyśmiewana przez takiego jednego z powodu zapisywania w notesiku numerów telefonów ( normalni ludzie je mają w telefonie !). A potem taki jeden zgubił komórę, chłe, chłe…
    Pozdrawiam całą Oborę.

    • kanionek

      Och, EEG :-*
      Czy ja będę mogła kiedyś wspomnieć o “romantycznej propozycji” na blogu?
      I powiem Ci w wielkiej tajemnicy (bo nikt nie rozumie, o czym my tu piszemy), że z uwagi na nowe okoliczności, jakie się pojawiły jeszcze zimą, to bardzo dobrze się stało, że wyszło jak wyszło. Napiszę do Ciebie. I dziękuję. Bardzo.

      • EEG

        Och, Kanionek…
        Pewnie, że możesz. I ja nie tracę nadziei, że jednak kiedyś nam się uda taki wypad.
        A ja świętuję sylwestra Twoją jeżynówką i powiem Ci, że jest coraz lepsza, o ile to w ogóle możliwe, bo przecież była świetna od początku :)

        • kanionek

          Tak, to jest bardzo możliwe, a nawet zmartwiłabym się, gdyby było inaczej – one się robią coraz lepsze na starość, te nalewki, całkiem jak my ;)

  • wy/raz

    Aaaa, dopiero teraz zauważyłam, że Kanionek przemycił na zdjęciach wielbłąda. I to z trzema garbami (zdjęcie 9 od góry) ;-)). Coś numerycznie mi dziś idzie.

    • Paryja

      To nie wielbłąd to smok :)

      Świętujecie imieniny Balbiny?

    • wy/raz

      Myślisz , że smok? Ogona mi brakowało, ale kocinka dorobiła na klawiaturze. Wykasowałam, bo nie wiem jak wasze interpretacje kocich łapek. Właśnie miałam zapytać jak spędzacie Sylwestra?

      • ciociasamozło

        Właśnie zajadam sylwestrową kolację popijając bąbelkami (piwem), tańce sobie, a raczej sąsiadom, daruję. Z fajerwerków to przed chwilą miałam nagłe wydarcie paszczy przez Bułę, bo coś pieseczka zbulwersowało. Zamiast konfetti kocie włosy na talerzu. W TV Kapitan Ameryka. Dla mnie bomba :)

        • wy/raz

          Ja te same bąbelki. I Jeżynka wbita w dekolt. Dostaliśmy jako kocię, a było szpakowate. Dyskusja jak będzie się zwać:
          – Jak chłopak to Jeżyk, m
          – A jak dziewczynka to Jeżynka? ż/k

          • nw

            Oraz ja piwem sylwestra swietuje, troche na gape, bo kalendarz dopiero zamowie (to aktualne, Kanionku, tak?) lada dzien.

          • kanionek

            Leży i czeka, a gdy będziesz gotowa, ruszy z kopytka :)

    • wy/raz

      A co Pacanek miał oglądania to jego. Kanionku, melduj, czy się nie zbiesił.

  • zeroerhaplus

    W szeregu zbiórka!
    Kolejno odlicz!
    Kalendarz przerzuć!

    Wszystkiego najlepszego w nowym roku :))

Skomentuj Mila Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *