Ty się zając nie śmiej, czyli w gruncie rzeczy o facetach
“People die at the fair”
(ludzie giną na kiermaszach)
Z filmu “A Million Ways to Die in the West”, 2014
Po pierwsze, zanim zapomnę, a ciągle o czymś zapominam – przyleciały żurawie!
A listonosz mówi, że gęsi już też.
Ziemia rozmarzła zaś na tyle, że można wyciągnąć chciwe ręce po dary lasu. W nawiązaniu do dawnego wpisu o śmieciach i dowcipu z komentarzy – dziś w ofercie Cebulackiego Ryneczku:
Pyszniący się bogactwem niespodzianek Kosz Rozmaitości:
Oraz promocja w dziale mody męskiej – odzież robocza “Zbroja Wędrowca Północy” i Kamasz Jednonogiego Bandyty, odporny na warunki atmosferyczne i złe czary, klamrą z niewidocznej na zdjęciu strony zdobiony:
Zapakować?
I tak codziennie po troszeczku, aż do śmierci.
Tymczasem w koziarni.
Jesteśmy już gotowi na przyjęcie dostawy sanek, wiadra gospodarczego i łyżworolek Rudolfa:
Niech mi wolno będzie zauważyć, iż rogata część konstrukcji to był mój własny pomysł (to będzie dziwnie wyglądać, Kanionek), a oprócz wizji architektonicznej mój wkład stanowią trzy wbite gwoździe. MOJE gwoździe, które mam od około dwudziestu lat i wszędzie ze mną jeżdżą, podobnie jak hoja, którą dostałam kiedyś w postaci liścia z korzonkami od Babci, a dzisiaj jest całkiem sporą rośliną doniczkową. Zarówno gwoździe jak i hoja mają nadzieję, iż ten dom jest ostatnim przystankiem w ich życiowej podróży. No ale ja się tu jak zwykle rozwlekam, a jeszcze muszę zmieścić kozy, kury i myszołowa.
Kozy się ostatnio nie przemęczają:
I już tłumaczę, na czym rozlała się Bożena. To jest taki zakątek na zewnątrz podwórka, od strony południowej osłonięty ścianą komórki na siano, a od wschodniej psim kojcem z podwójną budą. W ten uroczy narożnik wyrzucałam przez płot te partie siana, które wydawały mi się lekko nadpsute (balot był przemoknięty z jednej strony), a gdy się uzbierał ładny materacyk kozy to skwapliwie wykorzystały. Teraz dorzucam im na wierzch suchego, świeżego siana, które sobie na leżąco konsumują. W wypoczynkowym narożniku rosła też kiedyś róża, ogromny krzak, nigdy nie pielęgnowany, ot – dzielny byt niezależny, co roku wygrywający wojnę o słońce z pokrzywami i kwitnący jakby jutro miało nie nadejść. No i sama sobie wykrakała, ta róża, bo jak się domyślacie, dziś jest już ledwie wspomnieniem i jej jutro stoi pod wielkim znakiem zapytania – nawet kolce zostały zeżarte w ramach uzupełniania niedoborów witamin zimą. Z wiosennych zaś przysmaków kozy przepadają za kwiatostanami leszczyny. Wszystkie “pędraki” obżarły z tych gałęzi, które wisiały nierozważnie nisko. No i mamusia im jeszcze trochę zerwała z tych wyższych.
Aha, myszołów. Jakieś trzy dni temu wybraliśmy się z małżonkiem na spacer, z Laserem w kagańcu i kozami luzem. Szliśmy sobie tym korytarzem Energi na łąkę, później łąką wzdłuż lasu i wyszliśmy na drogę wiodącą z powrotem do naszego domu. I wchodząc już w las kątem oka dostrzegliśmy dziwaczny dość widok. Pikujący od strony łąki myszołów wpadł między drzewa, przeleciał kawałek, rąbnął w świerk i spadł. To znaczy tyle to ja widziałam, bo małżonek załapał akcję dopiero od momentu, gdy ptak odbił się od świerku i z rozpostartymi skrzydłami opadł na ziemię. Staliśmy przez dobrą minutę na tej drodze, kozy wygryzały z pobocza co się dało, Laser kluczył w poszukiwaniu polnych myszy, a my czekaliśmy, aż w spodziewanym miejscu upadku myszołowa coś się wydarzy. Małżonek był zdania, że ptak polował i coś tam dorwał, ja twierdziłam uparcie, że to niemożliwe, bo nie zdecydowałby się na atak w takiej odległości od dwóch ludzi, psa i czterech kolorowych dziwadeł.
Czas mijał, nie działo się nic, zachodziło ryzyko, że Laser coś w końcu zwęszy, więc zdecydowaliśmy się ruszyć w kierunku miejsca upadku. Niełatwo było dostrzec brązowego na grzbiecie ptaka w ściółce z brązowych liści, ale znaleźliśmy delikwenta.
Pamiętacie kawał, w którym kruk uczył zająca latać? I jak zając spadł z drzewa i przysolił w ziemię? No, to ten myszołów wyglądał właśnie jak tamten zając. Leżał dziobem zaryty w ściółkę, z wciąż rozpostartymi skrzydłami, nieruchomy jak rozdeptany borowik. Kozy zbliżały się zaciekawione znaleziskiem, a w ślad za nimi Laser (on ma respekt wobec Ireny), więc zgarnęłam ptaka delikatnie składając mu skrzydła i podniosłam z ziemi. Był przytomny, z lekka oszołomiony, ale od razu ostrzegawczo otworzył dziób i wbił we mnie spojrzenie jednego oka. Drugie oko wyglądało nieco gorzej, ale też odpowiednio groźnie.
Do domu mieliśmy niespełna pół kilometra, Bożena co rusz usiłowała dosięgnąć i oskubać ptakowi żółte palce, ale donieśliśmy go bez większego niż już doznał uszczerbku. Kozy zostały za płotem, Lasera zamknęliśmy w domu i wtedy można było na spokojnie ocenić stan niefortunnego lotnika.
Skrzydła całe i sprawne, nogi niepołamane, głowa obracająca się swobodnie, oko żywe i umysł przytomny, tylko ta krew po prawej stronie, prawdopodobnie na szyi, blisko dzioba, ale nie na samej głowie. Była świeża, ale nie sikała frenetyczną fontanną, a że nie chcieliśmy stresować gościa bardziej niż to było konieczne, zadziałaliśmy zachowawczo. Myszołów trafił do koziarni, ułożony na ławce, żeby ochłonął, przemyślał parę spraw i spróbował sam się ogarnąć w zaistniałej sytuacji. Zaglądaliśmy co jakiś czas przez okienko, a gdy już stanął na własnych nogach i zaczynał się rozglądać, otworzyliśmy drzwi. Nastąpiła chwila paniki, ptak wylądował pod przeciwległymi drzwiami i trwał w przyczajeniu. Niestety brakowało już tylko godziny do zmierzchu, więc trzeba było podjąć decyzję za niego.
Podeszłam powoli, on oczywiście natychmiast zaprezentował dumnie wypiętą pierś, całą rozpiętość skrzydeł i język, ale pozwolił się podjąć z podłogi bez dalszych szykan. Wyniosłam go na teren małego wybiegu dla kurczaków, oddaliliśmy się z małżonkiem o kilka metrów i obserwowaliśmy. On rzecz jasna obserwował nas. I tak sobie trwaliśmy, zapamiętali w swych obserwacjach, a gdy już z małżonkiem straciliśmy nadzieję na pozbycie się kłopotliwego gościa, deliberując nad kwestią pojenia go ze strzykawki i godząc się z koniecznością rozmrożenia kawałka mięsa na jego kolację, myszołów nagle odbił się od ziemi, bez trudu wzbił w powietrze i – przelatując nad krawędzią siatki wolierowej – poszybował w stronę lasu.
Natenczas samotnie przechadzający się po podwórku i obserwujący dziwnego gościa zza siatki kogut podniósł lament. Bo dopiero ujrzawszy złowieszczą machinę w ruchu pojął, iż oto wroga i złoczyńcę jego państwo na podwórko własnymi siłami przytargali!
I choć niewielki i zupełnie dla niego niegroźny myszołów dawno już zniknął z horyzontu, kogut nadawał rozpaczliwe “ratuj się kto może” do swoich pobratymców rozsianych po olszynowym lesie za oborą (tam są najpyszniejsze robaki). Mało nie pękłam ze śmiechu, gdy ich zobaczyłam.
Całe towarzystwo tkwiło u stóp krzewu jaśminowca obrastającego jeden ze świerków za oborą, a miny mieli nietęgie. Nie mieli szans widzieć myszołowa, ale wrzask koguta rozlegający się po drugiej stronie budynku utwierdzał ich w przekonaniu, że zaraz spadnie na nich koniec świata, kwaśny deszcz i ptasia grypa. Faceci.
No ale może i lepiej zareagować niepotrzebnie, niż nie reagować wcale.
No i to by w sumie było na tyle. Chyba. Bo ciągle o czymś zapominam, a dzisiaj znalazłam coś, czego od trzech dni nerwowo szukałam, i znów się okazało, że to po prostu stało. Przed moimi oczyma. Cały kurde czas.
Aha, aha! Impreza urodzinowa Tradycji była SZALONA – wszyscy dostali suszone śliwki, plasterek banana, suszony chlebek (musowo) i napar z rumianku (no co?). Siedzieliśmy sobie wesoło plotkując o wszystkim i niczym, uczesałam dziewczynom brody i włosy na plecach, Bożena była wyjątkowo miła dla Tradycji i nawet pozwoliła jej obwąchać czubek swojej głowy, więc było naprawdę sympatycznie, a na koniec Andrzej zepsuł cały nastrój. Musiał, no po prostu MUSIAŁ znów zaprezentować broń i przystąpić do konserwacji bagnetu. Faceci!
Widniejąca na zdjęciu czapeczka imprezowa, wykonana tymi grabiami stajennego i zamocowana na Tradycji tradycyjną gumą od majtek, nie przetrwała dłużej niż kilka minut, ponieważ wszyscy chcieli sprawdzić, czy się aby do jedzenia nie nadaje, no i musiałam zarekwirować rekwizyt. Ale kompromitujące zdjęcie zdążyłam zrobić i tu PRZEPRASZAM MAŁŻONKA, który powiedział, że jeśli założę kozom czapeczki, to on się uroczyście pójdzie powiesić. Faceci…
Nie no, leżakowanie! Też tak chcę. Zdjęcie Rosoła na gałęzi – rewelacja!
A rogata część konstrukcji jest bardzo dekoracyjna. To jest, kurczę, w ogóle jakieś sanatorium.
A ten pijany myszołów? Na zdjęciu wielki wygląda. Duży taki ptak? Piękne skrzydła ma…
Tradycja nieco oszolomiona swoim swietem?;)
Kogut na galezi wyglada jakby pozowal do zdjecia.
I zgadzam sie z Ola, te rogate elementy scianki wygladaja swietnie. Wygladalyby bardzo dobrze takze w ludziarni, a nie tylko w koziarni.
Tradycja zawsze wygląda na oszołomioną :D
Tak, ta miejscówka na poziomej gałęzi jest w dechę. I też już doszliśmy z małżonkeim do wniosku, że więcej stolarki zrobiliśmy dla kur, kóz i psów, niż dla siebie. No ale trzeba mieć w życiu jakieś priorytety, co nie?
Dzięki, Ola :)
Myszołów Mistrz Lotnictwa był naprawdę mały – chyba nwet ciut mniejszy od moich kur, ale za to powierzchnię skrzydeł miał ze dwa razy taką jak one. Jeśli nie zapomnę, to edytuję wpis i dorzucę zdjęcie, na którym opiera się o moją nogę – dla złapania skali wielkości.
No i jeszcze chcialam wyrazic swoje glebokie zniesmaczenie Cebulackimi i ich obyczajami smieciowymi.
Dzisiaj wycinałam nożycami do stali drut wystający z ziemi. Wystawał w wielu miejscach, najwyraźniej stanowiąc większy kłąb pod powierzchnią, a że nie dało się go wyciągnąć, to chociaż poucinałam i pozaginałam końcówki, żebyśmy ich sobie w kopytka nie powbijali.
To przepierzenie (sorry, w moich rodzinnych stronach tak sie taki rodzaj ozdobnego wrecz ogrodzenia nazywa) jest sliczne!
Miejsce na kozia sjeste- perfekcyjne!
Wiem, ze sie powtarzam jak zacieta plyta, ale zazdroszcze tej Waszej wiosennej pogody. A ja dzisiaj, w ramach przywabienia wiosny kupilam cala siatke nasion ziol, wlacznie z takim wynalazkiem jak czerwona bazylia. Nigdy nie widzialam. Kasjerka wymownie popatrzyla na mnie i powiedziala, ze taaaaa, to juz najwyzszy czas na wysiew…
Rafal cieszy sie z obrazowego opisu Pecikowego przyrodzenia i dumnie kciuki do gory: “A to moj chlopak!”
A birthday Girl urocza!
Wydaje mi sie, ze myszolowa porwal jakis nagly plyw powietrza. Ptica nie bardzo miala szans i przegrala z drzewem na linii lotu. Ladny jest.
A ja zamiast “przepierzenie” przeczytałam “pieprzenie” i zaczęłam się zastanawiać, z jakichże to stron pochodzisz, żeby tak dziwnie mówić na płot :D
A może tę bazylię, choć kilka nasionek, w doniczce na zachętę sobie wysiej? To znaczy wiośnie na zachętę.
Taa, mój facet też dumny z Andrzeja tak, jakby co najmniej sam go zrobił ;)
Lidka! A cytrynową bazylię miałaś? Super jest i pachnie faktycznie bazyliowo-cytrynowo.
Ola, tak, tak, lubie bazylie i cytrynowa tez sadze. W ogole to co roku mam kombinacje bazylia z mieta w donicy na balkonie. Zapach sliczny.
“Rogata część konstrukcji” bardzo mi sie podoba, bardzo! O wiele przyjemniej wyglada niz proste, nudne zerdzie, no nie?
I Rosól na galezi sliczny – taki mocno kolorowy akcent na zamglonym, pastelowym tle.
Wszystkiego najlepszego dla solenizantki oczywiscie – no chociaz wlasciwie to ona chyba juz lepiej miec nie moze ;)
A kiedy Obora Entertainment Production przewiduje nastepny filmik? Fani czekaja…
:*
Zapytałam solenizantkę. I ona mówi, że OCZYWIŚCIE, że może być lepiej! Np. gdyby Bożenka musiała gdzieś wyjechać na dłużej, lub na zawsze, byłoby DUŻO lepiej :D
Filmik może na wiosnę? Taką prawdziwą wiosnę, gdy już będzie wszędzie zielono :)
Ja bardzo przepraszam, ale myszołów (drzewołów?) przypomniał mi mój ulubiony dowcip (brodę ma do kostek, ten dowcip, więc wybaczcie):
Leci wrona, leci i kracze “Kraa, kraa, kraa”. Zagapiła się, pierdut w drzewo, spadła na ziemię. Po chwili wstaje, otrząsa się “Hau? Miau? Kurde, jak to było?”
Czy schowałaś, Kanionku, co mocniejsze sznurki przed mężem?
Rogate barierki bardzo dizajnerskie!
Cebulackim to wypadałoby te ich skarby na nowy adres odesłać. No w końcu płaciliście za dom i ziemię, a nie ich rzeczy osobiste ;)
Kanionku! Uwielbiam i Kozią Rivierę i opowieść o myszołowie, i fotoreportaż z koguciej dżentelmenerii -kobiety i dzieci osłaniali bowiem bohatersko w krzakach własną pierzastą piersią!
A zdjęcie Rosoła zabrałam – przyznaję się bez bicia do takiego folderu, gdzie mam elektroniczną zagrodę dla różnych ładnych zwierzątek ze świata.
@-EW
Bierz, co chcesz!
Koguciki wszystkie cztery takie szarmanckie. Wczoraj jedna z kurek zapragnęła złożyć jajko w szopce z sianem, na rozgrzebanym balocie. A ponieważ kręciliśmy się po podwórku, to Rosół przez cały czas trwania produkcji jajka stał w tej komórce, zasłaniając kurkę przed naszymi drapieżnymi oczami ;) Gdy już jajko się zniosło, kurka wyleciała gdacząc z zadowolenia, a on kroczył za nią i składał jej gratulacje. Tacy oni są :)
OOO to, to! Brakowało mi słowa- DIZAJNERSKA jest Koziarnia, zaiste! Tradycja pięknie wygląda.
Mam dom tuż przy chodniku, obok domu ogródek. Dlaczego mnie dziwi, że ludzie przechodząc wrzucają do niego papierki, pety i puszki od piwa?
Rosoły są barwnym elementem na szarawej póki co rzeczywistości. Śliczne!
Ciocia, dokladnie, DIZAJNERSKIE, trafilas w sedno!
No ba. Jestę dizajnerę! Od kilku dni przynajmniej.
Bila – no właśnie, dlaczego Cię to dziwi? Ty się nie dziw, tylko zaczaj się za żywopłotem i w śmiecących rzucaj zgniłymi ziemniakami. Albo ustaw sobie tabliczkę na patyczku: “Ogródek monitorowany. Zdjęcie Twoje i Twojego śmiecia trafi na komendę” czy coś ;)
Albo czujnik ruchu nad płotem, żeby zaczynało wyć i błyskać światłami jak ktoś coś przerzuci!
A wszystko połączone z automatyczną wyrzutnią zgniłych ziemniaków, z precyzyjnym celownikiem!
Co? Czujnik ma robić to, co mnie samej sprawiłoby największą frajdę? Chyba zacznę się zaczajać i odrzucać, dorzucając to i owo. Karmelcia może ujadać złowieszczo. To akurat chyba musi trenować, bo ona ujada TRYUMFALNIE. Słowo.
@Ciociasamozło
Znam ten kawał i choć z brodą, jest fajny :)
Sznurków nie chowałam, po prostu zapobiegawczo łaziłam za nim wszędzie, aż w końcu obiecał, że OK, jeszcze nie tym razem :D
Och, ja im nie muszę odsyłać. Ja im mogę nawet zawieźć. Bo kolejna zabawna część tej historii jest taka, że oni się wyprowadzili… do sąsiedniej wsi. W ubiegłym roku latem, spotkaliśmy pana Cebulackiego w lesie, na spacerze z naszymi pieskami będąc. Pan C. ujrzawszy Atosa zawołał go przymilnie, na co Atos go obszczekał! A on mało na kogo szczeka, jeśli nie liczyć dzików, sójek, bocianów i jaszczompiów ;)
No dziki Cebulak luzem, co się Atosowi dziwisz…
Kanion! To na co czekasz? Porcyjki cebulackiego mienia na taczkę, taczkę za Gwiazdolotem poholować i oddać Cebulackim co cebulackie!
A Atos pewnie codziennie modli się do Przedwiecznej Suczki w podzięce, że zostawili go w komplecie ze śmieciami.
Ty właśnie! A może im tych śmieci brakuje? I żałują, że nie zabrali, bo teraz co oni sobie w ziemi zakopią? Toż nowych śmieci nie nastarczy! A tu takie cenne, wielopokoleniowe zbiory.
Czekaj! A może by tak powiedzieć Cebulackim, “Trochę państwa rzeczy zostało w gospodarstwie, nie wiem, czy wam na nich zależy, bo jeśli nie, to może sprzedam je na allegro bo nam niepotrzebne?”. Chytry Cebulacki chyba by nie odpuścił, co? A Ty wtedy, że będziesz taka miła i mu przywieziesz. No i wtedy wory ze śmieciem stawiasz mu za płotem (najpierw je zaznacz jakoś i obfoć, żeby potem jak się w lesie znajdą to był dowód, i świadków dostarczenia do odbiorcy skombinuj).
Opcja nr 2 – na totalnego beszczela – rozłożyć śmietnik w niedziele, przy wyjściu z kościoła w parafi Cebulackich i duża tabliczka czyje to mienie i że mogą sobie zabrać.
Zemsta!!! Mwhahahaha!!!
Ciocia, Ty chyba chcesz, żeby mnie zamknęli? Będziesz mi paczuszki z żarciem wysyłać, zobaczysz.
Albo i gorzej – Cebulaccy tu są autochtonami, mają znajomych (podobnych sobie zapewne), więc sama rozumiesz. Jak mi gromadnie z widłami pod płot przyjdą, to sam Laser i moja pukawka nie wystarczą :D
No ja się zdziwiłam tylko TROSZECZKĘ, za to Cebulacki był bardzo zmieszany. Bo to w końcu był kiedyś JEGO pies. I rozumiesz, tak jakoś głupio wyszło ;)
Zdjęcia z imprezki super, Tradycja w czapeczce wygląda lepiej niż my na pewnego sylwestra, gdy również przywdzialiśmy takie ustrojstwa :)
Myszołów faktycznie minę ma nie teges, i w sumie nie wiem, czy się cieszyć, że wydobrzał- a może to jednak on ma na sumieniu Rosoła ?
Zdjęcia moich ulubieńców – genialne, zarówno to rodzinne, pod jaśminowcem, jak i indywidualne, na drzewie !
Obuw po Cebulackich proponuję zagospodarować kreatywnie- do środka ziemia, a w nią wetknąć stokrotki czy bratki (fajnie wyglądają też wieloletnie – rozchodniki, rojniki). I na zewnętrzny parapet okna koziarni- skoro już takie tam salony i dizajny, to i dekoracja się przyda :)
Nie, spokojnie :) Myszołów nie dość, że woli gryzonie, to na dodatek jest dość leniwym myśliwym. One lubią sobie siadywać przy drogach, na słupkach od ogrodzenia lub gałęziach drzew, i czatować na tzw. roadkill, czyli wszystko to, co rozjadą samochody. W ubiegłym roku widziałam myszołowa ucztującego na… rozjechanym kocie. Bardzo niechętnie go porzucił gdy przejeżdżałam mu tuż obok tyłka.
Weź mi nie podpowiadaj z tymi kwiatkami, bo ja już dziś widziałam firanki w koziarni. Oczyma wyobraźni co prawda, ale rozumiesz – to się zaczyna robić dziwne. Ja nawet w domu nie mam firanek! Ani jednej!
o właśnie, obuw, proszę bardzo: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=177556289084715&set=pb.100004910345800.-2207520000.1424864637.&type=3&theater
A to spryciule! Umościły się godnie i Andrzejek tak na boczku niemalże kopytko pod główkę sobie podłożył. Żeby tylko ognia nie zaprószyły jeśli to w tym kącie chowają się ‘na plotki i papieroska’ co widać było na filmie fabularnym. I urzekły mnie sławojki :-) I urzekły rosoły wciśnięte na ‘olaboga’ w krzew i panowie osłaniający własną piersią biedne połowice. I chyba po tej akcji Pan Rosół na gałęzi to w roli czujki mającej ostrzec przed niebezpieczeństwem. No wygląda jak jakiś Winetou na czacie. Zdjęcie cudne, kolory cydne. No kolejne zdjęcie do galerii miszczuff.
No i bohater tego wydania Myszołów! Pięęękny. I jest pod ścisłą ochroną. Poluje tylko na gryzonie. Żeby zapolował na ptaki musi być sroga zima i śniegi. Co za ekscytujące spotkania zdarzają się Wam Kanionku :-)
I jeszcze historyjka z gatunku ‘a to Polska właśnie’: Na mojej wsi u autochtona na działce spadł myszołów, ale idioci nie zawieźli go do ptasiego azylu, gdzie ratują ptaki bo im żal było na bilet autobusowy do W-wy (jakieś 9 zł w jedną stronę). Podobno zażądali, żeby im zoo oddało za bilet to przywiozą. Zamknęli go w klatce i karmili surowym mięsem, az po tygodniu zdechł biedak. Wyobrażacie sobie???? Dowiedziałam się długo po fakcie, ale wkurw mnie wziął mimo to.
O śmieciach lokalsów w otulinie Parku Narodowego koło którego mieszkam teraz nie napiszę, bo nie mogę w robocie potem stresu rozładować ;-)
Dzięki, Modra :)
Chyba wszystkie ptaki drapieżne u nas są pod ochroną? A my tu mamy jeszcze orliki krzykliwe :) Ale z bliska jeszcze nie widzieliśmy.
Od nieumiejętnie “ratujących” gorsi są chyba ci, co zaciepią wszystko kijem na wszelki wypadek. Bo myszołów to jastrząb, a zaskroniec to żmija. I generalnie “co mi się tu będzie tałatajstwo po moim terenie wałęsać”.
Albo tacy hodowcy, co kupują żółwie czerwonolice w sklepie zoologicznym. Żółwik jest uroczy, wielkości 5 zł, fajnie się prezentuje wśród gupików i molinezji, ale jak urośnie to problem. Ogród zoologiczny w Gdańsku co roku przeżywa desant podrzuconych żółwi – tak po kilkadziesiąt sztuk rocznie.
Ale co zrobić, skoro człowiek też jest pod ochroną ;)
stoooo, stooooo (głosikiem z “Rejsu” dla Tradycji). Znaczy jak przyleciały żurawie, to wiosna będzie. We Wro juz wzeszły krokusy na trawnikach i wylazły kupy po psach.Pozdrowienia.
Taa, dwa lata temu żurawie stały w śniegu i miały bardzo głupie miny… Ale obyś się nie myliła :)
Dziękujemy za życzenia – sto lat i sto koziołków :D
Ja tam nic nie chcę mówić, ale jeśli kupy są wyznacznikiem wiosny, to u mnie wiosna od listopada i tak, piję tu do Antoniego :D Wczoraj już mi prawie psycha siadła, bo akurat miał kaprys na “wiele razy po troszeczku” ;)
Ale sie dzieje! Fajne to DIZAJNERSKIE PRZEPIERZENIE do kompletu ze stolem, najlepszy dowod na to, ze kreatywny asystent przy robocie jest potrzebny.
Ale czy poloznica bedzie wiedziala, gdzie sie udac, jak tylko poczuje pierwsze skurcze?
Ano właśnie w tym już zadanie stajennego, żeby dopilnował. Mam nadzieję, że Tradycja mi trochę pomoże i w końcowych odcinkach serialu będzie się zachowywać książkowo – polegiwać, dużo stękać, przytyć nagle pińcet kilo itd. No i nauczyłam się wyszukiwać palcami więzadła takie w okolicy ogona, co to mają całkiem zwiotczeć na 12-24 godziny przed porodem. Jak tylko Królewnie zwiotczeją, to ja ją od razu na porodówkę. I będę tam z nią siedzieć i czekać :)
A dzisiaj delikatnie macnęłam wymię i jest ciut większe, niż było. Nie wydaje mi się, no chyba że mi chytra dłoń urosła.
Pytam męża czy mu mogę Kanionka przeczytać, a on, że i tak mu przeczytam. No to przeczytałam. Najpierw na mnie naprychał (wisiał mi nad głową jak czytałam) a potem zaczął się mądrzyć. Faceci!
Stwierdził, że jemu ta róża wygląda na taką odmianę co u jego babci rosła. Gniotsa nie łamiotsa, wymarzała co drugą zimę i odrastała. I nie ma co przesądzać, że kozy ją wykończą.
A myszołowy i inne drapieżne podobno jak polują to widzą tunelowo. To może temu się drzewo w tunelu nie zmieściło?
:D
A mój właśnie wszedł do pokoju, żeby Atosa pomolestować, więc mu przeczytałam Twój komentarz. Westchnął tylko “czizas, wy WSZYSTKIE takie jesteście”. Bo ja też go zawsze pytam – małżonku, mogę ci coś opowiedzieć? A on na to – po co pytasz, przecież i tak mi opowiesz…
Ale co do róży Twój może mieć rację, przynajmniej w zakresie “gniotsa nie łamiotsa”, bo ona zawsze powstawała z popiołow, nawet po mrozach -30, a kwitła nawet w czasie ubiegłorocznej suszy. Ale żeby KOZOM DAŁA RADĘ? E-E. PRZEPRASZAM, WŁAŚNIE CAPSLOCK MI SIĘ ZACIĄŁ. IDĘ PO MŁOTEK.
No, już lepiej. Tunelowo, mówisz? No to faktycznie, wpadanie z impetem w las nie jest najlepszym pomysłem, jaki może się narodzić w głowie myszołowa.
Ciocia, a czy szanowny małżonek wie, jak taką różę przenieść/rozmnożyć? Bo w tym Kąciku Młodego Palacza ona już nie będzie miała szans, a tak bym ją sobie a podwórko przeniosła.
@ciociasamozlo
Czy to taka rozowa roza, z ktorej sie dzemy robilo?
@Lidka, nie mam pojęcia. Wieczorem dopytam.
@Kanionku, ja tam w kwestiach ogrodniczych jestem lajkonikiem, ale róże z takimi długaśnymi łodygami to chyba można “rozmnożyć” przez zakopanie części łodygi (takiej żywej, rosnacej) pod ziemią i zaczekanie aż się ukorzeni. A potem ciachnąć ją od “mamuśki”, wykopać i przenieść na docelowe miejsce. Popytam jeszcze.
Z malinami i jeżynami ludzie tak robią. Tylko cokolwiek ta róża teraz wypuści nowego, to jak myślisz – czy moje kozy to przegapią? Przebiśniegi ledwie z ziemi wyszły i… :D
Może raczej wpadnę tam z łopatą i spróbuję z jak największą bryłą korzeniową ten krzak wykopać.
Kanionku, w sprawach róż masz tu specjalistkę z plantacją, wal jak w dym:
http://karolki.blogspot.com
Searching searching i naszła! pandleMonia juz mi rozreklamowała poczta pantoflową o Kanionku, a tu proszę temat róż się nawinął.
Nie, nie da się tak, chyba że to dzika róża i odkopana z małym korzonkiem (jak te znad morza). Jeśli to szlachetna, a wnioskuję że jak z długą łodygą to albo tzw. hebbaciana czyli wielkokwiatowa lub pnąca, to takie róże rozmnaża się przez okulizację na dzikiej podkładce. Kanionku, wrzuć zdjęcie kwitnącej jak masz, bo ciekawa jestem co to za odmiana.
No to dzień dobry! :-)
@Izabelka
Prawie bym Cię przegapiła! Dzień dobry :) Poszukam zdjęcia, wydaje mi się, że powinnam mieć. To nie jest raczej dzika róża, tylko taka jak mówisz – z długimi, prostymi i grubymi łodygami. Okulizacja na podkładce… to dla mnie jak okultyzm na odsiadce, mniej więcej tyle samo wiem o jednym i drugim :D
Idę szukać foty.
O! słuchaj fachowca! Jak pisałam, ze mnie kompletny lajkonik.
Tradycjo!
Strawy soczystej
Wody w kuble czystej
Posłania suchego
Faceta z wielkim… ego
Wiem, grafomaństwo, ale z wyjałowionych synaps to i Homer nie naleje. Poza tym zawiesiłam się na trzecim wersie, bo dotarło do mnie, że nie wiem jak kozy śpią. Czy się pokładają na boku? Zwijają pod głowę kłębek słomy? Czy przymykają oko na stojąco i w nosie mają stan pościeli?
Z pozdrowieniami
Korpomysza Fredzia
Dzięki, korpomyszo :D
Tak śpią, jak na tym sianie na zdjęciu, tylko łepetynę sobie jeszcze wtykają jak łabędzie między pióra na kadłubku ;)
Chciaż Andrzej jak śpi to nie wiem, bo ostatnio go przyłapałam, jak sobie na sianku leżąc próbował rogami nagarnąć siana na siebie, niby jaką kołdrę. Może on taki sprytniejszy i pod głowę sobie też wałek ze słomy kręci.
Nic nowego nie wniosę, gdy dodam od siebie, że przepierzenie też mi się cholernie podoba. Ale przecież muszę to napisać ;)
A kozia drzemalnia za rogiem, to jest jedno z tych miejsc, które powinien mieć każdy pod ręką, coby się tam zaszyć niepostrzeżenie na mniej lub bardziej legalną drzemeczkę :)
Dzięki, Zeroerha :) Nawet jeśli mówisz to z litości :D
A Kącik Młodego Palacza naprawdę się udał – że też mi te kozy wcześniej nie powiedziały, że coś takiego by im się przydało. Kącik powstał przez przypadek (najbliżej mi tam było siano wyrzucać, a to odpad organiczny, więc bez krępacji), a one teraz dzień w dzień tam leżą i żują, zadowolone jak nie wiem co. Jak dziś zaparkowałam i wysiadłam z samochodu (zakupy), to się nawet nie podniosły z leżanek! Tylko patrzyły na mnie, żując leniwie, a Bożena od niechcenia zapytała: marchew kupiłaś? I tyle.
Mnie się wydaje, ze to niekonieczne siano tam pod spodem trochę się kompostuje i grzeje kozie brzuchy :)
Ja Ci dam “z litości”! :P
Z litości, to ja znam tylko skały.. lite ;)
Kurde, normalnie zebrać, załadować na przyczepę, zawieźć i pizgnąć w bramie państwu C. Chyba “dobrze” miał Atos u nich, że tak “serdecznie” powitał pana C. Takim to tylko w dupę nakopać. Tylko, jak to mówią: zabiję gnoja, pójdę siedzieć za człowieka. Cebulaccy- Buraccy.
Wlasnie, Iwona, wydawalo by sie zeby piznac takiemu gnojowi ten syf z powrotem na jego podworko, a potem czlowiek ma klopoty. Atos, brawo!
Przede wszystkim – spóźnione 100 lat dla Łabędzicy!
Porodówka jest THE BEST! Widziałam początek prac nad nią i trochę inaczej wyobrażałam sobie efekt końcowy ale zgadzam się z siostrami Kozami – jest DIZAJNERSKA! :D
To teraz czekamy na relację z porodu. Przyszła mama zwykle szykuje wyprawkę dla dziecka, Ziokołek sam nie da rady. Czy Kanionek poszył już kubraczki i rajtuzki dla koźlątek? :D
Biedny myszołów, dobrze że mu się nie dostało za grzechy jego kuzyna jaszczompia.