Knocik, Pecik i jedenastu Kurokezów, czyli unosząc zad z okazji urodzin
Wieczór dziewiętnastego lutego, malinowy zachód słońca, pierwszy komar w szklarni i przebiśniegi za płotem. Czyżby to już, już niedługo? Zdyszana po kilkunastu kursach ze słomą, tacham pięciolitrowy garnek z jeszcze ciepłą herbatką miętową do koziarni.
– Daj sobie spokój – mówi Bożena.
– Co? – odstawiam ciężki garnek na kozią ławkę, jednocześnie strofując się w myślach, że przecież nie “co?”, tylko “słucham?”, no ale one mnie zawsze tak zaskoczą z tym swoim gadaniem, że zapominam o dobrym wychowaniu.
– Pstro! – chichocze Irena, zadowolona, że udało jej się zemścić za moją niegdysiejszą odzywkę.
– Daj sobie spokój z tymi naparami – Bożena, oaza spokoju.
– No ale że co – że niedobre? Przecież wam smakowały. Niektóre. – poprawiam opadającą na oczy czapkę.
– No smakowały, – Bożena podchodzi do garnka – ale naprawdę, nie trzeba. Co to dzisiaj – mięta? Ale jakaś importowana chyba, nie nasza?
– No nie nasza, – skąd Bożena zna takie słowa jak “import” to już przechodzi moje pojęcie – bo nasząście przecież już zjadły.
– “Nasząście…” – nabożnym szeptem powtarza Andrzej, który wciąż jeszcze patrzy we mnie jak w obrazek i wierzy, że jeśli coś mówię, to to jest ważne i trzeba zapamiętać.
– A niech nosi! Jak lubi! – wydziera się Irena z poprzeczki nad żłobem. – Póty. Dzban. Wodę. Nosi… – wystukuje kropki kopytkami i zawiesza się na chwilę, bo nie ma bladego pojęcia ani jak kończy się to przysłowie, ani co ono oznacza.
– Zamknij się, Irena. – Bożena rzuca jej jedno z tych spojrzeń, od których cycki się marszczą, a kopyta dostają ciężkiego ochwatu.
– Póty. Dzban. Wodę. Nosi. – szeptem stuka zafrasowana Irena, zawróciwszy już na poprzeczce.
“Póki mu koza ucha nie odgryzie” – kończę w myślach przypominając sobie, jak to ostatnio Bożena zapomniała się w swych pieszczotach i omal nie urwała mi prawej podpórki pod okulary. – To dlaczego nie chcecie? Nagietka wam mogę zaparzyć, z kropelką soku z cytryny i…
– Serio, nie trzeba – kręci rogami Bożena. – My to pijemy, żeby ci nie było przykro, ale tak naprawdę nie potrzebujemy.
– Aha… – przysiadam nieco oklapła na koziej ławce, wpatrując się w importowanej mięty toń.
– No już, już, – Bożena ociera pysk o moje kolana – nie smuć się. Bardzo doceniamy, naprawdę – dodaje i łypie na mnie tym wielkim okiem.
– A powiedz mi, Bożena, macie wy może jakichś kanaryjskich przodków? – pytam z nieskrywaną nadzieją, drapiąc paznokciem w uchwyt garnka.
– Może mamy, może nie… Kiedyś zaśpiewam ci pieśń mojego ludu – Bożena mruga do mnie szelmowsko, na co nie sposób się nie uśmiechnąć.
– Póty. Dzban. Wodę. Nosi. – Irena ma już uszy czerwone z intelektualnego wysiłku.
– Wystaw rogi na pierogi!!! – wrzeszczy znienacka Andrzejek, któremu najwyraźniej słonecznik przedostał się wreszcie do systemu, i zaczyna biegać w kółko, zarzucając zadem jak byk na corridzie.
– Nie wiem o co wam chodzi, bardzo smaczna miętka – mruczy sobie Tradycja, a krople zielonkawego naparu kapią z jej brody wprost na moją wietnamską kurtkę. Mój cyrk dnia codziennego.
Spostrzegawczy zapewne zauważyli, że w koziarni pojawiły się nowe elementy zakrawające na konstrukcję. Tak, spędziliśmy dziś trzy godziny na montażu tych pionowych słupków, a jutro domontujemy do nich poziome żerdzie, i tym sposobem koziarnia zostanie podzielona na dwie części – salon i porodówkę. Albo karcer, to zależy od okoliczności.
Ta część koziarni, zazwyczaj niewidoczna na zdjęciach, to dawny chlewik o rozmiarach 3,5 na 2,5 metra. Oryginalne drzwiczki od chlewika też udało nam się odnaleźć, obecnie dosychają sobie na słońcu, i po wymianie jednej czy dwóch spróchniałych desek drzwiczki zawisną na zardzewiałych (zapewne z tęsknoty) acz solidnych zawiasach. Nie, nie udało mi się przekonać małżonka, że Tradycja jest w ciąży. Po prostu uznał, całkiem rozsądnie, że dopóki nie zrobimy tej porodówki, to będę mu truć i jęczeć. Zachodziło też ryzyko histerii, więc sami rozumiecie.
No i zaczęliśmy od tego, że z drewutni trzeba było wytargać długi na prawie cztery metry pień świerkowy i podrzucić go koziołkom do okorowania:
Później pomierzyć, pociąć i zamontować. Proste. Podział obowiązków przy tego typu pracach też mamy prosty – małżonek robi, a ja staram się zawsze:
-
stanąć ze złej strony (i jeśli się da – zasłonić całe światło)
-
podłączyć wyrzynarkę zamiast wiertarki
-
nie zmienić wiertła
-
nie wyłączyć udaru
-
upuścić nasadkę od śrubokrętu wprost w odmęty ściółki
-
nadepnąć na święty kabel
-
puścić coś, co miałam trzymać
-
gapić się jak sroka w gnat i nie przewidzieć kolejnej czynności
Ale dzisiaj trochę się postarałam i wkręciłam dwanaście wkrętów, z czego trzy krzywo i w dodatku złą końcówką (zaraz skasujesz gniazdo, Kanionek), oraz obrzępoliłam wyrzynarką kilka przeszkadzających gałązek (nie mogę na to patrzeć, Kanionek) i wywierciłam jedną dziurę pod jebitny gwóźdź (zapchasz sobie to wiertło, Kanionek). Ostatecznie wszystko się udało i nic nie zginęło, a jutro ciąg dalszy budowy.
Tymczasem mam jeszcze kilka sielskich fotek tego, co zawsze, więc zamieszczam.
Wpuściłam kurczaki do ogrodu, żeby sobie wyskubały resztki jarmużu, ale jak tylko odkryły że pod grubą warstwą śmiecia i ściółki są ŻYWE dżdżownice, to zaraz zrobiły mi z ogródka wykopaliska i teraz mam kilkanaście lejów po bombie do zagrabienia na równo. Rozochocone smakiem wiosennego mięsa polazły też do koziarni i w poszukiwaniu robaków (żywiących się betonem) przewróciły ściółkę do góry nogami, a proszę pamiętać, że ściółka w koziarni na tym etapie zimy ma trzy warstwy: czarną na samym dole, brązową w środku i tę suchą, jasnożółtą na wierzchu. Warstwy niczym nie niepokojone mają się świetnie i dopóki równowaga w ich ekosystemie nie zostanie zakłócona, nie emitują przykrego zapachu do atmosfery. Co innego, gdy banda półdzikich wojowników w czerwonych pióropuszach zrobi ściółce przeszukanie komornicze – wtedy ściółka zaczyna intensywnie oddychać i zdecydowanie emitować, a stajenny ze łzami w oczach to wszystko później musi zagrabić, uklepać, i na wierzch bogato pościelić suchą słomą, co go kosztuje kilkanaście kursów z koziarni do garażu i z powrotem.
A na koniec nie będzie żadnych więcej narzekań, tylko dobre wieści i baloniki. Otóż po pierwsze – Antoni próbuje wstawać. Próbuje. Wstawać! Że tak posłużę się stylem ekspresji Irenki. Wygląda to tak, że gdy pełznie, albo klęczy przy misce z wodą, próbuje unieść zad do góry i proszę Państwa – zad unosi się coraz wyżej. Dziś na podwórku, uzbrojony w podwójne skarpetki, wylegiwał się Antoni na słoneczku. I w pewnej chwili tak się zdenerwował na nadjeżdżający samochód leśniczego, że wstał prawie całkiem! Co prawda tylko na chwilę, a tylne łapy były w pozycji na “X” i palce skierowane do tyłu, ale liczy się fakt. I w takich chwilach utwierdzamy się w przekonaniu, że nie czas na wózek inwalidzki – Antoni ma ambicję i motywację, a wózek mógłby mu je odebrać. I oczywiście proszę jeszcze nie spadać z krzeseł i nie szastać sztuczną szczęką – proces powstawania Atosa z popiołów niewątpliwie jeszcze trochę potrwa. Zezwalam natomiast na popiskiwanie z radości i zaciskanie kciuków na granicy odcięcia sobie krążenia ;)
A teraz baloniki i trąbka i serpentyny i ciężarówka brokatu wysadzona dynamitem – Szanowni Państwo, już niedługo, bo 23 lutego, Piękna Łabędzica obchodzić będzie swe pierwsze urodziny! Kilo marchwi, paczkę suszonych śliwek, suchy chlebek z kaloryfera i inne takie jadalne majtki, można przesyłać na adres:
Tradycja Ziokołek-Pecik
Kanionkowo 1
00-666 Koniec Świata
(Idź pan z tym akordeonem! Rany boskie, mówiłam “bez świeczek”. Tradycja, proszę natychmiast wypluć knocik! I przeprosić.)
PS. Byłabym zapomniała. Dla tych, co lubią widoki z góry – niespodzianka z gatunku “wytęż wzrok i znajdź dom z oborą i kałużą stawu”:
Sliczny post, jak zawsze z reszta. Zazdroszcze tej pogody. U nas dzis bylo -25 st.C i wialo tak, ze galki oczne zamarzaly po dziesieciu sekundach pobytu na zewnatrz.
Cieszymy sie postepami Atosa! My natomiast zaliczylismy obuchem i kolkiem w leb. Nasz pitbulbulek przewrocil sie na lodzie i vet podejrzewa zerwanie ACL. Wkrotce idziemy zrobic przeswietlenie i wtedy bedziemy wiedziec na pewno. Jezeli bedzie potrzebna operacja to jedno z nas musi zostac w domu na 24godzinna opieke dla piesa. Szczescie w nieszczesciu, bo akurat najblizszy sasiad oznajmil nam, ze od kwietnia zasili szeregi bezrobotnych i chetnie wtedy zajaby sie opieka naszego psa po operacji. Takich sasiadow zycze wszystkim.
Dialogi z kozami- genialne!
Lidko, ciary mi lataja po plecach na mysl o Waszej pogodzie… brrrrr.
Och, Lidka! Biedny Bulbulek! Czy ACL u piesa to też jest ścięgno w kolanie?? Oby obyło się bez operacji, trzymam kciuki! I daj znać jak tylko coś będzie wiadomo. I ucałuj Pita w nos ode mnie :-*
Tak, to sciegno w kolanie. A calowany jest wielokrotnie i codziennie milion razy. Ucalujemy z przyjemnoscia i od Ciebie.
Lidka, przepraszam, że jeszcze sama źle Tobie podpowiadam – więzadło, nie ścięgno, oczywiście, sama miałam kilka razy w prawym kolanie więzadło krzyżowe i boczne szarpnięte, więc znam i ból i długą drogę rekonwalescencji. Więzadła są chyba jeszcze głupszym wynalazkiem niż ścięgna, bo są mało elastyczne i nawet zregenerowane – zawsze już słabsze niż przed uszkodzeniem. Jak to mi tłumaczył ortopeda – to takie sznurki ;) No a jeśli się całkiem urwało, to faktycznie tylko operacja. Oby nie, oby nie, oby nie!
Wiesz, Kanionku, czy to wiazadlo czy sciegno dla mnie juz brzmialo to jednakowo. I kiedy uslyszalam, ze toto jest reperowane operacyjnie, to nic wiecej mi nie bylo do “szczescia” potrzeba. Ciagle pamietam, co przeszlismy kiedy Rocky, nasz bokser, byl po operacji bioderka. Dziekujemy za slowa otuchy Tobie i calej Oboze. Na razie pobekujemy zalosnie w kacie. Meeee.
Lidka, -25? Ty mieszkasz na kole podbiegunowym???
Co to jest ACL?
@Ola
ACL (Anterior Cruciate Ligament) to takie sciegno w psim kolanie, ktore trzyma kosci w kolanie razem. Jedno sie zerwalo, najprawdopodobniej. W przyszlym tygodniu mamy wizyte u specjalisty i przeswietlenie. Wtedy bedziemy wiedziec na pewno.
Strasznie mnie serce boli, kiedy widze go takiego kustykajacego. I te oczy, jakby prosily: “Mamusiu, napraw mnie! Co sie ze mna stalo?! Nie chce byc najwolniejszym psem w naszym ‘hood!!!”
@Lidka, podrap biedaka za uszkiem od cioci :(
Ja też życzę zdrowia dla psiaczka, Lidka. Trzymajcie się tam na tej nowej Syberii…
Oby tylko naciągnął to ścięgno, oby obyło się bez operacji. Gorące uściski, bo u Was -30, okropność. Dziś, aż do teściowej wiadomości poszłam obejrzeć, bo posłyszałam, że o zimie w Stanach mówią.
Dziekujemy Wam, Kozy, za slowa wsparcia. Dzis troche “cieplej”, bo w okolicach -2 C. Nasz kulawy piesu kustykal dzisiaj jakby bardziej ochoczo.
Ech:))
Masz Kobieto talent:)
Trzymam kciuki za Atos, mocno!
Tradycja ma dopiero rok??? Ojej, ale to w kozim swiecie szybko idzie – dziecinstwo, panienstwo, zamęście i macierzynstwo (1 maja!).
Talent do upuszczania tych końcówek w ściółkę masz na myśli?
Tak, w kozim świecie akcja życia toczy się wartko. Zresztą – małe koźlaki już w parę chwil po urodzeniu potrafią chodzić, a my? Przynajmniej przez rok pełzamy po dywanie ;) Podobno nawet trzymiesięczne kózki mogą zajść w ciążę, ale tego to już nikt nie poleca, za to wiek ośmiu miesięcy książki podają jako całkiem sensowny na zapłodnienie. Są oczywiście i takie szkoły, które każą czekać rok, półtora, a nawet dwa. Ja wybrałam książkowy “złoty środek”. O ile Tradycja w ogóle jest kotna, znaczy się, bo wiadomo jak to z moimi przepowiedniami bywa ;)
Dzięki za kciuki dla Atosa, mamy nadzieję że wiosna zmobilizuje go dodatkowo, a latem będzie już samodzielnie wydeptywał swoje stare ścieżki.
Koanionek, teraz widze to zdjecie satelitarne – Wy mieszkacie w srodku lasu!
Nie sadzilam, ze to az tak.
No właśnie “aż tak” :D Nie wiem, jak wiele jest takich miejsc na ziemi, ale cieszę się, że właśnie to znaleźliśmy :)
Wyczytalam w jakiejs ksiazce, ze to MIEJSCE do zycia znajduje nas, a nie my MIEJSCE. Ciesze sie, ze to MIEJSCE Was znalazlo. Pieknie tam.
Podobno. I podobno nawet cierpią. Pewien znany mi Niebieski Ptak z Czarnym Okiem napisał:
“To nie my, to miejsca cierpią,
jak sól po utracie chleba,
którego zawsze będzie mniej,
jak łoże po utracie miłości,
która nigdy na nim nie poprzestanie”
Ty, to zdjecie z satelity jest niesamowite! Toz to naprawde 00-666 Koniec Swiata! Ale musi byc cichutko i ciemno w nocy, fajnie.
Dwa Kurokezy w sloncu pieknymi kolorami sie mienia, istna kurza tecza.
No a Atos – to nawet komentowac nie trzeba :)
A moze przymiarki noszy + aparat fotograficzny tak go naprawde wystrachaly, ze dostal psychicznego “kopa”?
O, w nocy jest pięknie! Szczególnie w te noce bezchmurne, gdy widać wyraźnie Drogę Mleczną.
Można utonąć, patrząc w niebo. I jest to – rzecz jasna – i piękne i przerażające zarazem. Ilekroć jestem u Mamy, w mieście, patrzę w to “niebo” na którym widać pięć gwiazd na krzyż i tęsknię za “moim niebem” jak kopalnia diamentów.
A w noce pochmurne własnej dłoni człowiek nie widzi przed sobą :) I cieszę się, że puszczyk jeszcze nie wyginął jako gatunek, bo ten jego chichot jest – paradoksalnie – krzepiący. Mówi, że co prawda wszystko przemija, ale zarazem jest wieczne. W taką noc możesz być kim chcesz i istnieć w dowolnej epoce, bez czasu, bez jutra.
Ja też myślę, że Atos boi się moich noszy. Kto by tam ufał Kanionkowej inżynierii? :D
No pięknie napisałaś!
Mieszkacie w magicznym miejscu, Kanionku & co. Te zwierzaczki dopełniają to czarowne miejsce. Moje niebo też jest piękne. Dzisiaj znów jak co dzień pójdziemy z Karmelcią na wieczorny spacer i posłuchamy nocnej ciszy. Nie takiej leśnej, ale mieszkamy w małym miasteczku i naszą uliczką to przemknie kuna, to zahuczy sowa, jakiś jeż czasem tupta. Mała namiastka tego, co Ty doświadczasz, ale zawsze.
No i zawsze mogę popatrzeć na zdjęcia z Obory, prawda?
Meee…
Niewątpliwie postępy Atosa to hit dnia.Ma chłopak charakter no i charakterek. No bo nie będzie mu tu żaden samochód po Jego drodze koło Jego domu jeździł.Zdjęcie ostatnie no no.Kanionkowo wygląda jak łódeczka na oceanie.Sama mieszkam trochę na uboczu i to sobie chwalę, ale Twoja lokalizacja robi wrażenie.Czyżby natura introwertyka od czasu do czasu z czeluści jestestwa się wyłaniała? Bo ja tak właśnie mam.
Z innej beczki czy Rosoły to na pewno są na rosół, bo jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.BRR
Tak, z natury jestem introwertykiem i potrzebuję dobrze ukrytej jaskini. Zaczynałam jako dziecko z podejrzeniem autyzmu, później byłam zwyczajnie aspołeczna, a teraz, na starość, zaczęłam pisać bloga i wciąż sama w to nie wierzę ;)
Rosoły dostały taką ksywę, żeby miały się na baczności, ale teraz już chyba wszyscy wiedzą, że to tylko takie “strachy na lachy”, a Kanionek się wszystkim odgraża, a potem smakołyki podtyka i robi słodki dzióbek ;)
Ło matko, wypadnie człowiek na kilka godzin poza zasiég, a potem nie może się odnaleźć ;-)
Atos, teraz, kiedy jest cieplej, będzie miał bardzo dużo bodźców do zdrowienia. W domu, jak to w domu, wypadł z roli stróża, ale na podwórku, trzeba mieć cały czas rękę, eee… łapę na pulsie, będzie chodził, trzymam kciuki do zaniku krążenia :-)
No właśnie. Zaczynam rozumieć ideę internetu w telefonie i ciągłego “bycia na bieżąco” :D
Właśnie skończyłam wzmacnianie skarpetek Atosa nakładką dżinsową (godzina szycia = pół flaszki Neospasminy mniej), więc jesteśmy gotowi na wiosnę! Dziękujemy za kciuki (można robić przerwę w ściskaniu na noc) :)
Właśnie – no i ja tu deklaruję silne białostockie kciuki za Antka!
Brawo Antoni!!!
Dzięki :) Wciąż jeszcze czekamy, kiedy zacznie machać ogonem, bo mięśnie niby sprawne (potrafi np. zasłonić tyłek ogonem) ale typowych oznak radości brak.
Popiskuję z radości i zaciskam kciuki mooooocno! Hej Atosie!
Hej Ola! Dziękujemy :)
Czadowa (ktoś tak jeszcze mówi?) lokalizacja,na was kończy się droga. Kiedyś mówiło się na to “zadupie”, teraz “czarowne ustronie”. Moja chora wyobraźnia podsuwa mi sceny z Archiwum X (uwielbiam, ostatnio łyknęłam, nie na raz oczywiście, wszystkie sezony)tych zwyrodnialców mieszkających po takich zagubionych domach (no Was nie mam oczywiście na myśli), te kręgi w lesie wypalone statkami kosmicznymi, te zagubione ośrodki nielegalnych badań rządowych, te ….a może już przestanę. Ale jak patrzę na to zdjęcie, to przechodzi mię taki dreszcz w stylu “i piękne to i straszne”. Nie jestem nienormalne, nie jestem nienormalna, nie jestem….PUKI.SIĘ.UCHO.NIE.URWIE!! aaaaaa Irena ratuj
Sieka – kiedyś po archiwum X nie spałam nocami i w oknie czaił się kosmita o wielkich oczach bez powiek….
Teraz uważam takie strachy za PI-KU-SIE….
:)
Mee
:D
Irena nic Ci tu nie pomoże, ona JEST nienormalna i bardzo jej się to podoba. Póki jej się coś nie urwie od tego skakania po żłobie ;)
A ta “droga” to tylko na mapie Google tak drogowo wygląda – w rzeczywistości jest to leśna wstęga piachu, na której dwa samochody się nie wyminą, ale Google na takie dróżki nanosi taką szarą wstążkę, żeby lepiej było widać, że w razie co, to rowerem da się przejechać ;) No i żeby np. odrożnić dróżkę od rzeczki, bo z wysokości to na jedno wygląda.
Kanionku czytałaś/słuchałaś “Kocie historie”?
https://www.youtube.com/watch?v=U0aI09-Ygyo
Twoje “Kozie historie” są jeszcze lepsze! :)))) I dla dorosłych ;)
Atos jest debeściak! Na moje oko do jesieni chłopak będzie sam swój zad nosił (za co trzymam kciuki zsiniałe). Postraszcie go jeszcze trochę noszami ;)
Rosoły błyszczące w słońcu są obłędnie przepiękne!
Chyba nie znam “Kocich historii”, a dowiem się, gdy uda mi się posłuchać z Twojego linka – net znowu mam dostarczany jucznym ślimakiem. Odwodnionym. I chyba ślepym, bo nie zawsze do mnie trafia.
Straszymy noszami :) Na razie po domu, żeby go przyzwyczaić, bo uwierz – dźwięk otwierania bramy czy furtki jest dla tych psów jak odgłos trąb anielskich u wejścia do raju. Jak który usłyszy tylko skrzypnięcie, to mało nóg nie pogubi ;)
Jak skończymy akcję “porodówka” (a dziś nie mogliśmy, bo koziarnia służyła za izbę przyjęć dla rannego myszołowa), to… będą zdjęcia :)
Rosoły dziękują za komplement. Ja dodam jeszcze tylko, że upodobały sobie taki sposób wychodzenia do lasu (i wracania): wskakują na furtkę, machają skrzydłami, robią dumne i donośne kukuryku i zeskakują. I za każdym razem przywodzi mi to na myśl czołówkę Teleranka :)
A teraz nutka absurdu w samo południe:
Wychodzi rolnik na pole, a tam … w gruncie rzeczy.
To tyle jeśli chodzi o normalność.
To wcale nie absurd. Wychodzi Kanionek na pole,a tam w gruncie rzeczy po Cebulackich.
Kanionku, zaciskam i popiskuję. Doszłam do wniosku, że jestem już uzależniona od Twojego bloga i to jest niebezpieczne, bo zaczynam w robocie więcej czytać o kozach i oglądać zdjęcia, niż pracować.
Zaiste, w rzeczy samej i w gruncie rzeczy :D
Co do uzależnienia i oglądania w pracy – to bardzo dobrze! W ten sposób unikniesz dużo groźniejszego schorzenia, zwanego wypaleniem zawodowym. Lekarze zalecają spoglądanie na coś zielonego, dla zachowania równowagi umysłu. Amatorzy! Po prostu nigdy nie patrzyli na kozy :)
To ja sobie stanę w progu koziarni i eeeee, przyjmnij, Tradycjo, ten wirtualny wiecheć nagietków, tymotki łąkowej, kupkówki pospolitej, podbiału, pokrzywy i wszystkich ziółek, które lubisz. Żyj nam sto lat, miej młode, bo nam tu Kanionka zaaresztują za molestowanie i macanki notoryczne, dawaj mleka cysterny, no i miejcie się tam wszyscy na tym zadupiu, o pardą maj frencz, uroczysku, jak pączusie w maśle. Niech Wam się darzy!
A Tradycja urodziła się w ważny dla Poznania dzień! U nas 23 lutego kwiaty, wieńce i uroczystości!
Panieńskim rumieńcem dzięcielina! Tradycja przestępując z kopytka na kopytko kłania się skromnie i dziękuje :) I pozdrawia Twierdzę Poznań!
Kanionku, co za pieeekne miejsce – las, potem las i dalej las. Takie mam tez marzenie, żeby swój las mieć wokół i ludzi ni hu hu. Tylko powiedz, co to za orła cień nad wami na tym satelitarnym zdjęciu. Wasz Chudoba pod niebieskawym cieniem, jakby nad Wami i obok: ” Czarne słońce, czarny dzień, czarna trawa” :-)
Intrygujące są tez te dwa splechetki pola po lewej, w środku lasu.
Kanionku, takie zdjęcia to pod szkło aż się prosi, np to 4 zdjecie z kozami to mi tak mocno Chełmońskim zapachniało :-) Uwielbiam te kolory, uwielbiam zapach ziemi w takich miejscach gdzie szare wysokie trawy sięgające pasa trwają cała zimę. Przystając w nich w kompletnej ciszy słychać delikatny szelest, kiedy myszkuje w nich wiatr.
Modra, ale jaki niebieskawy cień?? Paczę, paczę i nic nie widzę. Chodzi o to, że my na takim ciemniejszym polu, a po lewej jest jaśniej? Ja nie wiem, jak Google te mapy składa – może mieli zdjęcia z różnych dni i o różnym nasłonecznieniu. A te dwa spłachetki pola są ciekawe – raz przeprawiliśmy się przez rzekę (jak się dobrze przyjrzeć, to widać którędy płynie), zabłądziliśmy w lesie, a wracając trafiliśmy właśnie na to pole – w środku niczego. To znaczy na pewno do kogoś należą, ale jednak dziwnie to wygląda.
Jeśli chcesz, to mogę Ci ulubione zdjęcie wysłać na maila w większym rozmiarze, np. na tapetę. Takie piękne trawy po pas to tylko u takich dziadowskich rolników, jak my – wszyscy inni swoje łąki regularnie koszą ;)
To samotne drzewo rzuca cień, ten na górze:-)
Fajnie sobie gawędzicie w tej koziarni :) Ucałowania dla Tradycji- jubilatki (przekażesz ?) i gratulacje dla Niezłomnego Atosa !
I faktycznie mieszkacie na końcu Końca Świata…
Poproszę o więcej fotorelacji z życia Rosołów, których jestem wielką fanką.
Oczywiście, że przekażę, Tradycji całusy, Atosowi gratulacje, a Rosołom informację o oficjalnej fance :)
Rosoły powinny się znów pojawić w następnym wpisie, dzięki dzisiejszej akcji z myszołowem, ale nie będę robić spojlerów i już milczę :)
Gwiazdolot widać na zdjęciu :-). A mi się wydaje, że wśród lasu mniej straszno, niż przy szosie, a somsiady tak ze 300 metrów, coś jedzie, się zatrzymuje, jedzie znów staje, i zerka człowiek po nocy, i myśli sobie, co ten ktoś kombinuje. Pies się drze, serce dudni, ręka na metalowym pręcie się zaciska, groza, panie, groza ;-)
Przychylam się do zdania przedmówczyni :)
Też mi mniej straszno w lesie, niż wśród ludzi. Nie twierdzę oczywiście, że zaraz nie wpełznie mi do chałupy psychopata obciążony siekierką, zdarza się wszędzie przecież. Ale jeśli chodzi o poczucie takie wewnętrzne, to też wybieram komfort “daleko od ludzi”.. Tzn. na tyle daleko, na ile się komu uda ;))
Metalowy pręt! Małżonek długo taki trzymał przy łóżku :)
Faktycznie, ten jasny prostokąt to Gwiazdolot :)
Nasząście….piękne ach
Myślę sobie Kanionku, że bez problemu byś dostała pozwolenie na broń, wystarczy do uzasadnienia dodać to zdjęcie satelitarne. A my może zrobimy ściepe. Poza naturalna, że tak powiem, potrzebą posiadania broni, takie strzelanie dobrze robi na nerwy, przynajmniej mi, jak jest już bardzo źle to biore tarcze, broń i idę na łąki, a wracam jako Czarna Mamba i mogę wszystko :-D polecam taki sposób na relaks, no oczywiście rozumiem że niektórzy wolą szydełko…
Jaciee! Masz prawdziwą broń na prawdziwą amunicję? Bo strzelaliśmy tu sobie do tarczy z tej mojej atrapy, ale to nie ten dreszcz zupełnie ;) Prędkość początkowa pocisku też taka, że z odległości większej, niż 10 metrów to już trzeba brać dużą poprawkę na zmianę trajektorii ;)
Ja nie mam prawdziwej broni, ale taką która też można krzywdę zrobić a pozwolenia nie trzeba. Naprawde fajne rzeczy teraz sprzedają w militariach :-) ale to raczej do bliskiego kontaktu, ja mam w sklepie i do straszenia jednego damskiego boksera co to mu rodzinę rozbilam, broniąc żonę przed nim i on tak cierpi, że mi grozi. A Ty Kanionku potrzebujesz raczej coś czym można coś odstrzelic z dużej odległości i wydaje mi się że nie powinno być problemu z zezwoleniem, wiem bo w Bieszczadach dawali pozwolenia za miejscówke :-)
@nikt ważny, myślę że Kanionek w głuszy ma naturalną potrzebę :-)
Eeeee??? Naturalna potrzeba posiadania broni?
Ja sie broni boje i nie chce posiadac.
@ Kanionek
A ty tak sama z pomocą małżonkowi się wyrywasz, czy małżonek wzywa, a jak nie wzywa to lepiej się trzymać z daleka, bo potem, że po co przyszłaś i popsułaś ;-)
Iwona, no właśnie ja mu tłumaczę, że przecież mu tylko przeszkadzam, a on się upiera, że razem, bo niby dlaczego ma robić sam. Za to przy dłubaninie w elektronice to nawet na pięć metrów lepiej mi się nie zbliżać, nic nie mówić i generalnie zniknąć mu z życia ;)
a ja to lubie takie asystowanie, bo sie zawsze czegos naucze, a i glowny mechanik potrzebuje dowartosciowania i towarzystwa.
i jeszcze: co dwie glowy to nie jedna
Monsz ma rację, Kanionku. Przecież pomoc kobiety powinna polegać na tym, że się stoi obok i się podziwia. Tak, tak. To konieczne jest. No i można potem mówić: -Zrobiliśmy…”.
Ale cudna miejscówka! Wcale bym się nie bała ;-) Bo jak mówi Mimbla: “Nie przejmuj się, nie ma tu nic gorszego, niż my sami.” :-)
A-tos, A-tos, A-tos! (<- doping)
Rosoły przebarwne, rzeczywiście, niczym rajskie ptaki, ale moje klimaty oddaje zdjęcie : kozy w wysokiej, pozimowej trawie.
“Nie ma tu nic gorszego, niż my sami”, no chyba, że tubylec z widłami :D
Raz wracałam sobie z lasu, zbierałam jeżyny, więc ubrana byłam dość kuriozalnie (że wymienię tylko worek foliowy na głowie przyklejony taśmą klejącą do czoła, bo w krzakach jeżyn siedzą hordy komarów), a jakieś 300 metrów od domu, na leśnym dukcie, napotkałam wózek do drewna i trzech osobników, niewiele dziwniejszych ode mnie. Jeden z nich był w wieku około 50 lat, a związek małżeński z wódką odcisnął na nim niejedno piętno. I ten akurat osobnik sikał sobie pod krzakiem. Pozostali próbowali go ostrzec, że zbliża się coś kobietopodobnego, ale on był już jedną nogą w krainie czarów i skończył dopiero, gdy się z nimi zrównałam. Może skrócę tę historię. Zostałam wypytana dokładnie skąd jestem, jak mi się tu żyje, czy małżonek jest w domu i czy to ten z długimi włosami, bo oni go kiedyś widzieli, a potem poinformowana o swej wybitnej urodzie (i wtedy właśnie dotarło do mnie, że wciąż mam ten zielony worek na głowie i taśmę), a osobnik uprzednio sikający zapewnił mnie o swej nagłej, acz dozgonnej miłości.
I powiem Ci, że jak wróciłam do domu, to najpierw poszłam sprawdzić, czy mam śrut załadowany do Walthera ;)
Kiedyś zaś pan J. chwalił mi się, siedząc przy stole z rozbitym czołem, jaki to on jest mistrz boksu i innych rękoczynów. I zapytał, czy mój mąż też jest dobry w bijatyce. I ponieważ byłam już o prawie trzy lata mieszkania na wsi mądrzejsza, to odpowiedziałam mu, że mój mąż się w takie dziecinady nie bawi, bo jest dwudziesty pierwszy wiek i mamy broń palną. I mam nadzieję, że pan J. rozpowszechnił tę informację w okolicy ;)
mam nadzieje, ze do takich eskapad masz asyste w psiej postaci
Dialogi rogatokopytne są wpytne :)
Nasząście..
Porodówka bardzo mi się podoba, nawet jak Tradycja sanki tam urodzi, to wychowa ich na porządnych ludzi.
Koguty są śliczne, Kozy są śliczne, nawet chwasty mi się podobają.. chyba wiosna idzie ;)
Atosowi – ściskam łapę. Dalej tak, stary!
A Tradycji kopytko, niech żyje długo i szczęśliwie, śliczny bały Ziokołek :)
I zdjęcie mi się też podoba, super działka w tym środku lasu!
No generalnie zaraz się rozpłynę :)
Dzięki, Zeroerha :D Sanki wychowane przez kozę na porządnych ludzi mnie załatwiły :D
Śliczny biały Ziokołek – tak właśnie do niej mówię, a małżonek patrzy na mnie z politowaniem.
Poniewaz wiele razy wspominalas, ze Ziokolek intelektem nie grzeszy, to ile razy teraz na nia patrze, brzmi mi w uszach Magda Umer (przywolywana tu, jak milo:): mysli tej malej biale zeszyty…:)
Ja bym też tak mówiła: śliczny biały Ziokołek i bardzo kochany.
Mniej więcej takie teksty słyszy ode mnie nasz (oficjalnie córki, ale po cichu MÓJ) kot o wdzięcznym imieniu Jax (po Jacksonie Tellerze, tym z SOA). Mieszka z nami od trzech tygodni, pisałam już Wam, że moja poprzednia koteczka odeszła w październiku…
Zatem tekst “kocie ach kocie, najcudowniejszy na świecie i bardzo kochany” słychać u nas w domu bardzo często.
Brzmi jak wyznanie świra, no nie?
Etam, od razu świra ;)
Pytam małżonka:
– Czy uważasz za bardzo porypane, że powiedziałam kotom “dobranoc” idąc spać?
– Nie, porypane byłoby, gdybyś powiedziała im o tej porze “dzień dobry”.
Widzisz, normalne jesteśmy, wszystkie bez wyjątku :)
No to mi lżej :)
Taka mnię refleksja naszła, jak sobie tak czytam i czytam i nurzam się w komentarzach – pogawędkach, że ja kurde nie wiem kto jest kim……
No wiem kto to Kanionek:)
A tak – no wstyd ale miesza mi się.
Tylko mi?
Oj tam, oj tam. Wszystkie jesteśmy Kozami i tyle wystarczy ;)
Kachna, przynajmniej ze mna masz latwiej: nikt wazny ze mnie:)
A słyszałyście, kozie amory na torach zatrzymały pociąg. Pod Legnicą gdzieś, to się nazywa miłość ekstremalna :-D
Rok Kozy się zaczął :-)
O, muszę poszukać :) Ale że ktoś tak kozy puszcza luzem, blisko torów? Brr!
czytam od pół roku z zachwytem i bez słowa. ale teraz muszę inaczej się uduszę:) 23 lutego to dzień także moich urodzin. Jesteśmy z Tradycją z tego samego znaku zodiaku :p Ja riba, ja riba :)koza ryba?!? A czemu nie skoro to najlepszy znak zodiaku!:)
Ps. You are simple the best!
Tez jestem ryba, a co:)
Dzięki, cicha wielbicielko :)
Nawet się nie zastanawiałam, spod jakiego znaku jest Tradycja, ale to dobrze, że riba. Jak się kiedyś wykopyrtnie z tego pomostu do stawu, to przynajmniej nie utonie ;)
No to już zawczasu – wszystkiego najlepszego!
Kumy ratuuuunkuuuu! Tak tu sobie piszemy o zakątku Kanionka i ja właśnie poniekąd do tego. Ludzie, ludzie są najgorsi. Mam dom pod miastem, w środku wsi, fakt, ale za płotem mam, miałam (chlip, taki prawdziwy) zdziczały sad. I widok tego sadu z okna salonu to jest, właściwie od godziny, był (chlip) taki bezpłatny akumulator, taki jak ma Kanionek z drawbiny. Po mojej prawicy mam (uwaga będą słowa) pierdolonych sąsiadów co ze swojego ogródka zrobili cmentarz z trawą przycięta na 2 cm i rządkiem t(huji) wzdłuż płotu. Jak im od nas liście spadały z wierzb, to miałam sąsiedzką interwencję i łamanie gałęzi moich drzew przy płocie kiedy nie było nas w domu. No tacy ludzie. A co ja dziś widzę z mojego okna od 2 h???? Kurwa, ale mnie złość trzęsie…..sory. Widzę tych popier…..ców z piła mechaniczną w zdziczałym sadzie…A my z Małżonkiem od 4 lat ciułamy pieniądze żeby od tej sąsiadki na wprost, odkupić ten sad…Stoi tam ze cztery sosny przy okazji takie ze 4 m i wielki piękny modrzew tak z 7 m. Jak to ruszą to ich zakapuję. Nie wiem co robić….jest mi źle, a piła mechaniczna ciągle warczy. Ktoś mi zabił marzenie.
Sieka, znam ból. Na sosny i tym bardziej modrzew trzeba mieć pozwolenie na wycinkę. Na drzewa owocowe, tu Cię zmartwię – nie trzeba.
Chyba, że, cytuję: rosnących na terenie nieruchomości wpisanej do rejestru zabytków oraz w granicach parku narodowego lub rezerwatu przyrody – na obszarach nieobjętych ochroną krajobrazową (w przypadkach wątpliwych, gdy w sposób oczywisty nie wiadomo, czy w konkretnym przypadku drzewo ma charakter owocowy czy ozdobny, decydować powinien cel, w którym konkretne drzewo posadzono, lub miejsce, gdzie rośnie);
Czekaj, czekaj, czyli biorą się za sad, który do nich nie należy?
Dobrze zrozumiałam?
Jeśli tak, to może by ich trochę postraszyć?
Zeroerha, a ja pomyślałam, że go kupili i dlatego tną.
Jak nie ich, to można zgłosić na policję albo do Straży Miejskiej, o ile takowa funkcjonuje w pobliżu. Ale chyba juz po wszystkim, co?
Biedna, Sieka, biedna!
No właśnie o ni z tą sąsiadką bardzo dobrze żyją. To taka pani po 50-tce, opiekująca się schorowaną matką, ma do tego dorastającą córkę. Ci moi sąsiedzi, miłośnicy tzw. “ogródków nie wymagających pracy” czytaj: iglaki, zgolona trawa i kostka betonowa gdzie się da, pomagają jej czasem w dowożeniu zakupów itp. Po pierwszym szoku i ogólnej panice, doszliśmy do wniosku, że może poproszeni zostali o cięcia niektórych drzew. Wycięli na razie zdziczałą śliwkę i trochę leszczyn jeną wiśnię dziczkę. Na razie przestali. Ale my już z Małżonem mamy plan, może uda się wciągnąć jedną moją Cioteczkę w taki plan: niech ona sobie kupi ten kawałek ziemi, a my się oczywiście dołożymy, i niech przyjeżdża do nas na wakacje. Postawimy tak jakąś altankę. Idzie Wielkanoc i będziemy się widzieć z nią. Przygotowujemy plan przedstawienia tego pomysłu.Trzymajta kciuki. popłakałam i mi przeszło, teraz zaczynam DZIAŁAĆ.
Sieka, może potrzebowałaś ostrogi w tyłek, że się tak chamsko wyrażę, w postaci tego dźwięku piły dzisiaj?
Inaczej czekalibyście z tym do świętego Dygdy* i nici by były z całego projektu?
Trzymam kciuki :))
_____________________
*- co go ni ma nigdy ;)
@ sieka
Trzymam kciuki za powodzenie misternego planu :-)
Toś mi z ust, Zeroerha wyrwała!
Trzymamy!
sieka, trzymam kciuki i krzyżuję palce u nóg za pomyślne zrealizowanie projektu. Odczuwam fizyczny ból, kiedy ścinane/piłowane są drzewa. Może dlatego, że moja pra,pra,pra … prababka była driadą. Powodzenia!
Dlatego ja dziękuję, że z dwóch stron graniczę z drogami, a z pozostałych dwóch, polem, własnym na dodatek i moje liście, stare drzewa i cały pieprznik nikomu nie przeszkadza. A sąsiad właśnie wyciął swoje piękne drzewa, ogrodzenie będzie stawiał i rząd tui pierdzielnie i stos kamieni powiększy. A i ma krokodyla w ogrodzie, z rozdziawioną paszczą :-P
No niestety kupując swój kawałek ziemi trzeba mieć ogromną wyobraźnię i na wszelki wypadek dokupić jakiś naddatek, że tak powiem. Mój tata zazaoszczędził jakieś naorawde niewielkie pieniądze, chociaż je wtedy miał, bo stwierdził, że nikt takiego gownianego kawałka ziemi w trójkąt nie kupi i nie zasloni widoku na łąki, kupił i zasłonił. Postawił dom 2 metry od ogrodzenia z oknami wychodzacymi na nasz dom, mogę oglądać plazme w salonie u sąsiada, a i to nie jest mały rodzinny domek tylko bydle z pokojami do wynajęcia. My właśnie szukamy działki i ja uknułam chytry plan kupienia duuuzej działki a ogrodzenia 1000 metrów, a reszta będzie sobie mnie odgradzac od takich miłych sąsiadów z krokodylami i cmentarzami zamiast ogrodów.
Sieka masz świetny plan, teraz trzeba myśleć pozytywnie i działać, myślę ż, jak cała obora będzie sobie wyobrażać Sieke w altance wśród starego sadu z takim pięknym paczworkiem na kolanach to zadziała. Ja już to widzę :-)
Najpierw jest miło i fajnie, a dopiero potem się okazuje, że ta uprzejma pani zza pola nie życzy sobie jeżdżenia po JEJ drodze, chociaż droga gminna, i nawet stalową liną nasz wjazd zagrodziła. Mieliśmy i my przeboje z sąsiadami.
Bardzo dziękuję za wsparcie, naprawdę. Już trochę ochłonęłam. Sama zresztą jestem w szoku, że mnie tak ta sprawa pieprznęła, bo wiecie to taki naprawdę malutki kawałek ziemi, dojazdu tam nie ma, chyba,że sąsiadka wycięłaby pół działki na drogę, obniżony grunt, jeszcze do tego za murem, co był kiedyś ścianą stodoły, no po prostu cicho, trochę ciemno. Rośnie tam papierówka taka stara, ale co roku uginają się jej gałęzie od owoców (a przecież papierówka co dwa lata powinna rodzić), do tego jakaś stara czereśnia, była śliwa i do tego kupa leszczyny, malin i pokrzywy po pas, acha i jedna waląca się ławka. No i te trzy sosny i naprawdę piękny modrzew, prosty strzelisty. Znam te drzewa i chaszcze bo od 4 lat codziennie się na nie gapię. Nie sądziłam nawet, że nasze z mężem przy piwku gapienie się i dialogi:
-Kiedyś to będzie nasze
– Noooo
mają taką moc, że tak się przywiążę do tego durnego kawałka nie mojej ziemi.
Nie poszliśmy nigdy do tej sąsiadki zapytać czy chciałaby sprzedać chyba ze strachu, że powie nam po prostu “nie”. Jak dzieci nie chcieliśmy przestać marzyć. No ale teraz będziemy dorośli się zmierzymy z rzeczywistością. Zeroerhaplus, masz rację z tą ostrogą.
Jeszcze raz dzięki za ciepłe słowa.
Papierowke przywiozlam sobie z Polski w walizce. Nie, nie duze drzewo, tylko mala sadzonke. Balam sie, bo po przylocie pies na lotnisku mnie obwachal i bardzo grozny celnik patrzyl podejrzliwie. Wiozlam tez grzyby suszone: pewnie te bardziej capily i byly podejrzane. Polskie drzewko rosnie na naszym kawalku obcej ziemi i jak do tej pory mialo moze z dziesiec “psiorek”. Ale byly zjedzone prawie ze z nabozenstwem i raz nawet sasiad zapytal, co to za jablon. Niestety, nie umialam wyjasnic.
@sieka
Bron papierowki i zagadaj z sasiadka, bo szkoda takiego zakatka na t(huje) i inne paskudztwo.
oj Lidka z Tobą to ja miałam “zagryzkę” i trochę śmiechu. Jak tylko przeczytałam Twój komentarz pod blogiem, że mieszkasz w Chicago, to o mało się nie zakrztusiłam. Bo mam tam kuzyna, syna siostry mojej matki i jego żona ma na imię Lidka i byłam u nich ze trzy razy i…..już miałam bez sensu w komentarzach krzyczeć coś w stylu: Lidka to ty?! Z tej strony Ja!! Kiedy przeczytałam, że Twój Mąż to Rafał (mam nadzieję, że nie pomyliłam imienia), no i się zamknęłam. A z papierówką miałam tak samo. Ja co prawda wyprowadziłam się tylko z rodzinnej miejscowości o 340 km dalej, ale w pierwszym roku zamieszkania na swoim kawałku ziemi posadziłam papierówkę, złotą renetę, wiśnię, gruszę (cholera 3 rok nie kwitnie)i śliwkę, orzecha włoskiego (jak na razie “idzie mu w korzeń”) do tego dwie jeszcze jakieś jabłonki i rządek malin. Mam tylko 900 m2, ale ciągle mi mało tych nasadzeń. A! i 4 m od miejsca w którym wyznaczyliśmy jedną ze ścian domu , 6 lat temu, w trawie znaleźliśmy sadzonki dębu (5 witek, pewnie jakieś zwierzątko zapomniało o swoim zapasiku) i zostawiliśmy je. Najlepsza decyzja w życiu, choć nasłuchaliśmy się rad w stylu “rozsadzi wam korzeniami fundamenty”. Dziś mamy ponad pięciometrowe drzewo z ładną ” grzeczną koroną” rośnie poprostu w kierudnku od domu i najpiękniejsze zielone światło przechodzące przez liście. Lepsze to chyba tylko od lipy lub kasztana jest. Sory, że ja tak o tych drzewach jak jakiś ekolog z Rozpudy, ale no tak mam. Drzewa u mnie rosną, ale kwiatki poza mleczem wykańczam każde. A ze swoich papierówek i bananów (no nie banany nie są moje) robię dżem, ale jeszcze nie zdążył dotrwać do końca sierpnia, bo wiecie dzieci mam w domu małe.
@ Sieka
Pisz, ja lubię drzewa, krzaczki i roślinki, dąb jest przepiękny, jeszcze się go nie dorobiłam, bo nie wiem gdzie go posadzić. W pobliżu domu najlepiej, ale koncepcji brak.
Dąb jest piękny, prawda. Tylko bardzo wolno rośnie, więc nie chcę Cię martwić Iwona, ale musisz się pospieszyć z wyklarowaniem koncepcji :)
W ubiegłym roku postanowiliśmy z małżonkiem być ciut bardziej wydolni (w sensie “wysportowani”) i codziennie chodziliśmy “do dębu” i z powrotem. Trasa niewiele ponad 5 km, leśną drogą, a punktem “do” i “z” był właśnie piękny dąb. Po zdjęciu miary jego obwodu wyliczyliśmy, że ma jakieś 250 do 300 lat i buty nam spadły z wrażenia ;) I teraz inaczej patrzymy na “młode” dęby w lesie, bo już wiemy, że one są często dużo starsze od nas.
Pocieszające jest to, że dąb łatwo sobie wykiełkować z żołędzia i zasadzić – można np. w donicy, zanim się koncepcja lokalizacyjna objawi :)
@sieka
Posmialam sie i ja!
Zazdroszcze kawalka ziemi blisko domu. Moje hektary wszystkie daaaleeeko: jedno za wielka kaluza, a drugie 350 mil od obecnego adresu. Tam wlasnie mam posadzone troszke drzewek, malin i truskawek. Mamy tez domek. Wlasciwie trudno nazwac to domkiem, bo jakbym sie oparla dobrze o sciane to poskladalby sie jak domek z kart. Nie mam tyle odwagi, zeby wejsc tam do pseudo lazienki i zrobic siku, i zeby nie rozgladac sie dookola ze strachem, czy w dziurze w scianie nie zamieszkala juz jakas rodzina skunksow czy raccoonow.
Sluchaj, ja drzewka owocowe okladam na wiosne obornikiem od farmera. Moze to jest potrzebne Twojej gruszy?!
A zdjęcie nr 4, to powiększyć i taaaki widok na ścianę powiesić, i gapić się i relaksować. Balsam na sołatane nerwy.
Taką fototapetę? To jak ktoś zaszaleje i sobie zrobi, oferuję do tego plik dźwiękowy z beczeniem kóz, brzęczeniem pszczół, i szumem drzew. A dla lubiących dreszczyk emocji – buczenie szerszenia ;) A jako budzik w telefonie plik dźwiękowy z moim wrzaskiem: “Ziokołeeeek!”, albo “Bożena ty świnio!”. Ale zrobię biznes! (No co. Mówią, że grunt to mieć oryginalny pomysł i wejść na rynek z czymś zupełnie nowym)
Na te wsi dźwięki to moja mama by się mogła skusić więc jak coś daj znać :) Wczoraj się dowiedziałam, że ranczo wilkowyje – czy jak to się nazywa – ogląda, bo odgłosy w tle [skowronki, koniki polne i inne takie]
A ja sobie wlozylam zdjecie Pecika i jego grzywki na ekran w tablecie. To tez “reraksujace”!
Sieka, nie wiem gdzie się wbić w temacie “Twojej – nie Twojej ziemi”, więc piszę o tu. Współczuję takich przeżyć. Kozy już Ci tu dobrze poradziły, więc ja tylko dodam takie trzy grosze, że wiem, że rozumiem, że “baliście się zapytać”. Doskonale wiem, jak to jest marzyć i bać się marzyć ;)
A teraz, gdy już pójdziecie do tej właścicielki ziemi zapytać o możliwość zakupu, to pamiętaj – nie dajcie po sobie poznać, że jesteście na tę ziemię napaleni jak kot na czerwoną kropkę! Nie znam kobiety, oczywiście, ale istnieje duże ryzyko, że rodzina i znajomi “dobrze jej doradzą” w kwestii ceny. No chyba, że macie doskonałą orientację w cenach gruntu w Waszej okolicy i nikt nie zrobi Was w konia.
Jestem dziś całkiem do dupy i nie umiem się sensownie wypowiedzieć, ale mam nadzieję, że jakiś tam sens mojej wypowiedzi widać.
Jeden komar? Jeden?! Phi. Ja już mam niestety całe kostki obgryzione – najwyraźniej najsmakowitszy mój kawałek, bo co roku to samo. A zauważyć pragnę, że styczniowe komary gryzą tak – że ślady na skórze do października noszę.
STO LAT dla tradycji i kciukam dla Atosa. Trzeba by mu więcej wkurzaczy pod płotem puszczać :)
Dziękujemy :) Ale jak to – komary w styczniu?!
Ja w sprawie tego debu. Sadz, Iwona, byle szybko!!! W zeszlym roku tutaj w radio, lesnicy z polnocno- zachodnich stanow oglaszali komunikat, zeby ludzie, ktorzy maja dab na swojej posiadlosci zebrali te dorodniejsze zoledzie i przynosili do lesniczych lub straznikow parku. Deby, prosze drogich Koz- umieraja! A zoledzie sa potrzebne na wychodowanie nowego gatunku, mysle, odporniejszego na terazniejsze choroby i szkodniki.
Chcialam jeszcze dodac, a propos drzew, ze w ciagu ostatnich lat zupelnie prawie wyginal jesion w Stanach. Zostal zaatakowany przez rodzaj -wydaje mi sie- chrzaszcza, o slicznej nazwie Emerald Ash Borer. Larwa tego paskudy mieszka w pniu i niszczy “uklad krwionosny” drzewa. W samym ogrodku na tylach mojego bloku umarly cztery jesiony i sa zaznaczone do wiosennej wycinki. Serce mnie boli, kiedy na to patrze. Sadzcie wiec, drogie Kozy, jesiony, bo tez ich przyszlosc niepewna.
A mój jesion też ledwo żywy, rachityczny i poktęcony, ale żywy, z siewki pozyskany, wszyscy stwierdzili, że go powinnam wywalić, ale my się niepoddajemy, póki żyje, nikt go nie tknie :-), a dąb mam, taki z 1,7 ma, rośnie w warzywniaku, z żołędzia, i muszę go w końcu przesadzić, bo tam to jego przedszkole miało być tylko :-D, i dwie lipki tam mam też, też przedszkole, samosiejki, i też muszę je wyprowadzić już.
A wiesz, że nam też leśniczy mówił, że kilka lat temu w naszych okolicach była jakaś specjalna akcja liczenia szkodników na dębach, bo już też to niewesoło wyglądało? Na razie odpuścili sobie działania (widać wyniki nie były takie złe), ale to daje do myślenia. Cóż – w naturze musi być jakaś równowaga. Jeśli mamy coraz mniej ptaków i innych naturalnych amatorów robactwa, to szkodników będzie przybywać. Są np. takie gatunki ptaków, które gniazdują w wysokich trawach. Ale jeśli wszyscy koszą swoje łąki do zera, od granicy do granicy, to ptaki się wynoszą. Właściciel łąki, na której fotografowałam moje kozy, jest widać oświecony, bo zawsze zostawia szeroki pas nieskoszonej trawy pod lasem i nigdy nie kosi całej łąki, tylko połówkami na zmianę. Wiem, że znów piszę chaotycznie jak potłuczona, ale dziwnie się dzisiaj czuję. Może po prostu pójdę spać.
To jest wiadomosc dla Tradycji:
HAPPY BIRTHDAY, TRADYCJA!!! Smacznego sianka i marchewki, i herbatki mietowej, i wiele koziolkowego potomstwa, tego zycza Ci Twoi wielbiciele, ciocia i wujek z Ameryki.
Dziękuję w imieniu solenizantki – Tradycja jest być może jedyną kozą w Polsce, co ma ciocię i wujka z Ameryki :D
No tak, Lidka sie sprezyla i jako pierwsza podazyla z zyczeniami:)
Tradycjo, zyj zdrowo i szczesliwie pod okiem najlepszej wlascicielki koz na swiecie!
I daj jej te koziolki, niech ma!;)
Tylko bez wazeliny :D Dziękuję w imieniu Ziokołka i swoim – niech mam te koziołki, no :)
no właśnie już nie chciałam tak o tych drzewach ale tu sam wątek szkodników wypłynął. Mój pięciometrowy “przyszły Bartek”” ma mączniaka, od dwóch lat. pod drzewem kwiatki od niego też dostają tej cholery. Takich drzew to się chyba nie pryska. Na razie patrzę jak przyrasta i idzie mu z tym całkiem dobrze od 3 lat kwietnie i ma żołędzie normalnie wyglądające (w jednym roku więcej w drugim mniej, ale jednak). No trzymam za niego kciuki, głaszczę po pniu – nic sobie z tego nie robi jednak.
Sieka, sprawdź – może się pryska. Pytanie na jak długo to pomoże, bo jeśli inne rośliny w okolicy też chorują, to może nawracać.
I ja z troską nasłuchuję tych wiadomości o ginięciu pszczół i innych owadów. Jednocześnie widzę w moim ogródku jak zwiększa się liczba pasożytów na roślinach. No i ślimaki to straszna plaga. Nasadziłam krzewów to tu to tam, żeby wróble ściągnąć. Mam gniazda jakiś ptaszków pod dachem. Srają strasznie, ale nic to. Mam w ogrodzie wieeelki dąb i też obserwuję jak co roku gubi drobne gałazki z zawiązkami kwiatostanów i umierają takie drobniejsze gałęzie. Wezawałam znachora od drzew, kazał odkopać mu pień, bo mógł się dusić, bo budowlańcy nawieźli pond pół metra syfiastej ziemi na nasze działki. Jedyne takie piękne drzewo w całym pasie naszego osiedla się ostało. U sąsiadów były piękne wielkie sosny, to część uschła po robieniu wykopów pod fundamenty, a część sąsiedzi wycieli, bo im liście leciały. Idioci, a pod samą Puszcze się sprowadzili. Dla takich to Marszałkowska, a nie leśne działki.
W słusznej sprawie zagęszczania ogrodu i zapraszania stworzeń wszelakich nasadziłam trzy sosny, trzy brzozy, trzy świerki, jodłę, platan, migdałka, wierzbę, grab, głóg, jaśminowca, forsycje, jałowce, wisterie, bluszcze, jeżyny, kosodrzewiny, mahońki, cisy, azalie, róże, hortensje, bukszpany, piwonie i mnóstwo pomniejszych roślinek. I wciąż mi mało. Powierzchnia trawnika co rok kurczy się, a ja dosadzam i dosadzam. Nie wiem tylko czy doczekam w tym domu, aż to wszystko urośnie i mój czarodziejski ogród stanie się faktem.
Modra, szacun za te wszystkie nasadzenia. Ja też chciałam sobie zrobić “busz”, oczywiście powoli, nie od razu, tylko ten gruz… Gdzie łopaty w podwórko nie wbijemy, tam 20 cm ziemi i pod nią gruz. No i teraz kurczaki – żywemu nie przepuszczą :D Młode sadzonki musiałabym klatką stalową nakrywać. Nauczyły się właśnie przechodzić przez te szersze oczka w siatce leśnej… I już kombinuję jak zabezpieczyć ogród w tym roku, choć gdy odkryją, że mogą po prostu przelecieć nad siatką, to chyba będę mogła zapomnieć o warzywach. W ubiegłym roku jeszcze nie były takie sprytne :-/
Z dębami to jest ambaras. Bo szkodnik na nich jest pod ochroną – kozioróg dębosz. No i powstaje zagrycha :) I to pod ochroną i to. Z Bartkiem był taki problem.
Ech, dylematy ekologiczne naszych czasów. Ja tam myślę, że jak kozioróg dębosz taki cenny dla ekosystemu, to można go przetrzymać w jakimś rezerwacie dębowym (dla zachowania gatunku), a pozostałym dębom dać pożyć. W końcu gdy zabraknie dębów, to i kozioróg się pójdzie dębolić, nie? No chyba, że może żreć też co innego. Nie znam się na robalach :-/
A i owszem. W styczniu. Wolne tutaj robią sobie tylko na przełomie roku, jakiś miesiąc. A tak latają do woli
Hmmm, a ja od zeszlego lata zamartwiam sie jesionem rosnacym pod moim oknem (3 pietro, korona pieknie zagalada do okien). Zdrowe dotad drzewo ni stad, ni zowad w srodku lata zaczelo gubic liscie. Najpierw nie zwrocilam uwagi, potem podejrzewalam, ze stalo sie to na skutek kilku burz z silnym wiatrem. Jednak kiedy zobaczylam, ze wierzba rosnaca nieopodal tez marnieje, wscieklam sie! Bo wszystko wskazuje na to, ze ktos oba drzewa truje. Przeszkadzaja zwlaszcza lokatorce z parteru. Zabiegala o ich wyciecie i byla tak zdeterminowana, ze polazla nawet od miejskiego dzialu ekologii, by uzyskac zgode na to. Odmowili.
Noi drzewa nagle zachorowaly! Nozesz kur….. mac!
Jakbym zlapala za reke tego truciciela, chybabym ubila na miejscu! Na razie porobilam zdjecia. I nie wiem co dalej…Zawiadomic w/w wydzial UM? Nie wiem, czy im sie zechce ruszyc tylki. Na razie poinformowalam sasiadke, ze KTOS moim zdaniem truje te drzewa i juz zawiadomilam odpowiednie sluzby.
@niktwazny
Widzialam kiedys, jak sasiad na poprzednim naszym lokum podtruwal drzewa pod balkonem podlewajac je kwasem z akumulatora. Moze jakas menda robi to Twoim drzewom?!
No wlasnie, tez tak podejrzewam. Te drzewa zbyt nagle i jednoczesnie zaczely chorowac.
Szukalam jakichs wskazowek, co robic w takiej sytuacji i trafilam na fora, na ktorych ludzie udzielali sobie rad, jak otruc drzewo! Banda bezmyslnych skurwysynow!
Ano brak mi slow…
a rzuciło mnie z tą notka o mączniaku na dębie bez sensu. Mój sąsiad zabija drzewa “cięciami pielęgnacyjnymi”. Tak zrobił z naprawdę uroczą brzózką samosiejką i sumakiem, jak tylko się wprowadził. Zostawił po brzozie taki pal dla Azji i…..powiesił na niej budkę dla płatków. ekolog pieprzony.
Chyba szkoda Twojego zdrowia, nikt wazny. Jak ktoś będzie chciał, to dopnie swego. Drzewo jest nieme i nieruchome, najłatwiejsza ofiara pod słońcem. Nie jestem pewna, ale “trucie” drzew powinno być chyba karalne z tego samego paragrafu, co nielegalna wycinka. Jeśli masz zacięcie, no i czas, możesz czaić się na sprawcę z aparatem fotograficznym. Z drugiej strony – jeśli zdradzi Cię błysk flesza, sąsiedzi zaczną Ci srać na wycieraczkę. Przepraszam za dosadne określenie, ale ludzie naprawdę tacy potrafią być.
Jedno co mnie dziwi, to że pozwala się tak dużym drzewom wyrosnąć tuż przy bloku mieszkalnym, bo przecież wiadomo, że w końcu zacznie komuś przeszkadzać – a to światło zabiera, a to gałąź może się złamać podczas wichru i wybić komuś szybę. Nasadzenia w miastach są przecież planowane i plany te powinny uwzględniać potrzeby zarówno drzew, jak i mieszkańców. Wtedy wszyscy mogliby żyć ze sobą w zgodzie, a drzewa byłyby ozdobą i hołdem przyrodzie, zamiast kością niezgody.
Ten jesion i wierzba nie rosna az tak blisko budynku. Moim zdaniem sa w rozsadnej odleglosci.
Byly wielokrotnie przycinane, jesion np. ma wygolone wszystkie dolne konary, wiec jak sie patrzy na niego z dolu, wyglada troche jak palma z ta korona na wysokim pniu. Zatem nie zaslania bezposrednio okien mieszkan na nizszych kondygnacjach. A w ogole, to przede wszystkim te mieszkania na dole zacienia blok stojacy na przeciwko, bardzo blisko stojacy.
Sto lat Tradycjo! U Kanionka masz, jak u Pana Boga za piecem, to ślicznych koziołków życzę :-)
Dziękujemy :)
Zaraz idę rozdawać urodzinowe przysmaki.
Jubilatce stu lat i tradycyjnego przychowku.
Dziękujemy, Pluskat :)
100 lat Tradycjo! Zdrowia, szczęscia i pociechy z potomstwa, udanego pożycia z Andrzejem Pecikiem oraz wielu litrów mleka dla Kanionka życzy Ciocia.
I jak to w koncercie życzeń, czas na piosenkę dla naszej jubilatki:
https://www.youtube.com/watch?v=XJ8HFd1lq54
Dziękujemy, Ciociu!
Piosenka wporzo i spoko, ale – z całym szacunkiem dla wokalisty – mój mąż by to lepiej zaśpiewał :D Niemniej jednak tekst utworu jak najbardziej słuszny :)
Z całym szacunkiem, to nawet mój mąż lepiej by zaśpiewał, a jego śpiew nie dostarcza wrażeń, których chciałoby się doznawać więcej niż raz…
Sorry, zbyt dużo kozich piosenek do wyboru nie było. A tu tekst wydał się bardziej odpowiedni niż np tu: https://www.youtube.com/watch?v=EerryGcHPp8 ;)
A na hymn czekam z niecierpliwością, aż mię cebulki włosowe swędzą!
:D
To jak już nasz hymn będzie gotowy, podeślemy Wam linię melodyczną i tekst, Twój małżonek zaśpiewa jedną zwrotkę, a mój to potem wmiksuje w całość :)
Doznamy wrażeń i raz kozie śmierć :D
Mnie swędzą cebulki dymki w kartonie, bo gdy jest taka pogoda jak dziś, to już bym leciała siać. Ale poza cebulką to jakoś nie mogę złapać wiatru w konewkę, bo tak sobie myślę – ziemia sucha od ubiegłego roku, śniegu nie było, deszcz nie chce padać, to co ja mam w tym roku sadzić – kaktusy i oset?
A tak swoją drogą to nie wiedziałam, że w kozotematycznej twórczości muzycznej mamy aż taką konkurencję. Tylko co ci wszyscy wokaliści tacy mało entuzjastyczni? Ja rozumiem, że kozy im wszystko zeżarły, włącznie z chatą i skrzypcami, ale przecież od tego kozy są…
Co do tegorocznych nasadzeń proponuje perz ;)
I rudbekię. Jedno i drugie to jakieś cholerne roślinne karaluchy. I jeszcze sumaki, które mi się na działce rozłażą, ale kozom mogą zaszkodzić to raczej nie sadź. A z ziółek jedynie oregano.
No nie wiem, u mnie oregano uschło na wiór bez tego śniegu :-)
Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, niechaj żyje nam!!!! Aaaaaa kto? Tradycjaaaa!!!
Niechaj Ziokołek Kochany żyje w zdrówku i szczęściu i w każdym kątku po koźlątku!!!
W każdym kątku! Dziękujemy, Bila :)
Niech nam żyje Ziokołek nasz kochany!!! Dużo mleka i koziołków, żeby ciocie mogły jeść serek :-)
Ciociasamozło piękna piosenka, niniejszym składam wniosek do pani Prezes Kanionka żeby ustanowić ją hymnem obory, kto za?
Dziękujemy, babo Ago :)
Pani Prezes przemyśli wniosek ws. piosenki, i może już uchyli rąbka tajemnicy – otóż prace nad hymnem trwają… No długo już trwają, a dopiero kawałek ścieżki dźwiękowej powstał, ale wiecie jak to jest z artystami. Wena przychodzi i odchodzi, a hymn Oborowy musi być po prostu najlepszy, żadnej chały i ślizgania się po falach łatwizny ;)
Wielkie uściski urodzinowe dla Ziokołka z przyległościami! Stooo laaat! Porządne jednostki się w lutym rodzą, moja córka też z lutego :)
Dziękujemy, Ania W. :)
I życzymy najlepszego lutowej córce :)
Dziękuję w imieniu córki zwanej Kozą :)
Poklepy i tryknięcie w czółko (z bańki, z kozim mlekiem, ofkors) dla Jubilatki dzisiejszej! Niech nam Koza Nostra zdrowo mlecznieje i pęcznieje, a z wiosny nadejściem spodziewaną niespodzianką ucieszy :-)
Poklepy – urocze :) Dziękujemy, Ynk.
Zapomniałam Wam powiedzieć, że kozy pierworódki dają mniej mleka, niż te co już kilka razy rodziły, ale czy to tylko o mleko chodzi? Widziałyście małe koźlątka w necie? Można się rozpłynąć z miłości i bez zagryzania serkiem :D