Roman córka Ireny, czyli kozi wieczorek i masakra przy dwóch świerkach

Z pozdrowieniami dla Margaret :)

“Umarł Maciek, umarł
już leży na desce
gdyby mu zagrali
podskoczyłby jeszcze”

Piosenka biesiadna

Jak sobie wyszukałam cały tekst tej przaśnej piosenki, to się nawet nie zdziwiłam, że z pozoru taka niby o tańcach i mazurskiej duszy skocznej, a tak naprawdę jak zawsze chodzi o seks, i na końcu MUSIAŁA być zwrotka o dziurkach i co to Maciek z nimi nie robił. Żywot człowieka poczciwego kręci się bowiem wokół chleba, dziurki i igrzysk, a gdybyście się zastanawiali, kto w moich okolicach jest mistrzem ars amandi, to oczywiście, że pan J. Na jaki temat byście nie zagaili rozmowy, i tak na końcu dowiecie się, kogo pan J. i kiedy, a jeśli nieroztropnie nie oddalicie się w te pędy precz, to będziecie nawet wiedzieli JAK. No ale miało być o umarłych, co to lubią sobie podskoczyć jeszcze. Otóż więc żmija z poprzedniego odcinka, martwa jak przepisy ustawy o zakazie przemocy w rodzinie, leżała sobie całkiem spokojnie na trawie, oddawszy swego ducha jakiejś przyszłej ważnej pani z urzędu. Leżała, jak się okazuje, zupełnie bez sensu, bo mogła raz jeszcze zaszaleć i zatańczyć wężyka. Żeby się więc całkiem dobra żmija nie zmarnowała, Gonzales wziął ją w obroty, ale ja Wam o tym od końca opowiadam, a to było tak:

Próbując złożyć do kupy moją wierzbową ławkę, gmerałam niemrawo łopatką i machałam młotkiem w ogródku, gdy nagle, kątem ucha złowiłam i mimookiem dostrzegłam rozgrywającą się nieopodal scenę walki niczym z “Kill Bill”. Agresywny i napastliwy czarny wąż rzucał się zaciekle na niewinnego, puszystego kotka. Obydwaj co chwilę wzbijali się w powietrze, przy czym wąż opadał wijąc się w paroksyzmach krwiożerczego szału, puszysty zaś kotek odpierając atak wroga majtającymi w powietrzu białymi, puszystymi łapkami. Natenczas obudziła się we mnie rycząca Walkiria, skrzypnęły prostujące się do biegu kolana, i już byłam w półrozpędzie na ratunek i odsiecz, gdy inny obrazek ze zgrzytem zaciągnął mi ręczny hamulec. Oto małżonek, zmierzający do drewutni po opał, ominął scenę jak z kasowej produkcji Tarantino niezbyt szerokim łukiem, i – nie mrugnąwszy nawet palcem – poszedł dalej. “Zwyrodnialec!” – zawyła dziko Walkiria, już odblokowana i sunąca wartko przez zwały słomianej ściółki, by zatłuc żmiję młotkiem. “Co proszę?” – przystanął zaskoczony małżonek. “No jak co? Jak co?!” – pieniła się Walkiria – “to nie widzisz, że Gamoń tam, że z wężem że?!”.

Przez skórę na czole małżonka widziałam, jak kręcą się kółka zębate jego zdezorientowanych myśli, bo ON JUŻ WIEDZIAŁ, ale nie wiedział, że ja jeszcze nie wiem. W końcu kółka się zazębiły, małżonek puknął się w czoło i rzekł tylko, bardzo wyraźnie i powoli: “Ale to jest GAMOŃ, rozumiesz?”. No i ten. Jak podeszłam, to zrozumiałam. Pamiętacie te fajne, oślizgłe i klejące się lekko, czarne pająki ze sklepu “1001 drobiazgów” z czasów PRL-u? Gdy się nimi rzuciło o ścianę, to one po niej schodziły, i z daleka wyglądały całkiem jak żywe. No i podobnie Gonzales ze żmii martwej uczynił animowaną – zahaczał o zewłok pazurem, podrzucał trupka w górę, a trupek opadał w esach-floresach, bo węże już tak mają, że nawet podziurawione i martwe trzymają krój i fason, a gdy opadał, wtedy Gonzales “się bronił”, nierzadko sam wyskakując w górę na spotkanie adwersarza. I naprawdę – z daleka to wyglądało BARDZO przekonująco. No to może wróćmy do ławki, jako i ja wtedy wróciłam.

Starożytni mieli różne w dechę powiedzonka, których genezy często nie sposób dociec, ale można przynajmniej próbować. I tak na przykład, zważywszy moje ostatnie doświadczenia, kto mi zabroni ostrożnie założyć, iż autorem maksymy facile dictu, difficile factu, był ogrodnik boskiego Cezara? Przy równie ostrożnym założeniu, iż Gajusz Juliusz zapragnął mieć w ogrodzie żywą ławkę wierzbową. No w każdym bądź razie mi się wydawało, że ta ławka to tak zwane nic prostszego, a okazało się, że nic z tych rzeczy. Witki maczane w wiadrze długo nie mogły się zdecydować, ale ostatecznie puściły korzonki:

korzonki

A rusztowanie pod ławkę zrobiłam takie (z gałęzi wierzbowych, co to je kozy pracowicie całą zimę obdzierały ze smakowitej kory, i których mam jeszcze z pięćdziesiąt razy tyle):

rusztowanie pod ławkę

No i bardzo byłam z siebie zadowolona, że o proszę – tylko dziesięć minut i jakie piękne rusztowanie, i przystąpiłam do formowania ławki właściwej z tych żywych witek, i wtedy zaczęły się schody. Po pierwsze, te witki wcale nie są tak giętkie i zwinne, jak martwa żmija, i to mi pokrzyżowało szyki już na wstępie. Po drugie, im dłuższa witka, tym grubsza, i tym bardziej nie jak żmija. A te długie zamierzałam wykorzystać na tak kluczowe elementy ławki, jak np. tylna krawędź siedziska, albo fantazyjnie gięte oparcie, no i świetnie by się nadawały, gdyby jednym końcem nie musiały tkwić w ziemi. Może powiem wprost: gruba witka, której ramiona tworzą kąt prosty, to witka złamana. Koniec końców nawbijałam witek w ziemię jak parówek w mięsnego jeża, zużyłam sznurka jak snopowiązałka na pełnym etacie, a efekt przypomina koszmar z ulicy więzów. I podejrzewam, że nawet jeśli wierzba której użyłam nie była z gatunku płaczących, to teraz już jest.

ławka pod jabłonką

ławka pod jabłonką 4

ławka pod jabłonką 3

ławka pod jabłonką 2

Na pocieszenie mam dla Państwa wieczorek z kozami w wersji wideo, oraz taką informację, że przez te Wasze propozycje co do imion koziołków, całkiem mi się poszła czesać wizja nazywania ich od pierwszej litery imienia matki. A zwłaszcza Roman nie chciał się ode mnie odczepić, i PROSZĘ BARDZO. Ta popielata kózka to Roman, córka Ireny. A na filmie wszystko lata i się trzęsie, bo najpierw Andrzej, a potem Kachna i Lucek, ale to się chyba da wywnioskować z uwag komentatora.

Się urwało, ale się spostrzegłam i jedziemy dalej:

Dziesięć światów… Tymczasem pod południową ścianą domu zakwitły już pokrzywy (a figę! jak słusznie zauważyła Leloop, to nie jest żadna pokrzywa, tylko JASNOTA BIAŁA. Gupi Kanionek.):

zakwitły pokrzywy

Czosnek w ogrodzie otrząsnął się z kurzej traumy i umacnia swe pozycje, nawet tam, gdzie wcale nie był wysiany:

wyłazi czosnek

więcej czosnku

A melisa wygląda tak:

odrodzenie melisy

I dosłownie z dnia na dzień wystrzeliły spod ziemi kwiaty mniszka. W poniedziałek termometr obwieścił 20 stopni w cieniu, zwabione zapachem kwiatów pszczoły odlatywały obładowane pomarańczowym pyłkiem, a potem przyszedł Kanionek z nożyczkami i ściął pięćset przewidzianych przepisem główek. Miód z mniszka lekarskiego ma z miodem tyle wspólnego, co pszczoła z młynkiem do kawy – niby i jedno, i drugie brzęczy, ale spróbujcie młynkiem zapylić czereśnie. Jednakowoż mieszkać na łonie natury i NIE ZROBIĆ miodu z mniszka to podobno obciach, więc zrobiłam. I w sumie dobrze, bo już następnego dnia przyszła jesień, deszcz i zawierucha, ocalałe z rzezi kwiaty zwinęły się w smutne trąbki, a pszczoły pewnie musiały napalić w kominku, bo ziąb taki że trutnia nie wypędzisz. No to co? To jeszcze po koziołku, i byle do wiosny!

tygodniowe maluchy Irenki

rodzeństwo

na spacerku

Lucek

kozy wszędzie

koziołek z czterema głowami

kozie przedszkole

kozie przedszkole 3

kozie przedszkole 4

kozie przedszkole 2

Irenka w jeżynach

Irena z dziećmi

Irena z dziećmi 2

buszująca w trawie

Bożena z dziećmi

Bożena z dziećmi 2

ręce pełne koziołków

Ciąg dalszy nastąpi. No chyba, że zaginę w lesie podczas poszukiwań czosnku niedźwiedziego (coś ty znowu wymyślił, Kanionek), to wtedy nie nastąpi.

PS. Projekt “kwoka” został doprowadzony do końca. Mały wybieg zamknięty. Małe okienko dla kurczaków zrobione. Nawet drabinkę do okienka im małżonek zmajstrował, po której wchodzą kolejno nabożnym krokiem, jak te babulinki po komunię świętą. Buda wymoszczona słomą i siankiem została wtargana na nowe miejsce. I co? I znowu jajko. Jaja w budzie wysiaduje Gonzales, i to bynajmniej nie kurze. Małżonek więc zaczął już lutować jakieś druciki, że niby inkubator zrobimy i sami wyprodukujemy te cholerne kurczaki. Ja tak sobie myślę, że jak już lutownica i druciki i znowu kupa zachodu, to już bardziej by nam się przydał paralizator. Na zmianę byśmy przy budzie siedzieli, i wszystko co się zbliży, a nie jest kurą, CYK! i leży. Jak wstanie i będzie chciało wejść do budy – CYK! i już nie wejdzie. A jak kury nie będą chciały wysiadywać tych jajek, to się jedną CYK!, podrzuci nieprzytomną do budy, i już na jajach leży. Bo w życiu trzeba szukać prostych rozwiązań.

131 komentarzy

  • Lidka

    Terapia koziolkami zakonczona sukcesem. Nie mialam pojecia, ze Lucusiek juz takie dwa naparstki na czole wyhodowal!!!
    A propos zakwoczenia Rosolow to proponuje wlozyc pare pileczek ping pongowych do psiej budy. Rosoly szybciej zasiada tam gdzie juz COS lezy.
    A z tymi imionami to ciekawa sprawa; mam sasiadke o imieniu Carol, kolege o imieniu Dana, a moj szef ma na imie Carmen, i bynajmniej nie jest kobieta. Czemu wiec nie Roman, corka Irenki…?
    PS. Umre z ciekawosci, tak bardzo chce zobaczyc kiedy ta lawka urosnie! Masz talent i cierpliwosc, Kanionku. Pozdrawiam OK.

    • kanionek

      Jaką cierpliwość? Ja teraz codziennie zaglądam do tej ławki i się dziwię, że wciąż wygląda tak samo, jak wczoraj ;) Nie wiem, może uprawa bambusa byłaby dla mnie bardziej odpowiednia.

      Piłeczki. Wiesz, one, te kury nasze, składają jajka, w budzie też, tylko wysiadywać nie chcą. Myślałam, że może właśnie ze względu na niski poziom poczucia bezpieczeństwa (kto by chciał wyprodukować małe, słodkie kurczątka w towarzystwie kota, który ma zęby i pazury), ale może po prostu nie poczuły jeszcze tzw. woli bożej? Jednak wszystkie podpowiedzi i pomysły mile widziane :)

      Tak, a z imionami czuję się rozgrzeszona odkąd przeczytałam, jakie ludzie nadają imiona swoim dzieciom. Bo w Polsce złagodzono zasady urzędowe i teraz można nazwać dziecko “Justin” albo “Karoten”, więc ja ze swoim Romanem to jestem mały pikuś ;)

      Jak tam “nasz” pacjent? Bo on już taki trochę nasz wspólny :)

      • Lidka

        Dziekujemy za pamiec. Pacjent ma sie bardzo dobrze. My tez. Nauczyl sie kustykac po domu, bez uzycia czwartego odnoza. Mysle, ze pozniej bedzie z tym problem, bo trzeba go bedzie oduczyc faworyzowania tej nogi. Sami juz tez mase informacji wchlonelismy, czytajac, rozmawiajac z ludzmi, ktorzy mieli podobnego pacjenta w domu i zameczajac weterynarza ciaglymi telefonami; w pewnym momencie uslyszalam, jak asystentka przelaczajac mnie do gabinetu powiedziala: “To znowu ona…” Widac, jestem skuteczna. Pozdrawiam goraco.

        • kanionek

          Cieszę się :) Często jest tak, że im więcej się wie o problemie, tym mniej staje się on straszny. I doświadczenia innych ludzi bardzo pomagają – gdy Atos się zepsuł i wysyłaliście mi materiały nt. rehabilitacji, podając przykłady psów, które wyszły z podobnych perypetii, to wzmacniało moją nadzieję i uspokajało skołatane nerwy. Informacja od weta, że proces powrotu do zdrowia może potrwać nawet rok lub dłużej, też była ważna. Przynajmniej nie czekałam na cud “z dnia na dzień”.
          A asystentka niech nie marudzi, przynajmniej wie, za co jej płacą ;) Buziaki dla Was :-*

  • diabel-w-buraczkach

    Jak oni slicznie wygladaja tak wszyscy razem! I jak biegna do Ciebie! (Królewna oczywiscie na koncu, zeby miec indywidualne wejscie i wszystkie swiatla na scenie)

    A juz jak te najmniejsze malenstwa siedza zwiniete, z podkulonymi kopytkami, to mam ochote piszczec jak dwunastoletnie fanki na koncercie Justina Bibera!!! Toz to slodycz skoncentrowana!

    A Andrzej uczy synów uzywania rogów, ah rosna dzieci jak na drozdzach…

    • kanionek

      Jak Ty to pięknie umiesz wytłumaczyć – Królewna na końcu, żeby miała wejście odpowiednie :D Ja myślałam, że Ziokołek to taki nieogar, z tych, co to się O WSZYSTKIM dowiadują na końcu ;) W ogóle zauważyłam, że Tradycja nadal nie bardzo identyfikuje się ze stadem, często idzie gdzieś sama i filozofuje na uboczu. Niewykluczone, że przez to samotne chowanie w towarzystwie psów i ludzi na zawsze skrzywiłam jej psychikę.
      A z tą słodyczą jest dokładnie tak, jak mówisz. Nie da się przejść obok wystawy TAKIEJ cukierni obojętnie – trzeba za każdym razem wymiziać i ucałować. Póki się jeszcze da :)

      • diabel-w-buraczkach

        No oczywiscie, ze to wejscie bylo dla efektu!!! :)
        Ale co prawda, to prawda, Ziokolek przejawia takie “zielono mi w glowie, tralala, o kozy jakies, tralala, o, piesek i kura, fajnie, tralala”. Lekkie oderwanie od rzeczywistosci, ale to mozna królewnom darowac, no nie.

        • ciociasamozło

          Ja to widziałam jako “uff, chwila bez bachorów! No dobra, dobra, już idę” ;)

          • kanionek

            A żebyś wiedziała, Ziokołek powoli ma już dość “bachorów”. To znaczy owszem, nakarmi, ale już nie tak cierpliwie i często, jak kiedyś. Wcale jej się nie dziwię – bombardują jej cycki jak dwa buldożery, zębiska mają jak stąd do Fromborka, a Lucek kłuje rogami. Po kilku sekundach pojenia Tradycja podskakuje jak dziki królik i bierze nogi za pas :)

        • kanionek

          :D :D :D
          I nawet na dojalnicy, jeśli uderza w protest, to też taki w stylu rozkapryszonej księżniczki Disneya. Postaram się napisać o wszystkich zaprezentowanych mi dotąd formach focha w następnym wpisie.

  • leloop

    Roman z “e” na końcu to francuskie imię żeńskie, czyta się “roman” wiec wszystko w porządku.
    ta pokrzywa to jasnota, biała na dodatek, są jeszcze inne. z pokrzywa nie ma nic wspólnego nawet nie są kuzynkami. i druga zła wiadomość, czosnek niedźwiedzi jest w Polsce pod ochrona wiec zbieranie w środowisku naturalnym odpada :/ proponuje zaopatrzyć się w nasiona albo kupić gotowe rośliny i posadzić w ogrodzie w cienistym miejscu, rozrasta i rozsiewa się ekspresowo.
    pisałam już, ze kozy są kozackie ? jeśli nawet pisałam to powtórzę jeszcze raz :)
    a wierzbowa ławka świetna, jeśli się przyjmie to bardzo szybko nabierze kształtu. przy drugiej probie proponowałabym stopniowo nadawać kształt będzie mniejsza łamliwość. a “wogle” o polecam “pooktre” czyli “tree shaping” http://en.wikipedia.org/wiki/Tree_shaping

    • kanionek

      TAK! Masz rację z tą jasnotą, zresztą białą. Zaraz poleciałam ją pomacać (nie bez lęku, przyznam) i nie parzy :D
      Z Wikipedii: “Kształtem liści, ulistnieniem i ogólnym wyglądem roślina przypomina pokrzywę, stąd też pochodzą jej ludowe nazwy: biała pokrzywka lub głucha pokrzywa, martwa pokrzywa.” Jak rany, nigdy nie przyszłoby mi do gowy dotknąć tego nagą dłonią, tak bardzo byłam przekonana, że to pokrzywa. A teraz wiem o jedną rzecz więcej.

      Z tym czosnkiem. Owszem, objęty częściową ochroną gatunkową. Dlatego nie pójdę z kosą opierniczyć hektara naturalnych zasobów. I myślę sobie tak: skoro czosnek niedźwiedzi łatwo się rozmnaża, a ja wezmę trzy sadzonki na krzyż, i on mi się w ogrodzie rozmnoży, to już przyczynię się do utrzymania gatunku, co? ;) Mogę się nawet poświęcić, i po rozmnożeniu odnieść te trzy sadzonki z powrotem do lasu. Swoją drogą – taki np. borowik szatański (wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie taki łatwy do pomylenia z jakimkolwiek innym borowikiem, właściwie w ogóle niepodobny, a do tego rzadki jak zebra w szachownicę) jest w Polsce pod ścisłą ochroną gatunkową, ale pogadaj o tym z grzybiarzami, zwłaszcza tzw. autochtonami. To jest tak, jak ze żmiją (czyli każdym wężem, bo kto by się znał na wężach) – trzeba natychmiast ubić, żeby się toto nie rozmnażało. I oczywiście wiem, że nie można się zasłaniać grzechem bliźniego swego (two wrongs don’t make a right i tak dalej), zwłaszcza głupszego, ale nawet kodeks karny przewiduje coś, co się nazywa “niską szkodliwością czynu” ;)

      Tak, kozy są kozackie i uzależniają :) A ławkę będę obserwować i w miarę potrzeby korygować i dokładać materiału. Tree shaping – piękne rzeczy ludzie robią, ale to chyba nie na moją cierpliwość…

      • kanionek

        Już zrobiłam w tekście odpowiednią adnotację ws. “pokrzywy”.

      • leloop

        z tym czosnkiem to kiszka, ochrona częściowa czy całkowita wynosić z lasu nie nada. pożerać wzrokiem ino wolno.
        ochrona częściowa to wcale nie znaczy ze każdy może częściowo wynieść roślinę z lasu. trzeba mieć na taki czyn odpowiedni kwit z pieczątko z odpowiedniej, bardzo ważnej instytucji.
        może poczekaj aż dojrzeją nasiona :)

        • kanionek

          Ja to wszystko wiem, Leloop. I wiem też, dla kogo są przepisy, a kogo zupełnie nie dotyczą. Prosty przykład: jeśli chcesz, jako przedsiębiorca, wybudować drogę i w tym celu musisz wyciąć kilka drzew, to nie możesz tego zrobić w okresie bodajże od 1 marca do końca września. Bo gniazdujące ptaki, bla bla bla. Taka troska o środowisko naturalne. Natomiast gdy jesteś firmą “Lasy Państwowe”, to tniesz całe hektary bez względu na porę roku, i w dupie masz gniazda, czosnek i inne duperele. Jeśli chodzi o czosnek niedźwiedzi, to rozumiem przepis i rozumiem, że spotkałaby mnie straszna kara za wyniesienie z lasu sadzonki. Ale prawda jest taka, że on nie stał się gatunkiem chronionym z powodu takich drobnych, napalonych idiotów, jak ja. Czosnek ma swoje upodobania stanowiskowe, glebowe itd. Tak jak wiele innych gatunków roślin i zwierząt. Lasy Państwowe sadzą coraz więcej drzew iglastych (sosna i świerk), bo te szybko rosną i są dochodowe, nie martwiąc się o to, czy to się czosnkowi podoba, czy nie. Zwróć uwagę, że – jak sama napisałaś – czosnek rozmnaża się jak głupi. O ile ma po temu warunki. Ubytek kilku sztuk roślin nie jest dla lokalnej populacji śmiertelnym ciosem, za to wycięcie w pień lasu bukowego już tak. Możesz oczywiście powiedzieć “no ale jeśli każdy tak pomyśli”… Ale nie, nie każdy tak pomyśli, a większość ludzi nie ma pojęcia o istnieniu takiej rośliny. Nie pałętają się po lesie dzikie hordy ludzi żądnych czosnku niedźwiedziego, przynajmniej nie tutaj. I nawet gdyby wszystkie okoliczne wsie nagle ruszyły do lasu po czosnek, wciąż nie wyrządziłyby tyle szkód, co jedna akcja wycinkowa najbliższego nadleśnictwa.

          Reasumując: ochrona przyrody też wymaga zdrowego rozsądku, a zasady powinny dotyczyć wszystkich, a tak nie jest. Oczywiście z władzą się nie dyskutuje, i jeśli dostanę mandat, to swój zdrowy rozsądek będę sobie mogła w… czosnek wsadzić ;) Ale moje sumienie jest czyste. Nie zamierzam bowiem wyeksploatować lokalnych zasobów, a uszczknąć ich promil i rozmnożyć u siebie. Teren mojego gospodarstwa jest, było nie było, terenem leśnym, i gdy już umrę, czosnek opanuje całe podwórko. No chyba, że dom kupi nowomodny pan z kosiarką, opierniczy wszystko round up’em i posieje elegancką odmianę trawy. No ale to już nie będzie moja wina. Moje sumienie jest czyste.

          PS. Tak na marginesie dodam, że złazilismy dzisiaj kilka kawałków lasu, nogi z czosnku nam wyszły, a czosnku nie ma :) Wygląda więc na to, że jednak będę musiała kupić sadzonki i tym samym wprowadzić nowy gatunek do mojego lasu. Czy dostanę jakiś order od ministra?

    • pluskat

      tylko trzeba akcentowac po francusku, na ostania sylabe, skoro taka szykowna z niej mademoiselle.

      • pluskat

        to sie tyczylo malej Roman

      • kanionek

        Ale to “n” na końcu Romana też się wymawia? Czy wisi niedopowiedziane w powietrzu, jak puenta francuskiego dowcipu?

        • pluskat

          bo pisze sie Romane, e jest nieme i czyta sie Roman. Czyli rzymianka.
          Albo czesciej Romaine (wym. Romén), jak salata rzymska.
          Ale cos mi sie wydaje, ze zostanie przy naszym poczciwym Romku z akcentem na o, bo po co sobie gwalt zadawac.

          nie wiedzialam, ze franauski dowcip ma taka reputacje.

  • diabel-w-buraczkach

    A ile taka lawka musi rosnac, zebyscie mogli na niej usiasc? I te “pnie” wszystkie, co sa z przodu, to nie zgrubieja za bardzo? No bo co potem z nogami poczac?
    ojej, “100 pytan do Kanionka” mi wyszko… Ale bardzo mnie sie podobuje ten lawkowy pomysl.

    • kanionek

      Znawcy tematu twierdzą, że “kilka lat”. Czyli pewnie od pięciu do dziewięciu ;) Pojęcia nie mam, jak bardzo zgrubieją te witki, ale o nogi się nie martwię. Małżonek twierdzi, że siedzisko jest za wysokie, więc na ławkę będzie się trzeba dostać wślizgiem, a nogi będą swobodnie spływać w dół po tych grubych witkach, być może nie dotykając ziemi. Będziemy siedzieć jak dzieci. Pomarszczone i brzydkie, ale jak dzieci. ALBO… Albo zrobię podnóżek z witek :D

    • Ola

      a bo ja też się chciałam zapytać, czy ta ławka to do siadania, czy tylko element dekoracyjny…

  • Ola

    Roman! RRRRRRRRRRRoman!!! Pójdź tu, niechaj Cię uściskam! Chyba zostałam ciotką chrzestną :D Dzięki Kanionek. Przez to wszystko prawie się spóźniłam do pracy. Bo jakże, jeszcze 3 minuty, jeszcze zdążę przeczytać… Ech… Roman!!!! :D
    Filmiki niestety dopiero w domu obejrzę…

    Ale ale… Czosnek niedźwiedzi, to tego… Najwspanialej rośnie na cmentarzu żydowskim w Krakowie. Piękny, dorodny! Czy to jest jego środowisko naturalne czy uprawa?

  • zerojedynkowa

    Nieee…no muszę! (Z reguły nie piszę komentarzy, ale teraz nie wytrzymałam!)

    Kanionku, Twój blog jest przenajkultowniejszy, boski i co tylko. Już dawno się tak nie uchachałam (uhahałam?) z opisu zwykłej rzeczywistości. Chciałabym mieć taki dar opisu otaczających mnie rzeczy, wyszedłby z tego nieziemski kabaret.

    Kozy, kózki i koziołki są przecudowne i do zaciumkania, mam tylko jedno ale: córka Bożeny – ta co ma niby skarpetki czy pończoszki – to ona ich nie ma (w sensie skarpetek czy pończoszek) kolorek kończy się jej przed piętą, więc może jednak ma jakieś stopki, które jej się zsunęły? (piszę to jako wykształcony (niepraktykujący) zootechnik).

    Pozdrawiam całą Oborę i w szczególności Ciebie Kanionku. Pisz nam długo i w zdrowiu!

    • kanionek

      Zerojedynkowa – dziękuję :D
      Achy, ochy, heheszki i inne śmichy-chichy nastręczają problemów i są tematem zaciekłych dyskusji na odpowiednich forach. “Ach” i “och” (a po angielsku “ah” i “oh”) mają ustaloną pisownię, ale wszelkie onomatopeje… Jak zauważa autor tutaj: http://www.jezykowedylematy.pl/2011/04/ha-ha-czy-cha-cha-czyli-o-wyrazach-dzwiekonasladowczych/, nie ma reguł dot. pisowni wyrazów dźwiękonaśladowczych. Dla jednych pies szczeka “hał hał”, dla innych “łuf łuf”. Ja się śmieję “ha ha ha!”, a ktoś inny może “cha cha cha”. Zagadnienie ciekawe, i kiedyś mnie nawet wciągnęło – spędziłam kilka godzin na lekturze argumentów za każdą, oczywiście jedyna słuszną, wersją. Polecam, zwłaszcza znerwicowanym :)

      A Pippi, no cóż. MIAŁA pończoszki, ale podarła :) Wiesz jak to jest z małymi dziewczynkami – wystroisz taką, uczeszesz, pozawiązujesz kokardki, a ona potem – bum! do kałuży. Albo w krzaki. Albo żabę rozdepcze i białe sandałki do wyrzucenia ;) Na szczęście Pippi ma buciki czarne.

      • zerojedynkowa

        No ja właśnie o bucikach (w sensie tylnych nóżkach). Zboczenie mam takie…, bo na studiach jak profesor od hodowli bydła chciał kogoś wyciągnąć lub pogrążyć na egzaminie (zależnie od odpowiedzi) pytał gdzie krowa ma kolano…
        Ale co to ma za znaczenie – jak powiedział (wówczas 7-letni syn), kiedy spytałam się go, na co spadł, że boli go tyłek?

        Miała być anegdota, ale pisana od końca chyba nie bardzo ma sens…

        • kanionek

          “Gdzie się pan uderzył? W skrzynkę…” :)
          A ja przez buciki miałam na myśli kopytka, a ponieważ rozmawiam z osobą edukowaną, to już się poprawiam – raciczki :) Pippi ma czarne racice, i tylko na jednej taki biały kawałek.
          No to już nie bądź taka i powiedz – gdzie krowa ma kolano? :D
          Wiem, to jest zapewne pytanie podchwytliwe i krowa nie ma kolana. Ale co ma, w takim razie?

          • ciociasamozło

            Oczywiście, że ma kolano (w sensie staw kolanowy)! a nawet dwa!
            Zębów sobie nimi raczej przy kankanie nie wybije (udka trochę za krótkie), ale ma :)

          • Lidka

            Kocham takie niedokonczone anegdoty.
            A tu klasyk z polskiego kina: “Jasiu, nie kop pana, bo sie spocisz…”

          • zerojedynkowa

            Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale miałam “wolne”.
            (Najlepiej było by to pokazać na jakimś zdjęciu lub obrazku, ale postaram się “słownie”). Ja – dla jasności – cały czas operuję na przykładzie tylnej nogi. Otóż krowa ma kolano blisko brzucha, a to co wystaje tak do tyłu to pięta, gdyżalbowiemponieważ krowa jak i inne kopytne chodzi na palcach, a dokładniej na ostatnim członie palca, tak jak baletnice. Dlatego chociaż ma podobną budowę do naszej nogi np. to wszystko ma przesunięte lub większe lub zredukowane (chodzi na dwóch środkowych palcach, a to co wystaje trochę nad racicą to zredukowane pozostałe dwa palce, gdzieś jest jeszcze piąty, ale po tylu latach po zakończeniu studiów – po prostu nie pamiętam, wiem jedynie, że jest szczątkowy). Mam nadzieję, że nikt nie przysnął czytając ten “wykład”.
            Według mnie zwierzęta: ich budowa, zachowanie, potrzeby, indywidualizm i wszystkocotylko są tak interesujące, że można o nich godzinami. Więc zanudzam…
            A! Przypomniało mi się: wiecie, że np. koza ma osiem nóg? Dwie prawe, dwie lewe, dwie przednie i dwie tylne. ;)

          • kanionek

            :D Osiem nóg. Pewnie dlatego koza daje radę być wszędzie i wleźć na wszystko.
            Nie no, nie przynudzasz, a sekcja komentarzy to strefa wolnosłowa i można pisać ile się chce. No i tak coś podejrzewałam z tą krowią piętą, choć nadal uważam, że to co najmniej dziwne – mieć piętę na kolanie :D

          • Ynk

            A nie dziesięć? Nóg, znaczy. Koza ma. Widzę jeszcze górne i dolne ;-)

          • kanionek

            Czasem pojawiają się i boczne. Może umówmy się, że koza to jednak stonoga? :D

  • bila

    Potwierdzam fakt kozackości kóz ;) aaa, jak fajnie, że Pippi, to Pippi!!! Wasze umiejętności twórcze, Państwo Kanionkowie, są niesamowite, skąd te wszystkie pomysły? Ławka, koziarnia, przetwory, ustrojstwa wszelakie… Jejuuu, no.
    Aha, zmieniłam obraz na pulpicie. Dotąd królował na nim Andrzej, przyszła pora na młodszy egzemplarz- Lucka. O, i jedno z koźlątek to mogłaby być Lucka. Teraz dużo funduszy dają z programu ,,Kapitał Lucki” ;)

    • kanionek

      Kapitał Lucki mnie rozłożył :D
      Jacy twórczy… Pomysły najczęściej z internetów, choć już niektóre cuda wyczyniane przez małżonka, to jego własne projekty. Np. ten wynalazek przeciw zamarzaniu wody w kurniku – jednak się sprawdził. Nie podgrzewa wody do więcej, niż kilku stopni powyżej zera, więc woda nie jest ciepła, tylko po prostu nie zamarza w misce. No i druga prawda jest taka, że czasem “tworzymy” z rozmaitego badziewia, żeby nie kupować gotowego.
      Poczekajcie, aż Wam przedstawię dojalnicę :) Pomysł nie nasz, pół świata korzysta z tego wynalazku, choć modele różnią się między sobą pod względem użytych materiałów i niektórych rozwiązań konstrukcyjnych. Ja mam trzy kozy w tak różnych rozmiarach, że potrzebowałam dojalnicy uniwersalnej, no i małżonek sprostał zadaniu. Już niedługo napiszę i pokażę, obiecuję :)

      Co do tapety to rozumiem, dlaczego wymieniłaś Andrzeja na młodszy model. Niektóre kobiety tak robią i sobie chwalą ;)

    • Ania W.

      Mój ci on! – złowrogo zaszemrała chrzestna :)

  • mp

    Kanionku, mogę uratować Cię przed przestępstwem i wysłać Ci parę czosnków niedźwiedzich z własnego ogródka (gdzie posadziłam je już jakiś czas temu i się przedawniło :)
    A tak nawiasem mówiąc, to u mnie jest ogromny park porośnięty czosnkiem niedźwiedzim i właśnie chcą go “rewitalizować” . Jak znam życie i pomysły naszej Władzuchny, to machną polbruk i plastikowe krasnale ( tak, jestem z miasta, które w tym roku zajęło trzecie miejsce w Polsce w konkursie na Makabryłę Roku, które niedawno fundnęło sobie minizoo z plastikowymi drzewami i figurami, w którym rzeźbie przed basenem bogobojnie utrącano przyrodzenie …)
    Napiszę emalię z prośbą o adres i po długim weekendzie nadam paczuszkę.
    Opis walki Gonzalesa doskonały !
    No i kózki cudne, wracam do oglądania filmików.

    • kanionek

      Oooo! Mp, niech Ci bozia w kozach wynagrodzi! Ale możesz się dogadać, żeby zamieniła na coś bardziej sensownego, np. serek kozi od Ireny ;)
      A z tym parkiem to faktycznie różnie może być… Wiesz co? Skoro czosnek jest ustawowo święty, to mam pomysł. Zwołaj grupkę osób przeciwnych “rewitalizacji”, niech się przykują do ziemi kotwicą wśród czosnkowych łanów, i protestują! Stare parki są piękne. Pamiętam mój ulubiony z Gdańska – na starej Oruni. Trzeba było przez niego przejść, żeby dotrzeć na działkę Babci. A w mieście mojego męża do parku mieliśmy blisko, dosłownie przez jezdnię i już, i tam wieczorami podśmiewały się z nas puszczyki. A tuż obok stał stary młyn, z kruszejącymi murami, a wokół niego wieczorem ósemki kreśliły nietoperze. Piękny park, ze strumyczkiem i mosteczkami i nawet sztucznym wodospadem. Całkiem nierewitalizowany. A na mojej gdańskiej Zaspie najpierw był ogromny park (no, zalążek parku), nasadzono drzewka, wysypano żwirem alejki, posiano trawę… A po dwudziestu latach postawiono markety i luksusowe budynki mieszkalne. Może nie w całym parku, ale krok po kroku “żywotne potrzeby społeczeństwa” obgryzą i to, co zostało.
      I jeszcze raz dziękuję, mp :)

      • mp

        Podziękujesz jak dostaniesz, na razie masz tylko obietnicę :) A w sprawie parku pyszczyłam na forach i zero odzewu, świadomość ekologiczna u nas w skali siedmiostopniowej drabiny to jakiś drugi szczebelek- co i tak uważam za postęp (i doskonały wynik, jeśli uznać, że poziom zerowy z tendencją opadającą to Cebulaccy).

  • Ola

    właśnie obejrzałam filmy z Twoimi pieszczochami… ah jooooo… to głupie ciągle porównywać je do psiaków, kiedy tak przychodzą zaraz jak Cię zobaczą i łaszą się i ciągle im mało pieszczochów, ale nie mam innego odnośnika :D

    • kanionek

      Nie, dlaczego głupie? One naprawdę są trochę jak psy, i nawet na spacer można je zabrać, tylko trzeba pamiętać, żeby robić przystanki: przy jeżynie, przy łubinie, przy nisko zwieszonej wierzbie…
      Jedno, czego chyba nie da się ich nauczyć, to aportowanie :D
      No i na kolanka też można brać tylko tak długo, jak długo są małe. Później robią się sztywniejsze, bardziej kanciaste, a niektórzy to mają takie rogi, że mogliby mózg przez ucho człowiekowi niechcący wyciągnąć ;) A tak poza tym – kochane pieseczki z tych kóz :)

  • pluskat

    To wszystko nie do wiary, byla jedna kozka na dachu, potem cztery, ledwie nauczylam sie odrozniac Andrzeja od Bozeny, juz jest dziesiec. Zaczynam sie gubic w imionach, w deseniach i ponczochach. Chyba sobie zrobie drzewo genealogiczne, bo jak przyjdzie trzecie pokolenie, umarl w butach.
    Ciekawe co na to listonosz?
    Uwazaj na rogi, znam hodowce bydla ze szklanym okiem.
    Czy laweczka rosnie na kozim terenie?

    • kanionek

      :D Kanionek ze szklanym okiem i czarnym kotem. I żmiją w słońcu suszoną. I lasem rogów :)
      Listonosz ich jeszcze nie widział, ale niewykluczone, że kiedyś będzie u mnie tak, jak na tych wyprawach safari – nie da się wysiąść z samochodu, bo małpy, znaczy kozy, oblezą samochód i przez opuszczoną szybkę będą żebrać o chleb.
      Ławeczka w ogródku, który ze względu na ilość zabezpieczeń przed rozmaitymi kritersami zaczyna przypominać obiekt wojskowy.
      Pluskat, mam TAKIE serki, że wydłubiesz sobie oko językiem i też będziesz miała szklane :D
      Dobra, może przesadzam, pokażę zdjęcia w najbliższym wpisie :)

      • pluskat

        widze, ze byl listonosz z podpuszczka. czekam z niecierpliwoscia.

        • kanionek

          Będą zdjęcia, już niedługo :)

          • Ania W.

            Kanion, bądź człowiek i daj nowy wpis, proszęki!

          • kanionek

            Staram się, imienniczko droga :) Wczoraj chciałam się utopić, ale już mi przeszło. Mam jeszcze kilkadziesiąt taczek z byłą zawartością koziarni do wywiezienia, muszę zrobić obiad, a ponieważ dziś nie robiłam sera, tylko zawiozłam mleko pewnej znajomej pani, to może, MOŻE późnym wieczorem cos napiszę. Sęk w tym, że wieczorami mam wszystkiego dość, a w takich okolicznościach wpisy mi nie wychodzą. Może pójdę śladem Zeroerhaplus i wrzucę Wam komiks – 50 zdjęć i do każdego krótka informacja “o co chodzi” ;)

          • zeroerhaplus

            Eno, nie idź na łatwiznę ;)

          • kanionek

            Masz na myśli komiks, czy śmierć przez utopienie?
            Bo to drugie podobno wcale nie jest takie proste. Trzeba mieć na tyle silną wolę, żeby przezwyciężyć instynkt samozachowawczy. Jedna taka znana literatka kilka razy próbowała w rzece, i stąd wiem. Ale może zwyczajne kretynki topią się łatwiej. Jak mi się uda, to Wam… nie opowiem ;-P

          • zeroerhaplus

            NIgdy nie ośmielę się stwierdzić, że śmierć przez cokolwiek jest pójściem na łatwiznę. Raczej nigdy. Raczej :)
            Oczywiście, że chodzi o komiks :)

          • kanionek

            No właśnie. A o samobójcach często się mówi pogardliwie, że byli słabi i wybrali łatwe wyjście z opresji, jaką jest życie. A skoro już sobie tak miło gawędzimy – kupiłam nasiona lawendy, a tam na opakowaniu narysowali, że wysiewać w listopadzie! Jesteś moim ekspertem od lawendy, więc powiedz proszę – olać instrukcje i siać teraz, czy jednak czekać do listopada?

          • zeroerhaplus

            A siejesz w szklarniowej części domu, czy na zewnątrz?

          • kanionek

            W szklarniowej części domu…? Mam dziś sztylet w lewym oku i na śniadanie znów było Solpadeine, więc wybacz, że nic nie kumam. Sieję w drugiej części domu, czyli tej w której nie mieszkamy, ale ona ma drzwi i okna, czyli można ją, poniekąd, porównać do szklarni ;) No i do 15 maja, czyli do zaniku ryzyka przymrozków, to co już wzeszło wynoszę na dzień do szklarni (tej prawdziwej), a na noc z powrotem do domu. Tylko nagietki znów wysiałam tak, jak w ubiegłym roku – szerokim gestem bogacza, prosto w słomę, gdzie mi przyszło do głowy. I jak zwykle – co wyrośnie, to wyrośnie, a co nie, to trudno.

          • zeroerhaplus

            Solpadeina solpadeiną, a że mnie niełatwo zrozumieć, to wie najlepiej małżonek :)
            Oczywiście, że chodziło mi o tę drugą część domu :D
            A to jak tak, to sieeeeej!
            Bądź cierpliwa, bo to długo kiełkuje.

            I niech Cię głowa nie boli (nie o lawendę, tak w ogóle :)

          • kanionek

            A to w takim razie wysieję. A długo to ile – dwa tygodnie, dłużej?

          • zeroerhaplus

            Bij, zabij, nie pamiętam. Pamiętam tylko, że już prawie odpuściłam sobie, a one wyszły.

  • sliwka

    Chciałam powiedzieć, że operator tego filmu zasługuje na oskara. To budowanie napięcia na wstępie, tajemnicza ręka na klamce, ten szeroki plan. No majstersztyk!

    • kanionek

      Brakuje tylko podkładu dźwiękowego jak z naszych rodzimych kryminałów. Następnym razem postaram się wkleić w tło przerażający, kobiecy krzyk ;)
      Razu pewnego poszłam z aparatem za drewutnię wiedząc, że nieopodal pasą się moje kozy. Chciałam zrobić film “zza węgła” z narracją w stylu “czytała Krystyna Czubówna”. I nawet przez chwilę dobrze mi szło, ale potem kozy mnie zwęszyły, a ciężko zachować powagę, gdy Andrzej rozwiązuje człowiekowi sznurówki, a Bożena nachalnie przeszukuje kieszenie ;)
      Śliwka, a Ty nie na wczasach? Baaardzo długi weekend przecież mamy ;) Moja Mama skorzystała i zażywa u mnie terapii koziołkami (upiera się co prawda również przy pracy w polu, ale na to nie ma lekarstwa). Teraz idziemy siać fasolowe i inne takie na rozsady, bo u mnie w gruncie śmietka kiełkówka i nornice opędzlują każde ziarenko, więc muszę wszystko najpierw startować w doniczkach. Pozdrawiamy ziomalkę z Gd. :)

  • Ynk

    Szast-prast, paniedzieju, i dochowałaś się pokaźnego, wielobarwnego, mocno zindywidualizowanego stadka :-)
    Czy to tylko kwestia ujęć filmowych, czy rzeczywiście Kocyk (ten Patchworkowy, Bożeny)* jest najsłabszym osobnikiem w stadzie? Poleguje, podczas gdy siostra, Pippi, całkiem raźnie rozgląda się po ‘obejściu’.
    A z ławeczką wierzbową to marudzisz ;-) Wierzbina jest elastyczna dostosuje się, nawet ponadłamywana. Ławeczka jest na 102, a nawet na 122 !

    * ‘etykieta zastępcza’, dopóki wiatr nie przyniesie imienia właściwego ;-)

    • kanionek

      Wiatr już przyniósł i gdzieś tam w którymś wpisie właściwa etykietka się ujawni, choć powiem Ci, że i tak myślę o nim “Kocyk”. On się urodził jako drugi i jest faktycznie mniejszy i trochę bardziej gamoniowaty od siostry. Ale miniróżki już ma i raz nawet próbował z nich zrobić użytek. Poza tym, wydaje mi się, nieprzeciętna uroda i francuski sznyt jego siostry go onieśmielają, ale on się jeszcze wyrobi :)

      Mówisz, że ławka i połamana by urosła? Pewnie masz rację – wierzba jest mistrzynią survivalu. A Gupi Kanionek się wszystkim przejmuje, jakby losy świata od niego zależały ;) Ale już i tak jest ze mną lepiej, niż kilka lat temu, i teraz np. jak sypię ziemię do doniczek na rozsady, to już nie łyżką, tylko z garści, i nie mam zawału o to, że mi się rozsypuje po bokach. Za jakieś 40 lat będę wyluzowana jak tusza wołowa, pod każdym względem :D

      • Ola

        kude, a ja jeszcze łyżką… i pół dnia myślę o tym, czy warto zaczynać, bo tak sobie tym nabrudzę i po co… :(

        • kanionek

          Ja mam o tyle luksus, że brudzę sobie w drugiej połowie domu, w któej i tak nie mieszkamy. Jest tam kotłownia, magazyn zbóż i wielki rozsadnik ;)
          Można też wyłożyć podłogę folią, potem zebrać folię, zawinąć w kupełek (hybryda kupki i supełka), odstawić w kąt do następnego rzutu woli i chęci, a gdy ten nastąpi – rozwinąć kupełek i znów bezstresowo sobie na nim nabrudzić ;)

          Ja na wiosnę mam kryzys i obiecuję sobie, że w dupie, nic nie sieję. Potem w sklepach straszą mnie te stojaki z torebkami pełnymi nasion (pierdyliard odmian wszystkiego), więc myślę sobie, że może “coś” jednak posieję. Jak zacznę myśleć, to skończyć nie mogę, i tak któregoś dnia idę do drugiej części domu, z miną cierpiętnika rozstawiam te wszystkie doniczki, sypię ziemię, sieję, po godzinie mam wszystkiego dość i znów pojawia się hasło “dupa”. Na drugi dzień idę, patrzę (nie wiem na co – nic nie kiełkuje w ciągu doby), kiwam smutno głową i czym prędzej uciekam. Ale gdy te pierwsze efekty ataku szału ogrodnika wykiełkują, to zabieram się za kolejne, bo już robak w mózgu drąży tunel ;) A na koniec i tak zawsze jestem wkurwiona, bo albo myszy, albo za zimno, albo że muszę w słoneczne dni to wszystko partiami przenosić do szklarni, a na noc znów do domu (bo przymrozki), no i rozumiesz – bez wkurwienia nie ma roboty ;)
          No i na końcu zawsze okazuje się, że o czymś zapomniałam i za późno już wysiać i też jestem wkurwiona. Ale przynajmniej łyżką juz ziemi nie sypię :D

          • Ola

            “Bez wkurwienia nie ma roboty” – no patrz, a mnie właśnie zawsze wkurzało, że trzeba się wkurzyć, żeby robotę ruszyć… i takie różne zen sobie opracowałam, że niby zacznę troszkę, potem kawa, potem znów troszkę i jeden rozdział książki, i tak do wieczora coś zdążę zrobić? A tu jednak nie ma, jak porządny nerw i już :O

          • Ola

            PS. Ale dziś zrobiłam balkon. 1m 20 X 0,45 :D Od miesiąca się zastanawiałam czy to już? Te 101 tytek z nasionkami, które kupiłam, bo maciejkę lubię wąchać, a fasola fajnie na poręczy będzie, no i lawenda, i zioła i ech… A zimne ogrodniki to kiedy? I jeszcze będą jakieś mszyce, robale mi to obłazić… Ale to potem :P

          • kanionek

            Lawenda udaje Ci się z nasion?
            Mszyce i robale, PHI! Przynajmniej o ślimaki nie musisz się martwić na balkonie. KURDE, CAPSLOCK MI SIĘ ZACIĄŁ. TE PSUJĄCE SIĘ KLAWIATURY TO JAKAŚ KLĄTWA.

          • Ola

            Nie no, rozpędziłam się, lawendę kupiłam w doniczce, tylko przesadziłam i już wystawiłam na balkon, nie wiem, czy nie za wcześnie. A kupiłam ją w Ogrodach Kapias. Fajne miejsce. I ławczki leszczynowe tam były, ale oszukiwane, bo “markiza” z leszczyny, a w środku normalna kuta ławka…

  • MagaZ

    Ja odnośnie kurczaków i kur matek . Kura , która nabiera ochoty na matkowanie , to albo siądzie znienacka w krzakach odległych i przyprowadzi gromadkę ( o ile jej coś nie zeźre) albo ją trzeba do tego drastycznie przymusić na naszych warunkach . A warunki te to:
    spokojny kącik w kurniku lub innej obórce , gniazdo przez nas zrobione , jaj tyle ile zdoła obsiąść , miska z jedzeniem i miska na wodę i koniecznie coś czym można całe to małe gospodarstwo przykryć ( kosz ażurowy , skrzynka , ja ma taki fest metalowy kosz siatkowy ) . I tak sobie kura siedzi w ciszy i spokoju , a ty chodzisz i sprawdzasz kiedy pojawią się żółte łebki i wyrzucasz pierwsze skorupki . Czekasz parę dni, aż wszystkie się wyklują, a co się do tygodnia nie wykluje to zbuk i wyrzucasz . Jak się już wszystkie wyklują zabierasz kosz siatkowy i jeśli chcesz to robisz jeszcze małą zagródkę i zaczynasz dokarmiać też kurczaki bardziej ekologocznie ( jajeczko ,krwawnik , pokrzywa – siekane ) albo mniej ekologocznie paszą kupną . Otwarte gniazdo nie działa , przetestowane

    • kanionek

      O, dziękuję, MagaZ, każda rada jest dla nas na wagę złotego kurczaka :) Trzeba będzie spróbować z tym kurzym karcerem, tylko miejsce, miejsce! Bo kurnik jest urządzony tak bardziej wertykalnie, rzekłabym. Tzn. wąski, a wysoki. Grzędy pną się schodkowo w górę, a między nimi i “gniazdami” (bo są gniazda, a jakże, wyściełane siankiem i wygłaskane przez Kanionka) wąskie przejście dla stajennego, żeby mógł posprzątać. No i niby jest tam cisza i spokój (choć wrzaski Lasera słychać niestety wszędzie, w promieniu dwóch kilometrów), ale gniazda, wg moich kur, służą tylko do składania jajek, nie do celów macierzyńskich ;)

  • zeroehhaplus

    Znów mnie chwilę nie było, wchodzę, patrzę, czytam, i co? I nie ma nowych koziołków?!
    No wiesz co, Kanionku…. ;))

    Od małych biegających aż mi się w oczach troi albo raczej szestoi, ale toto ruchliwe! Bardzo godnie się chłopaki na rogi siłują. Takie kozie sumo :) Fajna brygada się zrobiła. Obstawa Kanionka :)

    Kanionku, sprowokowana tekstem o czosnku, muszę bezczelnie zapytać: Ty wiesz, jak odróżnić liście czosnku niedźwiedziego od liści zimowitu jesiennego, prawda?
    Wybacz pytanie o rzeczy oczywiste, ale musiałam się upewnić!
    A jakby Ci się te czosnki od mp nie przyjęły albo co, to ja też służę cebulkami – u mnie nie stoi pod ochroną, poza tym każdy ma kępę w ogródku, bo to tutaj cholernie popularna roślinka – w spożywczakach też wiosną na kilogramy sprzedają…

    A jak już o roślinach – lawendy z nasion jak najbardziej się udają :) Parę lat temu stwierdziłam, że szybciej zbankrutuję, niż uda mi się nabyć ilość lawend, która by mnie zadowoliła. Kupiłam więc torebkę nasion zamiast tego :) Trzeba tylko cierpliwości i czasu, jak do wszystkiego. Po dwóch latach już były w gruncie, po czterech prymuski wśród nich mają ponad pół metra średnicy (a przycinam je często i ostro).

    Czekam na wasze fotki, starych i zmurszałych na witkowej ławce!! A zanim to nastąpi, będziesz nas informować, jak ławka rośnie, prawda? Ciekawe, czy siedzisko się też podsunie do góry… a jeśli, to najwyżej się podetnie nóżki, nie? :) (Ławce, nie obywatelom)

    A propos obywateli: na zdjęciu z koziołkami promieniejesz, Kanionku :)
    Mam ochotę zestawić dwa zdjęcia ze sobą: to, które umieściłaś kiedyś na blogu udowodniając nam, że była z ciebie kiedyś rasowa koprobicz oraz to z dzisiejszego posta. Wnioski nasuwają się same, aczkolwiek dla każdego inne ;)

    A za nazwanie córki Ireny ROMAN z całego serca postawiłabym Ci symboliczną staropolską flaszkę, ale nie pijesz. Co chcesz w zamian?
    Od razu zaznaczam, że przesłanie tony owsa pocztą jest jak na razie niewykonalne ;)

    PS. Czy ta Margaret z dedykacji to jest może ta przaśna blondyna rodem z szafy, podobna do młodej Marilyn Monroe? Czy też chodzi o panią Thatcher? Bo jakoś aluzji w ząb nie paniałam…

    • kanionek

      :D :D :D
      Wiesz, że Twoje komentarze “robią mi dzień”?
      W zamian za Romana proszę więc o W MIARĘ REGULARNE komentarze ;)

      Lawenda – no właśnie. Cztery lata. Ty wiesz, że ja nie planuję przyszłości, każdego roku kłapousznie wierząc, że to mój ostatni? A z nasion nic mie nie wyrosło (jakieś hece się z nimi podobno wyprawia, czary, spluwanie przez lewą pęcinę kozią itd.), i dałam sobie spokój.

      Czosnek winszowałam sobie odróżnić od innych bestii po tym, że ma pachnieć czosnkiem… Gupi Kanionek?
      Tak, czy siała baba mak, nie ma czosnku w moim lesie (tzn. tam, gdzie obleźliśmy, to nie ma, a całego lasu do końca życia nie obejdę), więc i po zmartwieniu. No i co Ty – z odległych krain będziesz mi ziele słać? No chyba, że u Was poczta nie zdziera tak, jak u nas. Poczekam na te od mp, i zobaczymy, jednakowoż dziękuję za propozycję :)

      A Margaret to nie żaluzja, tylko taka fajna babka, która do mnie niedawno kilka maili napisała, bardzo pokrzepiających :) A teraz idę ciąć kolejny skrzep (na cięcie nóżek przyjdzie jeszcze czas…).

    • zeroehhaplus

      :D :D :D, że tak sobie pozwolę na uśmiech zwrotny, nie mylić z małpowaniem!

      Tym komentarzem, to TY mi “dzień zrobiłaś” :)

      A tak na serio, to może i mało regularnie bombarduję, ale za to wtedy obficie i na wszystkich frontach, w wersji tzw “aż do wyrzygania”, więc nie narzekaj, bo się stanę JESZCZE bardziej gadatliwa ;)

      Dobrze prawisz Kanionku, po zapachu ich poznać. Tak mi trochę głupio było pytać, ale tutaj trąbią co sezon, ile to zatruć nastąpiło, czasem i zwłok sie nowych pojawiło. Dajmy na to uczynna synowa na przykład teściom zupkę ugotuje, a jeszcze przez przypadek cała rodzina się obsłuży… ot i jak niewinny żarcik zmienia się w tragedię ;)

      A o lawendzie mogę rąbnąć komiks na forum, coby się oważyli i inni, bo to prostsze, niż się wydaje. Trzeba tylko mieć korzeń świeżej mandragory, udko żaby madagaskarskiej znalezionej na rozdrożu w księżycową noc po świętym Janie, sproszkowany róg nosorożca gwatemalskiego… takie tam drobiazgi, które każdy ma pod ręką….

      Przepraszam, że jak, że skrzepy tniesz?! Komu?!
      Zahodowałaś pijawki???
      Ranyboskie, dzieje się w Kanionkowie ;))

      • kanionek

        Hm. To jak go kiedyś dorwę w lesie, tego czosnka, to najpierw poczęstuję Cebulackich. A nuż jaki pożytek z tego wyjdzie? ;)
        Pani Cebulacka jechała dziś przez “nasz” las na rowerze i Atos obszczekał ją, jak najgorszego wroga. Widać on nie zamierza czekać na żaden czosnek.

        Zrób komiks o lawendzie – ja pierwsza skorzystam :) :) :) Wszystkie ingrediencje posiadam, a sproszkowany róg to ewentualnie z Andrzeja by się nadał? Bo SKRZEP już pocięłam, a rogi zostały ;)

      • zeroerhaplus

        Jak mi nie powiesz, co to za skrzep, to zaraz zacznę kwiczeć!!!

        Pacz, jaka pierdoła ze mnie. Myślałam, że z okazji nowej wersji bloga dostałam nowy obrazek, a tu się okazuje, że źle nicka wpisuję. Ej, rany, olaboga.

        Co to za skrzep?????!!!!?? ??

        A Antoni to mądry i dobry piesek :)

        • kanionek

          O, a myślałam, że obrazek się przypisuje do adresu e-mail. Może po tych zmianach pod telefon i to się zmieniło.
          A skrzep… Strasznie głodna jestem i muszę już iść :D

        • zeroerhaplus

          Kanionku, uroczyście ostrzegam, że Cię kiedyś zamorduję :)))

          • kanionek

            Najdłuższa ręka sprawiedliwości :D
            Znów muszę lecieć – wyciągamy zardzewiałe gwoździe z desek z odzysku :)

          • kanionek

            Jak się dobrze zastanowić, mogłabyś mnie zamordować wysyłkowo, np. wysyłając kongratulacyjne ciasto z zimowitem. To może lepiej już powiem: chodzi o skrzep, który powstaje po dodaniu podpuszczki do mleka (podpuszczka powoduje krzepnięcie białek mleka). Czyli już prawie ser, ale jeszcze nie ;) Paskudna nazwa, ten skrzep.

          • kanionek

            …i po pokrojeniu skrzepu na sześciany zostawia się go w garnku w spokoju na jakieś pół godziny, żeby serwatka się ładnie oddzieliła. No i potem można z tej serwatki jeszcze ricottę zrobić. Moja właśnie wisi nad zlewem w pieluszce.

          • zeroerhaplus

            Dziękuję, prawie pękłam :))

            Faktycznie, skrzep brzmi paskudnie. Może lepiej mówić do niego “glut” ;)

            No i widzisz, a takie smaczne ciasto mogłoby być… większość składników mam już pod ręką (a jakże). Ciacho na mące ze sporysza, zamiast wody użyłabym soku z lulka, a jaja wzięła od kury z salmonellą. Masło zastąpi się wyciągiem z pospolitego szaleju zagęszczonym odrobinkę, a całość skropimy (dla aromatu) sokiem tojadowym.
            Podawać z herbatką z naparstnicy :)

  • kanionek

    Sery odciekają w foremkach, z serwatki uwarzyłam ricottę (to już druga, pierwsza poszła do naleśników), a z lodówki wyjęłam masło ze śmietanki z koziego mleka, które zrobiłam dziś rano. Takiego masła nie ma w sklepie. Jak sobie zaraz odsmażę na kozim maśle kozie naleśniki z kozim serem, to będę to mogła nazwać świętowaniem Roku Kozy ;)

    Może jeszcze tylko zdradzę, że najlepszy ser (wg mnie) wyszedł mi z suszonymi pomidorami, czosnkiem i bazylią. Tak, miałam poczekać na swoje pomidory, ale nie oszukujmy się… Całkiem niezły jest z cząbrem, bardzo dobry z pieprzem cytrynowym, a muszę jeszcze spróbować z samym czosnkiem, tylko czosnek uprażę na patelni.

    Idę jeść te naleśniki, bo znów mnie śniadanie ominęło.

    • zeroehhaplus

      Czapki i tupety z głów. Nauczyłaś się Kanionku bardzo szybko robić świetne rzeczy. A do tego masz odwagę w kombinowaniu smaków.
      Jestem pełna podziwu :))
      Teraz tylko czekamy na posta z fotami dobroci.

      Czy kozy jedzą sery? Próbowałać dać do skosztowania? Tak z ciekawości pytam.

      • kanionek

        Łii tam. Wzięła baba przepis z internetów i zrobiła, proste. Ja myślę, że sława i chwała, a nawet chałwa, należą się kolejno: Irenie (najwięcej mleka daje), Bożenie (na oko najbardziej tłuste) i Tradycji (niby niewiele i mało tłuste, ale jakie śmietankooowe). I z miksu mleka od tych trzech księżniczek wychodzi dużo fajnych rzeczy :)

        Czy jedzą sery? Sprawdzę. Podobno piją serwatkę, choć nie wszystkie lubią. A serwatka ma wapnia od cholery, więc fajnie by było, gdyby moje chciały. Dobra, teraz JA w końcu idę coś zjeść, bo na samych kawach, nawet z kozim mlekiem, długo nie pociągnę ;)

      • zeroerhaplus

        Łi tam, łi tam.

        Bez Kanionka, to z tego miksu mleka byłoby tylko… zepsute mleko po jakimś czasie ;)

        Nie umniejszam oczywiście zasług panien mlecznych, ale jak tak dalej pójdziemy po sznureczku, to okaże się, że to zasługa Andrzeja ;)

        A tymczasem nie omieszkam Cię uspokoić: zamykam mordę znów na jakiś krótki czas – łykend się zaraz zaczyna ;))

        • kanionek

          Weekend we wtorek, no tak, takie rzeczy tylko u Ciebie. Udanego w takim razie, a gdy już weekend się skończy oczekuję odpowiedzi na pytanie: czy leksykon roślin śmiertelnie trujących czytujesz dla relaksu, do poduszki, czy nie, bo znasz go na pamięć? :D

          • zeroerhaplus

            Dziękuję, był bardzo udany, a w każdym razie urozmaicony, pękł nam był bowiem bojler znienacka ;))
            A na drugą częśc pytania odpowiadam: tak, tak oraz tak :)

    • mp

      Koniecznie spróbuj jeszcze zrobić ser podpuszczkowy z miętą- to mój faworyt, uwielbiam !

  • pluskat

    Te sery z dodatkami to do konsumpcji w stanie swiezym? A czy dojrzewajace maja w Polsce amatorow?

    • kanionek

      Oczywiście, że mają :) Tylko na sery dojrzewające to ja muszę mieć najpierw dojrzewalnię i odpowiednie kultury bakterii, a do tego trochę więcej wiedzy.

  • ciociasamozło

    Kanionku, jeśli u Was dzisiaj nie pada, to wirtualnie przesyłam potoki deszczu przelewające się u nas, bezpośrednio do Twojej studni ;)

    • kanionek

      Przydałoby się. U nas w nocy była sucha burza. Tzn. trochę pokapało, ale nawet 10 litrów w zbiorniku z deszczówką nie ma. Za to w studni sytuacja zdecydowanie ma się lepiej, niż kilka miesięcy temu :)

  • zeroerhaplus

    Aaaaha, no i oczywiście dobrze słyszałaś, że mieszkać na łonie i nie zrobić mniszkowego miodku, to megaobciach :)
    A syropek na bazie melisy znasz?

    • kanionek

      Nie znam i trochę boję się zapytać, bo jak już będę wiedziała, to obciach nie zrobić…
      Ale powiedz :)
      A najbardziej ubolewam nad tym, że nie zrobię sobie syropu z pędów sosny, bo u mnie nie ma sosen o wzroście mniejszym niż 15 metrów. No a aż tak długich rąk to ja nie mam :-/

    • zeroerhaplus

      Łatwe jest. Muszę tylko poszukać oficjalnego przepisu, bo ja zawsze robię “na oko”.

      Ooookej.
      Podstawa obliczeniowa: wiącha melisy (ok. 10 dobrze wyrośniętych łodyg przed kwitnieniem), litr wody, kilo cukru, jedna cytryna, 20g kwasku cytrynowego.
      Z reguły się robi więcej syropu na raz, bierzesz więc odpowiednią wielokrotność w zależności od wielkości posiadanego gara oraz stopnia zużycia syropku.

      Melisa posiekana (nie musi być ładnie ni dokładnie) do gara razem z wodą i pokrojoną w plastry cytryną. Woda powinna przykryć zioło, ale jak nie przykryje, to się nic nie stanie. Zostawić na 24 godziny w chłodnym i ciemnym miejscu (przykryte ściereczką lub przykrywką, by chronić przed robactwem).
      Potem odcedzić (pieluchą lub ściereczką), przelać do większego gara, zagotować, dodać cukru i kwasku. Ja dodaję “na oko” do smaku, można też zastąpić cały kwasek sokiem z cytryny. Wymieszać w celu rozpuszczenia. Zaraz po zagotowaniu rozlać do butelek, gotowe.

      W ciemnym i chłodnym miejscu wytrzymuje bez problemu rok.

      Jak spożywać? Najlepiej smakuje latem, zmieszane około 5:1 z wodą, lodem i świeżymi liśćmi melisy. Doskonale odświeża i gasi pragnienie :)

      • kanionek

        A to podobnie jak z miodem z mniszka, tylko miód gotuje się 1,5 godziny i to jest jakaś lipa, bo po tak długim gotowaniu zostaje w nim już chyba tylko cukier.

      • zeroerhaplus

        No. Ja nie wiem, czemu oni tak długo każą. Jest to jakoś logicznie wytłumaczone?

        • kanionek

          Wydaje mi się, że chodzi o uzyskanie konsystencji zbliżonej do miodu, bo nazwali to sobie miodem z mniszka, a nie kompotem. I następnym razem właśnie że zrobię sobie kompot, zaoszczędzę na gazie i nie wygotuję z mniszka resztek przyzwoitości.

          • Iwona

            Na temat miodu z mniszka mam podobne zdanie, robiłam ubiegłej wiosny, i nie wiem, czy teraz robić? Co zostaje z mniszka po tak długim gotowaniu? Skorzystam z przepisu Zeroerhaplus na melisę i tak mniszka zrobię w tym roku. A syrop z sosny będę robić, to zrobię i dla Ciebie, u mnie pełno młodych sosen, oczywiście nie obrywam wszystkich młodych pędów, tylko szwędam się i po odrobinie podkradam. A syrop z melisy też zrobię, mam ją w ogrodzie, ciekawe, czy uspokajająco działa? Pyszny jest syrop z kwiatów czarnego bzu, z wodą orzeźwiający z herbatą rozgrzewający. Nie wyrabiam na zakrętach, wiosna wybuchła, wieczorem zasypiam czytając, ale czytam :-).

          • kanionek

            Dobrze, że to napisałaś, bo myślałam że tylko ja się nie wyrabiam. I codziennie się zastanawiam, gdzie jest mój czas, bo niby promu kosmicznego nie buduję, efekty pracy ledwie widać, a czasu nie ma. Może to tak, jak z pieniędzmi. Nie trzeba bulić grubych banknotów – Wydając 2 złote co pięć minut też można przepuścić fortunę ;)
            Syrop z sosny – dziękuję, ale już mam wyrzuty sumienia, że ciągle coś od Was dostaję, a ja co?

          • zeroerhaplus

            Wiosną przecież nikt się nie wyrabia ;)

            Fakt, z tą konsystencją może i mają rację, ale mnie tam to miodu przypominać nie musi… jak już wykorzystam pokłady miodku narobionego dwa lata temu, to też sobie kompot uwarzę :)

            Iwona masz rację, z czarnegu bzu też jest w pytę :)
            To są moje dwa ulubione: melisa i kwiaty bzu. Proste w obsłudze a smaczne jak diabli :)

          • blues

            Dziewczyny, a czy można prosić o DOKŁADNY przepis na syrop z sosny?

          • zeroerhaplus

            Blues, patrz:
            https://www.youtube.com/watch?v=oW2pAi2p8Ck
            :)

            Dodam tylko jedno: można – zamiast ucinać – uszczykiwać pędy w połowie palcami. Wtedy sosna będzie miała o połowę mniejszy przyrost na pędzie, ale zawsze to jakiś przyrost ;) Metoda ta jest przydatna zwłaszcza, gdy masz tylko jedną sosnę do dyspozycji – np. w ogródku. Jest to też skuteczny (i jedyny, który nie zaburzy formy sosny) sposób “przycinania” drzewka, czyli w tym przypadku delikatnego spowolnienia jej wzrostu.

          • Iwona

            Syrop z sosny robię tak: 1kg pędów, 0.5 kg cukru. Pędy czyszczę z owadów, z brązowych łusek nie czyszczę, nie myję. Układam w słoju, przesypując cukrem, delikatnie ugniatam. Odstawiam na 4 tygodnie, co jakiś czas potrząsam słojem, żeby wymieszać zawartość i rozpuścić cukier. Słój zakręcam lekko. Potem cedzę, przez gęste sitko, zlewam do słoiczków i pasteryzuję 10 min.
            Zostawiam ok. 1l soku i odcedzone pędy i zalewam 0.5 l wódki i 0.5 l spirytusu, odstawiam na 4 tygodnie w ciemne miejsce. Od czasu do czasu wstrząsam, następnie cedzę, zlewam do butelek i odstawiam w ciemne miejsce na min. 6 tygodni.
            Najczęściej robię porcję z ok. 5 kg pędów, wychodzi ok. 5l syropu.

          • kanionek

            Rany sosnojeża, ile musisz się nachodzić, żeby 5 kg pędów zebrać?? Bo wyobrażam sobie, że one nie ważą po pół kilo każdy. A ten ostatni litr, zalewany spirytem, to już nie syrop, tylko nalewka, tak?

          • Iwona

            Druga część przepisu to nalewka, oczywiście. Postaram się na forum opisać dokładniej i “plantację” sosen pokażę :-) , jak się w końcu pozbieram i z programem wyrobię.

  • ciociasamozło

    Piszecie Dziewczyny o jakichś wspaniałościach, syropach, miodach, mniszkach, bzach i sosnach, a ja, kurza jego melodia, nie mogę się zabrać, żeby podłogę umyć a co dopiero jakieś przetwory! No skąd Wy macie tyle energii? Skąd, ja się pytam! Hę

    • kanionek

      A kto mówi, że my mamy podłogi umyte? :D
      Ja w ogóle nie mam energii, działam w trybie autopilota, a większość czynności wymuszają na mnie wyrzuty sumienia. Np. trzeba zrobić ser, bo szkoda mleka. Trzeba posprzątać w koziarni, bo biedne kozy. Trzeba coś wysiać, bo szkoda tej całej roboty ze ściółkowaniem. I tak w kółko. Trzeba bo, trzeba bo, i codziennie godzina dwudziesta trzecia zastaje mnie w fazie zombie, a to dopiero początek maja. Muszę otwarcie powiedzieć, że jednak dziesięć kóz zmienia życie człowieka. I chciałabym, żeby Atos zaczął chociaż sikać samodzielnie, ale co ja bym chciała, to już inna historia.
      A z podłogą to jest tak, że się po niej chodzi, a przejrzeć się można w lustrze, jeśli ktoś się nie boi ;)

      • ciociasamozło

        A już myślałam, że dostanę jakiś niezawodny przepis na przypływ energii, a tu odwłok blady. A w zasadzie czarna dupa.
        Ja też ograniczam aktywność do “trzebosiów” (psa wyprowadzić, zwierzyniec nakarmić, dziecku lekcje….), ale już nawet boję się kupić coś do jedzenia, co potrzebuje obróbki, bo trzeba będzie to przyrządzić a ja nieee mooogeeee. I nie wiem: ołów w tyłku, wrodzone lenistwo, depresja czy przesilenie wiosenne?

      • ciociasamozło

        A w kwestii przeglądania sie w podłodze, czy w czymkolwiek w moim domu…. błuchachacha!
        Ja tylko chciałabym się nie przylepiać do tego po czym chodzę. Nie mam większych wymagań.

    • zerojedynkowa

      Ja należę do tej kategorii ludzi, którzy nie będą mieli czasu umrzeć. Bo ja mam ciągły brak czasu. W piątek cieszę się, że będę miała wolny weekend, który WCALE nie jest wolny (w żadnym tego słowa znaczeniu) – do tego stopnia, że w niedzielę nie mogę się doczekać aż pójdę do pracy, bo tam chociaż mi płacą za to co robię… A wymownym milczeniem pominę ilość energii jaką posiadam… Czyli chyba jestem zapracowanym leniem! Albo niezorganizowaną kobitą. Nie wiem co gorsze. Niech mnie ktoś przytuli…

      • ciociasamozło

        Przyytuuulam!
        Ja jestem niezorganizowanym leniem :)

        • baba aga

          Jakie to szczęście że jest nas więcej :-D niby jestem anarchistka i odludek ale miło wiedzieć, że nie jedyny leń i bałaganiarz w oborze. Do takiej grupy to ja mogę należeć. Ja mam od jakiegoś czasu dziwną przypadłość, jak zaczynam myśleć o tzw obowiązkach domowych to zasypiam nawet na stojąco :-D

          • kanionek

            To bardzo niebezpieczne, zasypiać na stojąco. Ja bym Tobie jednak radziła się położyć :D

    • zeroerhaplus

      Ciocia, ja lecę na łatwiznę i chwalę się rzeczami robionymi w zeszłym roku, albo i dwa lata temu ;)
      A podłoga niemyta sto lat. Zainteresowanym jej barwą tłumaczę, że chcę na niej osiągnąć efekt vintage ;)
      Więc nie pękaj :))

  • Ania W.

    Nie ma opcji, widać byłyśmy sobie pisane. Ja mam podobnie co do tych chęci i robienia…

  • kanionek

    Chcecie powiedzieć, że żadna z Was nie gotuje teraz gulaszu wieprzowego na jutro?
    Jak skończę z gulaszem, idę oddzielić małe koziołki od dużych, rozdać buziaki i trochę sucharków, a potem… pewnie znów nic nie napiszę. A zdjęcia i informacje się zbierają i mnie osaczają, jak głodne wilki. No właśnie, nawet odcisk wilczej łapy mam na zdjęciu, zrobiony podczas spaceru z koziołkami. Ja pier….

  • pluskat

    serio, nocne wilki sie kreca w poblizu koziarni?

    • kanionek

      Z tymi wilkami to jest tak: cztery lata temu widziałam jednego na własne oczy, nawet się nigdzie nie spieszył – szedł tym naszym leśnym duktem, wysoki, chudy, na długich nogach, szary. Psy ocipiały, zaczęły “bardzo groźnie” szczekać, na co wilk przystanął na chwilę, powęszył w kierunku podwórka, i poszedł dalej. Piękny był. Dwa lata temu gmina porozwieszała ostrzeżenia o wilkach, które przyemigrowały z Rosji. Jakiś tydzień temu pytaliśmy leśniczego, jak w tym roku z wilkami – mówi, że zdarzają się pojedyncze sztuki, może niewielkie watahy, ale nie podchodzą do siedzib ludzkich. Czy nasza siedziba wyda im się wystarczająco “ludzka”, by nie podejść? Nie wiem. Na noc kozy są zamknięte, a że dużo pracuję na zewnątrz, to mam na nie oko, ale nie powiem, trochę się obawiam. Dzisiaj małżonek uratował Rosoła od występu w charakterze kolacji w lisiej norze. Był już prawie wieczór, ja gmerałam w rozsadach w drugiej części domu, a tymczasem lis podszedł dość blisko, jakieś 30 metrów od ogrodzenia, i wyrwał Rosołowi pół kurtki. W ogonie zostało mu tylko jedno pióro, ale tak poza tym jest zdrów i cały. Tyle, że lisy są dużo bardziej bezczelne od wilków. Małżonek mówi, że gdy biegł w poszukiwaniu źródła kurzego wrzasku, to lis co prawda puścił zdobycz i zaczął się oddalać, ale jeszcze na chwilę przystanął i się obejrzał, jakby pożałował pochopnej decyzji o porzuceniu kolacji.
      Cóż. Żyjemy w lesie.

  • pluskat

    Nic, tylko kupic czerwony kapturek… Byle sie jaki niedzwiedz nie napatoczyl do kompletu. A Rosol pewnie w strasznej traumie.

    • kanionek

      Rosół po całym zajściu szedł niby do domu, a zaszedł nad staw i tam sobie długo stał, patrząc w pustkę jak pijak, który usiłuje sobie przypomnieć gdzie jest jego wypłata i kto oraz kiedy dokładnie podpierdolił mu kurtkę. Potem naraz wszystko sobie przypomniał, i z miną bohatera ruszył dziarsko na podwórko, unosząc dumnie jedyne ocalałe w ogonie pióro.

      Niedźwiedź? Ursus arctos horribilis mi się przypomina ;) Ale ja tu się już niczemu nie zdziwię. A kilka dni temu widzieliśmy ruchomego borsuka i dla mnie to było coś, bo dotąd widywałam jedynie takie płaskie borsuki, odpoczywające na poboczach dróg ;)

  • zeroerhaplus

    Wilki?!? Ostro…
    Przeczytaj koniecznie koziołkom na dobranoc kilka bajek, żeby wiedziały, jak się zachować…
    A sama zachowaj krew. Zimną.

  • zeroerhaplus

    Kanionku, a czyja to kitka w nowym logo bloga figuruje?

    • kanionek

      A to niby kozioł jest, ale w tym rozmiarze słabo widać. Po lewej ma głowę z zakrzywionymi rogami. Małżonek skądciś wydłubał :) Ależ jestem zła na ten mój bolący garnek, bo pogoda piękna i możnaby coś konkretnego zrobić.

    • zeroerhaplus

      Kozioł, powiadasz :)
      Ja już widziałam tam zad Antoniego z kitą odpowiednio zakręconą ;)

      • kanionek

        A spod tej kity COŚ mu niby wypada, tak? :D

        • zeroerhaplus

          Nieeeee, to tylna łapka jest ;)
          Idąc dalej tym śladem Antoni musiałby mieć łatę białą na boku uda, a nie ma… dlatego pytałam, czyj to ogonek :)
          Ale teraz już poinformowałam swą podświadomość, że to kozioł i wszystko jest okej.

          A w temacie lawendy jeszcze: poważne źródła informują: siać w październiku i przykryć centymetrem ziemi. Zróbmy tak: Jak Ci nie wzejdzie to, co posiałaś, to jestem Ci winna garść nasion, ok?
          Bo może ja szczęście miałam po prostu, albo mi z one litości wzeszły, bo mam wrazenie, że dużo roślin mi po prostu z litości rośnie czasem…

Skomentuj kanionek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *