Na zielonej łące pasły się Mające, czyli tak naprawdę to kocham Romana
“(…)
Czyjże tu pogrzeb? – szeleści wiatr.
Czyjże tu pogrzeb puka do drzwi?
Życie bez życia – szeleści wiatr.
Życie bez życia puka do drzwi.
W ciemnie mszy podziemnych
W całuny mrocznych myśli
uciekam od nieboskłonów.
(…)”
KAT, fragment utworu “W bezkształtnej bryle uwięziony”, z albumu “Bastard”, 1992
Ja też uciekam od nieboskłonów. I nie chodzi mi tu, bynajmniej, o piedestały, medialną sławę i plakaty z Kanionkiem. Pan Roman też nie uciekał, on z tym żyje, a podobno nawet Z TEGO żyje. Uciekam raczej od zgubnych nieboskłonów górnolotnych myśli, co to myślą, że mają coś światu do przekazania, albo że są głębokie (łamane na odkrywcze), gdy tymczasem prawda jest taka, jak ją przedstawia staropolskie powiedzonko: w dupie byłeś, gówno widziałeś, i głupi umrzesz. Zauważyli Państwo, że najwięcej o życiu, miłości, duszy bólach i tym podobnych wiedzą nastolatkowie? Wiem, bo też kiedyś chodziłam do liceum i mogę mieć tylko nadzieję, że Mama jednak zgubiła mój ówczesny pamiętnik. Trzeba bardzo uważać i się pilnować, żeby rozwój osobisty, mentalny i intelektualny szedł z duchem metryki, choć czasem tak łatwo, miękko i miło jest poddać się samouwielbieniu, zapominając, że statystyki stanowczo zaprzeczają temu, jakoby każdego dnia rodził się jeden geniusz w Sieradzu, dwóch wybitnych filozofów w Pułtusku, i trzech Sołżenicynów w Radomiu. Sosnowiec co prawda rodzi od czasu do czasu jakiegoś geniusza zła, ale to zupełnie inna historia.
Wszystkich nowych czytelników tego bloga uczciwie więc ostrzegam, że nie dowiedzą się tu niczego mądrego, nie odkryją istnienia drugiego dna ani piątego wymiaru, a i łzę patetycznego wzruszenia mało kiedy będzie okazja uronić (ale się zdarza, bo jestem tylko człowiekiem, i nie zawsze boski sandał ultraświadomości zdąży mnie w kostkę kopnąć). Tu się żyje, proszę Państwa, i stara nie umrzeć, a smutku egzystencjalnego gile brudnym rękawem ociera. Proste jak widły do gnoju. (Ynk, muzo z Lublina! Do tego stopnia natchnęłaś mnie swoim komentarzem, że to dzięki Tobie wpadłam na pomysł ostrzeżenia społeczeństwa o czym jest Kanionek, żeby społeczeństwo się nie rozczarowało, a moje sumienie pozostało czyste jak, za przeproszeniem, kropla rosy na wrzosowisku, o poranku w ten dzień, gdy on powiedział “nie kocham już cię”, i w łososiowej poświacie wschodzącego słońca zawyły rzewnie pelikany) [Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać, bo Nikt Wazny powiedziała, że jestem małpą, i teraz czuję się ZOBOWIĄZANA]
Tak więc moi drodzy, konkurs-sronkurs, a sprawozdanie z życia kapusty samo się nie napisze. I bardzo dziękuję, żeście natrzaskały tyle komentarzy w kilka dni, że się musiałam na szybko ogarnąć z nowym wpisem, bo zaraz znów by było, że za ciasno, tłok jak w Lidlu przy karpiach, ktoś nie nadąża łączyć wątków, a starsza pani zasłabła na tyłach i ukradli jej parasol po byłym mężu i siatkę pomidorów. I dlatego ZNÓW nie będzie mojego arcydzieła filmowego pt. “Kanionek w szklarni i pośród kwiecia w ogrodzie” (w dwóch odcinkach, TAKA rozrywka, plujcie sobie w zupę teraz), tylko to, co zawsze. I kapusta, ale to później.
Po pierwsze więc chcę powiedzieć, że A NIE MÓWIŁAM? Dawno temu pisałam Wam, że małżonek nie uznaje imion żeńskich i prędzej, czy później, wszyscy w jego otoczeniu przybierają rodzaj męski, jako i sam Kanionek, niech mu taczka pełna kapusty lekką będzie. Mieliśmy kiedyś suczkę imieniem Lulu, która w zaledwie dwa tygodnie została Koniem, więc jeśli ktoś myślał, że Majka będzie wyjątkiem, to źle myślał, albo słabo kciuki trzymał. Zabraliśmy w piątek Majkę i Lasera na zieloną łąkę, tę z koniczyną, bo tylko na otwartej przestrzeni niewidomy pies może swobodnie biegać, nie ryzykując roztrzaskaniem sobie łba, i Majka tak sobie radośnie po łące skakała, skakała… I trawkę soczystą chrupała…
Aż sobie wyskakała, i od teraz jest MAJĄCEM. Mając, Mając, po zielonej trawce pomykając. I wierzcie mi, raz nadany przez małżonka przydomek już się nie odnada, a zaświadczy o tym Ziokołek, znana wcześniej jako Tradycja. No i Kanionek, znany wcześniej jako… A nie, Kanionek był wcześniej całkiem nieznany.
Z wielkowiejskich zaś nowości – Żozefin ufarbowała włosy na kolor jesiennego liścia (odcień “zwiędły dąb, wczesny listopad”), i możnaby na nią niechcący nadepnąć w lesie (Żozefin ma swoją taktykę tropienia grzyba, inspirowaną dzikiem, czyli praktycznie ryje nosem w ściółce, i owszem, czasem przy tym chrząka), ale na szczęście nosi jaskrawą kurtkę ortalionową we wzorek projektowany przez czołowych perskich impresjonistów. Na szczęście, bo tylko dzięki temu kolorystycznie wyzwolonemu wzorkowi wiemy, kiedy skręcić w inną stronę lasu, lub – jeśliśmy jednak za blisko – schować się za drzewem i poczekać, aż wzorek przeryje swoje i pójdzie dalej. I proszę mi tam nie mruczeć pod wąsem, że Kanionek to taka wredna wesz, bo zrozumcie: człowiek się spieszy, w wiecznym niedoczasie, chce w dwie godzinki tych grzybów nazbierać jak najwięcej i wracać do roboty, żeby znów o północy nie skończyć, a każde spotkanie z Żozefin wygląda tak, że po krótkiej wymianie uprzejmości (“pani Aniu, rydze się pojawiły” – obowiązkowa pozycja każdego sezonu) przechodzimy do działu z ciężkim sprzętem i kręcimy nowy odcinek “trudnych spraw”, np.:
– Pani Aniu, kąkole mi się w szklarni zalęgły! I co teraz? – wbite we mnie oka dwa, jak w chomika jastrząb.
– Ką… kole…? – powtarzam wolno, a w głowie przewracam kartki encyklopedii i próbuję połączyć te kropki. Kąkol to chwast i ma prawo, teoretycznie, wyrosnąć w szklarni. Ale “zalęgły”? A przede wszystkim: “i co teraz”? Ryzyk-fizyk, myślę, i oferuję rozwiązanie problemu:
– No to trzeba wyrwać.
– Wyrwać? Ale jak tam teraz wejść!? Nie ugryzą? – do wytrzeszczu dołącza, kładący się cieniem na tęczówce, strach. I niedowierzanie. No JAK ja mogłam zaproponować walkę wręcz z agresywnymi kąkolami? Przyznam Państwu, że jestem w kropce, reszta kropek lata mi dokoła głowy i gra na nosie, a czas, że tak powiem, spie*dala. Myśl, Kanionek!
– To wie pani co? Ja do pani podjadę po wodę, jeszcze dziś po południu, i zajrzymy do tej szklarni, i zobaczymy, co się da zrobić, dobrze?
– Ooo, to dobrze. To do zobaczenia, pani Aniu – westchnienie ulgi, po obu stronach.
No i nie wiem, co tam Państwo sobie wyobrażali, ale ja przed wyjazdem do Żozefin wahałam się pomiędzy zabraniem ze sobą młotka, kosy i Lasera (kto wie, jak bardzo agresywne te kąkole?), a próbą telefonicznego wymigania się z bohatersko złożonej obietnicy, ale w końcu wzięłam tylko butelki na wodę i klucz płaski nr 13, bo i tak jest potrzebny, żeby akumulator podłączyć, i pojechałam. I co się okazało. W szklarni wesoło uwijały się osy, budując te swoje jajowate komóreczki w kolorze betonu, podwieszone u belek stropowych. I wtedy mnie olśniło, że pani Żozefin te betonowe jaja musiały się skojarzyć z KOKONAMI, a od kokonów do kąkoli to już jak z przedszkola do Opola – jeden krok. I dobrze, że nie wzięłam Lasera, bo on nie lubi brzęczących kąkoli i raz już jednemu wytłumaczył, jak bardzo nie lubi, i przez dwa dni wyglądał jak Shar pei, a drugi podbródek wisiał mu jeszcze przez tydzień.
Z Rycerzem Zakutego Łba nadal mamy problem niewąski, a praca z nim przypomina orkę martwym koniem po ugorze. Pod górę. Człowiek robi i robi, efektów nie widać, i jeszcze martwego konia trzeba pod górkę ciągnąć, bo się go przecież tak nie zostawi. Gdybym miała sporządzić krótką charakterystykę Wąskiego dla celów adopcyjnych, ujęłabym rzecz następująco: “Śliczny misio i uroczy, do gardła skoczy, wydłubie oczy, jelito wynicuje i kości porachuje (wiem, “policzy” brzmi lepiej, ale się nie rymuje). No nie nam oczywiście, bo do ludzi on jest nastawiony jak ja do koncepcji rozwiązania rządu i wysłania go w całości na tę planetę, co to podobno istnieje zaraz za Plutonem, a do Ziemi zbliża się raz na trzy tysiące lat, czyli bardzo pozytywnie, a nawet czule, ale jednak co do innych zwierzątek… Cóż. Jak na razie nie udało nam się zaszczepić Wąskiemu nawet bladej iskierki tolerancji dla multi-kulti na podwórku.
A ponieważ nikt nie zapytał, jak się miewa moje wino (robocza nazwa marki: “Jeżynowy Karambol”), to zaraz Wam o nim opowiem. Wino obecnie wygląda tak:
I wesoło puszcza bąbelki nosem. Podobno dobre będzie dopiero za rok, a i to tylko wtedy, gdy będzie dobre, i stąd właśnie nazwa “Jeżynowy Karambol” – jako życiowy tchórz, czarnowidz i niedowiarek, zabezpieczam się jak mogę przed wszelkim rozczarowaniem, i jeśli wino okaże się siarkobełtem niezachęcającym, to zawsze będę mogła powiedzieć, że NO BA! ja to przecież przewidziałam, prawda. Z winem jak dotąd nie miałam większych problemów, prócz jednego, na samym początku. Kupiłam mianowicie torebeczkę gotowych drożdży winiarskich w płynie, no i one podobno są szlachetne i nie robią sobie z wina dzikich żartów, czego nie można powiedzieć o drożdżach dzikich, które – jeśli wierzyć znawcom z forum starych winorobów – nie zawsze obierają właściwy kierunek fermentacji. Na czym polega niewłaściwość kierunku fermentacji to już nie wiem – może wino zamienia się w zsiadłe mleko, albo kiszoną kapustę, no w każdym razie ja nie chciałam ryzykować i wzięłam te szlachetne, i one się wręcz nazywały “gotowe”, a po przeczytaniu instrukcji na torebce okazało się, że wcale nie są. I że najpierw trzeba je obudzić, rozruszać i rozgrzać, a właśnie z tym rozgrzaniem był problem, bo gdzie ja znajdę powyżej 26 stopni we wrześniu, i to przez całą dobę? Chodziłam z butelką zaczynu (zacieru? zaczątku? no sok z owoców to był, z odrobiną cukru i tymi śpiącymi drożdżami), zatkaną jak przepis kazał tylko kawałkiem gazy, i już, już chciałam ją wetknąć w tyłek lodówce (bo wiecie, że lodówka w środku chłodzi, a z tyłu grzeje? Takie czary), gdy sobie przypomniałam, gdzie mogę ją wsadzić, i to bez ryzyka wywołania zwarcia w instalacji:
Za ten pomysł dostałam co prawda siedem punktów w skali Ziokołka, ale uważam, że Ziokołek przesadza – na tym etapie drożdże się tylko budzą, przeciągają rozkosznie, i natychmiast przystępują do intensywnego się rozmnażania, a na produkcję alkoholu wpadną dopiero później, gdy na imprezę wpadnie kilo cukru, więc kurczaki były bezpieczne, choć faktycznie pachniało u nich trochę fermentem, ale gdzie teraz w Europie nie pachnie fermentem, ja się pytam?
Aha, i tak sobie wczoraj pomyślałam, ślęcząc nad orzechami laskowymi prosto z drzewa, że skoro dzieci dzisiaj nie wiedzą, skąd się bierze mleko, albo jak wygląda prawdziwa krowa (bo przecież nie jak ta uśmiechnięta karykatura z kartonu), to może chciałyby się dowiedzieć, jak wyglądają orzechy laskowe? Ja tam dzieciom dostępu do wiedzy nie bronię, proszę bardzo, można zawołać przed odbiornik:
A tu jeszcze w łupinkach, ale już bez falbanek:
A dla Zeroerhaplus mamy dynię :) (a małżonek, po wykopaniu piętnastu metrów głębokiego rowu, uwalany gliną jak szalony garncarz i z gruzem we włosach, zapytał czy dostanie banana. I nie wiem nawet, czy wolno mi napisać, co miał na myśli, bo teraz czasy takie wrażliwe, a ludzie coraz świętsze… No w każdym razie miał na myśli takiego gościa, co w “Alternatywy 4” dostał od Anioła kubeł i szmatę, i miał pucować klatkę schodową)
Oto więc dynie malutkie, różnych wzorów i kolorów:
Tu dynie większe, o masie jednego Kanionka każda:
O, a tu widok na dynie z lotu ptaka, a dokładniej z lotu Kanionka przez okienko na strychu. Musicie przyznać, że wyglądają kosmicznie. Jak wielkie jaja złożone przez Marsjan. Chciałam nawiązać do smoków i smoczych jaj, ale jeszcze nie czytałam tej książki, a głupio tak udawać, że się wie, o czym się mówi, więc jednak marsjańskie jaja:
Ale KRÓLOWA… Królowa może być tylko jedna!
PS. I patrzcie, mało brakowało, a stałabym się gołosłowna. Oto przed Państwem tegoroczna kapusta:
Bieda, panie, w tym roku, a wszystko przez ślimaki. Każdą główkę kapusty musiałam obrać z liści zewnętrznych, I WEWNĘTRZNYCH, i cudem tylko same głąby się nie ostały, TAK mi ślimaki kapustę załatwiły. Mało tego, że liście dziurawe jak mój budżet na kolejny rok, to jeszcze hojnie obsrane, bo wiadomo, że ślimak nie chodzi za potrzebą, tylko ją realizuje na miejscu.
PPS. A w poniedziałek jedziemy z Mającem do weterynarza, na wstępną ocenę szans na przywrócenie jej wzroku. Trzymajcie kciuki za wątpia Gwiazdolota, żeby nie zwątpiły po drodze w swoją moc, a tymczasem – zostawiam Was ze swoimi myślami i tą oto okolicznościową, jesienną pajęczyną, drżącą i nostalgiczną, na skraju krzaka borówki zawisłą (bo nie wiem – czy na Fejsbuku już ogłaszali, że jesień?)
Wiesz, że ja dla Ciebie wyłażę z kąta, nie wiesz, to teraz wiesz. Mając urocza jest, mnie fascynuje jednak Wąski, nie wiem dlaczego, ale trudne przypadki mnie przyciągają. Też lubię komplikować sobie żywot. A syrop zrobiłam, rodzinie rozparcelowałam, a Kanionka syrop stoi w spiżarni, jak wyrzut sumienia. Gdyby miał oczy, spojrzałby pogardliwie: ogarnij się kobieto, ja tu czekam. I tak to jest :-)
To co – wymiana barterowa? Buteleczka syropu za Wąskiego? Nie będziesz żałować :D (a od biedy też możesz go trzymać w piwnicy, i straszyć nim niegrzeczne dzieci. Dzieci sąsiadów – odpłatnie)
do tyczy też ASO
http://www.almoc.pl/img.php?id=3458
Andrzej, chodzi Ci o odczyn antystreptolizynowy, czy autoryzowany serwis opon? Tak, czy siak, nie widzę związku z wątkiem, wpisem, ani komentarzem; może rozwiniesz swoją myśl?
Definicja szaleństwa fajna. Spopularyzował ją, zdaje się, film K-PAX, a przynajmniej ja ją wtedy poznałam :)
Wita sie z Panstwem kaczka i bez ogrodek pyta jak sie robi takie duze dynie? Baniak z helem? Konsolidacja kilkunastu mniejszych dyn? Czy zwinnymi lapami (foto)szopa z lasu?
Posciel z dyni jest odpowiedzia na potrzeby rynku. Ekologiczna, naturalna, twarda na tyle, by sugerowac, ze leczy kregoslup…
Żebym ja miała te wszystkie cudowne moce, o które mnie posądzacie… (tobym pewnie umarła z frasunku, jak ten osioł, co mu w dwa żłoby dano, i się nie mógł zdecydować, czy zażyć helu, czy rozszarpać szopa)
A tak naprawdę odpowiedź na pytanie “jak się robi takie dynie”, jako i na wiele innych pytań o sens życia, brzmi: kozą. Kozą można zrobić prawie wszystko. A Twoja Dynia i tak od moich lepsza, bo animowana (myślałaś, że jesteś jakieś INCOGNITO? Gdy – przeglądając listę zgłoszonych blogów – doszłam do Twojego, pomyślałam: “no to pozamiatane”, i już nawet nie przeglądałam dalej)
Chcialam przyuwazyc, ze blad, ze nie przegladalas, bo wepchalam sie przed Skorpiona, a on tez – czarny kon blogosfery – chowa sie tam za krzakami liter :-) My tu gadu, gadu, a tam Skorpion pewnie upija pigwowka de lux Komisje Kontroli Gier i Zakladow!
Niee no, że Skorpion, to wiem, ale że ona tak z tą komisją..? TO DLATEGO tę nalewkę tak długo przetrzymywała, słodkie niewiniątko!
Ołojezu, jakie zdjęcia! A to na dyni Twoje wymiata! Zaczajcie się o dwunastej, może się zmieni w karocę z Wąskim na przedzie i z pomocą domową do roboty we środku, od razu z pantofelkiem, żeby potem nie latać po próżnicy. Pajęczyna i czerwone liście – bajkowe!
Wygrałam w Lotto, dlatego tak ćwirkam / na kuponie za 6 zł miałam szóstkę, tylko w dwóch zakładach:), he, he/. Na krótko Obora Kanionka zmieniła się w Bajkolandię Dyniolandię, co Ty mróweczko, będziesz z tymi dyniami robiła ? Nalewka dyniowa może ? Marmolada ?Chutney ?
Dzięki, Lena :D
Jak się ma kozy, to nie ma problemu z zagospodarowaniem ani dyni, ani żadnych innych warzyw :) Wino podobno można nawet zrobić na dyni, ale zanim przystąpię do kolejnych eksperymentów, poczekam na efekty Jeżynowej Kraksy :)
No dynia faktycznie dorodna, tylko zaprzęgać do niej i na bal! Bardzo ujęła mnie genialna prostota sposobu robienia dyni i to, że dynię-kozą, a przecież jednocześnie kozę-dynią. Ach, jadłabym zupę dyniową zagryzając kozim serem… się rozmarzyłam.
A ja zbierałam kiedyś orzechy na pagórach koło Szczawnicy, ale chyba było później, bo jak się potrząsnęło drzewem, to spadały same konkrety, bez falbanek. A widziałaś, jak wychodzą z orzechów takie tłuste, białe robaczki-miszelinki przez uczynioną przez siebie dziurkę? Jak kiedyś zaprezentowałam córce ( sobą, nie że miałam robaka) – przepadło, musiałam pokaz powtarzać przez kilka kolejnych lat, póki nie urosła.
To zagryzanie może Ci się spełnić :) Będę miała na uwadze.
No własnie się zastanawialiśmy z małżonkiem, czy zbierać już natychmiast, czy jeszcze poczekać (bo na niektórych leszczynach orzechy nadal zielone), ale nie wiem, czy przymrozki im nie zaszkodzą. Larw nie widziałam, ale sądząc po średnicy otworów (w niektórych orzeszkach były dziurki), to faktycznie miszelinki muszą być. A jak zaprezentowałaś? To znaczy – skąd wypełzłaś, wijąc się w konwulsjach, by dostatecznie wiarygodnie zobrazować zjawisko?
Ja też chcę wiedzieć jak EEG pokazywała robaczka!
A wiecie, że na te miszelinki mówią “słoniki”?
Wspięłam się na wyżyny sztuki mimicznej i zaprezentowałam bez pomocy dodatkowych przyrządów. I one wcale nie wiją się w konwulsjach. Wyglądają jak kilka nałożonych na siebie białych oponek i tak po kolei , spokojnie wyciągają kolejne oponki z dziurki – oponka, chwila skupienia w sobie, następna oponka. W sumie nie umiem się zdecydować, czy są bardziej słodkie , czy obrzydliwe :). A może mówią na nie ,,słoninki”, a nie ,,słoniki”? Bo rzeczywiście, wyglądają jak wyrzeźbione ze słoniny.
Miałam kotkę, co to aportowała jak kot Mitenek i jadała pomarańcze.
Trzymam kciuki na Mająca i Gwiazdolot.
POMARAŃCZE? Powiedz jeszcze, że nie były nadziewane tuńczykiem!
Słoninki, jak słodko :) A może słoniki, bo jak on wyjdzie do połowy, ten robal, to orzeszek wygląda, jakby mu słoniowa trąba wyrosła? I się ruszała… Fajnie mieć wyobraźnię, człowiek zaraz wszystko widzi, a i przyśnić się potem może.
Mój Pumowaty jest za to wielkim fanem zielonych oliwek- jak nie chce jeść jakiegoś whiskasa czy innego paskudztwa, to podstępnie wrzucam mu tam parę oliwek, mięszam całość i kot futruje, aż mu się uszy trzęsą :) Czarnych oliwek nie lubi. Przestał też wcinać kiszoną kapustę, która bardzo mu smakowała w zeszłym roku .
O, w taką oliwkę to łatwo tabletkę wsadzić. Musze sprawdzić, czy Kotek lubi :)
I zapomniałam dodać, że WCALE nie pozamiatane. Kaczkę czytam i podziwiam, a Kanionka czytam, podziwiam i KOCHAM (oraz głosuję). I nie ja jedna- tak myślę.
No jasne, ze nie pozamiatane! Ja tam po lydki brodze w okruszkach, co sie sypia z Biskwita! Zamiast scigac sie na karoce z dyn, siadzmy, skrecmy fajke spokoju z dyniowego liscia i napijmy sie nalewki. Macie jakas, Kanionek, na melisie i relanium?
A ja to mam fajnie, bo dzieki EW, co mnie tu przyprowadzila, to moge sobie przylozyc teraz taka dawka Kanionka na raz, ze mi zastapi dalszy ciag Betty i jej jajek!
No masz. Pod latarnią to faktycznie najciemniej. Nalewka na melisie i relanium! I z walerianą! Melisy mam po czubek dyni, a co przechodzę obok tego kozłka lekarskiego to się zastanawiam, po co ja go właściwie siałam. A tu taki genialny pomysł, z perspektywą rozwoju w kierunku biznesowym, bo podobno ludzi z nerwicą jest już więcej, niż tych z halluksami. A wszystko dzięki EW, która jest jak Nokia – łączy ludzi :)
Mniam, naleweczka melisowa rozwiąże wszystkie problemy :)
Od tych z nerwicą więcej jest chyba tych ze wzdęciami (sądząc z reklam w tv), ale im też naleweczka pomoże.
Się zastanawiam Kanionku, czy z Twoich plonów kozłkowo-melisowych nie korzysta przypadkiem Gamoń? To by wyjaśniało jego niewzruszony spokój.
Wszystko możliwe, on nawet kurczakom ryj do michy pakuje, a tam przecież tylko produkty pochodzenia roślinnego. A jak się chce, żeby Gamoń BIEGŁ, to się przez okno wyrzuca ziemniaka. Serio, Kotek jak na to patrzy, to mu mdło.
Już myślę nad tą naleweczką. Podkład mógłby być cytrynowy, bo się z melisą dobrze zgodzi, tylko relanium nie mam. Ale zostało jeszcze kilka pigułek Wąskiego… Naleweczka z tryptofanem, będziesz bogiem miast tyranem :D (*dotyczy wszystkich, za wyjątkiem Wąskiego)
Przepraszam, a tego kartofla, to na surowo, czy też gotowanym rzucasz? Pytam, bo w przypadku Gonzalesa możliwe jest WSZYSTKO :)
To prawda, bo skoro wpieprza cebulę i marchew (składniki sałatki, którą serwuję kurczakom), to czemu by nie surowe pyry? Ale jednak rzucam gotowane, jesli akurat za dużo do obiadu mi się obierze. Rzucam z myślą o kurczakach, ale wiadomo – kto pierwszy, ten lepszy, a kto drugi, ten głodny ;)
Jak rzucałam mojemu kotu jakiś przedmiot, to wracał do mnie jak bumerang. I kot i przedmiot. Kot z żądaniem, żeby mu znów rzucić. I tak w kółko.
Zaimponowałaś mi tym aportującym kotem. Muszę pogadać z Kotkiem.
A mój aportuje uszczelki i uparcie ignoruje wszystko inne. Ale za to uszczelki namiętnie.
O, Kotek miał kiedyś fazę facynacji takimi silikonowymi czapeczkami od grzałek używanych w papierosach elektronicznych. Małe, mięciutkie, gdy się odbijały od podłogi nigdy nie było wiadomo, w którą stronę skoczą. A mogły się też potoczyć, bo to były takie walce bez jednego denka. Producenci zabawek dla kotów prześcigają się w tworzeniu cudów na kiju, typu: różowa myszka z dzwoneczkiem i wiatraczkiem z ptasich piór w tyłku, a koty to przecież poważne ludzie. Na półkach sklepów zoologicznych, w dziale “kot – rozrywka” spokojnie mogłyby leżeć zestawy uszczelek, zróżnicowanych jedynie pod względem kształtu i wielkości, i nic poza tym.
I papierowe kulki, w cenie pińcet pln za sztukę.
I spinacze! Albo takie plastikowe spineczki co są czasem przy nowych koszulach. I kartooony! Dużo kartooonów :))
No właśnie – czy ktoś w ogóle zna kota, który nad wymyślne, mięciutkie legowisko w serduszka i kaczuszki, nie przedkładałby szarego kartonu po mydle lub dorszach?
Aportujący kot to nie moja zasługa. Ot, kiedyś chciałam się pozbyć zwierza, bo miałam coś pilnego do zrobienia, a on albo kładł się na klawiaturze albo siadał przed monitorem i zasłaniał.
No to zwinęłam kulkę z papieru i rzuciłam pewna, że mam go z głowy. I miałam, cały wieczór z głowy, zamiast pisać musiałam rzucać mu tę kulkę :D
Patrzaj, EW zamilkla, moze teraz do niej dotarlo jakie konsekwencje dla obrotow planet moze miec fuzja DYN w swiatlowodach!
A teraz powiadaj Kanionku, ile wazy twoja Dynia? A publicznosc niech obstawia zaklady, ktora z dyn ciezsza, i dlaczego, pewnie ta pedzona na sterydach z importowanych kurczakow?
Żebym to ja wiedziała! Ani ją podnieść, tę dynię, ani nawet przetoczyć, więc jak toto zważyć? Chyba, że w kawałkach. To jak się za nią wezmę (bo muszę mieć na to trochę czasu – wydłubywanie miliona pestek i transport zwłok taczką, no i ważenie po kawałku), dam Wam znać. Na tu i teraz mogę za to zważyć moją ostatnią ocalałą kaczkę :) Stajesz do konkursu pięknoś.. ee, ciężkości? Jest szansa, że wygrasz, ale pewności nie ma – ta kaczka umie zadbać o siebie, i nawet trzy razy większe od niej gęsi mają respekcik i szacunio, gdy kaczka im w zwięzłych słowach tłumaczy, dlaczego to właśnie ona powinna zeżreć wszystkie ziarenka ;)
Nieuczciwy bylby to zaklad, gdyz ja-kaczka wszystko ma ciezkie! Z olowiu! Wygrywam wszystkie konkursy ciezkosci :-))))
A to dobra, to ja mojej kaczce nawet nic nie powiem, żeby w depre nie wpadła, bo przy tych gęsiach i tak musi się biedaczka natyrać, żeby autorytet utrzymać. Ty wiesz, jak ciężko kaczce wdrapać się na ławkę? A na ławkę trzeba, gdy się do ciemnych mas przemawia. No i z góry łatwiej komuś w łeb dać, w razie nagłej potrzeby. Gęsi, na polecenie kaczki, nauczyły się odkręcać zewnętrzny kranik, pod którym stoi plastikowy pojemnik. I co ja się ucieszę, że trochę wody się w studni pojawiło, to kaczka wydaje rozkaz z ławki, gęsi lecą odkręcić kranik i napełniają kaczce ten pojemnik, a ona potem w nim siedzi, choć ledwo się mieści. Mogłaby jeszcze nauczyć gęsi, jak się zakręca, ale w sumie co ją to… Wczoraj przywiązałam wajhę od kurka sznurkiem do rurki kranika. Dzisiaj gęsi spędziły pół dnia na próbach rozszarpania sznurka na strzępy, ale nie dały rady. Nie ma moczenia kaczej dupy, gdy ja nie mam w czym własnycb gaci wyprać! Ale co to ja… No tak, więc nie powiem kaczce, że gdzieś tam, istnieje kaczka większa, cięższa, i mądrzejsza od niej. No chyba, że mnie do reszty wqrwi z tym kranikiem.
Kaczce to się chyba w kaczej d… poprzewracało? Mało jej stawu, jeszcze na podwórku musi basenik mieć? :D
A bo teraz, po tym jak ze stawu zniknęły trzy kaczki w dwie doby, wypuszczamy płetwonogie towarzystwo na wodę tylko raz na jakiś czas, i pod kontrolą. Ja nie wytrzymam nerwowo i chyba mi serce pęknie, jeśli tej ostałej się trójce coś się stanie. Dlatego w nocy siedzą na małym wybiegu, w dzień mają do dyspozycji całe podwórko, a to jest spory kawałek zielonego terenu, i średnio raz w tygodniu – godzinka lub dwie nurkowania w stawie. Nad podwórkiem po zmierzchu ostatnio często pojawia się puszczyk (dwa razy przeleciał mi tak nisko nad głową, że mogłam mu pióra w tyłku policzyć), i choć wiem, że kaczka i gęsi są dla niego zbyt duże, to on mi przypomina, że w lesie ciągle coś czyha i wyczekuje okazji do zbrodni. Tylko nad kurczakami nie mam kontroli – matka kurka wyprowadza swoje młode do lasu, ona przelatuje nad ogrodzeniem i je nawołuje, one przełażą przez oczka siatki, i nie ma siły ich powstrzymać.
Zapomniałam o jaszczompiu i rudym ryju…
To może zrób jej na stałe basenik w jakimś pojemniku? Faktycznie, ostatnia bidulka z kaczego rodu, niech ma jakąś przyjemność :)
Wysyłam Ci kosmitki na maila – żeby nie było, że zmyślam albo mi odbiło zupełnie :D
A zrobiłabym, bo nawet mam odpowiednio duży pojemnik, tylko że one, te gęsi i kaczka, do wody włażą z butami, błoto na dnie zalega, a i nasrać potrafią… I tak codziennie idzie na ich kąpiele przynajmniej 5 litrów deszczówki, a jeśli postawię im większy pojemnik, to mi wody na wymianę zabraknie. Kozy też “biorą” pięć litrów na dobę, kurczaki około dwóch (nie, że tyle wypiją, ale też zawsze zabrudzą i trzeba wymieniać), i np. stan wody w butelkach na dziś wynosi około 30 litrów, a na deszcze się nie zanosi. Za to gdy już będziemy mieli własną wodę, nieważne, czy czerwoną, zieloną, czy może czarną w żółte paski, ooo, to wtedy możemy poszaleć z basenikiem. (jesli woda okaże się zielona, to będę miała swój własny, prywatny teatrzyk “Zielona Gęś”) (a do maili obiecuję zajrzeć jutro, bo dziś już odpływam)
No to trzymam kciuki za tę wodę w jakim bądź kolorze, żeby jak najszybciej była :)
Dzięki, Mitenki :) Trzymaj za to, żeby była mokra :D
Kanionku, a nie mogłabyś filmu nakręcić? Jak kaczka przemawia z ławki do gęsi i jak one na jej rozkaz odkręcają wodę?
Wiesz jaką furorę by taki filmik zrobił w necie i ile odsłon byś miała? :D
A razem z tym fejm i kasę :D
Teraz dopiero do mnie dotarło (to się nazywa spóźniony zapłon chyba?), że Kaczka jest TĄ KACZKĄ! Kaczką, co ma w domu Moneta :D
I chciałam zauważyć, że takie doborowe towarzystwo tutaj bywa, że aż człowiekowi gupio, że on taki zwyczajny… jako ta kiełbasa.
No wlasnie.
To tez milcze przytomnie.
Weźcie przestańcie z tymi kiełbasami, co? Po dobroci proszę i nie każcie mi się ZNOWU powtarzać :) Wszystko na tym pożałowania godnym świecie jest tymczasowe – ja, Wy, NAWET Kaczka. Warto o tym pamiętać i żyć za życia (być sobą, nie wybierać Pepsi, itd.), bo potem to różnie gadają, co będzie (a ja im nie wierzę). Zmuszacie mnie do wystąpień a la patetyczny patefon (bo gada wzniośle i się powtarza), a przecież jest pierwsza w nocy, ja już śpię na jedno oko, i serio – zmiłujcie się nade mną :) Piszcie, co macie ochotęi JAK macie ochotę; ordery bohaterów ostatecznie i tak zawsze rdzewieją w ziemi, a odciski dłoni w betonie poddają się erozji. Już mogę przestać?
Kanionek możesz :D i nie bierz sobie za bardzo do serca naszych wynurzeń o drugiej w nocy :*
Chciałam zauważyć zazdrośnie, że Ty, Mitenki , jesteś absolutnie NADZWYCZAJNA i WYJĄTKOWA. Ty popatrz , co my mamy przy naszych komentach – jakieś zielone i szare pokraki, co jedna to gorsza. A Ty – swoją piękną rączkę. Co tam Monet w domu, wobec takiego wyróżnienia jakie Cię spotkało.
Moneta to moze i kaczka ma, ale kielbasy to ani troche. Biskwit zezarl.
Alescie sie tu siostry urzadzily, kurdebalans, szukam, wolam, echo mi odpowiada, a wy wszystkie sekretnym przejsciem przez szafe do Kanionka i … wyobrazam was sobie, jak w serialu M.A.S.H, siedzicie w gestym dymie cygar i rzniecie w pokera saczac drinki z destylarki.
No, ONE może i siedzą, i nawet rżną, tylko Gupi Kanionek ciągle w kuchni, albo przy widłach. I tylko im polewać, i kapusty na zagrychę! Ale w gęstym dymie też sobie poprzebywałam, gdy wędziłam pierwsze sery, i wiem już co oznacza określenie “przydymione okulary”. Okazuje sie, że nawet szkła kontaktowe można sobie nieźle przydymić.
A ja, to mam najgorszy znaczek z was wszystkich, jakaś dzidzia piernik w śmiesznym kapelutku, sukienka przed chude kolanka i śmisznie dygam WTF?…Kanion, czy ja tak wyglądam???
Czyli co – dorobić Ci grube kolanka? A w ogóle to ja tam widzę mrówkę, a pisałaś ostatnio, żeś zarobiona! A teraz pretensje…
Droga Kaczko, nie można mieć wszystkiego. Albo Monet albo kiełbasa :D
EEG :D nie ma co zazdrościć, Ty też możesz mieć awatar jaki chcesz – wystarczy się zarejestrować na google albo na wordpressie :)
Ale rzeczywiście jestem nadzwyczajna i wyjątkowa :D choć z zupełnie innego powodu… Piękną rączkę (tak na marginesie nie moją) dawno zamieniłam na inny obrazek – kocią mordkę. A wyświetla się co widać tutaj. Nie wiem jak to mi się udało :D
http://www.fotosik.pl/zdjecie/8ebfb7883ba5db43
EEG – nie mam pojęcia, jak Mitenki włożyła tę rękę w drzwi, ale zapewniam Cię, że moje palce, w rękawiczkach czy bez, nie były w tym maczane. Sama zobacz, jak JA wyglądam!
EEG świetnie to spuenowała spointowała? spuętowała? – odpowiednie skreślić. Dynię kozą, a kozę dynią! :D
Tak! Perpetuum mobile właśnie zostało odkryte, można przestać szukać. Make dynia, not war, i “każdy obywatel ma prawo do poszukiwania szczęścia i co najmniej jednej kozy” ;)
Zdjęcie śpiącego na dyni Kanionka wygląda jak ilustracja do bajki o Kopciuszku :D
Któregoś dnia spracowany Kopciuszek został wysłany do ogrodu, żeby wypielić grządki warzywne i spracowany zasnął…
Jak się spało na dyniowej poduszce? Śniłaś o złotej karocy, balach, brylantowych pantofelkach? :D
Mając, czy ktoś ci powiedział już, że niesamowity z ciebie słodziak? :)
“Śniłaś o złotej karocy, balach, brylantowych pantofelkach?” – niee, nadal o wózku złomiarza. Jaki Kopciuszek, takie marzenia :D
A dzisiaj śniło mi się, że Wąski wszystkich zamordował :-/ No nie jest on lekiem na całe zło, a zwłaszcza na nerwicę, a zwłaszcza ZWŁASZCZA dla takich czarnowidzów, jak ja.
A Mając dostarcza nam nieustającej rozrywki! Pal diabli drobiazgi typu: rozebrana ścianka z plastiku, zeżarta packa na muchy, czy odkurzanie trawnika z gęsiego gówna, bo tak poza tym Mając jest dokładnie tym, czym nie jest Wąski – lekiem na całe zło. Wystarczy na nią spojrzeć i już człowiekowi wesoło :)
:-) (<- uśmiech onieśmielenia ślę)
Ta 'muza' to od 'muzeum,' prawda? Tak jak 'dziennik' nie dlatego, że wydawany jest codziennie (bo nie jest), ale że 'dzieniespojrze – tam robota' ;-)
A z tymi górnolotnymi nieboskłonami może być tak, jak z szakalem, co to urodził się w sierpniu. We wrześniu zaś spadły deszcze..
Za sianie szlachetnego fermentu już od inkubatora poczynając należy Ci się 10/10.
Jaja smoczych Marsjan tajemniczo i obiecująco się przyczaiły w zielonym. Jaja z niespodzianką ?
Kciuki za wątpia Gwiazdolota i szanse Mająca już ustawione.
P.S. (i mazel tov)
:D Do muzeum Cię nie wezmą, choćbyś dopłaciła – brakuje Ci jeszcze trochę do miana wiekowego eksponatu. No chyba, że dałabyś sobie uciachać ręce i zgodziła się dorabiać jako zastępstwo tej laski z Milo, bo ona, przypuszczam, też by czasem chciała zejść z piedestału i się po ludzku walnąć na kanapie w muzealnej kanciapie :)
A dwie dynie już rozebrane przez kozy – niespodzianek w środku nie było, ale i tak im się podobało. Ze skórką zeżarły! Tym razem nie byłam już taka głupia, jak w ub. roku, i nie kroiłam w plasterki, tylko zaniosłam im po prostu dynie rozcięte na pół. Opędzlowały bez problemu, a kurczaki wracające z lasu mogły już tylko pogrzebać w resztkach.
Buziaki :)
I? I? I? Jak wypadła wstępna ocena szans? Zbielałe kciuki pytają.
Spokojnie, spokojnie… Można już kciuki rozmasować (tylko czym?! tak bez kciuków…), bo niby coś wiadomo, a nic nie wiadomo. Najpierw tylko wspomnę, że Gwiazdolot wyciął numer już na starcie, więc dojechaliśmy spóźnieni, o czym informowałam panią doktor telefonicznie, a ona stwierdziła, że jeśli nie spóźnimy się więcej, niż kwadrans, to jeszcze nas przyjmie. Wyobrażacie sobie te nerwy, na każdym skrzyżowaniu, drodze podporządkowanej, za samochodem, co przed nami musiał skręcić w lewo, a z naprzeciwka kolumna ciągników rolniczych, pochód wielbłądów i wycieczka szkolna na grzybobraniu. I jeszcze gad zgasł kilka razy. No ale dojechaliśmy i dostąpiliśmy. Trzeba przyznać, że pani się poświęciła, i bite pół godziny zaglądała Mającowi w oczy (Mając z lekka utrudniając, wiercąc się, albo próbując łbem sforsować kaloryfer), i stwierdziła, że: kilka lat temu, gdy Mająca pierwszy raz badała, zdecydowanie nie było tak źle, oraz że zdecydowanie można wykluczyć zaćmę i jaskrę. Z typowych jednostek chorobowych skutkujących ślepotą lub niedowidzeniem to już chyba niewiele zostało, a wstępna diagnoza brzmi: przewlekły stan zapalny “w okolicach tarczki nerwu wzrokowego”, czy jakoś tak. Dziwne przebarwienia na tęczówce, farfocle i coś tam jeszcze. Może małżonek coś więcej zapamiętał, ja zawsze jak się staram, to tym bardziej zapominam. Że źrenica słabo reaguje na światło, tośmy sami dawno stwierdzili, i pani wet powiada, że z uwagi na to, iż ten stan się utrzymuje od lat, to nadmiar światła wpadającego do oka mógł wyrządzić nieodwracalne szkody. A czym ten przewlekły stan zapalny został wywołany to już zgaduj-zgadula – może nosówka w szczenięcym wieku? No w każdym razie zasugerowała na początek farmakoterapię niesteroidowym środkiem przeciwzapalnym (Naclof) i antybiotykiem (Tobrex), cztery razy dziennie po jednej kropli do każdego oka. I po kilku tygodniach zobaczymy, czy w ogóle coś się poprawiło, i wtedy dopiero będzie można mysleć, co dalej.
Mając się lekko zestresowała tą całą wyprawą do miasta i teraz odsypia :)
To znaczy, że jest nadzieja, malutka ale zawsze :)
Szkoda, że poprzedni opiekun nie leczył psiaka.
Poprzednim opiekunem było to nibyschronisko – nibyzoo w B., gdzie Mając spędził kilka lat, i właśnie trochę się dziwię, bo pani wet twierdzi, że sugerowała wtedy te krople, ale był problem z systematycznym podawaniem. Mając był więc rozpieszczany, głównie kulinarnie (ma nadwagę i teraz ciężko jej na diecie), i na pewno wygłaskany jak należy, ale kurka z podgrzybkiem, no! Miłość i kotlety to nie wszystko. No i pani wet potwierdza, że to niemożliwe, żeby Mając miał 3 lata, bo raz – stan zębów temu przeczy, a dwa – pani wet mniej więcej kojarzy, kiedy Majka pierwszy raz do niej trafiła. Na zaśw. o szczepieniu p-ko wściekliźnie mamy wpisane lat osiem, w książeczce ze schroniska trzy, a prawda jest jeszcze inna. Ale to najmniej istotne w całej historii. My byśmy byli szczęśliwi, gdyby Mając widział choć trochę. Powrót do pełnej sprawności jest raczej nierealny, ale poprawa wzroku na tyle, żeby pies chociaż w otwory drzwiowe trafiał, byłaby piękną niespodzianką. Bo jak ona czasem przydzwoni w coś nosem z rozpędu, to MI w oczach gwiazdy stają.
…w tej kanonadzie komentarzy uciekły mi wieści o Mającu, ech…
ale na zdjęciach to ona ma piekne te zębiska, białe, już dawno chciałam powiedzieć
Tak, my też dopiero po kilku dniach się zorientowaliśmy, że np. jeden kieł ma całkiem zepsuty i już martwy, a na trzonowcach “kamienia kupę” ;)
Cóż, nie robiliśmy jej przeglądu technicznego, bo w Mającu na pierwszy plan wychodzi, co ja mówię – radośnie wyskakuje! jej osobowość, i jej wiek jest tak naprawdę bez większego znaczenia, choć zawsze lepiej wiedzieć, ile podopieczny sobie liczy wiosen. Wspomniałam o tych nieścisłościach dlatego, że… no nie wiem, jakiś taki rozpiździaj w papierach mają ci ludzie z nibyschroniska. Zupełnie, jakby mieli pod opieką setkę psów, a nie dziewięć. I szkoda, że zaniedbali sprawę wzroku Mająca. No ale trudno, nie odstanie się, a tymczasem aplikujemy krople i wypatrujemy poprawy :)
Dzięki za dynie!!!! :))))
No, dyniory masz kosmiczne. Totalnie nierealne. Czy mi się wydaje, czy też one się zapadają w ziemię od tego dyniowego ciężaru??
Kanionku, olej resztę i zacznij zarabiać na dyniach, ale pod warunkiem, że za przesyłkę zapłaci klyjęt ;)
Konkursy Ci stanowczo służą :)
A obawy tych, którzy myśleli, że blog niedostatecznie literacki niech zostaną rozwiane fragmentem, gdzie on jej nie kocha na wrzosowisku pod pelikanem. Rozwiewa z siłą orkanu nad Sosnowcem ;)
Czy małżonek musi koniecznie banana, czy dynią się nie obejdzie? Dynia swojska i na własnym gnoju chowana (trochę dziwnie wyszło, ale chodzi mi o gnój własnej kury tudzież kozy, przecież wiadomo). Jaki Murzin, taki banan ;)
Żozefin fascynuje mnie podobnie jak Wąski Iwonę. Te kąkole… :))
Czy w imieniu Mając akcentujecie na drugą sylabę, czy tylko ja tak mam? MaJĄC, MaJĄC, jakoś tak bardziej skocznie mi brzmi. TaDAM, taDAM, takie tam ;)
Kiedyś pisałaś, że Majka to kudłaty plaster miodu, czy jakoś podobnie. To widać :)
Trzymam kciuki za dziewczynę, jeśli widzenie ma jej ułatwić życie, to niech się uda :)
(Znowu dziwnie zabrzmiało, no bo niby jak widzenie ma życia nie ułatwiać… ale chodzi mi o to, żeby nie było za dużo efektów ubocznych leczenia, ani by nie było to kosztem bólu i tak dalej)
Za Gwiazdolota mam nadzieję, że już kciuków trzymać nie będzie trzeba i że bez tego hulał będzie jak to młode wino, o które nikt nie pytał :)
Dziękuję za uznanie, choć rzewnie wyjące pelikany są chyba szczytem moich możliwości w zakresie gatunku romans-fikszyn i nie wiem, no nie wiem, czy uda mi się jeszcze kiedyś przeskoczyć samą siebie ;)
Żozefin jest kopalnią fascynacji i wierzaj mi – ledwie zaczerpnęłam dłonią z tego źródła. MaJĄC! Tak, brzmi zdecydowanie lepiej :D
A wiesz, że dziś się dowiedziałam, że PODOBNO jakiś facet pod miasteczkiem B., hoduje strusie? Się ucieszyłam, bo na to jajo od Ciebie to chyba się nie doczekam.
Oryginalnego Murzina na sztucznego banana chcesz nabrać? Kijem Ci tego nie tknie. Banan to w ogóle JEDYNY owoc, jaki cieszy się Murzina uznaniem. Wspominałam o tym, jak kiedyś, jeszcze w mieście, trzymałam jabłka w lodówce, a małżonek pytał, co tak śmierdzi? To były świeże, pachnące sadem jabłuszka, od Babci!
Weź już nawet nie wspominaj o Gwiazdolocie… O strusiach dowiedziałam się tylko dlatego, że miałam okazję pokonwersować przez bitą godzinę z okoliczną ludnością, bo GWIAZDOLOT NIE CHCIAŁ ODPALIĆ, i odjechać z miejsca. Miejsca pełnego podejrzliwych tubylców (to znaczy z początku podejrzliwych, bo po godzinie znajomości mięśnie się rozluźniają i rozmowa swobodnie schodzi na strusie). Odpalyly my (z ośmiu mechaników się znalazło, w tym dwóch nieletnich, mniej więcej w wieku Kaczyńskich, gdy byli na etapie zajumywania księżyca) i pełni nowych wrażeń, tudzież świeżo zadzierzgniętych przyjaźni (boję się to powiedzieć, ale poznałam kobietę z brodą), wrócili bezpiecznie do domu. Miodu się Kanionkowi zachciało, urwał trzonek jego mać.
Nie bój się kobiety z brodą, przeważnie jest mniej groźna, niż te bez :)
Z tym strusiem, to pohamowalim trochę ze względu na Wąskiego, stwierdziliśmy bowiem, że masz i tak jesienne urwanie du… żego palca u nogi i jeszcze Ci struś jak ta wisienka na torcie potrzebny. Ale adresy już są, tylko nie dzwoniłam, czy dają zapłodnione, czy nie. Przesadziliśmy z tą ochroną Kanionka wbrew jego woli? Jak tak to sorry i entszuldigung, już się na zawsze poprawię, jak to mówić mi kazał niejaki ksiądz proboszcz za młodu. Mojego młodu, nie ksiądza.
Murzina masz faktycznie egzotycznego, skoro tylko banana ;)
Próbowałaś już uprawy bananowca? Tam u Ciebie klimat jak znalazł na takie zabawy ;)
TERAZ, teraz to ja będę miała strusia lokalnego. Obeznanego z lokalnymi zwyczajami, drapieżnikami i w ogóle, i najpewniej umiejącego sobie zapuścić długą kurtkę na zimę, o. To będzie taki polski struś, na miarę naszych możliwości. Albo i nie, bo w sumie nie pytałam jeszcze o cenę i wiem tylko, że jak się z B. jedzie do E., to za hotelem w prawo i w las. I że kaczki też ma, a kaczka po 30 zł. Drogo, nie? To może czekaj, nie wyrzucaj jeszcze tych adresów ze strusimi jajami.
Aha, facet podobno ma, cytuję, WSZYSTKO, więc może i sadzonkę bananowca w gratisie do strusia i kaczki dorzuci, ale to się jeszcze zobaczy ;)
A trzeźwy był aby, gdy mówił, że ma WSZYSTKO? ;)
Adresów nie wyrzucam, poza tym egzotyczny australijski struś to też nie byle co, więc ten, tego, się zastanów ;))
A bananowca do kaczki za trzy dychy to powinien obowiązkowo dorzucić – i jeszcze parę bananów :)
Z samym Panem Strusiem tom jeszcze nie gadała, bom się dzisiaj o jego istnieniu dowiedziała, ale tubylec, co mi o tych dziwach opowiadał, to faktycznie trzeźwy być nie mógł, bo jak – w niedzielę po południu? Na wsi? W dzień ciepły, słoneczny? TRZEŹWYM? Bez sensu.
No i fakt, najpierw muszę je zobaczyć, te strusie. Bo jak się okaże, że to takie obszarpańce, jak te bidne kozy u Boskiego Farmera…?
Może indyki widział, ale za to w słoneczną niedzielę po południu ;)
Zwłaszcza, jeśli spoglądał w górę z pozycji leżącej :)
Kanion! Toś dała dzisiaj po garach tą inwokacją. To jak dowiedzieć się o klawiszowcu Deep Purple, że był laureatem konkursu chopinowskiego, ale wybrał ostrzejsze życie. Jeśli ktos nie wierzył, że tu jest blog literacki to teraz wie. Tych pelikanów rzewnie wyjących w łososiowej poświacie nie powstydziłaby się Magdalena Samozwaniec w swojej parodii romansideł “Na ustach grzechu”.
Proszę ode mnie wydrapać za uchem Mająca!
:D
A Mająca za którym uchem? Czujnie sterczącym, czy leniwie oklapłym? Dziś była tak piękna pogoda, że na chwilę rzuciliśmy wszystko, bo to może ostatnia taka okazja w tym roku, i wzięliśmy na łąkę nie tylko Mająca i Lasera, ale też Atosa (podwieszonego na ręczniku, bo ja Wam dawno już miałam napisać, JAK BARDZO Atos nie czuje więzi z noszami). Finał był taki, że Laser – jak zawsze – zajął się remontem mysich nor, Mając znalazł gdzieś niedostrzegalną gołym okiem ociupinkę ścierwa i się wytarzał, a Atosik, kochany zwierz, spuszczony z ręcznika w ułamku sekundy znalazł się w lesie (old habits die hard), a w drugim ułamku – w gnijącym bagienku. Z bagienka wyciągał go małżonek (prawo serii), brnąc przez jakieś kolczaste krzaki, no i upieprzył sobie ostatnie już czyste spodnie. Przy okazji – muszę poszukać w necie, co to jest, te krzaki. Kolczaste, gęste, i mają piękne, koloru czarnej jagody owoce wielkości borówki amerykańskiej, a w owocu spora pestka. Pewnie trujące, albo chociaż niejadalne, ale MUSZĘ sprawdzić.
TARNINA! Tak strzelałam, ale nie byłam pewna. Przez tyle lat, z taką obfitością tarniny dosłownie za plecami! Muszę częściej wychodzić z kuchni.
A wiesz, że podobno z tarniny pyszne wino wychodzi? :P
O to to to, też tak słyszałam! I nalewka też! Tylko zbiera się dopiero po przymrozkach.
No dobra, ale wiecie, jak ta pestka słabo odchodzi od miąższu? I właściwie wypełnia 2/3 owocu? To jak – w całości i udawać, że kwas pruski nie istnieje? Poczytam, ale teraz muszę wracać do sera. Wszystko mi się przez tę pogodę i fumy Gwiazdolota poprzesuwało. Ale jestem świeżo po śniadaniu, więc porę obiadową zwyczajnie prześpię, a rano nic nie będę musiała jeść, bo przecież będę świeżo po śniadaniu. Genialne.
A kysz!
Chcę wino z tarniny! :D
Oj! Będą nalewki. Kachna się ucieszy :D
F… fsz… fszyscy się ucieszą, jak to przy nalewkach :) Większość rzeczywiście mi się “rozchodzi” po rodzinie i znajomych, a tarninowej jeszcze na pewno nie pili. W ogóle piękna ta tarnina, obecnie już jesiennie kolorowa, a te owoce jak malowane. Aż dziw, że ptaki jeszcze nie obżarły, ale może też wolą po pierwszych przymrozkach?
Ola!
To ja już się ze spirytem kojarzę – albo spiryt ze mną:))
Ale ostatnio to tak i jest.
Wino mnie nie idzie na zdrowie ostatnimi laty:( To i stąd nalewki. Ja jestem węchowcem – a one PACHNĄ.
Mnie zdecydowanie zafascynował pomysł Nerwową Nalewkę na melisie. Boszsze – jaka potrzebna……I jeszcze z walerianką. Mniam.
………………………..
Posiadam dylemat.
Odkąd zobaczyłam w konkursie blogowym Kaczkę z Dynią i Biskwitem. Bo cicha wielbicielka jestem od ….jakiegoś letniego czasu.
I teraz co – ale podobno można kochać DWIE.
Cholera jasna psiakrew.
To taki mój coming out kachnowy.
…………..
Mee.
I kwa cichutkie.
Nie rób “kwa”, bo zostaniesz Kwachną ;) Można kochać dwie, ale ze mną masz dziecko! Twoje imię jej nadałam, do mymłona tulę i ptasiego mleczka nie żałuję :) Ale poniewaz wiem, o czym mówisz, to jutro idę do ogrodu narwać wciąż jeszcze pachnącego ziela, i dla Ciebie nalewkę dedykowaną nastawiam. Miód od Dziadka Mioda (prawdziwy, cukrem nie chrzczony, dziadek ma sto lat i nie kłamie), cytryny (nie wiem od kogo dokładnie, ale wyobraź sobie jakieś sympatyczne, egzotyczne ludy), melisa i kozłek z ogrodu Kanionka, a mogę i nutę dzikiej mięty dorzucić, bo aromat też ma z lekka cytrusowy. No i MOC, oczywiście, bo szajs bez mocy to można w aptece dostać. Wytrzymaj jeszcze trochę :-*
Kachna, kochaj! Nie jestem zaborcza.
Kanionek, pamietam przez mgly sklerozy, ze ciotka babki sasiadki stryjenki te tarnine turlala, kazdy jeden owoc dlonia memlajac, zeby odlazl od tej pestki. Ale nie odwaze sie powiedziec: wezze i ty poturlaj :-)
Wrrrrrr!
Zapomniałam………że mamy dziecko. Ok. Kocham tylko Ciebie. I dziecko.
Mee.
I tylko mee.
Bo Kwachny nie zniosę jak mi Bóg miły!
No nie, już ciiii, z tą Kwachną to tylko żartowałam. Nawet ja nie jestem tak okrutna :) A dziecko pozdrawia (mee) i w ogóe nie wiem, jak ja ją będę od Tradycji odróżniać, gdy już osiągnie tradycyjne rozmiary. Chyba tylko po tym mniejszym kolczyku. Małżonek nazywa ją “repliką”.
Jak już to małżonek powinien ją nazwać m-nie replika (wszak żeńskie) a duplikat….
ewentualnie autonomicznie – xero ;)
Faktycznie, taka niekonsystencja z jego strony :D Duplikat, córka Tradycji. Całkiem ładnie brzmi :)
Albo Replikant (jak z “Łowcy androidów”) :)
weźcie, zarobiona jestem, nie dam rady potem tego wszystkiego przeczytać
I potem powstanie szlagier: “Zośka, Zośka, pamiętasz, jesień bez snu, gdy czytałaś Kanioon-ka! A robota leżała, padła bez tchu, wszystko było tak proste w te dni” :D
Nie żałuj sobie czytać, robota nie Mając, łbem w drzwi nie wyrżnie (tylko wyjdzie, z fochem, a to dla Ciebie lepiej przecież)
Tak sobie właśnie płukając sałatę myślałam o tych dyniach… i myślałam, i jakie one ładne i w ogóle, i przywołując w pamięci zdjęcia dyniowe uderzyło mnie jedno, aż musiałam sprawdzić. Sprawdziłam. I okazuje się, że nie, Kanionku, nie masz fafli :))
Ale za to w łokciu Ci coś sterczy. Czy to ten słynny kij golfisty?
Nie bój sałaty. Już ja się umiem tak do zdjęcia ustawić, żeby fafle ukryć (niech sobie nie myślą – one akurat na sławę nie zasłużyły). A to, co mi z łokcia wystaje, to tak, ja tak mam w obu łokciach, i właśnie przy tym wystającym (a ono jest ostre w dotyku, trochę jak haczyk na wieloryba) mnie naqrwia. Ale ostatnimi czasy jest dużo lepiej, i jeśli nie przesadzę z kosą lub grzebaniem łopatką, to nie dokucza :)
Łaaaaaaa!!! Czyli w twoim przypadku rozpychanie się łokciami mogłoby się skończyć rzezią pod słynnym stanowiskiem “Karp w Lidlu”…?
Dokładnie tak. Myślisz, że powinnam wystąpić o pozwolenie na posiadanie broni? Bo niby nie palna, a jednak ostra.
Lepiej nie drażnij smoka, gdy śpi. Co będzie, jak Ci nie dadzą?
No jak to co? Upierniczą łapy powyżej łokci, i będę razem z Ynk godnie zastępować Wenus w muzeum. Tylko mnie musieliby trochę na gębie podrasować.
Tak, tak, potwierdzam jeśli o ten Sosnowiec chodzi i geniusze zła tam się rodzące, POTWIERDZAM.
Dziękuję, to umacnia moją wiarygdność :D
A ja sobie nawet byłam raz w Sosnowcu, trzy doby w hotelu mieszkałam (szkolenie jakieś firmowe), i spałam spokojnie, bo wtedy jeszcze o tych geniuszach nic nie wiedziałam. Jedyne zło jakie mnie tam spotkało, to że w pokoju hotelowym nie było czajnika elektrycznego, a ja MUSZĘ się napić kawy ZANIM wyjdę do ludzi, a nie, że dopiero przy zbiorowym śniadaniu w hotelowej restauracji. I dlatego spałam spokojnie, ale budziłam się od razu nerwowa ;)
no ja myślałam, że Sosnowiec to nam tu w Katowicach tylko bruździ, ale żeby na końcu drugim Polski??? :P
No zobacz Ola, zasluzona zla slawa Sosnowca jednak poszla w Polske;)
Bo granica na Brynicy dzieli prawdziwie dwa rozne swiaty.
I spiesze dodac, ze ja tez jestem z tej WLASCIWEJ strony Brynicy!
;)
:)
bym się ino uśmiechnęła, ale wtyczka nie pozwala…
Jakie piekne te wielkie dynie! Ty wiesz od jak dawna mi sie marzy takie dyniowe pole, zeby z foto-aparatem po nim sie powlóczyc! A ta KRÓLOWA to rzeczywiscie jak kopciuszkowa kareta, cudo. I taki sliczny kolor, ah…
Trzymam kciuki za Gwiazdolot i Majaca, i za zdolnosci i zrecznosc weta.
Natomiast przy pelikanach uchichralam sie :}
A ja pytam, jak to sie stalo, ze wy tu wszystkie EW, Pandemonia, diabel wypasacie kozy z Kanionkiem od roku, nalewkami sie nasaczacie, a mnie nikt nie zaprosil? Nalewki mi pozalowalyscie, ki diabel?
miesiewydaje, że one Cie przed jaszczompiem chronić chciały
Ty tez tutaj, benia?!
I ty, Brutusie…?! Kaczka, powiedz Norweskiemu, żeby schował przed Tobą wszystkie noże :)
Norweski schowa noze, ale coz mi po tym, jak Dynka z placowki przyniesie. Po obiorce kartofli, kolejnym performansem dla rodzicow bedzie pewnie ciskanie nozami na poziomie cyrkowym.
ano, to sem ja. ktoś furtki nie domkł, to se wlazłam. ale żeby nie z pustymi ręcami to mam ciasto drożdżowe migusiem rosnące i zawsze wychodzące (czasem z blaszki wychodzące). wiem co mówie, bom idiotka cukiernicza ale to ciasto zaaawsze się udaje. więc we wdzięczności za bloga/blogi mogie upublicznić recepturę za zgodą lub na życzenie. b.
Benia, upubliczniaj! Najlepiej na FOK, czyli forum Obory Kanionka, żeby za pół roku nie pytały wszystkie “gdzie był ten super przepis na drożdżówkę”. Na forum co prawda nie ma działu kulinarnego, ale jest “żywienie, diety i coś tam”, a drożdżówką można się żywić – sprawdziłam, gdy Zośka mi dwie blachy przywiozła. Żyłam kilka dni na samym cieście, a jeszcze kawałek dla Mamy zamroziłam, bo może w końcu uda jej się przyjechać.
O, a Zośka może wrzucić swój przepis, bo jest samozwańczą Księżną Drożdżówy, tylko uprasza się bez krwawych bitew na jaja i śliwki, OK?
Ja to nawet się raczę nalewką Kanionka po tej stronie światłowodów. I siano dostałam w kartonie!
Kanionku, tajemnica prysła po roku leżakowania jako sen jaki złoty i Twoja pigwóweczka (tzn pigwóweczka jest jeszcze). Albowiem miałam milczeć jako ten grób, to milczałam, ale chyba okres karencji się skończył? Wtedy miałaś trzy posty i jedną kozę :)
Wierna, ale ostatnio bierna, niemniej Twoja na wieki.
Monia
A Ty Monia widziałaś, żeby grobom się kończyły jakieś okresy? No chociaż, może… Piramidy jednak w końcu rozgrzebali od środka. No to niech Ci będzie. (i w ogóle nalewka była dla dzieci, to znaczy gdy skończą osiemnastkę, a tylko siano dla Ciebie. JA WIEM, co się serwuje w oślich ławkach! ;-P)
Kaczka – ale wiesz, myśmy się jednak w korytarzach często mijały, u PandeMoni i Diabła, więc może one myślały, że jesteś tu myślą, choć nie mową i uczynkiem ;)
Siano zeby sie nim wykrecic, czy wypchac? Nie raczysz sie, co cie tylko pytalam, czy sie raczysz to mowilas, ze sie przygladasz!
Kaczko, oczywiście, że się przyglądam, toż to raczenie dla oczu. Jest tak piękna że żal otworzyć. A, że przez rok wypiliśmy z Małżem 0,25l w okolicach ubiegłych Świąt BN, no wisz…
Kanion, no oczywiście, że grobom kończą się okresy! (jak to brzmi! Może żeńskim tylko). Po 25 latach się kończą i trzeba płacić za kolejne 25. I Kanionek w mym blogrollu tkwi jak byk! EW bardzo dokładnie je przewija i wyławia smaczne kąski. A kto późno przychodzi, ten wcale sobie nie szkodzi, bo ma Kanionka po pachy od początku, a komci to już w ogóle powyżej kucyka.
Pande, a wiesz, że po roku leżakowania ta pigwówka jest już nalewką deluxe? Mało kto wytrzymuje tak długo czekać, a warto.
Czeej… To co się stanie z zewłokiem Kanionka po dwudziestu pięciu latach spoczywania, gdy przecież nikt za jego dalsze spoczywanie nie będzie chciał płacić, bo co – za jakąś obcą babę? Wykopią mnie (dosłownie, z ziemi, i potem znów dosłownie, za bramę)? Nawet po śmierci może człowieka dopaść komornik :-/
Sprostowanie! Pomyliłam butelki! Ale wyszło w sumie jeszcze lepiej i zacniej, bo w szafce spoczywa wiśnióweczka staropolska z miodem i śliwkami. Otworzę na święta. Niech mam uciechę dla duszy i ciała.
A po 25 latach od zgonu to Cię będzie obchodziło co z Twym szkieletem się stanie? Eee, wtedy to będziesz warzyć sery w niebiesiech, a ja będę je konsumować duchowo, dobra?
A na ziemi będziesz miała pomnik, przeca już szkicem dysponujesz. Będą odbywać się ku niemu pielgrzymki serowarów i hodowców piskląt w kineskopowych telewizorach.
W niebiesiech, dobre sobie. Lepiej się zorientuj, czy między niebem a piekłem kursuje jakiś kurier (Diabeł powinna wiedzieć), bo za to częstowanie Komisji moją nalewką (Kaczka wszystko wyśpiewała!), będziesz się smażyć jak nic. Zresztą – pal dabli kuriera. Będę w Ciebie rzucać tym serem, najlepiej wędzonym, bo twardy jak góralska ciupaga.
Apropos naleweczek, macie jakiś sprawdzony przepis? Niedługo stanę się szczęśliwą posiadaczką dużej ilości pigwowca. Można coś dodać do słoja poza pigwą, cukrem i spirytem?
Mitenki, zanim odpłynę podpowiem Ci jedno – nie zalewaj spirytem. Lepiej wódą, a spiryt dodaj ewnetualnie, jesl;i nalewka będzie za słaba, po kilku tygodniach. Spiryt jest tak mocny, że “spala” błony komórkowe na zewnątrz kawałków owoców i utrudnia w ten sposób oddawanie przez nie smaku i aromatu. A do pigwówki dodawałam miód, ale to chyba bez większego znaczenia – pigwowiec jest tak niesamowicie aromatyczny i daje tak fajny smak nalewki, że już nic więcej nie trzeba, prócz cukru oczywiście, żeby mordy w podkowę nie wygięło :) I przepraszam za zanik korespondencji mailowej, ale wciąż się nie wyrabiam. Napiszę niedługo.
To może dlatego moja nalewka zamiast z wiekiem wyszlachetnieć nabrała takiego spirytusowego smaku i zapachu?
Hm. A na początku była smaczna, tak? Bo jeśli się zeszmaciła dopiero po dłuższym czasie, to nie jestem pewna, czy to przez spirytus. Aha, ja zawsze daję więcej owoców, niż przewidują przepisy. Po prostu muszę zamordować smak wódy, którego nie znoszę. Oczywiście nie można też przesadzić, żeby się całość nie zepsuła, ale średnio dwa razy więcej owoców, niż ludzie we wsi sugerują, to daję. I to się tyczy każdej nalewki, a w przypadku cytrynowej dałam nawettrzy razy tyle cytryn, co powinno niby być. JAkbym chciała taką ledwo-ledwo dosmaczoną wódę pić, to mogłabym sobie równie dobrze do wódy kompotu dolać ;)
No i moja pigwówka stanęła pod znakiem zapytania, bo owocki zabłądziły… My name is Jonasz… To jak DPD z serkami, zamiast oddać paczkę w moje stęsknione ramiona, powiozło ją aż do Radomia :D
Na wypadek, gdyby pigwowce się odnalazły… z jakich proporcji robisz nalewkę?
Bo ja mam taki przepis:
1 kg owoców pigwy
½ kg cukru
0,5 l wódki
0,5 l spirytusu
ciasto już w obórce :)
b.
Ojacie, pigwówka….rozmarzyłam się, a w tym roku nie mam skąd wziąć owocu :-( ja daję spirytus tydzień po wódce i jest ok. A jak mi się PRZYPADKIEM pół butelki zawieruszyło na rok, to dopiero był rarytas…
Tak, leżakowana naprawdę zyskuje na charakterze. Może znasz jakiegoś działkowicza? Ludzie często robią z pigwowca żywopłoty, a owoce walają się pod nogami.
Widzisz, Diabłe, jak Ty masz coraz więcej powodów, by wpaść do mnie pod koniec któregoś sierpnia? Malinówki w tym roku były tak wielkie, że nie mieściły się na dłoni, a dynie to już widziałaś :) Fotki byś sobie porobiła, z dyniami, koziołkami i czym tam jeszcze, a malinówką bym Cię nafaszerowała, jak misia trocinami, żeby wystarczyło na kilka lat :)
Właśnie, jak z tymi jabłkami…? :)
Właśnie! Przepraszam, Mama była u mnie w weekend, ale jutro się “ogarnę” z mailami i innymi zaległościami :)
(narwałam 2 kg owoców tarniny, zasypałam cukrem 1:1, zmiażdżyłam tym takim dziwadłem do rozgniatania ziemniaków, lekko podgrzałam, żeby szybciej puściło sok, a tu… jakaś gęsta marmelada, no! Jutro, czyli dzisiaj, przetrę to wszystko przez durszlak, bo pestki stosunkowo duże, więc przez dziurki nie przejdą, i chyba jednak zrobię dżemor, bo soku to ja w tej gęstej papce nie widzę. Ale w smaku na razie fajne – cierpko-słodkie. Na ewentualną nalewkę będę musiała dozbierać owoców.)
Wrzucił mnie tu wujaszek google kiedy szukałam płotów leszczynowych , płotów nie znalazłam ale i tak zostaję :)
Wróciłam do początku i przeczytałam wszystko razem z kopytami .
Strasznie się zmęczyłam pracami Kanionka i zadaję sobie pytanie czy ja na pewno chcę kozy ? (bo te płoty leszczynowe co to ich szukałam to na kozy miały być ).
No ale dynie też mnie kuszą a bez kozy to się nie da takich dyń zrobić … ech .
To ja pójdę na forum i poszukam odpowiedzi :)
Wujek Google był kiedyś sympatycznym, uczynnym wujaszkiem, a na starość zrobił się złośliwym, sprzedajnym trollem. Gdy widzę, kogo on do mnie wysyła, to mi czasem żal nieboraków, bo to albo napaleni nastolatkowie szukający cycków, albo nastolatkowie-marzyciele pragnący zostać wampirami, albo inżynierowie-wynalazcy poszukujący, jak przedwczoraj, mechanicznej pomarańczy ;) O ile demencja jeszcze mi całkiem mózgu w ser kozi nie zamieniła, to fraza “mechaniczna pomarańcza” u mnie nie gościła (o kurczę, a może w komentarzach, przy okazji wymiany literackich doświadczeń i upodobań?). No w każdym razie pół biedy, gdy kogoś przez leszczynowy płot przerzuci, jak Ciebie, i ten ktoś jest zadowolony :)
Jeśli mogę służyć radą, to służę bez pytania: bierz kozy, olej płoty :D No chyba, że żadnego ogrodzenia nie masz, to wtedy tak, coś musisz wykombinować. Podobają mi się te leszczynowe płoty plecione, ale koszt jest, jak dla mnie, ogromny. W sumie nic dziwnego – tam idą jakieś setki witek na jeden panel. I weź to jeszcze pozaplataj.
Ogrodzenie mieć muszę bo sąsiadka mogłaby nie być zadowolona . Płot sama se uplote . Tnę te witki taką niby maczetą i ona ta maczeta byłaby cudna do rozpłatania dyń . No muszę mieć dynie :) no i kozy :)
Ooo, zaimponowałaś mi, Paryja! Obiecaj, że jak już uwijesz ten płot, to wyślesz mi zdjęcie, a ja je zamieszczę na blogu (była tu kiedyś taka seria “chwalisiów”) z podpisem “Paryja – Człowiek Pracy Wszech Czasów”! Cięcie maczetą sobie nawet wyobrażam, ale całe to zaplatanie… Na którą dekadę bieżącego stulecia planujesz się z tym uwinąć?
Tjaaa :D A pomnik dostanę ?
Ten mój płot to nie taki bardzo pracowity (że o sobie nie wspomnę) myślę że w bieżącej dekadzie skończę a potem zacznę od nowa , bo one krótki żywot mają . To fajne zajęcie na zimę . Teraz tylko powbijać grube kołki wierzbowe żeby się przyjmowały powolutku ( i kozy na zakąskę będą miały jak się zazielenią) a zimą będę dziergać płot ,znacznie rzadszy niż te gotowce fabryczne :) już sześć metrów mam , jeszcze pińcet metrów i gotowe :) a potem przyjdzie koza niby ten armagedon i wszystko zeźre .
Ja Ci sama ten pomnik narysuję! ALe na to, że wierzba przetrwa, to nie licz. Zazieleni się, okej, ale gdy przyjdzie koza, to zeżre nie tylko pędy i liście. Okoruje też dokładnie cały pień :) Do wysokości tak około dwóch metrów da radę, zapewniam Cię, a do golasa okorowany kołek to już może nie dać rady znów się zazielenić… Ale co ja Cię tu zniechęcam, wszak gdy już będziesz miała kozę, odżałujesz tę wierzbę, i leszczynę, i w ogóle wszystko kozie wybaczysz, bo one rzucają na człowieka jakiś czar. Trudno bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że stworzenia tak przebiegłe, złośliwe, uparte i nienażarte przetrwały w symbiozie z człowiekiem :D
ssie mnie z ciekawości, a czem to się kroi, rozłupuje lub wybucha takie dynie na potrzeby kulinarne ludzkości oraz koziej społeczności ? piła mechaniczna? topór? miecz dżedaj?
b.
O, właśnie. A jakby tak dać kozom całą dynię, to co zrobią? I czy to podchodzi pod paragraf jako znęcanie się nad zwierzętami?
Buhaha! Ty wiesz, co te kozy potrafią swoimi siekaczami!? Bożena na przykład nie pierniczy się z kostką mineralną i zamiast lizać, co jest nudne i ostatecznie selenu się dostaje tyle, co kot nalizał,to ją sobie OBGRYZA, chrupiąc po kawałeczku, aż mi ciarki po dziąsłach przechodzą. Dynia w starciu z kozą nie ma żadnych szans. Chyba, że spakowana w sejf z pancernej blachy. Ale też rozpracują. Najpierw Andrzej zmieni sejfowi geometrię za pomocą poroża, a potem ustąpi miejsca Irenie, która – dłubiąc słomką w zębach – szybko rozszyfruje kombinację otwierającą drzwiczki. Nie ma na nich siły, nie ma takiej klamki, haczyka, czy innego rodzaju zamknięcia, któregi by w końcu nie zmogły. To nie kozy, to POTWORY. Małżonek, gdy ma coś nowego dla nich zainstalować, to płacze zanim jeszcze z domu wyjdzie. Jeden z tych uchwytów na miski, ze stalowej taśmy, już pokonany :) A miseczka, oczywiście, w pomarańczowe drzazgi…
Ja te dynie na pół dzieliłam DLA SIEBIE, bo do 30 kilo dam radę przetachać :)
Benia – bierze się nóż (jak ten koleś z piosenki Illusion: http://www.tekstowo.pl/piosenka,illusion,noz.html), wbija się go w dynię po trzonek, i tnie dokoła, aż się ją na pół rozpłata (bo wystarczy przeciąć tę grubą i twardą powłokę z podskórną warstwą miąższu, a w samym środku dynia ma już takie mięciutkie i puszyste, jak pluszowy króliczek). Miecz dżedaj, albo jakikolwiek zresztą miecz, byłby bardziej stosowny, bo poszłoby jednym ruchem, ale zanim kupię miecz muszę znaleźć dla niego jeszcze kilka zastosowań, bo dla samej dyni to mi się nie opłaca :)
I Ty wiedząc to wszystko ludzi na kozy namawiasz, przewrotna istoto, puchu marny?! Żeby potwory pod własne strzechy przygarniali?
Ech… ;)
Zaraz napiszesz jakie to kochane stworzenia o miękkich uszkach, ale nie ze mną takie numery ;))
PS. Struś się odsuwa. Wszystkie farmy w okolicy mają przerwę w sprzedaży jajek do marca. Czy one zimą się nie noszą, czy jak? Temat podrążę w większym zasięgu. Się okaże.
Ja to się w ogóle zastanawiam, gdzie się takiego strusia zimą trzyma, bo chyba nie na śniegu? Muszę poczytać (kiedyż, ach kiedyż…)
Kozy mają miękkie uszka (i serca), ale twarde czerepy i racice. No taki miks i co pan poradzisz. Miękkie uszka się kocha, a rozprute drzwi wymienia, i po problemie :)
Jak to gdzie się trzyma, w sypialni? ;)
“Sypiając ze strusiem” – w rolach głównych: Kanionek, Struś. No i Laser, bo on się żadnemu strusiowi nie da zimą z łóżka wygryźć.
Matko, a tyle miałam w planach na dziś…
Pozamiatane. Teraz to już nieprędko stąd wyjdę, kanionkowym słowem rażona.
Fakt, że jak EW namaluje strzałkę swoim gwaszem, to można w ciemno skakać na główkę.
Witam Cię zatem Kamionku i całe towarzystwo.
Ha! Tyle pysznych tekstów naraz, pędzę ku początkom!
Omatko, długa droga przed Tobą :D O ile dobrze pamiętam, choć wolałabym zapomnieć, początki były nudne. dopiero wyczyn Ziokołka w postaci kankana na dachu drewutni rozruszał nieco interes. Co ja bym bez tej kozy zrobiła ;)
Bez tej kozy nie MUSIAŁABYŚ bloga prowadzić ;P
Wieeeeem, to nie było pytanie, wieeeeeem :)
Jakaś dzisiaj podczupurniała jestem…
Ale że co? W sumie dobrze gadasz – wszystko przez Tradycję, WSZYSTKO!
Ja też podczupur jak stąd do Kuala Lumpur, ale ja wiem dlaczego. Taka faza księżyca, a do tego mróz minus sześć (minus sześć to nie jest przymrozek, tylko normalny mróz, a ostatni przymrozek był zaledwie 4 miesiące temu, a tu znów trzeba czapkę wyciągnąć z kartonu!)
Poszłam sprawdzić, czy Wam nie kłamię, no i pewnie, że kłamię. MINUS SIEDEM JEST!
O rety, ile???
Tam u Ciebie chyba polski biegun zimna jest.
No przecież! Tyle razy mówiłam, że tu jest jakaś miniaturowa Syberia. Wszystko zakwita miesiąc później, niż np. w miasteczku oddalonym o 25 km, a temperatura jest przynajmniej o 5 stopni niższa, niż kurde GDZIEKOLWIEK w Polsce. (Omatko, jeśli Nikt Wazny pisze komentarze, to znaczy że jest środek nocy. Czyli znów się nie wyśpię. No nic, byle do listopada.)
U mnie -2 teraz, doopka zamarza…
Pf. U mnie o tej godzinie minus osiem. Przy minus dwóch to ja na samych gaciach lecę kurczakom kurnik otwierać ;) Fakt, szybko lecę, ale jednak :D
Kochane Kozy, zaraz jedziemy po Mamę na dworzec, więc do zobaczenia dopiero wieczorem, ewentualnie jutro :)
Pozdrowienia dla Mamy :)
Ale, ale… Kanionek, Ty jesteś pionierka na dzikiej i mroźnej północy, a ja – miejska, miękka buła :D Gdy byłam młoda i piękna to wielu części garderoby nawet nie posiadałam (czapka, szalik, rękawiczki, ciepłe gacie), a teraz gdy jestem tylko piękna nie tylko mam ale i używam :D
Mitenki, od Buł to się proszę odstosunkować! ;)
Znam jedną taką miejską Bułę, której chłody niestraszne. No dobra, dzisiaj rano zrezygnowała z kąpieli w fontannie (swoją drogą -1 a fontanny jeszcze aktywne), ale kalesonów się nie domaga i spacerków skracać nie chce :)
P.O. (Przy Okazji): Kanionku, pozdrowienia od B. dla A.
Ciociu, od A. dla B. łańcuszek obślinionych buziaczków oraz informacja, że A. ma już tak szeroką klatę, ale to tak szeroką, że w razie potrzeby może własną klatą osłonić B. przed podmuchem orkanu, gdyby się akurat jakiś orkan zapałętał w pobliże tej fontanny.
Ciociasamozło, ale Twoja Buła ma FUTRO, a ja nie…
@ Kanionek
Piszę tu, bo maila może nie przeczytasz, paczka poszła, syropek i naleweczka, to teraz wysyłaj mnie tu Wąskiego :-D.
A tarninę to wrzucam do zamrażarki, słodsza się robi, i pestki lepiej wydłubywać, spinaczem biurowym, papranina błeee . Ja robię tak, że gniotę lekko owoce, zasypuję cukrem na kilka dni, odcedzam sok, wyciskam przez siatkę owoce, wykręcam raczej, dodaję wódkę i spirytus i czekam, wstrząsając od czasu do czasu.
Iwona! Ja to mówiłam tak pół żartem, pół serio, to znaczy ta część o syropie była żartem, a serio to tylko o Wąskim ;)
Dziękuję :) (no i nie znasz dnia ani godziny, gdy spojrzysz w okno, przecierając oczy z resztek snu i… niebotycznego zdumienia, bo tam, BO TAM! za bramą dymiący Gwiazdolot, dwóch rozczochranych kosmitów ze wszystkimi oznakami obłędu, i ON. Wąski. Cały w skowronkach, oceniający swoje nowe pole bitewne :D)
Tarninę do zamrażarki, powiadasz. A wystarczy, jeśli u mnie jest właśnie minus siedem stopni, a tarnina jeszcze na krzakach? Na weekend przyjeżdża Mama i jest już cała gotowa lecieć po tę tarninę, bo jeszcze nigdy nie zbierała, a do soboty to się te owoce zdążą jeszcze ze dwa razy przemrozić. I też pomyślałam, że jeśli na dżem, to najlepiej będzie wrzucić je do gara z pestkami, trochę rozgrzać, a potem jakoś przetrzeć przez sito, czy coś. Zobaczymy, ile w ogóle uda nam się tego rarytasu zebrać.
IWONA, dziękuję, paczuszka doszła :) Piękna butelka do tej nalewki; myślę, że gdy się już u mnie opróżni, to do Ciebie wróci, może z inną nalewką ;)
Fajnie ,że orzeszki pokazałaś , bo ja znowu dałam się zagonić w kozi róg moim wiewiórkom . Miałam pójść tak zwane jutro pozrywać orzechy, oczywiście przemknął tydzień i w końcu szukałam w lasku leszczyny po liściach , bo orzechy widziałam już tylko jak oczy zamknęłam . A sadzonki , które miały być ponoć dorodnymi cukiniami okazały się być tzw dyniami ozdobnymi , ale bardziej z nazwy niż oglądu i musiałam im dokupić większe pomarańczowe krewniaczki dla lepszej prezencji , bo wyglądały jakby mi Sasza jabłka na schody przyniosła . I patrząc na twoje dynie mam głęboki wzdech ,o jakie cudne i kozy , i kapusta i Majka a nawet Wąski choć praca nad nim długa się zapowiada .
Chwila, moment, coś mi świta, Jabłka, na schody. pies… gdzieś to czytałam. Tylko gdzie?
No nie wiem, może u mnie, rok temu? Tyle, że na schodach byłam ja, jabłka w koszyku, a pies siedział w domu u Mamy :D Może być?
Nice try, jak to mówią francuscy górale :)
I know :D I co, przypomniałaś sobie?
Za jasną cholerę nie przypomnę sobie. To było jak błyskawica: grzmotło, światło, jeb, dup, zapomniałam.
Starość, panie… starość :)
MagaZ – u nas populację wiewiórek reguluje Gamoń, a największym wrogiem zawsze był robak, i tylko dzięki trwającej już ponad rok suszy mamy zaszczyt zjeść pierwsze tutaj orzechy :)
A wiesz, co MI wyrosło z nasion cukinii? Takie ciemnozielone patisony! Swoje nasiona cukinii też siałam, ale może akurat ta partia nie przetrwała hodowli w beznadziejnie kiepskiej ziemi ze sklepu, za to te z dokupionej paczki owszem, wyrosły, tylko są w kształcie spodków kosmicznych i twarde, jak patison. Nie narzekam, zrobiłam na nich dużo ratatuja, ale jednak…
AAAch, jakie fajne zdjęcia! Kanionku, dynie są superaśne i piękne. Gdzie Ty je będziesz przechowywać? Konieczna będzie szopa chyba. Możliwe, że jedna z nich wyrośnie tak, że po wydrążeniu nada się właśnie na szopkę. Taką w stylu hobbita- okrągłą.
Buziaczki w czółko dla Mająca i Wąskiego, bo ja uwielbiam całować psa w czółko. Dla Matki Kury nagroda Podróżnika Roku w kategorii pierzaste nieloty.
P.S. dla Atosa i Lasera też buziaczki-cmok!!
Hej Bila, buziaki rozdane :)
Większość dyń śpi w garażu, na materacu ze słomy, pod pierzyną z siana. Pilnie śledząc prognozy meteo zebraliśmy ostatnie dynie w ostatni dzień bez przymrozku. Wczoraj nad ranem temperatura na zewnątrz osiągnęła… TADAM! Minus dziewięć stopni. Teraz jest minus sześć. Oczywiście, że mam więcej, niż jeden termometr, bo kto by wierzył jednemu urządzeniu pomiarowemu? Niestety zarówno “analog”, jak i termometr elektroniczny, widzą jedno i to samo – zimno, qrwa! Gęsi i kaczkę wepchnęłam przed chwilą na siłę do budy, świeżo wyścielonej sianem, bo one jakieś niekumate, że w nogi im zimno, i upierają się spać pod gwiazdami ;)
Ale najbardziej zdziwiła mnie czapla. Śpi pod pomostem nad stawem. Myślałam, że wszystkie już odleciały. Jeśli nie zawinie się w tydzień, to też będę musiała ją wepchnąć do budy. Dobrze, że buda podwójna, bo czapli we własnej sypialni kaczka już by chyba nie zniesła.
Dobrze, że nie masz strusia. Dopiero kaczka miałaby stres :D
Buda wyscielana swiezym siankiem, gesi i kaczka zaopiekowane jak niesforne i lekkomyslne dzieci, czapla jako kandydatka na sublokatorke w/w (chyba poszla fama o Kanionku wsrod tych, co skacza i fruwaja…) – sielankowe obrazki:)
No dobra, wiem – sielanka, sranka.
;)
:D Dokładnie, sielanka-sranka. Zimno od rana do nocy, jak tylko z domu wyjdę, to zaraz wszyscy beczą, kwaczą, trąbią i pieją, żeby żreć im dać, i jeszcze trzeba ich pilnować, żeby się nie pozabijali. A gość od słomy i sianka już od miesiąca przekłada dowóz towaru, i jeśli jutro nie przyjedzie, jak dzisiaj obiecał (“no się zobaczy, no może jutro z rana się podjedzie”), to wszystkim pod tyłki gazetami będę ścielić, jak chomikom za peerelu. I szlag trafił sielankę :D Dobrze, że żarcia nie brakuje, bo by mi oczy wydrapali i uszy obgryźli. No ale tak poza tym wszystko fajnie. Tarnina to jest bardzo ciekawe doświadczenie i wyjadam marmoladę przeznaczoną na zimę tylko po to, żeby poczuć, jak mi się język robi taki śmiesznie drewniany :)
Jak czytam o tych temperaturach, które masz za oknem, to od razu moje marzenia o zamieszkaniu w sielskiej chatynce na Podlasiu trochę mi odpuszczają… Na dziś zapowiadają u mnie zero i już mi skóra na grzbiecie cierpnie ! Chyba pora wyciągnąć z szafy ciepłą kurtkę i dorobić drugą wełnianą skarpetkę, bo jedną właśnie skończyłam.
A czapla pewnie całe lato patrzyła, jak Kanionek hołubi swój zwierzyniec i stwierdziła, że gdzie jej będzie lepiej… Nie złożyła jeszcze wniosku o azyl ?
No już w sumie miała ten wniosek gotowy, tylko stempla z wodorostów brakowało, ale jednak nie. Jednak za dużo tu dla niej zamieszania – te wszystkie kozy łomocące kopytami w pomost, te czubiące się koguty, wrzaskliwe gęsi, niezrównoważone kundle… I lis na dokładkę. A czapla to jednak spokojna, skryta osoba, lubi podumać w milczeniu nad potrawką z karasia i NIE DZIELIĆ się nią z kotami ;)
Skoro się jednak wyniosła, może .. ten… może mogłabym robić za czaplę w Twem obejściu i environs?
DZIELIŁABYM się, a nawet od czasu do czasu coś przyniosła w dziobie z sąsiednich stawików.
Przy bardzo dużym zamieszaniu pewnie bym spłoszona odlatywała. Ale nie za daleko. Przy ‘zazwyczajnym’ stoicko dumałabym traktujące je jako naturalne ;-)
Czaplo, przylatywuj! Albo przyczłapaj :) Mam jeden wolny pokój, ten różowy, bo zimą Cię przecież nad stawem nie zostawię ;)
Ale cichość…
…………….
Na rozgrzewkę po jakże rozsądnej przejażdżce rowerowej (~30km), w +4C, z wiatrem smagającym w twarz, wieczorem ciemnym, polecam owoce z nalewki. Np morelki są bardzo bardzo.
Gorzej jak się zapomni, że się miało jeszcze dziecko odebrać z treningów…..a tu deszcz leje…..I promile śmigają wekrwi.
Pozdrawiam wszystkich.
Bardzo Rozsądna Kachna
Przejechałaś minus trzydzieści kilometrów? Kachna, proszę natychmiast odstawić morelki!
A mi łeb dzisiaj pęka od rana, całkiem za darmo, i też pozdrawiam wszystkich Polaków, wszystkie kozy, no i Kozy oczywiście, jak również owe owce, co je znów widziałam na łące po drodze do B., oraz tę przy zbitym stadku sterczącą postać skuloną i w dresie, nie zapominając o psie, zapewne do postaci należącym, też deczko skulonym. Dzień mam dzisiaj całkiem do dupy, jak tubka maści na wdupne żylaki. Buziaki. K.
Morelki skończę.
malinki zacznę.
Oraz wisienki.
Tylko wcześniej pojadę rowerem.
Oraz sprawdzę stan dzieci w domu….
……………
Ta postać skulona przy owcach to kiedyś mogłabym być ja…..tez tak skulałam się. I psa miałam. Skulonego.
Lubiłam wówczas zimę. Bo nie musiałam pasać. Na śniegu nijak.
Zima idzie. Imbir mi znów smakuje.
Dobranoc.
Do mnie zima nie idzie, tylko już przyszła. Siadła okrakiem na ławce (kaczkę normalnie łokciem strąciła, widziałam), chuchnęła zdrowo, aż wszystko zmarzło i zgniło, i siedzi, cała zadowolona, szczerząc srebrne zęby.
Hm. Czyliż widziałam Ciebie sprzed lat. Co to człowiek może zobaczyć po dwóch dawkach paracetamolu…
Nie smutaj, Kachninu (tak przemawiam do Twojej futrzanej imienniczki), jedz już sobie te doładowane malinki na zdrowie i lepszy humor, a dzieci grzeczne i duże, nie zgubią się. Mee :-*
Witam nieśmiało spopod rzęsy na stawie. W związku z temperaturą wody i powietrza składam skromny wniosek o przyjęcie w bezbrzeżne ramiona OK. Wsiąkłam dwa tygodnie temu w posty i komentarze i dopiero mnie teraz ziąb wyrzuca na brzeg. Dużo miejsca nie zajmę i obiecuję nie brudzić, a jeszcze mogę posprzątać i ,dajmy na to, kaczkom skarpety udziergać z koziej sierści.
P.S. I jak to tak? Książka się mnie skończyła i nie ma dalej? A do tej pory cały czas było :(
RozWieLidko, ależ zajmuj miejsca ile chcesz, a skarpetki zamówię, tylko koziej sierści jeszcze brak – królewny dopiero się rozglądają za nowymi, zimowymi futrami.
Postaram się dorzucić nowy rozdział niebawem, choć mnie też zimowa deprecha już zębami za kostki łapie. Dzisiaj w mieście występowałam w grubych rajstopach, a powyżej pasa odziana w cztery warstwy odzieży (podkoszulka, sweter z golfem, bluza i kurtka) skrzypiałam głośniej, niż kolumna kierownicy w Gwiazdolocie. Ale Gwiazdolot i tak ma gorzej – coś stracił na mocy i chyba odpala tylko na trzech cylindrach. Jeszcze pół roku do wiosny, buuuu!
Dziękuję za ciepłe przyjęcie:)
Mój tato przez lata zmagał się z migreną, aż trafił na akupunkturę, czyli po naszemu szpilki. Efekt terapeutyczny pojawił się, co prawda, dopiero po kilku seansach, ale za to jest trwały. Leczenie było na kasę chorych, bo z poradni leczenia bólu był skierowany. Może by tak szpilką?
Hm. Jak tak sobie sięgam pamięcią, to tu chyba jeszcze nie było chłodnego przyjęcia. Sami dobrzy ludzie przychodzą do tej obory, aż zaczyna to podejrzanie wyglądać ;)
A akupunkturę zostawiam sobie jako ostatnią deskę ratunku, bo ten… Jakaś taka dzika jestem, że się wszystkiego boję. Od samego strachu przed wbijaniem szpilek dostałabym trzydniowej migreny na trzy dni przed umówionym terminem. Ale swoją drogą ciekawe, czy gdzieś w moich okolicach istnieje poradnia leczenia bólu. Muszę sprawdzić.
Tak, stanowczo szpilki, czarne lakierowane i do tego fajna kiecka. Nic tak nie działa terapeutyczne jak wybajerzony zakup.
No patrz Sławinia, a ja mam odwrotnie, tzn. zakupy tylko mnie dobijają. I jeszcze potem kaca mam, że zmarnowałam czas i wydałam kasę na coś czego nigdy nie założę, a stare buty takie wygodne ;)
Taak, Sławinia, może kiedyś, za górami (uskładanych na kupę lat), za lasami (mglistych wspomnień o mej dawnej zajebistości), ale teraz? Żeby mi słoma ze szpilek wystawała? Bez sensu. Serio, ludzie, nie wiem jak to się dzieje, ale ja mam siano wszędzie – we włosach, między zębami, w łóżku, w zakamarkach telefonu, między koszulką a plecami (uwielbiam, gdy mnie tak żre, kąsa i dźga, małe, wredne, zajadłe ździebełko), w kieszeniach wszystkich kurtek i spodni, no i – rzecz jasna – w butach. Całe szczęście, że butów mam tylko trzy pary – na dni ciepłe (adidasy aspirujące do miana obuwia ochronnego typu BHP), na dni zimne (te zielone, obsikane traperki za kostkę), i na dni mokre, czyli kalosze. I przysięgam, gdybym kupiła sobie szpilki, to choćbym trzymała je w szafie zamkniętej na klucz i owiniętej folią, po jakimś czasie znalazłabym w nich siano. Nie słomę, tylko siano właśnie. Słoma ma trochę kultury osobistej, ale siano – za grosz!
Ciociu, a jak ja nienawidze zakupow ubraniowych!
Na wieszakach widze glownie szmaty, nic co chcialabym miec. I zawsze ze zdziwieniem konstatuje, ze ludzie kupuja czasem calkiem fajne rzeczy w tych molochach pelnych szmat wlasnie.
A gdy juz, dziwnym trafem, zobacze cos co mi sie podoba, to poniewaz proces decyzyjny mam niezwykle dlugi, w kieszeni weza oraz bardzo krytyczne oko na wlasne odbicie w nowym lachu, do zakupu dochodzi bardzo rzadko:)
Nikt Ważny, następnym razem, jak bedę musiała coś na grzbiet kupić, przypomnę sobie, że nie jestem sama w cierpieniu i od razu zrobi mi sie raźniej :)
Jedyny wyjątek zakupowy, to jak idę “w miasto” z psiapsiułą. Ona ma dobre oko i dużo cierpliwości. No i wprowadzamy się wzajemnie w stan głupawki, a głupawka zapobiega wku…wieniu :)
Kanionku, w moich butach, torbach, kieszeniach, zakamarkach podszewek, herbacie i na szczoteczce do zębów jest sierść. Do wyboru psa albo kota. Albo obie. A gdzieniegdzie jeszcze psie chrupki, albo ich okruchy.
Myślę, że siano we włosach to szczyt kultury w porównaniu z kłębem kłaków wypadającym z torby np. przy wyjmowaniu portfela ;). A przy okazji – czy kozy Cię usierściają?
I co Ty masz do siana (poza tym, że gryzie) ? Moim zdaniem to słoma jest bardziej… hmm… grubo ciosana? No mniej się nadaje na salony niż siano.
Na salony może i tak, ale chodzi o to, że siano jest wredne. Ono się łamie na miliard drobniutkich, kłujących, wszędobylskich kawałeczków. I ma te takie kłoski maciupkie, też zajadłe. Słoma jest poczciwa, w długim źdźble, i nawet jak czasem zakłuje, to zaraz widać co i gdzie i można się tego pozbyć. Najgorsze jest siano niewidoczne gołym okiem, powbijane w kilku strategicznych miejscach skarpetek. Przy każdym kroku rżnie po kostkach, kąsa do krwi, że człowiek ma ochotę usiąść choćby w kałuży, byle się pozbyć butów i skarpetek. I gdy już w końcu zdejmie te buty i wytrzepie skarpetki na śmierć, założy ponownie i myśli, że ma problem z głowy, to po kilku krokach… DZIAB! W sam spód stopy, żeby człowiek na długo popamiętał.
Co to ja… A tak, kozy linieją na wiosnę, a Ziokołek przez cały rok. A może tak mi się tylko wydaje, bo jej włos biały i długi, więc go lepiej widać. Ja też mam już tyle sierściuchów na stanie, że czasem nie wiem, czyje włosy z oka wyciągam. Mając ma takie karbowane, jak frytki, to jeszcze łatwo odróżnić od reszty :)
:-*
………………………………………………
Kanionku, może spróbuj na migrenę, jak nie pomoze to i nie zaszkodzi:
https://www.youtube.com/watch?v=PhSm9-qnojk
a Pepsi Eliot każe wąchać paprykę:
http://www.pepsieliot.com/masz-migrene-niuchnij-pieprzem-cayenne/
ale to dosc hardkorowe, wiec nie biore odpowiedzialnosci.
Nie dawaj sie.
Dziękuję, Pluskat :)
Ładuje się. Na razie dotarłam do “…and much more cheaper” (tak, czasem siebie nienawidzę za tego poprawnościowego pierdolca, oraz za wiele, wiele innych rzeczy), ale oczywiście wypróbuję cokolwiek ta pani zaproponuje. Pieprzu cayenne, jednakowoż, wąchać się boję. Jeszcze bym wykichała migrenę razem z oczami ;)
O. Mielona kolendra, mielona gorczyca, mielony pieprz cayenne, ocet jabłkowy… Czyli na migrenę dobry jest porządny obiad na ostro połączony z moczeniem stóp w naparze z gorczycy (plus torebka mrożonego groszku na głowie), a na deser melasa :)
zdaje sie nogi we wrzatku a na glowie lod :)
…i lepiej się nie pomylić ;)
(a do wrzątku pani wyraźnie każe wsypać dwie łyżki mielonej gorczycy. Ja bym dodała jeszcze listek laurowy, szklankę octu i ząbek czosnku – jak szaleć, to szaleć)
Z tego, co widzę na youtube, problem migreny został dawno rozwiązany i mnóstwo ludzi zna na nią sposoby, w dodatku każdy z nich jest NIEZAWODNY ;)
Nie wiem czy youtube tę metodę też proponuje, ale jedyny sposób jaki na mnie zadziałał (no, dobra szpilek nie próbowalam) to ciąża ;) Ale nie namawiam, bo to rozwiązanie tymczasowe, a potem powodów do bólu jest 2x więcej.
A do tego wrzątku nie lepiej torebkę herbaty i kilka łyżeczek spirytusu(abo te morelki Kachny)? I wypić zamiast nogi parzyć?
Ciocia :D Właśnie miałam wizję, jak – siedząc w zaawansowanej ciąży – parzę nogi w spirytusie, w zębach miętolę torebkę herbaty (na sucho), na głowie mam paczkę mrożonego groszku, a dziurki w nosie wypchane kolendrą. Fkulkach. Jak mnie znów dopadnie migrena, na bank sobie tę wizję przypomnę, i wtedy łeb mi pęknie na pół ze śmiechu.
Wiesz, w zaawansowanej ciąży to różne rzeczy człowiekowi do głowy przychodzą (ostatnio czytałam, że komórki płodu migrują po ciele matki i włażą nawet do mózgu) więc jak już byś była w takim stanie to takie tam kolendry fkulkach, nogi w spirytusie i herbata na sucho nie byłyby całkiem niemożliwe ;)
A w ręku powinnaś dzierżyć pęczek świeżego koperku!
Pęczek koperku byłby, według Ciebie, godny ciążowej szajby Kanionka? Ja tam prędzej w tej roli widzę pęczek kaloszy, albo Rosołów. Trzymanych za nóżki i drących się wniebogłosy :D A Kanionek NIC. Niewzruszony, trzyma kulki w nosie, Rosoły w garści, i spokojnym tonem przemawia w sześciu językach.
Spokojny i niewzruszony Kanionek? Nie.
Zjawa nierealna, wizja pokrętna i apokaliptyczna. Tfu, zgiń, przepadnij, bo prawdziwy Kanionek koperkowym bacikiem pogrozi ;))
Pęczek Rosołów zaiste bardziej spektakularny, ale ja w mojej wizji ciągle trzymałam się działań antymigrenowych ;)
Sądzisz, że Rosoły w garści mogłyby pomóc?
Jakżeby inaczej? Rosoły odpowiednio wqrwione (tym trzymaniem ich w pęczku za nóżki) wydziobałyby mi oczy, a przecież wiadomo, że większy ból zabija mniejszy ból. I chyba zgodzisz się ze mną, że migrena przy wydłubanych oczach to pikuś? O, to mi przypomina sposób, jaki miał Al Bundy na poprawę samopoczucia. jeśli czujesz się wujowo, rano do pracy załóż za ciasne buty. Po całym dniu łażenia w uwierającym obuwiu zdejmij je wieczorem, a nagle poczujesz się doskonale :D
Nie wiem, co jest grane, ale robię coraz więcej literówek w tekście, jak również nie trafiam sobą w otwory drzwiowe i wszystko mi wypada z rąk. Może to z zimna? Jakaś taka do dupy jestem od kilku dni.
O! A nowa Koza w Oborze przypomniała mi, że zgubiła nam się Lidka. Co się z nią dzieje, Kanionku masz jakieś wieści?
No właśnie nie mam. Ale z listy mailingowej nasza Lidka się nie wypisała, więc może jednak nas czasem jeszcze czyta?
Nowa Koza? Owies podżerać będzie…następna….
Ale ok – owsa tu bezmiar.
RozWieLidka – może morelkę z wódki na dzieńdoberek??
:)
Chętnie, ale za parę dni, bo teraz mogłaby mi się z antybiotykiem pogryźć, a to żadna przyjemność:\ Za to jak już go odstawię to do morelek stawiam aroniówkę;) – dwuletnią 😎
Dwuletnią?
To są takie możliwości:
1. Albo miałaś jej taak dużo, że jeszcze Ci została.
2. Albo taka niedobra, że jeszcze jest.
3. Albo jesteś z tych cierpliwych……do nieprzyzwoitości.
:)
W zasadzie to prawie wszystko się zgadza. Najpierw była “taka niedobra” , że ją upchnęłam na sam tył szafki, potem miałam tyle cierpliwości, że o niej zapomniałam, a że była zapomniana to teraz mam jej dużo 😏 I zaprawdę powiadam wam, że teraz to ona jest mniót malyna.
A tak naprawdę to ja taki ciułacz amator jestem. Ciułam i po kieliszeczku popijam, żeby na dłużej starczyło. Ot takie skrzywienie regionalne😜
Podziwiam cierpliwych… Kiedyś zrobiłam nalewkę z malin. Miała być na zimę, na przeziębienia, chandrę i inne takie.
Ale skończyła się już w listopadzie…
Och, Mitenki, to oczywiste. Przecież najwięcej zachorowań na przeziębienie przypada na wrzesień i październik, a chandra zaczyna się czasem i w sierpniu, gdy noce zimne i mgliste. Że już nie wspomnę o “innych takich”. One atakują nie patrząc w kalendarz. Ja myślę, że wykazałaś się podziwu godną zapobiegliwością i troską o własne zdrowie, a zdrowie przecież najważniejsze :D
:D :D :D to tak jak u mnie, dlatego cytrynóweczkę na miodzie robię gdzieś w połowie grudnia, żeby na święta starczyło
Hej, jutro wyniki, prawda?
No więc, drogi Kanionku chciałabym Ci powiedzieć – zanim staniesz się sławna i każdy będzie Ci gratulował – powiedzieć, że strasznie się cieszę z tego, co tam u siebie robicie, i cieszę się, że sery Ci się udają i że ogród, że przetwory, i że ze zwierzętami sobie pięknie radzisz i generalnie dzięki za tego bloga bo jest to mój ulubiony blog w ogóle i zresztą jedyny, jaki mam na stronie startowej. I życzę Ci wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, a jakby nic z tego konkursu nie wyszło, to to nie zmienia wcale tych życzeń bo one są ponadczasowe i ponadwymiarowe.
A, jakby ktoś pytał, to nic nie piłam ;) Tak mnie natchnęło jakoś :)
Najlepszego, Kanionku :))))
Yyyy, dziękuję, Zeroerha :) Na jakiej “nowej drodze życia”, matko bosko ze specjalno trosko – ZNÓW coś przegapiłam? Jakie jutro wyniki? To jutro, znaczy dzisiaj, nie jest czwartek?
Niee, no nie bierzmy życia blogowego tak serio – na mnie głosowało pewnie z piętnaście osób, plus moja Mama (tak, jednak doczytała o tym konkursie), i prawdopodobnie małżonek, ale powiedział, że mi nie powie :D I nie kłamię, nie ściemniam, ani nie owijam się w bawełnę fałszywej skromności gdy mówię (a mówię wyraźnie), że w kategorii LITERACKI blog roku, tytuł w dziób powinna wziąć Kaczka. Ja widzę siebie prędzej w kategorii “dziwny blog roku”, albo “najsmaczniejszy groch z kapustą roku”, coś w tym stylu.
Ale wiesz, że ja Ciebie tesz :)
Czlowiek na chwile wyjdzie a tu przetasowuja rankingi!
Oooo, a czego oni tak długo radzą nad tymi wynikami?
Morelkami się raczą czy jak, że im tak długo schodzi?
dwiescie! najlepszego! tez nie pilam, ale chyba wypije!
No i znowu koniec świata… A ja nie mam dla Was nowego wpisu :-/ Zły Kanionek. Niedobry. Ale Wysoki Sądzie, ja naprawdę nie wiem, kiedy tyle czasu przeleciało! Może na dobry początek nowego tygodnia coś uskładam…
Podpinam się po 0RH+.
Ja czytam od kilku lat kilka blogów. Ale ten -TA – jest najlepsiejszy. I sie pojawiła w moim świecie wtedy, kiedy powinien.
A ja piłam.
Ale dziś tylko gorący Ibirek (imbir, pomarańczka, cytrynka i sok z kwiatów bzu czarnego – BEZ ALKOHOLU).
Nie piłam alkoholu. Ja nim ZAGRYZAŁAM!
Wiwat morelki!
Mee!
I nie, nie jestem uzależniona chyba od morelek.
Zjadam tylko jak przejadę więcej niż 30 km na rowerze.
Dziś, żeby znów nie zapomnieć o dzieciach – zabrałam je ze sobą. Na wycieczkę. Pod duży wiatr.
Bo dzień Nauczyciela i wolne i ach jakie słoneczko. Przez szybę…..
Mam zaliczone z 10 lat czyśćca…..
Oni chyba też:)
Eee… Kachna, ja dzisiaj, do spółki z małżonkiem, przepchnęłam prawie dwie tony siana i słomy przez pół podwórka do garażu, więc owszem, mam kilka całkiem nowych żylaków na mózgu, ale NA ROWERZE PRZEZ SZYBĘ? Nic z tego nie mogę wymorelkować, no!
ALe to o skłonności do morelek to rozumiem. W ubiegłym roku zostało mi pół wielkiego słoja wiśni, po zrobionej wiśniówce oczywiście. I pal diabli tę nalewkę, co się i tak rozeszła po rodzinie i znajomych, ale te wisienki! Garść takich wisienek na wieczór, ten smak, ta soczysta miąższość ich na języku gorejąca, ta nutka miodu, śliwki suszonej i goździka, w słodkiej, pełnej mocy wisience… No więc ten. Mniemam, iż morelki nie gorsze ;)
Naprawdę nigdy nie jechałaś “przez szybę”.
Oj.
Jechanie przez szybę jest to takie jechanie lekutko …rozczarowujące.
Albowiem miało miło pełgać po twarzy słoneczko a pizgał wiatrzysko….
I reszta towarzystwa ma Ci za złe.
A Ty musisz trzymać fason.
:)
Aaaa, czyli to tak, jak z lizaniem lodów przez szybę? A wietrzysko pizgało u mnie wczoraj, więc już wiem, dlaczego mnie łeb tak bolał. I dzisiaj też jakaś bez fasonu jestem. A te Twoje morelki, to suszone były przed namaczaniem, czy świeże? TAK TYLKO PYTAM.
Swieze, na pewno swieze. Sadzac po efektach.
Bo suszona morelka nie zdolalaby zaabsorbowac satysfakcjonujacej ilosci alkoholu.
Az sie nieco zaslinilam. No dobra, sklamalam. Wcale nie nieco.
No ale rodzynki, jak się je w wodzie odpowiednio długo pomoczy, to pęcznieją. Pytam, bo skąd teraz świeże morelki, a suszone to jednak można kupić. Jezu, po co ja pytam? Już i tak nie mam więcej wódy, bo ostatnią tarnina zeżarła.
Dzieńdoberek wszystkim Kozom.
Poleciała Ci ją z rannym słonkiem (tiaa, skubane jeszcze chrapie gdzieś na drugiej półkuli) po wyniki głosowania, a tu zonk. Ogłoszenie dopiero 24-go. No chyba skisnę do tego czasu z ciekawości:\ Jak tu żyć w takiej niepewności, ją się zapytuję?
Morelkę…
………………………………
No w tej sytuacji….;)
Też się rzuciłam sprawdzać wyniki, a tu nic…
I jak tu żyć, zwłaszcza jeśli nie ma się morelki?
wisienke ;-) :-)
No nieee, jeszcze osiem dni kojenia Waszych skołatanych nerwów i zapewniania, że Kanionek nie wygra? Nie wiem, czy podołam! Ale nowy wpis klecę na raty, może odwróci Waszą uwagę ;)
Wygrywaj i odwracaj!
Ooo, nowy wpis! To jest to!
Kanionku, a przygotowałaś się na inną opcję?
I chciałam naskarżyć, że też nie mogę dopisać się do mailingu, gdyż albowiem zaistniał “problem with request”…
Eee, ale że co z tą inna opcją – że zacznę pałać namiętnością do kobiet? Jak byłam mała, to się kochałam w pani od biologii. Może dlatego, że bardzo lubiłam biologię w podstawówce, bo pani, jak tak sięgnę pamięcią, szlachetnej urody nie była, no chyba, że ktoś lubi konie. To znaczy ja lubię konie… Może lepiej już zamilknę, bo jakoś dziwnie to wszystko brzmi.
Małżonek już rzuca mięsem w swoim pokoju, znaczy – pracuje nad naprawieniem tego niespodziewanego błędu związanego z listą mailingową. Działało, działało, aż przestało. Całkiem, jak Wasze pralki i odkurzacze. Takie czasy, panie. Miejmy nadzieję, że mu się uda :)
Kanionku, czy przygotowałaś się na to, że wygrasz? :)
Nie :) Jestem tak absolutnie pewna, że nie mam się czym martwić, że się po prostu nie martwię :D
to ja z innej mańki – mogę? bo u nas na dolnym s. bardzo pada. i cały czas, jak tak pada, to się zastanawiam, czy u Kanionka też pada i czy wody w studni przybywa i czy ogólnie się poprawia sytuacja hydrologiczna. poprawia się?
pozdrowienia!
(moja nalewka aroniowa wystarczyła do 5 października…)
Moja się kisi jeszcze, znaczy robi, robi, fakt małża nie ma to jest, bo gdyby był, to by nie było…no! Bo ja też lubię robić i mieć ;-). I cieszę się, że paczuszka szczęśliwie dotarła w całości do Kanionka i Małżonka, a buteleczkę zostaw sobie Kanionku i pomyśl o mnie ciepło czasem, jak na nią spojrzysz.
Ja też najbardziej lubię na nie patrzeć! Takie kolorowe, w szklanych butelkach bez naklejek, niby oziębłe, a w środku gorące ;)
Jeszcze nie mów, że nic nie chcesz, bo właśnie wczoraj dozbierałam tarniny i zalałam wódką, którą mi Mama przywiozła. A wódka nazywa się “Ułańska”, więc to będzie tarninówka z ułańską fantazją. Dodam do niej miód, goździki i szczyptę cynamonu, powinno sie ładnie zgodzić. I oczywiście, że myślę o Tobie ciepło, i nadal mam ten list, który dołączyłaś do książki o kozach, i w ogóle gdzie nie spojrzę, tam jakieś od Was prezenty, więc jesteście tu ze mną cały czas :)
Wersjo, u mnie tylko mżawka z bożej łaski. Szaro, buro, zimno i mgliście, a pożytku z tego nie ma. ALe sytuacja hydro ma się ku znacznemu polepszeniu z zupełnie innego powodu, o czym niewątpliwie Wam napiszę, gdy już wszystko się dokona :)
A moje nalewki całe i zdrowe, bo nie mam kiedy przefiltrować :D Więc sobie stoją i nabierają coraz więcej mocy.
Jako, że Kanionek nie pisze nowego – mam niusa:
Świat się skończy.
Albo się skończył.
Moja 18-letnia pralka umarła.
To naprawdę wielka strata. A tak ja kochałam. Fakt, że pokochałam potem na równi zmywarkę – ale….jednak wolę zmywać ręcznie niż prać.
Także ten.
No jest to na pewno powód do ….morelki.
A nawet zacznę może czarne jagódki.
Ave Kozy!
Kanionek pisze nowego, tylko na raty, i myśli mu uciekają, ale coś tam w weekend lub poniedziałek powinno się z tego systemu ratalnego urodzić.
Słuchaj, a może jest nadzieja dla tej pralki, co? Bo jeśli ona ma 18 lat, to zrobiona jeszcze za w miarę porządnych czasów, i może wystarczy jej tylko jakiś elemencik wymienić. No chyba, że się całkiem rozpadła. A morelka nie zaszkodzi, w żadnym razie ;)
Rozpadło się jej kilka rzeczy na raz….jakoś tak.
Ja wiem, że AGD sprzed kilkunastu lat najlepsze i naprawialne. Ale tu zaufany fachowiec powiedział mi: Pani Kachno bardzo mi przykro ale nic się nie da zrobić. Nie wszystkie części są nawet dostępne….
Teraz czarne jagódki. Z lodami waniliowymi – dla złamania ognia:)
Moglabys ja sobie zostawic jako wystroj wnetrza? Stolik? Przycisk do papieru?bo wyrzucic po tylu latach?smuteczek!
Albo na akwarium przerobić?
Ale jagódki z lodami powinny zrobić lepiej.
Grill obrotowy, karuzelę dla tchórzofretek, centryfugę do osączania sałaty (albo raczej łopianu), akcelerator cząstek?
Ech, Zeroerha… Znów sobie myślę, z tęsknym rozrzewnieniem, co my byśmy mogły razem zrobić! Ty masz inwencję twórczą i zacięcie inżynierskie, a ja mam kupę gratów. To byłby park rozrywki lepszy od Disneylandu, tyle, że bez żadnych gwarancji względem życia i zdrowia osób odwiedzających :D
Smuteczek.
Ona była taka dzielna, że już nadpsuta była a prała dwa razy dziennie!
Albo i trzy.
Ano ona właśnie przestała zupełnie odwirowywać, wirować, napędzać cząstki elementarne oraz zwykłe majtki. Nic a nic nie chciała się rozpędzić.
Przycisk do papieru za to byłby z niej zacny!
A u mojego Taty jest pralka Tamat, i dokładnie Wam nie powiem ile ma lat, ale 30 blisko lub ponad, i fakt, że nie pierze teraz codziennie, ale wciąż działa. A mój odkurzacz, z czteroletnią gwarancją, padł pół roku po jej zakończeniu, i mąż coś tam dłubał i stękał nad nim, i orzekł: zdechł.
Czyli zgodnie z założeniem producenta Iwona :)
Potrzebny jest nowy wpis, bo tu sie fabula szkatulkowa zrobila w komentarzach!i mi oko lata!
No robi się, robi; jeśli wszystko wejdzie na serwer bez protestów, to dziś w nocy będzie, ale nic ciekawego, coś o młotkach i zsiadłym mleku, można będzie oko latające zmrużyć i nawet się zdrzemnąć podczas lektury ;)
“There was a problem with request” czemu mi się coś takiego pojawia, gdy chcę się dopisać do mailingu? 😞
O kurczę, nie wiem, ale zapytam Atosa. Na razie siedzi nad czymś z pogranicza magii i elektroniki (coś tam mruczy, ślepiąc w biurko, a na biurku jakieś kable i inne flaki), więc lepiej nie przeszkadzać. Może coś przegapił przy okazji przeprowadzki na nowy serwer? Zapytam.
Hm. Na razie sama sobie wpisałam kilka adresów mailowych, nawet takich od krzywej czapki, typu: kukuryku@rosol.com, i dostaję info, że wszystko fajnie, na mój adres mailowy zostało wysłane coś tam, więc nie wiem, dlaczego u Ciebie nie działa. Jakaś niestandardowa przeglądarka? System operacyjny?
Hm spóbowałam na chromie i to samo :( System Android.
Już powinno działać :)
No to ja znów od czapy albo i nie.
Jadę dziś ze starszym synem samochodem. Wiozę go z jakiś tam zawodów (mama – jakiś tam – to była LIGA!!). No dobra z ligowych zawodów, on przeżywając opowiada szeroko o swoich akcjach i atakach i serwisach z wyskoku itp. blokach i taki słowotok i…krótka pauza…spojrzenie w okno samochodu i mówi “KOZA” i dalej słowotok siatkarski.
Szok.
Pytam co mówiłeś, gdzie koza?
Ja mówiłem koza – nie pamiętam!
Dam sobie to i owo odkroić, że mówił.
Dopiero w domu się przyznał, że owszem zauważył zwierza i wtrącił – koza:)
Sprawdzał, czy słucham, bo mruczałam tylko zamiast przeżywać jak Bóg przykazał.
Kanionku – to ten, co mu czasem każę czytać Kanionka, żeby wchłaniał styl:)
:D
Widzisz, jak Cię dzieciak umie przechytrzyć? Gdyby nie powiedział “koza”, mogłabyś nie zauważyć nawet oświadczenia, iż oto zaszedł był w ciążę ze swoim kolegą z drużyny, a USG wykazało, że urodzą im się małe piłeczki do siatkówki ;) No i ja wcale nie jestem taka pewna, czy to dobry pomysł, żeby on “wchłaniał mój styl”. Narobi sobie dzieciak obciachu w szkole jak nic. Daj mu już może spokój z tym Kanionkiem, a ja dam Ci naleweczki z melisą, OK? Zrobiłam tak: do tej cytrynówki, co ją już miałam praktycznie gotową, nasiekałam jeszcze przed przymrozkami kilka garści listków melisy, a gdy już oddały co miały cennego, nalewkę przefiltrowałam. Nie czuć tej melisy za bardzo, ale wierz mi na słowo, że ona tam jest. Podeślij adres mailem :) (aha, i filtrowałam jak zawsze przez filtry do kawy, ale i tak wyszła mętnawa, co nie wpływa na jej walory smakowe, ale mnie wkurza, bo niby dlaczego nie jest klarowna jak łza? Może się jeszcze “ustoi”)
Spróbujcie teraz i dajcie znać czy działa (subskrypcja).
Mały Żonku, victoria!
“You have successfully subscribed to the newsletter”…
Się wzięłam i zarejestrowałam.
Mały Żonku, Atosie, Kanionku potwierdam viktorię. 🙌Się wzięło i działa. ☺ To na miły początek i dla zdrowotności po kieliszeczku naleweczki z dzikiej róży 🍷 :)
Z dzikiej róży? Jak robisz? Bo mam kilka krzaków za płotem…. Wydłubujesz te włochate nasionka? I co dalej? Z ciekawości pytam :)