Szczęście po raz trzeci, czyli obiady wtorkowe oraz jak Jałowiec poszła w jagody

(…)
pytają bez złości skąd tyle radości
skąd brać ten życiowy fart
ja przyznam się szczerze,
że w pecha nie wierzę

i biorę co los mi da
bo ja mam szczęście
ja mam szczęście

chcecie to wierzcie, chcecie – nie wierzcie
ja mam szczęście
mam szczęście

chętnie odstąpię wam trochę – bierzcie
i nic nie muszę, ja nic nie muszę
taką już mam oporną duszę
choćbym nie wiem jak musiała
zrobię tak jak będę chciała
(…)”

Fragment utworu “Ja mam szczęście”, Elektryczne Gitary, 1999

https://www.youtube.com/watch?v=Sfk67_zQXk8

(Nawet się nie musiałam długo zastanawiać nad muzycznym motywem tego wpisu)

No i tak. Mówicie Państwo, że chcecie mniej, a częściej, więc ja się staram, ale już starożytni hebrajczycy wiedzieli, że z pustego to i Szydło nie naszyje, oraz, że jak się człowiek spieszy, to mu moc truchleje, czy coś. No to proszę teraz bez pretensji, że ilość nie przeszła w jakość, tak?

Jest wiosna, i wszyscy czują miętę.

mieta

Nikt mi w tym roku nie wydziobał buraczków, a jak na złość wysiałam mało, bo przecież co roku sieję na zmarnowanie:

buraczki

Kwitnie szałwia:

szalwia 2 szalwia

I tymianek (aparat nie chciał złapać ostrości, a ja się spieszyłam):

tymianek w kwieciu

I cebula:

siedmiolatka puszcza baki

I groch:

groszek

I rumianek bezpromieniowy, który suszę dla kóz na zimę, a i sama czasem herbatki ze świeżych kwiatków łyknę:

napar z Gamoniem

I kozłek lekarski też kwitnie:

kozlek lekarski

kozlek kwitnie

Taki wielki wyrósł, że już mnie wku… To znaczy zajmuje dużo miejsca i robi cień, więc chyba dziada wyrwę.

Kwitną też związki romantyczne o wiadomych konsekwencjach:

bieguska na jajkach pierwszy pierwszy 2

Na razie kurokeziątko jest jedno, od dwóch dni skacze po kurniku i matce po plecach, a Matka Kurka nadal siedzi na jakichś ośmiu jajcach, więc spodziewam się, że niebawem czeka mnie gotowanie obiadków dla piskląt. A skoro o gotowaniu – jakoś tak dawno już u nas nie było kulinarnych ekstrawagancji, wciąż tylko kostka z mintaja lub kotlet schabowy, a czasem jeno zapiekane kanapki, lub też zgoła i całkiem nic, a że jarmuż sam mi się wysiał w dużych ilościach i prawdę mówiąc już mnie zaczął wkurwiać, to zrobiłam gołąbki w jarmużu. No bo do kapusty to jeszcze daleko, a jarmuż, jak mówią ludzie we wsi (niech ich wszystkich jasny szlag), to praktycznie to samo. O, tak wyglądały te gołąbki, z konieczności spętane nitką, przed upieczeniem:

golabek w jarmuzu golabki spetane

Zrobiłam tylko siedem sztuk, bo to nie na moje nerwy, a z reszty gołąbkowego farszu wyszły całkiem fajne pulpety w sosie pomidorowym.

pulpety

Przy okazji – już mam piekarnik! Małżonek kupił jakieś graty, coś tam w starym gracie podłubał i powymieniał, no i jeszcze nie wylecieliśmy w powietrze, więc sobie te gołąbki upiekłam. Tak wyglądały, gruchając wesoło w dwustu dwudziestu stopniach:

gruchanie golabkow

A tak wyglądają zbryzgane sosem z pulpetów (pomidorowo-śmietanowy, żeby nie było, że zatajam kluczowe informacje):

golabki w sosie golabki w sosie 2

No i na koniec cenna porada kulinarna odnośnie gołąbków w liściach jarmużu: NIE RÓBCIE GOŁĄBKÓW W LIŚCIACH JARMUŻU. No chyba, że macie nogę w gipsie i mnóstwo czasu, a do tego inklinacje serweciarskie i lubicie dłubać przy takich delikatnych falbankach. Mnie, jako się rzekło, szlag trafił już przy siódmej robótce. Nie powiem, wyszły smaczne, prawie wykwintne (można przed pieczeniem podlać białym winem. Jak się podleje białym winem, to wszystko się od razu robi wykwintne), no i jarmuż się nie zmarnował (a mogłam po prostu dać wszystko kozom…), ale nieprędko znów zapragnę być jak Magda Gessler.

Wracając zaś do wiosny i rozmaitych konsekwencji – jeśli nie wiecie, jak wyglądają niedojrzałe jagody jałowca, to proszę, świeża fotka:

jagody Jalowca

I zaraz, zaraz, zaczekajcie z reprymendą i narzekaniem, że “nie tak miało być” (mój porze, ja sama dobrze wiem, że nie tak miało być. Jałowiec miała być wysterylizowana na koszt OTOZ Animals w B., gdy osiągnie wiek 6-8 miesięcy, bo taka była umowa. Tylko że jakoś tak wyszło, że albo ona miała katar, albo ja nie miałam czasu. W maju wpadłam na pomysł, że może sprytniej będzie wykastrować Gamonia i za jednym zamachem pozbyć się i kociego zapachu z domu, i niechcianych kocich ciąż, prawda. No tylko że znów się spóźniłam), bo jak już macie narzekać, to od razu na wszystko, a jeszcze Wam wszystkiego nie powiedziałam.

Pamiętacie, jak w dzień kastracji Gamonia małżonek przytargał w kartonie Pumę? No więc się właśnie okazuje (i tutaj już można zacząć nucić: “ja mam szczęęęście”), że Puma nie tylko była do wzięcia całkiem za darmo, ale niosła w pakiecie jeszcze kilka gratisów (i nie mówię tu o napoczętej torbie kitiketa, na którą zrzucili się pracownicy firmy małżonka, a którą ostatecznie zeżarły kurczaki, bo przecież w kitikecie jest samo zboże). Z dnia na dzień robi się okrąglejsza i nie wiem, ile jej jeszcze zostało – może tydzień. Tak, będziemy mieli fpizdu kotków. Tak, będziemy próbowali je rozdać dobrym ludziom. Nie, jeśli nie uda się ich rozdać, to ich nie utopimy (no chyba, że zaczną grzebać w majeranku, wtedy niczego nie będę mogła obiecać). I teraz już głośno i wszyscy razem: “Bo ja mam szczęęęęście, mam szczęście”, albo – jak kto woli – można mruknąć cicho pod nosem: im nas więcej, tym weselej… I dać mi spokój, bo chyba rozumiecie, że jestem lekko przerażona.

(Nigdy nie miałam małych kotków, ani małych piesków. Jakoś tak między małą świnką morską, a małą kózką, była w moim życiorysie wielka dziura, która się teraz częściowo załatała. Co mnie najbardziej zadziwia, to że u kotów wszystko odbywa się tak cichutko i spokojnie. Żadnego wycia, beczenia, ani skakania innym po głowach. Jałowiec po prostu weszła sobie po południu do kartonu, a wieczorem już miała wszystko ogarnięte i mogła włączyć telewizor i się odprężyć. Małe jagody, ślepe i nieporadne (cztery dni temu wyglądały jak szczury, dzisiaj bardziej jak krety), leżą sobie grzeczniutko w kartonie, nawet gdy Matka Jałowiec zechce się przewietrzyć i nie wraca przez dobrą godzinę. Gdyby to wszystko wydarzyło się w jakiejś komórce na zewnątrz, pewnie uznalibyśmy, że Jałowiec zaginęła, a za miesiąc mielibyśmy oczy jak spodki).

jagody na Jalowcu

No to teraz przejdźmy do kóz i spójrzmy, kto to tam leży, cały na mnie obrażony:

nie gadamy z toba

Tak, to Bożenka z Małąbożenką (“ja nie wiem, co ci do łba strzeliło, Kanionek. Gdybym koniecznie chciała biżuterię, zamówiłabym sobie elegancki, dyskretny kolczyk z małym, uroczym diamencikiem w kształcie ziarenka owsa, a nie taką TANDETĘ. I jeszcze dzieciaka mi oszpeciłaś! Co będzie następne – tatuaż “jebać leśniczego na 100%”?). A czy to moja wina, że UNI tak wymyślili? My się z małżonkiem do tego nie nadajemy, jak już wspomniałam w komentarzach. I tu nawet nie chodzi o to, żeśmy jacyś delikatni – ja mogę sobie wbić nóż w mały palec u stopy i spokojnie dokończyć smażenie kotletów, a widok krwi nic mi nie robi. Ja się mogę TARZAĆ we krwi, pod warunkiem, że to będzie MOJA krew, a ból jest dla mnie jak mleko do kawy, czyli na porządku dziennym, i jak go zabraknie, to życie (i kawa) jakoś dziwnie smakuje.

Jednak sprawy zupełnie inaczej się mają, gdy chodzi o ból i krew tych, których kocham. A już całkiem do dupy się robi, gdy to ja mam im ten ból sprawiać, i małżonek czuje tak samo. I wiem już, że tej pieprzonej kolczykownicy (i samych kolczyków) nie wymyślił debil, jak pisałam rok temu, tylko ktoś pozbawiony empatii i wyobraźni. No bo czy ten trzpień nie mógłby być o połowę cieńszy? Mógłby. Nie jest narażony na złamanie, a jedynym elementem podlegającym ryzyku uszkodzenia jest kozie ucho. Albo czy ta kolczykownica nie mogłaby być tak zaprojektowana, żeby po wstrzeleniu kolczyka w ucho (czyli wtedy, gdy koza odczuwa ból i mobilizuje wszystkie siły, by wyrwać łeb z ludzkich rąk i uciec, gdzie pieprz rośnie) automatycznie uwalniała ten pieprzony kolczyk, żeby koza mogła faktycznie iść fpizdu? Mogłaby, ale nie jest. Jest tak wymyślona, że po akcie przemocy trzeba jeszcze kozę trzymać tak długo, jak długo operatorowi kolczykownicy zajmie wyciągnięcie obu części kolczyka ze szczęk tego prostackiego, barbarzyńskiego urządzenia. I nie rozumiem, dlaczego ludzi kolczykuje się zupełnie inaczej i wciąż dąży do zminimalizowania przykrych odczuć związanych z zabiegiem, choć przecież człowiekowi można wytłumaczyć, że ma się przez chwilę nie ruszać, a kozie nie. Nie rozumiem i nadal postuluję, żeby każdemu takiemu wynalazcy, jak ten od kolczykownicy, wstrzelić wielki kolczyk w dupę. Albo fiuta mu zakolczykować, w sposób uniemożliwiający prokreację, żeby nie płodził podobnych sobie skurwysynów.

Jak widzicie, jestem zła. Może nie zrozumie mnie ten, kto nie widział z bliska oczu Ireny w momencie, gdy kolczyk przebijał jej ucho. I nie słyszał tego dźwięku, jaki wydaje koza, gdy dzieje jej się krzywda i niesprawiedliwość. To nie jest beczenie. To jakiś dźwięk z piekła rodem. Kolczykowanie było w niedzielę, a ja jestem nadal zła i mogłabym chujami zarzucić cały świat. Dwumetrową warstwą. Jeśli macie sąsiada/współpracownika, którego macie dobry powód zwymyślać, ale odwagi Wam brak, to dajcie mi numer telefonu. Nawrzucam mu tak, że uschnie w miejscu, a zamiast oczu będzie miał dwa skwierczące jajka sadzone. Najlepiej, gdyby to był facet, bo nikt mnie nie przekona, że kolczykownicę projektowała kobieta.

“Załatwiliśmy” tylko sześć kóz, choć w planach było osiem, gdyż zwyczajnie wyczerpały nam się siły mentalne. Na domiar złego ostatnia w tej partii była Małe Zło, i zamiast odetchnąć z ulgą, że to już koniec, zafundowaliśmy sobie jeszcze godzinkę stresu. Widzicie, bardzo dokładnie oglądamy każde ucho, szukając najlepszego miejsca na kolczyk. Chodzi o to, żeby ucha nie zdeformować (jak to się przytrafiło Szarikowi, którą już z kolczykiem kupiliśmy), no i żeby nie trafić w naczynie krwionośne. Sęk w tym, że kozy akurat uszy mają bardzo wrażliwe, i byle dotyk, muśnięcie włoska na uchu powoduje, że koza uchem porusza, albo wręcz całym łbem zarzuca. No i w tym roku założyliśmy kolczyki niezgodnie z przepisami, czyli czerwoną wkładką na zewnątrz, bo w ten sposób lepiej widać, gdzie wbija się igłę, która wchodzi od wewnętrznej, nieowłosionej strony ucha.

Pięć kóz zakolczykowaliśmy elegancko i bez rozlewu krwi, a Małe Zło miało wielkiego pecha. Albo ucho jej drgnęło w ostatniej chwili przed strzałem, albo coś przegapiliśmy, no w każdym razie sekundę po kolczykowaniu z warsztatu zrobił się plan filmowy “Teksańskiej masakry”. Najpierw my zauważyliśmy pierwsze krople krwi na podłodze, a chwilę później Małe Zło poczuła, że coś jej w uchu mokro, więc w naturalnym odruchu puściła łepetynę w obroty i pięknie zbryzgała krwią moje spodnie, swoją twarz, moją twarz, swoje plecy, swoją szyję, oraz podłogę i ścianę warsztatu. I tak sobie biegała, bryzgając hojnie, aż udało nam się złapać wystraszone bydlątko i usadzić na platformie dojalnicy, gdzie ucho zostało zdezynfekowane i poddane bliskim oględzinom (ta żyłka musiała być cieniutka, ale bardzo pracowita). I tak sobie z nią siedzieliśmy, głaszcząc i pocieszając, tudzież podając kawałeczki suszonego chlebka na poprawę nastroju, aż krwawienie ustało, a wtedy wypuściliśmy Małe Zło, żeby poleciało się poskarżyć mamie i zażyć trochę uzdrawiającego, koziego mleka. No i się okazało, że to był zły pomysł, bo Małe Zło z tej radości zaczęło tak skakać i wywijać łbem na wsze strony, że żyłka znowu puściła i wtedy to już Małe Zło naprawdę wyglądało jak pierwsza ofiara początkującego rzeźnika. No to znów ją zabraliśmy do warsztatu, napaśliśmy chlebkiem, obmyliśmy z krwi na tyle, na ile Małe Zło pozwoliło (a wtedy już naprawdę miało nas serdecznie dość; chciało sobie po prostu iść i zbryzgać krwią cały świat), i… Mówiąc w skrócie – to była bardzo długa niedziela. W poniedziałek za to już wszystko było dobrze:

coscie mi uczynili coscie mi uczynili 2 coscie mi uczynili 3 mama tez dostala w pomaranczowym mi nie do twarzy ja tez mam

Przed nami jeszcze Andrzej i Pacanek… Nie wiem, jak my to zrobimy. Ma ktoś pożyczyć kaftan z psychiatryka? Jeśli nie dla nich, to dla mnie.

PS. No to na pocieszenie filmik z małymi biegusami Moniki:

A ponieważ moja siedząca na jajkach kaczuszka jest właśnie od Moniki, to spodziewam się, że dobre zwyczaje macierzyńskie wyniosła z domu i za miesiąc będę mogła Wam pokazać film z moim przychówkiem.

PPS. I w ogóle co to jest kurwa za pomysł, żeby metkować zwierzęta jak towar w sklepie? Ja się do tego nigdy nie przyzwyczaję.

a ja na lezaco jem na stojaco

115 komentarzy

  • -EW

    Tatuaż:o))) Moglibyście wypuścić serię samoprzylepych dla kóz. I dla dzikiej zwierzyny. Do zakupu w necie.

  • diabel-w-buraczkach

    Ta kolczykownica to wymysl jakiegos mocno skrzywionego umyslu. Zarezerwuje mu sie jakis “mily” pokoik w piekle. I obsluge 24 godziny na dobe.
    Biedne Male Zlo, czula sie pewnie jakby wlasnie dzialo sie Zlo Najwieksze.

    A “fpizdu malych kotków” brzmi wprawdzie przeslodko i uroczo – ale to spory problem rzeczywiscie… Oby sie znalazly chetne dobre rece!

    Golabki natomiast miszczowskie! Mam smaka na golabki od jakichs 2 lat, ale lenistwo zwycieza ;)

    • kanionek

      O właśnie, Diabeł, jak będziesz do piekła przyjmować tego wynalazcę, a potem mnie (bo tak sobie myślę, żem pewnie młodsza i jeszcze trochę pociągnę), to mam prośbę po znajomości – wsadź mnie w kociołek gdzieś blisko gada, żebym mogła mu truć przez wieczność o tym, jaki jest głupi i zły, okej?

      Żeby z tymi kotkami nie było tak, jak z serami, że popyt znacznie przewyższy podaż ;) Bo produkcję kotków to jednak zamierzam zamknąć. A gołąbki MUSZĘ czasem zrobić, choć zwykle przez co najmniej tydzień narzekam, jak bardzo NIE LUBIĘ ich robić, zanim się do nich wezmę. A muszę, bo też je bardzo lubię, no a kto mi zrobi – Kaczka?

  • RozWieLidka

    O rety, kolejny wpis- tyle dobra na raz w jednym ciągu ;)
    Kolczykownice to zuo, ale chyba i tak mniejsze niż piętnowanie żelazem, tak sobie myślę.
    Jesteście dzielni. Hejże glujże ;)

    • kanionek

      Tak, chyba lepszy kolczyk od wypalania numeru, ale wypalanie rogów nadal jest na porządku dziennym.
      Glujemy, glujemy :)
      Obyśmy nie odglujali zbyt daleko, gdy w piątek uderzy w nas wichura…

  • bila

    Myślę sobie, że może ten, który wymyślił kolczyki dla zwierzaków, źle wpisał skalę dla wykonawcy, a potem mu było głupio się wycofać i udawał, że tak miało być. Bo, kurde, nie tak to być powinno…
    Oj, kotków u Was dostatek, może jakieś filmiki (nie ma to jak filmiki w necie z uroczymi kotkami) :)
    Wiosna, panie dzieju!!!

    • kanionek

      No właśnie, głównie o rozmiar mi chodzi. Ucho koziołka jest śmiesznie małe i wąskie. Cielak pewnie ma ciut większe i łatwiej w ogóle operować przy takim uchu kolczykownicą, a tak to wygląda trochę tak, jakby człowiek traktorem jechał zaorać ziemię w doniczce. Gdyby jeszcze chodziło o martwą naturę… Ale tutaj żywe, krnąbrne, ruchliwe stworzenie, i weź tu człowieku przymierz się z tą armatą tak, żeby w złe miejsce nie trafić. My i tak kupujemy najmniejsze kolczyki jakie są na rynku (choć średnica trzpienia jest jednakowa dla wszystkich), a one wciąż ledwie się w środku ucha mieszczą. Szarik ma taką płachtę, jak Ziokołek, w dodatku wstrzeloną dokładnie w to miejsce, gdzie ucho się naturalnie zagina, no i przez ten kolczyk jej uszko jest rozpłaszczone jak flądra.

      Filmiki to może wtedy, gdy będzie sens je robić, bo na razie taki filmik wyglądałby jak jedno, długie zdjęcie ;) Towarzystwo po prostu ciągle śpi, albo ssie, a potem śpi :)

  • ciociasamozło

    Twórca kolczykownicy był pewnie bardzo z siebie dumny, że oszczędza zwierzakom bólu przypalania żelazem :( . Tylko wątpię, żeby sam jej używał u swoich kóz.
    Weź Kanionek, pogoń Małegożonka, On jest techniczno-elektroniczny, może wymyśli i opatentuje tanie czipy, albo chociaż delikatniejsze kolczyki i bardziej humanitarny sposób ich mocowania. Ze wsparciem różnych organizacji prozwierzęcych może uda się pchnąć chociaż jakąś petycję o zmianę przepisów dotyczących znakowania zwierząt. Sądzę, że jeśli to przepis unijny to jest większa szansa na zmianę niż jeśli to nasze, krajowe wymagania.

    Miło ze strony Jałowca, że ograniczyła się do trójki.
    Oby Puma też poszła w jakość a nie ilość bo może nie być tyle dobrych domów w Polsce ;)

    Trzymam kciuki za te bardziej oczekiwane rozmnożenia.

    Gołąbkami w jarmużu mnie zabiłaś. Mnie się w kapustę nie chce zawijać, a ty w te papierki po cukierkach dałaś radę.

    • mały żonek

      Mały żonek sprzedaje ciuchy oraz buty na ebay’u brytyjskim na czarno i ma dostatecznie zorany beret.
      Średnica trzpieni jest zdecydowanie za duża na takie małe uszy. Tak się zastanawiałem czy to nie ze mną problem, ale później mnie naszło, że właściwie wiele się to nie różni od wzięcia zwierzaka do ciemnego pomieszczenia i wbicia mu gwoździa fi ca. 5mm just for fun.

      • ciociasamozło

        Rycie beretu pracą na ebay’u nie sprzyja myśli twórczej, ale ja w Ciebie wierzę :)

        Zastanawiam się, czy szerokość tego trzpienia ma jakieś uzasadnienie, że np. cienki drucik kolczyka łatwiej wyrwać z ucha niż szeroki tunel. Ale chyba nie. Jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że po usunięciu cienkiego kolczyka ucho może zarosnąć bez śladu, a jak wyciągniesz gruby gwóźdź to i tak widać, że zwierzę było znakowane. Tyle, że pewnie u kozy wystarczyłaby połowa tej średnicy, która jest, żeby ucho nie zarosło. Sensowne wydają się czipy jak u psów i kotów, ale to drogie i nie widać z daleka, co pewnie w dużych stadach ma znaczenie :(

    • A

      Mnie tez sie nie chce piep****yc z kapusta a ze golabki lubie wiec robie tak: w naczyniu przekladam warstwami liscie kapusty i farsz jak do golabkow i zapiekam. Wychodzi taki tort o smaku golabkow (mozna podawac z sosem grzybowym albo pomidorowym)
      Boje sie gratulowac Kanionkowi przychowku…
      Ale goraco pozdrawiam

      • kanionek

        Nic się nie bój, ja już jak ten strach na wróble w moim ogrodzie biorę wszystko na klatę – i gratulajce, i opiernicze :)

  • sunsette

    No ja nie moge… jeszcze koty. Od przybytku glowa nie boli… niby… tiaa… Kanionek, moze kup jednak sobie zapas solpy…
    Golabki z jarmuzu – niezle wymyslilas. Za duzo czasu wolnego?😀 Slyszalam o sposobie na niby golabki kapusciane w formie zapiekanki warstwowej (liscie, farsz, sos na zmiane)- moze jednak mniej pracochlonne z jarmuzem?
    A kolczykowanie? Wrrrrr!!!! Moze zagranico maja nowoczesniejsze sprzety?

    • kanionek

      No właśnie czytam, że część ludzkości poszła z postępem, a ja bym tak wciąż zawijała, gdyby nie Wy :D

      Nie, chyba też się bawią w te same klocki, za to granico. I to nawet za tą daleką – w ub. roku obejrzała kilka filmów na youtube, pokazujących jak kolczykować zwierzęta, i jeden na pewno był z USA.

  • shal

    A mnie się najbardziej podoba stojący bohatersko Atos.

    • kanionek

      Czy bohatersko to nie wiem, na pewno stoi ZAŻARCIE :D Czyli głownie przy żarciu. No i czasem, gdy się bardzo zdenerwuje (“co mi tu jakiś bocian na moje niebo wlata”). Staje najczęściej na skrzyżowanych łapach, i my mu wtedy te łapy poprawiamy, i on tak sobie stoi, dopóki mu się nie znudzi. Na zdjęciu jest już po mojej korekcie, żeby wstydu rodzinie nie przynosił ;)

  • zerojedynkowa

    No ładnie, Kanionek. Najpierw: kwiatki, pszczółki (no dobra, trzmiel) i motylki (na pewno jakieś były) a potem z grubej rury: małe kotki! To Ci się porobiło…. Gratulajce i współczajce.
    Trudno w jednym komentarzu tyle nowości skomentować, ale spróbuję: oprócz małych kotków ujęła mnie pozycja stracha na wróble (na zdjęciu za kozłkiem) pt: “wszyskie ptoki biere na klate!”.
    I dobrze, że właśnie byłam po śniadaniu, bo tylko nieznacznie się obśliniłam na widok gołąbków (gdybym była głodna to mogłoby być gorzej). Pracochłonne czy nie wyglądały bosko! I smakowicie!
    Kolczykowanie pominę milczeniem, no bo co można w tej kwestii dodać, nie powtarzając tego co zostało już powiedziane? (Że spytam tak retoryczne?)

    • kanionek

      O, moja droga, to zupełnie nie tak z tym strachem. On już dawno chciał przejść na emeryturę, walnąć się na plecy i liczyć skowronki na niebie, alem leniwego darmozjada od tyłu kijem podparła i nie ma wyjścia – musi brać na klatę :D

  • zeroerhaplus

    Iiiiiiiiiiii!!!!!!! Małe kotkiiiiiiiii!!!!!
    Małe kotki są prześliczne :))
    (nic mnie nie obchodzi, że ciąża nieplanowana i że dużo na raz, Kanionek sam powiedział, że źle im nie będzie, nawet jak nikt nie weźmie ;)
    Jak widzę świeże kotki, to dostaję pierdolca pozytywnego :D (Czego nie da się powiedzieć o przypadkach, gdy widzę świeżych ludzi. Wszystkie noworodki są dla mnie paskudne i nic na to nie pocznę. Prawdopodobnie jedynym wyjątkiem jest dla każdego własne młode, które jest najpiękniejsze i w ogóle, ale tego przecie nie wiem ;)

    Nie stresuj się kociakami, Kanionku. Jałowiec widać wie, co robi i jeśli tylko ona będzie zdrowa, to i kociaki się spokojnie odchowają. Pierwsze półtora miesiąca w życiu kociąt to dla właściciela zwierzęcia kompletnie bezproblemowy czas. A potem jest tylko weselej, bo się zaczynają rozłazić :)

    Z kozłkiem chyba masz coś nie tak. Waleriana powinna uspokajać, nie wkurwiać ;)

    Wszystko pięknie rośnie, zielenieje, rozmnaża się :) Atos stoi (!!!), trzmiele brzęczą, gołąbki pycha, będzie dobrze :D

    PS. Temat kolczyków celowo został pominięty. Wystarczająco dużo kurew rzucił już Kanionek.

    PPS. Czy tylko u mnie filmik z kaczątkami się nie odtwarza?

  • Bardzo dziękuję za uwzględnienie mojego postulatu :) szczególnie, że jest częściej, a i tak dużo. W temacie kolczyków zgadzam się z przedmówczyniami, a najbardziej z Diabłem. Na pociechę w sprawie małych kotków: one są bardzo proste w obsłudze; tak jak z przyjściem na świat, tak potem z dzieciństwem i resztą życia. a wiadomo, kto jest Ojcem małych Jałowców? (Atos wygląda godnie swojego imienia :) jak zwykle)

    • kanionek

      Ojcem może być tylko Gamoń. To znaczy teraz już nie może, ale wtedy mógł. Niby ciągle gnije na kompoście, albo suszy się z pokrzywą w komórce, a jednak dał radę.
      Jałowiec i Puma nie są jeszcze na tyle odważne, żeby wychodzić poza teren podwórka, a na podwórko z kolei żaden obcy kot się raczej nie przyszwenda – za dużo jazgoczących psów, syczących gęsi i innego tałatajstwa ;)

  • ng

    Jeśli jeszcze nie byłaś, to teraz już jesteś tzw. cat person :)

    No więc, ja też jestem cat person i mam 2 do 4 kotów (zależy czy koty mamy na wakacje przyjeżdzają). Ostaniego, 4 do kolekcji zażyczył sobie synuś. Ma 9 lat, to sobie pomyślałam, że jak nie teraz, to kiedy? Jak będzie miał 18, to się do innych koteczek będzie przytulał :) No i koniecznie miał być malutki, 2 misięczny max. Sobie nie wyobrażacie jak trudno jest znależć małego kotka. Większość ogłoszeń, to agencje adopcyjne (idea szczytna, ale warunki tej adopcji chu…owe, tzn. np. kot nie może wychodzić na dwór. WTF?!?!?). Czyli został nam tylko “dostawca” prywatny. Ogłoszenia na OLX z małymi kotkami stają się nieaktualne po jakichś 2 dniach, takie jest zapotrzebowanie. Więc podsumowując przydługą historię, która i tak pewnie nikogo nie interere, dawaj ogłoszenie na olx, alegro, etc. JUŻ TERAZ, ale napisz, że oddasz np. 2-3 miesięczne. Sukces gwarantowany.

    • mam kota z adopcji i podpisałam, że nie będzie wychodził na dwór, ale kot niczego nie musiał podpisywać,więc jak chce – a chce – to wychodzi i kto mu coś zrobi? najważniejsze, to nie dać się zwariować. (ode mnie jeszcze chcieli, zebym załozyła siatki w oknie, a mieszkałam na parterze i to naprawdę niskim. szczerze przyznam, że chociaż zaśmiałam się “im” na ten wymóg w twarz, to widać przekonałam do swoich dobrych wobec kota intencji, że mi go wydali)

      • kanionek

        A ja na Pantera i Jałowca nie dostałam ŻADNYCH papierów. Ani umowy adopcyjnej, ani książeczek zdrowia, ani nawet paragonu, jak za hot-doga. Na gębę musiałam uwierzyć, że w ogóle były odrobaczone i odpchlone (ale i tak odrobaczyłam je sama w domu, a pcheł nie miały, więc spoko), a na pytanie o szczepienia dowiedziałam się, że na to już Animalsów nie stać. “Umowa” o sterylce Jałowca też była na gębę – “to pani zadzwoni na wiosnę i się umówimy”. Mając i Pimpacy, znany naonczas jako Gabryś, mieli książeczki, a w nich wpis o szczepieniu p-ko wściekliźnie i to wszystko (książeczki wyglądały tak świeżo, jakby je wydrukowano dzień wcześniej). A gdzie adnotacje o rzekomym leczeniu Mająca (wzrok)? I dlaczego w książeczce miała wpisane 8 lat, a opiekunka twierdziła, że ma trzy, a wet uznał, że raczej pięć? Bo może pięć plus trzy to osiem ;)
        Jak więc widzicie Polska to nie jest kraj jednolitych przepisów. To znaczy może i przepisy są takie same dla wszystkich, ale z ich implementacją bywa różnie. Tu jest Polska klasy “G”, i nie powiem, że jak gówno.
        Mimo wszystko podziwiam tę opiekunkę z B., bo robiła co mogła i często w jej głosie było słychać, że jest zmęczona i zmartwiona – brakiem miejsc, brakiem kasy, licznymi interwencjami (wiecie – zwierzęta głodzone, bite, na mrozie w blaszanej beczce i na łańcuchu itd.) i ogólnie pojętą beznadzieją i walką z wiatrakami.

    • Kaja

      Serio? Zapotrzebowanie na koty? Wierzyć mi się nie chce. Zajmuję się regularnie kotami bez domu, nie żebym chciała, ja jestem leniwa i jak nie muszę, to nawet nosa nie zmarszczę za darmo, ale, kurna, nie da się tak po prostu przejść koło rozmaitych nieszczęść. Właśnie wróciłam do domu cała w szramach i pogryziona, bo trzeba było podać leki sześciu niczyim kotom, dwa nie chciały współpracować.

      Przez miesiąc z koleżanką błagałyśmy ludzi o dom dla zachwycającej kotki, białej jak śnieg, z oczami jak agrest, mieciutkiej, przytulastej, słodkiej jak miód, ale STAREJ, na ludzkie licząc, takiej w moim wieku, a ja się jeszcze do grobu nie wybieram. Do schroniska już nie chodzę, bo dusza we mnie wyje. Ale WIEM, że schroniska takie maluchy zazwyczaj usypiają, bo ani ich wykarmić, ani wydać ludziom, nikt ich nie chce. Nikt nie chce też tych rocznych. Siedzą tam aż im się żyć odechce. Mój własny kot sześć lat kiblował w schronisku. Sześć lat! Taki słodziak! A wymagania były tylko takie, żeby go regularnie szczepić, leczyć, gdyby zachorował, nie oddawać w cudze ręce i poinformować fundację, jakby zszedł śmiertelnie.

      Owszem, mieszkam w Belgii, ale tutejsze schroniska nie mają nawet 1/4 tego przerobu, co polskie, bo tu sterylizacje są znacznie bardziej powszechne, a i tak są takie koty, które nigdy w życiu nie widziały świata, bo urodziły się w sroniskowym boksie i w schronisku dokonały żywota. Na zawołanie jednak mogę podać kilkadziesiąt informacji o kotach do wzięcia w Polsce – od małych po staruszki, zdrowe, schorowane, wyrwane śmierci z paszczy, odebrane głupkom albo ludziom, którym wyobraźni starczyło na tyle, że mały kotek jest słodki, a już nie na tyle, że sikać w kuwecie to on się dopiero nauczy, pazurki mu rosną i musi je ścierać, jest maniakalnie aktywny i nie rozumie, dlaczego nie wolno zrzucać z półek wszystkiego, co tam stoi, a tak fajnie spada na podłogę.

      Nie należę do tych wojowniczek, które oczy wydrapią człowiekowi za to, że kotu daje tanią karmę z supermarketu albo za to, że w przypadku sraczki nie wiezie kota na OIOM, ale zgadzam się z tym, że w mieście mieszkanie trzeba na kota jakoś przygotować. Już raz wiozłam na pogotowie wyjącą z bólu kocią miazgę, która się w pogoni za gołębiem spotkała z betonem, więc tak całkiem od czapy te opowieści o zabezpieczeniach okien nie są.

      Sorry za słowotok, ale naprawdę doświadczenia mam drastyczne.

      • Kaja, ja nie neguję wszelkich zaleceń od wolontariuszy, ale akurat mieszkam na wsi, nie pod miastem ani na podmiejskim osiedlu – na wsi. w domku z ogródkiem. akurat wtedy parapet miałam jakieś 80 cm nad gruntem i pewnie dlatego “zaśmianie się w twarz” odwiedzającej mnie wolontariuszce na temat siatki w oknie uszło mi na sucho. dodam, że pod oknem miękki trawnik i adoptowałam 2-letniego kota – pewnie dlatego wolontariusze byli “elastyczni”.

        • Wersjo – nie masz, oby, mam nadzieję, i niech tak będzie do końca życia – Twego i Twojego kota – pojęcia, jak wygląda kocie ciałko ze zmiażdżonym w uchylnym oknie kręgosłupem.
          jak wygląda domowy pupilek po odpaleniu mu w tyłeczku petardy albo po włożeniu w tenże otwór puszki piwa.
          albo po kontakcie z pełnym werwy pieskiem poszczutym przez równie pełnego werwy właściciela.
          albo wkręcony w samochodowy silnik.
          albo położony pod obciążoną kamieniami miską na kopcu mrowiska, przez radosne dziatki szkolne.
          ja niestety wiem.
          i moje koty NIGDY nie wyjdą same “na spacerek”.
          wolę je mieć żywe “w klatce” niż skrobać je z asfaltu.
          to jest temat rzeka, wiem, że są względnie bezpieczne miejsca, gdzie koty wychodzą i nic im się nie dzieje aż po kres ich naturalnego żywota.
          ale to jest ZAWSZE rosyjska ruletka z ładunkiem potencjalnego cierpienia w komorze…

  • ng

    PS. mieszkamy w Wwie, ale koteczka kobitka nam wiozała, aż z Garwolina (ok.70km), bo u nas w całym mieście nie było ani jednego małego kotka do wzięcia

    • moja kocica przyjechała na Dolny Śląsk z Kielc :)

    • zerojedynkowa

      Ja doprawdy nie rozumiem o co chodzi z zapotrzebowaniem na małe kotki. Że co? że są słodkie? słodkie będą przez dwa-trzy miesiące a potem zaczną wyglądać jak dorosłe. I to im zostanie do końca życia. Małe kotki (mam na myśli takie 2-3 miesięczne) oprócz tego, że są słodkie to zdarza mi się sikać nie tylko do kuwety, niszczą różne rzeczy – nie tylko swoje zabawki, gryzą i drapią, bo jeszcze nie są “wychowane”.
      Jakoś mi się wierzyć nie chce, żeby Wwa jako jedyne miasto w Polsce rozwiązała problem nadmiernej ilości kotów… Sprawdzałam na olx. Kociaków jest zatrzęsienie. Wszelkiej maści i wieku. Za darmo.

      • zeroerhaplus

        I całe szczęście, że nie rozumiesz*, bo dzięki temu jest zapotrzebowanie i na małe i na duże ;)
        Część ludzi chce mieć wpływ na wychowanie “swojego” zwierzęcia, więc bierze do siebie zwierzę młode, bardziej podatne na ludzkie sugestie.
        A inna część jest zirytowana tego zwierzęcia zachowaniem w czasie dzieciństwa i dojrzewania, więc bierze stateczne, zrównoważone dorosłe z ukształtowanymi wzorcami zachowań.
        Przecie to proste :)

        Co prawda w obu przypadkach można się ostro pomylić, ale to już inna bajka.
        ____________________________
        *- to nie ma brzmieć jak czepianie się. Serio :)

        • zerojedynkowa

          Całkowicie się z Tobą zgadzam, Zeroerha. Napisałam dość ogólnikowo, a chodziło mi o to, że niektórzy biorą “bo mały i słodki”, a gdy dorośnie wyrzucają z domu, bo przestał być “mały i słodki”, (mam na myśli moich sąsiadów) i taka postawa powoduje, że się gotuję wewnętrznie. Jak gołąbki.
          A Wy, Kanionku i Małyżonku, nie przejmujcie się. Nie zrobiliście nic złego, ani ze złej woli, ani głupoty, ani złośliwości. Po prostu złożyło się na siebie kilka pechowych zdarzeń. Zbyt wiele dobrego robiliście i robicie, żeby mieć teraz wyrzuty sumienia. Pomyślcie, ile zwierząt by już nie żyło, gdyby nie Wy. Taki np. Wąski, czy Mając czy któraś z Melin?
          A w ogóle to miało być “zdarza im się”, a nie “mi”. Chociaż, między Bogiem a prawdą, nie sikam do kuwety :)

          • kanionek

            Tego Wąskiego to wciąż wspominamy i żałujemy, żeśmy nie dali rady, bo to naprawdę fajny pies! Gdyby nie był walnięty w dekiel, oczywiście :D
            I do tej pory zachodzimy w głowę, jakim cudem Mając przekiblował tyle czasu w schronisku, skoro tylu wolontariuszy miało z tym psem do czynienia i każdy widział, wiedział i przyznawał, że Majka to jest słoik miodu okryty aksamitnym futerkiem. My po prostu uwielbiamy Mająca (resztę dziadów też; każdy z nich jest inny, każdy walnięty na swój sposób, ale i każdy kochany) i serio – to, że ona nie widzi, nie jest absolutnie żadnym utrudnieniem, ani nie rodzi uciążliwych obowiązków, jak nas zresztą przekonywała pani opiekunka z B. I naprawdę każdemu życzyłabym takiego Mająca, niekoniecznie niewidomego, na przyjaciela. Wuj tam, że szarpie krzaki i różne inne takie. Człowiek nie może spojrzeć jej w twarz i się nie uśmiechnąć, co już zresztą pisałam wielokrotnie. No więc jakim cudem ona tam gniła tyle lat, to przechodzi moje pojęcie.
            Pimpacy to oczywiste – on jest z wyglądu przeciętniakiem, więc fakt, że jest słodki i kochany (POMIMO kwestii kurczaków) nie tak szybko rzuca się w oczy. Ale on JEST słodki, tylko musiał się do nas przekonać. Z początku miał dziwne odruchy – gdy się go np. złapało za obrożę, miał chęć kłapnąć zębami i nawet kilka razy to zrobił. Niegroźnie, ale zawsze. Może też jakieś złe wspomnienia? Teraz jest Pusią :D I ryj mu się cieszy do wszystkiego :)
            Eee, chyba zdryfowałam z wątku.

          • Kachna

            :))) Nie zdryfowałaś tylko hejzglujżałaś hejzglujżałaś!!

            Żejżeglujże.

            Pije piwko. 14,5 ogląda mecz ale jeszcze nie pije. Ja nie oglądam ale piję. Tworzymy komplet. Yin i Yang.

      • ng

        Owszem ogłoszeń jest masę, ale od agencji adopcyjnych. O prywatnych ludzi mało, a jak zadzwonisz, to już nieaktualne. Przynajmniej te małe kocięta. Starszych kotów, to fakt, jest sporo.

  • Modra

    Ojej, to ja w temacie kotow… Moze jeszcze ktos poszukuje. Przybłakal sie do mnie trzy dni temu, młody, juz wykastrowany ( bylam u weta sprawdzic czip, niestety nie ma). Kontaktowy, przytulasny. Nie moge zatrzymac bom juz zakocona po koncowki uszu. Czy znajdzie sie dobry czlowiek co przygarnie i zadba o milastego mlodego kocurka?

    • kanionek

      A może ktoś go jeszcze szuka? Wiem, że w wielkim mieście trudno będzie znaleźć właściciela, ale może macie jakiś portal typu zgubiono/znaleziono?
      I hej – czyżbyś już była na własnych śmieciach? :)

  • Kachna

    9,5 zobaczył Twoje Małe Kotki.
    Oświadczył, że idzie jutro do Ciebie piechotą.
    A przecież mamy dwa. W tym Stefa malusia 3 miechy ma….
    Och on by wszelkie koteczki przerobił.
    Także ten – Kanionek – wyglądaj wieczorem niedużego, wypełniającego dość szczelnie spodenki i koszulkę, 9,5 letniego, piegowatego , z czupryna do natychmiastowego strzyżenia młodego człowieka. Może być wyczerpany bo będzie szedł nogami – bo matka pracuje….

    • kanionek

      Niee no, jakim wieczorem? Toż z miesiąc mu zejdzie, tą piechotą :D W sam raz, żeby kociaki się trochę ogarnęły, bo teraz są trochę jak przyciski do papieru ;)
      Piegowate jest fajne :) A czupryna nie problem, zapytaj Baśkę :D

  • tane

    Czytam bloga, najczęściej z dużą sympatią i przyjemnością. Dzisiaj jednak zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Kanionku, szlachetna dusza i wrażliwość uwierają Cię przy kolczykowaniu kóz. Nie kwiczały czasami gdy naraziłaś na ciążę i poród kocie dziecko. Do tego wiecznie zasmarkane. Kotka w tym wieku nie powinna rodzić. To tak jakbyś zgodziła się na ciążę 12 latki. Pewnie się uda i jakoś urodzi, ale umówmy się, że nie powinna. O niedotrzymaniu warunków umowy już nie wspomnę, bo któż przejmowałby się jakimś głupimi umowami.

    • ciociasamozło

      Wg umowy koty były wydawane zdrowe (np. bez zaraźliwego grzyba i uporczywego kataru kociego), ale kto by się przejmowała jakimiś umowami ;)

      Kto nigdy niczego nie przegapił i zawsze wszystkiego i wszystkich dopilnował niech pierwszy rzuci kamieniem….

    • ciociasamozło

      Wg umowy koty były wydawane zdrowe (np. bez zaraźliwego grzyba i uporczywego kataru kociego), ale kto by się przejmował jakimiś umowami ;)

      Kto nigdy niczego nie przegapił i zawsze wszystkiego i wszystkich dopilnował niech pierwszy rzuci kamieniem….

    • zeroerhaplus

      Z tą 12-latką to może jednak lekkie przedramatyzowanie?

      • ciociasamozło

        Jałowiec ma jakieś 9-10 mies więc raczej 14-15 lat na ludzkie.

      • zeroerhaplus

        Chodzi mi bardziej o to, że porównywanie 12-letniego człowieka i jego, powiedzmy delikatnie, raczej ograniczonej zdolności “normalnego”przetrwania w tak zwanym świecie do kota dziesięciomiesięcznego, który jest gotowym fizycznie, zdolnym do samodzielnej egzystencji, w pełni społecznie wykształconym bytem jest trochę… dziwne.

    • Tane, bez przesady. Trochę szarżujesz, porównując kolczykowanie z niedopilnowaniem terminu sterylizacji – skoro czytasz, to wiesz, jak w Kanionkowie wyglądała ta wiosna, i że to nie było tak, że sobie Kanionek z nudów rzucał monetą “dziś do weta czy do spa?”. a z drugiej strony obawiam się, że żyjące dziko koty jednak zachodzą w ciążę przy pierwszej rui – tak jak kiedyś “żyjące dziko” nastoletnie homo sapiens. w przyrodzie zostawionej samej sobie dzieje się mnóstwo rzeczy, które “nie powinny”.

    • kanionek

      No dobra, sobie dodam raz jeszcze – koty zostały mi wydane jak worek kartofli, bez żadnej umowy, książeczek zdrowia, kwitu z pralni, niczego. Oficjalnie tych kotów u mnie nie ma, a schronisko jest zadowolone, że się pozbyło “problemu”.

  • z kotami to przegięłaś kochana, nie wiem czy uda Ci się oddać w dobre ręce.
    trzymam kciuki ale też jestem zdania, że za dużo tego nieszczęścia na świecie…
    a kozy biedne.

    • kanionek

      Za dużo, owszem. Zwłaszcza nieszczęścia. Ale moje koty nie są nieszczęśliwe. O kurde, zapewniam Cię, że nie są :)
      Kozy już oczywiście o wszystkim zapomniały, w przeciwieństwie do mnie. Bo przed nami wciąż Andrzeje i dopóki nie załatwimy wszystkich, dopóty łeb mnie będzie napimpalał (a może to na ten wiatr, co ma przyjść).

      Ja się, powiem Wam szczerze, bardziej martwię o Pumę, niż o Jałowca. Puma przyjechała do nas cienka jak pocztówka z Pułtuska, jest drobniejsza od Jałowca, może młodsza, a może tylko niewyrośnięta, któż to wie. Na pewno wiem, co żarła przez większość swojego życia. Nie dość, że kitiket, to jeszcze dla… kastratów. Wiem, że ludzie ją tym karmili w dobrej wierze, bo to przecież “markowa” (czytaj: reklamowana) karma, więc nie mam do nikogo pretensji. Oby tylko dała radę z tą ciążą.

      • Teatralna

        Kanionek, ja wiem!!!!!!!!!!!!! że Twoje zwierzęta są szczęśliwe)))
        a z Pumą to może do normalnego weta… bo po co czekać na komplikacje, niech zobaczy. Ci powiem, że ja bym te przepisy kolczykowania-srania urzędnikom w dupę wsadziła.

  • tane

    Tu nie chodzi o rzucanie kamieniami. Ja rozumiem, że patrząc na życie wiejskich kotów, te nie mają źle. Tak to już u nas jest. Kotki rodzą po pierwszej rui, nie zaszczepione zarażają się białaczką, a średnia ich życia wynosi około 3 lat. Przeżywalność kociąt też jest niewielka. Ja to wszystko wiem, tylko jakoś nie tego oczekiwałam po Kanionku.

    • mały żonek

      Gdyby to było takie proste, to by było inaczej. Miej na uwadze, że wystarczy jeden raz niedomknąć drzwi przy sprzyjających okolicznościach. Wczoraj rozmawiałem z byłymi “właścicielami” Pumy, czy się poczuwają, bo już w marcu im mówiłem, że czas na zabieg, a przygarnąłem ją zakoconą…jak się okazało. Reakcja nietrudna do przewidzenia. Z moich obserwacji wynika, że jeśli kociaki są zadbane, to nie ma większego problemu ze znalezieniem dla nich domu. Te co wylosowały narodziny i zycie na śmietniku/w piwnicy w istocie czeka, z reguły, nieco odmienny los. Na dwójkę mam już potencjalnych chętnych, więc głowa do góry, przy odrobinie dobrej woli wszystko da się zorganizować. Pozostaje “uszczelnienie systemu” na przyszłość. A jak by wyglądał los Pumy, gdybym jej nie zgarnął pozostawiam wyobraźni… Świata we dwójkę nie zbawimy i wiem, nie wszystko nam zawsze wychodzi jak byśmy chcieli. Obiecuję, oszołomom nie oddam!

      • Kachna

        Szacunek Małyżonku za dyplomację. W tej sytuacji.
        Nie będę się rozwodzić jak bardzo masz rację.

      • Teatralna

        coś o tym wiem…mała 7 miesięczna koteczka do nas przybyła i została i choć za zaleceniem weta obserwowaliśmy i pilnowaliśmy…w czasie zabiegu sterylizacji się okazało, że kotna.. toż to jeszcze kocie dziecko, małe chude, chce na ręce… ekh za małe na kocięta. także bywa nieoczekiwanie odmiennie od oczekiwań.
        pozdrawiam małegożonka

  • mały żonek

    Z innej beczki. Potencjalnie czwartek i piątek mogą być mało zabawne, głównie we wschodniej połowie kraju. Sytuacja jest rozwojowa, więc śledźcie prognozy. Istnieje ryzyko silnych burz, ulew, miejscami bardzo silnych porywów i gradu. Na północy może powstać linia szkwału wbudowana w komórki burzowe. Lepiej zawczasu pochować co się da.

  • mały żonek

    Bingo. Cała trójka od Jałowca już jest zaklepana.

  • Kozy Kochane, ja na razie bardzo krótko, bo chwilowo nie mam czasu (ta, chwilowo :D).
    Z uwagi na wieszczony przez małżonka koniec świata idę zaraz nazbierać kwiatów czarnego bzu, bo zaraz może nie być czego zbierać, a teraz odpowiem ws. Jałowca.

    Opiekunka z nibyschroniska w B. już w grudniu informowała mnie, że oni nie mają kasy na nic i że nie wie, jak dalej potoczą się losy schroniska. Wzięłam od nich dwa koty, jak wiecie, a pani opiekunka namawiała mnie na jeszcze dwa, bo – cytuję – “jeśli pani ich nie weźmie, to będziemy je musieli uśpić, bo już nie mamy miejsca ani środków”. W marcu już nawet nie odbierała ode mnie telefonów, a ja, prawdę mówiąc, nie chciałam na oczy oglądać tego bucefała (weterynarza), który naraził mnie i moje zwierzęta na zakażenie grzybicą (opanowaliśmy, a jakże, przy pomocy pieniędzy, Waszej hojności i cennych rad, mojej pracy i nerwów, co zapewne odjęło mi kolejne 5 lat życia), przy której koci katar to pikuś. No więc tak sobie myślę, że Jałowiec żyje i ma się dobrze (katar jej przeszedł na drugi dzień po porodzie – cud, albo już nabyta odporność?), wszystkim chętnie w lampę daje, choć nam, człowiekom, pozwala podejść do dzieci i sama doprasza się pieszczot, a mogła już dawno być uśpiona i po kłopocie.

    Tane, oczywiście masz rację. Przecież napisałam, że nie tak miało być. Czy mnie to bolało? Bo skoro nie napisałam wyraźnie, to pewnie nie? Byłam przy niej te kilka godzin i obgryzałam ręce do łokci. Ale i dziewczyny mają swoją rację – Jałowiec była i jest w ogólnie bardzo dobrej kondycji (wielokrotnie pisałam, że owszem, wciąż powraca u niej katar, ale ona nic sobie z tego nie robi; jest tłusta i zadowolona, ruchliwa i zaczepna, i tylko ja się przejmuję), a rozmnażanie to najbardziej naturalna rzecz u zwierząt, w tym ludzi.
    Reasumując: czuję się winna, a jednocześnie cieszę się, że wszyscy zdrowi. I nie mów, proszę, że no tak, bo się wszystko dobrze skończyło, a co by było gdyby coś poszło nie tak. Ja w ogóle jestem zdania, że gdyby luźno unoszące się w praoceanie aminokwasy nie połączyły się w złożone białka, to byłoby dużo, dużo lepiej. Cisza, spokój, żadnych komplikacji. Tymczasem życie na ziemi powstało i wtedy już cała chujnia poszła z górki, i teraz każdy orze jak może. Kanionek nie jest ani święty, ani wszechmogący, ani nieomylny, ani doskonały, a za swoje błędy płaci podwyższonym poziomem stresu, bólem żołądka i migreną (do samobiczowania pokrzywą pewnie też kiedyś dojdę, ale dajcie mi trochę czasu; nienawidzę pokrzywy).

    Tak sobie teraz myślę… Przeżywałam porody Krówko i Pippi, bo też nie były w “podręcznikowym” wieku (swoją drogą – jak to się dzieje, że dzikie zwierzęta zachodzą w ciążę przy pierwszej rui, i nie ma dramatu?), a dzisiaj patrzę na nie z dumą i radością. Wyrosły na piękne, najpiękniejsze panny w moim stadzie, i są silne i zdrowe, od kopytka po czubek rogów. I po co ja się denerwowałam? Być może przedwczesne ciąże są problemem u zwierząt chorych i niedożywionych, a nie u takich tłustych larw, jak moje. Swoją drogą – hodowca, od którego wzięliśmy Ziokołka, Szarika, Tereskę i Kredensa, w ogóle nie separuje samców od stada, więc zdarzają mu się kozy, które rodzą dwa razy w tym samym roku. Zdarza się też u niego, że kozy umierają przy porodzie (bez względu na wiek), albo koźlęta po porodzie (i on to kwituje wzruszeniem ramion). A mimo wszystko wzięliśmy od niego trzy kozy w tym roku, bo ma najlepiej utrzymane stado w okolicy. Jego kozy wyglądają zdrowo, są odrobaczane, nie są wychudzone, mają dużą koziarnię i kilka hektarów łąk do dyspozycji, a sam właściciel nie jest oszołomem. Jest po prostu hodowcą, który dba o zwierzęta, liczy się ze stratami, bo to naturalne, ale w nocy śpi spokojnie, zamiast siedzieć zawinięty w koc i obserwować kozią dupę, na trzecim paracetamolu i z obłędem w oczach. Może to właśnie ja się nie nadaję do hodowli zwierząt?

    Taa, miało być krótko, a tymczasem widać, jak szczegółowo się winny tłumaczy. Wiem, że pójdę do piekła, i dlatego nie będę udawać kogoś, kim nie jestem. Powtarzam – Kanionek nie jest święty, przykro mi, że rozczarowałam.

    Wieczorem wpadnę Wam poodpowiadać :)

    • Jeszcze sobie przypomniałam: mam info od obecnego właściciela Kazika, Guzika i Wirusa. Wszyscy już wykastrowani (normalnie do miasta jechali! Wet mojej znajomej ich ciachał, POD NARKOZĄ, nie tak jak ten rzezimieszek, co nam “robił” Andrzeja i Kocyka. Teraz przynajmniej wiem, do kogo się udać w razie potrzeby) i wszyscy zadowoleni. Właściciel też. A teraz wracam do roboty.

    • Ania W.

      Kanion, no nie daj się w poczucie winy wpuszczać! Robisz dla swoich zwierząt więcej niż ktokolwiek (kotkolwiek :) ) mógłby wymagać, naprawdę – czapki z głów! Zawsze podczas lektury Twojego bloga mam wręcz wyrzuty sumienia, że ja chyba o swoją ludzką jedynaczkę – ośmiolatkę tak nie dbam!

      • kanionek

        Niee no, bez przesady. Poza tym taka ośmiolatka to już sobie sama dużo potrafi jak nie zrobić, to wynegocjować ;)

        • Ania W.

          Dziewczyno, naprawdę Cię szczerze podziwiam. I nie daj sobie wmówić, że cokolwiek nie abla. Pracujesz jak wół i w każde ze swoich stworzeń wierzysz najbardziej jak można. Czapki z głów przed Tobą (Wami) i tyle. To, że chcesz się z nami dzielić swoim życiem, to ekstra i za to dziękuję. Amen.

          • dolmik

            AMEN!! W 100%
            Kanionku…. nie zostwisz sobie choć jednego potomka Gamonia? 😊 Toć to żywy dowód, że nie taka z niego łajza jak go malują 😎

          • Kachna

            I ja Amen.

          • ciociasamozło

            Aaamen! (takie z długim aa jak na filmach z południowych stanów hameryki ;)))

          • Ola

            Dokładnie. Kanionek, jeśli nie Ty, to nikt.

  • zeroerhaplus

    Ajajaj, w tym całym zamieszaniu zapomniałam wyrazić oburzenie, że jak, że co?! Że masz piekarnik?!? No jak to tak!!! Siostro w bezpiekarniczu, toż to czysta zdrada ;)
    Zostałam sama na placu boju i nawet gołąbek nie zaśpiewa nad mym losem marnym, ajaj…

    • kanionek

      Dobra, jak znów zrobię gołąbki to zmuszę je, żeby zaśpiewały nad Twym losem marnym – choć tyle mogę dla Ciebie zrobić. A piekarnik to nie moja wina! Małżonek mnie całkiem zaskoczył. Przez tyle lat się musiałam obywać bez, że nadal zapominam, że już go mam. Tego piekarnika. No i teraz jak go mam, to się zastanawiam, czy jest sens tyle gazu marnować, skoro wszystko prócz biszkoptu można zrobić w garnku, a biszkoptu przecież nawet nie lubię ;) Gołąbki to był wyjątek, bo ten jarmuż w garnku na bank by się rozleciał.

    • mitenki

      Zeroerhaplus, nie płacz – nie zostałaś sama w bezpiekarniczu ;) Nie posiadam, nigdy nie posiadałam… chyba nawet nie umiałabym używać ;) Jesteśmy jak te dwa mamuty :D

      • zeroerhaplus

        No co Ty, jeszcze jedna się uchowała? :D
        Drobna różnica jednak: ja kiedyś chcę mieć piekarnik.
        W każdym poprzednim mieszkaniu był, a w tym się jeszcze jakoś nie udało kuchni skończyć ;)
        A masz coś zastępczego, że tak z ciekawości sobie zapytać pozwolę?

  • Iwona

    I tak trzymajcie Nieświęci ;-). Tak nieporadnego gatunku, jak człowiek, nie ma drugiego. Jałowiec dumna, Bożena obrażona, samo życie. Dobrze, że trampkiem przeżutym nie pluła.
    Słyszałam te prognozy, na wschodzie mieszkam, to lekkiego skrczu krtani już dostałam.

    • kanionek

      My przed każdą zapowiadaną wichurą robimy przegląd podwórkowych gratów pod kątem: “poleci, czy nie poleci”. I wszystko, co może polecieć trzeba schować. W przypadku wiatru o prędkości powyżej 100 km/h (a na piątek wieszczą taki) na chowanie po kątach nie łapią się tylko Gwiazdoloty i betonowe lwy :D
      Ale nawet jak się “przygotujemy”, to i tak zostaje dach złowieszczo trzeszczący nad naszymi głowami, więc tak, ja już też ściśnięta chodzę cała.

  • lenadajcz

    Z przykrością przeczytałam wpis Tane, odpowiedź Małego Żonka i Kanionka wszystko jeszcze raz wyjaśnia, więc o co chodzi ? W kanionkowie tylko to, co całkowicie niemożliwe jest odpuszczane, a i tak myślę, że nawet to Kanionek robi jakimś cudem boskim. Zastanawiam się, Tane, cze przeczytałaś ten blog od początku ? Chyba byś tego nie napisała. Nie to, że my tu sobie spijamy z dziubków, ale to, co robi dla zwierząt Kanionek, jest godne najwyższego podziwu, przywraca wiarę w człowieka. Kanionku, pójdziesz do Kanionkowo-zwierzęcego nieba, chociaż się zapierasz, że nie wierzysz. A Tobie, Tane, zabrakło zwyczajnej empatii, to był przykry dysonans, zniesmaczyło mnie to pouczanie. Pozdrawiam ludzi i zwierzątka, całą OK.

    • kanionek

      Lena :) Miło wiedzieć, że nadal tu jesteś :)
      Tak sobie myślę, że jednak może trochę, troszeczkę, przesadzacie…? Bo owszem, ja się staram i w ogóle, ale nie mam na koncie jakichś milionów uratowanych istnień, czy coś. Poza tym – nasza zwierzęca “ekipa” to nasza rodzina i wiecie, że ta miłość działa w obie strony. Bożena może się na mnie obrazić, ale wieczorem i tak przyczłapie się przytulić i mrugnąć oczkiem na zgodę, psy to wiadomo – sama radość, koty też nas lubią, więc to nie jest tak, że my się poświęcamy, a w zamian tylko splunięcie w oko i gruzem po plecach ;)
      Że już nie wspomnę o tym, że to właśnie Wy nas wspomagacie finansowo, choć nie jest Wam dane nawet pogłaskać Mająca, czy dostąpić zaszczytu nadepnięcia kopytkiem na stopę.

    • Teatralna

      chyba tu mi się uda DOPISAĆ AMEN!!!! )))))))))))))))) wreszcie nareszcie

  • mp

    Jejuniu, blogasek dojrzewa- choć ta w sumie dość stonowana dyskusja w komentarzach jeszcze nie całkiem przypomina jatki, jakie zdarzają się na innych blogach :-) Ciocia jak zwykle celnie podsumowała- niech pierwszy rzuci kamieniem, kto niczego w życiu nie przeoczył, nie spóźnił się, niedopilnował…Ba, nie tylko u zwierząt zdarzają się nieplanowane ciąże :) Ważne, żeby jeśli już do czegoś podobnego doszło, starać się zminimalizować skutki i wyciągnąć wnioski na przyszłość- a z tym Państwo Kanionkostwo radzą sobie znakomicie bez naszego gromienia i odsądzania od czci i wiary. I jeśli znajdą nowe dobre domy kociakom, będzie super, a jeśli nawet przychówek zostanie u nich, to spytam retorycznie- kto nie chciałby być kotem Kanionka ? :)))
    Co do gołąbków w liściach jarmużu- rozumiem Twój ból, siostro- ja produkowałam gołąbki w liściach winogron, też fajna zabawa dla Kopciuszka (o, właśnie przypomniałam sobie, że możnaby już zamarynować tegoroczne liście). I potwierdzam informacje dziewczyn a propos “warstwowca” z kapusty i gołąbkowego farszu- pychota i znacznie mniej roboty !

    • kanionek

      Czyli taka gołąbkowa lazania. Dalece bardziej sensowny pomysł, zwłaszcza w przypadku liści jarmużu. Może zapamiętam i następnym razem walnę się drewnianą łyżką po łapach, zanim zacznę zawijać w te sreberka. Ja w gołąbkach lubię dużo kapusty. Moja Mama zawsze robiła gołąbki z dużą zawartością mięsa i w takiej zgrzebnej koszulinie z liścia, a ja właśnie na odwrót – małą kulkę farszu owijam w całe prześcieradła kapusty.
      I jak to dobrze, że nadal nie mam winorośli, bo jeszcze by mnie podkusiło…

      • Ania W.

        Dżizas, ja najbardziej w produkcji gołąbków nie lubię właśnie etapu preparowania kapusty, więc wersja jarmużowa wydała mi się całkiem sensowna!

  • MagaZ

    Zwierzęta u Kanionka mają prawdziwy długo wyczekiwany dom . A jak wiadomo w każdym “wieloosobowym” domu są mniejsze lub większe zgrzyty i nigdy nie jest do końca idealnie. Idealnie to jest tylko w muzeum a i tak jak się ktoś uprze to zawsze pajęczynę znajdzie . Tak więc Kanionku i Mały żonku róbcie dalej swoje , najważniejsze ,że te zwierzaki mają u was dobrze . Swego czasu dzika ciężarna kotka i urodziła 6 kociaków na poddaszu naszej drewutni . Dokarmiałam ją próbując oswoić , ale niestety nie zdążyłam bo zginęła pod kołami samochodu na naszej ruchliwej drodze i zostało mi tych 6 maleńkich tygodniowych kociaków , które wychowałam na butelce . Żeby się do nich dostać musiałam przetrząsnąć pół poddasza drewutni tak były ukryte . Kocie wpadki ciążowe też i mnie się później zdarzały , ale teraz już dmucham na zimne i jak mam pannę kicie to pilnuję terminów

  • baba aga

    ” Ja w ogóle jestem zdania, że gdyby luźno unoszące się w praoceanie aminokwasy nie połączyły się w złożone białka, to byłoby dużo, dużo lepiej. Cisza, spokój, żadnych komplikacji. Tymczasem życie na ziemi powstało i wtedy już cała chujnia poszła z górki” czy ja mogę prosić tabliczkę z tym tekstem, kubek i koszulkie? A pokrzyw jak nie lubisz to chętnie kupię :-D to bylo po pierwsze primo.
    Drugie primo jest takie, że człoweik też zwierze i ja osobiście mam alergie na osoby które są dobre dla zwierząt ale dla ludzi wręcz przeciwnie, a sztuką jest być dobrym dla ludzi i mieć dla nich też chociaż ciut empatii. Ja się wystawiam na cel, proszę kopać i gryźć, jestem złym człowiekiem bo mam yorka z hodowli fci, a córci kupiłam persa z kazirodczego związku (pani niedopilnowała). Czasem zanim się kogoś oceni ,warto pomyśleć, że czasem takie zachowanie jak moje jest spowodowane też dobrem zwierząt, ja jestem alergikiem, gdybym wzieła psa ze schroniska w typie yorka to po pierwsze mógłby mnie uczulić i musiałabym go oddać, a po drugie nie wiem czy dorosły pies ogarnie to, że pracuję i nie ma mnie w domu 9 godzin,pies nauczony od szczeniaka nie wie ,że może być inaczej i wtedy śpi. Co do kota, córka studiuje, mieszka w wynajętym pokoju a na weekendy wraca do domu, czy dorosły kot po przejściach to zaakceptuje, a może będzie się bał każdej podróży, a Lena jest kotem uwielbiającym podróże, jak tylko widzi torbę to od razu do niej wchodzi. Ludzie, a właściwie Tane, myślcie, to nie boli! No i jeśli kogoś kopać to mnie ,w końcu jestem pańcią z yorkiem, biorę to na klatę.

    • ciociasamozło

      No kochana, yorkiem z hodowli zdobyłaś pierwsze miejsce w kategorii “niewłaściwy stosunek do zwierząt” ;DDD

      • baba aga

        Że hodowla FCI to było wiadomo, bo nie dam zarobic grosza pseudohodowcom, ale jeszcze dokładnie obejrzana, cała łącznie z ogrodem, po drodze jedna hodowla zgłoszona do związku. A że pańcia z yorkiem, no w dodatku stara panna nawet ;-) no panna z dziećmi ale już dorosłe, uwielbiam te małe psy myśliwskie, zakochałam się ponad 20 lat temu jak mieszkałam obok właścicielki 4 sztuk które rządziły wilczarzem, czekałam aż odchowam dzieci i zamiast syndromu opuszczonego gniazda, mam takie małe i stwierdzam, że lepiej zadbane niż dzieci , bo dzieci można ogarnąć przez telefon a psa nie :-P . Dzięki ciociu za pierwsze miejsce, lubię być najgorsza :-D

  • dolmik

    Baba Aga….. Pańcia z yorkieeeeeeem…. ????????!!!!!!!!! FUUUJ!!!! Jak możesz z tym żyć?????

  • buskowianka

    Kanionku, patrzę na mapę burz i myślę o Was, trzymajcie dach!! ;)

    (u mnie przeszła dwuminutowa nawałnica i póki co nie zapowiada się nic silniejszego)

    • ciociasamozło

      Chyba najgorsza nawałnica już przeszła nad Kanionkowem.
      Siedzę i słucham pstrykania bo u nas już nie grzmi: http://pl.blitzortung.org/live_lightning_maps.php?map=15

      • Właśnie też się zastanawiam, czy tam wszystko w Kanionkowie w porządku? Mogło im zerwać neta, co nie?

        • kanionek

          Prąd zrywało już cztery razy, a net chodzi na 2G, czyli: “hej ładujże się, stroniczko, całą nockę albo dwie” ;)
          U nas dopiero teraz się rozkręca – a jakże, najlepiej jest się bać po ciemku!
          O czternastej przeszła pierwsza burza – Atos z Laserem wleźli pod łóżko, Pimpacy skrobał mi do drzwi kuchennych (ja dzisiaj serowałam), a przez okno widziałam, że Kaczka stała na baczność, jak biegusy, a Meliny patrzyły w niebo w oczekiwaniu gęsiego Mesjasza. Kilka razy tak walnęło, że patrzyłam, czy się las gdzieś nie pali. Ja oczywiście jak tylko zaczęło, to poleciałam wszystkich pozamykać, a za 20 minut musiałam wszystkich wypuszczać, bo o – słońe wyszło i zaraz 26 stopni w cieniu. Półtorej godziny później była kolejna ulewa, ale już bez błyskogrzmotów, a około siedemnastej znów poleciałam wszystkich pozamykać, bo mi się wydawało, że koniec świata już tuż tuż. No i tak, zgadliście, za 20 minut znów wypuszczałam…
          Za to teraz się rozkręca. Wyje, gwiżdże i szumi ponuro, a meteło widzi 108 km/h między 22:00 a 23:00. Tak więc na razie bez odbioru, idę przygotować świeczki i latarkę :)

      • zeroerhaplus

        Ciociu, jakaż piękna strona!!!
        Śmiesznie, akurat niedaleko nas burza, mam więc niejako stereo :D

  • sunsette

    Kanionek, napisz choc pare slow, jak po tej nocce, mam nadzieje, ze zyjecie! U nas tylko strasznie wialo i myslalam, ze mi brzoza na dom sie zlamie. Deszczu ani grama, strasznie juz sucho mamy…

  • mały żonek

    Żyjemy! Ja za to patrzyłem czy akacja nam nie wyląduje na drewutni. Czytałem, że w mazowieckim było najwięcej interencji. Swoją drogą aż dziwne, że mieliśmy prąd. Idę budzić Kanionka :-)

    • kanionek

      No właśnie – budzić Kanionka. Chyba sobie wczoraj zbyt mocno system obciążyłam tym “końcem świata” (kilka falstartów z zamykaniem zwierząt i ciągłe oczekiwanie na grom z jasnego nieba), aż się zbuntował. Budzę się o szóstej, Puma wtulona w moją szyję (spała ze mną całą noc), zamykam oczy, budzę się za piętnaście dziewiąta…
      I jakoś wcale się nie wyspałam.

  • sunsette

    Uff… to kamien z serca. Przynajmniej do nastepnych atrakcji burzowo-wiatrowych, hje hje…

    • Kachna

      Tak – mazowieckie tym razem – armagedon.
      Trafiło mnie 1 km przed domem. Nie widziałam NIC. Piachem sypało i innymi ciekawymi rzeczami przed ulewą i gradem. Jak dojechałam do domu przez dwa ronda – Góra wie tylko (zdecydowanie wzrosła mi w tamtej dłuższej chwili pobożność…..).
      Całe podwórko w …szyszkach i gałęziach, gałązkach – wszak mam 12 dębów i parę choinek….Dach cały, szyby całe, samochód cały. Ludzie cali. Koty całe. Sąsiadom przywiało wielką trampolinę. Skądś. Innym odwiało dach. Dokądś. Czuję się ochroniona:)

      • kanionek

        No to uff!
        Ja wczoraj byłam tak przygotowana, ale to TAK przygotowana, jak nigdy wcześniej, i pewnie dlatego nic się nie stało :D Gdybyśmy sprawę zbagatelizowali – na sto procent coś by się zawaliło/odfrunęło/potłukło lub uległo zmiażdżeniu. A tak to tylko kozłek lekarski się wywrócił (a mówiłam mu, że za wysoki wyrósł!).

    • kanionek

      Ano :)
      One zazwyczaj zimą u nas występują, więc jeszcze sporo czasu.

  • Teatralna

    a u nas był spokój, ale jak to mawia mój sąsiad – przejdzie bokiem albo przeszło bokiem ..
    żadnych Armagedonów, a ulewą się zwyczajnie cieszyliśmy, bo u nas sucho, że drzewa padają.

  • sunsette

    U nas dzis w nocy w koncu polalo uczciwie. Wiedzialam, ze tak bedzie, bo wieczorem zmusilam sie do rozwleczenia wezy i podlewania. 4 opryskiwacze z drozdzami tez wypsikalam. No, to moglam spokojnie przewidziec ze ledwo skoncze, to zacznie lac. I to z tyciej chmurki. A potem przez pol nocy. W sumie moze nastepnym razem, jak znowu bedzie tak sucho, to wystarczy, ze same weze porozkladam?

Skomentuj kanionek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *