Potrawka z kota i tandetny kalendarz, czyli znów zmioty z piekarni
Ja nie wiem, czy to się nadaje na niusa, ale tu już tyle czerstwej buły przechodziło… A poza tym, na bezrybiu i rak krąpiem, więc. Oto nius. 5 listopada, kiedy produkowałam ten paśnik dla kóz, użarł mnie komar, skurwyturbo niedobite, TRZY razy, w miejscach oddalonych od siebie o milimetry. Trzy razy się menda wkłuć musiała, jak niedopieczona pielęgniarka w roztrzęsionego pacjenta, i jeszcze chodzić mu się daleko nie chciało, to se dziabał raz po raz w tym samym miejscu. Mam w bliskiej okolicy prawej skroni tak wybornie swędzący trójkącik, że ścieram szkliwo w uciechy ekstazie.
A Kotek wytarzał się w gównie. Przepraszam, oczywiście, że koty się nie tarzają – tylko psy robią tak niedorzeczne rzeczy. Więc potknął się i w gówno wpadł, częścią grzbietową, nieboraczek. I musiał zostać wyprany, drugi raz w swoim życiu (pierwszy był wtedy, gdy trzeba było z niego zmyć smród schroniska), a że pierwszego razu już nie pamiętał, to darł się żałobnie, jakby mu Chińczyk całą rodzinę z ryżem usmażył. Plus dla niego, że nie gryzł i nie drapał, i tylko dwa razy dał dyla z wanny, cały spieniony, dosłownie i w przenośni. Spłukany i wytarty mięciutkim ręczniczkiem poleciał obrażony odespać traumę na moim łóżku. Po kilku godzinach wstał, dostał rybę, i wszystkie krzywdy zostały zapomniane.
Na kocią rzeź poszły więc ostatnie litry wody, z tych wiadrem targanych, ale nie ma zmartwienia, bo meteo mówi, że jutro u mnie będzie padać przez CAŁE SZEŚĆ GODZIN. Na rany konewki i suchy kaszel kalosza, jak ja się Wam odwdzięczę? Bo nawet przez chwilę nie wątpię, że to zasługa Waszych kciuków za mój deszcz trzymanych. Czy ktoś obstawiał 7 listopada? Ale poczekajmy jeszcze z ustawianiem podium, gdyż ja to wiem najlepiej, ile razy w tym roku się meteło myliło. Tak ze trzydzieści.
A teraz piosenka z obrazkami. Właściwie to nie piosenka, to chyba był taki okrzyk bojowy:
Tak się bawi
tak się bawi
KO-ZIAR-NIA!
Widać skończyły robotę przy świerkach od zachodu, teraz czas na sosenki od północy.
A ponieważ pojawiła się prośba o ujawnienie rysowanego kalendarza, to oczywiście, że pokażę. Tak jak pisałam, żaden z niego ósmy cud. Ma zadanie proste: pokazywać dni i miesiące w odpowiedniej kolejności oraz informować, kiedy koniec świata, a kiedy rachunki. Na jednej karcie z dużego bloku rysunkowego mieszczą mi się trzy miesiące, ale ponieważ zaczęłam od lutego, to teraz robiłam już tylko dwa. Październik, który widać u góry, przyczepiłam tak sobie, mięci kupa. Kartę z bloku, po naniesieniu tych wszystkich irytujących cyferek, przyczepiam zszywkami biurowymi do podkładki, czyli starego kalendarza trójdzielnego. Opaska z tworzywa z przesuwanym czerwonym okienkiem była w komplecie, więc jej używam. A, no i żeby paciaka nie strzelić, tudzież wiedzieć, kiedy są jakie święta, to spoglądam podczas roboty w internet, np. tu: http://www.kalendarzswiat.pl/kalendarz/2015
Po najechaniu kursorem na kolorową ciapkę dowiadujemy się, cóż to za okazja do świętowania nas w dany dzień kopnie.
A tu już mój biedaczek:
Gdybym była Diabłem w Buraczkach, malnęłabym sobie jaki w dechę rysunek u góry (tam, gdzie zazwyczaj jest pejzaż, albo kot), ale nie jestem, więc dechy używam tylko jako linijki. Za krótkiej zresztą. Albo gdybym miała w dechę kolorową drukarkę, mogłabym sobie zamiast obrazka wydrukować portret Pecika (to jest w sumie podpowiedź dla Was, jeśli powodowani nagłym szaleństwem zaczniecie rysować sobie kalendarze). Opcji jest wiele, mili przyjaciele :)
Aha, i po ostatniej konsultacji telefonicznej z Mamą i informacji, że ona będzie miała długi weekend, postanowiłam Ją odwiedzić. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a bujanie nie będzie zbyt dotkliwe, to jadę w sobotę, wracam w poniedziałek wieczorem. Uprzedzam tym samym, że mogę być nieobecna na wizji, i się na mnie nie gniewajcie. Wrócę :)
PS. Myśl, która od kilku godzin zaprząta moją głowę: wykąpię się w wannie! W której będzie WODA. Aj!
Kłania się nowa obserwatorka koziej republiki. Od kilku lat podczytuję parę blogów, ale jeszcze nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby coś skomentować. A u ciebie mnie klawisze świerzbią, więc ani chybi jakieś moce czarodziejskie posiadasz. Zastanawiam się dlaczego tak lubię twoje wpisy. Masz talent literacki i dowcip – bezdyskusyjnie, ale chyba też dlatego, że wkoło nadmiar bodźców a u ciebie tak zwyczajnie i naturalnie. Do tego chyba tęsknimy. Tzn. żeby kozy za uchem posmyrać, ale nornice w kuchni oglądać to już niekoniecznie:) Więc przenoś moję duszę utęsknioną do tych łąk zielonych, gdzie żółty wrotycz, koniczyna biała…
Ha! Nakłanianie ludzi do pisemnych zeznań się chyba inaczej nazywało, ale skoro mówisz, że to czary :D
Kłaniam się również i witam serdecznie. Ja właśnie od tego nadmiaru bodźców uciekłam do lasu, więc jeśli ten blog miałby być dla innych, zmęczonych bodźcami, choć namiastką odpoczynku, to doskonale. Ze swojej strony obiecuję, że nadal będzie o niczym plus zdjęcia ;)
A zimą, gdy miast białej koniczyny oglądać będzie można tylko białe połacie śniegu, przypomnijcie mi, żebym wrzuciła fotki pomidorów z lipca :)
Update – może i nornice bym strawiła, gorzej z odwołaniem wspólnych wyjazdów, bo menażerię trzeba karmić. No ale to nie twój problem, bo jak byś chciała, żeby ktoś zajął się gospodarstwem przez kila dni, to składasz ofertę i czytelnicy bloga prześcigają się w licytacji. W razie czego pamiętaj , że ja pierwsza w kolejce:) Zaczynam suszyć chleb. Tylko poproszę o serię tutoriali. Jak zważyć kozę już było, ale jak kąpać kota, albo jak zrobić pranie w bajorze, ewentualnie 10 powodów żeby chodzić spać z kurami. Sama wiesz najlepiej co się może przydać.
Na razie dalekie wspólne wojaże nam nie grożą, ale jakby co – będę pamiętać, że sobie zaklepałaś pierwsze miejsce w kolejce :)
Tutorial. Hm… Dziesięć przykazań Dzikiego Człowieka. Pomyślę nad tym :)
Zasmakowały w żywicy. No ale, pamiętacie? pamiętacie jaki dobry był syrop na gardło Pini? No!
Ba! Ja mam nawet jedną buteleczkę w apteczce – Tussipini co prawda się nazywa, ale to pewnie to samo. Tyle tylko, że od dwóch lat nie chorowałam na przeziębienie – jednak leśna izolacja. A bywały takie lata, że zapalenie oskrzeli miałam trzy razy do roku, brr. I w ogóle to z młodych pączków sosnowych można samemu robić syrop! W necie są receptury :) No tak, byle do wiosny…
Przypuszczam,że moje obie kotki musiałabym uśpić do kąpieli.Dobry kot z Kotka.
Dobre to są Twoje kotki, bo nie fundują Ci konieczności ich kąpania ;)
A tak serio, to wiem, dobry z niego zwierzak. Może trochę zbyt się przywiązał do ogródka w tym roku (grrr), ale tak poza tym jest spoko. Nigdy nie wbija pazurów w ludzi, ma swoje zainteresowania, czasem nawet okaże nam swą miłość… Tak, Kotek nam się udał. A pamiętam jeszcze, jak przez kilka pierwszych dni tajniaczył się za szafką od zlewozmywaka w kuchni i małżonek zawyrokował: z tego kota nic nie będzie. Jakiś taki ciaptak z niego.
I się pomylił, sam to później przyznał. Bo Kotek jest na schwał i można z nim nawet pogadać. Lubi wdawać się z nami w dyskusje i przerzucanie się argumentami, z których każdy brzmi “miau”. Jest komunikatywny, reaguje na swoje imię, jak również na “ej!”, co oznacza “nie wolno” :)
Się rozpisałam.
Wiedzialam, ze kozy zjedza wszystko, ale nie mialam pojecia, ze iglaki tez obskubia!!! I ta sliczna, pocieszna czarna mordka Tradycji! Smialismy sie caly wieczor.
My tez mamy swieto, Swieto Weterana. Nasze swieta wygladaja mniej wiecej tak: swieto swietem, ale mile widziane by bylo, gdybys jednak czlowieku, przyszedl do pracy. Zycze wiec milego weekendu tym, ktorzy sie beda byczyc, a tym ktorzy musza isc i pracowac dla idei: sorry, Gienia…
Pozdrawiam i zycze przyjemnej podrozy.
Dziękuję, Lidko :) Od dłuższego czasu nie lubię już wypraw do miasta, a im większe miasto, tym bardziej nie lubię, ale do Mamy to co innego. Nie wiem, czy już pisałam, że moja Mama jest najlepsza na świecie?
Pozdrawiam i Wam życzę miłego weekendu, nawet jeśli będzie tylko dwudniowy :)
1. to był komar trójzębny, ee… znaczy trójkłujny
2. “- Baco, kota się pierze?
– Pieze, pieze, ino nie wyzymo.”
3. Całuski dla Kotka, bo zwykle akcja “pranie kota” jest o oczko (albo oba oczka) wyżej w ilości obrażeń właściciela od akcji “podanie kotu tabletki”
4. u nas w nocy padało, może dzisiaj do Ciebie dotrze
5. miłej kąpieli i zasłużonego odpoczynku :)
Komar trójzębny, powiadasz. Fakt, nigdy nie wiadomo, co z tej Rosji przyleci, a do mnie ma blisko ;)
Jak to, kota się nie wyżyma?? :D
Jedyne obrażenia, jakich doznaję próbując podać Kotkowi tabletkę, to te na psychice. JAK one to robią, że zawsze tę tabletkę wyłuskają i wyplują??
Najlepiej, jak na razie, sprawdza się oblepienie jej masłem, byle kulka nie była zbyt duża.
Ano dotarło, siąpiło coś niezobowiązująco przez jakieś dwie godziny, a od kilku godzin intensywnie wyparowuje. Mgły, pełnia księżyca i pokrzykujące sowy – niezmiennie budzą dreszczyk :)
Dzięki! :)
Kalendarz wygląda zawodowo, ukontentowanam wielce :-) aczkolwiek nie wiem czy nie stanowisz Kanionku pewnej konkurencji dla mojej niewielkiej drukarni ;-)
Robiąc jeden kalendarz na cały rok przez godzinę? :D Myślę, że jeszcze dłuuugo będziesz mogła spać spokojnie ;)
A co fajnego drukujesz u siebie?
Rękodzieło wraca do łask, więc będę czujna jak wazka ;-) a co do druku to wszystko co klient zleci, od ulotek przez foldery po książki oraz wszelkiej maści reklamę typu banery, potykacze itp. itd. :-)
RękoDZIEŁO może tak, ale to zwykły rękoczyn jest ;) Nie wiem dlaczego, ale gdy wspomniałaś o rękodziele w kontekście kalendarza, to wyobraziłam sobie taki dziergany szydełkiem. Albo na drutach. To byłby czad!
Dobrze mieć znajomych z drukarnią ;) Bo przypomniało mi się, że mieliśmy z małżonkiem w tym sezonie grzybowym taki sprytny plan. Z uwagi na małą ilość grzybów, a dużą grzybiarzy, chcieliśmy wydrukować ulotki ostrzegawcze, o treści mniej więcej takiej: Uwaga! Zakaz zbierania grzybów! Na terenie lasu wykonano serię oprysków śmiertelnie trującym X54 (dicyjanoturbokretowodór)”. I rozwiesić na wszystkich ścieżkach prowadzących do lasu.
Tylko drukarka zaczęła nam robić taki brzydki, czarny pas pośrodku strony, i uznaliśmy, że to by wyglądało nieprofesjonalnie.
Hahahahahahaha!!! Świetny pomysł, a ten czarny pas nawet taki przekonujący :D
Zagladam codziennie, pierwszy raz komentuje. Zastanawiam sie, czy drzewka to przezyja? Jak tak dalej pojdzie, kozy obgryza Was ze szczetem. Moze trzeba nieco ograniczyc ich swobode?
Serdecznosci
Witam :)
Też się zastanawiamy, czy drzewka to zniosą godnie. Ale cóż, tu nikt nie ma lekko! Pewnie, trochę szkoda, ale w lesie też żerują na drzewkach sarny, drą korę łosie, a bobry tną je jak zapałki. Jeśli kozom faktycznie do czegoś potrzebna żywica, czy inne związki zawarte w korze, to z dwojga złego wolę zdrowe kozy. Ograniczenie ich swobody na chwilę obecną musiałoby oznaczać palikowanie i łańcuch, a jakoś nie mogę, nie umiem, nie chcę. One kochają tę swobodę, a ja nie muszę zgadywać, na co mają akurat zapotrzebowanie. Obok świerków Tradycja chodziła obojętnie całe miesiące, potem już czteroosobowe stado mijało je co dzień bez uszczerbku dla drzew. Dopiero teraz, gdy idzie zima, zacżęły wcinać tę korę hurtem. Może jednak do czegoś im potrzebna?
Pozdrawiam :)
Tak się zastanawiam, czy nie powinnaś przypadkiem wyznaczyć zastępców szeryfa na podobną okoliczność. Czyli zlecić niusa Pecikowi wraz z małżonkiem (Twoim). Kanionkowo męskim okiem, czyli czerstwy chleb – to mogłoby być ciekawe od czasu do czasu…
Ale co – żeby Pecik z małżonkiem tak całkiem “się rządzili” na blogu?? No nie wiem, nie wiem…
Zastępca Szeryfa ma na razie i tak co ogarniać – “pamiętaj, kozom owies, kurom pszenicę, może lepiej nic im nie gotuj”, “tu dla kotów na sobotę i niedzielę, a w poniedziałek musisz im porcję rozmrozić”, “sprawdzaj, czy koziołki nie nasrały do miski z wodą, bo to ich ulubiony psikus”, “obserwuj Bożenę, bo ona ma czarne poczucie humoru i może się rozwiązać, gdy mnie nie będzie. W takim przypadku natychmiast dzwoń, o Boże, i co ja wtedy zrobię”, i tym podobne. Na wszystko powyższe małżonek reaguje spojrzeniem z gatunku “wesieuspokój” albo mówi: “tak, zrozumiałem, kotom owies, kurom nasrać do miski, idź już”.
Ale sama koncepcja męskiego przerywnika mojego kapuścianego ciągu (od czasu do czasu) jest warta rozważenia. Ciekawe, co na to sam ON :)
Kachna, gdzie Cię WCIĘŁO???
Właśnie, gdzie jest Kachna i jej stopa! Miejmy nadzieję, że obydwie w doskonałym zdrowiu :)
Jestem.
Myślami.
Rozsypały mi się puzle.
Trzymajcie kciuki. A jak ktoś umie rozmawiać z Tym Co Na Górze – niech pogada.
….
Chciałabym być kozą Kanionka.
Powtarzam się….
Ściskam Was
Kachna, będziemy trzymać! I pamiętaj, jeśli tylko będziesz miała taką potrzebę, pisz – tutaj, czy do mnie na info@kanionek.pl, jeśli tylko chcesz.
Przytulam Cię, Kozo Moja :)
Biedny kotek :(. Ciekawam bardzo jakim sposobem Kotek wylądował w gównie grzbietem?. Mam koty i wiem, że spadanie na 4 łapy to mit i ściema rozpowszechniana przez koty, ale i tak zawsze staraja się spadać jakoś inaczej niż na grzbiet. Pozdrawiam
Wiesz, myślę że on nie spadł, ani nie upadł. Długo nad tym myślałam, bo kot w gównie to chyba wiadomość roku, one się przecież tak starają i dbają o to swoje futerko. I wymyśliłam w końcu, że Kotek musiał robić rolowery (od ang. “roll over”), czyli takie rozkoszne turlanie się z boku na bok, no i nie zauważył, po czym się przeturlał. Ale nie widziałam, więc głowy nie dam.