Zajęczą nogę w biały dzień zobaczyć, czyli wady i zalety późnego macierzyństwa
Ale o skocznych kończynach później, bo najpierw ciut przedawniona informacja o tym, co się wykluło z dziesiątego jajka. O, właśnie takie coś:
No kto by się spodziewał, prawda?
A teraz zapowiadany nius sezonu. Nius można obejrzeć tutaj:
Choć może lepszy widok będzie stąd:
Widzą Państwo? NO PEWNIE, że Państwo nie widzą, bo właśnie o to chodzi! I gdyby nie moja Mama, nikt nie wiedziałby, o co chodzi, i w ogóle nie byłoby żadnego niusa.
Mam wrażenie, że ja to jakoś Państwu niedokładnie wytłumaczyłam, więc może od początku.
Mama przyjechała na trzy dni, i przejęta tymi wszystkimi nowymi narybkami na naszym podwórku, popadła w nerwicę liczydła. Liczyła po kilka razy dziennie wszystkie zasoby – gdaczące, kwaczące, piukające, ćwierkające i miauczące, żeby mieć pewność, że – jak na parkingu strzeżonym przez pana Miecia od “dej pięć złotych” – nic nie zginęło. I przez pół soboty chodziła nerwowa, bo księgi jej się nie zgadzały w rubryce “gdaczące”. “Są tylko trzy kury, mówię wam. Kiedy je ostatni raz liczyliście?”. “Wczoraj. Wczoraj na pewno były cztery, bo ja je liczę codziennie, nawet wbrew własnej woli, bo mi głosy każą wszystko liczyć”, mówię ja. “No to dzisiaj są tylko trzy kury”, mówi Mama, zupełnie niezrażona wyznaniem o głosach, bo do córki wariatki też idzie się z czasem przyzwyczaić. “Może jedna została za koziarnią? Albo gdzieś w krzakach siedzi?”. “Nie, ja już wszędzie byłam, i są tylko trzy kury”.
I faktycznie, przypomniałam sobie, że nawet małżonek mnie pytał godzinę wcześniej, czy Mama tropi węża w trawie, bo widział ją przez okno, taką dziwnie pochyloną i przemieszczającą się lekkim zygzakiem w niespiesznym tempie. A Mama właśnie wtedy lustrowała przestrzeń pod krzakami żywopłotu, w poszukiwaniu tej nieszczęsnej, czwartej kury. Wzruszyliśmy ramionami, bo cóż – doświadczenie mówiło nam, że jeśli kurczaka porwał Rudy Ryj albo Jaszczomp, to już i tak, że się tak brzydko wyrażę, po ptakach. A jeśli kura zamarudziła gdzieś w lesie, bo znalazła pyszne robaki, to na wieczór wróci do kurnika i wtedy zrobi się ostatni spis z natury i wszystko będzie jasne. Jednak Mama nie chciała czekać do wieczora, była gotowa przeczesać pół hektara łąki własnym grzebieniem, i wzruszywszy ramionami na nasze wzruszenie – postanowiła poszukać czwartej kury JESZCZE RAZ. I wiecie co? Znalazła! Właśnie tam, gdzie Wam pokazałam, na tych zdjęciach, co na nich nic nie widać.
Kura, która poczuła spóźniony zew natury, siedzi za podwójną budą, w dawno nieużywanym psim kojcu, pośród gąszczu pokrzyw i ostów. Doskonała miejscówka dla partyzanta, muszę przyznać. Daszek nad głową, dokoła chaszcze, NIKT nie miał pojęcia o siedzącej tam kurze, a ja z wrażenia zapomniałam Mamę zapytać, jakim cudem ona ją tam odnalazła. Techniką tropienia węża zapewne. I nie powiem, bardzo nas ucieszyła ta niespodzianka, tylko zachodzimy w głowę, NA CZYM właściwie siedzi ta kura? W sensie, że wiemy, że na dupie, ale co pod nią, bo chyba nie jajka? Gdyby kury składały jajka w tej partyzanckiej kwaterze, Laser już by o tym wiedział. Kojec był cały czas otwarty, bo po co zamykać – żeby pokrzywy nie uciekły? A że kura zasiadła dopiero tydzień temu w sobotę, to dam sobie durny łeb obciąć, bo do czterech jeszcze umiem zliczyć, a – jako się rzekło – liczę codziennie. Wszystko. Wielokrotnie. No to nie wiem. Może ona zwariowała, późne macierzyństwo ją dopadło, i wszystko jej jedno, na czym siedzi? Może na kawałku cegły, albo na psiej piłce… Jeśli tak, to za trzy tygodnie trzeba ją będzie stamtąd wyciągnąć, bo moim zdaniem choćby nie wiem jak długo człowiek siedział na piłce, małych piłeczek się nie doczeka. A tymczasem podstawiłam biedaczce miskę z ziarnem i drugą z wodą prawie pod sam dziób, i nawet jabłuszko podrzuciłam, bo ona ani drgnie! Udaje, że jej tam wcale nie ma. Poparzyłam sobie pokrzywami nos i lewe przedramię, żeby dostarczyć jej wyżywienie na co najmniej tydzień, a ona nawet okiem nie mrugnęła, przyczajona jak dwa smoki i tygrys, rozpłaszczona jak parasol, z łbem blisko ziemi i okiem nieruchomym (nie, na pewno nie zdechła. Gdyby zdechła, oko byłoby zamknięte).
No i to jest właśnie ta niespodzianka, i owszem, trochę mi głupio, że to jednak nie paw, albo stado tapirów, ale co ja poradzę – jaki lajfstajl, taka sensacja. I jeśli macie niedosyt wrażeń, to nie ma sprawy, bo ja mam jeszcze w zanadrzu Gamonia i jego sklep z używanymi częściami zamiennymi.
Jakiś czas temu podsłuchałam niechcący fragment rozmowy Atosa z Gamoniem, i pamiętam z niej tyle, że Atos tłumaczył Gamoniowi, jak ważne w życiu są nogi, i że są tylko cztery, a jak się któraś zepsuje, to życie już nigdy nie jest takie jak dawniej, i że w ogóle do dupy z takim czymś, bo jak się człowiekowi coś posypie w samochodzie, to człowiek sobie może zepsutą część na niezepsutą wymienić, i samochód jedzie dalej, a z psami to co, kurde? No i Gamoń tak niby słuchał, a niby sobie lizał łapkę, wyglądając przy tym całkiem zwyczajnie, czyli gamoniowato, ale okazuje się, że jednak słuchał uważnie, bo co ja zobaczyłam kilka dni później, w dzień upalny sierpniowy? Gamonia, powracającego z lasu od strony wschodniej, taszczącego w pysku coś, co nie było ani wężem, ani nawet wiewiórką, a na czym Gamoniowi musiało szczególnie zależeć, bo mimo trzydziestu stopni w cieniu taszczył pilnie i z dużym poświęceniem. Przeczołgawszy się pod skrzydłem bramy dobrnął pod północną ścianę domu, minąwszy mnie tak, jakbym nie istniała, i na trawniku z namaszczeniem ułożył TO:
Musicie przyznać, że zadbał nawet o to, by jego zapasowa noga na czarną godzinę była w odpowiednim dla niego rozmiarze. No i musiał przy okazji nogi ubić jeszcze jakiś inny interes, bo nie tylko z powodu upału ledwo się do domu z tą nogą doczłapał – TAKI miał brzuch wypchany. I jak padł na beton, to leżał jak beton przez kilka betonowych godzin, dysząc ciężko. No i później słyszałam jak skarży się Atosowi, że zdrzemnął się tylko na chwilkę, a w tym czasie ktoś mu całkiem dobrą nogę podpie*dolił. I powiem Państwu szczerze, że jestem pełna obaw, bo idzie jesień, dziki podchodzą coraz bliżej ludzkich domostw, i co ja zrobię z nogą odyńca? Na dziczą gicz to już całkiem spory dołek trzeba wykopać, a ziemia twarda i sucha. Same zmartwienia z tym kotem, a Wy się dziwicie, że próbuję go komuś wcisnąć. Może na ognisko pójdzie? Gicz, znaczy się, nie Gamoń. No ale tym się będziemy martwić później, a tymczasem przejdźmy do dnia, w którym przywieźliśmy Majkę.
Wtorek, osiemnasty sierpnia, dzień jasny, słoneczny. Wszyscy w radosnym nastroju (wszyscy oprócz Bożeny. Bożena jest zawsze poważna jak wezwanie do obowiązkowego stawiennictwa w najbliższej jednostce wojskowej, bo Bożena uważa, że radosne nastroje są dla niefrasobliwych idiotów, a jak już człowiek coś w życiu widział i trochę o życiu wie, to mu się zaraz odechciewa nieuzasadnionych wybuchów optymizmu), koguty pieją, jaskółki uczą dzieci polować na muchy, kaczki wypchane ziarnem człapią uśmiechnięte nad staw. Kończę właśnie doić ostatnią kozę, gdy dzwoni w kieszeni telefon.
– Halo? – zagajam rozmowę uprzejmie.
– Halo! – wrzeszczy słuchawka.
– Dzień dobry, pani Żozefin. – mówię, jeszcze niczego nie przeczuwając.
– Halo! – tak, to normalne.
– Czy mnie pani słyszy? – pytam nadal radośnie i uprzejmie.
– No teraz słyszę.
– To dobrze. Co się stało?
– Nic się nie stało! Pani Aniu!
– Tak, pani Żozefin?
– Pani Aniu! Czy jedzie pani dzisiaj do miasta?
– Ano jadę.
– To i ja z panią pojadę.
I bum! Jak za dotknięciem atomowego grzyba, radosny nastrój poszedł w drzazgi i trzaskające pierony. Świat zrobił się czarny, a wiatr zawodził żałobnie. Z drzew spadły wszystkie liście, jaskółki zdechły w locie, a koguty zaczęły składać czarne jajka. I czemuż, pomyślicie, czemuż Kanionek taki wredny? Wszak wzion ostatnio 30 butelek wody z kranu Żozefin, a teraz kobiecinie głupiej wycieczki do miasta żałuje? Ano nie żałuje, nigdy nie żałował, zawsze woził i zakupy zatargać do domu pomagał, tylko DLACZEGO DZIŚ? Akurat dziś, kiedy mamy odebrać Majkę ze schroniska, i już słyszę jak pani Żozefin prycha przez całą drogę powrotną, że “a co to”, “a na co to”, “a mało już tego macie?”, “a to przecież żreć musi”, i tak dalej. A ja nic nie mogę powiedzieć o dwóch telewizorach wielkości boiska do koszykówki, włączonych non stop, bo – kurna jej kaczka blaszkodzioba – etykieta nie pozwala. No to uknułam na szybko sprytny plan, że się powie pani Żozefin, że Majka do nas tylko na przechowanie, bo znajomy na urlop pojechał, czy coś, i odetchnęłam z ulgą, a świat znów odzyskał kolory, jaskółki, liście i koguty bez jaj.
I wiecie co? W miasteczku B. rozdzieliliśmy się, każdy załatwiać swoje sprawy, a gdy o umówionej godzinie spotkaliśmy się pod katedrą, pani Żozefin nie powiedziała NIC. Owszem, wpatrywała się w Majkę jak pyton w morską świnkę, ale jakoś zdzierżyła i nie rzekła nic. Dopiero w połowie drogi powrotnej nie wytrzymała, odwróciła się do mnie siedzącej na tylnym siedzeniu (bo matka zawsze siedzi z tyłu), i przepowiedziała złowieszczo: “TO wam całą wodę ze studni wypije”. Na jej usprawiedliwienie warto wspomnieć, iż Majka faktycznie wygląda trochę jak smok, co zeżarł worek siarki, no bo cóż – była ulubienicą opiekunów w schronisku, i pewnie nie raz kapnęło jej do miski coś więcej, niż przydziałowa porcja schroniskowej karmy, a do tego ruchu nie za wiele, i masz babo placek, z siarką i funtem kłaków. Albo i dziesięcioma funtami. Teraz za to na brak ruchu Majka nie będzie narzekać, bo Laser jej na to nie pozwoli, a ze studni to już i tak nie ma co wypijać.
Majka jest u nas zaledwie kilka dni i dopiero zaczyna się rozkręcać, ale już widać, że jest z natury radosnym, żywiołowym stworzeniem, i tylko upośledzony zmysł wzroku powstrzymuje ją od wywrócenia podwórka do góry nogami. Stopień jej niedowidzenia musi być znaczny, bo pies porusza się po terenie podwórka i domu z grubsza na pamięć, a gdy wcześniej np. otwarte drzwi zostaną zamknięte, Majka dowiaduje się o tym fakcie dopiero po walnięciu w niego nosem, ale niewiele sobie z tego robi (“idę sobie, idę, jebut, okej, idę dalej, łup, nie ma sprawy, idę sobie dalej, brzdęk, spoko, pardąsik, skręcę w lewo, idę sobie, długo idę, wdepnęłam w wodę, idę dalej, o, mój człowiek, oprę się o niego i trochę odpocznę”). I po kilku dniach obserwacji jesteśmy z małżonkiem zdania, że gdyby nie ograniczał jej wzrok, Majka byłaby psem idealnym na Rude Ryje i jaszczompie. Jest chętna do nauki i zabawy (tylko niestety gubi piłeczkę, a Laser natychmiast to wykorzystuje), zwraca uwagę na każde nasze słowo i zawsze przybiega na zawołanie, czego nie można powiedzieć o niektórych takich tu z nami zamieszkujących. I tylko zważyć się nie pozwoliła – na każdą próbę uniesienia jej choćby pół centymetra nad ziemię reaguje piskiem i ucieczką. Ki diabeł? A jednak chciałabym wiedzieć, ile podać jej tabletek na robaki i środka przeciw pchłom i kleszczom. Podejrzewam, że choć Majka przypomina skrzyżowanie stolika do kawy z mieszkańcem planety Melmak, to pod tą górą futra ukrywa się niewielki, dwudziestokilogramowy piesek, ale jednak lepiej mieć pewność.
Mam dla Państwa krótki materiał filmowy z Majką w roli prawie głównej. Krótki, ponieważ mój aparat ma jakieś wapory – wyłącza się kiedy chce, i włącza zresztą też. Stuknęło mu już chyba z osiem lat, więc ja się nie czepiam, bo przecież mógł się zepsuć po dwóch, i Państwo mu, mam nadzieję, wybaczą.
I jeszcze jeden o tym, jak Majka tresuje kurczaki (dla oglądających w pracy – na końcu jest dawka szczekanych decybeli):
I garstka zdjęć:
Aha, i jeszcze prywatna wiadomość dla Buły od Atosa. Cytuję: “Buła! Tylko i na zawsze Ty! Ja nie wiem, co oni sobie myśleli?! Że mogą mnie na siłę wyswatać z kim popadnie, a ja się na pierwszą lepszą laskę rzucę jak Lucek na drewnianą kozę? Owszem, Majka jest wporzo i spoko, ale płomień w moim sercu gore tylko dla Ciebie. Na zawsze Twój – Atos.
PS. I nie zwracaj uwagi na takie zdjęcia:
Bo to tylko z braku miejsca. Wiesz, przy łóżku Kanionka są najlepsze miejscówki, i każdy chciałby tam leżeć. Ale jak widzisz – nie przytulamy się! Ja TYLKO RAZ obwąchałem jej tyłek, serio, żeby się lepiej poznać, i to wszystko. Tęsknię. Kiedy przyjedziesz? Sikałem dziś pod porzeczką. Twój Atos”
I to na razie tyle o Majce, bo jeszcze gąski i kurczaki. Menel i Melina od kilku dni mieszkają na podwórku i robią co chcą, a wieczorem idą do szafy:
Ich kartonową zagrodę w różowym pokoju zajęły kurczaki, które mają już miesiąc życia za sobą i przestały się mieścić w tym M2, które dla nich zbudowałam z trzech kartonów:
A w Różowej Zagrodzie oczywiście tylko nocują (w nocy temperatura na zewnątrz spada już nawet do pięciu stopni):
Potrafią już nawet same z niej wyjść:
Ale to tylko rano, gdy przychodzi czas na przenosiny do wolierki i emocje sięgają zenitu – kurczaki wyskakują wtedy z zagrody jeden po drugim, jak na powyższym zdjęciu, i pozwalają się złapać i włożyć do klatki transportowej. Pozwalają, ale czasem nie omieszkają dziobnąć ręki, która je karmi, bo to są bardzo niezależne kurczaki i w ten sposób dają nam do zrozumienia, że to one robią nam łaskę, a nie odwrotnie. A za jakieś dwa, może trzy tygodnie przeprowadzą się do swojego własnego kurnika, nad którego odnowieniem pracuje małżonek (oprócz uprzątnięcia śmietnika po Cebulackich trzeba było z niego wyrzucić stare gniazda i grzędy przeżarte przez robactwo, zrobić nowe wyposażenie godne porządnego kurczaka, no i wymalować ściany wapnem), a ja będę miała… Święty spokój z kurczakami? A figę. Będę miała całkiem nowe, małe kurczaki, które trzeba karmić co dwie godziny i co tydzień przeprowadzać do większego kartonu :)
Tak, od 20 sierpnia w inkubatorze wygrzewa się Dwudziestu Wspaniałych, a przynajmniej tyle jajek tam upchnął Kanionek. Bo nadal nie wie, czy Matka Kurka (zbieżność nazwisk przypadkowa) wysiaduje jajka, czy cegłę, to po pierwsze, a po drugie – Żozefin kupiła sobie ostatnio czterdzieści pięć kur i co, ja mam być jakaś gorsza? A gdyby kogoś ciekawiło, co jedzą małe kurczaki, to służę informacją. Zaraz po pierwszym, kilkudniowym okresie kanibalizmu (siekane, gotowane jajko i płatki owsiane), kurczaki przeszły na dietę składającą się z: płatków zbożowych różnych, otrębów, zielska (pokrzywa, krwawnik, babka lancetowata, liście i płatki nagietka, mniszek lekarski, mlecz zwyczajny, szczypiorek, pietruszka, ogórecznik, liść buraczka, liść selera, mięta, melisa), pomidorka, gotowanego ziemniaka, kaszy, łuskanego słonecznika, twarogu koziego i czasem makaronu. I to wszystko, proszę Państwa, się sieka na drobne i podaje kurczakom kilka razy dziennie w ilościach niereglamentowanych, bo kurczaki mogą jeść do rozpęku, a nie tyją.
Ale nade wszystko kurczaki kochają robaki, i po kilku dniach grzebania w ziemi i obmywania wijących się dżdżownic z piasku i zbutwiałych liści przypomniałam sobie, że przecież ja mam swoją własną hodowlę mącznika młynarka, prowadzoną od prawie ośmiu lat ze względu na potrzeby pokarmowe mieszkańców mojego terrarium, i że larwa mącznika jest bardzo zdrowa, wysokobiałkowa i polecana nawet rekonwalescentom. O, taka jest pyszna, tłusta i zdrowa:
I wiecie co? Mączniki to był strzał w dziesiątkę, a dokładniej ósemkę, bo tyle mam kurczaków. Co bym do miski nie wrzuciła, mączniki wybierane są w pierwszej kolejności. Aha, i nadal nie widać, który kurczak jest Rosołem, a który kurczakiem, i w związku z tym mam pytanie. Jeśli się okaże, że wyhodowałam sobie osiem Rosołów, to co sądzicie o takich butach?
A teraz Państwo wybaczą – Kanionek idzie do ciemnego kąta, pozastanawiać się nad tym, dlaczego jest taki głupi, beznadziejny, nie wierzy w siebie, wszystko musi sprawdzać pięć razy i choć dobrze wie, ile jest kroków od drzwi do bramy, to i tak znów je policzy, zeżarł dwa opakowania Solpadeiny w dziesięć dni i czy jest szansa, że na starość coś mu się we łbie poukłada. A nie, starość jest już teraz. No to na późniejszą starość czy mu się poukłada, będzie się zastanawiał Kanionek.
PS. Z cyklu “Opowieści dziwnej treści” – krótka opowieść o zdrowej, wiejskiej żywności: małżonek rozmawia z Żozefin, i ta go pyta, czy mamy w tym roku pomidory. On odpowiada, że owszem, mamy. Na to Żozefin mówi, że ona to nawet swoje pomidory sprzedaje. I po chwili zadumy stwierdza: “Zarobek to na tym żaden, ledwie parę groszy, no ale przynajmniej na opryski będzie”. Smaczny i zaradny, wiejski pomidorek sam zarabia na swoje Karate!
PPS. A te zbiorniki z wodą, które widać na pierwszym filmie, to efekt telefonu do gminy i przyjazdu Straży Pożarnej. Przywieźli nam wodę, co prawda “niezdatną do picia przez ludzi”, ale zawsze wodę. Co się nie zmieściło w studni, która jest stosunkowo płytka, to się wlało w te właśnie zbiorniki. Woda będzie niestety powoli uciekać, bo poziom wody w stawie jest już poniżej dna studni, ale może choć przez tydzień lub dwa Kanionek nie będzie klęczał przed wanną. Wraz z Ochotniczą Strażą, ochotniczo przyjechał do nas Dyrektor Wodociągów, zapewne przyjrzeć się z bliska dwóm ostatnim osobnikom na tej polskiej ziemi, co żyją bez wody z wodociągu. I wiecie, co powiedział? Że nikt nam tu nie doprowadzi wodociągu. Wyliczał kilometry i stawki, warianty i ilości niezbędnych pozwoleń i orzekł, że do końca naszego życia nie zużylibyśmy tyle wody, żeby opłacało nam się ją dostarczać. Pozostaje nam więc tradycyjna modlitwa o deszcz i życie w emocjonującym napięciu, lub inwestycja w różdżkarza i studnię wierconą.
PCV. I bardzo, nie wiecie nawet JAK BARDZO, dziękuję Wam za życzliwy odzew w sprawie koziego koszyczka, a jeszcze bardziej za to, co do niego wrzuciliście. Moje wzruszenie sięgnęło zenitu, gdy ktoś w polu “odbiorca” wpisał po prostu “Kanionek”. I małżonek mówi, że w sumie tak powinnam mieć wpisane w dowodzie osobistym, bo byłam Kanionkiem, jestem Kanionkiem, i Kanionkiem umrę, i na co mi jakieś piny, kody i pesele? No i tu był bukiet wdzięczności dla Was:
Ale go kozy zjadły:
Maja ma taką kitę że niejeden rudy ryj ( a i jaszczomp) mógłby jej pozazdrościć!
O tak, kitę ma konkursową :) A całą sierść tak miękką i włos tak cienki, że wyplątanie z niej rzepa to zadanie dla jogina ;)
Majka jest piękna, a Kanionek WIELKI :) Czy ona zaraz poczuła się jak u siebie, bo na filmie już całkiem zadomowiona wygląda. Ech, dobrze u Ciebie zwierzakom…
Nie, serio, ja jestem mała, zasuszona i krzywa ;)
A Majka najpierw przez kilka godzin obwąchiwała wszystko, a później już czuła się jak u siebie. Jest bardzo, bardzo przyjaźnie nastawiona do ludzi, choć mieliśmy jedną zabawną sytuację, gdy Majka słysząc, jak małżonek wchodzi do domu, ale nie wiedząc jeszcze, że to on, poleciała go opierniczyć. Ma więc instynkt obrony terytorium, i nieważne, że nie trafia w otwór drzwiowy, a w potencjalnego napastnika musi najpierw walnąć nosem, żeby go namierzyć ;)
Wszystko cudne,a najpiękniejszy baldachim w gęsiej sypialni,szczególnie umocowanie go :}.Ciekawe,czy ta kurka wysiadująca,nie jadłaby przez trzy tygodnie?Majka wspaniała.A te kaczki,co się uśmiechają,urocze.No i oczywiście wylęgnięty Gonzio.
No tak, wszystko jak zwykle wykoncypowane z bylejakiego, ale to w końcu jedynie tymczas ;)
Czytając o inkubacji na różnych forach dowiedziałam się, że są kury, które prędzej z głodu zdechną, niż zejdą z gniazda, i podobno trzeba je na siłę od czasu do czasu przepędzić, ale własnych doświadczeń w tym zakresie, jak wiadomo, nie mam :)
prawie, jakbym tam była… dziękuję, Kanionku, za taki fajny początek tygodnia :) obudziłam się i zabieram do roboty :)
A nie ma sprawy, droga Jadowita :)
Wiadomo, że zajęcze łapki przynoszą szczęście, jak mogłaś Kanionku nie docenić Gamonia, że się tak postarał i dostarczył Ci jedną!
…właśnie, właśnie, trzeba było spreparować i zawiesić Gamoniowi na szyi, żeby miał zapasową łape pod łapą/reką :) Majeczka prześliczna!
Ale serio – ona pięknie wychodzi na zdjęciach, a w rzeczywistości wygląda jak Alf! Co nie zmienia faktu, że jest słodka i przymilna :)
Taa, spreparować. Wiesz, ilu tu jest chętnych na taką łapkę? Gamoń by się nie opędził, i w końcu i tak musiałby tę łapkę oddać, więc postanowiłam skonfiskowac od razu i zaoszczędzić mu nerwów ;)
Przysięgam, że nie wiedziałam. A czy sam fakt, że on tę łapkę przyniósł i złożył na terenie podwórka, nie wystarczy do tego szczęścia? I czy jeśli przyniesie nastepną, to muszę ją sobie powiesić np. przy łóżku?
Na łóżku się nie liczy – musisz zawiesić na szyi na rzemyku czy łańcuszku i nigdy nie zdejmować ;)
Taa, a psy mi w nocy tę nogę razem z moją głową odgryzą. Że tak zacytuję z „Dnia świra”: „Mama to ma na wszystko takie recepty, z którymi to nie wiadomo co zrobić. Po każdej radzie mamy czuję się jeszcze gorzej” :D
…przyjmijmy więc, że zakopanie było strzałem w dziesiątkę i teraz to zakopane szczęście będzie promieniować na całe Kanionkowe domostwo wraz z domownikami :D
Strzał w zajęczą strzałkę! I dziesiątkę :) No to niech promieniuje, bo na razie jedyne co mi się rozłazi, może nie po całem gospodarstwie, a ino po kuchennej podłodze, to gaz. Dzis pakowałam ser do wysyłki, schyliłam się, by zaczerpnąć siana z siatki stojącej na podłodze, i mnie odurzyło. Zmieniliśmy już butlę, więc to jednak albo jakieś łącze, albo kuchenka, która ma prawie tyle lat, co ja. Jak nie urok, to wiadomo co :-/
Miałam dobre intencje ;P
W gdzie reszta zajaca? Majka sliczna z tym swoim ogonem wyglada jak pom pom girl. Poza tym szczesciara. Chlopaki pewnie tez zadowolone i sie staraja bardziej niz zwykle. Bylam pewna, ze w jakiejs kurze odezwie sie kwocza natura, te jajka w wychodku byly pewnie zlozone w tym celu, tylko cos przeszkodzilo. Brawa dla Mamy, ze wytropila. Masz racje, nie mozesz byc gorsza od Zosefin, a ta jej odzywka w aucie calkiem dowcipna. Kurczaki na takiej diecie rosna piorunem, to juz mlodziez.
Pluskat, ale te jajka w wychodku to były zimą! W styczniu, lutym? Nie pamiętam dokładnie.
A reszta zająca? Podejrzewam, ze w Gamoniu. Serio – wrócił tak napchany, że ledwie się toczył. Nie wiem, czy dopadł resztki zająca, które inny drapieżnik porzucił z nieznanych przyczyn, czy sam upolował… I tu się nie ma z czego śmiać. Jeśli chodzi o Gamonia, to ja już we wszystko uwierzę!
Podziw wielki, Kanionku! I szlafmyce z głów.
A pomysleć, że spirala się ciagle nakręca. Ciekawam, co za rok tu przeczytam? :)
Napis na moim nagrobku :)
Przepraszam, przepraszam bardzo – ale że TY jeszcze COŚ żywisz w terrarium???
Aż dreszcz mnię przebiegł!
Może mi coś umknęło….o co nietrudno przy tej wielości stworzeń u Kanionka.
…………………….
Majka to taki, jak to mówi mój młodszy- „psi pies”, klasyka stylu, owczarkowaty:)
Bardzo piękny ogon!
…………………..
Ściskam mocno i lżej – w zależności od gatunku:) (terrarium pozwolę sobie jeno pozdrowić…)
A bo o terrariach było tu: http://kanionek.pl/forum/showthread.php?tid=8&page=2
czyli na FOK. Jaszczurki osiągnęły już wiek emerytalny, a wąż jest prawdopodobnie na półmetku.
Dziękuję za komplementy dla Majki, a oprócz ogona z firanką to ona ma jeszcze gacie z falbanami, tylko chwilowo nie ma, bo w schronisku obcięli jej falbany przy jednej nodze (może nałapała rzepów, a może się skołtuniły ponad możliwości i cierpliwość grzebienia), a ja obcięłam przy drugiej, bo jakoś tak niesymetrycznie wyglądała :)
nie mówi się gacie ino reformy!
Majka ma śliczne futro :)
Gamoń i Majka rozjaśnili mi mroczny poranek w moim pracowym Mordorze :-)
A jakie gąsi wyrośnięte !
I skąd masz taki cudne kwiaty do bukietu ? U mnie wyschło na wiór wszystko poza nawłocią, więc tylko z niech robię bukiety. Deszcz ostatnio padał 3 tygodnie temu, dziś rano miałam nadzieję, że może życie wróci do ogródka, bo zaczęło kropić, ale po paru minutach przestało i termometr znów pokazuje 28… W sumie nieźle, bo już chyba czwarty dzień jest poniżej 30. Może jednak zacznie padać, bo córa zaczyna w środę urlop, a zazwyczaj te dwa zjawiska szły w parze :-) Dla pewności powinnam jeszcze umyć okna i samochód, to też dość skutecznie przywołuje deszcz.
A propos studni- sprawdzaliście może, czy i na jakiej głębokości na działce macie wodę ?
Mp – wszystkie te piękności to z ogrodu, gdzie ściółka nadal dzielnie utrzymuje wilgoć. Niczego nie podlewałam, bo nie było czym, a dynia jest większa, niż w ubiegłym roku (zarówno sama roślina, jak i jej owoce). Poza ogrodem – koszmar. Borówki zamieniają się w rodzynki już na krzaku, i nawet paprocie rosnące w zacienionym miejscu uschły, choć każdego roku rosły bujnie i trzeba je było powstrzymywać siłą przed ekspansją. Jest bardzo, bardzo sucho. Kozia ścieżka biegnąca wzdłuż stawu jest twarda jak beton, a tam zawsze było grząsko. Nikt już nawet nie chodzi na grzyby, bo nie ma po co! Najbardziej mi żal pomidorów w szklarni – jeszcze się jakoś trzymają, ale część owoców więdnie, zanim zdąży dojrzeć.
Cebulacki tu ponoć kiedyś wiercił studnię, i się dowiercił, ale woda była zażelaziona wielokrotnie ponad normę. Musimy wydrzeć jakieś hydromapki z gminy, to się może dowiemy (tzn. już próbowaliśmy, ale tam wiecznie kogoś nie ma, nikt nic nie wie, albo umarł). Nawet jeśli woda będzie niezdatna do picia, to chociaż wyprać i się umyć w niej będzie można, choc też się waham, czy jest sens wydawać kilka (lub naście) tysięcy złotych na studnię z wodą, której nie można używać do picia i gotowania.
U moich rodziców też jest taka woda w nowej studni , ale teraz przynajmniej mają wodę do podlewania pół hektara działki w uprawie . Jak takie susze wejdą do standardu to studnia zawsze się przyda .
No i pranie, zmywanie, mycie się i tak dalej. Ja tam dużo wody nie zużywam do picia czy gotowania, ale zwierzaki trąbią tego w dużych ilościach, więc dla nich i tak pozostawałaby deszczówka. Studnia musi być, bez dwóch zdań.
A jutro napiszę z rana, jaka Majka jest fajna, bo mnie małżonek zza komputera wygania ;)
Wiecie co? Ja się już chyba dzisiaj sama poddam, wejdę do tej budki telefonicznej, i niech mnie zmieli na jednogroszówki. Jeśli pokorni i cisi odziedziczą ziemię, to dla mnie zostanie stary, dobry gruz i stłuczka szklana.
Nie nadaję się już do życia wśród ludzi i nie powinnam wychodzić z lasu. Fakt, jestem zmęczona. Fakt, jestem niewyspana. Fakt, mam okres zaostrzonej krótkości nerwu. Ale czy tylko to spowodowało, że wyszłam dziś z ZOZ-u bez „do widzenia”, rozrzuciwszy te ich kretyńskie papiery na cztery strony świata? I że Trzy Świnki ze szklanej gablotki (jak to się nazywa w przychodni – recepcja?) zrobiły oczy jak pięć złotych, a moim zdaniem powinny się cieszyć, że Wilk nie miał przy sobie siekierki?
Nie opowiem całej historii, bo jadę na rezerwie sił. A po powrocie do domu zastał mnie trupek. Jednego kurczaka mniej. Niemądre, niemądre kurczaki, tak dzielne i niezależne, że MUSIAŁY znaleźć niewielkie zagłębienie terenu przy narożniku wolierki i koniecznie sprawdzić, jak to jest być na zewnątrz. Wyszły trzy. Dwa przedostały się przez siatkę ogrodzeniową na teren łąki przylegającej do podwórka, i miały szczęście, że nie zadeptały ich kozy, które kursują między jedną jabłonką a drugą (i trzecią i czwartą i piątą, bo zdziczałych jabłoni tu nie brakuje). Trzeci kurczak, który został na podwórku, szczęścia nie miał i ktoś go ukatrupił. Nie wiemy kto, ale stawiamy na Lasera. Majka ma problem znaleźć własną miskę z żarciem, która stoi pół metra przed nią, a Atos jest wciąż mało zwrotny. Gdyby to był któryś z kotów, kurczak zostałby raczej zjedzony, a tak – leżał sobie na trawie, trochę obśliniony, i tyle.
No i wiem, że to tylko jeden kurczak, że wypadki się zdarzają, że lis potrafi za jednym zamachem udusić i piętnaście kur, ale ten dzisiejszy trupek był jak kropla przepełniająca słomkę wielbłąda, czy coś. I już nic mi się dzisiaj nie chce. Ale dorzuciłam cztery jajka do inkubatora, bo jeśli nadal będę miała wyniki na poziomie poniżej 50% przeżywalności, to inkubator powinien w sumie pracować przez pół roku non stop.
Hej Kanionek, może spróbuj to przespać? Jutro będzie dobry dzień. A jak nie to pojutrze. Sama wiesz :)
Dzięki, Ola :) Właśnie odpływam, do jutra, albo do listopada ;)
Udręczony Kanionku, zanim odpłyniesz może wrzucisz na forum przepis na swoje pomidory w słoikach ? Znów go gdzieś posiałam, a poprzednio zrobione wg Twojego przepisu były genialne ! A co do Twojego występu w przychodni- ja kiedyś odwiedziłam naszą siedzibę NFZ i wizyta była bardzo krótka, a na zakończenie tak pizgnęłam drzwiami, że myślałam, że mnie ochrona zaraz ułapi i w dyby zakuje. A niespotykanie spokojny człowiek ponoć jestem…
Mp, nie obrazisz się, jak ja go wrzucę? Oryginalny, Kanionkowy, skopiowany rok temu i mam go akurat na pulpicie :)
A Kanionek niech se pośpi…
Szukaj w dziale „Kącik porad Baby Agi i Cioci Samo Zło”, walnę nowy wątek o przepisach kulinarnych, może się kto skusi i też coś swojego wrzuci.
Ojessssu, a jak już wrzuciłam, to się spostrzegłam, że jest osobny dział o żywieniu… chyba się już nie da przenieść… ale ze mnie baranina.
Albo złoty cielec :D (mialaś rację, to się tak szybko nie skończy)
Nie martw się, jeśli chcesz, Atos to przeniesie do wątku o żarciu :)
Brawa dla tej pani!
A ja się wczoraj zastanawiałam, jak długo po moim wyjściu Konsylium ds. Formularza będzie obradować nad zagadkową kwestią mojego Wyjścia Smoka, i aż żałuję, że nie mogłam być muchą na ścianie akwarium ;) Pomidory Zeroerha wrzuciła na forum :)
Dzień dobry, ja właśnie po wizycie w medycynie pracy :) To szło tak: pani w rejestracji, podśmiechując się z koleżankami wypełniła druczki i oznajmiła, że piętro 5, pokój X. Na piętrze 5, na drzwiach pokoju X bykami wypisane: WCHDZIĆ TYLKO NA IMIENNE ZAWOŁANIE!!! Dobra, ale jak mają mnie imiennie zawołać, skoro kartotekę dzierżę w łapie. Koło mnie parę tak samo zdezorientownych sirot. Jedna, bardziej przedsiębiorcza się wdarła i została stanowczo wyproszona. Za chwil parę z pokoju X wychodzi pan doktor, rękę wyciąga, toż podajemy papiery. A on dłoń cofa, rzekąc: „książeczki w ręce trzymać”. No to trzymamy. Po czem czekamy. Kiedy przyszła na mnie kolej, wchodzę do pokoju 5 przez gabinet pielęgniarki, siadam, a doktor na to: proszę sobie drzwi zamknąć. No to wstaję, idę, zamykam, siadam, to znaczy usiłuję, ale doktor już dokumenty wypisał: to wszystko, do widzenia. No to zachwiawszy się, wstaję i idę sobie. Do widzenia.
Z dedykacją dla Ciebie Kanionek:
https://www.youtube.com/watch?v=o7-mQIY3BBI
O, ja znam takie badania w przychodniach medycyny pracy. „Jak się pani czuje? Dobrze? No to dobrze, proszę, oto pani zaświadczenie o zdolności do pracy”. Albo kwalifikujące do prawa jazdy. „Jaką pani tu widzi literkę?”, odpowiadam, że „R”, a on na to, że dobrze, i juz się zabiera kwitek wypisywać, a nawet nie zapytał, czy przypadkiem nie noszę szkieł kontaktowych. A przypadkiem noszę, bo jestem ślepa komenda.
Ale JAK? SKĄD oni wiedzieli, jak się kto nazywa, skoro ani kart, ani komputera…? Czary jakieś!
PS. Teraz do mnie dotarło: nie było tam KOMPUTERA! :O Ani w rejestracji, ani w pokoju X! :O
Moze telefonicznie mu dyktowala liste pacjentow. Telefon chyba maja?;)
A jesli nie, to moze mu morsem w kaloryfer…
Morsem w kaloryfer! Ta wersja podoba mi się najbardziej i wręcz CHCĘ I ŻĄDAM, żeby tak właśnie było :D
Jak się ma do morsa w kaloryferze słynna polska ochrona danych osobowych? Całe osiedle słucha: „Wiśniewski.. ma.. hemoroidy… … Kowalski.. tryper… poraz trzeci w tej dziesięciolatce…”
Swoją drogą dobry wpływ by to miało na stopień wykształcenia społeczeństwa: każda jełopa morsa by się wyuczyła ;)
W mojej przychodni też jest ciekawie. Po 20 latach poszłam do lekarza, bo tak ciagle mówią o profilaktyce , więc poprosiłam o skierowanie na badania ( a jestem dobrze po 50) , a lekarz mi powiedział, że żadnych badań mi nie zleci, bo nie.
A w NFZ stwierdzili, że mogę sobie lekarza zmienić. Wszyscy bardzo sie o nas troszczą.
Nawet mnie nie prowokujcie, żebym opowiedziała historię o Trzech Świnkach, które siedzą w TOTALNIE PUSTEJ przychodni (to są Trzy Świnki z gatunku: jedna umie pisać, druga czytać, a trzecia wyglądać przez okienko), w której przyjmuje TYLKO JEDEN lekarz, ale trzeba wypełnić formularz WYBORU LEKARZA. A to jest dopiero początek tej historii. Nie, nie, ja się muszę uspokoić. Lekarza! Albo nie – siekierki!
Kanionku, ale po co tyle emocji z powodu trzech świnek i kilku głupich formularzy? Przyznaje, że wypełniałam je już kilkakrotnie, żadne wielkie halo.
Machnęłam co kazali, oddałam i prawie zapomniałam ;-) Wybór położnej za każdym razem śmieszy mnie serdecznie, ale przyjmuję, że taki lekarz musi mieć przypisane pogłowie, żeby wiadomym było ile zabudżetować w danym ZOZie na zaś i czy nie zamknąć tego w pi..du.
Taka budżetowa rzeczywistość że tabelki excela rządzą dziś w każdej sferze życia.
Machnij na to, grunt, żeby się przebadać. No chyba, że przy najbliższej okazji u mamy będąc zrobisz to za kasę ale od reki. Jak we Warsiawie 60 zeta za morfologię biorą, to nie drożej powinno być na północy. Idzie wyłuskać na tę konieczność.
Och, bo Trzy Świnki to tylko czubek góry lodowej. Wiesz, co mi przyszło wczoraj do głowy? Że my wszyscy jesteśmy winni temu, że bareizmy są wciąż żywe, a absurd goni absurd. Bo się na to godzimy. Bo wypełniamy, nie pisnąwszy nawet słowkiem. Bo kretyni tworzący dziesięć formularzy, zamiast jednego (a na każdym formularzu TRZY RAZY trzeba wpisać datę i podpis) są święcie przekonani, że tak musi być. I nade wszystko – dlaczego aż trzy świnki? Pół świnki ogarnęłoby to akwarium z monitorem i drukarką, bo uwierz, tam nigdy nie ma pacjentów. Jest jeden lekarz pierwszego kontaktu, którego najczęściej nie ma. I gdy wszystkie trzy świnki w skupieniu pochyliły się nad moim formularzem (nie żartuję, trzy baby wzięły się pod boki i wisiały nad biurkiem z formularzem, który muszą znać lepiej, niż własną kieszeń!), wpatrując się weń tępym wzrokiem i gdacząc coś pod nosem, jak kura nad kwadratowym jajkiem, to mi coś w mózgu pękło. Konsylium ds. formularza, qurwa! Drużyna Świętego Papiera. Hary Szroter i Formularz Tajemnic. I gdy szacowne to grono orzekło unisono, że na jednym świstku jeszcze z tyłu nie wypełniłam, i gdy okazało się, że muszę po raz piętnasty podać te same dane osobowe, choć na odwrocie przecież już były (!), datę i podpis, to wtedy zajechała moja ciężarówka z gruzem i było po rybach. I weź – ja nie poszłam zdawać na Sorbonę, ani zostać sędzią. Ja poszłam się zarejestrować do lekarza. I tak jest wszędzie, a te zbędne papiery, tony segregatorów i podwójne buchalterie („ja to będę przez dwie godziny wprowadzać do komputera, proszę pani”) usprawiedliwiają istnienie setek tysięcy urzędników, z których jeden nie wie, co robi drugi. I nie chodzi o tej jeden incydent.
Muszę sprawdzić ile rząd wydał pieniędzy na wdrożenie systemu informatycznego w takiej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, bo wiesz co? ARiMR zachęca rolników do korzystania z platformy online, która nie działa. Biuro ARiMR jest oklejone kolorowymi, ogromnymi plakatami piejącymi na cześć platformy, która wszystkich wkurwia. „Zaoszczędź czas i złóż wniosek przez internet!”. Od kwietnia mam login i hasło, i nadal muszę papiery zanosić na piechotę (mamy dużo papieru, tylko lasu wokół mojej chaty ubywa), a wiesz co na to pan z ARiMR? Że oni nic nie mogą, BO TO OBSŁUGUJE FIRMA ZEWNĘTRZNA. Więc ja temu panu mówię, że tej firmie zewnętrznej ktoś chyba płaci, i jeśli system online nie działa, to chyba należałoby to zgłosić? Pieniądze płyną w kanał, ciągle i wszędzie. Bo tacy panowie z ARiMR mają to w dupie. Bo dostają swoją pensję, firma zewnętrzna dostaje swoją pensję, i świat się kręci, i o co chodzi? W tym roku dostałam KSIĄŻKĘ z ARiMR, wysłaną pocztą, z informacjami o nowych wymogach, nowych programach unijnych, nowych formularzach, bla bla bla. Tę samą książkę dostały setki tysięcy rolników. A wisz, co jest najlepsze? Znakomita większość rolników, z setką krów, hektarami i robotą po pachy, nie wypełnia papierów wymaganych przepisami unijnymi na własną rękę, bo są skomplikowane, a przepisy ulegają ciągłym zmianom. Więc zgadnij, co się dzieje. Powstały specjalne biura, tak jak biura rachunkowe dla firm, które odwalają tę robotę za rolników, oczywiście za kasę. Kiedy ja mam jakies pytanie do pracownika ARiMR, ten odsyła mnie do takiego właśnie biura, bo uwierz – pracownicy ARiMR sami nie wiedzą, co właściwie robią (przykład: mówię, co mi się wyświetla po zalogowaniu do cudownej platformy, na co pan mi mówi, że on nie wie, jak to powinno wyglądać, bo oni nie mają możliwości zalogować się do platformy inaczej, niż tylko jako pracownicy ARiMR, a z poziomu pracownika platforma wygląda zupełnie inaczej, więc on mi nie może pomóc. Pytam cierpliwie, kto w takim razie może, gdzie mam zadzwonić, komu zgłosić. No to on NIE WIE). I kolejny biznes się kręci. Idą papiery, jest szum, są plakaty i unijne hasła, nic nie działa, ale jest spoko. I ten pieprzony mur zbiorowego braku odpowiedzialności – „ja nie wiem, ale przekażę słuchawkę koledze. Kolega też nie wie. A kto wie? Nie wiem.”. I idź się pocałuj w wiaderko, bo nic się nie da, nikt nic nie wie, i za nic nie odpowiada. „To nie my, to oni”. Aaaaaaaaaaaa!
To samo jest z urzędem gminy, w którym od lat siedzą te same panie Jole, które wszystkim robią łaskę. Tę łaskę widać w mowie, geście i uczynku. Ale spoko, spoko, spokojnie Kanionek.
Poszłam się jednak chwycić siekierki, narąbałam drewna, i przynajmniej ciepłą wodę z tego wqurwienia będę miała.
I teraz powiem Tobie, Modra, że tak naprawdę wiem, o czym mówisz, i że się – o wielkie HA! HA! HA! – z Tobą zgadzam. Na ogół prezentuję taki właśnie pogląd, i do tego dążę, żeby nauczyć się nie denerwować pierdołami, na które tak naprawdę nie mam wpływu. Bo ja umrę na złość, gniew i nienawiść, a pani Jola powie na to: „O, widzisz, Czesia? Tak się rzucała, aż zdechła. O, a zobacz, jaki sobie cień do oczu kupiłam. Perła cyklamen.” I tyle będzie mojego ;)
A za morfologię to u Was drogo wołają! U nas, w małym świecie, morfo kosztuje kilkanaście złotych. Ale podejrzewam, że ja cierpię na taki wrzód na dupie i czyraka zwojów mózgowych, których nie wykryje nawet rezonans magnetyczny ;)
Wiesz co Kanionku? – ja sobie patrze na ten cały samoistny byt głupio urzędniczy w taki oto sposób:
Napatrzywszy się:
– ile takich Panów, co nie chcą pomóc ( bo pewnie mógłby stworzyć sobie profil użytkownika, ale nie chce mu się pomyśleć, poprosić ew. o jego stworzenie ta firmę zewnętrzną i wyjść przed szereg, łatwiej zbyć petenta i mniej kłopotu);
– ile Pań co wpatrują się z napięciem w wypełniony druczek, nie rozumiejąc co tu trzeba napisać;
– oraz innych średnio rozgarniętych ludzi występuje po urzędach i firmach;
doszłam dawno niestety do oczywistego wniosku, że naród nasz w większości nie jest zbyt lotny umysłowo. Inteligencja występuje w narodzie naszym sporadycznie, ale oznacza to, że takie jednostki mają życie nielekkie, oj nie.
Patrząc na swój naród prawie pół wieku stwierdziłam, że gdyby głupota mogła fruwać, Polacy fruwaliby jako te gołębie. Przyczyny sobie daruję, bo rozprawka by wyszła z tego. Ale jako człowiek litościwy z natury patrzę na owe egzemplarze z pobłażliwością. No bo skoro żywiny nie utłukłabym, a i psinę bezdomną nakarmiłabym, to i owe osobniki za coś jeść muszą, gdzieś pracować muszą, to godzę się z tym, że tkwią one w tych jednostkach samorządowych lub państwowych i trwają siłą bezwładu. I jedna Czesia, od drugiej Żozefin czy też Wandeczki nie jest bardziej bystra, wiec sobie nie zagrażają, ale też i uczyć się nie ma od kogo. No i stąd zakłopotanie jak już ktoś wypełni Ważny Druk – bo co robić nie wiadomo, lepiej zapytać kierowniczkę. A za to jak system postawią w Ośrodku Zdrowia, to jest problem, kogo przyuczyć. No ale nie da się tego narybku humanitarnie usunąć. Gdzieś żyć to musi, pracować musi i na bułeczkę zapracować musi. I broń bogini brać na siebie jakąś odpowiedzialność! Spokój w pracy to podstawa. A z odpowiedzialnością to i ryzyko, że przyczepi się jakaś kontrola. Stąd trzy gracje oglądają wniosek – odpowiedzialność rozmyta, bo jakby coś źle, to każda widziała i nic nie mówiła. No nie?
Zawsze kiedy spotykam takie sytuacje stają mi przed oczami stare kryminały, gdzie świetnie pokazywane są takie miejsca i ludzie, gdzie głupota, bezmyślność i okrucieństwo idą w parze. To wątpliwy urok małych miejscowości. Przypomina mi się też wtedy piosenka Starszych Panów:
„niech Ci się przyśnią pogodni, zamożni Polacy
że luźnym zdążają tramwajem, wytworną konfekcją okryci
i darzą uśmiechem się wzajem, i wszyscy do czysta wymyci
i wszyscy uczciwi od rana, od morza po góry, aż hen”
Kanionku, chce przez to powiedzieć, że w takich sytuacjach staram się patrzeć na spotkane osobniki jak przez lupę, jak na zadziwiająca faunę w swoim macierzystym środowisku. No bo cóż oni winni, że głupi ;-)
Wszystko jest dobrze, a nawet czasem śmiesznie, dopóki od takiego głupka/nieudolnego idioty/złośliwego karła nie zależy coś, co jest dla mnie naprawdę ważne, kosztuje mnie pieniądze, zdrowie, albo choćby czas. Moja czara goryczy zrobiła się z biegiem lat pełna, i dopóki mi się nie przekompostuje, odmawiam śmiania się z wszechobecnej bylejakości usług, towarów i służb. Odmawiam, bo jeśli uznam nienormalnośc za normalność, a bylejakość za normę, to sama z czasem stanę się bylejaka. I będę Wam sprzedawać sery z włosami, owinięte w gazetę, i jeszcze opierdolę przez telefon jak będziecie niezadowoleni, bo przecież też muszę zarobić na swoją bułeczkę, a że zrobię swoja robotę źle? No i co – przecież miliony innych tak robią. I tu się czai sedno: Wy ode mnie przestaniecie kupować sery, bo będziecie mieli wybór, a ja nie mam wyboru. Mam jeden urząd gminy, jeden ARiMR, jedną Energę i jednego dostawcę internetu i tak dalej. Jedynie przychodnię mogę sobie zmienić, i nie jest powiedziane, że na lepszą. A nie, przepraszam, mogę jeszcze wyjechać do takiego kraju, gdzie normą jest uczciwość, odpowiedzialność za swoje babole, rzetelność i poszanowanie drugiego człowieka – nieważne, czy jest rowerzystą, przechodniem, petentem, pacjentem, klientem, czy żebrakiem. Mogę, choć wolałabym nie musieć się nad tym zastanawiać. Przykro mi, że nie zamknę tematu wesołą puentą, ale już nie umiem.
Wiesz dlaczego pracownik ARiMR odsyła do biura, które „pomoże’ rolnikowi wypełnić te skomplikowane formularze? Bo właścicielem takiego biura jest ktoś z najbliższej rodziny lub znajomy królika. To jest proceder powszechny i niestety nie dotyczy wyłącznie ARiMR. Przedsiębiorcy także skazani są na taką „pomoc”, bo pracownik Instytucji Zarządzającej danym programem( konsultant) ma na przykład żonę, lub ciotkę, lub siostrę, kuzynkę, która prowadzi takie biuro. Wiadomo o co chodzi. Pracownik IZ tak przedstawi kwestię dokumentacji, że takiemu przedsiębiorcy włos się jeży na głowie i jest przekonany, że własnymi środkami sobie nie poradzi i pędzi do biura wskazanego przez konsultanta w przekonaniu, że biuro mu „załatwi” dotacje, co jest oczywiście nieprawdą. Temat rzeka. A prawda jest taka, że każdy sobie poradzi, tylko trzeba uczciwie powiedzieć gdzie są dokumenty i wytyczne, pomoc przejść przez zawiłości i pokierować odpowiednio wniskodawce, tylko po co, jak taki urzędnik nie ma w tym interesu? Pisałam pracę dyplomową na ten temat, stąd znam temat dość dobrze. Kanionku, w naszym województwie w bardzo ważnym mieście mamy ogromną aferę korupcyjną związaną właśnie z tym, o czym piszemy. Gazety regionalne o tym piszą i co? I nic. Sprawa się toczy 4 rok i pewnie się rozmyje, a osoba z zarzutami dostanie kolejną intratną posadkę i wszyscy zapomną, że była kiedyś jakaś sprawa. Nie wiem czy ktokolwiek w tym kraju ma pomysł jak z tym walczyć, z tym syfem, nepotyzmem i wszechobecną korupcją w urzędach.
Rany Zośki, jak ja Tobie dziękuję, że o tym napisałaś! Bo czasem mam wrażenie, że żyję w innej rzeczywistości i tylko mi się WYDAJE, że korupcja, nepotyzm, niedbalstwo, głupota i skurwysyństwo są WSZĘDZIE. I aż mi czasem głupio tak psioczyć i biadolić.
A z ARiMRu to ja nawet żadnej dotacji nie chciałam, tylko sprawdzić, czy zarejestrowali moje koziołki, na papierze i na piechotę osobiście zgłoszone, bo im nie ufam. Urzędnikom, znaczy się, nie koziołkom.
Mamy jeszcze jedną sprawę na tapecie. Dwa miesiące temu małżonek wypowiedział Enerdze umowę na dwa liczniki, bo mamy aż trzy liczniki i bez sensu płacimy opłatę abonamentową za dwa z nich. Wysłał wypowiedzenia wraz z prośbą o to, by sobie Energa zabrała te liczniki, bo to ich własność, a poza tym oni muszą je zdjąć, żebyśmy mogli całą instalację przepiąć pod jeden licznik. Minął miesiąc, zero odzewu. Małżonek pisał i dzwonił, nadal nikt nie przyjeżdżał. Kilka dni temu dostał maila od Energi o takiej mniej więcej, jednozdaniowej treści: „Witam, aby wypowiedzieć umowę proszę wypełnić załączony formularz”. Ja chyba pójdę do psychiatry i powiem, że na hasło „formularz” dostaję wścieklizny i piany na pysku. Jutro powinnam podać stany liczników, za które już dawno nie powinnam płacić, a jeśli nie podam i odmówię zapłaty, to wiadomo jak to się skończy. Czy naprawdę byle pierdoła musi się kończyć w sądzie? Bo mi ręce opadają i mam ochotę pieprznąć to wszystko i wyjechać w najdziksze Bieszczady.
Mam znajomych mieszkajacych we Francji i we Wloszech.
I uwierzcie mi, tam jest podobnie a chwilami nawet gorzej!:)
We Francji np. banki dzialaja gorzej niz u nas, w sensie obslugi klienta.
Niektore rzeczy dla nas oczywiste, u nich wcale nie sa oczywiste:)
Ale to oczywiscie marna pociecha.
I zgadzam sie z Modra, ze narod mamy nieszczegolnie bystry. A zyc tzeba jakos i za cos. Dlatego te wszystkie posady sa jakby pomoca socjalna dla niepelnosprawnych intelektualnie obywateli. Niestety, te etaty specjalnej troski maja czesto glos decydujacy w wielu zyciowych sprawach zwyklego obywatela i wtedy zaczynaja sie schodu.
Dlatego Kanionku apeluje! Nie bierz ze soba siekierki jadac do miasta B. w sprawach urzedowych/zdrowotnych/itp., nie nie nie.
A może właśnie wezmę? Wikt, opierunek i telewizor do końca życia. Czy z więzienia można prowadzić bloga?
Pewnie jest dostep do internetu, ale nie wiem czy dla wszystkich osadzonych. Ale rozwaz to, Kanionku, dobrze.
TAM na pewno nie moza trzymac koz, o kurach nawet nie wspomne.
I o Malym Zonku tez nie;)
Kanionku, jak widzisz nie tylko Ty masz dość korupcji ( mniejszej lub większej, ignorancji urzędniczej, cwaniactwa i braku dobrej woli i możemy sobie jeszcze wyliczać i wyliczać. Niemniej, żeby nie generalizować, spotkałam także fajnych urzędników, bardzo pomocne panie w US w E., niesamowitą kobietę w ARiMR w Gdyni, która niezwykle pomogła pewnemu bardzo młodemu przedsiębiorcy i to bezinteresownie, po prostu chciała żeby chłopak przebrnął przez procedury i się nie zniechęcił, nooo nie będę podawała przykładów, ale są w tych bezdusznych urzędach jednostki z sercem i rozumem:), żeby nie było, że wszyscy są cwaniakami i ignorantami, naprawdę są wyjątki, które niniejszym pozdrawiam serdecznie( jeśli czytają)
Wiem, że są wyjątki (pracowałam w pewnym urzędzie ponad 5 lat), a żeby było śmieszniej powiem, że mnie to smuci. Bo jeśli normalność jest wyjątkiem, to nie ma się z czego cieszyć. Sama kilka lat temu złapałam się na tym, że trafiwszy na uprzejmego i rzetelnego lekarza w służbie publicznej, wyszłam z gabinetu ZDZIWIONA i przez pół dnia przeżywałam to spotkanie. Pod wieczór dotarło do mnie, że ja się cieszę, że mnie ktoś dobrze potraktował.
I ja potwierdzam, bo byłam na świecie tu i ówdzie, że wcale nie spotkałam tam wolnego od naszych przypadłości społeczeństwa. Mam tylko wrażeniem że tam jest większa tolerancja dla specyfiki urzędowej. Ludzie idąc tam do urzędów przyjmują ze spokojem, że takie naście kwitków trzeba wypełnić, że się czeka, że druki giną i znowu trzeba wypełniać. My Polacy chyba mamy zbytnią spinkę na tę rzeczywistość urzędniczą i nam wydaje się, ze wszystko zrobilibyśmy lepiej i szybciej. W USA biurokracja to kolos. We Włoszech nie-da-sie są powszechne. Francja gdzie korupcja jest częścią polityki i nikogo nie dziwi zakup mieszkania z publicznych pieniędzy dla kochanki mera? Czy my tak bardzo wyróżniamy się na niekorzyść? Nie sądzę.
A patrząc z dystansu pomyślcie, jakże niskie bezrobocie dzięki tej armii urzędniczej :-)
Z drugiej strony, jak uświadomić sobie, że ci ludzie jak już stracą pracę jadą jako emigracja np. do UK i tworzą obraz naszego społeczeństwa… Tyle, że to taka odmiana stonki, wytrzyma więcej niż ci bardziej wrażliwi, zapuści korzenie i rozpleni się dalej….
A mnie zastanawia tylko jedno: dlaczego w tych porównaniach piszecie o krajach takich samych, lub gorszych? A gdzie Szwecja, Norwegia, Holandia, czy choćby Niemcy? Jeśli ja się porównam do takiej pani Żozefin, to uznam, że jestem godna Nobla w każdej dziedzinie, ale chyba nie o to chodzi, żeby poprzeczkę obniżać, prawda?
Wspomniałam o tych krajach, które poznałam, ale masz racje pominęłam Niemcy a to dlatego, że tam Ordnung jest i naród ma wszczepione, że choć przepisy głupie, to są i może sobie w domu pomstuje jeden z drugim, ale słucha. Tam zaświadczenie i papierowe wersje są jak najbardziej w użyciu. Nikomu nie przychodzi do głowy kwestionować.
A dziwacznych przepisów tak samo moc. Chciałam ja kiedyś zawrócić na ulicy niemieckiej na pustym miejscu, choć nie było to miejsce wyznaczone do zawrotki. Niemiecki obywatel, postronny zupełnie wszczął taki raban, że uciekałam sofort :-) I cóż, że IMO to głupie 'niedozwalać’ było tego zawrócenia. Niemiec choć głupio nie skorzystać, by nie zawrócił. I uważam, że mamy jako Polacy niską tolerancję dla procedur, przepisów. Zawsze mamy swoje zdanie, co powoduje, że frustracja zżera nas, widząc niedostatki intelektu i organizacji w urzędach, służbie zdrowia etc. A to przecież poziom takich Zozefin wyznacza średnią, do której dostosowywane są instrukcje, zasady zapisów w przychodniach. Często takie Zozefin robią te druczki. Pracowałam w wielkim banku wśród młodszych ode mnie ale przeraził mnie poziom intelektu tych ludzi. Takie młode Zozefiny, unikające tej odpowiedzialności, spychotechnika i fałszywe, płaskie relacje. Czym to wróży dla tego kraju? I skąd oni się biorą w młodym pokoleniu? Można psioczyć na efekt komuny, ale czym zostali skażeni ci młodzi?
Ja uważam, że na tę patologię jest tylko jedno lekarstwo, a mianowicie odpowiednia ustawa o odpowiedzialności urzędnika. Skoro w 1920 roku można było napisać taką ustawę, to co stoi na przeszkodzie, pytam? znalazłam tę ustawę pod tym linkiem: http://niepoprawni.pl/blog/3142/sposob-na-rzadowych-zlodziei-i-korupcje-kula-w-leb
..żesz kurde znów zapomniałam, Kanionku, napisałam onegdaj maila na poczte onetową z ważnym zapytaniem, zajrzyj proszę w wolnej chwili.
Jestes pewna, ze tam jest idealnie? W tej Skandynawii, Niemczech, Hloandii?:)
Przytocze taki przyklad, z zycia, moze nie w temacie, ale oddaje pewna specyfike spoleczenstw o ktorych tu mowa:
Dania, niedziela, wieczorne godziny. O tej porze czynnych jest bardzo niewiele sklepow (male dyskonty), wchodze do jednego z nich, bo skonczyl mi sie chleb.
Tuz przy wejsciu na sale jest regal z pieczywem. Biore chleb i zamierzam isc wprost do kasy. Nagle zauwazam, ze tuz przede mna konczy sie ogonek, ktory wije sie wsrod regalow az do kas. W kolejce stoi lekko liczac jakies 50-60 osob. Pierwsza moja reakcja: o rany! Wychodze! Ale ten chleb… Ide do kas sprawdzic co sie dzieje. Podobno jakas awaria systemu, cos tam gmeraja. Rozgladam sie: ludzie stoja spokojnie, niektorzy polglosem rozmawiaja, inni uzupelniaja zakupy o towar z polek przy ktorych akurat stoja:) Spokoj:)
Po kwadransie kasy ruszyly, po kolejnych 20-25 minutach kolejki sie rozladowaly. Widzisz to u nas podobnie?:)
Opowiedzialam to znajomej Polce. Stwierdzila, ze to nie na jej nerwy, ze kiedys w supermarkecie stanela do kasy z kopiastym wozkiem, ale kiedy kasowanie poprzednikow (jakies pare osob) trwalo jej zdaniem zbyt dlugo, porzucila wozek i wyszla wsciekla ze sklepu. Spytalam, czy moze gdzies siespieszyla? Nie:)
To ja teraz przyznam, że NIC z tego nie rozumiem, i może powinnam iść spać. Podajesz, moim zdaniem, doskonały przykład na to, że w Danii JEST lepiej, ale pierwsze zdanie komentarza sugeruje coś dokładnie odwrotnego. Wytłumacz człowiekowi ze stanem podgorączkowym, w prostych słowach, bo (serio, serio) się pogubiłam.
Przepraszam, ze tak metnie. A staralam sie….:)
To byl przyklad zachowan ludzi tamtejszych (Modra tez o tym pisala) i naszych. U nas o byle co zaraz awantura. Narod z krotkim nerwem, jak to mowisz;) Tam sie podchodzi bardziej stoicko. Co w sumie wychodzi na dobre wszystkim. I tym co chca cos kupic/zalatwic i tym co po drugiej stronie lady/biurka.
Takie mam wrazenie.
Tak tak Nikt Ważny :-) Bywszy TAM za kazdym razem łypię zawsze okiem na tubylców i powściagam swój słowiański nerw.
Widziałam tego typu sytuacje – wszyscy spokojni, więc i ja ćwiczyłam ZEN :-) IMO oni pewnie przyjmują, że skoro się zepsuło i ktoś już coś naprawia, to dajmy mu pracować :-)
W hamerykańskim urzędzie pobierałam stosowne druczki i też nie przychodziło mi do głowy, że są głupie. Są jakie są i tyle :-) męczyłam się żeby głupstwa jakiegoś nie wpisać, bo bałam się, że w tym policyjnym państwie moja głupota na 100 lat zapadnie w ich bazy – co raz napisane ma wagę wiekuistą :-).
Chyba po prostu przewalcowali mi już mózg i się nie dziwię tak już światu, jak ten Marceli Szpak.
Kanionku, bo tam jest raczej tak jak tu w temacie głupich druczków, zbędnych zaświadczeń, głupoty trzech świnek itepe. Np głupota trzech świnek w urzędach, trzymanie się kurczowo wypełniania tych samych danych na trzech stronach – bo jak jest rubryka to mus wpisać.
System nie działa? To proszę poczekać, aż zadziała. Trzeba coś wpisać przez internet, ale nie masz internetu – dzwonisz, sorry nie pomogę. Procedura wymaga, proszę iść gdzieś, gdzie jest internet i to zrobić. Mogę Pani pomóc tłumacząc 'drukowanymi’ co trzeba zrobić – może Pani nie rozumieć języka, ale procedura jest święta.
Jakby Pani przyszła do Urzędu – 300 km stad, wiadomo, że nie podjedziesz – to bez internetu pomożemy, ale nie inaczej. I w PL kipiałabym ze złości – tam muszę się dostosować.
Na poczcie kolejka – stoisz wg linijki, jak się za bardzo kręcisz wzbudzasz niepokój. Nie wolno! Stój i ćwicz ZEN. Słuchasz mimochodem wymiany zdań klientów z Panem z Poczty i skręca cię, bo kupno znaczków to wydarzenie dla tego Pana na 15 minut roboty. Dwa razy pyta, czy dać taki czy sraki, choć ważna jest ich łączna wartość, a nie grafika. Ale Pan jest w pracy, w Bardzo Ważnym Urzędzie i ma w dupie twój czas i kolejkę. Więc stoisz. Pan pewnie jest jeszcze mniej lotny niz Zożefin, ale społeczność go szanuje, tacy ludzie też muszą gdzieś pracować.
Przy kasach w sklepach podobne sytuacje, kasjerki czasem nielotne bardzo, nie umie przyjąć płatności, wzywa szefa, czekasz ale patrzysz wokół i nikt nie sprawia wrażenia zniecierpliwionego. Żadnych gwałtownych ruchów. Ludzie stoją, niektórzy rozmawiają i … czekają.
W urzędzie – pytasz o druki do zgłoszenia. Proszę do informacji, ja nie powiem, tu trzeba mieć wysoko specjalistyczną wiedzę. Idziesz – ścianą kolejka do informacji. I co? W PL pizdłabym pewnie i poszła do domu. Tam staję karnie. W PL np w Sądzie nie raz pan ochroniarz (z firmy zewnętrznej) stojący na korytarzu informował mnie jakie druki do jakiej sprawy i gdzie składać. Bo już się nasłuchał, wiec powie, czemu nie. Tam nie do pomyślenia.
PS Za oceanem rozczula mnie wprost porządeczek przy wsiadaniu do autobusu :-)
Modra, sama prawda w tym co piszesz:)
Ale z tym dostosowywaniem sie, to nie wszyscy rodacy tak maja, niestety.
Wielu uwaza, ze tubylcy glupio urzadzli swoj kraj i oni, tzn. nasi rodacy chetnie poradza jak powinno byc:) Nie daje im przy tym do myslenia fakt, ze to my, Polacy, jestesmy u nich, a nie oni u nas;)
Na koniec dodam jeszcze, ze w takiej Danii wiele mozna bylo jeszcze kilka lat temu zalatwic na gebe, w sensie, ze samo oswiadczenie wystarczylo, a teraz wymagane sa liczne papiery, podkladki itp. „Zgadnij, koteczku”, dlaczego?
Nikt Ważny, kiedyś usłyszałam taki tekst, który wg autora skeczu obrazuje całą prawdę o Polakach, tj. daje odpowiedź na wszystkie pytania: Jacy Polacy są? Dlaczego u nich jest tak, a nie inaczej? Jak oddać istotę duszy słowiańskiej? Co miałby do powiedzenia Polak obcokrajowcom, o tym jaki jest ten nasz kraj etc, etc, etc
Brzmiał on tak:
.
.
'Co mi Pan tu będzie pierdolił!!”
.
.
I zdecydowanie zgadzam się z przedmówcą :-)) To kwintesencja naszego polskiego charakteru!
Ach, co za notka… I jakie fotki!
A Majka to, jak to u nas powiadaja, wielka cufalistka:)
I nie wiem czy to mozliwe w tej pieciolatce, ale Kanionku, odpocznij! Wyspij sie, chocbys miala zawalic jakies terminy z serami, czy cos.
Ooo, a możesz rozwinąć, z tą cufalistką? Bo nijak nie mogę rozgryźć, co to może oznaczać.
Smiece dzis linkami, przepraszam:
http://gryfnie.com/slownik-slaski/cufal/
Heh, nie wyłapałam momentu, gdy pan Dżerry zakupił drugą plazmę. Z czystej ciekawości, pierwsza się popsuła, czy też nie chce przegapić, co jest w drugim programie i nadaje (a raczej odbiera) równocześnie?
Zastanawia mnie jeszcze mechanizm trybików kręcących się u pani Żozefin w głowie: jak ona na to wpadła, że akurat wodę Majka ma wypić? Niezmierzone są stepy ludzkiego umysłu…
Majka jest przesympatycznym bydlęciem i ja się Wam nie dziwię, że ją wzięliście. Taki „kłapciuchowaty śleptoczek”, jak to ujął był mój osobisty małżonek. Niech się chowa zdrowo (Majka, nie małżonek. Abo lepiej obydwoje.) :)
Buty na kurzej stopce – koniecznie. Do dojenia kóz jak znalazł ;))
W razie czego zawsze będzie czym się podrapać za uchem. Siebie albo Bożenę.
Bardzo mi się też podoba zastosowanie statywu mikrofonowego w fermie kurczaczej :)
O, i teraz doczytałam, że świnki trzy, i że Kanionek pada na twarz (bo czytam po kolei a komentarz powstaje w trakcie czytania) i w ogóle.
Kanionku, przyłączam się do wołających na pustyni, z otchłani i z innych trzewi i krzyczę razem z nimi: odpocznij, jak się da!!! Jak się nie da, to też spróbuj!!! Bo jak padniesz, to małżonek się sam zajedzie z tym inwentarzem…
PS. Opowiesz o świnkach?
PZPR*. Zapasowa noga Gonzalesa mnie szczerze mówiąc przeraziła. Myślisz faktycznie, że on? Że sam? Łaaa…..
_________________-
*- sama zaczęłaś ;)
Kurde Zeroerha – czy ja Ci już kiedyś proponowałam etat na zastępstwo? Co prawda niepłatny, ale jaka satysfakcja ;)
A pan Dżery na dwie plazmy ma taką odpowiedź, że ONA chce oglądać co innego, a ON co innego. Zaprawdę powiadam Wam, komiczny to widok. Z przedpokoju widać dwa telewizory, każdy nadaje inny program, i każdy w trybie full volume. I obowiązkowo kolory w opcji „bij mnie po oczach aż oślepnę”. Jedno, co wcale nie jest śmieszne, i za to powinno się wsadzać ludzi do więzienia: w czasie gdy Żozefin była na mnie „obrażona”, ktoś znów przez telefon wcisnął jej smartfona z laptopem i internetem, gdy ona jednego od drugiego nie odróżnia, i teraz przez dwa lata będzie płacić za te zabawki raty w wys. jednej trzeciej swojej renty. A dopiero co, niespełna rok temu, ledwie nam się udało odkręcić podobną transakcję, jaką z panią Żozefin zawarł inny, równie sprytny przedstawiciel handlowy, bo pani Żozefin ofertę „telefon za złotówkę i tablet w prezencie” rozumie bardzo dosłownie.
A zapasowa noga Gamonia przeraziła mnie nawet bardziej, niż Ciebie, bo ja ją na własne oczy widziałam. I brzuch Gamonia, który pękał w szwach. I sama nie wiem, co o tym myśleć i boję się nawet przypuszczać, że to on. I że sam. I przede wszystkim – KTO BĘDZIE NASTĘPNY?
A Majka to jest tak poczciwy i wesoły stwór, że trzeba uważać, żeby jej nie zagłaskać na śmierć, nawet jeśli ona właśnie tego by chciała ;)
Etat? Łaaaaaaa :D
Za satysfakcję – poszłabym, bo kasa mnie nie kręci tak, jak satysfakcja, a złote kurki i tak już przecie mam :)
Tych sukinsynów od wciskania „za złotówkę a drugie gratis” biłabym pokrzywą po gołym tyłku, ale to nie nadrobi dobrego wychowania, którego im brakuje.
I jeszcze małe „apropos”, które mi się nasunęło po dokładniejszej analizie komentarzy. Napisałaś gdzieś, że masz zamiar publicznie się rozliczać ze wspornika. Oszlałaś?!? Mam nadzieję, że miałaś gorączkę, gdy to pisałaś. Czy ludzie się rozliczają firmom z tego, na co wydają wypłatę?! Bezrobotni z zasiłku?! Nawet z zapomogi (o ile wiem) nikt nikomu się rozliczać nie kazał, bo to nieludzkie. Stanowczo protestuję i zaczynam w tym celu zbierać podpisy. Nie otwieraj, Kanionku drzwi, które powinny pozostać zamknięte :)
jestem jak najbardziej „za” nierozliczaniem! Aż mi skóra ścierpła jak o tym przeczytałam, przecież to nie o to chodzi i do czego to doprowadzi!
Ale może ja się źle wyraziłam (naprawdę mam probem z zebraniem myśli i wszystko mi idzie w zwolnionym tempie): absolutnie nie miałam zamiaru „rozliczać” w tym sensie, żeby Was z nazwiska i kwoty, to jest – mam nadzieję – jasne. Tylko może, MOŻE, chciałybyście wiedzieć, no nie weim, że karma dla psów, że daszek, że coś tam. Że MOŻE chciałybyście ZOBACZYĆ (np. na zdjęciach) swój wkład, a nie tylko go sobie wyobrażać. A może gadam od rzeczy i najpeirw powinnam sobie jednak zrobić tę morfologię :-/
Ja cały czas mam gorączkę (godzinę temu 37.7), więc niewykluczone, że palnęłam jakieś fopa (znowu). Aha, Zeroerha – zapomniałam Tobie złożyć wyrazy uznania za zdentyfikowanie statywu mikrofonowego – małżonek się poświęcił dla dobra kurczaków („Kanionek, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie wyłamujesz nóżkę temu statywowi?”). A rozliczać się chciałam w tym sensie, że ile na czyje żarcie poszło, ale jeśli to jest nie na miejscu, to nie będę. Może jakieś referendum w tej sprawie ogłoszę? Bo może jedni by chcieli, a inni nie chcieli wiedzieć? Dopeiro raczkuję na poziomie „żebrak”, więc wybaczcie moją niezręczność :)
a zróbże Ty wreszcie tą morfologię, a i do kubeczka nie zapomnij nasikać, bo już mi to na przegrzanie przestało wyglądać. Jakbym była w pracy to mówięc te słowa użyłabym SPECJALNEGO tonu, po którym nie ma dyskusji, trzeba posłuchać ;-)
zgadzam się z imienniczką, zrób i nasikaj, i olej rozliczanie, chyba jak dajemy to ufamy, jakbyśmy nie ufały to byśmy nie dawały temu Kanionku ;)
Specjalny ton też mam (może Agnieszki tak mają) moi pasierbowie mówią wtedy „ej Ty weź to zrób bo Aga mówi TYM głosem”
Temu statywU, bo temu misiu, no :)
Majka kudłata, przesympatyczna psina, i w ogóle stworzyliście bardzo sympatyczną gromadkę:))). Ale moim faworytem jest od początku Gamoń. Takie są właśnie koty, niby jestem taki biedny, bezradny, milusi i przytulaśny gamoniek, któremu można liść kapusty na głowę położyć, a on nic, a tu proszę! Zajęczą nogę se przytaszczył z lasu jak gdyby nigdy nic, a co. I faktycznie, zaraz mnie wyobraźnia zabije, co też tam w tym lesie musiało się dziać, jakaś masakra teksańską piłą….kotecek kochany i syn szatana w jednym:))). Kanionku wiem, że nie da się odpluszczyć rano ocząt i powiedzieć sobie, a pierdole dziś nie jade tak będę leżeć, gdy tam wszystko meczy, gdacze, miałczy, szczeka i piszczy i doprasza się o szamunek i ogarnięcie, ale może nie wiem….uświadom sobie, że jak nie masz na coś wpływu, to nie ma sensu się tym tak stresować i tracić zdrowie, takich trzech świnek wszędzie pełno i w waszym B. i w moim E. Wszędzie i tak jest od lat i nic nie wskazuje na to, że się to zmieni. Więc olej mobil łan i rób to, co ci sprawia największą przyjemność, żyj nie myśl o tym, popatrz jak jest pięknie, narobisz się prawda, ale ta Twoja praca, to praca z sensem, dająca ogromną satysfakcję. Jak sobie to tak dogłębnie uświadomisz, to przestaniesz się tak męczyć i zżymać na urzędniczą wszechobecną głupotę:)) czego Ci z całego serca życzę. Oraz tadam, masz maila z zapytaniem, ale nie ma pośpiechu. Całuski, uściski i takie tam.
Zoska, czy Ty aby nie czytasz bloga dr Jot?;)
O, dochtora dawnom nie czytała! Znaczy kiedyś bardzo dawno temu regularnie czytałam, nawet komentowałam, ale ostatnio nie mam czasu, cholera. A co? Jak mniemam koleżanka też fanka dochtora?:)))) Taki mały off topic, przepraszam.
Tu nie ma oftopików :D Cały ten blog to jest jeden wielki garnek bigosu, a bigos, jak wiadomo, dobrze znosi każdy dodany składnik ;)
O jakim dochtorze gadacie, bo może ja też jestem fanką, tylko jeszcze o tym nie wiem?
A o takim doktorku:
http://doktor-jot.blogspot.com/
:)
A skojarzylam, bo ma ci on kota, ktorego czasem zwie synem szatana:)
I tez czytam rzadziej, ale on tez mniej pisze niz kiedys, zajety po prostu.
Taka dobra noge wyrzucilas? No wiesz co!
A kury, pomimo wiercenia nosem w monitorze, nie widze… Ale nigdy nie mialam talentu i cierpliwosci do „znajdz 10 ukrytych przedmiotów” itp.
A ten przyszly pies na Jaszczompia to musi miec wzrok lepszy niz Twoja Mama, inaczej bedzie wstyd dla czworonoga! (Bo ona go na pewno zauwazy. Nawet jednym okiem, zaspana, znad ksiazki.)
Majka faaaajna!!! :) Ale sie wam narobilo zywego inwentarza. To jak juz liczysz, to ile jest sztuk tak ogólnie zusammen do kupy?
Obiecuję wrzucić zdjęcie, na którym COŚ widać :)
Czekaj… Trzy psy, dwa koty, dziesięć kóz, dwie gęsi, cztery kaczki, siedem małych kurczaków, siedem dużych, jeden wąż i trzy jaszczurki – w sumie nie tak wiele, 39 + dwadzieścia cztery jajka w inku. No i robaki, bo oprócz mącznika mam też hodowlę drewnojada.
Co tam noga, specjalnie dla Ciebie użyłam słowa GICZ! You like? :)
No to nie ma siły, musisz adoptować jeszcze psa – ochroniarza i wtedy będzie Kanion-Baba i czterdziestu rozbójników.
Ja też wysyłam duuużo pozytywnej energii (poza licznikami) dla Twoich akumulatorów
Dzięki, Aga :) W w tym schronisku był jeszcze taki mały pimpek… Śmieszny jak janiemogę, też z klapniętym uszkiem, i aż się do nas śmiał. Nie kuś :)
Pimpek na jaszczompia. :)
A żebyś wiedziała, że już sobie nawet wyobrażałam, jak Pimpek leci cały szczęśliwy, z tym jaszczompiem w zębach, i nam go składa u stóp, a jaszczomp waży tyle, co Pimpek ;)
Jeny Kanionek, teraz to Ty podpuszczasz…
Kanionku :-) mam dwa Pimpki i jednego psa rasy wyżeł – niby myśliwski. I te Pimpki są zajadłe, głośne, czujne i kąsają po nogawkach intruzów. A pies rasy wyżeł dopiero leci za nimi usłyszawszy jazgot, bo normalnie to leży na kanapie :-)
Też tak obstawiałam, że gicz ekstra dla Diabła była :)
TA GICZ BYLA DLA MNIE???? :}
~(*o*)~
(oczywiscie ze ja zauwazylam! tylko nie myslalm, ze to prezent dla mnie!)
♥ no to sie wzruszylam teraz ♥ chlip, chlip….
sciskam wszystkich 39 rozbójników!
OOO, ile żywca teraz!!! A Majeczka urocza, nie dziwię się, że przygarnęliście. Kanionku, może tylko musisz włączyć swoją ładowarkę? Bardzo bym chciała, żebyśmy to my, Twoje Kozy były Twoją ładowarką (ee, może to kiepsko brzmi?). Ale przesyłam Ci energię poprzez przestrzeń i czas(to fajnie brzmi), ziuuuuuu!!!
Jutro nie umiera nigdy.
Ależ JESTEŚCIE moją ładowarką. Serio, gdyby nie Wy, już dawno ciepnęłabym tego bloga w pierony :)
No wiesz co?! Co za ohizdna myśl w ogóle!
Bajka to jest! Ten blog, te zdjęcia, te zajęcia, te historie, zwierzaki, Prowadząca plus wymiana zdań w komentarzach. Bardzo to wszystko mi robi dobrze na psychikę z przyleglosciami. Dziękuję!😊
Dziękuję, Edyta :)
A tak jeszcze w temacie obuwia – znalazłam coś na wypadek, gdy „będą same koziołki”, czyli metoda na zastraszenie Kóz Matek:
http://kayoga.blox.pl/2010/01/najbrzydsze-buty-swiata.html
(należy oglądać foty – za tekst nie odpowiadam, zdjęcia znalazłam przez przypadek na akurat tym blogu)
Buty ekstra! Tylko z moich koziołków to nie wiem, rozmiar dziecięcy by wyszedł? Są tu jacyś rodzice małych satanistów? Badam rynek zbytu ;)
Ja mam niedużą stopę…
Jaki piękny czarny nochal do całowania i przytulania!…
Kanionku, a docelowo to planujesz kurze stado jakiej liczebności? Dywizjon 303?
I nie wierzę, NO NIE WIERZĘ, że Ty, kobieta która potrafi WSZYSTKO, a jak nie potrafi to w 10 minut się nauczy z internetu, jeszcze nie umiesz seksować kurczaków.
Oraz – o systemach informatycznych ARiMR to ja bym mogła długo. I naprawdę, ci ludzie w powiatach są najmniej winni tego całego burdelu, w dodatku to oni zbierają po głowach za głupotę, bezmyślność i obawiam się, że wcaleniebezinteresowność przełożonych.
O, Barbarello! Dobrześ trafiła z tym dywizjonem, bo wczoraj Rudy Ryj porwał nam kolejną kurę, i zostały już tylko trzy, w tym jedna nieczynna, bo siedzi. I myślę sobie, że jeśli wyprodukuję ich trzysta, to może Rudy Ryj w końcu pęknie z przeżarcia, kurna jego mać w rudy zad szarpana. Czuję się jak budka KFC, tyle że u mnie wyżerka za darmo.
„Kobieta, która umiała wszystko” – kolejny świetny tytuł książki, której nie będzie :D
Bo z tym seksowaniem to jest tak, że trzeba kurczaka ŚCISNĄĆ, a ja, kobieta z ręką Pudziana, boję się ścisnąć, żeby duszy przez tyłek nie wycisnąć. Ale przyznam, że trochę mi na ambicję nadepnęłaś… Może ścisnę lewą dłonią?
A Majka jest stworzona do całowania i przytulania, i dobrze o tym wie. Klei się jak asfalt do podeszwy w lipcu, i robi nam z mózgu watę cukrową :)
Kanionek, wczoraj obejrzałam film. „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął.”
Tam jest coś na Rudego Ryja.
Trzy pierwsze minuty.
No.
………
Cały film bardzo bardzo.
Dziewczyny, a która rzuciła kurdybankiem w pana Andrusa i wygrała konkurs na najfajniejsze słowo???
ototo, to samo pomyślałam, jak zobaczyłam wyniki :-)
i nikt się nie chce przyznać :D
Kanionku, przepraszam, ze bez wstepow i komplementow [niech swiadczy za mna, ze codziennie tu jestem!]. Ja w sprawie stanu podgoraczkowego, bo to u mnie po zawodowych zainteresowaniach. Kleszcz Cie nie uzarl?
Karolka – oczywiście, że mnie użarł, nie raz :) Ale ostatnio sobie nie przypominam, choć mogłam przegapić. Po tych kilku latach tutaj przestałam się maniakalnie oglądać, skanując każdy centymetr kwadratowy skóry. Podpowiedz, proszę, czego mogę się spodziewać (jakiej choroby odkleszczowej), bo boję się grzebać w necie (z którego można wygrzebać wszystko).
I Kozy moje kochane, dzisiaj już mnie najprawdopodobniej nie będzie, za co przepraszam.
Zabrzmiało to jakoś smutno. Wszystko w porządku??? Już jest jutro!!!
No nie, no tak, oczywiście, że wszystko w porządku. Po prostu jest pełnia, Kanionkowi wyrosły włosy na plecach i czole, i trochę niewygodnie mi się pisze z tymi długimi, zakrzywionymi szponami. Zaraz biorę Gamonia i idziemy do lasu, polować na sarenki i zajączki.
A tak poza tym – dzień miałam jakiś wujowy, a z internetem 0,5 kB/s też nie ma jak poszaleć, no i tak jakoś…
Modra, Nikt Wazny – przepraszam, że nie pociągnęłam wiadomego wątku, po prostu myślę, że dla nas wszystkich tak będzie lepiej.
Nikt Wazny – dzięki za link do doktora jot, tego mi było trzeba, od dawna.
Diable! Oczywiście, że dla Ciebie ta gicz. Diabeł mówi: „używajcie”, Kanionek rzuca giczą na prawo i lewo! Do giczy padam i gicze całuję :)
Karolka – no i co z tą moją odkleszczową degrengoladą zdrowotną? Jeśli chodzi o choroby, to gugluję tylko w przypadku niepokojących objawów u zwierząt. Bo jak zacznę samej sobie choroby wyszukiwać, to zaraz doszukam się wszystkich i znów będę pisać mowy pożegnalne i wybierać muzykę na swój pogrzeb; taki już urok idioty z wielopostaciową nerwicą ;) Ale coś tam kojarzę, że w przypadku odkleszczowego zapalenia opon mózgowych gorączka zwala z nóg i występuje sztywnośc karku, tak? Tylko pierwszych objawów boreliozy nie pamiętam.
Aha, no i żarłam kilka tygodni temu kiełbasę z dzika, w gospodarstwie ekologicznym. Moja „konkurencja” zaprosiła mnie (dobra, sama się zaprosiłam) na przegląd ichniego stada kóz, bo chcą się ich pozbyć. I powiem szczerze, że z litości bym te kozy wzięła (a oprócz litości te kozy potrzebują dożywienia, odrobaczenia i przeglądu racic), ale facet chce sprzedać całe stado i winszuje sobie za nie parę tysięcy cholernych złotych. No i do brzegu, czyli kiełbasy. Częstowali, to żarłam, bo raz że wypadało, a dwa – pyszna była, i to muszę przyznać szczerze. Tak jak szczerze powiedziałam facetowi co myślę o racicach tak przerośniętych, że zawijają się do góry jak buty klauna. No i ten stan podgorączkowy pojawił się jakoś nie wiem – tydzień, może kilka dni po kiełbasie. Przychodzi Wam coś konkretnego do głowy? Tak, wiem, idź do lekarza, Kanionek. Nie cierpię lekarzy. Oprócz nowo poznanego doktora jot, oczywiście.
PS. A wiecie, że moja konkurencja ma certyfikat gospodarstwa ekologicznego? I twierdzi, że moje kozy nie są chowane ekologicznie, bo ja stosuję profilaktykę przeciwrobaczą (pasożyty wewnętrzne i zewnętrzne). Sprawdziłam przepisy dot. tych ekocertyfikatów i faktycznie – żeby zachować status ekogospodarstwa nie wolno używać leków, za wyjątkiem zagrożenia zdrowia lub życia zwierzęcia. Czyli jeśli koza może ileś tam lat żyć z tasiemcem (i żebrami na wierzchu) to jest OK. Weźcie mi kurwa jeszcze raz powiedzcie, tak ze sto tysięcy razy, że durne przepisy tworzone przez kretynów są w porządku i trzeba się pokornie podporządkować, bo najwyraźniej jeden czy dwa razy mi nie wystarcza.
Ten facet idzie nawet o krok dalej (bo jest wybitnie kurwa ekologiczny) i jeśli zwierzę choruje i zdycha, to on mówi: no trudno. I jeśli padnie mu całe stado, bo kozy się pozarażają jakimś kurestwem nawzajem, to on też powie: no trudno.
Ale kiełbasę robi dobrą. Z dziczyzny. Pewnie ja też mam już tasiemca. NO TRUDNO.
Ciesze sie, ze znalazlas czas na wizyte u dr Jot, a jego ostatnia notka powinna Cie zmobilizowac, co?;)
A co tamtego watku, to rozumiem. Aczkolwiek…
No dobra, zartowalam, temat zamkniety, jak zarzadzilas:)
Nie, nie, spoko, ja tu niczym nie zarządzam i wątek możecie ciągnąć dalej, tylko ja się z niego wyłączam na własne życzenie, choć przychodzi mi to nie bez trudu (wewnętrzna walka, rany szarpane, duży ubytek krwi, takie sprawy) ;)
A do wizyty u lekarza mobilizuje mnie dopiero ból nie do wytrzymania. Np. taki, że nie śpię trzy doby z rzędu i wtedy jest mi już wszystko jedno. I najczęściej samo mi się naprawia, co mi się samo zepsuło, choć czasem długo to trwa. Łokieć napieprzał mnie prawie dwa lata, i już-już się prawie wybierałam do ortopedy, ale na szczęście łokieć się opamiętał. DOBRZE, DOBRZE, pójdę, może w przyszłym tygodniu, i może nawet nie zmienię najpierw przychodni ;)
Bardzo jutro! Wszystko dobrze?
Ale się działo!!!
Nie da się Gonzalesa przekonać, żeby następnym razem zastępczy ogon od Rudego Ryja przyniósł, a oczka od Jaszczompia?
Kura, moim zdaniem siedzi na jaju. Jednym. I wykluje się z niego Bazyliszek, którego będziesz mogła nosić do urzędów i używać, gdy Cię ktoś wkurzy ;)
Pozdrowienia dla Sokolego Oka- Mamy Kanionka.
Majka jest super! (taka piosenka mi sie przypomniała „Maaajka! zmieniłbym dla ciebie cały świaat!”).
Buła mówi, że nie jest zazdrosna, sama ostatni tydzień spędziła w hotelu z kilkoma kumplami, ale to tylko takie niezobowiązujące imprezowe znajomości. Obsikała tam cały trawnik i jak wróciła do domu to nie bardzo miała czym oznajmić okolicznym psom, że wróciła, więc chociaż objechała sąsiadów w bramie.
Niestety nie podziela mojego zdania o Majce – twierdzi, że chętnie by sprawdziła, która powinna rządzić na dzielni… Sorry, to zły wpływ kolegów z podwórka.
A ja wieszczę Koniec Świata bo w Bieszczadach nie ma błota!
Do lekarza marsz, Kanionku!!!
Jaka tu cisza! Kanionek pewnie ucieka przed budką, choć wolałabym, żeby gdzieś odpoczywał, pachnąc i machając nóżką. Ale gdzie są wszystkie kozy? Heloł?
No właśnie jakoś podejrzanie ucichło. Już się przestraszyłam, że ten Koniec Świata przyszedł a ja nie zauważyłam.
Mam nadzieję, że Kanionek dotarł wreszcie na wizytę do lekarza „pierwszego wkurwienia” i ją przeżył, i nie wylądował w zakładzie zamkniętym ;)
Bałam się odzywać, bo Kanionek wk… wkurdybankowiony. I wszyscy ją do lekarza ślą. A człowiek jak nie chce, to nie pójdzie.
Nie, ja już nie uciekam. Ja MIESZKAM w budce. Zamierzam ją sobie skromnie umeblować i zabić deskami drzwi od wewnątrz. Woda skończyła się wczoraj. Jest szczyt sezonu pomidorowo-jeżynowo-wszelakiego, że nawet nie wspomnę o takim drobiazgu, jak sery, upał na zewnątrz, a ja mam kilka butelek wody ze sklepu. Psycha mi siadła na dupie, jak ta gęś na miękkich nogach. Na dodatek wzięlismy sobie na głowę kolejny problem, który chwilowo nas przerasta (może zrobię pięciozdaniowy wpis o tym), i nie wiemy, co będzie dalej.
Aha, zrobiłam sery wędzone typu oscypek. Nie, że uwędziłam te sery, które robię na co dzień, bo tak to każdy głupi potrafi, a ja nie jestem byle głupek, tylko głupek wyjątkowy. Zrobiłam kozie oscypki posiłkując się dość ogólnikową instrukcją z książki Licznerskiego z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i szczątkowymi informacjami zebranymi tu i ówdzie, i włala! Wyszedł ser tłusty, twardy, lekko sprężysty, uwędzony prawie na wskroś w dymie jałowcowo-olchowym, trochę za mało słony, ale to się dopracuje. Jest tylko jeden problem. Z dwunastu litrów mleka wychodzi zaledwie 70 dkg takiego sera (sera krótkodojrzewającego wyszłoby 1,2 kg, a bundzu nawet 1,6, a twarogu 2,5 kg), pracy przy tym dwa razy więcej (parzenie i wygniatanie + wędzenie), więc gdyby ktoś chciał znać cenę produktu końcowego, to to jest ser bezcenny ;)
A teraz buziaki od pokraki, jestem, czuwam i pamiętam, tylko w budce telefonicznej się słuchawka urwawszy. Mam nadzieję, że mnie nie porzucicie :-*
Jejuny, te oscypki, to chyba niebo w gębie. I do tego wydzielane po kawałku jak trufle!
A co do problemów, to napisałaś tak, jakbyście naprawdę niedźwiedzia przygarnęli… Trzymaj się Kanionek!
Nawet nie wiesz, jak blisko celu strzeliłaś z tym niedźwiedziem :D
No i czo Ty, Ola? Kanionek nie jest wkurdybankowany, tylko załamany. A nie może się obrazić na okoliczności przyrody i wszystkiego ciepnąć w kąt, bo to nie robótki na drutach, tylko żywe istoty.
A tak przy okazji trufli i innych kosztowności – zanim woda się skończyła, zrobiłam dwie półlitrowe butelki syropu z leśnych jeżyn, na zimę. Każde pół litra syropu to kilogram jeżyn i pół kg cukru. I licząc po cenniku Herbapolu, który w „syropie malinowym” oferuje aż 0,1 procenta soku malinowego, wyszło mi, że jedna butelka mojego syropu kosztuje około pięć tysięcy złotych. Sprzedam dwie takie butelki i już mam fundusze na studnię wierconą! Geniusz, czy co…
Hej, ale to nie Majka jest tym niedźwiedziem w skórze niewiniątka???
Niee :) Majka jest najsłodszym plastrem futrzanego miodu, i każdemu życzę takiego psa. Serio – ta suka ma taką dobrą, ciepłą energię, że rozkochałaby w sobie nawet paczkę mrożonki z Hortexu. Jest zrównoważona emocjonalnie i jakimś szóstym zmysłem wyczuwa, kiedy może mi wejść na głowę, do oczu, pod pachę i na klawiaturę laptopa (ale to głównie dlatego, że nie widzi), a kiedy lepiej się spokojnie położyć z boku i nie zawracać gitary. I widać, że bardzo chciałaby coś robić, do czegoś się przydać, i muszę w spokojniejszej chwili wymyśleć dla niej jakąś rozrywkę. Klasyczne zabawy w aportowanie odpadają, w lesie Majka trochę wpada w krzaki i na drzewa, ale coś się wymysli.
Szukanie smakołyków/zabawek w misce/kartonie z szyszkami polecam :)
Och, na zabawę w szukanie smakołyków to ona już sama wpadła. Znajduje je najczęściej w kociej misce. Koty mówią, że to jest durna zabawa i żebym miała na uwadze, że jednak ilość zajęcy w lesie jest ograniczona ;)
Że jak? Że porzucić Kanionka.pl? Chciałabyś :P
Obstawiamy, co Kanionek przygarnął?
(Sorry, Kanionek, że tak żeruję na ludzkiej załamce. Wybaczysz?)
Pandę, koalę, dziobaka kolczastego??
Konika, na pewno konika (też przepraszam za żerowanie). A tak bez złośliwości to życzę kupca na syrop jeżynowy. Niech przyjdzie i rzuci kasę.
Dziękuję, Tymofiejski :) Choć prędzej zapewne wygram w totolotka, w którego nie gram :D
Niee, z konikiem nie byłoby takiego problemu (prócz żywieniowego), konik to wszak samo dobro, a my sobie napytaliśmy ZUA. Nie jest to może zło czystej próby, a na pewno nie jest złem z własnej winy, ale zawsze.
Małego, chorego rosomaka, starego osiołka co szedł do rzeźni, szopa pracza z cyrku…
Kurza melodia! Mam 1,5 litra syropu z jeżyn! Ogrodowe liczy się tak samo jak leśne? Tyle że zysk do podziału: ja zleciłam robotę ;) , Małż zbierał, Babcia zasypywała cukrem, Młody uskutecznia degustację.
A żeby szopa, i do tego pracza! Dałoby mu się kosz (i karton, i plastikowy pojemnik, i jeszcze jeden kosz) z zaległym praniem, poszedłby nad rzekę, i by sobie prał w najlepsze. I jeszcze pewnie byłby zadowolony.
Ogrodowe się liczy, ale jak się forsą z pracownikami podzielisz, to co Ci zostanie – na waciki? (a, i chciałam do Ciebie dzisiaj dzwonić, ale przypomłam sobie, że to pierwszy dzień roku szkolnego, czy coś, no i nie zadzwoniłam. A o sprzęt do poskramiania niedźwiedzi chciałam zapytać)
To ja zadzwonię dziś po 16. OK?
OK. Będę szczekać. Znaczy czekać.
Blisko niedźwiedzia, blisko niedźwiedzia…
Jak blisko? Z futra czy z gabarytów? Może z pyska? Albo z nazwy?
Toś nam Kanionku zabiła ćwieka z tym niedźwiadkiem.
Strusia kulawego obstawiam. Podobny i z nazwy i z pyska…
Z futra, pyska i gabarytów :) I choć nie struś, to jednak kulawy!
I muszę stanowczo zaprotestować – nie zabiłam w swoim życiu żadnego ćwieka, bo nic mi nie zawiniły, za to zdarzało mi się zabijać czas, i on się teraz na mnie mści.
Ależ proszę sobie nie żałować, proszę się częstować, załamki mam tyle, że dla wszystkich wystarczy i jeszcze się trochę zmarnuje ;)
Poza tym – Tobie wybaczę wszystko, nawet z góry, zaocznie, in blanco i korespondencyjnie.
Tak. Przygarnęłam pandę. Nie wiem dlaczego, ale widujemy się zwykle wtedy, gdy idę do łazienki i patrzę w lustro. Patrzę, patrzę, a tam – taka smutna, gupia panda się na mnie gapi! W tego dziobaka kolczastego to niby mam uwierzyć, tak?
Kanionku, jak śpiewa stary dobry niemiecki, nikomu nieznany bard: „die Scheiße von heute ist die gute alte Zeit von morgen” czyli w wolnym tłumaczeniu co dziś śmierdzi jutro się pozytywnie potwierdzi, a najlepiej poszukaj se lepszego tłumaczenia, jednym zdaniem: Kanionek, weź się ogarnij.
Niezmiennie, najlepszego))
A poza tym jaki argument miałby kogokolwiek przekonać, że lepiej jest uwierzyć we Trójcę, niż Dziobaka? Hę? Tak się tylko pytam, jakby co ; )
Kanionek,
1. Jedną butelkę jeżynowego wystaw na licytację.
2. Ja swoje ogrodowe jeżyny – jak wszystkie owoce w tym roku -zalałam wódką i zasypałam cukrem. No i po robocie. Przefiltrować, odstać i…..Się będzie działo zimą!
Ściskam Was.
P.S. Ja szykuję się przygarnąć prócz psa, moje stare pianino (ale bardzo stylowe) – ale mam za małe otwory….chyba będę burzyć.
A tak, część jeżyn poszła na nalewkę, bo akurat Mama mi przywiozła jakąś wódkę.
O, to wyburz sobie wszystkie działówki, to i pies i pianino będą miały się gdzie wybiegać ;)
Na licytację, powiadasz? Coś czuję, że prędzej ten syrop się w wino zamieni, nim go ktoś kupi. A za takie długodojrzewające wino to już bym musiała w tysiącach, ale dolców brać, no i znów kłopot, bo kto to kupi, i tak w kółko. Potem to się wszystko zamieni w rubinowy bursztyn, a wtedy to już rzecz bezcenna, i jak by człowiek nie kombinował, to i tak bez kasy zostanie :D
Wilka? Tego wilka z niby-zoo-niby-schroniska w B.? Co to go nie było (widać)?
Kurczę, muszę ich zapytać o tego wilka, co go nikt nie widział, bo on Ci spokoju nie daje :D
A wiesz, czego jeszcze tam nie widzieliśmy? Niedźwiedzicy. Ale podobno to ona waliła w blaszane drzwi, gdy akurat szliśmy po Majkę. Wilk nie walił, i to jest faktycznie podejrzane.
Żeby zobaczyć Niedźwiedzicę, trza popatrzeć w niebo.
W nocy.
Nawet dziecko to wie.
Jaszczompa, oswoi, wygłaszcze i będzie jej robale z ręki jadł
Tak, to mi się nawet podoba. Ale najpierw mu pióra w tyłku na tęczowo pomaluję, bo mu to kiedyś obiecałam.
Sądzę, że Kanionek długo tu z nami już nie pobędzie…
Bo albo Ją żywcem wezmą do nieba, ubiorą w białą szatę, doczepią skrzydła i świecące kółko nad głową zawieszą.
albo
Porwą Ją kosmici i ustawią w szklanej gablocie w ichnim Sèvres z podpisem „Dobry człowiek”.
Ale dobry w jakim sensie – dobry na kotlety? :D
Do nieba mnie nie wezmą, bo oni tam mają wszystko ładnie poukładane, śnieżna biel, falbanki, firanki i w ogóle, i na co im taki szalejący z rolką taśmy klejącej miszcz prowizorki? A jeszcze za mną, ani chybi, przylazłyby kozy, i wtedy to już całkiem dosłownie z nieba by gównami padało, Bożena żebrałaby na dzieci, a Andrzej zwędziłby jakiemuś świętemu sukienkę, no i ogólnie – obciach i obniżenie standardów.
Skończysz jak Szałapak:
https://www.youtube.com/watch?v=MAp3Ia2eAwo
Na kotlety to Ty za chuda jesteś :P
No do nieba to może faktycznie Cię nie wezmą, ale na kosmitów jednak bym uważała :D
Za chuda – potwierdzam.
Wizja obniżenia niebiańskich standardów przez Kanionka & Co. będzie mnie prześladować przez najbliższy tydzień. Boszszsz.. po co ja tu dzisiaj wchodziłam?! Jaka ja jutro znosę kontrolę z ZUSu z obrazem Andrzeja omotanego anielską szatą i z aureolą na rogu pod powiekami ;)
Co tam Andrzej! Mnie bardziej niepokoi wizja tego świętego na golasa. W niebie podobno anioły grają na fujarkach, ale żeby tak z fujarką na wierzchu…? To nie uchodzi.
I tu dochodzimy do odwiecznego problemu teologicznego – czy byty duchowe maja fujarki? ;)))
Neeee, harfy jeno mają ;)
Ależ mają Ciociusamozło ;) a na czym by wygrywały niebiańskie melodie?
A kto napisał, jako motto bloga, ja się zapytowywuję, a? :
„Koza jest fajna,
kozę mieć trzeba
kto nie ma kozy
nie pójdzie do nieba.”
Dziesięciokrotnie już sobie tę drogę wytyczyłaś ;-)
Chyba, że.. chyba… skoro jest ta karczma, co się Rzym nazywa, to zapewne jest i taka o nazwie Niebo. Falbanek tam nie uświadczysz, ale na goliznę i fujarki możesz liczyć ;-)
:D
Wy to potraficie wygrzebać człowiekowi rózne takie z przeszłości. Z tym niebem to oczywiście niepotwierdzone info, ale dwa pierwsze wersy podtrzymuję :)
Na wszelki wypadek dementuje, ze skorzystalam z zaproszenia Kanionka i nie ja jestem tym problemem, ktory wzieli sobie na glowe i on ich przerosl!;)
Znaczy dementuje, ze to ja jestem tym problemem.
Łiii, a kto Ci uwierzy? A może własnie siedzisz u mnie w piwnicy i nadajesz z telefonu? Zostaw ten dżemor, Nikt Wazny, i mówiłam sto razy: proszę nie drażnić nietoperza!
Tak se jescze po raz sto piąty oglądam komentarze i potwierdzam: ja nie wierzę ; )))
Nie wiem, jak pan sędzia :)
A tak W OGÓLE i całkiem, to ja nie wiem – niczego się nie nauczyliście? Poprzednim razem zapowiadałam sensację, a wyszła z tego kura na cegle. A Wy teraz znowu: dziobaki, strusie, tresowane jaszczompie… I skąd ja Wam cały ten cyrk wytrzasnę? Pawia to jeszcze mogłabym podprowadzić tej takiej jednej, z okolicznej wsi, ale ROSOMAKA? Nie miała baba kłopotu, założyła se bloga.
A wiecie, że nie dalej jak cztery dni temu mówiłam małżonkowi, że struś by nam się przydał? Jedno jajko załatwia kwestię obiadu na dwa dni, a do tego żaden jaszczomp takiemu strusiowi nie podskoczy. Rudego Ryja tez czarno widzę, jakby tak dostał ze strusiego kopniaka w paczangę. Ma ktoś strusia na wydaniu?
Staraj się , Kanionek, dasz radę ; )))
Tak jeszcze na marginesie: jakiś czas temu małżonek mnie usiłował sprowokować, mówiąc „wyślij Kanionkowi jajo strusie, zobaczysz, że wysiedzi”…
Znaczy, maiam na myśli, że do inka wsadzisz.
Miał rację?
Hmmm.
WYŚLIJ! Wyślij, a wysiędę, jak mi goły święty świadkiem! Byle zalężone było :)
Mówisz i masz :)
Małżonek powiedział, że nawet sam zapłodni, ale na razie poszukamy. Czekaj na przesyłkę :)
I Ty mu tak pozwolisz, ten tego, ze strusiem?! To jest całkiem nowy poziom tolerancji.
Czekam, a jakże :)
No jak to skad rosomak?!! U Ruskich nie takie rzeczy widywano, a do nich macie blisko :). Może jakiś obrotny mrówek graniczny próbował sprzedać rosomaka jako pieska? Podobno z niedźwiedziem polarnym próbowano.
Pomysł na strusia Obrońcę Drobiu bardzo mi się podoba :)
No dobra, jak nie struś, ani koala, to może czwarty pies? Taki duży i włochaty?
Albo bardzo zarośnięty pan Wiesio, który po opuszczeniu zakładu zamkniętego postanowił odmienić swoje życie i zamieszkać w Kanionkowie, coby płoty stawiać i studnie kopać za miskę strawy ;)
No i też zgadłaś :) Odpowiedź pod komentarzem Bisi.
Ale dlaczego pan Wiesio byl w zakladzie? Za gadulstwo go Maly Zonek tam zaprowadzil?
Bisia, przyczyny pobytu w zakładzie niedźwiedziowaty pan Wiesio (jakakolwiek zbieżność imion z innymi Wiesiami całkiem przypadkowa) pewnie zatrzyma dla siebie, a do Kanionka trafiłby już całkiem zresocjalizowany, pełen miłosci do żywych stworzeń i gotowy do uczciwej pracy ;))
Aaa to byl „niedzwiedziowaty pan Wiesio” myslalam, ze ten nasz, kanionkowy.
No ale chyba to jajko strusie rozkołupać to nie tak łatwo! :)
Ja wiem, ja wiem Kanionek pieska bernardyna albo owczarka podhalanskiego przygarnal – no bo powiedzcie skad nagle na polnocy Polski oscypki sie wziely? Kanionek (dla niego or niej) domowa atmosfere stwarza.
Bisia :) Bardzo udana końcepcja. Może nie podhalański, ale jednak owczarek. Pamiętacie jeszcze, jak opowiadałam o tym psie bardzo bogatych ludzi, co psa trzymają w takim kurniku udającym kojec? Ponad dwa lata na łańcuchu. Pies ma zryty beret i mentalność półrocznego szczeniaka, a drugą twarzą jego schizofrenicznej osobowości jest Pies Morderca. Wczoraj miał być uśpiony. Nie mieliśmy dużo czasu do namysłu, ani możliwości przetestowania towaru przed zakupem, więc zamieszkaliśmy z mordercą. Więcej opowiem, jak się zbiorę do jako tako uformowanej kupy.
Kanionek, tylko nie daj się zamordować, nie daj !
Oj, tym razem ostro pojechaliscie… Moze sie zresocjalizuje, jak poczuje, ze trafil do raju? Ludzie Was beda wykorzystywac i zaczna podrzucac niewygodne zwierzaki, zeby sobie nie ubrudzic sumienia.
Kanionku, dacie radę – takie psy zwykle potrzebują cierpliwości i konsekwencji, ale przede wszystkim zrównoważonych właścicieli. Tylko najpierw wymagajcie, a potem nagradzajcie pieszczotami (na odwrót się nie uda). Wasze psie stado też powinno pomóc w „resocjalizacji”, a może i kozy by dały radę ;) Ale Pluskat ma rację, jak się fama rozejdzie po wsi, to będziecie mieć i strusia, i niedźwiedzia i stado koni.
Tak, teorię znamy, mamy za sobą kilka książek i innych materiałów instruktażowych dot. psiej behawiorystyki, ale gdy się występuje z niedźwiedziem na żywo, najpierw trzeba pokonać naturalny strach. Ten pies ma łapę szerszą, niż moja ręka w nadgarstku, a do pyska zmieściłaby mu się moja ręka po łokieć. Jest niedożywiony i gnaty mu sterczą, ale nie miałby problemu z rozłożeniem mnie na łopatki :)
Nasze psie stado składa się z psa ślepego, psa pełzającego, i psa niezrównoważonego psychicznie – każdy z nich ma feler czyniący z nich potencjalne ofiary, a Pan Miś jest bardzo, bardzo zdeterminowany. Zabijanie najpierw, zjeść można później ;) Serio – żarcie można mu postawić pod nosem, ale jeśli 10 metrów dalej przechadza się kura, to miska przestaje istnieć.
Kozy od razu wyczuły z kim mają do czynienia, choć przecież znają psy, Atosa i Majkę ignorują, a Laser jest u nich na cenzurowanym i nie raz dostał pod żebro od Ireny. Ale Pan Miś jest inny, i tu nawet nie chodzi o rozmiar. Kozy go tylko z daleka powąchały i wzięły nogi za pas. Ziokołek nie chce wchodzić na dojalnicę, bo w warsztacie jest tymczasowe posłanie Pana Misia i koza czuje jego zapach. Kotek – to samo. Zna psy, Majkę olał i nie zaszczycił nawet spojrzeniem, a na widok Pana Misia zaczął pluć, syczeć i wydawać demoniczne jęki.
Pan Miś ma w sobie „to coś”, co wszystkim mówi: „ratuj się, kto może”, ale gdy pokażę Wam jego zdjęcia, to pomyślicie: jaki słodki miś!
A jakieś leki na uspokojenie? Na początek?
Tak, też o tym myślałam. ALbo o paralizatorze, albo upuszczeniu krwi (tak z pięć litrów). W grę wchodzi też młot kowalski lub prasa hydrauliczna ;) Nie, nie, oczywiście żartuję. Zaraz będę miała randkę telefoniczną z babką z OTOZu i zapytam, jak oni radzą sobie z takimi delikwentami. A przy okazji – rozmawiałam z panią weterynarz, która dwa lata temu sprawdzała Majki wzrok. I umówimy się z nią na wizytę celem określenia szans na leczenie.
Zapomniałaś wymienić kastrację wśród tych środków :O
A dla Majki byłaby szansa???
Kastracja może pomóc, ale nie jest cudownym lekiem na całe zło, niestety :-/
A czy dla Majki jest szansa to się dowiemy właśnie u tej pani, z którą dzis rozmawiałam. Najbliższy psi okulista jest podobno w Olsztynie, choć podejrzewam, że w Trójmieście też powinien się znaleźć. Barierą, jak zawsze, będą koszty leczenia, a wszelkie zabiegi na oku, nawet ludzkim, są drogie. NFZ raczej Majki nie wciągnie na swoją listę, więc wiadomo. Ale przynajmniej będziemy wiedzieli, na czym stoimy.
Jak wspominałaś o tym psie, to myślałam, że to owczarek niemiecki, a to chyba kaukaz jest? Ile może mieć lat?
Długo mnie nie było, a tu takie nowości, Majka jest śliczna.
Nie, no jednak bardziej on niemiecki niż kaukaski, ale wiesz, ja nigdy nie miałam psa tych rozmiarów i dla mnie on jest jak dla Atosa dwutysięcznik ;) Pan Miś jest mojego wzrostu, tj. gdy stanie na tylnych łapach, a jak się dzisiaj ze mną przywitał po rusku (wiesz, niedźwiedzi uścisk), to się mało co nie przewróciłam.
…to rzeczywiście może być ciężko. Ale ja bym zrobiła tak samo na Waszym miejscu, czyli podjęła kompletnie nieracjonalną czy też frajerską decyzję, a do uśpienia lub kastracji skierowała Pana od Audi :( Wierzę w Ciebie, Kanionku, i wiem, że nikt się tak rzetelnie nie przygotuje do procesu resocjalizacji jak Ty! Niestety z polskimi psimi behawiorystami nie mam dobrych doświadczeń, treserzy stosują te obroże na wibracje, co w przypadku killera jest o tyle dobre, że w odpowiednim momencie i nie tracąc ręki możesz go wybić z tego hipnotycznego stanu zagapienia na kurę… Spróbowalibyście z taką obrożą?
Tak, wczoraj sprawdzaliśmy ceny takich urządzeń. Miałaś może z tym ustrojstwem do czynienia? Bo nie wiemy, czy te tanie obroże do 100 zł (tanie w porównaniu z takimi za 600 lub 1000 zł) są w ogóle warte funta Amorowych kłaków.
A behawioryści… taaa… Byliśmy z Laserem, wiele lat temu, u takiej jednej pani, ładnych prę kilometrów stąd. Pani uchodzi za guru, sprzedała nam mnóstwo klasyków (podstawowe sztuczki ze smakołykami, posłuszeństwem, bla bla), a gdy przyszło do rozprawienia się z problemem zasadniczym – poddała się po dwóch godzinach, i wszyscy wyszlismy z tego eksperymentu wyżęci jak szmaty. Wszyscy, prócz Lasera :) Bo Laser też jest trudnym przypadkiem – wobec „swoich” słodki, kochany, posłuszny i w ogóle ideał, nie pies, za to próba przedstawienia mu kogokolwiek nowego (człowieka czy zwierzęcia) zawsze kończy się tak samo i wymaga od nas za każdym razem tej samej pracy od podstaw. Z łatwymi przypadkami to i ja mogę pracować i brać stówę za godzinę, a od prawdziwego behawiorysty oczekuję poradzenia sobie w sytuacjach nietypowych i przede wszystkim – trafnej diagnozy podstaw problemu.
A kogo ja bym poddała kastracji, to lista jest długa, zmięta i opluta ;)
Obroża na wibrację to jest dobra, żeby psa nauczyć komend na odległość a killera z niczego nie wybije. Jeśli chodzi o obroże elektryczne to niestety prosta droga do hiperagresji – ataku bez ostrzeżenia!!!
O? Por que? Jaki jest mechanizm takiego uwarunkowania? Z ciekawości pytam, może się przydać.
Och, on JUŻ się poczuł jak w raju. Tyle ruchomych obiektów do zamordowania! I masz rację, oczywiście, że znów grubo przesadziliśmy, ale zostaliśmy postawieni pod ścianą (ścianą wyrzutów sumienia i moralnego niepokoju), a w dodatku nie mieliśmy pełnych danych co do tego, w co się dokłądnie pakujemy. Ale na razie spokojnie, spokojnie, zobaczymy co z tego wyniknie.
Wiem,że nie miałaś Kanionku innego wyjścia.Jakbyś nie wzięła,to byś miała wyrzuty sumienia.Swoją drogą,ci „właściciele”,akurat wszem i wobec rozgłaszali tę niepoczciwą decyzję,czy tylko Wy wyróżnieni zostaliście?Podziwiam,chylę czoła.
Tylko my byliśmy tacy przenajmądrzy, żeby kilka tygodni temu zapukać po raz drugi do drzwi pana Audi A5 i zapytać, czy aby jego pies mu nie przeszkadza na podwórku ;) Okazało się wtedy, że oni już mieli wizytacje i otrzymal pouczenia ze strony OTOZu w związku z anonimowymi donosami, że pies jest traktowany gorzej, niż kawałek cegły, i pierwsze podejrzenie padło na nas. Skracając długą historię: zostawiliśmy Państwu Audi A5 mój numer telefonu na wypadek, gdyby kiedyś chcieli się pozbyć tej łańcuchowej ozdoby podwórka, i na jakiś czas zapadła cisza na łączach, a my wzięliśmy Majkę. I w ubiegły weekend telefon – pies pogryzł burka sąsiadów, Pan Audi A5 musi pokryć koszty leczenia, które może i wyjdą niższe, niż komplet alufelg, ale po co komu koszty z powodu głupiego psa? I na koniec sedno i jasny przekaz: jeśli wy go nie weźmiecie, to we wtorek przyjedzie weterynarz, żeby go uśpić. Zostalismy więc wyróżnieni w konkursie na największego frajera w całej wsi, bo tylko my do konkursu stanęliśmy. Żeby wygrać, trzeba grać :D
Jestem tu nowa, ale zachwycona ! Fajnie, prześmiesznie piszesz. Przeczytam wszystko. Tylko czasu mam mało – a część z tego, który pozostaje wolny zajmują mi kozy – też hoduję :). Pozdrawiam, zdrowia życzę i zapraszam w swoje skromne progi. Andzia z „zapiski spod lasu”.
Hej Andzia. A wiesz, że chyba, kiedyś, w przelocie, byłam u Ciebie? Jeszcze zanim kupiliśmy Tradycję przeglądałam blogi z kozami w tle, szukając niezbędnych informacji. Teraz u mnie z czasem jest tak, jak u Ciebie – kozy zeżarły ;)
A co albo kogo Killer ma na sumieniu, ze go chcieli usmiercic?
Hmmm. Hmmm.
No nie wiem, jak skomentowac tego czterdziestego rozbojnika.
Nie znam sie na psach, na ich psychologii, ale mam duze obawy, ze nawet jesli uda sie Wam go jakos okielznac, na zawsze pozostanie nieobliczalny. W sensie, ze w kazdym momencie bedzie mu moglo odbic. A jak piszesz prezentuje sie dosc poteznie.
Balabym sie o reszte stada, balabym sie na Waszym miejscu o siebie.
Ja wiem, ze on nie zawinil pewnie, ze taki jest. Ale wspolczucie sprawy nie zalatwi.
Zdajemy sobie z tego sprawę. I wcale mu nie współczujemy. Ja mu nawet zazdroszczę – w końcu poprawił sobie standard życia nie kiwnąwszy nawet palcem, i teraz trzeba mu wytłumaczyć, jakie szczęście go kopnęło i jak ma się za nie odwdzięczyć ;) I już załatwiłam wyjście awaryjne na wypadek, gdybyśmy polegli, ale zanim polegniemy, będziemy próbować. Bo podobno ten, kto nie podejmuje wyzwań, niczego się w życiu nie uczy, czy coś.
Wzielam ostatnie zdanie do siebie.
No i to tak jest jak się ma za mało czasu: chciałam wbić się w dyskusję o potencjalnym przygarniętym ROSOMAKU i dowcipnie zasugerować, że to pewnie chodzi o transporter opancerzony (ale po co Kanionkowi transporter opancerzony?), ale już dawno jest „po ptakach” i ujawniła się Majka – urocza sunia. A zanim się odezwałam już macie kolejnego podopiecznego… Przystopuj Kanionku, bo nie nadążam… ;)
Majka – to naprawdę śliczny piesek i cudownie, że ją wzięliście, ale historia Killera mnie trochę przeraża. Mam nadzieję, że będziecie jak Cezar Milan i „naprawicie” ciało i psychikę Killera. Czego Wam z całego serca życzę. :)
Zerojedynkowa – jak to „po co Kanionkowi transporter opancerzony”? Idealny pojazd na zakupy i wizyty w urzędach, a gdyby jeszcze miał działko szybkostrzelne… :)
A do Cezara jest nam mniej więcej tak daleko, jak do otrzymania listu z Hogwartu z zawiadomieniem, że „złoty pociąg” jest tak naprawdę nasz. Ale mamy nadzieję czegoś się nauczyć, a kto wie, może i Pan Miś na tym zyska? Nie będziemy kozaczyć, ryzykować ponad miarę, przegryzać tętnic ani nic z tych rzeczy. Myślę, że trochę zdrowego rozsądku jeszcze się w nas ostało :)
No pacz pani. Jeszcze kilka dni temu byłam w okolicach Kołobrzegu, jest tam taki – powiedzmy – market militarny i można tam kupić różne cudeńka wojskowe od czapki przez kalesony i trzonek do saperki po działka i czołgi (zakładam, że można je kupić – no bo po co by ich tyle tam stało?- w sensie tych pojazdów) i nie pomyślałam, że taka terenówka czy jakiś pojazd samobieżny byłby w sam raz dla Kanionka. No widzisz Kanionek – bardzo źle ze mną – okazuje się, że już kompletnie NIC nie kojarzę. Zgroza! :D
A co do Cezara to nie chodziło mi o porównanie z nim tylko o wyniki jego pracy. Bo tak naprawdę to o nie chodzi .
A ja myślę, że Kanionek jest lepszy od Cesara, bo na serio zależy Jej na zwierzakach, a nie na robieniu szoł ;P
I zwierzęta Kanionka słuchają bo Jej ufają, a nie dlatego, że się Jej boją ;P
„The power of love, a force from above…” – ach, jaka to była ładna piosenka :)
A ja myslę, że łażą za mną, bo jestem ich karmidełkiem, ale niech Ci będzie :)
No tak, ale jaki Cezar, takie wyniki :D
Z militariów (a może paramilitariów) przydałyby mi się naboje hukowe do mojego Walthera, a w ostateczności bazuka. Muszę znaleźć coś, co będzie działać dekoncentrująco na tego psa.
gwizdek? dzwonek rowerowy? piszcząca zabawka? trąbka? machanie patyczkiem? szelest sreberka? rzucenie obok niego pęku kluczy? trąba powietrzna? piorun z nieba? upadek meteoru?
Na Bułę w ok 50 przypadkach na100 działa hasło „chcesz chrupka?” ale ona jest łakoma, a Amor nie :(
Ciocia ma rację – pęk kluczy, albo puszka z kamieniami, ale to działa tylko pierwsze trzy razy, potem pies się przyzwyczaja i ignoruje :( Myślę, że Amorek od razu zignoruje… Meteoryt byłby dobry! Obrożę chciałam zakupić w czasach zamierzchłych, ale wtedy działały nie na zasadzie wibracji tylko „delikatnego popieszczenia prądem”, więc zaproponowałam panu sprzedawcy żeby sam się pieścił. Obawiam się, że te do 100zł rzeczywiście są do niczego, a dopiero te za 200–300 spełniają swoją funkcję. Co do behawiorystów, to z ust mi wyjęłaś – dokładnie!!!
Tak, znam ten pomysł (nie był przypadkiem opisywany w książce Johna Fishera „Okiem psa”?) i próbowałam go zastosować w pracy z moim dawnym, ukochanym psem Szeryfem. Dla mnie ma wiele wad. Po pierwsze – to dziadostwo brzęczące trzeba mieć zawsze przy sobie (weź tu chodź wszędzie z pobrzękującą puszką, albo dogrzeb się peku kluczy w kieszeni), po drugie – rzucone w miękką trawę nie zawsze zabrzęczy wystarczająco donośnie, a po trzecie – owszem, psy się przyzwyczajają. Nie wszystkie, oczywiście, bo są takie (lękliwe i poddańcze z natury lub nawyku), co padną trupem na dźwięk upadającej w kuchni łyżki, ale większośc psów „z problemami” to nie ten typ. I tak, meteoryt byłby dużo właściwszy w przypadku Amorka.
Aha, było jeszcze po czwarte: po czwarte więc trzeba odpowiednio szybko zareagować z tym pierdyknięciem puszką/zagwizdaniem/innym narobieniem hałasu, a najczęściej jest tak, że od pierwszego sygnału do ataku mijają ułamki sekund. Refleks Kanionka daje tutaj dupy i może dlatego lepiej mi idzie w szachy, niż np. w koszykówkę ;)
Kanionku, tak, metoda z puszką/kluczami jest Fishera (jest nawet specjalny przyrząd tzw. dyski Fishera).
I faktycznie wad ma wiele, refleks trzeba mieć kierowcy Formuły I, a niektórym psom robio gorzej niż lepiej, więc ja to tak półżartem rzuciłam.
Generalnie mądrzy ludzie od psów mówią, że lepiej jest skupiać uwagę niż ją odwracać. W sensie ZANIM pies się zawiesi na jakimś obiekcie, zaproponować mu coś konkurencyjnego (żarcie, zabawkę, pobiegnięcie w inną stronę, komendę do wykonania…).
Tyle, że to wszystko w przypadku psa, który jest kompletnie nie zsocjalizowany z innymi zwierzętami, ma zrypany beret z braku normalnych bodźców, nie umie się bawić, nie potrafi normalnie się komunikować (no bo jak się miał nauczyć na łańcuchu!?) można sobie wsadzić gdzie słońce nie dochodzi.
Tak skrzywdzonego psa nie da się „naprawić” żadnym sprytnym trikiem fishera czy Cesara :(
IMO w pierwszym etapie Amor wymaga zaspokojenia podstawowych potrzeb (bezpieczeństwo, ruch, normalne psie zachowania) i oswojenia z normalnością, czyli, że można wyjść z klatki, wąchać trawkę, że ludzie nie tylko wrzucają michę, ale warto się z nimi zaprzyjaźnić. Dopiero potem można „odczulać” na obecność innych psów, kóz, drobiu.
I ja wiem, że Kanionek by sobie z tym wszystkim poradził, bo ma dobrą intuicję i cierpliwość do zwierzaków, ale problem widzę z organizacją czasu i przestrzeni, bo osobny wybieg dla Amorka nie powstanie magicznym sposobem, Kanionek nam się nie sklonuje ani nie będzie miał doby dłuższej niż pozwalaja obroty ciał niebieskich. A zapewnić bezpieczeństwo i godny żywot musi i sobie i wszystkim swoim podopiecznym.
Więc teraz moje drogie Kozy pomyślmy czy i jak realnie możemy Kanionkowi pomóc (zrzuta na ogrodzenie? znalezienie Amorowi miejsca, gdzie będzie mógł się resocjalizować nie zagrażając innym zwierzakom?) [jeśli oczywiście Kanionek zechce przyjąć naszą pomoc]
Rany, co ja wypisuję, przecież ten potencjalny Rosomak to był Killer, a Majka jest już od dawna (w sensie od dwóch tygodni). Wszystko dzieje się za szybko, zdecydowanie za szybko… albo ja mam taki spóźniony zapłon. Taaaak, więc ten tego ten… To ja już pójdę.
Zerojedynkowa – a ja się martwiłam, że zbyt rzadko dla Was piszę i zbyt mało informacji przekazuję :D
I niby dokąd się wybierasz? Niby GDZIE Ci będzie lepiej? Zostań i o nic się nie martw – ja już sama nie sklejam akcji ;)
No właśnie: GDZIE mi będzie lepiej? Odpowiedź jedynie słuszna: nigdzie indziej, skoro tu im większe głupoty wypisuję tym milsze odpowiedzi dostaję. (Ciągle przeżywam, że pomyliłam Kotka z Gamoniem i „pozbawiłam” Pipi pończoszek, a teraz jeszcze z Majki zrobiłam Rosomaka)
Ja naprawdę jestem bardziej kumata niż można to wywnioskować po komentarzach (będę to powtarzać, aż w to uwierzę – czyli dość długo).
I według mnie piszesz Kanionku wystarczająco, bo co prawda chciałoby się więcej, ale kiedy bym to czytała?, bo przecież komentarze są nieodzowną częścią bloga i je też trzeba przeczytać, a czasami wyguglać sobie trudne słowo i linka otworzyć i do innego bloga zajrzeć i popracować zawodowo trochę, tak że ten… Nie przejmuj się dla mnie jest akurat.
O, to tak, jak ze mną – im większe głupoty wypisuję, tym milsze od Was komentarze ;)
A że Majkę z rosomakiem, to ja się wcale nie dziwię, bo nawet trochę podobna. Nadal mamy z niej ubaw (ale taki na słodko), gdy tak czasem spojrzy, z tym kudłatym, przekrzywionym łbem i klapniętym uchem, jakby pytała: „że co?”. My w śmiech, a ona to bierze za dobrą monetę i już leży denkiem do góry i „tu mnie podrap” :)
Nie przejmuj się, wątek łatwo stracić, bo historia przyspieszyła. Kanionku, a co ze smutną pandą? Wciąż gorączkuje?
Panda postanowiła na jakiś czas zgubić termometr, bo ma za dużo na głowie ;)
To nie panda a strus.
A wiesz, jak ciężko schować głowę w piasek podczas takiej suszy? Ziemia twarda jak beton! Więc trochę współczucia dla tego strusia proszę ;)
Jeny! Kanionek!
Pamiętasz zdjęcie moje z dwoma psami, które Ci kiedyś wysłałam? Ten ogromny nowofundland to …Miś.
Wzięty ze schroniska. Bez jednego oka. Z dużą dawką agresji w stosunku do wysokich facetów…I co? I był to wspaniały, ciepły stwór. Wzięłam go z jego kolegą owczarkiem. To był duet!
A wysocy faceci musieli mieć szacunek dla Misia i już.
Fakt – nie miałam kóz, kur, gęsi, kaczek i kotów wtedy. Ale sąsiedzi mieli. I cóż – od czasu do czasu płaciłam za kurczaka.
Ale tylko na początku. Potem nawet jak brama była otwarta – to biegał szczekając wzdłuż linii bramy.
Także trzymam kciuki za Was i Misia.
Teraz to już żaden Rudy Ryj ani jaszczopm nie mają szans z takim typkiem;)
No i dlatego w pierwszej chwili, gdy mieliśmy wziąć Amorka, pomyślałam o Tobie, bo chciałaś owarczka, ale niestety ten się nie nadaje :-/ Tulaśny jest i przepiękny, ale musiałabyś kredyt wziąć akonto tego wszystkigo, co on by zamordował. Trzymaj, trzymaj kciuki, bo ja być może już niedługo nie będę miała czego trzymać (patrz: odpowiedź na komentarz Fredzi) :D
I tu nam się lęgnie pytanie zasadnicze: kto przygarnie Kanionka, gdy Kanionek zostanie kadłubkiem bez nóżek i rączek?
Bój się Boga Kanionek! Za wspornik masz premię od sponsora, ale za Misia to jednak małą żółtą kartkę. Mało Ci było 39 zawodników? Wiem, że boisko duże a trener miękkiego serca, ale jak tak dalej pójdzie, to się wyautujesz na ławkę rezerwowych albo Cię zniosą z jaką kontuzją. Pamiętaj, że za krew na murawie usuwają poza linię.
I Ty się dziwisz permanentnym stanem podgorączkowym. Adoptuj jeszcze niedźwiadka i może komuś wielbłąd w zagrodzie zawadza, a będziesz lepsza od żarówki w ogrzewaniu nowych jajek ;)
Nie pytam kiedy ostatnio spałaś 8 godzin i zjadłaś 3 posiłki jednego dnia, bo od tego masz Mamę, ale ja Cię proszę Kanionek – przez wzgląd na swoje stado, do którego my też się zaliczamy – ZADBAJ O SIEBIE!
Trochę chociaż.
Fredzia – właśnie to samo chciałam napisać, ale nie potrafię tak przekonująco i dowcipnie, więc tylko się podpisuję obiema rękami
No i pacz pani, wykrakała! Zostałam pierwszą krwawą ofiarą Amorka (testujemy głupawe imiona, żeby sobie nie myślał, że jest KIMŚ. Jeśli nazwiemy go Killer, to mu tylko rozdmucha ego) – przez głupią nieuwagę. Małżonek wrócił ze spaceru z Potworkiem i mielismy się zabrać za składanie do kupy nowego systemu odprowadzania deszczówki do studni. Chciałam przywiązać Aromka do betonowego słupka, na kilkumetrowej lince, żeby sytuacja nie wymknęła się nam spod kontroli w razie np. powrotu kurczaków z lasu. No i tak go sobie wiązałam niespiesznie, gdy nagle Atrofik namierzył Gamonia i… to były sekundy – moje palce między linką a słupkiem, a później tylko ogłupiający ból i sztywna dłoń. Ale prawą ręką nadal przytomnie trzymałam linkę, więc Gamoń zdrów i cały, i tylko ja przez kilka dni nie będę doić lewą dłonią i wykonywać paru innych czynności. Bilans strat: palec środkowy lewej dłoni zdziebko zmiażdżony, skóra na wysokości stawu pęknięta, i mały wylewik pod spodem. Palec serdeczny tylko trochę draśnięty i lekko sztywny (zapewne z szoku), a poza tym szafa gra. Najważniejsze, że nie złamane, a wystarczyłoby inne ustawienie względem słupka. Głupi płaci frycowe i uczy się na błędach ;)
Osiem godzin to nie wiem kiedy, ale weź – trzech posiłków dziennie nie jadłam od czasów podstawówki. Jestem jednym z tych typów, co gardzą śniadaniem. No i obiad ostatnio dziwnie mi się zbiega z kolacją. Ale jeśli komuś wielbłąd zawadza, to bierę, bo wielbłąd to środek transportu!
No dobra, wszelka żywina to wróg. Ale Wy jak sobie poradziliście? To tylko kwestia nieokazywania strachu?
A bo on nie jest agresywny w stosunku do ludzi i nigdy byś nie zgadła, że jest psychopatą. Skąd więc nasz strach? Pies nie reaguje na wołanie, ani dotyk, generalnie ma nas w dupie (to znaczy wtedy, gdy ma na oku cel w postaci innego zwierzaka), a akurat z własnego doświadczenia wiemy (i tutaj ukłony śle kochany Laserek), że pies w amoku potrafi walnąć szczęką na oślep, próbując pozbyć się tego czegoś, co mu uniemożliwia skuteczny atak, czyli człowieka trzymającego smycz, zaś szczękę Amorek ma imponującą. No i weź pod uwagę, że znamy tego psa ledwie dwa dni, a to jest nic, ale już wyraźnie widzimy, że gdy poziom naszej energii (fizycznej i psychicznej) słabnie, on to momentalnie wyczuwa, i odstawia numery typu: skakanie na klatę (naszą klatę), obejmowanie nogi łapami, podgryzanie mankietów itp. Głupia zabawa? A może sprawdzanie, na ile może sobie z nami pozwolić? Nie wiem, zbyt krótko go znamy, ale nie chciałabym znaleźć się na ziemi i ujrzeć nad sobą tego lśniącego młodą bielą garnituru ostrych zębów ;)
Tja, dobrze wyszkolony wielbłąd mógłby ponieść Twój kadłubek pod jakiś ośrodek zdrowia czy inny przybytek Eskulapa ;P
Może jak Ci Amor zeżre drób i kozy to się przerzucisz na wielbłądy i strusie?
Jeśli Amor uszkodzi drób albo kozy, to ON się będzie musiał przerzucić. Na bycie skórą przed kominkiem ;)
Kanionku, może nazwij go Pimpuś? ;) Ego łobuzowi oklapnie na pewno!
Też gardzę śniadaniem, mogę na kawie do 14-15 funkcjonować.
No ale ja nie pracuję ciężko fizycznie jak Ty od świtu do nocy.
Pimpuś dobry :D.
Bo ten amor to też czasem agresywny bywa, wiecie, te łuki i strzały… ;)
A od nienawiści do miłości jeden krok. No i znałam jednego pudla Amora co był niezłym klierem.
Fredzia, a ja jeszcze chciałam dodać do Twych słów przemądrych, że jedna Violetta Willas (Villas?) już była i wystarczy!
Nein, nein, nein. Żadną Fiolettą nie zostanę. Przysięgam. No chyba, że taką z kozami. Tak, tu widzę pewne zagrożenie. Ale nieee, no skąd, mam przecież małżonka, a on ma młotek, a młotkiem da się wybić różne z głowy pomysły.
Tak, wlasnie widzimy jak Ci pomysly „wybija” z glowy! Dobraliscie sie oboje jak w korcu maku.
a juz sie przestraszylam, ze Cie uzarl!
Nic nie bój, ja sama w strachu. I ja Wam od teraz kategorycznie zabraniam takich projekcji, bo jak się zaczną spełniać, to będziecie miały wyrzuty sumienia, i po co Wam to? Odpowiedzialność za Debila jest nasza, a Wy wysyłajcie w Kosmos pozytywną energię – może odbije się od księżyca i trafi w ten pusty, kudłaty łeb. A może nawet i w Amorka trafi, kto wie? ;)
PanMiś! Weź i się opamiętaj, bo nawet nie wiesz, że trafiło Ci się niebo gratis. Trzymam za Was!!!
Od teraz projekcje wyłącznie pozytywne ;)
Proponuję grupową wizualizację spaceru Kanionka ze zgodną kozio-psią gromadką (58 nóg!) na zmianę z obrazem Amora strzegącego kur przed Rudym Ryjem. A wszyscy żyli długo i szczęsliwi i nigdy już nie widzieli Jaszczompia cienia…
japierdziele, czyta się jak horror jakiś. Ty, kanionek, ty się weź melduj co godzinę ok? żeby wiadome było, że wasz nie zażarł wszystkich! Jakby co, to spierniczaj w las i się drzyj, mam blisko może zdąże!
Ty może zdążysz, ale ja? Z kolanem skrzypiącym i stopą szpotawą? Przed młodym, pełnym nagromadzonej przez lata energii owczarkiem? Zdążysz, że tak powiem, na ostatki :)
O żesz…. Dobra, robimy tak: strach, panikę i słabość biorę na siebie. Mam doświadczenie i tabletki. Odwagę, opanowanie i moc zostawiam dla Kanionka. Może być? To załatwione.
Rany kłute i szarpane, Tymofiejski! Masz tabletki na strach? Oddam królestwo bez konia za takie pigułki…
Trafilam dzis (gdzies w internetach) na fajne zdanie:
jak tu byc spokojnym, kiedy wszystkie komorki w mozgu sa nerwowe?
;)
Pieszorzędne! Porywam i kopiuję! Uwielbiam taką zabawę słowną. Moje ulubione do tej pory:
– Co lekarze robią w kuchni?
– Leczo.
Czlowiek czlowiekowi wilkiem. A kiwi kiwi kiwi.
Nie widzę przeszkód – odpowiada ślepy koń , na pytanie czy wystąpi w zawodach.
Wyjrzał żołnierz z okopu i coś mu do łba strzeliło.
Ile nici dentystycznych ma dentysta?
StoMaToLogiczne.
Idzie Chopin i Bach!
Rzucił okiem na łóżko a potem nie mógł go znaleźć.
:))
Budzi sie czlowiek rano, patrzy, a spod lozka wyplywa krew. Spoglada glebiej, a tam… ranne pantofle.
Poszedl Iksinski na zawody balonowe i niezle wypadl.
Przechodzi Iksinski kolo koparki i dal sie nabrac.
Dostał Jasio nowe flamastry i nieźle sie popisał.
Kanionku, dacie rade, bo jak nie Wy, to kto?
Z innej beczki: ciekawa jestem jak sie sprawdza termostat w inkubatorze. A kwoce pewnie zimno w nocy, a teraz w dodatku taki stres… Jak juz sie cos jej wykluje, moze by matkowala i tym Twoim?
A weź! Termostat chciał zabić moje kurczaki (w celu obrócenia i prześwietlenia jajek muszę wyciągać wtyczkę z gniazdka, i termostat po ponownym włączeniu powinien pamiętać zadane parametry, a raz na jakiś czas zdarza mu się zapomnieć), temperatura w inku wzrosła do 40,3 st.C, ale szczęściem niepojętym akurat spojrzałam na wyświetlacz. Małżonek się wkurzył i powiedział, że on by takich termostatów swoim nazwiskiem nie firmował, i zaprojektował swój własny, ale dopiero przyszły płytki drukowane (kolejna historia z oszołomem w tle) i na razie musimy żyć z tym, co mamy. Drugi zamach na życie kurczaków przeprowadziła tzw. infrastruktura Energi – przez pięć godzin nie było prądu. Koniec końców, po usunięciu kilku jaj niezalężonych (jakim cudem one były niezalężone, przy trzech kogutach na trzy kury?) i dorzuceniu czterech jajek po czterech dniach inkubacji tej pierwszej dwudziestki, mamy szesnaście zdrowo fikających kandydatów na kurczaki.
A z tą kwoką też problem, boć ona zajmuje ten nieszczęsny psi kojec, który byłby idealny do odizolowywania Amorka. No ale kojec zajęty, Amorek śpi w warsztacie, a jeśli chodzi o podrzucenie kwoce kartonowych bękartów to nie wiem, czy to dobry pomysł. Dla mnie byłoby lepiej, bo mniej roboty, ale na pewno nie bezpieczniej dla kurczaków. Takie małe kulki to wabik na kota, a jesli któryś z kurczaków przeciśnie się przez siatkę, to wyląduje na śniadaniu u Amorka, albo i Laserka. Laser w ogóle nie identyfikuje tych małych puchaczy z kurami. Kur nie rusza, ale małe kurczaki już mu grają na nerwach. Ja wręcz się zastanawiam, czy nie powinnam kurce buchnąć tych dzieci, jesli coś tam się w ogóle wykluje, ale chyba nie będę miała serca. Skomplikowane się robi to wielogatunkowe życie na gospodarstwie ;)
Zamarłam ze strachu jak przeczytałam o tej pierwszej krwi, ale skoro on wobec Was nie jest agresywny tylko w stosunku do zwierzaków, to może dałoby się skierować tę jego żądzę mordu na jaszczompia i rudego ryja? Miałabyś wymarzonego obrońcę zwierzęcej gromadki.
trzeba by poszukac, moze ma jakis dinx, ktorym sie to ustawia, nie?;)
Dinksa pewnie nie ma (Kanionka trzeba zapytać), ale można go nauczyć, że wewnątrz ogrodzenia są domownicy i ma ich bronić przed intruzami zza ogrodzenia.
Wyjątek – Pan Listonosz i Pan od Śmieciarki :)
Moze to zabrzmialo zlosliwie z tym dinksem, ale to byl tylko niewinny, moze nieco nie na miejscu, zarcik:)
@Nikt Ważny, dlaczego nie na miejscu? Fajnie by było jakby pies miał taki dinx, Kanionkowi by to uprościło życie :)
Sama bym chciała mieć, żeby sobie móc nastrój przestawić z low na high.
Kanionku, jestem delikatnie przerażona i porażona rozwojem sytuacji (fakt, mnie łatwo przerazić, ale to inna sprawa). Mam nadzieję, że wszyscy przeżyją jakoś tę zadymę…
AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!
Proszę Państwa, oto MIŚ.
Miś jest bardzo grzeczny dziś!
Chętnie Państwu łapę poda.
Odgryzł łapę?! A, to szkoda…
Kanionku, jestem przerażona, ale dumna z Ciebie. W jakiś pokręcony sposób. Albowiem wielbię Twą świrowatość i wariactwo. Dzięki takim ludziom jak Ty ta kulka się kręci.
Widzę, że Kozy szalejo :D
Już Wam wszystkim z osobna nie odpowiem, tylko poinformuję, że nadal wszyscy żyjemy, a jesli chodzi o pomoc, to tak: kolejne zasieki na terenie podwórka to już byłaby przesada (ogród jak Alcatraz, psi kojec, mały wybieg – wszędzie siatki, furtki, haczyki), a gdy tylko kwoka zwolni kojec, to już będzie łatwiej. Za to jeśli ktoś z Was ma jakieś ZBĘDNE pomoce szkoleniowe, np. gwizdek o dźwięku tak przeraźliwym, że łeb z dupą urywa, uprząż pociągową (no takie szelki, do których można przyczepić np. wózek lub lokomotywę, i niech sobie piesek ciągnie), czy coś, to oczywiśnie nie pogardzę. Tylko ja tu mówię o rzeczach Wam zbędnych, kupionych kiedyś przez pomyłkę, albo używanych, ale już niepotrzebnych, OK?
Ciociusamozło – zgadzam się z tym, co napisałaś o poszczególnych etapach rehabilitacji umysłowej Pimpko-Amorka. On nie rozumie nic, a jedynym sposobem radzenia sobie z nowym jest dla niego likwidacja nowego ;) I wiem, że proces dochodzenia do umysłowej równowagi będzie u niego długi, za to jeśli nam się uda, będziemy mieli świetnego psa. Już widzimy drobne, drobniutkie zmiany – zaczął machać ogonem na nasz widok, to raz. Czyli nie jesteśmy już dla niego drzewem, ani betonowym słupkiem. Dwa – wczoraj późnym wieczorem udało nam się go przekonać, że bieganie za rzuconą, plastikową butelką może być fajne. A jeszcze dwa dni temu rzucalismy mu psią zabawkę szmacianą i było zero reakcji. Coś się zmienia i daje nam nadzieję. Matko z cyrkiem, muszę lecieć, ale wieczorem powrócę :)
I znowu siadł nam internet, choć do osiągnięcia limitu transferu jeszcze bardzo, baaardzo daleko. Zużyliśmy ledwie jedną czwartą przysługujących nam gigabajtów, a nie mogę nawet prostej strony odpalić (dział komentarzy obsługuję z poziomu panelu admina, on się jeszcze jako tako ładuje). Ach, żebym tak mogła komuś w ryj uczciwie dać, ale też się nie da, bo znowu nie ma osób odpowiedzialnych, jest tylko infolinia, a kto się za bary brał z infolinią ten wie, że z infolinią się nie wygrywa, a i w ryj dać ciężko. Idę kroić jabłka do suszenia. Aha, może powinnam zmienić domenę na wkurwionek.pl?
i jak to będzie wyglądało na przelewach? co? :)))
Zabawnie? :D
drogi Wkurwionku, nie mam gwizdka, mam dużo suchego chleba i melisy do suszenia, ale niezbyt ładnej, chcesz? I przypominam się delikatnie w kwestii serów
A dziękuję, ale melisy też mam po czapkę z uszami – ile by się nie obcięło, za chwilę znów krzaki. Dostawę suszonego chleba też ostatnio miałam – od Mamy i tej klientki, co dokarmia moje kozy ;) A jeśli chodzi o sery, to wstrzymałam produkcję „na wynos”, gdy znów skończyła się woda, bo nie mam już do tego zmywania na piechotę siły. Do tego doszedł Owarczek i koniec końców narobiłam tylko serów dla siostry, trochę wędzonych dla nas i nastawiłam mleko na zsiadłe, na twaróg. Od jutra mogę ruszyć z produkcją dla Was, bo w kranie pojawiła się woda (parę dni temu coś tam pokapało z nieba), więc sprawdzę, kto jest pierwszy w kolejce. Możliwe, że właśnie Ty :)
Ci z Was, którzy chcieli grzyby suszone mogą być zawiedzeni, bo choć sezon się jeszcze teoretycznie nie skończył, nie wiem, czy plecha odżyje w tym roku, nawet gdyby we wrześniu padało. Ściółka w lesie wygląda opłakanie sucho. Dziś zrobiłam krótki rekonesans w miejscu, gdzie zawsze było pełno pięknych koźlaków, i znalazłam ledwie trzy sztuki.
A dzisiaj, proszę Państwa, jak w szwajcarskim zegareczku, spod kwoki za psią budą zaczęły wyskakiwać małe, puchate kuleczki :) Na razie udało nam się zobaczyć dwie sztuki, a ile ich w sumie będzie to zobaczymy pewnie za kilka dni. Więc jednak Matka Kurka na cegle nie siedziała :)
Gratulacje dla szczesliwej mamy! Jak wyglada karmienie maluchow?
Na razie wcale nie wygląda, bo one świeżo wyklute (kurczaki po wykluciu przez dwie-trzy doby obywają się bez jedzenia, bo przed wykluciem wchłaniają resztki żółtka z jajka), a kwoka dalej siedzi tam, gdzie siedziała i udaje Greka. Możliwe, że jeszcze nie wszystkie jajka „pękły”, albo po prostu mamuska na razie skupia się na dogrzewaniu maluchów (jak pamiętacie – w pierwszych dniach życia moje kurczaki z kartonu miały 30 stopn w odchowalniku). Jutro na wszelki wypadek zaniosę do kojca michę z żarciem. Kura ma nadal tę pszenicę, którą trzy tygodnie temu wstawiłam, i micha z wodą pełna, a tylko dwa razy widzieliśmy, jak kwoka opuszcza kojec.
I w ogóle – zobaczyć te kulki u boku mamusi to jest bezcenne :) A ona taka WAŻNA, i zaraz te kulki upycha pod siebie, żeby nie zmarzły :)
Masz kurczaki, takie EKOLOGICZNE, spod kwoki?! Łaaaaa :)
Będzie zabawnie :))
A ić! Zabawnie. Nie wiem, co teraz zrobić z tym fantem – przetrzymać kurę z młodymi w zamkniętym kojcu (wyższy poziom bezpieczeństwa) aż młode podrosną, czy gdzieś ją „przeprowadzić”, żebyśmy mogli ulokować w kojcu tego wariata, co chce wszystko zamordować. Bo sypialnia w warsztacie nie sprawdza się o tyle, że piesek robi w nim przemeblowanie ;)
I ona tak cały czas na nich siedzi? Dzielna kurka :) Jak się jeszcze wyklują te grilowane to będzie stadko jak na fermie kurzej i będziesz musiała im własny pokój oddać.
Pomocy szkoleniowych nie posiadam, wiedzy na temat ujarzmiania Pimpków-ludojadów też nie mam. Gdyby to był kot, to i owszem, ale pies to za duży kaliber dla mnie. Może tego typu ośrodek byłby rozwiązaniem?
http://www.centrum-songo.pl/en/oferta/resocjalizacja.html
Ten akurat jest daleko i drogi, ale może coś się znajdzie bliżej Ciebie?
Jeszcze taki link => http://swojpies.blogspot.com/2011/07/psie-doradztwo-i-resocjalizacja.html
No siedzi, skubana, i ani drgnie! Dzisiaj udało mi się zobaczyć pięciu Wspaniałych, ale kto wie, ilu ich tam naprawdę jest? Podsunęłam kwoce trochę żarcia, które nadawałoby się i dla tych małych puchatków – chętnie zjadła, ale czy one skosztowały to nie wiem.
To Centrum Songo podoba mi się bardzo, ale faktycznie daleko. Drogo – tak, dla mnie. Ale obiektywnie rzecz biorąc – 1200 zł za miesięczny pobyt z wyżywieniem i resocjalką dla dużego, trudnego psa, to w sumie niewygórowana cena. Nie, bliżej mojego miejsca zamieszkania to mogę załatwić najwyżej myśliwego z dubeltówką lub Dżerego z siekierką ;)
Aż tak źle? Pimpek, ty się chłopie postaraj, bo stracisz życiową szansę!
Och, on jest świetnym psem, coraz fajniejszym (znamy się już tydzień i stosunki między nami mocno się ociepliły), tylko NADAL CHCE WSZYSTKO ZAMORDOWAĆ :)
A tak w ogóle, to robię nowy wpis, czyli w tzw. międzyczasach (np. pomiędzy jednym naleśnikiem rozlanym na patelni a drugim) dorywam się do laptopa i dopisuję po kilka zdań. Mam też trochę fotek, i teraz wszystko zależy od prędkości transferu, czyli nic nowego. A kurczaków pod kwoką jest już sześć! I dzisiaj już jadły, i są oczywiście przenajsłodsze :)
To na ilu jajkach ta kura siedziała? I jak to jest – kura wysiaduje jajka, które sama zniosła? I zaniosła w te krzaki? :D A kiedy będą Twoje, z grilla?
Do Pimpka: „Pimpek, rodziny się NIE MORDUJE! Rodzinę się kocha taką jaka jest! Te wszystkie kury, koty, kaczki, gęsi i co tam jeszcze Kanionek hoduje to TWOJA RODZINA! O kozach nie wspomniałam, bo KOZY to rodzina Kanionka, a jeśli włos spadnie z koziego grzbietu, to już po tobie Pimpek. RIP!
Moje mają być teoretycznie jutro, a kura podobno wysiaduje jajka składane przez kilka kur. Ja wiem tyle, ile przeczytałam, bo przecież nawet nie miałam pojęcia o tych jajkach za budą, dopóki Mama nie odkryła siedzącej na nich kwoki :)
Kwoka, pekajac z dumy, przyprowadzi Wam swoja gromadke. Byle po drodze nie doszlo do rzezi niewiniatek.
Niee, no jak? Odkąd kura siadła na jajkach kojec jest zamknięty – przecież nie mogłam ryzykować, że Laser tam wlezie. Poza tym mam szczere wątpliwości, czy ta kwoka by do nas przyszła się pochwalić, bo te nasze maupy są przecież niezależne i niedotykalskie. Żyja własnym życiem, a mnie potrzebują tylko w niewielkim zakresie. Tak niewielkim, jak miska pszenicy rzucona w umówionym miejscu ;)
Ojej, ale się zaczytałam, jakoś tak przypadkowo tu się dostałam i wsiąkłam po prostu, a w komentarzach to tu to ówdzie jakiś „znajomy” się przewija, a to dr.jot, a to mój ulubieniec Andrus, a do tego koty, psy, kozy i wszelka żywina, no nie da się od monitora oczu oderwać. Poza zaznaczeniem swojej obecności to na razie niczego mądrego nie napiszę, bo ogłuszona jestem szczęściem, że na taki blog trafiłam. Jak się ze wstrząsu otrząsnę to… no nie wiem, czy coś mądrego, ale może coś poza tym bełkotem uda mi się sklecić. Pozdrawiam zatem dalej zanurzam się w lekturze. A za to hejże-glujże, to nie pamiętam już kto, ale ktoś ma wp….l.