Post scriptum, czyli jeszcze o ślimakach.
Tak w nawiązaniu do poprzedniego wpisu… Usłużny Internet pełen jest dobrych rad na każdą okoliczność, również w zakresie pozbywania się ślimaków metodami “eko”. Że tak wymienię trzy z najciekawszych:
1. Kup pan kaczkę.
Oczywiście chodzi o kaczkę, która gustuje w ślimakach. Tylko co dalej z tą kaczką? Na smyczy ją prowadzać i na te ślimaki napuszczać? Żeby je tropiła, jak posokowiec bawarski zające? Bo jak ją puścić samopas, to przecież zadepcze wszystko, części dla ludzi jadalne nawozem splugawi, albo zmęczona na grządce koperku przysiądzie. Do bani z taką kaczką, albo raczej takim pomysłem.
2. Ślimaki zbierać do słoika i z dala od ogrodu wyrzucać.
Wyzbierać ślimaki, dobre sobie. Gdyby mieć ogródek pośrodku pustyni Gobi, coś na zasadzie oazy, to rozumiem. Wyzbierać do cna, wsiąść na wielbłąda i wywieźć toto o jakieś 200 kaktusów dalej, ale w naszej rzeczywistości? Na miejsce każdego zebranego ślimaka, w krzaczorach za płotem czai się setka nowych. I ostrzy turboobrotowe szablozęby. Przynajmniej u mnie, w lesie.
3. Postaw ślimakowi browara.
Czyli pojemniki wypełnione piwem i wkopane w ziemię. Można najpierw wkopać, później piwem napełniać. Ślimaki ponoć piwu oprzeć się nie potrafią i zwabione jego zapachem do pułapki ciągną, do niej wpadają i już tam zostają. Tylko czy to aby nie jest pomysł na to, jak zwabić WSZYSTKIE ślimaki z okolicy do swojego ogrodu? A gdy pułapka już się napełni, to te, co się na piwo nie załapały, zostaną i chociaż sałaty skosztują? No tak, można codziennie pułapkę opróżniać, świeżym piwem zalewać, i… przyciągnąć jeszcze więcej ślimaków. Albo i jakich lumpów z okolicy, bo do darmowego piwa nie tylko ślimaki ciągną.
Myślę, że najlepiej byłoby połączyć wszystkie wyżej wymienione akcesoria. Kupić rzeczonego browara, kaczce polać do słoika, sobie do pojemnika będącego niedoszłą na ślimaki pułapką, uczciwie wypić i o ślimakach w błogim upojeniu zapomnieć. W razie braku natychmiastowych rezultatów, czynność powtarzać do skutku.
Jeju! Za jednym zamachem pożarłam cały czerwiec i czuję się uzależniona. Jak Ty to robisz???
O, dziękuję :) Nie spodziewałam się, że ktoś polubi mój czerwiec – był zimny i deszczowy, ogród marniał w oczach, i tylko koza wierzyła w to, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Jak ja to robię…? Na siłę i młotkiem. Ten blog jest jednym ze sposobów walki z depresją i nerwicą – próbuję ubić je śmiechem, jak schabowego tłuczkiem ;)
Posokowiec Bawarski NIE TROPI ZAJĘCY. Szuka po farbie postrzałka, czyli zranione zwierzę, które nie padło od razu, a uszło w las, czasami kilka kilometrów od miejsca, w którym zostało zranione. Nie poluję, ale mam posokowca, więc uznałam za konieczne się ująć ;). Ale to właściwie pretekst do podziękowań za szczery, niewymuszony, głośny śmiech nad klawiaturą, jaki mi fundujesz. Rzadko mi się zdarza taka reakcja. Dziękuję i pozdrawiam! I proszę o jeszcze!!
Czyli mógłby, całkiem TEORETYCZNIE, ten posokowiec tropić zająca, gdyby ten zając był z lekka POSTRZELONY? Np. w zajęczą wargę? I brocząc osoczem z tej wargi zostawiać ślad dla posokowca? Napisz, proszę, że przynajmniej TEORETYCZNIE to jest możliwe i uratuj mój honor!
A posokowce to bardzo ładne psy. A jeśli nie polujesz, to starasz się w jakiś inny sposób zadośćczynić naturze posokowca? Tak sobie myślę, że można np. wziąć krwisty sznycel, taki trochę broczący, zrobić ze sznyclem rundkę po parku i na końcu go schować pod jakimś krzakiem. Ale by miał Twój pupil uciechę! O ile by wcześniej sznycla menele nie dopadły :-/
Dziękuję za miłe słowa, coś tam niedługo znów opublikuję, tylko muszę jeszcze wykopać marchew i buraki, zamówić owies i siano, zapleść czosnek w warkocze… A najpierw wytrzeźwieć po degustacji świeżutko przefiltrowanej cytrynówki ;)