Ręce precz od Tradycji, czyli krótko i na temat
To będzie bardzo dziwny wpis, bo go wcale nie będzie. Polecam wszystkim taki artykuł sprzed niespełna roku:
I od siebie dodam tyle, że nic się w tej materii jak dotąd nie zmieniło. Tytuł mojego wpisu-nie-wpisu zainspirowany został ostatnim akapitem powyższego artykułu, który wydał mi się zabawnie (a może wcale nie) na miejscu, jak w mój własny osobisty pysk dał.
I bądźcie pewni, że gdy jesteście na wczasach, “w tych góralskich lasach” (albo mazurskich, albo nadmorskich), to w przydrożnej knajpie jecie: warzywa z Biedronki, jajecznicę na jajkach z betonowej fermy, rybkę z importu, a ser z Holandii. Do kawy zaś mleko z kartonu, a i tak pół biedy, że wciąż jeszcze polskie. Bo właściciel gospody nie może kupić “wiejskich smakołyków” od wiejskiego gospodarza. Bo nasz urzędas jest gorszy od faszysty. I często nie zna, albo nie rozumie przepisów, które stosuje (tak, mam w tym zakresie własne doświadczenia), ale to już jest materiał na wpis, a obiecałam, że wpisu nie będzie. Przepraszamy za usterki i brak optymizmu. Chwilowo wyszedł z magazynu, ale jak znacie Kanionka – zaraz wróci.
Tja. Nie jestem specjalnie zaskoczona.
Polska urzędnicza ma jakąś dziwną tendencję do absurdalnych przypisów do przepisów. Nie wiem, skąd się to bierze, bo na dłuższą metę obniża to wszystko także i ich jakość życia, ale może nie bezpośrednio, i może właśnie dlatego tak jest.
Ciekawe, kiedy się to zmieni (i w którą stronę)..
Żebyś wiedziała… Ustawa do ustawy o zmianie ustawy o ustawie, i milion przepisów wykonawczych. Czasem chcę coś sprawdzić (co mi wolno, jakie mam opcje) i robi mi się niedobrze na samą myśl o brnięciu przez ten cały śmietnik przepisów. Urzędnika nie zawsze warto pytać – często sam nie wie, odsyła do kolegi pokój obok, kolegi akurat nie ma, bo wyskoczył po drożdżówki, albo jest na macierzyńskim… ;) A bywa i tak, że ktoś “wie”, ale później się okazuje, że źle wiedział, albo wiedział, ale nie wszystko co trzeba. Grrr!
Ha, a wynika to z (niepotrzebne skreslić – albo i nie):
A) głupoty urzędników
B) ich wiadomości, że im więcej przepisów, ograniczeń, wymogów, zezwoleń, pozwoleń itepe, itede – tym większe pole do nadużyć z ich strony (tzn. większa szansa na łapówki) oraz więcej etatów dla przyjaciół i znajomych królika. Znam z autopsji, bo sama pracowałam swego czasu Sanepidzie i odeszłam właśnie przez głupotę współpracowników oraz ich nadmierną skłonność do nierzeczywistych wymagań.
A Ty Kanionku zamów nową dostawę optymizmu do magazynu, bo ja się już ustawiam w kolejce :-). Pozdrawiam całą Oborę!
Hej Dorcia :)
A mi nikt nie chce wierzyć, że sama odeszłam z ciepłej posadki urzędniczej, wiele lat temu. Ale jednak odeszłam, bo nie brzydzi mnie tak kurze gówno, jak ludzka głupota, pazerność, bezinteresowna złośliwość i to irytujące poczucie urzędniczej wyższości. To był rozwód ze względu na niezgodność charakterów ;)
Optymizm zamówiony, też na niego czekam i przez okno wypatruję stęsknionymi paczałami ;)
Wierzę z całego serca! Byłam wtedy w o tyle dobrej sytuacji, że nie miałam jeszcze dzieci, tylko męża i rezygnacja z pracy nie była dla mnie trudnym dylematem. Teraz, z dziećmi i coraz większymi wydatkami nie byłoby tak prosto. Masz rację – głupota ludzka (taka złośliwa i bezmyślna) jest ciężka do zniesienia i nie dziwię się ludziom, że wolą zrezygnować z pracy niż dostosować się do poziomu.
Do dzis mam przed oczami ten twój taki fajny seler w sloiczkach, co to go raz pokazalas tu. Oni zabijaja taki seler wlasnie…
:(
W naszej marnej sytuacji ekonomicznej, wpadłam latoś na pomysł oparty na własnym przetwórstwie, wszystko sobie pięknie obmyśliłam, pochwaliłam się mężowi i pokazał mi on właśnie tę ścianę. Nie do przeskoczenia.
Och, i nalepki na słoiczkach opisane takim stylem, jak te Twoje zaproszenia! Sama bym kupiła.
Anka, ja dopiero teraz zajarzyłam z tymi kartkami! Teraz mię się w mózgu połączyło z moimi kartkami komunijnymi! Cały czas myślałąm, że mówisz do diabelskich słoiczków :D Ano, miałam plany wielkie i oryginalne z tą przedsiębiorczością konsumpcyjną, ale co robić…
Nie pękaj, mi się już też coraz rzadziej w mózgu łączy :D
Tak, mialam na myśli te Twoje zamaszyste zawijasy na zaproszeniach komunijnych – serio, gdybyś nie napisała że własnoręcznie robione, myślałabym, że kupiłaś takie! Nie jestem fanką obrządków religijnych, ale te artystyczne zawijasy odstawiłaś po mistrzowsku. Nie pamiętam, może się mylę, może kolezanki artystki Tobie podpowiedzą – czy żeby sprzedawać rękodzieło też trzeba full działalność prowadzić, z ZUSem, fiskusem i ponurym księgowym? Bo jeśli nie, to weź się gdzieś wystaw i zaoferuj – setki tysięcy komunii, slubów i chrztów rocznie – będziesz miała roboty na trzy etaty! Nie żartuję.
A mój komentarz u Ciebie przepadł.
Aaaaa, Ty chwalisz czcionkę komputerową?! Idę się powiesić czym prędzej!
Komcia nie ma, nawet w zsypie. Zawsze można napisać ponownie! Czasem na bloggerze komcie się nie publikują, kilka razy też tak miałam i zawsze przed publikacją kopiuję na wszelki wypadek. Tako doświadczenie uczy.
Diable kochany, na pocieszenie Twoje podam do informacji publicznej, że seler ów zamordowany przez decydentów, zbyt długo byłam pasteryzowałam i wyszedł miękki. Smaczny, ale nie chrupie w zębach. Następnym razem już będę wiedziała. A swoją drogą – małżonek nabijał się ze mnie, że wysiałam 100 nasionek, wysadziłam 80 sadzonek (tego selera) i że co ja z tym wszystkim zrobię. No ale mój seler, nienapędzany turbonawozem z wora, urósł taki wielkości pięści, nie głowy. A całą nać ze smakiem pożarły kozy. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, meee :D
@ Kanionek: ooo, tez lubisz chrupiace? Bo ja bardzo! Tak ogólnie, lubie po prostu chrupiace jedzenie :)
@pandeMonia: ja tezstosuje ten trik i kopiuje kazdy komentarz przed publikacja – tez nauczona na bledach. I oczywiscie jak sie raz na miliom milionów zdarzy, ze nie skopiuje, to wlasnie wtedy Blogger sie zacina.
Ha! Ja to samo, siostro!
@Kanionek
Zapomniałam o kartkach, coś długo mi te impulsy w głowie szukają synaps. Błądzą, bidule, bo trafić nie mogą.
Nie opłaca się niestety taka sprzedać. Kartki takie chodzą po 2zł. A ja do jednej muszę mieć papier wizytówkow, papier tłoczony – arkusik bagatela 5-6zł, kalkę, na której to pisałam – tez parę zł no i te pierdoły, co się na wierzch nakleja i w środku, żeby taśmę dwustronnie klejąca zasłonić. No i taśma, rzecz jasna. I czas. To coś, jak z tymi jabłkami :)
W tym roku, jako, że cieniuchny, kupiłam-za 1,50 z kopertą.
To jest chore :((
Ale widzę (chcę widzieć?) światełko w tunelu w postaci pana, który raz na dwa tygodnie przywozi do korpo w W-wie jabłka i sok jabłkowy własnej produkcji (można sobie zamówić mailowo ile i czego się chce). Albo różne takie bazarki, gdzie można coś kupić od małych producentów. Nie mam pojecia jakimi bojami z urzędasami jest to okupione, ale widać, że sie da.
Mnie jeszcze doprowadza do szału to, że z jednej strony są te wszystkie utrudnienia dla drobnych producentów, a z drugiej normy produkcji żywności, które przez dziesięciolecia były w Polsce bardzo restrykcyjne (dzięki czemy kiedyś chleb czy wędliny były chlebem i wedlinami nie tekturą z białkiem sojowym) poszły się bujać na rzecz bardziej liberalnych norm unijnych. A nie musiały!!! Kraje należące do UE wcale nie są zobowiązane do przyjmowania norm, jeśli ich własne są bardziej wyśrubowane.
Na szczęście w różnych regionach kraju są gospodarstwa wytwarzające (nie produkujące)wszelaką tradycyjną żywność – wyroby mięsne, przetwory owocowe, miody, sery, pieczywo itd. Z pominięciem wszystkich urzędniczych korowodów. Można, tak jak napisałaś, zamawiać mailowo lub przyjechać osobiście (zbiorowe zamówienie)
Wszystko to nie jest kontrolowane,zatem oparte na uczciwości i poczuciu odpowiedzialności wytwórców. To muszą być ludzie, tak uporządkowani i stabilni wewnętrznie, że nie potrzebują żadnych straszaków zewnętrznych. Czy tak jest w każdym przypadku, nie wiem. Mam nadzieję, że w większości.
No tak, Magda. Ale oni mają firmę na pewno. ja też kupuję czasem taką żywność, są targi eko, zielone targi, śniadaniowe i ta zywność jest. Ale taki Kanionek nie może sprzedać sera i jogurtu od swoich trzech kóz. Przynajmniej legalnie i w majestacie prawa.
Pisałam o takich, co nie mają nijakiej firmy i w majestacie własnej uczciwości sprzedają jogurty, sery i co tam mają, umówionym odbiorcom. Trza mieć silne nerwy i tyle.
To się nazywa “częstowanie gości” :)
Można też produkty wysyłać pocztą.
No a jak ich złapią? Bo ja rozumiem, uczciwość, rzetelny wyrób, pyszny (uwielbiam), no ale z drugiej strony – to wykroczenie wg prawa. NIestety.
Zawsze zostaje furtka “produkt kolekcjonerski, nie do spożycia” ;)
Ale chyba nie o to chodzi, żeby szukać furtek, kombinować i naginać, tylko żeby przepisy były dla ludzi.
Sa, są, małe targi lokalne organizują (np. w squatach), dostarczają własne produkty do niektórych restauracyjek. Kozie sery też. Nie wiem jak im się to udaje, ale złe przepisy trzeba zmieniać, a przynajmniej obchodzić szerokim łukiem. Tylko że ludzie praworządni z natury mają z tym zgryz.
@Spokostanka
O, dobrze napisałaś. Uczciwość i poczucie odpowiedzialności. Może się mylę, ale za takie wytwarzanie biorą się zazwyczaj ludzie z pasją, ludzie którzy chcą to robić dobrze, ludzie którzy sami takie produkty jedzą. Zabawne jest to, że my w sklepie kupujemy żywność, któej być może jej producenci kijem by nie tknęli, bo DOBRZE WIEDZĄ, co w nią napchali za świństwa. A ja wierzę, że jeśli ktoś produkuje owczy ser w małych ilościach, to nie po to, żeby otruć swoich zaufanych odbiorców. Dlatego śmieszą mnie argumenty niektórych oficjeli, że przecież kontrola jakości, że bezpieczeństwo obywateli, srutu tutu. Jak świat światem “obywatele” zapraszali się na imieniny i nikt na imieniny z własnymi kanapkami w kieszeniach nie przychodził. Jeśli mogę zjeść torcik i śledzika u znajomych na imprezie, to dlaczego nie mogę kupić sera, który sami zrobili?
Jeśli ktoś ma lęki i nie chce takiej żywności kupować – nie musi. Ale dla tych, co się nie boją kupić i zjeść “swojskie” żarcie, konspira spowodowana przepisami jest upierdliwym uprzykrzeniem żywota. Trzeba się naszukać po forach, fejsbukach, prywatnych portalach, albo dowiadywać pocztą pantoflową, że pani Basia z Podlasia sprzedaje powidła pierwsza klasa, a Anka z miejscowości Pół Dzbanka ma świetne oscypki.
O właśnie, też już dawno na to zwróciłam uwagę. Jakość oferowanej konsumentowi żywności jest często podła, a jednak “spełnia normy” i wszystko jest w porządku. Jeśli w “syropie malinowym” może nie być nawet śladu po malinach (a widziałam taki, bo z ponurą satysfakcją czytam ostatnio wszystkie naklejki na produktach spożywczych), a pulpeciki wieprzowe zawierają 12% mięsa (w tym skórki, uszy, i buty świniarza), i to jest w porządku, to ja to serdecznie czniam. Wolę z kurczakami iść na dżdżownice! Swoją drogą zastanawiam się, ile wg nowych standardów na sklepowej półce musiałaby kosztować butelka mojego syropu malinowego, czy wiśniowego, które składają się tylko z soku i cukru. Chyba wagon złota.
Ciociasamozło, śmy są krajanki!
Też jestem korpoludek, od kilku miesięcy moja firma uczestniczy w akcji “Zjedz japko za zdrowie wujcia Putina” :D i codziennie każdy dział dostaje skrzynkę owoców. Ale soczku nie dają, a chętnie bym piła taki świeży prosto z tłoczarni…
@Mitenki, to mój małżonek w łapach Mordoru na Domaniewskiej tkwi :).
I to nie korpo akcję z jabłkami organizuje, tylko prywatny Pan Jabłko się ogłosił, że można u niego zamówić i on przywiezie. A sok jest pycha! 5 litrów za 17 zł. ale samo jabłko więc spokojnie można rozcieńczać. Sok jest w workach z kranikiem i przy pierwszym zakupie dostaje się karton z dziurą na kranik.
@Ciociasamozło, świat jest mały…
Podałabyś na maila kontakt do Pana Jabłko?
mitenki74@gmail.com
Ostatnio byłam na wywczasie w Krynicy Zdrój, gdzie nabyłam drogą kupna na straganach: rydze w zalewie solnej(odcedzić i smażyć na masełku, mniaaam), rydze marynowane, soki wszelakie, różne rodzaje serów, miody. Czyli, że można.
Kanionku, chętnie otrzymam od Ciebie np. sery, a ja Ci w zamian podaruję kasę. Możemy tak sobie darować w te i wewte.
Od znajomej pani wszak kupuję jajeczka od szczęśliwych kur, więc chętnie kupię różne takie od szczęśliwych kóz i od ludziów (oby jak najszczęśliwszych).
Wkurzają mnie te przepisy. A nie mogłabyś się wydać (książkowo) i przesyłać co miesiąc odcinek opowieści z załącznikiem jedzeniowym?…
Ale ci na straganach to chyba raczej musieli miec jakies pozwolenia, co? Co innego od “pani somsiadki”, ale tak oficjalnie na straganie? No tak mysle se.
A z ta wymiana darów – bdb! Ja przyjme chetnie dar w postaci selera w sloiczku co byl na zdjeciu, a odwdziecze sie podarkiem pienieznym.
I co nam pan zrobi?
No właśnie Diable. Na Targach mają pozwolenia, wysyłają też pocztą, mają strony internetowe. Ale ja nie mogę zrobić twarożku w domu i go sprzedać, bo nie mam firmy. A jak mnie złapią to ambaras.
A i kiedyś pamiętam, wyrzucili handlujących z restauracji, w której sprzedawali swoje produkty, bo to nielegalne było. Potem ich Sanepid ścigał, zawsze coś.
W każdym razie nie moge zrobić dżemu i go sprzedać. Chyba, że sąsiadce z nadzieją, że nikt nie naskarży US i nie naśle mi kontroli.
Ku.wa, co to za przepisy w tym kraju??!!
Ja jestem stalym bywalcem tzw farmers market. Wystawiaja tam swoje wyroby farmerzy z okolicznych gospodarstw. Mozna kupic miod z lokalnej pasieki i jajo od free range kokoszki, czyli takiej jak od Kanionka, zbierajacej na podworku: tu ziarnko, tam glizda. I z wielka duma podkreslany jest fakt, ze produkty sa LOKALNE. Nie ma zadnych przepisow zabraniajacych pszczelarzowi amatorowi sprzedazy tych dwudziestu sloikow ze swojej mikro pasieki, czy temu farmerowi, ktory przyjechal ciezarowka z Iowa (kartoflany stan) sprzedac kartofle akurat na tym targu.
Bedac w Polsce troche zastanowil mnie pewien fakt: brak ogrodkow warzywnych. Pochodze z podkarpackiej wsi, gdzie zawsze duma kazdej gospodyni byl pieknie utrzymany ogrodek warzywny. A teraz nie widzialam zadnego. Z ciekawosci zapytalam sasiadke, dlaczego nie ma wsadzonej nawet pietruszki na natke. Ona mi na to, ze sie nie oplaca. Nie wiedzialam, co mam na to powiedziec. Dobra, moze sie nie oplaca, ale ziemia lezy odlogiem pod oknem, nic pilnego do roboty, zdrowie dobre, a taka pietruszka czy pomidor z wlasnej uprawy smakuje lepiej niz ten kupiony w Biedronce.
Przykro mi.
Lidka, to się trzymaj krzesła. W tym roku państwo dawało rolnikom więcej pieniędzy za zniszczenie plonu jabłek, niż za ich sprzedaż. A i to chyba było kilkadziesiąt groszy o ile dobrze pamiętam.
Ponadto czekam na fotki Twych liści!!!! Pamiętam!!!! :D
No tak, o jabłkach było głośno, a co z innymi produktami rolnymi? Zupełnie przypadkiem poznałam taką historię. Na kozim forum jest wątek o tym, co można dawać kozom dziwnego do żarcia. Ktoś pytał o paprykę, bo uprawia, a zawsze parę ton mu zostaje takich, których nie sprzeda – a to dziabnięte nożem, a to z plamką jakąś. No i te papryki idą na wielki kompost. Szkoda papryki, myślicie. Rolnik na polu obok w ogóle nie zebrał kalafiorów z tego pola, tylko dał im zgnić w ziemi, bo cena skupu była taka, że nie opłacało mu się maszyny/ludzi do zbioru zatrudniać, nie mówiąc o transporcie. A my płacimy po kilka złotych za sztukę w sklepie :) To tylko czubek góry lodowej. Czytałam artykuł na jakimś rolniczym portalu o tym, ile ton żywności gnije w ten sposób na polach co roku, a nie można tej żywności nawet kurwa za darmo oddać do szpitala czy sierocińca, bo takie mamy kurwa przepisy. Dziękuję za uwagę, znowu mnie szlag trafił.
@pandeMonia
Pamietam!!! Robie troche malowanie i przemeblowanie, i kiedy skoncze wywale moje skarby na stol i zrobie zdjecia.
Z tymi jablkami to zart?! Powiedz, ze zart…
@Lidka
PIerwszy z brzegu artykuł, czytaj i płacz, jako i ja!
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,16779204,10_groszy_za_kilogram_jablek__Sadownicy_placza.html
Lidka, ja też ze zdumieniem dowiedziałam się, na początku naszego tutaj gospodarowania, że nic się nie opłaca. Kur na jajka trzymać też się nie opłaca, bo faktycznie ceny jajek sklepowych versus koszty całorocznego utrzymania kur (jak wiadomo kury zimą niosą się gorzej) wypadają kusząco. I teraz tak: gdybym mogła legalnie, bez obaw że ktoś na mnie doniesie albo wlepi mi mandat na rynku, sprzedać moje letnie nadwyżki, to wyszłabym na zero, może na lekki plus. O, i wiesz co? Jak nas jeszcze tu nie znali, to nikt nam nie chciał sprzedać jajek! Ludzie boją się, że ktoś na nich doniesie.
Nie opłaca się mieć zwierząt rzeźnych na własny użytek, bo trzeba zapłacić za transport do ubojni i sam ubój, a do tego nie masz żadnej gwarancji, że otrzymasz mięso ze swojego zwierzaka i że całe. Jeśli ktoś ma świnkę, to po kryjomu. Kary za nielegalnie hodowane zwierzę sięgają setek złotych. Rozumiesz tę potworną ironię losu? Wieśniakowi bardziej się opłaca kupić schabowego i kiełbasę w markecie, niż zrobić własną!
Ludzie kombinują z kolczykami, część zwierząt rejestrują, część nie, ale wtedy oczywiście ryzykują i muszą się umieć połapać we własnych papierach. Nie mam siły o tym pisać.
Miód kupuję od lokalnego Dziadka Mioda. Miód prawdziwy, niestandaryzowany, z “pianką” na wierzchu i farfoclami z ula. Na początku myślałam, że Dziadek jara fajki i tytoń z kieszeni mu się do miodu osypuje, ale to są, jak się okazuje, naturalne “zanieczyszczenia” miodu. Jego maleńką pasiekę mijam co tydzień, jadąc do miasta. I do rzeczy. Dziadek Miód ma prawie 90 lat i kłopoty z pamięcią, w związku z czym za każdym razem, kiedy przywożę mu pusty słoik na wymianę i chcę pełny, Dziadek patrzy na mnie podejrzliwie i muszę mu się przedstawić, pokazać palcem kierunek z którego przybywam, dokładnie opisać gdzie mieszkam i najlepiej dodać, że w domu po Cebulackich. Wtedy Dziadek mi sprzeda. Ale niewykluczone, że i tak za każdym razem zastanawia się, czy mnie przypadkiem urząd skarbowy nie podstawił ;)
Kanionku, ale zawsze możemy się zamieniać, to chyba nie jest zabronione?
Ty nam kilka jajek od szczęśliwej kurki albo kozi serek, a my Tobie kilka numizmatów do kolekcji :D
Lidka, tam ‘u Was’ to w ogóle dziwny kraj jest. Ostatnią razą będąc zorientowałam się, że zaszła istotna zmiana. Z wielu produktów żywnościowych zniknęła data:’Best before’ a jest w to miejsce data; ‘Best buy’ :-). Czyli producenci poszli na rękę sklepom, chroniąc je przed ew. pozwami. Nie oskarżysz już, że kupiłaś coś w ramach terminu, ale zepsute. Mają prawo sprzedawać do podanego terminu. Potem klient może trzymać produkt choćby i lat 10. A jak zje to nie pozwie ani sklepu, ani producenta jak się zatruje. Ten dziwny kraj ma w ogóle u podstaw przecież ‘wolność obywatela’ do robienia głupstw wszelakich. Ważne, żeby był ostrzeżony. Jak np. w extremalnych warunkach niektórych parków narodowych stoi przy wejściu tabliczka – wchodzisz na własną odpowiedzialność’, że o żadnych łańcuchach na wąziutki graniach gór czy też pomniejszych wzniesień np. w Utah czy Kolorado nie wspomnę. Nie znam przepisów szczegółowych dotyczących pomocy charytatywnej, jak i czy jest opodatkowana. Na pewno jakoś jest, tylko tam inaczej patrzy się na tzw. ‘opłacalność’. I pewnie taka sprzedaż ‘z bagażnika’ jest po prostu traktowana z większą swobodą, bo nie zagraża wielkim producentom. No i podejście do swobody biznesu nieco inne. Ale ciekawe jak regulowana jest odpowiedzialność za np. zatrucie takim proudktem. Musisz jak to w USA dochodzić od sprzedawcy. U nas skala inna bo i rolnictwo mamy bardziej rozdrobnione, wiec dopuszczenie małej produkcji bez opodatkowania przeraża fiskus. No i u nas państwo wciąż formalnie poczuwa się do dbania o dobrostan i szczęśliwość obywateli. Jak nie certyfikuje i nie stawia stempli dopuszczajacych to uważa, że naraża życie i zdrowie. To kwestia podwalin pewnej filozofii. No a do tego dochodzi to co pisze Kanionek, że nasze przepisy ewidentnie w wielu obszarach sprzyjają wyłącznie firmom z kapitałem. Czasami widać to niezmiernie wyraźnie, że skolonizowały nas korporacje i duży zachodni biznes, który ma nieproporcjonalne ułatwienia w stosunku do drobnicy.
Kanionku, kwestie przekazywania żywności darmo, bez opłat już się zmieniły. Przecież od grudnia 2013 roku już można. Więc może raczej chodziło o to, że ci rolnicy ruszyć d… nie chcieli, żeby tą żywność zebrać i przekazać i może jeszcze chcieliby, żeby im ktoś za to zapłacił :-( Niestety praktyki są różne i bywa, że taki skarżący się w tv rolnik, woli żeby mu zgniło, bo wystąpi o dopłaty za to zgniłe, niż zebrać nakładem pracy własnej lub odpłatnej i wesprzeć oddając darmo. Skoro już leży i ma zgnić, to dlaczego chociażby nie ogłosi np w lokalnym środowisku, że kto biedny i chce może przyjść i zebrać sobie sam. Nie musi gnić. Ale wtedy krzyczeć nie można o stratach :-(
O, dobrze mądrego posłuchać (albo modrego), nie wiedziałam.
Koniec końców jednak trzeba przyznać, że polityka rolna (nie tylko nasza!) zaczyna się robić co najmniej dziwna. Dopłaca się do marnowania żywności, subsydiuje uprawy np. kukurydzy w USA w takim zakresie, że kukurydzy jest więcej, niż cały świat może przejeść, więc wpycha się tę kukurydzę wszystkim zwierzętom rzeźnym, a kukurydzy wciąż i tak jest za dużo. Ciągle słyszę o tym, że do rolnictwa się dopłaca, w taki czy inny sposób, a z drugiej strony – jest tylu pośredników w handlu żywnością, że ceny dla konsumenta końcowego są idiotycznie wysokie. Słynne jabłka w ub. roku. Te grosze za kilogram, jakie oferowano rolnikom versus dzisiejsza cena jabłek na półce w sklepie (od 0,99 za kg w promocji we francuskim hipermarkecie, do 4 zł za kilogram na tzw. rynku i w mniejszych sklepach). Gdzieś jest pies pogrzebany i moje pytanie jest takie: dlaczego tak ciężko tego psa odkopać, otrzepać i doprowadzić do normalności?
Lidka, mówisz, że w Polsce brak ogródków, których przecież nikt mieć nie zabrania (?), za to ten oto zakaz mnie dziwi i bulwersuje, delikatnie mówiąc. Wiadomo Ci coś bliżej o takich praktykach na Nowym Kontynencie?
https://www.facebook.com/156003164496912/photos/a.258335754263652.54360.156003164496912/308770019220225/?type=1&fref=nf&pnref=story
Modra, ten Twoj tekst bardzo trafny:
“No i u nas państwo wciąż formalnie poczuwa się do dbania o dobrostan i szczęśliwość obywateli. Jak nie certyfikuje i nie stawia stempli dopuszczajacych to uważa, że naraża życie i zdrowie. To kwestia podwalin pewnej filozofii.”
Ja bym dodala jeszcze, ze takie sa oczekiwania spoleczenstwa, w wiekszosci. Panstwo ma sie wszystkim zajac, wszystko ma byc pod czujnym okiem Panstwa, zeby nikt obywatelowi krzywdy nie zrobil, nawet jesli sam sie ewidentnie podklada. Np. liczne afery z piramidami finansowymi. Taki Amber Gold np. – wszyscy myslacy ludzie czuli, ze to smierdzi na kilometr, ale nie, zadza zysku zacmila wielu. A potem lament i oskarzenia, ze Panstwo nie dziala (ostrzezenia ze strony KNF byly, a jakze).
A z drugiej strony znow pretensje, ze Panstwo ogranicza wolnosci obywatelskie. Sprawa SKOK-w np. – przeca to nasze, polskie kasy, spoleczne, po co nadzor KNF nad nimi, na pewno chca nas skrzywdzic! A gdyby nie ten wymuszony nadzor i objecie gwaracjami panstwowymi, to mielibysmy marsze okradzionych przez upadle SKOK-i i wrzaski, ze “Panstwo nie dziala”.
Wspomnialas o parkach narodowych w USA. Ja mysle, ze to sa tak ogromne obszary, ze robienie/budowanie jakichs udogodnien jest nieoplacalne, a nawet niemozliwe. Co innego u nas, malutkie polskie Tatry, stad taka np. Orla Perc z tymi klamrami i lancuchami. A i tak przy kolejnych wypadkach podnosza sie glosy, ze jak to tak? DLaczego nie ma wiekszych zabezpieczen itp.?! Ale jak taki wrzeszczacy po szkodzie roszczeniowy idiota idzie na szlak w sandalach, to na uwage np. TOPR-owca potrafi odpowiedziec, ze to nie jego sprawa w czym kto ma fantazje lazic po gorach.
I tak jest ze wszystkim. Chcielibysmy kupowac od rolnika, ale nie daj bog jakas salmonella, to znow by bylo jak wyzej, ze Panstwo nei dziala…
Ech, dosc belkotliwy ten moj wywod.
@kanionek
W zeszłym roku, podczas wakacji na Mazurach, rolnicy pozwalali nam zbierać za darmo czarna porzeczke na swoich polach, bo nie opłacało się sprzedawać. Bardzo mnie to smuci…
Kanionku, tytułem uzupełnienia jedynie, w tym samym okresie, z którego pochodzi Twój artykuł działy sie ruchy wokół ustawy:
http://dziennikrolniczy.pl/wielkie-zamieszanie-wokol-zywnosci-od-rolnika.html
A tu dokładniejsze porównanie polskiego fiskalizmu na tle rozporządzeń unijnych, bardziej liberalnych:
http://wei.org.pl/files/manager/file-79561f4d058e177a39423ace97910054.pdf
Nie widać żeby coś się miało zmienić :-(
A tu dlaczego – odpowiedz na interpelację:
http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/26926682
Jest mus że trzeba mieć działalnośc gospodarczą, a do produkcji np. serów dochodzą wygibasy sanitarno-c..uj wie jakie :-(
Och, a jakie ruchy się działy przed wyborami samorządowymi. Jak się minister wąsaty zarzekał, że on do końca grudnia 2014 wyprostuje przepisy dot. sprzedaży bezpośredniej :)
Zaraz poczytam co pod tymi linkami, dzięki :)
@Modra
Best buy to znaczy mniej- wiecej najlepszy zakup lub “super okazja” po polskiemu, w sensie znizki. Na opakowaniach pisza “Best By” czyli “Nalepsze przed”…i tu data. Nie kupuje zywnosci przetworzonej. Przynajmniej staram sie tego nie robic. Koncerny oczywiscie chronia wlasna d.pe i to nie tylko tutaj, ale wszedzie na swiecie.
Do parku narodowego rzeczywiscie wchodzisz na wlasna odpowiedzialnosc, bo nikt nie moze zagwarantowac Ci, ze nagle z krzakow nie wylezie niedzwiedz, rosomak czy puma. Ale rowniez w Polsce nie masz gwarancji, czy nie zaliczysz spotkania ze zdenerwowanym Twoja obecnoscia borsukiem.
Nie pamietam faktycznie, zebym gdzies widziala jakies lancuchy na sniezkach po Utah czy Colorado. Ale na przyklad: w parku Yellowstone, wszystkie dojscia do atrakcji i punkty widokowe byly zabezpieczone. W Badlands, w Pd Dakocie, przed sciezka biegnaca przez pustynie pisze:”Uwaga, grzechotniki!” Park narodowy jest miejscem zycia zwierzat na wolnosci. Sa one tam chronione i to czlowiek musi uwazac na nie, a nie one na czlowieka. Wlasciwie nie kojarze faktu, zeby ktos tutaj pozywal park narodowy z jakiegokolwiek powodu.
Ameryka jest krajem dziwnych przepisow i obyczajow. Ale rowniez Polska. Z ta roznica, ze w Ameryce kazda osoba chce ci pomoc, a w Polsce wiekszosc chce ci zaszkodzic. A o urzedach w Polsce nie bede sie wypowiadac, bo sie zaraz zdenerwuje.
Lidka, jasne chodziło mi o ‘best by’ – literówka :-)
Mam wrażenie, z Twojego komentarza, że Cie uraziłam . Nie miałam takiego zamiaru. Chodziło mi o pokazanie różnic w podejściu do tego gdzie kończą się obowiązki państwa, a zaczyna wolna wola obywatela. Co do parków i dowolności włażenia gdzie się chce, także zwracam uwagę na sposób w jaki traktuje się człowieka. Nie odnoszę się do zwierząt, które przychodzą pod każdą szerokością geograficzną gdzie chcą. Niedżwiedzie przecież odwiedzają i domy :-) U moich sąsiadów spadł myszołów, na głównej drodze do Warszawy pasą się łosie, na Pradze po ulicach chadzaja dziki. I tu także, w mieście musimy na zwierzęta uważać. Zresztą, to nie człowieka trzeba dziś chronić przed zwierzętami, ale na odwrót. Nie, nie ten kierunek. Chodziło mi o zobrazowanie jak skromne są na obszarach niebezpiecznych z powodu ich ukształtowania: grodzenia, ubezpieczanie linami, bez zamykania na klucz wielkiej kłódki na szlabanie. To myślenie ma przełożenie na wiele innych obszarów, gdzie państwo daje wolną rękę obywatelom, rezygnując z regulowania przepisem, certyfikatem etc. każdej pierdoły.
I na koniec – takie podejście do człowieka, u którego podstaw leży akceptacja jego wolności, przekonanie, że jest jest się OK, bez spełniania specjalnych warunków i że nikt nie oszukuje, no chyba, że mu się to udowodni, ma właśnie potem przełożenie na powszechne życzliwe traktowanie siebie nawzajem. Polska leży w tym kontekście na przeciwległym biegunie. Tu mamy przekonanie, wyryte w komunie, że każdy kombinuje, oszukuje i jest naszym wrogiem. A urzędnik, oooo to był od zaborów specjalna 4 ‘władza’:-)
@Modra
Ja sie nie obrazilam wcale, no cos Ty!
Ameryka jest 300 milionowym krajem, w ktorym mowi sie 250 jezykami. Musza byc jakies zasady, ktore obowiazuja wszystkich. Nawiaze, jeszcze do tego nieslawnego warzywniaka ze Twojego zdjecia: mnie osobiscie, taki sasiadowy ogrodek by nie przeszkadzal, ale inni sasiedzi moga miec z tym problem.
Tak jak wspomnialam jest to wielonarodowosciowe panstwo. Musza byc jakies reguly dla wszystkich, bez ograniczania wolnosci jednostki. Poza tym rozmawiajmy rowniez o zwyklej ludzkiej przyzwoitosci i szacunku jeden do drugiego. Jezeli da sie ludziom wolnosc i prace, i godziwe warunki do zycia i ustanowi sie prawo, ktore nie paralizuje i sprawia, ze kombinowanie sie nie oplaca-mozna zdzialac cuda.
@Ynk
To prawda. Niektore miasteczka zakazuja uprawy warzyw na swojej posesji. Zwlaszcza te bogatsze misteczka. Powod jest prozaiczny: spada wartosc nieruchomosci. I jezeli jedna posesja na takiej ulicy ma taki ogrodek, zaloze sie, ze wartosc reszty nieruchomosci na tej ulicy rowniez poleci w dol. Nie sadze wiec, ze sasiedzi tych ludzi sa zadowoleni. W moim miesteczku akurat wolno miec warzywniak, ale musi byc z tylu domu. Nie wolno wywieszac prania. Nigdzie. Z tym akurat sie zgadzam, bo nie mam ochoty ogladac wywieszonych majtasow, z krokiem…roznym z reszta.
Czy dobrze zrozumiałam, że ogródki warzywne szpecą, zalatują wioską i tym samym obniżają wartość nieruchomości? Hmm.. Bo co do majtasów nie mam wątpliwości, romantycznie wyglądają tylko w Wenecji ;-)
@Ynk
Tak. Zwlaszcza na przedmiesciach duzych metropolii zakaz posiadania ogrodka jest agresywnie egzekwowany. Mozna zarobic mandat od szeryfa jak talala. Zauwazylam jednak trend: widac to zwlaszcza w lecie, kiedy spaceruje z psami przez okolice, ze coraz wiecej miasteczek rozluznia “regule ogrodka”. Ciesze sie.
Nie mam już mentalnie siły do tego tematu, ale napiszę jeszcze takie trzy grosze.
Żeby żyć ze sprzedaży produktów rolnych (bez znaczenia, zwierzęcych czy roślinnych), trzeba mieć działalność gospodarczą i zainwestować w pomieszczenia, sprzęt, i do wyboru – ziemię i maszyny (roślinna) lub stado (zwierzęca).
Pomijam popierdolone przepisy i nękanie Sanepidu – do tego już się przyzwyczailiśmy, prawda?
W sprzedaży bezpośredniej chodzi o coś innego. Nie chodzi o to, żeby z tego wyżyć, tylko żeby można było legalnie sprzedać nadwyżki. 50 jajek, wiaderko mleka, tu serek, tam kiełbaskę, kosz jabłek czy nawet 10 kg truskawek. Jeśli ktoś będzie się w stanie z tego utrzymać i nie wisieć na MOPSach i innych socjalach – to tym lepiej dla niego i dla państwa.
Zakończę taką anegdotką. My, praworządni (a raczej bojaźliwi), poszliśmy w ubiegłym roku do Powiatowego Inspektoratu Weterynaryjnego w miasteczku B., żeby zgłosić fakt posiadania kur i związanej z tym chęci sprzedaży jajek w ramach właśnie sprzedaży bezpośredniej. Bo przepisy są niejasne i teoretycznie – żywność nieprzetworzoną można sprzedawać w małych ilościach, pod warunkiem właśnie zgłoszenia takiego faktu do PIW. No to poszliśmy. Ludzie, jaki popłoch wywołaliśmy! NIKT nie wiedział, co z nami do czorta zrobić! Od Annasza do Kajfasza, za pośrednictwem sekretarki. Aż w końcu przyszedł pan, który przypomniał sobie, że kilka lat temu BYŁ JUŻ TAKI PRZYPADEK! Że ktoś (jeden osobnik) już u nich złożył takie powiadomienie! I odgrzebawszy owo pismo w zakurzonym segregatorze pan podyktował nam, co mamy w swoim zgłoszeniu napisać…
Dostaliśmy jeszcze zaświadczenie, że nasze stado kóz (wówczas składające się z jednej Tradycji) jest wolne od brucelozy. Ja, oczywista kretynka, zapytałam, skąd on wie, że nasze stado wolne jest i nieskażone ową chorobą? A pan (pan lekarz) na to, że na tych terenach bruceloza po prostu nie występuje. UFF! To dobrze, że dostaliśmy takie zaświadczenie…
A teraz pozwolę sobie uaktywnić pierwiastek szajby i powiem Wam, że jestem coraz bardziej pewna ciąży Tradycji. Wymię znów ciut większe. Od strony rufy zanotowano wyciek mlecznobiałego gluta (malutki, nie taki jak w listopadzie u Bożeny, ale jest). W przetwórni pasz Królewny ewidentnie coś się kokosi, przewraca i wypycha w różnych miejscach.
Ba. Jest nawet jeszcze gorzej! Wydaje mi się, że u Ireny też coś się przewraca… Irena jest malutka, szczupła, i w ogóle nie wygląda na ciężarówkę, więc spodziewam się od niej miotu wiewiórek.
Bożena oczywiście jest grubsza, niż dłuższa, więc dla spokojności ukułam sobie taką teorię, że ona pewnie też kiedyś urodzi – małe słoniątka.
Wiem, wiem, teraz tylko czekać, aż ogłoszę, że Andrzej urodził trojaczki, ale jak już kiedyś pisałam – kto się głupiemu cieszyć zabroni?
Tradycja, proszę wytrzymać do 3 kwietnia. Słyszysz? Ciocia do Ciebie mówi!
Słoniątko Bożenki bardzo prawdopodobne, w końcu słoniowa ciąża to jakieś 2 lata.
Kanionku, jak widzisz Twoja szajba cudownie się udziela, w niektórych przypadkach (w moim np.) prowadzi do rozmaślonego ryja i poprawy w kolorycie świata dookoła. Znaczy nie w sensie że puściłam pawia po skittlesach, tylko, że na myśl o koziołkach świat jawi się w barwach nieco dalszych od depresyjnej szarości.
Jeśli o mnie chodzi, możesz pierwiastek szajby uaktywniać jak najczęściej.
Ciocia, nie wiem, nie wiem! Nie wiem, czy ona do 3 kwietnia wytrzyma :) Większość z nas obstawiała kwiecień, ze mną na czele, a tu coś widzę bliżej Pluskatowej daty się zanosi to Wielkie Rozwiązanie.
Ynk, EEG, Ola i Mp – może, może…
Zeroerha może być już o jeden most za daleko, a my “kwietniowcy” to w ogóle przeskoczyliśmy Rubikon o dobrą Niagarę.
No chyba, że Ziokołek jaja sobie robi, bo to koza w końcu, no nie?
Wczoraj wieczorem już mnie tak wystraszyła, że nie byłam daleka od targania tych ciężkich drzwi od chlewika, żeby je na zawiasach natychmiast zawiesić i Tradycję uwięzić w porodówce. Bo te ligamenty sakramenckie (więzadła przy ogonie) tak opadły, że już myślałam, że ich nie ma! Ale są, tylko ciut mniej sztywne i ciut niżej, niż były.
A dziś rano znalazłam Ziokołka prawie w całości pod kozią ławką, co jest nie byle wyczynem, zważywszy na rozmiary Ziokołka i poziom ściółki. Widać towarzystwo ją znudziło i sama się postanowiła odseparować. No i oczywiście musiała mi zrobić taki numer, że jak zagruchałam do niej “Ziokołek…”, to ani drgnęła! Te kozy mnie wykończą.
TU LEZY KANIONEK, KTOREGO WYKONCZYL ZIOKOLEK- eeee, taki napis na nagrobku bys miala ;-))
:D
Tak, i koniecznie w nawiasie pod spodem: “wiedziałam, że tak będzie”.
Ja tylko krotko a propos napisow na nagrobkach: bedac w Nowym Orleanie sciezka zaprowadzila mnie na cmentarz ( gupia Lidzia naogladala sie filmow o wampirach i ciekawosc stala sie silniejsza od strachu…) i na jednym z nagrobkow przeczytalam napis:”Drogi Mezu, nareszcie wiem gdzie spedzasz wieczory.” Napis na Twoim nie bylby wcale taki najgorszy…
No tak, zemsta ponoć najlepiej smakuje, gdy jest serwowana na zimno. Ta była już bardzo, bardzo zimna :D
Ojejku ależ by było cudnie, taki liczny Andrzejkowy przychówek! Jejku jej! W tym porypanym świecie (a miałam dziś ciezki dzień okraszony ludzkim błotem- ze tak to delikatnie ujmę), to krzepiąca informacja. Ale by fajnie bylo!!! Kanionku, buziaczki w nos dla Endriu! A dla wszystkich toast melisą, którą właśnie piję!!!
A konkretnie toast taki: zdrówko Andrzeja i jego przychówku płci i ilości dowolnej!
Dzięki, Bila!
Ja też dziś jak ten zdeptany pączek lukrowany ludzkim błotem (że tak użyję Twojego określenia), cały dzień jak zombie i na tabletkach (od łba bólu), i tylko ta koziarnia mnie nadzieją miękko otula. Ziokołek tak pięknie pachnie – wiatrem i oddechem żwacza (wiem, nic Wam to nie mówi, ale to taki zapach jakby kiszonej trawy), a że wczoraj wszystkich solidnie wyszczotkowałam, to całe towarzystwo mięciutkie i puszyste, nic tylko się przytulać.
Od kilku dni notuję wzrost uczuć w koziarni.To znaczy zawsze było miło, ale np. tylko Bożena miała do mnie stały dostęp, i dopiero gdy czuła się już zagłaskana na śmierć, dopuszczała innych. A od kilku dni jest tak, że jestem otoczona wiankiem kozich futer i rąk mi brakuje do drapania za uszkiem ;)
Najgorzej jest z Andrzejem – te jego rogi rozlazły się na boki i choć łepetynę ma małą, zajmuje pół metra miejsca na moich kolanach. Trzeba uważać na oczy, zęby i tchawicę ;)
Ech te zwierzaczki! Przy nich łatwiej pamiętać żeby być człowiekiem, prawda? Dobrej nocki Kanionku
Kanionku, jeśli Andrzej urodzi trojaczki, to Ty już do końca życia będziesz tylko leżeć i pachnieć, a do wszelakiej roboty wynajmiesz sobie ludzi :D
Czego Ci oczywiście życzę :D
I sławna oczywiście będziesz, a zewsząd będą na Twój koniec świata zjeżdżać ludzie by zobaczyć ten cud :D
O nie! najazdu gawiedzi żądnej sensacji to ja Kanionkowi nie życzę! ;)
Ale czekaj, czekaj, Ciocia :D Jeśli ten tłum z dolarami, to niech przyjeżdżają na cud popatrzeć – co ja będę dobrym ludziom żałować :D
Ale tylko w określonych godzinach (max dwie dziennie), kasę za bileciki proszę wrzucać do skrzynki na listy, a na cud można popatrzeć tylko z daleka. O – mogłabym lornetki do tego sprzedawać :D
Jezu, będę bogata. Muszę tylko poważnie pogadać z Andrzejem!
A nie, no z daleka to spoko ;) I dularami tudzież ojrami niech szastają.
Tylko za wczasu infrastrukturę z ogrodzeniem pod prądem i drutem kolczastym przygotuj. Albo lepiej duuużą fosę. A za dodatkową opłatą można wjechać (kursy 1x w tygodniu) na teren zamieszkany przez kozy specjalnym opancerzonym samochodem i zobaczyć (przez okno oczywiście) jak Kanionek karmi stadko.
Lornetki, koszulki z Pecikiem, sierść wyczesana z jego loczków, kozie bobki jako lek na potencję/bezpłodność… lista źródeł dochodu nieograniczona ;))))
Ho ho! Wiem już u kogo zasięgać porad biznesowych :D
Talizmany z sierści Andrzeja! Kto chętny? Mogę do nich wyplatać naturalne “rzemyki” z włókna pokrzywowego. Superekonatural talizman – leczy wady wzroku, przyciąga pieniądze, odpędza złe czary, a w razie potrzeby sprawia, że teściowej wypadają wszystkie zęby. Tanio, tanio, drugi raz taka okazja się nie powtórzy!
To ja poprosze ten talizman na wypadniecie zebow tesciowej.
Lidka – a żebyś wiedziała, że zrobię Ci taki talizman. Tylko pamiętaj o tym i przypomnij mi latem (bo ja mam pamięć bardzo dobrą, tylko krótką) – ukradnę pukiel Andrzejowi i zrobię Ci talizman, jakiego nie ma nikt :)
Kanion, jak się już okaże, że Andrzej taki gieroj, to może będą do Ciebie stada kóz ciągnęły do zakozienia (wiem, wiem, zakocenia, ale zakozienie bardziej pasuje)? Wywiesisz szyld “Prawdziwy kozak” i będzie interes się kręci…? :)
Ech, nie ma tak pięknie. Kozaków Andrzejów jest na tym łez padole aż zbyt wielu ;) Przy okazji – może nie wiecie, bo i skąd, ale wśród hodowców kóz jest taka, sensowna zresztą, tendencja, że koziołki się sprzedaje, oddaje lub zjada, a zostawia tylko kózki. No bo fakt – jeden kozioł na stado wystarczy, a z większej ilości kozłów nie ma pożytku, tylko problem (kastrować można, ale jeść też chcą, a mleka nie dają). I jestem chyba jedną z niewielu hodowczyń kurczaków, które mają CZTERY koguty ;)
koziołki, wiewiórki, słonie czy Ty masz Kanionek areał do wyżywienia tego? Dobrze, że to roślinożercy. O i już ten pesymista ze mnie wyłazi…Jak moja teściowa…Od przybytku głowa nie boli, a poza tym będzie duużo zwierzątek do kochania.
Areał mam, tylko zimą gorzej. Ile marchwi dziennie zeżre słoń? Widzę, że z Bożeną też muszę poważnie porozmawiać.
Irena jest na bezpiecznym ze swoimi wiewiórkami, bo leszczyny tu o – potąd mamy.
Tak serio – ja też się lubię martwić na zapas, dlatego już robimy rozeznanie ws. rolnika z kosiarą, żebyśmy choć własne siano mieli. Dziś przeanalizowaliśmy też kwestię siania owsa na “swojej” ziemi i poletko eksperymentalne w tym roku będzie. Na okopowe muszę z kimś załatwić dobry interes – krzywe marchewki, nieforemne buraki itp., czyli to, czego “nie opłaca” się sprzedać, to ja chętnie za drobną opłatą komuś z pola wygrzebię i sobie wywiozę. Kurde, zapowiada się pracowity rok!
Kozy Kochane, Wy tu sobie dyskutujcie (mi już ciśnienie trochę opadło), a ja “idę” podać stany liczników i zapłacić za prąd.
I w ogóle przepraszam, że coraz później zaglądam do komentarzy, ale pogoda sprzyja wyszukiwaniu sobie roboty na zewnątrz, a człek wiosny spragnion. Dni coraz dłuższe, więc później schodzę “z pola”, potem nasiadówy z kozami (też coraz dłuższe), no i tak jakoś wyszło. A że deszcz u mnie nie chce padać, to same rozumiecie ;)
Jak dla mnie mozesz komentowac nawet w srodku nocy:)
“W nocy” ja tez poczytam.
O selerze chciałam :-). Anka, a odgrzebywałaś ten seler z ziemi? Bo, jak już zaczyna tworzyć tą bulwę, to trzeba ją odgrzebać, żeby była na wierzchu, tylko spód w ziemi i ona wtedy idzie w masę :-)
Iwona, bałam się odgrzebywać, bo u mnie susza była taka, że gdybym odgrzebała, miałabym chyba rodzynki, nie seler :D
Ale dobrze wiedzieć na przyszłość, o ile ta przyszłość będzie mokra. Czytałam też coś o okrawaniu nożem korzonków selera (tak dookoła bulwy niby jechać tym nożem), ale powiem Ci szczerze – u mnie w ogrodzie gąszcz taki, jedno na drugim (żeby się dostać do selerów musiałam stąpać ostrożnie pomiędzy liśćmi dyni, marchewką i chyba jeszcze fasolką), że na myśl o precyzyjnej operacji “skalpel” na osiemdziesięciu selerach dopadało mnie uczucie omdlenia ;)